8713

Szczegóły
Tytuł 8713
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8713 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8713 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8713 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Patricia A. McKillip Wie�a w kamiennym lesie Prze�o�y� Jacek Manicki Tytu� orygina�u: The Tower at Stony Wood Copyright 2000 Copyright for the Polish translation 2001 Dave�owi, mi coraz�n, kt�ry podarowa� mi �The Visit� Loreeny McKennitt ROZDZIA� PIERWSZY O zachodzie s�o�ca zobaczy�a w zwierciadle rycerza. Jecha� samotnie drog� biegn�c� brzegiem rzeki. G�ow� mia� zwieszon�, twarz skryt� w cieniu. Na jego tunice pod rozchylonym na piersi czarnym p�aszczem widnia� znak herbowy w postaci z�otych wie�; p�aszcz sp�ywa� z plec�w je�d�ca na zad i boki z�otego konia. W ostatnich promieniach zachodz�cego s�o�ca skrzy� si� krwawo klejnot osadzony w ga�ce r�koje�ci wisz�cego przy siodle miecza. Czarne jak smo�a w�osy rycerz mia� zaczesane do ty�u i spi�te na karku srebrnym pier�cieniem. Przygl�da�a mu si� z namys�em, machinalnie rozdrapuj�c sw�dz�ce po uk�szeniu pch�y miejsce na przedramieniu. D�ugie bezbarwne w�osy, spl�tane i pozlepiane niczym wronie gniazdo, opada�y jej na ciemne oczy, kt�re po�yskiwa�y od czasu do czasu jakim� nieokre�lonym kolorem. Dotkn�a lekko prostej ramy zwierciad�a, tak jakby chcia�a zatrzyma� w nim ten obraz. Ko� szed� wolno, r�wnym tempem; m�g� ju� tak przemierzy� wiele mil, wiele krain. Rycerz pod��a� brzegiem rzeki na spotkanie nocy. Poznawa�a to po tym, �e �wiat�o dnia gas�o szybciej, ni� p�yn�a woda. Niewiele widzia�a przez drzewa rosn�ce nad rzek�; nie mia�a poj�cia, co to za zak�tek �wiata. - Melanthos! - zawo�a� kto� z do�u. Poprawi�a si� na s�omianej macie i machn�a niecierpliwie r�k�, jakby op�dza�a si� przed natr�tnym komarem. W tej chwili, poch�oni�ta obrazem przekazywanym przez zwierciad�o, nie rozpoznawa�a nawet w�asnego imienia. Ale rycerz uni�s� g�ow�, zupe�nie jakby us�ysza� wo�anie. W zwierciadle zobaczy�a twarz, zdecydowan�, spalon� s�o�cem na br�z i oczy niespotykanie jasne, koloru wody, koloru g�owni zawieszonej przed kolanem. Przygl�da�a mu si� przez chwil�, uderzona mieszanin� l�ku i zdecydowania wyzieraj�c� z tej pos�pnej, �ci�gni�tej, wyrazistej twarzy. Nie odrywaj�c od niej oczu, si�gn�a do kamiennej p�ki za zwierciad�em po k��b nici. Rycerz znikn�� za ram�. Obraz w zwierciadle zblak� i zosta�o w nim tylko odbicie jej w�asnej twarzy, jej zaciekawionych oczu. Ale zapami�ta�a kolory. Wry�y si� jej w pami��: z�oto, krew, srebro, noc. Szczup�ymi, pogryzionymi przez pch�y palcami wybra�a nici i kawa�ek p��tna. Nawlok�a ig�� i zacz�a od twarzy. Opowie�� dopasuje si� p�niej. ROZDZIA� DRUGI Kiedy pani ze Skye wje�d�a�a w bramy Gloinmere, by po�lubi� Regisa Auruma, kr�la Yves, oko Cyana Daga, stoj�cego z rycerzami z Gloinmere witaj�cymi kr�lewsk� wybrank�, przyci�gn�a stara kobieta z jej orszaku. Ciekawy, jak wszyscy, widoku tej, kt�ra niebawem mia�a zosta� kr�low�, ni z tego, ni z owego ca�� uwag� skierowa� na t� staruch�. Przeje�d�aj�c mimo, obr�ci�a g�ow�, by na� spojrze�. Jej ciemne, lekko przymglone oczy wytrzyma�y jego spojrzenie, tak jakby go rozpozna�a. A przecie� on Skye zna� tylko z opowie�ci jako owian� mgie�k� tajemnicy, nieprzewidywaln� krain� le��c� gdzie� nad zachodnim morzem. Przed stu laty najecha�y na ni� wojownicze armie Yves. Dopiero po podboju okaza�o si�, jaki osobliwy kraj zaj�y. Ze Skye nap�ywali poeci, pog�oski o magii i szukaj�cy szcz�cia w Gloinmere starzy wojownicy w p�aszczach cuchn�cych owcz� sk�r�, nosz�cy imiona starsze ni� Yves. Ustawieni na murach tr�bacze zagrali fanfar� na cze�� kr�lewskiej narzeczonej. Starucha odwr�ci�a wzrok i rozp�yn�a si� w pstrokatej ci�bie go�ci. Cyan wodzi� oczami po tym tumulcie; pani ze Skye te� w nim znikn�a. Jednak uwagi otaczaj�cych Cyana rycerzy nic nie rozproszy�o. - Pi�kna jest? - zapyta� jeden. - Czy nie za bardzo? - Lico ma jak ryba. - To najurodziwsza kobieta, jak� w �yciu widzia�em. - Za wysoka i blada jak chmura. - Po�o�y�bym si� w b�ocie, by mog�a przej�� po mnie such� stop�. Kr�l wygl�da przy niej jak nied�wied�. - Kt�ra to? - spyta� Cyan ciekaw, kogo przegapi� i dlaczego. - Nie widzia�e�, Cyanie? Jak to mo�liwe? - Jeden z rycerzy pokaza� palcem. - Sp�jrz. Ta tyczkowata, obok kr�la. To ma��e�stwo dla pieni�dzy. - Skye nie ma pieni�dzy - zaoponowa� nieobecnym tonem Cyan, na pr�no wypatruj�c tyczkowatej kobiety w najbli�szym i dalszym otoczeniu kr�la. - No wi�c dla zachowania pokoju. - Skye nikomu nie zagra�a - zauwa�y� Cyan. Skye od stu lat bez szemrania p�aci�o kr�lom Yves danin�. - A wi�c to pewnie czary - ponuro mrukn�� stoj�cy obok niego ciemnow�osy rycerz. - Rzuci�a na niego urok i teraz zaprowadzi w Yves swoje barbarzy�skie porz�dki. W tym momencie Cyan wyczu� za sob� niemal namacalne napi�cie, us�ysza� syk wci�ganego przez z�by powietrza, szcz�k mieczy w pochwach. Pro�ci, zubo�ali rycerze ze Skye, przyci�gni�ci tu bogactwem i pot�g� Gloinmere, uznali sugesti� o czarach za osobist� zniewag�. Obr�ci� g�ow�. Poruszyli si� niespokojnie, kiedy pad�o na nich spojrzenie jego czystych i jasnych jak deszcz oczu. Przeni�s� wzrok z powrotem na s�siada i rzek�: - Od stu lat nie wysz�o ze Skye nic nieszlachetnego, ani rycerz, ani obietnica. Czemu mia�oby si� to teraz zmieni�? Ponury rycerz zamruga�, spu�ci� z tonu. - A wiec - mrukn�� z pow�tpiewaniem - to pewnie sprawa mi�o�ci. Ludzie ze Skye rozchmurzyli si�; kilku si� roze�mia�o. Cyan spojrza� znowu na dziedziniec. - Nadal jej nie widz�. - Tam... na schodach. Cyan i tym razem jej nie dostrzeg�. Zbrojni towarzysze ruszyli za wchodz�cym do sali kr�lem. Na jedwabnych, narzuconych na zbroje tunikach nosili barwne znaki rod�w i rang: zwierz�ta, s�o�ca i promieniste gwiazdy, piramidy, b�yskawice i ksi�yce we wszelkich fazach. Na tunice Cyana widnia�y trzy z�ote wie�e na granatowym polu. Z up�ywem stuleci wie�e straci�y okna i drzwi, sta�y si� tylko symbolami wie�. By� to starodawny herb, ale poza nim, honorem i nazwiskiem starszym od kr�lewskiego rodzina Cyana niewiele posiada�a. Kiedy Cyanowi szed� dwunasty rok, ojciec przyprowadzi� go na dw�r, by wychowywa� si� tutaj i uczy� z m�odym ksi�ciem. Cyan dorasta� w cieniu ojca i nagle z niego wyszed�, ratuj�c �ycie nowo koronowanemu Regisowi w nadgranicznej potyczce z mieszka�cami Wysp P�nocnych. By� w Gloinmere jednym z najm�odszych rycerzy, ale nie obnosi� si� ze swoj� s�aw�. Wysoki, muskularny, nie obnosi� si� r�wnie� ze sw� si��; wielu za p�no si� o tym przekonywa�o. D�ugie czarne w�osy zaczesywa� do ty�u i zbiera� na karku w ko�ski ogon. Jego oczy rzadko opuszcza� spok�j, nawet w ferworze walki. Kiedy Cyan szed� teraz z innymi rycerzami przez dziedziniec, jego uwag� przyci�gn�a wst�puj�ca po schodach jasnow�osa posta� ob�adowana baga�ami. Go�cie ze Skye znikn�li w �rodku. Nie by�o ich na sali pe�nej strojnych pan�w i dam czekaj�cych, by bardziej formalnie powita� kr�lewsk� narzeczon�. Kr�lewski bard w kaftanie ze z�otog�owiu gra� cicho na harfie ballad� ze Skye. Tr�bacze do��czyli ju� do innych muzyk�w i �piewak�w, ich purpurowe kaftany miesza�y si� z niebieskimi, srebrnymi, szkar�atnymi, zielonymi. Cyan opar� si� o rze�bion� d�bow� kolumn� w pobli�u muzyk�w i czeka� na pojawienie si� kontrowersyjnej pi�kno�ci ze Skye. Podesz�a do niego Cria. - Czemu� taki zadumany, m�j panie Dagu? - zapyta�a. Spojrza� na ni� z u�miechem. Sk�r� mia�a jasn� i g�adk� niczym migda�, w�osy ciemne jak noc w dniu zimowego przesilenia, oczy koloru dzikich fio�k�w. By�a w zielonym, przetykanym z�otem kaftanie �piewaczki. G�os mia�a g��boki, s�odki. Uni�s� r�k�, by obdarzy� j� pieszczot�, ale w ostatniej chwili przypomnia� sobie, gdzie si� znajduj�, i opu�ci� d�o�. - Wygl�dam kr�lewskiej narzeczonej, moja pani Greenwood - odpar�. - Powiedz mi, jest pi�kna? - Gwynne ze Skye? Nie widzia�e� jej? - Co� odci�gn�o moj� uwag�. Rozbawiona, u�miechn�a si� szeroko. - C� takiego? Inna kobieta? - Tak. - Urodziwa? - Nie mam poj�cia. W�osy mia�a jak paj�czyna, a oczy jak ksi�yce w nowiu. Spojrza�a na mnie przeje�d�aj�c i w tym momencie wszystko inne przesta�o si� dla mnie liczy�. - Bo ona w tym momencie rzuci�a na ciebie urok i przegapi�a� pani� ze Skye. Strze� si� czar�w ze Skye, panie. Kim by�a? - Pewnie czyj�� babk�. Ale... - Cyan zawaha� si�. Cria przygl�da�a mu si� ciekawie. - Patrzy�a na mnie tak, jakby mnie zna�a. - Mo�e tylko chcia�a ci� pozna�. - Cria odwr�ci�a wzrok; jej u�miech zacz�� gasn��. Zerkn�a na muzyk�w. Nikt jeszcze nie przywo�ywa� ich do zaj�cia miejsc. Cyan zna� j� na tyle dobrze, by wyczu�, �e co� jest nie tak. - Co si� sta�o? - spyta�. Wzruszy�a ramionami. - M�j ojciec �ci�gn�� na �lub. Nie przyjd� dzi� do ciebie. I znowu nasz�a go ochota, by zanurzy� d�o� w jej mi�kkich, bujnych w�osach, przesun�� kciukiem po d�ugich rz�sach. - Szkoda - szepn��. - I ja �a�uj�. - Za�o�y�a r�ce na piersi i spojrza�a na niego znowu, ale tak jakby go nie widzia�a. - Ostatnio tylko zrz�dzi. Zarzuca mi, �e zbyt du�o czasu sp�dzam mi�dzy kr�lewskimi muzykami, nie podoba mu si� m�j str�j, moja fryzura... - Twoja fryzura? - Zupe�nie jakby zapragn�� nagle ujrze� we mnie kogo� innego. Kogo�, kto ubiera si� bardziej wytwornie i nie �piewa. Kogo mo�na sprzeda� za z�oto i ��ki, i tyle kr�w, �e nikt nie zdo�a ich wydoi�. - Cyan poczu�, jak krew odp�ywa mu z twarzy; zapar� si� mocniej o d�bow� kolumn� i spl�t� palce za plecami, by przeszkodzi� r�kom, kt�re a� si� rwa�y do obj�cia Crii. Mi�dzy jej �ci�gni�tymi lekko brwiami widnia�a cieniutka jak ni� bruzda. - Wydaje mi si�, �e ju� sobie kogo� dla mnie upatrzy�. - Kogo? - Nie wiem jeszcze. Wiem tylko, �e nie zapyta mnie o zdanie. Dowiem si�, kiedy ju� przyobieca moj� r�k� komu�, kto ma tego wszystkiego tyle, by mnie kupi�... - Porozmawiam z nim - obieca� Cyan, zastanawiaj�c si�, sk�d, u licha, we�mie ��ki, soko�y i ogary, sk�d we�mie bogactwa, kt�rymi m�g�by zdoby� przychylno�� jej ojca. - Tylko w�tpi�, czy co� z tego wyjdzie - przyzna� pos�pnie. - Nie mog� ci nawet zaoferowa� dachu nad g�ow�. Porozmawiam z kr�lem. Twarz mia�a bardzo spokojn�, jakby rozprawiali o starodawnych balladach, i blad�, jak wyrze�bion� z lodu. - Zr�b to szybko - poprosi�a. Rozleg�y si� d�wi�ki fletu, zadudni� b�ben. Kiedy Cria si� odwraca�a, Cyan, splataj�c wci�� r�ce za plecami, powiedzia� cicho: - Kocham ci�, moja pani Greenwood. Ja pozwoli�bym ci �piewa�. I w tym momencie ujrza� wreszcie pani� ze Skye. Wesz�a na sal� w otoczeniu gwarnego orszaku. By�a bardzo wysoka, wzrostem dor�wnywa�a Regisowi, kt�ry po�pieszy� jej na spotkanie. Upi�te na g�owie warkocze mia�a jasne jak najja�niejsze z�oto, wci�� jednak z�ote. Oczy pani ze Skye zdawa�y si� odbija� niesko�czony, bezczasowy b��kit letniego nieba wype�nionego �wiat�em. Cyan zauwa�y�, �e jej wyd�u�ony, pe�en gracji profil m�g� przywodzi� na my�l ryb�, ale by�o to chyba tylko rozszerzenie granic pi�kna, bo to, co do tej pory nazywane by�o pi�knem, stawa�o si� bez niej kr�lestwem zbyt ciasnym.Przy Gwynne Regis, ze swoj� ciemnorud�, zmierzwion� czupryn�, z pot�nymi barami i z�bami wyszczerzonymi w u�miechu, bardziej ni� kiedykolwiek przypomina� nied�wiedzia. Roze�mia�a si�, kiedy si� do niej zbli�y�, i przyj�a podane ramie, oczarowuj�c sale swoim wdzi�kiem. Tr�bacze zagrali fanfar�. Pani ze Skye u�miechn�a si� do dworu, wyra�nie uj�ta hucznym powitaniem, muzyk�, okrzykami zachwytu, aplauzem. Ponad wrzaw� wybi� si� tubalny g�os Regisa i sala ucich�a. Kr�l zapowiedzia� trzydniowy festyn. Uczty, ta�ce, �owy z soko�ami, polowania z psami, turnieje rycerskie, z�ote puchary wr�czane zwyci�zcom przez now� kr�low�. W ci�gu tych trzech dni nie mo�e pa�� ani jedno gniewne s�owo, wybuchn�� ani jedna k��tnia, wszystkie wa�nie maj� zosta� na ten czas zapomniane. Cyan zauwa�y�, �e kr�l jest zachwycony t� bladolic� kobiet� ze Skye. R�ce mia� opuszczone swobodnie po bokach, nie zaciska� d�oni w pi�ci. W tym nastroju powinien by� wspania�omy�lny dla innych zakochanych; nie b�dzie twierdzi�, �e si�� mi�o�ci mo�na mierzy� krowami. G�os zabra�a teraz Gwynne ze Skye: - Dostojni panowie, nadobne damy, wdzi�czna wam jestem za to gor�ce powitanie. - Dw�r oczarowa�a rze�ko�� jej g�osu przywodz�ca na my�l ch�odny wietrzyk o zmierzchu; zaleg�a niemal ca�kowita cisza, zebrani nastawili uszu. - Mam nadziej�, �e poznam was z czasem i pokocham jak Regis. W Skye zdani jeste�my na �ask� i nie�ask� pogody, i nazywamy wiatry pod�ug ich k��liwo�ci. Ale wszystkie te wiatry, czy to k��liwe, czy�agodne, przynosz� nam opowie�ci o wspania�ym gloinmeria�skim dworze, a ja s�ucha�am ich od dziecka. Nigdy nie my�la�am, �e sta� oto b�d� tutaj u boku Regisa Auruma w przeddzie� naszego �lubu i zachodzi� w g�ow�, co te� my�licie sobie wszyscy o kobiecie z nieprzewidywalnego zachodu, kt�ra ma wkr�tce zosta� wasz� kr�low�. W tym miejscu przerwa�y jej wiwaty, b�bny i bez�adne porykiwanie rog�w. Kto� klepn�� Cyana w rami�, wepchn�� mu w d�o� czark�. Cyan wzni�s� j� wraz z innymi rycerzami kr�la w salucie dla pani ze Skye. Regis g�osem tak dono�nym, �e z parapet�w umieszczonych wysoko okien zerwa�y si� do lotu sp�oszone go��bie, og�osi�, i� za�lubiny pani Gwynne ze Skye z potomkiem rodu Aurum�w, w�adc� Yves, odb�d� si� w tej sali nazajutrz o tej samej godzinie, i niech nikt nie wa�y si� sp�ni�. A potem zacz�� si� bal. - Obserwuj j�, kiedy b�dzie ta�czy�a - powiedzia�a do Cyana stoj�ca obok kobieta. Ledwie j� us�ysza�, bo muzycy ju� grali, a on jak zawsze skupi� si� na wy�awianiu spo�r�d ch�ru g�osu Crii. Uderzy� go jednak dziwny nacisk po�o�ony na te s�owa, odwr�ci� wi�c g�ow�. Ujrza� obok siebie star� kobiet�, kt�ra przyci�gn�a jego wzrok na dziedzi�cu, odwracaj�c uwag� od pi�kno�ci ze Skye. By�a wy�sza i trzyma�a si� nadspodziewanie prosto, zwa�ywszy, �e zdawa�a si� stara jak �wiat. Mia�a pomarszczon� twarz i faluj�ce siwe w�osy, kt�re sp�ywa�y na plecy i si�ga�y niemal kolan. Odziana by�a w d�ug� szkar�atn� szat� ze szlachetnego p��tna i osobliw� wzorzyst� opo�cz� w gmatwanin� wyblak�ych kolor�w udrapowan� na ramieniu i spi�t� z�ot� brosz�. Wszystkie palce jednej d�oni po�yskiwa�y z�otem, drug� zdobi� tylko jeden srebrny pier�cie�. Trzyma�a harf� tak bia�� i zwyczajn�, jakby wykonan� z ko�ci. Znowu zahipnotyzowa�y go jej oczy, czarne niczym ksi�yce w nowiu i tak samo tajemnicze. - Co mam obserwowa�? - zapyta� stropiony. - Obserwuj j�, kiedy b�dzie ta�czy�a. Zapomina si� przy muzyce i ods�ania swoje prawdziwe oblicze. Masz staro�ytne oczy. Zobaczysz to. Muzyka i gwar jakby si� oddali�y. Sp�yn�o na niego przejmuj�ce dreszczem przeczucie nadci�gaj�cych k�opot�w. - Co zobacz�? - Kim ona jest. Poznasz to po sze�ciu palcach u jej d�oni, po �uskach na stopach, po zniekszta�conym cieniu, po jej strasznych oczach. To nie jest Gwynne ze Skye. W pewnej wie�y w Skye wi�ziona jest pewna kobieta, kt�ra nie mo�e wydosta� si� na wolno��, kt�ra z obawy o swe �ycie nie wa�y si� nawet wyjrze� na �wiat. Odszukasz j�, Cyanie Dagu? Uwolnisz j� w imieniu tych, kt�rzy j� kochaj� i kt�rym jest potrzebna? Cyanowi zasch�o w ustach. Prze�kn�� z trudem. - Prawdziwa narzeczona kr�la jest wi�ziona w jakiej� wie�y w Skye? - Ju� raz ocali�e� �ycie swojemu kr�lowi. Pomo�esz mu teraz? - Ale sk�d mam... sk�d to wszystko wiesz? - Obserwuj kobiet�, kt�r� ma po�lubi� kr�l. Poka�e ci, kim naprawd� jest. - A ty kim jeste�? - wykrztusi�. - Minstrelk� ze Skye. - Jej stare oczy by�y nieruchome jak woda w studni i tak samo niezg��bione. - Uczono mnie dawno temu widzie�, co istnieje, i szuka� na to s�owa. Kobieta, kt�ra podaje si� za Gwynne ze Skye, nie jest w stanie niczego ukry� przede mn�. Ale nic nie mog� zrobi�. Tw�j kr�l nigdy by mi nie uwierzy�. W tym kraju minstrele wypowiadaj� si� tylko poprzez muzyk�, s�owa mog� by� dla nich tak samo niematerialne jak dla ka�dego. W Skye m�wi si�, �e minstrel s�owem potrafi zmieni� �wiat. Ty patrzysz sercem, Cyanie Dagu. Rozpozna�e� mnie tam, na dziedzi�cu. - Nie znam ci� - wyszepta�. - Zamiast tej fa�szywej kr�lowej zobaczy�e� mnie. Rozpozna�e� prawd�. Jeste� nam potrzebny. - Mrok w oczach minstrelki zadr�a� lekko niczym woda w studni wzburzona pierwsz� kropl� deszczu. - Nam wszystkim ze Skye. I wszystkim z Yves. Potrzebujemy twoich widz�cych oczu, twojego nieustraszonego serca. Pom� nam. By� to najd�u�szy wiecz�r w �yciu Cyana. Pani ze Skye jak na z�o�� nie ta�czy�a. Przechadza�a si� mi�dzy dworzanami Regisa, ucz�c si� imion i twarzy. Przymru�y�a promienne oczy, kiedy stan�a przed Cyanem. - Kr�l opowiada� mi o tobie, panie - powiedzia�a, gdy pochyli� si� sztywno nad jej d�oni� i liczy� palce. - O twojej odwadze, o niebywa�ych umiej�tno�ciach, o waszej d�ugoletniej przyja�ni. Dochodz� wi�c do wniosku, �e twoje trzy wie�e wywodz� si� ze Skye, bo chyba wszystko co nadzwyczajne ma swoje korzenie w moim kraju. Nawet kr�l. Wyb�ka� co� w odpowiedzi i kiedy cofa�a r�k�, zerkn�� ukradkiem na jej cie�. Pi�� palc�w, powiedzia� mu cie�. Stopa w pantofelku nic mu nie powiedzia�a. Magi� widzia� tylko w uroku osobistym pani ze Skye. P�nym wieczorem znalaz� si� z Regisem oraz tuzinem jego najbardziej zaufanych wasali i rycerzy w kr�lewskiej komnacie. Regis zarumieniony od wina i nie posiadaj�cy si� ze szcz�cia zapewnia� ich, �e znalaz� kobiet� idealn�, najurodziwsz�, najm�drzejsz� - c� z tego, �e jej ojciec jest dziwakiem, kt�ry wypatruje przez lunet� smok�w i usi�uje chodzi� po wodzie. Cyan, z my�lami zaprz�tni�tymi tym, co us�ysza� od starej minstrelki, pi� niewiele, a odzywa� si� jeszcze mniej. Nie zata�czy�a, t�uk�o mu si� po g�owie. Nic nie zobaczy�em. Nic jej nie mog� zarzuci�. Pobior� si�. Minstrelka bredzi�a co� od rzeczy. A mo�e jednak m�wi�a prawd�. No dobrze, je�li nawet, i by�bym zmuszony powiedzie� Regisowi, �e zakocha� si� w oszustce, to kr�l zw�tpi w mi�o��, uznaj� za jedno wielkie oszustwo i nawet moja mi�o�� do Crii stanie si� dla niego niewarta paru kr�w... W pewnej chwili Regis, otrz�saj�c si� z winnego odurzenia i �yczliwo�ci do ca�ego �wiata, spojrza� na niego bacznie. - Co� taki zgaszony? - zapyta�. - Wszyscy si� wesel�, a ty siedzisz z nosem spuszczonym na kwint�. Nie podoba ci si� moja wybranka? Cyan otworzy� usta, ale nic nie odpowiedzia�. Wszyscy zamilkli i patrzyli na niego z wyczekuj�cymi u�mieszkami. Przetar� pi�ciami oczy i unikaj�c wzroku kr�la mrukn��: - Jestem tak samo oczarowany jak wszyscy. Tak oczarowany, �e mow� mi odj�o. Kr�l otoczy� go ramieniem. - A mo�e� si� sam w niej troch� rozkocha�? Powiniene� si� o�eni�. Wszyscy powinni si� �eni�. - Dola� Cyanowi wina do czarki. - Wypij ze mn�. Za Skye i ca�� magi�, jaka stamt�d pochodzi. Cyan si� zakrztusi�. Kr�l znowu spojrza� na niego bacznie. Na szcz�cie kto� wzni�s� toast za pomy�lno�� kr�la i tym razem Cyanowi uda�o si� prze�kn�� trunek. Rycerze rozeszli si� do swoich kwater nad ranem, kiedy gwiazdy zaczyna�y ju� bledn�c. Cyan, id�c blankami, spojrza� w s�abo o�wietlone, obramowane pn�czami r� okienko w wie�y, w kt�rej spa�a przysz�a kr�lowa. Czy mi si� wydaje, pomy�la�, czy ona wpatruje si� w ta�cz�ce cienie i czeka na �wit, bo nie jest cz�owiekiem i nie potrzebuje snu? Jaki� cie� zla� si� w oknie z blaskiem �wiecy. Cyan zastyg� w bezruchu. Zal�ni�y szybki otwieranego kasetonowego okna. Zobaczy� jej rozpuszczone, podbarwione przez ogie� w�osy. Twarzy nie widzia�. Ale czu� na sobie wzrok pani ze Skye. Musia� j� zaintrygowa� samotny cz�owiek, kt�ry snuje si� nad ranem po murach i wpatruje w jej okno. W komnacie na wie�y pociemnia�o. Cyan wszed� do zamku, obudzi� pazia drzemi�cego przy drzwiach i pos�a� go po minstrelk� ze Skye. Czeka� w wielkiej sali, przygl�daj�c si� krz�taninie s�ug, kt�rzy girlandami kwiat�w obwieszali framugi drzwi, dekorowali tron i owijali d�bowe kolumny przed zbli�aj�c� si� uroczysto�ci�. Pa� w ko�cu wr�ci�. Nie znalaz� minstrelki ze Skye ani w jej komnacie, ani u jej pani, ani w orszaku jej pani, ani u kr�lewskiego barda. Nigdzie jej nie by�o. No w�a�nie, pomy�la� skofundowany Cyan. Nazajutrz zaj�� miejsce po�r�d eskortuj�cych kr�la przez sal� ku ton�cemu w kwiatach podwy�szeniu. Go��bie wypuszczone z klatek w momencie pojawienia si� nowej kr�lowej wzbi�y si� z trzepotem skrzyde� w snopy dziennego �wiat�a wpadaj�cego przez okna. Post�puj�ce za ni� kobiety podtrzyma�y welon za wyszywane per�ami wst�gi. Pu�ci�y je, kiedy pani ze Skye zatrzyma�a si� przed Regisem. Oczy mia�a, jak wszyscy, zaczerwienione z niewyspania, ale Cyan nie dostrzega� w nich niczego z�owr�bnego. Kiedy Regis Aurum i pani ze Skye sk�adali sobie ma��e�skie �luby, stara minstrelka, kt�ra wreszcie si� odnalaz�a, gra�a z kr�lewskim bardem nastrojowe ballady ze Skye i Yves. W pewnej chwili spojrza�a na Cyana znad swojej ko�cianej harfy. Co ty tu jeszcze robisz? - pyta�y jej oczy. W tym momencie rozleg� si� czysty, s�odki g�os Crii �piewaj�cej przy akompaniamencie harf. Dziewczyna twarz mia�a uduchowion�; nie widzia�a nikogo, nawet Cyana, a jego przeszed� zimny dreszcz na my�l, �e ojciec przyobieca� j� ju� mo�e kt�remu� z dworak�w. G�os Crii wzbija� si� ku kr���cym pod sklepieniem go��biom. Kr�l i kr�lowa poca�owali si�; zagra�y tr�by, odpowiedzia�y im b�bny, rozdzwoni�y si� dzwony, roznosz�c radosn� wie�� po ca�ym kr�lestwie. Ale Cyan ws�uchiwa� si� wci�� w g�os Crii, kt�ry ton�� powoli w coraz wi�kszym tumulcie, a� w ko�cu zosta�o po nim tylko wspomnienie. Tego i nast�pnego dnia nie mia� okazji zamieni� z ni� s�owa. Albo �pieszy�a gdzie� w towarzystwie ojca, albo ubrana w zielony kubrak zajmowa�a miejsce w�r�d innych �piewak�w. Minstrelka ze Skye, kiedy znajdowa� chwil�, by zada� jej par� pyta�, by�a akurat wsz�dzie, tylko nie tam, gdzie jej szuka�. Nie odst�puj�c Regisa na krok, patrzy�, jak kr�lowa je�dzi konno z soko�em, jak ocenia ho�dy tuzina natchnionych poet�w, jak wr�cza nagrody zwyci�zcom turniej�w rycerskich. Sam te� stan�� w szrankach i macha� na o�lep mieczem, pr�buj�c uwolni� si� z wyimaginowanej sieci oplataj�cych go w�tpliwo�ci. Oprzytomnia� dopiero, s�ysz�c w�asne imi� wypowiadane raz po raz zdyszanym, b�agalnym g�osem. Zaprzesta� m��cki, otar� pot z czo�a i ujrza� przed sob� kr�la kl�cz�cego w trawie i bezskutecznie pr�buj�cego mu si� podda�. Odbieraj�c z r�k kr�lowej z�oty puchar, pochyli� g�ow� i wpatrzy� si� w jej cie� padaj�cy na rozes�any w pawilonie kobierzec. I tym razem niczego podejrzanego nie zobaczy�. Cria, mijaj�c go jaki� czas potem w szrankach, rzuci�a z uraz�: - Nie odrywasz od niej oczu. Zakocha�e� si�? - A sk�d! - �achn�� si� przera�ony. - Kocham ciebie. Nic nie powiedzia�a. W jej oczach malowa�o si� zak�opotanie. Najwyra�niej ci��y�y jej w ten gor�cy wiosenny dzie� at�asy i brokaty. W�osy mia�a zaczesane do ty�u i uj�te w z�ot� siateczk�. Korci�o go, by wsun�� pod siateczk� palec, �ci�gn�� j� i patrze�, jak ciemna, faluj�ca kaskada opada dziewczynie na ramiona. - Cria - rozleg� si� za nim g�os jej ojca. Odwr�ci� si� i napotka� twarde, podejrzliwe spojrzenie Greenwooda. Ojciec Crii sk�oni� g�ow� w niedba�ym uk�onie, kt�ry rezerwowa� dla rycerzy bez ziemi. - Panie Cyanie Dagu - doda� z ostentacyjn� dworno�ci�. - Kr�l jest szcz�ciarzem, maj�c takiego t�giego rycerza i tak oddanego przyjaciela. Nic dziwnego, �e trzyma ci� blisko siebie. Nie chcia�bym mie� w tobie wroga. Ale t�yzna przemija, w ko�cu przemija, a kiedy cz�owiek si� starzeje i �ysieje jak ja, wa�niejsze staj� si� przymioty bardziej namacalne. Chod�, Cria. Cyan zrozumia�, �e to ostatnie s�owo ojca Crii w tej kwestii. - Panie - wtr�ci� pa�. - Kr�l prosi, by� zaj�� miejsce w eskorcie kr�lowej. - Chod�, Cria. Dziewczyna przymkn�a oczy. Potem, ruszaj�c za ojcem, zerwa�a sobie gwa�townym ruchem siateczk� z w�os�w i cisn�a j� w traw�. Potrz�sn�a g�ow�, rozpuszczaj�c w�osy. Cyan us�ysza� pytanie zadane jej gderliwym tonem przez ojca. - Sama mi spad�a - uci�a kr�tko. Cyan poszuka� wzrokiem siateczki, �eby j� podnie��, ale znikn�a. Oddalaj�cy si� szybkim krokiem pa� zapina� guzik tuniki pod szyj�. Zd�bia�y Cyan gapi� si� na w�asny cie�. Z niego te� nic nie m�g� wyczyta�. Pani ze Skye w ko�cu zata�czy�a. Drugiego dnia, po wieczerzy, nie potrafi�a si� oprze� skocznym d�wi�kom harfy, b�bna i fletu. Ta�czy�a z ka�dym, a zauroczony i u�miechni�ty b�ogo kr�l obserwowa� j� zza sto�u. Siedz�cy obok niego Cyan te� patrzy� zauroczony, ale si� nie u�miecha�. Cie� kr�lowej wirowa� po ca�ej sali, �wiece rzuca�y za nim widmowy cie� wt�rny. Te dwa cienie co rusz zachodzi�y na siebie, zlewaj�c si� w trzeci, kt�ry nie wygl�da� Cyanowi ludzko. Kiedy kr�lowa unosi�a r�ce, wyrasta�y jej nowe palce, ale zaraz znika�y. W pewnym momencie zrzuci�a z n�g pantofelki i jej bose stopy zal�ni�y dziwnie. Kiedy blask �wiec pad� pod innym k�tem, oczy jej pociemnia�y, zw�zi�y si� i cofn�y w jamy z ko�ci i cienia. Cyan wstrzyma� oddech. W chwil� potem wsun�a si� w kr�g �wiat�a i oczy znowu mia�a roze�miane, b��kitne jak letni poranek. Cyan odetchn�� z ulg�, si�gn�� po czark� z winem. Smag�a d�o� z nowym z�otym pier�cieniem na palcu spocz�a na jego nadgarstku. Spojrza� zaskoczony na Regisa. - Co z tob�? - spyta� prosto z mostu kr�l. - Od dw�ch dni prawie si� nie odzywasz. To moje za�lubiny! Znamy si� od pi�tnastu lat, a nigdy takiego ci� nie widzia�em. Co przede mn� taisz? Cyan patrzy� na niego bez s�owa. Umys�, przy�miony winem i rozterk�, nie podsuwa� �adnej zbornej odpowiedzi, �adnej wym�wki. By�o ju� p�no, ostatni go�cie, kt�rych sen jeszcze nie zmorzy�, ta�czyli. Kurant wybi� godzin�. Minstrelka ze Skye znowu gdzie� znikn�a. Cyana piek�y oczy. Mia� wra�enie, �e od miesi�ca si� nie przebiera�. �e celebruj� kr�lewski �lub od roku... Co� widz�, odpowiedzia� kr�lowi w my�lach. Ale nie wiem co i nie mog� powiedzie�, nie oskar�aj�c przy tym twojej �ony albo minstrelki ze Skye, bo wiem, kogo najpierw wyrzuci�by� z Gloinmere, gdybym powiedzia�. Kr�l czeka� wci�� na odpowied�. Przymru�y� oczy, dziwnie jasne jak na nied�wiedzia; mocniej �cisn�� Cyana za nadgarstek. - Nie ta�czy�e� jeszcze ze mn�, panie - powiedzia�a pani ze Skye. Sta�a za Regisem, zdyszana jeszcze po ostatnim ta�cu. Jej cie� pada� na obrus mi�dzy kr�lem a rycerzem. Regis obejrza� si� na �on�, ale nie pu�ci� r�ki Cyana. Cyan te� spojrza� na kr�low�. Nadal nie przychodzi�a mu do g�owy �adna rozs�dna odpowied�. U�miechn�� si� jednak i kr�l, widz�c to, zwolni� u�cisk. - Pani... Tylko na to jedno s�owo si� zdoby�. Zagadywa�a go podczas ta�ca; odpowiada� kr�tkimi, grzecznymi p�s��wkami. Stara� si� nie zdradzi� przed ni� swych podejrze�; stara� si� nie dopuszcza�, by przeci�y si� ich cienie. Kiedy odprowadzi� pani� ze Skye do m�a, ona r�wnie� zamilk�a. Na znak w�adcy muzycy zacz�li pakowa� instrumenty. Kr�lewski bard, akompaniuj�c sobie na harfie, zaintonowa� pie�� star� jak noc. Regis wzi�� �on� za r�k�. - Pewnie� zm�czona - powiedzia�. - A jeszcze jeden dzie� zabaw przed nami. U�miechn�a si� do niego s�odko. Cyan jeszcze raz policzy� palce spoczywaj�ce w d�oni kr�la. Drgn��, kiedy po�o�y�a mu drug� r�k� na ramieniu. - Tak, jeszcze jeden dzie� - powiedzia�a do Regisa. Ale nie dla Cyana Daga, doda�a w my�lach. Przys�a�a po Cyana rankiem, kiedy ci, kt�rzy zdo�ali zwlec si� z ��ek, dotrzymywali kr�lowi towarzystwa przy �niadaniu. Na ten dzie� przewidziano polowanie. Nowa kr�lowa, odziana w z�oto i purpur�, z w�osami uj�tymi w siateczk� z pere� i z�ota, wyda�a si� Cyanowi postaci� z bajki. Kiedy wszed� do jej komnaty, wygl�da�a przez okno. S�ysz�c jego kroki, dotkn�a jednej z male�kich r�yczek pn�cza i powiedzia�a: - Zamknij drzwi. Pos�ucha�. W komnacie zaleg�a g�ucha cisza. Kr�lowa si� odwr�ci�a. Mign�y mu jej oczy, ma�e, g��boko osadzone, bez �renic. Odni�s� wra�enie, �e co� gro�nego �ypn�o ze skalnej rozpadliny. Cofn�� si� do drzwi, serce mu wali�o. Ju� wiedzia�, �e zauwa�y�a go wtedy nad ranem i od tamtego czasu nie spuszcza�a z oka tego zamkni�tego w sobie, pogr��onego w my�lach rycerza. - Panie Cyanie Dagu - zacz�a i jej cie� pope�z� ku niemu po kamiennej posadzce niczym co� �ywego - niepokoisz swojego przyjaciela kr�la. Niepokoisz mnie. Jestem teraz �on� Regisa i kr�low� Yves; ty jeste� wiernym rycerzem, kt�ry nigdy nie zawi�d� w potrzebie. A� do tej pory. Nie mo�esz ze mn� walczy� ani mnie zwyci�y�. Nie mo�esz powiedzie� Regisowi, co widzisz. Jak by zareagowa�... - wyci�gn�a przed siebie sze�ciopalczaste d�onie; ich cienie pad�y na �cian� obok Cyana - gdyby� powiedzia� mu o tym? Albo o tym? - Unios�a kraj sukni, ods�aniaj�c bose stopy. Zaskrzy�y si� srebrzy�cie. By�y pokryte rybi�, a mo�e w�ow� �usk�. - Albo o tym? Spojrza�a znowu na niego prastarymi, nieludzkimi oczami stworzenia, kt�re pe�za przy ziemi i nie zna �adnego j�zyka. Poczu�, jak cienie jej d�oni chwytaj� go za ramiona. Wzdrygn�� si�, zanikn�� oczy. �wiat�o poranka zalewa�o mu twarz. - Kim jeste�? - wyszepta�. - Sp�jrz na mnie, m�ny rycerzu. Otw�rz oczy. - Spojrza� i zobaczy� �on� kr�la. Wysok�, pe�n� gracji, roze�mian�. Jej �miech skojarzy� mu si� z wod� szemraj�c� po kamykach. - Jestem Gwynne ze Skye, �ona Regisa Auruma. Zostan� matk� jego dziedzic�w. - B�d� z tob� walczy� - wykrztusi�, czuj�c, jak jej lodowaty cie� ws�cza mu si� w ko�ci niczym �mier�. - Nie mo�esz. Co powiesz Regisowi? �e mam oczy jak w�� i stopy pokryte rybi� �usk�? Pomy�li, �e� rozum postrada�. Nie chc� nikogo krzywdzi�. Nie ma powodu, dla kt�rego nie mieliby�my wszyscy zosta� przyjaci�mi. - Jeste� k�amstwem... jeste� potworem. Gdzie prawdziwa pani ze Skye? - Ona... - Kr�lowa si� u�miechn�a. - W wie�y gdzie� w Skye. Umrze, je�li z niej wyjdzie. Umrze, je�li cho� wyjrzy z niej na �wiat. Da�am jej zwierciad�o, w kt�rym widzi, co si� na �wiecie dzieje, i da�am troch� nici, �eby mia�a zaj�cie. A je�li woli, mo�e w tym zwierciadle podziwia� swoj� nieprzemijaj�c� urod�. Widzisz wi�c, �e nie mo�esz jej uratowa�. Zabi�by� j� tylko. - Znajd� j� - powiedzia� i w oczach kr�lowej zobaczy� strach. A wi�c istnieje spos�b, przemkn�o mu przez my�l. Ona o tym wie. Boi si�. Wwierci�a si� w niego wzrokiem; spu�ci� powieki, ale wci�� widzia� jej oczy - teraz tylko ma�e, ciemne, bezlitosne. Zdusi� okrzyk przera�enia i z ca�ych si� przywar� plecami do drzwi, �eby nie osun�� si� po nich na posadzk�. Kr�lowa roze�mia�a si� i odwr�ci�a, by pow�cha� r�yczki za oknem. - Prosz� ci�, Cyanie Dagu, zosta� z nami. Kr�l ci� kocha, twoje miejsce jest tutaj, a ja chc� tylko da� Regisowi to, czego najbardziej pragnie. Powiniene� wzi�� ze mnie przyk�ad. Zapomnij o Gwynne ze Skye. Ona ma swoje zwierciad�o i - dop�ki jest uleg�a - swoje �ycie. Odwr�ci� si� bez s�owa i dr��cymi r�kami namaca� klamk�. W swej komnacie cisn��, co mu si� nawin�o pod r�k�, do sk�rzanego worka, chwyci� miecz i zszed� na dziedziniec. Czekaj�c przy stajniach na konia, us�ysza� d�wi�k rogu wzywaj�cego na polowanie. Wyjecha� z Gloinmere przez nikogo nie �egnany. Tylko raz �ci�gn�� cugle z�otemu wa�achowi - kiedy straci� oddech i poczu� cier� w gardle. - Cria! - szepn��. Prze�kn�� i czuj�c, jak cier� wra�a mu si� w serce, ruszy� drog� prowadz�c� w nieznane krainy. ROZDZIA� TRZECI Melanthos zobaczy�a w zwierciadle wie�� o wschodzie s�o�ca. Budowla sta�a sk�pana w jego promieniach po�rodku r�wniny okolonej pier�cieniem wzg�rz. Na r�wninie nic nie ros�o, mo�e za spraw� potwora, kt�ry owin�� si� wok� wie�y. Chyba spa�. Ale kiedy s�o�ce wychyne�o zza wzg�rz i obla�o pustyni� krwawym blaskiem,; bestia otworzy�a �lepie. By�o okr�g�e i z�ote jak s�o�ce. Potw�r ziewn��, obna�aj�c ostre, kryszta�owe z�by. �wiat�o rozszczepia�o si� w nich na bajeczne kolory. Przez moment nad pustyni� wisia�y wielobarwne t�cze. Potem z paszczy bestii buchn�� p�omie� i potoczy� si� po sp�kanej ziemi. Potw�r zatrzasn�� paszcz�, opu�ci� p�aski, tr�jk�tny �eb. Teraz widocznych by�o ju� dwoje czujnych �lepi. Smok, pomy�la�a zafascynowana Melanthos i zimny dreszcz przeszed� jej po plecach. Jego �uski zdawa�y si� �wieci�. Skrzy�y si� zieleni�, z�otem, br�zem, miedzi�. Le�a�, wspieraj�c �eb na ogonie, owini�ty cielskiem wok� wie�y. Uni�s� i lekko rozchyli� jedno skrzyd�o. Drugie przyciska� do muru. W �wietle wstaj�cego dnia wie�a, czerwona jak otaczaj�ce j� nagie wzg�rza, zdawa�a si� p�on�� niczym pochodnia w pier�cieniu smoczego cielska. Melanthos nie widzia�a drzwi. Wie�a zwr�cona by�a zapewne ty�em do niej, a przodem do wstaj�cego s�o�ca. Ale ten brak wszelkich otwor�w nie dawa� spokoju, rozbudza� wyobra�ni� - wie�a pozbawiona zar�wno wej�cia, jak i wyj�cia. Co jest w �rodku? - zastanawia�a si� Melanthos wpatrzona w blakn�cy obraz. Czego strze�e smok? Z czyjego rozkazu waruje po�r�d tej martwej, spalonej ziemi? Nie mog�a dobra� nici, mia�a zbyt ma�o kolor�w. Nie do wiary, �e takie upiorne miejsce mo�e by� tak pi�kne. Zacz�a od male�kiego, ruchomego odbicia w smoczym �lepiu. ROZDZIA� CZWARTY Thayne Ysse, wsparty d�o�mi o zmursza�e brzegi ostro�ukowego okna zrujnowanej wie�y na p�ksi�ycowatej wyspie Ysse, patrzy� ponad morzem na po�udniowy horyzont. Ojciec bawi� si� za jego plecami ogniem i wod�, mamrocz�c pod nosem s�owa odczytywane z jakiej� zaple�nia�ej, nadgryzionej przez myszy ksi�gi. Czasem odzywa� si� do syna, ale rzadko; cz�ciej zwraca� si� do swego brata, kt�ry nie �y� od trzydziestu lat. Thayne odpowiada� mu albo nie, zreszt� ojcu nie robi�o to �adnej r�nicy. Thayne by� jasnow�osy, barczysty, z twarzy przypomina� ��tookiego jastrz�bia. Te jastrz�bie oczy skierowa� teraz na Yves. Kiedy�, przed laty, by� w Gloinmere. Wybra� si� tam z kilkoma wyspiarzami, bardzo m�odymi m�czyznami, by zobaczy� Regisa Auruma, koronowanego kr�la Yves, Wysp P�nocnych i osobliwej krainy Skye. Patrzyli ponuro na Regisa paraduj�cego uliczkami Gloinmere w otoczeniu dumnych rycerzy odzianych w kaftany z mi�kko wyprawionej sk�ry, jedwabne tuniki i b�yszcz�ce kolczugi. Nie odbyli tej dalekiej podr�y, by sk�ada� wiernopodda�cze ho�dy. Ich celem by�o oszacowanie si�y Regisa. Nie musieli si� maskowa�; stali po�r�d spoconej, rozwrzeszczanej ci�by w zgrzebnych opo�czach i znoszonych butach - kmiecie i rybacy, od kt�rych zalatuje morsk� sol� i kt�rzy nie maj� wiele do stracenia. Rzucili na szal� wszystko, co mieli, i przegrali, kiedy par� miesi�cy p�niej Regis przybi� ze swoimi rycerzami do ich brzeg�w, by sprawdzi� osobi�cie, dlaczego nikt z Wysp P�nocnych nie pad� dot�d przed nim na kolana, nie �lubowa� mu wierno�ci, pokoju i cz�ci swoich dochod�w. Wojna by�a kr�tka i krwawa. Sam Regis o ma�o w niej nie zgin��. Thayne straci� kuzyn�w, kt�rzy ledwie odro�li od ziemi, a ju� musieli chwyci� za bro�, i ostatniego wuja; ci�ko ranny ojciec wr�ci� do si�, ale jego rozum odszed� w zamierzch�� przesz�o��, w czasy, kiedy Wyspami P�nocnymi w�ada� Ferle Ysse i na �wiecie istnia�a magia. Czuj�c pod d�o�mi ch��d starego, nietynkowanego kamienia, s�ysz�c za sob� ojca mamrocz�cego co� pod nosem i dmuchaj�cego w misk� z wod�, Thayne pomy�la�: Jestem potomkiem kr�l�w. Odwr�ci� si� od okna. Ojciec, pomarszczony i powykr�cany jak pie� starego drzewa, potrz�sn�� grzyw� w�os�w srebrnych jak kora jesionu i zamruga�, zupe�nie jakby Thayne, odwracaj�c si�, zmieni� si� w kogo� zupe�nie innego. - Podejd�, Bowanie - mrukn��. - Co� ci poka��. - Nie jestem Bowanem - odpar� Thayne cierpliwie, cho� wiedzia�, �e ojciec i tak pu�ci jego s�owa mimo uszu. - Bowan nie �yje. Jestem Thayne. Podszed� jednak. Ojciec chwyci� go za r�kaw, przyci�gn�� do roz�o�onej na stole ksi�gi. St� zawalony by� najprzer�niejszymi przedmiotami; le�a�y na nim papiery, kamienie, �wiece, ko�ci, s�oje, soczewki, lusterka, suszone zio�a, ptasie pi�ra, a nawet ma�y, zmumifikowany nietoperz. Ojciec powykr�canymi reumatyzmem palcami przewraca� niezdarnie stronice ksi�gi. Postarza� si� przedwcze�nie. Powinien by� teraz szpakowatym, silnym m�czyzn�, �wiczy� z Thayne�em na podw�rcu walk� na miecze i snu� plany zalezienia za sk�r� Regisowi Aurumowi. Postuka� paznokciem w rysunek przedstawiaj�cy kogo� wydymaj�cego �agle w�asnym oddechem i zwr�ci� si� do Thayne�a: - Te� to potrafi�e�, Ferle. W bezchmurny dzie� przywo�a�e� nad morze mg�� i ukry�e� Wyspy P�nocne przed armi� z po�udnia. - Nie jestem Ferle. Jestem Thayne. - Rozumia�e� j�zyk fok. - Jestem Thayne, ojcze. - Przecie� wiem - obruszy� si� ojciec. - Jak my�lisz, po co ci� tu przywo�a�em? Jeste� moim dziedzicem i zostaniesz kr�lem Wysp P�nocnych. Thayne chcia� co� odpowiedzie�, ale zrezygnowa�. Spojrza� na otwart� ksi�g�, strzepn�� z karty mysie bobki. - Co chcia�e� mi pokaza�? - To. �To� by�o wie�� bez drzwi i okien, otoczon� cielskiem potwornego smoka, kt�ry zion�� ogniem na je�d�ca o twarzy zamazanej palcami przewracaj�cymi przez wieki te stronice. - Widz� - rzek� cierpliwie Thayne. - Chc�, �eby� tam pojecha�, Thayne. M�odzieniec by� zaskoczony. A wi�c ojciec wreszcie go rozpozna�! Kt� m�g� jednak wiedzie�, co znaczy teraz imi� �Thayne� dla tego starca. Ca�kiem mo�liwe, �e kogo� tak samo realnego albo nierealnego jak Bowan i Ferle, jeszcze jednego ducha. - Chcesz, �eby ten smok spali� mnie na popi�. Kto wtedy b�dzie pami�ta�, �e siedzisz tu na g�rze? Kto b�dzie ci przysy�a� jad�o i drwa na opa�? I uk�ada� ci� co wiecz�r do snu? - Nie zawsze o tym pami�tasz - zauwa�y� kwa�no ojciec. Thayne dotkn�� szklanego s�oja z czym�, co wygl�da�o na stare, zasuszone ostrygi wyd�ubane z muszli. - Spr�buj� si� poprawi� - mrukn��. - Co to? - Per�y. - Mhm. - Znajdziesz spos�b. - Spos�b na co? - Na pokonanie smoka. Sam uczy�em ci� walczy�. Je�li nie liczy� mnie, by�e� najlepszy. - Nadal jestem. Ojciec spojrza� na Thayne�a dziwnie, najwyra�niej zdumiony, �e syn uwa�a si� jeszcze za �ywego. - Tak, jeste� - przyzna� w ko�cu. Thayne, wspar�szy si� �okciami o blat sto�u, przetar� palcami oczy i pochyli� si� z oci�ganiem nad ksi�g�. - No dobrze - burkn��, sam nie wiedz�c, czy �mia� si�, czy p�aka�, czy rozbi� o �cian� s��j z per�ami i odkry� w ten spos�b przed zwichrowanym umys�em ojca prawdziw� natur� �wiata. Patrzy� na smoka narysowanego wyblak�ym czerwonym tuszem z zadziwiaj�c� dba�o�ci� o szczeg�y. Smok oplata� wie�� podw�jn� p�tl� cielska; w otwartej jaszczurzej paszczy wida� by�o mn�stwo tr�jk�tnych z�b�w. - A co zyskam, zak��caj�c temu smokowi spok�j? - Z�oto. Thayne odchrz�kn��. Najwyra�niej smoki z niczego wytwarza�y z�oto, tak jak ostrygi wytwarzaj� per�y. - Zabij� smoka... - Zaszlachtujesz. Tutaj jest napisane, �e smoki si� szlachtuje. - Zaszlachtuj� smoka i zagarn� jego z�oto. A potem... - Wyzwolisz Wyspy P�nocne spod okupacji Regisa Auruma. - Ojciec powiedzia� to tonem tak rzeczowym i ch�odnym, �e Thayne spojrza� na niego zaskoczony. - Thayne Ysse. Synu m�j. Ty� jest tu w�adc�. Thayne�owi zje�y�y si� w�oski na karku. Z oblicza starca ten znajomy, zdecydowany, nieust�pliwy wyraz twarzy ju� zanika�, ust�puj�c zagubieniu, niepewno�ci. Ojciec poklepa� m�odzie�ca niezgrabnie po ramieniu, usi�uj�c sobie najwyra�niej przypomnie� imi�, kt�re przed chwil� sam wypowiedzia�. Tu nie ma drzwi, pomy�la� Thayne, przygl�daj�c si� rysunkowi. Wie�a nie ma drzwi. Nie da si� do niej wej��. Nie da si� z niej wyj��. Wyprostowa� si�. Za w�skimi, ostro�ukowymi oknami zapada� purpurowo-szary zmierzch. - Przy�l� ci Haela z wieczerz� - powiedzia�. - Wr�c� tu jeszcze potem i sprowadz� ci� na d�. Nie schod� sam. Schody s� niebezpieczne. - Dzi�kuj�, Bowanie. Thayne zszed� ostro�nie po spiralnych schodach, w ciemno�ciach wymacuj�c stopami kolejne wyszczerbione, sp�kane stopnie. Na ostatnim siedzia� jego m�odszy brat i czyta� przy blasku pochodni. Craiche mia� dwana�cie lat, kiedy wyzwa� ojca na pojedynek, chc�c mu udowodni�, �e nale�y mu si� miejsce na rybackiej �odzi, kt�ra wyrusza�a na kontynent, by przeszkodzi� rycerzom Regisa Auruma w dokonaniu inwazji na wyspy. Walka rozpocz�ta na podw�rcu sko�czy�a si� w oborze. Ojciec zostawi� tam Craiche�a rozci�gni�tego na klepisku. Ale Craiche i tak pop�yn��, i dlatego teraz, w wieku lat dziewi�tnastu, pow��czy� nog�. Odziedziczy� po ojcu odwag�, mi�o�� do wiatru, do morza i do trudnego �ycia na wyspach. Zamkn�� ksi��k�, zak�adaj�c j� palcem i podni�s� wzrok na Thayne�a. By� jak ojciec ciemnow�osy i mia� ten sam wyzywaj�cy, przekorny u�miech. - Co u niego? - spyta�. - Bredzi - odpar� Thayne. - Bierze mnie wci�� za Bowana. - Kt�rego Bowana? - Chyba swego brata. Umar� na wiele lat przed moim urodzeniem. Owce ju� w zagrodzie? - Owce w zagrodzie, krowy wydojone, �odzie w przystani, wszyscy w domu i jedz� wieczerz�, w��cznie z nieznajom�, kt�r� spotka�a Deirdre podczas zbierania ma��y nad kana�em. - Co to za nieznajoma? - Kobieta z harf�. Thayne odchrz�kn��. - Dobrze. Po�l� j� do ojca, �eby mu zagra�a. - Zauwa�y�, �e Craiche dr�y. - Wejd� do �rodka i zjedz co�. Strasznie� chudy. Craiche wsta�. Przez chwil� przytrzymywa� si� kamiennej �ciany, �eby odzyska� r�wnowag�. Czasami, kiedy bola�a go chroma noga, podpiera� si� mieczem jak lask�. Przeci�li razem podw�rzec. By� ma�y, otoczony grubym kamiennym murem i zabudowaniami gospodarskimi dla os�ony przed wiatrem. G�rowa�y nad nim ciemne, popadaj�ce w ruin� wie�a i stary zamek. Niekt�re cz�ci zamku odbudowano, ale by�o to jeszcze przed urodzeniem Thayne�a. Mo�e za czas�w Bowana, pomy�la� z przek�sem Thayne, id�c za Craiche�em po schodach. Kiedy dotarli na ich szczyt, wstawi� pochodni� w uchwyt i odwr�ci� si�. Nie m�g� ju� patrze� na kamie�, na mury, nie chcia� s�ucha� mlaskania domownik�w, pragn�� oczy�ci� umys� na nocnym wietrze. - Wejd� do �rodka - rzuci� do Craiche�a. - Po wieczerzy po�lij t� harfistk� do ojca. Potem sprowadz� ich oboje na d�. Craiche oci�ga� si�, popatruj�c na niego z zaciekawieniem. - Co� ci� gn�bi - stwierdzi�. - S�ucham? - Co� �re ci� od �rodka. - Mo�na by pomy�le�, �e po tylu latach nie powinno mi ju� zale�e� na tym, by ojciec pami�ta� moje imi�. Craiche milcza� przez chwil�; potem si� u�miechn��. - Odda�bym moj� zdrow� nog�... odda�bym �ycie za to, �eby w tej wie�y zamiast naszego ojca wegetowa� Regis Aurum. Thayne po�o�y� mu d�o� na ramieniu i Craiche straci� r�wnowag�. Przytrzyma� si� ze �miechem r�ki brata. - Nie m�w g�o�no takich rzeczy. - Thayne pog�adzi� go po w�osach. - Jestem wol� i mieczem Ysse. Ty jeste� naszym sercem. By� ju� w po�owie podw�rca, kiedy dogoni� go g�os Craiche�a: - Dziadek Ferle�a Ysse te� mia� na imi� Bowan. By� bieg�y w magii mowy. Nauczy� jej Ferle�a. Thayne nie widzia� w ciemno�ciach dobrze twarzy brata, tylko rozmyty profil pod�wietlany przez pochodni�. - Co� powiedzia�? - Czyta�em o tym. Masz racj�, je�li chodzi o s�owa. Bowan twierdzi�, �e s� pe�ne cud�w i niebezpiecze�stw i potrafi� stawa� si� cia�em. - Poezja - orzek� Thayne, usi�uj�c zrozumie�. Craiche przest�pi� z nogi na nog�. Jego twarz rozp�yn�a si� ca�kiem w ciemno�ciach, lecz w�osy gorza�y p�omieniem. - Jest tak, �e kiedy m�wisz �chmura�, s�owo to staje si� chmur�. W�a�nie w ten spos�b Ferle Ysse wywo�a� mg��, kt�ra o�lepi�a nadp�ywaj�c� morzem armi�. - Zawiesi� g�os, daj�c bratu czas na przemy�lenia. Thayne milcza�; czeka�, kiedy Craiche wreszcie wejdzie do zamku. - Albo jak m�wisz �Jestem mieczem Ysse� - podj�� Craiche - to w�a�nie si� nim stajesz. Nie tylko w wyobra�ni. I nie tylko czym�, co rdzewieje w pochwie. Thayne odetchn�� g��boko. - Ty do stracenia masz tylko mnie - powiedzia� cicho. - Ja ciebie. I jest jeszcze nasz ojciec, i ten dom, i ta wyspa... - I owce, i �odzie... - Wszystko - wpad� mu w s�owo Thayne. - Ca�e nasze �ycie. Do walki z Regisem Aurumem potrzeba czego� wi�cej ni� prze�arty przez rdz�, wyszczerbiony kawa�ek metalu. Nie mamy broni, nie mamy pieni�dzy, nie mamy ludzi. Nie widzia� w ciemno�ciach twarzy stoj�cego na szczycie schod�w brata, ale wyczu�, �e Craiche si� u�miechn��. - Mamy s�owa. Craiche odwr�ci� si� i poku�tyka� w kierunku zamkowych podwoi. Kiedy znikn�� za nimi, Thayne wyszed� przez wrota w murze, kt�rych nie zamykano od siedmiu lat, czyli od kiedy Wyspy P�nocne z�o�y�y ho�d lenny kr�lowi Yves. Odnalaz� w po�wiacie gwiazd �cie�k�, poszed� nad brzeg morza, usiad� na kamieniu i zapatrzy� si� w fale. Blask �wiec, s�cz�cy si� z okienek wie�y na szczycie urwiska, k�ad� si� na wodzie w�skimi prostok�tami. Thayne my�la� o �yj�cym we w�asnym �wiecie ojcu, kt�ry �l�czy na ksi�gami i b��dzi po labiryncie przesz�o�ci i tera�niejszo�ci, natykaj�c si� raz po raz na �lepe korytarze. My�la� o Craiche�u, kt�ry cuchn�c krowim �ajnem poszed� na wojn� i nie wr�ci� do domu o w�asnych si�ach. Thayne przyni�s� go na r�kach. Gdzie� jest to magiczne s�owo, kt�re przywr�ci mu w�adz� w chromej nodze? - duma�. Naraz us�ysza� z daleka, jak mrocznosrebrzysta fala przyp�ywu burzy si� i wiruje, us�ysza� ptaki krzycz�ce nad g��bi�, kt�ra skrywa co�, co umar�o. Dobieg�y go d�wi�ki harfy wplecione w odg�osy morza tak nierozerwalnie, jak nierozerwalnie spleciona jest z wod� ksi�ycowa po�wiata. Ws�uchiwa� si� w lekkie, delikatne pasa�e i akordy. Wyda�o mu si�, �e wdycha je z powietrzem, wci�ga g��boko w ko�ci, a� jego my�li przesta�y kr��y� ja�owo same wok� siebie i rozp�yn�y si� bezkszta�tne niczym woda, dotykaj�c wszystkiego. Zobaczy� wtedy nie tylko noc, ale i gwiazdy. Poczu� szczeg�ln� mieszanin� zapach�w soli i owczego pastwiska - morza i Ysse - a potem dominuj�cy nad wszystkim, niesiony przez wiatr od kontynentu zapach Yves; zabronowanych p�l i nieprzebytych bor�w, g�r, przesi�kni�tej krwi� ziemi. Muzyka harfy ws�czy�a si� znowu w jego my�li, wabi�c, koj�c, przykuwaj�c uwag�. Wsta�. Chcia� pozna� te harfistk�, bo od dawna nie s�ysza� czego� tak pi�knego. Gdzie� w g��bi duszy �ywi� nadziej�, �e jest mo�e podobna do swojej muzyki, �e zosta�a wyczarowana ze starych legend, w kt�rych zaczytywa� si� Craiche. Pie�� si� urwa�a, zanim doszed� do po�owy schod�w. Przy�pieszy� nieco kroku w obawie, �e harfistka zniknie z powrotem w swojej legendzie. Ale nie, rozmawia�a spokojnie z ojcem. Kiedy stan�� w drzwiach, u�miechn�a si�, zupe�nie jakby czyta�a w jego my�lach. Twarz mia�a pobru�d�on� jak sp�kane dno wyschni�tego stawu, a oczy czarne, mroczne, jakby widzia�y, co istnia�o przed pocz�tkiem �wiata. Siwe, zwisaj�ce lu�no w�osy si�ga�y jej poni�ej kolan. By�a zadziwiaj�co wysoka i jak na sw�j wiek zadziwiaj�co prosto si� trzyma�a. Podwini�te r�kawy d�ugiej szarej tuniki ods�ania�y muskularne przedramiona nawyk�e do d�wigania harfy. Sam instrument te� by� stary, bez ozd�b, koloru ko�ci. Zdawa�o si�, �e muzyka wydobywa si� z czego�, co umar�o. - Bowanie - o�ywi� si� na widok Thayne�a ojciec. - Ona s�ysza�a o tym smoku. - Tak? - Thayne oderwa� wzrok od tajemniczych czarnych oczu i spojrza� na rysunek wie�y w otwartej ksi�dze, nad kt�r� wci�� �l�cza� ojciec. - To legenda ze Skye - odezwa�a si� harfistka. G�os mia�a troch� g�uchy, zdarty ze staro�ci, ale mi�y dla ucha, dostrojony do pie�ni, kt�re �piewa�a. Thayne westchn�� cicho. Ojciec trzyma� d�o� na stronicy ksi�gi, tak jakby chcia� zagarn�� i smoka, i wie��, i ukryte w niej skarby. - A wi�c to legenda - mrukn�� Thayne, uzbrajaj�c si� w cierpliwo��. - Nie. - Ojciec postuka� palcem w ilustracj�. - Ona m�wi, �e ta wie�a naprawd� istnieje. Stoi w Skye i jest pe�na z�ota. M�wi, �e ten smok jest gro�ny. Thayne spojrza� na kobiet�. - Smok�w nie ma. - W Skye s� - odpar�a. - I z�oto te� jest. - Ojciec znowu postuka� palcem w rysunek, na kt�rym bezlica, zbrojna posta� szar�owa�a na buchaj�cy z paszczy bestii p�omie�. - I jeste� ty. M�j syn. Thayne patrzy� na smoka, zastanawiaj�c si�, kogo ma na my�li ojciec, m�wi�c o swoim synu - jego czy rycerza z ilustracji zbli�aj�cego si� do wie�y, do kt�rej nigdy nie dotrze. Zwr�ci� si� znowu do harfistki. - Sk�d wiesz... - Wiem - wpad�a mu w s�owo i zobaczy� w jej oczach wspomnienie smoka. - Jestem minstrelk� ze Skye. - Unios�a harf� do ramienia i wydoby�a z niej gar�� s�odkich, urokliwych ton�w. - Jest legenda i jest prawda. Rzeczywisto�� i sen. - A ta wie�a? - spyta� ochryple, cho� zna� ju� odpowied�. - Jest jednym i drugim. - Wyspom P�nocnym potrzeba z�ota. Na �ywno��, na przyodziewek, na budow� �odzi, na... w snach jeste�my ju� bogaci. - Nie wypowiedzia� s�owa �wojna�; zawis�o mi�dzy nimi w powietrzu niczym nie zagrana nuta. - Znam kilka legend z Wysp P�nocnych - powiedzia�a harfistka w zamy�leniu i tr�ci�a strun�, tak jakby chcia�a kt�r�� z nich opowiedzie�. Ale sko�czy�o si� tylko na jednym d�wi�ku harfy. - W czasach Ferle�a Ysse by�a tu magia. - To legenda. - A mo�e prawda? - Podnios�a na Thayne�a oczy; wyziera�o z nich co�, co musia�a nosi� w sobie, od kiedy by�a �wiadkiem pocz�tk�w �wiata. Ojciec u�miecha� si� wilczym, niepokornym u�miechem, kt�rego Thayne nie widzia� u niego od siedmiu lat. - Thaynie - rzek� - id� i wracaj z tym smoczym z�otem do Ysse. Thayne chcia� co� powiedzie�, ale g�os uwi�z� mu w krtani. Kiedy us�ysza� z ust ojca swoje imi�, z