869
Szczegóły |
Tytuł |
869 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
869 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 869 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
869 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Kosi�ski
Malowany ptak
Sp�dzielnia Wydawnicza "Czytelnik"
Warszawa 1989
Producent wersji brajlowskiej:
Altix Sp. z o.o.
ul. W. Surowieckiego 12a
02-785 Warszawa
tel. 644-94-78
"Pami�ci mojej �ony, Mary Hayward Weir,
bez kt�rej nawet przesz�o��
straci�aby sens
i tylko B�g jeden,
w Swoim pomy�lunku,
wiedzia�, �e to istoty
innego gatunku".
Majakowski
1.
Jesieni� 1939 roku, w pierwszych tygodniach drugiej wojny �wiatowej, rodzice sze�cioletniego
ch�opca z du�ego wschodnioeuropejskiego miasta wys�ali go do odleg�ej wioski, aby tam - podobnie
jak tysi�ce innych dzieci - znalaz� bezpieczne schronienie.
Pewien cz�owiek, kt�ry udawa� si� na wsch�d, zgodzi� si�, za sowitym wynagrodzeniem, umie�-
ci� dziecko u ch�opskiej rodziny. Nie maj�c innego wyj�cia, rodzice powierzyli mu syna.
Wysy�aj�c syna na wie�, byli przekonani, �e w�a�nie w ten spos�b mog� mu najlepiej zapewni�
przetrwanie. Ze wzgl�du na antyhitlerowsk� dzia�alno�� ojca ch�opca w okresie mi�dzywojennym sami
r�wnie� musieli si� ukrywa�, aby unikn�� zes�ania na roboty do Niemiec lub uwi�zienia w obozie kon-
centracyjnym. Chcieli uchroni� syna od tych niebezpiecze�stw i mieli nadziej�, �e z czasem zn�w si�
po��cz�.
Jednak�e bieg wypadk�w udaremni� ich plany. W zamieszaniu spowodowanym wojn� i okupacj�
oraz ci�g�ymi przesiedleniami ludno�ci stracili kontakt z cz�owiekiem, kt�ry ulokowa� dziecko na wsi.
Musieli liczy� si� z tym, �e nigdy nie odnajd� syna.
Kobieta, kt�ra wzi�a do siebie ch�opca, umar�a dwa miesi�ce p�niej. Od tej chwili w�drowa�
samotnie od wioski do wioski; czasem udzielano mu schronienia, czasem go odp�dzano.
Wsie, w kt�rych przysz�o mu sp�dzi� nast�pne cztery lata, r�ni�y si� pod wzgl�dem etnicznym
od jego miejsca urodzenia. Tubylcza ludno��, odizolowana od �wiata, pozbawiona dop�ywu �wie�ej
krwi, mia�a jasn� cer�, jasne w�osy i niebieskie albo szare oczy. Ch�opiec by� ciemnow�osy, czarnooki
i �niady. Pos�ugiwa� si� j�zykiem warstwy wykszta�conej, prawie niezrozumia�ym dla wie�niak�w ze
wschodu.
Uwa�ano go za przyb��d�, Cygana lub �yda, a udzielanie schronienia Cyganom i �ydom, zamy-
kanym w gettach i obozach zag�ady, nara�a�o jednostki i spo�eczno�ci na najsro�sze kary ze strony
Niemc�w.
Wioski w tej okolicy by�y zapomniane przez wieki. Niedost�pne, po�o�one daleko od o�rodk�w
miejskich, znajdowa�y si� w jednym z najbardziej zacofanych obszar�w Europy Wschodniej. Nie istnia-
�y tam szko�y i szpitale, nie znano elektryczno�ci, a mosty i brukowane drogi stanowi�y rzadko��.
Mieszka�cy niewielkich osad �yli tak samo jak ich przodkowie. Wioski toczy�y wa�nie o dost�p do
rzek, las�w i jezior. Jedynym prawem by�o prastare prawo silnych i bogatych do narzucania swojej wo-
li s�abym i ubogim. Ludno��, podzielon� na katolick� i prawos�awn�, ��czy�a tylko wyj�tkowa zabo-
bonno�� oraz niezliczone choroby, n�kaj�ce zar�wno wie�niak�w jak i zwierz�ta.
Tutejsi ch�opi byli ciemni i okrutni, cho� nie z w�asnej winy. Ziemia by�a marna, klimat surowy.
Rzeki, z kt�rych ryby wybrano niemal doszcz�tnie, cz�sto wylewa�y na pastwiska i pola, przemieniaj�c
je w bagna. Znaczn� powierzchni� zajmowa�y rozlegle moczary i trz�sawiska, a g�ste lasy od niepa-
mi�tnych czas�w zapewnia�y schronienie bandom buntownik�w i przest�pc�w.
Niemiecka okupacja tylko pog��bi�a n�dz� i zacofanie tego regionu. Wie�niacy musieli oddawa�
poka�n� cz�� swoich mizernych plon�w to wojskom okupanta, to partyzantom. Odmowa mog�a
spowodowa� karny najazd na wiosk�, po kt�rym z domostw pozostawa�y jedynie dymi�ce zgliszcza.
Mieszka�em w chacie Marty, oczekuj�c, �e lada dzie�, lada chwila, zjawi� si� po mnie rodzice.
P�acz nie przynosi� ukojenia, a Marta nie zwraca�a uwagi na moje pochlipywanie.
By�a stara i tak zgarbiona, jakby usi�owa�a prze�ama� si� wp�, lecz nie dawa�a rady. Jej d�ugie
w�osy, nie znaj�ce grzebienia, splata�y si� w niezliczone ko�tuny, kt�rych nie spos�b by�o rozczesa�.
Nazywa�a je czarcimi warkoczami. Gnie�dzi�y si� w nich z�e moce, kt�re - skr�caj�c je ciasno - przy-
prawia�y j� o zanik pami�ci.
Ku�tyka�a, wsparta na s�katym kiju, mamrocz�c do siebie w mowie, kt�rej prawie nie rozumia-
�em. Twarz mia�a drobn�, zwi�d��, pokryt� siatk� zmarszczek, sk�r� za� czerwonobr�zow�, niczym
jab�ko zbyt d�ugo trzymane w piecu. Zgrzybia�e cia�o trz�s�o si�, jakby targa�y nim wewn�trzne wich-
ry; palce ko�cistych r�k, o stawach wykr�conych reumatyzmem, ani na chwil� nie przestawa�y dygo-
ta�, a g�owa na d�ugiej, chudej szyi, kiwa�a si� na wszystkie strony.
Staruszka wzrok mia�a s�aby. Spoziera�a na �wiat�o przez osadzone pod krzaczastymi brwiami
w�skie szparki, podobne do bruzd w zaoranej ziemi. Z k�cik�w oczu wiecznie s�czy�y si� �zy, kt�re -
sp�ywaj�c po policzkach g��bokimi wy��obieniami - ��czy�y si� z nitkami �luzu zwisaj�cymi u nosa oraz
p�cherzykami �liny ciekn�cej z ust. Chwilami Marta przypomina�a mi star�, ca�kowicie przegni�� zielo-
noszar� purchawk�, czekaj�c�, a� ostatni powiew wiatru wydmucha z niej czarny, suchy py�.
Pocz�tkowo l�ka�em si� jej i zamyka�em oczy, kiedy si� do mnie zbli�a�a. Czu�em wtedy bij�cy
od niej przera�liwy smr�d. Zawsze spa�a w ubraniu. Twierdzi�a, �e stanowi ono najlepsz� ochron�
przed setkami chor�b, jakie podmuch �wie�ego powietrza mo�e wwia� do chaty.
A�eby zachowa� zdrowie, m�wi�a, cz�owiek powinien si� my� nie cz�ciej ni� dwa razy do roku,
na Bo�e Narodzenie i na Wielkanoc, lecz nawet w�wczas tylko pobie�nie, bez zdejmowania odzie�y.
Ciep�ej wody u�ywa�a jedynie po to, �eby ul�y� swoim obola�ym nogom - stopy jej pokrywa�y bowiem
niezliczone guzy i odciski, a paznokcie mia�a powrastane. Moczy�a nogi zwykle raz lub dwa razy na
tydzie�.
Cz�sto g�aska�a mnie po g�owie dr��cymi, starczymi r�kami podobnymi do grabi. Zach�ca�a
mnie, �ebym bawi� si� na podw�rzu i zaprzyja�nia� ze zwierz�tami domowymi.
Z czasem poj��em, �e zwierz�ta te wcale nie s� tak gro�ne, jak mi si� wydaje. Przypomnia�em
sobie bajki, jakie czyta�a mi o nich niania. Mia�y w�asne �ycie, kocha�y si� i sprzecza�y, wiod�y dyskusje
w swoim niezrozumia�ym dla ludzi j�zyku.
Kury t�oczy�y si� w kurniku, rozpychaj�c si�, aby dosta� do ziarna, kt�re im sypa�em. Jedne
przechadza�y si� parami, inne dzioba�y s�absze towarzyszki albo k�pa�y si� samotnie w ka�u�ach, po-
zosta�ych po deszczu, lub te�, strosz�c pi�ra niczym elegantki, zasiada�y na jajkach i szybko zasypia�y.
Niezwyk�e rzeczy dzia�y si� w zagrodzie. Z jajek wykluwa�y si� ��te i czarne piskl�ta, wygl�da-
j�ce jak ma�e �ywe jajeczka na cienkich n�kach. Pewnego razu samotny go��b przy��czy� si� do stada.
Przyj�to go z wyra�n� wrogo�ci�. Kiedy wyl�dowa� na podw�rzu, trzepocz�c skrzyd�ami i wzbijaj�c
tumany py�u, kury rozpierzch�y si� w pop�ochu. A gdy zacz�� si� do nich zaleca�, gruchaj�c gard�owo
i zbli�aj�c si� drobnymi kroczkami, patrzy�y na niego z g�ry i z pogard�. Ilekro� si� przysuwa�, umyka-
�y gdacz�c przera�liwie.
Kt�rego� dnia, kiedy go��b jak zwykle usi�owa� si� zaprzyja�ni� z kurami i kurcz�tami, z chmur
oderwa� si� niewielki, czarny kszta�t. Kury czmychn�y z wrzaskiem do obory i kurnika. Czarna kula
spada�a na stado jak kamie�. Tylko go��b nie mia� gdzie si� skry�. Zanim zd��y� rozpostrze� skrzyd�a,
silny ptak z ostrym, zakrzywionym dziobem przydusi� go do ziemi i zada� pierwszy cios. Pi�ra go��bia
pokry�y si� c�tkami krwi. Marta wybieg�a z chaty wymachuj�c kijem, ale jastrz�b odfrun�� bez prze-
szk�d, unosz�c w dziobie zwiotcza�e cia�o ofiary.
W niewielkim, szczelnie ogrodzonym kamieniami ogr�dku, Marta trzyma�a w�a. �lizga� si� po-
�r�d li�ci, wywijaj�c rozwidlonym j�zykiem niby sztandarem na defiladzie wojskowej. �wiat by� mu
ca�kiem oboj�tny; nie wiedzia�em, czy mnie w og�le dostrzega.
Pewnego razu w�� ukry� si� w norze g��boko pod mchem i tkwi� w niej bardzo d�ugo bez jedze-
nia i picia, uczestnicz�c w tajemniczych misteriach, o kt�rych nawet Marta nie chcia�a nic m�wi�. Kie-
dy si� wy�oni�, g�owa b�yszcza�a mu jak naoliwiona �liwka. Nast�pi�o niezwyk�e widowisko. Najpierw
w�� popad� w bezruch; jedynie powolne dreszcze przebiega�y po jego zwini�tym ciele. Potem wysun��
si� niespiesznie ze starej sk�ry, staj�c si� jakby szczuplejszy i m�odszy. Nie wymachiwa� j�zykiem; mia-
�em wra�enie, �e czeka, a� nowa sk�ra mu stwardnieje. Stara, na wp� przezroczysta, le�a�a porzuco-
na; spacerowa�y po niej z lekcewa�eniem muchy. Marta podnios�a j� z czci� i ukry�a g��boko. Taka
sk�ra posiada�a wa�ne w�a�ciwo�ci lecznicze, ale staruszka o�wiadczy�a, �e jestem za m�ody, aby zro-
zumie� ich charakter.
W zdumieniu obserwowali�my przedziwn� transformacj�. Marta wyja�ni�a mi, �e dusza ludzka
w podobny spos�b porzuca cia�o i wzlatuje do st�p Pana Boga. Kiedy znu�ona d�ug� podr� dociera
do celu, Pan B�g ujmuje j� w Swoje ciep�e d�onie, o�ywia Swym oddechem, po czym albo przemienia
w rajskiego anio�a, albo str�ca do piekie�, skazuj�c na wieczne m�ki w ogniu.
Cz�sto odwiedza�a chat� ma�a ruda wiewi�rka. Najad�szy si� do syta, wykonywa�a na podw�rzu
osobliwy taniec: bi�a ogonem ziemi�, tarza�a si� i skaka�a, popiskuj�c cichutko i siej�c pop�och w�r�d
kur i go��bi.
Przychodzi�a do mnie codziennie, siada�a mi na ramieniu, �askota�a mnie pyszczkiem w ucho,
szyj�, policzki, targa�a mi �apkami w�osy. Po zabawie znika�a, wracaj�c do lasu oddzielonego od chaty
polem.
Pewnego dnia, s�ysz�c jakie� g�osy, pobieg�em na pobliskie wzniesienie. Ukryty w krzakach
z przera�eniem ujrza�em, �e gromada wyrostk�w goni wiewi�rk� przez pole. P�dz�c jak oszala�a, usi-
�owa�a dotrze� bezpiecznie do lasu. Wyrostki rzuca�y przed ni� kamienie, �eby odci�� jej drog�. Stwo-
rzonko s�ab�o; jego skoki stawa�y si� coraz kr�tsze i wolniejsze. W ko�cu �obuzom uda�o si� osaczy�
wiewi�rk�, ale nadal broni�a si� dzielnie, k�saj�c ich ostrymi z�bkami. Wtedy, pochyliwszy si� nad ni�,
polali j� jakim� p�ynem. Przeczuwaj�c, �e zaraz zdarzy si� co� strasznego, zastanawia�em si� rozpacz-
liwie, jak mog� pom�c mojej ma�ej przyjaci�ce. Ale by�o ju� za p�no.
Jeden z wyrostk�w wyj�� z zawieszonej na ramieniu puszki roz�arzon� �agiew i dotkn�� ni�
zwierz�tka. Wiewi�rka stan�a w ogniu. Z piskiem, od kt�rego zamar�o mi serce, podskoczy�a do g�-
ry, jakby usi�owa�a wyrwa� si� p�omieniom. Ogie� obj�� j� ca��; tylko puszysty ogon dygota� jeszcze
przez moment. Po czym drobne, dymi�ce cia�ko przekr�ci�o si� na bok i znieruchomia�o. Wyrostki ga-
pi�y si� na nie i �mia�y, szturchaj�c je patykiem.
Od �mierci przyjaci�ki nie mia�em ju� rano na kogo czeka�. Opowiedzia�em o ca�ym zaj�ciu
Marcie, ale chyba nic nie zrozumia�a. Ci�gle tylko mrucza�a co� pod nosem, modli�a si� i odprawia�a
wok� domostwa tajemnicze czary, �eby odp�dzi� �mier�, kt�ra - jak twierdzi�a - czyha w pobli�u,
chc�c wkra�� si� do �rodka.
Marta zachorowa�a. Narzeka�a na ostre b�le pod �ebrami, tam gdzie ko�acze si� serce, na za-
wsze zamkni�te w swojej klatce. O�wiadczy�a mi, �e albo B�g, albo Szatan zes�a� na ni� chorob�, aby
zniszczy� jeszcze jedn� ludzk� istot�, k�ad�c kres jej ziemskiemu bytowaniu. Nie rozumia�em, dlacze-
go Marta nie zrzuci jak w�� sk�ry i nie rozpocznie �ycia od pocz�tku.
Kiedy jej podsun��em ten pomys�, rozgniewa�a si� i zwymy�la�a mnie od blu�nierczych cyga�s-
kich b�kart�w, powinowatych diab�a. Zacz�a mi wyja�nia�, �e choroba wchodzi w cz�owieka, gdy
najmniej si� tego spodziewa. Mo�e przycupn�� za nim na wozie, mo�e wskoczy� mu na plecy, kiedy
schyla si� w lesie zbieraj�c jagody, albo wynurzy� si� z rzeki, gdy p�ynie na drugi brzeg �odzi�. Wkrada
si� do cia�a niepostrze�enie, podst�pnie, przez wod�, powietrze, przez kontakt ze zwierz�ciem lub
drugim cz�owiekiem, czasem za� - m�wi�c to zerkn�a na mnie podejrzliwie - mo�e j� wywo�a� spoj-
rzenie ciemnych oczu osadzonych blisko orlego nosa. Takie oczy, zwane cyga�skimi lub urocznymi, s�
w stanie spowodowa� parali�, zaraz� oraz �mier�. Dlatego w�a�nie zabrania�a mi patrze� prosto
w oczy sobie, a nawet zwierz�tom. Mia�em przykazane splun�� szybko trzy razy i prze�egna� si�, je�-
libym przypadkiem napotka� wzrok jej lub kt�rego� ze zwierz�t.
Cz�sto wybucha�a gniewem, gdy ciasto, kt�re zagniot�a na chleb, kwasi�o si�. Wini�a mnie,
przekonana, �e rzuci�em urok, i za kar� przez dwa dni nie dostawa�em chleba. Usi�uj�c jej dogodzi�,
chodzi�em po chacie z zamkni�tymi oczami, potykaj�c si� o sprz�ty i przewracaj�c wiadra, a na ze-
wn�trz depcz�c grz�dy kwiat�w; wpada�em na wszystko niczym �ma o�lepiona nag�ym �wiat�em.
Marta za� zbiera�a g�sie pierze i sypa�a na roz�arzone w�gle. Unosz�cy si� dym rozdmuchiwa�a po ca-
�ej izbie, mamrocz�c zakl�cia maj�ce odczyni� z�y urok.
Wreszcie oznajmia�a, �e zosta� za�egnany. I nie myli�a si�, bo nast�pny bochen, jaki piek�a, za-
wsze okazywa� si� smaczny.
Marta nie poddawa�a si� chorobie i b�lowi. Toczy�a z nimi ci�g��, chytr� walk�. Kiedy b�l za-
czyna� j� m�czy�, bra�a kawa� surowego mi�sa, kroi�a drobno i umieszcza�a w glinianym garnku. Za-
lewa�a mi�so wod� wydobyt� ze studni tu� przed wschodem s�o�ca, po czym zakopywa�a garnek g��-
boko w rogu chaty. To, jak twierdzi�a, na kilka dni - dop�ki nie zgni�o mi�so przynosi�o jej ulg�. Ale
p�niej, kiedy b�l wraca�, musia�a cierpliwie powtarza� ca�y zabieg.
Marta nigdy nic nie pi�a w mojej obecno�ci ani si� nie u�miecha�a. Wierzy�a, �e gdyby tak uczy-
ni�a, ja za� policzy�bym jej z�by, skr�ci�oby to jej �ycie o tyle lat, ile ma z�b�w. Wprawdzie nie mia�a
ich wiele, ale zdawa�em sobie spraw�, �e w jej wieku cenny jest ka�dy rok.
Ja r�wnie� stara�em si� je�� oraz pi� bez ods�aniania z�b�w, a przegl�daj�c si� w granatowo-
czarnym lustrze studni �wiczy�em u�miechanie si� z zamkni�tymi ustami.
Nie wolno mi by�o podnie�� z ziemi ani jednego w�osa, kt�ry wypad� Marcie. Jak si� dowiedzia-
�em, nawet pojedynczy w�os, je�li spojrza� na niego kto� obdarzony z�ym wzrokiem, m�g� wywo�a�
d�ugotrwa�e b�le gard�a.
Wieczorami Marta siadywa�a przy piecu, kiwaj�c si� i mamrocz�c modlitwy. Usadawia�em si�
w pobli�u i rozmy�la�em o rodzicach. Przypomina�em sobie moje zabawki, teraz nale��ce zapewne do
innych dzieci: wielkiego pluszowego misia ze szklanymi oczami, samolot z twarzami pasa�er�w wi-
docznymi w oknach i z obracaj�cymi si� �mig�ami, ma�y, zwrotny czo�g oraz w�z stra�acki z rozsuwa-
n� drabin�.
Im ostrzejszy i wyra�niejszy by� ten obraz, tym jakby cieplej robi�o si� w chacie Marty. Widzia-
�em matk� siedz�c� przy fortepianie, s�ysza�em s�owa �piewanych przez ni� piosenek. Przypomina�em
sobie strach, jaki czu�em przed operacj� �lepej kiszki, przeprowadzon�, kiedy mia�em zaledwie cztery
lata, l�ni�ce szpitalne posadzki oraz gumow� mask�, kt�r� lekarze w�o�yli mi na twarz; zasn��em tak
pr�dko, �e nie zdo�a�em nawet policzy� do dziesi�ciu.
Jednak�e te wspomnienia z przesz�o�ci coraz szybciej stawa�y si� iluzj�, tak� sam� jak fantas-
tyczne opowie�ci mojej starej nia�ki. Zastanawia�em si�, czy rodzice kiedykolwiek mnie odnajd�. Czy
wiedz�, �e nie powinni nic pi� ani u�miecha� si� w obecno�ci ludzi obdarzonych z�ym wzrokiem, kt�-
rzy mog� policzy� im z�by? Na my�l o szerokim, beztroskim u�miechu ojca ogarnia� mnie niepok�j;
ojciec pokazywa� tyle z�b�w, �e na pewno wkr�tce umrze, je�li porachuje je kto� o urocznych oczach.
Pewnego ranka, kiedy si� obudzi�em, w chacie by�o zimno. Ogie� w piecu zgas�, lecz Marta
wci�� siedzia�a na �rodku izby, ze sp�dnicami podwini�tymi do g�ry, a bosymi nogami zanurzonymi
w kuble wody.
Usi�owa�em nawi�za� z ni� rozmow�, lecz nie odpowiada�a. Gdy po�askota�em jej zimn�, sztyw-
n� d�o�, guzowate palce nawet nie drgn�y. R�ka zwisa�a z por�czy fotela niczym mokra bielizna ze
sznura w bezwietrzny dzie�. Kiedy podnios�em Marcie g�ow�, jej wodniste oczy zdawa�y si� patrze�
prosto na mnie. Takie oczy widzia�em dot�d tylko raz, gdy na powierzchni� strumienia wyp�yn�y �ni�-
te ryby.
Uzna�em, �e Marta czeka na zmian� sk�ry i, podobnie jak w�owi, nie wolno jej przeszkadza�.
Nie bardzo wiedz�c, co robi�, postanowi�em uzbroi� si� w cierpliwo��.
By�a p�na jesie�. Wiatr �ama� kruche ga��zki i zdziera� z drzew ostatnie pomarszczone li�cie,
kt�re ciska� w niebo. Kury tkwi�y na swoich grz�dach osowia�e, senne i markotne, otwieraj�c niech�t-
nie to jedno, to drugie oko. W chacie panowa� zi�b, a ja nie umia�em rozpali� ognia. Marta w og�le nie
reagowa�a na moje pr�by nawi�zania rozmowy. Siedzia�a bez ruchu, wpatrzona w co�, czego nie mog-
�em dostrzec.
Nie maj�c nic innego do roboty, po�o�y�em si� z powrotem spa�, ufny, �e kiedy si� zbudz�, Mar-
ta b�dzie krz�ta�a si� przy kuchni, zanosz�c ponure mod�y. Ale gdy si� zbudzi�em wieczorem, nadal
moczy�a nogi. By�em g�odny i ba�em si� mroku.
Postanowi�em zapali� lamp� naftow�. Zacz��em szuka� zapa�ek, kt�re Marta zwykle gdzie�
chowa�a. Zdj��em ostro�nie lamp� z p�ki, ale wymskn�a mi si� z r�k i troch� nafty rozla�o si� na pod-
�og�.
Zapa�ki nie chcia�y si� pali�. Kiedy wreszcie kt�ra� rozb�ys�a, z�ama�a si� i wpad�a do ka�u�y naf-
ty. Pocz�tkowo ogie� pl�sa� nie�mia�o w miejscu, wydzielaj�c tylko k��b b��kitnego dymu. Po czym
nagle skoczy� odwa�nie na �rodek izby.
Nie by�o ju� ciemno, widzia�em Mart� bardzo wyra�nie. Ona jednak nie dostrzega�a tego, co si�
dzieje. Jakby nie przeszkadza� jej p�omie�, kt�ry dotar� do �ciany i wspina� si� po nogach wiklinowego
fotela.
Nie by�o te� zimno. P�omienie zbli�a�y si� do wiadra, w kt�rym Marta moczy�a nogi. Musia�a
czu� �ar, ale nawet nie drgn�a. Podziwia�em jej wytrwa�o��. Cho� przesiedzia�a w ten spos�b ca�� noc
i ca�y dzie�, nadal tkwi�a bez ruchu.
W izbie zrobi�o si� strasznie gor�co. P�omienie pi�y si� po �cianach niczym p�dy dzikiego wina.
Ko�ysa�y si�, trzaskaj�c jak deptane suche str�ki, zw�aszcza przy oknie, gdzie s�aby powiew wdziera�
si� do �rodka. Sta�em przy drzwiach, got�w rzuci� si� do ucieczki, ale wci�� oczekiwa�em, �e Marta
zaraz si� poruszy. Siedzia�a jednak sztywno, jakby niczego nie�wiadoma. J�zyki ognia, niczym przy-
jazny pies, zacz�y liza� jej zwisaj�ce r�ce, pozostawiaj�c na nich purpurowe �lady, po czym unios�y
si� wy�ej, do zmierzwionych w�os�w.
Przez moment migota�y niby lampki choinkowe, po czym wzbi�y si� w s�up, tworz�c sto�kowaty
kapelusz ognia na g�owie siedz�cej. Staruszka przeobrazi�a si� w pochodni�. P�omienie otuli�y j� cias-
no ze wszystkich stron. Woda w kuble sycza�a, kiedy wpada�y do niej strz�py wytartej kurtki z kr�li-
czych futer, kt�r� Marta mia�a na sobie. Widzia�em przez ogie� p�aty pomarszczonej, obwis�ej sk�ry
staruszki i bia�awe plamy na jej ko�cistych ramionach.
Krzykn��em do niej po raz ostatni, po czym wybieg�em na podw�rze. W kurniku, kt�ry przyle-
ga� do chaty, kury gdaka�y przera�one, g�o�no �opocz�c skrzyd�ami. Zazwyczaj spokojna krowa mu-
cza�a i wali�a �bem w drzwi obory. Postanowi�em nie czeka� na pozwolenie Marty i samemu wypu�ci�
kury. Wybieg�y jak oszala�e i - rozpaczliwie wymachuj�c skrzyd�ami - usi�owa�y wzbi� si� w powietrze.
Krowa zdo�a�a wy�ama� drzwi. Znalaz�a sobie punkt obserwacyjny w bezpiecznej odleg�o�ci od po�a-
ru, gdzie przystan�a, �uj�c w zamy�leniu.
Wn�trze chaty przemieni�o si� w piec. P�omienie bucha�y z okien i szpar. Kryty strzech� dach
zapali� si� od do�u i dymi� z�owieszczo. By�em zdumiony zachowaniem Marty. Czy�by naprawd� nic
nie czu�a? Czy�by uroki i kl�twy uczyni�y j� odporn� na ogie�, kt�ry obraca� w popi� wszystko doko-
�a?
Wci�� nie wychodzi�a, podczas gdy ja musia�em odsun�� si� od chaty a� na skraj pola. �ar sta-
wa� si� niezno�ny. Kurnik i obora te� zaj�y si� ogniem. Kilka szczur�w, przera�onych gor�cem, wy-
bieg�o w pop�ochu na podw�rze. ��te oczy kota, odbijaj�ce p�omienie, przygl�da�y si� z mroku.
Marta nie ukazywa�a si�, cho� nadal wierzy�em, �e lada moment wy�oni si� ca�a i zdrowa. Do-
piero gdy zawali�a si� jedna ze �cian, grzebi�c zw�glone wn�trze, straci�em nadziej�, �e jeszcze kiedy-
kolwiek ujrz� staruszk�.
Wyda�o mi si�, �e w k��bach dymu unosz�cych si� do g�ry dostrzegam dziwny, pod�u�ny kszta�t.
Co to by�o? Czy�by dusza Marty wzlatuj�ca do nieba? A mo�e to sama Marta, zbudzona po�arem
i wyzwolona ze starej, pomarszczonej sk�ry, opuszcza�a ziemi� na ognistej miotle niczym wied�ma
z bajki, kt�r� opowiada�a mi matka?
Gdy tak sta�em wpatrzony w migocz�ce iskry i rozta�czone p�omienie, nagle z zadumy wyrwa�
mnie ha�as ludzkich g�os�w i szczekanie ps�w. Nadci�gali ch�opi. Marta nieraz powtarza�a, �ebym si�
wystrzega� mieszka�c�w wioski. M�wi�a, �e je�li mnie z�api�, utopi� jak parszywego kociaka albo za-
r�bi� siekier�.
Zacz��em biec, kiedy tylko pierwsze ludzkie sylwetki ukaza�y si� w kr�gu �wiat�a. Nikt mnie nie
widzia�. Gna�em jak szalony, wpadaj�c na krzewy i potykaj�c si� o niewidoczne pniaki, a� w ko�cu
przewr�ci�em si� i stoczy�em do jaru. Jeszcze przez chwil� s�ysza�em dolatuj�ce z oddali krzyki i huk
wal�cych si� �cian, ale zaraz potem zapad�em w sen.
Obudzi�em si� o �wicie, skostnia�y z zimna. Ca�un mg�y wisia� mi�dzy brzegami jaru niczym pa-
j�czyna. Wdrapa�em si� z powrotem na wzniesienie. Wst�gi dymu i pojedyncze p�omienie unosi�y si�
nad stert� zw�glonych belek i popio��w tam, gdzie niedawno sta�a chata Marty.
Wsz�dzie dooko�a panowa�a cisza. By�em przekonany, �e wnet spotkam rodzic�w. Zawsze wie-
rzy�em, �e cho� przebywaj� daleko, dobrze wiedz�, co si� ze mn� dzieje. Czy� nie jestem ich dziec-
kiem? Czy� nie od tego dzieci maj� rodzic�w, aby byli przy nich w chwilach niebezpiecze�stwa?
Na wszelki wypadek, gdyby w�a�nie nadchodzili, zawo�a�em do nich. Ale nikt mi nie odpowie-
dzia�.
By�em s�aby z zimna i g�odu. Nie mia�em poj�cia, co robi� ani dok�d i��. Rodzice wci�� si� nie
zjawiali.
Wstrz�sany dreszczami, zwymiotowa�em. Musia�em znale�� ludzi. Musia�em uda� si� do wioski.
Ku�tykaj�c na poobijanych nogach, ruszy�em niepewnie przez ��kn�c� jesienn� traw� w kierun-
ku odleg�ych cha�up.
2.
Rodzic�w nigdzie nie by�o. Zacz��em biec przez pole w kierunku ch�opskich chat. Na rozstaju
dr�g sta� zmursza�y krzy�, niegdy� pomalowany na niebiesko. U g�ry wisia� �wi�ty obrazek, z kt�rego
para wyblak�ych, jakby za�zawionych oczu spogl�da�a na puste pola i czerwon� kul� wschodz�cego
s�o�ca. Na jednym z ramion krzy�a przycupn�� szary ptak. Kiedy mnie spostrzeg�, rozpostar� skrzyd�a
i znik�.
Od chaty Marty wiatr ni�s� przez pola sw�d spalenizny. Cienka smuga dymu wznosi�a si� w zi-
mowe niebo znad stygn�cych zgliszczy.
Zmarzni�ty i wyl�kniony dotar�em do wioski. Chaty, do po�owy zapad�e w ziemi�, o niskich,
krytych strzech� dachach i zabitych deskami oknach, ci�gn�y si� po obu stronach ubitej drogi.
Dostrzeg�y mnie psy przywi�zane do p�ot�w; zacz�y ujada� i szarpa� si� na �a�cuchach. Prze-
konany, �e kt�ry� zerwie si� lada moment, stan��em na �rodku drogi; ba�em si� poruszy�.
Za�wita�a mi w g�owie przera�aj�ca my�l, �e w wiosce tak�e nie znajd� rodzic�w. Usiad�em
i rozp�aka�em si�, wzywaj�c ojca, matk�, nawet nia�k�.
Wkr�tce zebra� si� wok� mnie t�um m�czyzn i kobiet m�wi�cych w nie znanym mi narzeczu.
Ich podejrzane gesty i spojrzenia wzbudzi�y m�j l�k. Kilku ch�op�w trzyma�o za obro�e warcz�ce, wy-
rywaj�ce si� psy.
Kto� d�gn�� mnie w plecy grabiami. Odskoczy�em. Kto� inny pchn�� jakim� ostrym szpikulcem.
Zn�w odskoczy�em, krzycz�c g�o�no.
T�um wyra�nie si� rozochoci�. Uderzy� mnie pierwszy kamie�. Po�o�y�em si�, twarz� do ziemi,
nie chc�c wiedzie�, co b�dzie dzia�o si� dalej. Na moj� g�ow� spada�y kawa�ki suchego krowiego �ajna,
sple�nia�e kartofle, ogryzki, grudy ziemi, kamyki. Zakry�em twarz d�o�mi i krzycza�em w piach wiejs-
kiej drogi.
Mocne szarpni�cie poderwa�o mnie na nogi. Wysoki, rudy ch�op przyci�gn�� mnie do siebie za
w�osy, drug� r�k� wykr�caj�c mi ucho. Opiera�em si� rozpaczliwie. T�um wy� ze �miechu. Jaki� m�-
czyzna szturchn�� mnie, po czym kopn�� sabotem. Mot�och zawy� z rado�ci; ch�opi �miali si�, trzyma-
j�c za brzuchy, a ujadaj�ce psy przysuwa�y si� coraz bli�ej.
Przez t�um przecisn�� si� ch�op z parcianym workiem. Z�apa� mnie za szyj� i zarzuci� mi worek
na g�ow�. Potem przewr�ci� mnie na ziemi� i zacz�� wpycha� do czarnego, cuchn�cego wora.
Broni�em si� r�kami i nogami, drapa�em, gryz�em. Ale cios w kark sprawi�, �e straci�em przy-
tomno��.
Obudzi�em si� w b�lu. Wt�oczony do wora, podr�owa�em na czyich� spoconych barkach; przez
szorstkie p��tno czu�em bij�ce z nich ciep�o. Otw�r worka zwi�zany by� sznurkiem. Kiedy pr�bowa�em
si� uwolni�, m�czyzna postawi� worek na ziemi i kopn�� go kilka razy; straci�em dech i zakr�ci�o mi
si� w g�owie. Od tej chwili ba�em si� cho�by drgn��: siedzia�em nieruchomo, jak w letargu.
Dotarli�my do zagrody. W nozdrza uderzy� mnie smr�d gnoju, pos�ysza�em kozi bek i ryczenie
krowy. W�r wyl�dowa� na klepisku cha�upy; kto� zdzieli� go batem. Wyskoczy�em ze �rodka jak opa-
rzony, rozrywaj�c sznurek. Przede mn� sta� ch�op z batem w r�ku. Smagn�� mnie po nogach. Skaka-
�em po chacie jak wiewi�rka, a on wci�� mnie ok�ada�. Do izby wesz�y inne osoby: kobieta w popla-
mionym, wymi�tym fartuchu, dw�ch parobk�w, a spod pierzyny i zza pieca wype�z�o, jak stado kara-
luch�w, kilkoro ma�ych dzieci.
Otoczyli mnie. Kto� spr�bowa� dotkn�� moich w�os�w. Kiedy odwr�ci�em si� w jego stron�,
szybko cofn�� d�o�. Rozmawiali o mnie. Chocia� niewiele rozumia�em, kilka razy us�ysza�em s�owo
"Cygan". Usi�owa�em im co� powiedzie�, ale j�zyk, jakiego u�ywa�em, i m�j spos�b m�wienia wywo-
�ywa�y u nich tylko chichot.
Ch�op, kt�ry przytaszczy� w�r, zn�w zacz�� smaga� mnie po �ydkach. Skaka�em coraz wy�ej,
a dzieci i doro�li wyli ze �miechu.
Dali mi pajd� chleba i zamkn�li w kom�rce, gdzie trzymano drwa na opa�. Cia�o pali�o mnie od
raz�w bata; nie mog�em zasn��. W kom�rce panowa� mrok, s�ysza�em tupot biegaj�cych szczur�w.
Kiedy ociera�y si� o mnie, krzycza�em, p�osz�c kury �pi�ce po drugiej stronie �cianki dzia�owej.
Przez kilka nast�pnych dni do chaty przychodzi�y ogl�da� mnie ca�e ch�opskie rodziny. Gospo-
darz smaga� batem moje pokryte strupami nogi, zmuszaj�c mnie, �ebym skaka� jak �aba. By�em prawie
nagi, ubrany tylko w worek, kt�ry mi dano, z wyci�tymi otworami na nogi. Cz�sto spada�, kiedy ska-
ka�em po chacie. Ch�opi ryczeli z rado�ci, a ch�opki chichota�y, widz�c, jak usi�uj� przys�oni� sobie
ptaszka. Niekt�rym patrzy�em prosto w oczy, a w�wczas szybko odwracali wzrok lub spluwali trzy-
krotnie, spogl�daj�c w ziemi�.
Pewnego dnia do chaty zawita�a stara baba zwana M�dr� Olg�. Gospodarz traktowa� j� z wy-
ra�nym szacunkiem. Zbada�a mnie dok�adnie, d�ugo patrz�c mi w oczy, w z�by, obmaca�a mi ko�ci
i kaza�a nasiusia� do ma�ego s�oiczka. Obejrza�a barw� moczu.
Potem przez d�u�szy czas studiowa�a poka�n� blizn� na moim brzuchu, pami�tk� po operacji,
i ugniata�a mi d�o�mi �o��dek. Po zako�czeniu inspekcji zacz�a si� targowa� zawzi�cie z ch�opem, a�
wreszcie przywi�za�a mi do szyi sznurek i poprowadzi�a z sob�. Zosta�em przez ni� kupiony.
Zamieszka�em w jej chacie. By�a to dwuizbowa ziemianka, kt�r� wype�nia�y stosy suszonych
traw, li�ci i krzew�w, dziwnie ukszta�towane barwne kamyki, �aby, krety oraz garnki pe�ne wij�cych
si� jaszczurek i glist. Na �rodku chaty p�on�� ogie�, nad kt�rym wisia�y kot�y.
Olga pokaza�a mi wszystko. Od tej pory mia�em pilnowa� ognia, znosi� z lasu chrust, utrzymy-
wa� w czysto�ci przegrody dla zwierz�t. Musia�em te� pomaga� Oldze w przygotowywaniu prosz-
k�w, kt�re sporz�dza�a, ucieraj�c w mo�dzierzu i mieszaj�c z sob� najr�niejsze sk�adniki.
Z rana towarzyszy�em Oldze, kiedy wyrusza�a na obch�d wie�niaczych chat. M�czy�ni i kobie-
ty �egnali si� na jej widok, ale witali z ni� uprzejmie. Chorzy czekali w �rodku.
Kiedy wezwano nas do kobiety, kt�ra j�cza�a, trzymaj�c si� za brzuch, Olga kaza�a mi masowa�
ciep�y, wilgotny brzuch chorej i wpatrywa� si� w niego bez przerwy, sama za� mamrota�a jakie� zakl�-
cia i czyni�a nad naszymi g�owami r�ne znaki. Pewnego razu wezwano nas do dziecka, kt�remu gni�a
noga - sk�ra by�a pomarszczona, br�zowa, a z rany ciek�a krwawa, ��ta ropa. Po chacie rozchodzi�
si� tak potworny smr�d, �e nawet Olga musia�a co chwil� otwiera� drzwi, aby wpu�ci� nieco �wie�ego
powietrza.
Przez ca�y dzie� wpatrywa�em si� w toczon� przez gangren� nog�, podczas gdy dziecko na
zmian� to p�aka�o, to zapada�o w sen. Przera�eni rodzice stali na zewn�trz i modlili si� g�o�no. Kiedy
dziecko kolejny raz zapad�o w drzemk�, Olga przy�o�y�a mu do nogi rozgrzany do czerwono�ci pr�t,
kt�ry czeka� w ogniu, i dok�adnie wypali�a ran�. Dziecko zacz�o si� miota� na boki, krzycz�c wnie-
bog�osy, po czym zemdla�o, ale zaraz zn�w odzyska�o przytomno��. Izb� wype�ni� sw�d palonego cia-
�a. Rana skwiercza�a jak boczek sma�ony na patelni. Po wypaleniu rany Olga przykry�a j� kawa�ami
wilgotnego chleba, w kt�rym zagniot�a ple�� i �wie�o zebrane paj�czyny.
Olga umia�a wyleczy� prawie ka�d� chorob�; m�j podziw dla znachorki r�s� bezustannie. Przy-
chodzili do niej ludzie z najr�niejszymi dolegliwo�ciami, a ona wszystkim potrafi�a pom�c. Kiedy ko-
go� bola�y uszy, przemywa�a je olejem kminkowym, wsuwa�a w ka�de kawa�ek lnu, zwini�ty w tr�bk�
i namoczony w gor�cym wosku, po czym go podpala�a. Pacjent, przywi�zany do sto�u, wy� z b�lu,
podczas gdy ogie� spala� zwitki tkwi�ce w jego uszach. W ko�cu Olga wydmuchiwa�a z uszu resztki,
kt�re zwa�a "trocinami", a nast�pnie smarowa�a oparzone miejsca ma�ci� z soku cebuli, ��ci koz�a lub
kr�lika oraz kilku kropel gorza�ki.
Potrafi�a tak�e wycina� czyraki, guzy, kaszaki oraz wyrywa� zepsute z�by. Usuni�te czyraki
wk�ada�a do octu, �eby si� zamarynowa�y, gdy� w�wczas mog�y s�u�y� do sporz�dzania lek�w.
Ostro�nie odci�ga�a do specjalnych naczy� rop� s�cz�c� si� z ran i pozostawia�a j� tak na wiele dni,
�eby sfermentowa�a. Z kolei wyrwane z�by ja uciera�em w mo�dzierzu na proszek, kt�ry nast�pnie
sech� na piecu, wysypany na kawa�ki kory.
Czasami w �rodku nocy przylatywali po Olg� wystraszeni wie�niacy; zarzuca�a na ramiona wiel-
k� chust� i sz�a do po�ogu, dygocz�c z zimna i niewyspania. Kiedy wzywano j� do kt�rej� z s�siednich
wiosek i nie by�o jej przez kilka dni, ja pilnowa�em chaty, karmi�em zwierz�ta i podk�ada�em drwa do
ognia, �eby nie zgas�.
Chocia� Olga m�wi�a w dziwnym narzeczu, nauczyli�my si� ca�kiem nie�le porozumiewa�.
W zimie, kiedy szala�a zawieja, a wiosk� ciasno otula�y nieprzejezdne �niegi, siedzieli�my razem
w ciep�ej chacie i Olga opowiada�a mi o wszystkich dzieciach Boga i wszystkich duchach Szatana.
Nazywa�a mnie Czarnym. Od niej po raz pierwszy dowiedzia�em si�, �e ma mnie w swej mocy
z�y duch, kt�ry - cho� nie zdaj� sobie sprawy z jego obecno�ci - ukry� si� w moim ciele niby kret na
dnie nory. Takich ludzi jak ja, op�tanych przez z�e moce, mo�na rozpozna� po ich urocznych czarnych
oczach, kt�re potrafi� patrze� bez zmru�enia w oczy jasne i przejrzyste. Dlatego to, m�wi�a Olga,
mog� bezwiednie rzuca� urok na ludzi, kiedy im si� przygl�dam.
Uroczne oczy mog� zar�wno rzuca� urok, jak i zdejmowa�, t�umaczy�a. Musz� pilnowa� si�,
kiedy patrz� na ludzi, zwierz�ta lub nawet ziarno, �eby nie my�le� o niczym, tylko o chorobie, kt�r�
pomagam wyp�dzi�. Bo je�li uroczne oczy spojrz� na zdrowe dziecko, natychmiast zacznie s�abn��;
je�li na ciel�, powali je �miertelna choroba; je�li na traw�, po skoszeniu nie wyschnie na siano, lecz
zgnije.
Sam fakt, �e by�em we w�adaniu z�ego ducha, przyci�ga� do mnie inne tajemnicze istoty. Unosi�y
si� wok� mnie strzygi; zjawy milcz�ce, ciche, kt�re rzadko ukazuj� si� ludziom. Bywaj� jednak z�o�-
liwe i natr�tne: przewracaj� ludzi na polach i w lasach, zagl�daj� do cha�up,mog� si� przeistoczy�
w prychaj�cego kota lub we w�ciek�ego psa, j�cz�, kiedy wpadaj� w furi�. O p�nocy przemieniaj� si�
w gor�c� smo��.
Z�y duch przyci�ga r�wnie� upiory. S� to dawno zmarli grzesznicy, skazani na wieczne pot�pie-
nie, powracaj�cy do �ycia tylko w czasie pe�ni ksi�yca. Posiadaj� nadprzyrodzone moce, a ich oczy
zawsze �a�o�nie spogl�daj� na wsch�d.
Utopce, chyba najgro�niejsze z tych niematerialnych stwor�w, poniewa� cz�sto przybieraj�
ludzk� posta�, te� co� ci�gnie do op�tanego. W utopce przeistaczaj� si� nie chrzczeni topielcy i nie-
mowl�ta porzucone przez matki. Do wieku siedmiu lat chowaj� si� w wodzie lub w lasach, po czym
zn�w oblekaj� ludzkie kszta�ty i, w przebraniu w��cz�g�w, za wszelk� cen� staraj� si� wedrze� do ka-
tolickich lub unickich ko�cio��w. Kiedy im si� udaje, zagnie�d�aj� si� tam i odt�d bez spoczynku kr�c�
si� po o�tarzach, z�o�liwie brudz� wizerunki �wi�tych, gryz�, t�uk� i �ami� sprz�ty liturgiczne, a kiedy
tylko mog�, wysysaj� krew ze �pi�cych.
Olga podejrzewa�a, �e jestem utopcem, i czasami m�wi�a mi o tym. Aby hamowa� pragnienia
mojego z�ego ducha i zapobiec jego metamorfozie w upiora lub strzyg�, ka�dego ranka przyrz�dza�a
gorzk� mikstur�, kt�r� musia�em wypija�, zagryzaj�c kawa�kiem w�gla drzewnego posmarowanego
czosnkiem. Inni ludzie tak�e si� mnie bali. Ilekro� szed�em sam przez wiosk�, mieszka�cy odwracali
g�owy i �egnali si�. Ci�arne kobiety umyka�y w pop�ochu. Co odwa�niejsi wie�niacy szczuli mnie
psami, wi�c gdyby nie to, �e nauczy�em si� szybko ucieka� i nie oddala� za bardzo od chaty Olgi, kt�-
r�� samotn� wypraw� przyp�aci�bym �yciem.
Zwykle pozostawa�em w chacie i pilnowa�em, �eby kot albinos nie zadusi� trzymanej w klatce
czarnej, niezwykle rzadkiej kury, kt�r� Olga uwa�a�a za szczeg�lnie cenn�. Spogl�da�em w puste oczy
ropuch skacz�cych w wysokim garnku, pilnowa�em ognia w palenisku, miesza�em wrz�ce napary
i obiera�em zgni�e kartofle, pieczo�owicie gromadz�c w naczynku zielonkaw� ple��, kt�r� Olga ok�ada-
�a rany i si�ce.
Olga cieszy�a si� w wiosce niezwyk�ym szacunkiem i ilekro� jej towarzyszy�em, nie obawia�em
si� nikogo. Cz�sto proszono j�, �eby zasypywa�a oczy byd�u, aby ochroni� je od z�ych urok�w pod-
czas p�dzenia na targ. Poucza�a wie�niak�w, jak maj� spluwa� trzy razy, kiedy kupuj� �wini�, i jak
podawa� ja��wce specjalnie przyrz�dzony chleb ze �wi�tym zio�em przed sparzeniem jej z bykiem.
Nikt w wiosce nie kupi�by konia ani krowy, dop�ki Olga nie zawyrokowa�a, czy zwierz� jest zdrowe.
Polewa�a je wod� i widz�c, jak si� otrz�sa, wyra�a�a swoj� opini�, od kt�rej zale�a�a cena, a cz�sto
i zawarcie transakcji.
Zbli�a�a si� wiosna. L�d na rzece p�ka� i niskie promienie s�o�ca przenika�y nurt wzburzonej,
wiruj�cej wody. B��kitne wa�ki unosi�y si� tu� nad powierzchni�, walcz�c z nag�ymi podmuchami
zimnego, wilgotnego wiatru. Ten sam wiatr szala� nad jeziorem, gdzie porywa� opary wilgoci unosz�ce
si� znad topniej�cej w s�o�cu tafli, szarpa� jak pasemka we�ny i wci�ga� w g�r� w skot�owane powie-
trze.
Lecz kiedy wreszcie nadesz�o wyczekiwane ocieplenie, wraz z nim nadci�gn�a zaraza. Zaata-
kowani ni� ludzie skr�cali si� z b�lu niczym glisty nadziane na szpilk�; trz�s�y nimi straszliwe dreszcze
i umierali bez odzyskania przytomno�ci. Biega�em z Olg� od chaty do chaty, wpatrywa�em si� w pa-
cjent�w, �eby wyp�dzi� z nich chorob�, ale wszystko daremnie. Choroba okaza�a si� za silna.
Za zabitymi na g�ucho oknami, wewn�trz pogr��onych w p�mroku chat, udr�czeni, umieraj�cy
ludzie j�czeli i wyli. Kobiety tuli�y do piersi ma�e, ciasno pozawijane cia�ka niemowl�t, z kt�rych rap-
townie uchodzi�o �ycie. Zrozpaczeni m�czy�ni okrywali piernatami i ko�uchami trawione gor�czk�
�ony. Zap�akane dzieci patrzy�y na pokryte sinymi plamami twarze martwych rodzic�w.
Zaraza nie ust�powa�a.
Wie�niacy wychodzili na progi chat i znad ziemskiego py�u podnosili oczy ku Bogu. On jeden
m�g� u�mierzy� ich gorzki �al. On jeden m�g� zes�a� mi�osierny, spokojny sen na um�czonych. On je-
den m�g� przemieni� straszliw�, zagadkow� chorob� w wieczne zdrowie. On jeden m�g� ukoi� b�l
matki op�akuj�cej utracone dziecko. On jeden...
Ale B�g, w Swojej nieprzeniknionej m�dro�ci, czeka�. Wok� chat p�on�y ognie, a obej�cia,
ogrody i �cie�ki okadzano dymem. Od pobliskich las�w ni�s� si� szcz�k siekier i �oskot spadaj�cych
drzew; potrzeba by�o drewna do podtrzymywania ognisk. S�ysza�em kr�tkie, d�wi�czne ciosy siekier
rozchodz�ce si� w jasnym, ale nieruchomym powietrzu. Kiedy dociera�y do wioski i pastwisk, odg�osy
te stawa�y si� dziwnie przyt�umione, odleg�e. Tak jak mg�a kryje i przyciemnia blask �wiecy, tak stoj�-
ce powietrze, ci�kie od zarazy, wch�ania�o d�wi�ki i wi�zi�o je niby w zatrutej sieci.
Pewnego wieczora twarz zacz�a mnie pali�, a moim cia�em trz�s�y niepohamowane dreszcze.
Olga popatrzy�a mi chwil� w oczy i po�o�y�a na czole swoj� zimn� d�o�. Po czym szybko, bez s�owa,
zaci�gn�a mnie na odleg�e pole. Tam wykopa�a g��boki d�, rozebra�a mnie do naga i kaza�a mi wsko-
czy� do �rodka.
Kiedy stan��em na dnie, dygocz�c z zimna i gor�czki, Olga zacz�a zasypywa� d�, a� w ko�cu
tkwi�em zakopany po szyj�. Wtedy udepta�a ziemi� wok� mojej g�owy i ubi�a na p�ask �opat�. Spraw-
dziwszy, czy w okolicy nie ma mrowisk, rozpali�a z torfu trzy dymi�ce ogniska.
Moje cia�o zasadzone jak ro�lina w zimnej ziemi w kilka minut ca�kiem wystyg�o; przypomina�o
teraz korze� wi�dn�cego chwastu. Utraci�em �wiadomo��. Niczym porzucona g��wka kapusty sta�em
si� cz�ci� wielkiego pola.
Olga nie zapomnia�a o mnie. Kilkakrotnie w ci�gu dnia przynosi�a mi i wlewa�a do ust ch�odne
napoje, kt�re jakby przes�cza�y si� przeze mnie prosto w ziemi�. Od dymu ognisk, do kt�rych Olga
dorzuca�a �wie�ego torfu, �zawi�y mi oczy i szczypa�o mnie w gardle. �wiat, widziany z poziomu gle-
by, kiedy wiatr co pewien czas rozwiewa� dymy, przypomina� szorstki dywan. Niskie chwasty rosn�ce
dooko�a zdawa�y si� wznosi� wysoko niczym drzewa. Sylwetka zbli�aj�cej si� Olgi rzuca�a na ziemi�
pot�ny cie�, jakby nadchodzi� straszliwy wielkolud.
Napoiwszy mnie po raz ostatni o zmroku, znachorka do�o�y�a torfu do ognisk i wr�ci�a do chaty
spa�. Pozosta�em na polu sam, wro�ni�ty w ziemi�, kt�ra wci�ga�a mnie coraz g��biej w siebie.
Ognie pali�y si� wolno, a iskry skaka�y niczym robaczki �wi�toja�skie w nieprzeniknionym mro-
ku. Czu�em si� tak, jakbym by� ro�lin� pr꿹c� si� ku s�o�cu, kt�ra nie mo�e rozprostowa� �odyg przy-
trzymywanych przez ziemi�. Albo zdawa�o mi si�, �e moja g�owa nabra�a w�asnego �ycia i toczy si�
coraz szybciej, w coraz bardziej osza�amiaj�cym tempie, a� wreszcie uderza w tarcz� s�o�ca, kt�re
�askawie grza�o j� w ci�gu dnia.
Chwilami, czuj�c na czole wiatr, martwia�em ze zgrozy. Oczami wyobra�ni widzia�em skrzyku-
j�ce si� armie mr�wek i karaluch�w, kt�re p�dz� ku mnie, �eby zagnie�dzi� si� pod moj� czaszk�.
B�d� si� tam rozmna�a� i wyjada� mi my�li, wszystkie po kolei, a� stan� si� pusty jak dynia, z kt�rej
wydr��ono mi��sz.
Zbudzi�y mnie ha�asy. Otworzy�em oczy, niepewien, gdzie si� znajduj�. By�em zespolony z zie-
mi�, ale w mojej oci�a�ej g�owie zacz�y kie�kowa� my�li. �wiat szarza�. Ogniska wygas�y. Na ustach
czu�em ch�odne krople rosy, kt�ra osiad�a mi na twarzy i w�osach.
Ha�asy powr�ci�y. W g�rze kr��y�o stado kruk�w. Jeden z nich wyl�dowa� nie opodal z szeles-
tem szeroko rozpostartych skrzyde�. Zbli�a� si� powoli do mojej g�owy; inne ptaki r�wnie� zacz�y
osiada� na ziemi.
Z przera�eniem patrzy�em na l�ni�ce, czarnopi�re ogony i ruchliwe oczka. Kruki podchodzi�y
coraz bli�ej, wyci�gaj�c szyje, niepewne, czy jestem �ywy, czy umar�y.
Nie czeka�em, �eby si� przekona�, co zrobi�. Wrzasn��em. Sp�oszone kruki odskoczy�y. Kilka
poderwa�o si� do lotu, ale zaraz opad�o z powrotem na ziemi�. Zerkaj�c na mnie podejrzliwie, zacz�y
otacza� mnie pier�cieniem.
Zn�w wrzasn��em. Ale tym razem nie odskoczy�y; coraz odwa�niej post�powa�y w moj� stron�.
Serce wali�o mi jak m�otem. Nie wiedzia�em, co robi�. Ponownie krzykn��em, ale ptaki wcale nie oka-
za�y strachu. Dzieli�o je ode mnie zaledwie p� metra. Ich sylwetki ros�y mi w oczach, ich dzioby wy-
gl�da�y coraz gro�niej. Krzywe, szeroko rozstawione szpony przypomina�y ogromne grabie.
Jeden kruk zatrzyma� si� przede mn�, zaledwie kilka centymetr�w od mojego nosa. Rykn��em
gro�nie, ale ptak tylko potrz�sn�� �ebkiem i rozchyli� dzi�b. Zanim wrzasn��em jeszcze raz, dziobn��
mnie w g�ow�: w jego dziobie pojawi�a si� k�pka w�os�w. Zn�w zada� cios, wyrywaj�c nast�pn�.
Zacz��em kr�ci� g�ow� z boku na bok, �eby poszerzy� otw�r przy szyi. Ale moje ruchy jedynie
wzbudzi�y wi�ksze zaciekawienie ptak�w. Otoczy�y mnie i dzioba�y, jak popadnie. Dar�em si�, ile tchu,
lecz g�os mia�em zbyt s�aby, aby wzbi� si� nad ziemi� i dolecia� do chaty Olgi; opada� z powrotem.
Ptaki robi�y ze mn�, co chcia�y. Im gwa�towniej miota�em g�ow�, tym bardziej je to podnieca�o,
i tym wi�kszej nabiera�y odwagi. Lecz jakby specjalnie unika�y mojej twarzy; ich ataki koncentrowa�y
si� na w�osach z ty�u g�owy.
Traci�em si�y. Obracanie g�owy wymaga�o tyle samo wysi�ku, co przestawianie ogromnego wora
zbo�a. Odchodzi�em od zmys��w; widzia�em wszystko jakby przez miazmatyczne wyziewy.
Podda�em si�. Sam by�em teraz ptakiem. Usi�owa�em uwolni� z ziemi moje zzi�bni�te skrzyd�a.
Rozpostar�em je i przy��czy�em si� do stada kruk�w. Uniesiony nag�ym podmuchem �wie�ego, orze�-
wiaj�cego wiatru, poszybowa�em prosto ku promieniowi s�o�ca drgaj�cemu nad horyzontem niczym
napi�ta ci�ciwa; pierza�ci towarzysze podchwycili moje radosne krakanie.
Kiedy przyby�a Olga, otacza�o mnie g�ste stado kruk�w. By�em niemal zamarzni�ty, a moja
g�owa nosi�a g��bokie rany od ptasich dziob�w. Znachorka wykopa�a mnie czym pr�dzej.
Po siedmiu dniach powr�ci�em do zdrowia. Olga twierdzi�a, �e zimna ziemia wyp�dzi�a z mojego
cia�a chorob�. M�wi�a, �e chorob� przej�� t�um duch�w przemienionych w kruki, kt�re pr�bowa�y mo-
jej krwi, aby si� upewni�, czy rzeczywi�cie jestem jednym z nich. To dlatego w�a�nie, jej zdaniem,
ptaki nie wydzioba�y mi oczu.
Mija�y tygodnie. Zaraza ust�pi�a, a wiele nowych grob�w poros�o �wie�� traw�, kt�rej nie wolno
by�o dotyka�, gdy� niechybnie zawiera�a trucizn� wyssan� ze zmar�ych.
Pewnego pogodnego ranka Olg� zawo�ano nad rzek�. Ch�opi wyci�gn�li w�a�nie z wody
ogromnego suma o d�ugich, stercz�cych sztywno w�sach. By�a to pot�na ryba, naprawd� monstrual-
nych rozmiar�w, jedna z najwi�kszych, jakie kiedykolwiek z�owiono w tej okolicy. Kt�remu� z ryba-
k�w sie� przeci�a �y�� w r�ce. Podczas gdy Olga zak�ada�a mu kr�pulec, �eby zatamowa� strugi krwi
tryskaj�ce z rany, inni rybacy rozci�li rybie brzuch i, ku powszechnej rado�ci, wydobyli z niej nie
uszkodzony p�cherz.
Sta�em sobie spokojnie przy Oldze, niczego nie przeczuwaj�c, kiedy nagle z�apa� mnie jaki� gru-
bas i podni�s� do g�ry, krzycz�c co� do pozosta�ych. Jego pomys� zdoby� poklask t�umu; wie�niacy
zacz�li podawa� mnie szybko z r�k do r�k. Zanim zrozumia�em, co si� dzieje, cisn�li do wody p�cherz
i rzucili mnie na niego. P�cherz zapad� si� nieco. Kto� pchn�� go nog�. Odp�ywa�em od brzegu, obej-
muj�c kurczowo r�kami i nogami sun�cy po wodzie balon; g�owa co chwil� zanurza�a mi si� w zimnej,
brunatnej rzece, a gdy si� ponownie wy�ania�a, krzycza�em i b�aga�em o lito��.
Ale oddala�em si� coraz bardziej. Ludzie biegli wzd�u� brzegu, wymachuj�c r�kami. Ciskali ka-
mienie, kt�re wzbija�y fontanny wody. Jeden o ma�o nie trafi� p�cherza. Pr�d szybko znosi� mnie na
�rodek rzeki. Oba brzegi by�y straszliwie daleko. T�um znik� za pag�rkiem.
�wie�y wiatr, jakiego nigdy nie czu�em na l�dzie, marszczy� tafl� wody. G�adko p�yn��em w d�
rzeki. Co jaki� czas drobne fale niemal ca�kowicie zalewa�y p�cherz. Ale po chwili zn�w wyp�ywa� na
powierzchni� i wolno, majestatycznie dryfowa� dalej. Nagle jednak wpad� w wir. Kr�ci� si� w k�ko,
wci�� w k�ko, to oddalaj�c si�, to powracaj�c do tego samego miejsca.
Usi�owa�em rozhu�ta� p�cherz i, ruchami cia�a, zmieni� jego kierunek. Przera�a�a mnie my�l, �e
b�d� musia� sp�dzi� ca�� noc wiruj�c na �rodku rzeki. Gdyby p�cherz p�k�, uton��bym natychmiast.
Nie umia�em p�ywa�.
S�o�ce powoli chyli�o si� ku zachodowi. Przy ka�dym obrocie p�cherza �wieci�o mi przez chwil�
prosto w oczy, a jego o�lepiaj�ce odbicie ta�czy�o na migocz�cej powierzchni wody. Zrobi�o si�
ch�odno, wiatr przybra� na sile. P�cherz, uderzony nowym podmuchem, wyskoczy� z wiru.
Znajdowa�em si� wiele mil od wioski Olgi. Pr�d ni�s� mnie w kierunku brzegu pogr��onego
w g��bokim cieniu. Zacz��em rozr�nia� jego lini�, dostrzega� wysokie, ko�ysz�ce si� witki sitowia,
ukryte gniazda �pi�cych kaczek. P�cherz przemieszcza� si� wolno mi�dzy rzadkimi k�pkami
traw.Wa�ki przelatywa�y nerwowo ko�o mnie. ��te kielichy gr��eli szele�ci�y, z b�ota rozleg� si� re-
chot przera�onej �aby. Nagle trzcina przek�u�a p�cherz. Poczu�em pod nogami grz�skie dno.
Wok� panowa�a cisza. Jedynie gdzie� z olchowych zagajnik�w i dalekich mokrade� dobiega�y
niewyra�ne g�osy, nie wiadomo czy ludzkie, czy zwierz�ce. Zdr�twia�y, zgi�ty wp�, pokryty g�si�
sk�rk�, wyt�a�em s�uch, ale nic wi�cej nie zak��ca�o ciszy.
3.
L�ka�em si� samotno�ci. Ale pami�ta�em, co mi m�wi�a Olga: aby przetrwa� bez ludzkiej pomo-
cy, potrzebne s� dwie rzeczy. Pierwsz� jest wiedza o ro�linach i zwierz�tach, znajomo�� trucizn i zi�
leczniczych. Druga to ogie�, czyli w�asna "kometa". Wiedza by�a trudniejsza do zdobycia - wymaga�a
wieloletniego do�wiadczenia. Natomiast do zrobienia komety wystarczy�a litrowa puszka po konser-
wach, w kt�rej wybijano po bokach gwo�dziem liczne otworki. Zamiast r�czki mocowano do puszki
metrow� drucian� p�tl�; dzi�ki niej mo�na by�o wymachiwa� puszk� jak lassem albo jak kadzielnic�
w ko�ciele.
Taki ma�y, przeno�ny piecyk m�g� s�u�y� jako sta�e �r�d�o ciep�a i jako miniaturowa kuchenka.
Mo�na go by�o nape�ni� ka�dym dost�pnym paliwem, zawsze pozostawiaj�c na dnie nieco �aru. Ener-
giczne machanie puszk� powodowa�o, �e otworkami wpada�o powietrze, rozniecaj�c ogie� niby kowal
miechem, podczas gdy si�a od�rodkowa chroni�a �ar przed wypadni�ciem. Ci�g�e dok�adanie paliwa
zapobiega�o zga�ni�ciu komety, natomiast rozwa�ny dob�r materia�u opa�owego, a tak�e nadawane
puszce ruchy, pozwala�y osi�gn�� temperatury najw�a�ciwsze do r�nych cel�w. Na przyk�ad piecze-
nie kartofli, rzepy i ryb wymaga�o powolnego ognia z torfu i wilgotnych li�ci, a pieczenie �wie�o zabi-
tego ptaka - trzaskaj�cego ognia z suchych ga��zek i siana. Ptasie jaja, zaraz po wybraniu z gniazd,
najlepiej gotowa�o si� na ogniu z kartoflanych ��t�w.
�eby ogie� nie zgas� w ci�gu nocy, komet� napycha�o si� ciasno wilgotnym mchem porastaj�-
cym u do�u pnie wysokich drzew. Mech �arzy� si� ciemno, wydzielaj�c dym, kt�ry odstrasza� w�e
i owady. W razie niebezpiecze�stwa wystarczy�o kilka ruch�w, aby strzeli� p�omieniem. W wilgotne,
�nie�ne dni komet� trzeba by�o cz�sto nape�nia� suchym, �ywicznym drzewem i energicznie hu�ta�.
W dni wietrzne lub gor�ce i suche kometa prawie wcale nie wymaga�a ko�ysania, a �eby op�ni� spa-
lanie, dodawa�o si� �wie�ej trawy albo skrapia�o paliwo wod�.
Kometa zapewnia�a tak�e niezb�dn� ochron� przed psami i lud�mi. Nawet najbardziej zajad�e
psy stawa�y daleko, widz�c w�ciekle ko�ysz�c� si� puszk�, sypi�c� iskrami, od kt�rych mog�a im si�
zapali� sier��. R�wnie� najodwa�niejszy zbir wola� nie ryzykowa� oparze� twarzy lub utraty wzroku.
Cz�owiek uzbrojony w buzuj�c� komet� by� jak forteca - mo�na go by�o atakowa� bezkarnie tylko
d�ugimi dr�gami lub ciskaj�c kamienie.
Dlatego w�a�nie zga�ni�cie komety by�o spraw� niezwykle powa�n�. Mog�o do tego doj�� przez
zaspanie, niedbalstwo lub w wyniku nag�ej ulewy. Zapa�ki na tym terenie stanowi�y rzadko��. By�y
drogie i prawie nieosi�galne. Ci, kt�rzy je mieli, dla oszcz�dno�ci ka�d� sztuk� rozszczepiali na dwoje.
Ogie� przechowywano skrz�tnie przez noc w paleniskach kuchni i piec�w. Przed udaniem si� na
spoczynek kobiety zgarnia�y w sto�ek tl�ce si� w�gie�ki, aby nie zgas�y do rana. O �wicie �egna�y si�
nabo�nie przed przyst�pieniem do rozdmuchania �aru. Ogie�, m�wiono, nie jest cz�owiekowi przyjaz-
ny z natury. Dlatego trzeba mu dogadza�. Wierzono tak�e, �e dzielenie si� z kim� ogniem, a zw�aszcza
jego po�yczanie, sprowadza nieszcz�cie. Bo przecie� ci, kt�rzy po�yczaj� ogie� na ziemi, musz�
zwr�ci� go w piekle. Wynoszenie ognia z domu sprawia�o, �e krowy przestawa�y dawa� mleko lub nie
chcia�y si� cieli�. Natomiast zga�ni�cie ognia mog�o mie� tragiczne nast�pstwa w wypadku po�ogu.
Tak jak kometa potrzebowa�a ognia, tak cz�owiek komety. By�a mu wr�cz niezb�dna, kiedy
zbli�a� si� do osiedli, kt�rych zawsze pilnowa�y sfory p�dzikich ps�w. W zimie zga�ni�cie komety
oznacza�o brak ciep�ej strawy i grozi�o odmro�eniami.
Ludzie zawsze nosili na plecach lub przy pasie niedu�e worki, w kt�rych gromadzili opa� do
komet. W ci�gu dnia wie�niacy pracuj�cy w polu piekli na nich warzywa, ptaki i ryby. Wracaj�c wie-
czorem do domu, m�czy�ni i ch�opcy z ca�ej si�y rozhu�tywali komety i wypuszczali je w niebo: lecia-
�y wielkim �ukiem, buzuj�c zawzi�cie, podobne do czerwonych kul. Ogniste ogony znaczy�y ich szlak.
St�d w�a�nie wzi�a si� nazwa. Albowiem rzeczywi�cie przypomina�y prawdziwe komety z p�omien-
nymi ogonami, kt�rych pojawienie si� na niebie, jak mi wyt�umaczy�a Olga, zwiastowa�o wojn�, zaraz�
i �mier�.
Zdobycie puszki na komet� nie by�o rzecz� �atw�. Znajdowano je tylko przy odleg�ych torach
kolejowych, kt�rymi je�dzi�y wojskowe transporty. Jednak�e miejscowi ch�opi nie dopuszczali do ich
zbierania obcych, a za znalezione przez siebie domagali si� sowitej zap�aty. Spo�eczno�ci mieszkaj�ce
po obu stronach tor�w toczy�y ze sob� boje. Codziennie wysy�a�y gromady m�czyzn i ch�opc�w zao-
patrzonych w worki na puszki oraz uzbrojonych w siekiery do walki z konkurencj�.
Moj� pierwsz� komet� dosta�em od Olgi, kt�ra otrzyma�a j� w zap�acie za wyleczenie chorego.
Dba�em o ni� najlepiej jak umia�em: zaklepywa�em m�otkiem otwory, kiedy stawa�y si� za du�e, pros-
towa�em wybrzuszenia, czy�ci�em z rdzy blach�. Z obawy, aby nikt nie ukrad� mi tej jedynej cennej
rzeczy, owija�em umocow