8201
Szczegóły |
Tytuł |
8201 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8201 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8201 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8201 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adys�aw �ozi�ski
ZAPATAN
...Patent, kt�ry mi wyda� jw. pan genera� Mier, mia� wprawdzie walor
dostateczny, jako od szefa regimentu wydany, wszelako, za rad�
do�wiadcze�szych id�c, a i sam potrzeb� tego uznaj�c, chodzi� zacz��em za tem,
aby mi z kancelarji kr�la jegomo�ci, jako najwy�szego
gwardji koronnej a zatem i regimentu Mierowskiego szefa, konfirmacja czyli
patent osobny by� ferowany. Du�o mnie to trudu i czasu
kosztowa�o, zanim, tam i sam biegaj�c, a o instancje prosz�c, takiego patentu
si� doprosi�em. Nareszcie otrzyma�em dokument
konfirmacji z kancelarji i z w�asnor�cznym podpisem kr�la jegomo�ci, kt�rego to
patentu taki by� tenor:
Wszem wobec i ka�demu zosobna, komu o tem wiedzie� nale�y, mianowicie jednak
JOOym, JWWym, WWym Ichmo�ciom Panom
genera�-lejtnantom, genera�-majorom, Pu�kownikom, Oberszt-Lejtnantom, Majorom,
Kapitanom oraz innym wszystkim, wy�szej i
ni�szej szar�y, Wojsk Naszych i Rzeczypospolitej Cudzoziemskiego Autoramentu,
Sztabs i Ober-oficjerom wiadomo czynimy, i� My
przez wzgl�d instancji JW. pana Miera, General-Majora Wojsk Naszych i Szefa
Regimentu Naszego Gwardji Konnej Koronnej tudzie�
przez wzgl�d statecznych zas�ug JM�Pana Wita Narwoja, pierwszego niegdy w
regimencie dragonji pruskiej porucznika, z przystojnego
u�o�enia, aplikacji, chwalebnych przymiot�w i znajomo�ci s�u�by �o�nierskiej
dobrze Nam wiadomego, umy�lili�my konferowa� Onemu
szar�� kapita�sk� w Naszym regimencie Gwardji Konnej Koronnej, jako� i aktualnie
dajemy i konferujemy tym Naszym Patentem,
obliguj�c wszystkich wy�wymienionych Ichmo�ci�w Pan�w Sztabs i Ober-Oficjer�w,
a�eby odt�d pomienionego JM�Pana Wita
Narwoja za aktualnego w przerzeczonym Naszym Regimencie Gwardji Konnej Koronnej
kapitana znali i rekognoskowali, zadosy�
czyni�c, cokolwiek pro gradu et munere tej Szar�y nale�e� mu b�dzie. Na co ten
Patent dla wi�kszej wagi i waloru przy przyci�nieniu
Naszej podpisujemy piecz�ci.
Dan w Warszawie r. 1763.�
Kiedym wyje�d�a� do Warszawy, aby si� w sztabie do prezencji stawi� i chor�giew
moj� obj��, markotno mi troch� by�o, a to z tej racji,
�em si� nie�adu i owej mizerji �o�nierza polskiego napatrzywszy, mocno tego
obawia�, abym w mojej przysz�ej s�u�bie frasunk�w tylko
daremnych nie zazna�, a na biedot� regimentu i szwadronu mego nie patrzy�, nic
na to poradzi� nie mog�c...
Da� Pan B�g lepiej, ni�em si� tego spodziewa�, bo owo wszystko sk�adniej i w
uczciwszej kondycji zasta�em, ni�eli po temu by�y
aspekta. Dragonja Mierowska, czyli gwardja konna koronna najlepiej mo�e
usztyftowan� by�a ze wszystkich regiment�w autoramentu
cudzoziemskiego, a �o�nierz w niej lepiej by� �wiczony, ni� to zazwyczaj za
onych czas�w w Rzeczypospolitej bywa�o. A by� to wyj�tek
z polskiej regu�y, bo kiedy kr�l jegomo�� wszystkie swe saskie wojska pod Pirn�
mizernie utraci�, a z elektorstwa swego rugowany przez
Prusak�w, w Warszawie volens nolens siedzia�, to w�asnego saskiego �o�nierza nie
maj�c, dragonj� Miera do swej s�u�by przeznaczy�,
zaufaniem j� swem i �ask� monarsz� honoruj�c, z szkatu�y swej prywatnej grosza
nie sk�pi�c, byleby ten regiment oku ludzkiemu
uczciwie si� prezentowa�, a dworowi pa�skiemu wstydu nie czyni�.
Z takowej racji regiment Mierowski i ekwipowany by�, i �ywiony, i p�acony
regularnie, a, co mnie najmocniej radowa�o, do �adnych
zacnego stanu wojskowego niegodnych pos�ug nie by� poci�gany. A trzeba wam
wiedzie� o tem, �e bywa�o to g�sto a nawet mo�e i
wsz�dzie w Polsce, �e �o�nierz autoramentowy wszystkiem bywa�: i pacho�kiem, i
kucht�, i fagasem � jeno nie �o�nierzem.
Najmowano go sobie do pos�ug nikczemnych za wiedz� i rozkazem komendy � a nie
by�o w Warszawie wielkiego obiadu, aby
�o�nierze w mundurach paradnych i lederwerkach nie byli u�ywani do noszenia
p�misk�w na sto�y magnackie.
Dzia�a si� st�d wielka krzywda honorowi �o�nierskiemu; ano �o�nierz bez uczciwej
ambicji a bez honoru szlachetnego co zacz, jak nie
najemnik nikczemny? Kuchni pa�skiej a nie ojczy�nie s�uguj�c, na tem ju�
niejeden regiment sztuk� swoj� militarn� z aplauzem
ko�czy�, �e przy wiwatach biesiadnych na znak pana marsza�ka salwy strzela�, a
to jedyny ogie� bywa�, w kt�rym go prochu w�cha�
uczono.
Bywa�o, pan szef regimentu, rzemios�a �o�nierskiego tak samo �wiadom, jak ja
hebrejskiego j�zyka, innych pan�w u siebie go�ci, p�
regimentu na podw�rzu ustawi, a gdy si� chce rang� swoj� generalsk� popisa�, z
okna Gib Feier! zawo�a, kontent sobie bardzo, �e
biesiadnikom honor wojskowy czyni. W regimencie Miera tego nie bywa�o. �eby to
by�o z ujm� majestatu kr�la jegomo�ci, gdyby ten
sam �o�nierz, co jego dostojnej osoby strze�e, a w zamku monarszym stra� trzyma,
kuchni pa�skiej pilnowa�, wi�c te� nigdy �aden
dragon z naszego regimentu do �adnej pod�ej pos�ugi nie �mia� by� komenderowany,
a tak i mnie przyjemnie to by�o oficerem by� w
takim pu�ku.
Do tego doda� jeszcze trzeba, �e regiment Mierowski pe�ny mia� status i �e moja
chor�giew, jak i inne, dobrze by�a pokryta, sto koni
maj�c. By� to sam pi�kny a dobrany �o�nierz i dobrej reputacji u�ywa�. Nie
chodzi� te� obdarty, jako to nieraz bywa�o, ale uczciwie i
ch�dogo ubrany, maj�c mundur i moderunek ca�y z �aski kr�la jegomo�ci w
przyzwoitym porz�dku. A mia�a dragonja Mierowska kabaty
czerwone, kamizelki i spodnie jasnego granatu, koliste p�aszcze z lisztwami,
sztylpy wysokie, a kapuzy czerwone na g�owie � wszystko
to ch�dogie i pasowne. Kr�l jegomo��, dbaj�c o swoj� gwardj�, co� ju� na kr�tko
przed �mierci� swoj� sprawi� by� regimentowi ca�emu
mundur okaza�y paradny, jakim si� �aden inny pu�k, nawet dragonja jm� pana
koniuszego Wielopolskiego pochwali� nie mog�a. Owo
ca�y regiment mia� od wielkiego �wi�ta kolety z �osiej sk�ry, kszta�tem
francuskim krojone, czerwonemi ta�mami pi�knie burtowane, na
piersiach za� i na plecach u kolet�w by�y dwie poz�ociste gwiazdy albo jakoby
s�o�ca.
Moderunek by� dobry i wed�ug regu� niemieckiej praktyki militarnej. Mia� ka�dy
�o�nierz karabin, pa�asz, bagnet i par� pistolet�w,
czyni�c niemi musztr� piesz� lub konn�, bo obie zna� musia�, jako i� dragoni w
batalji wed�ug obu regulament�w za�ywani by� mogli.
Konie same t�gie i silne fryzy, troch� ci�kie, ale dobrze dobrane.
Za ambicj� to sobie mia�em, �eby, kiedym dobrego �o�nierza dosta�, jeszcze
lepszego ze� zrobi�. Troch� mi to twardo by�o zrazu, bo i
�o�nierze i oficerowie moi, troch� do wyg�d si� przyzwyczaiwszy, niech�tni byli
do ostrej musztry, ca�y kunszt na paradnym marszu, na
trzymaniu ordynku a na zr�cznem skwerowaniu broni� przed kr�lem i hetmanami
sobie zasadzaj�c. By�o te� mnogo ha�asu, jako ludzi
m�cz� i oficer�w niepotrzebnie turbuj�, ale �em si� nauczy� karno�� chowa� u
Prusak�w, a mocn� r�k� w�adz� w chor�gwi trzyma�em,
wi�c musia�o by� po mej woli.
Jako� bez przechwa�ki to a z ch�ub� poczciw� powiadam, �e chor�giew moja by�a
tak dobrze wy�wiczon� w rzemio�le �o�nierskiem, �e
by�bym si� ni� nie powstydzi� przed dawnym obersztem moim, grafem Koggeritzem, a
nawet przed samym kr�lem jegomo�ci�
Fryderykiem. Na dobre to wysz�o p�niej, bo, kiedy�my na hajdamaki wyszli, nie
raz i nie dwa razy chor�giew moja �otrostwo
poskromi�a, nietylko m�nie, ale z wszelak� wojskow� regularn� precyzj� sobie
poczynaj�c, a kiedy, bywa�o, panowie towarzystwo i
lekkie pu�ki przedniej stra�y ty� podawa� musieli lub srodze byli turbowani,
dragoni moi wszystkich salwuj� i mi�dzy opryszkami rum
robi�, sami nie ponosz�c du�ego szwanku.
Bywa�o, panowie towarzystwo pancerne i husarja z wielkim animuszem i okrutn�
fantazj� natr�, kup� g�st� bie��c i tumult a okrzyk
wielki czyni�c, ale, gdy si� tego hajdamactwo nie ustraszy a impet na impet
nasadzi, dawaj w rozsypk� i��, a mi�sza� si�, a nawet � na
despekt to nam nieraz by�o � n�dznie umyka�; za� dragoni moi, gdyby mur, plac
trzymaj�, z konia wlot zsi�d�, ogniem plutonowym
sypi� lub w bagnety p�jd�, a cichutko i sfornie, jakby machiny, jeno komendy
nads�uchuj�c... Ale o tem potem jeszcze.
Dwa lata w Warszawie lub pod Warszaw� z szwadronem moim sta�em i na elekcj�
kr�la Stanis�awa Augusta patrzy�em. Po tym czasie
otrzyma�em ordynans ruszy� z Warszawy a do Lwowa maszerowa�, jako �e stamt�d pan
genera� Korytowski, komendant tego miasta,
piechot� sw� do Kamie�ca oddawszy, bardzo a bardzo o augmentacj� garnizonu
uprasza�. Daleka to by�a droga dla mnie, i daleka
Ukraina ta Ru�, bo jej dot�d nigdy nie widzia�em, a dla mego szwadronu tako�
mi�ym ten ordynans nie by�, bo si� to ju� wszystko w
Warszawie osiad�o by�o, jakoby w domu �ale ordynans ordynansem, a kiedy marsz,
to marsz i kwita.
�a�owali mnie koledzy i radzili, abym pana szefa uprasza�, by mnie ju� w tak
dalek� drog� nie rusza�, ale poprostu chor�gwi do Lwowa
odm�wi�, jako �e �o�nierz w marszu jest w tej Rzeczypospolitej mizernem a
nieszcz�liwem stworzeniem. M�wili mi, �e si� biedy najem
i frasunku w tym op�akanym marszu i �e �o�nierze z g�odu przymiera� mi b�d�.
M�wili i mieli racj�, bo tego marszu nie zapomn� ja
nigdy, tak on mi doj�� a� do si�dmej sk�ry.
�mieli sie te� ze mnie rotmistrzowie inni a sarkali mocno oficerowie mego
szwadronu, �em na ten marsz ani sam krytego powozu dla
siebie nie bra�, ani �adnemu z oficer�w bra� nie dopu�ci�. Jam taki �o�nierz,
jako i m�j pocztowy i najni�szy gimajne; mo�e on t�uc si�
na koniu sto mil, mog� i ja tak�e, i wy mo�ecie, a nietylko mo�ecie, ale i po
rygorze wojskowym powinni�cie i musicie, bo nato ty
oficer, aby� szeregom twoim przodowa� wszystkiem, wi�c i trudem, i bezsenno�ci�,
i g�odem, kiedy na to padnie, i aby� z tych
wszystkich cn�t i kapitalnych kondycyj rycerskich dawa� dobry przyk�ad z siebie.
Tak� perswazj� us�yszeli ode mnie i do niej si� te�
accurate stosowa� musieli.
Rozpocz�� si� m�j marsz pod z�emi auspicjami. Wydano mi ordynansy, wypisano
rut�, a kazano czeka� na pieni�dze, bo ich w
regimentowej kasie nie by�o. Termin wymarszu nadszed� i min��, a grosza �adnym
ludzkim sposobem doprosi� si� nie by�o mo�na.
Chod� od Anasza do Kajfasza, t�dy i tamt�dy, suplikuj, gwa�tuj, lamentuj � a
wszystko nadaremno! �ci�gni�to po d�ugiej i ci�kiej
biedzie jak�� sumk� wko�cu � o reszcie samemu pami�ta� kazano.
Zaraz te� u�o�y�em marszrut� i, jak nale�y, szachownic� pu�ci�em si� naprz�d.
Odkomenderowa�em do szachownicy dwadzie�cia ludzi z
oficerem, ten za� znowu forwachtami si� wysun�� naprz�d, abym ja, z chor�gwi�
moj� nast�puj�c, wsz�dzie ju� dach i fura� m�g�
znale��. Ale co tam pomog�a szachownica ca�a i biedne nasze forwachty! Bo�e,
zlituj si�, kiedybym tak mia� wodzi� regiment, a dajmy
na to, armj� ca��, tobymi, jak gar�� lodu w gar�ci, stopnia�a po drodze � bo
bywa�o tak w Polsce, �e �o�nierzowi w marszu zostawa�a
takowa chyba alternatywa: b�d��e sobie opryszkiem, albo gi� z g�odu i od zimna!
Wiedzia�em ja dobrze, �e mnie s�odycze nie czekaj�, do niewyg�d kampamentowych
by�em wprawiony, a i to mi nie by�a �adna nowina,
�e w naszej Rzeczypospolitej bywa�o zawsze po przys�owiu:
Hospitium vile, Czarny chleb, cie�kie piwo, bardzo d�ugie mile.
Czegom wszelako nigdy si� nie spodziewa�, to owej nieuczciwej renitencji a
niego�cinno�ci ze strony pan�w szlachty. Gdzie si�
przywlok�, tam moi ludzie z szachownicy, trzy dni przodem wys�ani, naprzeciw
mnie bie��, a lamentuj� i skar��, jako nietylko ani
jednego �d�b�a siana dla koni i jednego k�sa chleba dla chor�gwi zaasekurowa�
nigdzie nie mogli, ale ano i sami, nic nie jad�szy, a pod
bo�ym namiotem kampowawszy, z g�odu i zimna przymieraj�.
Id� do jednej wsi, szlachcic wo�a: �Mijaj wa�pan; mam libertacj�!� � id� do
drugiej, szlachcic protestuje, jako ma libertacj� od
wszelkiej kwatery i wojskowego ci�aru. I ten ma libertacj�, i tamten ma
libertacj�, i �w ma libertacj� � mi�y Bo�e! � a czem dragona
i konia nakarmisz, bo� oni od g�odu i ludzkich potrzeb nie dostali ani od kr�la
jegomo�ci ani od wojskowej komisji libertacji!...
Pro�, gro�, sumituj si� pokornie � za nic to wszystko, bo owo pan szlachcic na
wszystkie onera wzi�� libertacj�. Trzymaj �e teraz
�o�nierza kup�, aby w �otrostwo si� nie rzuci�, a i sobie nie wzi�� od rygoru a
uczciwej karno�ci libertacji. Si�a mnie to kosztowa�o, aby
ludzi moich od gwa�t�w powstrzyma�, a siebie samego w pasji miarkowa�, bo ci�
pan brat szlachcic nieraz i grubem s�owem
pocz�stowa� i despekt wyrz�dzi�. P�ac� wszystko uczciwie, i to nie pomaga: i
kiesk� i dobrem s�owem ich nie ug�askasz; przenocowa� ci
nie dadz�. Trzeba sobie by�o radzi� � to te� wko�cu, nie pytaj�c wiele, a na
ordynans w�asny bacz�c, musia�em moc� to rekwirowa�, co
mi po mi�ej woli da� nie chciano. Owo� i wrzask, i ha�as okrutny, a przegr�ki i
skargi do komisji wojskowej.
Zabierz szlachcicowi dwie wi�zki siana, a on zaraz pe�n� g�b� brzmi�cych
argument�w we�mie a na papierze w lamentacje okrutne si�
rozsypie i do hetmana albo do komisji wojskowej �a�ob� wyprawia; za miar�
mizernego owsa i n�dzny strawny traktament �o�nierski do
kr�la jegomo�ci directe pisze, a na pacta conventa si� odwo�uje, szumnie
wywodz�c, jako ta z�ota wolno�� Rzeczypospolitej i zacny stan
szlachecki srogiego pokrzywdzenia, lezji, gwa�tu, tyranji i B�g nie wie czego
jeszcze zaznaje!
Ledwiem we Lwowie stan��, a ju� kilkana�cie skarg takich z komisji wojskowej na
r�ce pana genera�a Korytowskiego przysz�o z
nakazem, abym si� ekskuzowa�; a ja komu mia�em skar�y� i gdzie moich frasunk�w i
przykro�ci dochodzi�, i zap�aty si� domaga�, bom
z racji tego marszu i innych koniecznych wydatk�w circa siedmiu tysi�cy z�otych
z w�asnego mieszka wyda� i tych nigdy od skarbu
odebra� nie mog�em, a tak mizerny oficer ku szkodzie przychodzi�, byle pan brat
szlachcic od najmniejszego ci�aru by� wolen.
A ju�bym tego wszystkiego �acnie zapomnia� i wszystko przebaczy�, ale p�niej
serce si� kraja�o, a serdeczna bole�� dusz� zdejmowa�a,
kiedy si� cz�ek w lat sze�� potem napatrzy� w�asnemi oczyma, jak owa butna a
narowista bracia szlachta, co ongi w�asnemu �o�nierzowi
lichej strawy a �o�du �a�owa�a, Austrjakom, kiedy kordonem wchodzili, piwnice
otwiera� musia�a i sto�y suto zastawia� i jak lada kapral
mizerny staro�cie nakazywa�, a pan starosta ani s��wkiem oponowa� nie �mia�. Owo
masz tobie z�ot� wolno�� a szlacheck� dostojno��!
Tak ci�ko po drodze bieduj�c, nareszcie za �askaw� pomoc� bo�� do Lwowa
przymaszerowa�em, a tak szcz�liwie, �em wszystkich
ludzi i konie w najlepszym porz�dku i dobrem zdrowiu zachowa�. Trwa� mi ten
marsz ca�ych dwa tygodni, a bra�em si� w nim na G�r�,
Mniszew, Kozienice, Sieciech�w, Gniewosz�w, Lublin, Krasnystaw, Zamo��, Raw� i
��kiew.
Nim jeszcze stan��em we Lwowie, przydarzy� mi si� w marszu wypadek, kt�rego
opowie�� zaraz tu k�ad�, bo nietylko sam przez si� by�
dziwny, ale i p�niej we Lwowie w jeszcze dziwniejszej historji mia� swoj�
kontynuacj� i koniec. A ju� nie wiem, jak wam si� ta moja
przygoda wyda i jak� tam o mnie z tej racji mie� b�dziecie opinj�: czylim te�
m�dremi na wszystko patrzy� oczyma, czylim te� to za
dziwy mia� nienaturalne, co albo omamieniem albo szalbierstwem by�o � bom ja
prostaczek by� i jestem, i rad to sam zeznaj�, a jakem
na co patrzy�, tak te� i w naracji mojej to mieszcz�, niczego filozofj� nie
dociekaj�c...
Kiedym z chor�gwi� moj� do przedostatniej przede Lwowem stacji doje�d�a�, to
jest do Rawy Ruskiej, wyjechali przeciw mnie ludzie
moi z szachownicy z podoficerem, aby szwadron do miasta wprowadzi� i kwatery
wskaza�. Jako� im tym razem fortunniej si� powiod�o,
bo dla ludzi i koni znale�li opatrzenie, a ca�� chor�giew tak sk�adnie
rozlokowali, �e jej rozrzuca� nie by�o trzeba na kilka mil po wsiach
s�siednich, ale wszystko to jako� kup� pomie�ci� si� da�o. Pytam wachmistrza:
� A gdzie� mnie i pan�w oficer�w postawisz? A on mi na to:
� Pod czterema wiatrami, mo�ci rotmistrzu! Dobra mi kwatera, my�l� sobie, znam
ja j� dobrze;
nie raz i nie dwa razy w mojem �o�nierskiem �yciu do niej zaje�d�a�em.
Podoficer, widz�c, �e si� u�miecham, rzecze dalej:
� Jest, mo�ci rotmistrzu, karczma w tej tu mie�cinie, co si� tak zowie;
najporz�dniejszy to dach w ca�ej Rawie; tam panom oficerom
kwater� zakryli�my.
Jedziemy tedy z oficerami i z jednym plutonem do owej karczmy �Pod czterema
wiatrami�, reszt� chor�gwi na wyznaczone miejsca ju�
rozes�awszy. W�a�nie kiedy podje�d�a�em pod bram�, ujrza�em ko�o niej jakiego�
m�odego cz�owieka, kt�ry, stoj�c, patrzy� na nas
wje�d�aj�cych. Do�wiadczy�em tego w �yciu, jako bywaj� ludzie, co figur� i
widokiem swoim dziwn� jakow�� robi� impresj�, do duszy
i pami�ci si� wciskaj�c na d�ugo, a czasem to ju� i na zawsze. Do takich ludzi
nale�a� i �w nieznajomy cz�owiek, kt�rego ca�y aspekt by�
taki, �e nie mo�na by�o, popatrzywszy, zaraz od niego oderwa� oczu. Ubrany by� z
cudzoziemska, w po�czochach jedwabnych i we
fraku, ale ca�kiem czarno i bez najmniejszego haftu i burty, co na owe czasy
rzadko�ci� by�o, jako i� mi�owano si� bardzo w barwistych i
wzorzy�cie tkanych b�awatach. Na g�owie nie mia� peruki, ani te� pudrowany nie
by� po modnym zwyczaju, ale w�osy czarno�ci
po�yskliwej bardzo kr�tko mia� strzy�one i okryte kapeluszem czarnym bez �adnego
galonu, a jeno z ma�� kitk� z czerwonych kogucich
pi�rek. Przy boku mia� szpad� d�ug�, w czarnej pochwie, a z r�koje�ci� stalow�
szmelcowan�, na pendencie czarnym, bez �adnej szarfy
poz�ocistej lub cho�by najmniejszej ozdoby. Czarny d�ugi p�aszcz okrywa� mu
ramiona � zgo�a nic na nim nie by�o jasnej barwy, pr�cz
�nie�nej kryzy i �abot�w z przedziwnych koronek, i nic �wietlistego, pr�cz
jednej wielkiej szpinki z du�ym brylantem, kt�ra pysznym i
l�ni�cym blaskiem ja�nia�a pod szyj�, jakoby skry sypi�c a za oczy chwytaj�c.
Ale od tego brylanta takowej wielko�ci, �em ca�ego �ywota mego nie widzia�
�adnego o podobnych proporcjach, chocia� p�niej
ogl�da�em �w po ca�ym �wiecie s�ynny skarb brylantowy jp. grafa Walickiego,
iskrzy�y si� bardziej jeszcze oczy tego cz�owieka. Jako
�ywo, takich oczu i takowej ich piekielnej ognisto�ci nie widzia�em i widzie�
nie b�d�, ano i nie chc�. Te du�e oczy wyda�y mi si�
jakoby jakie� dwa czarne p�omienie, je�li tak rzec nie jest absurdum, albowiem
czarnych p�omieni nikt nie widzia�, a i w gor�czce
ob��kanej nie imaginowa� sobie; a przecie� tak by�o, albo, m�wi�c lepiej, tak mi
si� to zda�o, i�, gdyby fantazja ludzka czarny p�omie�
wystawi� sobie mog�a, takiby on koniecznie by� musia�, jak oczy owego cz�owieka.
Oculi scopuli, mawiano � a ja mia�em w �yciu mojem d�ugiem mnogie tego a
niezawodne znaki, jako niekiedy oczy ludzkie
przedziwn� a niewyt�umaczon� maj� si��. A owo nie m�wi� tu o oczach g�adkiego
dziewcz�cia, bo in puncto takowej s�odkiej si�y wy,
m�odzi, jeste�cie experti, ale o wzroku m�skim, kt�ry miewa w�adz� straszliwo�ci
albo dziwnego przymilenia i albo ci� jakow�� groz�
przejmuje, albo ku sobie ci�gnie, cho� wyskocz ku niemu.
Zna�em ja w pruskiem wojsku oficera, kt�ry mia� tak� straszliwo�� w oczach, a
ju� najbardziej wtedy, kiedy by� w pasji, lub na r�k� si� z
kim potyka�, �e, cho� gracz na szable nie by� t�gi i celnie nie strzela�, zawsze
g�r� bywa� w pojedynkach i, z kim si� bi�, tego pewnie
zar�ba�.
Jako� wiaryby temu nikt nie da�, ano to prawda jest szczera, �e najm�niejszego
serca oficerowie a szermierze przytem najlepsi tracili
fantazj� i animusz, a wychodzili z rozprawy kalecy lub �ycie dawali.
Owo� ch�opczyna ma�y, wyrostek nieletni, s�aby i g�adki, jak dzieweczka, z
pruskiej mo�nej rodziny, co by� kornetem w naszym pu�ku,
mia� raz z owym smokiem przypraw�, a chc�c zachowa� honor oficerski, potyka� si�
z nim musia�. �al nam by�o dziecka, ale nie by�o
rady. A przyby� do regimentu naszego nowy felczer, W�och, Vivaldi nazwiskiem;
ten tedy rzecze do biednego korneta:
� Kiedy si� bi� b�dziesz, nie dbaj o szermiersk� regu��, a nie patrz
przeciwnikowi w oczy, bo marnie p�jdziesz � ale patrz mu na
kling�, to serca nie stracisz i g�owy ci ta bestja sroga nie utnie!
Jak rzek�, tak si� i sta�o; kornet nie okiem, ale kling� adwersarza si� wodzi�,
i owo patrzcie, nietylko, �e sam obronn� r�k� z przyprawy
wyszed�, ale i przeciwnikowi swemu g�b� naznaczy� � z kt�rej to walki Dawida
przeciw Goliatowi w ca�ym regimencie dziwu i
�miechu by�o niema�o.
Ale owo sprawdza si� na mnie przys�owie: senectus garrula; cz�ekby chcia�
wszystko jednym �asztem opowiedzie� i z drogi zbiega, bo
staremu �atwiejby jeszcze tysi�c jezdnych uszykowa�, ani�eli wszystkie
reminiscencje w nale�ytym utrzyma� porz�dku.
Wracani ju� tedy co �ywo do Rawy, do gospody �Pod czterema wiatrami� i do owego
czarnego nieznajomego. Ot� oczy te jego czarne
a p�omieniste jeszcze mnie bardziej ol�ni�y, �e twarz mia� blad� a w jak��
sinawo�� wpadaj�c�. Nos mia� d�ugi, �ci�g�y i dobrze
zakrzywiony, a oko�o ust i na ca�ej twarzy biega� mu ci�gle u�miech jaki�
przykry a nieczysty. Ju� ja tego dobrze opowiedzie� nie
potrafi�, bom w s�owach niebogaty i swady kunsztownej niewprawny � ale do��
powiedzie�, �e mi ten cz�owiek tak stan�� przed
oczyma, jakby �ywcem ze snu ci�kiego by� a nie ze �wiata i z pod bo�ego s�o�ca.
Mimo woli mej patrzy�em d�ugo na tego cz�owieka, jakby na widziad�o jakie, gdy
naraz m�j ko�, kt�ry zawsze bywa� spokojny i
powolny, parskn�� g�o�no i, dr��c ca�y, w szalonym skoku stan�� d�ba, tak
gwa�townie a silnie wty� si� odsadzaj�c, �em omal co z siod�a
si� nie powali�... Odwr�ci�em oczy od nieznajomego, szukaj�c, czegoby m�j ko�
tak si� srodze nastraszy�, i widz�, �e m�j siwosz omal
nie nast�pi� nog� na du�ego kruka, kt�ry sta� na samym progu wjazdowym.
Ptak to by� niepraktykowanej wielko�ci i nie ba� si� konia, ale nastawi� mu si�
ostro, pierze naje�ywszy. Zaskrzecza� g�o�no i
przera�liwie, a porwawszy si� nagle z progu, czarnemi skrzyd�ami a� w oczy konia
uderzy� i prosto siad� na ramieniu owego czarnego
kawalera. Wstrzymuj� silnie konia i g�adz� go po naje�onej od strachu grzywie,
aby go uspokoi�, kiedy widz�, jak ta bestja czarna, ten
kruk brzydki, �lipie na wierzch wysadziwszy, gruby dzi�b rozwar� i jakby ludzkim
g�osem, jeno tak przykrym a skrzypi�cym, �e a� po
uszach chodzi�o, krzycze� pocz��:
� Arabetl Arathran! Arrathrran! Metatrran!
S�owa te, kt�re �w szpetny ptak przera�liwie wo�a�, wbi�y mi si� w pami��
g��boko, chocia� takie by�y dziwaczne a mnie ca�kowicie
niezrozumia�e, bom je p�niej we Lwowie s�ysza� jeszcze wiele razy. Nieznajomy
podr�ny za�mia� si� i, chwyciwszy kruka r�k�, rzuci�
go poza siebie ca�ym impetem, kruk za�, pad�szy na s�om� w sieniach karczemnych,
strzepa� skrzyd�a, podlecia� na poblisk� drabin� i
stamt�d pocz�� si� wrzaskliwie �mia�, to jest na�ladowa� �miech cz�owieczy,
jakby si� i z k�opotu mojego i z gniewu swego pana
niepoczciwie ur�ga�.
Nieznajomy podr�ny uk�oni� mi si� grzecznie, dotykaj�c kapelusza, jakby mnie
chcia� przeprosi�, a ja, te� oddawszy mu ten
komplement, zsiad�em z konia i, oddaj�c go memu luzakowi, poszed�em do izby.
Dla nas wszystkich oficer�w jedna du�a izba przygotowan� by�a, a ��ek w niej
nawet nie by�o, jeno siana �wie�ego nam na�cielono. W
stajni za� karczemnej umieszczonych by�o jeszcze dziesi�ciu pocztowych moich.
Przyjechali�my do Rawy ju� oko�o po�udnia, wi�c te�,
nim si� cz�owiek oczy�ci�, nim si� posili� i odpocz��, a potem nim si�
rozrachowa� i rozp�aci� za ca��. chor�giew � albowiem wczas to
trzeba by�o zrobi�, bo nazajutrz, skoro �wit, mieli�my wyruszy� w marsz dalszy �
ju� i wiecz�r zapad�. Zeszli�my si�, oficerowie, do
izby gospodniej, aby spo�y� wieczerz�, jakiej dosta� by�o mo�na, i zapi� kwa�nym
cienkoszem rawskim, co go nie wiem z jakiej racji
tytu�em wina �yd karczmarz uhonorowa� � a by�o nas razem pi�ciu, tj. ja, dw�ch
pierwszych i dw�ch drugich porucznik�w.
W izbie pali� si� du�y ogie� na kominie, a przy nim zastali�my owego czarnego
kawalera. Siedzia� plecyma do nas odwr�cony, d�ugie,
chude nogi wyci�gn�� naprz�d przed siebie i patrzy� ci�gle w �ar ogniska. W
ciemnym k�cie ko�o komina siedzia� kruk jego i zdawa� si�
drzema�, ale co chwila podnosi� �eb do g�ry i chrapliwym g�osem si� odzywa�,
wyra�nie jakgdyby we �nie jakim� niespokojnym.
Wszystkich nas bardzo zdziwi� i zaciekawi� ten podr�ny, ale ju� najbardziej
jednego z m�odszych moich oficer�w, niejakiego
Aksamickiego. A �e w tej historji, kt�rej opowie�� teraz s�yszycie, o nim mi
m�wi� ci�gle przyjdzie, wi�c tedy zaraz tu z pocz�tku
umieszcz� o nim wiadomo��. By� ten Aksamicki synem, jedynakiem, bardzo bogatego
mieszczanina warszawskiego, a s�u�y� w
regimencie naszym nie z �adnej potrzeby, a tylko z fantazji i wrodzonej do stanu
�o�nierskiego ochoty, bo mia� szlacheckie aspiracje i
ani o handlu, ani o innej �adnej kondycji mieszcza�skiej ani s�ysze� nie chcia�,
w czem mu te� ojciec jego folgowa�, maj�tku ju� do��
nagromadziwszy a syna bardzo mi�uj�c.
M�odziutki to by� ch�opak, urodziwy i przyjemny, a chocia�, jak rzek�em, z
ochoty tylko s�u�y�, przecie� statecznym i dobrym by�
oficerem. My�la�em, �e, kiedy mojej chor�gwi do Lwowa rusza� kazano, on z
pewno�ci� albo s�u�b� porzuci, albo do innej chor�gwi si�
przeniesie a ze mn� nie p�jdzie i Warszawy nie opu�ci, w kt�rej zrodzi� si� i
wychowa�, i rodzin� mia� swoj�. Owo tymczasem zdziwi�
mnie niepoma�u, kiedy nietylko si� nie zafrasowa� tym ordynansem, ale owszem
rozradowa� si� nim bardzo, wielk� ochot� do marszu
okazuj�c. A by�a tego przyczyna taka, jak si� przy tej sposobno�ci dowiedzia�em,
�e mia� on we Lwowie pann� swoj�, kt�ra mu by�a
przyrzeczona, a ku kt�rej mia� afekt wielki i serdeczny. By�a to c�rka
lwowskiego kupca, Ormianina, nazwiskiem Wartanowicza, kt�r�
ojciec na d�u�szy czas wys�a� by� do krewnych w Warszawie na edukacj�, a przed
kilku miesi�cy napowr�t do Lwowa odwi�z�.
Aksamicki w Warszawie pozna� t� panienk� i tu si� owe strzeliste zacz�y amory.
Ojciec jego przed samym wymarszem naszym kilka razy do mnie przychodzi�, gor�co
o to prosz�c, abym jego syna, nietylko jako
starszy i komendant, ale jako brat wzi�� w opiek�, co mu te� ch�tnie obieca�em,
bom m�odego Aksamickiego lubi� bardzo jako
przyzwoitego m�odzie�ca i dobrej aplikacji oficera. Jako� nicby mu zarzuci� nie
by�o mo�na, pr�cz jednej wady a raczej dziwactwa, na
kt�re, my�la�em, �e sam wiek dojrzalszy b�dzie mu skutecznem lekarstwem.
By� bowiem ten m�ody Aksamicki bardzo do jakowej� wiary w gus�a i cudowne
kombinacje sk�onny, co nie z g�upiego zabobonu sz�o,
ale z bujnej fantazji, kt�r� mu jaki� Niemiec nauczyciel popsowa�, ci�gle mu w
ucho k�ad�c rozmaite dziwy o alchemji nibyto i magji.
Tak mu tem m�od� g�ow� zawr�ci�, �e Aksamicki, bywa�o, ci�gle nad ksi�gami
siedzi, a tygle jakowe� i rozmaite rurki nad ogniem
sma�y, bezustannie co� operuj�c.
Jam to mia� za dziecinn� zabawk� i nieraz go te� �miechem i �artami zbywa�em, �e
z�oto warzy, a, jak mistrz Twardowski, stare baby w
g�adkie dzieweczki transmutowa� si� uczy. Mia� te� Aksamicki nieraz za swoje, bo
�e to w owych czasach przer�nych szarlatan�w i
szalbierzy, co mag�w i alchemik�w udawali, coniemiara by�o, a i po Warszawie
mnogo si� ich uwija�o � wi�c go niejeden z nich
dobrze podgoli� na mieszku. Ale on na to nie zwa�a� i z tej nauki korzysta� nie
chcia�.
Ow� Aksamicki, siedz�c z nami w izbie ,,Pod czterema wiatrami�, oczu od tego
nieznajomego kawalera nie odwraca�, a patrzy� w
niego bez przerwy, jak w t�cz�. Gdy my sobie czynimy rozmaite domys�y, co zacz
mo�e by� ten cz�owiek, co z t� czarn� gadaj�c�
poczwar� si� wodzi, czemby si� trudni� i z jakiego kraju pochodzi�, on nam
powiada, �eby�my nieznajomego tak lekce nie traktowali, a
owszem z respektem a ostro�nie na niego patrzyli, albowiem pewn� jest rzecz�, �e
to nie �adna pospolita jest osoba, i nie �aden
cz�owiek, jak my wszyscy, ale zapewne jakowy� magik i mistrz wszelakich
tajemniczych scjencyj. Chcia�em go, jak zwykle, �artem
zby� i �miesznym konceptem jakim odwie�� od takiego gadania, ale przyzna� si�
musz�, �e obecno�� tego dziwnego nieznanego
cz�owieka jako� mi weso�o�� odebra�a, a nie tylko mnie, ale i towarzyszom moim,
kt�rzy to� samo siedzieli cicho, ci�gle ku kominowi
to na kruka spogl�daj�c.
Kiedy tak siedzimy, wpada nagle wachmistrz do izby i raport zdaje, �e si�
jednemu z ludzi moich zdarzy�o nieszcz�cie. Dragon jeden,
jad�c poi� konia swego, mia� taki wypadek, �e ko�, sp�oszywszy si�, zrzuci� go
na ziemi�, a tak nieszcz�liwie, �e �o�nierz, uderzywszy
g�ow� o kamie�, bez znaku �ycia pozosta�. Przykra nam by�a ta wiadomo�� bardzo,
i porwali�my si� wszyscy od sto�u, a tu na
nieszcz�cie w�asnego felczera z sob� nie mieli�my.
� Czy zabity na �mier� ? � pytam wachmistrza.
� Zdaje si�, mo�ci rotmistrzu � odpowiada � �e ju� martwy, bo ju� tam ani �ladu
tchu w nim niema!
� Gdzie� jest ? � wo�am.
� Przynie�li�my go tu, do gospody, i w stajni po�o�yli na s�omie.
� Nie�cie� go tu zaraz! � rozkaza�em. � A ty biegnij co �ywo do miasta i
felczera mi szukaj!
Wachmistrz wybieg� a ja te� za nim, aby owego biedaka do izby gospodniej tem
pr�dzej przynie��. Wniesiono go bez oznaki �ycia,
martwego, jeno z g�owy zwolna p�yn�a jeszcze krew, krzepn�c natychmiast. Mia�em
niema�� praktyk� w tem, jak przy gwa�townych
ranach pierwszy ratunek dawa�, bom si� by� tego na wojnie przyuczy� � wo�am tedy
o wod�, nadziej� maj�c, �e to nie �mier� jeszcze, a
tylko martwo�� omdlenia. Na ten ha�as odwr�ci� si� od komina �w nieznajomy, a
ujrzawszy, co si� sta�o, przybieg� ku choremu, nas
wszystkich zlekka odsuwaj�c, i ozwa� si� po �acinie:
� Mnie go zostawcie: temu �o�nierzowi nic nie b�dzie. Ust�pili�my na bok,
patrz�c na nieznajomego, kt�ry,
�wiec� przy g�owach rannego postawiwszy, nad ni� si� nachyli�. Przypatrzy�em mu
si� teraz bli�ej i bardzo mnie to zdziwi�o, �e twarz
tego cz�owieka wyda�a mi si� na chwil� bardzo star� i �e w fizjognomji jego
le�a�a jaka� dziwna zgrzybia�o�� wieku. Przetar�em oczy,
bom go przecie� przed chwil� m�odego widzia� i co najwi�cej trzydzie�ci lat
by�bym mu pisa� � i owo przekona�em si�, �e twarz
nieznajomego zmieni�a si� w niepoj�ty mi spos�b i �e, cho� g�adka a m�oda by�a
naprawd�, przecie� od chwili do chwili zgrzybia�o��
starca przypomina�a.
Nieznajomy chwilk� w martwego �o�nierza si� patrzy�, skronie mu zlekka obmaca�,
wod� zimn� twarz mu obmy�, a potem wydoby� z
kieszeni flaszeczk� z p�ynem jakim�. By�a to flaszeczka w�ziutka a malutka, jak
ma�y palec, a znajdowa�o si� w niej fluidum takowej
gor�cej a �ywej barwy czerwonej, jakiej mi si� nigdy ogl�da� nie przytrafi�o. Z
tej ma�ej flaszczyny pu�ci� on kilka kropli do ust
dragona, wpierw mu z�by �ci�ni�te gwa�townie otworzywszy, a potem odst�pi� nabok
i rzek�:
� Jutro pomaszeruje dalej, albowiem zdr�w ju� jest. Niebardzom tym s�owom
dowierza�, za szarlata�sk�
przechwa�k� je maj�c, wi�c zbli�y�em si� znowu do biednego dragona, a ukl�k�szy,
przypatrywa� mu si� pocz��em, a�ali jakie znaki
�ycia daje. Ale oto ku zdziwieniu memu i rado�ci widz�, �e �o�nierz lekko a
spokojnie oddycha� poczyna, �e oczy otwiera i patrzy.
� Kurowski � wo�am, bo tak si� �w pocztowy nazywa� � a jak tobie?
� Dobrze, mo�ci rotmistrzu! � odezwa� si� dragon g�osem silnym i chcia� si�
przez respekt a subordynacj� podnie�� nawet na nogi,
tak, �e go si�� przytrzyma� musia�em.
Tymczasem nieznajomy podr�ny, dobywszy dwa puzderka, z kt�rej jedno bia�e z
ko�ci s�oniowej a drugie czarne jakoby z hebanu
najprzedniejszego by�o, oba otworzy� i pr�dko jak�� kunsztown� a mistern� lampk�
zapali�, z kt�rej, cho� malutka bardzo, zaraz okrutnie
du�y a �ywy p�omie� niebieski buchn��. Tak zacz�� jakie� ingrediencje z
przer�nych puszek dobywa� i w drobnym tygielku to grza� a
sma�y�, i za p� godziny ju� ma�ci nagotowa�. Kiedy on to przy tym niebieskawej
barwy p�omieniu mi�sza� i warzy�, takowa si� jaka�
wdzi�czna a luba wonno�� rozla�a, jakoby wszystkie kwiaty i aromata, wszystkie
sabejskie zapachy na delektament nasz tu, do izby
sp�yn�y.
Kiedy ju� ma�� by�a gotowa, nieznajomy kawaler posmarowa� ni� jedwabn� szmat� i
przy�o�y� j� dragonowi na ran�. Gdy ju� operacja
ta by�a sko�czon�, ranny �o�nierz przy pomocy swoich kamrat�w wyszed� z izby,
aby si� po�o�y� i wyspa� po takiej ci�kiej przygodzie.
Nigdym ja si� nie spodziewa�, aby ten biedak po takowem srogiem st�uczeniu tak
rych�o si� opami�ta�, to te� i ja patrzy�em ju� teraz na
czarnego podr�nego jako na mistrza sztuki lekarskiej. Aksamicki za� to ju� rady
sobie znale�� nie m�g�, ale, przyst�piwszy do mnie,
szepce:
� A co, nie powiada�em wa�panu, �e to musi by� magister tajemnej, magicznej
sztuki? Czy� nie widzia�e� wa�pan istnego cudu?
� Cud, jak cud�m�wi� mu na to�tak gdzie�, w karczmie przy drodze cuda si� nie
zdarzaj�. Ale �e zr�czny jest felczer, to przyznaj�.
Ca�y sekret, �e to jaki� medyk W�och lub Niemiec, mo�e pana wojewody Potockiego
z Krystynopola, ale czemuby� go wa�pan nie
chcia� mie� za zwyk�ego cz�owieka, tego ja nie rozumi�. Zr�czno�� to nie �adne
miraculum, a zreszt�, co wiedzie�, czy ten dragon i bez
jego pomocy nie by�by przyszed� do siebie, bo sna� og�uszony by� tylko a nie
rozbity.
On na to ramionami tylko ruszy� i umilk�, a ja tymczasem przyst�pi�em do
nieznajomego i pytam go po niemiecku, czy tym j�zykiem
m�wi, bom francuskiego nie zna�, a w �acinie nie by�em bardzo bieg�y.
Odpowiedzia� mi na to do�� p�ynnie po niemiecku, ale akcentem jakim� dziwnym.
Wtedy ja mu m�wi�:
� Mam honor wa�panu prezentowa� si� jako Narwoj, rotmistrz chor�gwi, do kt�rej
�w cz�owiek nale�y, i za mi�y obowi�zek poczytuj�
to sobie podzi�kowa� wa�panu za ow� prawie cudown� pomoc, kt�r� �o�nierzowi
mojemu da�e�.
Nieznajomy zlekka kapelusza uchyli� i tak odpowiedzia�:
� A ja jestem conte Zapatan, i cho� rad jestem, �e komu� w przygodzie
po�ytecznym by� mog�, to znowu nierad jestem, �e mi za tak�
bagatelk� dzi�kuj�. Nie wa�pan mnie, ale ja tej ma�ej przygodzie wdzi�cznym
b�d�, je�eli mi ona da sposobno�� sp�dzenia tego
wieczora w gronie waszmo�ci�w, moi panowie oficerowie.
I tu si� nam wszystkim doko�a uk�oni�, a w tej chwili i �w szpetny towarzysz
jego, kruk du�y, w skokach ku nam przybie�a�, a na st�
podleciawszy, �mia� si� pocz�� �miechem okrutnym a zgrzytliwym, wo�aj�c:
� Arrabet! Arrabet! Zapatan!
Podr�ny uderzy� szpad� po g�owie ptaka, a� trzas�o, i m�wi� dalej:
� Widz�, �e wa�panowie odwagi swej �o�nierskiej na tutejszem winie pr�bujecie�
czy pozwolicie, abym si� w wasze towarzystwo
butelk� w�asnego wina intromitowa�, bo wioz� je z sob� w mojej podr�nej
karecie, a troch� lepsze jest, ni� owo na stole?
Nim my na to odpowiedzie� mogli, Zapatan doby� z kieszeni malutk� srebrn�
piszcza�k� i �wisn��. Ma�o nam uszu nie porozdziera�, taki
ten �wist by� okrutny; a� szyby w karczmie zabrz�cza�y. Na ten znak wbieg� zaraz
do izby ma�y garbaty karze� z w�osem k�dzierzawym
a czarnym, jak baranie runo, ubrany w kurcie p�omienistej barwy. Zapatan rzek�
mu co� w j�zyku, kt�rego z nas �aden nie rozumia�, i za
chwil kilka stan�o na stole kilka flaszek wina.
Chocia� ten nieznajomy dziwny cz�owiek pokazywa� si� grzecznym kawalerem i
bardzo kszta�tnie do nas przemawia�, przecie� jakowy�
nieprzeparty wstr�t do niego czu�em i ch�tniebym by� z jego towarzystwa si�
wyprosi�, ale obrazi� go nie chcia�em. On w mgnieniu oka
wina nam ponalewa� do szklanek i grzecznie pi� prosi�. Nie by�em nigdy wielkim
amatorem trunk�w i niet�gi te� znawca win ze mnie
bywa�, ale to powiedzie� mog�, �em w ca�em �yciu mojem ani przedtem ani nigdy
potem, wina tak wdzi�cznego a szlachetnego smaku
nie pi�. By� to jakoby kordja� jaki� przedziwny, nietylko w krew, ale do duszy i
serca id�cy, niby to s�odki a �agodny, cho�by na j�zyczek
panie�ski, a owo taki ognisty zarazem, �e mi si� wyra�nie zda�o, jakobym dwa
razy wi�cej krwi mia� w sobie...
Ledwo�my jeden kielich wychylili, a ju� nam dziwna rado�� po sercach gra�a i
takowa weso�o�� w duszy si� rodzi�a, �e owej ochoty, a
buty, a zuchwa�ej jakowej� fantazji �aden z nas pohamowa� nie m�g�. M�j
najm�odszy porucznik, ale najstarszy wiekiem z nas
wszystkich, bo ju� szpak by� t�gi, niejaki Zawejda, najpierw pocz�� to wino
wychwala�, bo bibosz by� zawo�any i znawca tako�
niezwyczajny.
� Oto mi wino � zawo�a� � jakie i monarchowie chyba na wielkie �wi�to pijaj�!
Przela�em ja przez gard�o niejeden haust smakowity,
a niema wina, kt�regobym nie pija�. U jp. kasztelana Zawichostskiego pija�em
jeszcze ma�mazj� odwieczn�, a kiedym by� w Krakowie,
pozna�em si� z w�grzynem najszlachetniejszym, z winem, co by�o Hungariae natum,
Cracoviae educatum; u ksi�cia ordynata
Ostrogskiego, kiedym by� w jego milicji, pija�em najzacniejsze francuskie wina,
tu na Rusi pan wojewoda Cetner nowomodnym
szampanem raz mnie by� pocz�stowa�, ale to, mo�ci panie, wszystko furda! Za nic
wszelakie pontagi muszkatele, monasbergi, refoski,
lacrimae Christi... Na to ostatnie s�owo Zapatan nagle si� zakrztusi� i tak
srodze kaszla� pocz��, �e a� Zawejda przerwa� oracj� musia�.
Dopiero po chwili m�g� kontynuowa� swoj� peror�.
� Ecce vinum, mospanie � wo�a� Zawejda dalej � nektar incomparabilis, kt�ry
serce grzeje, dusz� wypogadza, rozum szlufuje, wzrok
ostrzy, a starce w m�odzie�ce przywraca; ecce vinum, do kt�rego to napisano �w
carmen:
Vinum dulce,
Cor fermulce!
Non te bibunt mali Turcae,
Sed tota christianitas!
W tej�e chwili, wyra�nie jakoby na s�owo christianitas, Zapatan znowu tak
okropnie kaszla� pocz��, tak g�o�no a tak przenikliwie, �e�my
si� wszyscy ku niemu z przestrachem zwr�cili. By� ten kaszel taki szpetny i
nieludzki, �e mi si� zda�o, jakoby si� w nim odzywa�o i psie
szczekanie, i wo�anie puszczyka, i gwizdanie wichru w kominie, i rzegotanie
�abie, a przytem oczy nieznajomego tak� straszliwo��
przybiera�y, a tak si� z twarzy pcha�y naprz�d, �e zdawa�o si�, jako lada chwil�
na st� wyskocz�. Na to� i kruk sobie jak pocznie
wrzeszcze� a przedrze�nia� si�: �Aratran! Metatran! Arrabet!� � owo istny tumult
piekielny.
� Zakrztusi�em si� � ozwa� si� Zapatan, rzucaj�c na kruka pr�n� butelk�, a� si�
w drobne pryski rozsypa�a z brz�kiem okrutnym � to
nic, mo�cipanowie, zakrztusi�em si� tylko! Ale kiedy wa�panu smakuje to wino,
czemu go nie pijesz? � doda� do Zawejdy i pocz��
dolewa� nam wszystkim.
Nie trzeba nas by�o prosi�; pili�my dalej to przedziwne wino, a za chwil�
ogarn�a nas wszystkich taka szalona weso�o��, �e nu�
wszyscy razem rozprawia�, nu� �mia� si�, nu� si� �ciska�, a wo�a� i przer�nie
wy�piewywa� poczniemy. Co si� za� potem dzia�o, ju�
dobrze nie pomn�, a tylko jak przez sen mi si� o tem co� marzy. Zda�o mi si�,
jakoby jakowa� cudowna jasno�� sp�yn�a na izb�,
jakobym ja sam w gorej�c�, przejrzyst� zmieni� si� posta� i jakoby gdzie�
niewidzialne skrzypki i nieludzkie muzykanty wywodzi�y
prze�liczn� muzyk�, pe�n� s�odko�ci... Potem mi si� nagle ciemno zrobi�o, a gdy
pocz��em przeciera� oczy, ju� si� nawet �wieczki w
gospodzie nie pali�y, a jeno �ar z komina pob�yskiwa�, ale widzia�em naprzeciw
siebie Zapatana, i zda�o mi si�, �e jego oczy bardziej
jeszcze gorej�, ni� �uczywo. Na dworze wicher okropny wy� i hucza�, o szyby
karczmy bij�c, gonty zrywaj�c i w kominie graj�c...
Us�ysza�em potem, jak drzwi od izby rozwar�y i zamkn�y si� ze strasznym
�oskotem i trzaskiem � i ju� odt�d nie wiem, co si� ze mn�
dzia�o. �wita�o ju� na dworze, kiedym si� ockn�� ze snu twardego. Przespa�em
ca�� noc, siedz�c z g�ow� opart� na r�kach, a moich
towarzyszy w tej samej pozyturze jeszcze �pi�cych zasta�em. Czu�em ci�ar w
g�owie i w cz�onkach wszystkich, i zda�o mi si�, jakoby
o��w mi ci�y� we wszystkich ko�ciach. Sta�a w izbie konew z wod�, t� wzi�wszy,
mundur zdj��em i ca�� j� na siebie wyla�em, a tak
orze�wi�em si� nieco. J��em tedy budzi� moich towarzyszy, co mi du�o srogiej
pracy kosztowa�o, albowiem spali snem tak twardym a
g��bokim, �e cho� strzelaj z armaty.....
Pobudzili si� wreszcie � a jam ich nagli� pocz��, bo ju� tej samej chwili
us�ysza�em tr�bk� i taraban mojego szwadronu, kt�ry ze swych
kwater si� �ci�ga� i przed karczm� szykowa�. Markotny by�em i z�y bardzo na
siebie samego, �em si� do tego wina nam�wi� i upoi� si�
da� � co mi si� w �yciu bardzo rzadko, a na marszu i w s�u�bie przenigdy nie
zdarza�o. Ale i dziw mi by� przytem, �e, jak wyra�nie
pami�tam, jeno trzy ma�e kieliszki tego trunku wychyli�em i �e tak, nie
przebrawszy nawet miary, przytomno�� postrada�em. Srogi mnie
te� wstyd zbiera�, gdym pomy�la�, �e �o�nierze nas, oficer�w, pijanych a
krzykaj�cych widzie� mo�e i s�ysze� mogli wczorajszego
wieczora, a zw�aszcza mnie, kt�ry, sam zawsze trze�wy b�d�c, w trze�wo�ci
�o�nierzy moich twardo trzyma�em.
Owego za� Zapatana ju� ani �ladu nie by�o. Pyta�em si� �yda, kiedy pojecha�, ale
ani on ani str� nie widzieli go odje�d�aj�cego, a tylko
jeden z �o�nierzy moich, co mia� stra� o p�nocy, opowiada�, jako widzia� karet�
du��, czterema ko�mi uprz�gni�t�, kt�ra w
nies�ychanym p�dzie odjecha�a drog� do ��kwi. Nie by�o czasu nad tem my�le�, bo
ju� i czas by� apelu s�ucha� i w drog� rusza�.
Mieli�my tego dnia wi�kszy marsz zrobi�, ��kiew min��, a w Kulikowie nocowa�,
aby chor�giew z ostatniej stacji ju� mia�a bli�ej do
Lwowa i mog�a do miasta wej�� w dobrym i �wawym stanie, uczciwie si� prezentuj�c
starsze�stwu i populacji.
Wyjechawszy ju� z Rawy, milczeli�my w drodze, i �aden z oficer�w pierwszy
przem�wi� jakby nie chcia�, czy nie �mia�, bo wszystkim
markotno i kwa�no by�o. Ale Zawejda, �e by� wielki zawsze gadatiwus, nie m�g�
d�ugo utrzyma� j�zyka w g�bie i ozwa� si� do nas:
� Panowie bracia, trzeba nam b�dzie chyba, we Lwowie stan�wszy, do spowiedzi
i��, rekolekcje u bernardyn�w odprawi�, a dusz�
ratowa�...
� Sk�d�e ci to przysz�o tak nagle ? � zapyta�em go.
� Ano, rotmistrzu, nie bez racji to m�wi� � odpowiedzia� Zawejda z frasunkiem �
to�my przecie� wczoraj z samym djab�em
jegomo�ci� wino pili!
Za�mia�em si� na to, bo Zawejda m�wi� to z min� bardzo frasobliw�, z szczerym
smutkiem i z zupe�n� konwikcj�.
� �miej si� ty, rotmistrzu, albo nie � rzecze na to porucznik � i tego mi nie
bierz za obraz�, ale waszmo�� si� na tem nie znasz, bo� w
�yciu swojem mo�e nigdy nie by� pijanym, to i my�lisz, �e�my si� wczoraj tylko
upili, a nic wi�cej. Owo ja ci powiadam, �e nie. Daj mi,
Bo�e, tyle dukat�w dzisiaj, ile razy ja by�em pijany w s�u�bie ksi�cia ordynata
Ostrogskiego, kt�ry, jako ci wiadomo, i sam lubi� pija� i
drugim pozwala�, ale takiegom ja wina jeszcze nie widzia�, ani nie pi�, anim
nawet
o niem nie s�ysza�, coby takiego, jak ja, Barabasza trzema naparstkami z n�g
wali�o, a w takowy stan dziwny upojenia wprowadza�o. A
com za dziwy okrutne w tym bezprzytomnym stanie oczyma mojemi ogl�da�, tego ju�
i wspomina� nie chc�, aby w z�� godzin� nie trafi�. Tak ja wam raz jeszcze
powiadam, �e�my wczoraj chyba z samym Lucyferem
jegomo�ci� pili w owej karczmie, bo je�li to wszystko po ludzku by�o, to ja nie
Zacharjasz �ada Zawejda i nie oficer jestem, ale B�a�ej
si� zowi� i szwiec jestem z Kozienic!
Przez ca�� drog� do Kulikowa nie umilk� Zawejda, ale ustawnie dziwy nam wywodzi�
i na nieznajomego czarnego kawalera srodze si�
przegra�a�.
� Ju� ja teraz wierz� � m�wi� do nas � co Aksamicki m�wi, �e to jest co najmniej
charakternik jaki�, co nieczyste sztuki p�ata. To
wino jego, chocia� tak dziwnie smakowite, to jaki� trunek by� w szata�skiej
aptece warzony a destylowany, bo gdzie�by to inaczej by�
mog�o, abym pami�� straci�, ledwie j�zyk suchy troch� pomaczawszy? Nie, jakem
Zacharjasz �ada Zawejda, oficer jego kr�lewskiej
mo�ci, m�w, co chcesz, rotmistrzu, ale Aksamicki ma racj�. Bo ano bywa�o, kiedy
cz�ek troch� miar� przebra�, to uczciwe sny miewa�,
ale nie takie jakie� nies�ychane dziwad�a. Je�li to by�o po dobrem winie, to mi
si� regularnie zdawa�o zawsze, �em by� kr�lewiczem
szwedzkim; je�li po lepszem jeszcze, tom przez dwie godziny pewien tego bywa�,
�e jestem hetmanem wielkim koronnym. Je�li za�
cienkosz by� nieuczciwy, to mi si� �ni�o wtedy, �em jest kalefaktorem w szkole u
oo. jezuit�w i, w grubie pal�c, dmucham i dmucham, a
ognia si� dodmucha� nie mog� � a to ju� utrapienie by�o wielkie i kara
sprawiedliwa za to, �em na lichy trunek si� skusi�. Prawda,
pami�tam, kiedym by� w cz�stochowskiej milicji, oo. paulini raz nam, oficerom,
anta� m�odego, s�odkiego wina darowali � niech im
tam Pan B�g tego nie pami�ta! � takie ono by�o wino, jak ja patrjarcha wenecki!
Owo� ten cienkosz niepoczciwy, ta okrajkowa
p�ukanina, ten drybus ostatni � bodajby go szewcy kozienickie pi�y! � tak mi
szpetnie �eb zakr�ci�, �e mi si� owo zda�o, jakobym si� w
du�y p�cherz wyd�ty zamieni�, a jaki� cyrulik, malutki Niemczyk, z okrutnie
du�em szyd�em ko�o mnie ta�czy�, a przek�u� chcia�
koniecznie. Ja go prosz�, by mi da� pok�j, gro��, kln�, uciekam, a on ci�gle z
owem strasznem szyd�em ko�o mnie biega, a wo�a:
,,Mospan Polak, uklucz musim!� I ju� mnie niecnota szyd�em swem dopada�, kiedym
si� z okrutnym krzykiem obudzi�, ca�y potem
oblany i z g�ow� rozgorza��. Owo� odt�d boj� si� m�odego drybusa, jak grzechu
�miertelnego, a wol� ju� nawet piwsko otwockie!
My na to gadanie w �miech serdeczny, �e a� za boki si� brali�my, a Zawejda
ci�gle dalej perorowa�.
� Jakem Zacharjasz �ada Zawejda, tak wam powiadam, �e tu �mia� si� niema z
czego! Ja tam najcz�ciej sn�w �adnych nie miewam,
chyba, jak powiadam, po kilku kielichach wieczornych, ale zawsze, cho� nie
jestem �aden statysta ani uczony, wiem przecie, co si�
poczciwemu szlachcicowi �ni� powinno, a co nie. Panienka po marcypanie albo po
migda�kach sma�onych wi�cej wina dla konkokcji
wypije, ni�lim ja wypi� z �aski tego �apatana, Czapatana, czy Zapatana, a owo
najpewniej aktualnego szatana � a co mi si� za
nies�ychane dziwy marzy�y! Tfu! Apage!... Owo najpierw zda�o mi si�, �em jest
monarch� chi�skim i w ��tym b�awacie na z�otym
stolcu siedz�, a tu m�j minister do mnie idzie z okropnym papierem, jakiemi�
straszliwemi charaktery zapisanym, i co� mi d�ugo przez
nos czyta. Wtedy mi si� nagle przypomina, �e ja tego b�azna s�ucha� nie mam
potrzeby, i nu� go trzepn� po czuprynie, a owo m�j
minister Chi�czyk rozpada si� w tysi�c takich samych Chi�czyk�w, i ka�dy mi
znowu co� czyta, a wszyscy przez nos. Nie wiem, jak i
kiedy i z jakowej racji zmieniam si� w basz� chocimskiego, i widz�, jak przede
mn� jakowe� Blandyny ta�ce wywodz� przy
d�wi�cznych cymba�ach i s�odkiem fujarowem brzmieniu; item przerzucam si� w
gwo�d� �elazny, a kto� mnie m�otem wali po
czuprynie, w �cian� kamienn� wsadzaj�c; item w tr�b� okrutn�; item w jakiego�
czubatego ptaka � i tak ci�gle i ci�gle, a� wko�cu
zmieni�em si� w kaganiec olejny pal�cy si�, a przy tym kaga�cu, to jest przy
mnie, Zacharjaszu Zawejdzie, jakowa� sroga baba,
widocznie czarownica, z krzywym i d�ugim nosem, jak szabla janczarska, przez
okulary okrutne co� czyta�a z du�ej, czarnej ksi�gi, a
ci�gle na mnie straszliwem okiem patrzy�a, pi�ci� gro��c, �e ciemno �wiec�, a
ja tu ani rusz ja�niej pali� si� nie mog�, cho�bym chcia�
bardzo ze strachu przed t� wied�m�. Ona co chwila knotek w kaga�cu podsuwa, co
mi tak si� zdawa�o, jakoby mnie kto du�emi obc�gi
nos szczypa� � i tak czyta i czyta, a ja si� pal� i pal�, a� nareszcie owa
straszna baba ksi�g� zamkn�a i dmuch!! � zdmuchn�a mnie
odrazu. Zgas�em, i ju� ciemno by�o, a ja o sobie nic wi�cej nie pami�tam. Tfu,
tfu! Jakem Zacharjasz �ada Zawejda, to przekl�ty
charakternik!
My znowu w �miech okrutny, a� na grzywach ko�skich si� k�adziemy, i tak ca�y nam
marsz zeszed� na �miesznych naracjach Zawejdy,
kt�ry, B�g wie, k�dy nie bywa� i przer�ne fraszki i dykteryjki jocose opowiada�
umia�. W Kulikowie znowu nocleg mieli�my, a
raniutko ruszyli�my ku Lwowu. Kaza�em przedtem ca�ej chor�gwi ch�dogo i uczciwie
si� ubra�, kapelusze z galonkami nasadzi�, kolety
oczy�ci�, lederwerki od flintpasa a� do karwasza wybieli� pi�knie, sztylpy na
jasny po�ysk wypolerowa�, w�sy galantownie wykr�ci� i
uszwarcowa�; my za� sami, oficerowie, paradne kolety przywdziali�my, szarfy,
bandolety i felcechy z�ociste przepasali, a aby to honeste
by�o dla szwadronu, uprosi�em sobie by� z Warszawy troch� wi�cej �szafranu�, to
jest fajfr�w, tr�bacz�w i pa�kier�w, bo musicie
wiedzie�, �e gdy takowe grajki regimentowe mia�y na sobie mundur osobny ��tego,
jakoby szafran, koloru, wi�c tedy z tej racji
szafranem ich �artownie zwano.
Owo takim przystojnym kszta�tem oko�o godziny dziewi�tej z rana do Lwowa
przybyli�my. W Polsce rzadki bywa� �o�nierz, wi�c, kiedy
go si� gdzie wi�cej zjawi�o, to wielki to ju� spektaku� bywa� dla populacji;
dlatego te� ju� przed miastem mnogo gawiedzi na nas
czeka�o, naszym paradnym szykiem a bardziej jeszcze tarabanem i kot�ami si�
delektuj�c. Wysz�o te� naprzeciw nas kilku oficer�w
garnizonu lwowskiego, i tak wprowadzono nas do miasta jakoby w tryumfie jakim,
bo to na wiosn� by�o, a dzie� by� pogodny a ciep�y.
Na rynek przyjechawszy, stan��em, chor�giew w szyk ustawi�em, czekaj�c, a� pan
genera� Korytowski si� poka�e. Nadesz�a te� zaraz
starszyzna: pan genera� Korytowski, pan genera� Grabowski i pan starosta Kicki;
by� te� z nimi i pan genera�-major Witte, komendant
Kamie�ca Podolskiego, bo w�a�nie na kr�tki czas do Lwowa by� zjecha� � odda�em
honory, raportuj�c si� po regulaminie. Odby� pan
genera� Korytowski lustracj�, odebra� regestr chor�