Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 81 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
TYTU�: Kandyd, czyli optymizm
AUTOR: Wolter
TLUM: Tadeusz Zelenski (Boy)
OPRACOWA� : Tomasz Kaczanowski (
[email protected])
----------------------------------------------------------------
---------
dzie�o prze�o�one z niemieckiego r�kopisu doktora Ralfa(2) z
przyczynkami, znalezionymi w kieszeni tego� doktora zmar�ego w
Minden, r. p. 1759
I. Jak Kandyd chowa� si� w pi�knym zamku i jak go stamt�d wygnano
W Westfalii, w zamku barona de Thunder-ten-tronckh, �y� m�ody
ch�opiec, kt�rego natura obdarzy�a charakterem naj�agodniejszym
na �wiecie(1). Fizjognomia odzwierciedla jego dusz�. Posiada�
do�� zdrowy s�d o rzeczach, przy dowcipie niezmiernie prostym;
mniemam, i� z tej przyczyny dano mu imi� Kandyda. Starzy s�udzy
podejrzewali �e jest synem siostry barona, oraz pewnego zacnego
i godnego szlachcica z s�siedztwa, kt�rego ta panna uparcie
wzbrania�a si� za�lubi�, poniewa� m�g� si� wywie�� ledwie z
siedemdziesi�ciu jeden pokole�, reszta za� drzewa
genealogicznego gubi�a si� gdzie� w odm�cie czas�w.
Baron by� jednym z najpot�niejszych pan�w Westfalii, zamek jego
bowiem posiada� drzwi i okna. G��wna komnata strojna by�a nawet
dywanami. Zebrawszy wszystkie psy z obej�cia, mo�na by�o, w
potrzebie, utworzy� co� na kszta�t sfory; ch�opcy stajenni byli
masztalerzami, miejscowy wikary wielkim ja�mu�nikiem. Wszyscy
tytu�owali barona Jego Dostojno�ci� i �miali si� z jego
koncept�w. Pani baronowa, kt�ra wa�y�a oko�o trzystu
pi��dziesi�ciu funt�w, za�ywa�a z tej przyczyny wielkiego
powa�ania; czyni�a honory domu z godno�ci�, jednaj�c� jej tym
wi�kszy szacunek. C�rka, Kunegunda, licz�ca siedemna�cie wiosen,
by�a rumiana, �wie�a, pulchna i apetyczna. Syn okazywa� si� we
wszystkim godny ojca. Preceptor Pangloss(2) by� wyroczni� domu,
a ma�y Kandyd s�ucha� jego nauk z ufno�ci� w�a�ciw� jego wiekowi
i naturze.
Pangloss wyk�ada� tajniki metafizyko-teologo-kosmolo-nigologii.
Dowodzi� wprost cudownie, �e nie ma skutku bez przyczyny i �e,
na tym najlepszym z mo�liwych �wiat�w, zamek JW. Pana barona
jest najpi�kniejszym z zamk�w, pani baronowa za� najlepsz� z
mo�liwych kasztelanek.
"Dowiedzione jest, powiada�, �e nic nie mo�e by� inaczej,
poniewa� wszystko istnieje dla jakiego� celu, wszystko, z
konieczno�ci, musi istnie� dla najlepszego celu. Zwa�cie dobrze,
i� nosy s� stworzone do okular�w: dlatego mamy okulary. Nogi s�
wyra�nie stworzone po to, aby by�y obute, dlatego mamy obuwie.
Kamienie s� na to, aby je ciosano i budowano z nich zamki;
dlatego Jego Dostojno�� pan baron ma bardzo pi�kny zamek;
najwi�kszy baron w okolicy musi mie� najlepsze mieszkanie.
�winie s� na to aby je zjada�; dlatego mamy wieprzowin� przez
ca�y rok. Z tego wynika, i� ci, kt�rzy twierdzili �e wszysko
jest dobre, powiedzieli g�upstwo; trzeba by�o rzec, �e wszystko
jest najlepsze".
Kandyd s�ucha� uwa�nie i wierzy� w prostocie ducha; panna
Kunegunda wydawa�a mu si� bowiem bardzo urodziwa, mimo �e nigdy
nie odwa�y� si� jej tego wyzna�. Wnioskowa�, i�, po szcz�ciu
urodzenia si� baronem de Thunder-ten-tronckh, drugim stopniem
szcz�cia jest by� pann� Kunegund�; trzecim widywa� j� co dzie�;
czwartym za� s�ucha� mistrza Panglossa, najwi�kszego filozofa w
okolicy, a tym samym na ca�wj ziemi.
Jednego dnia, Kunegunda, przechadzaj�c si� wpodle zamku po ma�ym
lasku kt�ry nazywano parkiem, ujrza�a, w g�stwinie, doktora
Panglossa, jak dawa� lekcj� eksperymentalnej fizyki pokoj�wce jej
matki, fertycznej brunetce, bardzo �adnej i niesrogiej. Poniewa�
panna Kunegunda mia�a z natury wielk� ciekawo�� do nauk,
przygl�da�a si�, z zapartym oddechem, owym kilkakro� ponawianym
do�wiadczeniom; ujrza�a jasno przekonywuj�c� argumentacj�
doktora, przyczyny i skutki, i wr�ci�a do domu wzruszona,
zadumana, wskro� przenikniona ch�ci� po�wi�cenia si� naukom.
My�la�a przy tym. �e ona mog�aby snadnie by� skutecznym
argumentem dla m�odego Kandyda, on za� nawzajem dla niej.
Spotka�a Kandyda wracaj�c do zamku i poczerwienia�a; Kandyd
poczerwienia� r�wnie�. Rzek�a mu, przerywanym g�osem, dzie�
dobry; Kandyd odpowiedzia�, nie wiedz�c sam co m�wi. Nazajutrz,
po obiedzie, kiedy wstawano od sto�u, Kunegunda i Kandyd znale�li
si� za parawanem; Kunegunda upu�ci�a chusteczk�, Kandyd j�
podni�s�; wzi�a go niewinnie za r�k�, ch�opiec uca�owa�
niewinnie r�k� panienki, z �ywo�ci�, uczuciem, wdzi�kiem nie do
opisania; usta ich si� spotka�y, oczy zap�one�y, kolana zacz�y
dr�e�, r�ce zab��ka�y si�. Baron Thunder-ten-tronckh przechodzi�
ko�o parawanu, i, widz�c t� przyczyn� i ten skutek, wyp�dzi�
Kandyda z zamku paroma kopniakami w po�ladki. Kunegunda
zemdla�a; kiegy przysz�a do siebie, otrzyma�a silny policzek od
baronowej; tak wszystko zm�ci�o si� w najpi�kniejszym i
najmilszym z mo�ebnych zamk�w.
II. Jak Kandyd dosta� si� mi�dzy Bu�gar�w
Kandyd, wyp�dzony z raju ziemskiego, szed� d�ugo, nie wiedz�c
dok�d, p�acz�c, wznosz�c oczy do nieba, obracaj�c je cz�sto ku
najpi�kniejszemu z zamk�w, kt�ry zawiera� najpi�kniejsz� z
baron�wien. Po�o�y� si�, bez wieczerzy, w szczerym polu, w
bru�dzie mi�dzy zagonami; �nieg pada� wielkimi p�atami.
Nazajutrz, przemarzni�ty do szpiku, Kandyd zawl�k� si� do
s�siedniej wsi, nosz�cej miano Valberghoff-trarbk-dikdorff, bez
grosza, umieraj�c z g�odu i znu�enia. Zatrzyma� si� smutno u
wr�t gospody. Dwaj ludzie, b��kitno ubrani, zwr�cili na� oczy.
"Patrz, kamracie, rzek� jeden: doskonale zbudowany ch�opak;
r�cz�, �e ma przepisan� miar�". Podeszli i zaprosili uprzejmie
Kandyda na obiad. - Panowie, rzek� Kandyd z urocz� skromno�ci�,
�wiadczycia mi wiele zaszczytu, ale nie mam czym zap�aci� za
siebie. - Och, panie, rzek� jeden z b��kitnych, osoby pa�skiej
powierzchowno�ci i zalet nie p�ac� nigdy za nic: czy� nie
posiadasz pi�ciu st�p i pi�ciu cali wzrostu ? - Tak, panowie,
w istocie, to moja miara, odpar� z uk�onem. - Och, drogi panie,
siadaj z nami; nie tylko wyr�wnamy za ciebie rachunek, ale nie
�cierpimy, aby cz�owiekowi takiemu jak pan mia�o kiedykolwiek
brakn�� pieni�czy; to� pierwszym obowi�zkiem ludzi jest pomaga�
sobie wzajem. - Macie s�uszno��, odpar� Kandyd; to� samo powiada�
mistrz Pangloss; widz�, �e w istocie wszystko jest jak
najlepiej". Prosz� aby przyj�� kilka talar�w; bierze i chce
wystawi� oblig; nie przyjmuj�, siadaj� z nim do sto�u. "Powiedz,
czy kochasz tkliwie... - Ach, tak, odpowiedzia�, kocham tkliwie
pann� Kunegund�. - Nie, odpar� jeden z nieznajomych; pytamy, czy
kochasz tkliwie kr�la B�gar�w(1)? - Ani troch�, odpowiedzia�;
nie widzia�em go na oczy. - Jak to! ale� to czaruj�cy monarcha;
trzeba wypi� jego zdrowie. - Och, bardzo ch�tnie, owszem". Pije.
"Wystarczy, powiadaj� mu, oto jeste� ostoj�, podpor�, obro�c�,
bohaterem Bu�gar�w; los tw�j zapewniony, s�awa niezawodna".
Wk�adaj� mu natychmiast kajdany na nogi i prowadz� go do pu�ku.
Ka�� mu si� obraca� w prawo, w lewo, bra� bro� na rami�,
zdejmowa�, mierzy�, strzela�, podwaja� krok, i sypi� mu
trzydzie�ci kij�w; nazajutrz wykonywa to samo mniej niezdarnie
i dostaje tylko dwadzie�cia; trzeciego dnia rzepi� mu tylko
dziesi��, a towarzysze patrz� na� jak na m�ody fenomen.
Kandyd, oszo�omiony, nie pojmowa� jeszcze zbyt dobrze profesji
bohatera. Pewnego pi�knego dnia wiosennego, wpad�o mu do g�owy
pu�ci� si� na przechadzk�. Kroczy� swobodnie przed siebie, w
mniemaniu i� jest to przywilejem rodzaju ludzkiego, jak i
bydl�cego, pos�ugiwa� si� w�asnymi nogami wedle upodobania. Nie
zrobi� ani dw�ch mil, kiedy dopad�o go czterech innych
sze�ciostopowych bohater�w: wi��� go i prowadz� do wi�zienia.
Spytano go, wedle form prawnych, czy woli przej�� trzydzie�ci
sze�� razy przez r�zgi ca�ego pu�ku, czy te� otrzyma� naraz
dwana�cie kul w m�zgownic�. Pr�no przedk�ada�, i� ka�dy
cz�owiek posiada woln� wol� i �e on, osobi�cie nie �yczy sobie
ani tego, ani tego; trzeba by�o wybiera�. Ow�, moc� owego daru
boskiego, kt�ry nazywa si� wolno�ci�, namy�li� sie przej��
trzydzie�ci sze�� razy przez r�zgi: odby� dwie takie
przechadzki. Pu�k liczy� dwa tysi�ce ludzi; to wynios�o cztery
tysi�ce r�zeg, kt�re, od karku do po�ladk�w, obna�y�y mu
wszystkie mi�snie i nerwy. Gdy przysz�a chwila trzeciej
przechadzki, Kandyd, przywiedziony do ostateczno�ci, poprosi�
jako o �aske, aby mu raczono strzeli� w �eb; uzyska� ten fawor;
zawi�zuj� mu oczy i ka�� kl�kn��. W tej�e chwili przeje�d�a kr�l
Bu�gar�w, pyta o zbrodni� delikwenta; �e za� by� to kr�l
obdarzony niepospolitym geniuszem, zrozumia�, ze wszystkego co
us�ysza� o Kandydzie, �e m�ody ten metafizyk bardzo jest
nie�wiadomy spraw tego �wiata; jako� u�akawi� go, ze
wspania�omy�lno�i�, kt�r� b�d� wys�awia� wszystkie gazety po
wszystkie wieki. Dzielny chirurg uleczy� Kandyda w trzy tygodnie,
za pomoc� ma�ci przepisanych przez Diosorydesa. Mia� ju� nieco
sk�ry i m�g� chodzi�, kiedy kr�l Bu�gar�w wyda� bitw� kr�lowi
Abar�w.
III. Jak Kandyd umkn�� z armii Bu�gar�w i co mu si� przytrafi�o
Nie mo�na sobie wyobrazi� nic r�wnie pi�knego, sprawnego,
�wietnego, r�wnie dobrze wy�wiczonego jak obie armie. Tr�by,
piszcza�ki, oboje, b�bny, armaty, tworzy�y harmoni�, jakiej nie
s�yszano ani w piekle. Zrazu, armaty obali�y po sze�� tysi�cy
ludzi z ka�dej strony; nast�pnie, strzelanina uprz�tn�a z
najlepszego ze �wiat�w dziewi�� do dziesi�ciu tysi�cy hultaj�w,
kt�rzy
zanieczyszczali jego powierzchni�. Bagnet r�wnie� upora� si� z
paroma tysi�cami: wszysto razem mog�o si�ga� jakich trzydziestu
tysi�cy dusz. W czasie tych heroicznych jatek, Kandyd, kt�ry
trz�s� si� jak szczery filozof, ukry� si� jak m�g�
najtroskliwiej. Wreszcie, gdy obaj kr�lowie kazali �piewa�,
ka�dy w swoim obozie, Te Deum, powzi�� postanowienie aby si�
uda� gdzie indziej roztrz�sa� problemy przyczyn i skutk�w.
Okraczaj�c ca�e sterty trup�w i umieraj�cych, dotar� do
s�siedniej wioski; zasta� kup� popio��w; by�a to wie� abarska,
kt�r� Bu�garzy spalili, wedle kanon�w prawa publicznego. Tu,
pok�uci ranami starcy patrzyli, jak �ony ich, pozarzynane, kona�y
w m�czarnich, tul�c dzieci do zakrwawionych piersi; tam,
dziewczyny z porozpruwanymi brzuchami, nasyciwszy naturalne
pop�dy
bohater�w, wydawa�y ostatnie tchnienie; inne, wp� spalone,
krzycza�y aby je dobito. M�zgi wala�y si� po ziemi, obok
poucinanych r�k i n�g.
Kandyd umkn��, co mia� tchu do dalszej wioski; nale�a�a do
Bu�gar�w i bohaterowie abarscy obeszli si� z ni� tak samo. Wci��
st�paj�c po drgaj�cych cz�onkach lub po zw�glonych cia�ach,
wydosta� si� wreszcie poza pole bitwy, nios�c w tornistrze nieco
zapas�w i nie zapominaj�c ani na chwil� o pannie Kunegundzie.
Wiwenda sko�czy�a si� w�a�nie, kiedy dotar� do Holandii; ale,
poniewa� s�ysza� i� jest to kraj bogaty i chrze�cija�ski, nie
w�tpi� �e znajdzie przyj�cie r�wnie dobre jak ongi w zamku
barona, nim go wygnano stamt�d za spraw� pi�knych oczu
Kunegundy.
Zwr�ci� si� do kilku powa�nych obywateli z pro�b� o ja�mu�n�;
odpowiedzieli jednocze�nie, �e, je�li zechce dalej uprawia� to
rzemios�o, b�d� zmuszeni odda� go do domu poprawy, i�by si�
nauczy� przyzwoito�ci.
Zwr�ci� si� nast�pnie do cz�owieka, kt�ry, dopiero co, wobec
wielkiego zgromadzenia, rozprawia� godzin� o mi�osierdziu(1). �w
sporza� na� z ukosa i rzek�: "Co ty tu robisz? czy bawisz tu dla
dobrej przyczyny? - Nie ma skutku bez przyczyny, odpar� skromnie
Kandyd; wszystko wi��e si� �a�cuchem konieczno�ci i d��y do
najlepszego celu. Trzeba by�o, aby mnie wygnano z pobli�a panny
Kunegundy i abym przeszed� dwa razy przez r�zgi; tak samo trzeba
bym prosi� o chleb, p�ki nie b�d� m�g� na� zapracowa�; nie mog�o
by� inaczej. - M�j przyjacielu, rzek� m�wca, czy wierzysz �e
papie� jest antychrystem? - Nie s�ysza�em jeszcze o tym, odpar�
Kandyd; ale czy jest czy nie jest, ja nie mam chleba. - Nie wart
go jeste�, rzek� tamten: precz, n�dzniku, precz, �otrze, nie
zbli�aj si� do mnie p�ki �ycia". �ona m�wcy wystawi�a g�ow�
przez okno, i, na widok cz�owieka kt�ry w�tpi� i� papie� jest
antychrystem, wypr�ni�a mu na �eb pe�ny... O, nieba! do jakich�
wybryk�w posuwa si� �arliwo�� religijna u dam!
Pewien cz�owiek, kt�ry nie by� ochrzczony, poczciwy
anabaptysta(2) imieniem Jakub, ujrza� w jak okrutny i haniebny
spos�b
potraktowano jednego z jego braci, istot� o dw�ch nogach bez
pierza, obdarzon� dusz�; zaprowadzi� go do siebie, umy� go, da�
mu chleba i piwa, obdarowa� go dwoma florenami, ofiarowa� si�
nawet zatrudni� go w swoich fabrykach perskich tkanin, kt�re
wyrabia si� w Holandii. Kandyd, padaj�c niemal na twarz przed
dobroczy�c�, wykrzykn��: "Dobrze powiada� mistrz Pangloss, �e
wszystko w �wiecie dzieje si� najlepiej; pa�ska dobro� wzruszy�a
mnie o wiele bardziej, ni� okrucie�stwo jegomo�ci w czarnym
p�aszczu oraz jego ma��onki". Nazajutrz, przechadzaj�c si�,
spotka� n�dzarza, ca�ego okrytego wrzodami, z martwymi oczyma,
ze stoczonym ko�cem nosa, z wykrzywion� g�b�, z czarnymi z�bami,
ochryp�ym g�osem,
dr�czonego okrutnym kaszlem i wypluwaj�cego po jednym z�bie przy
ka�dym napadzie.
IV.Jak Kandyd spotka� swego dawnego mistrza filozofii, doktora
Panglossa, i co z tego wynik�o
Kandyd, bardziej jeszcze przej�ty wsp�czuciem ni� groz� odda�
przera�liwemu n�dzarzowi dwa floreny poczciwego anabaptysty.
Widmo popatrzy�o na� uwa�nie, zala�o si� �zami i pad�o mu na
szyj�. Kandyd cofn�� si� przera�ony. "Ach! rzek� n�dzarz do
drugiego n�dzarza, nie poznajesz ju� swego drogiego Panglossa? -
Co s�ysz�, to ty, ukochany mistrzu? ty, w tym okrutnym stanie
! c� za nieszcz�cie ci� spotka�o? czmu nie jeste� ju� w
najpi�kniejszym z zamk�w? co sie sta�o z pann� Kunegund�, per��
dziewic, arcytworem przyrody? - S�abo mi", rzek� Pangloss.
Natychmiast Kandyd zawi�d� go do domu anabaptysty, gdzie da� mu
kawa�ek chleba; kiedy za� Pangloss pokrzepi� si� nieco: "I c�z,
spyta�, Kunegunda? - Umar�a", odpar� tamten. S�ysz�c to, Kandyd
zemdla�: przyjaciel ocuci� go troch� lichego octu, kt�ry znalaz�
si� przypadkiem w izbie. Kandyd otworzy� oczy: "Kunegunda
umar�a! Och, najlepszy ze �wiat�w, gdzie�e� jest? Ale z czego
umar�a? czy�by z tego, i� widzia�a jak ojciec jej wygania mnie
z zamku nog� - Nie, rzek� Pangloss, rozpruli jej brzuch �o�nierza
bu�garscy, nagwa�ciwszy si� jej wprz�d ile wlaz�o; roztrzaskali
g�ow� baronowi, kt�ry chcia� jej broni�; baronow� pokrajali na
kawa�ki; mego biednego pupila spotka� los podobny jak siostr�;
co si� za� tyczy zamku, nie pozosta� ani kamie� na kamieniu, ani
jednej stodo�u, ani barana, ani kaczki, ani drzewa. Ale
pomszczono nas wspaniale, Abarowie bowiem uczynili to� samo w
s�siednim zamku, nale��cym do szlachcica bu�garskiego.
S�ysz�c to, Kandyd ponownie zemdla�; nast�pnie, przyszed�szy do
siebie i powiedziawszy wszystko co mia� do powiedzenia, zapyta�
o przyczyn� i skutek i o wystarczaj�c� racj�, kt�ra doprowadzi�a
Panglossa do tak �a�osnego stanu. "Niestety, rzek� tamten,
mi�o��: mi�o��, pocieszycielka rodzaju ludzkiego, zachowawczyni
�wiata, dusza wszystkich czuj�cych istot, tkliwa mi�o��. - Ach,
rzek� Kandyd, pozna�em i ja t� mi�o��, ow� w�adczyn� serc, dusz�
naszej duszy; pryznios�a mi tylko jednego ca�usa i dwadzie�cia
kopniak�w w siedzenie. W jaki spos�b ta pi�kna przyczyna mog�a
sprawi� w tobie tak �a�osny smutek?"
Pangloss odpar� w tych s�owach: "O, drogi Kandydzie! zna�e�
Pakit�, subretk� dostojnej baronowaj: zakosztowa�em w jej
ramionach s�odyczy raju; ale sta�y si� one �r�d�em piekielnych
m�k, kt�re mnie oto trawi�: by�a nimi ska�ona do szpiku; mo�e
umar�a od nich! Pakita otrzyma�a ten podarek od uczonego
franciszkanina, kt�ry dotar� a� do �r�d�a, mia� go bowiem od
starej hrabiny, kt�ra otrzyma�a go od kapitana kawalerii, kt�ry
zawdzi�cza� go margrabinie, kt�ra dosta�a go od pazia, kt�ry
otrzyma� go od jezuity, kt�ry w czas swego nowicjatu, posiad�
go w prostej linii od jednego z towarzysz�w Krzysztofa Kolumba.
Co do mnie, nie udziel� go ju� nikomu, bo umieram.
- O Panglossie! wykrzykn�� Kandyd, c� za osobliwa genealogia!
zali nie diabe� by� jej protoplast�?
- Wcale nie, odpar� �w wielki cz�owiek: by�a to rzecz nieodzowna
na najlepszym ze �wiat�w, sk�adnik konieczny; gdyby Kolumb nie
naby� na Wyspie Ameryckiej tej choroby, kt�ra zatruwa �r�d�o
p�odzenia, udaremniaj�c samo p�odzenie, i kt�ra jest
najoczywi�ciej sprzeczna z wielkim celem przyrody, nie
mieliby�my ani czekolady, ani koszenili; a trzeba jeszcze
zauwa�y�, �e, do dzi� na kontynencie, choroba ta jest nasz�
specjalno�ci� jak spory teologiczne. Turcy, Indianie, Persowie,
Chi�czycy, Syjamczycy, Japo�czycy nie znaj� jej jeszcze: ale
istnieje wystarczaj�ca racja, aby j� poznali z kolei w ci�gu
nast�pnych wiek�w. Na razie, uczyni�a ona cudowne post�py w�r�d
nas, a zw�aszcza w owych armiach z�o�onych z poczciwych, dobrze
wytresowanych rekrut�w, kt�re rostrzygaj� o losach pa�stw. Mo�na
stwierdzi� stanowczo, i�, kiedy trzydzie�ci tysi�cy ludzi walczy,
w regularnej bitwie, przeciw drugiej armii tej samej sily, po
ka�dej stronie znajduje si� oko�o dwudziestu tysi�cy dotkni�tych
franc�. - To cudowne, rzek� Kandyd; ale trzeba si� leczy�,
mistrzu. - W jaki spos�b? odpar� Pangloss; nie mam ani szel�ga,
m�j przyjacielu: na ca�ej za� powierzchni kuli ziemskiej, nikt
ci nie pu�ci krwi ani nie wsunie lewatywy, o ile mu nie
zap�acisz, albo o ile kto� inny nie zechce zap�aci� za ciebie".
Te ostatnie s�owa zrodzi�y w Kandydzie postanowienie: rzuci� sie
do n�g mi�osiernego Jakuba i odmalowa� tak wzruszaj�co stan
przyjaciela, i� poczciwiec nie zawaha� si� przygarn�� doktora
Panglossa; da� go leczy� swoim kosztem. Dzi�ki kuracji, Pangloss
postrada� tylko jedno oko i jedno ucho. Pisa� dobrze, i doskonale
zna� arytmetyk�. Anabaptysta Jakub powierzy� mu prowadzenie
ksi�g. Po up�ywie dw�ch miesi�cy, zmuszony uda� si� do Lizbony
w sprawach handlowych, zabra� na okr�t obu filozof�w. Pangloss
wyt�umaczy� mu jako wszystko w �wiecie dzieje si� mo�liwie
najlepiej. Jakub nie by� tego zdania. "Musieli ludzie (rzek�)
zepsu� cokolwiek natur�; nie urodzili si� wszak wilkami, a stali
si� wilkami. B�g nie da� im armat 24 kalibru, ani bagnet�w, oni
za� sporz�dzili sobie bagnety i armaty, aby si� u�mierca�
wzajem. M�g�bym przytoczy� r�wnie� bankructwa, oraz trybuna�y,
kt�re zagarniaj� mienie bankrut�w, aby ze� wyzu� wierzycieli. -
Wszystko to jest nieodzowne, odpar� jednooki dokt�r; niedole
poszczeg�lne sk�adaj� si� na powszechne dobro; tym samym, im
wi�cej jest nieszcz�� poszczeg�lnych, tym bardziej ca�o�c jest
dobra". Gdy tak rozumowa�, �ciemni�o si�, wiatry zad�y ze
wszystkich stron naraz i, tu� pod samym portem, okr�t sta� si�
igraszk� najstraszliwszej burzy.
V. Burza, rozbicie, trz�sienie ziemi, jako te� inne przygody
doktora Panglossa, Kandyda i anabaptysty Jakuba
Po�owa podr�znych, os�abionych, d��wionych niepoj�t� m�czarni�,
w jak� ko�ysanie okr�tu wprawia nerwy i wszystkie humory
cielesne wstrz�sane w najsprzeczniejszych kierunkach, nie mia�a
nawet si�y troszczy� si� o bezpiecze�stwo. Druga po�owa wydawa�a
okrzyki i wznosi�a mod�y; �agle posz�y w strz�py, maszty w
srzazgi, dno si� rozpuk�o. Pracowa� kto m�g�, jeden nie rozumia�
drugiego, nikt nie kierowa� prac�. Anabaptysta pomaga� troch�
przy sterze, stoj�c na pomo�cie; jaki� majtek, w�ciek�y, uderzy�
go z ca�ych si� i rozci�gn�� go na pok�adzie, ale, od ciosu jaki
mu wymierzy�, sam dozna� tak gwa�townego wstrz�su, i� wypad� na
�eb ze statku. Tak wisia�, zaczepiony o kawa�ek z�amanego
masztu. Dobry Jakub �pieszy z pomoc�, pomaga mu wgramoli� si�
z powrotem i z wielkiego wysi�ku stacza si� w morze, w oczach
tego� majtka, kt�ry pozwala mu zgin�� nie racz�c nawet na�
spojrze�. Kandyd zbli�a si�, widzi swego dobroczy�c�, jak zjawia
si� jeszcze raz na fali i zanurza si� w niej na zawsze. Chce si�
rzuci� za nim w morze: filozof Pangloss wstrzymuje go, dowodz�c,
i� Zatok� Lizbo�sk� stworzono uwy�lnie w tym celu, aby
anabaptysta w niej uton��. Gdy to udowadnia� a priori, okr�t
rozszczepia si� i p�ka; wszystko ginie, z wyj�tkiem Panglossa,
Kandyda i nieludzkiego majtka, kt�ry da� uton�� cnotliwemu
anabapty�cie; hultaj dop�yn�� szcz��liwie do brzegu, dok�d te�
Pangloss i Kandyd dostali si� na belce.
Skoro troch� przyszli do siebie, pow�drowali do Lizbony; zosta�o
im nieco pieni�dzy, przy pomocy kt�rych mieli nadziej� uratowa�
si� od g�odu, ocalawszy tak szcz�liwie z burzy.
Ledwie stan�li w mie�cie, p�acz�c nad �mierci� dobroczy�cy,
uczyli �e ziemia dr�y im pod stopami; morze wznosi si� i
ba�wanie w porcie, krusz�c okr�ty stoj�ce na kotwicy(1). K��by
ognia i dymu nape�niaj� ulice i rynki; domy wal� si�, dachy
osuwaj� si� na fundamenty, a fundamenty rozsypuj� si� w gruzy;
trzydzie�ci tysi�cy mieszka�c�w wszelkiego wieku i p�ci znajduje
�mier� pod ruinami. Majtek powiada, pogwizduj�c i kln�c pod
nosem: "Mo�na tu b�dzie co zarobi� przy tej okazji. - Jaka mo�e
by� wystarczaj�ca racja tego fenomenu? pyta� Pangloss. - To ju�
chyba koniec �wiata!" wykrzykn�� Kandyd. Majtek p�dzi
niezw�ocznie mi�dzy ruiny, nara�a si� na �mier�, aby znale��
nieco pieni�dzy, znajduje je, zagarnia, upija si�, po czym,
jeszcze odurzony winem, kupuje u�cisk pierwszej dziewki,
spotkanej na gruzach dom�w, po�r�d umieraj�cych i umar�ych.
W�r�d tego, Pangloss ci�gnie go za r�kaw: "M�j przyjacielu,
m�wi�, niedobrze sobie poczynasz; chybiasz powszechnemu
rozumowi, chwila nie jest zgo�a po temu. - Do kro�set kaduk�w,
odpar� tamten, jestem majtek, rodem z Batawii; zdepta�em cztery
razy krucyfiks w czterech podr�ach do Japonii(2); dobrze� si�
wybra�, cz�eku, ze swoim powszechnym rozumem!"
Par� od�amk�w zrani�o Kandyda; leg� na ulicy, przysypany gruzem.
M�wi� do Panglossa: "Przez lito��! postaraj si� o troch� wina i
oliwy; umieram. - Owo trz�sienie ziemi, to nie �adna nowo��,
odpar� Pangloss; miasto Lima w Ameryce uleg�o w zesz�ym roku
takiemu� wstrz��nieniu; te same przyczyny, ten sam skutek;
niezawodnie musi si� ci�gn�� �y�a siarki pod ziemi� od Limy do
Lizbony. - To wielce prawdopodobne, odrzek� Kandydy, ale, na
Boga, troch� oliwy i wina. - Jak to prawdopodobne? odpar�
filozof; twierdz�, �e to rzecz udowodniona". Kandyd straci�
przytomno��, Pangloss za� przyni�s� nieco wody z pobliskiej
studni.
Nazajutrz, znalaz�szy w�r�d gruz�w jakie� prowianty, skrzepili
si� nieco. Nas�pnie wzi�li si�, po r�wni z drugimi, do pracy,
aby ul�y� doli pozosta�ych przy �yciu mieszka�c�w. Paru
obywateli, kt�rym u�yczyli pomocy, zaprosi�o ich na obiad, ot,
na jaki mo�na sie by�o zdoby� w�r�d takiej katastrofy. Posi�ek
by� smutny; biesiadnicy skrapiali chleb �zami; ale Pangloss
pocieszy� ich, upewniaj�c i� nie mog�o byc inaczej: "Wszystko
to, powiada�, jest mo�liwie najlepiej: je�eli bowiem wulkan jest
w Lizbonie, nie m�g� by� gdzie indziej; nie jest bowiem mo�ebne,
aby rzeczy nie by�y tam gdzie s�, wszystko bowiem jest dobrze".
Ma�y, czarniawy cz�owieczek, zausznik Inkwizycji a s�siad
Panglossa przy stole, ozwa� si� uprzejmie: "Widocznie �askawy
pan nie wierzy w grzech pierworodny; je�li bowiem wszystko jest
najlepiej, nie by�o ani upadku, ani kary.
- Wasza Ekscelencja raczy �askawie darowa�, odpar� Pangloss
jeszcze uprzejmiej: upadek cz�owieka i przekle�stwo wchodzi�y
nieodzownie w sk�ad najlepszego z mo�liwych �wiat�w. - Zatem,
szanowny pan nie wierzy w woln� wol�? rzek� �w konfident. -
Wasza Ekscelencja wybaczy, rzek� Pangloss; wolno�� mo�e istnie�
wraz z nieodzown� konieczno�ci�; albowiem by�o konieczne aby�my
byli wolni; albowiem, by�o konieczne aby�my byli wolni;
albowiem, ostatecznie, wolno��, okre�lona przeznaczeniem"...
Pangloss nie sko�czy� m�wi�, kiedy konfident da� znak
podczaszemu, kt�ry mu nalewa� szklank� wina Porto czy te�
Oporto.
VI. Jak uczyniono pi�kne auto-da-fe, aby zapobiec trz�sieniom
ziemi, i jak Kandydowi wych�ostano zadek
Po trz�sieniu ziemi, kt�re zniszczy�o trzy czwarte Lizbony,
medrcy owej krainy nie znale�li skuteczniejszego �rodka przeciw
ca�kowitej ruinie, jak da� ludowi pi�kne auto-da-fe.
Uniwerstytet w Coimbre orzek�, i� widowisko kilku os�b spalonych
uroczy�cie na wolnym ogniu jest niezawodnym sekretem przeciwko
trz�sieniu ziemi. W my�l tego zapatrywania, pochwycono jakiego�
Biskajczyka, kt�remu dowiedzione i� za�lubi� sw� kum�, oraz
dw�ch
Portugalczyk�w, kt�rzy jedz�c kuraka, oddzielili t�usto��:
r�wnie� zwi�zano, po obiedzi, doktora Panglossa i jego ucznia
Kandyda, jednego za to �e m�wi�, drugiego �e przys�uchiwa� si�
z potakuj�c� min�. Zaprowadzono obu, ka�dego oddzielnie, do
nader cienistych mieszka�, w kt�rych nigdy nie ma przyczyny
uskar�a� si� na zbytek s�o�ca. W tydzie� p�niej ustrojono obu
w san-benito i ozdobiono im g�owy mitrami z papieru: mitra i
san-benito Kandyda pomalowane by�y w p�omienie odwr�cone, diab�y
za� by�y bez ogon�w i pazur�w; natomiast diab�y Panglossa
posiada�y pazury i ogony, a p�omienie strzela�y ku g�rze. Tak
odziani, szli w procesji i wys�uchali wzruszaj�cego kazania,
kt�remu towarzyszy�y uczone �piewy. Kandyda o�wiczono
rytmicznie, w takt melodyj. Biskajczyka i dw�ch nieborak�w,
kt�rzy nie chcieli je�� szmalcu, spalono, Panglossa za�
powieszono, mimo �e to nie by�o w zwyczaju. Tego� samego dnia,
ziemia zatrz�s�a si� na nowo z przera�aj�cym �oskotem.
Kandyd, przera�ony, oszo�omiony, odurzony, ca�y zakrwawiony i
dr��cy, powieda� sam do siebie: "Je�eli to jest najlepszy z
mo�liwych �wiat�w, jakie� s� inne? mniejsza jeszcze, gdyby mnie
tylko o�wiczono, to� samo zdarzy�o mi si� u Bu�gar�w; ale, o
drogi Panglossie! najwi�kszy z filozof�w, trzeba� bym patrza�
jak dyndasz nie wiadomo za co! o, drogi anabaptysto, najlepszy
z ludzi, trzeba� by�o ci uton�� w porcie! o, panno Kunegundo!
per�o dziewic, trzeba� aby ci rozpruto �o��dek!
Wl�k� si� z miejsca ka�ni, ledwie trzymaj�c si� na nogach,
napomniany, o�wiczony, rozgrzeszony i pob�ogos�awiony, kiedy
zbli�y�a si� do� jaka� staruszka i rzek�a: "Synu, b�d� dobrej
otuchy i chod� ze mn�".
VII. Jak pewna staruszka zaopiekowa�a si� Kandydem i jak odnalaz�
przedmiot swego kochania
Kandyd nie nabra� wprawdzie otuchy, ale uda� si� za staruszk� do
lepianki: da�a mu s�oik t�usto�ci aby si� natar�, zostawi�a mu
je�� i pi�; wskaza�a ��ko skromne ale do�� czyste; obok ��ka
znalaz�a si� odzie�.
"Jedz, pij, �pij, rzek�a, i niech Naj�wi�tsza Panna z Atochii,
Jego Dostojno�� �w. Antoni z Padwy i Jego Dostojno�� �w. Jakub
z Kompostelli maj� ci� w swej opiece! wr�c� jutro". Kandyd wci��
silnie zdziwiony wszystkim co widzia� i co wycierpia�, a jeszcze
wi�cej mi�osierdziem staruszki, chcia� uca�owa� jej r�k�. "Nie
moj� r�k� trzeba ci ca�owa�, rzek�a stara; wr�c� jutro. Nasmaruj
si�, jedz i �pij".
Mimo tylu nieszcz��, Kandyd zjad� i usn��. Nazajutrz, stara
przynosi mu �niadanie, ogl�da grzbiet, naciera inn� jeszcze
ma�ci�; przynosi nast�pnie obiad; wraca o zmroku i przynosi
wieczerz�. Nazajutrz, dope�nia znowu� tych samych obrz�dk�w.
"Kto jeste�? pyta wci�� Kandyd; kto ci� natchn�� tak� dobroci�?
jak ci odwdzi�czy�?" Dobra kobieta nie odpowiada�a nic. Wr�ci�a
nad wieczorem, ale bez prowiant�w. "P�jd� ze mn�, rzek�a, i nie
m�w ani s�owa". Bierze go pod rami� i idzie z nim przez pole,
mniej wi�cej �wier� mili: przybywaj� do ustronnego domku,
otoczonego ogrodem i kana�ami. Staruszka puka do ma�ych
drzwiczek. Otwieraj�; prowadzi Kandyda ukrytymi schodkami do
z�oconego gabinetu, sadza go na
adamaszkowej kanapie, zamyka drzwi i odchodzi. Kandydy mia�
uczucie �e �ni: dotychczasowe �ycie zda�o mu si� snem z�owrogim,
obecna za� chwila snem rozkosznym.
Stara zjawia si� niebawem, z trudem podtrzymuj�c drug� kobiet�,
o wynios�ej postaci, dr��c� na ca�ym ciele, l�ni�c� od drogich
kamieni i okryt� zas�on�. "Zdejm ten welon" rzek�a stara. M�ody
cz�owiek zbli�a si�; podnosi welon nie�mia�� r�k�. Co za chwila!
co za niespodzianka! zdaje mu si� i� widzi Kungund�; widzi j�
w istocie, to ona! Si�y go opuszczaj�, nie mo�e wym�wi� s�owa,
pada jej do n�g. Kunegunda osuwa si� na kanap�. Stara skrapia
ich trze�wi�c� w�dk�, odzyskuj� zmys�y, mow�: zrazu padaj�
przerywane s�owa, krzy�uj� si� pytania, odpowiedzi,
westchnienia, �zy, okrzyki. Stara zaleca im, aby robili mniej
ha�asu, i zostawia ich samych. "Jak to, to ty, rzek� Kandyd,
�yjesz, odnajduj� ci� w Portugalii! Nie zgwa�cono ci� zatem? nie
rozpruto ci �o�adka, jak mi zar�cza� Pangloss? - Owszem, odpar�a
pi�kna Kunegunda; ale nie zawsze si� umiera od tych dw�ch
przykro�ci. - Ale ojca i matk� zabito? - Niestety tak, rzek�a
Kunegunda p�acz�c. - A brat? - Brata tak�e. - I sk�d wzie�a� si�
w Portugalii? jak dowiedzia�a� si�, �e ja tu jestem? jakim
zbiegiem okoliczno�ci kaza�a� mnie sprowadzi� do tego domu? -
Opowiem po kolei, rzek�a dama, ale wprz�d ty opowiedz mi
wszystko, co ci si� przygodzi�o od czasu naszego niewinnego
poca�unku oraz kopniaka, kt�ry otrzyma�e� w zamian".
Kandyd z g��bokim uszanowaniem podda� si� jej woli; mimo i�
jeszcze nie och�on�� ze wzruszenia, mimo �e g�os jego by� s�aby
i dr��cy a krzy� pacierzowy dolega� mu jeszcze, opowiedzia�, z
najwi�ksz� prostot�, wszystko czego dozna� od chwili roz��czenia.
Kunegunda wznosi�a oczy do nieba: zrosi�a �zami �mierc dobrego
anabaptysty i Panglossa; po czym rzek�a w tym sensie do Kandyda,
kt�ry nie traci� ani s�owa, po�eraj�c j� przy tym oczami:
VIII. Historia Kunegundy
"Le�a�am w ��ku i spa�am spokojnie, kiedy spodoba�o si� niebu
zes�a� Bu�gar�w do naszego pi�knego zamku Thunder-ten-tronckh.
Zamordowali ojca i brata, matk� pokrajali na kawa�ki. Olbrzymi
Bu�gar, wysoki na sze�� st�p, wiedz�c i�, przej�ta groz�,
straci�am przytomno��, zabra� si� do gwa�cenia. To mnie ocuci�o;
odzyska�am zmys�y, zacz�am krzycze�, szamota� si�, gry��,
drapa�, chcia�am wydrze� oczy Bu�garowi, nie wiedz�c i� to
wszystko jest rzecz u�wi�cona zwyczajem. Brutal zada� mi w lewe
biodro pchni�cie, od kt�rego mam jeszcze znak. - Och, poka�esz
mi, prawda? - rzek� prostoduszny Kandyd. - Poka��, rzeka
Kunegunda, ale id�my dalej. - Id�my dalej", odpar� Kandyd.
Kundegunda podj�a w te s�owa; "Wszed� kapitan bu�garski, ujrza�
mnie ca�� we krwi, oraz �o�nierza nie kr�puj�cego si� bynajmniej
jego obecno�ci�. Kapitan, rozgniewany tym i� cham okazuje mu tak
ma�o uszanowania, zabi� go z miejsca na mym ciele. Nast�pnie
kaza� mnie opatrzy� i zawi�d�, jako brank� wojenn�, na kwater�.
Pra�am mu tych kilka koszul kt�ra posiada�, gotowa�am straw� i,
trzeba przyzna�, przypad�am mu wielce do gustu. Co do mnie, nie
zapieram si�, �e by� to bardzo dobrze zbudowany m�czyzna i �e
mia� sk�r� delikatn� i bia�a; zreszt�, umys� s�abo rozwini�ty,
ma�o filozoficzny: zna� i� nie chowany przez dotkora Panglossa.
Po up�ywie trzech miesi�cy, roztrwoniwszy wszystko co posiada�
i sprzykrzywszy mnie sobie, sprzeda� mnie �ydowi, nazwiskiem don
Issachar, kt�ry trudni� si� handlem w Holandii i Portugalii a
przy tym nami�tnie lubi� kobiety. Ten �yd pokocha� mnie gor�co,
ale nic nie m�g� wsk�ra�; opar�am mu si� skuteczniej ni�
bu�garskiemu �o�nierzoni: osoba z honorem mo�e by� zgwa�cona
raz, ale cnota jej hartuje si� od tego. Aby mnie ob�askawi�, �yd
pomie�ci� mnie w tym pa�acyku. Dot�d, my�la�am, �e nie ma na
ziemi nic r�wnie pi�knego jak zamek Thunder-ten-tronckh;
pozna�am, �e si� myli�am.
"Pewnego dnia, na mszy, ujrza� mnie Wielki Inkwizytor; przygl�da�
mi si� pilnie i kaza� mnie powiadomi�, �e ma ze mn� sekretnie do
pom�wienia. Zaprowadzono mnie do jego pa�acu; wyja�ni�am kim
jestem; przedstawi� mi, jak niegodne mego stanowiska jest nale�e�
do Izraelity. Zapytano, po�rednimi drogami, don Issachara, czyby
mnie nie odst�pi� Jego Eminencji. Don Issachar, kt�ry jest
bankierem dworu i cz�owiekiem wielce wp�ywowwym, nie chcia� si�
zgodzi�. Inkwizytor zagrozi� mu male�kim auto-da-fe. W ko�cu,
Zyd, przestraszony, wszed� w targ, moc� kt�rego domek i ja mamy
by� wsp�ln� w�asno�ci� obu; �yd zatrzyma� dla siebie
poniedzia�ki, �rody i sabbat; Inkwizytor inne dnie. Ju� p� roku
trwa ten uk�ad. Nie oby�o si� bez sprzeczek; cz�sto bowiem by�o
sporne, cy noc z soboty na niedziele ma nale�e� do starego czy
do nowego zakonu. Co do mnie, opar�am si� dotychczas obu, i
s�dz� �e dla tej przyczyny zachowa�am tak d�ugo ich mi�o��.
"Ot�, aby odwr�ci� plag� trz�sienia ziemi i aby zarazem nap�dzi�
stracha don Issacharowi, spodoba�o sie Eminencji zainicjowa�
uroczyste auto-da-fe, na kt�re zaszczyci� mnie zaproszeniem. Dano
mi doskona�e miejsce; mi�dzy msz� a egzekucj� roznoszono damom
ch�odniki. Przyznaj�, groza mnie zdj�a, kiedy patrza�am jak
palono dw�ch �yd�w i zacnego Biskajczyka, kt�ry po�lubi� sw�
kum�; ale jakie� by�o moje zdumienie, przestrach, pomi�szanie,
skorom ujrza�a posta� podobn� z oblicza do Panglossa przystojon�
w san-benito i w mitr�. Przeciera�am oczy, wpatrywa�am si�
uwa�nie, widzia�am jak go powieszono: omdla�am. Ledwiem
odzyska�a zmys�y, ujrza�am ciebie, odartego z szat do naga; to
by� ju� szczyt zgrozy, przera�enia, bole�ci, rozpaczy. Powiem
ci szczer� prawd�, masz sk�r� jeszcze bielsz� i jeszcze
delikatniejszej ma�ci ni� u kapitana Bu�gar�w. Widok ten podwoi�
uczucia jakie mne d�awi�y, po�era�y. Wyda�am krzyk, chcia�am
wo�a�: "St�jcie, barbarzy�cy!" ale g�os mi zamar�, zreszt�
krzyki by�yby daremne. Kiedy ju� sko�czono ci� ch�osta�, ja wci��
m�wi�am sobie: "Jak to mo�ebne, aby mi�y Kandyd i roztropny
Pangloss znale�li si� w Lizbonie, jeden po to aby otrzyma� sto
batog�w, drugi aby go powieszono na rozkaz Inkwizytora, kt�rego
ja jestem kochank�? Zatem Pangloss zwodzi� mnie okrutnie, kiedy
powiada�, i� wszystko dzieje si� w �wiecie jak mo�na najlepiej!
"Tak trwa�am, wzruszona, zrozpaczona, na przemian to podniecona
do ostatnich granic, to zn�w omdla�a z niemocy. W g�owie k��bi�a
mi si� okrutna �mier� ojca, matki, brata, brutalno�� �o�daka,
pchni�cie no�em z jego r�ki, moja niewola, praktyka kuchenna,
kapitan bu�garski, obmierz�y �yd Issachar, niegodziwy
Inkwizytor, szubienica Panglossa, straszliwe miserere beczane
przez nos podczas gdy ci� �wiczono, a zw�aszcza poca�unek, jaki
wymienili�my za parawanem w dniu kiedy widzia�am ci� ostatni
raz. S�awi�am Boga, kt�ry sprowadzi� cie ku mnie poprzez tyle
pr�b. Poleci�am starej s�u��cej, aby mia�a piecz� nad tob� i by
ci� przywiod�a tutaj, skoro tylko zdo�a. Wype�ni�a wiernie
rozkaz; zakosztowa�am niewypowiedzianej rozkoszy ogl�daj�c si�,
s�ysz�c ci�, m�wi�c do ciebie. Ale ty musisz by� przera�liwie
g�odny, ja r�wnie� jestem przy apetycie, zacznijmy od
wieczerzy".
Siedli do sto�u; po wieczerzy za� u�o�yli si� na wygodnej
kanapie, o kt�rej ju� wspomniano. Spoczywali jeszcze, kiedy
nadszed� don Issachar, jeden z pan�w domu. By� to sabbat.
Przyszed� korzysta� z praw i da� wyraz tkliwym wynurzeniom
mi�o�ci.
IX. Co si� przytrafi�o Kunegundzie, Kandydowi, Wielkiemu
Inkwizytorowi oraz �ydowinowi
�w Issachar by� to najbardziej choleryczny Hebrajczyk ze
wszystkich w Izraelu od czasu niewoli babilo�skiej. "Jak to,
rzek�, ty suko galilejska, wi�c nie do�� ju� Inkwizytora?
Trzeba� aby ten obwie� r�wnie� dzieli� si� ze mn�? To m�wi�c,
wyci�ga pugina� kt�ry mia� zawsze przy sobie i, nie
przypuszczaj�c aby przeciwnik m�g� by� uzbrojony, rzuca si� na
Kandyda; ale zacny Westfalczyk, wraz z ca�ym moderunkiem ,
otrzyma� od staruchy i t�g� szpad�. Mimo i� z natury by� bardzo
�agodnego obyczaju, dobywa szpady i w mig rozci�ga Izraelit�
trupem u st�p pi�knej Kunegundy.
"Panno Naj�wi�tsza! wykrzykn�a, c� si� z nami stanie! trup w
mieszkaniu! je�li policja wkroczy, jeste�my zgubieni. - Gdyby
Panglossa nie powieszono, rzek� Kandyd, by�by nam da� dobr� rad�
w tej potrzebie, by� to bowiem wielki filozof. Skoro go nie ma,
porad�my si� starej". Staruszka by�a to roztropna osoba;
zaczyna�a w�a�nie sw�j wyw�d, kiedy otwar�y si� drugie
drzwiczki. By�a pierwsza po p�nocy, zaczyna�a si� niedziela.
Ten dzie� nale�a� do wielebnego Inkwizytora. Wchodzi i widzi
�wie�o o�wiczonego Kandyda ze szpad� w d�oni, trupa na pod�odze,
oszala�� Kunegund� i roztropnie m�wi�c� staruch�.
Oto, co w tej chwili przesz�o przez dusz� Kandyda i jaki bieg
wzi�o jego rozumowanie: "Je�li ten �wi�tobliwy cz�owiek wezwie
pomocy, ka�e mnie niechybnie spali�, to� samo uczyni z
Kunegund�; on to kaza� mnie o�wiczy� bez lito�ci; jest moim
rywalem; skoro ju� wzi��em si� do zabijania, nie mam si� co i
waha�". Rozumowanie by�o jasne i szybkie; po czym Kandyd, nie
daj�c Inkwizytorowi och�on�� ze zdumienia, przeszywa go na wylot
i k�adzie go na ziemi ko�o �ydowina.
"Coraz lepiej, rzek�a Kunegunda; nie ma ju� odpuszczenia;
jeste�my wykl�ci, ostatnia godzina przysz�a na nas! Jak�e� ty
m�g�, cz�owieku, ty, �agodny jak baranek, zabi�, w ci�gu dw�ch
minut, �yda i pra�ata? - Moja panienko, odpar� Kandyd, cz�owiek
zakochany, zazdrosny i o�wiczony przez inkwizycj�, nie poznaje
sam siebie".
W�wczas odezwa�a si� stara i rzek�a: "Stoj� w stajni trzy
andaluzyjskie konie, s� r�wnie� siod�a i rz�dy; niechaj dzielny
Kandyd je okulbaczy; pani ma per�y i diamenty, siadajmy �ywo na
ko� (mimo i� mog� siedzie� tylko na jednym po�ladku) i spieszmy
do Kadyksu. Czas wymarzony do drogi: nic przyjemniejszego jak
podr� w nocnym ch�odzie".
Natychmiast Kandyd siod�a konie; po czym on, Kunegunda i stara
kropi� trzydzie�ci mil jednym tchem. Podczas gdy tak p�dz�,
�wi�ta Hermandad wkracza do mieszkania; chowaj� Eminencj� w
nadobnym ko�ciele, Issachara wrzucaj� do kloaki.
Kandyd, Kunegunda i stara byli ju� w miasteczku w g�rach Sierra-
Morena, i tak rozmawiali w gospodzie.
XI. O tym, w jakiej niedoli Kandyd, Kunegunda i stara przybyli
do Kadyksu i jak wsiedli na okr�t
Kto m�g� ukra�� moje dukaty i diamenty? m�wi�a z p�aczem
Kunegunda; z czego b�dziemy �y�? c� poczniemy? gdzie znale��
inkwizytor�w i �yd�w aby im dali inne? - Niestety, rzek�a stara,
podejrzewam mocno wielebnego ojca franciszkanina, kt�ry wczoraj,
w Badajos, spa� z nami; niech mnie B�g chroni od lekkomy�lnego
pos�dzenia, ale wszed� dwa razy do naszej izby i wyjecha� o wiele
wcze�niej. - Och! wzdycha� Kandyd, zacny Pangloss dowodzi�
nieraz, �e dobra ziemi wsp�lne s� wszystkim i �e ka�dy ma do
nich r�wne prawo. �w franciszkanin winien by� wtedy, wedle tych
zasad, zostawi� nam co� na doko�czenie podr�y. Zatem, nie mamy
ju� nic, pi�kna Kunegundo? - Ani szel�ga, odpar�a. - Co pocz��?
rzek� Kandyd. - Sprzedajmy jednego konia, rzek�a stara; mimo i�
mog� siedzie� tylko na jednym po�ladku, przycupn� z ty�u za
siod�em panienki i dobijemy do Kadyksu".
W tej samej ober�y bawi� przeor benedyktyn�w; za tanie pieni�dze
zgodzi� si� kupi� konia. Kandydy, Kunegunda i stara przebyli
Lucen�, Chillas, Lebrix� i dotarli wreszcie do Kadyksu.
Narz�dzano tam w�a�nie flot� i zbierano wojsko, aby poskromi�
wielebnych ojc�w jezuit�w z Paragwaju(1), kt�rych oskar�ono i�
podburzyli jedn� ze swych hord, w pobli�u miasta �w. Sakramentu,
przeciw kr�lom Hiszpanii i Portugalii(2). Kandyd, kt�ry odby�
praktyk� u Bu�gar�w, zaprezentowa� przed genera�em ma�ej armii
swe bu�garskie umiej�tno�ci z takim wdzi�kiem, szybko�ci�,
zwinno�ci�, dum� i sprawno�ci�, i� dano mu dow�dztwo kompanii
piechoty. Oto wi�c jest kapitanem: siada na okr�t, wraz z
Kunegund�, staruch�, dwoma pacho�kami i dwoma andaluzyjskimi
ko�mi, kt�re nale�a�y niegdy� do Jego Eminencji Wielkiego
Inkwizytora.
Podczas ca�ej przeprawy, zastanawiali si� wiele nad filozofi�
biednego Panglossa. "P�yniemy do innego �wiata, powiada� Kandyd;
w nim to, bez w�tpienia, wszystko musi by� dobrze; bo trzeba
przyzna�, �e nieraz przychodzi ochota zap�aka� nad tym, co si�
dzieje u nas, zar�wno pod fizycznym jak moralnym wzgl�dem. -
Kocham ci� z ca�ego serca, m�wi�a Kunegunda, ale jeszcze dusza
moja zmro�ona jest wszystkim co widzia�am, czego do�wiadczy�am.
- Wszystko b�dize dobrze, odpowiada� Kandyd; ju� to morze nowego
�wiata lepsze jest ni� morza Europy; jest spokojniejsze, wichry
mniej zdradzieckie. Z pewno�ci�, ten Nowy �wiat oka�e si�
najlepszy ze wszystkich mo�liwych �wiat�w. - Da�by B�g, m�wi�a
Kunegunda; ale, tam, w moim �wiecie, by�am tak strasznie
nieszcz�liwa, �e serce me niemal zamkn�o si� uczuciu nadziei.
- Skar�ysz si�, rzek�a stara; ach, nie do�wiadczy�a� takich
nieszcz�c jak moje".
Kunegunda wybuchn�a �miechem; wyda�o jej si� bardzo ucieszne,
�e poczciwa staruch chce si� uwa�a� za nieszcz�liwsz� od niej.
- Ach, rzek�a, moja poczciwa stara, o ile nie zgwa�ci�o ci�
dw�ch Bu�gar�w, o ile nie otrzyma�a� dw�ch pchni�� no�em w
brzuch, o ile nie spl�drowano ci dw�ch zamk�w, nie zamordowano
w twoich oczach dw�ch matek i dw�ch ojc�w, o ile nie patrza�a�
na dw�ch kochank�w ch�ostanych podczas auto-da-fe, nie zdaje mi
si� aby� mog�a prze�cign�� mnie w tej mierze. Dodaj jeszcze, �e
urodzi�am si� baron�wn� od siedemdziesi�ciu dwu pokole�, a
przysz�o mi by� kuchark�. - Drogie dziecko, odpowiedzia�a stara,
nie wiesz jakiej jest moje urodzenie, a gdybym ci pokaza�a m�j
ty�ek, nie m�wi�aby� jak m�wisz i wstrzyma�aby� si� z s�dem."
To odezwanie si� obudzi�o ciekawo�� Kunegundy i Kandyda. Stara
zacz�a w te s�owa:
XI. Historia starej
Nie zawsze mia�am oczy kaprawe z czerwon� obw�dk�, nos m�j nie
zawsze styka� si� z brod� i nie zawsze by�am s�u��c�. Jestem
c�rk� papie�a Urbana X i ksi�niczki Palestryny(1). Chowano mnie
do czternastego roku �ycia w pa�acu, kt�remu wszystkie zamki
niemickich baron�w nie zda�yby si� na stajni�; jedna moja suknia
warta by�a wi�cej ni� wszystkie przepychy Westfalii. Ros�am w
urod�, powaby, talenty, po�r�d uciech, czci i nadziei; budzi�am
ju� mi�o��, pier� moja nabiera�a dojrza�ych kszta�t�w: i jaka
pier�! bia�a, twarda, rze�biona jak u medycejskiej Wenus! a co
za oczy ! co za powieki! co za brwi krucze! p�omienie strzela�y
z mych �renic, gasz�c blask gwiazd na niebie, jak zapewniali
miejscowi poeci. S�u�ebne, kt�re ubiera�y mnie i rozbiera�y,
wpada�y w zachwyt ogl�daj�c mnie z przodu i z ty�u; a nie by�o
m�czyzny, kt�ry by nie pragn�� znale�� si� na ich miejscu.
"Zar�czono mnie z panuj�cym ksi�ciem Massa-Karrara(2): c� za
ksi���! r�wnie pi�kny jak ja, promieniej�cy urokiem i s�odycz�,
�wietny dowcipem i rozp�omieniony mi�o�ci�; kocha�am go tak, jak
si� kocha pierwszy raz, z ba�wochwalstwem, bez opami�tania.
Sposobiono ju� gody; przepych, wspania�o�� nie do opisania:
nieustaj�ce festyny, turnieje, widowiska: ca�e W�ochy fabrykowa�y
na m� cze�� sonety, z kt�rych ni jeden nie wart by� szel�ga.
Zbli�a�am si� do radosnej chwili, kiedy stara margrabina, kt�ra
by�a niegdy� kochank� mego ksi�cia, zaprosi�a go na fili�ank�
czekolady: umar�, w niespe�na dwie godziny, w straszliwych
konwulsjach; ale to bagatela. Matka moja, w rozpaczy, mimo �e
o wiele mniej stroskana ode mnie, chcia�a wyrwa� si� na jaki�
czas z tak z�owrogiego miejsca. Mia�a pi�kn� maj�tno�� w pobli�u
Gaety; pu�ci�y�my si� w drog�, na ma�ym statku, wyz�oconym jak
o�tarz �w. Piotra w Rzymie. W drodze, napadaj� nas korsarze:
�o�nierze nasi bronili si� obyczajem �o�nierzy papieskich; padli
na kolana rzucaj�c bro� i prosz�c korsarzy o absolucje in
articulo mortis.
"Natychmiast odarto ich do naga, r�wnie� matk� i dworki i mnie.
To rzecz, w istocie, godna podziwu, zr�czno��, z jak� ci panowie
rozbieraj� ka�dego, kto im popadnie w r�ce; ale jeszcze wi�cej
zdumiewa mnie, i� wszystkim nam pok�adli palec w miejsce, w kt�re
my kobiety pozwalamy sobie wk�ada� zazwyczaj jedynie kank�.
Ceremonia� ten wyda� mi si� bardzo dziwny: oto jaki s�d o
rzeczach ma cz�owiek, kt�ry nie wy�ciubi� nosa poza sw� parafi�.
Dowiedzia�am si� p�niej, �e to dlatego, aby si� przekona� czy
nie pochowa�y�my tam diament�w; jest to zwyczaj, ustalony od
niepami�tnych czas�w u wszystkich cywilizowanych lud�w
szukaj�cych fortuny na szerokim morzu. Dowiedzia�am si�, i�
kawalerowie Zakonu Malta�skiego nie zaniedbuj� tego nigdy,
ilekro� pojmaj� Turk�w lub Turczynki; jest to punkt prawa
narod�w kt�remu nikt jeszcze nie uchybi�.
"Nie b�d� wam opowiada�a, jak bolesne jest dla m�odej
ksi�niczkie, kiedy j� prowadz�, wraz z matk�, jako niewolnic�
do Maroko; mo�ecie sobie wyobrazi�, co�my wycierpia�y na statku.
Matka by�a jeszcze bardzo pi�kna: dworki nasze, mimo i� proste
dziewczyny, mia�y wi�cej urok�w ni� ich mo�na znale�� w ca�ej
Afryce; do do mnie, by�am wprost czaruj�ca, sama pi�kno��,
wdzi�k, a przy tym dziewica! Nie by�am ni�, co prawda, d�ugo;
ten kwiat, strze�ony dla ksi�cia Massa-Karrara, straci� listki
w u�cisku kapitana korsarzy. By� to ohydny Murzyn, kt�ry w
dodatku wyobra�a� sobie, i� czyni mi wiele zaszczytu. Zaiste,
dowiod�y�my obie z matk� wilkiej wytrzyma�o�ci, znoszac
wszystko, co nam przysz�o wycierpie� a� do Maroko! Ale pomi�my
szczeg�y: s� to rzeczy tak pospolite, �e nie warto si� nad nimi
rozwodzi�.
"Kiedy przybyli�my do Maroko, kraj p�awi� si� we krwi. Z
pi��dziesi�ciu syn�w Muleja Izmaela, ka�dy mia� swoje
stronnictwo, czego owocem pi��dziesi�t wojen domowych, czarnych
przeciw czarnym, czarnych przeciw c�tkowanym, c�tkowanych
przeciw c�tkowanym, Mulat�w przeciw Mulatom: s�owem, nieustaj�ca
rze� w ca�ym mocarstwie.
"Ledwie�my wyl�dowali, hufiec czarnych, z partii przeciwnej
stronnictwu naszych korsarzy, zjawi� si� aby im wydrze� zdobycz.
Stanowi�y�my, po z�ocie i diamentach, najcenniejsz� cz�stk� �upu.
W naszych oczach rozegra�a si� walka, jakiej nie widujecie w
waszej Europie: Ludzie p�nocy nie maj� do�� gor�cej krwi; nie
s� tak zaciekli na punkcie kobiet, jak si� to powszechnie
spotyka w Afryce. Zdaje si�, �a wasi Europejczycy maj� mleko w
�y�ach; natomiast ogie�, witriol kr��y w �y�ach mieszka�c�w
Atlasu i s�siednich kraj�w. Walczyli z w�ciek�o�ci� lw�w,
tygrys�w i w��w,
rozstrzygaj�c or�em, komu mamy przypa�� w udziale. Jaki� Maur
chwyci� moj� matk� za prawe rami�, porucznik przytrzyma� j� za
lewe; �o�nierz maureta�ski uj�� j� za jedn� nog�, jeden z pirat�w
za drug�. To� samo wszystkie dziewcz�ta zacz�o szarpa� po
czterech �o�nierzy. Kapitan os�oni� mnie w��sn� piersi�; mia�
jatagan w d�oni i mordowa� wszystko co nastr�cza�o si� jego
w�ciek�o�cia. W ko�cu, ujrza�am wszystkie W�oszki z mego
orszaku, jak r�wnie� i matk�, poszarpane, poci�te w kawa�ki,
zmasakrowane przez potwor�w, kt�rzy wydzierali je sobie. Je�cy,
moi towarzysze, ci kt�rzy ich pojmali, �o�nierze, majtki,
pstrokaci, czarni, biali, Mulaci; wreszcie i sam kapitan,
wszystko pad�o bez �ycia, a ja, umieraj�ca, leg�am na stosie
trup�w. Podobne sceny rozgrywa�y si�, jak wiadomo, na
przestrzeni trzystu mil, przy czym nie opuszczono ani jednej z
modlitw codziennych, nakazanych przez Mahometa.
"Wydoby�am si�, z wielkim mozo�em, z ci�by spi�trzonych i
krwawi�cych trup�w, i zawlok�am sie pod drzewo pomara�czowe nad
strumieniem; tam pad�am zemdlona od grozy, znu�enia, przestrachu,
rozpaczy, wreszcie g�odu. Niebawem, ow�adn�� mn� sen,
podobniejszy do omdlenia ni� do spoczynku. Pogr��ona w tym stanie
os�abienia i bezczucia, pomi�dzy �mierci� a �yciem, uczu�am nagle
ucisk czego� poruszaj�cego si� na mym ciel; otwar�am oczy i
ujrza�am bia�ego, pryzjemnej powierzchowno�ci, kt�ry wzdycha� i
mrucza� mi�dzy z�bami: O, che sciagura d'essere senza
coglioni!(3).
XII. Dalszy ci�g nieszcz�� staruszki
Zdumiona i uszcz�liwiona i� s�ysz� rodzinn� mow�, zarazem
zdziwiona tre�ci� tego wykrzyknika, rzek�am �e istniej� wi�ksze
nieszcz�cia ni� to na kt�re si� �ali; opowiedzia�am mu w
kr�tkich s�owach o okropno�ciach jakie przesz�am, i znowu
popad�am w omdlenie. Zani�s� mnie do pobliskiego domu, kaza�
po�o�y� do ��ka, nakarmi�, us�ugiwa� mi, pociesza� mnie,
pie�ci�, powiada� i� nic nie widzia� r�wnie pi�knego jak ja i
�e nigdy tyle nie �a�owa� tego, czego mu ju� nikt nie wr�ci.
"Urodzi�em si� w Neapolu, rzek�: kap�oni si� tam corocznie dwa
do trzech tysi�cy dzieci; jedne gin�, inne zyskuj� g�os
pi�kniejszy ni�li niewie�ci, niekt�rzy dochodz� do w�adztwa
krajem. Poddano mnie tej operacji z najlepszym skutkiem; zosta�em
�piewakiem w kaplicy ksi�nej Palestryny(1). - Mojej matki!
wykrzykn�am. - Twojej matki! zawo�a� zalewaj�c si� �zami: jak
to! by�a�by� pani ow� m�od� ksi�niczk�, kt�r� wychowywa�em do
sz�stego roku i kt�ra zapowiada�a �e b�dzie tak pi�kna jak ty
w�a�nie! - To ja, ja sama; matka znajduje si� o sto krok�w st�d,
poci�ta w kawa�ki, na stosie trup�w..."
"Opowiedzia�am wszystko, co mi si� trafi�o; on r�wnie�
opowiedzia� mi swoje przygody; mianowicie, w jaki spos�b pewna
pot�ga chrze�cija�ska wyprawi�a go do kr�la Maroko(2), i�by, jej
imieniem, zawar� z tym monarch� traktat, moc� kt�rego potencja
owa mia�a mu dostarcza� prochu, armat, okr�t�w, aby dopom�c do
zniszczenia handlu innych chrze�cijan. "Misja moja uko�czona,
rzek� zbo�ny eunuch; �piesz� wsi��� na okr�t w Ceucie i odwioz�
ci� do W�och. Ma che sciagura d'essere senza coglioni!"
"Podzi�kowa�am ze �zami; on za�, zamiast do W�och, zawi�z� mnie
do Algieru i sprzeda� dejowi. Ledwie mnie tak zaprzedano, kiedy
zaraza, kt�ra w�a�nie obieg�a Afryk�, Azj�, Europ�, wybuch�a w
Algierze z najwi�ksz� w�ciek�o�ci�. Widzia�a� pani trz�sienie
ziem, ale czy zdarzy�o ci si� widzie� morow� zaraz�? - Nigdy,
odpar�a baron�wna.
"Gdyby� by�a widzia�a, podj�a stara, przyzna�aby�, �e to jest
co� o wiele wi�cej ni� trz�sienie ziemi. Choroba ta jest bardzo
pospolita w Afryce; uleg�am jej. Wyobra� sobie, co za los dla
c�rki papie�a, w pi�tnastym roku �ycia, kt�ra, w ci�gu trzech
miesi�cy, do�wiadczy�a n�dzy, niewoli, by�a gwa�cona niemal co
dzie�, patrzy�a jak �wiartowano jej matk�, pozna�a g��d i wojn�
i umiera�a na d�um� w Algierze! Nie umar�am; ale eunuch i dej
i prawie ca�y seraj zgin�lo. "Kiedy groza straszliwej zarazy
min�a, sprzedano niewolnik�w deja. Pewien kupiec naby� mnie i
zawi�z� do Tunisu; tam sprzeda� mnie innemu kupcowi, kt�ry znowu
odprzeda� mnie w Trypoli; z Trypolii sprzedano mnie do
Aleksandrii; z Aleksandrii do Smyrny; ze Smyrny do
Konstantynopola. Dosta�am si� w ko�cu pewnemu adze
janczar�w, kt�rego wys�ano rych�o aby broni� Azowa przeciw
Rosjanom(3).
"Aga, kt�ry lubi� dobrze �y�, zabra� z sob� ca�y seraj i umie�ci�
nas w forteczce na Palus-Moetides, pod stra��