7994

Szczegóły
Tytuł 7994
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7994 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7994 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7994 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Philip K Dick Inna Ziemia Przek�ad Marta Ko�bia� 1 Para m�odych ludzi, czarnow�osych, o ciemnej sk�rze, Mek- sykan�w lub Portoryka�czyk�w, stan�a zdenerwowana przed lad� Herba Lackmore'a. Ch�opak odezwa� si� niskim g�osem: - Prosz� pana, chcemy zosta� u�pieni. Lackmore wsta� od biurka i podszed� do lady. Nie lubi� kolo- rowych. Zdawa�o si�, �e z ka�dym miesi�cem coraz wi�cej ich scho- dzi si� do jego oaklandzkiego biura, filii Departamentu Dobra Pu- blicznego. Zdoby� si� jednak na uprzejmy ton, obliczony na wzbudzenie zaufania tej dw�jki. - Czy starannie przemy�leli�cie t� decyzj�, moi drodzy? To odwa�ny krok. Mo�ecie wypa�� z gry na jakie� sto lat. Radzili�cie si� profesjonalisty? Ch�opak prze�kn�� �lin� i, patrz�c na �on�, mrukn��: - Nie, prosz� pana. Sami o tym zdecydowali�my. �adne z nas nie mo�e dosta� pracy i pewnie ju� niebawem wyrzuc� nas z miesz- kania. Nie mamy pojazdu, a bez tego ani rusz, nawet pracy nie ma jak szuka�. Ch�opak, mniej wi�cej osiemnastolatek, wygl�da� nie�le, jak zauwa�y� Lackmore. Ubrany by� w p�aszcz i wojskowe spodnie. Dziewczyna, do�� niska, d�ugow�osa, mia�a czarne b�yszcz�ce oczy i delikatnie zarysowan�, niemal dziecinn� twarzyczk�. Nie prze- stawa�a obserwowa� sw^go m�a. - Spodziewam si� dziecka - wyrzuci�a z siebie niespodziewanie. - A niech to! - zakl�� Lackmore z niesmakiem. - Wyno�cie si� st�d natychmiast! Schyliwszy g�owy w poczuciu winy, ch�opak i jego �ona odwr�- cili si� z zamiarem opuszczenia biura w ten wczesny poranek. Za chwil� mieli si� znale�� z powrotem na ruchliwej ulicy centrum Oakland. - Id�cie do konsultanta aborcyjnego! - zawo�a� za nimi ziryto- wany Lackmore. Pomaga� im z obrzydzeniem. Najwyra�niej jednak kto� mu- sia� to zrobi� z uwagi na k�opoty, w jakie popad�o tych dwoje. Oczy- wiste by�o bowiem, �e �yj� z rz�dowej renty wojskowej. Ci��a dziewczyny oznacza�aby automatyczne odebranie renty. Szarpi�c z za�enowaniem r�kaw pomi�tego p�aszcza, ch�opak spyta�: - Jak mo�emy znale�� konsultanta aborcyjnego, prosz� pana? Ta ignorancja ciemnosk�rych! Nie by�y jej w stanie zaradzi� nawet nieustanne akcje edukacyjne organizowane przez rz�d. Nic dziwnego, �e kobiety wszystkich kolorowych nader cz�sto zacho- dzi�y w ci���. - Zerknijcie do ksi��ki telefonicznej - powiedzia� Lackmore. - Pod �aborcja" lub �terapia". Potem poszukajcie podrozdzia�u �po- rady". Rozumiecie? - Tak, prosz� pana, dzi�kujemy. - Ch�opak skwapliwie poki- wa� g�ow�. - Umiecie czyta�? - Tak. Ja chodzi�em do szko�y do trzynastego roku �ycia - odpar� m�odzieniec z dum�, a jego czarne oczy zab�ys�y. Lackmore powr�ci� do czytania gazety; nie zamierza� po�wi�- ca� wi�cej czasu za darmo. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e ta para pragn�a zosta� u�piona.By�aby zakonserwowana w rz�dowym ma- gazynie, niezmiennie rok za rokiem, dop�ki... Ale czy sytuacja rynku pracy kiedykolwiek si� poprawi? Lackmore bardzo w to w�tpi�, a �y� na tym �wiecie wystarczaj�co d�ugo, �eby trafnie oce- ni� rzeczywisto�� - mia� ju� dziewi��dziesi�t pi�� lat, by� cz�o- nem starej daty. Zd��y� u�pi� tysi�ce ludzi, wi�kszo�� z nich n�odych, jak ta para przed chwil�, i... ciemnosk�rych. Drzwi biura zatrzasn�y si�. M�oda para znikn�a cho, jak si� wcze�niej zjawi�a. r�wnie ci- Westchn�wszy, Lackmore ponownie zabra� si� do czytania ar- tyku�u na temat procesu rozwodowego Lurtona D. Sandsa Juniora. By�o to obecnie najbardziej sensacyjne wydarzenie. Jak zwykle poch�ania� tekst chciwie, s�owo po s�owie. Dzie� zacz�� si� dla Dariusa Pethela wideotelefonami od ziry- towanych klient�w wypytuj�cych, dlaczego ich Jiffi-scuttlery nie zosta�y jeszcze naprawione. Jak zawsze Pethel uspokaja� rozm�w- c�w, maj�c jedynie nadziej�, �e Erickson zg�osi� si� ju� do pracy w dziale naprawczym Pethel Jiffi-scuttler Sprzeda� i Serwis. Po zako�czeniu rozm�w telefonicznych Pethel zacz�� werto- wa� strony aktualnego numeru �Kuriera biznesu". By� zawsze na bie��co z wszelkimi nowinkami ekonomicznymi. Opr�cz zaawan- sowanego wieku i dobrej pozycji finansowej to jedno wynosi�o go ponad pracownik�w. - Co nowego? - zapyta� jego sprzedawca Stu Hadley, staj�c w drzwiach z magnetyczn� miot�� w r�ku. Pethel cichym g�osem odczyta� nag��wek: EFEKTY POLITYKI RASOWEJ SPO�ECZE�STWO CZARNEGO PREZYDENTA Dalej widnia� tr�jwymiarowy wizerunek Jamesa Briskina. Kie- dy Pethel nacisn�� przycisk poni�ej, podobizna o�y�a. Kandydat Briskin u�miechn�� si�. Ocienione w�sami wargi Murzyna drgn�- �y, a wtedy nad jego g�ow� pojawi� si� balon wype�niony s�owami, kt�re wypowiada�: �Moim pierwszym zadaniem b�dzie znalezienie rozs�dnego rozwi�zania kwestii milion�w u�pionych". -1 rzucenie ich wszystkich, co do jednego, z powrotem na ry- nek pracy - zamrucza� ze z�o�ci� Pethel, puszczaj�c przycisk. Ale to by�o nieuniknione. Wcze�niej czy p�niej musia�y na- sta� czasy czarnego prezydenta. W ko�cu od wydarze� 1993 roku kolorowych zrobi�o si� wi�cej ni� polityk�w. Pethel w ponurym nastroju przerzuci� par� stron gazety, aby pozna� najnowsze szczeg�y skandalu Lurtona Sandsa. To mog�o by� co�, co poprawi�oby mu humor, zepsuty wiadomo�ciami ze �wiata polityki. Rzecz dotyczy�a sensacyjnego procesu rozwodo- wego mi�dzy s�awnym transplantologiem a jego r�wnie s�ynn� �on� Myr�, konsultantk� aborcyjn�. Wszelkiego rodzaju pikantne szcze- g�y zaczyna�y wychodzi� na jaw, przy czym obie strony oskar�a- �y si� nawzajem. Wed�ug homeogazety doktor Sands mia� kochan- k�; dlatego te� Myra natychmiast wynios�a si� z domu, i s�usznie zrobi�a. Pethel pomy�la�, �e sprawy wygl�daj� zupe�nie inaczej ni� za czas�w jego m�odo�ci w ostatnich latach dwudziestego wieku. Teraz by� rok 2080 j poziom moralno�ci, zar�wno publicznej jak i prywatnej, uleg� znacznemu spadkowi. Jak doktor Sands m�g� chcie� kochanki - zastanawia� si� Pe- thel - kiedy ka�dego dnia nad jego g�ow� przelatuje satelita Z�ote Wrota Chwil Rozkoszy? M�wi�, �e jest tam do wyboru pi�� tysi�- cy dziewcz�t. Pethel sam nigdy nie odwiedza� satelity Thisbe Olt. Nie popie- ra� takich rzeczy, zreszt� jak wiele os�b w jego wieku. To by�o zbyt radykalne rozwi�zanie problemu przeludnienia. W siedemdziesi�- tym drugim roku seniorzy poprzez listy i telegramy wywalczyli przy- wr�cenie tej sprawy pod obrady Kongresu. Ale przedstawiony pro- jekt ustawy przebrzmia� bez echa... Prawdopodobnie, jak s�dzi� Pethel, sta�o si� tak dlatego, �e wi�kszo�� kongresmen�w sama mia- �a ochot� wzi�� powietrzn� taks�wk� i uda� si� na satelit�. - Je�li my, biali, b�dziemy si� trzyma� razem... - zacz�� Ha- dley. - Pos�uchaj - przerwa� mu Pethel. - Te czasy ju� min�y. Je�li Briskin wie, co zrobi� z u�pionymi, niech zdob�dzie w�adz�. Ja osobi�cie nie mog� spa� po nocach, my�l�c o tych wszystkich lu- dziach, przewa�nie dzieciakach jeszcze, zalegaj�cych rok po roku w rz�dowych magazynach. Sp�jrz, jak wiele talent�w idzie w ten spos�b na marne. To czysta... biurokracja! Tylko skrajnie socjali- styczny rz�d wymy�li�by podobne rozwi�zanie! - Spojrza� surowo na sprzedawc�. - Gdyby� nie dosta� pracy u mnie, te� m�g�by�... Hadley przerwa� mu cicho: -Ale ja jestem bia�y. Czytaj�c dalej, Pethel dowiedzia� si�, �e w dwa tysi�ce sie- demdziesi�tym dziewi�tym roku satelita Thisbe Olt zarobi�a w su- mie miliard dolar�w ameryka�skich. - Nie�le - zauwa�y�. - To ju� wielki biznes. Przed nim widnia�a podobizna Thisbe; z kadmowobia�ymi w�o- sami i drobnym, wysokim, sto�kowatym biustem przedstawia�a wspania�y widok, zar�wno ze wzgl�d�w estetycznych jak i ero- tycznych. Na wizerunku widniej�cym w gazecie Thisbe podawa�a go�ciom gorzk� tequil� z dodatkiem zi� podniecaj�cych, gdy� ser- wowanie samej te�uili by�o przez d�ugi czas zabronione na Ziemi. Pethel wcisn�� przycisk pod podobizn� i oczy Thisbe natych- miast zacz�y si� skrzy�. Kobieta odwr�ci�a g�ow�, a jej j�drny biust zafalowa� powoli. W balonie nad g�ow� pi�kno�ci formowa�y si� s�owa: �K�opotliwe wewn�trzne pragnienia, panie biznesmenie? Zr�b to, co poleca wielu lekarzy: odwied� moje Z�ote Wrota!" To by�o zwyk�e og�oszenie, jak odkry� Pethel, nie za� tekst in- formacyjny. - Przepraszam. Jaki� m�czyzna wszed� do sklepu. Hedley ruszy� w jego kie- runku. O, Bo�e!, pomy�la� Pethel, rozpoznawszy klienta. Czy�by�my jeszcze nie naprawili jego scuttlera? Podni�s� si� z krzes�a, wiedz�c, �e nikt poza nim samym nie zdo�a uspokoi� tego cz�owieka. By� to bowiem doktor Lurton Sands, kt�ry z powodu ostatnich domowych k�opot�w sta� si� niezwykle wymagaj�cy i porywczy. - S�ucham, panie doktorze - odezwa� si� Pethel, podchodz�c do klienta. - Co mog� dla pana dzisiaj zrobi�? Tak jakby nie wiedzia�. Doktor Sands mia� wystarczaj�co du�o problem�w: walka z Myr�, utrzymywanie kochanki, Cally Vale; Jiffi-scuttler by� mu naprawd� potrzebny. Tego kilenta nie da�o si�, jak ka�dego innego, po prostu odprawi� z kwitkiem. Skubi�c w zamy�leniu sumiaste w�sy, kandydat na prezyden- ta, Jim Briskin, powiedzia� ostro�nie: - Znale�li�my si� w do�ku, Sal. Musz� ci� zwolni�. Pr�bujesz mi wy�o�y� racj� kolorowych, chocia� wiesz, �e dwadzie�cia lat gra- �em wed�ug zasad bia�ych. Szczerze m�wi�c my�l�, �e wi�cej szcz�- �cia b�dziemy mieli szukaj�c poparcia u bia�ych, nie u ciemnosk�- rych. To do nich si� przyzwyczai�em; wiem, jak si� do nich odwo�a�. - Mylisz si�, Jim - powiedzia� Salisbury Heim, mened�er Bri- skina do spraw kampanii. - Pos�uchaj mnie uwa�nie. Tym, do kogo masz si� odwo�ywa�, jest �miertelnie przera�ony kolorowy dzie- ciak i jego �ona. Dla nich jedyn� perspektyw�jest u�pienie siei wpa- kowanie do jednego z rz�dowych magazyn�w. Chc� by� �nabici w butelk�", jak to oni m�wi�. W tobie ci ludzie widz�... - Ale ja czuj� si� winny. - Dlaczego? - nastawa� Sal Heim. - Bo jestem fa�szywk�. Nie mog� zamkn�� Departamentu Do- bra Publicznego, dobrze o tym wiesz. Da�em s�owo i od tego czasu poc� si� bez przerwy, pr�buj�c wykombinowa� jaki� spos�b. Ale nic z tego. - Spojrza� na zegarek; do przem�wienia pozosta� kwa- drans. - Czyta�e� mow�, kt�r� napisa� dla mnie Phil Danville? Si�gn�� do prze�adowanej kieszeni p�aszcza. - Danville! - Heim wykrzywi� twarz. - My�la�em, �e si� go pozby�e�. Poka� mi to. Chwyci� z�o�one kartki i zacz�� je przegl�da�. - Danville to kretyn. Sp�jrz! Machn�� pierwsz� kartk� przed nosem Briskina. - Wed�ug niego zamierzasz zakaza� ruchu mi�dzy Stanami a sa- telit� Thisbe. To szale�stwo! Je�li Z�ote Wrota zostan� zamkni�te, liczba urodze� skoczy do poprzedniego poziomu. I co wtedy? Jak Danville chce rozwi�za� ten problem? Po chwili milczenia Briskin powiedzia�: - Z�ote Wrota s� niemoralne. - Jasne. A zwierz�ta powinny nosi� gacie - odparowa� Heim. - Musi istnie� rozwi�zanie lepsze ni� satelita. Heim zag��bi� si� w dalsz� lektur� przem�wienia. - On chce, �eby� popar� t� staromodn�, zupe�nie zdyskredyto- wan� technik� nawadniania planety Bruno Miniego - odezwa� si� po chwili, po czym rzuci� papiery Jimowi Briskinowi na kolana. - Wi�c co w ko�cu zamierzasz? Je�eli b�dziesz za przywr�ceniem wypr�bowanego dwadzie�cia lat temu i porzuconego ju� planu ko- lonizacji planety i zamkni�ciem Z�otych Wr�t, po dzisiejszym wie- czorze niew�tpliwie zyskasz popularno��. Pytanie tylko: u kogo. 'owiedz mi, prosz�, do kogo b�dziesz kierowa� swoje s�owa? - Zamilk� czekaj�c na odpowied�. Zapad�a cisza. - Wiesz, co ja my�l�? - podj�� Heim. - To jest twoja wyszuka- na metoda, aby si� podda�, pos�a� wszystko do diab�a. W ten spo- s�b chcesz unikn�� odpowiedzialno�ci. Pr�bowa�e� ju� tak zrobi� na zje�dzie, wyg�aszaj�c szalon� mow� nadaj�c� si� na dzie� S�du Ostatecznego. I ta twoja odmienno��, kt�ra do dzi� wszystkich wprawia w zak�opotanie. Na szcz�cie by�e� ju� mianowany. Zjazd nie m�g� ci� odwo�a�. - W tej przemowie wyrazi�em swoje szczere przekonania - odezwa� si� Briskin. - Co? Naprawd� s�dzisz, �e spo�ecze�stwo jest sko�czone z po- wodu przeludnienia? To przekonanie w sam raz dla pierwszego w historii kolorowego prezydenta! Heim podni�s� si� i podszed� do okna. Patrzy� na centrum Fi- ladelfii, na l�duj�ce transportery odrzutowe, sznury samochod�w i szeregi pieszych pojawiaj�cych si� i znikaj�cych we wszystkich wie�owcach jak okiem si�gn��. - Tak sobie my�l� - powiedzia� Heim niskim g�osem - �e czu- jesz, i� to spo�ecze�stwo jest sko�czone, bo nominowa�o Murzyna i mo�liwe, �e teraz wybierze go na swego prezydenta; w ten spo- s�b sam siebie pomniejszasz. - Nie - odpar� Briskin spokojnie; jego poci�g�a twarz pozosta- �a niewzruszona. - Powiem ci, o czym b�dzie twoje dzisiejsze przem�wienie - odezwa� si� Heim, wci�� zwr�cony plecami do Briskina. - Naj- pierw jeszcze raz wyja�nisz swoje powi�zania z Frankiem Wood- bine'em, bo ludzie przepadaj� za badaczami kosmosu. Woodbine jest bohaterem o wiele wi�kszym ni� ty, czy tamten, jak go tam zw�- tw�j rywal. Przedstawiciel SRCD. - William Schwarz. Heim ostentacyjnie skin�� g�ow�. - Tak, w�a�nie. Kiedy ju�, wi�c nabzdurzysz o Woodbinie i po- ka�emy kilka fotek z wami dwoma na r�nych planetach, opowiesz kawa� o doktorze Sandsie. - Nie - zaoponowa� Briskin. - Dlaczego nie? Czy on jest �wi�t� krow�? Nie wolno go tkn��? Jim Briskin odpowiedzia� powoli, starannie dobieraj�c s�owa: - Sands jest wspania�ym lekarzem i nie powinien by� o�mie- szany przez media, jak to si� dzieje obecnie. - Pewnie w ostatniej chwili znalaz� dla twojego brata �wie��, nowiutk� w�trob� do przeszczepu. Albo uratowa� matk�, kiedy ju�... - Sands ocali� setki, tysi�ce istnie� ludzkich. W tym mn�stwo kolorowych, nie bacz�c na zap�at�. - Briskin zamilk� na chwil�, po czym doda�: - Chocia� mia�em te� okazj� spotka� jego �on�. Nie przypad�a mi do gustu. Uda�em si� do niej wiele lat temu; pewna dziewczyna zasz�a ze mn� w ci��� i potrzebowali�my porady abor- cyjnej. - �wietnie! - rzuci� gwa�townie Heim. - Mo�emy to wykorzy- sta�. Dziewczyna zasz�a przez ciebie w ci���. Powiemy o tym, kiedy Nonovulid b�dzie zadawa� pytania. Wida� od razu, �e jeste� typem przezornego cz�owieka, Jim. - Heim uderzy� d�oni� w czo�o. - My- �lisz naprz�d. - Zosta�o pi�� minut - stwierdzi� Briskin lakonicznie. Pozbiera� kartki z przem�wieniem Phila Danville'a i wrzuci� je z powrotem do kieszeni p�aszcza. Wci��, nawet w upalne dni, nosi� ciemny garnitur. To, zar�wno jak flamingowoczerwona pe- ruka, by�o jego wizyt�wk� jeszcze kiedy robi� za klauna w telewi- zyjnych wiadomo�ciach. - Je�li wyg�osisz jego mow�, jeste� sko�czony politycznie - zawyrokowa� Heim. A je�li... Przerwa�. Drzwi do pokoju otwar�y si� i stan�a w nich �ona Heima, Patrycja. - Przepraszam, �e przeszkadzam - powiedzia�a - ale wasze krzyki doskonale s�ycha� na zewn�trz. Heim przelotnie zerkn�� na ogromny salon za plecami �ony. Pomieszczenie wype�nione by�o nastoletnimi zwolennikami Bri- skina, wolontariuszami przyby�ymi ze wszystkich stron kraju, by wesprze� wyb�r kandydata Liberalno-Republika�skiego. - Przepraszam - wymamrota� Heim. Kobieta wesz�a do pokoju i zamkn�a za sob� drzwi. - My�l�, �e Jim ma racj�, Sal. Pat, drobna, o wdzi�cznych kszta�tach, niegdy� tancerka, usia- d�a z gracj� i zapali�a papierosa. - Im bardziej Jim poka�e si� jako osoba naiwna, tym lepiej. - Wypu�ci�a k��b siwego dymu spomi�dzy bladych warg. - Wci�� ci�gnie si� za nim reputacja cynika. On natomiast powinien oka- za� si� drugim Wendellem Wilkiem. - Wilkie przegra� - zauwa�y� Heim. - I Jim mo�e przegra� - powiedzia�a Pat, potrz�saj�c g�ow�, aby odgarn�� d�ugie w�osy z oczu. - Wtedy b�dzie kandydowa� po raz kolejny i wygra. Rzecz w tym, �eby zaprezentowa� si� jako wra�liwa i niewinna osoba, bior�ca na w�asne barki wszystkie cier- pienia tego �wiata po prostu dlatego, �e taki ju� jest. Nic nie mo�e na to poradzi�; musi cierpie�. Rozumiesz? - Amatorszczyzna - skwitowa� Heim, mrucz�c z niezadowo- leniem. Mija�y sekundy, kamery sta�y bezu�yteczne, ale przygotowa- ne do pracy. W�a�nie nadszed� czas przem�wienia. Jim Briskin zasiad� przy ma�ym biurku, przy tym co zawsze, ilekro� zwraca� si� do publiczno�ci. Przed nim w zasi�gu r�ki le�a�a mowa Phila Danville'a. Usiad� w zamy�leniu, podobnie jak operatorzy telewi- zyjni przygotowany ju� do nagrania. Przem�wienie mia�o by� nadane do satelitarnej stacji transmi- syjnej Partii Liberalno-Republika�skiej, a stamt�d wielokrotnie re- transmitowane a� do momentu przesycenia. Konserwatywnym De- mokratom prawdopodobnie nie uda si� zag�uszy� przekazu z powodu ogromnej si�y sygna�u satelity L-R. Przem�wienie do- trze do celu pomimo Aktu Tompkinsa zezwalaj�cego na zag�usza- nie politycznych transmisji. Jednocze�nie przesy�anie wyst�pienia Schwarza b�dzie r�wnie� zak��cane; zaplanowano, �e obie mowy zostan� wyg�oszone w tym samym czasie. Naprzeciw Briskina, pogr��ona w nerwowej introspekcji, sie- dzia�a Patrycja Heim. W pokoju kontrolnym Jim dostrzeg� Sala ra- zem z in�ynierami zaj�tego sprawdzaniem poprawno�ci nagrania. Z dala od wszystkich, w rogu, siedzia� Phil Danville. Nikt z nim nie rozmawia�; r�ne osobisto�ci wchodzi�y i wychodzi�y ze studia, najwyra�niej zupe�nie ignoruj�c obecno�� tw�rcy przem�wienia. Technik skin�� g�ow� w stron� Jima na znak, �e pora zaczyna�. - W dzisiejszych czasach - powiedzia� do kamery Jim - bar- dzo popularne sta�o si� wy�miewanie starych mrzonek i plan�w kolonizacji planetarnej. Jak ludzie mogli by� tak nierozs�dni, pr�- buj�c �y� w kompletnie nieludzkich warunkach... w �wiecie ni- gdy nie przewidzianym dla homo sapiens. Zabawne te�, �e przez dziesi�tki lat starali si� przystosowa� te obce �rodowiska do swo- ich potrzeb i... oczywi�cie ponie�li fiasko - m�wi� powoli, cedz�c �"""" ' J. s�owa; wiedzia�, �e uwaga odbiorc�w jest skupiona na nim i posta- nowi� to wykorzysta�. - Teraz wi�c poszukujemy gotowej dla nas planety, drugiej Wenus, a dok�adniej tego, czym Wenus nigdy na- wet nie by�a. Jak� mieli�my nadziej�, �e b�dzie: bujna, wilgotna i zielona, jak Eden, tylko czekaj�ca a� j� odkryjemy. Patrycja Heim w zamy�leniu pali�a papierosa El Producto Alta, ani na chwil� nie spuszczaj�c wzroku z m�wcy. - C� - ci�gn�� Jim Briskin - nigdy czego� takiego nie znaj- dziemy. A nawet je�li, to ju� b�dzie za p�no; miejsce oka�e si� bowiem zbyt ma�e i zbyt odleg�e. Je�li chcemy nowej Wenus, pla- nety, kt�r� mogliby�my skolonizowa�, musimy sami j� stworzy�. Mo�emy �mia� si� do rozpuku z Bruno Miniego, ale pozostaje fak- tem, �e mia� racj�. Z pokoju obserwacyjnego Sal Heim przygl�da� si� Briskinowi z narastaj�cym b�lem. A jednak Jim zrobi� to. Popar� dawno za- rzucony projekt Bruno Miniego przeobra�ania �rodowiska innych planet. Szale�stwo wr�ci�o. Kamera zgas�a. Odwracaj�c g�ow�, Jim Briskin pochwyci� wzrokiem wyraz twarzy Sala Heima. Nagranie zosta�o przerwane; Sal wyda� takie zarz�dzenie. - Nie zamierzasz da� mi sko�czy�? - spyta� Jim. G�os Sala zagrzmia� przez wzmacniacze: - Nie, do jasnej cholery! Pat rzuci�a podnosz�c si� z krzes�a: - Musisz, on jest kandydatem. Je�li sam chce siebie pogr��y�... Danville, r�wnie� wstaj�c, odezwa� si� schrypni�tym g�osem: - Je�li wy��czysz go ponownie, rozpowiem o wszystkim pu- blicznie. Rozg�osz�, jak si� nim pos�ugujesz niczym marionetk�! Zdecydowanie ruszy� w kierunku wyj�cia. Najwyra�niej m�- wi� serio. - Lepiej to w��cz, Sal. Oni maj� racj�; musisz pozwoli� mi m�wi� - wtr�ci� Briskin. Nie czu� z�o�ci, by� tylko zniecierpliwiony. W tej chwili pra- gn�� jedynie kontynuowa� przem�wienie. - No, Sal - rzek� cicho. - Czekam. W pokoju kontrolnym cz�onkowie partii zacz�li prowadzi� na- rad� z Salem Heimem. - Podda si� - powiedzia�a Pat do Jima Briskina. - Znam Sala. Twarz kobiety nie wyra�a�a �adnych emocji. Nie podoba�a si� Patrycji ta sytuacja, ale zamierza�a jako� to znie��. - Racja - przyzna� Jim, kiwaj�c g�ow�. - Ale obejrzysz nagranie, Jim? - spyta�a. - Oddaj t� przys�ug� Salowi. �eby by�o wiadomo, �e naprawd� my�lisz to, co powie- dzia�e�. - Jasne - odpar� Jim. I tak zamierza� to zrobi�. Z g�o�nika zagrzmia� g�os Sala Heima: - Niech ci� szlag, Jim, ty czarnuchu! Jim Briskin z u�miechem siedzia� w oczekiwaniu przy biurku z r�koma splecionymi na piersiach. Czerwone �wiat�o g��wnej kamery zapali�o si� ponownie. Po przem�wieniu rzeczniczka prasowa Jima Briskina, Doro- thy Gili, pochwyci�a swego prze�o�onego w korytarzu. - Panie Briskin, prosi� mnie pan wczoraj, abym si� dowiedzia- �a, czy Bruno Mini jeszcze �yje. Ot� tak, cho� nie ma si� zbyt dobrze. - Panna Gili spojrza�a w notatki. - Jest sprzedawc� w przed- si�biorstwie zajmuj�cym si� handlem suszonymi owocami w Sa- cramento, w Kalifornii. Najwyra�niej Mini zupe�nie zarzuci� po- mys� nawadniania planet, ale pa�ska mowa prawdopodobnie pozwoli mu wr�ci� na stare podw�rko. - Nie jestem pewien - powiedzia� Briskin. - Mo�e mu si� nie spodoba� fakt, �e jaki� kolorowy podchwyci� i rozpowszechnia jego ide�. Dzi�kuj�, Dorothy. Ko�o Briskina pojawi� si� Sal Heim i, potrz�saj�c g�ow�, stwier- dzi�: - Jim, nie masz za grosz politycznego wyczucia. - Mo�e i racja - odpowiedzia� Briskin, wzruszaj�c ramionami. By� w tej chwili nastrojony biernie i nieco depresyjnie. Tak czy inaczej, mowa zosta�a nagrana i w�a�nie przesy�ano j� do satelity L-R. Stosunek Briskina do ca�ej sytuacji sta� si� w najlepszym wy- padku oboj�tny. - S�ysza�em, co powiedzia�a Dotty - odezwa� si� Sal. - Teraz wyjdzie na jaw prawdziwa natura Miniego. B�dziemy go tu mieli, obok innych problem�w, z kt�rymi si� borykamy. A tak w og�le, co powiesz na drinka? - Nie mam nic przeciwko - zareagowa� Jim. - Prowad�! - Mog� si� do��czy�? - spyta�a Patrycja, staj�c obok m�a. - Jasne - odpar� Sal, po czym otoczy� j� ramionami i u�ciska�. - Dobry, wysokiej klasy drink, z cudownie od�wie�aj�cymi ma- le�kimi b�belkami. Dok�adnie to, co lubi� kobiety. Kiedy wyszli na chodnik, Jim Briskin ujrza� dw�ch demon- strant�w; nie�li transparenty, kt�re g�osi�y: POZOSTAWCIE BIA�Y DOM BIA�YM! TRZYMAJMY AMERYK� W CZYSTO�CI! Demonstranci, obaj z elity, gapili si� na niego, a Sal z Patrycja przygl�dali si� manifestuj�cym m�czyznom. Nikt si� nie odzy- wa�. Paru fotoreporter�w pstryka�o zdj�cia. Lampy b�yskowe przez moment silnie o�wietla�y t� niem� scen�. Sal i Patrycja, a za nimi Jim Briskin, ruszyli do przodu. Demonstranci kontynuowali marsz w t� i z powrotem. - Skurczybyki - skwitowa�a Pat, kiedy zasiedli przy �awie w koktajlbarze naprzeciw studia TV. - Takie ich powo�anie - powiedzia� Jim Briskin. - Najwidocz- niej zostali stworzeni przez Boga w�a�nie w tym celu. Osobi�cie nie przejmowa� si� demonstracjami. W tej czy innej formie, by�y nieod��czn� cz�ci� jego �ycia. - Schwarz zgodzi� si� przecie� nie podejmowa� w wyborach tematu religii i pochodzenia - nie ust�powa�a Pat. - Bili Schwarz, owszem - odpar� Jim Briskin. - Ale Verne Enge� nie. A to on przewodzi Partii Czysto�ci. - Wiem akurat cholernie dobrze, �e SRCD p�aci ci�kie pie- ni�dze, by utrzyma� Czysto�ciowc�w w stanie p�ynno�ci finanso- wej - wymamrota� Sal. - Inaczej padliby w ci�gu jednego dnia. - Nie zgadzam si� z tob�- zaoponowa� Briskin. - Wed�ug mnie zawsze pojawi si� wrogo nastawiona organizacja, jak Czysto�ciow- cy, i znajd� si� ludzie, kt�rzy j� popr�. B�d� co b�d� Czysto�ciowcy mieli konkretny postulat; nie chcieli czarnego prezydenta. Ivh prawo.jedni podzielali to �danie, inni nie; zupe�nie naturalna sytuacja. �Dlaczego mieliby�my udawa� - zapytywa� siebie Briskin - �e nie istnieje problem rasy? Owszem, istnieje. Ja jestem czarny. Verne Engel ma racj�". Pozostawa�o pytanie: jak du�y procent elektoratu popiera� punkt widzenia Czysto�ciowc�w. Z pewno�ci� Czysto�ciowcy nie zrani- li jego uczu�. Nie byli zdolni tego uczyni�; zbyt wiele do�wiadczy� w ci�gu lat bycia klaunem w wiadomo�ciach. �W ci�gu lat bycia ameryka�skim czarnuchem" - my�la� gorzko. Ma�y ch�opiec, bia�y, pojawi� si� obok �awy z d�ugopisem i no- tesem w r�ku. - Panie Briskin, czy mog� prosi� o autograf? Jim z�o�y� podpis i ch�opak pop�dzi� z powrotem do rodzic�w, stoj�cych w drzwiach baru. Para - m�oda, dobrze ubrana, najwy- ra�niej z wy�szych sfer - rado�nie pomacha�a kandydatowi. - Jeste�my z tob�! - zawo�a� m�czyzna. - Dzi�ki - odpar� Jim, kiwaj�c ku nim g�ow� i bezskutecznie pr�buj�c by� r�wnie pogodny jak oni. - Masz niez�y humor - podsumowa�a Pat. Przytakn�� w milczeniu. - Pomy�l o tych wszystkich ludziach z r�owiutkobia�� sk�r�, kt�rzy zamierzaj� odda� g�os na kolorowego - odezwa� si� Sal. - To naprawd� mobilizuj�ce. Dowodzi, �e nie ka�dy z nas, bia�ych, jest a� tak z�y. - Czy kiedykolwiek powiedzia�em co� takiego? - zapyta� Jim. - Nie, ale w g��bi duszy tak uwa�asz. W rzeczywisto�ci nie ufasz �adnemu z nas. - Sk�d wyssa�e� te brednie? - pyta� Jim, rozz�oszczony nie na �arty. - Co mi zrobisz? - odparowa� Sal. - Potniesz mnie magne- tycznym ostrzem elektrograficznym? Pat odezwa�a si� gwa�townie: - Co ty wyprawiasz, Sal? Dlaczego zwracasz si� do Jima w ten spos�b? - Rozejrza�a si� nerwowo woko�o. - A je�li kto� pods�u- chuje? - Pr�buj� wyrwa� go z depresji - powiedzia� Sal. - Nie lubi� patrze�, jak si� poddaje. Ci demonstranci zmartwili go, ale on nie zdaje sobie z tego sprawy. - Rzuci� okiem na Jima. - S�ysza�em wiele razy, jak m�wisz: �Nie mo�na mnie zrani�". Jasne, �e mo�- na do diab�a. W�a�nie zosta�e� zraniony. Chcesz, �eby wszyscy ci� kochali, biali, czy kolorowi. Przede wszystkim nie wiem, jak do- sta�e� si� do polityki. Powiniene� pozosta� klaunem, bawi�cym starych i m�odych. Szczeg�lnie bardzo m�odych. - Chc� pom�c ludzko�ci - odpar� Jim. - Zmieniaj�c ekologi� planet? M�wisz serio? - Je�li zdob�d� stanowisko, mianuj� Bruno Miniego dyrekto- rem programu kosmicznego, nawet bez uprzedniego wsp�lnego spo- tkania. Zamierzam da� Miniemu szans�, jakiej oni nigdy mu nie dali. Nawet, kiedy... - Je�li ci� wybior�, b�dziesz m�g� u�askawi� doktora Sandsa - wtr�ci�a si� Pat. - U�askawi�? - Spojrza� na ni� zbity z tropu. - On nie ma pro- cesu, on si� rozwodzi. -Nie s�ysza�e� pog�osek? - spyta�a zdziwiona Pat. - Jego �ona chce odgrzeba� spraw� jakiego� wykroczenia, kt�re kiedy� pope�- ni�. W ten spos�b za�atwi Sandsa i otrzyma ca�y ich wsp�lny maj�- tek. Nikt jeszcze nie wie, o co chodzi, ale pani Sands da�a do zro- zumienia, �e... - Nie chc� o tym s�ysze� - zaprotestowa� Briskin. - Masz racj� - rzek�a z namys�em Pat. - Rozw�d Sandsa staje si� coraz bardziej dra�liwym tematem; mog�oby si� obr�ci� prze- ciw tobie, je�liby� o nim wspomnia� tak, jak chce Sal. Kochanka, Cally Vale, znikn�a. Nawet kr��� pog�oski, �e zosta�a zamordo- wana. Mo�e kierujesz si� dobrym wyczuciem i wcale nas nie po- trzebujesz, Jim. - Potrzebuj� - zaprotestowa� znowu Briskin. - Ale nie po to, �eby�cie mnie pl�tali w matrymonialne problemy doktora Sandsa. Umik� i zacz�� powoli s�czy� drinka. Rick Erickson, mechanik firmy Pethel Jiffi-scuttler Sprzeda� i Serwis, zapali� papierosa, uporz�dkowa� warsztat, po czym po- pchn�� ko�cistymi kolanami st� naprawczy. Na blacie le�a� g��w- ny nap�d uszkodzonego Jiffi-scuttlera, pojazdu doktora Lurtona Sandsa. W JifFi-scuttlerach zawsze wyst�powa�y jakie� defekty. Proto- typowy model wprowadzony do obiegu zwyczajnie si� popsu�. By�o to wiele lat temu, ale scuttlery niewiele si� zmieni�y od tamtego czasu. Zgodnie z histori�, pierwszy wadliwy scuttler nale�a� do Hen- ry'ego Ellisa zatrudnionego w Biurze Rozwoju Ziemi. Los chcia�, �e Ellis nie zg�osi� wady swoim pracodawcom... o ile Rick dobrze pami�ta�. Wszystko to dzia�o si� przed jego urodzeniem, ale mit przetrwa� do obecnych czas�w. Niesamowita i wr�cz niewiarygodna legenda, a jednak wci�� �ywa w�r�d naprawiaczy scuttler�w, m�- wi�a, �e przez usterk� swojego scuttlera Ellis znalaz� si� w czasach biblijnych. U podstaw dzia�ania scuttler�w le�a�a ograniczona mo�liwo�� podr�y w czasie. Na tubie scuttlera, jak g�osi�a legenda, Ellis zna- laz� jakby nieco przetarte b�yszcz�ce miejsce, przez kt�re wyra�- nie by�o wida� inn� rzeczywisto��. Nachyli� si� i ujrza� zgroma- dzenie drobnych os�bek. Istotki papla�y jedna przez drug�, wierc�c si� w swoim �wiatku tu� pod �cian� tuby. Kim by�y? Z pocz�tku Ellis tego nie wiedzia�, ale mimo to za- anga�owa� si� w wymian� handlow� z tymi ludzikami. Przyjmo- wa� od nich kartki, zdumiewaj�co ma�e i cienkie, na kt�rych wid- nia�y pytania. Zapisane kawa�eczki papieru przekazywa� ekipie dekoduj�cej j�zyki w Biurze RZ. Nast�pnie, kiedy ju� pytania drob- nych ludzi zosta�y przet�umaczone, wprowadza� je do jednego z wielkich komputer�w korporacji, aby na nie odpowiedzia�. Po- tem raz jeszcze udawa� si� do Departamentu J�zykowego i naresz- cie, ju� pod koniec dnia, wraca� do tuby Jiffi-scuttlera, by drob- nym ludziom wr�czy� odpowiedzi w ich w�asnym j�zyku. Je�li si� w to wierzy�o, nale�a�o przyzna�, �e Ellis by� cz�o- wiekiem niezwykle uczynnym. Tak czy inaczej, Ellis przypuszcza�, �e drobni ludzie reprezen- towali ras� pozaziemsk�, zamieszkuj�c� miniaturow� planet� w zu- pe�nie innym systemie. Myli� si�. Wed�ug legendy pochodzili oni z przesz�o�ci; ich pismem by� naturalnie staro�ytny hebrajski. Rick nie mia� poj�cia, czy to wszystko zdarzy�o si� naprawd�. W ka�dym razie za z�amanie bli�ej nieokre�lonych zasad obowi�zuj�cych w przedsi�biorstwie, Ellis zosta� przez RZ zwolniony i od tego cza- su nikt go ju� nie widzia�. Mo�e wyemigrowa�? Zreszt� niewa�ne. Do RZ nale�a�o teraz zlikwidowa� male�k� skaz� na tubie i dopil- nowa�, by defekt nie pojawi� si� ju� w kolejnych scuttlerach. Nagle zabrz�cza� dzwonek intercomu umocowanego przy ko�- cu sto�u warsztatowego. - Cze��, Erickson - odezwa� si� Pethel. - Jest tu na g�rze dok- tor Sands i pyta o sw�j scuttler. Kiedy b�dzie gotowy? R�czk� �rubokr�tu Rick Erickson uderzy� silnie w nap�d scut- tlera doktora Sandsa. �Lepiej p�jd� na g�r� i pogadam z Sandsem, bo ju� to dopro- wadza mnie do sza�u. Scuttler nie ma takiej usterki, o jakiej on m�wi", mrukn�� do siebie Rick. Przeskakuj�c po dwa stopnie, Erickson znalaz� si� na pierw- szym pi�trze. Sands w�a�nie wychodzi�; mechanik rozpozna� trans- plantologa z podobizn w gazecie. Pospieszy� si� i zdo�a� z�apa� klienta, gdy ten by� ju� na chodniku. - Niech pan pos�ucha, doktorze... czemu pan twierdzi, �e scut- tler wyrzuca pana w takich miejscach, jak Portland, czy Oregon? On nie jest w stanie tego zrobi�; nie zosta� zbudowany w takim celu! Stali naprzeciw siebie. Doktor Sands - dobrze ubrany, szczu- p�y, lekko �ysiej�cy, z haczykowatym nosem, mocno opalony- spo- gl�da� wnikliwie na Ericksona, zastanawiaj�c si� nad odpowiedzi�. Wygl�da� inteligentnie, bardzo inteligentnie. Wi�c to jest cz�owiek, o kt�rym rozpisuj� si� gazety - my�la� w duchu Erickson. - Nosi si� lepiej ni� my wszyscy, a garnitur ma z kreciej sk�ry od Martiana. Erickson czu� irytacj�, gdy patrzy� na doktora. Sands sprawia� wra�enie cz�owieka samolubnego. Przystojny, czterdziestoparoletni, cechowa� si� lu�nym sposobem bycia i wr�cz k�opotliw� niefraso- bliwo�ci�. By� cz�owiekiem wypalonym, ale potrafi� jeszcze szo- kowa�. A jednak przy tym wszystkim pozosta� gentlemanem. Cichym, rzeczowym g�osem powiedzia�: - Ale tak w�a�nie si� dzieje. �a�uj�, �e nie mog� powiedzie� wi�cej, nie jestem zbyt dobry w mechanice. U�miechn�� si� rozbrajaj�co, a� rozm�wca poczu� si� zawsty- dzony swoim wrogim nastawieniem. - O, do diab�a! - zawo�a� Erickson, u�wiadamiaj�c sobie swe b��dne rozumowanie. - To wina RZ. Mogli �le usun�� usterk� ze scuttler�w wiele lat temu. Ma pan bubla, niedobrze. �Nawet nie wygl�dasz na z�ego faceta" - doda� w my�li. - Bubel - powt�rzy� doktor Sands. - To wszystko wyja�nia. Wykrzywi� twarz; sprawia� wra�enie rozbawionego. - C�, takie moje szcz�cie. Ostatnio wszystko mi si� tak uk�ada. - Mo�e uda�oby mi si� nak�oni� RZ, by przyj�li scuttler z po- wrotem i wymienili na nowy - zaproponowa� Erickson. - Nie. - Dr Sands potrz�sn�� �ywo g�ow�. - Zale�y mi w�a�nie na tym scuttlerze. Wypowiedzia� te s�owa zdecydowanym tonem; najwyra�niej wiedzia�, czego chce. - Dlaczego? Kto by upiera� si�, aby zatrzyma� bubel? To nie mia�o sensu. Prawd� m�wi�c, ca�a sprawa by�a podejrzana. Dobre wyczucie po- zwoli�o Ericksonowi na wykrycie tego faktu. Mia� ju� w swym �y- ciu do czynienia z wieloma klientami. - Bo jest m�j - odpar� Sands. - Sam go wybra�em. Ruszy� przed siebie chodnikiem. - Nie wciskaj mi kitu - powiedzia� p�g�osem Erickson. - Co? - zapyta� Sands, przystaj�c. Cofn�� si� o krok, jego twarz pociemnia�a. Wszystkie niena- ganne maniery nagle znikn�y. - Bez urazy. Erickson spogl�da� ostro na doktora. Nie podoba�o mu si� to, co widzia�. Pod p�aszczykiem dobrego wychowania skrywa�a si� ozi�b�o��, co� pokr�tnego i trudnego do wyt�umaczenia. Sands nie by� zwyk�ym cz�owiekiem; Erickson poczu� si� nieswojo. Transplantolog powiedzia� szorstko: - Napraw go i to szybko. Odwr�ci� si� i zacz�� i�� szybko chodnikiem, pozostawiaj�c za sob� Ericksona. �Jezu", rzek� Erickson do siebie i zagwizda�. �Nie chcia�bym wej�� w konflikt z tym cz�owiekiem", mru- cza�, wchodz�c do sklepu. Schodz�c schodek po schodku, z r�koma g��boko w kiesze- niach, my�la�: Mo�e posk�adam t� machin� do kupy i zrobi� sobie przeja�d�k�. Zn�w wr�ci� my�lami do Henry'ego Ellisa, pierwszego cz�o- wieka, kt�ry otrzyma� wadliwy scuttler. Przypomnia� sobie, �e Ellis tak�e nie chcia� odda� tego jednego pojazdu. A mia� swoje powody. Gdy Rick ponownie znalaz� si� w oddziale naprawczym, usiad� przy stole warsztatowym, podni�s� nap�d scuttlera doktora Sandsa i zacz�� ponownie montowa� urz�dzenie. W kr�tkim czasie, z wpra- w� eksperta, przywr�ci� je na dawne miejsce i wczepi� w obw�d. �A teraz zobaczmy, dok�d nas zaniesie," powiedzia� do siebie, w��czaj�c pole si�owe. Przeszed� przez b�yszcz�c�, kolist� obr�cz, wej�cie scuttlera, i znalaz� si�, jak zwykle, w szarej, bezkszta�tnej tubie rozci�gaj�- cej si� w dw�ch kierunkach. Za okolonym ram� wej�ciem pozo- sta� st� warsztatowy. A naprzeciw widnia�... Nowy Jork. Niesta- bilny obraz ruchliwej ulicy, na kt�rej rogu mie�ci�o si� biuro doktora Sandsa. Za nim klinem wbija� si� pot�ny budynek - drapacz chmur wzniesiony z plastiku i zwi�zk�w rekseroidowych z Jupitera. A da- lej wida� by�o ma�e odrzutowce wznosz�ce si� i opadaj�ce po po- chylniach, wzd�u� kt�rych mrowie pieszych biega�o tak bez�adnie, jakby pod��a�o ku samozniszczeniu. Najwi�ksze miasto �wiata, w znacznej cz�ci po�o�one pod ziemi�. To, co Erickson zobaczy�, stanowi�o jedynie znikomy u�amek ca�o�ci. �aden cz�owiek, na- wet wiekowy, nigdy nie zobaczy� miasta w pe�ni - by�o po prostu zbyt ogromne. �Widzisz, doktorku?", mrukn�� Erickson. �Tw�j scuttler dzia- �a dobrze; to nie jest Portland w Oregonie, tylko dok�adnie to, co mia�o by�." Przykucn�wszy, mechanik wprawn� r�k� przejecha� po po- wierzchni tuby. W poszukiwaniu czego? Nie wiedzia�. Na pewno jednak mia�o to by� co�, co uzasadni�oby up�r doktora Sandsa, by zatrzyma� w�a�nie ten scuttler. Nie spieszy� si�. Zamierza� znale�� to, czego szuka�. s / / Propaguj�ce plan nawadniania planet przem�wienie Jima Bri- skina, nagrane w ci�gu dnia i wyemitowane w nocy przez sa- telit� L-R, by�o zbyt bolesne do zniesienia dla Salisbury'ego Hei- ma. Dlatego wzi�� godzin� wolnego i poszuka� ukojenia tam, gdzie wi�kszo�� m�czyzn; wsiad� do taks�wki odrzutowej i ju� by� w drodze do satelity Z�otych Wr�t. �Niech si� Jim rozgaduje na temat sfiksowanego programu in- �ynieryjnego Brano Miniego", m�wi� do siebie, siedz�c wygodnie na tylnym siedzeniu wznosz�cej si� taks�wki, wdzi�czny za t� chwi- l� relaksu. �Trzeba mu pozwoli� samemu sobie poder�n�� gard�o. Przynajmniej nie musz� dzieli� z nim pora�ki. Teraz jeszcze, kie- dy zanosi si� na jego elekcj�, mam czasem ochot� przej�� do SRCD." Bili Schwarz bez w�tpienia z ch�ci� by go przyj�� do swej partii. Jak�� pokr�tn� �cie�k� Heim zdo�a� wybada� nastroje opozycji. Schwarz ze swej strony ostro�nie i nie wprost da� do zrozumienia, �e pomys� Heima dzielenia z nim w�adzy by� mu mi�y. Heim nie czu� si� jeszcze gotowy, by uczyni� ten krok, wi�c nie zg��bia� tematu. Przynajmniej przed dniem dzisiejszym. Jednak wobec tak bo- lesnej niespodzianki i w sytuacji, gdy partia ma sporo innych k�o- pot�w... kto wie? Z ostatnich prognoz wynika�o, �e Jim Briskin zostawa� w tyle za Schwarzem. Pomimo faktu, �e mia� zapewnione g�osy koloro- wych, w tym tak�e Portoryka�czyk�w ze wschodniego wybrze�a i Meksykan�w z zachodu. To jeszcze nie dawa�o przepustki do zwy- ci�stwa. A dlaczego Briskin nie obj�� prowadzenia? Poniewa� wszy- scy biali p�jd� do urn, podczas gdy kolorowych w dniu elekcji po- jawi si� tylko oko�o sze��dziesi�ciu procent. Przy tym, co niewiarygodne, wi�kszo�� z nich odnosi�a si� do Jima z niech�ci�. By� mo�e uwierzyli, �e Jim zaprzeda� si� systemowi bia�ych, Heim s�ysza� podobn� opini�. Nawet wi�c kolorowi nie uznawali Briski- na za swojego lidera. W pewnym sensie mieli racj�. Wszystko dlatego, �e Jim Briskin reprezentowa� zar�wno bia- �ych jak i przedstawicieli innych ras. - Jeste�my na miejscu - oznajmi� ciemnosk�ry taks�wkarz. Pojazd zwolni� i zatrzyma� si� na l�dowisku w kszta�cie biu- stu, kilkana�cie metr�w od r�owego sutka, s�u��cego jako lokal- ny drogowskaz. - Pan jest mened�erem Jima Briskina, prawda? - zapyta� kie- rowca, odwracaj�c do ty�u g�ow�. - Tak, poznaj� pana. Prosz� po- s�ucha�, panie Heim. Briskin nie jest sprzedawczykiem, prawda? Wiele os�b tak uwa�a, ale on by nie zdradzi�, wiem to. - Jim Briskin - rzek� Heim, szukaj�c portfela - nikomu si� nie zaprzeda�. I nigdy tego nie zrobi. Mo�esz powiedzie� to swoim kumplom. Zap�aci� nale�no��. Czu� si� podle, piekielnie podle. - Ale to prawda, �e... - Tak, wsp�pracuje z bia�ymi. Na przyk�ad ze mn�. I co z te- go? Czy biali maj� w og�le znikn��, je�li Briskin zostanie wybra- ny? Bzdura. - Wydaje mi si�, �e wiem, o co panu chodzi - odezwa� si� kierowca, wolno kiwaj�c g�ow�. - Pan uwa�a, �e Briskin my�li o wszystkich, tak? Le�y mu na sercu zar�wno interes bia�ej mniej- szo�ci, jak i kolorowej wi�kszo�ci. Chce chroni� wszystkich, na- wet was, bia�ych. - W�a�nie - skwitowa� Salisbury Heim, otwieraj�c drzwi tak- s�wki. Tak, nawet nas. Bo to my mamy z tego korzy��, powiedzia� do siebie, staj�c na chodniku. - Dzie� dobry, panie Heim - przywita� go�cia melodyjny dam- ski g�os. Heim odwr�ci� si�. - Thisbe - rzek� ucieszony. - Jak si� masz? - Ciesz� si�, �e nie zostajesz na Ziemi tylko dlatego, �e tw�j kandydat nas nie aprobuje - powiedzia�a Thisbe Olt, podnosz�c na zielono zafarbowane brwi tak, �e utworzy�y �uk nad oczami. W�ska twarz Thisbe pob�yskiwa�a niezliczonymi punktami czy- stego �wiat�a, wszczepionymi pod sk�r�; to sprawia�o, �e kobieta wygl�da�a niesamowicie, jakby by�a otoczona jakim� nimbem. Heim mia� przed sob� obraz stale odnawianej pi�kno�ci. Rzeczywi�cie nie- raz si� �odrestaurowywa�a" przez ostatnich kilka dekad. Wysmuk�a, niemal filigranowa, bawi�a si� fr�dzlami wysadzanego kamieniami materia�u, owini�tego wok� jej nagich ramion. Za�o�y�a na siebie ten atrakcyjny str�j specjalnie, �eby wyj�� Heimowi na powitanie. Sal czu� si� usatysfakcjonowany. Lubi� j� bardzo. Od d�u�sze- go ju� czasu. - Dlaczego s�dzisz, �e Jim Briskin jest przeciwko Z�otym Wro- tom? - odezwa� si� wymijaj�co. - Czy powiedzia� kiedykolwiek co�, co mog�oby na to wskazywa�? Heim osobi�cie pilnowa�, aby pogl�dy Jima na ten temat ni- gdy nie by�y podawane do publicznej wiadomo�ci. - Wiemy o wszystkim, Sal - odpar�a Thisbe. - My�l�, �e po- winiene� wej�� i porozmawia� z George'em Waltem; jest na dole, w biurze na poziomie C. Ma ci do powiedzenia kilka rzeczy. Sal odezwa� si�, znudzony: - Nie przyjecha�em tutaj... Ale po co dyskutowa�. Je�li w�a�ciciel Z�otych Wr�t �yczy sobie go widzie�, to jest wysoce wskazane, by si� do jego woli zastosowa�. - W porz�dku - powiedzia� i pod��y� za Thisbe w kierunku windy. Zawsze, mimo wysi�k�w czynionych, by temu zapobiec, roz- mowa z George'em Waltem by�a dla Heima bardzo stresuj�ca. W�a- �ciciel Z�otych Wr�t, chocia� upo�ledzony, zdoby� ogromn� w�a- ekonomiczn� w spo�ecze�stwie. Satelita Z�ote Wrota Szcz�liwo�ci by�, jak g�osi�y plotki, tylko jedn� z jego w�asno�ci, kt�re rozci�ga�y si� na ca�ej mapie finansowej wsp�czesnego �wia- ta. George Walt by� form� zmutowanych bli�niak�w, po��czonych u podstawy czaszki w ten spos�b, �e jedna g�owa s�u�y�a obu cia- �om. Z tego, co sobie Heim przypomina�, za osobowo�� George'a odpowiedzialna by�a jedna z p�kul m�zgowych. Natomiast oso- bowo�� Walta wynika�a z proces�w drugiej p�kuli. Obie za� jed- nostki r�ni�y si� pogl�dami, potrzebami, a ka�da mia�a oddzielne oko do obserwowania �wiata zewn�trznego. Kiedy drzwi windy otworzy�y si� na poziomie C, Sala zatrzy- ma� odziany w mundur dozorca pe�ni�cy funkcje stra�nika. - Pan George Walt chcia� si� ze mn� widzie� - odezwa� si� Sal. - Przynajmniej tak mnie poinformowa�a panna Olt. - T�dy, panie Heim - powiedzia� dozorca, z szacunkiem doty- kaj�c brzegu czapki. Poprowadzi� go�cia cichym, wy�o�onym dy- wanem holem. Salisbury zosta� wpuszczony do ogromnej sali, gdzie na kana- pie siedzia� George Walt. Oba cia�a powsta�y jednocze�nie. Wsp�lna g�owa reprezentuj�ca dwa oddzielne istnienia skin�a na powita- nie, usta wykrzywi�y si� w u�miechu. Jedno oko - lewe - przygl�- da�o si� przybyszowi z nieustaj�c� uwag�, podczas gdy drugie w�- drowa�o niespokojnie, jakby zaobserwowane wszystkim naraz. Dwie szyje ��czy�y si� z g�ow� w ten spos�b, �e ta by�a cofni�ta nieco do ty�u. George Walt pr�bowa� spokojnie ogarnia� wzrokiem ka�dego, z kim rozmawia�, chocia� uwaga w�a�ciciela Z�otych Wr�t wydawa�a si� wci�� rozproszona. Wielko�� g�owy jak r�wnie� obu cia� nie odbiega�a od normy. Lewe cia�o - Sal nie pami�ta�, czy by� to George, czy Walt - mia�o na sobie codzienne ubranie: bawe�niana koszula, szelki; prawe natomiast nosi�o jednorz�dowy garnitur, kra- wat i szar� kamizelk� na guziki; r�ce spoczywa�y g��boko w kiesze- niach spodni, co dodawa�o prawej postaci autorytetu, je�li nie wie- ku. Zdawa�a si� wyra�nie starsza od swej bli�niaczej lewej cz�ci. - Tu George - odezwa�a si� g�owa ciep�ym g�osem. - Jak si� masz, Salu Heim. Mi�o ci� widzie�. Lewe cia�o wyci�gn�o r�k�. Sal podszed� i ostro�nie j� u�ci- sn��. Walt natomiast nie chcia� wymieni� u�cisk�w. Jego d�onie pozostawa�y w kieszeniach. - Tu Walt - powiedzia�a g�owa, tym razem mniej uprzejmie. - Chcieli�my porozmawia� o twoim kandydacie, Heim. Usi�d� i na- Pij si�. Czym mo�emy ci s�u�y�? Oba cia�a podesz�y do kredensu, w kt�rym umieszczony by� wymy�lny barek. Race Walta otwiera�y butelk� burbona, podczas gdy George z wpraw� eksperta miesza� cukier i wod� z gorzk� na- lewk� na dnie szklanki. Z przyrz�dzonym drinkiem wr�cili do Sala. - Dzi�ki. - Sal Heim przyj�� od nich szklank�. -Tu Walt - odezwa�a si� do niego g�owa. - Wiemy, �e je�eli Jim Briskin zostanie wybrany, naka�e swemu prokuratorowi gene- ralnemu znalezienie sposobu na zamkni�cie satelity. Skierowali na rozm�wc� jednocze�nie oboje oczu, przeszy- waj�c go spojrzeniem. - Nie wiem, sk�d ci to przysz�o do g�owy - odpar� Sal wymijaj�co. - Tu Walt - powiedzia�a g�owa. - Macie przeciek; st�d wiem. Zda- jesz sobie spraw�, co to oznacza? Musimy przenie�� nasze poparcie na Schwarza. A wiesz, jak wiele transmisji przekazujemy na Ziemi�. Sal westchn��. Z�ote Wrota utrzymywa�y sta�y strumie� �miecio- wych program�w przelewaj�cych si� przez rozmaito�� kana��w, po- wszechnie dost�pnych i ogl�danych przez niemal ka�dego mieszka�ca kraju. Programy te - szczeg�lnie nastrojowa orgia ze s�ynnym wyst�- pem, w kt�rej Thisbe demonstruje prac� swych mi�ni zabarwionych na cztery kolory - by�y si�� nap�dow� interes�w satelity. Mimo wszyst- ko stawanie w opozycji do Briskina nie wysz�oby mutantowi na dobre. Opr�niwszy szklank�, Sal Heim ruszy� w kierunku drzwi. - Mo�ecie nastawia� swoje show przeciw Jimowi. Tak czy ina- czej wygramy wybory, a wtedy b�d�cie pewni, �e Briskin ka�e was zamkn��. Ju� w tej chwili macie to zagwarantowane. Twarz George'a Walta odzwierciedla�a niepok�j. - Paskudne w-wybory - wyj�ka�. Sal wzruszy� ramionami. - Broni� tylko mojego klienta, kt�remu si� odgra�acie. To wy zacz�li�cie. - Tu George. Oto co powinni�my zrobi�. S�uchaj, Walt. Sprawi- my, �eby Jim Briskin pojawi� si� w Z�otych Wrotach i zosta� sfoto- grafowany publicznie - rzuci�a porywczo g�owa, po czym zadowo- lona z siebie doda�a: - Niez�y pomys�, co, Sal? Briskin przyje�d�a tutaj tropiony przez media i odwiedza jedn� z dziewczyn. To dobrze wp�yn�oby na jego wizerunek; pokaza�oby, �e jest normalnym fa- cetem, a nie bab�. Zyskujecie wi�c na tym. A gdy ju� tu b�dzie, po- �le pod naszym adresem kilka komplement�w. Dobre zako�czenie, cho� niekonieczne. M�g�by, na przyk�ad powiedzie�, �e interes na- rodowy wymaga... - Nigdy si� na to nie zgodzi - wypali� Sal. - Pr�dzej przegra wybory. G�owa odezwa�a si� p�aczliwie: - Damy mu ka�d� dziewczyn�, kt�r� zechce, na Boga. Mamy ich pi�� tysi�cy! - Niestety - odpar� Sal Heim. - Gdyby�cie zaproponowali to mnie, nie waha�bym si� ani chwili. Ale nie Jim. On jest staromod- nym purytaninem lub te� reliktem dwudziestego wieku, je�li wolisz. - Albo nawet dziewi�tnastego - zauwa�y� George Walt zjadliwie. - M�w, co chcesz - powiedzia� Sal, kiwaj�c g�ow�. Z Jimem to nie przejdzie. Trzyma si� swoich zasad. Twierdzi, �e dzia�alno�� satelity jest niemoralna. Wszystko odbywa si� tutaj raz dwa, mechanicznie, bez- osobowo. Zautomatyzowany zak�ad us�ugowy. Mnie to nie przeszka- dza, jak zreszt� i wi�kszo�ci ludzi; po prostu oszcz�dno�� czasu. Jimo- wi jednak nie podoba si� takie rozwi�zanie, bo jest sentymentalny. R�ce prawego korpusu wyci�gn�y si�ku Salowi w ge�cie gro- ��cym, podczas gdy g�owa odezwa�a si� podniesionym g�osem: - Do diab�a z tym! Jeste�my tutaj tak sentymentalni, �e bardziej ju� nie mo�na. W ka�dym pokoju gra muzyka w tle; dziewcz�ta za- wsze ucz� si� pierwszego imienia klienta i maj� si� do niego zwra- ca� tylko i wy��cznie w ten spos�b! Czego wi�cej chcesz? - wrzesz- cza� piskliwy g�os. - Ma��e�stwo przed, a rozw�d po, by usankcjonowa� te praktyki, czy o to ci chodzi? A mo�e powinni�my uczy� dziewcz�ta robi� wyszywanki, a ty b�dziesz p�aci� jedynie za ogl�danie lekko ods�oni�tych kostek? Pos�uchaj, Sal. - G�os obni�y� si� o jeden ton, staj�c si� z�owieszczy. - Pos�uchaj, Heim - powt�- rzy�. - Wiemy, co do nas nale�y. Nie wtr�caj si� w nasze sprawy, a my zostawimy twoje w spokoju. Pocz�wszy od dzisiaj, nasi pre- zenterzy b�d� w��cza� Schwarza podczas ka�dego przekazu na Zie- mi�, w samym �rodku wspania�ego g��wnego numeru, kiedy dziew- cz�ta... no, wiesz. Tak, w�a�nie t� cz�� audycji mam na my�li. Zrobimy prawdziw� kampani�. Zapewnimy Billowi Schwarzowi re- elekcj�. A temu kolorowemu nudziarzowi totaln� pora�k�. Sal nie odezwa� si� ani s�owem. W wielkim, wy�o�onym dy- wanami gabinecie panowa�a absolutna cisza. - Nic nie m�wisz, Sal? Zamierzasz tak siedzie� bezczynnie? - Przyjecha�em tu odwiedzi� dziewczyn�, kt�r� lubi� - odpar� Sal. - Nazywa si� Sparky Rivers. Chcia�bym j� teraz zobaczy�. Czu� si� wyczerpany. - R�ni si� od wszystkich innych... Przynajmniej od tych, z kt�rymi by�em - wymamrota� pocieraj�c d�oni� czo�o. - Nie, te- raz jestem zbyt zm�czony. Jednak zrezygnuj�. Wychodz�. - Je�li ona jest tak dobra, jak m�wisz, wcale nie b�dziesz mu- sia� wk�ada� wysi�ku - za�mia�a si� g�owa, zadowolona ze swego dowcipu. - Przy�lij tu na d� panienk� o imieniu Sparky. Rivers - rzuci�a do mikrofonu, naciskaj�c guzik na biurku. Sal Heim ze znudzeniem kiwn�� g�ow�. Mo�e mutant mia� ra- cj�. �Poza tym, w�a�nie w tym celu tutaj przyjecha�em; starodaw- ny, uznany �rodek", pomy�la� Heim. - Pracujesz zbyt ci�ko - powiedzia�a g�owa przenikliwym g�osem. - W czym problem, Sal? P�kasz? Naprawd� potrzebujesz naszej pomocy, i to bardzo. - Pomocy, pomocy - powt�rzy� drwi�co Sal. - Ja potrzebuj� sze�ciu tygodni odpoczynku, i to nie sp�dzonego w Z�otych Wro- tach. Powinienem wzi�� taks�wk� do Afryki i zapolowa� na paj�- ki czy na co tam jest teraz moda. Z powodu nawa�u pracy zupe�nie wypad� z rytmu. - Wielkie paj�ki kopacze ju� od dawna nikogo nie interesuj�- poinformowa�a g�owa. - Teraz na topie s� �my. Prawa r�ka Wal ta wskaza�a na �cian�. Tam za szk�em Sal uj- rza� trzy monstrualnych rozmiar�w opalizuj�ce okazy, o�wietlone lamp� ultrafioletow�, ukazuj�c� ca�� palet� ich barw. - Sam je z�apa�em - powiedzia�a g�owa i natychmiast zacz�a siebie strofowa�: - Nie, nie z�apa�e� ich, ja to zrobi�em. Ty zoba- czy�e�, ale to ja wepchn��em je do s�oja-pu�apki. Sal Heim usiad�, czekaj�c w ciszy na przybycie Sparky Rivers, podczas gdy dw�ch w�a�cicieli g�owy k��ci�o si�, kt�ry z nich przy- wi�z� �my z Afryki. Najlepszy i najdro�szy ciemnosk�ry prywatny detektyw, Tito Cravelli z Nowego Jorku, wr�czy� siedz�cej naprzeciwko kobiecie wyci�g z danych wprowadzonych do komputera Altac 3-60. To by�a dobra maszyna. - Czterdzie�ci szpitali - powiedzia�. - Czterdzie�ci przeszcze- p�w w ci�gu ostatniego roku. Statystycznie jest to ma�o prawdo- podobne, �eby Bank Organ�w w tak kr�tkim czasie zdo�a� dostar- czy� a� tyle narz�d�w. A jednak to mo�liwe. Kr�tko m�wi�c, zn�w nic nie mamy. Myra Sands z namys�em wyg�adzi�a fa�dy sp�dnicy, po czym zapali�a papierosa i odezwa�a si�: - Wybierzemy kilka szpitali na chybi�-trafi�. Chc�, �eby� �ledzi� przynajmniej pi�� albo sze�� plac�wek. Jak d�ugo ci to zajmie? Tito liczy� w milczeniu. - Powiedzmy, �e dwa dni. Je�li b�d� musia� osobi�cie spotka� si� z lud�mi. Zak�adam jednak, �e uda mi si� za�atwi� przynaj- mniej cz�� przez telefon... Lubi� korzysta� z urz�dze� Amery- ka�skiej Korporacji Wideofonicznej. Oznacza�o to, �e m�g� za�atwia� sprawy siedz�c przy Altac 3- 60. Gdy tylko pojawi si� co� ciekawego, nakarmi komputer dany- mi i otrzyma opini�