7994
Szczegóły |
Tytuł |
7994 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7994 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7994 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7994 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Philip K Dick
Inna Ziemia
Przek�ad Marta Ko�bia�
1
Para m�odych ludzi, czarnow�osych, o ciemnej sk�rze, Mek-
sykan�w lub Portoryka�czyk�w, stan�a zdenerwowana przed
lad� Herba Lackmore'a. Ch�opak odezwa� si� niskim g�osem:
- Prosz� pana, chcemy zosta� u�pieni.
Lackmore wsta� od biurka i podszed� do lady. Nie lubi� kolo-
rowych. Zdawa�o si�, �e z ka�dym miesi�cem coraz wi�cej ich scho-
dzi si� do jego oaklandzkiego biura, filii Departamentu Dobra Pu-
blicznego. Zdoby� si� jednak na uprzejmy ton, obliczony na
wzbudzenie zaufania tej dw�jki.
- Czy starannie przemy�leli�cie t� decyzj�, moi drodzy? To
odwa�ny krok. Mo�ecie wypa�� z gry na jakie� sto lat. Radzili�cie
si� profesjonalisty?
Ch�opak prze�kn�� �lin� i, patrz�c na �on�, mrukn��:
- Nie, prosz� pana. Sami o tym zdecydowali�my. �adne z nas
nie mo�e dosta� pracy i pewnie ju� niebawem wyrzuc� nas z miesz-
kania. Nie mamy pojazdu, a bez tego ani rusz, nawet pracy nie ma
jak szuka�.
Ch�opak, mniej wi�cej osiemnastolatek, wygl�da� nie�le, jak
zauwa�y� Lackmore. Ubrany by� w p�aszcz i wojskowe spodnie.
Dziewczyna, do�� niska, d�ugow�osa, mia�a czarne b�yszcz�ce oczy
i delikatnie zarysowan�, niemal dziecinn� twarzyczk�. Nie prze-
stawa�a obserwowa� sw^go m�a.
- Spodziewam si� dziecka - wyrzuci�a z siebie niespodziewanie.
- A niech to! - zakl�� Lackmore z niesmakiem. - Wyno�cie
si� st�d natychmiast!
Schyliwszy g�owy w poczuciu winy, ch�opak i jego �ona odwr�-
cili si� z zamiarem opuszczenia biura w ten wczesny poranek. Za chwil�
mieli si� znale�� z powrotem na ruchliwej ulicy centrum Oakland.
- Id�cie do konsultanta aborcyjnego! - zawo�a� za nimi ziryto-
wany Lackmore.
Pomaga� im z obrzydzeniem. Najwyra�niej jednak kto� mu-
sia� to zrobi� z uwagi na k�opoty, w jakie popad�o tych dwoje. Oczy-
wiste by�o bowiem, �e �yj� z rz�dowej renty wojskowej. Ci��a
dziewczyny oznacza�aby automatyczne odebranie renty.
Szarpi�c z za�enowaniem r�kaw pomi�tego p�aszcza, ch�opak
spyta�:
- Jak mo�emy znale�� konsultanta aborcyjnego, prosz� pana?
Ta ignorancja ciemnosk�rych! Nie by�y jej w stanie zaradzi�
nawet nieustanne akcje edukacyjne organizowane przez rz�d. Nic
dziwnego, �e kobiety wszystkich kolorowych nader cz�sto zacho-
dzi�y w ci���.
- Zerknijcie do ksi��ki telefonicznej - powiedzia� Lackmore.
- Pod �aborcja" lub �terapia". Potem poszukajcie podrozdzia�u �po-
rady". Rozumiecie?
- Tak, prosz� pana, dzi�kujemy. - Ch�opak skwapliwie poki-
wa� g�ow�.
- Umiecie czyta�?
- Tak. Ja chodzi�em do szko�y do trzynastego roku �ycia -
odpar� m�odzieniec z dum�, a jego czarne oczy zab�ys�y.
Lackmore powr�ci� do czytania gazety; nie zamierza� po�wi�-
ca� wi�cej czasu za darmo. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e ta para
pragn�a zosta� u�piona.By�aby zakonserwowana w rz�dowym ma-
gazynie, niezmiennie rok za rokiem, dop�ki... Ale czy sytuacja
rynku pracy kiedykolwiek si� poprawi? Lackmore bardzo w to
w�tpi�, a �y� na tym �wiecie wystarczaj�co d�ugo, �eby trafnie oce-
ni� rzeczywisto�� - mia� ju� dziewi��dziesi�t pi�� lat, by� cz�o-
nem starej daty. Zd��y� u�pi� tysi�ce ludzi, wi�kszo�� z nich
n�odych, jak ta para przed chwil�, i... ciemnosk�rych.
Drzwi biura zatrzasn�y si�. M�oda para znikn�a
cho, jak si� wcze�niej zjawi�a.
r�wnie ci-
Westchn�wszy, Lackmore ponownie zabra� si� do czytania ar-
tyku�u na temat procesu rozwodowego Lurtona D. Sandsa Juniora.
By�o to obecnie najbardziej sensacyjne wydarzenie. Jak zwykle
poch�ania� tekst chciwie, s�owo po s�owie.
Dzie� zacz�� si� dla Dariusa Pethela wideotelefonami od ziry-
towanych klient�w wypytuj�cych, dlaczego ich Jiffi-scuttlery nie
zosta�y jeszcze naprawione. Jak zawsze Pethel uspokaja� rozm�w-
c�w, maj�c jedynie nadziej�, �e Erickson zg�osi� si� ju� do pracy
w dziale naprawczym Pethel Jiffi-scuttler Sprzeda� i Serwis.
Po zako�czeniu rozm�w telefonicznych Pethel zacz�� werto-
wa� strony aktualnego numeru �Kuriera biznesu". By� zawsze na
bie��co z wszelkimi nowinkami ekonomicznymi. Opr�cz zaawan-
sowanego wieku i dobrej pozycji finansowej to jedno wynosi�o go
ponad pracownik�w.
- Co nowego? - zapyta� jego sprzedawca Stu Hadley, staj�c
w drzwiach z magnetyczn� miot�� w r�ku.
Pethel cichym g�osem odczyta� nag��wek:
EFEKTY POLITYKI RASOWEJ
SPO�ECZE�STWO CZARNEGO PREZYDENTA
Dalej widnia� tr�jwymiarowy wizerunek Jamesa Briskina. Kie-
dy Pethel nacisn�� przycisk poni�ej, podobizna o�y�a. Kandydat
Briskin u�miechn�� si�. Ocienione w�sami wargi Murzyna drgn�-
�y, a wtedy nad jego g�ow� pojawi� si� balon wype�niony s�owami,
kt�re wypowiada�:
�Moim pierwszym zadaniem b�dzie znalezienie rozs�dnego
rozwi�zania kwestii milion�w u�pionych".
-1 rzucenie ich wszystkich, co do jednego, z powrotem na ry-
nek pracy - zamrucza� ze z�o�ci� Pethel, puszczaj�c przycisk.
Ale to by�o nieuniknione. Wcze�niej czy p�niej musia�y na-
sta� czasy czarnego prezydenta. W ko�cu od wydarze� 1993 roku
kolorowych zrobi�o si� wi�cej ni� polityk�w.
Pethel w ponurym nastroju przerzuci� par� stron gazety, aby
pozna� najnowsze szczeg�y skandalu Lurtona Sandsa. To mog�o
by� co�, co poprawi�oby mu humor, zepsuty wiadomo�ciami ze
�wiata polityki. Rzecz dotyczy�a sensacyjnego procesu rozwodo-
wego mi�dzy s�awnym transplantologiem a jego r�wnie s�ynn� �on�
Myr�, konsultantk� aborcyjn�. Wszelkiego rodzaju pikantne szcze-
g�y zaczyna�y wychodzi� na jaw, przy czym obie strony oskar�a-
�y si� nawzajem. Wed�ug homeogazety doktor Sands mia� kochan-
k�; dlatego te� Myra natychmiast wynios�a si� z domu, i s�usznie
zrobi�a. Pethel pomy�la�, �e sprawy wygl�daj� zupe�nie inaczej ni�
za czas�w jego m�odo�ci w ostatnich latach dwudziestego wieku.
Teraz by� rok 2080 j poziom moralno�ci, zar�wno publicznej jak
i prywatnej, uleg� znacznemu spadkowi.
Jak doktor Sands m�g� chcie� kochanki - zastanawia� si� Pe-
thel - kiedy ka�dego dnia nad jego g�ow� przelatuje satelita Z�ote
Wrota Chwil Rozkoszy? M�wi�, �e jest tam do wyboru pi�� tysi�-
cy dziewcz�t.
Pethel sam nigdy nie odwiedza� satelity Thisbe Olt. Nie popie-
ra� takich rzeczy, zreszt� jak wiele os�b w jego wieku. To by�o zbyt
radykalne rozwi�zanie problemu przeludnienia. W siedemdziesi�-
tym drugim roku seniorzy poprzez listy i telegramy wywalczyli przy-
wr�cenie tej sprawy pod obrady Kongresu. Ale przedstawiony pro-
jekt ustawy przebrzmia� bez echa... Prawdopodobnie, jak s�dzi�
Pethel, sta�o si� tak dlatego, �e wi�kszo�� kongresmen�w sama mia-
�a ochot� wzi�� powietrzn� taks�wk� i uda� si� na satelit�.
- Je�li my, biali, b�dziemy si� trzyma� razem... - zacz�� Ha-
dley.
- Pos�uchaj - przerwa� mu Pethel. - Te czasy ju� min�y. Je�li
Briskin wie, co zrobi� z u�pionymi, niech zdob�dzie w�adz�. Ja
osobi�cie nie mog� spa� po nocach, my�l�c o tych wszystkich lu-
dziach, przewa�nie dzieciakach jeszcze, zalegaj�cych rok po roku
w rz�dowych magazynach. Sp�jrz, jak wiele talent�w idzie w ten
spos�b na marne. To czysta... biurokracja! Tylko skrajnie socjali-
styczny rz�d wymy�li�by podobne rozwi�zanie! - Spojrza� surowo
na sprzedawc�. - Gdyby� nie dosta� pracy u mnie, te� m�g�by�...
Hadley przerwa� mu cicho:
-Ale ja jestem bia�y.
Czytaj�c dalej, Pethel dowiedzia� si�, �e w dwa tysi�ce sie-
demdziesi�tym dziewi�tym roku satelita Thisbe Olt zarobi�a w su-
mie miliard dolar�w ameryka�skich.
- Nie�le - zauwa�y�. - To ju� wielki biznes.
Przed nim widnia�a podobizna Thisbe; z kadmowobia�ymi w�o-
sami i drobnym, wysokim, sto�kowatym biustem przedstawia�a
wspania�y widok, zar�wno ze wzgl�d�w estetycznych jak i ero-
tycznych. Na wizerunku widniej�cym w gazecie Thisbe podawa�a
go�ciom gorzk� tequil� z dodatkiem zi� podniecaj�cych, gdy� ser-
wowanie samej te�uili by�o przez d�ugi czas zabronione na Ziemi.
Pethel wcisn�� przycisk pod podobizn� i oczy Thisbe natych-
miast zacz�y si� skrzy�. Kobieta odwr�ci�a g�ow�, a jej j�drny biust
zafalowa� powoli. W balonie nad g�ow� pi�kno�ci formowa�y si�
s�owa:
�K�opotliwe wewn�trzne pragnienia, panie biznesmenie? Zr�b
to, co poleca wielu lekarzy: odwied� moje Z�ote Wrota!"
To by�o zwyk�e og�oszenie, jak odkry� Pethel, nie za� tekst in-
formacyjny.
- Przepraszam.
Jaki� m�czyzna wszed� do sklepu. Hedley ruszy� w jego kie-
runku.
O, Bo�e!, pomy�la� Pethel, rozpoznawszy klienta. Czy�by�my
jeszcze nie naprawili jego scuttlera?
Podni�s� si� z krzes�a, wiedz�c, �e nikt poza nim samym nie
zdo�a uspokoi� tego cz�owieka. By� to bowiem doktor Lurton Sands,
kt�ry z powodu ostatnich domowych k�opot�w sta� si� niezwykle
wymagaj�cy i porywczy.
- S�ucham, panie doktorze - odezwa� si� Pethel, podchodz�c
do klienta. - Co mog� dla pana dzisiaj zrobi�?
Tak jakby nie wiedzia�. Doktor Sands mia� wystarczaj�co du�o
problem�w: walka z Myr�, utrzymywanie kochanki, Cally Vale;
Jiffi-scuttler by� mu naprawd� potrzebny. Tego kilenta nie da�o si�,
jak ka�dego innego, po prostu odprawi� z kwitkiem.
Skubi�c w zamy�leniu sumiaste w�sy, kandydat na prezyden-
ta, Jim Briskin, powiedzia� ostro�nie:
- Znale�li�my si� w do�ku, Sal. Musz� ci� zwolni�. Pr�bujesz
mi wy�o�y� racj� kolorowych, chocia� wiesz, �e dwadzie�cia lat gra-
�em wed�ug zasad bia�ych. Szczerze m�wi�c my�l�, �e wi�cej szcz�-
�cia b�dziemy mieli szukaj�c poparcia u bia�ych, nie u ciemnosk�-
rych. To do nich si� przyzwyczai�em; wiem, jak si� do nich odwo�a�.
- Mylisz si�, Jim - powiedzia� Salisbury Heim, mened�er Bri-
skina do spraw kampanii. - Pos�uchaj mnie uwa�nie. Tym, do kogo
masz si� odwo�ywa�, jest �miertelnie przera�ony kolorowy dzie-
ciak i jego �ona. Dla nich jedyn� perspektyw�jest u�pienie siei wpa-
kowanie do jednego z rz�dowych magazyn�w. Chc� by� �nabici
w butelk�", jak to oni m�wi�. W tobie ci ludzie widz�...
- Ale ja czuj� si� winny.
- Dlaczego? - nastawa� Sal Heim.
- Bo jestem fa�szywk�. Nie mog� zamkn�� Departamentu Do-
bra Publicznego, dobrze o tym wiesz. Da�em s�owo i od tego czasu
poc� si� bez przerwy, pr�buj�c wykombinowa� jaki� spos�b. Ale
nic z tego. - Spojrza� na zegarek; do przem�wienia pozosta� kwa-
drans. - Czyta�e� mow�, kt�r� napisa� dla mnie Phil Danville?
Si�gn�� do prze�adowanej kieszeni p�aszcza.
- Danville! - Heim wykrzywi� twarz. - My�la�em, �e si� go
pozby�e�. Poka� mi to.
Chwyci� z�o�one kartki i zacz�� je przegl�da�.
- Danville to kretyn. Sp�jrz!
Machn�� pierwsz� kartk� przed nosem Briskina.
- Wed�ug niego zamierzasz zakaza� ruchu mi�dzy Stanami a sa-
telit� Thisbe. To szale�stwo! Je�li Z�ote Wrota zostan� zamkni�te,
liczba urodze� skoczy do poprzedniego poziomu. I co wtedy? Jak
Danville chce rozwi�za� ten problem?
Po chwili milczenia Briskin powiedzia�:
- Z�ote Wrota s� niemoralne.
- Jasne. A zwierz�ta powinny nosi� gacie - odparowa� Heim.
- Musi istnie� rozwi�zanie lepsze ni� satelita.
Heim zag��bi� si� w dalsz� lektur� przem�wienia.
- On chce, �eby� popar� t� staromodn�, zupe�nie zdyskredyto-
wan� technik� nawadniania planety Bruno Miniego - odezwa� si�
po chwili, po czym rzuci� papiery Jimowi Briskinowi na kolana. -
Wi�c co w ko�cu zamierzasz? Je�eli b�dziesz za przywr�ceniem
wypr�bowanego dwadzie�cia lat temu i porzuconego ju� planu ko-
lonizacji planety i zamkni�ciem Z�otych Wr�t, po dzisiejszym wie-
czorze niew�tpliwie zyskasz popularno��. Pytanie tylko: u kogo.
'owiedz mi, prosz�, do kogo b�dziesz kierowa� swoje s�owa? -
Zamilk� czekaj�c na odpowied�.
Zapad�a cisza.
- Wiesz, co ja my�l�? - podj�� Heim. - To jest twoja wyszuka-
na metoda, aby si� podda�, pos�a� wszystko do diab�a. W ten spo-
s�b chcesz unikn�� odpowiedzialno�ci. Pr�bowa�e� ju� tak zrobi�
na zje�dzie, wyg�aszaj�c szalon� mow� nadaj�c� si� na dzie� S�du
Ostatecznego. I ta twoja odmienno��, kt�ra do dzi� wszystkich
wprawia w zak�opotanie. Na szcz�cie by�e� ju� mianowany. Zjazd
nie m�g� ci� odwo�a�.
- W tej przemowie wyrazi�em swoje szczere przekonania -
odezwa� si� Briskin.
- Co? Naprawd� s�dzisz, �e spo�ecze�stwo jest sko�czone z po-
wodu przeludnienia? To przekonanie w sam raz dla pierwszego
w historii kolorowego prezydenta!
Heim podni�s� si� i podszed� do okna. Patrzy� na centrum Fi-
ladelfii, na l�duj�ce transportery odrzutowe, sznury samochod�w
i szeregi pieszych pojawiaj�cych si� i znikaj�cych we wszystkich
wie�owcach jak okiem si�gn��.
- Tak sobie my�l� - powiedzia� Heim niskim g�osem - �e czu-
jesz, i� to spo�ecze�stwo jest sko�czone, bo nominowa�o Murzyna
i mo�liwe, �e teraz wybierze go na swego prezydenta; w ten spo-
s�b sam siebie pomniejszasz.
- Nie - odpar� Briskin spokojnie; jego poci�g�a twarz pozosta-
�a niewzruszona.
- Powiem ci, o czym b�dzie twoje dzisiejsze przem�wienie -
odezwa� si� Heim, wci�� zwr�cony plecami do Briskina. - Naj-
pierw jeszcze raz wyja�nisz swoje powi�zania z Frankiem Wood-
bine'em, bo ludzie przepadaj� za badaczami kosmosu. Woodbine
jest bohaterem o wiele wi�kszym ni� ty, czy tamten, jak go tam
zw�- tw�j rywal. Przedstawiciel SRCD.
- William Schwarz.
Heim ostentacyjnie skin�� g�ow�.
- Tak, w�a�nie. Kiedy ju�, wi�c nabzdurzysz o Woodbinie i po-
ka�emy kilka fotek z wami dwoma na r�nych planetach, opowiesz
kawa� o doktorze Sandsie.
- Nie - zaoponowa� Briskin.
- Dlaczego nie? Czy on jest �wi�t� krow�? Nie wolno go tkn��?
Jim Briskin odpowiedzia� powoli, starannie dobieraj�c s�owa:
- Sands jest wspania�ym lekarzem i nie powinien by� o�mie-
szany przez media, jak to si� dzieje obecnie.
- Pewnie w ostatniej chwili znalaz� dla twojego brata �wie��,
nowiutk� w�trob� do przeszczepu. Albo uratowa� matk�, kiedy ju�...
- Sands ocali� setki, tysi�ce istnie� ludzkich. W tym mn�stwo
kolorowych, nie bacz�c na zap�at�. - Briskin zamilk� na chwil�, po
czym doda�: - Chocia� mia�em te� okazj� spotka� jego �on�. Nie
przypad�a mi do gustu. Uda�em si� do niej wiele lat temu; pewna
dziewczyna zasz�a ze mn� w ci��� i potrzebowali�my porady abor-
cyjnej.
- �wietnie! - rzuci� gwa�townie Heim. - Mo�emy to wykorzy-
sta�. Dziewczyna zasz�a przez ciebie w ci���. Powiemy o tym, kiedy
Nonovulid b�dzie zadawa� pytania. Wida� od razu, �e jeste� typem
przezornego cz�owieka, Jim. - Heim uderzy� d�oni� w czo�o. - My-
�lisz naprz�d.
- Zosta�o pi�� minut - stwierdzi� Briskin lakonicznie.
Pozbiera� kartki z przem�wieniem Phila Danville'a i wrzuci�
je z powrotem do kieszeni p�aszcza. Wci��, nawet w upalne dni,
nosi� ciemny garnitur. To, zar�wno jak flamingowoczerwona pe-
ruka, by�o jego wizyt�wk� jeszcze kiedy robi� za klauna w telewi-
zyjnych wiadomo�ciach.
- Je�li wyg�osisz jego mow�, jeste� sko�czony politycznie -
zawyrokowa� Heim. A je�li...
Przerwa�. Drzwi do pokoju otwar�y si� i stan�a w nich �ona
Heima, Patrycja.
- Przepraszam, �e przeszkadzam - powiedzia�a - ale wasze
krzyki doskonale s�ycha� na zewn�trz.
Heim przelotnie zerkn�� na ogromny salon za plecami �ony.
Pomieszczenie wype�nione by�o nastoletnimi zwolennikami Bri-
skina, wolontariuszami przyby�ymi ze wszystkich stron kraju, by
wesprze� wyb�r kandydata Liberalno-Republika�skiego.
- Przepraszam - wymamrota� Heim.
Kobieta wesz�a do pokoju i zamkn�a za sob� drzwi.
- My�l�, �e Jim ma racj�, Sal.
Pat, drobna, o wdzi�cznych kszta�tach, niegdy� tancerka, usia-
d�a z gracj� i zapali�a papierosa.
- Im bardziej Jim poka�e si� jako osoba naiwna, tym lepiej. -
Wypu�ci�a k��b siwego dymu spomi�dzy bladych warg. - Wci��
ci�gnie si� za nim reputacja cynika. On natomiast powinien oka-
za� si� drugim Wendellem Wilkiem.
- Wilkie przegra� - zauwa�y� Heim.
- I Jim mo�e przegra� - powiedzia�a Pat, potrz�saj�c g�ow�,
aby odgarn�� d�ugie w�osy z oczu. - Wtedy b�dzie kandydowa� po
raz kolejny i wygra. Rzecz w tym, �eby zaprezentowa� si� jako
wra�liwa i niewinna osoba, bior�ca na w�asne barki wszystkie cier-
pienia tego �wiata po prostu dlatego, �e taki ju� jest. Nic nie mo�e
na to poradzi�; musi cierpie�. Rozumiesz?
- Amatorszczyzna - skwitowa� Heim, mrucz�c z niezadowo-
leniem.
Mija�y sekundy, kamery sta�y bezu�yteczne, ale przygotowa-
ne do pracy. W�a�nie nadszed� czas przem�wienia. Jim Briskin
zasiad� przy ma�ym biurku, przy tym co zawsze, ilekro� zwraca�
si� do publiczno�ci. Przed nim w zasi�gu r�ki le�a�a mowa Phila
Danville'a. Usiad� w zamy�leniu, podobnie jak operatorzy telewi-
zyjni przygotowany ju� do nagrania.
Przem�wienie mia�o by� nadane do satelitarnej stacji transmi-
syjnej Partii Liberalno-Republika�skiej, a stamt�d wielokrotnie re-
transmitowane a� do momentu przesycenia. Konserwatywnym De-
mokratom prawdopodobnie nie uda si� zag�uszy� przekazu
z powodu ogromnej si�y sygna�u satelity L-R. Przem�wienie do-
trze do celu pomimo Aktu Tompkinsa zezwalaj�cego na zag�usza-
nie politycznych transmisji. Jednocze�nie przesy�anie wyst�pienia
Schwarza b�dzie r�wnie� zak��cane; zaplanowano, �e obie mowy
zostan� wyg�oszone w tym samym czasie.
Naprzeciw Briskina, pogr��ona w nerwowej introspekcji, sie-
dzia�a Patrycja Heim. W pokoju kontrolnym Jim dostrzeg� Sala ra-
zem z in�ynierami zaj�tego sprawdzaniem poprawno�ci nagrania.
Z dala od wszystkich, w rogu, siedzia� Phil Danville. Nikt z nim
nie rozmawia�; r�ne osobisto�ci wchodzi�y i wychodzi�y ze studia,
najwyra�niej zupe�nie ignoruj�c obecno�� tw�rcy przem�wienia.
Technik skin�� g�ow� w stron� Jima na znak, �e pora zaczyna�.
- W dzisiejszych czasach - powiedzia� do kamery Jim - bar-
dzo popularne sta�o si� wy�miewanie starych mrzonek i plan�w
kolonizacji planetarnej. Jak ludzie mogli by� tak nierozs�dni, pr�-
buj�c �y� w kompletnie nieludzkich warunkach... w �wiecie ni-
gdy nie przewidzianym dla homo sapiens. Zabawne te�, �e przez
dziesi�tki lat starali si� przystosowa� te obce �rodowiska do swo-
ich potrzeb i... oczywi�cie ponie�li fiasko - m�wi� powoli, cedz�c
�"""" ' J.
s�owa; wiedzia�, �e uwaga odbiorc�w jest skupiona na nim i posta-
nowi� to wykorzysta�. - Teraz wi�c poszukujemy gotowej dla nas
planety, drugiej Wenus, a dok�adniej tego, czym Wenus nigdy na-
wet nie by�a. Jak� mieli�my nadziej�, �e b�dzie: bujna, wilgotna
i zielona, jak Eden, tylko czekaj�ca a� j� odkryjemy.
Patrycja Heim w zamy�leniu pali�a papierosa El Producto Alta,
ani na chwil� nie spuszczaj�c wzroku z m�wcy.
- C� - ci�gn�� Jim Briskin - nigdy czego� takiego nie znaj-
dziemy. A nawet je�li, to ju� b�dzie za p�no; miejsce oka�e si�
bowiem zbyt ma�e i zbyt odleg�e. Je�li chcemy nowej Wenus, pla-
nety, kt�r� mogliby�my skolonizowa�, musimy sami j� stworzy�.
Mo�emy �mia� si� do rozpuku z Bruno Miniego, ale pozostaje fak-
tem, �e mia� racj�.
Z pokoju obserwacyjnego Sal Heim przygl�da� si� Briskinowi
z narastaj�cym b�lem. A jednak Jim zrobi� to. Popar� dawno za-
rzucony projekt Bruno Miniego przeobra�ania �rodowiska innych
planet. Szale�stwo wr�ci�o.
Kamera zgas�a.
Odwracaj�c g�ow�, Jim Briskin pochwyci� wzrokiem wyraz
twarzy Sala Heima. Nagranie zosta�o przerwane; Sal wyda� takie
zarz�dzenie.
- Nie zamierzasz da� mi sko�czy�? - spyta� Jim.
G�os Sala zagrzmia� przez wzmacniacze:
- Nie, do jasnej cholery!
Pat rzuci�a podnosz�c si� z krzes�a:
- Musisz, on jest kandydatem. Je�li sam chce siebie pogr��y�...
Danville, r�wnie� wstaj�c, odezwa� si� schrypni�tym g�osem:
- Je�li wy��czysz go ponownie, rozpowiem o wszystkim pu-
blicznie. Rozg�osz�, jak si� nim pos�ugujesz niczym marionetk�!
Zdecydowanie ruszy� w kierunku wyj�cia. Najwyra�niej m�-
wi� serio.
- Lepiej to w��cz, Sal. Oni maj� racj�; musisz pozwoli� mi
m�wi� - wtr�ci� Briskin.
Nie czu� z�o�ci, by� tylko zniecierpliwiony. W tej chwili pra-
gn�� jedynie kontynuowa� przem�wienie.
- No, Sal - rzek� cicho. - Czekam.
W pokoju kontrolnym cz�onkowie partii zacz�li prowadzi� na-
rad� z Salem Heimem.
- Podda si� - powiedzia�a Pat do Jima Briskina. - Znam Sala.
Twarz kobiety nie wyra�a�a �adnych emocji. Nie podoba�a si�
Patrycji ta sytuacja, ale zamierza�a jako� to znie��.
- Racja - przyzna� Jim, kiwaj�c g�ow�.
- Ale obejrzysz nagranie, Jim? - spyta�a. - Oddaj t� przys�ug�
Salowi. �eby by�o wiadomo, �e naprawd� my�lisz to, co powie-
dzia�e�.
- Jasne - odpar� Jim. I tak zamierza� to zrobi�.
Z g�o�nika zagrzmia� g�os Sala Heima:
- Niech ci� szlag, Jim, ty czarnuchu!
Jim Briskin z u�miechem siedzia� w oczekiwaniu przy biurku
z r�koma splecionymi na piersiach.
Czerwone �wiat�o g��wnej kamery zapali�o si� ponownie.
Po przem�wieniu rzeczniczka prasowa Jima Briskina, Doro-
thy Gili, pochwyci�a swego prze�o�onego w korytarzu.
- Panie Briskin, prosi� mnie pan wczoraj, abym si� dowiedzia-
�a, czy Bruno Mini jeszcze �yje. Ot� tak, cho� nie ma si� zbyt
dobrze. - Panna Gili spojrza�a w notatki. - Jest sprzedawc� w przed-
si�biorstwie zajmuj�cym si� handlem suszonymi owocami w Sa-
cramento, w Kalifornii. Najwyra�niej Mini zupe�nie zarzuci� po-
mys� nawadniania planet, ale pa�ska mowa prawdopodobnie
pozwoli mu wr�ci� na stare podw�rko.
- Nie jestem pewien - powiedzia� Briskin. - Mo�e mu si� nie
spodoba� fakt, �e jaki� kolorowy podchwyci� i rozpowszechnia jego
ide�. Dzi�kuj�, Dorothy.
Ko�o Briskina pojawi� si� Sal Heim i, potrz�saj�c g�ow�, stwier-
dzi�:
- Jim, nie masz za grosz politycznego wyczucia.
- Mo�e i racja - odpowiedzia� Briskin, wzruszaj�c ramionami.
By� w tej chwili nastrojony biernie i nieco depresyjnie. Tak czy
inaczej, mowa zosta�a nagrana i w�a�nie przesy�ano j� do satelity
L-R. Stosunek Briskina do ca�ej sytuacji sta� si� w najlepszym wy-
padku oboj�tny.
- S�ysza�em, co powiedzia�a Dotty - odezwa� si� Sal. - Teraz
wyjdzie na jaw prawdziwa natura Miniego. B�dziemy go tu mieli,
obok innych problem�w, z kt�rymi si� borykamy. A tak w og�le,
co powiesz na drinka?
- Nie mam nic przeciwko - zareagowa� Jim. - Prowad�!
- Mog� si� do��czy�? - spyta�a Patrycja, staj�c obok m�a.
- Jasne - odpar� Sal, po czym otoczy� j� ramionami i u�ciska�.
- Dobry, wysokiej klasy drink, z cudownie od�wie�aj�cymi ma-
le�kimi b�belkami. Dok�adnie to, co lubi� kobiety.
Kiedy wyszli na chodnik, Jim Briskin ujrza� dw�ch demon-
strant�w; nie�li transparenty, kt�re g�osi�y:
POZOSTAWCIE BIA�Y DOM BIA�YM!
TRZYMAJMY AMERYK� W CZYSTO�CI!
Demonstranci, obaj z elity, gapili si� na niego, a Sal z Patrycja
przygl�dali si� manifestuj�cym m�czyznom. Nikt si� nie odzy-
wa�. Paru fotoreporter�w pstryka�o zdj�cia. Lampy b�yskowe przez
moment silnie o�wietla�y t� niem� scen�. Sal i Patrycja, a za nimi
Jim Briskin, ruszyli do przodu. Demonstranci kontynuowali marsz
w t� i z powrotem.
- Skurczybyki - skwitowa�a Pat, kiedy zasiedli przy �awie
w koktajlbarze naprzeciw studia TV.
- Takie ich powo�anie - powiedzia� Jim Briskin. - Najwidocz-
niej zostali stworzeni przez Boga w�a�nie w tym celu.
Osobi�cie nie przejmowa� si� demonstracjami. W tej czy innej
formie, by�y nieod��czn� cz�ci� jego �ycia.
- Schwarz zgodzi� si� przecie� nie podejmowa� w wyborach
tematu religii i pochodzenia - nie ust�powa�a Pat.
- Bili Schwarz, owszem - odpar� Jim Briskin. - Ale Verne
Enge� nie. A to on przewodzi Partii Czysto�ci.
- Wiem akurat cholernie dobrze, �e SRCD p�aci ci�kie pie-
ni�dze, by utrzyma� Czysto�ciowc�w w stanie p�ynno�ci finanso-
wej - wymamrota� Sal. - Inaczej padliby w ci�gu jednego dnia.
- Nie zgadzam si� z tob�- zaoponowa� Briskin. - Wed�ug mnie
zawsze pojawi si� wrogo nastawiona organizacja, jak Czysto�ciow-
cy, i znajd� si� ludzie, kt�rzy j� popr�.
B�d� co b�d� Czysto�ciowcy mieli konkretny postulat; nie
chcieli czarnego prezydenta. Ivh prawo.jedni podzielali to �danie,
inni nie; zupe�nie naturalna sytuacja.
�Dlaczego mieliby�my udawa� - zapytywa� siebie Briskin -
�e nie istnieje problem rasy? Owszem, istnieje. Ja jestem czarny.
Verne Engel ma racj�".
Pozostawa�o pytanie: jak du�y procent elektoratu popiera� punkt
widzenia Czysto�ciowc�w. Z pewno�ci� Czysto�ciowcy nie zrani-
li jego uczu�. Nie byli zdolni tego uczyni�; zbyt wiele do�wiadczy�
w ci�gu lat bycia klaunem w wiadomo�ciach.
�W ci�gu lat bycia ameryka�skim czarnuchem" - my�la� gorzko.
Ma�y ch�opiec, bia�y, pojawi� si� obok �awy z d�ugopisem i no-
tesem w r�ku.
- Panie Briskin, czy mog� prosi� o autograf?
Jim z�o�y� podpis i ch�opak pop�dzi� z powrotem do rodzic�w,
stoj�cych w drzwiach baru. Para - m�oda, dobrze ubrana, najwy-
ra�niej z wy�szych sfer - rado�nie pomacha�a kandydatowi.
- Jeste�my z tob�! - zawo�a� m�czyzna.
- Dzi�ki - odpar� Jim, kiwaj�c ku nim g�ow� i bezskutecznie
pr�buj�c by� r�wnie pogodny jak oni.
- Masz niez�y humor - podsumowa�a Pat.
Przytakn�� w milczeniu.
- Pomy�l o tych wszystkich ludziach z r�owiutkobia�� sk�r�,
kt�rzy zamierzaj� odda� g�os na kolorowego - odezwa� si� Sal. -
To naprawd� mobilizuj�ce. Dowodzi, �e nie ka�dy z nas, bia�ych,
jest a� tak z�y.
- Czy kiedykolwiek powiedzia�em co� takiego? - zapyta� Jim.
- Nie, ale w g��bi duszy tak uwa�asz. W rzeczywisto�ci nie
ufasz �adnemu z nas.
- Sk�d wyssa�e� te brednie? - pyta� Jim, rozz�oszczony nie na
�arty.
- Co mi zrobisz? - odparowa� Sal. - Potniesz mnie magne-
tycznym ostrzem elektrograficznym?
Pat odezwa�a si� gwa�townie:
- Co ty wyprawiasz, Sal? Dlaczego zwracasz si� do Jima w ten
spos�b? - Rozejrza�a si� nerwowo woko�o. - A je�li kto� pods�u-
chuje?
- Pr�buj� wyrwa� go z depresji - powiedzia� Sal. - Nie lubi�
patrze�, jak si� poddaje. Ci demonstranci zmartwili go, ale on nie
zdaje sobie z tego sprawy. - Rzuci� okiem na Jima. - S�ysza�em
wiele razy, jak m�wisz: �Nie mo�na mnie zrani�". Jasne, �e mo�-
na do diab�a. W�a�nie zosta�e� zraniony. Chcesz, �eby wszyscy ci�
kochali, biali, czy kolorowi. Przede wszystkim nie wiem, jak do-
sta�e� si� do polityki. Powiniene� pozosta� klaunem, bawi�cym
starych i m�odych. Szczeg�lnie bardzo m�odych.
- Chc� pom�c ludzko�ci - odpar� Jim.
- Zmieniaj�c ekologi� planet? M�wisz serio?
- Je�li zdob�d� stanowisko, mianuj� Bruno Miniego dyrekto-
rem programu kosmicznego, nawet bez uprzedniego wsp�lnego spo-
tkania. Zamierzam da� Miniemu szans�, jakiej oni nigdy mu nie
dali. Nawet, kiedy...
- Je�li ci� wybior�, b�dziesz m�g� u�askawi� doktora Sandsa -
wtr�ci�a si� Pat.
- U�askawi�? - Spojrza� na ni� zbity z tropu. - On nie ma pro-
cesu, on si� rozwodzi.
-Nie s�ysza�e� pog�osek? - spyta�a zdziwiona Pat. - Jego �ona
chce odgrzeba� spraw� jakiego� wykroczenia, kt�re kiedy� pope�-
ni�. W ten spos�b za�atwi Sandsa i otrzyma ca�y ich wsp�lny maj�-
tek. Nikt jeszcze nie wie, o co chodzi, ale pani Sands da�a do zro-
zumienia, �e...
- Nie chc� o tym s�ysze� - zaprotestowa� Briskin.
- Masz racj� - rzek�a z namys�em Pat. - Rozw�d Sandsa staje
si� coraz bardziej dra�liwym tematem; mog�oby si� obr�ci� prze-
ciw tobie, je�liby� o nim wspomnia� tak, jak chce Sal. Kochanka,
Cally Vale, znikn�a. Nawet kr��� pog�oski, �e zosta�a zamordo-
wana. Mo�e kierujesz si� dobrym wyczuciem i wcale nas nie po-
trzebujesz, Jim.
- Potrzebuj� - zaprotestowa� znowu Briskin. - Ale nie po to,
�eby�cie mnie pl�tali w matrymonialne problemy doktora Sandsa.
Umik� i zacz�� powoli s�czy� drinka.
Rick Erickson, mechanik firmy Pethel Jiffi-scuttler Sprzeda�
i Serwis, zapali� papierosa, uporz�dkowa� warsztat, po czym po-
pchn�� ko�cistymi kolanami st� naprawczy. Na blacie le�a� g��w-
ny nap�d uszkodzonego Jiffi-scuttlera, pojazdu doktora Lurtona
Sandsa.
W JifFi-scuttlerach zawsze wyst�powa�y jakie� defekty. Proto-
typowy model wprowadzony do obiegu zwyczajnie si� popsu�. By�o
to wiele lat temu, ale scuttlery niewiele si� zmieni�y od tamtego
czasu.
Zgodnie z histori�, pierwszy wadliwy scuttler nale�a� do Hen-
ry'ego Ellisa zatrudnionego w Biurze Rozwoju Ziemi. Los chcia�,
�e Ellis nie zg�osi� wady swoim pracodawcom... o ile Rick dobrze
pami�ta�. Wszystko to dzia�o si� przed jego urodzeniem, ale mit
przetrwa� do obecnych czas�w. Niesamowita i wr�cz niewiarygodna
legenda, a jednak wci�� �ywa w�r�d naprawiaczy scuttler�w, m�-
wi�a, �e przez usterk� swojego scuttlera Ellis znalaz� si� w czasach
biblijnych.
U podstaw dzia�ania scuttler�w le�a�a ograniczona mo�liwo��
podr�y w czasie. Na tubie scuttlera, jak g�osi�a legenda, Ellis zna-
laz� jakby nieco przetarte b�yszcz�ce miejsce, przez kt�re wyra�-
nie by�o wida� inn� rzeczywisto��. Nachyli� si� i ujrza� zgroma-
dzenie drobnych os�bek. Istotki papla�y jedna przez drug�, wierc�c
si� w swoim �wiatku tu� pod �cian� tuby.
Kim by�y? Z pocz�tku Ellis tego nie wiedzia�, ale mimo to za-
anga�owa� si� w wymian� handlow� z tymi ludzikami. Przyjmo-
wa� od nich kartki, zdumiewaj�co ma�e i cienkie, na kt�rych wid-
nia�y pytania. Zapisane kawa�eczki papieru przekazywa� ekipie
dekoduj�cej j�zyki w Biurze RZ. Nast�pnie, kiedy ju� pytania drob-
nych ludzi zosta�y przet�umaczone, wprowadza� je do jednego
z wielkich komputer�w korporacji, aby na nie odpowiedzia�. Po-
tem raz jeszcze udawa� si� do Departamentu J�zykowego i naresz-
cie, ju� pod koniec dnia, wraca� do tuby Jiffi-scuttlera, by drob-
nym ludziom wr�czy� odpowiedzi w ich w�asnym j�zyku.
Je�li si� w to wierzy�o, nale�a�o przyzna�, �e Ellis by� cz�o-
wiekiem niezwykle uczynnym.
Tak czy inaczej, Ellis przypuszcza�, �e drobni ludzie reprezen-
towali ras� pozaziemsk�, zamieszkuj�c� miniaturow� planet� w zu-
pe�nie innym systemie. Myli� si�. Wed�ug legendy pochodzili oni
z przesz�o�ci; ich pismem by� naturalnie staro�ytny hebrajski. Rick
nie mia� poj�cia, czy to wszystko zdarzy�o si� naprawd�. W ka�dym
razie za z�amanie bli�ej nieokre�lonych zasad obowi�zuj�cych
w przedsi�biorstwie, Ellis zosta� przez RZ zwolniony i od tego cza-
su nikt go ju� nie widzia�. Mo�e wyemigrowa�? Zreszt� niewa�ne.
Do RZ nale�a�o teraz zlikwidowa� male�k� skaz� na tubie i dopil-
nowa�, by defekt nie pojawi� si� ju� w kolejnych scuttlerach.
Nagle zabrz�cza� dzwonek intercomu umocowanego przy ko�-
cu sto�u warsztatowego.
- Cze��, Erickson - odezwa� si� Pethel. - Jest tu na g�rze dok-
tor Sands i pyta o sw�j scuttler. Kiedy b�dzie gotowy?
R�czk� �rubokr�tu Rick Erickson uderzy� silnie w nap�d scut-
tlera doktora Sandsa.
�Lepiej p�jd� na g�r� i pogadam z Sandsem, bo ju� to dopro-
wadza mnie do sza�u. Scuttler nie ma takiej usterki, o jakiej on
m�wi", mrukn�� do siebie Rick.
Przeskakuj�c po dwa stopnie, Erickson znalaz� si� na pierw-
szym pi�trze. Sands w�a�nie wychodzi�; mechanik rozpozna� trans-
plantologa z podobizn w gazecie. Pospieszy� si� i zdo�a� z�apa�
klienta, gdy ten by� ju� na chodniku.
- Niech pan pos�ucha, doktorze... czemu pan twierdzi, �e scut-
tler wyrzuca pana w takich miejscach, jak Portland, czy Oregon? On
nie jest w stanie tego zrobi�; nie zosta� zbudowany w takim celu!
Stali naprzeciw siebie. Doktor Sands - dobrze ubrany, szczu-
p�y, lekko �ysiej�cy, z haczykowatym nosem, mocno opalony- spo-
gl�da� wnikliwie na Ericksona, zastanawiaj�c si� nad odpowiedzi�.
Wygl�da� inteligentnie, bardzo inteligentnie.
Wi�c to jest cz�owiek, o kt�rym rozpisuj� si� gazety - my�la�
w duchu Erickson. - Nosi si� lepiej ni� my wszyscy, a garnitur ma
z kreciej sk�ry od Martiana.
Erickson czu� irytacj�, gdy patrzy� na doktora. Sands sprawia�
wra�enie cz�owieka samolubnego. Przystojny, czterdziestoparoletni,
cechowa� si� lu�nym sposobem bycia i wr�cz k�opotliw� niefraso-
bliwo�ci�. By� cz�owiekiem wypalonym, ale potrafi� jeszcze szo-
kowa�.
A jednak przy tym wszystkim pozosta� gentlemanem. Cichym,
rzeczowym g�osem powiedzia�:
- Ale tak w�a�nie si� dzieje. �a�uj�, �e nie mog� powiedzie�
wi�cej, nie jestem zbyt dobry w mechanice.
U�miechn�� si� rozbrajaj�co, a� rozm�wca poczu� si� zawsty-
dzony swoim wrogim nastawieniem.
- O, do diab�a! - zawo�a� Erickson, u�wiadamiaj�c sobie swe
b��dne rozumowanie. - To wina RZ. Mogli �le usun�� usterk� ze
scuttler�w wiele lat temu. Ma pan bubla, niedobrze.
�Nawet nie wygl�dasz na z�ego faceta" - doda� w my�li.
- Bubel - powt�rzy� doktor Sands. - To wszystko wyja�nia.
Wykrzywi� twarz; sprawia� wra�enie rozbawionego.
- C�, takie moje szcz�cie. Ostatnio wszystko mi si� tak uk�ada.
- Mo�e uda�oby mi si� nak�oni� RZ, by przyj�li scuttler z po-
wrotem i wymienili na nowy - zaproponowa� Erickson.
- Nie. - Dr Sands potrz�sn�� �ywo g�ow�. - Zale�y mi w�a�nie
na tym scuttlerze.
Wypowiedzia� te s�owa zdecydowanym tonem; najwyra�niej
wiedzia�, czego chce.
- Dlaczego?
Kto by upiera� si�, aby zatrzyma� bubel? To nie mia�o sensu.
Prawd� m�wi�c, ca�a sprawa by�a podejrzana. Dobre wyczucie po-
zwoli�o Ericksonowi na wykrycie tego faktu. Mia� ju� w swym �y-
ciu do czynienia z wieloma klientami.
- Bo jest m�j - odpar� Sands. - Sam go wybra�em.
Ruszy� przed siebie chodnikiem.
- Nie wciskaj mi kitu - powiedzia� p�g�osem Erickson.
- Co? - zapyta� Sands, przystaj�c.
Cofn�� si� o krok, jego twarz pociemnia�a. Wszystkie niena-
ganne maniery nagle znikn�y.
- Bez urazy.
Erickson spogl�da� ostro na doktora. Nie podoba�o mu si� to,
co widzia�. Pod p�aszczykiem dobrego wychowania skrywa�a si�
ozi�b�o��, co� pokr�tnego i trudnego do wyt�umaczenia. Sands nie
by� zwyk�ym cz�owiekiem; Erickson poczu� si� nieswojo.
Transplantolog powiedzia� szorstko:
- Napraw go i to szybko.
Odwr�ci� si� i zacz�� i�� szybko chodnikiem, pozostawiaj�c
za sob� Ericksona.
�Jezu", rzek� Erickson do siebie i zagwizda�.
�Nie chcia�bym wej�� w konflikt z tym cz�owiekiem", mru-
cza�, wchodz�c do sklepu.
Schodz�c schodek po schodku, z r�koma g��boko w kiesze-
niach, my�la�: Mo�e posk�adam t� machin� do kupy i zrobi� sobie
przeja�d�k�.
Zn�w wr�ci� my�lami do Henry'ego Ellisa, pierwszego cz�o-
wieka, kt�ry otrzyma� wadliwy scuttler. Przypomnia� sobie, �e Ellis
tak�e nie chcia� odda� tego jednego pojazdu. A mia� swoje powody.
Gdy Rick ponownie znalaz� si� w oddziale naprawczym, usiad�
przy stole warsztatowym, podni�s� nap�d scuttlera doktora Sandsa
i zacz�� ponownie montowa� urz�dzenie. W kr�tkim czasie, z wpra-
w� eksperta, przywr�ci� je na dawne miejsce i wczepi� w obw�d.
�A teraz zobaczmy, dok�d nas zaniesie," powiedzia� do siebie,
w��czaj�c pole si�owe.
Przeszed� przez b�yszcz�c�, kolist� obr�cz, wej�cie scuttlera,
i znalaz� si�, jak zwykle, w szarej, bezkszta�tnej tubie rozci�gaj�-
cej si� w dw�ch kierunkach. Za okolonym ram� wej�ciem pozo-
sta� st� warsztatowy. A naprzeciw widnia�... Nowy Jork. Niesta-
bilny obraz ruchliwej ulicy, na kt�rej rogu mie�ci�o si� biuro doktora
Sandsa. Za nim klinem wbija� si� pot�ny budynek - drapacz chmur
wzniesiony z plastiku i zwi�zk�w rekseroidowych z Jupitera. A da-
lej wida� by�o ma�e odrzutowce wznosz�ce si� i opadaj�ce po po-
chylniach, wzd�u� kt�rych mrowie pieszych biega�o tak bez�adnie,
jakby pod��a�o ku samozniszczeniu. Najwi�ksze miasto �wiata,
w znacznej cz�ci po�o�one pod ziemi�. To, co Erickson zobaczy�,
stanowi�o jedynie znikomy u�amek ca�o�ci. �aden cz�owiek, na-
wet wiekowy, nigdy nie zobaczy� miasta w pe�ni - by�o po prostu
zbyt ogromne.
�Widzisz, doktorku?", mrukn�� Erickson. �Tw�j scuttler dzia-
�a dobrze; to nie jest Portland w Oregonie, tylko dok�adnie to, co
mia�o by�."
Przykucn�wszy, mechanik wprawn� r�k� przejecha� po po-
wierzchni tuby. W poszukiwaniu czego? Nie wiedzia�. Na pewno
jednak mia�o to by� co�, co uzasadni�oby up�r doktora Sandsa, by
zatrzyma� w�a�nie ten scuttler.
Nie spieszy� si�. Zamierza� znale�� to, czego szuka�.
s
/ /
Propaguj�ce plan nawadniania planet przem�wienie Jima Bri-
skina, nagrane w ci�gu dnia i wyemitowane w nocy przez sa-
telit� L-R, by�o zbyt bolesne do zniesienia dla Salisbury'ego Hei-
ma. Dlatego wzi�� godzin� wolnego i poszuka� ukojenia tam, gdzie
wi�kszo�� m�czyzn; wsiad� do taks�wki odrzutowej i ju� by�
w drodze do satelity Z�otych Wr�t.
�Niech si� Jim rozgaduje na temat sfiksowanego programu in-
�ynieryjnego Brano Miniego", m�wi� do siebie, siedz�c wygodnie
na tylnym siedzeniu wznosz�cej si� taks�wki, wdzi�czny za t� chwi-
l� relaksu. �Trzeba mu pozwoli� samemu sobie poder�n�� gard�o.
Przynajmniej nie musz� dzieli� z nim pora�ki. Teraz jeszcze, kie-
dy zanosi si� na jego elekcj�, mam czasem ochot� przej�� do
SRCD."
Bili Schwarz bez w�tpienia z ch�ci� by go przyj�� do swej partii.
Jak�� pokr�tn� �cie�k� Heim zdo�a� wybada� nastroje opozycji.
Schwarz ze swej strony ostro�nie i nie wprost da� do zrozumienia, �e
pomys� Heima dzielenia z nim w�adzy by� mu mi�y. Heim nie czu� si�
jeszcze gotowy, by uczyni� ten krok, wi�c nie zg��bia� tematu.
Przynajmniej przed dniem dzisiejszym. Jednak wobec tak bo-
lesnej niespodzianki i w sytuacji, gdy partia ma sporo innych k�o-
pot�w... kto wie?
Z ostatnich prognoz wynika�o, �e Jim Briskin zostawa� w tyle
za Schwarzem. Pomimo faktu, �e mia� zapewnione g�osy koloro-
wych, w tym tak�e Portoryka�czyk�w ze wschodniego wybrze�a
i Meksykan�w z zachodu. To jeszcze nie dawa�o przepustki do zwy-
ci�stwa. A dlaczego Briskin nie obj�� prowadzenia? Poniewa� wszy-
scy biali p�jd� do urn, podczas gdy kolorowych w dniu elekcji po-
jawi si� tylko oko�o sze��dziesi�ciu procent. Przy tym, co
niewiarygodne, wi�kszo�� z nich odnosi�a si� do Jima z niech�ci�.
By� mo�e uwierzyli, �e Jim zaprzeda� si� systemowi bia�ych, Heim
s�ysza� podobn� opini�. Nawet wi�c kolorowi nie uznawali Briski-
na za swojego lidera. W pewnym sensie mieli racj�.
Wszystko dlatego, �e Jim Briskin reprezentowa� zar�wno bia-
�ych jak i przedstawicieli innych ras.
- Jeste�my na miejscu - oznajmi� ciemnosk�ry taks�wkarz.
Pojazd zwolni� i zatrzyma� si� na l�dowisku w kszta�cie biu-
stu, kilkana�cie metr�w od r�owego sutka, s�u��cego jako lokal-
ny drogowskaz.
- Pan jest mened�erem Jima Briskina, prawda? - zapyta� kie-
rowca, odwracaj�c do ty�u g�ow�. - Tak, poznaj� pana. Prosz� po-
s�ucha�, panie Heim. Briskin nie jest sprzedawczykiem, prawda?
Wiele os�b tak uwa�a, ale on by nie zdradzi�, wiem to.
- Jim Briskin - rzek� Heim, szukaj�c portfela - nikomu si� nie
zaprzeda�. I nigdy tego nie zrobi. Mo�esz powiedzie� to swoim
kumplom.
Zap�aci� nale�no��. Czu� si� podle, piekielnie podle.
- Ale to prawda, �e...
- Tak, wsp�pracuje z bia�ymi. Na przyk�ad ze mn�. I co z te-
go? Czy biali maj� w og�le znikn��, je�li Briskin zostanie wybra-
ny? Bzdura.
- Wydaje mi si�, �e wiem, o co panu chodzi - odezwa� si�
kierowca, wolno kiwaj�c g�ow�. - Pan uwa�a, �e Briskin my�li
o wszystkich, tak? Le�y mu na sercu zar�wno interes bia�ej mniej-
szo�ci, jak i kolorowej wi�kszo�ci. Chce chroni� wszystkich, na-
wet was, bia�ych.
- W�a�nie - skwitowa� Salisbury Heim, otwieraj�c drzwi tak-
s�wki.
Tak, nawet nas. Bo to my mamy z tego korzy��, powiedzia� do
siebie, staj�c na chodniku.
- Dzie� dobry, panie Heim - przywita� go�cia melodyjny dam-
ski g�os.
Heim odwr�ci� si�.
- Thisbe - rzek� ucieszony. - Jak si� masz?
- Ciesz� si�, �e nie zostajesz na Ziemi tylko dlatego, �e tw�j
kandydat nas nie aprobuje - powiedzia�a Thisbe Olt, podnosz�c na
zielono zafarbowane brwi tak, �e utworzy�y �uk nad oczami.
W�ska twarz Thisbe pob�yskiwa�a niezliczonymi punktami czy-
stego �wiat�a, wszczepionymi pod sk�r�; to sprawia�o, �e kobieta
wygl�da�a niesamowicie, jakby by�a otoczona jakim� nimbem. Heim
mia� przed sob� obraz stale odnawianej pi�kno�ci. Rzeczywi�cie nie-
raz si� �odrestaurowywa�a" przez ostatnich kilka dekad. Wysmuk�a,
niemal filigranowa, bawi�a si� fr�dzlami wysadzanego kamieniami
materia�u, owini�tego wok� jej nagich ramion. Za�o�y�a na siebie
ten atrakcyjny str�j specjalnie, �eby wyj�� Heimowi na powitanie.
Sal czu� si� usatysfakcjonowany. Lubi� j� bardzo. Od d�u�sze-
go ju� czasu.
- Dlaczego s�dzisz, �e Jim Briskin jest przeciwko Z�otym Wro-
tom? - odezwa� si� wymijaj�co. - Czy powiedzia� kiedykolwiek
co�, co mog�oby na to wskazywa�?
Heim osobi�cie pilnowa�, aby pogl�dy Jima na ten temat ni-
gdy nie by�y podawane do publicznej wiadomo�ci.
- Wiemy o wszystkim, Sal - odpar�a Thisbe. - My�l�, �e po-
winiene� wej�� i porozmawia� z George'em Waltem; jest na dole,
w biurze na poziomie C. Ma ci do powiedzenia kilka rzeczy.
Sal odezwa� si�, znudzony:
- Nie przyjecha�em tutaj...
Ale po co dyskutowa�. Je�li w�a�ciciel Z�otych Wr�t �yczy
sobie go widzie�, to jest wysoce wskazane, by si� do jego woli
zastosowa�.
- W porz�dku - powiedzia� i pod��y� za Thisbe w kierunku
windy.
Zawsze, mimo wysi�k�w czynionych, by temu zapobiec, roz-
mowa z George'em Waltem by�a dla Heima bardzo stresuj�ca. W�a-
�ciciel Z�otych Wr�t, chocia� upo�ledzony, zdoby� ogromn� w�a-
ekonomiczn� w spo�ecze�stwie. Satelita Z�ote Wrota
Szcz�liwo�ci by�, jak g�osi�y plotki, tylko jedn� z jego w�asno�ci,
kt�re rozci�ga�y si� na ca�ej mapie finansowej wsp�czesnego �wia-
ta. George Walt by� form� zmutowanych bli�niak�w, po��czonych
u podstawy czaszki w ten spos�b, �e jedna g�owa s�u�y�a obu cia-
�om. Z tego, co sobie Heim przypomina�, za osobowo�� George'a
odpowiedzialna by�a jedna z p�kul m�zgowych. Natomiast oso-
bowo�� Walta wynika�a z proces�w drugiej p�kuli. Obie za� jed-
nostki r�ni�y si� pogl�dami, potrzebami, a ka�da mia�a oddzielne
oko do obserwowania �wiata zewn�trznego.
Kiedy drzwi windy otworzy�y si� na poziomie C, Sala zatrzy-
ma� odziany w mundur dozorca pe�ni�cy funkcje stra�nika.
- Pan George Walt chcia� si� ze mn� widzie� - odezwa� si�
Sal. - Przynajmniej tak mnie poinformowa�a panna Olt.
- T�dy, panie Heim - powiedzia� dozorca, z szacunkiem doty-
kaj�c brzegu czapki. Poprowadzi� go�cia cichym, wy�o�onym dy-
wanem holem.
Salisbury zosta� wpuszczony do ogromnej sali, gdzie na kana-
pie siedzia� George Walt. Oba cia�a powsta�y jednocze�nie. Wsp�lna
g�owa reprezentuj�ca dwa oddzielne istnienia skin�a na powita-
nie, usta wykrzywi�y si� w u�miechu. Jedno oko - lewe - przygl�-
da�o si� przybyszowi z nieustaj�c� uwag�, podczas gdy drugie w�-
drowa�o niespokojnie, jakby zaobserwowane wszystkim naraz.
Dwie szyje ��czy�y si� z g�ow� w ten spos�b, �e ta by�a cofni�ta
nieco do ty�u. George Walt pr�bowa� spokojnie ogarnia� wzrokiem
ka�dego, z kim rozmawia�, chocia� uwaga w�a�ciciela Z�otych Wr�t
wydawa�a si� wci�� rozproszona. Wielko�� g�owy jak r�wnie� obu
cia� nie odbiega�a od normy. Lewe cia�o - Sal nie pami�ta�, czy by�
to George, czy Walt - mia�o na sobie codzienne ubranie: bawe�niana
koszula, szelki; prawe natomiast nosi�o jednorz�dowy garnitur, kra-
wat i szar� kamizelk� na guziki; r�ce spoczywa�y g��boko w kiesze-
niach spodni, co dodawa�o prawej postaci autorytetu, je�li nie wie-
ku. Zdawa�a si� wyra�nie starsza od swej bli�niaczej lewej cz�ci.
- Tu George - odezwa�a si� g�owa ciep�ym g�osem. - Jak si�
masz, Salu Heim. Mi�o ci� widzie�.
Lewe cia�o wyci�gn�o r�k�. Sal podszed� i ostro�nie j� u�ci-
sn��. Walt natomiast nie chcia� wymieni� u�cisk�w. Jego d�onie
pozostawa�y w kieszeniach.
- Tu Walt - powiedzia�a g�owa, tym razem mniej uprzejmie. -
Chcieli�my porozmawia� o twoim kandydacie, Heim. Usi�d� i na-
Pij si�. Czym mo�emy ci s�u�y�?
Oba cia�a podesz�y do kredensu, w kt�rym umieszczony by�
wymy�lny barek. Race Walta otwiera�y butelk� burbona, podczas
gdy George z wpraw� eksperta miesza� cukier i wod� z gorzk� na-
lewk� na dnie szklanki. Z przyrz�dzonym drinkiem wr�cili do Sala.
- Dzi�ki. - Sal Heim przyj�� od nich szklank�.
-Tu Walt - odezwa�a si� do niego g�owa. - Wiemy, �e je�eli
Jim Briskin zostanie wybrany, naka�e swemu prokuratorowi gene-
ralnemu znalezienie sposobu na zamkni�cie satelity.
Skierowali na rozm�wc� jednocze�nie oboje oczu, przeszy-
waj�c go spojrzeniem.
- Nie wiem, sk�d ci to przysz�o do g�owy - odpar� Sal wymijaj�co.
- Tu Walt - powiedzia�a g�owa. - Macie przeciek; st�d wiem. Zda-
jesz sobie spraw�, co to oznacza? Musimy przenie�� nasze poparcie na
Schwarza. A wiesz, jak wiele transmisji przekazujemy na Ziemi�.
Sal westchn��. Z�ote Wrota utrzymywa�y sta�y strumie� �miecio-
wych program�w przelewaj�cych si� przez rozmaito�� kana��w, po-
wszechnie dost�pnych i ogl�danych przez niemal ka�dego mieszka�ca
kraju. Programy te - szczeg�lnie nastrojowa orgia ze s�ynnym wyst�-
pem, w kt�rej Thisbe demonstruje prac� swych mi�ni zabarwionych
na cztery kolory - by�y si�� nap�dow� interes�w satelity. Mimo wszyst-
ko stawanie w opozycji do Briskina nie wysz�oby mutantowi na dobre.
Opr�niwszy szklank�, Sal Heim ruszy� w kierunku drzwi.
- Mo�ecie nastawia� swoje show przeciw Jimowi. Tak czy ina-
czej wygramy wybory, a wtedy b�d�cie pewni, �e Briskin ka�e was
zamkn��. Ju� w tej chwili macie to zagwarantowane.
Twarz George'a Walta odzwierciedla�a niepok�j.
- Paskudne w-wybory - wyj�ka�.
Sal wzruszy� ramionami.
- Broni� tylko mojego klienta, kt�remu si� odgra�acie. To wy
zacz�li�cie.
- Tu George. Oto co powinni�my zrobi�. S�uchaj, Walt. Sprawi-
my, �eby Jim Briskin pojawi� si� w Z�otych Wrotach i zosta� sfoto-
grafowany publicznie - rzuci�a porywczo g�owa, po czym zadowo-
lona z siebie doda�a: - Niez�y pomys�, co, Sal? Briskin przyje�d�a
tutaj tropiony przez media i odwiedza jedn� z dziewczyn. To dobrze
wp�yn�oby na jego wizerunek; pokaza�oby, �e jest normalnym fa-
cetem, a nie bab�. Zyskujecie wi�c na tym. A gdy ju� tu b�dzie, po-
�le pod naszym adresem kilka komplement�w. Dobre zako�czenie,
cho� niekonieczne. M�g�by, na przyk�ad powiedzie�, �e interes na-
rodowy wymaga...
- Nigdy si� na to nie zgodzi - wypali� Sal. - Pr�dzej przegra
wybory.
G�owa odezwa�a si� p�aczliwie:
- Damy mu ka�d� dziewczyn�, kt�r� zechce, na Boga. Mamy
ich pi�� tysi�cy!
- Niestety - odpar� Sal Heim. - Gdyby�cie zaproponowali to
mnie, nie waha�bym si� ani chwili. Ale nie Jim. On jest staromod-
nym purytaninem lub te� reliktem dwudziestego wieku, je�li wolisz.
- Albo nawet dziewi�tnastego - zauwa�y� George Walt zjadliwie.
- M�w, co chcesz - powiedzia� Sal, kiwaj�c g�ow�. Z Jimem to nie
przejdzie. Trzyma si� swoich zasad. Twierdzi, �e dzia�alno�� satelity
jest niemoralna. Wszystko odbywa si� tutaj raz dwa, mechanicznie, bez-
osobowo. Zautomatyzowany zak�ad us�ugowy. Mnie to nie przeszka-
dza, jak zreszt� i wi�kszo�ci ludzi; po prostu oszcz�dno�� czasu. Jimo-
wi jednak nie podoba si� takie rozwi�zanie, bo jest sentymentalny.
R�ce prawego korpusu wyci�gn�y si�ku Salowi w ge�cie gro-
��cym, podczas gdy g�owa odezwa�a si� podniesionym g�osem:
- Do diab�a z tym! Jeste�my tutaj tak sentymentalni, �e bardziej
ju� nie mo�na. W ka�dym pokoju gra muzyka w tle; dziewcz�ta za-
wsze ucz� si� pierwszego imienia klienta i maj� si� do niego zwra-
ca� tylko i wy��cznie w ten spos�b! Czego wi�cej chcesz? - wrzesz-
cza� piskliwy g�os. - Ma��e�stwo przed, a rozw�d po, by
usankcjonowa� te praktyki, czy o to ci chodzi? A mo�e powinni�my
uczy� dziewcz�ta robi� wyszywanki, a ty b�dziesz p�aci� jedynie za
ogl�danie lekko ods�oni�tych kostek? Pos�uchaj, Sal. - G�os obni�y�
si� o jeden ton, staj�c si� z�owieszczy. - Pos�uchaj, Heim - powt�-
rzy�. - Wiemy, co do nas nale�y. Nie wtr�caj si� w nasze sprawy,
a my zostawimy twoje w spokoju. Pocz�wszy od dzisiaj, nasi pre-
zenterzy b�d� w��cza� Schwarza podczas ka�dego przekazu na Zie-
mi�, w samym �rodku wspania�ego g��wnego numeru, kiedy dziew-
cz�ta... no, wiesz. Tak, w�a�nie t� cz�� audycji mam na my�li.
Zrobimy prawdziw� kampani�. Zapewnimy Billowi Schwarzowi re-
elekcj�. A temu kolorowemu nudziarzowi totaln� pora�k�.
Sal nie odezwa� si� ani s�owem. W wielkim, wy�o�onym dy-
wanami gabinecie panowa�a absolutna cisza.
- Nic nie m�wisz, Sal? Zamierzasz tak siedzie� bezczynnie?
- Przyjecha�em tu odwiedzi� dziewczyn�, kt�r� lubi� - odpar�
Sal. - Nazywa si� Sparky Rivers. Chcia�bym j� teraz zobaczy�.
Czu� si� wyczerpany.
- R�ni si� od wszystkich innych... Przynajmniej od tych,
z kt�rymi by�em - wymamrota� pocieraj�c d�oni� czo�o. - Nie, te-
raz jestem zbyt zm�czony. Jednak zrezygnuj�. Wychodz�.
- Je�li ona jest tak dobra, jak m�wisz, wcale nie b�dziesz mu-
sia� wk�ada� wysi�ku - za�mia�a si� g�owa, zadowolona ze swego
dowcipu. - Przy�lij tu na d� panienk� o imieniu Sparky. Rivers -
rzuci�a do mikrofonu, naciskaj�c guzik na biurku.
Sal Heim ze znudzeniem kiwn�� g�ow�. Mo�e mutant mia� ra-
cj�. �Poza tym, w�a�nie w tym celu tutaj przyjecha�em; starodaw-
ny, uznany �rodek", pomy�la� Heim.
- Pracujesz zbyt ci�ko - powiedzia�a g�owa przenikliwym
g�osem. - W czym problem, Sal? P�kasz? Naprawd� potrzebujesz
naszej pomocy, i to bardzo.
- Pomocy, pomocy - powt�rzy� drwi�co Sal. - Ja potrzebuj�
sze�ciu tygodni odpoczynku, i to nie sp�dzonego w Z�otych Wro-
tach. Powinienem wzi�� taks�wk� do Afryki i zapolowa� na paj�-
ki czy na co tam jest teraz moda.
Z powodu nawa�u pracy zupe�nie wypad� z rytmu.
- Wielkie paj�ki kopacze ju� od dawna nikogo nie interesuj�-
poinformowa�a g�owa. - Teraz na topie s� �my.
Prawa r�ka Wal ta wskaza�a na �cian�. Tam za szk�em Sal uj-
rza� trzy monstrualnych rozmiar�w opalizuj�ce okazy, o�wietlone
lamp� ultrafioletow�, ukazuj�c� ca�� palet� ich barw.
- Sam je z�apa�em - powiedzia�a g�owa i natychmiast zacz�a
siebie strofowa�: - Nie, nie z�apa�e� ich, ja to zrobi�em. Ty zoba-
czy�e�, ale to ja wepchn��em je do s�oja-pu�apki.
Sal Heim usiad�, czekaj�c w ciszy na przybycie Sparky Rivers,
podczas gdy dw�ch w�a�cicieli g�owy k��ci�o si�, kt�ry z nich przy-
wi�z� �my z Afryki.
Najlepszy i najdro�szy ciemnosk�ry prywatny detektyw, Tito
Cravelli z Nowego Jorku, wr�czy� siedz�cej naprzeciwko kobiecie
wyci�g z danych wprowadzonych do komputera Altac 3-60. To by�a
dobra maszyna.
- Czterdzie�ci szpitali - powiedzia�. - Czterdzie�ci przeszcze-
p�w w ci�gu ostatniego roku. Statystycznie jest to ma�o prawdo-
podobne, �eby Bank Organ�w w tak kr�tkim czasie zdo�a� dostar-
czy� a� tyle narz�d�w. A jednak to mo�liwe. Kr�tko m�wi�c, zn�w
nic nie mamy.
Myra Sands z namys�em wyg�adzi�a fa�dy sp�dnicy, po czym
zapali�a papierosa i odezwa�a si�:
- Wybierzemy kilka szpitali na chybi�-trafi�. Chc�, �eby� �ledzi�
przynajmniej pi�� albo sze�� plac�wek. Jak d�ugo ci to zajmie?
Tito liczy� w milczeniu.
- Powiedzmy, �e dwa dni. Je�li b�d� musia� osobi�cie spotka�
si� z lud�mi. Zak�adam jednak, �e uda mi si� za�atwi� przynaj-
mniej cz�� przez telefon... Lubi� korzysta� z urz�dze� Amery-
ka�skiej Korporacji Wideofonicznej.
Oznacza�o to, �e m�g� za�atwia� sprawy siedz�c przy Altac 3-
60. Gdy tylko pojawi si� co� ciekawego, nakarmi komputer dany-
mi i otrzyma opini�