7884

Szczegóły
Tytuł 7884
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7884 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7884 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7884 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew Dworak �� � � Niezwykle spotkanie w letni� noc � � Ostatni autobus linii 251, kt�rym mia�em odjecha� do niedalekiej, lecz zagubionej w pustkowiach, osady, w og�le nie zjawi� si�. Tkwi�em na p�tli ponad p� godziny i powoli z�o�� mnie bra�a na naczelnego, kt�ry ni z tego ni t owego kiedy wpad�em pod wiecz�r do redakcji - poleci� mi natychmiast jecha� do osady i najdalej do po�udnia dnia nast�pnego przywie�� gotowy materia�. Nawet nie bardzo dobrze rozumia�em, co to za wywiad mam przeprowadzi� i dlaczego akurat po nocy, ale naczelny nie przej�� si� tym wcale. � � - W drodze sobie wszystko przemy�lisz. A zaraz jecha� musisz dlatego, poniewa� w�a�nie odbywa si� tam jaki� niezwyk�y festyn z powodu dziesi�ciolecia bardzo wa�nego wydarzenia, o kt�rym jednak wprost si� nie m�wi i to jest dziwne! Tu masz zreszt� numer "Nowych Wie�ci" z zakre�lon� notatk�. � � Schowa�em tygodnik do kieszeni i wzruszywszy ramionami wyszed�em, aby "spe�ni� dziennikarski obowi�zek". � � Nadzieja na s�u�bowy samoch�d szybko zgas�a. Na parkingu nie by�o ani jednego �rodka transportu, nawet helikoptery odlecia�y. Senny ju� dyspozytor na moje n�kaj�ce pytanie odpar� kr�tko: � � - Przecie� pan wie chyba, co si� dzisiaj b�dzie dziab? W�a�nie! Zupe�nie o tym zapomnia�em, kiedy dopada mnie naczelny. Zgrzytn��em tylko z�bami i powlok�em si� do przystanku tramwajowego. M�j samoch�d by� niestety w remoncie przed�u�aj�cym si� z powodu braku cz�ci zamiennych. � � Takie wydarzenie, a ja mam si� po nocy t�uc po jaki� g�upawy materia�! � � Niepowodzenie nie opuszcza�o mnie. Tramwaj, kt�rym mog�em dojecha� do p�tli autobusowej, d�ugo nie nadje�d�a�. Kiedy si� wreszcie zjawi�, okaza�o si�, �e zje�d�a do zajezdni. Pojecha�em dopiero nast�pnym, kt�remu na p�tli akurat popsu� si� automat otwieraj�cy drzwi. Nim motorniczy upora� si� z drzwiami, autobus odjecha�, mimo i� kierowca widzia� i doskonale wiedzia�, �e wi�kszo�� pasa�er�w udaje si� dalej autobusem. � � T�um ruszy� do budki dyspozytora, ten jednak szybko wymkn�� si�, wskoczy� do tramwaju. Motorniczy tym razem bez trudu zamkn�� drzwi i tramwaj odjecha�. � � Zostali�my z niczym. Nie uda�o si� nawet podyskutowa� z dyspozytorem. Cz�� pasa�er�w mieszkaj�ca w pobli�u odesz�a od razu. Pozostali, w tym i ja, czekali�my na ostatni kurs, lecz autobus nie nadje�d�a�. .udzie przeklinali, ale ci�gle jeszcze czekali. � � W domach stoj�cych nie opodal p�tli zapala�y si� tu i �wdzie �wiat�a - zapada� p�ny zmierzch. W wi�kszo�ci okien wida� by�o jednak tylko po�wiat� id�c� od w��czonych telewizor�w. Z zawi�ci� patrzy�em na te okna i przez chwil� zastanawia�em si�, czy nie wprosi� si� do kogo� nadu�ywaj�c s�u�bowej legitymacji. � � - Chyba si� ju� zacz�to - odezwa� si� stoj�cy obok m�czyzna. � � - Przepraszam? A, tak! - rzuci�em okiem na zegarek za pi�� minut rozpocznie si� bezpo�rednia transmisja. � � - To znaczy, �e tam oni ju� j� zacz�li, prawda? Tyle, wydaje mi si�, wynosi op�nienie. � � - Nieco ponad trzy minuty - odpar�em machinalnie. � � - No w�a�nie. A my tu tkwimy. Kierowca ostatniego kursu z regu�y wraca bez pasa�er�w i dwie przecznice wcze�niej skr�ca do bazy nie zaje�d�aj�c na p�tl�. Tak to bywa. Trudno zgadn��, czy dzi� przyjedzie... - i m�j rozm�wca machn�� r�k�. � � - Na co w takim razie czekamy? � � - Mo�e jeszcze przyjedzie. A poza tym obaj jeste�my nie obyci, opr�cz nas niewiele os�b jeszcze czeka. � � Ko�cowy przystanek autobusu linii 251 rzeczywi�cie pustosza�. Zawr�c� - pomy�la�em, lecz w tym samym momencie u�wiadomi�em sobie, �e i powr�t mam odci�ty. Nocne tramwaje na tej linii nie kursuj� ostatnio. Ponadto naczelny nie uznaje �adnych t�umacze�. Albo napisz� reporta�, albo podanie o zwolnienie... P�jd� pieszo - zadecydowa�em. To zaledwie oko�o dziesi�ciu kilometr�w, a festyn trwa� b�dzie do rana. Noc ciep�a, pogodna. � � Podzieli�em si� t� my�l� z przygodnym znajomym. Ku mojemu zdziwieniu us�ysza�em: � � - Jeszcze poczekam. Mo�e nadjedzie, mo�e co� si� trafi... Po�egna�em go i ruszy�em. Zauwa�y�em, �e i pozostali nie zamierzali odby� spaceru. Wyrzekali, lecz tkwili na przystanku. � � Kiedy dochodzi�em do drugiej przecznicy, o kt�rej wspomnia� m�czyzna, dostrzeg�em w perspektywie ulicy zbli�aj�cy si� autobus. Zawaha�em si�, czy szybko zawr�ci�, czy przeci�� skrzy�owanie i czeka� na najbli�szym przystanku. Tymczasem autobus dojecha� do skrzy�owania i nie zatrzymuj�c si� skr�ci� w prawo. By�em tu�, tu� i kierowca musia� mnie zauwa�y� bowiem roze�mia� si� szyderczo. Silnik zawy� i autobus oddalili si� szybko. � � Zrezygnowany ruszy�em przed siebie. Wkr�tce znalaz�em si� poza granicami miasta. Ksi�yc ju� wzeszed�. By� nabrzmia�y, czerwonawy, lecz ju� zdeformowany. Wystarczaj�co jednak o�wietla� drog� i poruszanie si� nie sprawia�o trudno�ci. � � Po kilkunastu minutach min��em ostatnie domy, wykwint minionych dziesi�cioleci. Przede mn� rozpo�ciera�o si� pustkowie. Rzadko�� w tej cz�ci kraju. Dzikie ugory, nieu�ytki poros�e mizern� traw� i rzadkimi krzewami. Z jednej strony obramowywa� pustkowie milcz�cy las, kt�ry ledwie rysowa� si� czarnym pasmem na ugasaj�cym widnokr�gu. Z drugiej strony zamyka�y pusto� osta�ce, niemi �wiadkowie wielkich zlodowace�. � � Szosa, kt�r� samotnie w�drowa�em, p�tli�a. Nikomu jako� nie przysz�o do g�owy przeprowadzi� j� prosto jak strzeli�. Tak czy owak, by�o to pustkowie i zakr�ty stanowi�y archaiczn� pozosta�o�� po czasach, kiedy drog� wytyczano bez u�ycia teodolit�w. i maszyn, niejako w spos�b naturalny, omijaj�c wszelkie niedogodno�ci terenowe. � � Niebo �ciemnia�o ostatecznie. Kolejny zakr�t wyprowadzi� mnie na kierunek po�udniowo-zachodni. Jasny, czerwony punkt na niebosk�onie przyku� moj� uwag�. Zm�czenie dawa�o o sobie zna� - dopiero po d�u�szej chwili skojarzy�em ten jasny obiekt z dzisiejszym wydarzeniem, kt�rego pocz�tki si�gaj� paru lat wstecz. � � To widnia� Mars i z jego powierzchni przekazywana teraz by�a transmisja z pierwszego l�dowania mi�dzynarodowej wyprawy za�ogowej. Zakl��em, w�ciek�y, �e nie dane mi jest ogl�da� jej. Kiedy transmitowano pierwsze kroki Armstronga i Aldrina na powierzchni Srebrnego Globu, by�em jeszcze zbyt niedoros�y, �eby zrozumie� donios�o�� takiej chwili, dzi� natomiast... Rozgoryczony na naczelnego i na ca�y �wiat, a mo�e raczej - na Ziemi� i na Marsa, postanowi�em zapali� papierosa i zastanowi� si� wreszcie nad powierzonym mi zadaniem. Trudno. � � Dotar�em ju� do nieco bardziej urozmaiconej okolicy. Pojawi�y si� n�dznie wygl�daj�ce zagajniki, przybli�y�y si� l�ni�ce martw� biel� osta�ce. O par� krok�w od drogi dostrzeg�em pochylone drzewo - wydawa�o si� wr�cz zaprasza�, a�ebym na nim spocz��. Podj��em tak� w�a�nie decyzj�. Zszed�em ze szlaku i usiad�em opieraj�c si� wygodnie o zwichrowany pie� drzewa. � � Zapali�em i... poczu�em si� senny. Z trudem udawa�o mi si� powstrzymywa� opadaj�ce powieki. Zamiast logicznego ci�gu my�li mia�em w g�owie chaos, przypomina�em sobie o kilku sprawach naraz przeskakuj�c z jednej na drug�: Mars i l�dowanie na nim, autobus i m�j popsuty samoch�d, polecenie naczelnego i tajemniczy festyn... A w�a�ciwie dlaczego tajemniczy? Ockn��em si� z p�snu. Rzuci�em ze z�o�ci� na ziemi� niedopalony Papieros, kt�ry zd��y� zgasn�� - i ju� mia�em wsta�, kiedy raptem rozleg�o si� za moimi plecami g�uche st�kni�cie, ni to chrapni�cie ni to ziewni�cie, a niemal jednocze�nie owia� mnie ostry, nieznany zapach. Chyba �ni� - pomy�la�em leniwie, lecz w nast�pnej sekundzie zadr�a�a ziemia, po czym kto� rykn�� niezbyt g�o�no tu� za mn�. � � Zerwa�em si� na r�wne nogi i uskoczy�em za wygi�ty pie�. Nie! Ja zwariowa�em, albo jednak �ni�! Zakr�ci�o mi si� w g�owie i �eby nie upa��, obur�cz obj��em drzewko. � � Przede mn�, oddalony zaledwie o par� metr�w, siedzia�... najprawdziwszy smok. Niezbyt okaza�y, ale jednak smok! Ziewa� przeci�gle i bi� ogonem o ziemi�. Co u licha? Kto w�a�ciwie gdzie jest? Ja na Marsie, czy smok na Ziemi?! - pomy�la�em ju� ca�kiem niedorzecznie. � � Smok tymczasem zauwa�y� moj� obecno�� i przesta� bi� ogonem. Jako� tak dziwnie chrz�kn��, ale bardziej ten d�wi�k, ryk przypomina�. Tkwi�em jak sparali�owany. Smok tylko dziewice po�era - przemkn�a mi przez g�ow� idiotyczna my�l. Przesta�em obejmowa� pie� i wysun��em si� zza drzewa. � � - A co to? Nocny spacer z powodu bezsenno�ci, kt�ra i mnie trapi? - odezwa� si� chrapliwie smok. � � Masz ci los! Tego jeszcze brakowa�o! M�wi�cy smok! Rozgl�dn��em si� bezradnie po okolicy jakby w nadziei, �e przywr�ci mnie to do rzeczywisto�ci, ale smok nie znikn��. � � - C�e to czynisz w tych pustych krajach o p�nocy ponowi� pytanie smok. - Aha, zaniem�wi�e�, pewnie ze strachu, alem ja niegro�ny. Siadaj�e, pogaw�dzimy, bo nudno mi. � � Westchn��em i usiad�em z powrotem na pochylonym drzewie. � � - Smok�w przecie� nie ma - powiedzia�em to na wp� machinalnie. � � - Ano nie ma - zgodzi� si� ze mn�. - Ja jestem ostatni - i tak�e westchn��. � � - Jak to?.... � � Nie, to jednak halucynacja - pomy�la�em r�wnocze�nie. - A tak - rykn�� smok, lecz jako� �a�o�nie. - I czego teraz w szko�ach ucz�? Nijak nie dysza�e� o zauroerze? � � - Mezozoik - poprawi�em odruchowo. - Trias, Jura, Kreda... � � - Aach, uczone nazwy - sapn�� z du�ym niezadowoleniem smok. � � - Ale to by�o dawno - dorzuci�em niepewnie nie wiedz�c, czy znowu go nie zirytuj�. � � - Dawno nie znaczy nigdy. Ludzie, co za obyczaje! Skoro jednak co� nieco� wiesz, mog� ci opowiedzie� nasze dzieje. Byli�my niegdy� w�adcami tej planety. A ile wtedy by�o tego, no, tlenu! Teraz trudno oddycha�. Wtedy to si� swobodnie dysza�o... No wi�c �yli�my wtedy dostatnio i d�ugo. Byli�my pot�ni, a �e przez miliardolecia nic nam nie zagra�a�o, powoli zacz�� si� wykszta�ca� zaurointelekt, je�li ju� uczenie m�wi�. Niestety zbyt p�no to si� sta�o. Z niewiadomych przyczyn warunki na planecie gwa�townie si� zmieni�y. Wi�kszo�� naszych pobratymc�w wygin�a, pozosta�a nieliczna ga��� naszych bezpo�rednio praprzodk�w oraz jeszcze jakie� reliktowe, boczne linie jak te... krokodyle. One to si� przyczyni�y do powstania legendy, �e gady to obrzydliwe stworzenia, niewra�liwe, bezduszne, �zy lej� krokodyle... Jedynie w kraju Khem otaczano je czci�, ale to chyba by�o dzia�anie pod�wiadome i pod niezbyt w�a�ciwym adresem, bo to nam, smokom, cze�� oddawa� by nale�a�o. 1 oddawano by, gdyby�my o to dbali, lecz my byli�my zbyt dumni. Tak. � � - Dlaczego Jednak nie natrafili�my na... e... szcz�tki kopalne waszych praprzodk�w? - o�mieli�em si� wtr�ci�. � � Tu smok rykn�� bij�c przy tym ogonem o ziemi�, a� kamienie pryska�y na wszystkie strony. � � - I nie znajdziecie! Nie b�dziecie profanowa� miejsc ostatecznego spoczynku smok�w, jak to nie omieszkali�cie uczyni� nawet z prochami w�asnych przodk�w, n�dznicy! grzmia� smok. � � Przeczeka�em t� burz�, uspokajaj�c si� wewn�trznie, �e �ni�. � � - A poza tym bardzo niewielu pozosta�o naszych praprzodk�w i zmiana pokole� nie by�a tak szybka, jak u ssak�w. Tym nas pokonali. My potrzebujemy du�o czasu, wam si� spieszy. A dok�d? Do jeszcze szybszej zag�ady. � � Kiedy na Ziemi pojawili si� ludzie, pozosta�a nas ju� zupe�nie nieliczna grupa. Unikali�my spotka� z tymi najbardziej agresywnymi mieszka�cami planety, od czasu do czasu jednak praludzie przypadkowo trafili do naszych siedzib-jaski�, stad w�a�nie dotrwa�y do waszych czas�w przekazy o smokach. To nie �aden wymys�, wasi przodkowie w og�le nie mieli wyobra�ni i nie mogliby opowiada� o tym, czego nie widzieli na w�asne oczy. Spotkania nie by�y cz�ste, wi�c tym bardziej obrasta�y legendami, jakich teraz wiele. Sam o tym wiesz... � � Zaintrygowany nie powstrzyma�em si� i zada�em pytanie: � � - Sk�d w takim razie pojawi�y si� podania o tr�jg�owych smokach? � � Smok zako�ysa� si� jakby rozbawiony. � � - To, widzisz, by� nasz podst�p. Chc�c si� w pewnych miejscowo�ciach uwolni� od natr�ctwa ludzi postanowili�my ich skutecznie przep�oszy�. Zauwa�yli�my, �e cz�owiek najbardziej si� l�ka rzeczy niezwyk�ych, b�d� nienormalnych... Udawali�my tedy tr�jg�owe smoki i na ludziach wywiera�o to ogromne wra�enie; w przestrachu uciekali, dok�d oczy ponios�, a raczej nogi, bo wzrok wtedy mieli b��dny. Z czasem nasza m�odzie� zabaw� sobie z tego uczyni�a ponad miar� strasz�c ludzi. � � - Ale w jaki spos�b. � � - Bardzo prymitywny. Do tego celu potrzebne s� pag�rki poro�ni�te g�sto krzewami. Nale�y umiej�tnie si� podkra��; jeden smok zajmuje takie miejsce, �e wida� go prawie w ca�ej okaza�o�ci, dwaj pozostali wystawiaj� tylko g�owy chowaj�c przemy�lnie tu��w. Wystarczy jednocze�nie rykn��. Nie zdarzy�o si� jeszcze, �eby cz�owiek zechcia� sprawdzi�, czy to trzy smoki, czy jeden o trzech g�owach. � � Tu smok zarechota� klepi�c si� �apami po brzuchu, a� zadudni�o po okolicy. � � Smok z poczuciem humoru - pomy�la�em w�ciek�y. Naczelny te� smok, ale bez poczucia humoru. Jeszcze got�w mi udowodni�, �e spi�em si�, zamiast wykonywa� swoje obowi�zki dziennikarskie. A Ksi�yc ju� wysoko si� wzni�s�, Mars wkr�tce zadzie... - i popatrzy�em w kierunku wisz�cego ju� nad samym horyzontem Marsa. � � Smok obr�ci� �eb zainteresowany, na co tak usilnie patrz�. Milcza�em my�l�c z zawi�ci� o tych, kt�rzy ogl�daj� teraz transmisj�. Drgn��em, kiedy smok odezwa� si� chrapliwie: � � - I po co to by�o tam lecie�? Przecie� tam, na tej czerwonej planecie, nic nie ma... � � - Sk�d to wiesz?! � � - Nie pami�tam. Po prostu wiem. � � Zamilk�em zadumany nad niewiarygodnie otch�ann� tajemnic� przesz�o�ci. Czy aby wszystko odbywa�o si� tak, jak ucz� podr�czniki? Jak naprawd� wygl�da� nasz uk�ad planetarny kilkaset milion�w lat temu? Z zamy�lenia wyrwa�o mnie pytanie zadane nieodmiennie chrapliwym g�osem. � � - A ty sam, sk�d ty b�dziesz? � � - Z Krakowa - odpar�em. � � Na to smok rykn�� z cicha, zatupa�, grzmotn�� par� razy ogonem o ziemi�. � � - I s�ysze� nie chc� o tym pod�ym mie�cie! Wszak to wasi przodkowie zamordowali tam mojego kuzyna, kt�ry najspokojniej mieszka� sobie w jaskini i nie wadzi�... Melancholijny jaki� taki by�. A zabili go podst�pnie, tch�rzliwie i jeszcze si� tym szczyc�! Zg�adzili go ze strachu przed nieznanym. Co nieznane to wrogie, tacy ju� jeste�cie wy, ludzie! - rycza� w uniesieniu smok, a ja omal nie spad�em z drzewa cofaj�c si� przera�ony jego gniewem. � � - Ja dopiero od niedawna jestem w Krakowie - wyj�ka�em nieporadnie, poniewa� nic rozs�dniejszego nie przysz�o mi do g�owy. � � Smok jakby u�mierzy� swoj� z�o��. � � - Konformizm - parskn��. - To te� jedna z waszych g��wnych cech. � � Niepomny na nic wypali�em: � � - A dziewice to kto niby po�era�, co? � � Tym wypadem chcia�em wreszcie powstrzyma� go od ci�g�ych komentarzy ludzkiego charakteru, co mi si� powiod�o, bowiem smok jakby uleg� nag�ej konfuzji. � � - No tak - wychrypia�. - Wiedzia�em, �e tak si� stanie. Od tego pytania nie ma odwo�ania - powiedzia� ponuro i nagle rykn�� tryumfalnie: A czy ty wiesz, kto nas do tego nak�oni�? � � Milcza�em zaskoczony konwersj� w zachowaniu si� smoka. - Nie wiesz? Ot� dowiedz si�, �e to w�a�nie ludzie wpadli na ten g�upawy pomys�! Przyznaj�, w�r�d nas znale�li si� tacy, co si� po�akomili... I drogo przysz�o potem za to zap�aci�. Dziewice, hm, dawno to by�o - doda� marzycielsko. - Smakowite, �agodne... - i mlasn�� obrzydliwie ozorem. Ale ci rycerze, och nie! " � � Ogarn�a mnie pasja. Da� w �eb temu potworowi! Ale jak? Zamiast tego warkn��em: � � - Przekl�te ludojady! Nic dziwnego, �e was wyt�piono! - O, przepraszam - obrazu si� smok. - Kanibalizm to nie nasz wymys�. Owszem, konsumowa�o si� dziewice, na miejscu oraz na wynos, ale przecie� nale�� one do zupe�nie innego gatunku, ba nawet rz�du. Krokodyle, tako� rekiny z�eraj� was, wiem, nie lubicie tego, ale te� nie uwa�acie takiego sposobu od�ywiania si� za szczeg�lne przest�pstwo. Sk�d wi�c taka nienawi�� do nas? Czy�by sz�o o dziewice? � � Nic nie odpowiedzia�em, wi�c ci�gn�� dalej. � � - S�dz�, �e si� nie myl�. Winicie nas pod�wiadomie, �e jakoby za jednym zamachem zaspokajamy podw�jnie g��d, normalny i seksualny. Ach, c� za przewrotnie perwersyjne my�lenie! M�wi�em przecie�, i� to ludzie nauczyli nas po�era� dziewice... - i zamilk�, a nast�pnie ziewn�� szeroko. - No, musz� ju� i�� do naczelnika - przerwa� przed�u�aj�c� si� cisz�. � � Zesztywnia�em. O jakim naczelniku on m�wi? Czy ten upiorny sen nigdy si� nie sko�czy? I w tej samej chwili przypomnia�em sobie, i� szef te� co� m�wi� o naczelniku, ale niezbyt uwa�nie s�ucha�em. Teraz nagle zacz��em kojarzy� w jedno niejasne wypowiedzi naczelnego. Tylko co z tym wsp�lnego ma smok? Zapyta� go wprost? Niezr�cznie jako�. � � - A... w jakiej to sprawie do naczelnika? - zapyta�em jednak. � � Smok a� sapn�� ze zdziwienia. � � - Co to znaczy "w jakiej sprawie"? Po prostu mieszkam w tych stronach, nie opodal osady i dba� musz� o dobros�siedzkie stosunki. Poza tym... - urwa� nagle i znowu m��ci� ziemi� ogonem. � � Straszliwe podejrzenie zmrozi�o m�j umys�. Wi�c jednak?... Postanowi�em zapyta� bez ogr�dek. Je�li to sen, niech si� czym pr�dzej do�ni. A je�eli nie?... Trudno. Zaryzykuj�. � � - Czy�by� nadal pobiera� haracz? Nie mo�esz si� obej�� bez... e... dziewic? - wypali�em jadowicie. � � Ze smokiem dzia�o si� co� dziwnego. �mia� si� bezg�o�nie i ko�ysz�c si� rytmicznie przytupywa�, i jeszcze jakby z politowaniem kiwa� g�ow�, a zarazem odwraca� j�, nie wiadomo dlaczego. � � - Chyba �artujesz - wychrypia� wreszcie. - No, tak, poniek�d mia�em najpierw taki zamiar - przyzna� si� wielce zmieszany. - Trudno si� pozby� tysi�cletnich nawyk�w t�umaczy� si�. � � Nie wierz�c w�asnym uszom s�ucha�em go z otwartymi szeroko usty. � � - Bo widzisz - ci�gn�� - odby�o si� to tak: Przyby�em przed dziesi�ciu laty w te tu strony i zaraz po do�ynkach wtargn��em z wielkim rykiem znienacka do osady, ali�ci jej mieszka�cy nie zdo�ali si� nawet porz�dnie wystraszy�. Popici, jak to zwyczajnie po takowej uroczysto�ci, nie wiedzieli, czy im si� w oczach mieni, czy co... Us�ysza�em nawet, jak kto� przeklina - cholera, ma�o bia�ych myszek, to teraz mi si� bestia wielga zwiduje! - i zacz�� zawodzi� - "na lwa srogiego bez obrazy si�dziesz i na ogromnym smoku je�dzi� b�dziesz"... - Zatrz�s�o mn�. Taki afront! Szcz�liwie naczelnik by� w miar� trze�wy. Wystawi�em mu tedy zaraz swoje ��dania. S�ucha� uwa�nie, potem roze�mia� si� i prawi owszem, to i to da si� zrobi�, czemu nie, ale co do dziewic... - i jeszcze bardziej zacz�� si� �mia�, lecz jako� nieprzyjemnie. Ze�li�em si� i ju� mia�em go zdzieli� ogonem, kiedy zn�w rzecze - czekaj�e, zaraz ci wszystko grzecznie wyja�ni�. Ot� z dziewicami to ju� nie te czasy. Musia�by� si� kontentowa� niedoros�ymi podlotkami, chudymi, jak to w takim wieku bywa, nic smacznego, za� innych dziewic po prostu nie ma - i znowu zarechota� odra�aj�co. - Ale ty si� nie trap, co� zaradzimy, mo�esz na nas polega�. Sw�j coroczny haracz otrzymasz. No, powiedzmy, nieco odmienny, lecz wyboru nie masz - zako�czy� zuchwale. Zgodzi�em si� niebacznie, bo po prawdzie co mog�em rzeczywi�cie uczyni�? W pierwszym roku, nie powiem, nie narzeka�em. Tako� i w drugim, lecz potem co� ten haracz za bardzo wydal mi si� odmienny. Pr�buj� mnie otru�, czy jak? - tak sobie �ama�em g�ow�, a� wreszcie sam naczelnik po kilku g��bszych zdradzi� mi niedawno, w przyp�ywie szczero�ci, spos�b wyboru haraczu. O, ja nieszcz�sny! - rykn�� smok. I na co mi to przysz�o! � � Doszcz�tnie og�upia�y chciwie jednak s�ucha�em. � � - Ot� wyobra� sobie - ci�gn�� dalej sw� niesamowit� opowie�� - na jaki to przewrotny pomys� wpadka m�ska polowa osiedla. Uradzili, �e co roku typowa� b�d� najgorsz� te�ciow� i j� w�a�nie przeznacza� mnie na po�arcie! O tempora! O mores! Biada mi! - lamentowa� nieprzystojnie smok. � � Wreszcie sp�yn�o na mnie d�ugo oczekiwane ol�nienie! A wi�c to tak! Jak�e prosto t�umacz� si� wspomniane przez naczelnego niespotykane "dobre obyczaje" w osiedlu. �w brak zadra�nie� pomi�dzy te�ciowymi a zi�ciami! Te przyk�adne ma��e�stwa... Pogodna, wspania�a atmosfera rodzinna w ka�dym domu. I jeszcze s�siedzkie wsp�zawodnictwo, czyja te�ciowa jest lepsza! Cudowna s�odycz te�ciowych przy jednocze�nie wyzywaj�cym i dziwnym zachowaniu si� naczelnika, co zwr�ci�o uwag� redaktora "Nowych Wie�ci" i mojego szefa r�wnie�, kt�ry sz�stym zmys�em wyczu� sensacj� mog�c� i�� o lepsze z wypraw� za�ogow� na Marsa. � � Mam tedy sensacj�, tyle �e bezu�yteczn�, bowiem po przeczytaniu pierwszych paru zda� reporta�u naczelny pocz�stuje mnie takim kopniakiem, �e poszybuj� na Marsa bez dodatkowych dopalaczy! A smok bez w�tpienia zdaje sobie spraw�, i� nikt w jego istnienie, ani te� w po�eranie te�ciowych, nie uwierzy i dlatego tak bezkarnie grasuje. � � Nie by�o sensu kontynuowa� dalej marszu do osiedla. Wr�c� i mo�e jeszcze zd��� obejrze� przynajmniej zako�czenie transmisji. � � Smok a� podskakiwa� ze �miechu, kiedy mu opowiedzia�em o celu mojej w�dr�wki. Potem rykn��, przeci�gn�� si� lubie�nie i j�� si� spiesznie �egna� t�umacz�c, �e w�a�nie musi przyst�pi�. do wype�nienia swojego corocznego obowi�zku. � � - Jak�e to tak?! - zapyta�em zdumiony. - Przecie� sam m�wi�e�, �e w tym nie gustujesz? � � - Nno tak - zgodzi� si�. - Tylko, �e pilnie czekaj� na mnie, to na moj� cze�� ten festyn! - doda� z dum�. I nie mog� zawie�� zaufania naczelnika oraz jego przyjaci�, kt�rych nie wolno pozostawia� w biedzie. Wszak trzeba ludziom pomaga� - doko�czy� z dwuznaczn� powag� i rykn�wszy pomkn�� ci�kim cwa�em w kierunku ledwie widniej�cego osiedla, sk�d donosi�y si� chwilami skoczne d�wi�ki. Odwr�ci� si� jeszcze raz i ju� z oddali zawo�a�: � � - A z tymi dziewicami to wcale nie jest tak, jak mi naczelnik prawi�! � � I znikn�� za najbli�szym osta�cem, a ja pozosta�em sam, niepewny, czy ryzykowa� niespodziewan� wypraw� na Marsa, czy te� od razu zrezygnowa� z zawodu dziennikarza, skoro nie mog� napisa� prawdy. ��� powr�t