7879
Szczegóły |
Tytuł |
7879 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7879 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7879 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7879 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HOWARD PHILLIPS LOVECRAFT
Opowiadania
Alchemik
Wysoko, na poro�ni�tym traw� wierzcho�ku wzg�rza, kt�rego zbocza i podstaw�
porastaj� le�ne ost�py z pokrzywionymi, pos�pnymi drzewami, stoi stare zamczysko
moich przodk�w. Od stuleci jego blanki i krenele spogl�da�y ponuro na dzik� i
surow� okolic� woko�o, pe�ni�c funkcje siedziby i warowni dumnego rodu, kt�rego
szlachetna linia starsza jest nawet ni� poro�ni�te mchem zamkowe mury. Owe
stare, nadgryzione z�bem czasu wie�yce sk�ada�y si� ongi, jeszcze w czasach
feudalizmu, na jedn� z najbardziej przera�aj�cych i strasznych fortec w ca�ej
Francji. Z jego machiku�owych gzyms�w i podwy�szonych blank�w odpierano ataki
baron�w, hrabi�w, a nawet kr�l�w, na tyle skutecznie, �e jego przestronne
komnaty nigdy nie rozbrzmiewa�y echem krok�w naje�d�c�w. Jednak w miar� up�ywu
czasu wszystko si� zmieni�o. Lata chwa�y nale�a�y ju� do przesz�o�ci. Ub�stwo
granicz�ce z n�dz� w po��czeniu z dum� naszego imienia nie pozwalaj�c� na
z�agodzenie tego stanu poprzez prowadzenie kupieckiego trybu �ycia sta�o si�
przyczyn�, i� moi przodkowie nie zdo�ali utrzyma� posiad�o�ci w stanie dawnej
chluby i chwa�y, za� odpadaj�ce od gzyms�w kawa�ki kamieni, chwasty pieni�ce si�
w parkach, wysch�a fosa, �le wybrukowane dziedzi�ce i chyl�ce si� ku upadkowi
zewn�trzne wie�e, podobnie jak zapadaj�ce si� posadzki, z�arta przez korniki
boazeria i wyblak�e gobeliny - wszystko to zdawa�o si� opowiada� pos�pna
histori� o czasach minionej �wietno�ci. W miar� up�ywu wiek�w najpierw jedna,
potem za� druga z czterech wie� zosta�a opuszczona i pozostawiona, by obr�ci�
si� w ruin�. Na koniec nieliczni ju� potomkowie pot�nych ongi w�adc�w maj�tku
zagnie�dzili si� w ostatniej wie�y.
To w�a�nie w jednej z ogromnych komnat owej wie�y przyszed�em na �wiat ja:
Antoine, ostatni z nieszcz�snych, przekl�tych hrabi�w de C..., 90 d�ugich lat
temu. W tych murach i po�r�d mrocznych, cienistych ost�p�w le�nych, dzikich
w�woz�w i grot na zboczu wzg�rza poni�ej, sp�dzi�em pierwsze lata mego
burzliwego �ycia, nie zna�em moich rodzic�w. Ojciec zgin�� w wieku lat 32 zabity
przez kamie�, kt�ry jakim� sposobem odpad� od gzymsu jednej z opuszczonych wie�,
na miesi�c przed moim przyj�ciem na �wiat. Matka umar�a w po�ogu, a opiek� nade
mn� i moj� edukacj�, przej�� ostatni z zamkowych s�ug, stary, wierny cz�ek o
wybitnej inteligencji, kt�rego imi� brzmia�o, jak pami�tam, Pierre. By�em
jedynakiem i doskwiera� mi brak towarzystwa, kt�ry by� wynikiem osobliwego stylu
wychowania, narzuconego mi przez podstarza�ego opiekuna, nie pozwalaj�cego na
spotykanie si� z dzie�mi wie�niak�w, bawi�cymi si� zwykle na r�wninach u podn�a
wzg�rza. Pierre powiedzia�, �e zakaz ten obowi�zywa� mnie dlatego, i� jako
szlachetnie urodzonemu nie uchodzi�o mi przebywa� w towarzystwie ludzi z plebsu.
Teraz wiem jednak, �e chcia� w ten spos�b nie dopu�ci�, bym us�ysza� pog�oski o
przera�aj�cej kl�twie, jaka ci��y�a na naszym rodzie; o kt�rej plotki kr��y�y
do�� szeroko, rozg�aszane i ubarwiane przez wie�niak�w opowiadaj�cych je sobie
nawzajem, z podnieceniem i ze zgroz�, wieczorami, przy rozgrzanych przyjemnie
kominkach ich chat.
Tak odizolowany i pozostawiony samemu sobie sp�dzi�em d�ugie godziny mego
dzieci�stwa na studiowaniu starych ksi�g, kt�rych bez liku by�o w nawiedzanej
przez cienie bibliotece zamczyska, lub te� kr��y�em bez celu po widmowym lesie,
kt�rego rozleg�a po�a� si�ga�a nieomal podn�a pot�nego pag�rka.
By� mo�e wskutek takiego, a nie innego otoczenia, m�j umys� bardzo wcze�nie
ogarn�a mgie�ka melancholii. Moja uwaga za� skupi�a si� na nauce i zg��bianiu
mrocznych, okultystycznych sztuk.
O moim rodzie powiedziano mi mo�liwie jak najmniej, nie mniej nawet tak sk�py
zapas informacji zdo�a� wprawi� mnie w t�gie przygn�bienie. By� mo�e to wahanie
z jakim m�j stary opiekun rozmawia� ze mn� o moich przodkach spowodowa�o
pojawienie si� w mym sercu dojmuj�cej zgrozy, kt�ra narasta�a z ka�d� wzmiank� o
moim wielkim domu. Kiedy przesta�em by� dzieckiem zdo�a�em zrozumie� oderwane
fragmenty rozm�w, przej�zyczenia i zapomnienia, kt�re staruszkowi w miar� up�ywu
lat zdarza�y si� coraz cz�ciej, i po��czy�em je z pewn� okoliczno�ci�, kt�ra
zawsze wydawa�a mi si� dziwna, teraz za� uwa�a�em j� za jawnie przera�aj�c�.
Okoliczno�� o kt�rej wspomnia�em to m�ody wiek w jakim hrabiowie z mego rodu
rozstawali si� z tym �wiatem. Z pocz�tku uwa�a�em to za rzecz zwyczajn�, s�dz�c,
i� by� mo�e nale�eli�my do rodu ludzi �yj�cych kr�tko "z natury", w ko�cu jednak
zacz��em zg��bia� szczeg�y poszczeg�lnych przedwczesnych zgon�w i ��czy� je z
dygresjami staruszka, kt�ry cz�sto m�wi� o kl�twie jaka przez stulecia nie
pozwoli�a kolejnym dziedzicom mego tytu�u na prze�ycie wi�cej ni� trzydziestu
dw�ch lat.
Na dwudzieste pierwsze urodziny otrzyma�em od Pierre'a rodzinny dokument, kt�ry,
jak mi powiedzia�, przechodzi� od wielu pokole� z ojca na syna i trafia� w r�ce
kolejnych spadkobierc�w tytu�u. Jego tre�� by�a doprawdy wielce osobliwa, i gdy
przeczyta�em go z uwag�, potwierdzi�y si� moje najmroczniejsze przypuszczenia.
Moja wiara w rzeczy nadnaturalne by�a w�wczas bardzo silnie zakorzeniona, w
przeciwnym bowiem razie nawet nie zadawa�bym sobie trudu, by rzuci� okiem na �w
po��k�y ze staro�ci dokument. Przeni�s� mnie on do mrocznych lat trzynastego
wieku, kiedy stare zamczysko, w kt�rym si� znajdowa�em, by�o przera�aj�c�,
straszliw�, niezdobyt� fortec�.
Na kartach dokumentu zawarta by�a historia o pewnym starcu, kt�ry mieszka� ongi
w naszym maj�tku, cz�eku wielce utalentowanym, cho� by� on jedynie prostym
wie�niakiem, o imieniu Michel, do kt�rego dodawano zwykle przydomek Mauvais - co
znaczy Z�y. Cieszy� si� on. sk�din�d zas�u�on�, paskudn� reputacj�. Studiowa�
nauki nieznane jego ziomkom, poszukuj�c rzeczy takich jak Kamie� Filozoficzny,
czy Eliksir Wiecznego �ycia i, jak g�osi�a fama, posiada� ogromn� wiedz� z
zakresu Czarnej Magii i Alchemii. Michael Mauvais mia� jedynego syna, imieniem
Charles; m�odzie�ca "bieg�ego" podobnie jak on w tajemniczych sztukach, zwanego
Le Sorcier - czyli Czarownik. Para ta, unikana przez wie�niak�w - podejrzewana
by�a o najbardziej odra�aj�ce praktyki. M�wiono, �e Michel spali� �ywcem swoj�
�on�, by z�o�y� j� w ofierze Diab�u; tym dw�m przera�aj�cym indywiduom
przypisywano r�wnie� niezliczone i niewyja�nione zagini�cia dzieci tutejszych
wie�niak�w. Pomimo mrocznej natury przejawianej tak przez ojca jak i przez syna,
ich ciemne dusze rozja�nia� jeden jedyny promyk cz�owiecze�stwa: z�y starzec z
ca�ego serca kocha� swojego syna, podczas gdy m�odzieniec darzy� swojego ojca
bardziej ni� synowskim afektem.
Kt�rej� nocy na zamku powsta�o nieopisane zamieszanie, spowodowane znikni�ciem
m�odego Godfreya, syna hrabiego Henri. Grupa poszukiwawcza z odchodz�cym od
zmys��w ojcem na czele, przyby�a do chaty czarownik�w i natkn�a si� tam na
Michela Mauvais gotuj�cego co� w ogromnym, buchaj�cym par� kotle. Bez konkretnej
przyczyny, w nag�ym przyp�ywie w�ciek�o�ci i rozpaczy, hrabia rzuci� si� na
starego czarownika i zacz�� go dusi�. Nie rozlu�ni� u�cisku, dop�ki ze starca
nie usz�y resztki �ycia. Tymczasem, rozradowani s�u��cy oznajmili o odnalezieniu
panicza Godfreya w odleg�ej i nie wykorzystywanej komnacie wielkiego zamczyska,
stwierdzaj�c tym samym, cho� po niewczasie, �e Michel Mauvais umar� na pr�no.
Kiedy hrabia i jego towarzysze odwr�cili si� od stygn�cego z wolna cia�a starca,
spomi�dzy drzew wy�oni�a si� pos�pna sylwetka Charlesa le Sorcier. Zdenerwowani
s�u��cy wyja�nili mu co si� sta�o, jednak m�czyzna przez chwil� wydawa� si� nie
poruszony �mierci� ojca. Nagle, podchodz�c wolno do hrabiego, dobitnie
wypowiedzia� przera�aj�ce s�owa kl�twy, kt�ra od tej pory sp�dza�a sen z powiek
kolejnym dziedzicom rodu de C...:
"niechaj nigdy szlachcic z twego rodu nie prze�yje wi�cej lat ni� ty!"
Po czym odskoczywszy w ty�, w cie� drzew, wyrwa� spomi�dzy fa�d swej tuniki
fiolk� bezbarwnego p�ynu i cisn�wszy j� w twarz mordercy swego ojca rozp�yn��
si� w mroku nocy. Hrabia skona� na miejscu i pogrzebano go nast�pnego dnia, w
kilka godzin po jego trzydziestych drugich urodzinach, nie odnaleziono �ladu
zab�jcy, pomimo i� grupki uzbrojonych wie�niak�w przeczesa�y okoliczne lasy i
pastwiska wok� wzg�rza.
Czas i brak kogo� kto m�g�by przypomina� o niej, zatar� wspomnienia kl�twy w
umys�ach rodziny zmar�ego hrabiego, tote� kiedy Godfrey, mimowolny sprawca ca�ej
tragedii zgin��, przeszyty strza��, na polowaniu, w wieku lat 32, jedyn� reakcj�
by� smutek i �al wywo�any jego przedwczesnym odej�ciem. Kiedy jednak, wiele lat
p�niej nast�pny hrabia, imieniem Robert zosta� znaleziony bez �ycia na
pobliskim polu, i nie wykryto konkretnej przyczyny jego zgonu, wie�niacy pocz�li
szepta�, �e ich senior, na kr�tko przed spotkaniem ze �mierci� sko�czy� 32 lata.
Louis, syn Roberta w tym samym wieku co ojciec utopi� si� w zamkowej fosie, i od
tej pory, upiorna kronika przera�aj�cych wypadk�w ci�gnie si� przez ca�e
stulecia - Henri, Robertowie, Antoineowie i Armandowie - wszyscy oni zostali
skoszeni przez bezlitosn� kostuch�, gdy liczyli sobie prawie dok�adnie tyle samo
lat co ich przodek, kiedy zamordowa� starego Michela Mauvais.
To co przeczyta�em upewni�o mnie, �e zosta�o mi jeszcze najwy�ej jedena�cie lat.
�ycie kt�re dot�d sobie lekcewa�y�em, sta�o si� mi cenniejsze z ka�dym mijaj�cym
dniem, gdy zag��bia�em si� coraz dalej i dalej w �wiat tajemnych sztuk czarnej
magii. Poniewa� �y�em w odosobnieniu, nowoczesna nauka nie mia�a na mnie
najmniejszego wp�ywu i pracowa�em z r�wnym zaci�ciem jak stary Michel i Charles,
usi�uj�c zg��bi� sekrety demonologicznych i alchemicznych nauk. Mimo to w �aden
spos�b nie potrafi�em wyt�umaczy� dziwnej kl�twy spoczywaj�cej na moim rodzie. W
chwilach niezwyk�ej wr�cz racjonalno�ci, by�em nawet got�w szuka� naturalnego
wyja�nienia. Jednak - kiedy poszukiwania naukowe spe�z�y na niczym - powr�ci�em
do okultystycznych studi�w i pr�by znalezienia zakl�cia, kt�re uwolni�oby m�j
r�d od przera�aj�cego brzemienia. Jednego by�em absolutnie pewny. Nigdy nie
powinienem si� o�eni�, bo je�li nie powstanie nast�pna ga��� naszej rodziny, by�
mo�e kl�twa zako�czy si� na mojej osobie.
Gdy dobiega�em trzydziestki, stary Pierre zosta� wezwany w ostatni� podr� do
najodleglejszej z krain. Pogrzeba�em go w�asnor�cznie pod kamieniami na
dziedzi�cu, po kt�rym tak lubi� przechadza� si� za �ycia. Zosta�em wi�c sam w
pos�pnych murach fortecy, a d�awi�ce uczucie samotno�ci sprawi�o, i� umys�
przesta� buntowa� si� przed nieuchronn� zgub� i praktycznie rzecz bior�c
pogodzi�em si� z tym, �e podziel� los moich przodk�w. Wiele czasu zajmowa�o mi
obecnie zwiedzanie ruin, opuszczonych sal i wie� starego zamczyska, do kt�rych w
m�odo�ci nie pozwala� mi zagl�da� strach, i w kt�rych - jak mawia� stary Pierre
- od czterech stuleci nie posta�a ludzka stopa. Napotka�em tam wiele osobliwych
i przera�aj�cych rzeczy. Moje oczy spogl�da�y na meble pokryte naniesionym przez
stulecia kurzem i prze�arte do cna przez wilgo� i grzyby. Wsz�dzie rozci�ga�y
si� grube, lepkie, odra�aj�ce paj�czyny, a w nieprzeniknionych ciemno�ciach
rozlega� si� �opot ogromnych, sk�rzastych, nietoperzych skrzyde�.
Prowadzi�em dok�adny dziennik, zapisuj�c w nim dok�adnie dni, a nawet godziny,
gdy� ka�dy ruch wahad�a starego zegara stoj�cego w bibliotece zdawa� si�
przypomina� mi o nieuchronno�ci mego losu. W ko�cu nadszed� czas, kt�rego tak
si� obawia�em. Poniewa� moi przodkowie po�egnali si� z �yciem na kr�tko przed
uko�czeniem 32 roku �ycia, osi�gn�wszy �w z�owieszczy wiek zacz��em spodziewa�
si�, �e �mier� mo�e zaskoczy� mnie praktycznie w ka�dej chwili, nic wiedzia�em w
jakiej dziwnej objawi mi si� postaci, wiedzia�em wszak, i� nie b�d� jej potuln�
pasywn� ofiar�. Z �ywszym wigorem wznowi�em zwiedzanie starego zamku i
przepatrywanie znajduj�cych si� w nim osobliwo�ci.
Sta�o si� to podczas najd�u�szej z moich w�dr�wek w opuszczonej cz�ci zamku na
mniej ni� tydzie� przed fataln� godzin�, kt�ra, jak si� obawia�em, b�dzie
ostateczn� granic� mego ziemskiego �ywota, i kt�rej prze�ycia nie �udzi�em si� w
naj�mielszych marzeniach. Przez wi�ksz� cz�� ranka kr�ci�em si� w g�r� i w d�
po na wp� zniszczonych schodach w jednej z najbardziej zapuszczonych,
pradawnych wie�. Po po�udniu postanowi�em odwiedzi� ni�sze poziomy schodz�c w
g��b czego�, co wygl�da�o na �redniowieczne lochy lub, by� mo�e, prochowni�.
Kiedy w�drowa�em wolno wzd�u� pokrytego warstewk� saletry przej�cia u podn�a
ostatnich schod�w stwierdzi�em, �e pod�o�e jest wyj�tkowo wilgotne i niebawem w
migotliwym �wietle pochodni spostrzeg�em, i� dalsz� drog� zagradza mi gruba,
�lepa, pokryta wodnymi zaciekami �ciana. Odwr�ci�em si�, by zawr�ci�, gdy wtem
m�j wzrok pad� na niewielk� uchyln� klap� z �elaznym k�kiem po�rodku,
znajduj�c� si� dok�adnie pod moimi stopami. Odst�pi�em o krok i pochyliwszy si�,
unios�em j� z trudno�ci� ods�aniaj�c mroczn� czelu��, z kt�rej buchn�� podmuch
cuchn�cego powietrza o ma�o nie gasz�c mojej pochodni; w jej z�otawym blasku
dostrzeg�em szczyt w�skich kamiennych schod�w. Kiedy, pochyliwszy d�o� z
pochodni� w g��b otworu, stwierdzi�em, i� �uczywo pali si� swobodnie i nie
zamierza zgasn��, podj��em decyzj�. Stopni by�o sporo i prowadzi�y one do
w�skiego kamiennego korytarza, kt�ry, o czym by�em przekonany, musia� znajdowa�
si� g��boko pod powierzchni� ziemi. By� on, jak si� okaza�o bardzo d�ugi i
ko�czy� si� masywnymi d�bowymi drzwiami, ociekaj�cymi wilgoci� i uparcie
opieraj�cymi si� podejmowanym przeze mnie pr�bom ich otwarcia. Gdy po pewnym
czasie zaprzesta�em pr�nych wysi�k�w, i zawr�ci�em ku schodom, prze�y�em
najbardziej zdumiewaj�cy, mro��cy krew w �y�ach szok, jaki jest w stanie ogarn��
ludzki umys�.
Nagle, bez ostrze�enia, us�ysza�em jak ci�kie drzwi za moimi plecami otwieraj�
si� powoli, przy wt�rze skrzypienia zardzewia�ych zawias�w. Moich pierwszych
wra�e� po prostu nie spos�b opisa�. Spotkanie, w miejscu takim jak ten
opuszczony stary zamek z ewidentnym dowodem obecno�ci cz�owieka, czy ducha
wywo�a�o w moim m�zgu uczucie dojmuj�cej, przenikaj�cej do szpiku ko�ci zgrozy.
Kiedy si� w ko�cu odwr�ci�em i spojrza�em w kierunku �r�d�a d�wi�ku,
skamienia�em z przera�enia. W prastarych gotyckich drzwiach sta� jaki� cz�owiek.
By� to m�czyzna nosz�cy d�ug� ciemn�, �redniowieczn� tunik� i myck�. Jego
d�ugie w�osy i g�sta broda mia�y przera�liwy, ciemny odcie�. Czo�o wydawa�o si�
nienaturalnie wysuni�te do przodu, policzki zapadni�te i pokryte niewiarygodnie
g��bokimi zmarszczkami, a jego d�ugie, powykrzywiane i przypominaj�ce szpony
r�ce, by�y niemal marmurowo bia�e; tak bia�ych r�k nie widzia�em jeszcze u
�adnego cz�owieka. Jego sylwetka, chuda jak u ko�ciotrupa by�a dziwnie
przygarbiona i nieomal gin�a w�r�d fa�d lu�nej, osobliwej szaty. Najbardziej
zdumiewaj�ce by�y jednak jego oczy - bli�niacze jaskinie bezdennej czerni,
przepe�nione zrozumieniem i wiedz�, nasycone jednak robaczywym, niemal
namacalnym z�em. Wpatrywa�y si� teraz we mnie, przeszywaj�c m� dusz� jadem
nienawi�ci i sprawia�y, �e sta�em w bezruchu, jak wro�ni�ty w ziemi�. Wreszcie
posta� przem�wi�a tubalnym g�osem, kt�ry zmrozi� mnie do szpiku ko�ci sw� pustk�
i nieskrywan� wrogo�ci�. J�zyk, jakim pos�ugiwa� si� �w m�czyzna by� pewn�
form� �aciny u�ywanej przez �redniowiecznych uczonych i kt�r� zna�em dzi�ki
zg��bieniu rozlicznych dzie� starych alchemik�w i demonolog�w. Widmo powiedzia�o
mi o kl�twie, kt�ra wisia�a nad mym rodem, o moim zbli�aj�cym si� ko�cu, o
morderstwie Michela Mauvais pope�nionym przez mego przodka i o upojnej zem�cie
Charlesa Le Sorcier. nieznajomy opowiedzia� mi r�wnie� o tym, jak m�ody Charles
znikn�wszy w mroku nocy, powr�ci�, wiele lat p�niej, by zabi� hrabiego
Godfreya, na polowaniu, kiedy dziedzic osi�gn�� okre�lony wiek, zbli�ony do
wieku w jakim ojciec jego dokona� okrutnego zab�jstwa; oraz o tym jak potajemnie
powr�ci� do zamczyska, gdzie, nie zauwa�ony przez nikogo, zamieszka� w
podziemnej komnacie, w drzwiach kt�rej sta� obecnie upiorny narrator, o tym jak
dopad� Roberta, syna Godfreya, na polu i napoiwszy go - przemoc� - trucizn�,
pozostawi� trzydziestodwuletniego m�czyzn� na �mier� w d�ugich m�czarniach,
wype�niaj�c tym samym z�owrogie s�owa swej kl�twy.
W tym momencie pozostawiona zosta�a w sferze domys��w kwestia rozwi�zania
najwa�niejszej tajemnicy: w jaki spos�b mianowicie kl�twa mog�a trwa� przez
stulecia, skoro niew�tpliwie musia� nadej�� taki dzie�, i� Charles Le Sorcier
rozsta� si� z �yciem: m�czyzna bowiem zmieni� temat i zaj�� si� opowie�ci� o
alchemicznych badaniach dw�ch czarownik�w - ojca i syna, m�wi�c przede wszystkim
o badaniach Charlesa Le Sorcier dotycz�cych eliksiru, kt�ry da�by pij�cej go
osobie wieczne �ycie i m�odo��. Jego entuzjazm na kr�tk� chwil� przygasi�
p�on�cy w jego oczach p�omie� nienawi�ci, kt�ra w pierwszej chwili tak mnie
przerazi�a, ale nieoczekiwanie wrogo�� powr�ci�a i, z g�o�nym w�owym
sykni�ciem, obcy uni�s� trzyman� w d�oni szklan� fiolk�, zamierzaj�c, jak si�
domy�li�em zako�czy� m�j ziemski �ywot w taki sam spos�b, jak Charles Le Sorcier
przed sze�ciuset laty u�mierci� mego przodka.
Kierowany dziwnym instynktem przetrwania zerwa�em wi���ce mnie, niewidzialne
okowy l�ku i cisn��em dogasaj�c� ju� pochodni� w upiorn� posta� stanowi�c� dla
mnie �miertelne zagro�enie. Us�ysza�em trzask p�kaj�cej i niegro�nej ju� Fiolki,
rozstrzaskuj�cej si� o kamienn� posadzk�, gdy tunika dziwnego m�czyzny zapali�a
si� o�wietlaj�c ca�e pomieszczenie upiornym, krwistopomara�czowym blaskiem.
Wrzask przera�enia i bezsilnej w�ciek�o�ci wydany przez niedosz�ego zab�jc� by�
zbyt wielkim ci�arem dla moich starganych nerw�w i zemdlony run��em na �lisk�,
wilgotn� posadzk�.
Kiedy doszed�em do siebie wszystko ton�o w przera�aj�cej ciemno�ci, a m�j umys�
na kr�tk� chwil� sparali�owa�a zgroza, �e m�g�bym ujrze� co� wi�cej, nie mniej
jednak ciekawo�� okaza�a si� silniejsza.
Kim - zapytywa�em sam siebie - by� �w z�y cz�owiek i w jaki spos�b znalaz� si� w
murach tego zamczyska? Dlaczego szuka� zemsty za �mier� Michela Mauvais i w jaki
spos�b kl�twa przetrwa�a stulecia po �mierci Charlesa le Sorcier?
Strach opu�ci� mnie, bowiem wiedzia�em, �e ten kt�rego pokona�em by� g��wnym
�r�d�em mego zagro�enia i to on mia� zada� mi �mier�, by kl�twa mog�a si�
spe�ni�. Teraz by�em wolny i przepe�nia�o mnie pragnienie dowiedzenia si� czego�
wi�cej o z�owieszczej istocie, kt�ra przez stulecia nawiedza�a m�j r�d i
zmieni�a m� m�odo�� w pasmo nie ko�cz�cego si� koszmaru.
Ogarni�ty ��dz� zacz��em grzeba� w kieszeniach w poszukiwaniu krzesiwa i stali,
po czym zapali�em drug�, nie u�ywan� pochodni�, jak� mia�em przy sobie. Blask
�uczywa o�wietli� przede wszystkim le��c� na ziemi, skr�con� i poczernia��
posta� tajemniczego m�czyzny. Upiorne oczy by�y teraz zamkni�te. Poniewa� by�
to odra�aj�cy widok odwr�ci�em si� i wszed�em do komnaty za gotyckimi drzwiami.
Znalaz�em za nimi co�, co przypomina�o laboratorium alchemika. W jednym rogu
znajdowa�a si� sterta l�ni�cego, ��tego metalu, kt�ry l�ni� i migota� w blasku
mojej pochodni. Mog�o to by� z�oto, ale nie przystan��em by to sprawdzi�, bowiem
ostatnie prze�ycia wp�yn�y na mnie w nader osobliwy spos�b. W drugim ko�cu
komnaty znajdowa� si� otw�r prowadz�cy do jednego z dzikich w�woz�w w mrocznych
ost�pach lasu porastaj�cego zbocze wzg�rza. Dopiero teraz, przepe�niony
zdumieniem, u�wiadomi�em sobie w jaki spos�b cz�owiek �w dosta� si� do zamku.
Wyszed�em z pomieszczenia. Zamierza�em min�� szcz�tki nieznajomego, nawet na
niego nie spogl�daj�c, ale gdy si� do� zbli�y�em wyda�o mi si�, �e us�ysza�em
s�aby d�wi�k, jak gdyby w poczernia�ym ciele tli�a si� jeszcze iskierka
plugawego �ycia. Z odraz� pochyli�em si�, by przyjrze� si� zdeformowanemu,
nadpalonemu cia�u spoczywaj�cemu na ziemi, nagle te przera�aj�ce oczy,
czarniejsze nawet ni� osmalona twarz, w kt�rej by�y osadzone, otworzy�y si�
szeroko w wyrazie, kt�rego nie potrafi� okre�li�. Sp�kane wargi szepta�y
niezrozumia�e dla mnie s�owa. Raz wychwyci�em nazwisko Charlesa Le Sorcier, w
pewnej chwili wydawa�o mi si�, �e s�ysz� niewyra�ne: "lata" i "kl�twa". By�o to
jednak zbyt ma�o, by zrozumie� sens tej bez�adnej wypowiedzi. Widz�c, �e nie
pojmuj� znaczenia jego s��w, m�czyzna drgn��, a w jego oczach raz jeszcze
rozb�ys� p�omie� wrogo�ci. Wzdrygn��em si� mimowolnie, i naraz �w ludzki wrak,
resztk� sit uni�s� upiorn�, osmalon� g�ow� z wilgotnej, zapadni�tej, �liskiej
posadzki. Sparali�owa� mnie strach, a ten nieszcz�nik, le��cy przede mn� strz�p
cz�owieka, wykrzycza� poprzez sp�kane usta s�owa, kt�re od tej pory b�d� n�ka�
mnie dniami i nocami:
"G�upcze!" - zakrzykn�� - "Nie domy�lasz si� mojej tajemnicy? Czy brak ci m�zgu,
�e nie potrafisz rozpozna� czyja wola przez sze�� stuleci czuwa�a, by spe�niona
by�a potworna kl�twa ci���ca na twym rodzie? Czy� nie m�wi�em ci o wielkim
eliksirze wiecznego �ycia? Nie wiesz, �e sekret Alchemii zosta� rozwi�zany? To
Ja! Ja! Ja! Prze�y�em ca�e sze��set lat, by dope�ni� mej zemsty. Jam jest bowiem
Charles Le Sorcier!"
Azathoth
(Azathoth)
Gdy �wiat si� zestarza�, a cuda znikn�y z umys��w ludzi; gdy szare miasta
podnios�y w zadymione niebo swe ponure i brzydkie wie�e, w kt�rych cieniu nikt
ju� nie m�g� �ni� o s�o�cu czy wiosennych, ukwieconych ��kach; gdy wiedza odar�a
ziemi� z jej p�aszcza pi�kno�ci, a poeci nie potrafili ju� �piewa� o niczym
wi�cej, jak tylko o ogl�danych pijanym okiem wypaczonych zjawach swych jestestw;
gdy rzeczy prawdziwie warto�ciowe zacz�y przemija�, a dzieci�ce nadzieje
znikn�y na zawsze, by� cz�owiek, kt�ry wyw�drowa� z �ycia w poszukiwaniu krain,
dok�d uciek�y sny �wiata.
Niewiele napisano o imieniu i miejscu zamieszkania tego cz�owieka, gdy�
zajmowano si� wtedy tylko rzeczywisto�ci�; st�d obie te rzeczy s� bardzo
tajemnicze. Wystarczy wiedzie�, �e mieszka� w mie�cie z wysokimi murami, w
kt�rym panowa�y sterylne zmierzchy i �e harowa� ca�ymi dniami w�r�d cieni i
ha�as�w. Wieczorami wraca� do pokoju, kt�rego jedyne okno nie patrzy�o na pola i
lasy, lecz na brudny dziedziniec, na kt�ry spogl�da�y w t�pej rozpaczy te� inne
okna. Mo�na z nich by�o dostrzec tylko mury, mo�e z wyj�tkiem czego�, co dawa�o
si� zobaczy�, gdy cz�owiek mocno si� wychyli� i spojrza� na w�druj�ce gwiazdy.
Poniewa� jednak same �ciany i okna musia�y w kr�tkim czasie doprowadzi� do
szale�stwa kogo�, kto wiele �ni� i czyta�, mieszkaniec tego pokoju sp�dza� noc
za noc� na wychylaniu si� przez okno i przygl�daniu si� fragmentom rzeczy
znajduj�cych si� poza realnym �wiatem i szaro�ci� wysokich miast. Po latach
pocz�� nadawa� imiona wolno �egluj�cym gwiazdom i w�drowa� za nimi w wyobra�ni,
gdy ze�lizgiwa�y si� poza zasi�g wzroku.
A� w ko�cu jego zmys�y otworzy�y si� na wiele tajemnych perspektyw, kt�rych
istnienia nigdy nawet nie podejrzewano. Pewnej nocy, nad ogromn� zatok� zosta�
po�o�ony most i �cigane w snach nieba zst�pi�y do okna samotnego obserwatora,
zmiesza�y si� z zat�ch�ym powietrzem w jego pokoju i uczyni�y go cz�ci� swego
s�ynnego cudu.
Wesz�y do jego pokoju rozszala�e strumienie fioletowego l�nienia zorzy; wiry
z�otego py�u i ognia, wiruj�ce do najdalszych przestrzeni i ci�kie od zapachu
spoza �wiat�w. Wla�y si� tam opiumowe oceany, o�wietlone s�o�cami, kt�rych
zwyk�e oko nie mog�o nigdy zobaczy�, maj�ce w swych wirach dziwne delfiny i
nimfy morskie niepami�tnych g��bin. Bezg�o�na niesko�czono�� wirowa�a wok�
marzyciela i unosi�a go ze sob� w dal nie dotykaj�c nawet jego cia�a, kt�re
nadal sztywno wychyla�o si� z samotnego okna. Przez niezliczone dni p�ywy
dalekich sfer ko�ysa�y go delikatnie, ��cz�c go z uwielbianymi marzeniami, kt�re
inni ludzie ju� utracili. W czasie wielu cykli, z czu�o�ci� pozostawia�y go
�pi�cego na zielonym brzegu o�wietlanym przez wschodz�ce s�o�ce; na zielonym
brzegu pachn�cym kwiatami lotosu, znaczonym czerwonymi trzcinami...
Duch ciemno�ci
Dedykowane Robertowi Blochowi
Widzia�em ziej�c� pustk� mrocznego �wiata,
Gdzie czarne planety kr��� bez celu,
Gdzie kr��� w przera�eniu niezauwa�alne,
Bez wiedzy, po��dania, imienia.
Nemezis
Ostro�ni badacze zawahaj� si� przed podwa�eniem powszechnego przekonania, �e
Robert Blake zgin�� od pioruna albo z powodu silnego nerwowego szoku,
spowodowanego elektrycznym wy�adowaniem. To fakt, �e okno, do kt�rego by�
zwr�cony twarz�, nie zosta�o st�uczone, ale natura nie raz ju� dowiod�a, �e sta�
j� na najdziwniejsze czyny. Wyraz jego twarzy m�g� po prostu wynika� z do��
specyficznego uk�adu mi�ni, nie maj�cego �adnego zwi�zku z tym, co zobaczy�,
natomiast notatki w jego pami�tniku maj� niew�tpliwy zwi�zek z bujn� wyobra�ni�
rozbudzon� przez powszechnie panuj�ce przes�dy i jakie� dawne sprawy przez niego
odkryte. Je�eli za� chodzi o niezwyk�e wydarzenia, jakie mia�y miejsce w
opustosza�ym ko�ciele na Federalnym Wzg�rzu - wnikliwy analityk ochoczo skojarzy
je z szarlataneri�, �wiadom� czy te� nie�wiadom�, z jak� w pewnym stopniu Blake
by� potajemnie zwi�zany.
Bo przecie� ofiara by�a pisarzem i malarzem ca�kowicie oddanym dziedzinie mit�w,
snu, terroru i zabobon�w, skwapliwie poszukuj�cym scen i efekt�w niezwyk�ych w
Milwaukee. Zna� zdaje si� r�ne stare opowie�ci, cho� w pami�tniku temu
zaprzecza, a jego �mier� st�umi�a zapewne w zarodku jaki� potworny �art, kt�ry
mia� potem znale�� odzew w literaturze.
W�r�d tych jednak�e, kt�rzy badali i korelowali ca�y ten przypadek, kilku
obstaje przy mniej racjonalnych i powszechnych teoriach. Sk�onni s� traktowa�
Blake'a dos�ownie i w szczeg�lny spos�b uwypuklaj� pewne fakty, takie jak
niew�tpliwy autentyzm starego ko�cielnego zapisu, potwierdzone istnienie jeszcze
przed 1877 rokiem znienawidzonej i nieortodoksyjnej sekty "Gwiezdna M�dro��",
odnotowane znikni�cie w 1893 w�cibskiego reportera Edwina M. Lillibridge'a, a
ponad wszystko - wyraz niesamowitego l�ku na wykrzywionej twarzy zmar�ego
m�odego pisarza. Jeden spo�r�d owych badaczy w stanie kra�cowego fanatyzmu
wrzuci� do zatoki przedziwnych kszta�t�w kamie� i r�wnie zadziwiaj�co ozdobion�
metalow� skrzyni�, znalezion� w starej ko�cielnej iglicy - ciemnej, bez okien,
nie za� w tej wie�y, w kt�rej wymienione przedmioty znajdowa�y si� pierwotnie,
jak wspomniane jest w pami�tniku Blake'a. Cho� tak szeroko zosta�o to pot�pione
zar�wno przez czynniki oficjalne, jak i nieoficjalne, cz�owiek �w - powszechnie
szanowany lekarz, przejawiaj�cy zami�owanie do dziwacznego folkloru -
o�wiadczy�, �e uwolni� ziemi� od czego�, co grozi�o zbyt wielkim
niebezpiecze�stwem, aby mo�na by�o �y� spokojnie.
Czytelnik sam musia� dokona� wyboru mi�dzy tymi dwoma szko�ami opinii. Dokumenty
podaj� istotne szczeg�y z pewnym sceptycyzmem, pozostawiaj�c innym
naszkicowanie obrazu, jaki widzia� Blake - albo udawa�, �e widzi. Teraz, po
dok�adniejszym zapoznaniu si� z pami�tnikiem, w spokoju i bez po�piechu
postarajmy si� podsumowa� ten tajemniczy �a�cuch wydarze� z punktu widzenia ich
g��wnego aktora.
M�ody Blake powr�ci� do Providence zim� z 1934 na 1935 rok i zaj�� pi�tro
s�dziwego domu przy poros�ym traw� dziedzi�cu opodal College Street - na
szczycie ogromnego wzg�rza od strony wschodniej, w pobli�u kampusu Brown
University i tu� za zbudowan� z marmuru bibliotek� Johna Haya. By�o to przytulne
i fascynuj�ce miejsce, po�r�d niewielkiej ogrodowej oazy przypominaj�cej wie�,
gdzie ogromne, przyjacielskie koty wygrzewa�y si� w s�o�cu na dachu pobliskiej
szopy. Kwadratowy dom w stylu georgia�skim kryty niskim dachem ze �wietlikami,
klasyczne drzwi wej�ciowe z amatorsk� rze�b�, okna z ma�ymi szybkami i r�ne
ozdoby wczesnodziewi�tnastowiecznego rzemios�a. Wewn�trz by�y sze�ciodzia�owe
drzwi, pod�oga z szerokich desek, kr�te schody w stylu kolonialnym, bia�e
kominki z okresu Arama, a w tylnej cz�ci domu kilka pokoi po�o�onych trzy
stopnie poni�ej normalnego poziomu.
Z gabinetu Blake'a, du�ego pokoju od po�udniowego zachodu, z jednej strony wida�
by�o frontow� cz�� ogrodu, podczas gdy z okien od zachodu - przed jednym z nich
sta�o biurko - rozci�ga� si� widok na wzg�rze i wspania�� panoram�
rozpo�cieraj�cych si� poni�ej dach�w w mie�cie, spoza kt�rych jarzy�y si�
tajemnicze zachody s�o�ca. Na dalekim horyzoncie rysowa�y si� rozleg�e purpurowe
zbocza, a na ich tle, w odleg�o�ci oko�o dw�ch mili, wznosi�o si� widmowe
Federalne Wzg�rze, naje�one dachami, niezbyt strome, kt�rego odleg�e zarysy
falowa�y tajemniczo, przybieraj�c fantastyczne kszta�ty, kiedy dym z komin�w w
mie�cie k��bi� si� ponad nimi i spowija� je swymi oparami. Blake doznawa�
dziwnego uczucia, �e patrzy na jaki� nie znany mu wieczysty �wiat, kt�ry m�g�by
znikn�� we �nie, cho� mo�e by nie znikn��, gdyby kiedykolwiek spr�bowa� go
odnale�� i wkroczy� do� osobi�cie.
Kaza� sobie przys�a� z domu wi�kszo�� potrzebnych mu ksi��ek i kupi� par�
antycznych mebli pasuj�cych do tego mieszkania, po czym zabra� si� do pi�ra i
p�dzla, �yj�c samotnie i wykonuj�c samodzielnie wszystkie najprostsze prace
domowe. Pracowni� mia� od p�nocnej strony na poddaszu, wype�nion� wspania�ym
�wiat�em wpadaj�cym przez �wietliki. Tej zimy napisa� pi�� najlepszych opowiada�
- "Zwierz� ryj�ce pod ziemi�", "Schody w krypcie", "Shaggai", "W dolinie Prath"
oraz "Biesiadnik z gwiazd". Namalowa� te� sze�� obraz�w, b�d�cych studium
niesamowitych krajobraz�w.
O zachodzie s�o�ca cz�sto siadywa� przy biurku i rozmarzony wpatrywa� si� sennie
w rozleg�y teren - w ciemne wie�e Memorial Hall widoczne poni�ej, dzwonnic�
s�du w stylu georgia�skim, wynios�e wie�yczki w dolnej cz�ci miasta i
rozmigotany, spiczasto zako�czony kopiec w oddali, kt�rego nieznane uliczki i
szczyty dach�w, rozstawione jak w labiryncie, �ywo pobudza�y jego wyobra�nie. Od
kilku okolicznych znajomych dowiedzia� si�, �e to rozleg�e zbocze jest
zamieszkiwane przez W�och�w, cho� wi�kszo�� ze znajduj�cych si� tam dom�w
pochodzi z czas�w jankeskich, a tak�e irlandzkich. Cz�sto wpatrywa� si� przez
lornetk� w ten nieosi�galny �wiat, widoczny tylko spoza k��bi�cego si� dymu, i
wybiera� sobie poszczeg�lne dachy, kominy oraz wie�yczki rozmy�laj�c nad
kryj�cymi si� w nich dziwami pe�nymi przer�nych tajemnic. Nawet ogl�dane przez
lornetk� Federalne Wzg�rze wydawa�o si� obce, prawie ba�niowe i jakby zwi�zane z
nierealnymi, a tak niepoj�tymi cudami znajduj�cymi wyraz w opowiadaniach i
obrazach Blake'a. Wra�enie trwa�o jeszcze d�ugo potem, jak wzg�rze spowi�
fioletowy mrok usiany b�yskiem latar� niby gwiazdy, a zalew �wiat�a z gmachu
s�dowego i czerwony napis na budynku Industrial Trust rozsnuwa�y �un� tak
jaskrawej po�wiaty, �e noc zdawa�a si� by� grotesk�.
Spo�r�d wszystkich budowli na Federalnym Wzg�rzu najbardziej fascynowa� Blake'a
ogromny, ciemny ko�ci�. Podczas dnia sta� pe�en niezwyk�ej godno�ci, natomiast
o zachodzie s�o�ca ogromna wie�a i spiczasta iglica majaczy�y czerni� na tle
rozp�omienionego nieba. Wydawa�o si�, �e wznosi si� na jakim� specjalnie
podwy�szonym terenie, albowiem ponura fasada i zaokr�glona cz�� od p�nocy, z
opadaj�cym dachem i ostro zako�czonymi oknami od g�ry wznosi�a si� wynio�le nad
skupiskiem kalenic i komin�w otaczaj�cych ko�ci�. Zbudowany z kamienia,
wygl�da� niezwykle ponuro i surowo, zna� na nim by�o �lady dymu i sztorm�w,
szalej�cych przez ca�e stulecia a mo�e i d�u�ej. Styl, jak zdo�a� to stwierdzi�
patrz�c przez lornetk�, nale�a� do wczesnego neogotyku poprzedzaj�cego
majestatyczny okres Upjohna, zawiera� te� linie i proporcje z okresu
georgia�skiego. Zbudowany by� zapewne w 1810 albo 1815 roku.
W miar� jak mija�y miesi�ce, Blake obserwowa� t� odleg��, zdumiewaj�c� budowl� z
coraz wi�kszym zainteresowaniem. Poniewa� w olbrzymich oknach nigdy nie
pojawia�o si� �wiat�o, przekonany by�, �e ko�ci� jest opustosza�y. Im d�u�ej
si� przygl�da�, tym usilniej pracowa�a jego wyobra�nia, a� w ko�cu obudzi�o to w
nim najdziwniejsze my�li. By� przekonany, �e owa szczeg�lna aura opustoszenia
w�ada nad ca�ym otoczeniem, nawet go��bie i jask�ki stroni�y od zadymionych
okap�w ko�cio�a. Wok� innych wie� i dzwonnic dostrzega� liczne stada ptak�w,
tutaj jednak nigdy si� nie zatrzymywa�y. Blake pokazywa� ten ko�ci� r�nym
znajomym, ale nikt nie by� na Federalnym Wzg�rzu i nie mia� poj�cia, co si�
teraz dzieje w tym ko�ciele, nikt te� nie zna� jego przesz�o�ci.
Wiosn� Blake'a ogarn�� niepok�j. Zacz�� pisa� z dawna zaplanowan� powie�� -
g��wnie o przetrwaniu kultu czarownic w Maine - ale zupe�nie mu nie sz�o. Coraz
wi�cej przesiadywa� przy oknie wychodz�cym na zach�d i wpatrywa� si� w dalekie
wzg�rze i czarn�, krzyw� wie��, od kt�rej stroni�y ptaki. Kiedy na drzewach w
ogrodzie pojawi�y si� delikatne listki, �wiat okry�o nowe pi�kno, a mimo to
Blake by� coraz bardziej niespokojny. Wtedy to w�a�nie po raz pierwszy przysz�o
mu na my�l, �eby si� wybra� do miasta, potem wej�� �mia�o na tajemnicze zbocze i
znale�� si� w tym spowitym dymem �wiecie uroje�.
Pod koniec kwietnia, tu� przed okryt� tajemnic� wiek�w noc� Walpurgii, Blake
wybra� si� w nieznane. Brn�c przez niezliczon� ilo�� uliczek na kra�cu miasta i
odra�aj�ce zapuszczone podw�rka, natkn�� si� w ko�cu na alej� prowadz�c� w g�r�
do zniszczonych wiekami schod�w, pochylonych doryckich portyk�w i do kopu� z
zamglonymi szybkami. Czu�, �e droga ta prowadzi do znanego od dawna, a
nieosi�galnego �wiata za mg��. Znajdowa�y si� tam obdrapane bia�o-niebieskie
tabliczki z nazwami ulic, kt�re nic dla niego nie znaczy�y, a po chwili zauwa�y�
dziwne, ciemne twarze przechodz�cych ludzi i napisy w obcym j�zyku nad jakimi�
dziwnymi sklepami, w budynkach koloru wyblak�ego br�zu. Nigdzie nie dostrzega�
tych przedmiot�w, kt�re widzia� z oddali; tak wi�c raz jeszcze poj��, �e
Federalne Wzg�rze widziane z daleka by�o �wiatem urojonym, kt�rego nigdy nie
dosi�gnie stopa ludzka.
Co pewien czas zniszczona fasada ko�cio�a albo rozpadaj�ca si� iglica wie�y
wy�ania�y si� przed jego oczami, ani razu jednak nie dojrza� poczernia�ej,
masywnej budowli, kt�rej poszukiwa�. Kiedy zapyta� sprzedawc� w sklepie o wielki
kamienny ko�ci�, ten tylko u�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�, cho� m�wi�
swobodnie po angielsku. Blake wspi�� si� wy�ej, ale tutaj ca�y teren wyda� mu
si� jeszcze bardziej obcy, osza�amiaj�cy labirynt cichych uliczek bezkre�nie
wiod�cych gdzie� na po�udnie. Przeszed� przez dwie albo trzy szerokie aleje i
wtedy wyda�o mu si�, �e mign�a mu znajoma wie�a. Znowu spyta� jakiego� kupca o
masywny ko�ci� zbudowany z kamienia i tym razem m�g�by przysi�c, �e zdziwienie,
jakie �w okaza�, by�o sztuczne. Na jego ciemnej twarzy pojawi� si� l�k, kt�ry
chcia� ukry�, ale praw� r�k� zrobi� jaki� dziwny znak.
Nagle po lewej stronie wy�oni�a si� czarna wie�a na tle przes�oni�tego chmurami
nieba, ponad rz�dami br�zowych dach�w os�aniaj�cych pokr�tne uliczki prowadz�ce
na po�udnie. Blake z miejsca j� rozpozna� i ruszy� w tym kierunki, przez brudne,
niewybrukowane uliczki, prowadz�ce w g�r� do g��wnej alei. Dwukrotnie zb��dzi�,
nie mia� ju� jednak odwagi pyta� o drog� starc�w ani kobiet siedz�cych na
progach dom�w, ani te� dzieci, kt�re pokrzykuj�c bawi�y si� w b�ocie na ponurych
uliczkach.
Wreszcie na po�udniowym zachodzie zobaczy� wyra�nie wie��, a na ko�cu alei
wznosi�a si� ogromna kamienna budowla. Sta� przez moment na wietrznym,
niezabudowanym placu, wy�o�onym brukiem i otoczonym po przeciwleg�ej stronie
wysokim murem. A wi�c, koniec jego poszukiwa�, bo na wysokim, p�askim
wzniesieniu, otoczonym �elazn� barier� i zaros�ym chwastami, a zabezpieczonym
w�a�nie tym usypanym wa�em - oddzielny, pomniejszy �wiat wznosi� si� ca�e sze��
st�p nad okolicznymi ulicami - sta�a ponura, ogromna budowla, kt�rej
autentyczno��, mimo zupe�nie nowej perspektywy, nie podlega�a �adnej
w�tpliwo�ci.
Opustosza�y ko�ci� by� w stanie kompletnego zniszczenia. Niekt�re kamienne
przypory zupe�nie si� rozlecia�y, a kilka delikatnych kwiaton�w ledwie widnia�o
po�r�d brunatnego zielska i trawy. Okopcone gotyckie okna nie by�y nawet
pot�uczone, cho� futryny w wielu miejscach powypada�y. Blake zastanawia� si�,
jak to mo�liwe, �e te pomalowane na ciemne kolory szybki tak dobrze przetrwa�y,
cho� woko�o by�o tylu ch�opc�w, a wiadomo, jakie maj� zwyczaje ch�opcy na ca�ym
�wiecie. Masywne wrota zachowa�y si� nietkni�te i by�y szczelnie zaryglowane. Na
wierzchu obwa�owania otaczaj�cego ca�y ten teren znajdowa�o si� zardzewia�e
�elazne ogrodzenie, kt�rego brama - na szczycie schod�w prowadz�cych od placu -
by�a zamkni�ta na k��dk�. Pustka i rozk�ad okrywa�y to miejsce niczym ca�un,
natomiast okapy, pod kt�rymi nie chcia�y si� gnie�dzi� ptaki, i czarne �ciany
nie obro�ni�te bluszczem by�y tak ponure i z�owieszcze, �e Blake nie by�by w
stanie tego wyrazi�.
Na placu znajdowa�o si� niewiele ludzi, lecz Blake zauwa�y� policjanta stoj�cego
od strony p�nocnej, podszed� wi�c do niego, �eby dowiedzie� si� czego� o
ko�ciele. By� to wysoki, pot�ny Irlandczyk, tote� Blake zdumia� si�, gdy w
odpowiedzi zrobi� tylko znak krzy�a i szepn��, �e ludzie tutaj nawet o nim nie
wspominaj�. Na usilne naleganie Blake'a wyja�ni� po�piesznie, �e w�oscy ksi�a
ostrzegaj� wszystkich przed tym ko�cio�em i twierdz�, �e zamieszkiwa� tu niegdy�
jaki� potw�r i pozostawi� swoje �lady. On sam nas�ucha� si� o tym potworze od
ojca, kt�ry z kolei pami�ta� jeszcze z dzieci�stwa r�ne opowie�ci.
Dawnymi czasy przebywa�a tu jaka� sekta - sekta banit�w, kt�ra przywo�ywa�a
straszne rzeczy z nieznanych g��bi nocy. Sprowadzono zacnego ksi�dza, aby
wyp�dzi� to, co przyby�o, cho� poniekt�rzy twierdzili, �e tylko �wiat�o
zdo�a�oby tego dokona�. Gdyby �y� ojciec O'Malley, potrafi�by wiele powiedzie�.
Teraz jednak nic wi�cej zrobi� nie mo�na, jak tylko zostawi� to w spokoju.
Obecnie nie wyrz�dza ju� nikomu krzywdy; za� ci, kt�rzy mieli z tym do
czynienia, ju� nie �yj� albo s� gdzie� daleko. Uciekli jak szczury, kiedy
zacz�y kr��y� z�owieszcze pog�oski w roku 1877 i kiedy zacz�to si� zastanawia�
nad tym, �e w s�siedztwie coraz to kto� bezpowrotnie znika. Kt�rego� dnia, z
braku spadkobierc�w, wkroczy tu zarz�d miasta i przejmie t� budowl� na w�asno��,
ale nic dobrego nie spotka tego, kto si� jej dotknie. Lepiej, aby pozostawi� to
w spokoju, cho�by na wiele lat, a� si� samo rozleci, bo w przeciwnym razie
zostan� poruszone moce, kt�re powinny spoczywa� na zawsze w swej czarnej
otch�ani.
Po odej�ciu policjanta Blake sta� w miejscu i wpatrywa� si� w ponur� strzelist�
budowl�. Poruszy� go do g��bi fakt, �e tak jak wszystkim, i jemu wydawa�a si�
gro�na, i zastanawia� si�, czy w tych starych opowie�ciach, o jakich wspomina�
policjant, tkwi cho� ziarno prawdy. Najprawdopodobniej by�y to tylko legendy, do
kt�rych przyczyni� si� z�owrogi wygl�d tego miejsca, ale nawet je�li tak by�o
istotnie, to jedna z tych legend zosta�a ju� pobudzona do �ycia.
Spoza rozproszonych chmur wy�oni�o si� popo�udniowe s�o�ce, ale nie by�o ju� w
stanie rozja�ni� pokrytych plamami i sczernia�ych �cian starej wie�y
wyrastaj�cej z wysokiego wzniesienia. Dziwne, �e wiosenna ziele� nie obj�a
br�zowych, uschni�tych zaro�li na otoczonym �elaznym ogrodzeniem dziedzi�cu.
Blake spostrzeg�, �e bezwiednie zbli�y� si� do obwa�owania i zardzewia�ego p�otu
w nadziei, �e mo�e znajdzie jakie� przej�cie. Ta poczernia�a �wi�tynia wabi�a
nieprzeparcie. W pobli�u schod�w nie by�o �adnego otworu w ogrodzeniu, jednak�e
od strony p�nocnej okaza�o si�, �e brakuje kilku pr�t�w. M�g� wej�� po schodach
i w�skim obmurowaniem na zewn�trz ogrodzenia dosta� si� do otworu. Skoro wszyscy
tak dr�� przed tym miejscem, nie napotka ze strony tutejszych mieszka�c�w na
�aden sprzeciw.
Nim ktokolwiek zd��y� zauwa�y�, znalaz� si� na g�rze i wewn�trz ogrodzenia.
Wtedy obejrza� si�, a na placu kilka os�b najwyra�niej cofa�o si� do ty�u
wykonuj�c taki sam znak praw� r�k�, jak w�a�ciciel sklepu, ko�o kt�rego
przechodzi�. Kilka okien zamkn�o si� z hukiem, a jaka� t�ga kobieta wypad�a na
ulic�, aby wci�gn�� grupk� dzieci do rozpadaj�cego si�, nie pomalowanego domu.
Otw�r w p�ocie mo�na by�o przej�� bez trudu, tote� po chwili Blake przedziera�
si� ju� po�r�d zbutwia�ej, skot�owanej g�stwiny zaro�li na opustosza�ym
dziedzi�cu. Tu i �wdzie wala�y si� zniszczone resztki kamieni nagrobkowych,
�wiadcz�ce o tym, �e niegdy� grzebano w tym miejscu zmar�ych; musia�y to by�
jednak bardzo odleg�e czasy. Ten masywny ko�ci� robi� z bliska przyt�aczaj�ce
wra�enie, jednak�e Blake zwalczy� ogarniaj�cy go dziwny nastr�j i zbli�y� si�
chc�c wypr�bowa� trzy ogromne wrota we frontowej cz�ci ko�cio�a. Wszystkie by�y
jednak mocno zaryglowane, wobec tego postanowi� obej�� doko�a t� cyklopow�
budowl� w poszukiwaniu jakich� mniejszych drzwi albo jakiego� mo�liwego do
pokonania otworu. Nie by� pewien, czy rzeczywi�cie pragnie dosta� si� do �rodka
tej nawiedzonej, opustosza�ej i mrocznej �wi�tyni, jednak�e jej tajemniczo��
przyci�ga�a go nieprzeparcie.
Ziej�ce czarn� pustk� i nie zabezpieczone piwniczne okno na ty�ach ko�cio�a
zapewnia�o dogodne przej�cie. Zajrzawszy do �rodka Blake zobaczy� podziemn�
czelu�� wype�nion� paj�czyn� i kurzem i lekko rozja�nion� promieniami
zachodz�cego s�o�ca. Rumowisko gruzu, stare bary�ki, po�amane meble i skrzynki -
oto, co dojrza�, cho� wszystko pokrywa� ca�un kurzu zacieraj�cy wyrazisto��
wszelkich kontur�w. Pokryte rdz� resztki pieca do ogrzewania �wiadczy�y, �e
budynek ten by� w u�yciu jeszcze w czasach wiktoria�skich.
Jak w zamroczeniu, prawie nie�wiadomie, Blake wczo�ga� si� przez okienko i
stan�� na betonowej pod�odze pokrytej grub� warstw� kurzu i gruzem. Piwnica by�a
ogromna, bez �adnego przepierzenia, a w odleg�ym prawym rogu, mimo g�stego
mroku, zauwa�y� czarne, �ukowate sklepienie, najwyra�niej prowadz�ce ku schodom.
Zaw�adn�o nim przyt�aczaj�ce uczucie, gdy sobie u�wiadomi�, �e znajduje si�
wewn�trz tego widmowego budynku, ale stara� si� je zwalczy� pr�buj�c si�
zorientowa� w otoczeniu. Znalaz� ca��, nietkni�t� bary�k� w zwa�ach kurzu i
potoczy� j� pod okno, �eby u�atwi� sobie wyj�cie. Nast�pnie, zebrawszy si� na
odwag�, ruszy� przez t� obszern�, wype�nion� paj�czyn� przestrze� w kierunku
�ukowatego sklepienia. Prawie d�awi�c si� wszechobecnym kurzem i ca�y omotany
paj�czyn� dotar� do zniszczonych schod�w prowadz�cych w zupe�n� ciemno��. Nie
mia� �adnego �wiat�a, wymacywa� drog� r�kami. Na ostrym zakr�cie napotka�
zamkni�te drzwi, u kt�rych po kr�tkich poszukiwaniach odnalaz� star� klamk�.
Otworzy�y si� do wewn�trz korytarza, wy�o�onego zjedzon� przez korniki boazeri�,
do kt�rego przedostawa�o si� troch� �wiat�a.
Stan�wszy na parterze Blake zacz�� b�yskawicznie bada� teren. Wszystkie
wewn�trzne drzwi by�y nie zamkni�te, m�g� wi�c swobodnie przechodzi� z
pomieszczenia do pomieszczenia. Ogromna nawa robi�a wprost niesamowite wra�enie,
tumany i zwa�y kurzu pokrywa�y �awki, o�tarz, ambon� z klepsydr� i daszek nad
ni�, a grube paj�cze liny ci�gn�y si� pomi�dzy ostro zako�czonymi �ukami
sklepienia kru�ganku, oplataj�c liczne gotyckie kolumny. Nad ca�ym tym milcz�cym
pustkowiem igra�o odra�aj�ce o�owiane �wiat�o, bo promienie zachodz�cego s�o�ca
przedostawa�y si� poprzez prawie �e czarne szybki w oknach absydy.
Malowid�a na tych szybkach pokrywa�o tyle kurze, �e nie spos�b by�o si�
zorientowa�, co przedstawiaj�, ale to, co zdo�a� odr�ni�, raczej mu si� nie
podoba�o. Wzory by�y w przewa�aj�cej cz�ci konwencjonalne, a poniewa� posiad�
znajomo�� wszelkiego dziwnego symbolizmu, dopatrzy� si� w�r�d nich powi�zania ze
staro�ytnymi malowid�ami. Kilka postaci �wi�tych mia�o wyraz nudy, niepomnych na
krytycyzm wiernych, za� jedno z okien zdawa�o si� by� tylko ciemn� przestrzeni�
z rozrzuconymi spiralami do�� dziwnego blasku. Kiedy Blake odwr�ci� wzrok od
okien, zauwa�y�, �e okryty paj�czyn� krzy� nad o�tarzem nie jest normalnym
krzy�em, ale przypomina pierwotny krzy� aukh albo ansata z mrocznych egipskich
czas�w.
W zakrystii, znajduj�cej si� za absyd�, Blake znalaz� spr�chnia�e biurko i p�ki
a� do sufitu pe�ne zbutwia�ych, rozpadaj�cych si� ksi��ek. Tutaj po raz pierwszy
dozna� prawdziwego wstrz�su, bo tytu�y tych ksi��ek okaza�y si� bardzo wymowne.
By�y to czarne, zakazane ksi�gi, o jakich wi�kszo�� zdrowych na umy�le ludzi
nigdy w �yciu nie s�ysza�a albo najwy�ej wie�� o nich dociera�a w potajemnych i
pe�nych l�ku szeptach wyj�ty spod prawa i przera�aj�cy skarbiec sekret�w
w�tpliwej natury i starych regu�, kt�re ws�cza�y si� bezustannie w strumie�
czasu, pocz�wszy od epoki pierwotnego cz�owieka, a nawet od okresu tych
mrocznych, legendarnych dni, kiedy nie by�o jeszcze ludzi. Blake niekt�re z tych
ksi��ek czyta� - �aci�sk� wersj� odra�aj�cej ksi��ki "Necronomicon", z�owr�bn�
"Liber Ivonis", nies�awn� "Cultes des Goules" Comte'a d'Erlette,
"Unaussprechlichet Kulten" von Junzta oraz starego Ludviga Prinna diaboliczn�
ksi�g� "De Vermis Mysteriis". Inne zna� tylko ze s�yszenia albo w og�le o nich
nie wiedza�, jak na przyd�ad "Pnakotic Manuscripts", "Book of Dzyan" oraz
rozpadaj�cy si� wolumin zupe�nie nieokre�lonego charakteru, zawieraj�cy jednak
znaki i wykresy osza�amiaj�ce, nie obce cz�owiekowi studiuj�cemu okultyzm. A
wi�c kr���ce tutaj pog�oski nie by�y bezpodstawne. To miejsce stanowi�o niegdy�
siedzib� z�a starszego ni� ludzko�� i o szerszym zasi�gu ni� znany nam
wszech�wiat.
W rozlatuj�cym si� biurku znajdowa�a si� oprawna w sk�r� ksi�ga zapis�w,
wype�niona notatkami w jakim� dziwnym kryptograficznym pi�mie. R�kopis sk�ada�
si� z powszechnie znanych tradycyjnych symboli u�ywanych dzisiaj w astronomii, a
niegdy� w alchemii, astrologii i innych w�tpliwych sztukach - by�y wi�c s�o�ce,
ksi�yc, planety, postacie i znaki zodiaku - zgrupowane na ca�ych stronicach
tekstu, z odst�pami i paragrafami, co �wiadczy�o o tym, �e ka�dy symbol
odpowiada� jakiej� literze alfabetu.
W nadziei, �e potem rozszyfruje ten kryptogram, Blake wsun�� ksi��k� do kieszeni
p�aszcza. Wiele ksi�g stoj�cych na p�kach tak go zafascynowa�o, �e postanowi�
je jeszcze kiedy� wypo�yczy�. Dziwi� si�, �e tak d�ugo sta�y przez nikogo nie
tkni�te. Czy�by by� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry przezwyci�y� ten parali�uj�cy
i tak powszechny l�k, z powodu kt�rego to miejsce przez sze��dziesi�t lat by�o
opustosza�e i nikt tu nawet nie zajrza�?
Dokonawszy inspekcji parteru Blake ruszy� przez ca�� widmow� naw� ku frontowej
kruchcie, gdzie dojrza� drzwi i schody prowadz�ce zapewne do sczernia�ej wie�y i
iglicy - tak dobrze mu znanych z odleg�o�ci. Wspinanie si� by�o do�wiadczeniem
zaskakuj�cym, bo kurz zalega� ca�ymi pok�adami, za� paj�ki tutaj, w tym
zaduszonym miejscu, zadzia�a�y najowocniej. Schody by�y kr�te, z w�skimi
drewnianymi stopniami, a co pewien czas mija� Blake przes�oni�te kurzem okna, z
kt�rych rozci�ga�a si� przyprawiaj�ca o zawr�t g�owy panorama miasta. Cho� nie
wida� by�o �adnych lin, spodziewa� si� znale�� jeden albo nawet kilka dzwon�w w
tej wie�y, kt�rej w�skie, os�oni�te �aluzjami ostro�ukowe okna obserwowa� tak
cz�sto przez lornetk�. Spotka�o go jednak rozczarowanie, bo kiedy wspi�� si� ju�
na sam szczyt schod�w, nie dostrzeg� �adnych dzwon�w, a znajduj�ce si� tam
pomieszczenie po�wi�cone by�o zupe�nie innym celom.
Mia�o jakie� pi�tna�cie st�p kwadratowych i cztery ostro�ukowe okna, przez kt�re
s�czy�o si� s�abe �wiat�o, by�y bowiem os�oni�te okiennicami z przegni�ych ju�
desek, kt�re zosta�y potem umocowane nast�pnymi szczelnymi okiennicami, tak�e
ju� zbutwia�ymi. Po�rodku zakurzonej pod�ogi wznosi� si� kamienny filar o
dziwnym dosy� kszta�cie, oko�o czterech st�p wysoki, �rednicy za� oko�o dw�ch
st�p, pokryty wsz�dzie wyrytymi niezbyt starannie i zupe�nie nieczytelnymi
hieroglifami. Na filarze spoczywa�a metalowa skrzynia o niesymetrycznych
wymiarach; uniesiona pokrywa trzyma�a si� na zawiasach, a w �rodku znajdowa�o
si� co�, co pod kurzem, nagromadzonym przez dziesi�tki lat, wygl�da�o na jaki�
przedmiot w kszta�cie jajka albo te� nieregularnej kuli wielko�ci oko�o czterech
cali. Wok� filara sta�o ko�em siedem gotyckich krzese� z wysokim oparciem,
ca�kiem nie�le zachowanych, a za nimi, wzd�u� �cian wy�o�onych ciemn� boazeri�,
widnia�o siedem wielkich pos�g�w z krusz�cego si�, pomalowanego czarn� farb�
gipsu, przypominaj�cego zagadkowo rze�bione megality z tajemniczej Wyspy
Wielkanocnej. W jednym rogu tego omotanego paj�czyn� pomieszczenia znajdowa�a
si� drabina wmontowana w �cian�, po kt�rej wchodzi�o si� do drzwi zapadowych, a
prowadz�cych do pozbawionej okien iglicy.
Kiedy Blake przywyk� do tego s�abego o�wietlenia, zauwa�y� dziwne p�askorze�by
na otwartej skrzyni z ��tawego metalu. Zbli�ywszy si� zacz�� �ciera� kurz
r�koma i chustk� do nosa, a wtedy zobaczy� monstrualne i zupe�nie nieznane mu
postacie, kt�re najprawdopodobniej �y�y, ale nie przypomina�y �adnego istnienia,
jakie mog�oby si� rozwin�� na tej planecie. Czterocalowy kulisty kszta�t okaza�
si� prawie czarnym, czerwonopr��kowanym wielo�cianem, o kilku nieregularnych
p�askich powierzchniach; by� to albo bardzo cenny gatunek kryszta�u, albo
imitacja wykonana z jakiego� minera�u, wyrze�bionego i oszlifowanego do po�ysku.
Nie dotyka� dno skrzynki, by� zawiedzony na metalowym kr��ku podtrzymywanym
siedmioma dziwnie zaprojektowanymi wspornikami, wk�adaj�c