7741

Szczegóły
Tytuł 7741
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7741 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7741 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7741 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADY FIEDLER SPOTKA�EM SZCZʌLIWYCH INDIAN Iskry WARSZAWA � 1968 Obwolut�, ok�adk� i wyklejk� projektowa� MIECZYS�AW KOWALCZYK Zdj�cia autora PEIHTED IN PO I, AND Warszawa 1968 Pa�stwowe Wydawnictwo �Iskry", Warszawa 1968 r. Nak�ad 70 000 + 257 egz. Ark. wyd. 14,9 Ark. druk. 15+2,5 ark. wk�adek rotogr. Papier druk. mat. kl. IV. 70 g, 61X86 zf-ki w Kluczach. Oddano do sk�adu w kwietniu 1967 r. Druk uko�czono w czerwcu 1968 r. Zak�, Graf. �Dom S�owa Polskiego". Zam. nr 3510 T-91 Cena z� 35.� I. BRAZYLIA (M�ody nar�d, jeszcze m�odsza stolica i stara Amazonka) 1. Das Ewig Weibliche Na lotnisku Santos Dumont w centrum Rio de Janeiro piekielny ruch: co minuta l�dowa� albo wylatywa� samolot. Cz�owiek, wchodz�cy do olbrzymiej hali, po kilku chwilach przestawa� czu� si� cz�owiekiem. Zatraca� sw� osobowo��, przemienia� si� w narz�dzie, w cz�� gro�nej machiny, oszo�omiony ponadto mrowiskiem zaaferowanych ludzi i dudnieniem megafon�w. Odprowadza�o mnie na lotnisko dwoje mi�ych ludzi: pani Zofia i Toni. Nie ma normalnego pasa�era, kt�ry ch�tnie p�aci�by za nadmierny baga� lotniczy. A ja mia�em dwadzie�cia osiem kilo, o osiem za wiele. �liczna jak wymarzona lalka, m�oda urz�dniczka linii VASP, 0 ustach uchodz�cych w Polsce za zmys�owe, z mro�n� rzeczowo�ci� postawi�a spraw�: p�aci�. P�aci� za osiem kilogram�w. Obrony podj�a si� pani Zofia i zacz�a prosi�. (Toni w tym czasie gdzie� poszed� po jakie� informacje). Pani Zofia ma urod� wybitnie polsk�, piwne oczy pe�ne przyjemnych iskier, �yw� twarz 1 czarny meszek nad g�rn� warg�. Ale im wi�cej ona prosi�a, im serdeczniej dobywa�a portugalskich s��w, tym mocniej obstawa�y brazylijska �licznota: nie i nie; trzeba p�aci�. Kobieta kobiecie wilczyc�. By� to osobliwy pojedynek. Laleczka, zastawiaj�c si� rygorem przepis�w, coraz bardziej by�a nieczu�ym robotem i nie my�la�a ulec pani Zofii ani polskim jej urokom . Nareszcie zjawi� si� Toni. Toni, m�j szwagier trzydziestokilku-letni, to diabelnie przystojny W�och. Pomimo �e neapolita�czyk, nie krzyczy, nie rzuca si�, nie macha r�kami: d�ugie lata wychowywa� si� w Anglii. Zauwa�ywszy, w jakich my tarapatach, Toni spokojnie poleci� nam odej�� na chwil� i jeszcze spokojniej, ze skromnym u�miechem, przem�wi� �agodnie do zaperzonej Brazylianki, Kilka uprzejmych s��w i ju� j� rozbroi�. Podoba� jej si�. Zgodzi�a si�, u�miechn�a si�. Arsena� przepis�w poszed� w k�t. Dudni�ca groz� hala powia�a nagle ludzko�ci�. Nie potrzebowa�em dop�aca�. 2. Boski nastr�j m�odych Lecia�em do Brasilii, nowej stolicy w g��bi kraju, a razem ze mn� lecieli sami m�odzi: z wyj�tkiem starszawej pani, kt�ra mia�a ci�gle zamkni�te oczy i nie chcia�a s�ysze� o �wiecie, i oczywi�cie z wyj�tkiem mnie, reszta pasa�er�w by�a w wieku od kilkunastu do lat trzydziestu. Ogr�jec m�odych tym bardziej mnie zaciekawia�, �e na innych szlakach widzia�em innych pasa�er�w: mi�dzy Rio a Sao Paulo i mi�dzy Sao Paulo a Kurytyb� lata�y przewa�nie grube ryby, tuzy leciwe, obszerne, przemys�owo-kupieckie lub dygnitarskie, poprawnie zakrawacone. Tu inaczej. Czy�by tu lecia� symbol m�odej stolicy 1 Przez ca�y czas g�owi�em si�, kim s� ci m�odzi. Gdy w dziesi�� minut po starcie pozwolono nam odpi�� pasy bezpiecze�stwa, m�odzi okazali si� bardzo brazylijscy. Niech obcy psio-cz� na Brazylijczyk�w, co chc�; nie zmieni� faktu, �e to plemi� o wyj�tkowym wdzi�ku, jakie� pogodne, impulsywnie towarzyskie, �yczliwie ciekawe s�siad�w. Steward � �adny pedzio, zalecaj�cy si� do kobiet � jeszcze nie poda� drugiego cafesinho, a ci m�odzi ju� zgrali si� w jedn� weso�� ferajn�, prawi�c� sobie poufa�o�ci. Poza nawiasem ferajny by�a tylko starszawa pani o zamkni�tych oczach i ja, bo mnie brano za Amerykanina, a sam si� nie wpycha�em. Byli to potomkowie koczownik�w, kr���cy po samolocie jak gdyby po w�asnym ogr�dku. Wo�ali do siebie, kr�cili si� tam i sam. Przechylali si� nad sob� i zwierzali sobie wa�ne banialuki. Wybuchali �miechem. Wszystko to o�ywione, rozp�ywane, okropnie swobodne, pe�ne niesamowitego wdzi�ku. Dziewczyny by�y kszta�tne i przewa�nie utlenione, r�d m�ski � chudy, ale fantastycznie we- so�y. Tu� przede mn� siedzia�o ich dwoje: ona przysz�a Mae West, natomiast jej namorado chuchrak, o jedn� trzeci� szczuplejszy ni� ona. Niby pojemna kr�lowa termit�w i jej samczyk. Mae West by�a wci�� jeszcze w przyjemnej proporcji, wi�c przechodzi�a cz�sto do toalety, a�eby j� podziwiano. Jakkolwiek przewa�a�a w nich rasa bia�a, wszyscy stanowili jak�� mieszank�, w kilku wypadkach wyra�nie okraszon� domieszk� mulack�. Taka morena, zbudowana jak Wenus, stan�a nagle w po�rodku samolotu i zacz�a czarowa� swe przyjaci�ki, a tak�e reszt�. W�o�y�a na siebie wspania��, niebiesk� bluzk�, niezwykle bufiast� i parysk�, wyci�gn�a z patosem r�k� i kpiarsko przybra�a poz� manekina. Ale ju� przyskoczy� do niej smag�y chudzielec i za plecami dziewczyny na�ladowa� jej heroiczny ruch i omdla�y wzrok. Po�ar-towa� sobie i z moreny, i z gestu, i z heroizmu i by� �mieszny. Rozbawi� samolot tak samo jak ona. Boski nastr�j m�odych trwa� niezmiennie do Brasilii, miewa� dziwne wyskoki, dziewczyny prze�ciga�y si� w dowcipnej zalotno�ci, tote� przypomnia�y mi si� brazylijskie magazyny. Tych ilustrowanych magazyn�w wychodzi tu zatrz�sienie, wi�kszo�� w uderzaj�cym przepychu barw, a wszystkie, prawie wszystkie, na ba�wochwalcz� cze�� pi�knych kobiet. Widz�c uliczne stoiska czasopism mo�na by przypuszcza�, �e Brazylijczycy o niczym innym nie my�l�, jak o pi�knych kobietach. (My�l� jeszcze o czym� innym � rzek� cyniczny znawca.:� My�l� o pieni�dzach, aby zdoby� pi�kne kobiety!) Ot� wszystkie prawie dziewoje w samolocie, chocia� skromnie ubrane, zachowywa�y si� i chcia�y wygl�da� jak b�stwa z magazyn�w. Wi�cej: Brazylia w�a�nie prze�ywa�a kleopatrowy sza� i oto serdecznie �mia� mi si� chcia�o na widok trzech czy czterech sympatycznych towarzyszek, ca�kiem nie�le, cho� bezwiednie, odstawiaj�cych Kleopatr� i Liz Taylor. Wi�c kim oni byli ? Czy�by jakim� amatorskim zespo�em m�odych aktor�w i aktorek ? Nie dowiedzia�em si�. Zacz�li�my obni�a� lot i przygotowywa� si� do l�dowania. W�r�d m�odych wci�� weso�o wrza�o. 3. Brasilia Weso�o�� m�odych nie przeszkadza�a mi zerka� przez okno samolotu na Brazyli�. Zrazu, w okolicach Rio de Janeiro, rzuca�o si� w oczy bardzo g�ste zaludnienie kraju. Potem widzia�em g�ry, te� jeszcze pe�ne osiedli w dolinach. Dalej by�o wci�� stosunkowo wiele dr�g, zw�aszcza niedaleko Belo Horizonte, kt�re pozostawa�o niewidzialne gdzie� po prawej stronie, (Belo Horizonte: przebywa� tu podczas wojny Mieczys�aw Lepecki), ale po godzinie lotu � w po�owie mniej wi�cej drogi mi�dzy Rio de Janeiro a Brasilia � krajobraz wyra�nie spu�ci� z tonu. Zubo�a�. Zagubi� cywilizacj�, szybko wymiera�, nie by�o ju� osiedli ani dr�g, coraz mniej drzew, coraz wi�cej pustych sawann. A im bli�ej nowej stolicy, tym mniej nawet trawy na sawannach, tym wi�cej piasku i pustynnych po�aci. Jakie� �a�osne diminuendo. Do stu kaduk�w, gdzie zbudowano t� now� stolic� Brazylii, kraju o najbujniejszej puszczy tropikalnej � czy na bezludziu, na bezp�odnej ja�owi�nie 1 Ot� tak, na bezludziu i ja-�owi�nie. Szale�stwo? Tak, ale tw�rcze szale�stwo. Po czterech i p� wieku zielonej niewoli, Brazylijczycy, uginaj�cy si� dotychczas pod obuchem puszczy, podnie�li oto bunt przeciw przyrodzie. Rozzuchwaleni, porwani zapa�em, rzucili wyzwanie okrucie�stwu ziemi, klimatu, s�o�ca i rzucili wyzwanie logice. Pokazali, �e nie boj� si� niczego i �e sta� ich na wszystko: wyczarowali stolic� na piaskach i bezludziu. Nic, nawet dr�g tam nie by�o, wi�c zmobilizowali cyklopow� armad� powietrzn� i samolotami przerzucali cement, �elazo, kamienie, sto�y kre�larskie, �ywno��, ludzi. Istniej� sztuczne stolice. Kr�lowa Wiktoria palcem wskaza�a punkt na mapie Kanady i zbudowano Ottaw�, ale zbudowano w bogatych lasach po�udniowego Ontario na granicy mi�dzy obszarem angielskim a francuskim. W Australii, u podn�y Alp tamtejszych, powsta�a Canberra, ale powsta�a w zaludnionym kraju, w po�owie 10 drogi mi�dzy dwoma milionowymi metropoliami � Melbourne i Sydney. Natomiast Brasilia powsta�a tu� u brzegu gro�nej pustki, jak� stanowi do dzi� dorzecze Amazonki wraz z nieprzebyt� jego puszcz� i dzikimi Indianami. Stolica, widziana z g�ry, przedstawia si� jak olbrzymi ptak z rozpostartymi skrzyd�ami i w istocie wprowadza przybysza od samego pocz�tku w atmosfer� bajki. Magistral�, sk�adaj�c� si� z czterech niezmiernie szerokich autostrad, a d�ug� na dwadzie�cia kilka kilometr�w, przybysz p�ynie po skrzydle ptaka do jego kad�uba, a tu wita go O� Monumentalna. Tu Pa�ace �witu, ministerstwa i parlamenty, tu wizjonerskie furie Niemeyer�w, Luci�w Cost�w i Gior-gi�w Sechiattich. Katedra? Kr�g szesnastu parabolicznych podp�r z cementu, ��cz�cych si� na dwunastopi�trowej wysoko�ci w kszta�t � powiadaj� ludzie �- rozwartego banana, oto katedra. Senat 1 Olbrzymich rozmiar�w kopu�a, a raczej miska, do g�ry dnem postawiona. Izba Deputowanych ?. Jeszcze wi�ksze dziwactwo: miska normalnie postawiona, szeroka u g�ry, w�ska na dole. Nawiasem m�wi�c, wznios�a fantastyka architektury nie zapobieg�a temu, �e w senacie rozgrywa�y si� w grudmu 1963 roku ca�kiem prozaiczne, a cz�ste tu porachunki: senatorowie Amon de Mello i Goe$ Monteiro zacz�li podczas obrad puka� do siebie ze smithwesson�w, bo jeden i drugi uwa�a� stan Alag�as za swe prywatne, wy��czne �r�d�o nieczystych dochod�w. Chybiali do siebie, natomiast zabili koleg�, senatora Jose Kairale. Genialny rozmach nowej stolicy, sza� boskich architekt�w, tw�rczo�� frenetycznej poezji, miliardowa ambicja by�ego 'prezydenta Kubitschka, wszystko to doznaje jakiego� przy�mienia, gdy ol�niony dotychczas przybysz wraca z miasta na pobliskie lotnisko i po drodze widzi wsz�dzie na polu przy autostradzie wysokie kopce ter-mit�w: takie kopce bywaj� tylko na ja�owych stepach, gdzie nic poczciwego nie ro�nie* Przybysz trze�wieje, a warto�� cruzeira spada i spada. Zbiera si� na now� rewolucj�. U 4. Niezwyci�ona wci�� puszcza Samolot wylecia� o 1240 z Brasilii dok�adnie w kierunku p�nocno--zachodnim. Do Manaus mieli�my prawie 2000 kilometr�w. Pogoda by�a dobra. Na dole, jak zwykle, ja�owizna, wzg�rza, z pocz�tku wiele �cie�ek; wiadomo, blisko�� nowej stolicy. Potem pojawi�y si� niskie, rzadkie drzewa i rzeka wcale sobie niczego: Tocantins, a raczej jej �r�d�owa rzeka das Almas. Kr�tko po pierwszej wojnie �wiatowej Federowicz p�yn�� z jej pr�dem i napisa� o swych przygodach ksi��k�. O,kilkana�cie chatek niedaleko rzeki, dalib�g,osiedle! Uruacu, wyja�nia steward. Tu, tam, rozproszone w�r�d buszu chaty, nawet drogi jakie�. Zaludni�o si� nieco przy Tocantins. 1335. Las wyra�nie zwartszy, meandry wi�kszej rzeki: Araguaia. Zn�w p�lka uprawne, tu ostatni ludzie cywilizacji. Dygresja. Nieco dalej na p�noc ta sama Araguaia rozwidla si� tworz�c trzystokilometrow� wysp� Ilha do Bananal, s�ynn� z malowniczych Indian Caraja i z tego, �e przedsi�biorczy prezydent Kubitschek naby� tam dla siebie olbrzymie tereny. Postanowi� stworzy� o�rodek turystyczny w�r�d atrakcyjnych Indian. Na razie niewiele z tego wysz�o, bo zbyt trudny dost�p samolotami, ale w wyniku t�giej ju� reklamy Caraja stali si� s�awni w ca�ej Brazylii: na wszystkich dworcach i lotniskach, w kioskach, w sklepach mo�na dosta� liczne poczt�wkowe fotografie nagich dzikus�w z pi�rami, �ukami i malowanymi twarzami, nagusie�kich wodz�w, wojownik�w i cacy upiersionych dziewczyn. Renesans nago�ci. Jeszcze niedawno temu wyst�pny sprzedawca takich znies�awiaj�cych fotos�w posiedzia�by bezapelacyjnie w kozie. 134B. Za Araguaia pas sawann, znowu ja�owizna. 1350. Rzeka. Chyba to Manso, czyli s�ynna Rio das Mortes. �yj� tam Indianie Szawanteje, wci�� maj�cy wstr�t do bia�ych ludzi, a dwie�cie do trzystu kilometr�w dalej na zach�d, przepad� ongi� pu�kownik Fawcett, do dzi� zagadka nie wyja�niona. 12 13B8. By�a to na pewno rzeka das Mortes. Las zg�stnia�: pocz�tek puszczy amazo�skiej. Do Manaus tysi�c siedemset kilometr�w. 1402. Ciemne chmury, ziemi nie wida�. Paskudnie trz�sie: steward kaza� zapi�� znowu pasy bezpiecze�stwa. Ciekaw jestem, jak d�ugo szukano by nas w razie katastrofy. 1405. Wylatujemy z chmur. G�sta puszcza pod nami. 142S. Jednolity dotychczas le�ny dywan nabiera fa�d: g�ry. Serra do Roncador. Wci�� pokryte zwart� puszcz�. �adnych �lad�w obecno�ci ludzkiej, ale wiadomo, �e w��cz� tam si� Indianie z epoki kamiennej. 1430. Serra do Roncador. Puszcza podnios�a si� ku nam, wida� dok�adnie wierzcho�ki drzew. S�o�ce. Kilka drzew w jaskrawo��-tych kwiatach witam jak radosne �wiat�a. Ziele� pod nami nie jest jednostajna, ale jej niesko�czony pozornie ogrom, jej tajemniczo��, to nieustanne: co tam mo�e by� % � zaczyna�o m�czy�. Z�ote bukiety drzew rozwia�y zm�czenie. 1454. Wielka rzeka. Nie ma dw�ch zda�, �e to Xingu. Jedno z ostatnich ustroni niezale�nych Indian Brazylii. Bardziej na po�udniu, na obszarze jak p� Polski, w�r�d kilku �r�de� Xingu grasuje kilkana�cie szcz�liwych szczep�w. Tu pod nami s� prawdopodobnie Suja. Dzikusy niepokoj� innych Indian, rabuj� im kobiety, nie znosz� bia�ych. 1456. Steward roznosi keksy i cafezinho, �wietnie smakuj�ce. Wi�kszo�� pasa�er�w spa�a; po wypiciu kawy drzemie dalej. 1502. Las, las, las. 1515. Bagna w lesie. Las. 1534. Co� w lesie bardzo jasnego, jakby ska�a, wygl�da z g�ry na oko�o 200x100 m. 1540. Puszcza jak gdyby os�ab�a, �ysizny. G�sto�� drzew przetkana �atami rzadkiego lasu. 1557. Miejscami nawet pasma sawann. Ju� dawno nie by�o rzek. 1610. Znowu pe�na puszcza. Wci�� nie ma rzek. Czy to wzg�rza? 1616. Weszli�my w piekieln� chmur� i trz�sie, �e ze strachu w�ciec si� mo�na. Wszyscy zerwali si� ze snu. Nie mog� pisa� w notesie. Samolot ko�ysz�c si� i trzeszcz�c spada, jakby uderza� o schody. Pa- 13 sa�erka obok womituje. Steward ma przera�one oczy i z urz�du nas uspokaja. �mieszny, ale nie ma tu �miechu: �apiemy za pasy. 1623. Wylatujemy w s�o�ce i w spok�j, a puszcza wci�� bez rzek. To dziwne w wodnistym dorzeczu Amazonki. Ale widz� na mapie, �e trzymamy si� ci�gle pasma Serra do Cachimbo, dzia�u w�d mi�dzy dorzeczem Tapajos a Irir. To chyba przyczyna braku wi�kszych rzek. 1644. Dwie godziny bez dziesi�ciu minut up�yn�o od chwili przelotu nad Xingu. Do diab�a: to prawie tysi�c kilometr�w i �adnej rzeki. Kto mi uwierzy ? Pono� na dole �yje ma�o znany szczep Kayapo. Nic dziwnego, �e ma�o znany. 1653. Pot�na rzeka przed nami. Nareszcie. Wida� j� ju� z odleg�o�ci dobrych dwudziestu kilometr�w. Majestatyczna Tapajos. A to co % Na jej lewym brzegu miasteczko. Male�kie, ale pierwsze od tysi�ca trzystu kilometr�w. 1734. Inna, jeszcze wi�ksza rzeka. Madeira. Piaszczyste brzegi. Nie Tapajos, lecz Madeira zas�uguje na miano majestatycznej. 1744. Jeszcze jedna wielka rzeka, ale o po�ow� mniejsza ni� Madeira. Na mapie nie ma nazwy. 1782. Jak w rogu obfito�ci. Znowu szeroka, bezimienna rzeka, a w minut� p�niej g�stniej�ca sie� d�ugich jezior, rozlewisk, zatok i �lady plantacji. 1765. Wi�cej plantacji. 1801. Przed nami, daleko na niebosk�onie, zaja�nia�a olbrzymia bia�a tafla. Tak, to ona, Amazonka. Jest wyra�nie, niepor�wnanie wi�ksza od wszystkich Madeir i Tapajos�w. To jakby niepoj�ta odnoga morza, a nie rzeka. 1804. �ciek wodny, jeden z wielu, szeroki jak Wis�a pod Tczewem, tworzy pod nami wysp�. 1805. Jedno rami� odczepi�o si� od g��wnego nurtu, potem drugie rami�; ka�de z nich szerokie jak Ren w Holandii. 1807. Przelatujemy w�a�ciw� Amazonk�. Lecimy i lecimy nad ni� jakby bez ko�ca. Samolot obni�a si� do l�dowania. Potem okr��amy Manaus dwa razy. Widz� gmach opery. Szumi w uszach. Na tym sko�czy�y si� moje notatki z lotu Brasilia � Manau�, trwaj�ce niespe�na pi�� i p� godziny. Co najmniej tysi�c razy d�u- 14 �ej, jakie osiem miesi�cy, teoretycznie, trwa�by przemarsz, gdyby komu� zachcia�o si� odby� t� sam� tras� po ziemi. Ale to niemo�liwe, bo nawet przy dzisiejszych �rodkach technicznych �aden samob�jczy �mia�ek czy grupa �mia�k�w nie dobrn�aby nigdy do celu. Pozornie �adnych tam przeszk�d, g�ry niewysokie, tylko jedna puszcza, niewinnie wygl�daj�ca z g�ry jak zielony dywan, ale ogrom tej puszczy i jej ukryta srogo�� z�ama�yby po drodze bezwzgl�dnie ka�de ludzkie cia�o i ka�dy umys�. W drugiej po�owie dwudziestego wieku � zawstydzaj�ca to �wiadomo�� bezsi�y cz�owieka wobec tej puszczy. Na lotnisku w Manaus czeka� na mnie przyjazny Nuno Cunha i zawi�z� do hotelu Rio Mar. S�uszna nazwa: Rzeka � Morze. 5. Manaus wierne puszczy .. Manaus od trzydziestu lat, kiedy je widzia�em, ma�o co si� zmieni�o. Inne miasta na po�udniu, jak Rio, Santos, Sao Paulo, Kuryty-ba, skoczy�y gwa�townie naprz�d, obros�y w nowoczesne dzielnice i drapacze chmur; Manaus � nic podobnego. Leciwy gmach opery, jak by� siedemdziesi�t lat temu czym� niezwyk�ym, tak i do dzi� pozosta� jedyn� atrakcj� architektoniczn� i wci�� najwi�ksz� dum� mieszka�c�w. Poza pi�ciopi�trowym hotelem Amazonas i kilkoma handlowymi budynkami niewiele godnego przyby�o. % Szumne prospekty dla ameryka�skich turyst�w o pi�knych gmachach miasta, kt�re jest �bardzo czyste i dobrze planowane", okaza�y si� rozkoszn� bujd�. Manaus przywita�o mnie, jak gdybym wczoraj je po�egna�. Te same urz�dzenia portowe z dziewi�tnastego wieku, to samo co dawniej malownicze miasteczko drewnianych chat na tratwach w porcie, te same w�skie uliczki w dzielnicy handlowej i te same w spichrzach korzenne zapachy, jak�e podniecaj�ce wyobra�ni� ongi� � i teraz. Mi�dzy dzielnic� handlow� a portem wznosi�a si� monumentalna katedra de Nossa Senhora da Conceicao. Za �wi�tyni� dawniej wie- 15 ozorami kr��y�y dziewczyny, sykaj�ce dyskretnie na przechodni�w p�ci m�skiej. By�em ciekawy, czy obyczaj si� utrzyma�, i drugiego wieczoru w Manaus poszed�em w to ustronie. Utrzyma� si� w ca�ej pe�ni: dziewczyny dyskretnie syka�y jak przed trzydziestu laty. Niezatarte wra�enie ongi� zrobi� na mnie wyjazd tramwajem poza miasto, gdzie w�r�d drzew na brzegu puszczy zachwyci�em si� widokiem wielkiego jaszczura legwana i niebieskich motyli morpho. Na ko�cowej stacji pewien kaboklo ofiarowa� mi wtedy �ywego w�a boa za grosze. Dzi� nie by�o w Manaus tramwaj�w, zast�pi�y je autobusy i nie by�o ju� tej ko�cowej stacji ani �wczesnego brzegu puszczy. Manaus ogromnie rozci�gn�o si� na przedmie�ciach, gdzie powsta�y rojowiska parterowych domk�w, szarych bud i sza�as�w wszelakiej biedoty. Puszcz� tam przetrzebiono, a jedna droga, kiepska bo kiepska, zuchwale wybiega�a obecnie z miasta na kilkadziesi�t kilometr�w, by tam dopiero, jakby przera�ona pomy�k�, utkn�� w zielonej pr�ni. Manaus mia�a dzi� pono� sto pi��dziesi�t tysi�cy mieszka�c�w, przesz�o dwa razy wi�cej ni� przed trzydziestu laty. Ale g��wne ulice �r�dmie�cia rozczuli�y mnie tym samym co dawniej malowniczym zaniedbaniem. Te same zasta�em szczeliny w chodnikach, zdumiewaj�co g��bokie dziury w jezdni, a w nocy, tropikalnej nocy, wci�� romantyczny brak o�wietlenia. R�wnie� i klimat, rzecz prosta, nie zmieni� si�: by�o tu nadal gor�co i parno, oklepane por�wnanie z �a�ni� wci�� si� nasuwaj�ce. Zreszt� gor�co, piekielne dla normalnego cz�owieka, wida�, znakomicie s�u�y�o urodzie tutejszych se-nhorit, natomiast bardzo krzywdzi�o ich nadskakiewicz�w. Senhorit, diablo powabnych i do zalotno�ci skorych, widzia�o si� wiele na g��wnej ulicy, lecz wi�kszo�� m�czyzn to jakie� chutne i chude � nie dziwi� si�! � eleganty, sympatyczne i przyjemne, ale nie z tego �wiata chudziaki. Brazylijczycy nazywali Manaus �cidade risonha", miastem u�miechu. Tak�e nazywali je, dla siebie i dla obcych, nie bez dumy i brawury, bram� do zielonego piek�a. Bardzo s�usznie. W jakimkolwiek kierunku st�d by wyruszy�, wsz�dzie nieokie�znana puszcza, kt�rej wiern� stolic� by�o wci�� Manaus; mo�e dlatego, �e zbyt przyrodnie tej puszczy, pozosta�o tak zacofane, tak dalekie od nowoczesno�ci \ , Zbyt bliskie puszczy: w hotelu Rio Mar, stosunkowo przyzwoitym, spa�em z mr�wkami; by�y �mia�e, zadomowione i gryz�y, gdy im humor przychodzi�. Bliskie puszczy: wci�� jeszcze panowa�o tu prawo d�ungli. Jak przed trzydziestu laty w peruwia�skim l�uitos tak i tu teraz tartaki �upi�y bandycko flisak�w, sp�awiaj�cych pnie cennych drzew: flisacy, po przybyciu do Manaus, byli zdani na �ask� i nie�ask� tartak�w. Uroczy milioner Sabba, p�ac�c im, je�li mia� ochot�, po 600 cruzeir�w za metr sze�cienny, sprzedawa� ten sam metr po 30 tysi�cy cruzeir�w. A je�li nie mia� ochoty, nie kupowa� wcale i flisak g�odowa� i wyrywa� sobie w�osy. Miasto bliskie paszczy: w czwarty dzie� pobytu w Manaus przechodz�c przez ma�y park w �r�dmie�ciu obok ulicy Quinze de No-vembre, ujrza�em dwa cz�api�ce leniwce. Jeden by� wyro�ni�ty, drugi m�odszy. W�azi�y oci�ale na pnie drzew. W�a�ciciela ich nie spostrzeg�em. Widocznie kto� chcia� si� ich pozby�, tu je wypu�ci� w �rodku miasta i poszed� sobie. Cenne zwierz�ta fotografowa�em z bliska, gdy nagle kto� z gapi�w przyst�pi� do mnie i zagadn�� po angielsku: � Are you Mr. Fiedler ? �Nie powiem zaraz, �e uderzy� grom z jasnego nieba albo �e przypomnia� mi si� Stanley i Livingstone, ale przecie� by�o to dziwne i zabawne: odpowiedzia�em, �e to ja, Fiedler. By� to Kurt Gliick, jeden z owych licznych Niemc�w, urzeczonych Amazonk� i puszcz�. Kochanek przyg�d i le�nych w�dr�wek, obie�y�wiat obeznany r�wnie dobrze z wirami Ukajali jak z igapo dolnej Amazonki, a przy tym czu�y czciciel przyrody, dla pi�knego zak�tka got�w p�dzi� nad granic� Kolumbii. Obecnie mistrzowsko naprawia� zegarki i maszyny do pisania, w chwilach-wolnych za� zabawia� si� av przewodnika turyst�w ameryka�skich. Niedawno prowadzi� jednego z nich z Limy poprzez Andy, rzek� Ukajali i Amazonk� do Manaus strzelaj�c po drodze do mych przyjaci� Czam�w z kamery filmowej ogni�cie i z fantazj�. A teraz, na placu z leniwcami, chcia� mnie pozna�, bo w Rio Mar dowiedzia� si� o moim pobycie w Manaus i czyta� kiedy� ksi��k� �Ryby �piewaj� w Ukajali" po niemiecku. Podoba�a mu si� bardzo, tak samo jak niemieckiemu konsulowi w Manaus, Fabrowi, nie m�wi�c ju� o tutejszym doktorze 2 � Spotka�em szcz�liwych Indian. 18 Pratoriusie, kt�ry wiele lat temu opu�ci� Niemcy, by �owi� rzadkie motyle nad Amazonk�... Troch� oszo�omiony poda�em Gliickowi d�o� i zaprosi�em go do baru na butelk� guanara. Okaza�o si�, �e by� to wyj�tkowo sympatyczny Niemiec. Czy to ja kiedy� pisa�em, �e nad Amazonk� bywaj� niezwyk�e spotkania? II. GEORGETOWN (Hindusi, Murzyni, Brytyjczycy, Amerykanie i archaiczny ptak) 6. Kolonialne piekie�ko Przelot z Manaus do Georgetown w Gujanie Brytyjskiej by� przeskokiem z czego� gor�cego w jeszcze gor�tszy kocio�. Z zielonej puszczy amazo�skiej w ludzk� d�ungl� rozkie�zania. Z drzemi�cego zacisza u uj�cia Rio Negro w rozwydrzenie ludzkich instynkt�w u uj�cia Demerary. Dosta�em si� tu w sam �rodek wiru walki, i to walki w dos�ownym znaczeniu, nie tylko na s�owa, rzucane z w�ciek�o�ci�, lecz od czasu do czasu tak�e na karabiny i rewolwery, na no�e i po�ary � walki z rzadkimi jedynie chwilami zawieszenia broni. Mnie, weteranowi z czas�w wojny �wiatowej, prze�ywaj�cemu wysi�ki Luftwaffe nad Londynem, nietrudno by�o wyniucha�, �e tu nie chodzi�o tylko o zwyci�stwo Jagana, Burnhama czy D'Aguiara, pionk�w raczej w tej grze, lecz �e bra�y si� za- bary inne, wi�ksze pot�gi, walcz�ce o globalne sprawy. Wszystkie trzy Gujany, angielska, holenderska i francuska, nale�a�y do naj nikczemniej szych kolonii odno�nych pa�stw. Opiera�y si� nie na podbiciu �yj�cych tu narod�w, lecz wy��cznie na systemie niewolniczym. Przybywaj�cy tu biali panowie przywozili z Afryki czarnych niewolnik�w na plantacje i wyj�tkowo okrutnie ich traktowali*. Gdy w roku 1833 angielscy plantatorzy musieli oswobodzi� swych czarnych niewolnik�w, a ci nie chcieli u nich dalej pracowa�, sprowadzono w nast�pnych latach do Gujany Brytyjskiej innych robotnik�w, Hindus�w, Chi�czyk�w, Portugalczyk�w z Ma-deiry, na niewolniczych niemal warunkach tak zwanego systemu kontrakt�w. Portugalczycy i Chi�czycy nie wytrzymuj�c ci�kiej pracy na plantacjach szybko si� od tego uwolnili, przeszli na handel i stworzyli zamo�ne mieszcza�stwo, podczas gdy Hindusi przewa�nie pozostali na roli. Kolonialna mentalno��, szczeg�lnie g��boko tu zakorzeniona, przetrwa�a do dnia dzisiejszego. Wi�kszo�� mo�nych wci�� uwa�a�a, �e powinni tu by� tylko oni, nieliczna garstka * Czytaj kroniki i sprawozdania J. G. Stedmana z roku 1796, Alberta v. Sacka z 1818, E> Schomburgka z 1847, G. Uichardsona �/. W25, TJ. 0. Kalina z 1931. 21 pan�w, i skrajnie uboga masa, kt�r� nale�y trzyma� za mord�. Lecz Powiewy wyzwole�cze, powsta�e od czas�w drugiej wojny �wiatowej, nie omin�y Gujany Brytyjskiej. Ludzie krzywdzeni zacz�li ffl� ^Post�powa Partia Ludowa od roku 1950 rzuci�a zdrowe has�a reform dla ul�enia doli n�dzarzom. G�owa partii, doktor Cheddi Jaga , Hindus niepowszednich zdolno�ci, umia� po��czy� Hindus�w Murzyn�w w jeden front. W ramach istniej�cych ustaw kolonialnych d��y� do tego, by g�odni mieli nieco wi�cej ry�u, a bogacz nieco S d chod�w. Ale �le si� wybra�. D��enia te wyda�y si� ko�om-listom tak gro�ne i �komunisty", �e w�adze kolonialnew roku 1953 ledwie nadan� konstytucj� znios�y, panicznie zwo�a�y biy tyjskie kr��owniki, rz�d Jagana rozwi�za�y, a jego samego i mnycti �W tyle llTpo drugiej wojnie �wiatowej takie metody by�y kompromituj�cym prze�ytkiem i wnet sami Brytyjczycy zrozumieli ze SeT�dy droga. Gdy w nast�pnych wyborach Post�powa Par^a Ludowa znowu odnios�a zwyci�stwo,, a doktor Jagan w 1961 zosta�pre mierem guja�skiego rz�du w ramach kolonii, chwycono si� _mnej taktyki: rzucania mu kamieni pod nogi, sM���2 szarpania go na wszystkie strony - cho�by ze szkod� dla kraju. Tym razem Stany Zjednoczone, rozdra�nione wizj� nowej Kuby na kontynencie po�udniowoameryka�skim, 8f^� f"^ Wielkiej Brytanii n�ka� Jagana. Wi�c oto nast�pi� rozbrat w paitn Tm�ody ambitny prawnik, Murzyn L. F. S. Burnham, za�o�y� konkurencyjn� parti� ludow�. Sk�ada�a si� przewa�nie z cz�onkomjpo-chodzeni afryka�skiego i raczej sz�a na ^� -penahstom- J oto rozniecono wrogo�� rasow� i co chwila to tu, o tam "^^ Hindusi i Murzyni. W 1962 roku palono wiele sklep�w hinduskich w Snly handlowej Georgetown, a w 1963, na kilka miesi�cy przed moim przybyciem, osiemdziesi�ciodniowy strajk generalny Tmec^ w Ihcy przez zwolennik�w Burnhama i skrajn� reakcj� D'Asuiara, mia� obali� rz�d Jagana. . . Nie obali�, bo Jaganowi przysz�a z pomoc� ludno�� wiejska, natomiast skutki strajku by�y katastrofalne. Zwali�y na kraj, juz przedtem ubogi, niewypowiedzian� n�dz�, rozgoryczenie i nienawi��. 22 7. Niesamowite, urzekaj�ce Georgetown W to l�gowisko rozdra�nienia przylecia�em pewnego grudniowego dnia. W chwili l�dowania szala�a tropikalna burza niby symbol, ale w kwadrans p�niej, gdy autem p�dzi�em z lotniska Atkinson w stron� miasta, mocne s�o�ce wypad�o z chmur. �wiat natychmiast wyda� si� bardzo pi�kny, a pierzaste palmy kokosowe bardzo rajskie. Zreszt� raj i jego historia jeszcze raz si� przypomnia�y w pobli�u miasta, gdy na p�ocie przeczyta�em napis malowany olejn� farb�: White dogs, get out! � Bia�e psy, wyno�cie si�! Br�zowy czy czarny cherubin mia� na my�li Brytyjczyk�w, kt�rych wyp�dza� z tutejszego raju, ale w ferworze m�g� oberwa� i nie-Brytyjczyk. Przy szerokiej Main Street, G��wnej Alei, w pozornej ze sob� zgodzie sta�y niedaleko siebie Czerwony Dom � the Red House � Ja-gan�w i pa�ac brytyjskiego gubernatora. Aleja poza tym napawa�a barwnym optymizmem, gdy� czerwieni�y si� tam okaza�e lilie trzcinowe, ale gdy wysiada�em przed hotelikiem, optymizm dosta� sztur-eha�ca: dw�ch �ebrak�w hardo wyci�ga�o do mnie d�onie i ��da�o ja�mu�ny jak daniny, nale�nej im od bia�ego. Hotelik Esplanade ��da� wi�cej: politycznej prawomy�lno�ci. W�a�ciciel hoteliku, �niadosk�ry Nunes pochodzenia portugalskiego, okaza� si� za�artym wielbicielem systemu kolonialnego i poplecznikiem D'Aguiara, wi�c gdy zmiarkowa�, �e zbyt cz�sto i poufale telefonuj� do Jagan�w, got�w by� utopi� mnie w �y�ce wody. Nie by�o innej rady, jak spiesznie zrejterowa� i w innym hoteliku, Rima, znale�� przyja�niejsz� aur�. W Georgetown no�e by�y ruchliwe, nagminne, by�y wa�nym rekwizytem spo�ecznym owych dni. Majchry odpowiada�y temperamentom, dostraja�y si� do sytuacji. Dzienniki przynosi�y soczyste wie�ci o ich wyczynach. Pierwsza nowina, jak� wyczyta�em w tutejszym Daily Chronicie zaraz w dniu mego przybycia, donosi�a o prywatnej uroczysto�ci imieninowej poprzedniego wieczora, na kt�rej pi�tnastoletni Andrew EUiot, mi�y Murzynek, zosta� zad�gany na �mier� przez trzynastoletniego rywala, kt�remu dziewuszka odm�wi�a ta�ca, a Elliotowi nie. No�ami, rzecz prosta, za�atwiano tu nie tylko kwasy mi�osne, lecz i zatargi polityczne, a nie mniej i nier�wno�ci materialne. Gdy �yczliwi ludzie dowiedzieli si�, �e z kina samotnie wraca�em o p�nocy do hotelu, prze�egnali si� na tak niepoczytalne igranie z losem: prowokowa�em pono� zgniecie no�em i rabunek. Wobec tego nie zabiera�em ju� do kina ani zegarka, ani kiesy, a wracaj�c kroczy�em �rodkiem mrocznawych ulic i g�o�no, dla otuchy, pogwizdywa�em sobie obertasa. Ale mimo wszystko uczuciem, jakie mnie w tych dniach najbardziej przejmowa�o, by� podziw. Serdeczny podziw dla ma��e�stwa Jagan�w. Tych dwoje bojownik�w, jego Hindusa, j� � rodowit� Amerykank� z USA, cechowa�y wyj�tkowe zalety umys�u, serca i charakteru. Byli przej�ci, uczciwi i bardzo ludzcy. �atwo z nimi si� rozmawia�o i szybko powstawa�a za�y�o��. Jagan mia� cz�sto na twarzy, zw�aszcza w oczach, �agodny u�miech, przypominaj�cy mi rze�by Buddy, widziane w Kambod�y. Ale pod t� �agodno�ci� co za hart i jaka pasja walki! Ile� to wrog�w mia� premier przeciw sobie: nie tylko Stany Zjednoczone i Wielk� Brytani�, ale i wszystkich miejscowych wichrzycieli i potentat�w od cukru, i tych od boksytu, wszystkich bankowc�w, handlarzy, macher�w od diament�w", z�ota i od wbijania politycznych klin�w, wszystkich zgo�a intrygant�w i wszelkie wyznania religijne. Ka�da ich klika pa�a�a ��dz� zduszenia go. On niez�omnie stawia� im czo�o, w serdecznych rozmowach za� umia� opromienia� przyjaci� najpo-godniejszym u�miechem. Przez szereg dni przygotowywa�em si� w stolicy do wyskoku w g��b kraju i zasi�ga�em j�zyka u w�adz i gdzie si� da�o. Przyznam si�, �e smakowa�o mi Georgetown. Poci�ga�a mnie� co tam: urzeka�a � jego niesamowito��. Wir rozp�tanych nami�tno�ci wci�ga�, a wobec tak zaciek�ej walki trudno by�o pozosta� oboj�tnym widzem. Poza tym miasto, stutysi�czne czy ile� tam, pe�ne �drewnianych dom�w i palm", (jak je nazywa� Jagan), mia�o przejmuj�ce zachody s�o�ca i zapuszczone ogrody za ka�dym domem, a w tych ma�ych tropikalnych d�unglach buja�y pot�ne motyle i baraszkowa�y ptaki. By�y to �miesznie czupurne kiskadee i ,,sacki", lazurowe jak niebo. " " ' A jednak... Przecie� nie by�em Osma�czykiem ani Broniarkiem. Bruk miejski, cho� tak ciekawy, wychodzi� mi coraz bardziej gard�em i co dzie� coraz silniej ci�gn�o mnie do d�ungli. Do tej prawdziwej, le�nej d�ungli. Wi�c pewnego poranku zarzuci�em torb� w�drown� na rami� i ruszy�em w sw�j �wiat, by spotka� si� z ptakiem hoatzin, sensacyjnym dziwakiem. 8. Dziwad�a: dzisiejsze pterodaktyle Kolej� �elazn�, jedyn� w Gujanie, pojecha�em wzd�u� wybrze�a, morskiego do miasteczka New Amsterdam, bo tam rzeka Canjo wp�ywa�a do rzeki Berbice. Ptaka, do kt�rego si� wybiera�em, nazywano potocznie Canje pheasant, ba�antem rzeki Canje, a r�ne, niedawne jeszcze opisy podkre�la�y jego obfito�� w tych w�a�nie stronach. Lecz ja mia�em pecha. Nie zetkn��em si� z ptakiem, by�o to uderzenie w pr�ni�. W New Amsterdam nie znalaz�em nikogo obznajmionego z brzegami rzeki Canje, a miejscowy District Com-missioner, kt�ry m�g�by mi pom�c, by� od kilku dni nieobecny. Nie trac�c czasu wr�ci�em do Georgetown. �yczliwy dyrektor muzeum przyrodniczego, Ram Singli, powiador mi� mnie, �e w obecnej chwili najwi�cej hoatzin�w � ko�nik�w czubatych, jak je polscy ornitolodzy nazwali� gnie�dzi�o si� nad rzek� Mahaicony, w po�owie drogi mi�dzy Georgetown a New Amsterdam. Wi�c pojecha�em tam znowu kolej� kt�rego� z nast�pnych dni i �atwo znalaz�em nad brzegiem rzeki, niedaleko stacji, chat� poleconego mi Samaroo Persauda. By� to rybak i Hindus tak samo jak Ram Singh. Niestety naszedlem go, gdy odbywa� w chacie jakie� po-' dejrzane obrady z kilkoma zaaferowanymi osobnikami. Na m�j widok wszyscy wytrzeszczyli ga�y z takim przera�eniem, �e i ja si� zaniepokoi�em. � Chc� zobaczy� hoatziny! � po s�owach powitania zawo�a�em po�piesznie na me usprawiedliwienie. Os�upieli jeszcze bardziej, s�dz�c, �e to tajemniczy szyfr. Hoatzin by�a to nazwa angielska. � No, te dziwne ptaki z czubami na g�owach, te ba�anty Can-je! � napiera�em gorliwie a przyja�nie. Wreszcie wyja�ni�o im si� w �epetynach i odetchn�li. Zrozumieli, �e by�em niegro�nym przyrodnikiem, maj�cym poparcie Eam Sin-gha i bzika na punkcie ba�ant�w, wi�c nabrali zaufania. Samaroo Persaud zaraz wyrazi� gotowo�� zawiezienia mnie do ptak�w, kt�re nazywa� hannami. Po�egna� si� ze swym towarzystwem, uzgodni� ze mn� zap�at� i obszuka� mnie wzrokiem, czy nie mam broni. � Lepiej hann nie strzela�! � wybuchn�� kr�tkim �miechem. � A to dlaczego ? Takie �wi�te ? � Nie. Tak �mierdz�... Oko�o �smej zaterkota� przyczepny motorek rybaka i na niewielkiej ��dce ruszyli�my w g�r� rzeki. Pierwszy dzie� w przyrodzie Gujany. Poranek by� wzgl�dnie �wie�y, s�o�ce jeszcze nie m�czy�o. Od rzeki uderza�y srogie wyziewy b�ota i sprawia�y mi osobliw� przyjemno��: jako� dosadnie uzmys�awia�y ucieczk� od burzliwego miasta i jego politycznych za�ama�c�w. Wp�ywa�em w przyjazny mi �ywio�. Okolica le�a�a w przymorskim pasie plantacji cukrowych i by�a g�sto zaludniona, ale liczne zrazu chaty, wci�ni�te w dzik� ro�linno�� nadrzeczn�, po niewielu milach zanika�y. Ro�linno�� sk�ada�a si� z mangrow�w i pl�taniny krzew�w, przewa�nie zatopionych w wodzie. Ko�niki czubate, o kt�re nam chodzi�o, by�y sko�czonymi dziwa-d�ami i od lat urzeka�y ornitolog�w nie lada jak� sensacj�. Wiadomo, �e na podstawie wykopalisk wysnuto wniosek, i� ptaki pocho-4zi�y od p�az�w, kt�re pono� kiedy�, w okresie jury, dobre sto kilkadziesi�t milion�w �at temu, opu�ci�y wod� i na l�dzie rozwin�y skrzyd�a. Ot� ko�niki czubate, zaliczone obecnie do rodu kurowa-tych, w pierwszych tygodniach swego zacnego �ywota, po wyl�gni�ciu si� z jaj, kaducznie przypomina�y dawne pterodaktyle. M�ode mia�y nawet pazury na skrzyd�ach i w og�le uderzaj�ce maniery :26 swych praszczur�w. Dopiero w miar� podrastania p�azowato�� ich ust�powa�a ptasim cechom i w ko�cu zawierusza�a si� zupe�nie, a dojrza�e ko�niki niczym ju� nie r�ni�y si� od innych, normalnych ptak�w. To tylko, �e pozosta�y nadal przy wodzie. Rzecz prosta, �e taki rarytas, kapry�ny relikt przebrzmia�ych epok, budzi� zachwyt przyrodnik�w, u�wiadamiaj�cych sobie, �e ptak-cudo przechodzi� w ci�gu kilku miesi�cy ewolucj�, na jak� przyroda j>otrze-bowa�a milion�w lat. Czy dziwi� si�, �e i ja wali�em z wizyt� do ptasich ekscentryk�w ? Nagle co� zielonego zamigota�o przed nami: to inny ekscentryk, jaszczur legwan, sp�oszony przez nas, chlupn�� z ga��zi do wody. Ze swym z�batym grzebieniem na grzbiecie wygl�da� jak ma�y smok. By� gadem, a jednak ucieka� do wody. Cz�ciowo z wody, cz�ciowo z l�du d�wiga�y si� w g�r� g�szcze ro�liny muka-muka, podobnej do olbrzymiej, wielometrowej trzciny, Na ko�cu �odyg, grubych u nasady jak ludzkie rami�, wyrasta�y lancetowate li�cie, pokarm legendarnych ptak�w. Sceneria wyol-brzymia�ych trzcin z lekka wion�a upiorno�ci�. W niespe�na godzin� po wyje�dzie z osady us�yszeli�my niedaleko przed sob� chrapliwe skrzeki i st�umiony syk i wkr�tce ujrzeli�my te� ptaki. By�o ich kilka. Wielko�ci ba�anta, brunatne, z jasnymi pr�gami, siedzia�y tu, �wdzie na ga��ziach. Jakie� ma�o l�kliwe, pozwoli�y nam zbli�y� si� na kilkana�cie krok�w. Dopiero wtedy, ruszaj�c x>ierzastymi czubami na g�owach, odlatywa�y oci�ale i kilkadziesi�t krok�w dalej znowu siada�y. Ich powolno�� sprawia�a wra�enie bezgranicznego niedo��stwa, Ko�niki by�y zapewne t�pawe, ale przede wszystkim by�y pewne siebie. Od niezliczonych pokole� do�wiadczy�y, �e s� nietykalne. Ko�niki nie mia�y wrog�w. �mierdzia�y ni to okropnym pi�mem, ni jakim� ka�em, i taki smr�d okaza� si� niezwyci�on� broni�. Nikt, cz�owiek ani drapie�nik, na �mierdziele nie polowa� i kto wie, czy w tym w�a�nie nie tkwi�a przyczyna ich nieodgadnionej archaiczno�ci ? Trudno by�o je sfotografowa� w zielonym p�mroku i trudno nie odczu� pewnego rozczarowania: ptaki nie wyr�nia�y si� niczym nadzwyczajnym. Do tego �ar, odbijany w rzece, �mcha� z nieba co- raz niezno�niej. Ale mil� dalej wjechali�my w rejon ko�nikowych gniazd i od razu zm�czenie zmala�o. Po kilku nieudanych pr�bach zbli�yli�my si� do gniazda, w kt�rym siedzia� m�ody ko�nik. Nieupierzone piskl� unios�o du�� g�ow� na cienkiej szyi i mierzy�o nas ostrym, bazyliszkowym wzrokiem. W przeciwie�stwie do wyro�ni�tych ptak�w by�o niezwykle czujne, pe�ne rozgarni�tej podejrzliwo�ci, jakby nale�a�o do ca�kiem innego rodzaju. Wi�c do p�az�w, do pterodaktyli ? Czujny m�odzik nie wytrzyma� nerwowo naszego zbli�ania si� i uciek� z gniazda. Ale kto to ucieka� ? Czworono�ny zwierz czy jaszczur jaki� ? Smyk zamiast skrzyde� mia� kikuty, zaopatrzone dwoma pazurami, i.tymi ko�czynami pos�ugiwa� si� zupe�nie tak samo jak ty mymi nogami. Czteronogi stw�r pi�� si� wzd�u� ga��zi pomagaj�c sobie dziobem. Gdy go �odzi� doganiali�my, zaskrzecza� nieptasim g�osem i z trzymetrowej wysoko�ci zeskoczy� do rzeki. Kiedy trwoga, to do rzeki.. Woda by�a snad� bliskim mu �ywio�em. Da� nura, p�yn�� znakomicie w g��bi niczym ryba, a� wychyli� si� o kilkadziesi�t st�p dalej i uspokojony wszed� na badyl ro�liny muka-muka. Nie inaczej: to ma�y pterodaktyl ucieka� przed nami. W tej dziwacznej scenie by�o co� makabrycznie wstrz�saj�cego. Pada� od niej urok, jak gdyby przenosz�cy mnie o miliony lat w przesz�o��. Przecie� cz�owiek istnia� zaledwie od miliona lat, a ten brzd�c, ni to p�az ni ptak, ucieka� dzi� przede mn� dok�adnie takim samym sposobem, jak niechybnie ucieka� przed wrogiem sto pi��dziesi�t milion�w lat temu, w okresie jurajskim. W�a�ciwo�ci pterodaktyla pozostawa�y w ko�niku przez kr�tki czas, dwa, trzy miesi�ce. Potem pazury na skrzyd�ach zarasta�y pi�rami i by�y niewidoczne i nieu�yteczne, on sam za� zatraca� zdolno�� nurkowania i p�ywania. W og�le nie wchodzi� do wody, gubi� wrodzon� bystro�� i przekabaca� si� w niezdarnego ptaka o czubie na g�owie a diabelnym smrodzie... Tr�ci� mnie Samaroo Persaud i wyrwa� z zadumy. � Wracajmy! � parskn�� zniecierpliwiony. � Szybko wracajmy! Zdziwi�em si�, bo przedtem ustalili�my, �e nie wr�cimy tak wcze�nie. 28 � 0 co chodzi ? � burkn��em opryskliwie. � Nie s�yszysz pan ? � Persaud wskaza� na przeciwleg�y brzeg rzeki. �w lewy, zachodni brzeg Mahaicony by� poro�ni�ty niskimi krzewami, za kt�rymi rozci�ga�y si� pola plantacji. Od tych p�l dochodzi�y teraz, st�umione odleg�o�ci�, gniewne krzyki wielu ludzi, nawet s�ycha� by�o jakby trzy, cztery strza�y z broni palnej. � Robotnicy na plantacji cukru! Buntuj� si�! � zgrzytn�� Hindus pe�en zawzi�to�ci w oczach. � Chc� �y� jak ludzie!... Nawet k��by dymu wzbi�y si� w pewnym miejscu nad niebosk�onem: kto� tam wznieci� po�ar. � Konkretnie, o co im chodzi? � spyta�em. � O uznanie ich zwi�zku zawodowego! � To niewiele. � Niewiele. Persaud zawr�ci� ��dk� i przyspieszy� obroty motorka. Przypomnia� mi si� napis na parkanie, wzywaj�cy bia�e psy, �eby wynosi�y si� z Gujany � i ju� nie powstrzymywa�em towarzysza. Tak z rozpami�tywa� o zamierzch�ych epokach i o odleg�ych prze�yciach ko�nik�w wyrwa�y mnie oto burzliwe problemy ludzi dnia dzisiejszego. Dnia dzisiejszego? Ej �e! Bunt ludzi krzywdzonych by� stary jak �wiat; gniewny krzyk ludzi powstawa� chyba milion lat temu, r�wnocze�nie z powstawaniem cz�owieka. fr III. RZEKA POMEROON (Arawakowie � chrze�cijanie od przesz�o wieku, a moi przyjaciele od dw�ch wiek�w) 9. Szczep Arawak�w Na pocz�tku Gujany by�o s�owo. Angielski awanturnik i poszukiwacz legendarnego El Dorada, Sir Walter Ra�eig�i, sp�odzi� w wyniku swej wyprawy pod koniec XVI wieku zamaszyst� ksi�g� pt. �Odkrycie rozleg�ej, bogatej i czarownej krainy Gujany". Bujny pean rozbrzmia� s�aw� w Anglii i za granic� i okropnie podnieci� �wczesnych zawadiak�w zachodniej Europy. Wi�c r�nych nacji k�usownicy zacz�li w�amywa� si� na wymarzone wybrze�a ,i w�azi� w parad� Hiszpanom. Ci przy pomocy Indian przep�dzili raz natr�t�w holenderskich, jeszcze okrutniej szych � jak si� okaza�o � ni� Hiszpanie, ale potem dali za wygran� i zniech�ceni machn�li r�k� na Gujan�. Indianie mieli tu szcz�cie. Anglicy, l�kaj�cy si� w tych stronach Hiszpan�w jak diabe� wody �wi�conej, wychodzili ze sk�ry, �eby zdoby� sobie przyja�� i sojusz tubylc�w. Wi�c nie �apali ich do niewoli, nie gwa�cili im kobiet, a za prowiant szczodrze p�acili. Holendrzy byli miriej grzeczni i zrazu �apali Indian, ale gdy wkr�tce zacz�li przywozi� z Afryki niewolnik�w na swe plantacje, a ci zacz�li ucieka� cz�sto g�sto do puszczy, biali plantatorzy nagle polubili czerwonych wojownik�w i kazali im goni� czarnych dezerter�w. Gu-ja�scy Indianie stali si� nad wyraz po�yteczni i dzi�ki temu unikn�li losu, jaki w tym czasie biali ludzie gotowali tubylczym szczepom na p�nocy, mi�dzy Atlantykiem a Missisipi. W�r�d Indian Gujany wyr�niali si� Arawakowie. Szczep osiad�y od niepami�tnych pokole� w pobli�u wybrze�a morskiego, utrzymywa� si�, rzecz prosta, i z lasu, i z rzeki, ale przede wszystkim z ziemi. Pracowici rolnicy doszli rych�o do pewnego dostatku, nabrali og�ady i jakiej takiej obyczajno�ci i uchodzili za rodzaj elity w�r�d innych szczep�w. Nie stronili od bia�ych przybysz�w ani od nowych rzeczy, jakie ci przywozili. Biali wcze�nie poznali si� na warto�ci Arawak�w, a Holendrzy �askawie przyrzekli szanowa� ich wolno��, 33 nie urz�dza� na nich ob�aw � i przyrzeczenia dotrzymali: Indianie w zamian za to pilnowali im las�w. Po zniesieniu niewolnictwa, a wi�c w Gujanie Brytyjskiej po 1838 roku, pilnowanie las�w sta�o si� zb�dne i Indianie, teraz ju� niepotrzebni plantatorom, poszli w odstawk�. Na jedno pokolenie poszli ca�kiem w niepami��. Le�ni ludzie mogli znowu zakopa� si� w swej india�sko�ci, wr�ci� do swych rzek i p�l kassawy, do swych duch�w, przyzwyczaje� i ta�c�w. Arawakowie byli w�wczas szcz�liwi, nawet napadom wojowniczych s�siad�w, Karib�w, jako� si� op�dzali. Potem przyszli misjonarze anglikanie i zacz�li ich jeszcze bardziej uszcz�liwia�, z tym tylko, �e na sw�j spos�b. Ludzie ofiarni i zawzi�ci w swej mi�o�ci bli�niego przynie�li obcego Boga, wszechmocnego, pe�nego dobroci i bezwzgl�dno�ci. Najwi�kszym z misjonarzy, aposto�em Indian, by� pastor W. H. Brett, kt�ry w po�owie XIX wieku za�o�y� misj� Cabacaburi w puszczy nad Pomeroon, osiedem-dziesi�t kilometr�w powy�ej uj�cia tej rzeki do morza. Kap�an �arliwy i nieust�pliwy, przepojony surowym duchem epoki wiktoria�skiej, by� dla Indian ojcem i pob�a�liwym, i twardym. Pob�a�liwym, bo nie zwalcza� zrazu ich poga�skich obrz�d�w: mogli dalej uprawia� swe couvade, dziwaczny obyczaj, kiedy nie matka noworodka, lecz ojciec jego k�ad� si� do hamaka, by po tru-dach porodu przyj�� do siebie; mogli Arawakowie po �mierci bliskiego ta�czy� makari, w kt�rym ta�cz�cy biczowali si� wzajemnie, a�eby zmar�emu nie zaszkodzi� m�ciwy demon Yawahu; mogli nawet pi� paiwari i kasziri a� do utraty zmys��w, byleby pijatyka nie przeobra�a�a si� w orgi� bezwstydu; ba, mogli dalej sobie wierzy� w istnienie z�ego Kanaimy, bo jako� diabelnie przypomina� diab�a narod�w chrze�cija�skich. Ale czego pastor Brett nie m�g� wybaczy� Indianom, to ich nago�ci. Wierny syn wieku kr�lowej Wiktorii uwa�a� nagie cia�o Indian, obna�aj�cych wszystko z wyj�tkiem cz�ci rodnych, za najwi�ksz� obraz� Boga. Szczeg�lnie odkryte cia�a Indianek budzi�y jego groz� pokus� nieczystych my�li. Najgorliwsze mod�y s�a� pastor Brett do Niego, by jak najszybciej doczeka� si� tej chwili, kiedy poga�ski szczep zakryje odra�aj�c� nago�� i w godziwych szatach si�dzie u st�p Chrystusa Pana. Rzecz prosta, �e pastor doczeka� si� tej chwili. By� zbyt zaharto- wany pobo�nym duchem i zbyt silne za nim sta�y pot�gi, by nie dopi�� swego. W ci�gu nielicznych lat szczep Arawak�w przyodzia� si� w szmatki z Anglii przys�ane, potem na skutek ospy, r�wnie� daru Europy, straci� po�ow� ludzi i po kolei wyzbywa� si� poga�skich praktyk i na�og�w. W dwudziesty wiek wszed� rzetelnie ju� schry-stianizowany. Pastorowie, nast�pcy Bretta, byli dumni z dokonanego dzie�a. Pi�kny, dzielny szczep naprowadzili na drog� chrze�cija�skiej cnoty. Chrystus wyp�dzi� Kanaim�. Nie by�o ju� pijackich orgii i poga�skiego rozwydrzenia, nie by�o rozpusty. Nasta�o jedno�e�stwo, stad�a ma��e�skie �y�y obecnie w wierno�ci, a m�odzie� w schludnym obyczaju. Arawakowie, pierwszy w Gujanie Brytyjskiej nawr�cony szczep, a szczeg�lnie ich m�odzie�, stali si� chlub� swych pastor�w i od stu przesz�o lat �wiadczyli o owocnej dzia�alno�ci misji. 10. Charity: tu ko�czy�a si� droga Arawakowie byli mi bliscy, lubi�em ich: sympatyczny i wcale nie legendarny John Bober, Wirginijczyk polskiego pochodzenia, po rozbiciu si� u wybrze�y wenezuelskich w pierwszej po�owie osiemnastego wieku zosta� wodzem p�nocnego od�amu ich szczepu. O �wczesnych losach Bobera i Arawak�w pisa�em w ksi��kach �Wyspa Robinsona" i �Orinoko", wi�c rzecz zrozumia�a, �e wkr�tce po powrocie znad Mahaicony wyruszy�em nad rzek� Pomeroon, nad kt�-' r� od niepami�tnych czas�w mieszkali Arawakowie. Przelot z Georgetown do mie�ciny Charity nad Pomeroonem trwa� zaledwie trzydzie�ci minut, ale odbywa� si� nad bajecznie bujnym odcinkiem historii przesz�o trzystuletniej: tu u uj�cia rzeki Esse�uibo na grand� awanturowali si� r�ni Holendrzy, Anglicy i Francuzi, z przej�ciem pchali si� na l�d i na odwr�t, spychali jedni drugich do morza, a� od p�tora wieku ostali si� Anglicy. Lecieli�my nad pasem przymorskim, do�� g�sto usianym farmami Hindus�w, a ci obecnie si� upierali, by do morza zepchn�� z kolei Anglik�w. 35 Przymorski pas gospodarstw i jasnozielonych poletek ci�gn�� si� �a�o�nie cienk� lini�, nie szersz� ni� dziesi�� do dwunastu kilometr�w. Chyba niet�gi to plon po tylu nami�tnych zmaganiach i po takiej mord�dze ze strony przednich, b�d� co b�d�, zawadiak�w. Tu�, tu� za t� niteczk� cywilizacji rozpo�ciera� si� gro�ny, ciemnozielony ko�uch puszczy i odt�d on by� jedynym panem. S�a� si� wieloma setkami kilometr�w na zach�d a� po stepy wenezuelskiej Gra� Sabana. Guja�ska puszcza to w�a�ciwie wci�� jeszcze bezludna kraina, je�li nie liczy� owych niewielu Indian i poszukiwaczy diament�w, z�ota i przyg�d, kraina do dzi� w zasadzie dost�pna tylko samolotom. W Charity nasz samolot wodowa� na rzece i oto powita�em Po-meroon, rzek� mych przyjaci� Arawak�w. Na mapie wygl�da�a tak sobie, filigranowo, w istocie za� by�a niezmiernie g��boka i dwa razy szersza ni� Warta pod Gorzowem. Za to Charity widnia�a na gu-ja�skich mapach poka�nie i korpulentnie, a by�a dziur� o raptem kilkunastu drewnianych domach i tylu� trzcinowych. Ale dziur� wa�n�. Tu ko�czy�a si� bita droga. Kto chcia� dalej, musia� stara� si� o ��dk�. Dalej by�a ju� tylko puszcza, cho� jeszcze od biedy zaludniona przez kilka mil wzd�u� brzegu rzeki. Wi�c w Charity osiad�o kilku hinduskich i portugalskich kupc�w z wszelakimi towarami, by zaopatrywa� i doi� le�ne zaplecze. To ich obecno�� doda�a animuszu kartografom, gdy grubo wrysowywali mie�cin�. W Charity wisia�a w powietrzu atmosfera nadrabianego westernu. Ludzie czuli si� tu wyra�nie na pograniczu cywilizacji i mieli swoisty urok. Odgrywali jak�� rol�. Ale jak�? M�tnych pionier�w, nie-dowarzonych heroi, mo�e zbrodniarzy od siedmiu bole�ci, lichych obwiesi�w ? Nie mieli, rzecz prosta, colt�w, co najwy�ej no�e ukryte w portkach, i nie by�o tu Arizony, lecz ros�y palmy kokosowe, ostentacyjne, rozbrajaj�ce kolumny zieleni. Mr. E. M. Cossou, kierownik Departamentu Interioru, protektor Indian i m�j protektor, dobrze przygotowa� dla mnie nocleg w tutejszym schronisku rz�dowym, natomiast nie uprzedzi� policji: czarny kapral nie wzi�� mnie w obron�, gdy drapie�ne typy chcia�y mnie obskuba�. Dopiero musia�em brodatemu Mr. Adamowi, przewo�nikowi, krzykn�� gniewnie do rozumu, �e -za dowiezienie mnie 36 motor�wk� do Cabacaburi nie dam mu wi�cej ni� dwana�cie dolar�w � i jako tako postawi�em na swoim. Jako tako, bo i dwana�cie dolar�w by�o zwyci�stwem pirrusowym wobec pi�tnastu mil jazdy. Zaledwie och�on��em z tych bzdurnych potyczek, gdy dozorczyni schroniska poprosi�a mnie na herbat�, a herbata by�a tak mocna i �wietna, �e ca�kiem mnie u�mierzy�a. Gdy potem pogodzony ze �wiatem wyszed�em na ulic�, Charity od razu sta�o si� mi�� mie�cin�, ludzie byli u�miechni�ci, m�oda Metyska w straganie sprzeda�a mi z wdzi�kiem lampk� kieszonkow� (niewiele doliczaj�c do zwyk�ej ceny), a sowita sceneria zieleni tu� nad rzek� ogromnie n�ci�a. Wi�c �cie�k� zapu�ci�em si� w ten g�szcz. By� fantastyczny i roz-pasany, jak cz�sto bywa w tropiku na mokrad�ach. Olbrzymie li�cie wdzi�czy�y si� jak �liczne rysunki do bajek w ksi��kach, ,Naszej Ksi�garni" i tak samo urocze, mizerne chaty, tu i �wdzie wci�ni�te w zielony odm�t, by�y wprost nieziemsko malownicze. W chatach gnie�dzi�a si� br�zowa biedota wszelkich odcieni sk�ry, wi�c nale�a�oby popa�� w duchow� rozterk�: czy si� gorszy�, czy nie? Obowi�zkowy w�drowiec, �wiadomy ducha dzisiejszych czas�w, powinien by� widzie� tu tylko skrajn� n�dz� i przej�ty klasycznym oburzeniem uderzy� na alarm. Widzia� n�dz�, owszem, ale r�wnocze�nie widzia� przed chatami rozbisurmanionych nagusk�w, bynajmniej nie odczuwaj�cych trudnego dzieci�stwa; i widzia� roznegli�owane kobiety, przyja�nie zdumione na widok bia�ego intruza; a nad puszcz� zacz�y przelatywa� stada zielonych papug. Weso�e, urzekaj�co liczne papugi wnosi�y rwetes i dziarsko��, i ochot�, i lecia�y wszystkie w jednym kierunku: po�udniowo-wschodnin^. Wi�c nie by�o sm�tnych my�li i nie powsta� alarm. - " Za to przekl�te k