7650

Szczegóły
Tytuł 7650
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7650 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7650 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7650 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEPHEN KING �owca sn�w Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik Tytu� orygina�u: DREAMCATCHER Copyright � 2001 by Stephen King All rights reserved Projekt ok�adki: Copyright O by Tom HoUman Redakcja techniczna: Jolanta Trzci�ska Korekta: Jadwiga Piller �amanie: El�bieta Rosi�ska Ma�gorzata Wnuk ISBN 83-7337-193-1 Warszawa 2002 Wydawca: Pr�szy�ski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7 Druk i oprawa: OPOLGRAF Sp�ka Akcyjna 45-085 Opole, ul. Niedzialkowskiego 8-12 Ta ksi��ka jest dla Susan Moldow i Nan Graham NAJPIERW WIADOMO�CI �East Oregonian", 25 czerwca 1947 STRA�AK SPOTYKA �LATAJ�CE TALERZE" Kenneth Arnold melduje o dziewi�ciu obiektach w kszta�cie dysku �Srebrzyste i b�yszcz�ce, porusza�y si� niewiarygodnie szybko" �Daily Record", Roswell, Nowy Meksyk, 8 lipca 1947 SI�Y POWIETRZNE PRZECHWYCI�Y �LATAJ�CY SPODEK" NA RANCZU W OKOLICY ROSWELL Agencje wywiadowcze badaj� uszkodzony talerz �Daily Record", Roswell, Nowy Meksyk, 9 lipca 1947 RZEKOMY �SPODEK" TO BALON METEOROLOGICZNY - informuj� si�y powietrzne �Daily Tribune", Chicago, 1 sierpnia 1947 USAF nie potrafi� wyja�ni�, co naprawd� widzia� Arnold 850 kolejnych doniesie� o zagadkowych zjawiskach PE�NY RAPORT �Daily Record", Roswell, Nowy Meksyk, 19 pa�dziernika 1947 TZW. KOSMICZNE ZBO�E TO K�AMSTWO - TWIERDZ� ZIRYTOWANI FARMERZY Andrew Houston zaprzecza istnieniu zwi�zku z �lataj�cymi talerzami": �Czerwone zbo�e to czyj� g�upi �art" 8 �OWCA SN�W �Courier Journal", Kentucky, 8 stycznia 1948 PILOT SAMOLOTU WOJSKOWEGO GINIE PODCZAS POGONI ZA UFO Ostatnie s�owa Mantella: �Ogromny, b�yszczy jakby by� z metalu" Si�y powietrzne milcz� �Nacional', Brazylia, 8 marca 1957 TAJEMNICZY LATAJ�CY POJAZD ROZBIJA SI� W MATO GROSSO! DWIE PRZERA�ONE KOBIETY KO�O PORTO PORA� �Z wn�trza dobiega�y jakie� piski", twierdz� �Nacional", Brazylia, 12 marca 1957 GROZA W MATO GROSSO! Nap�ywaj� doniesienia o szarych ludziach z wielkimi czarnymi oczami. Uczeni nie dowierzaj�, meldunk�w coraz wi�cej PRZERA�ENIE W WIOSKACH �Oklahoman", 12 maja 1965 POLICJANT STRZELA DO UFO Lataj�cy talerz unosi� si� 10 metr�w nad drog� numer 9 Radar potwierdza obserwacj� �Oklahoman", 2 czerwca 1965 �KOSMICZNE POROSTY" TO BZDURA - TWIERDZI PRZEDSTAWICIEL FARMER�W �Czerwone chwasty" to najprawdopodobniej efekt sztubackiego �artu �Press-Herald", Portland, Maine, 14 wrze�nia 1965 CORAZ WI�CEJ DONIESIE� O UFO Z NEW HAMPSHIRE Najwi�cej meldunk�w nap�ywa z okolicy Exeter Mieszka�cy obawiaj� si� inwazji Obcych NAJPIERW WIADOMO�CI 9 �Union-Leader", Manchester, New Hampshire, 19 wrze�nia 1965 GIGANTYCZNY OBIEKT WIDZIANY NAD EXETER BY� TYLKO Z�UDZENIEM OPTYCZNYM �ledztwo prowadzone przez USAF nie potwierdza policyjnych doniesie� Funkcjonariusz Cleland nie ma w�tpliwo�ci: �Wiem, co widzia�em" �Union-Leader", Manchester, New Hampshire, 30 wrze�nia 1965 ZBIOROWE ZATRUCIE POKARMOWE W PLAISTOW WCI�� NIEWYJA�NIONE Ponad 300 przypadk�w, wi�kszo�� chorych szybko wraca do zdrowia. Przyczyn� prawdopodobnie zanieczyszczone studnie �Journal", Michigan, 9 pa�dziernika 1965 GERALD FORD WZYWA DO PRZEPROWADZENIA �LEDZTWA W SPRAWIE UFO Przyw�dca republikan�w w Senacie twierdzi, �e ��wiat�a nad Michigan" mog� by� pozaziemskiego pochodzenia �Los Angeles Times", 19 listopada 1978 UCZENI Z KALIFORNII ZAOBSERWOWALI NAD PUSTYNI� MOJAVE WIELKI LATAJ�CY OBIEKT W KSZTA�CIE DYSKU Tickman: �Otacza�o go mn�stwo ma�ych jasnych �wiate�ek" Morales: �Widzia�em czerwone w��kna przypominaj�ce anielskie w�osy" �Los Angeles Times", 24 listopada 1978 POLICJA I EKSPERCI SI� POWIETRZNYCH NIE ZNALE�LI �ADNYCH �ANIELSKICH W�OS�W" Tickman i Morales pomy�lnie przechodz� pr�b� na wykrywaczu k�amstw. Mo�liwo�� mistyfikacji wykluczona 10 �OWCA SN�W �New York Times", 16 sierpnia 1980 �OFIARY OBCYCH" OBSTAJ� PRZY SWOIM Psycholodzy kwestionuj� autentyczno�� podobizn tzw. Szarych Ludzi �Wall Street Journal", 9 lutego 1985 CARL SAGAN: �NIE JESTE�MY SAMI" Znany uczony obstaje przy swojej wierze w �ycie pozaziemskie. �Szans� s� ogromne", twierdzi �Sun", PhoenIc, 14 marca 1997 DU�E UFO WIDZIANO W POBLI�U PRESCOTT DZIESI�TKI LUDZI OBSERWOWA�Y �OBIEKT W KSZTA�CIE BUMERANGU" Do bazy USAF w Luk� nap�ywaj� kolejne meldunki �Sun", Phoenix, 20 marca 1997 ��WIAT�A NAD PHOENIC POZOSTAJ� ZAGADK� �Te zdj�cia to nie fotomonta�", twierdz� specjali�ci. Si�y powietrzne milcz� �Weekly", Paulden, Arizona, 9 kwietnia 1997 ZAGADKOWE ZATRUCIE POKARMOWE ZATACZA CORAZ SZERSZE KR�GI Informacje o �czerwonej trawie" niepotwierdzone �Daily News", Derry, Maine, 15 maja 2000 TAJEMNICZE �WIAT�A PONOWNIE NAD JEFFERSON TRACT Zarz�dca osady Kineo: �Nie mam poj�cia, czym s�, ale wiem, �e wci�� tu wracaj�" SSDD Zrobi�a si� z tego ich dewiza, chocia� Jonesy nijak nie m�g� sobie przypomnie�, kt�ry z nich to wymy�li�. P�a� i p�acz by�o jego, A niech mnie Freddy przeleci i kilka innych, jeszcze bardziej soczystych powiedzonek pochodzi�o od Bea- vera, Henry nauczy� ich Co ma wr�ci�, zawsze wraca - ju� wtedy uwielbia� takie bzdury tr�c�ce mocno filozofi� zen. Ale co z SSDD? Kto to sp�odzi�? Niewa�ne. Liczy�o si� tylko to, �e w pierwsz� po�ow� wie- rzyli wtedy, kiedy by�o ich czterech, w ca�o�� w�wczas, kiedy by�o ich pi�ciu, a w drug� po�ow� wtedy, kiedy znowu by�o ich czterech. Gdy zn�w byli we czw�rk�, dni sta�y si� mroczniejsze, bardziej takie w stylu A niech mnie Freddy przeleci. Zdawali sobie z tego spraw�, lecz nie mieli poj�cia, dlaczego tak si� dzieje. Wiedzieli, �e co� jest z nimi nie w porz�dku albo �e przynajmniej co� si� zmieni�o, ale nie wiedzieli co. Zdawali sobie spraw�, �e wpadli w pu�apk�, lecz nie zorientowali si�, jak do tego dosz�o. A to wszystko na d�ugo przed �wiat�ami na niebie, przed McCarthym i Becky Shue. SSDD: Czasem wystarczy tylko co� powiedzie�, a czasem wierzysz ju� tylko w ciemno��. I jak wtedy dasz sobie rad�? 1988: nawet Beavera co� gryzie W twierdzeniu, �e ma��e�stwo Beavera nie uk�ada�o si� najlepiej, by�o tyle samo prawdy co w informacji, �e start 12 �OWCA SN�W �Challengera" troch� si� nie uda�. Joe �Beaver" Clarendon i Laurie Sue Kenopensky wytrzymali ze sob� osiem miesi�cy, a potem: pierdut, wszystko si� sypie, niech mi kto� pomo�e posprz�ta�, do cholery. Beaver to w gruncie rzeczy pogodny i zadowolony z �ycia ch�opak, ka�dy z jego kumpli wam to powie, ale teraz nadesz�y dla niego ci�kie czasy. W og�le nie widuje si� z przyjaci�mi (to znaczy z tymi, kt�rych uwa�a za prawdziwych przyjaci�), je�li nie liczy� tego jednego jedynego tygodnia w listopadzie, kiedy spotykaj� si� co roku. Minionego listopada jeszcze jako� wytrzymywa� z Laurie Sue - ledwo, ledwo, ale jednak. Teraz sp�dza du�o czasu (stanowczo zbyt wiele, nawet on zdaje sobie z tego spraw�) w barach w rejonie Starego Portu w Portland. The Porthole, The Seaman's Club, The Free Street Pub... Za du�o pije, za du�o pali, rankiem zazwyczaj nie mo�e patrze� na swoje odbicie w lustrze: otoczone czerwonymi obw�dkami oczy uciekaj� w bok, a przez g�ow� za� przebiega my�l: Musz� przesta� tam chodzi�. Jak tak dalej p�jdzie, b�d� mia� ten sam problem co Pete. �wi�ty Jezu na bananie. Nie zagl�daj do knajp, nie imprezuj, �wietny pomys�, a zaraz potem zn�w si� tam melduje, czo�em wszystkim i jak si� macie. W ten czwartek wyl�dowa� w The Free Street, pi- wo w r�ce, skr�t w kieszeni, z szafy graj�cej p�ynie jaki� sta- ry instrumentalny kawa�ek, co� jakby The Ventures. Beaver nie mo�e sobie przypomnie� tytu�u, bo to by� przeb�j jesz- cze sprzed jego czas�w, ale zna go dobrze, po rozwodzie s�u- cha prawie wy��cznie stacji radiowych nadaj�cych starocie. Starocie dzia�aj� koj�co, a te wszystkie nowo�ci... Laurie Sue s�ucha�a nowo�ci i zna�a wszystkie aktualne przeboje, ale Bea- vera zupe�nie to nie kr�ci. W lokalu jest prawie pusto: kilku facet�w przy barze i kil- ku przy stole bilardowym w g��bi, Beaver z paroma kolesia- mi przy stoliku. ��opi� piwo beczkowe i r�n� w karty, �eby ustali�, kto p�aci za kolejk�. Cholera, co to za utw�r z tymi gitarami? �Out of Limits"? �Telstar"? Nie, w �Telstar" jest jeszcze syntezator, a tu go nie ma. Zreszt�, co to kogo ob- chodzi? Tamci opowiadaj� o Jacksonie Brownie, kt�ry ze- sz�ego wieczoru wyst�powa� w Civic Center i da� koncert eks- tra, je�li wierzy� George'owi Pelsenowi, kt�ry tam by�. - Powiem wam, co jeszcze by�o ekstra - m�wi George, spogl�daj�c na nich znacz�co, po czym unosi g�ow� i poka- zuje czerwony �lad z boku szyi. - Wiecie, co to jest? SSDD 13 - Catus? - rzuca niepewnie Kent Astor. - No pewnie, �e catus! - odpowiada z dum� George. - Po koncercie poszli�my z ch�opakami pod wyj�cie dla arty- st�w, �eby za�apa� si� na autograf Jacksona albo, bo ja wiem, Davida Lindleya. Niez�y jest. Kent i Sean Robideau zgadzaj� si�, �e Lindley jest niez�y - na pewno �aden z niego b�g gitary, o nie (bogiem gitary jest Mark Knopfler z Dire Straits i Angus Young z AC/DC, i, oczywi�cie, Clapton), ale ca�kiem w porz�dku. Ma �wietne sol�wki, no i w�osy ekstra, a� do ramion. Beaver nie uczestniczy w dyskusji. Pragnie wyrwa� si� st�d, uciec z tej beznadziejnej knajpy, zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Wie, do czego zmierza George, i wie, �e to wszyst- ko k�amstwo. Ona wcale nie nazywa�a si� Chantay, nawet nie wiesz, jak mia�a naprawd� na imi�, min�a ci� tak, jakby wcale ci� tam nie by�o, zreszt� kim by�by� dla takiej dziewczyny jak ona, jeszcze jednym d�ugow�osym robolem w jeszcze jednym robolo- wym mie�cie w Nowej Anglii, wsiad�a do autokaru razem z ze- spo�em i odjecha�a z twojego �ycia. Z pieprzonego beznadziej- nego �ycia. Teraz leci w�a�nie muzyka Chantays, tak si� nazywa ta grupa, to nie Mar-Kets ani Bar-Kays, tylko Chan- tays, to �Pipeline" w wykonaniu Chantays, a ten �lad na two- jej szyi to nie ca�us, tylko po prostu zaci��e� si� przy goleniu. My�li te przemykaj� mu przez g�ow�, a potem s�yszy p�acz. Nie w The Free Street, tylko w swojej g�owie. Ten p�acz co prawda dawno ju� umilk�, ale pozostawi� po sobie mn�stwo rozsypanego szk�a, mn�stwo cholernie ostrych kawa�k�w szk�a, i niech, niech, niech mnie Freddy przeleci, niech on wreszcie przestanie p�aka�. To dzi�ki mnie przesta� p�aka�, my�li Beaver. To dzi�ki mnie. Ja go uspokoi�em. Obj��em go i za�piewa�em. Tymczasem George Pelsen opowiada, jak to drzwi dla ar- tyst�w wreszcie si� otworzy�y, ale wcale nie wyszed� z nich Jackson Browne ani nie David Lindle, tylko trzyosobowy dziewcz�cy ch�rek: Randi, Susi i Chantay, wszystkie niesa- mowite laseczki, wszystkie takie wysokie i apetyczne. - Kurde! - m�wi Sean, przewracaj�c oczami. Jest niskim pulchnym cz�owieczkiem, kt�rego seksualne podboje pole- gaj� na niezbyt cz�stych wyprawach do Bostonu, gdzie po�e- ra wzrokiem striptizerki w Foxy Lady i rozebrane kelnerki w Hooters. - Kurde, m�wi� wam, ta Chantay! 14 �OWCA SN�W Porusza r�k�, jakby si� masturbowa�. Przynajmniej teraz wygl�da jak prawdziwy fachowiec, my�li Beaver. - No wi�c zagada�em do nich... a najbardziej do Chan- tay... i zapyta�em, czy nie chcia�aby skosztowa� nocnego �y- cia w Portland. Potem... Beaver wyjmuje z kieszeni wyka�aczk�, wsuwa j� do ust, wy��cza foni�. Liczy si� tylko wyka�aczka. Nie piwo przed nim na stoliku, nie skr�t w kieszeni, a ju� na pewno nie bre- dzenie George'a Pelsena o tym, jak to razem z mityczn� Chantay w�adowa� si� na ty� swojego pikapu, dzi�ki Bogu, �e mia� tam koc; kiedy m�j w�z si� ko�ysze, zupe�nie nic nie s�ysz�. Pic na wod�, my�li Beaver i nagle ogarnia go rozpaczliwa depresja, jeszcze g��bsza ni� wtedy, kiedy Laurie Sue spako- wa�a rzeczy i wynios�a si� do matki. To zupe�nie do niego niepodobne. Nagle ogarnia go straszliwe pragnienie, �eby jak najpr�dzej st�d wyj��, nape�ni� p�uca ch�odnym morskim po- wietrzem i poszuka� budki telefonicznej. Chce jak najszybciej zadzwoni� do Jonesy'ego albo Henry'ego, wszystko jedno do kt�rego, i powiedzie�: �Hej, co s�ycha�?", a wtedy kt�ry� z nich odpowie: �Wiesz jak jest, Beaver: SSDD, tu si� nie gra, tu si� nie ha�asuje". Wstaje z miejsca. - Ej, co jest? - pyta George. Beaver chodzi� z nim do West- brook Junior College, i wtedy George wydawa� si� ca�kiem w porz�dku, ale to by�o cholernie dawno temu. - Dok�d? - Odla� si� - m�wi Beaver, przesuwaj�c wyka�aczk� z jednego k�cika ust w drugi. - No to si� lepiej po�piesz, bo zaraz b�dzie najlepsze. Majtki bez krocza, przemyka Beaverowi przez g�ow�. Kurde, dzisiaj to dziwne uczucie jest wyj�tkowo silne, mo�e to przez ci�nienie albo co. - Kiedy podnios�em jej sp�dniczk�... - zaczyna George przyciszonym g�osem. - Wiem, wiem: mia�a na sobie majtki bez krocza - ko�- czy za niego Beaver. Dostrzega w oczach George'a bezbrze�- ne zdumienie, niemal szok, ale nic go to nie obchodzi. - Ja- sne, cholernie chc� o tym pos�ucha�. Idzie w kierunku m�skich toalet roztaczaj�cych wo� mo- czu i �rodk�w dezynfekcyjnych, mija je, mija damsk� toale- t�, mija drzwi z napisem BIURO i wychodzi na boczn� alej- k�. Niebo jest bia�osiwe i deszczowe, a powietrze �wie�e. SSDD 15 Bardzo �wie�e. Zaci�ga si� nim g��boko. Tu si� nie gra, tu si� nie ha�asuje. U�miecha si� troch�. Spaceruje przez dziesi�� minut, �uje wyka�aczki i wietrzy so- bie g�ow�. W pewnej chwili, nawet nie pami�ta dobrze kiedy, wyrzuca skr�ta z kieszeni, a potem dzwoni z automatu do Hen- ry'ego. Spodziewa si� us�ysze� automatyczn� sekretark�, ale okazuje si�, �e Henry jest w domu i odbiera po drugim sygnale. - Co s�ycha�, stary? - pyta Beaver. - Sam wiesz - odpowiada Henry. - Nic szczeg�lnego. A co u ciebie? Beaver zamyka oczy. Przez chwil� zn�w wszystko jest w porz�dku - przynajmniej na tyle, na ile mo�e by� w tym zakichanym �wiecie. - To samo, kole�. Dok�adnie to samo. 1993: Pete pomaga kobiecie w k�opotach Pete siedzi za biurkiem w salonie samochodowym Mac- donald Motors w Bridgton i bawi si� �a�cuszkiem od kluczy- k�w. Na breloczku widniej� cztery b��kitne litery: NASA. Sny s� szybsze od tych, kt�rzy je �ni� - Pete zd��y� si� ju� o tym przekona� na w�asnej sk�rze. Jednak te naj�wie�sze cz�- sto umieraj� zdumiewaj�co powoli, zawodz�c �a�osnymi, ci- chymi g�osami gdzie� na samym dnie m�zgu. Min�o sporo czasu od chwili, kiedy Pete po raz ostatni spa� w pokoju o �cianach oblepionych plakatami ze statkami Apollo, rakie- tami Saturn, astronautami, spacerami w kosmosie (EVA, dla tych, co si� znaj� na rzeczy), kapsu�ami kosmicznymi o osma- lonych pancerzach, ksi�ycowymi �adownikami (czyli LEM- -ami), Voyagerami, a tak�e l�ni�cym dyskiem nad autostrad� mi�dzystanow� numer 80. Na pasie zieleni rozdzielaj�cym jezdnie stoj� ludzie, os�aniaj� oczy, by lepiej widzie� niezwyk�e zjawisko, podpis za� g�osi: Pochodzenia tego obiektu, sfoto- grafowanego w roku 1971 w pobli�u Arvada w Kolorado, nigdy nie uda�o si� wyja�ni�. To autentyczne UFO. Bardzo du�o czasu. Mimo to jeden z dw�ch tygodni urlopu sp�dzi� w tym ro- ku w Waszyngtonie, gdzie codziennie chodzi� do Muzeum Podboju Powietrza i Kosmosu i przechadza� si� w�r�d eks- ponat�w z rozmarzonym u�miechem na twarzy. Wi�kszo�� czasu sp�dza�, gapi�c si� na ksi�ycowe ska�y i my�l�c: Te ka- ? 16 �OWCA SN�W mienie pochodz� z miejsca, gdzie niebo jest zawsze czarne i nic nie zak��ca wiecznej ciszy. Neil Armstrong i Buzz Aldrin przy- wie�li dwadzie�cia kilogram�w innego �wiata, i tutaj to jest. A on z kolei jest tutaj, za biurkiem, w dzie�, kiedy nie uda�o mu si� sprzeda� ani jednego samochodu (w deszczowe dni ludzie nie kupuj� samochod�w, a w cz�ci �wiata, w kt�- rej przebywa Pete, m�y od �witu), obraca w palcach brelo- czek NASA i gapi si� na zegar. Popo�udniami czas zwalnia bieg, w okolicach pi�tej prawie si� zatrzymuje. O pi�tej na- dejdzie pora na pierwsze piwo, ale nie wcze�niej. Nie ma mo- wy. Owszem, kiedy� pi�e� w dzie�, a potem nawet zapisywa- �e�, ile wypi�e�, bo tak robi� wszyscy alkoholicy na pocz�tku kuracji, ale teraz, skoro potrafisz siedzie� i bawi� si� �a�cusz- kiem od kluczyk�w... Pete czeka nie tylko na swoje pierwsze piwo, ale r�wnie� na listopad. Kwietniowa wycieczka do Waszyngtonu by�a bardzo udana, a ksi�ycowe ska�y wspania�e (nawet teraz, kiedy o nich my�li, a� zapiera mu dech w piersi), ale wtedy by� sam, a to ju� nieszczeg�lnie mu si� podoba�o. W listopa- dzie, kiedy we�mie drugi tydzie� urlopu, b�d� z nim Henry, Jonesy i Beaver. Wtedy pozwoli sobie na picie w ci�gu dnia. Kiedy jeste� w �rodku lasu, na polowaniu z przyjaci�mi, w piciu w dzie� nie ma nic z�ego. To w�a�ciwie tradycja. To... Otwieraj� si� drzwi i do salonu wchodzi atrakcyjna bru- netka: jakie� metr siedemdziesi�t wzrostu (Pete lubi wysokie kobiety), oko�o trzydziestki. Spogl�da przelotnie na wysta- wione samochody (najlepszy jest nowy wi�niowy thunder- bird, chocia� explorer te� nie jest z�y), ale od razu wida�, �e nie przysz�a tu z my�l�, �eby kt�ry� z nich kupi�. Chwil� po- tem dostrzega Pete'a i rusza w jego kierunku. Pete wstaje, zostawia �a�cuszek z breloczkiem na biurku, wychodzi jej naprzeciw i wita j� w drzwiach biura z najwspa- nialszym profesjonalnym u�miechem na twarzy - pe�na moc, dwie�cie wat�w - i wyci�gni�t� r�k�. D�o� kobiety jest ch�od- na, u�cisk silny, od razu jednak wida�, �e co� j� dr�czy. - Obawiam si�, �e to nie podzia�a - m�wi. - Nigdy nie nale�y zaczyna� w ten spos�b rozmowy ze sprzedawc� samochod�w - odpowia"da.Pete. - My uwielbia- my wyzwania. Jestem Pete Moore. - Bardzo mi mi�o. - Nie przedstawia si�, ale on i tak wie, �e ma na imi� Trish. - Za czterdzie�ci pi�� minut... - zerka na zegar, kt�ry Pete tak uwa�nie obserwowa� przez ca�e �li- SSDD 17 macz�ce si� popo�udnie - ...tak, r�wno za czterdzie�ci pi�� minut mam spotkanie we Fryeburgu. Z klientem, kt�ry chce kupi� dom, a ja jestem prawie pewna, �e znalaz�am to, czego on szuka. Mam obiecan� wysok� prowizj�, a tymczasem... - Oczy zachodz� jej �zami, musi prze�kn�� �lin�, �eby rozlu�ni� �ci�ni�te gard�o. - Zgubi�am kluczyki! Zgubi�am cholerne kluczyki od samochodu! - Otwiera torebk� i zaczyna w niej rozpaczliwie grzeba�. - Mam dow�d rejestracyjny... jeszcze jakie� papiery od samochodu... wi�c pomy�la�am sobie, �e mo�e m�g�by mi pan szybko dorobi� nowy komplet. Ta transakcja jest dla mnie bardzo, bardzo wa�na, panie... Zapomnia�a. Nie ma jej tego za z�e: nazwisko Moore jest niemal r�wnie cz�sto spotykane jak Smith albo Jones. Poza tym jest zdenerwowana. Ka�dy by�by po zgubieniu kluczy- k�w. Pete widywa� to ju� setki razy. - Moore. Ale prosz� do mnie m�wi� Pete. - Pomo�e mi pan, panie Moore? Albo skieruje mnie pan do kogo�, kto b�dzie m�g� mi pom�c? W warsztacie jest jeszcze Johnny Damon, kt�ry na pew- no z przyjemno�ci� by jej pom�g�, ale i tak nie zd��y�aby na czas do Fryeburga. - Oczywi�cie mo�emy dorobi� pani kluczyki, lecz to po- trwa co najmniej dwadzie�cia cztery godziny, a niewykluczo- ne, �e nawet czterdzie�ci osiem. Przez chwil� wpatruje si� w niego aksamitnobr�zowymi oczami pe�nymi �ez, po czym z jej ust wyrywa si� rozpaczliwy okrzyk: - A niech to! A niech to szlag trafi! Dziwna my�l przemyka Pete'owi przez g�ow�: kobieta jest bardzo podobna do dziewczyny, kt�r� zna� dawno temu - do�� przelotnie, wystarczaj�co blisko jednak, �eby uratowa� jej �ycie. Nazywa�a si� Josie Rinkenhauer. - Wiedzia�am! - Trish ju� nawet nie pr�buje ukry� dr�e- nia g�osu. - Wiedzia�am, �e tak b�dzie! Odwraca si� gwa�townie i wreszcie pozwala �zom pop�y- n�� z oczu. Pete delikatnie k�adzie jej r�k� na ramieniu. - Zaczekaj, Trish. Zaczekaj chwil�. To b��d, przecie� mu si� nie przedstawi�a, ale jest w takim stanie, �e nie zdaje sobie z tego sprawy, wi�c nic nie szkodzi. - Sk�d przyjecha�a�? Nie jeste� z Bridgton, prawda? - Nie. Pracuj� w Dennison Real Estate w Westbrook. Wie pan, to ten budynek, kt�ry wygl�da jak latarnia morska. 2. �owca sn�w 18 �OWCA SN�W Pete kiwa g�ow�, jakby rzeczywi�cie wiedzia�. - Stamt�d w�a�nie jad�. Zatrzyma�am si� przy aptece, �eby kupi� aspiryn�, bo przy takich wa�nych okazjach za- wsze okropnie boli mnie g�owa. To przez stres, teraz te� �upie jak m�ot... Pete ponownie kiwa g�ow�, tym razem ze wsp�czuciem. Dobrze wie, co to znaczy b�l g�owy. Co prawda u niego przy- czyn� jest zazwyczaj nadmiar piwa, ale b�l pozostaje b�lem. - Mia�am jeszcze troch� czasu, wi�c wesz�am do barku obok apteki, �eby napi� si� kawy... Wie pan, to czasem po- maga na b�l g�owy... Pete znowu potakuje. Co prawda to Henry jest psychia- tr�, ale Pete powtarza� mu wiele razy, �e aby by� dobrym sprzedawc�, trzeba zna� tajniki dzia�ania ludzkiego umys�u. Z zadowoleniem stwierdza, �e jego nowa znajoma nieco si� uspokoi�a. To dobrze. Wydaje mu si�, �e b�dzie m�g� jej po- m�c. Czuje, �e to CO� chce znowu mu si� przydarzy�. Lubi to CO�. To nic wielkiego, nic nie zmieni w jego �yciu, ale jed- nak to lubi. - A potem przesz�am na drug� stron� ulicy, do Ren- ny'ego. Kupi�am apaszk�, bo wie pan, ten deszcz... - Popra- wia w�osy. - Kiedy wr�ci�am do samochodu, tych przekl�- tych kluczyk�w nigdzie nie by�o! Sprawdzi�am i w sklepie, i w barze, i aptece - nigdzie ich nie ma! A teraz sp�ni� si� na spotkanie! W jej g�osie znowu s�ycha� nut� rozpaczy, wzrok kieruje na zegar. Dla niego czas wlecze si� niemi�osiernie, dla niej p�dzi jak szalony. Na tym polega r�nica mi�dzy lud�mi, my- �li Pete. A przynajmniej jedna z r�nic. - Niech si� pani uspokoi. Prosz� si� uspokoi� cho� na kil- ka sekund i pos�ucha� mnie. P�jdziemy teraz razem do apte- ki, �eby poszuka� pani kluczyk�w. - Ale ich tam nie ma! Sprawdzi�am mi�dzy rega�ami, na p�ce, z kt�rej bra�am aspiryn�, zapyta�am kasjerk�... - Nie zaszkodzi sprawdzi� jeszcze raz. Rusza w kierunku drzwi, popychaj�c j� delikatnie przed sob�. Podoba mu si� zapach jej perfum, podobaj� mu si� jej w�osy. Nawet bardzo. Je�li tak �adnie wygl�daj� w deszczowy dzie�, to jakie musz� by� w blasku s�o�ca? - Moje spotkanie... - Ma pani jeszcze czterdzie�ci minut. Teraz, kiedy nie ma turyst�w, do Fryeburga mo�na dojecha� w dwadzie�cia. Po- SSDD 19 �wi�cimy dziesi�� minut na szukanie pani kluczyk�w, a je�e- li ich nie znajdziemy, sam pani� zawioz�. Spogl�da na niego nieufnie. - Dick! - wo�a nad jej g�ow�. - Hej, Dickie M.! Dick Macdonald wychyla si� zza biurka przysypanego papierami. - B�d� tak uprzejmy i powiedz tej pani, �e mo�e ze mn� bezpiecznie pojecha� do Fryeburga, gdyby zasz�a taka potrzeba. - B�dzie pani zupe�nie bezpieczna - m�wi Dick. - Pete nie jest maniakiem seksualnym i nie je�dzi jak wariat. Przez ca�� drog� b�dzie namawia� pani� do kupienia nowego sa- mochodu. - Mnie jest do�� trudno przekona� - odpowiada z u�mie- chem - ale skoro tak, to chyba dam panu szans�. - Zast�pisz mnie, Dick? - Spr�buj�, lecz nie wiem, czy dam rad�. Jak widzisz, klienci pchaj� si� drzwiami i oknami. Pete i brunetka - Trish - wychodz� z salonu i skr�caj� w lewo, w stron� oddalonej o kilkana�cie metr�w Main Street. Apteka mie�ci si� w drugim budynku po lewej stronie. M�aw- ka zg�stnia�a, niemal przesz�a w deszcz. Kobieta zarzuca na w�osy niedawno kupion� apaszk� i zerka na Pete'a, kt�ry ma odkryt� g�ow�. - Zmoknie pan. - Pochodz� z okolic, gdzie rodz� si� sami twardziele. - Pan rzeczywi�cie my�li, �e je znajdzie, prawda? Pete wzrusza ramionami. - By� mo�e. Jestem dobry w znajdowaniu zgubionych rzeczy. Zawsze by�em. - Wie pan o czym�, o czym ja nie wiem? Tylko o tym, �e tu si� nie gra, tu si� nie ha�asuje, prosz� pani. - Nie. Jeszcze nie. Dzwonek nad drzwiami apteki oznajmia o ich przybyciu. Dziewczyna przy kasie odrywa wzrok od czasopisma. Dwa- dzie�cia po trzeciej w deszczowe sierpniowe popo�udnie opr�cz ich trojga, i pana Dillera stoj�cego przy p�kach z le- karstwami, nie ma tu �ywej duszy. - Cze��, Pete - wita go kasjerka. - Witaj, Cathy. Co s�ycha�? - Sam wiesz: niewiele. - Przenosi spojrzenie na brunet- k�. - Przykro mi, prosz� pani. Szuka�am wsz�dzie, ale ich nie znalaz�am. 20 �OWCA SN�W - Nic nie szkodzi. - Trish zdobywa si� na blady u�miech. - Ten d�entelmen zgodzi� si� zawie�� mnie na miejsce. - Hmm... - m�wi Cathy z pow�tpiewaniem. - Pete jest w porz�dku, ale �eby od razu nazywa� go d�entelmenem... - Uwa�aj, co m�wisz, kochanie, bo wyl�dujesz w kan- torku na jakiej� zapyzia�ej stacji benzynowej - odgryza si� Pete z u�miechem, po czym spogl�da na zegarek. Czas przy- �pieszy� r�wnie� dla niego. To dobrze, mi�a odmiana. Ponownie patrzy na Trish. - A wi�c tutaj przysz�a pani najpierw. Po aspiryn�. - Zgadza si�. Kupi�am fiolk� anacinu. Potem zosta�o mi jeszcze troch� czasu, wi�c... - Wiem, posz�a pani na kaw�, a potem na drug� stron� ulicy, do Renny'ego. -Tak. - Chyba nie popi�a pani aspiryny gor�c� kaw�? - Nie, mia�am w samochodzie butelk� wody mineralnej. - Wskazuje przez szyb� na zielonego taurusa. - Sprawdzi�am te� na fotelu, panie... Pete. I w stacyjce. Obrzuca go zniecierpliwionym spojrzeniem oznaczaj�- cym: wiem, co sobie my�lisz - g�upia baba. - Jeszcze jedno pytanie. Je�eli znajd� pani kluczyki, czy p�jdzie pani ze mn� na kolacj�? Mogliby�my spotka� si� w The West Wharf . To mniej wi�cej w po�owie drogi st�d do... - Wiem, gdzie jest The West Wharf. - Mimo trudnej sy- tuacji jest wyra�nie rozbawiona. Cathy ju� nawet nie udaje, �e czyta czasopismo; to, co dzieje si� na �ywo przed jej ocza- mi, jest znacznie ciekawsze. - Sk�d wiesz, �e nie jestem m�- �atk� albo co� w tym rodzaju? - Nie ma pani obr�czki - odpowiada bez zastanowienia, chocia� wcale tego nie sprawdzi�, a przynajmniej nie dok�ad- nie. - Poza tym mam na my�li ma��e z rusztu, sa�atk� i deser, a nie zwi�zek do ko�ca �ycia. Kobieta zerka na zegar. - Pete... Panie Moore... Obawiam si�, �e chwilowo nie mam najmniejszej ochoty na flirtowanie. Je�li zechce mnie pan podwie��, z przyjemno�ci� um�wi� si� z panem na kola- cj�, ale... - To mi wystarczy - przerywa jej. - My�l� jednak, �e przyjedzie pani w�asnym samochodem. Mo�e by� wp� do sz�stej? - Tak, ale... SSDD 21 - W porz�dku. Pete jest zadowolony. To dobrze, bo zadowolenie to pra- wie szcz�cie. Od kilku lat towarzyszy mu wra�enie, �e szcz�- �cie omija go szerokim �ukiem, i nie bardzo wie, dlaczego tak si� dzieje. Zbyt wiele samotnych wieczor�w sp�dzanych w przydro�nych barach? Owszem, ale czy to wszystko? Ra- czej nie, lecz teraz nie pora, �eby si� nad tym zastanawia�. Ta kobieta �pieszy si� na spotkanie. Je�eli zd��y i sprzeda ten dom, to kto wie, mo�e wreszcie szcz�cie przypomni sobie o panu Moorze? A nawet je�li nie, to przynajmniej b�dzie m�g� jej pom�c. Czuje to. - Teraz zrobi� co� dziwnego, ale prosz� si� nie przejmo- wa�, dobrze? To taka sobie niewinna sztuczka, co� jak uci- �ni�cie nosa, �eby powstrzyma� kichanie. - Aha... - m�wi kobieta, ale w jej wzroku nie ma ani odrobiny zrozumienia. Pete zamyka oczy, podnosi praw� r�k� z wyprostowanym wskazuj�cym palcem i zaczyna porusza� nim wahad�owo przed twarz�. Trish zerka niepewnie na Cathy, a ta wzrusza ramionami, jakby chcia�a powiedzie�: Kto wie? - Panie Moore... - Kobieta jest wyra�nie zaniepokojona. - Panie Moore, mo�e powinnam po prostu... Pete otwiera oczy, bierze g��boki wdech i opuszcza r�k�. Patrzy nad ramieniem kobiety w kierunku drzwi. - W porz�dku. A wi�c wesz�a tu pani... - Przesuwa wzrok, jakby j� obserwowa�. - Podesz�a pani do kasy, pew- nie po to, �eby zapyta�, gdzie jest aspiryna albo o co� w tym rodzaju. - Owszem, ale ja... - Przy okazji co� pani kupi�a. - Widzi to na stela�u ze s�o- dyczami, wyra�ny ��ty �lad, jakby odcisk r�ki. - Snickersa? - Moundsa. - Wpatruje si� w niego szeroko otwartymi oczami. - Sk�d pan wie? - A wi�c wzi�a pani batonik, potem posz�a pani po aspi- ryn�. .. - Patrzy na drug� alejk� mi�dzy rega�ami. - Potem zap�aci�a pani w kasie i posz�a... Wyjd�my na zewn�trz, do- brze? Na razie, Cathy. Cathy ogranicza si� do skinienia g�ow�. Pete wychodzi na zewn�trz, nie zwraca uwagi na dzwo- nek u drzwi ani na deszcz, kt�ry teraz ju� nie si�pi, tylko po prostu pada. ��te �lady s� jeszcze widoczne na chodniku, ale szybko nikn�. Deszcz je sp�ukuje. Pete jednak wci�� je 22 �OWCA SN�W widzi i sprawia mu to zadowolenie. Czuje to CO�. Bardzo przyjemne uczucie. Znowu widzi lini�, po raz pierwszy tak wyra�nie od d�ugiego czasu. - Z powrotem do samochodu... - m�wi do siebie. - Do samochodu, �eby popi� aspiryn� wod� mineraln�... Powoli zbli�a si� do taurusa. Kobieta idzie za nim, ma zaniepokojone spojrzenie, prawie przera�one. - Otworzy�a pani drzwi... W r�kach mia�a pani torebk�, kluczyki, aspiryn�, batonik... I w�a�nie wtedy... Schyla si�, zanurza r�k� w wodzie p�yn�cej wzd�u� kra- w�nika po stronie jezdni, szuka czego� przez chwil�, po czym prostuje si� i wyci�ga r�k� do kobiety. Na otwartej d�o- ni le�� kluczyki. - ...upu�ci�a je pani. Kobieta stoi nieruchomo, wpatruje si� w niego z tak� mi- n�, jakby dopiero co na jej oczach dokona� czarnoksi�skiej sztuczki. - Prosz� je wzi��. - Ju� nie czuje si� tak wspaniale jak przed chwil�. - To nie by�o nic nadzwyczajnego, po prostu dedukcja. Jestem w tym do�� dobry. Opr�cz tego doskonale potrafi� znajdowa� zgubion� drog�, wi�c jestem nieocenio- nym towarzyszem d�ugich samochodowych wypraw w nie- znane. W ko�cu bierze od niego kluczyki, ale robi to szybko, ukradkiem, bardzo si� staraj�c, �eby nie dotkn�� jego pal- c�w. Pete wie ju�, �e si� z nim nie spotka. Nie potrzebuje �ad- nego szczeg�lnego daru, �eby si� tego domy�li�; wystarczy spojrze� w jej oczy, wype�nione bynajmniej nie wdzi�czno- �ci�, lecz strachem. - Dzi�kuj� panu. Bardzo dzi�kuj�. Cofa si� o krok, zwi�ksza dystans, wyra�nie nie �yczy so- bie, �eby go zmniejszy�. - Nie ma sprawy. Prosz� pami�ta�: The West Wharf, wp� do sz�stej. Najlepsze ma��e z rusztu w tej cz�ci stanu. Czasem trzeba udawa� do samego ko�ca bez wzgl�du na to, co si� naprawd� czuje. Chocia� wi�kszo�� szcz�cia ulot- ni�a si� bezpowrotnie, cz�� jednak zosta�a: znowu widzia� li- ni�, a to zawsze podnosi go na duchu. Mo�e te ca�e jego nad- zwyczajne zdolno�ci wcale nie s� takie nadzwyczajne, ale mimo wszystko dobrze, �e s�. - Wp� do sz�stej - powtarza, otwieraj�c drzwi, lecz r�wnocze�nie zerka na niego z ukosa tak, jak spogl�da si� SSDD 23 ukradkiem na psa, o kt�rym wiadomo, �e zacznie k�sa�, gdy tylko uda mu si� zerwa� z uwi�zi. Jest bardzo zadowolona, �e nie b�dzie musia�a jecha� z nim do Fryeburga. Nie trzeba umie� czyta� w my�lach, �eby to wiedzie�. Stoi w deszczu, czeka, a� kobieta wyjedzie ty�em z par- kingu, a potem �egna j� szerokim u�miechem i serdecznym machaniem r�ki. Ona w odpowiedzi kiwa palcami i, rzecz ja- sna, kiedy Pete zjawia si� w The West Wharf (kwadrans po pi�tej, tak na wszelki wypadek), jej oczywi�cie nie ma, po- dobnie jak godzin� p�niej. Mimo to siedzi przy barze, pije piwo i czeka, obserwuj�c ruch na szosie numer 302. Wydaje mu si�, �e gdzie� za dwadzie�cia sz�sta miga mu jej samo- ch�d, zielony taurus mkn�cy w coraz bardziej obfitym desz- czu, zielony taurus, kt�ry mo�e i ci�gn�� za sob� ��t� mgie�- k�, ale co z tego, skoro i tak zaraz rozmy�a si� w szarzej�cym powietrzu. Nic nowego, przebiega mu przez g�ow�, ale po niedaw- nej rado�ci nie ma ju� �ladu, wraca za to smutek, w pe�ni za- s�u�ony - tak przynajmniej mu si� wydaje - cena za nie do ko�ca zapomnian� zdrad�. Zapala papierosa - dawno temu, jeszcze jako dzieciak, lubi� udawa�, �e pali, a teraz ju� wcale nie musi udawa� - i zamawia jeszcze jedno piwo. - Chyba powiniene� co� do tego przek�si� - m�wi Milt, podaj�c mu butelk�. Pete zamawia ma��e z rusztu i nawet zjada kilka z sosem, do tego wypija jeszcze dwa piwa, a nast�pnie przenosi si� do innej knajpy, gdzie nie znaj� go tak dobrze. Dzwoni do Jone- sy'ego w Massachusetts, ale Jonesy i Carla akurat wyj�tkowo wyszli gdzie� razem, tote� zastaje tylko opiekunk� do dziec- ka, kt�ra pyta go, czy chce zostawi� jak�� wiadomo��. Ju� ma odpowiedzie� �nie", lecz w ostatniej chwili zmie- nia zdanie. - Prosz� mu przekaza�, �e dzwoni� Pete, i �e powiedzia� SSDD. - S... S... D... D... - Notuje. - Czy on b�dzie wiedzia�... - Jasne - m�wi Pete. - B�dzie. O p�nocy siedzi kompletnie pijany w jakiej� spelunie w New Hampshire - Muddy Rudder, albo mo�e Ruddy Mo- ther - opowiada r�wnie pijanej panience, jak to kiedy� wie- rzy�, �e b�dzie pierwszym cz�owiekiem na Marsie. Panienka kiwa g�ow� i powtarza aha, aha, ale on i tak wie, �e dziewczy- na my�li tylko o tym, czy przed zamkni�ciem lokalu zd��y 24 �OWCA SN�W wypi� jeszcze jedn� brandy. To w porz�dku. To bez znacze- nia. Co prawda jutro Pete obudzi si� z b�lem g�owy, lecz i tak p�jdzie do pracy, mo�e sprzeda jaki� samoch�d, a mo�e nie, ale tak czy inaczej �ycie potoczy si� dalej. Mo�e nawet sprze- da wi�niowego thunderbirda, �egnaj, �licznotko. Kiedy� by- �o inaczej, teraz jest, jak jest. Chyba jako� b�dzie m�g� z tym �y�; dla kogo� takiego jak on zasada �p�yn�� z pr�dem" to jest SSDD, i, kurwa, co z tego? Dorastasz, stajesz si� m�- czyzn�, musisz pogodzi� si� z tym, �e dostajesz mniej, ni� mia�e� nadziej� dosta�, odkrywasz maszyn� marze�, ale nie- stety wisi na niej wielka kartka z napisem NIECZYNNE. W listopadzie pojedzie na polowanie z przyjaci�mi i to wystarczy, �eby mia� czego oczekiwa�... i mo�e jeszcze szyb- kie uszminkowane ci�gni�cie druta przez t� pijan� dziewczy- n� w samochodzie. Na wi�cej nie ma co liczy�. Marzenia s� dla dzieci. 1998: Henry leczy kanapowca W pokoju panuje p�mrok, jak zawsze kiedy Henry przyjmuje pacjent�w. Ciekawe, jak niewielu zwraca na to uwag� - by� mo�e dlatego, �e w podobnym p�mroku s� po- gr��one umys�y wi�kszo�ci z nich. Najcz�ciej odwiedzaj� go neurotycy (�Wi�cej ich ni� drzew w lesie", powiedzia� kiedy� Jonesy'emu, kiedy byli, cha, cha, w lesie), on za� nie mo�e si� uwolni� od ca�kowicie nienaukowego przekonania, �e problemy, kt�re sobie stwarzaj�, s� czym� w rodzaju pola- ryzuj�cej tarczy oddzielaj�cej ich od reszty �wiata. Zazwy- czaj my�li o nich ze wsp�czuciem, ale zachowuje dystans. Czasem ich �a�uje, nieliczni po prostu go irytuj�. Barry New- man nale�y w�a�nie do nich. Pacjenci, kt�rzy po raz pierwszy odwiedzaj� gabinet Hen- ry'ego, od razu staj� przed wyborem, chocia� zwykle nie zda- j� sobie z tego sprawy. Wchodz� do przyjemnego (cho� tro- ch� s�abo o�wietlonego) pokoju, z kominkiem po lewej stronie. Brzozowe polana p�on�ce w kominku to w rzeczy- wisto�ci stalowa imitacja, pod kt�r� zmy�lnie ukryto cztery gazowe palniki. Obok kominka, pod doskona�� kopi� �Na- gietk�w" van Gogha (Henry cz�sto powtarza kolegom, �e ka�dy psychiatra powinien mie� w swoim gabinecie przynaj- mniej jednego van Gogha), stoi roz�o�ysty fotel, w kt�rym SSDD 25 siada Henry. Po drugiej stronie pokoju stoi drugi fotel i kana- pa. Henry jest zawsze bardzo ciekaw, co wybierze dany pa- cjent, a wykonuje sw�j zaw�d ju� wystarczaj�co d�ugo, by wiedzie�, �e �w pierwszy wyb�r niemal zawsze determinuje p�niejsze post�powanie pacjenta. Jest w tym materia� na nie- z�y artyku�, Henry nie ma co do tego �adnych w�tpliwo�ci, ale problem polega na tym, �e nie potrafi sformu�owa� tezy. Poza tym ostatnio coraz mniej interesuj� go artyku�y, publi- kacje, zjazdy i kongresy. Ma�o �pi, ma�o je, ma�o si� �mieje. Mrok, albo �w polaryzuj�cy filtr, pojawi� si� r�wnie� w jego �yciu i Henry nie ma nic przeciwko temu. Mniej o�lepiania. Barry Newman od pocz�tku by� kanapowcem, lecz Hen- ry ani przez chwil� nie podejrzewa�, �e ma to jakikolwiek zwi�zek ze stanem umys�u pacjenta. Kanapa po prostu jest znacznie wygodniejsza, chocia� po pi��dziesi�ciominutowej sesji Henry niekiedy musi pom�c Barry'emu z niej wsta�. Barry Newman ma metr siedemdziesi�t wzrostu i wa�y sto osiemdziesi�t kilogram�w. Wszystkie kanapy s� jego bliski- mi przyjaci�mi. Sesje z jego udzia�em to d�ugie, monotonne relacje z ubie- g�otygodniowych wyczyn�w gastronomicznych. Nie oznacza to wcale, �e Barry jest wyrafinowanym smakoszem, wr�cz przeciwnie. Barry zjada wszystko, co znajdzie si� w zasi�gu jego r�k. To po prostu maszyna do po�erania wszystkiego, wyposa�ona we wr�cz niewiarygodnie pojemn� i precyzyjn� pami�� - przynajmniej je�li chodzi o jedzenie. W dziedzinie kulinari�w jest taki sam jak stary przyjaciel Henry'ego, Pete, w kwestiach zwi�zanych z geografi� i orientacj� w terenie. Henry ju� prawie zrezygnowa� z pr�b wyprowadzenia Barry'ego spomi�dzy drzew i pokazania mu lasu. Sta�o si� tak cz�ciowo z powodu �agodnej, lecz niewzruszonej deter- minacji pacjenta, kt�ry nie chce rozmawia� z nim o niczym innym jak tylko o jedzeniu, cz�ciowo za� dlatego, �e nigdy nie lubi� i nadal nie lubi Barry'ego. Rodzice Barry'ego nie �yj�: ojciec odszed�, kiedy ch�opak mia� szesna�cie lat, matka - kiedy mia� dwadzie�cia dwa. Pozostawili znaczny maj�- tek, kt�ry jednak przejdzie na w�asno�� Barry'ego dopiero wtedy, gdy ten sko�czy trzydzie�ci lat, a i to pod warunkiem, �e nie zrezygnuje z terapii. Gdyby zrezygnowa�, musia�by czeka� na pieni�dze a� do pi��dziesi�tki. Henry mocno w�tpi, czy Barry Newman do�yje pi��dzie- si�tki. 26 �OWCA SN�W Jego ci�nienie t�tnicze krwi (wyzna� to Henry'emu z nie- jak� dum�) wynosi sto dziewi��dziesi�t na sto czterdzie�ci. Ca�kowity poziom cholesterolu to dwie�cie dziewi��dzie- si�t. Barry jest �yw� kopalni� lipid�w. �Jestem chodz�cym udarem m�zgu i zawa�em serca", oznajmi� kiedy� z powag� i spokojem kogo�, kto co prawda doskonale zdaje sobie spraw� z niebezpiecze�stwa, ale r�w- nocze�nie dobrze wie, �e zagro�enie jest czysto teoretyczne, poniewa� taki koniec na pewno go nie spotka. Wszystkich, tylko nie jego. - Zjad�em na obiad dwa ekstradu�e burger kingi - m�wi teraz. - Uwielbiam je, bo ser jest w nich zawsze gor�cy. - Mi�siste usta, zdumiewaj�co ma�e jak na tak pot�nego m�- czyzn�, usta okonia, dr�� na wspomnienie przysmaku. - Potem wypi�em podw�jny koktajl, a w drodze do domu kupi�em sobie kilka ciastek. Zdrzemn��em si�, a p�niej odgrza�em w kuchence mikrofalowej opakowanie mro�o- nych wafli Eggo. - Wybucha radosnym �miechem cz�owieka, kt�ry w�a�nie przypomnia� sobie co� bardzo, ale to bardzo mi�ego: przepi�kny zach�d s�o�ca, dotkni�cie j�drnej kobie- cej piersi przez cienki materia� bluzki (tego akurat, Henry jest prawie pewien, Barry'emu nigdy nie by�o dane zazna�), wie- czorne ciep�o rozgrzanego piasku na pla�y. - Prawie wszy- scy wsadzaj� je do tostera, ale wtedy robi� si� zbyt chrupkie. Z kuchenki s� gor�ce i mi�kkie. Gor�ce i mi�kkie. - Oblizu- je okonie usta. - Zrobi�o mi si� troch� g�upio, �e zjad�em ca�e opakowanie. Ostatnie zdanie dorzuca mimochodem, po kr�tkiej pau- zie, jakby dopiero teraz przypomnia� sobie, �e Henry ma tu przecie� do wykonania jak�� robot�. Podczas ka�dej sesji ra- czy go czterema lub pi�cioma takimi smako�ykami, po czym natychmiast wraca do tematu jedzenia. Barry wspomina wtorkowy wiecz�r, a poniewa� teraz jest pi�tek, ma jeszcze przed sob� sporo posi�k�w i przek�sek. Henry przestaje go s�ucha�. Barry to dzisiaj jego ostatni pa- cjent. Jak tylko zako�czy kaloryczny remanent, Henry wr�- ci do siebie, �eby si� spakowa�. Jutro wstanie o sz�stej rano, a mi�dzy si�dm� i �sm� przyjedzie po niego Jonesy. Za�adu- j� rzeczy do starego scouta Henry'ego, kt�rego jeszcze trzy- ma tylko ze wzgl�du na ich jesienne wyprawy, i najp�niej o wp� do dziewi�tej b�d� ju� w drodze na p�noc. W Bridg- ton wst�pi� po Pete'a, na ko�cu za� wezm� Beavera, kt�ry SSDD 27 nadal mieszka w pobli�u Derry. Wieczorem dotr� do Dziu- ry w Murze daleko w g��bi Jefferson Tract, zasi�d� do gry w karty, ws�uchuj�c si� w zawodzenie wiatru za oknami. Sztucery stan� w k�cie kuchni, zezwolenia na polowanie za- wisn� na haczyku przy tylnych drzwiach. Znowu znajdzie si� w�r�d przyjaci�, a to oznacza niemal powr�t do domu. Przez tydzie� ten polaryzuj�cy filtr b�dzie dzia�a� z nieco mniejsz� moc�. B�d� wspomina� stare czasy, �mia� si� z przekle�stw Beavera, a je�li kt�remu� uda si� tra- fi� jelenia, to tym lepiej. Razem wci�� jeszcze s� dobrzy. Ra- zem wci�� jeszcze s� silniejsi od czasu. Daleko w tle Barry Newman wci�� gada i gada. Duszone �eberka i puree ziemniaczane, i pra�ona kukurydza obficie polana mas�em, i tort czekoladowy, i du�a pepsi, i podw�jne lody waniliowe, i jajka sadzone jajka na mi�kko jajka na twardo jajecznica... Henry kiwa g�ow� wtedy, kiedy trzeba, lecz prawie nic z tego nie s�yszy. Ka�dy psychiatra to potrafi. Jasne, �e Henry i jego starzy kumple maj� mn�stwo pro- blem�w. Beaver jest okropny, je�li chodzi o stosunki mi�dzy- ludzkie, Pete za du�o pije (du�o za du�o, zdaniem Hen- ry'ego), Jonesy i Carla otarli si� o rozw�d, Henry walczy z depresj�, kt�ra wydaje mu si� r�wnie kusz�ca jak nieprzy- jemna. Jasne, maj� ich mn�stwo, ale razem ci�gle jeszcze s� nie�li, ci�gle potrafi� z siebie co� wykrzesa�, i jutro wieczo- rem znowu si� spotkaj�. B�d� razem przez osiem dni. To do- brze. - Wiem, �e nie powinienem, ale rano czuj�, �e po prostu musz�. Mo�e to przez niski poziom cukru we krwi? W ka�- dym razie zjad�em reszt� tortu, kt�ry sta� w lod�wce, wsia- d�em do samochodu, pojecha�em do cukierni, kupi�em dzie- si�� szarlotek i cztery... - Barry, a mo�e twoje ob�arstwo ma zwi�zek z twoj� matk�? Mo�e robisz to dlatego, �e wydaje ci si�, �e j� zabi�e�? My�lisz, �e to mo�liwe? Barry milknie. Henry spogl�da na niego i widzi, �e Barry Newman wpatruje si� w niego tak szeroko otwartymi ocza- mi, �e nawet wida� je na jego nalanej twarzy. Chocia� Hen- ry zdaje sobie spraw� z tego, �e powinien przesta� - a w�a�ci- wie w og�le nie powinien zaczyna�, to nie ma nic wsp�lnego z terapi� - to jednak nie chce. By� mo�e ma to jaki� zwi�zek z jego starymi przyjaci�mi, a mo�e troch� z wyrazem bez- 28 �OWCA SN�W brze�nego zdumienia maluj�cym si� na twarzy Barry'ego i z blado�ci� jego policzk�w. Henry dochodzi do wniosku, �e najbardziej wkurza go ca�kowita bierno�� Newmana, jego g��bokie wewn�trzne przekonanie, �e nie ma najmniejszego powodu do zmiany autodestrukcyjnego post�powania ani do podj�cia pr�b ustalenia jego przyczyn. - Naprawd� my�lisz, �e j� zabi�e�, prawda? - pyta swo- bodnym, beztroskim tonem. - Ja... Ja nigdy... - Wo�a�a raz, drugi, trzeci... skar�y�a si� na b�le w klat- ce piersiowej... no ale przecie� ci�gle si� na nie skar�y�a, prawda? Co tydzie�, a czasem nawet codziennie. Wo�a�a i pro- si�a: �Barry, wezwij doktora Whitera! Barry, wezwij pogoto- wie! Barry, zadzwo� pod 911!" Do tej pory nigdy nie rozmawiali o rodzicach Barry'ego. Na sw�j mi�kki, t�usty, niezwruszony spos�b Barry po pro- stu do tego nie dopuszcza�. Czasem rzuca� s�owo lub dwa na ten temat, a potem koniec, zakaz wjazdu, wracamy do pie- czonego kurczaka w sosie pomara�czowym. W zwi�zku z tym Henry nic nie wie o jego rodzicach ani o tym, jak umar- �a matka Barry'ego, wo�aj�c syna, prosz�c go o pomoc, bach na dywan, odra�aj�ce sto pi��dziesi�t kilogram�w cielska. Nic o niej nie wie, poniewa� nikt mu o tym nie powiedzia�, ale mimo to wie. Barry by� wtedy znacznie szczuplejszy, wa- �y� zaledwie sto kilogram�w. To jest linia Henry'ego. Po raz ostatni widzia� j� jakie� pi�� lat temu (je�li nie liczy� sn�w), wi�c wydawa�o mu si�, �e ju� po wszystkim. A ona znowu si� pojawi�a. - Siedzia�e� przed telewizorem i s�ucha�e� jej krzyk�w - m�wi dalej. - Ogl�da�e� program Rickiego Lake'a i za�era�e�... co? Tort serowy? lody? Nie wiem. Ale wiem, �e j� s�ysza�e�. - Przesta�! - Nie przejmowa�e� si� tym jednak, bo niby dlaczego? Przecie� ju� tyle razy narobi�a niepotrzebnego zamieszania. Nie jeste� g�upi i wiesz, �e to prawda. Takie rzeczy si� zdarza- j�. O tym te� wiesz. Obsadzi�e� si� w swojej w�asnej imitacji sztuki Tennessee Williamsa tylko dlatego, �e kochasz je��, ale wiesz, co ci powiem, Barry? To naprawd� ci� zabije. W g��bi duszy ani troch� w to nie wierzysz, lecz to prawda. Twoje serce ju� teraz zachowuje si� jak �ywcem pochowany cz�owiek, kt�ry �omocze w wieko trumny. Co b�dzie, kiedy przytyjesz jeszcze dwadzie�cia albo trzydzie�ci kilogram�w? SSDD 29 - Przesta�! - Kiedy wreszcie padniesz, b�dzie to jak zawalenie si� wie�y Babel na pustyni. Ludzie, kt�rzy to zobacz�, b�d� opo- wiada� o tym latami: zwalisz meble... - Zamknij si�! Barry ju� nie le�y, tylko siedzi, tym razem nie potrzebo- wa� pomocy Henry'ego, jest �miertelnie blady, je�li nie liczy� dw�ch krwistoczerwonych plam na policzkach. - .. .pozrzucasz zastaw� ze sto��w i zsikasz si� tak samo jak ona... - Zamknij si�! Przesta�, ty potworze! - wrzeszczy Barry Newman. Ale Henry nie mo�e przesta�. Po prostu nie mo�e. Widzi lini�, a kiedy si� j� widzi, nie spos�b nagle o�lepn��. - .. .chyba �e wreszcie ockniesz si� z tego zatrutego snu, w kt�rym tkwisz po uszy. Zrozum, Barry... Barry niczego nie rozumie i nie chce zrozumie�. Jest ju� przy drzwiach, otwiera je i ucieka, trz�s�c po�ladkami. Przez jaki� czas Henry siedzi bez ruchu, s�ucha oddalaj�- cego si� st�pania. Poczekalnia jest pusta. Teraz, po ucieczce Barry'ego, mo�na uzna� tydzie� za sko�czony. I bardzo do- brze. By� do niczego. Henry k�adzie si� na kanapie. - Doktorze, w�a�nie narozrabia�em - m�wi. - Co masz na my�li, Henry? - Powiedzia�em pacjentowi prawd�. - Prawda nas wyzwala, Henry. - Wcale nie - odpowiada, wpatruj�c si� w sufit. - Ani troch�. - Zamknij oczy. - Prosz� bardzo, doktorze. Zamyka oczy. Ogarnia go ciemno��. To dobrze. Zaprzy- ja�ni� si� z ciemno�ci�. Jutro spotka przyjaci� (trzech z nich) i wtedy �wiat�o znowu b�dzie mile widziane, ale teraz, na razie... - Doktorze... - Tak, Henry? - To jest podr�cznikowy przyk�ad, �e cz�owiek codzien- nie wdeptuje w to samo g�wno. Wiedzia� pan o tym? - Co chcesz przez to powiedzie�? Co to dla ciebie znaczy? - Wszystko - m�wi z zamkni�tymi oczami, po czym do- daje: - Nic. 30 �OWCA SN�W Ale to k�amstwo. Nie pierwsze, jakie zosta�o tu wypowie- dziane. Nazajutrz jad� we czw�rk� do Dziury w Murze i sp�dz� razem osiem wspania�ych dni. Nie wiedz� o tym, �e wsp�lne wyprawy my�liwskie dobiegaj� ko�ca, �e zosta�o im ich ju� tylko kilka. Prawdziwa ciemno�� jest jeszcze o par� lat st�d, ale ju� si� zbli�a. Zbli�a si� ciemno��. 2001: rozmowa Jonesy'ego ze studentem Nie wiemy, kiedy nadejdzie dzie�, kt�ry zmieni nasze �y- cie. I chyba dobrze. W dniu, w kt�rym jego �ycie ma ulec po- wa�nej zmianie, Jonesy przebywa w swoim gabinecie na dru- gim pi�trze John Jay College, spogl�da przez okno na widoczny st�d skrawek Bostonu i my�li o tym, jak bardzo myli� si� T.S. Eliot, nazywaj�c kwiecie� najokrutniejszym miesi�cem w roku tylko dlatego, �e akurat wtedy, za nawo�y- wanie do buntu, przypuszczalnie ukrzy�owano pewnego w�- drownego cie�l� z Nazaretu. Wszyscy mieszka�cy Bostonu wiedz� doskonale, �e najbardziej okrutny jest marzec, kt�ry podst�pnie daje kilka dni nadziei, a nast�pnie ze z�o�liw� sa- tysfakcj� wrzuca cz�owieka po szyj� w g�wno. Dzisiaj jest w�a�nie jeden z tych zwodniczych dni, kiedy pozornie wszyst- ko wskazuje na blisko�� wiosny. Jeszcze przez chwil� mo�e by� brzydko, ale zaraz potem powinno si� wypogodzi�, w zwi�zku z czym Jonesy nosi si� z my�l� odbycia kr�tkiego spaceru. Rzecz jasna nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo pa- skudny potrafi si� zrobi� taki dzie�, i nie ma najmniejszego poj�cia, �e sko�czy ten dzie� w szpitalnym ��ku, ze zmia�- d�onym biodrem i powa�nym zagro�eniem dla jego choler- nego �ycia. Codziennie to samo g�wno, my�li, lecz tym razem g�wno b�dzie zupe�nie inne. Dzwoni telefon, a on szybko �apie za s�uchawk�. Mo�e to ten Defuniak, mo�e chce odwo�a� spotkanie. Pewnie wy- czu�, co si� �wi�ci, my�li Jonesy. To ca�kiem prawdopodobne. Zazwyczaj to uczniowie umawiaj� si� na spotkania z nauczy- cielem, kiedy wi�c kt�ry� z dzieciak�w zostaje wezwany na rozmow�... C�, nie trzeba by� Einsteinem, �eby si� domy- �li�, o co chodzi. SSDD 31 - Tu Jones. - Cze��, Jonesy! Jak si� �yje? Ten g�os rozpozna�by wsz�dzie. - Henry! Doskonale, po prostu doskonale! W rzeczywisto�ci wcale nie �yje mu si� a� tak dobrze, szczeg�lnie gdy za kwadrans czeka go rozmowa z Defunia- kiem, ale przecie� takie oceny s� relatywne, czy� nie? W po- r�wnaniu z sytuacj�, w jakiej znajdzie si� za dwana�cie go- dzin, pod��czony do szumi�cych i popiskuj�cych urz�dze�, po jednej operacji, a przed trzema kolejnymi, teraz wiedzie mu si� naprawd� doskonale. - No to �wietnie. By� mo�e Jonesy us�ysza� smutek w g�osie Henry'ego, ale jest znacznie bardziej prawdopodobne, �e go wyczu�. - Co si� sta�o? Cisza. Jonesy ju� chce zapyta� ponownie, lecz Henry wreszcie si� odzywa: - Wczoraj umar� m�j pacjent. Przypadkiem zobaczy�em nekrolog w gazecie. Nazywa� si� Barry Newman. - Zawiesza na chwil� g�os, po czym dodaje: - To by� kanapowiec. Jonesy nie ma poj�cia, co to znaczy, ale wie, �e jego przy- jaciel jest bardzo poruszony. - Samob�jstwo? - Zawa� serca. Mia� dwadzie�cia dziewi�� lat. Sam wy- kopa� sobie gr�b no�em i widelcem. - To przykre. - Ostatni raz by� u mnie prawie trzy lata temu. Wystra- szy�em go. Mia�em... To by�a jedna z tych rzeczy. Wiesz, o czym m�wi�? Jonesy chyba wie. - W