7650
Szczegóły |
Tytuł |
7650 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7650 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7650 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7650 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
�owca sn�w
Prze�o�y�
Arkadiusz Nakoniecznik
Tytu� orygina�u:
DREAMCATCHER
Copyright � 2001 by Stephen King
All rights reserved
Projekt ok�adki:
Copyright O by Tom HoUman
Redakcja techniczna:
Jolanta Trzci�ska
Korekta:
Jadwiga Piller
�amanie:
El�bieta Rosi�ska
Ma�gorzata Wnuk
ISBN 83-7337-193-1
Warszawa 2002
Wydawca:
Pr�szy�ski i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7
Druk i oprawa:
OPOLGRAF Sp�ka Akcyjna
45-085 Opole, ul. Niedzialkowskiego 8-12
Ta ksi��ka jest
dla Susan Moldow i Nan Graham
NAJPIERW WIADOMO�CI
�East Oregonian", 25 czerwca 1947
STRA�AK SPOTYKA
�LATAJ�CE TALERZE"
Kenneth Arnold melduje o dziewi�ciu
obiektach w kszta�cie dysku
�Srebrzyste i b�yszcz�ce, porusza�y si�
niewiarygodnie szybko"
�Daily Record", Roswell, Nowy Meksyk, 8 lipca 1947
SI�Y POWIETRZNE PRZECHWYCI�Y
�LATAJ�CY SPODEK"
NA RANCZU W OKOLICY ROSWELL
Agencje wywiadowcze badaj� uszkodzony talerz
�Daily Record", Roswell, Nowy Meksyk, 9 lipca 1947
RZEKOMY �SPODEK"
TO BALON METEOROLOGICZNY -
informuj� si�y powietrzne
�Daily Tribune", Chicago, 1 sierpnia 1947
USAF nie potrafi� wyja�ni�, co naprawd� widzia� Arnold
850 kolejnych doniesie� o zagadkowych zjawiskach
PE�NY RAPORT
�Daily Record", Roswell, Nowy Meksyk,
19 pa�dziernika 1947
TZW. KOSMICZNE ZBO�E TO K�AMSTWO -
TWIERDZ� ZIRYTOWANI FARMERZY
Andrew Houston zaprzecza istnieniu
zwi�zku z �lataj�cymi talerzami":
�Czerwone zbo�e to czyj� g�upi �art"
8 �OWCA SN�W
�Courier Journal", Kentucky, 8 stycznia 1948
PILOT SAMOLOTU WOJSKOWEGO GINIE
PODCZAS POGONI ZA UFO
Ostatnie s�owa Mantella:
�Ogromny, b�yszczy jakby by� z metalu"
Si�y powietrzne milcz�
�Nacional', Brazylia, 8 marca 1957
TAJEMNICZY LATAJ�CY POJAZD
ROZBIJA SI� W MATO GROSSO!
DWIE PRZERA�ONE KOBIETY KO�O PORTO PORA�
�Z wn�trza dobiega�y jakie� piski", twierdz�
�Nacional", Brazylia, 12 marca 1957
GROZA W MATO GROSSO!
Nap�ywaj� doniesienia o szarych ludziach
z wielkimi czarnymi oczami.
Uczeni nie dowierzaj�, meldunk�w coraz wi�cej
PRZERA�ENIE W WIOSKACH
�Oklahoman", 12 maja 1965
POLICJANT STRZELA DO UFO
Lataj�cy talerz unosi� si� 10 metr�w nad drog� numer 9
Radar potwierdza obserwacj�
�Oklahoman", 2 czerwca 1965
�KOSMICZNE POROSTY" TO BZDURA -
TWIERDZI PRZEDSTAWICIEL FARMER�W
�Czerwone chwasty" to najprawdopodobniej
efekt sztubackiego �artu
�Press-Herald", Portland, Maine, 14 wrze�nia 1965
CORAZ WI�CEJ DONIESIE� O UFO Z NEW HAMPSHIRE
Najwi�cej meldunk�w nap�ywa z okolicy Exeter
Mieszka�cy obawiaj� si� inwazji Obcych
NAJPIERW WIADOMO�CI 9
�Union-Leader", Manchester, New Hampshire,
19 wrze�nia 1965
GIGANTYCZNY OBIEKT WIDZIANY NAD EXETER
BY� TYLKO Z�UDZENIEM OPTYCZNYM
�ledztwo prowadzone przez USAF
nie potwierdza policyjnych doniesie�
Funkcjonariusz Cleland nie ma w�tpliwo�ci:
�Wiem, co widzia�em"
�Union-Leader", Manchester, New Hampshire,
30 wrze�nia 1965
ZBIOROWE ZATRUCIE POKARMOWE W PLAISTOW
WCI�� NIEWYJA�NIONE
Ponad 300 przypadk�w, wi�kszo�� chorych
szybko wraca do zdrowia.
Przyczyn� prawdopodobnie zanieczyszczone studnie
�Journal", Michigan, 9 pa�dziernika 1965
GERALD FORD WZYWA
DO PRZEPROWADZENIA �LEDZTWA
W SPRAWIE UFO
Przyw�dca republikan�w w Senacie twierdzi, �e ��wiat�a
nad Michigan" mog� by� pozaziemskiego pochodzenia
�Los Angeles Times", 19 listopada 1978
UCZENI Z KALIFORNII ZAOBSERWOWALI
NAD PUSTYNI� MOJAVE
WIELKI LATAJ�CY OBIEKT W KSZTA�CIE DYSKU
Tickman: �Otacza�o go mn�stwo ma�ych jasnych �wiate�ek"
Morales: �Widzia�em czerwone w��kna przypominaj�ce
anielskie w�osy"
�Los Angeles Times", 24 listopada 1978
POLICJA I EKSPERCI SI� POWIETRZNYCH
NIE ZNALE�LI �ADNYCH �ANIELSKICH W�OS�W"
Tickman i Morales pomy�lnie przechodz� pr�b�
na wykrywaczu k�amstw.
Mo�liwo�� mistyfikacji wykluczona
10 �OWCA SN�W
�New York Times", 16 sierpnia 1980
�OFIARY OBCYCH" OBSTAJ� PRZY SWOIM
Psycholodzy kwestionuj� autentyczno�� podobizn
tzw. Szarych Ludzi
�Wall Street Journal", 9 lutego 1985
CARL SAGAN: �NIE JESTE�MY SAMI"
Znany uczony obstaje przy swojej wierze
w �ycie pozaziemskie.
�Szans� s� ogromne", twierdzi
�Sun", PhoenIc, 14 marca 1997
DU�E UFO WIDZIANO W POBLI�U PRESCOTT
DZIESI�TKI LUDZI OBSERWOWA�Y
�OBIEKT W KSZTA�CIE BUMERANGU"
Do bazy USAF w Luk� nap�ywaj� kolejne meldunki
�Sun", Phoenix, 20 marca 1997
��WIAT�A NAD PHOENIC POZOSTAJ� ZAGADK�
�Te zdj�cia to nie fotomonta�", twierdz� specjali�ci.
Si�y powietrzne milcz�
�Weekly", Paulden, Arizona, 9 kwietnia 1997
ZAGADKOWE ZATRUCIE POKARMOWE
ZATACZA CORAZ SZERSZE KR�GI
Informacje o �czerwonej trawie" niepotwierdzone
�Daily News", Derry, Maine, 15 maja 2000
TAJEMNICZE �WIAT�A
PONOWNIE NAD JEFFERSON TRACT
Zarz�dca osady Kineo: �Nie mam poj�cia, czym s�,
ale wiem, �e wci�� tu wracaj�"
SSDD
Zrobi�a si� z tego ich dewiza, chocia� Jonesy nijak nie
m�g� sobie przypomnie�, kt�ry z nich to wymy�li�. P�a�
i p�acz by�o jego, A niech mnie Freddy przeleci i kilka innych,
jeszcze bardziej soczystych powiedzonek pochodzi�o od Bea-
vera, Henry nauczy� ich Co ma wr�ci�, zawsze wraca - ju�
wtedy uwielbia� takie bzdury tr�c�ce mocno filozofi� zen.
Ale co z SSDD? Kto to sp�odzi�?
Niewa�ne. Liczy�o si� tylko to, �e w pierwsz� po�ow� wie-
rzyli wtedy, kiedy by�o ich czterech, w ca�o�� w�wczas, kiedy
by�o ich pi�ciu, a w drug� po�ow� wtedy, kiedy znowu by�o
ich czterech.
Gdy zn�w byli we czw�rk�, dni sta�y si� mroczniejsze,
bardziej takie w stylu A niech mnie Freddy przeleci. Zdawali
sobie z tego spraw�, lecz nie mieli poj�cia, dlaczego tak si�
dzieje. Wiedzieli, �e co� jest z nimi nie w porz�dku albo �e
przynajmniej co� si� zmieni�o, ale nie wiedzieli co. Zdawali
sobie spraw�, �e wpadli w pu�apk�, lecz nie zorientowali si�,
jak do tego dosz�o. A to wszystko na d�ugo przed �wiat�ami
na niebie, przed McCarthym i Becky Shue.
SSDD: Czasem wystarczy tylko co� powiedzie�, a czasem
wierzysz ju� tylko w ciemno��. I jak wtedy dasz sobie rad�?
1988: nawet Beavera co� gryzie
W twierdzeniu, �e ma��e�stwo Beavera nie uk�ada�o si�
najlepiej, by�o tyle samo prawdy co w informacji, �e start
12 �OWCA SN�W
�Challengera" troch� si� nie uda�. Joe �Beaver" Clarendon
i Laurie Sue Kenopensky wytrzymali ze sob� osiem miesi�cy,
a potem: pierdut, wszystko si� sypie, niech mi kto� pomo�e
posprz�ta�, do cholery.
Beaver to w gruncie rzeczy pogodny i zadowolony z �ycia
ch�opak, ka�dy z jego kumpli wam to powie, ale teraz nadesz�y
dla niego ci�kie czasy. W og�le nie widuje si� z przyjaci�mi
(to znaczy z tymi, kt�rych uwa�a za prawdziwych przyjaci�),
je�li nie liczy� tego jednego jedynego tygodnia w listopadzie,
kiedy spotykaj� si� co roku. Minionego listopada jeszcze jako�
wytrzymywa� z Laurie Sue - ledwo, ledwo, ale jednak. Teraz
sp�dza du�o czasu (stanowczo zbyt wiele, nawet on zdaje sobie
z tego spraw�) w barach w rejonie Starego Portu w Portland.
The Porthole, The Seaman's Club, The Free Street Pub... Za
du�o pije, za du�o pali, rankiem zazwyczaj nie mo�e patrze� na
swoje odbicie w lustrze: otoczone czerwonymi obw�dkami
oczy uciekaj� w bok, a przez g�ow� za� przebiega my�l: Musz�
przesta� tam chodzi�. Jak tak dalej p�jdzie, b�d� mia� ten sam
problem co Pete. �wi�ty Jezu na bananie.
Nie zagl�daj do knajp, nie imprezuj, �wietny pomys�,
a zaraz potem zn�w si� tam melduje, czo�em wszystkim i jak
si� macie. W ten czwartek wyl�dowa� w The Free Street, pi-
wo w r�ce, skr�t w kieszeni, z szafy graj�cej p�ynie jaki� sta-
ry instrumentalny kawa�ek, co� jakby The Ventures. Beaver
nie mo�e sobie przypomnie� tytu�u, bo to by� przeb�j jesz-
cze sprzed jego czas�w, ale zna go dobrze, po rozwodzie s�u-
cha prawie wy��cznie stacji radiowych nadaj�cych starocie.
Starocie dzia�aj� koj�co, a te wszystkie nowo�ci... Laurie Sue
s�ucha�a nowo�ci i zna�a wszystkie aktualne przeboje, ale Bea-
vera zupe�nie to nie kr�ci.
W lokalu jest prawie pusto: kilku facet�w przy barze i kil-
ku przy stole bilardowym w g��bi, Beaver z paroma kolesia-
mi przy stoliku. ��opi� piwo beczkowe i r�n� w karty, �eby
ustali�, kto p�aci za kolejk�. Cholera, co to za utw�r z tymi
gitarami? �Out of Limits"? �Telstar"? Nie, w �Telstar" jest
jeszcze syntezator, a tu go nie ma. Zreszt�, co to kogo ob-
chodzi? Tamci opowiadaj� o Jacksonie Brownie, kt�ry ze-
sz�ego wieczoru wyst�powa� w Civic Center i da� koncert eks-
tra, je�li wierzy� George'owi Pelsenowi, kt�ry tam by�.
- Powiem wam, co jeszcze by�o ekstra - m�wi George,
spogl�daj�c na nich znacz�co, po czym unosi g�ow� i poka-
zuje czerwony �lad z boku szyi. - Wiecie, co to jest?
SSDD 13
- Catus? - rzuca niepewnie Kent Astor.
- No pewnie, �e catus! - odpowiada z dum� George. -
Po koncercie poszli�my z ch�opakami pod wyj�cie dla arty-
st�w, �eby za�apa� si� na autograf Jacksona albo, bo ja
wiem, Davida Lindleya. Niez�y jest.
Kent i Sean Robideau zgadzaj� si�, �e Lindley jest niez�y
- na pewno �aden z niego b�g gitary, o nie (bogiem gitary
jest Mark Knopfler z Dire Straits i Angus Young z AC/DC,
i, oczywi�cie, Clapton), ale ca�kiem w porz�dku. Ma �wietne
sol�wki, no i w�osy ekstra, a� do ramion.
Beaver nie uczestniczy w dyskusji. Pragnie wyrwa� si�
st�d, uciec z tej beznadziejnej knajpy, zaczerpn�� �wie�ego
powietrza. Wie, do czego zmierza George, i wie, �e to wszyst-
ko k�amstwo.
Ona wcale nie nazywa�a si� Chantay, nawet nie wiesz, jak
mia�a naprawd� na imi�, min�a ci� tak, jakby wcale ci� tam
nie by�o, zreszt� kim by�by� dla takiej dziewczyny jak ona,
jeszcze jednym d�ugow�osym robolem w jeszcze jednym robolo-
wym mie�cie w Nowej Anglii, wsiad�a do autokaru razem z ze-
spo�em i odjecha�a z twojego �ycia. Z pieprzonego beznadziej-
nego �ycia. Teraz leci w�a�nie muzyka Chantays, tak si�
nazywa ta grupa, to nie Mar-Kets ani Bar-Kays, tylko Chan-
tays, to �Pipeline" w wykonaniu Chantays, a ten �lad na two-
jej szyi to nie ca�us, tylko po prostu zaci��e� si� przy goleniu.
My�li te przemykaj� mu przez g�ow�, a potem s�yszy
p�acz. Nie w The Free Street, tylko w swojej g�owie. Ten
p�acz co prawda dawno ju� umilk�, ale pozostawi� po sobie
mn�stwo rozsypanego szk�a, mn�stwo cholernie ostrych
kawa�k�w szk�a, i niech, niech, niech mnie Freddy przeleci,
niech on wreszcie przestanie p�aka�.
To dzi�ki mnie przesta� p�aka�, my�li Beaver. To dzi�ki
mnie. Ja go uspokoi�em. Obj��em go i za�piewa�em.
Tymczasem George Pelsen opowiada, jak to drzwi dla ar-
tyst�w wreszcie si� otworzy�y, ale wcale nie wyszed� z nich
Jackson Browne ani nie David Lindle, tylko trzyosobowy
dziewcz�cy ch�rek: Randi, Susi i Chantay, wszystkie niesa-
mowite laseczki, wszystkie takie wysokie i apetyczne.
- Kurde! - m�wi Sean, przewracaj�c oczami. Jest niskim
pulchnym cz�owieczkiem, kt�rego seksualne podboje pole-
gaj� na niezbyt cz�stych wyprawach do Bostonu, gdzie po�e-
ra wzrokiem striptizerki w Foxy Lady i rozebrane kelnerki
w Hooters. - Kurde, m�wi� wam, ta Chantay!
14 �OWCA SN�W
Porusza r�k�, jakby si� masturbowa�. Przynajmniej teraz
wygl�da jak prawdziwy fachowiec, my�li Beaver.
- No wi�c zagada�em do nich... a najbardziej do Chan-
tay... i zapyta�em, czy nie chcia�aby skosztowa� nocnego �y-
cia w Portland. Potem...
Beaver wyjmuje z kieszeni wyka�aczk�, wsuwa j� do ust,
wy��cza foni�. Liczy si� tylko wyka�aczka. Nie piwo przed
nim na stoliku, nie skr�t w kieszeni, a ju� na pewno nie bre-
dzenie George'a Pelsena o tym, jak to razem z mityczn�
Chantay w�adowa� si� na ty� swojego pikapu, dzi�ki Bogu,
�e mia� tam koc; kiedy m�j w�z si� ko�ysze, zupe�nie nic nie
s�ysz�.
Pic na wod�, my�li Beaver i nagle ogarnia go rozpaczliwa
depresja, jeszcze g��bsza ni� wtedy, kiedy Laurie Sue spako-
wa�a rzeczy i wynios�a si� do matki. To zupe�nie do niego
niepodobne. Nagle ogarnia go straszliwe pragnienie, �eby jak
najpr�dzej st�d wyj��, nape�ni� p�uca ch�odnym morskim po-
wietrzem i poszuka� budki telefonicznej. Chce jak najszybciej
zadzwoni� do Jonesy'ego albo Henry'ego, wszystko jedno do
kt�rego, i powiedzie�: �Hej, co s�ycha�?", a wtedy kt�ry�
z nich odpowie: �Wiesz jak jest, Beaver: SSDD, tu si� nie gra,
tu si� nie ha�asuje".
Wstaje z miejsca.
- Ej, co jest? - pyta George. Beaver chodzi� z nim do West-
brook Junior College, i wtedy George wydawa� si� ca�kiem
w porz�dku, ale to by�o cholernie dawno temu. - Dok�d?
- Odla� si� - m�wi Beaver, przesuwaj�c wyka�aczk�
z jednego k�cika ust w drugi.
- No to si� lepiej po�piesz, bo zaraz b�dzie najlepsze.
Majtki bez krocza, przemyka Beaverowi przez g�ow�.
Kurde, dzisiaj to dziwne uczucie jest wyj�tkowo silne, mo�e
to przez ci�nienie albo co.
- Kiedy podnios�em jej sp�dniczk�... - zaczyna George
przyciszonym g�osem.
- Wiem, wiem: mia�a na sobie majtki bez krocza - ko�-
czy za niego Beaver. Dostrzega w oczach George'a bezbrze�-
ne zdumienie, niemal szok, ale nic go to nie obchodzi. - Ja-
sne, cholernie chc� o tym pos�ucha�.
Idzie w kierunku m�skich toalet roztaczaj�cych wo� mo-
czu i �rodk�w dezynfekcyjnych, mija je, mija damsk� toale-
t�, mija drzwi z napisem BIURO i wychodzi na boczn� alej-
k�. Niebo jest bia�osiwe i deszczowe, a powietrze �wie�e.
SSDD 15
Bardzo �wie�e. Zaci�ga si� nim g��boko. Tu si� nie gra, tu si�
nie ha�asuje. U�miecha si� troch�.
Spaceruje przez dziesi�� minut, �uje wyka�aczki i wietrzy so-
bie g�ow�. W pewnej chwili, nawet nie pami�ta dobrze kiedy,
wyrzuca skr�ta z kieszeni, a potem dzwoni z automatu do Hen-
ry'ego. Spodziewa si� us�ysze� automatyczn� sekretark�, ale
okazuje si�, �e Henry jest w domu i odbiera po drugim sygnale.
- Co s�ycha�, stary? - pyta Beaver.
- Sam wiesz - odpowiada Henry. - Nic szczeg�lnego.
A co u ciebie?
Beaver zamyka oczy. Przez chwil� zn�w wszystko jest
w porz�dku - przynajmniej na tyle, na ile mo�e by� w tym
zakichanym �wiecie.
- To samo, kole�. Dok�adnie to samo.
1993: Pete pomaga kobiecie w k�opotach
Pete siedzi za biurkiem w salonie samochodowym Mac-
donald Motors w Bridgton i bawi si� �a�cuszkiem od kluczy-
k�w. Na breloczku widniej� cztery b��kitne litery: NASA.
Sny s� szybsze od tych, kt�rzy je �ni� - Pete zd��y� si� ju�
o tym przekona� na w�asnej sk�rze. Jednak te naj�wie�sze cz�-
sto umieraj� zdumiewaj�co powoli, zawodz�c �a�osnymi, ci-
chymi g�osami gdzie� na samym dnie m�zgu. Min�o sporo
czasu od chwili, kiedy Pete po raz ostatni spa� w pokoju
o �cianach oblepionych plakatami ze statkami Apollo, rakie-
tami Saturn, astronautami, spacerami w kosmosie (EVA, dla
tych, co si� znaj� na rzeczy), kapsu�ami kosmicznymi o osma-
lonych pancerzach, ksi�ycowymi �adownikami (czyli LEM-
-ami), Voyagerami, a tak�e l�ni�cym dyskiem nad autostrad�
mi�dzystanow� numer 80. Na pasie zieleni rozdzielaj�cym
jezdnie stoj� ludzie, os�aniaj� oczy, by lepiej widzie� niezwyk�e
zjawisko, podpis za� g�osi: Pochodzenia tego obiektu, sfoto-
grafowanego w roku 1971 w pobli�u Arvada w Kolorado,
nigdy nie uda�o si� wyja�ni�. To autentyczne UFO.
Bardzo du�o czasu.
Mimo to jeden z dw�ch tygodni urlopu sp�dzi� w tym ro-
ku w Waszyngtonie, gdzie codziennie chodzi� do Muzeum
Podboju Powietrza i Kosmosu i przechadza� si� w�r�d eks-
ponat�w z rozmarzonym u�miechem na twarzy. Wi�kszo��
czasu sp�dza�, gapi�c si� na ksi�ycowe ska�y i my�l�c: Te ka-
? 16 �OWCA SN�W
mienie pochodz� z miejsca, gdzie niebo jest zawsze czarne i nic
nie zak��ca wiecznej ciszy. Neil Armstrong i Buzz Aldrin przy-
wie�li dwadzie�cia kilogram�w innego �wiata, i tutaj to jest.
A on z kolei jest tutaj, za biurkiem, w dzie�, kiedy nie
uda�o mu si� sprzeda� ani jednego samochodu (w deszczowe
dni ludzie nie kupuj� samochod�w, a w cz�ci �wiata, w kt�-
rej przebywa Pete, m�y od �witu), obraca w palcach brelo-
czek NASA i gapi si� na zegar. Popo�udniami czas zwalnia
bieg, w okolicach pi�tej prawie si� zatrzymuje. O pi�tej na-
dejdzie pora na pierwsze piwo, ale nie wcze�niej. Nie ma mo-
wy. Owszem, kiedy� pi�e� w dzie�, a potem nawet zapisywa-
�e�, ile wypi�e�, bo tak robi� wszyscy alkoholicy na pocz�tku
kuracji, ale teraz, skoro potrafisz siedzie� i bawi� si� �a�cusz-
kiem od kluczyk�w...
Pete czeka nie tylko na swoje pierwsze piwo, ale r�wnie�
na listopad. Kwietniowa wycieczka do Waszyngtonu by�a
bardzo udana, a ksi�ycowe ska�y wspania�e (nawet teraz,
kiedy o nich my�li, a� zapiera mu dech w piersi), ale wtedy
by� sam, a to ju� nieszczeg�lnie mu si� podoba�o. W listopa-
dzie, kiedy we�mie drugi tydzie� urlopu, b�d� z nim Henry,
Jonesy i Beaver. Wtedy pozwoli sobie na picie w ci�gu dnia.
Kiedy jeste� w �rodku lasu, na polowaniu z przyjaci�mi,
w piciu w dzie� nie ma nic z�ego. To w�a�ciwie tradycja. To...
Otwieraj� si� drzwi i do salonu wchodzi atrakcyjna bru-
netka: jakie� metr siedemdziesi�t wzrostu (Pete lubi wysokie
kobiety), oko�o trzydziestki. Spogl�da przelotnie na wysta-
wione samochody (najlepszy jest nowy wi�niowy thunder-
bird, chocia� explorer te� nie jest z�y), ale od razu wida�, �e
nie przysz�a tu z my�l�, �eby kt�ry� z nich kupi�. Chwil� po-
tem dostrzega Pete'a i rusza w jego kierunku.
Pete wstaje, zostawia �a�cuszek z breloczkiem na biurku,
wychodzi jej naprzeciw i wita j� w drzwiach biura z najwspa-
nialszym profesjonalnym u�miechem na twarzy - pe�na moc,
dwie�cie wat�w - i wyci�gni�t� r�k�. D�o� kobiety jest ch�od-
na, u�cisk silny, od razu jednak wida�, �e co� j� dr�czy.
- Obawiam si�, �e to nie podzia�a - m�wi.
- Nigdy nie nale�y zaczyna� w ten spos�b rozmowy ze
sprzedawc� samochod�w - odpowia"da.Pete. - My uwielbia-
my wyzwania. Jestem Pete Moore.
- Bardzo mi mi�o. - Nie przedstawia si�, ale on i tak wie,
�e ma na imi� Trish. - Za czterdzie�ci pi�� minut... - zerka
na zegar, kt�ry Pete tak uwa�nie obserwowa� przez ca�e �li-
SSDD 17
macz�ce si� popo�udnie - ...tak, r�wno za czterdzie�ci pi��
minut mam spotkanie we Fryeburgu. Z klientem, kt�ry chce
kupi� dom, a ja jestem prawie pewna, �e znalaz�am to, czego
on szuka. Mam obiecan� wysok� prowizj�, a tymczasem... -
Oczy zachodz� jej �zami, musi prze�kn�� �lin�, �eby rozlu�ni�
�ci�ni�te gard�o. - Zgubi�am kluczyki! Zgubi�am cholerne
kluczyki od samochodu! - Otwiera torebk� i zaczyna w niej
rozpaczliwie grzeba�. - Mam dow�d rejestracyjny... jeszcze
jakie� papiery od samochodu... wi�c pomy�la�am sobie, �e
mo�e m�g�by mi pan szybko dorobi� nowy komplet. Ta
transakcja jest dla mnie bardzo, bardzo wa�na, panie...
Zapomnia�a. Nie ma jej tego za z�e: nazwisko Moore jest
niemal r�wnie cz�sto spotykane jak Smith albo Jones. Poza
tym jest zdenerwowana. Ka�dy by�by po zgubieniu kluczy-
k�w. Pete widywa� to ju� setki razy.
- Moore. Ale prosz� do mnie m�wi� Pete.
- Pomo�e mi pan, panie Moore? Albo skieruje mnie pan
do kogo�, kto b�dzie m�g� mi pom�c?
W warsztacie jest jeszcze Johnny Damon, kt�ry na pew-
no z przyjemno�ci� by jej pom�g�, ale i tak nie zd��y�aby na
czas do Fryeburga.
- Oczywi�cie mo�emy dorobi� pani kluczyki, lecz to po-
trwa co najmniej dwadzie�cia cztery godziny, a niewykluczo-
ne, �e nawet czterdzie�ci osiem.
Przez chwil� wpatruje si� w niego aksamitnobr�zowymi
oczami pe�nymi �ez, po czym z jej ust wyrywa si� rozpaczliwy
okrzyk:
- A niech to! A niech to szlag trafi!
Dziwna my�l przemyka Pete'owi przez g�ow�: kobieta jest
bardzo podobna do dziewczyny, kt�r� zna� dawno temu -
do�� przelotnie, wystarczaj�co blisko jednak, �eby uratowa�
jej �ycie. Nazywa�a si� Josie Rinkenhauer.
- Wiedzia�am! - Trish ju� nawet nie pr�buje ukry� dr�e-
nia g�osu. - Wiedzia�am, �e tak b�dzie!
Odwraca si� gwa�townie i wreszcie pozwala �zom pop�y-
n�� z oczu. Pete delikatnie k�adzie jej r�k� na ramieniu.
- Zaczekaj, Trish. Zaczekaj chwil�.
To b��d, przecie� mu si� nie przedstawi�a, ale jest w takim
stanie, �e nie zdaje sobie z tego sprawy, wi�c nic nie szkodzi.
- Sk�d przyjecha�a�? Nie jeste� z Bridgton, prawda?
- Nie. Pracuj� w Dennison Real Estate w Westbrook.
Wie pan, to ten budynek, kt�ry wygl�da jak latarnia morska.
2. �owca sn�w
18 �OWCA SN�W
Pete kiwa g�ow�, jakby rzeczywi�cie wiedzia�.
- Stamt�d w�a�nie jad�. Zatrzyma�am si� przy aptece,
�eby kupi� aspiryn�, bo przy takich wa�nych okazjach za-
wsze okropnie boli mnie g�owa. To przez stres, teraz te� �upie
jak m�ot...
Pete ponownie kiwa g�ow�, tym razem ze wsp�czuciem.
Dobrze wie, co to znaczy b�l g�owy. Co prawda u niego przy-
czyn� jest zazwyczaj nadmiar piwa, ale b�l pozostaje b�lem.
- Mia�am jeszcze troch� czasu, wi�c wesz�am do barku
obok apteki, �eby napi� si� kawy... Wie pan, to czasem po-
maga na b�l g�owy...
Pete znowu potakuje. Co prawda to Henry jest psychia-
tr�, ale Pete powtarza� mu wiele razy, �e aby by� dobrym
sprzedawc�, trzeba zna� tajniki dzia�ania ludzkiego umys�u.
Z zadowoleniem stwierdza, �e jego nowa znajoma nieco si�
uspokoi�a. To dobrze. Wydaje mu si�, �e b�dzie m�g� jej po-
m�c. Czuje, �e to CO� chce znowu mu si� przydarzy�. Lubi
to CO�. To nic wielkiego, nic nie zmieni w jego �yciu, ale jed-
nak to lubi.
- A potem przesz�am na drug� stron� ulicy, do Ren-
ny'ego. Kupi�am apaszk�, bo wie pan, ten deszcz... - Popra-
wia w�osy. - Kiedy wr�ci�am do samochodu, tych przekl�-
tych kluczyk�w nigdzie nie by�o! Sprawdzi�am i w sklepie,
i w barze, i aptece - nigdzie ich nie ma! A teraz sp�ni� si� na
spotkanie!
W jej g�osie znowu s�ycha� nut� rozpaczy, wzrok kieruje
na zegar. Dla niego czas wlecze si� niemi�osiernie, dla niej
p�dzi jak szalony. Na tym polega r�nica mi�dzy lud�mi, my-
�li Pete. A przynajmniej jedna z r�nic.
- Niech si� pani uspokoi. Prosz� si� uspokoi� cho� na kil-
ka sekund i pos�ucha� mnie. P�jdziemy teraz razem do apte-
ki, �eby poszuka� pani kluczyk�w.
- Ale ich tam nie ma! Sprawdzi�am mi�dzy rega�ami, na
p�ce, z kt�rej bra�am aspiryn�, zapyta�am kasjerk�...
- Nie zaszkodzi sprawdzi� jeszcze raz.
Rusza w kierunku drzwi, popychaj�c j� delikatnie przed
sob�. Podoba mu si� zapach jej perfum, podobaj� mu si� jej
w�osy. Nawet bardzo. Je�li tak �adnie wygl�daj� w deszczowy
dzie�, to jakie musz� by� w blasku s�o�ca?
- Moje spotkanie...
- Ma pani jeszcze czterdzie�ci minut. Teraz, kiedy nie ma
turyst�w, do Fryeburga mo�na dojecha� w dwadzie�cia. Po-
SSDD 19
�wi�cimy dziesi�� minut na szukanie pani kluczyk�w, a je�e-
li ich nie znajdziemy, sam pani� zawioz�.
Spogl�da na niego nieufnie.
- Dick! - wo�a nad jej g�ow�. - Hej, Dickie M.!
Dick Macdonald wychyla si� zza biurka przysypanego
papierami.
- B�d� tak uprzejmy i powiedz tej pani, �e mo�e ze mn�
bezpiecznie pojecha� do Fryeburga, gdyby zasz�a taka potrzeba.
- B�dzie pani zupe�nie bezpieczna - m�wi Dick. - Pete
nie jest maniakiem seksualnym i nie je�dzi jak wariat. Przez
ca�� drog� b�dzie namawia� pani� do kupienia nowego sa-
mochodu.
- Mnie jest do�� trudno przekona� - odpowiada z u�mie-
chem - ale skoro tak, to chyba dam panu szans�.
- Zast�pisz mnie, Dick?
- Spr�buj�, lecz nie wiem, czy dam rad�. Jak widzisz,
klienci pchaj� si� drzwiami i oknami.
Pete i brunetka - Trish - wychodz� z salonu i skr�caj�
w lewo, w stron� oddalonej o kilkana�cie metr�w Main Street.
Apteka mie�ci si� w drugim budynku po lewej stronie. M�aw-
ka zg�stnia�a, niemal przesz�a w deszcz. Kobieta zarzuca na
w�osy niedawno kupion� apaszk� i zerka na Pete'a, kt�ry ma
odkryt� g�ow�.
- Zmoknie pan.
- Pochodz� z okolic, gdzie rodz� si� sami twardziele.
- Pan rzeczywi�cie my�li, �e je znajdzie, prawda?
Pete wzrusza ramionami.
- By� mo�e. Jestem dobry w znajdowaniu zgubionych
rzeczy. Zawsze by�em.
- Wie pan o czym�, o czym ja nie wiem?
Tylko o tym, �e tu si� nie gra, tu si� nie ha�asuje, prosz� pani.
- Nie. Jeszcze nie.
Dzwonek nad drzwiami apteki oznajmia o ich przybyciu.
Dziewczyna przy kasie odrywa wzrok od czasopisma. Dwa-
dzie�cia po trzeciej w deszczowe sierpniowe popo�udnie
opr�cz ich trojga, i pana Dillera stoj�cego przy p�kach z le-
karstwami, nie ma tu �ywej duszy.
- Cze��, Pete - wita go kasjerka.
- Witaj, Cathy. Co s�ycha�?
- Sam wiesz: niewiele. - Przenosi spojrzenie na brunet-
k�. - Przykro mi, prosz� pani. Szuka�am wsz�dzie, ale ich nie
znalaz�am.
20 �OWCA SN�W
- Nic nie szkodzi. - Trish zdobywa si� na blady u�miech.
- Ten d�entelmen zgodzi� si� zawie�� mnie na miejsce.
- Hmm... - m�wi Cathy z pow�tpiewaniem. - Pete jest
w porz�dku, ale �eby od razu nazywa� go d�entelmenem...
- Uwa�aj, co m�wisz, kochanie, bo wyl�dujesz w kan-
torku na jakiej� zapyzia�ej stacji benzynowej - odgryza si�
Pete z u�miechem, po czym spogl�da na zegarek. Czas przy-
�pieszy� r�wnie� dla niego. To dobrze, mi�a odmiana.
Ponownie patrzy na Trish.
- A wi�c tutaj przysz�a pani najpierw. Po aspiryn�.
- Zgadza si�. Kupi�am fiolk� anacinu. Potem zosta�o mi
jeszcze troch� czasu, wi�c...
- Wiem, posz�a pani na kaw�, a potem na drug� stron�
ulicy, do Renny'ego.
-Tak.
- Chyba nie popi�a pani aspiryny gor�c� kaw�?
- Nie, mia�am w samochodzie butelk� wody mineralnej.
- Wskazuje przez szyb� na zielonego taurusa. - Sprawdzi�am
te� na fotelu, panie... Pete. I w stacyjce.
Obrzuca go zniecierpliwionym spojrzeniem oznaczaj�-
cym: wiem, co sobie my�lisz - g�upia baba.
- Jeszcze jedno pytanie. Je�eli znajd� pani kluczyki, czy
p�jdzie pani ze mn� na kolacj�? Mogliby�my spotka� si�
w The West Wharf . To mniej wi�cej w po�owie drogi st�d do...
- Wiem, gdzie jest The West Wharf. - Mimo trudnej sy-
tuacji jest wyra�nie rozbawiona. Cathy ju� nawet nie udaje,
�e czyta czasopismo; to, co dzieje si� na �ywo przed jej ocza-
mi, jest znacznie ciekawsze. - Sk�d wiesz, �e nie jestem m�-
�atk� albo co� w tym rodzaju?
- Nie ma pani obr�czki - odpowiada bez zastanowienia,
chocia� wcale tego nie sprawdzi�, a przynajmniej nie dok�ad-
nie. - Poza tym mam na my�li ma��e z rusztu, sa�atk� i deser,
a nie zwi�zek do ko�ca �ycia.
Kobieta zerka na zegar.
- Pete... Panie Moore... Obawiam si�, �e chwilowo nie
mam najmniejszej ochoty na flirtowanie. Je�li zechce mnie
pan podwie��, z przyjemno�ci� um�wi� si� z panem na kola-
cj�, ale...
- To mi wystarczy - przerywa jej. - My�l� jednak, �e
przyjedzie pani w�asnym samochodem. Mo�e by� wp� do
sz�stej?
- Tak, ale...
SSDD 21
- W porz�dku.
Pete jest zadowolony. To dobrze, bo zadowolenie to pra-
wie szcz�cie. Od kilku lat towarzyszy mu wra�enie, �e szcz�-
�cie omija go szerokim �ukiem, i nie bardzo wie, dlaczego tak
si� dzieje. Zbyt wiele samotnych wieczor�w sp�dzanych
w przydro�nych barach? Owszem, ale czy to wszystko? Ra-
czej nie, lecz teraz nie pora, �eby si� nad tym zastanawia�.
Ta kobieta �pieszy si� na spotkanie. Je�eli zd��y i sprzeda
ten dom, to kto wie, mo�e wreszcie szcz�cie przypomni sobie
o panu Moorze? A nawet je�li nie, to przynajmniej b�dzie
m�g� jej pom�c. Czuje to.
- Teraz zrobi� co� dziwnego, ale prosz� si� nie przejmo-
wa�, dobrze? To taka sobie niewinna sztuczka, co� jak uci-
�ni�cie nosa, �eby powstrzyma� kichanie.
- Aha... - m�wi kobieta, ale w jej wzroku nie ma ani
odrobiny zrozumienia.
Pete zamyka oczy, podnosi praw� r�k� z wyprostowanym
wskazuj�cym palcem i zaczyna porusza� nim wahad�owo
przed twarz�. Trish zerka niepewnie na Cathy, a ta wzrusza
ramionami, jakby chcia�a powiedzie�: Kto wie?
- Panie Moore... - Kobieta jest wyra�nie zaniepokojona.
- Panie Moore, mo�e powinnam po prostu...
Pete otwiera oczy, bierze g��boki wdech i opuszcza r�k�.
Patrzy nad ramieniem kobiety w kierunku drzwi.
- W porz�dku. A wi�c wesz�a tu pani... - Przesuwa
wzrok, jakby j� obserwowa�. - Podesz�a pani do kasy, pew-
nie po to, �eby zapyta�, gdzie jest aspiryna albo o co� w tym
rodzaju.
- Owszem, ale ja...
- Przy okazji co� pani kupi�a. - Widzi to na stela�u ze s�o-
dyczami, wyra�ny ��ty �lad, jakby odcisk r�ki. - Snickersa?
- Moundsa. - Wpatruje si� w niego szeroko otwartymi
oczami. - Sk�d pan wie?
- A wi�c wzi�a pani batonik, potem posz�a pani po aspi-
ryn�. .. - Patrzy na drug� alejk� mi�dzy rega�ami. - Potem
zap�aci�a pani w kasie i posz�a... Wyjd�my na zewn�trz, do-
brze? Na razie, Cathy.
Cathy ogranicza si� do skinienia g�ow�.
Pete wychodzi na zewn�trz, nie zwraca uwagi na dzwo-
nek u drzwi ani na deszcz, kt�ry teraz ju� nie si�pi, tylko po
prostu pada. ��te �lady s� jeszcze widoczne na chodniku,
ale szybko nikn�. Deszcz je sp�ukuje. Pete jednak wci�� je
22 �OWCA SN�W
widzi i sprawia mu to zadowolenie. Czuje to CO�. Bardzo
przyjemne uczucie. Znowu widzi lini�, po raz pierwszy tak
wyra�nie od d�ugiego czasu.
- Z powrotem do samochodu... - m�wi do siebie. - Do
samochodu, �eby popi� aspiryn� wod� mineraln�...
Powoli zbli�a si� do taurusa. Kobieta idzie za nim, ma
zaniepokojone spojrzenie, prawie przera�one.
- Otworzy�a pani drzwi... W r�kach mia�a pani torebk�,
kluczyki, aspiryn�, batonik... I w�a�nie wtedy...
Schyla si�, zanurza r�k� w wodzie p�yn�cej wzd�u� kra-
w�nika po stronie jezdni, szuka czego� przez chwil�, po
czym prostuje si� i wyci�ga r�k� do kobiety. Na otwartej d�o-
ni le�� kluczyki.
- ...upu�ci�a je pani.
Kobieta stoi nieruchomo, wpatruje si� w niego z tak� mi-
n�, jakby dopiero co na jej oczach dokona� czarnoksi�skiej
sztuczki.
- Prosz� je wzi��. - Ju� nie czuje si� tak wspaniale jak
przed chwil�. - To nie by�o nic nadzwyczajnego, po prostu
dedukcja. Jestem w tym do�� dobry. Opr�cz tego doskonale
potrafi� znajdowa� zgubion� drog�, wi�c jestem nieocenio-
nym towarzyszem d�ugich samochodowych wypraw w nie-
znane.
W ko�cu bierze od niego kluczyki, ale robi to szybko,
ukradkiem, bardzo si� staraj�c, �eby nie dotkn�� jego pal-
c�w. Pete wie ju�, �e si� z nim nie spotka. Nie potrzebuje �ad-
nego szczeg�lnego daru, �eby si� tego domy�li�; wystarczy
spojrze� w jej oczy, wype�nione bynajmniej nie wdzi�czno-
�ci�, lecz strachem.
- Dzi�kuj� panu. Bardzo dzi�kuj�.
Cofa si� o krok, zwi�ksza dystans, wyra�nie nie �yczy so-
bie, �eby go zmniejszy�.
- Nie ma sprawy. Prosz� pami�ta�: The West Wharf,
wp� do sz�stej. Najlepsze ma��e z rusztu w tej cz�ci stanu.
Czasem trzeba udawa� do samego ko�ca bez wzgl�du na
to, co si� naprawd� czuje. Chocia� wi�kszo�� szcz�cia ulot-
ni�a si� bezpowrotnie, cz�� jednak zosta�a: znowu widzia� li-
ni�, a to zawsze podnosi go na duchu. Mo�e te ca�e jego nad-
zwyczajne zdolno�ci wcale nie s� takie nadzwyczajne, ale
mimo wszystko dobrze, �e s�.
- Wp� do sz�stej - powtarza, otwieraj�c drzwi, lecz
r�wnocze�nie zerka na niego z ukosa tak, jak spogl�da si�
SSDD 23
ukradkiem na psa, o kt�rym wiadomo, �e zacznie k�sa�, gdy
tylko uda mu si� zerwa� z uwi�zi. Jest bardzo zadowolona, �e
nie b�dzie musia�a jecha� z nim do Fryeburga. Nie trzeba
umie� czyta� w my�lach, �eby to wiedzie�.
Stoi w deszczu, czeka, a� kobieta wyjedzie ty�em z par-
kingu, a potem �egna j� szerokim u�miechem i serdecznym
machaniem r�ki. Ona w odpowiedzi kiwa palcami i, rzecz ja-
sna, kiedy Pete zjawia si� w The West Wharf (kwadrans po
pi�tej, tak na wszelki wypadek), jej oczywi�cie nie ma, po-
dobnie jak godzin� p�niej. Mimo to siedzi przy barze, pije
piwo i czeka, obserwuj�c ruch na szosie numer 302. Wydaje
mu si�, �e gdzie� za dwadzie�cia sz�sta miga mu jej samo-
ch�d, zielony taurus mkn�cy w coraz bardziej obfitym desz-
czu, zielony taurus, kt�ry mo�e i ci�gn�� za sob� ��t� mgie�-
k�, ale co z tego, skoro i tak zaraz rozmy�a si� w szarzej�cym
powietrzu.
Nic nowego, przebiega mu przez g�ow�, ale po niedaw-
nej rado�ci nie ma ju� �ladu, wraca za to smutek, w pe�ni za-
s�u�ony - tak przynajmniej mu si� wydaje - cena za nie do
ko�ca zapomnian� zdrad�. Zapala papierosa - dawno temu,
jeszcze jako dzieciak, lubi� udawa�, �e pali, a teraz ju� wcale
nie musi udawa� - i zamawia jeszcze jedno piwo.
- Chyba powiniene� co� do tego przek�si� - m�wi Milt,
podaj�c mu butelk�.
Pete zamawia ma��e z rusztu i nawet zjada kilka z sosem,
do tego wypija jeszcze dwa piwa, a nast�pnie przenosi si� do
innej knajpy, gdzie nie znaj� go tak dobrze. Dzwoni do Jone-
sy'ego w Massachusetts, ale Jonesy i Carla akurat wyj�tkowo
wyszli gdzie� razem, tote� zastaje tylko opiekunk� do dziec-
ka, kt�ra pyta go, czy chce zostawi� jak�� wiadomo��.
Ju� ma odpowiedzie� �nie", lecz w ostatniej chwili zmie-
nia zdanie.
- Prosz� mu przekaza�, �e dzwoni� Pete, i �e powiedzia�
SSDD.
- S... S... D... D... - Notuje. - Czy on b�dzie wiedzia�...
- Jasne - m�wi Pete. - B�dzie.
O p�nocy siedzi kompletnie pijany w jakiej� spelunie
w New Hampshire - Muddy Rudder, albo mo�e Ruddy Mo-
ther - opowiada r�wnie pijanej panience, jak to kiedy� wie-
rzy�, �e b�dzie pierwszym cz�owiekiem na Marsie. Panienka
kiwa g�ow� i powtarza aha, aha, ale on i tak wie, �e dziewczy-
na my�li tylko o tym, czy przed zamkni�ciem lokalu zd��y
24 �OWCA SN�W
wypi� jeszcze jedn� brandy. To w porz�dku. To bez znacze-
nia. Co prawda jutro Pete obudzi si� z b�lem g�owy, lecz i tak
p�jdzie do pracy, mo�e sprzeda jaki� samoch�d, a mo�e nie,
ale tak czy inaczej �ycie potoczy si� dalej. Mo�e nawet sprze-
da wi�niowego thunderbirda, �egnaj, �licznotko. Kiedy� by-
�o inaczej, teraz jest, jak jest. Chyba jako� b�dzie m�g� z tym
�y�; dla kogo� takiego jak on zasada �p�yn�� z pr�dem" to
jest SSDD, i, kurwa, co z tego? Dorastasz, stajesz si� m�-
czyzn�, musisz pogodzi� si� z tym, �e dostajesz mniej, ni�
mia�e� nadziej� dosta�, odkrywasz maszyn� marze�, ale nie-
stety wisi na niej wielka kartka z napisem NIECZYNNE.
W listopadzie pojedzie na polowanie z przyjaci�mi i to
wystarczy, �eby mia� czego oczekiwa�... i mo�e jeszcze szyb-
kie uszminkowane ci�gni�cie druta przez t� pijan� dziewczy-
n� w samochodzie. Na wi�cej nie ma co liczy�.
Marzenia s� dla dzieci.
1998: Henry leczy kanapowca
W pokoju panuje p�mrok, jak zawsze kiedy Henry
przyjmuje pacjent�w. Ciekawe, jak niewielu zwraca na to
uwag� - by� mo�e dlatego, �e w podobnym p�mroku s� po-
gr��one umys�y wi�kszo�ci z nich. Najcz�ciej odwiedzaj� go
neurotycy (�Wi�cej ich ni� drzew w lesie", powiedzia� kiedy�
Jonesy'emu, kiedy byli, cha, cha, w lesie), on za� nie mo�e
si� uwolni� od ca�kowicie nienaukowego przekonania, �e
problemy, kt�re sobie stwarzaj�, s� czym� w rodzaju pola-
ryzuj�cej tarczy oddzielaj�cej ich od reszty �wiata. Zazwy-
czaj my�li o nich ze wsp�czuciem, ale zachowuje dystans.
Czasem ich �a�uje, nieliczni po prostu go irytuj�. Barry New-
man nale�y w�a�nie do nich.
Pacjenci, kt�rzy po raz pierwszy odwiedzaj� gabinet Hen-
ry'ego, od razu staj� przed wyborem, chocia� zwykle nie zda-
j� sobie z tego sprawy. Wchodz� do przyjemnego (cho� tro-
ch� s�abo o�wietlonego) pokoju, z kominkiem po lewej
stronie. Brzozowe polana p�on�ce w kominku to w rzeczy-
wisto�ci stalowa imitacja, pod kt�r� zmy�lnie ukryto cztery
gazowe palniki. Obok kominka, pod doskona�� kopi� �Na-
gietk�w" van Gogha (Henry cz�sto powtarza kolegom, �e
ka�dy psychiatra powinien mie� w swoim gabinecie przynaj-
mniej jednego van Gogha), stoi roz�o�ysty fotel, w kt�rym
SSDD 25
siada Henry. Po drugiej stronie pokoju stoi drugi fotel i kana-
pa. Henry jest zawsze bardzo ciekaw, co wybierze dany pa-
cjent, a wykonuje sw�j zaw�d ju� wystarczaj�co d�ugo, by
wiedzie�, �e �w pierwszy wyb�r niemal zawsze determinuje
p�niejsze post�powanie pacjenta. Jest w tym materia� na nie-
z�y artyku�, Henry nie ma co do tego �adnych w�tpliwo�ci,
ale problem polega na tym, �e nie potrafi sformu�owa� tezy.
Poza tym ostatnio coraz mniej interesuj� go artyku�y, publi-
kacje, zjazdy i kongresy. Ma�o �pi, ma�o je, ma�o si� �mieje.
Mrok, albo �w polaryzuj�cy filtr, pojawi� si� r�wnie� w jego
�yciu i Henry nie ma nic przeciwko temu. Mniej o�lepiania.
Barry Newman od pocz�tku by� kanapowcem, lecz Hen-
ry ani przez chwil� nie podejrzewa�, �e ma to jakikolwiek
zwi�zek ze stanem umys�u pacjenta. Kanapa po prostu jest
znacznie wygodniejsza, chocia� po pi��dziesi�ciominutowej
sesji Henry niekiedy musi pom�c Barry'emu z niej wsta�.
Barry Newman ma metr siedemdziesi�t wzrostu i wa�y sto
osiemdziesi�t kilogram�w. Wszystkie kanapy s� jego bliski-
mi przyjaci�mi.
Sesje z jego udzia�em to d�ugie, monotonne relacje z ubie-
g�otygodniowych wyczyn�w gastronomicznych. Nie oznacza
to wcale, �e Barry jest wyrafinowanym smakoszem, wr�cz
przeciwnie. Barry zjada wszystko, co znajdzie si� w zasi�gu
jego r�k. To po prostu maszyna do po�erania wszystkiego,
wyposa�ona we wr�cz niewiarygodnie pojemn� i precyzyjn�
pami�� - przynajmniej je�li chodzi o jedzenie. W dziedzinie
kulinari�w jest taki sam jak stary przyjaciel Henry'ego, Pete,
w kwestiach zwi�zanych z geografi� i orientacj� w terenie.
Henry ju� prawie zrezygnowa� z pr�b wyprowadzenia
Barry'ego spomi�dzy drzew i pokazania mu lasu. Sta�o si�
tak cz�ciowo z powodu �agodnej, lecz niewzruszonej deter-
minacji pacjenta, kt�ry nie chce rozmawia� z nim o niczym
innym jak tylko o jedzeniu, cz�ciowo za� dlatego, �e nigdy
nie lubi� i nadal nie lubi Barry'ego. Rodzice Barry'ego nie
�yj�: ojciec odszed�, kiedy ch�opak mia� szesna�cie lat, matka
- kiedy mia� dwadzie�cia dwa. Pozostawili znaczny maj�-
tek, kt�ry jednak przejdzie na w�asno�� Barry'ego dopiero
wtedy, gdy ten sko�czy trzydzie�ci lat, a i to pod warunkiem,
�e nie zrezygnuje z terapii. Gdyby zrezygnowa�, musia�by
czeka� na pieni�dze a� do pi��dziesi�tki.
Henry mocno w�tpi, czy Barry Newman do�yje pi��dzie-
si�tki.
26 �OWCA SN�W
Jego ci�nienie t�tnicze krwi (wyzna� to Henry'emu z nie-
jak� dum�) wynosi sto dziewi��dziesi�t na sto czterdzie�ci.
Ca�kowity poziom cholesterolu to dwie�cie dziewi��dzie-
si�t. Barry jest �yw� kopalni� lipid�w.
�Jestem chodz�cym udarem m�zgu i zawa�em serca",
oznajmi� kiedy� z powag� i spokojem kogo�, kto co prawda
doskonale zdaje sobie spraw� z niebezpiecze�stwa, ale r�w-
nocze�nie dobrze wie, �e zagro�enie jest czysto teoretyczne,
poniewa� taki koniec na pewno go nie spotka. Wszystkich,
tylko nie jego.
- Zjad�em na obiad dwa ekstradu�e burger kingi - m�wi
teraz. - Uwielbiam je, bo ser jest w nich zawsze gor�cy. -
Mi�siste usta, zdumiewaj�co ma�e jak na tak pot�nego m�-
czyzn�, usta okonia, dr�� na wspomnienie przysmaku. -
Potem wypi�em podw�jny koktajl, a w drodze do domu
kupi�em sobie kilka ciastek. Zdrzemn��em si�, a p�niej
odgrza�em w kuchence mikrofalowej opakowanie mro�o-
nych wafli Eggo. - Wybucha radosnym �miechem cz�owieka,
kt�ry w�a�nie przypomnia� sobie co� bardzo, ale to bardzo
mi�ego: przepi�kny zach�d s�o�ca, dotkni�cie j�drnej kobie-
cej piersi przez cienki materia� bluzki (tego akurat, Henry jest
prawie pewien, Barry'emu nigdy nie by�o dane zazna�), wie-
czorne ciep�o rozgrzanego piasku na pla�y. - Prawie wszy-
scy wsadzaj� je do tostera, ale wtedy robi� si� zbyt chrupkie.
Z kuchenki s� gor�ce i mi�kkie. Gor�ce i mi�kkie. - Oblizu-
je okonie usta. - Zrobi�o mi si� troch� g�upio, �e zjad�em
ca�e opakowanie.
Ostatnie zdanie dorzuca mimochodem, po kr�tkiej pau-
zie, jakby dopiero teraz przypomnia� sobie, �e Henry ma tu
przecie� do wykonania jak�� robot�. Podczas ka�dej sesji ra-
czy go czterema lub pi�cioma takimi smako�ykami, po czym
natychmiast wraca do tematu jedzenia.
Barry wspomina wtorkowy wiecz�r, a poniewa� teraz jest
pi�tek, ma jeszcze przed sob� sporo posi�k�w i przek�sek.
Henry przestaje go s�ucha�. Barry to dzisiaj jego ostatni pa-
cjent. Jak tylko zako�czy kaloryczny remanent, Henry wr�-
ci do siebie, �eby si� spakowa�. Jutro wstanie o sz�stej rano,
a mi�dzy si�dm� i �sm� przyjedzie po niego Jonesy. Za�adu-
j� rzeczy do starego scouta Henry'ego, kt�rego jeszcze trzy-
ma tylko ze wzgl�du na ich jesienne wyprawy, i najp�niej
o wp� do dziewi�tej b�d� ju� w drodze na p�noc. W Bridg-
ton wst�pi� po Pete'a, na ko�cu za� wezm� Beavera, kt�ry
SSDD 27
nadal mieszka w pobli�u Derry. Wieczorem dotr� do Dziu-
ry w Murze daleko w g��bi Jefferson Tract, zasi�d� do gry
w karty, ws�uchuj�c si� w zawodzenie wiatru za oknami.
Sztucery stan� w k�cie kuchni, zezwolenia na polowanie za-
wisn� na haczyku przy tylnych drzwiach.
Znowu znajdzie si� w�r�d przyjaci�, a to oznacza niemal
powr�t do domu. Przez tydzie� ten polaryzuj�cy filtr b�dzie
dzia�a� z nieco mniejsz� moc�. B�d� wspomina� stare czasy,
�mia� si� z przekle�stw Beavera, a je�li kt�remu� uda si� tra-
fi� jelenia, to tym lepiej. Razem wci�� jeszcze s� dobrzy. Ra-
zem wci�� jeszcze s� silniejsi od czasu.
Daleko w tle Barry Newman wci�� gada i gada. Duszone
�eberka i puree ziemniaczane, i pra�ona kukurydza obficie
polana mas�em, i tort czekoladowy, i du�a pepsi, i podw�jne
lody waniliowe, i jajka sadzone jajka na mi�kko jajka na
twardo jajecznica...
Henry kiwa g�ow� wtedy, kiedy trzeba, lecz prawie nic
z tego nie s�yszy. Ka�dy psychiatra to potrafi.
Jasne, �e Henry i jego starzy kumple maj� mn�stwo pro-
blem�w. Beaver jest okropny, je�li chodzi o stosunki mi�dzy-
ludzkie, Pete za du�o pije (du�o za du�o, zdaniem Hen-
ry'ego), Jonesy i Carla otarli si� o rozw�d, Henry walczy
z depresj�, kt�ra wydaje mu si� r�wnie kusz�ca jak nieprzy-
jemna. Jasne, maj� ich mn�stwo, ale razem ci�gle jeszcze s�
nie�li, ci�gle potrafi� z siebie co� wykrzesa�, i jutro wieczo-
rem znowu si� spotkaj�. B�d� razem przez osiem dni. To do-
brze.
- Wiem, �e nie powinienem, ale rano czuj�, �e po prostu
musz�. Mo�e to przez niski poziom cukru we krwi? W ka�-
dym razie zjad�em reszt� tortu, kt�ry sta� w lod�wce, wsia-
d�em do samochodu, pojecha�em do cukierni, kupi�em dzie-
si�� szarlotek i cztery...
- Barry, a mo�e twoje ob�arstwo ma zwi�zek z twoj�
matk�? Mo�e robisz to dlatego, �e wydaje ci si�, �e j� zabi�e�?
My�lisz, �e to mo�liwe?
Barry milknie. Henry spogl�da na niego i widzi, �e Barry
Newman wpatruje si� w niego tak szeroko otwartymi ocza-
mi, �e nawet wida� je na jego nalanej twarzy. Chocia� Hen-
ry zdaje sobie spraw� z tego, �e powinien przesta� - a w�a�ci-
wie w og�le nie powinien zaczyna�, to nie ma nic wsp�lnego
z terapi� - to jednak nie chce. By� mo�e ma to jaki� zwi�zek
z jego starymi przyjaci�mi, a mo�e troch� z wyrazem bez-
28 �OWCA SN�W
brze�nego zdumienia maluj�cym si� na twarzy Barry'ego
i z blado�ci� jego policzk�w. Henry dochodzi do wniosku,
�e najbardziej wkurza go ca�kowita bierno�� Newmana, jego
g��bokie wewn�trzne przekonanie, �e nie ma najmniejszego
powodu do zmiany autodestrukcyjnego post�powania ani do
podj�cia pr�b ustalenia jego przyczyn.
- Naprawd� my�lisz, �e j� zabi�e�, prawda? - pyta swo-
bodnym, beztroskim tonem.
- Ja... Ja nigdy...
- Wo�a�a raz, drugi, trzeci... skar�y�a si� na b�le w klat-
ce piersiowej... no ale przecie� ci�gle si� na nie skar�y�a,
prawda? Co tydzie�, a czasem nawet codziennie. Wo�a�a i pro-
si�a: �Barry, wezwij doktora Whitera! Barry, wezwij pogoto-
wie! Barry, zadzwo� pod 911!"
Do tej pory nigdy nie rozmawiali o rodzicach Barry'ego.
Na sw�j mi�kki, t�usty, niezwruszony spos�b Barry po pro-
stu do tego nie dopuszcza�. Czasem rzuca� s�owo lub dwa na
ten temat, a potem koniec, zakaz wjazdu, wracamy do pie-
czonego kurczaka w sosie pomara�czowym. W zwi�zku
z tym Henry nic nie wie o jego rodzicach ani o tym, jak umar-
�a matka Barry'ego, wo�aj�c syna, prosz�c go o pomoc, bach
na dywan, odra�aj�ce sto pi��dziesi�t kilogram�w cielska.
Nic o niej nie wie, poniewa� nikt mu o tym nie powiedzia�,
ale mimo to wie. Barry by� wtedy znacznie szczuplejszy, wa-
�y� zaledwie sto kilogram�w.
To jest linia Henry'ego. Po raz ostatni widzia� j� jakie�
pi�� lat temu (je�li nie liczy� sn�w), wi�c wydawa�o mu si�, �e
ju� po wszystkim. A ona znowu si� pojawi�a.
- Siedzia�e� przed telewizorem i s�ucha�e� jej krzyk�w -
m�wi dalej. - Ogl�da�e� program Rickiego Lake'a i za�era�e�...
co? Tort serowy? lody? Nie wiem. Ale wiem, �e j� s�ysza�e�.
- Przesta�!
- Nie przejmowa�e� si� tym jednak, bo niby dlaczego?
Przecie� ju� tyle razy narobi�a niepotrzebnego zamieszania.
Nie jeste� g�upi i wiesz, �e to prawda. Takie rzeczy si� zdarza-
j�. O tym te� wiesz. Obsadzi�e� si� w swojej w�asnej imitacji
sztuki Tennessee Williamsa tylko dlatego, �e kochasz je��,
ale wiesz, co ci powiem, Barry? To naprawd� ci� zabije.
W g��bi duszy ani troch� w to nie wierzysz, lecz to prawda.
Twoje serce ju� teraz zachowuje si� jak �ywcem pochowany
cz�owiek, kt�ry �omocze w wieko trumny. Co b�dzie, kiedy
przytyjesz jeszcze dwadzie�cia albo trzydzie�ci kilogram�w?
SSDD 29
- Przesta�!
- Kiedy wreszcie padniesz, b�dzie to jak zawalenie si�
wie�y Babel na pustyni. Ludzie, kt�rzy to zobacz�, b�d� opo-
wiada� o tym latami: zwalisz meble...
- Zamknij si�!
Barry ju� nie le�y, tylko siedzi, tym razem nie potrzebo-
wa� pomocy Henry'ego, jest �miertelnie blady, je�li nie liczy�
dw�ch krwistoczerwonych plam na policzkach.
- .. .pozrzucasz zastaw� ze sto��w i zsikasz si� tak samo
jak ona...
- Zamknij si�! Przesta�, ty potworze! - wrzeszczy Barry
Newman.
Ale Henry nie mo�e przesta�. Po prostu nie mo�e. Widzi
lini�, a kiedy si� j� widzi, nie spos�b nagle o�lepn��.
- .. .chyba �e wreszcie ockniesz si� z tego zatrutego snu,
w kt�rym tkwisz po uszy. Zrozum, Barry...
Barry niczego nie rozumie i nie chce zrozumie�. Jest ju�
przy drzwiach, otwiera je i ucieka, trz�s�c po�ladkami.
Przez jaki� czas Henry siedzi bez ruchu, s�ucha oddalaj�-
cego si� st�pania. Poczekalnia jest pusta. Teraz, po ucieczce
Barry'ego, mo�na uzna� tydzie� za sko�czony. I bardzo do-
brze. By� do niczego. Henry k�adzie si� na kanapie.
- Doktorze, w�a�nie narozrabia�em - m�wi.
- Co masz na my�li, Henry?
- Powiedzia�em pacjentowi prawd�.
- Prawda nas wyzwala, Henry.
- Wcale nie - odpowiada, wpatruj�c si� w sufit. - Ani
troch�.
- Zamknij oczy.
- Prosz� bardzo, doktorze.
Zamyka oczy. Ogarnia go ciemno��. To dobrze. Zaprzy-
ja�ni� si� z ciemno�ci�. Jutro spotka przyjaci� (trzech z nich)
i wtedy �wiat�o znowu b�dzie mile widziane, ale teraz, na
razie...
- Doktorze...
- Tak, Henry?
- To jest podr�cznikowy przyk�ad, �e cz�owiek codzien-
nie wdeptuje w to samo g�wno. Wiedzia� pan o tym?
- Co chcesz przez to powiedzie�? Co to dla ciebie
znaczy?
- Wszystko - m�wi z zamkni�tymi oczami, po czym do-
daje: - Nic.
30 �OWCA SN�W
Ale to k�amstwo. Nie pierwsze, jakie zosta�o tu wypowie-
dziane.
Nazajutrz jad� we czw�rk� do Dziury w Murze i sp�dz�
razem osiem wspania�ych dni. Nie wiedz� o tym, �e wsp�lne
wyprawy my�liwskie dobiegaj� ko�ca, �e zosta�o im ich ju�
tylko kilka. Prawdziwa ciemno�� jest jeszcze o par� lat st�d,
ale ju� si� zbli�a.
Zbli�a si� ciemno��.
2001: rozmowa Jonesy'ego ze studentem
Nie wiemy, kiedy nadejdzie dzie�, kt�ry zmieni nasze �y-
cie. I chyba dobrze. W dniu, w kt�rym jego �ycie ma ulec po-
wa�nej zmianie, Jonesy przebywa w swoim gabinecie na dru-
gim pi�trze John Jay College, spogl�da przez okno na
widoczny st�d skrawek Bostonu i my�li o tym, jak bardzo
myli� si� T.S. Eliot, nazywaj�c kwiecie� najokrutniejszym
miesi�cem w roku tylko dlatego, �e akurat wtedy, za nawo�y-
wanie do buntu, przypuszczalnie ukrzy�owano pewnego w�-
drownego cie�l� z Nazaretu. Wszyscy mieszka�cy Bostonu
wiedz� doskonale, �e najbardziej okrutny jest marzec, kt�ry
podst�pnie daje kilka dni nadziei, a nast�pnie ze z�o�liw� sa-
tysfakcj� wrzuca cz�owieka po szyj� w g�wno. Dzisiaj jest
w�a�nie jeden z tych zwodniczych dni, kiedy pozornie wszyst-
ko wskazuje na blisko�� wiosny. Jeszcze przez chwil� mo�e
by� brzydko, ale zaraz potem powinno si� wypogodzi�,
w zwi�zku z czym Jonesy nosi si� z my�l� odbycia kr�tkiego
spaceru. Rzecz jasna nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo pa-
skudny potrafi si� zrobi� taki dzie�, i nie ma najmniejszego
poj�cia, �e sko�czy ten dzie� w szpitalnym ��ku, ze zmia�-
d�onym biodrem i powa�nym zagro�eniem dla jego choler-
nego �ycia.
Codziennie to samo g�wno, my�li, lecz tym razem g�wno
b�dzie zupe�nie inne.
Dzwoni telefon, a on szybko �apie za s�uchawk�. Mo�e
to ten Defuniak, mo�e chce odwo�a� spotkanie. Pewnie wy-
czu�, co si� �wi�ci, my�li Jonesy. To ca�kiem prawdopodobne.
Zazwyczaj to uczniowie umawiaj� si� na spotkania z nauczy-
cielem, kiedy wi�c kt�ry� z dzieciak�w zostaje wezwany na
rozmow�... C�, nie trzeba by� Einsteinem, �eby si� domy-
�li�, o co chodzi.
SSDD 31
- Tu Jones.
- Cze��, Jonesy! Jak si� �yje?
Ten g�os rozpozna�by wsz�dzie.
- Henry! Doskonale, po prostu doskonale!
W rzeczywisto�ci wcale nie �yje mu si� a� tak dobrze,
szczeg�lnie gdy za kwadrans czeka go rozmowa z Defunia-
kiem, ale przecie� takie oceny s� relatywne, czy� nie? W po-
r�wnaniu z sytuacj�, w jakiej znajdzie si� za dwana�cie go-
dzin, pod��czony do szumi�cych i popiskuj�cych urz�dze�,
po jednej operacji, a przed trzema kolejnymi, teraz wiedzie
mu si� naprawd� doskonale.
- No to �wietnie.
By� mo�e Jonesy us�ysza� smutek w g�osie Henry'ego, ale
jest znacznie bardziej prawdopodobne, �e go wyczu�.
- Co si� sta�o?
Cisza. Jonesy ju� chce zapyta� ponownie, lecz Henry
wreszcie si� odzywa:
- Wczoraj umar� m�j pacjent. Przypadkiem zobaczy�em
nekrolog w gazecie. Nazywa� si� Barry Newman. - Zawiesza
na chwil� g�os, po czym dodaje: - To by� kanapowiec.
Jonesy nie ma poj�cia, co to znaczy, ale wie, �e jego przy-
jaciel jest bardzo poruszony.
- Samob�jstwo?
- Zawa� serca. Mia� dwadzie�cia dziewi�� lat. Sam wy-
kopa� sobie gr�b no�em i widelcem.
- To przykre.
- Ostatni raz by� u mnie prawie trzy lata temu. Wystra-
szy�em go. Mia�em... To by�a jedna z tych rzeczy. Wiesz,
o czym m�wi�?
Jonesy chyba wie.
- W