7325

Szczegóły
Tytuł 7325
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7325 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7325 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7325 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dymitr Bilenkin Desant na Merkurego Prze�o�y� S�awomir Kedzierski O autorze Dymitr Bilenkin (ur. 1933) � geolog geochemik z wykszta�cenia � pracuje jako dziennikarz (�Komsomolska Prawda�, potem �Wokrug �wi�ta�). Zajmuje si� publicystyk� naukow�. Bra� udzia� w kilku ekspedycjach geologicznych. Jest autorem wielu ksi��ek popularnonaukowych. Pierwsze opowiadanie science fiction opublikowa� w 1958 roku, pierwszy zbi�r opowiada� pt.: Marsjanskij priboj, w roku 1967. Kolejne zbiory tego autora to: Nocz kontrabandoj (1971), Prowierka na razumnost (1974) i Sniega Olimpa (1980). Czytelnikowi polskiemu znany jest z licznych opowiada� drukowanych w �Problemach�, almanachu Kroki w nieznane (Iskry) oraz serii opowiada� fantastycznych �Sta�o si� jutro� (Nasza Ksi�garnia). Po�ynow orientowa� si�, �e do psycholog�w odnosz� si� w kosmosie z pewn� doz� ironii. Przede wszystkim dlatego, �e ich praca by�a w zasadzie niedostrzegalna. Nieprzypadkowo zreszt� � psycholog, kt�rego otoczenie zdaje sobie spraw� z jego dzia�alno�ci, niewart jest funta k�ak�w. Oczywi�cie mia�o to swoje z�e strony. Gdy przyjmowano kogo� do za�ogi na stanowisko lekarza, biologa, psychologa, to kapitan niepor�wnanie bardziej interesowa� si�, jakim lekarzem i jakim biologiem jest kandydat. I nies�usznie! W czasie ostatniej konferencji kosmopsycholog�w jeden z uczestnik�w opowiedzia� taki oto przypadek z w�asnej praktyki. Sytuacja by�a identyczna � obca planeta, l�dowanie, nerwowo dygoc�ce palce. Psycholog jednak okaza� si� sko�czon� fujar�. Dobrze zna� dow�dc� statku, Tugarinowa, ale mimo to nie uzna� za stosowne przeprowadzi� dzia�a� profilaktycznych. I w najbardziej krytycznym momencie Tugarinow ca�kowicie przej�� sterowanie statkiem! Tugarinowa w por� obezw�adniono. Ale w czasie tych sekund, kiedy kapitan r�cznie sprowadza� statek do l�dowania na Wenus, paru osobom przyby�o sporo siwych w�os�w. Przecie� nawet sta�ysta wie, �e reakcja cz�owieka, jego zmys� orientacji s� zbyt wolne, by cz�owiek m�g� sam, bez pomocy automat�w, wyl�dowa� na obcej planecie. W takiej sytuacji przej�� na sterowanie r�czne to tak, jakby wle�� do trumny i w�asnor�cznie zatrzasn�� wieko. Oczywi�cie post�pek Tugarinowa �atwo zrozumie�. Trudno, bardzo trudno jest le�e� pokornie w fotelu i czeka�: orze� czy reszka, sukces czy �mier�. A wynik zale�y od automat�w. Kota mo�na dosta�! Wielu si� buntowa�o przeciwko temu, nie tylko Tugarinow, ale bezpieczniki polecia�y w�a�nie u niego. Czy dlatego, �e nie dowierza� automatom? Ha... Nie automatom, ale ludziom, tym nieznanym, bezimiennym ludziom, kt�rzy wykonali ca�� t� aparatur�. Tugarinowi przewr�ci�a w g�owie dawna s�awa � i to wszystko. Zarozumia�o�� i zbytnia pewno�� siebie toczy�y go jak choroba. W chwili niebezpiecze�stwa nast�pi� kryzys. I pilot kosmonauta przepad�. Zabroniono mu lata�, umieszczono w sanatorium, by podreperowa� nerwy. Nerwy! Ile razy mo�na przekonywa� wszystkich i ka�dego z osobna, �e wymagaj� one niepor�wnywalnie wi�kszej troski ni� mechanizmy? I na Ziemi, i w kosmosie. Szczeg�lnie w kosmosie. No dobrze, niech sobie Baade uwa�a psychologa za kogo� w rodzaju szarlatana, w porz�dku. Szumerina, rzecz jasna, nie mo�na zestawia� z Tugarinowem, ale Po�ynow na wszelki wypadek powinien zadba�, by nie przysz�y kapitanowi do g�owy teraz jakie� zb�dne my�li. � Ciekawe � powiedzia� Po�ynow � jaki b�dzie ten Merkury? � Zwyczajny � bez namys�u odpar� Szumerin. Jego d�onie spoczywa�y na por�czach fotela. � Wiemy o nim prawie wszystko. Automatyczna Stacja Merkuria�ska 51, ASM-63, straci�em ju� orientacj�, ile ich ju� tam by�o. Baade, kt�ry przed chwil� wzi�� si� za obliczenia, uni�s� g�ow�. � Nie masz, Michale, w sobie ani krzty romantyzmu. Na spotkanie z now� planet� � z powag� uni�s� palec � nale�y i�� jak na spotkanie z Pi�kn� Nieznajom�. Chwilami trudno by�o si� zorientowa�, czy Baade kpi, czy m�wi serio. � S�usznie � przytakn�� Po�ynow. � Czytaj B�oka p�ki czas. Wprawi ci� w odpowiedni nastr�j. W przeciwnym razie sk�d we�miesz ten zapa�, z kt�rym po raz pierwszy postawisz stop� na Merkurym? � Na diab�a mi to, nie jestem dzieckiem... � Lecz powa�anym kapitanem �eglugi mi�dzyplanetarnej � sko�czy� za niego Po�ynow. � A tak na marginesie m�wi�c, to s�ysza�em kiedy� ciekawe zdanie: Starzejemy si� dlatego, �e wstydzimy si� m�odo�ci. Szumerin mrukn�� co� pod nosem i wyci�gn�� r�k� w stron� konsoli elektronicznej aparatury nawigacyjnej, jakby chc�c da� do zrozumienia, �e nie ma czasu na takie bzdury. � Ooo, to wspania�a sentencja! � stwierdzi� Baade, kiwaj�c g�ow�. � Przypomnijcie sobie � nie wytrzyma� Szumerin � jak wyobra�ali�my sobie Marsa! Niezwyk�y, tajemniczy. Przylecieli�my. I nic szczeg�lnego. � Dobre sobie! � Baade znowu oderwa� si� od oblicze�. � A na przyk�ad epichordyzacja? � Nie o to chodzi. Z naukowego punktu widzenia jest tam wiele ciekawych rzeczy. I na Wenus r�wnie�. Chodzi mi o odczucia emocjonalne... Niebo, piasek, g�ry... Podobne, wszystko podobne! � I rozczarowa�e� si�? � Psychologa zainteresowa�a ta rozmowa. Odkrywa� w kapitanie co� nowego. � Gdybym si� rozczarowa�, to przesta�bym lata�. Po prostu nie oczekuj� spotkania z Pi�kn� Nieznajom�, jak to przed chwil� okre�lili�cie. � S�usznie � powiedzia� Baade. � S�usznie! Dwa razy dwa r�wna si� cztery i po wszystkim. Ca�a reszta to emocje. Ja te� tak s�dz�. Po�ynow nic nie odpowiedzia�. Ws�uchiwa� si�. W kabinie nawigacyjnej zawsze s�ycha� by�o delikatny szmer � zb�dne przypomnienie tytanicznej pracy wykonywanej przez ukryte za p�ytami i obudowami mechanizmy: tysi�ce, miliony najrozmaitszych prze��cznik�w, drukowanych obwod�w i innych element�w elektronicznej kabalistyki. Teraz nat�enie d�wi�k�w wzros�o. Oznacza�o to, �e lada chwila rozlegnie si� sygna� zapowiadaj�cy l�dowanie. � Wiesz, Micha�, kim jeste�? Sceptykiem? Mi�dzyplanetarnym Pieczorinem? Nic podobnego. Prymitywny mistyk z ciebie, bracie, wypisz, wymaluj, uczniak, kt�ry przed egzaminem powtarza oblej�, oblej�, w nadziei, �e los lubi post�powa� na opak. Milczenie. Szumerin patrzy na ekran. � Jasne. Chyba mamy jeszcze sporo do zrobienia � odezwa� si� wreszcie. Elegancka aluzja: jestem zaj�ty, przeszkadzasz mi. W porz�dku, uzna� psycholog. Teraz b�dzie prze�ywa�. Prze�ywaj sobie, prze�ywaj, dzi�ki temu zapomnisz, �e jeste� czym� w rodzaju Jonasza w brzuchu wieloryba. Merkury dawa� o sobie zna�. Zmys�y statku ju� go wyczuwa�y. Impulsy radar�w obmacywa�y powierzchni� planety; uwa�nie, kilometr po kilometrze ogl�da�y j� oczy teleskop�w; palce analizator�w szpera�y w atmosferze steruj�c sondami. Ludzie nic z tego nie widzieli i nie s�yszeli, wszystko jawi�o im si� pod postaci� wypreparowanych, przedestylowanych danych: cyfr, znak�w, elektronicznych symboli. Poza tym ludzie mogli podziwia� srebrzysty, lekko zamglony i rosn�cy szybko sierp planety. Albo obserwowa� coraz szybszy bieg cyfr i symboli, by � gdy zajdzie potrzeba � skorygowa� trajektori� lotu statku. Ale takie sytuacje prawie si� nie zdarza�y. Gdy do powierzchni by�o ju� niedaleko, w��czy� si� jeszcze jeden prze��cznik. Teraz trzeba by�o przypomnie� ludziom, �e nale�y jeszcze zrobi� to i to, to i to. Zapali�y si� napisy �wietlne, rozleg� si� sygna�, fotele zmieni�y po�o�enie tak, by przeci��enie oddzia�ywa�o najs�abiej. Rozleg�o si� dudnienie, wype�niaj�c wkr�tce ca�y statek. W��czy�y si� silniki hamuj�ce. Olbrzymi kosmolot pierwszej klasy �Aleksander Newski� opada� w stron� niewidzialnego Merkurego. A ludzie mogli obserwowa� to niezwyk�e wydarzenie � pierwsze l�dowanie na tej planecie � wy��cznie za po�rednictwem elektronicznych wykres�w krzywych na ekranach oscylograf�w. Przeci��enie ros�o. Na przek�r temu, na przek�r rosn�cemu ci�arowi ich cia�, czuli, �e spadaj�. Serca zamiera�y w piersi. Spadali z kosmosu, z pustki, kt�ra wymyka�a im si� spod n�g, rozsypywa�a, kruszy�a; skulone cia�o bezwiednie oczekiwa�o na uderzenie. Nie da�o na siebie czeka�. Tak, nazywanie tego uderzeniem by�o �mieszn� przesad�. Po prostu wstrz�s, jak przy niespodziewanym zatrzymaniu si� windy. Czekano jednak na� zbyt d�ugo. Oparcia foteli unios�y si�. Usiedli. Szumerin otar� pot. No, w takich warunkach nietrudno si� rozbestwi�, pomy�la� Po�ynow. Lecieli�my sobie, lecieli, zasiedli�my w fotelach, podenerwowali�my si� ociupink�, wstrz�s i � voila! � Merkury! Pasa�erowie mog� wysiada�. Na razie jednak wysi��� nie mogli. Dop�ki automaty nie przeprowadz� rozpoznania zgodnie z �programem nr 7�, dop�ty w�azu otwiera� nie wolno. Pomiary radiacji, nat�enia p�l, pr�by wirusowe, licho wie co jeszcze, migoc�ce serie cyfr i symboli w okienku analizatora � do momentu, gdy zapali si� zielone �wiate�ko i komputer oznajmi g�osem przystojnej stewardesy: � Zezwala si� na wyj�cie. Skafander numer... Stali naprzeciwko siebie u�miechaj�c si� z zak�opotaniem i zupe�nie nie wiedzieli, jak si� w takiej chwili maj� zachowa�. Dobrze, �e Baademu uda�o si� unieszkodliwi� kamer� filmow�, kt�ra automatycznie w��cza si� w czasie l�dowania i utrwala dla potomno�ci ich oblicza. � W��czcie namiernik akustyczny � wpad� na pomys� Po�ynow. Szumerin wzruszy� ramionami (c� mo�na us�ysze� w tak rzadkiej atmosferze?), ale spe�ni� pro�b�. D�wi�k jednak by�. Kosmonauci popatrzyli po sobie. Pierwszy d�wi�k, jaki us�yszeli na Merkurym, do z�udzenia im co� przypomina�. � Podobne do szelestu suchych li�ci � okre�li� wreszcie Po�ynow. � Ot� to � nie wytrzyma� Szumerin. � Lecieli�my na kraj �wiata, �eby sobie pos�ucha� szelestu jesiennych li�ci. � Przyznacie jednak, �e to niespodzianka. Czy�by wiatr? � Wkr�tce si� dowiemy. Czas oczekiwania szybko staje si� ci�arem, od kt�rego zaczynaj� bole� ramiona. Szumerin nawet zacz�� ju� przest�powa� z nogi na nog�. Wreszcie elektroniczna �stewardesa� zlitowa�a si� nad nimi. Potwierdzi�a, �e na zewn�trz nie czyha na nich �adne niebezpiecze�stwo. � Pan pierwszy. � Po�ynow, nie wiadomo czemu, zwr�ci� si� do kapitana per pan. Sta� przy w�azie i patrzy�, jak wolno i niezgrabnie Szumerin schodzi po trapie. Psycholog po raz pierwszy znalaz� si� na planecie, na kt�rej nikt dot�d jeszcze nie by�. Dzieci�ce marzenia spe�ni�y si�, ale wtedy wszystko, rzecz jasna, wygl�da�o inaczej. Jak? Tego nie przypomina� sobie zbyt dok�adnie. Zdaje si�, �e wszystko by�o r�owe, przepe�nione szcz�ciem serce zamiera�o. Czy teraz r�wnie� by� szcz�liwy? Po�ynow nie spieszy� si� z odpowiedzi�, by�o jako� zbyt spokojnie, zbyt zwyczajnie. Mo�e nawet troch� strasznie, jak wtedy, gdy stoj�c wysoko, spojrzymy w d�. Ale nie czu� najmniejszego rozczarowania; by� mo�e tak w�a�nie wygl�da szcz�cie wielkiego spe�nienia? Grunt wygl�da� niezwykle. Przede wszystkim by� jaki� nieostry, jakby widzieli go przez zapotnia�� szyb� he�mu. Na g�adkiej i szarej, przypominaj�cej beton powierzchni le�a�y czarne jak sadza kamienie. Cienie wyd�u�a�y ich kontury. Tak by�o wsz�dzie. Czarne kamienie oprawione w beton. Rzecz jasna Szumerin chcia� stan�� tak, by mie� pod nogami r�wny grunt. Zawaha� si� przez chwil�; pewnie i jego deprymowa�a ta dziwna nieostro�� otoczenia. Uni�s� wysoko nog�, odchyli� g�ow� do ty�u i ruszy� jakby krokiem defiladowym. I o ma�y w�os upad�by, jego noga bowiem zapad�a si� w �beton� po kostk�. Wzbi� si� dymek. Baade i Po�ynow nie wytrzymali i roze�mieli si� � mo�e zbyt nerwowo, ni�by to wynika�o z sytuacji. � A to dobre! � gwizdn�� Szumerin i schyli� si�. � Przecie� to ob�ok py�owy! Kosmonauci zbiegli w d�. Tak, kapitan nie myli� si�: ten beton by� w gruncie rzeczy ob�okiem py�owym, such� mg�� zakrywaj�c� wszystkie wg��bienia. � No c�, jasna sprawa. � Baade podni�s� si� z kl�czek i machinalnie otrzepa� kolana r�kawic�. � Grunt nagrzany do dwustu stopni, niewielka si�a ci��enia i py�ki ta�cz�. Ruchy Browna. Po�ynow zawsze bardzo lubi� ogl�da� przydro�ne krajobrazy i mo�e dlatego tak marzy� o chwili, w kt�rej po raz pierwszy zetknie si� z Merkurym. Teraz jednak im d�u�ej wpatrywa� si� w pejza� obcej planety, tym silniej narasta�o w nim pod�wiadome uczucie wrogo�ci i rozdra�nienia. Olbrzymie s�o�ce pi�trzy�o si� nad widnokr�giem Merkurego jak �ciana bia�ego p�omienia � tak jaskrawego, �e horyzont zdawa� si� topi� i ugina� pod jego ci�arem. W dali r�wnina �arzy�a si� m�tnie, jakby podpalona o�lepiaj�cym blaskiem. W g�rze zastyg�o czarnofioletowe niebo. W kosmicznym ch�odzie powoli porusza�y si� purpurowe j�zyki protuberancji i to w jeszcze wi�kszym stopniu przywodzi�o na my�l skojarzenie z roztwartym piecem, z kt�rego w ka�dej chwili mog� run�� na Merkurego p�omienie i �ar. Lecz od s�o�ca rozbieg�y si� na boki per�owe skrzyd�a korony; w ich rozmachu kry� si� ch��d zmierzchu. Pal�ce po�udnie, nieprzenikniona noc, aksamitny wiecz�r � wszystko to s�siadowa�o ze sob�, tworz�c przeciwne naturze kontrasty. Atmosfera Merkurego migota�a i �wieci�a, przesycaj�c sob� i �wiat�o, i mrok. Jak mg�a, cho� nie by�o to mg��. Nieuchwytne dr�enie powietrza, wibracja eteru � trudno by�o znale�� jak�� precyzyjn� nazw�. Wszystko by�o nieostre i dr��ce, jakby widziane przez migotliw� zas�on�, kt�r� wci�� si� mia�o ochot� zrzuci�. � Do diab�a � zakl�� Po�ynow mrugaj�c zawzi�cie. Oko odruchowo zwi�kszy�o cz�stotliwo�� ruchu powiek, by w ten spos�b usun�� przeszkod� � zetrze� nie istniej�c� �z�. Pozostali czuli to samo rozdra�nienie i przykro��. Umys�, nie wiadomo czemu, nie chcia� rejestrowa� tego, co widzia�y oczy: to by�o nowe, nieznane i nieprzyjemne wra�enie. W �aden spos�b nie mog� zrozumie�, co to takiego � westchn�� wreszcie Szumerin. � Po prostu jeste�my wewn�trz �wietl�wki � odpar� Baade mru��c oczy. � Albo wewn�trz zorzy polarnej, je�eli wam to bardziej odpowiada. Rozrzedzona atmosfera, niewielka odleg�o�� od S�o�ca i w rezultacie wysoka jonizacja gaz�w. To wszystko. A poza tym... Popatrzy� na przyjaci�. � Poza tym, zostali�my �wi�tymi. Wyci�gn�� r�k� i wtedy wszyscy zauwa�yli, �e nad he�mami p�on� ledwo widoczne aureole. Ogniki ta�czy�y r�wnie� na kad�ubie statku. � Elektryzacja! � zawo�a� Po�ynow. � Ot� to. I wiecie, co by�o tym szelestem li�ci? Potrzaskiwanie tych oto iskier. � Mogli�my si� od razu domy�li�. � Oczywi�cie. � Ale� ten Merkury wygl�da... � Nieprzytulnie. � Rzeczywi�cie. Do�� d�ugo rozmawiali w tym stylu, nie wiadomo bowiem czemu nie mieli ju� ochoty patrze� na Merkurego, ale wstydzili si� do tego przyzna�. Zwyk�e oceny nie mia�y tu �adnych punkt�w odniesienia. Pi�kny, paskudny � te i podobne s�owa zupe�nie tu nie pasowa�y. By� to istotnie obcy, wymagaj�cy nowych poj�� i okre�le� �wiat. Przylecieli tu jednak nie po to, by podziwia� krajobrazy, ale by prowadzi� badania, i dlatego te pierwsze wra�enia by�y nie tak wa�ne. Mieli sw�j program, zadania i cel. Na emocje nie pozostawa�o miejsca. Tak si� im, w ka�dym razie, wydawa�o. Szumerin gospodarskim spojrzeniem obrzuci� ca�y placyk. W porz�dku. Po�yskuje sejsmograf, przypominaj�cy wbit� w pod�o�e pinezk�; je�eli zagra�a� b�dzie trz�sienie ziemi, to dzi�ki sejsmografowi dowiedz� si� o tym wystarczaj�co wcze�nie. W cieniu ska�y ukry�y si� liczniki Czerenkowa. Potok kosmicznych cz�steczek te� ich nie zaskoczy. Co prawda takie same przybory funkcjonuj� r�wnie� na statku, ale instrukcja � rzecz �wi�ta. Inaczej by� nie mo�e. Nie s� przecie� beztroskimi turystami. Oni, podobnie jak alpini�ci, musz� dzia�a� z asekuracj�. Ca�y placyk po�yskuje w�sikami, przewodami, czaszami anten, wyszczerzonymi paszczami analizator�w gaz�w. Stadko m�drych mechanizm�w. Nie, raczej plantacja dziwacznych ro�lin, wyhodowanych dzi�ki, wysi�kowi tysi�cy umys��w. Plonem b�d� zebrane informacje. Ogrodnik mo�e wreszcie odej��; plon dojrzeje bez niego. Ile jednak stracono na to czasu! Czy nie na pr�no? Je�eli nie bra� pod uwag� dw�ch, trzech przybor�w, wszystkie albo dublowa�y w celach por�wnawczych prac� aparatury pok�adowej, albo ci�gle u�ci�la�y, uzupe�nia�y, po raz kt�ry� z rz�du sprawdza�y dane uzyskane z wys�anych o wiele wcze�niej stacji automatycznych. Wszystko to by�o potrzebne, niezb�dne, ale z tego w�a�nie powodu stracili okazj� do przeprowadzenia przynajmniej dw�ch wypraw w g��b planety. Przykre, po prostu przykre. Chcia�oby si� i��, patrze�, prze�ywa�. Cyfry za� s� wsz�dzie jednakowe. I tu, i na Ziemi, i w innej galaktyce. A w og�le, je�eli si� zastanowi�, do czego sprowadza si� ich rola odkrywc�w? Do roli nadzorc�w m�drych maszyn? A mo�e wycieczkowicz�w, kt�rzy ogl�daj� sobie planet� i przy okazji potwierdzaj� dane otrzymywane od automat�w? Nie, oczywi�cie nie ma racji. Cyfry s� martwe i nieme. Po prostu Merkury jeszcze nie przem�wi� do duszy cz�owieka. Automaty odkry�y go dla rozumu, ale emocje b�dzie m�g� wzbudzi� dopiero w cz�owieku. Nie spos�b jest kocha� abstrakcj� lub nienawidzi� jej. Nie spos�b jest �y� w �wiecie wykres�w i danych, je�eli nie wywo�uje on �adnych uczu�. Nie mo�na rozdzieli� rozumu i serca, inaczej cz�owiek b�dzie wtedy czu� si� �le. � Kapitanie, transporter got�w. Baade i Po�ynow zbli�ali si� do niego i sprawia�o to niesamowite wra�enie, gdy nogi ich zag��bia�y si� w cie� i znika�y tam jak odr�bane, a tu�owia ludzi w l�ni�cych skafandrach zawisa�y nad pustk�. Wyszli z cienia. Teraz s�o�ce �wieci�o im zza plec�w i obydwaj kosmonauci natychmiast przekszta�cili si� w bezcielesne sylwetki. � Sta�cie z boku � poprosi� Szumerin. � Rozmowa z dziurkami w niebie nie nale�y do przyjemno�ci. Roze�mieli si�. W �aden spos�b nie mogli si� przyzwyczai� do dziwacznego �wiat�ocienia, kt�ry deformowa� ka�dy przedmiot. Co prawda, przy uwa�nej obserwacji, zarysy ponownie wyst�powa�y z mroku pod postaci� zielonej plamy. Ale dopiero po d�u�szej chwili. � No to co, kapitanie? W drog�? � spyta� Baade odwracaj�c si� bokiem. � Nareszcie b�dziemy si� porusza�, obserwowa�! � Najpierw odpoczynek i sen � powstrzyma� go Po�ynow. Baade popatrzy� na psychologa z wyrzutem. � Lekarz zaleci� i kropka. Dyskusja sko�czona � roz�o�y� r�ce Szumerin. Baade mrukn�� co� pod nosem, Szumerin za� odwr�ci� si� w stron� rakiety, daj�c w ten spos�b do zrozumienia, �e spraw� uwa�a za zako�czon�. I wtedy w�a�nie zobaczy�. Z ocienionej p�kuli Merkurego bezd�wi�cznie i szybko co� nadci�ga�o. Jakie� szare pasemko. � Uwaga! � krzykn�� Szumerin. Pasemko wcale nie wygl�da�o gro�nie, niepokoj�ce by�y tylko szybko��, z jak� si� zbli�a�o, i jego nieznany charakter. � Na pok�ad! � Szumerin nie wiadomo czemu tupn��. Zacz�li biec, ale bez po�piechu, odwracaj�c si� co chwila. Jako� trudno im by�o traktowa� serio to niebezpiecze�stwo. Przej�cie od niezm�conego spokoju do stanu zagro�enia i ucieczki by�o tak gwa�towne, zmiana za� tak nieprawdopodobna, �e umys� nie m�g� si� z tym pogodzi�. Niedaleki horyzont Merkurego utrudnia� ocen� odleg�o�ci, w kt�rej znajdowa�o si� pasmo. Zreszt�, nie by�o to ju� pasmo. To by�a fala, kt�ra ros�a, pi�trzy�a si�, p�cznia�a i p�dzi�a gasz�c gwiazdy. � Aparatura! � przypomnia� sobie Baade, gdy znale�li si� przy samym w�azie. Ca�e oprzyrz�dowanie pozosta�o nie zabezpieczone. � Na szczycie piana! � zauwa�y� Po�ynow. Wtedy zrozumieli wreszcie, co im przypomina ten widok. Wod�. I to w�a�nie by�o najbardziej nieprawdopodobne. Po rozpalonej r�wninie toczy�a si�, zwie�czona p�atami piany fala wody, szarej, jesiennej wody... �wiat�o s�oneczne ton�o w jej wygi�tej powierzchni, tu i �wdzie odbijaj�c si� przymglonymi b�yskami. Zreszt� wiele szczeg��w podpowiada�a wyobra�nia. Jak na z�o�� przekl�te migotanie by�o niezwykle silne. � W�az! � krzykn�� Szumerin. S�usznie, zd��y� pomy�le� Po�ynow. Mniejsza o aparatur�... Masywny luk zatrzasn�� si� za nimi. Pompy zacz�y z szumem t�oczy� silny strumie� powietrza w g��b �luzy. W blasku �wiec�cych pod sufitem jaskrawych lamp cienie szybko traci�y sw� kosmiczn� czer�, stawa�y si� ziemskie, przejrzyste. R�wnie pr�dko powraca� spok�j. Gdy tylko umilk� szum pomp, Szumerin powiedzia�: � Do nawigacyjnej! Oczekiwali wstrz�su. Oczekiwali, wierz�c, �e nie b�dzie zbyt silny � statek by� dla fali zbyt pot�n� przeszkod�. Ale wstrz�su nie by�o. �adnego. Ani s�abego, ani silnego. � No wiecie... � rzek� Szumerin, gdy tylko rozsun�y si� zas�onki iluminatora. Naoko�o by�o pusto. G�adka r�wnina pokryta plamami cieni. Ani �ladu fali, kt�ra przetoczy�a si� t�dy przed chwil�. Baade t�po popatrzy� na Po�ynowa, ten za� na kapitana. Szumerin wzruszy� ramionami. � Jaka� bzdura... � Trzeba wyja�ni� t� spraw� � stwierdzi� mechanik. � Dwie � u�ci�li� Po�ynow. � Sk�d si� wzi�a ta... hm... ciecz i gdzie si� podzia�a. Wyja�nianie problem�w nie by�o dla nich �adn� nowo�ci�. Wyja�niali je niekiedy w najbardziej nieoczekiwanych i skomplikowanych sytuacjach. � A wi�c? � nalega� Szumerin. � Uwa�am, �e to proste � rozpocz�� Baade. Stopniowo w jego g�osie coraz wyra�niej zacz�o d�wi�cze� g��bokie przekonanie. � Z zacienionej strony Merkurego run�� na nas potok cieczy o nieznanym sk�adzie chemicznym. To pierwszy fakt. Wiemy, �e na zacienionej p�kuli s� lodowce uformowane z zamarzni�tych gaz�w o zr�nicowanym sk�adzie chemicznym. S� te� jeziora u st�p g�r. To fakt drugi. Wynika st�d, �e z nieznanego powodu zosta�a tam przerwana jaka� naturalna przegroda. Mieli�my wi�c do czynienia z merkuria�sk� powodzi�. � Henryczku, z ust twych p�ynie poezja prostoty � zawo�a� Po�ynow. � Jest tylko jeden szkopu�. Dlaczego ta ciecz nie kipia�a po wyp�yni�ciu na o�wietlon� r�wnin�? I dlaczego nagle znikn�a? � Mamy zatem dwa problemy � beznami�tnie u�ci�li� Baade. � Dlaczego wi�c ta przekl�ta ciecz nie wrza�a przy tak niskim ci�nieniu i wysokiej temperaturze �rodowiska... Na postronnym obserwatorze rozmowa ta wywar�aby zapewne do�� dziwne wra�enie. Ludzie, kt�rzy przed chwil� prze�yli gwa�towny szok, siedz� sobie spokojnie i dyskutuj� w taki spos�b, jakby rozwi�zywali jaki� abstrakcyjny problem. Bez zb�dnych emocji i zb�dnych s��w, zupe�nie jak maszyny logiczne. Ale w kosmosie by� to jedyny mo�liwy spos�b bycia. Wszelkie histeryczne wyskoki by�y strat� czasu. � Odpowiem na pytanie, dlaczego nie mog�a wrze� � ci�gn�� dalej Baade. � Po pierwsze, wrza�a. Zwr�cili�cie uwag� na intensyfikacj� migotania? Rzecz jasna by�a ona wywo�ana przez gwa�towne parowanie, innego wyt�umaczenia nie widz�. Po drugie, do�wiadczenia, jakie Niko�ajew i Graften przeprowadzali z ciek�ymi gazami o zmiennym sk�adzie, a podkre�lam, �e nie znamy sk�adu tej cieczy, wskazuj�, �e w okre�lonych warunkach po�rednie zwi�zki gaz�w szlachetnych mog� spe�nia� rol� katalizator�w parowania. To fakt po�wiadczony laboratoryjnie. � Jednak�e nag�e znikni�cie... � Wcale nie nag�e. Przez kilka minut nie mogli�my prowadzi� obserwacji. Niew�tpliwie potok mia�, w pocz�tkowej fazie swego ruchu, nisk� temperatur�. Szybko�� przep�ywu op�nia�a nagrzewanie si� cieczy. Jednak�e wcze�niej czy p�niej temperatura og�lnej masy cieczy musia�a osi�gn�� punkt krytyczny, w kt�rym ciecz szybko, a nawet b�yskawicznie, w zale�no�ci od sk�adu, jak te� i czynnik�w zewn�trznych, przesz�a w par�. Oto dlaczego nie poczuli�my �adnego wstrz�su. � O, pot�go umys�u fizyka! � Po�ynow z rado�ci� klepn�� Baadego po ramieniu. � No c�, s�usznie powiadaj�, �e matematyka mo�e wyja�ni� wszystko. � Henryk wysun�� przekonuj�c� hipotez� � rzek� Szumerin. � My natomiast mamy obiektywnego �wiadka, kt�ry hipotez� t� mo�e potwierdzi� lub obali�. � Jakiego �wiadka? � Analizator gaz�w. Po�ynow natychmiast wsta�. � P�jd� sprawdzi�. � Mo�emy za��da�, by pok�adowy analizator poda� nam dane � powiedzia� Szumerin. � Nie, Po�ynow ma racj� � zaoponowa� Baade. � Pok�adowy jest zbyt wysoko usytuowany. Kapitan i mechanik nieomal dotykaj�c twarzami iluminator�w patrzyli, jak Po�ynow zeskoczy� w d�, jak podszed� do analizatora, manipulowa� przy kasetach. Wreszcie psycholog wyprostowa� si�. Kilka sekund z zadum� patrzy� na aparat. � Znalaz� co� ciekawego � stwierdzi� Baade. � Aha � przytakn�� Szumerin. Po�ynow wr�ci�. � No i co? � spytali obaj ch�rem. W odpowiedzi psycholog przytakn�� skinieniem g�owy. � Sk�ad? � indagowa� dalej Szumerin. � Skomplikowana mieszanina zwi�zk�w helu z azotem, iv i wodorem. Szkoda mi by�o ta�my, wi�c to przepisa�em... Baade schwyci� notatk�. � Niko�ajew i Graften b�d� zachwyceni � powiedzia� chowaj�c j� do kieszeni. � Przepraszam za niedyskretne pytanie � rzek� Szumerin � ale dlaczego tak zwleka�e� z powrotem? � S�ucham? � Po�ynow nie zrozumia� pytania. � A, to... Zdziwi� mnie sk�ad chemiczny tej cieczy. Gazy szlachetne niezbyt �atwo tworz� zwi�zki, zw�aszcza takie. � No nie, ci biolodzy s� niepoprawni � roze�mia� si� Baade. � Przecie� intensywne promieniowanie zwr�ksza �atwo�� wchodzenia w reakcje. � Ach tak! No, to wszystko w porz�dku. Jakie b�d� polecenia, kapitanie? � Takie jak poprzednio � oznajmi� Szumerin. � Odpoczynek, sen, a nast�pnie zwiad... � Zgadzam si� � odpar� Po�ynow � ale... � Co? � Najpierw wszyscy musz� przej�� badania lekarskie. � Jasza, przecie� duch pedantyzmu i �lepego pos�usze�stwa instrukcji zawsze by� ci obcy! � Baade ze zdziwienia a� uni�s� si� z fotela. � Kapitanie, stanowczo nalegam. � C�, wiesz lepiej. � Szumerin wzruszy� ramionami. � Wprawdzie nie widz� potrzeby, ale... Obawiasz si� czego�? � Nie, niczego si� nie obawiam, tylko wci�� mam w uszach ten tw�j krzyk: �Uwaga!� � W tej sytuacji ja r�wnie� domagam si� przeprowadzenia bada� � stwierdzi� Szumerin. � Za�oga zaczyna si� denerwowa�. � Kto zostanie? � spyta� Szumerin. Z g�ry wiedzia�, �e ochotnik�w nie b�dzie i przygotowywa� si� do przykrego obowi�zku oznajmienia jednemu ze swoich przyjaci�: �Ty zostaniesz!� Jednak�e, wbrew oczekiwaniom, zg�osi� si� Po�ynow. Baade popatrzy� na� ze zdumieniem. � Uwielbiam po�wi�cenie. � Kto� musi zosta� � Po�ynow odwr�ci� si�. � Uwa�am, �e s�uszniej b�dzie, je�eli zostan� ja. Biolog nie ma na Merkurym nic do roboty. � My za� postaramy si�, �eby lekarz te� nie mia� � obieca� mechanik. Transporter, szcz�kaj�c ogniwami g�sienic, spe�z� po rampie. Obok rakiety ta przypominaj�ca staro�ytny czo�g machina o atomowym sercu wygl�da�a jak skorupka orzecha. Szumerin i Baade zaj�li swoje miejsca. Po�ynow pomacha� im r�k�. Jej cie� jak czarna b�yskawica przebieg� po szarej powierzchni. A kiedy transporter znikn�� za horyzontem, psycholog nagle poczu� si� jak dziecko w pustym i ciemnym pokoju � male�ki i bezbronny. Szybkim krokiem ruszy� w stron� luku. Transporter ko�ysa� si� rytmicznie. Jecha� prosto w s�o�ce i �ciana bia�ego p�omienia stopniowo unosi�a si� nad horyzontem, a� wreszcie zawis�a nad nimi jak olbrzymia, o�lepiaj�ca plama. Monotonny krajobraz � szara warstwa py�u, osmalone boki g�az�w, mozaika �wiat�ocienia � zmienia� si�. Odnosili wra�enie, �e jad� prosto w ogie�, kt�ry rozwija przed nimi o�lepiaj�cy kobierzec. Chwilami zdawa�o si� im, �e �lizgaj� si� po powierzchni lustra � jaskrawego, odbijaj�cego �wiat�o lustra. Nawet filtry nie by�y w stanie przy�mi� jego blasku. Zielonkawa po�wiata na niebie znikn�a ca�kowicie. Teraz, jakby dla kontrastu, by�o ono zupe�nie czarne i gwiezdny py� wygl�da� na nim jak odblaski s�o�ca. S�o�ce unosi�o si� im na spotkanie pe�zn�c jak potworny, ognisty krab ku zenitowi. Cienie znikn�y. Wszystko sta�o si� g�adkie, jak wypolerowane. Ludzie milczeli. Podtrzymywanie rozmowy sprawia�o im trudno��; nie mieli na ni� ochoty. Przeje�d�ali obok niezwyk�ej formacji geologicznej. D�ugie, przezroczyste kryszta�y kwarcu by�y wycelowane jak w��cznie prosto w s�o�ce. Grotem w stron� �wiat�a, tak by ilo�� poch�anianej przez minera� energii by�a jak najmniejsza. Tu nawet kamie� obawia� si� s�o�ca. � Pojawienie si� kryszta��w na chwil� o�ywi�o podr�nik�w. � �wiat�o i �mier� znacz� tu to samo � powiedzia� Szumerin. � Najbardziej gor�ce miejsce ze wszystkich planet � doda� Baade. I rozmowa zn�w si� urwa�a. Nawet w kosmosie, a tym bardziej na Ziemi, zawsze czuli ci�ar czasu. Dziesi�� minut, godzina � s�owa te zawsze co� znaczy�y. Teraz nie znaczy�y nic. Nawet takie poj�cia jak �mniej�, �wi�cej� traci�y tu sw�j sens. Czego mniej? Czego wi�cej? Jak mo�na by�o odpowiedzie� na te pytania w �wiecie, w kt�rym nic si� nie dzia�o i nic si� nie zmienia�o, w kt�rym s�o�ce zawsze sta�o w miejscu, �wiat�o nigdy nie s�ab�o, a ka�dy punkt przestrzeni ci�gle pozostawa� nieruchomy. Jak mo�na by�o odczuwa� up�yw czasu, je�eli bez wzgl�du na szybko��, z jak� porusza� si� transporter, ci�gle znajdowali si� w centrum idealnie r�wnego kr�gu, nakre�lonego wyra�nie czerni� nieba? Poza tym � ten upa�. Przenika� tu wraz ze �wiat�em, pot�gowa�a go wyobra�nia � przecie� na zewn�trz mo�na by�o topi� o��w. Cz�owiek, by poczu� b�l oczu, wcale nie musi patrze� w s�o�ce. Wystarczy, je�eli w ca�kowitej ciemno�ci wyobrazi je sobie. Ale Baade nie zawraca�, Szumerin za� nie protestowa� przeciwko kontynuowaniu tej szale�czej jazdy w ogie�. Kierowa�o nimi hipnotyczne pragnienie: widzie�, widzie�! Niewa�ne, co b�dzie dalej. Transporter ze znieruchomia�ym Baadem przy kierownicy i Szumerinem obok niego p�dzi� na wprost, coraz bardziej zag��biaj�c si� w po�yskuj�c� niesko�czono��. � Henryk, Misza, czemu tak daleko? Zaniepokojony g�os Po�ynowa, kt�ry rozleg� si� w g�o�niku, jakby obudzi� ich ze snu. Poruszyli si�. Szumerin spojrza� na licznik kilometr�w i zakl��. � W porz�dku, Jasza, zaraz zawracamy! � zawo�a� do mikrofonu. � Dobrze � s�owa ledwo przebija�y si� przez trzaski zak��ce�. � Bo ja tu obserwuj� wasz namiar i nie mog� si� po�apa�, po co pchacie si� w samo piek�o, a nie trzymacie si� wyznaczonej trasy. Szumerin mia� ochot� odpowiedzie�, �e to niechc�cy, ale ugryz� sit; w j�zyk. Psychologowi wystarczy byle pretekst, �eby przyczepi� si� jak rzep do psiego ogona. � To nic, to nic, Jasza, wszystko w porz�dku. Po prostu bardzo ciekawie. Potem opowiem. Przerwa� ��czno��. � Wiesz co � powiedzia� Baade zawracaj�c ostro. � Trze�wo patrz� na �wiat i wszystkie te emocje trzymam mocno w gar�ci. Ale teraz przypomnia�em sobie... � Co takiego? � Jak w dzieci�stwie je�dzi�em na wsi na nartach. Zdarza�o nam si� zapu�ci� gdzie� daleko. O�lepiaj�cy �nieg, naoko�o pusto, g�ucho i zimno, miejsca ju� nie znane, w domu czekaj�, niepokoj� si�, ale nas wci�� co� ci�gnie do przodu... Jeszcze dziesi�� krok�w, Jeszcze sto... G�upio, strasznie, bez sensu, ale idziemy. I strasznie i, rany, jak fajnie. Dlaczego, co? � Zapytaj Po�ynowa. To on jest specjalist� i z rozkosz� zacznie si� grzeba� w twoich prze�yciach. � Naszych, Misza, naszych. Teraz kr�tki, jakby obr�bany cie� transportera p�dzi� przed nimi. Wygl�da� jak przywi�zana do k� jama, jak czarna przepa�� bez dna i brzeg�w. � To mi dzia�a na nerwy � poskar�y� si� w ko�cu Baade. � A poza tym, to wredne migotanie. Nagle mechanik wdepn�� hamulec. Sklepienie niebieskie zako�ysa�o si� jak kurtyna, pojawi�y si� na nim zmarszczki, fa�dy. Gwiazdy drgn�y, zbieg�y si� w gromady. Elastyczne fa�dy zacz�y nape�nia� si� bia�awym �wiat�em i jakby pod jego ci�arem p�ka�y nagle, rzucaj�c w d� cienkie strumyki po�wiaty. Wszystko to trwa�o zaledwie kilka sekund. � Zorza polarna? � spyta� Szumerin. � Na to wygl�da. � Baade zerkn�� na konsol� z przyrz�dami. � Zgadza si�. � Na Ziemi, prawd� m�wi�c, wygl�da bardziej efektownie. Szumerin spodziewa� si� gry barw, purpurowych protuberancji, ba�niowych korowod�w, lecz z nieba wci�� sp�ywa�a ch�odna, jednostajna, mleczna po�wiata przypominaj�ca �wiat�o �wietl�wki. Pod jego wp�ywem robi�o si� zimno i nieprzytulnie, zupe�nie jak wtedy, gdy przez okno nie uprz�tni�tego pokoju zagl�da pochmurny poranek. Od Ziemi nie da si� uciec, pomy�la� Szumerin, od wspomnie� o niej. Wspomnie�, kt�re o�ywiaj� wszystko. Zorza gas�a powoli. I znowu rozpocz�a si� jazda przez �ar, pod pal�cym niebem; pojedynek z cieniem i zasychaj�cym gard�em; migotanie �wiat�a. Monotonia dozna� sprawi�a, �e zaczyna�o k�oni� ich do snu, tym bardziej �e wzrok zm�czy� si� walk� z dr�eniem powietrza, kt�re jak nier�wne szk�o zniekszta�ca�o widziany obraz. Na� pr�no Szumerin robi� sobie wyrzuty. Przecie� jestem na Merkurym, wszystko, co widz�, cz�owiek ogl�da po raz pierwszy... Fizjologia zwyci�y�a. Wstrz�s, uderzenie �okciem, krzyk Baadego. Serce gwa�townie przyspieszy�o rytm, jak zwykle, gdy nag�y alarm wyrwie cz�owieka z drzemki. � Tam-tam... � szepta� Baade. � Co, tam? � ze z�o�ci� spyta� Szumerin rozcieraj�c �okie�. Baade wskaza� r�k�. Po�rodku o�lepiaj�co b�yszcz�cej r�wniny sta� fortepian koncertowy. Szumerin potrz�sn�� g�ow�. Potem wyci�gn�� termos, nala� na d�o� wody i chlusn�� j� sobie w twarz. Fortepian nie znikn��. Jego lakierowane boki po�yskiwa�y, wieko by�o uniesione, klawisze oczekiwa�y na dotkni�cie palc�w. � Pojawi� si�... pojawi� si� nagle? � Szumerin wreszcie zdecydowa� si� zada� pytanie. � Nie, z plamy... Pomy�la�em, �e mam halucynacje. � No i?... � To niemo�liwe. � Wiem o tym! Ale kto z nas tu oszala�: my czy Merkury? � Podjed�my bli�ej. � Ale ostro�nie. Szumerin spodziewa� si�, �e gdy si� zbli��, fortepian zniknie. By� w b��dzie. W dalszym ci�gu odp�ywa� horyzont, przed oczyma migota�a bia�awa mgie�ka, a przed nimi tkwi�o niewzruszone widmo fortepianu. � Musimy wyj�� � rzek� Baade. � Nie boisz si�? Zamiast odpowiedzi us�ysza� nieartyku�owane parskni�cie. Zamkn�li he�my i wyszli. Szumerin natychmiast poczu�, �e bardzo chcia�by cofn�� si� do transportera. Czarna przepa�� nieba nad g�ow�, rozpalone kamienie pod nogami, po�rodku za� to, co nie mia�o prawa tu si� znajdowa�: fortepian koncertowy. Szumerin przygryz� warg� i zrobi� krok do przodu. Fortepian sta� tu� obok. Szumerin wyci�gn�� r�k�. Przesz�a bez trudu przez polerowane drewno. Szumerin gwa�townie cofn�� r�k� � nerwy nie wytrzyma�y. � Do diab�a! � zawo�a� Baade. Fortepian jakby zafalowa�, potem drgn��, cofn�� si� nieco. I znikn��. Teraz na jego miejscu pulsowa�o powietrze. Milczeli d�ugo, staraj�c si� nie patrze� na siebie. Bali si�, �e w oczach jednego drugi zobaczy strach. Gdyby nie p�dzili tak do przodu i nie dali si� opanowa� rozmy�laniom, czy raczej gonitwie my�li, na pewno zauwa�yliby, �e woko�o jest co� niezwyk�ego. Opami�tali si� dopiero wtedy, gdy o�lepiaj�ca nawet na tle rozpalonej r�wniny smu�ka zacz�a zbli�a� si� do ich pojazdu. Przysun�a si� jeszcze bli�ej i trudno ju� by�o nie zauwa�y� przezroczystych j�zyk�w ognia. � No... � Szumerin zdo�a� wykrztusi� tylko tyle. Dzia�a� szybko i pewnie mo�na tylko wtedy, gdy si� wie, z czym ma si� do czynienia. To jednak, co rozgrywa�o si� przed nimi, przekracza�o wszelkie mo�liwo�ci pojmowania. Zaciska� si� nie tylko pier�cie� niebezpiecze�stwa; zamyka� si� r�wnie� kr�g czego� niezrozumia�ego, na co nie mog�o pom�c ca�e zdobyte do�wiadczenie. I Szumerin czeka�, patrz�c t�po przed siebie. Po prostu czeka�, co b�dzie dalej. Baadego nie tak �atwo by�o wytr�ci� z r�wnowagi. Wy��czy� silnik, wytar� pot sapi�c, i przez chwil� wpatrywa� si� lekko przymru�onymi oczyma w iluminator. � Zdaje si�, �e wpadli�my. To lawa, i co gorsza, zbli�a si� do nas. Czy nie za du�o niespodzianek naraz? � Lawa? Jeste� pewien, �e to lawa? � Przecie� widz�. Co prawda miga mi przed oczyma, ale to na pewno lawa. Charakterystyczne p�cherze, j�zyki p�omieni, o, tam, wydobywa si� gaz... Szumerin nagle poczu� si� tak lekko i rado�nie, �e nieomal roze�mia� si� na g�os. Rzeczywi�cie lawa, po prostu lawa, tylko lawa! Przewiduj�cy Baade zatrzyma� transporter na wzniesieniu i dlatego te� lawa k��bi�a si�, bulgota�a p�kaj�cymi p�cherzami w bezpiecznej odleg�o�ci. Przez sekund� dr��y�o go pytanie � sk�d si� ona wzi�a? Nie, nie, bzdura, kto si� na gor�cym sparzy�, na zimne dmucha. To erupcja linearna, taka, jakie ju� nieraz obserwowano na Merkurym. Zwyk�a, normalna erupcja roztopionego bazaltu. Jak to dobrze, gdy wszystko jest jasne i zrozumia�e! Gdzieniegdzie wida� by�o identyczne wysepki. Ale lawa przybiera�a. Jej poziom m�g� podnie�� si� jeszcze bardziej. No, a je�eli nawet si� nie podniesie, to jak d�ugo b�d� musieli czeka�, nim zastygnie? W ka�dym razie d�u�ej, ni� mog� sobie na to pozwoli�. Oho, trzeba na serio pomy�le�, co robi� dalej. � Mamy szans� si� upiec � powiedzia� Baade, kt�remu przysz�a do g�owy ta sama my�l. � Bzdura � ju� ca�kowicie spokojnie zaprzeczy� Szumerin. � Zawo�amy Po�ynowa, przyleci i nas zabierze. Miejsca na realot starczy. � Tak, o ile poziom lawy si� nie podniesie. � Co� ty, nie znasz Po�ynowa? Wymy�li co�� takiego, �e wyl�duje nawet na dachu transportera. Po��cz si� z nim. Sygna�y z trudem przebija�y si� przez skrzypienie i trzaski. Najwyra�niej by� to wp�yw tej samej burzy elektromagnetycznej, kt�ra rozjarzy�a niebo zorz� polarn�. Z uporem, z jubilersk� precyzj� Szumerin stroi� radiostacj�. Tymczasem Baade bez szczeg�lnej satysfakcji zauwa�y�, �e lawa jednak ci�gle przybiera. Gdzieniegdzie na jej powierzchni pojawi�y si� czerwone plamy wysepek stygn�cej skorupy; mi�dzy nimi pe�ga�y niebieskie ogie�ki. � Pi�kny widok � mrukn��. � Co, nie mo�esz si� po��czy�? Nagle, ca�kiem wyra�nie, jakby Po�ynow by� z nimi w kabinie, rozleg�o si� pytanie: � No, przyznajcie si�, �obuzy, dlaczego utkn�li�cie? Szumerin wyja�ni� pokr�tce. � Rozumiem, rozumiem. Zaraz wypuszcz� telesond� i natychmiast wylec�. Szumerin mrugn��, zadowolony. � No i po wszystkim. Wyra�nie rozkoszowa� si� klarowno�ci� sytuacji. Takie niebezpiecze�stwo, jak pojawienie si� lawy, nawet mu odpowiada�o; cho�by dlatego, �e spycha�o gdzie� w ciemny zak�tek pami�ci t� niewyt�umaczaln� histori� z fortepianem. Jak po�yskliwa kropelka rt�ci przemkn�a po niebie telesonda. Zbli�y�a si� i zawis�a nad transporterem. � S�uchajcie � rozleg� si� g�os Po�ynowa. � Lawa jeszcze do was nie dotar�a? � Nie, na razie miejsca na realot starczy � odpar� ze zdziwieniem Po�ynow. � Co si� sta�o? �le widzisz? Odpowied� nadesz�a dopiero po chwili. Po�ynow wyra�nie gra� na zw�ok�. � Ot� tak � odezwa� si� wreszcie. � Nie zwracajcie uwagi na g�upstwa. Jed�cie przez law�. Oczywi�cie je�eli temperatura na zewn�trz nie b�dzie si� podnosi�. Szumerin nagle zrozumia�. � Po�ynow! � krzykn��. � Co si� z nami dzieje? � Wszystko w porz�dku. Jed�cie �mia�o. � Jako� przestaj� kojarzy� � mrukn�� Baade. Jego oczy biega�y nerwowo, jakby szukaj�c pomocy. � Albo my, albo on. � Niewa�ne. W��czaj silnik. Transporter, ko�ysz�c si�, spe�zn�� ze wzniesienia. Szumerin, nie odwracaj�c wzroku od termoskopu, z ca�ych si� zacisn�� d�onie na por�czach fotela. W miar� zbli�ania si� do rozpalonego p�ynu temperatura wcale si� nie podnosi�a. Baade zakl�� i zwi�kszy� szybko��. G�sienice pojazdu dotkn�y lawy i ta rozst�pi�a si� przed nimi. Transporter mkn�� mi�dzy b��kitnymi pochodniami, a przed nim otwiera�o si� przej�cie. � Teraz � podsumowa� Szumerin � najlepszym rozwi�zaniem by�oby zamkn�� oczy i bez wzgl�du na to, co si� dzieje wok� nas, nie otwiera� ich a� do samej rakiety. Zgodnie z kategorycznym �yczeniem Szumerina iluminator by� zas�oni�ty. Po�rodku zamkni�tego czterema �cianami przytulnego �wiatka na stole plu� strumykami pary ekspres do kawy. Szumerin wstawa�, to zn�w siada�, pi� kaw� parz�c wargi, nie patrz�c odstawia� fili�ank� (naoko�o spodka zrobi�a si� ju� poka�na ka�u�a) i znowu po ni� si�ga�. � Nie, Jasza, odpowiedz mi wprost. Jeste�my zdrowi? Po�ynow bez po�piechu miesza� kaw�, powoli podnosi� �y�eczk� do ust, dmucha� na ni� i nawet nie pr�buj�c wlewa� kaw� z powrotem. Szumerin mimowolnie �ledzi� ruchy psychologa. R�ce kapitana, kt�re bez przerwy chwyta�y to solniczk�, to �y�eczk�, zamar�y wreszcie w bezruchu. � Teraz lepiej � Po�ynow z zadowoleniem skin�� g�ow� i odstawi! fili�ank�. � No c�, odpowiem wprost: obaj jeste�cie zupe�nie zdrowi. � Sk�d ta pewno��? � spyta� ponuro milcz�cy do tej pory Baade. Pi� jedn� fili�ank� kawy po drugiej, nie zwracaj�c uwagi ani na to, ile wypi�, ani na warstw� fus�w na dnie. � Po pierwsze � nieprzypadkowo nalega�em, by przed ekspedycj� przeprowadzi� badania kontrolne. Mieli�cie nieco zwi�kszon� pobudliwo�� nerwow�, ot i wszystko. A to mo�na wyja�ni� niezwyk�o�ci� sytuacji i niespodziewanym pojawieniem si� fali. � Jakiej fali? � nie zrozumia� Baade. � Tej, kt�ra p�niej wyparowa�a. � Aha! Zd��y�em ju� o niej zapomnie�. � I nies�usznie. Po drugie, moje przekonanie podtrzymuje r�wnie� i ten fakt, �e w czasie waszej nieobecno�ci sprawdzi�em tak�e sw�j stan zdrowia. � Co? � spyta� zdziwiony Szumerin. � R�wnie� zw�tpi�e�... � W nic nie zw�tpi�em, ale zasady obowi�zuj� wszystkich. Wreszcie trzecie i najwa�niejsze: to by� mira�, zwyk�y mira�. � Spodziewa�em si�, �e to powiesz � z nieoczekiwanym spokojem zauwa�y� Szumerin. � Ale bardzo ci� prosz�, oszcz�d� sobie tych uspokajaj�cych pigu�ek. Powiedz prawd�. � Prawd�? � Po�ynow nie zdo�a� ukry� zdziwienia, ale natychmiast opanowa� si�. � No dobrze, wyja�nijmy to. Nie zrozumia�em, o co ci chodzi. � A ja � o co tobie... � Wszystko, co powiedzia�em, to prawda. � No, a fala? � Co fala? � Uwa�asz j� za mira�? � Tak. � Ale zarejestrowane dane... Po�ynow spu�ci� wzrok. � W porz�dku � odpar� g�uchym g�osem. � To moja wina, przyznaj�. �adnych danych nie by�o. Ukry�em ten fakt. W przeciwnym razie nie m�g�bym zorientowa� si� w stanie waszej psychiki, obraz by�by zniekszta�cony przez silne emocje. Ja natomiast musia�em wiedzie� dok�adnie, czy to halucynacja, czy mira�. Baade nieoczekiwanie machn�� r�k�, jakby daj�c do zrozumienia: to i tak beznadziejna sprawa, nie trafi� za wami, i wygodnie rozpar� si� w fotelu. I nagle gest ten sprawi�, �e psycholog i kapitan roze�mieli si� g�o�no. Wszystkim jako� od razu ul�y�o. � Na razie ma�o mnie tw�j post�pek wzrusza. Na razie � kapitan wymownie patrzy� na Po�ynowa. � Powiedz mi lepiej, czy lawa to r�wnie� mira�? � Kiedy por�wna�em wasz opis sytuacji z tym, co zobaczy�em na ekranie, nie mog�em nie zwr�ci� uwagi na pewn� r�nic�. Wyra�nie widzia�em, �e lawa zala�a g�sienice transportera, co si� nie zgadza�o z waszymi wyja�nieniami. No, a st�d pro�ciutki wniosek... � Ach tak, pro�ciutki! � Szumerin nie zdo�a� opanowa� irytacji. � Jednak�e, o ile si� orientuj�, mira�, nawet merkuria�ski, to tworzenie si� pozornych obraz�w realnie istniej�cych przedmiot�w. A mo�e si� myl�? � Nie. Dodaj tylko, �e obrazy te nie zawsze daj� si� odr�ni� od rzeczywistych. � No to sk�d, u diab�a, na tej dzikiej planecie m�g� si� znale�� fortepian? � Jaki znowu fortepian? Szumerin wyja�ni�. Szumerin z niezwyk�ym wysi�kiem stara� si� zachowa� spokojny wygl�d. � To wszystko? � spyta�, gdy Szumerin sko�czy�. � Wszystko. � Dlaczego nie powiedzia�e� mi o tym od razu? � Sam nalega�e�. P�niej, p�niej, najpierw odpoczniemy, napijemy si� kawy... Domy�lam si�, po co robi�e� te wszystkie psychologiczne gierki, ale wierz mi, teraz s� one zupe�nie zb�dne. Szumerin m�wi� spokojnym tonem, ale jego g�os dr�a� lekko. Po�ynow nie odpowiedzia�, ale zamkn�� oczy, roz�o�y� r�ce, rozczapierzy� palce i znowu szybko je zwar�. Wycelowa� bezb��dnie. Szumerin zadygota�. Psycholog rzuci� na� szybkie spojrzenie. � Wiecie co, przyjaciele � odezwa� si� nagle Baade � nie jeste�my ju� tacy jak dawniej. � Tak, masz racj� � Po�ynow potar� czo�o. � Zmienili�my si�. Ciekawa planetka z tego Merkurego. No nic, zorientujemy si� co i jak. Nie, fortepian oczywi�cie nie by� mira�em. To mi bardzo przypomina halucynacje. � Wiedzia�em! � zawo�a� Szumerin. � Nie wiem dlaczego, ale w�a�nie zupe�nie zdrowi ludzie najbardziej nerwowo reaguj� na to okre�lenie � lodowatym tonem odpar� psycholog. � A tymczasem halucynacje zdarzaj� si� najnormalniejszym ludziom. Niezwyk�a sytuacja, pobudliwo�� i gotowe. � Na pewno? � Zar�czam. � Nawet fortepian? � Cho�by wie�a Eiffla. � No, to� mnie pocieszy�. Okazuje si� wi�c, �e nie mo�emy si� ruszy� nawet na krok, nie nara�aj�c si� na kuksa�ca od jakiego� p�odu w�asnej wyobra�ni? � Nie ma powod�w do obaw. Mamy kofrodein�. Nie znam przypadku, w kt�rym nie likwidowa�aby halucynacji. Pope�ni�em b��d, �e nie da�em jej wam przed wyjazdem. � I nie by� to tw�j pierwszy b��d. Po�ynow nie m�g� zaprzeczy�. W duchu pomy�la� tylko, �e nawet nie mo�e sobie sensownie wyt�umaczy�, dlaczego post�pi� w�a�nie tak. I to gn�bi�o go najbardziej. � Co o tym my�lisz, Baade? � zapyta� Szumerin. � Ja? Wcale nie my�l�, milcz�. Wszelkie te halucynacje, kryzysy psychiczne dotycz� sfery zjawisk nadprzyrodzonych, w kt�rej uczciwy in�ynier nie ma nic do roboty. Nauk� jest tylko to, co daje si� zwa�y� i zmierzy�. W subiektywnej za� parafii naszego przyjaciela nie ma nawet jednostek miary, jakich� tam uczucioamper�w czy woltonastroj�w... Po�ynow roze�mia� si�. � W porz�dku, Henryku, jeszcze ci to przypomn�! Tym bardziej �e s� to bardzo przestarza�e wyobra�enia o psychologii. Powiedz mi lepiej, czy mira� to te� zjawisko nadprzyrodzone? � Nie, dlaczego? Mira� to klasyczna fizyka. � Mo�na odr�ni� mira� od niemira�u? � W zasadzie tak. � To w�a�nie chcia�em us�ysze�. Oto plan sprawdzianu. Znowu wyjedziemy na rekonesans. Baade i ja. Za po�rednictwem kofrodeiny likwiduj� wszelkie mo�liwo�ci halucynacji. I wtedy, gdy napotkamy co� niezwyk�ego, Baade zabierze si� do roboty, zacznie mierzy� i wa�y�... No i wszystko stanie si� zrozumia�e. � Zrozumia�e, c� to za pi�kne s�owo! � Szumerin nala� sobie kawy. � Plan jest rzeczywi�cie prosty: albo � albo, trzeciego wyj�cia nie ma. Tylko �e... � Tylko co? � spyta� zazdro�nie Po�ynow. � Nic, nic. A co ty uwa�asz, Henryku? Baade dostojnie skin�� g�ow�. � Cho� zabrzmi to dziwnie, ale Po�ynow my�li jak fizyk. W ustach in�yniera by�o to najwy�sz� pochwa��. Psycholog sk�oni� si�. � No to zdecydowali�my � oznajmi� Szumerin. � Ale przedtem � Po�ynow podni�s� g�os � jeszcze raz przeprowadzimy badania kontrolne. Gdy Po�ynow pozosta� sam, popatrzy� uwa�nie na st� � stos ksi��ek, gammamikroskop, male�ki Pinokio � z�apa� notes i z ca�ej si�y cisn�� nim w k�t. Trzepocz�c kartkami jak startuj�cy go��b, notes zatoczy� szeroki �uk i pacn�� w �cian�. Wypr�bowany �rodek (gniew powinien znale�� jakie� bezpieczne uj�cie) pom�g�. Po�ynow usiad�, skierowa� reflektor tak, by sto�ek �wiat�a pada� na pust� cz�� sto�u, skoncentrowa� na niej spojrzenie i przede wszystkim stara� si� przypomnie� sobie, kiedy, w jakich okoliczno�ciach pope�ni� kilka b��d�w jeden po drugim. Pami�� podpowiedzia�a mu us�u�nie: po gwa�townym przej�ciu od normalnej, spokojnej sytuacji do nieoczekiwanej, pe�nej intensywnych prze�y�. To �e wniosek by� tak oczywisty, wyja�nia�o rzecz jasna pewne sprawy, ale wcale nie przynosi�o mu ukojenia. Wiedzia� przecie� nie od dzisiaj o istnieniu tej szczeg�lnej cechy psychiki ludzkiej i ju� dawno temu opracowa� do swego w�asnego u�ytku niezawodny, jak dot�d, odruch ochronny � ca�y system �wicze� umys�owych, kt�re powinny oswoi� go z wszelkimi wstrz�sami psychicznymi. Ale tym razem wypr�bowany spos�b zawi�d� � dlaczego? Dwa b��dy, jeden po drugim � to niewybaczalne u psychologa! I czy aby na pewno tylko dlatego, �e przeskok by� zbyt gwa�towny, a sytuacja zbyt nowa? W �aden spos�b nie m�g� dotrze� do sedna sprawy. Irytowa�o go to i z�o�ci�o. Nale�a�o wi�c zepchn�� te dywagacje gdzie� w pod�wiadomo�� i zaj�� si� czym� innym. A wtedy, by� mo�e, odpowied� pr�dzej czy p�niej przyjdzie sama. Dawniej takie przypadki nazywano ol�nieniem. Po�ynow przeszed� do laboratorium i nie zapalaj�c �wiat�a nacisn�� wy��cznik. W ciemno�ci rozjarzy�a si� widmowo ��ta kula psychomodelu. Po�ynow pochyli� si� nad nim. Dla laika kula ta by�a dziwn� �amig��wk�, kt�r� tworzy�y utkane ze �wiat�a p�aszczyzny riemannowskie, barwne wzory usiane b��kitnymi gwiazdeczkami; wszystko to znajdowa�o si� wewn�trz pulsuj�cych sfer, budz�cych dalekie skojarzenia z p�kulami m�zgowymi. Na pierwszy rzut oka trudno by�o dopatrze� si� w tym labiryncie jakiego� �adu, ale dla Po�ynowa model stanu psychicznego jego przyjaci� i jego samego by� otwart� ksi�g�. Zakodowa� odpowiedni zestaw sygna��w i w ��tawym, przezroczystym wn�trzu kuli poruszy�y si� trzy cieniutkie jak nerw krzywe. Zbli�y� je do siatkowanej, wyd�tej jak �agiel powierzchni. � Krzywe halucynatoryczne w normie � mrukn��, reguluj�c jasno��. � Baade w og�le jest poza wszelkimi podejrzeniami. Spr�bujemy wprowadzi� kofrodein�. Zgodnie z oczekiwaniami krzywe po wprowadzeniu odpowiedniego sygna�u opad�y i prawie zgas�y. � No to zrobimy tak... I na model spad�a lawina bod�c�w. Niebezpiecze�stwa, niespodzianki, w kt�rych by�o wszystko � rozb�ysk b�yskawicy, uderzenie huraganu, tygrys skacz�cy spo�r�d zaro�li, pi�trz�cy si� grzbiet tsunami � wstrz�sa�y kul�. Rozta�czy�a si� w niej zamie� b��kitnych gwiazd pot�gowana skokami krzywych; zderzeniu dw�ch gwiazdek towarzyszy�a eksplozja przypominaj�ca fontann�; tam gdzie styka�y si� ze sob� dwie krzywe, przebiega�o po nim, jak po w��knie �ar�wki, o�lepiaj�ce wy�adowanie. Desperacja, odwaga, rozterka � ca�a gama uczu� przebiega�a w u�amku sekundy przed oczyma psychologa, wstr