7290
Szczegóły |
Tytuł |
7290 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7290 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7290 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7290 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James Oliver Curwood
NA KO�CU
�WIATA
T�umaczy�:
Jerzy Marlicz
MOREX S C.
Oficyna Wydawnicza RYTM
Warszawa 1993
** V
Ok�adka, strona tytu�owa i ilustracje:
Marta Piwocka
Korekta:
Ewa Pop�awska
Bo�ena Lada
� Copyright by Ma�gorzata Janowicz
ROZDZIA� I
Tajemnicza dziewczyna
//
ISBN 83-85249-50-8
ISBN 83-85904-45-K
(o<b\0
Druk. Drukarnia Uniwersytetu Jagiello�skiego
Krak�w, Czapskich 4 tel /fax 22-59-41
KaT
ipitan Rifle, cho� postarza� si� i osiwia� w s�u�bie
Okr�towego Towarzystwa Alaski, nie postrada� ducha
m�odo�ci wraz z up�ywem lat. Romantyzm w nim nie za-
mar�; odczuwa� �ywo dreszcz tych przyg�d, w kt�rych
w gr� wchodz� m�czy�ni silni duchem i cia�em oraz kraj
na wp� lub ca�kiem dziki. Zwraca� dot�d uwag� na ma-
lowniczo�� krajobrazu, na czar niepowszednio�ci i nieraz
wspomnienia osacza�y go zewsz�d tak barwne i ciep�e, �e
�wczoraj" by�o �ywe jak �dzi�", Alaska mia�a jeszcze kras�
m�odo�ci, a jej dziki zew wstrz�sa� �wiatem, gromadz�c
tych, kt�rzy potrafili odwa�nie i�� na zdobycie bogactw
i zwyci�a� lub gin��.
Dzisiejszej nocy, maj�c pod nogami rozdygotany rytmi-
cznie pok�ad okr�tu, a nad g�ow� z�oty ksi�yc, wyzieraj�-
cy w�a�nie spoza sza�c�w g�rskich, kapitan dozna� rap-
tem uczucia trwo�nego podziwu. Rzek� kr�tko:
- To jest Alaska!
Dziewczyna, stoj�ca tu� przy nim u burty, przyj�a te
s�owa w milczeniu. Nie odpowiedzia�a nic i nie odwr�ci�a
g�owy. Przy �wietle, tak niemal jaskrawym jak �wiat�o
dzienne, widzia� jej profil, rze�biony niby kamea. Oczy
mia�a szeroko otwarte, silnie b�yszcz�ce; wargi rozchylone
lekko. Szczup�a, spr�ona posta� zda�a si� ca�� energi�
koncentrowa� we wzroku, podczas gdy obserwowa�a, jak
ksi�yc dobywa na jaw z ciemni z�bate wierzcho�ki g�r,
przys�oni�te tu i �wdzie zwiewn� draperi� sinych ob�o-
k�w.
Raptem zwr�ci�a twarz ku niemu i skin�a g�ow�.
� Tak, to Alaska - rzek�a, a stary komendant dozna�
wra�enia, i� g�os jej leciutko dr�y. - Pana Alaska, kapita-
nie Rifle!
Z nocnej dali nadlecia� ku nim odleg�y huk, niby �oskot
grzmotu. Mary Standish s�ysza�a go ju� poprzednio po
dwakro�, teraz wi�c spyta�a ciekawie:
� Co to takiego? Przecie nie mo�e by� burzy przy nie-
bie tak pogodnym i tylu gwiazdach!
� To lodowce p�kaj� i wal� si� w morze! Jeste�my
w Cie�ninie Wrangla i bardzo blisko brzegu, panno Stan-
dish. Gdyby by� dzie�, s�ysza�aby pani �piew ptak�w. Na-
zywamy to miejsce Przej�ciem Wewn�trznym. Ja osobi�cie
dodaj� ponadto, �e jest to Wodny Cud �wiata. Myl� si�
jednak najwidoczniej, gdy� jeste�my nieomal sami po tej
stronie statku. To najlepszy dow�d chyba. Gdybym bo-
wiem mia� racj�, m�czy�ni i kobiety zaj�ci w tej chwili
ta�cem, rozmow�, gr� w karty, t�umnie obiegliby t� burt�.
Czy mo�e pani sobie wyobrazi�, �e istniej� typy tak dziwa-
czne? Cho�, z drugiej strony, trudno im mie� za z�e, �e nie
widz� tego, co by nale�a�o widzie�, a ja sam jestem mo�e
starym wariatem i mam zbyt dobr� pami��. Ach, panno
Standish, czy �owi pani w powietrzu wo� kwiat�w, wo� la-
s�w, wo� zieleni p�yn�c� z brzegu? Jest bardzo s�aba, jed-
nak czuj� j� wyra�nie.
� Ja r�wnie�!
G��boko wci�gn�a �w p�uca powiew, po czym wykona�a
p� obrotu i plecami opar�a si� o burt�, staj�c twarz� do
jaskrawych �wiate� statku.
Dolecia�y j� s�odkie d�wi�ki muzyki st�umione i pie�ci-
we; s�ysza�a nawet miarowy szmer n�g ta�cz�cych. Chwi-
lami �miech si� perli�: g�osy to wznosi�y si�, to opada�y do
p�szeptu. Stary kapitan, obserwuj�c dziewczyn�, zupe�-
nie nie m�g� poj�� wyrazu jej twarzy.
Spad�a na statek w Seattle w spos�b dziwaczny, sama
jedna i w ostatniej niemal chwili, nie maj�c oczywi�cie za-
m�wionej zawczasu kajuty. Z braku miejsca ju� p� setce
podr�nych co najmniej musiano odm�wi� przejazdu, lecz
traf chcia�, �e Mary Standish zwr�ci�a na siebie uwag� ka-
pitana. A przem�wi�a do� w s�owach tak gor�cych, tak
okropny przestrach wyczyta� w jej oczach pod pozornie
spokojn� mask�, �e nie zdo�a� si� oprze�. Wzi�� j� wi�c
pod swoj� opiek� i poparty do�wiadczeniem lat wielu ob-
serwowa� bacznie.
Zwierzy�a mu si� zreszt� wkr�tce, �e ma dwadzie�cia
trzy lata i jedzie do krewnych w Nome. Wymieni�a par�
os�b. Uwierzy�. Niepodobie�stwem by�o jej nie wierzy�,
wi�c tylko podziwia� tupet, z jakim wtargn�a na statek
i umia�a sobie zdoby� miejsce.
By�a na poz�r pogodna i szczera. Jednak�e zauwa�y�,
�e �yje nerwami. Czu�, �e toczy ci�k� walk� wewn�trzn�,
lecz z rozs�dn� powag� swych sze��dziesi�ciu trzech lat
potrafi� ukry� przed ni�, i� odgaduje prawd�.
Przygl�da� jej si� teraz bacznie, cho� pozornie nie
zwraca� na ni� wi�kszej uwagi. By�a ogromnie �adna,
w spos�b niebanalny i nie rzucaj�cy si� w oczy. Poci�ga�a
go bardzo, budz�c s�odkie wspomnienia m�odo�ci. Figurk�
mia�a szczup�� i, jak to dawno zauwa�y�, du�e siwe oczy
oraz pi�kne ciemne w�osy, zaczesane g�adziutko z pury-
ta�sk� skromno�ci�. Chwilami w�tpi�, czy ma istotnie
dwadzie�cia trzy lata. Gdyby powiedzia�a dziewi�tna�cie
lub dwadzie�cia, uwierzy�by �atwiej. Zachowanie jej dziwi-
�o go nieraz. Lecz nale�a�o do kapitana, widz�c wiele rze-
czy innym niedost�pnych, trzyma� j�zyk za z�bami.
- Nie jeste�my jednak zupe�nie sami! � m�wi�a w�a�-
nie panna Standish. � S� tutaj jeszcze inni! � lekkim ru-
chem r�ki wskaza�a dwie postacie dalej nieco wsparte
o burt�.
� Stary Donald Hardwick ze Skagway. A ten drugi to
Alan Holt!
- Ach tak?
Patrzy�a zn�w w kierunku g�r, oczy jej odbija�y blask
ksi�yca. Raptem musn�a d�oni� rami� kapitana.
- S�yszy pan? - szepn�a.
- To nowy lodowiec zlatuje do morza! Jeste�my bardzo
blisko brzegu, a lodowce le�� tutaj wsz�dzie!
- A ten drugi d�wi�k, niby szept wiatru? Noc jest
przecie� cicha zupe�nie. Co to takiego?
- S�yszy si� go zawsze, panno Standish, gdy w pobli�u
s� g�ry. To �piew tysi�cy strug i potok�w, lec�cych w d�
zboczy, ku morzu. Ilekro� �niegi topniej�, pie�� ta dzwoni
bez przerwy.
- A ten Alan Holt - spyta�a panna raptem, zmieniaj�c
temat rozmowy � czy to cz�owiek tutejszy?
- Bardziej nawet ni� kto inny! Urodzi� si� na Alasce,
zanim jeszcze powsta�o Nome, Fairbanks czy Dawson Ci-
ty. To by�o, zdaje mi si�, w osiemdziesi�tym czwartym.
Znaczy, �e mia�by dzi�...
- Trzydzie�ci osiem! � podpowiedzia�a tak szybko, a�
si� nieco zdziwi�. Potem parskn�� �miechem.
- Doskonale pani zna matematyk�!
Przesz�a spiesznie na inny temat.
- Dzi� wieczorem � rzek�a � tu� przed obiadem, gdy
siedzia�am sama na pok�adzie, stary Donald mnie odna-
laz�. Powiedzia�, �e si� nudzi i chcia�by pom�wi� z kim�,
ze mn� na przyk�ad. Przestraszy� mnie prawie t� swoj�
skud�acon� grzyw� i ogromn�, siw� brod�. Gdy�my tak
rozmawiali w mroku, grzypomina� � ducha!
- Stary Donald nale�y do tych dni, gdy prze��cz Chil-
koot i Wiry Bia�ego Konia poch�ania�y setkami �ycie ludz-
kie, a drog� do z�otodajnych p�l Klondike znaczy�o nie-
przerwane pasmo trup�w. W ich twarzach wida� wspom-
nienie dni, kt�re min�y.
Sk�oni�a lekko g�ow�, patrz�c w morze. �
- A Alan Holt? Pan go dobrze zna?
8
- Ma�o kto zna go dobrze. Stanowi w�a�ciwie cz��
Alaski, lecz jest mimo to bardziej samotny ni� najwy�sze
g�ry. Jednak zna� go, znam. Ca�a p�nocna Alaska wie,
kim jest Alan Holt. Posiada hodowl� ren�w u st�p �a�cu-
cha Endicott i szuka dalszych jeszcze granic.
- Musi by� bardzo odwa�ny?
- Alaska rodzi wielu odwa�nych ludzi, panno Stan-
dish!
- I ludzi uczciwych, ludzi honoru, takich, kt�rym mo�-
na ufa�!
- Tak!
- Zabawne! - roze�mia�a si� raptem, a jej �miech
przypomina� gruchanie synogarlicy. - Nigdy poprzednio
nie zna�am Alaski, mam jednak wra�enie, jak gdybym
dawno zna�a te g�ry. Zdaje mi si� po prostu, �e wracam do
stron rodzinnych i one mnie witaj�. Alan Holt ma szcz�-
�cie! Chcia�abym tak�e pochodzi� z Alaski!
- A pochodzi pani?...
- Z Ameryki - odpowiedzia�a pr�dko, z leciutk� iro-
ni�. � N�dzny produkt mieszaniny wszelkich ras. Jad� te-
raz na P�noc, by si� uczy�!
- Tylko po to?
Jego spokojne pytanie wymaga�o odpowiedzi. Poczciwa
twarz, pokryta sieci� bruzd, spalona wichrem i s�o�cem,
wyra�a�a szczer� trosk�. Panna Standish spojrza�a mu
prosto w oczy.
- Nalegam - rzek� powa�nie. - Jako kapitan statku
i jako ojciec rodziny musz� wiedzie�. To m�j obowi�zek.
Czy nie chcia�aby mi pani powiedzie�... powierzy� swych
trosk? Najzupe�nie poufnie!
Waha�a si� chwil�, milcz�c. Potem z wolna potrz�sn�a
przecz�co g�ow�.
- Doprawdy, kapitanie, nie mam nic do powiedzenia.
- Jednak�e - nastawa� - zjawi�a si� pani na statku
w spos�b do�� niezwyk�y! Ludzie tak nie robi�. W ostat-
niej chwili bez rzeczy?
- Zapomnia� pan o sakwoja�u.
- Przeciwnie, pami�tam. Tylko �e si� nie jedzie n?
Alask� z malutk� walizeczk�, mog�c� zawiera� najwy�ej
jedn� zmian� bielizny!
- A ja w�a�nie jad�!
- Racja. Widzia�em tak�e, jak wojowa�a pani z kontro'
la, niby dzika kotka. To by�o wydarzenie bez precedensu.
- Bardzo mi przykro. Ale ta pa�ska kontrola zachowy
wa�a si� ogromnie g�upio i nie dawa�a mi przej��.
- Zupe�nie przypadkowo, moje dziecko, widzia�em ca'
�� scen�. I, prawd� m�wi�c, regulamin nakazywa� odes�a�
pani� na l�d, ale spostrzeg�em, �e si� pani strasznie boi-
Nie zaprzeczy pani temu? Pani po prostu chcia�a uci��
przed czym�?
Oszo�omi�a go prostota jej odpowiedzi:
- Tak, chcia�am uciec...
Oczy mia�a jasne i nieustraszone, czu� jednak, �e toczy
ci�k�, wewn�trzn� walk�.
- Czy nie powie mi pani, dlaczego i przed czym ucie'
ka�a?
- Nie mog�! W ka�dym razie nie dzi�! Chyba po
przyje�dzie do Nome. Z drugiej strony zreszt�...
- Co takiego?
- Mo�liwe, �e do Nome wcale nie dojad�!
I raptem chwyci�a jedn� z jego r�k w obie d�onie. Palce
jej dr�a�y, podczas gdy tuli�a j� mocno. Zacz�a m�wid
pr�dko i nerwowo:
- Strasznie by� pan dobry dla mnie, strasznie, wi�c
doprawdy chcia�aby m,wszystko panu wyzna�, co i dlacze'
go. Ale nie mog�! Nie mog� i ju�!
Urwa�a, po czym wyswobadzaj�c jedn� r�k�, zatoczy�a
ni� szerokie p�kole.
- Niech pan patrzy na te cudne g�ry! Niech pan pa'
trzy. U ich st�p i poza nimi rozegra�o si� tyle niezwyk�ych
przyg�d, w ci�gu setek lat tyle romantycznych historii,
Pan, kapitanie, od lat trzydziestu ociera si� o te brzegi,
10
�aden cz�owiek ju� nie zobaczy tego, co pan widywa�, ani
nie odczuje tego, co pan odczu�. C� wobec tamtych wiel-
kich zdarze� znacz� ja i moje dziwne przyj�cie na statek?
To taki drobiazg, taka bagatelka, tak �atwo o niej zapo-
mnie�! Prosz�, kapitanie, strasznie prosz�!
Tak szybko, �e ledwo poj�� znaczenie tego gestu, przy-
cisn�a jego d�o� do ust. Uczu� mu�ni�cie ciep�ych warg
i oniemia� zupe�nie.
- Kocham pana, bo by� pan dla mnie taki dobry - sze-
pn�a jeszcze Mary Standish, po czym odesz�a spiesznie,
zostawiaj�c go samego u burty.
ROZDZIA� II
Alan Holt
x\lan Holt dojrza� szczup�� sylwetk� dziewczyny na1 tle
jaskrawo o�wietlonych otwartych drzwi, wiod�cych do sa-
lonu. Nie �ledzi� jej bynajmniej poprzednio ani si� jej te-
raz uwa�nie nie przygl�da�. By�a dla niego po prostu jed-
n� z pi�ciuset istot ludzkich przypadkowo zebranych na
statku, odbywaj�cym pierwsz� w tym sezonie podr� na
Dalek� P�noc.
Jedynie kaprys losu zbli�y� go do niej nieco bardziej
ni� do innych pasa�er�w, to wszystko. Od dw�ch dni zaj-
mowa�a przy stole jadalnym miejsce naprzeciw niego. Po-
niewa� jednak ona sp�ni�a si� na dwa pierwsze �niada-
nia, on za� nie pojawi� si� w og�le przy lunchu, zatem
obowi�zek towarzyskiej grzeczno�ci m�g� si� ograniczy�
do p� tuzina wymienionych wzajemnie s��w. Alan bardzo
si� z tego cieszy�. Nie by� rozmowny z natury. W jego za-
mi�owaniu do milczenia by� pewien cynizm. Natomiast
cierpliwie s�ucha� cudzych wywod�w i analizowa� je traf-
nie. Wiedzia�, i� niekt�rzy ludzie stworzeni s� do gadania,
inni, dla r�wnowagi, trzymaj� j�zyk za z�bami. Przymus
milczenia nie ci��y� mu nigdy.
Na sw�j ch�odny i oboj�tny spos�b podziwia� Mary
Standish. By�a ogromnie spokojna i to mu si� w niej podo-
ba�o. Oczywi�cie, nie m�g� nie zauwa�y� pi�kna jej oczu
ani po�ysku d�ugich ciemnych rz�s, lecz by�y to detale mi�e
niew�tpliwie, ale bez wielkiego znaczenia. Jej w�osy podo-
ba�y mu si� bardziej nawet ni� siwe oczy, obchodzi�y go
12
jednak zbyt ma�o, by si� nad tym g��biej zastanawia�.
Lecz gdyby musia� podkre�li� koniecznie jaki� szczeg�,
toby jednak chwali� te w�osy w�a�nie, nie tyle nawet ich
barw�, ile uczesanie i dowody starannej piel�gnacji. Bar-
dzo ciemne, w �wietle lamp dawa�y ciekawe refleksy.
A przede wszystkim ujmowa�y zgrabn� g��wk� ciasno,
cho� fali�cie. Patrz�c na nie odpoczywa� od widoku tylu
przesadnie ufryzowanych kobiecych czuprynek, kt�re,
chc�c nie chc�c, ogl�da� podczas sze�ciomiesi�cznego po-
bytu w Stanach. Og�lnie bior�c, podoba�a mu si� wi�c dla-
tego, �e nic go w niej nie razi�o. Oczywi�cie, ani dba�, co
dziewczyna o nim my�li i czy si� jej podoba ze swoj� spo-
kojn�, surow� twarz�, ch�odn� oboj�tno�ci� na otoczenie,
india�sk� prawie gibko�ci� ruch�w i t� smug� siwizny
w g�stej ciemnoblond czuprynie. Kwestia ta nie wchodzi�a
absolutnie w kr�g jego zainteresowa�.
Zreszt� dzisiejszej nocy �adna kobieta bodaj nie zwr�-
ci�aby jego szczeg�lnej uwagi. Inne, znacznie g��bsze
wzruszenie ow�adn�o nim od chwili, gdy wsiad�szy na
statek w Seattle, uczu� pod stopami miarowy dygot ma-
szyn. Wraca� do domu. Jego domem by�a Alaska. G�ry,
rozleg�e tundry, niezmierzone przestrzenie, wzrokiem nie-
obj�te, gdzie cywilizacja nie wnios�a dot�d swej m�cz�cej
wrzawy. Wraca� do przyjaci� bliskich i kochanych, do
gwiazd znanych od dawna, do na wp� dzikich stad. P�ro-
czny pobyt w Stanach wspomina� jak ci�kie wygnanie;
miasta po prostu nienawidzi�.
- Nie wybior� si� tam wi�cej, w ka�dym razie nie na
ca�� zim�, chyba �e mnie przemoc� sprowadz� - rzek� do
kapitana Rifle'a w chwil� potem, gdy Mary Standish znik-
�a z pok�adu. � Eskimoska zima jest co prawda d�uga, lecz
zima w Seattle, Minneapolis, Chicago czy Nowym Jorku
jest bez por�wnania d�u�sza moim zdaniem.
- S�ysza�em, �e wezwa� pana do Waszyngtonu Komi-
tet Gospodarczy.
13
- Tak, wraz z Carlem Lomenem z Nome. Ale w�a�ci-
wie tylko Lomen by� tam potrzebny. Posiada czterdzie�ci
tysi�cy g��w karibu na p�wyspie Seward, tote� zwa�ali
na to, co m�wi. Mo�e sprawa ruszy wreszcie z miejsca.
- Mo�e - kapitan Rifle tonem podkre�li� w�tpliwo��
powy�szej hipotezy. - Alaska od lat dziesi�ciu czeka na
now� polityk� kompetentnych sfer. W�tpi�, czy tym ra-
zem co� z tego b�dzie. Skoro politycy z Iowa i po�udniowe-
go Teksasu poczynaj� nam doradza�, co powinni�my robi�
i co mo�emy mie� na p�noc od pi��dziesi�tego �smego sto-
pnia - to doprawdy trudno st�d oczekiwa� dobrego rezul-
tatu. Alaska mog�aby r�wnie dobrze zamkn�� bud�!
- Nie uczyni tego jednak - rzek� Alan Holt, a rysy jego
stwardnia�y dziwnie w ksi�ycowym �wietle. - Ostro si�
do nas wzi�li co prawda i niejedne drzwi musieli�my za-
mkn��. W roku 1910 by�o nas tu trzydzie�ci sze�� tysi�cy
bia�ych. Politycy z Waszyngtonu potrafili w mi�dzyczasie
sk�oni� do wyjazdu dziewi�� tysi�cy - czwart� cz�� lud-
no�ci. Lecz ci, co zostali, to twarde sztuki. My nie ust�pi-
my, kapitanie. Jeste�my tutejsi i nie boimy si� walki!
- To znaczy?
- To znaczy, �e w ci�gu najbli�szych pi�ciu lat wywal-
czymy sobie sprawiedliwo�� albo te� stwierdzimy jasno, co
w�a�ciwie maj� przeciwko nam. A za dalszych lat pi�� b�-
dziemy ju� co roku posy�a� do Stan�w milion sztuk mro�o-
nych ren�w. Za lat dwadzie�cia liczba ta wzro�nie do pi�-
ciu milion�w. Niezbyt mi�a perspektywa dla wielkich
hodowc�w byd�a, h�? Ale, jak s�dz�, raczej szcz�liwa oko-
liczno�� dla stu milion�w Amerykan�w, kt�ry b�d� mogli
zamieni� dotychczasowe pastwiska na wzorowo nawodnio-
ne pola i ogrody.
D�o� Alana Holta, obejmuj�ca burt� statku, zacisn�a
si� mocno.
- Dawniej nie zdawa�em sobie w og�le sprawy, jak te
rzeczy w�a�ciwie stoj� - ci�gn��, a jego g�os mia� stalowe
brzmienie. - Lomen jest dyplomat�, ale ja nie! Kiedy wi-
14
dz� podobne bezprawie, mam ochot� walczy� z karabinem
w gar�ci! Poniewa� przypadkowo znale�li�my tu z�oto,
my�l�, �e Alaska jest pomara�cz� nadaj�c� si� jedynie do
pr�dkiego wyssania i odrzucenia natychmiast, skoro zo-
stanie ich zdaniem tylko bezwarto�ciowa �upina. Takie s�
wsp�czesne pogl�dy ameryka�skie!
- A pan nie jest Amerykaninem, panie Holt?
G�os rozleg� si� tak blisko, �e obaj m�czy�ni drgn�li,
po czym odwr�cili si� szybko. Tu� poza nimi, w ksi�yco-
wym �wietle sta�a Mary Standish.
- Raczy�a mi pani zada� pytanie? - spyta� Alan Holt
z uk�onem. - Nie, nie jestem Amerykaninem. Jestem oby-
watelem Alaski.
Dziewczyna mia�a wargi rozchylone, oczy jej b�yszcza�y.
- Prosz� mi wybaczy�, �e pods�uchiwa�am, ale sta�o si�
to mimo woli. Jestem Amerykank�. Kocham Ameryk�. Ko-
cham bardziej bodaj ni� swoj� religi�. Dumna jestem, �e
przodkowie moi wysiedli pierwsi na ten l�d z pok�adu �My-
flower"*. St�d moje nazwisko - Standish. I tylko chcia�am
panu przypomnie�, �e Alaska jest tak�e Ameryk�.
Alan Holt dozna� uczucia zdziwienia. Twarz dziewczy-
ny straci�a poprzedni spokojny wyraz. Oczy jej p�on�y.
G�os d�wi�cza� hamowanym wzruszeniem. By� pewien, �e
przy �wietle dziennym dojrza�by rumieniec na policzkach.
U�miechn�� si�, lecz u�miech ten mimo woli mia� odcie�
wzgardy.
- A c� pani wie o Alasce, panno Standish?
- Nic! Nic zupe�nie! Kocham j� jednak - okr�g�ym ru-
chem r�ki wskaza�a �a�cuch g�rski. - �a�uj�, �e nie tu
przysz�am na �wiat. Pan ma szcz�cie. Powinien pan ko-
cha� Ameryk�.
- Chcia�a pani powiedzie�: Alask�?
- Nie, Ameryk�! - oczy jej b�ysn�y wyzywaj�co.
- .Myilower" - statek, na kt�rym przybyli do Ameryki pierwsi
angielscy emigranci.
15
Wzgardliwy u�miech znik� z warg Alana Holta. Uk�o-
ni� si� ponownie.
- Je�li mam honor m�wi� z jedn� z potomki� Milesa
Standisha, kt�ry dowodzi� �aglowcem �Myflower" - rzek�
� w takim razie przepraszam. Jest pani bowiem niew�t-
pliwie autorytetem w sprawach ameryka�skich.
- Jestem - odpar�a kr�tko z dumnym ruchem l�ni�cej
g��wki. - Zreszt�, niedawno dopiero odczu�am warto��
swego pochodzenia i zrozumia�am wynikaj�c� ze� odpo-
wiedzialno��. Jeszcze raz przepraszam, �e si� wtr�ci�am
do rozmowy pan�w. Nie uczyni�am tego rozmy�lnie. To
tylko przypadek!
Po czym, nie czekaj�c, a� kt�ry� z nich przem�wi, ob-
darzy�a obu przelotnym u�miechem i oddali�a si� szybko.
W salonie muzyka ucich�a; pasa�erowie pojedynczo lub
grupkami pocz�li wychodzi� na pok�ad.
- Ciekawa os�bka � zauwa�y� Alan. � Kapitan Miles
Standish mo�e by� dumny ze swej prawnuczki. Nieodrod-
na c�ra starego rodu.
Roze�mia� si�, ale ju� w nast�pnej chwili, puszczaj�c
w niepami�� poprzedni� rozmow�, zacz�� z innej beczki:
- Strasznie jako� ko�ujemy, kapitanie!
- Troch� - przyzna� kapitan Rifle. - Ale to tylko na
razie. P�niej, z Seattle, ruszymy do Nome prosto jak
strzeli�. Obecnie jednak musimy odwiedzi� Juneau i Skag-
way, sk�d poprzez Przesmyk Aleucki skr�cimy na Cordo-
w� i Seward. Kaprys w�a�cicieli, kt�rego nie raczyli mi
wyja�ni�. Mo�liwe, ze ta rozbawiona banda Kanadyjczy-
k�w na pok�adzie ma'z tym co� wsp�lnego. Wysadzimy ich
w Skagway. Zamierzaj� p�yn�� w g��b l�du Jukonem dro-
g� na Grzyw� Bia�ego Konia. Dzi� ju� byle zdechlak uwa-
�a to za wycieczk� turystyczn�. A pami�tam przecie�...
- I ja r�wnie� pami�tam � przerwa� Alan Holt, nie
zdejmuj�c wzroku z pasma g�r, poza kt�rymi le�a� szlak
dawnych zdobywc�w z�ota, g�sto usiany trupami. - Pa-
mi�tam! A stary Donald wci�� �ni o tym piekle �mierci.
16
Wczorajszej nocy by� prawie nieprzytomny. Chcia�bym,
a�eby ju� raz zapomnia�.
- M�czyzna nigdy nie zapomina kobiety takiej, jak
Jane Hope - rzek� mi�kko kapitan.
- Czy zna� j� pan?
- Zna�em. Przyby�a wraz z ojcem na moim statku.
Ubieg�ej jesieni min�o dwadzie�cia pi�� lat. Kawa� czasu,
prawda? Kiedy za� patrz� na Mary Standish i s�ucham jej
g�osu - tu zawaha� si�, jakby o tajemnic� sz�o i sko�czy�
p�szeptem: - my�l� zawsze o tej dziewczynie, o �ycie kt�-
rej Donald Hardwick walczy� w�r�d wir�w Bia�ego Konia
i kt�r� dla siebie zdoby�. Szkoda, doprawdy, �e umar�a.
- Kiedy w�a�nie, ze nie umar�a - ozwa� si� Alan i g�os
zmi�k� mu dziwnie. � W tym le�y ca�y tragizm. Ta kobieta
jest dzi� dla niego istot� r�wnie �yw� jak przed dwudzie-
stu laty.
Nasta�a chwila ciszy.
- Ona z nim rozmawia�a dzi� rano - ozwa� si� raptem
kapitan Rifle.
- Ma pan na my�li wnuczk� kapitana Milesa, pann�
Standish?
- Tak. Jak widz�, jest pan usposobiony do niej niezbyt
przychylnie.
Alan wzruszy� ramionami.
- Ale� bynajmniej. S�dz�, �e jest to zachwycaj�ca
os�bka. Mo�e pan pozwoli cygaro, kapitanie? A ja si� tro-
ch� przejd�.
Zapalili obaj cygara jedn� zapa�k�, po czym kapitan
skr�ci� do swej kajuty, gdy Alan skierowa� si� wzd�u� po-
k�adu.
Tej nocy parowiec �Nome^by� dla Alana czym� wi�cej
ni� zlepkiem stali i �
skot �ruby maszyno
Alaski. Pot�ne ma
na pie�� pracy. W;
mia�a r�wnie� g��bs
, czuj�c� istot�, a �o-
rytm, co serce ca�ej
�y si� �piewa� rados-
!zegi lista pasa�er�w
i nazwiska oznacza�y
17
. .
- tu g��boko wci�gn�� powietrze � ziemia ta jest dziewi��
razy wi�ksza ni� stan Waszyngton, a dwana�cie razy wi�-
ksza ni� stan Nowy Jork. Kupili�my j� od Rosji za nie-
spe�na dwa centy za akr. Je�li map� Alaski przy�o�y� do
mapy Stan�w Zjednoczonych, miasto Juneau legnie na
St. Augustine na Florydzie, a Wyspa Unalska trafi do Los
Angeles. Pot�ga, co? Tote� geograficzne centrum naszego
kraju nie le�y wcale w okolicy Omaha czy Sioux City, lecz
w San Francisco w Kalifornii.
- Racja, synku - przem�wi� nagle w pobli�u g�os spo-
kojny, troch� drwi�cy. - Dobrze znasz geografi�. Lecz
m�g�by� jeszcze doda� dla pouczenia koleg�w, �e Alask� od
bolszewickiej Syberii dzieli zaledwie trzydzie�ci siedem mil
i �e bolszewicy prowadz� przez radio usiln� propagand�,
namawiaj�c do rewolucji. Prosili�my Waszyngton o udzie-
lenie nam paru armat i kilku ludzi dla obsadzenia Nome,
lecz wy�mieli nas po prostu. Czy rozumiesz ten mora�?
Alan, pocz�tkowo tylko lekko ubawiony rozmow�, nad-
stawi� ucha. U�owi� w mroku zarys szczup�ej wysokiej syl-
wetki i b�ysk siwej brody, nie znanej mu zupe�nie. Cz�owiek
ten odwr�ci� si� - istne widmo w �wietle ksi�ycowym �
a odchodz�c ju�, rzuci� przez rami� najzupe�niej wyra�nie:
- I je�li tam kt�ry z was rzeczywi�cie dba o Alask�, to
niech powie swemu rz�dowi, �e takich ludzi jak John Gra-
ham nale�y wiesza�!
Na d�wi�k tego imienia Alan uczu� raptem w �y�ach
gor�cy war krwi. Na ca�ej kuli ziemskiej jednej tylko isto-
ty nienawidzi� prawdziwie, �miertelnie gorzk� nienawi-
�ci� - Johna Grahama w�a�nie. Zamierza� ju� dop�dzi�
obcego i spyta� - sam nie wiedzia� o co - gdy raptem, po-
mi�dzy sob� a o�wietlonymi oknami palarni, zobaczy�
szczup�� kobiec� sylwetk�. By�a to Mary Standish. Z jej
postawy pozna�, �e s�ysza�a zar�wno s�owa m�odego in�y-
niera, jak i replik� starca - jednak patrzy�a wy��cznie na
niego. Zdziwi� go wyraz jej twarzy. Nigdy nie widzia� nic
Podobnego w rysach �adnej kobiety. To nie by�a trwoga,
19
groza raczej, obrzydzenie. Dozna� natychmiast uczucia
irytacji. Po raz wt�ry panna Standish przejmowa�a si�
zbytnio sprawami, kt�re nie powinny by�y wcale jej obcho-
dzi�. Pod wp�ywem nag�ego gniewu rzek� do milcz�cej gru-
py in�ynier�w opodal:
� Tamten pan jeszcze si� myli�! John Graham nie po-
winien sko�czy� na szubienicy. To dla niego �mier� zbyt
�agodna!
Min�� ich z lekkim uk�onem i szed� dalej wzd�u� pok�a-
du. Zaledwie jednak zrobi� kilkana�cie krok�w, us�ysza�
za sob� szybki tupot i czyja� r�ka uj�a go za rami�.
� Prosz� pana, panie Holt!...
Zatrzyma� si�, stwierdzaj�c jednocze�nie, �e mi�kki
dotyk jej palc�w nie jest wcale przykry. Panna Standish
milcza�a chwil�, patrz�c w kierunku wybrze�a, tak i� wi-
dzia� tylko l�ni�c� g�stw� jej g�adko przyczesanych w�o-
s�w. Potem spojrza�a mu prosto w oczy i w g��bi szarych
�renic wyczyta� co� na kszta�t wyzwania.
� Jestem sama na statku - zacz�a. � Nie mam tu
przyjaci�. A chcia�abym wiedzie� pewne rzeczy... Spyta�
o to i owo... Czy zechce mi pan pom�c?
� To znaczy... dotrzymywa� pani towarzystwa?
� Tak, je�li pan mo�e. Czu�abym si� znacznie ra�niej!
Sytuacja poczyna�a by� zabawna. Alan Holt mia� ocho-
t� parskn�� �miechem; dziwi�a go tylko surowa powaga
oczu dziewczyny. Przyznawa�, zreszt� ch�tnie, i� do twa-
rzy jej z t� powag�.
� Doprawdy, nie jestem w stanie odm�wi� � rzek�. �
Cho�, je�li chodzi o informacje, s�dz�, �e kapitan Rifle
m�g�by ich udzieli� pr�dzej ode mnie.
� Nie chc� go trudzi� � odpar�a. � Ma i tak do�� spraw
na g�owie. A pan jest sam.
� Tak, zupe�nie sam. I do my�lenia mam niewiele.
� Chcia�abym, �eby mnie pan zrozumia�, panie Holt.
Jad� do zupe�nie obcego mi kraju i pragn� si� o nim jak
20
najwi�cej dowiedzie�, zanim wysi�d� na l�d. Idzie mi
o v^le rzeczy. Na przyk�ad...
- S�ucham.
- Dlaczego pan tak powiedzia� o Johnie Grahamie?
I c� ^ia� na my�li tamten drugi pan, m�wi�c, �e nale�a�o-
by S^ powiesi�?!
Postawi�a pytanie tak prosto i bez zwyk�ych kobiecych
wybieg�w, a� si� zdziwi�. Cofn�a ju� palce z jego ramie-
nia a ca�a jej posta� zdradza�a pe�ne oczekiwania napi�-
cie- \V blasku ksi�yca twarz biela�a niby kwiat. Oczy pa-
trzjfy uwa�nie. Alan zaniem�wi� na chwil�, daremnie
st�r%j�c si� zrozumie�, co go tak w niej poci�ga. Potem
u�Mechn�� si� i b�ysn�� oczyma.
~ Czy widzia�a pani kiedy, jak si� psy bij�? - spyta�.
Zawaha�a si�, jak gdyby gromadz�c wspomnienia
i \tfzcdrygn�a si� lekko:
~~ Widzia�em... raz jeden!
~ No i co?
~ To by� m�j pies! Taki ma�y psiak. Ten drugi go roz-
\lan Holt powa�nie skin�� g�ow�.
ku
W�a�nie. Oto co John Graham robi w stosunku do
i, panno Standish. On jest tym du�ym psem-potwo-
retf1- Prosz� sobie wyobrazi� cz�owieka popartego ogromem
wpiy w�w finansowych, kt�ry postanawia zagrabi� ca�e bo-
gact\yo nowego kraju dla zadowolenia jedynie w�asnych wy-
g�r�Vanych ambicji. To John Graham! Du�e pieni�dze
i cziOowiek bez jakichkolwiek skrupu��w. Cz�owiek, kt�ry
got�V zag�odzi� setki i tysi�ce ludzi, o ile w tym dojrzy inte-
re5 ^P1"26^ �k�k mr�cych z g�odu oboj�tnie. Cz�owiek, kt�-
ry2 ' ^ka�dego punktu widzenia jest wielokrotnym morderc�!
Wrwa� raptem, gdy� dziewczyna krzykn�a g�o�no.
O i % to w og�le by�o mo�liwe, wydawa�o si�, i� twarz jej
zb Od�a jeszcze bardziej. R�ce zacisn�a na piersi nag�ym,
zowym rugke^ Qczy mjaja tak pe�ne grozy, �e Alan
u�miechn�� si� cynicznie.
21
� Ju� znowu czuje si� pani dotkni�ta? Powinienem
chyba przeprosi�, �e w obecno�ci istoty tak delikatnej
o�mieli�em si� u�y� tak mocnych wyraz�w i nazwa� inne-
go cz�owieka morderc�. C�, przepraszam - tu sk�oni� si�
lekko. - A teraz mo�e si� troch� przejdziemy?
Z przyzwoitej odleg�o�ci trzej m�odzi in�ynierowie ob-
serwowali Alana Holta i Mary Standish.
� Prze�liczna dziewczyna! - zauwa�y� jeden z g��bo-
kim westchnieniem. - Nigdy nie widzia�em podobnych
w�os�w i oczu.
� Siedz� przy tym samym stole co oni � przerwa� dru-
gi. - Jestem jej s�siadem z lewej strony, a nie przem�wi�a
dot�d do mnie trzech s��w nawet. A ten jej towarzysz
przypomina lodowce z Labradoru, taki rozmowny.
Tymczasem Mary Standish m�wi�a w�a�nie:
� Wie pan, panie Holt, zazdroszcz� tym in�ynierom.
Chcia�abym by� m�czyzn�.
� Szkoda, �e pani nim nie jest - uprzejmie przyzna�
Alan.
Usta Mary Standish straci�y teraz na chwil� sw�j s�od-
ki wyraz, lecz Alan Holt tego nie dostrzeg�. Ca�y by� po-
ch�oni�ty pi�knem nocy i smakiem doskona�ego cygara.
ROZDZIA� III
Zausznik Grahama
Alan Holt by� to m�czyzna, na kt�rego inni m�czy�ni
spogl�dali z przyjemno�ci�. Co do kobiet, rzecz mia�a si�
inaczej. Nie mia� bowiem w sobie nic z kobieciarza w poto-
cznym tego s�owa znaczeniu. Podziwia� kobiety w spos�b
abstrakcyjny; w razie potrzeby got�w by� walczy� o ich
cze�� i �ycie dla nich po�wi�ci�. Lecz by� to rozs�dek ra-
czej ni� sentyment, rycersko�� pocz�ta z surowych naka-
z�w pierwotnego kraju, nie maj�ca nic wsp�lnego z wyde-
likaconym romantyzmem cywilizacji.
D�ugie lata samotno�ci wycisn�y na nim niezatarte
pi�tno. Ludzie Dalekiej P�nocy, obserwuj�c jego surowe
rysy, czytali w nich jak w otwartej ksi�dze. Kobiety rozu-
mia�y go rzadko. Gdyby jednak nadesz�a godzina pr�by -
chwila gro�nego niebezpiecze�stwa � istoty s�abe i bezrad-
ne zwr�ci�yby si� o pomoc tylko do Alana Holta.
Posiada� w wysokim stopniu poczucie honoru, lecz ma-
�o kto o tym wiedzia�. Powaga g�r nauczy�a go �mia� si�
w milczeniu. Kr�tki chichot znaczy� dla niego tyle, co dla
innego gwa�towny wybuch �miechu i bawi� si� nieraz
szczerze, mimo �e mi�nie jego twarzy ani drgn�y. R�w-
nie� nie zawsze u�miecha� si� wtedy, gdy by� rad. Czasem
u�miech pokrywa� my�l smutn� lub powa�n�.
Obecna sytuacja bawi�a go ogromnie. Pojmowa� dosko-
nale, co za b��d pope�ni�a panna Standish wybieraj�c jego
wia�nie, zamiast uszcz�liwi� kt�rego� z m�odych in�ynie-
r�w swym towarzystwem. Parskn�� kr�tkim, st�umionym
23
�miechem, co s�ysz�c Mary Standish nerwowo odrzuci�a
g�ow� wstecz, ruchem, kt�ry zaobserwowa� u niej ju� po-
przednio. Milcza�a jednak i uj�a go pod rami� bez s�owa.
Zanim obeszli p� pok�adu, Alan uwierzy�, �e rzecz ca-
�a ma jednak pewien mi�y posmak. R�ka dziewczyny nie
tylko dotyka�a jego ramienia, lecz przywiera�a do� ufnie,
a ona sama znajdowa�a si� przez to tak blisko, i� patrz�c
w d�, mia� l�ni�ce pukle jej w�os�w niemal tu� u swojej
twarzy. Jego stoicki spok�j zosta� raptem zachwiany.
� Doprawdy, �e to nie takie straszne - ozwa� si� nie-
spodziewanie z ca�� szczero�ci�. - Zaczynam wierzy�, i�
udzielanie pani odpowiedzi b�dzie raczej mi�ym zaj�ciem.
� Ach tak? - tu poczu�, jak drobna posta� u jego boku na-
gle zesztywnia�a. - A pan obawia� si� mo�e, �e b�d� nudna!
� Troch�. Nie rozumiem kobiet. Uog�lniaj�c s�dz�, i�
s� najpi�kniejszym z twor�w bo�ych, lecz ka�da z nich
osobno ma�o mnie obchodzi. Pani stanowi wyj�tek!
Skin�a g�ow� z uznaniem.
� To bardzo mi�e z pana strony. Lecz nie nale�y m�-
wi�, �e jestem inna. Jestem taka sama. Wszystkie kobiety
s� jednakowe.
� Mo�liwe. Tylko ka�da inaczej upina w�osy.
� Podoba si� panu spos�b, w jaki si� czesz�?
� Bardzo.
Jako� mu si� to s�owo samo wymkn�o, wi�c w chwili
nast�pnej wypu�ci� energicznie du�y k��b dymu, by po-
kry� zmieszanie.
Okr��ywszy pok�ad, znale�li si� znowu na wprost pa-
larni. By� to szczeg�ny luksus, na jaki tylko �Nome" sobie
pozwala�. �aden inny statek na wodach Alaski nie mia�
tak obszernego i wygodnego pomieszczenia, za� ma�y bu-
duar otwarty w samym jego ko�cu, umo�liwia� paniom do-
trzymywanie towarzystwa m�om.
� Je�li chce pani nas�ucha� si� opowie�ci o Alasce i zo-
baczy� par� typ�w, to wejd�my! - zaproponowa� Alan. -
Nie boi si� pani dymu?
24
- Nie! Gdybym by�a m�czyzn�, pali�abym tak�e.
- Mo�e pani i tak pali?
- Bro� Bo�e! Je�li zaczn� pali�, obetn� sobie w�osy.
- To by ju� by�a zbrodnia - odpar� Alan tak powa�nie,
�e si� sam zdziwi�.
Gdy weszli do buduaru, znajdowa�y si� tam ju� trzy
panie otoczone grupk� m�czyzn. Sama palarnia, ogrom-
ny pok�j, zajmuj�cy niemal trzeci� cz�� g�rnego pok�adu,
b��kitnia�a od dymu. Oko�o dwudziestu pan�w gra�o
w karty przy okr�g�ych stolikach. Inni toczyli o�ywione
rozmowy lub pal�c przechadzali si� po zas�anej dywanami
pod�odze. Paru czyta�o gazety, a ten i �w ju� drzema�, co
widz�c Alan spojrza� na zegarek. Tymczasem Mary Stan-
dish z niejakim zdziwieniem obserwowa�a niezliczone ko-
ce zwini�te starannie i porzucone we wszystkich k�tach.
Jeden taki rulon le�a� u jej st�p. Tr�ci�a go nog�.
- Co to w�a�ciwie jest? - spyta�a.
- Mamy zbyt wielu pasa�er�w - odpar�. - Tutejsze
statki nie znaj� tego, co si� gdzie indziej zwyk�o nazwa�
pasa�erami trzeciej klasy. Niekoniecznie taki, co jedzie
bez w�asnej kajuty, jest biedakiem. Na dolnym pok�adzie
znajdzie pani zawsze paru milioner�w. Kiedy sen ich zmo-
�y, wi�kszo�� ludzi, kt�rych pani tu widzi, rozwinie swoje
koce i legnie wprost na pod�odze. Czy spotka�a pani kiedy
lorda?
Skoro ju� j� tu sprowadzi�, poczu� si� do obowi�zku
udzielania wyja�nie�. Zwr�ci� wi�c jej uwag� na trzeci
st� po lewej stronie. Siedzia�o przy nim trzech m�czyzn.
- Ten, kt�ry zwr�cony jest do nas twarz� � m�wi� �
o obwis�ych policzkach i jasnym w�sie, to autentyczny
lord. Wygl�da niepozornie, ale to morowy ch�op. Jedzie
polowa� na nied�wiedzie, a sypia na pod�odze. Dalej, przy
pi�tym stole, to paczka g�rnik�w z Treadwell, za� �w drab
wsparty o �cian� i gotowy do drzemki, z faworytami pra-
wie do pasa, to Stampede Smith, niegdy� towarzyszy Car-
macka, odkrywcy z�ota w Bonanza Creck w 1896 r. Szcz�k
25
�opaty Carmacka zahucza� wok� ziemi, panno Standish.
Stampede Smith by� po wielkim odkrywcy drugim z wale-
cznych na Bonanzie, a obok niego Jim Skookum i Charlie
Taglish, r�wnie� druhowie Carmacka. Je�li za� obchodz�
pani� sprawy romantyczne, panno Standish, to Smith ko-
cha� si� w Belindzie Mulrooney, najodwa�niejszej z kobiet,
jakie kiedykolwiek zawadzi�y o Dalek� P�noc.
- Dlaczego by�a tak odwa�na?
- Gdy� sama jedna, bez opieki, przyby�a do kraju m�-
czyzn zdecydowana na robienie maj�tku bez niczyjej pomo-
cy. I dopi�a swego. Jak d�ugo �yje kto� z pierwszych miesz-
ka�c�w Dawson, nie zaginie pami�� o Belindzie Mulrooney.
- Dowiod�a, do czego zdolna jest kobieta, panie Holt.
- W�a�nie. I nieco p�niej dowiod�a r�wnie�, jak nie-
obliczalne jest kobiece serce. By�a najbogatsz� kobiet�
w Dawson. A� przyby� bubek, podaj�cy si� za ksi�cia. Be-
linda wysz�a za niego za m�� i wyjechali razem do Pary�a.
Taki by� jej koniec. Ot� gdyby po�lubi�a tego oto Stampe-
de Smitha z jego wielkimi faworytami...
Urwa� w p� zdania. O kilka krok�w wsta� w�a�nie od
sto�u jaki� m�czyzna i obr�ci� si� do nich twarz�. Nie by-
�o w nim nic godnego uwagi z wyj�tkiem sposobu, w jaki
patrzy� na Mary Standish. Mo�na by�o s�dzi�, �e znaj�c
dziewczyn� dobrze, rozmy�lnie obra�a j�, patrz�c w ten
spos�b. Wreszcie pogardliwie skrzywi� wargi, lekko wzru-
szy� ramionami i oddali� si� spokojnie.
Alan szybko spojrza� na towarzyszk�. Policzki jej p�o-
n�y, wargi mia�a gwa�townie zaci�ni�te. Chocia� sam
w�ciek�y, nie m�g� nie spojrze�, jak bardzo pi�kna jest
w gniewie.
- Pozwoli pani, �e odejd� na chwil� � rzek� spokojnie.
� Poprosz� tylko o wyja�nienie.
Szybko wsun�a mu d�o� pod rami�.
- Ach, nie trzeba! - zaprzeczy�a gor�co. - Bardzo pan
mi�y i tak do pana pasuje ten rycerski odruch. Ale, dopra-
wdy, czy warto zwraca� uwag� na podobne g�upstwo?
26
Mimo i� usi�owa�a m�wi� spokojnie, g�os jej dr�a�, przy
czym Alan zauwa�y� ze zdziwieniem, �e twarz jej blednie,
staj�c si� raptem bia�a jak papier.
- Jestem do pani us�ug - rzek� ze skinieniem g�owy. -
Gdyby jednak by�a pani moj� siostr�, panno Standish, nie
pozwoli�bym podobnej rzeczy uj�� bezkarnie.
Obserwowa� obcego, a� ten znik� w drzwiach wiod�-
cych na pok�ad.
- Jeden z ludzi Johna Grahama - rzek�. - Nazywa si�
Rossland i, o ile rozumiem, jedzie, by do reszty zagarn��
w swoje �apy po��w �ososia. Jeszcze dwa lata i zrujnuj� �o-
wiska zupe�nie. Doprawdy, czego potrafi dokona� tak nik-
czemna rzecz jak pieni�dz! Dwie zimy temu widzia�em
g�oduj�ce ca�e wsie india�skie, kobiety i dzieci mr�ce tuzi-
nami w�a�nie przez pieni�dze Johna Grahama. Dokona�y
tego zbyt intensywne po�owy, rozumie pani? Gdyby tylko
zobaczy�a pani te ma�e biedactwa, sk�ra i ko�ci, jak b�aga-
�y o byle och�ap...
�cisn�a go za rami�.
- Jak�e John Graham m�g� to zrobi�? - szepn�a.
Roze�mia� si� niemile.
- Gdy zabawi pani rok na Alasce, nie b�dzie ju� pani
potrzebowa�a zadawa� podobnych pyta�. Jak? Po prostu
otwieraj�c fabryk� konserw i wy�apuj�c z rzek ca�� ryb�,
stanowi�c� od wiek�w podstaw� �ywno�ci miejscowych
Indian. Innymi s�owy, pieni�dze, kt�rymi operuje, s�
wykorzystywane do niszczenia zasob�w naturalnych Ala-
ski, a tymczasem Alaska potrzebuje kapita�u dla rozwoju.
W razie jego braku nie tylko zatrzyma si� u nas wszelki
post�p, ale po prostu pomrzemy wszyscy. �aden kraj na
kuli ziemskiej nie przedstawia dzi� dla kapita�u wi�-
kszych mo�liwo�ci ni� Alaska. Dziesi�� tysi�cy fortun cze-
ka tu na ludzi maj�cych pieni�dze do w�o�enia.
Lecz John Graham nie przypomina w niczym potrzeb-
nych tu ludzi. To niszczyciel, jeden z tych, kt�rego pra-
gnieniem jest wydusi� jak najwi�cej dolar�w z bogactw
27
miejscowych, cho�by na skutek tego ziemia i woda zamie-
ni�a si� w pustyni�. Musi pani pami�ta�, �e do niedawna
rz�d Alaski, kierowany przez polityk�w z Waszyngtonu,
by� niewiele lepszy od tego, przeciw kt�remu zbuntowa�y
si� kolonie ameryka�skie w 1776 r. Bolesne to stwierdze-
nie dla kogo�, kto kocha sw�j kraj. A John Graham nale�y
do najgorszych. On i pieni�dz daj�cy mu w�adz�!
Nie podlega kwestii, �e uczciwy kapita�, zar�wno du�y
jak i ma�y, boi si� Alaski i unika jej. Zawdzi�czamy to z�ej
taktyce rz�du oraz nadmiernemu biurokratyzmowi. Pro-
sz� tylko zwa�y�, panno Standish. W Waszyngtonie, czyli
o pi�� tysi�cy mil st�d, istnieje trzydzie�ci osiem oddziel-
nych urz�d�w zaj�tych sprawami Alaski. C� wi�c dziw-
nego, �e pacjent choruje? C� dziwnego r�wnie�, �e taki
cz�owiek jak John Graham, wyzbyty skrupu��w i pod�y do
szpiku ko�ci, ma �atwe pole dzia�ania.
Lecz mimo wszystko czynimy post�py. Z wolna wynu-
rzamy si� z mroku. W�adze poczynaj� rozumie� ci���c� na
nich odpowiedzialno��. Zar�wno Ministerstwo Spraw We-
wn�trznych, jak i Ministerstwo Rolnictwa widz�, �e Ala-
ska jest pot�nym spichlerzem i da sobie rad�, byle jej
cho� troch� pom�c. Boj� si� tylko ludzi w rodzaju Johna
Grahama. Pewnego dnia...
Urwa� w p� zdania.
- Przepraszam - rzek�. - Gadam o polityce, gdy powi-
nienem bawi� pani� milsz� i ciekawsz� rozmow�. Mo�e
zejdziemy na dolny pok�ad?
- W ka�dym razie na �wie�e powietrze � odpar�a. �
Ten dym szkodzi mi� najwyra�niej.
Przed chwil� ju� Alan Holt spostrzeg� zmian� w jej
twarzy, lecz nie przypisa� jej wy��cznie z�emu powietrzu.
Sk�onny by� s�dzi�, i� niewyt�umaczalna gburowato��
Rosslanda podzia�a�a na ni� silniej ni� chcia�a przyzna�.
- Na dolnym pok�adzie jedzie gromadka Indian Thlin-
kit i oswojony nied�wied�. Czy chcia�aby pani ich obej-
rze�? - spyta� Alan, gdy wyszli ju� z palarni. - Dziewczy-
28
ny Thlinkit to naj�adniejsze ze wszystkich Indianek,
a tam na dole s� dwie, na kt�re, jak m�wi kapitan, mi�o
jest spojrze�.
- Ju� mnie z nimi zaznajomi� - roze�mia�a si� panna
Standish. - Nazywaj� si� Kolo i Haidah. S�odkie dziew-
cz�ta i bardzo mi si� podobaj�. Dzi� rano jad�y�my razem
�niadanie, jeszcze zanim si� pan obudzi�.
_ Co pani m�wi? Wi�c dlatego nie by�o pani przy sto-
le? No, a wczoraj?
- Zauwa�y� pan moj� nieobecno��? - spyta�a nie�mia�o.
- Trudno by�o doprawdy nie zauwa�y� pustego krzes-
�a. Poza tym pewien m�ody in�ynier zwr�ci� bodaj na ten
fakt moj� uwag�, pytaj�c, czy pani przypadkiem nie chora.
- O!
- Ogromnie jest pani� zainteresowany. Bawi mnie,
gdy widz�, jak wykr�ca oczy, byle tylko na pani� spojrze�.
Odnosz� wra�enie, �e lito�� nakazywa�aby mi ust�pi� mu
swe miejsce.
- Pana oczy naturalnie nic by na tym nie ucierpia�y?
- Jasne, �e nie!
- O ile by si� pan zbytnio nie przygl�da� dziewczynom
Thlinkit.
- Obejrza�em je ju� dok�adnie.
Wzruszy�a ramionami.
- W zwyk�ym czasie sk�onna by�abym uzna� pana za
nudziarza, panie Holt! Obecnie jednak wydaje mi si� pan
po prostu niezwyk�y. I podoba mi si� pan raczej. Czy
zechce pan odprowadzi� mnie do kajuty? Numer szesna-
sty, na tym pok�adzie.
Id�c wsun�a mu zn�w palce pod rami�.
- Jaki jest numer pa�skiej kajuty?
- Dwudziesty si�dmy.
- Na tym pok�adzie?
- Tak.
Dopiero gdy, nie podaj�c mu r�ki, skin�a g�ow� na do-
branoc i znik�a za drzwiami, uprzytomni� sobie, �e ostat-
29
nie jej pytanie by�o raczej poufa�e. Mrukn�� zdziwiony
i zapali� cygaro. Dwukrotnie jeszcze, chodz�c w zadumie
po pok�adzie, czu�, jak go osaczaj� natr�tne my�li. Wresz-
cie jednak uda� si� do swej kajuty i zacz�� przegl�da� pa-
piery dotycz�ce spraw za�atwianych w Waszyngtonie
wraz z Carlem Lomenem.
Sko�czy� prac� kr�tko przed dwunast�. Ciekaw by�,
czy Mary Standish ju� �pi. Troch� go irytowa�, a troch�
bawi� fakt, �e jego my�li tak natr�tnie kr��� wok� niej.
Mi�a dziewczyna zreszt�, przyzna� uczciwie. Nie pyta�
o nic, co by tyczy�o jej spraw osobistych i nic mu te� o so-
bie nie m�wi�a, podczas gdy on by� strasznie gadatliwy.
Wstyd go teraz ogarn��, gdy przypomnia� sobie, jak si�
rozwodzi� na temat spraw Johna Grahama i Alaski. Co j�
to mog�o obchodzi�! Zreszt� nie by� zn�w tak bardzo wi-
nien. Przyczepi�a si� do niego jak rzep, tote� zabawia� j�,
jak umia� najlepiej.
Zgasi� �wiat�o i stan�� twarz� do otwartego iluminato-
ra. Panowa�a ogromna cisza, m�cona jedynie g�uchym �o-
skotem �ruby. Statek nareszcie spa�. Ksi�yc wisia�
wprost nad g�ow�, miast si� spoza g�r wynurza�, i pr�cz
w�skiego �wietlanego kr�gu �wiat ton�� w nieprzeniknio-
nej prawie czerni. W mroku tym, niby cie� g��bszy jesz-
cze, s�abo majaczy� pot�ny zarys wyspy Kupreanof.
Alan obserwowa� wysp� i dziwi� si� troch�, znaj�c te
niebezpieczne przesmyki, ma�o co szersze nieraz ni� d�u-
go�� statku, dlaczego kapitan Rifle obra� ten kurs, za-
miast p�yn�� wok� przyl�dka Decision. Czu� zreszt�, �e
oddalaj� si� ju� od l�du, lecz �Nome" sun�� nadal w tem-
pie bardzo wolnym, a s�aby powiew ni�s� wo� s�onych
traw i ci�ki zapach las�w �ywicznych, p�yn�cy zar�wno
ze wschodu, jak i z zachodu.
Poprzez �oskot �ruby dobieg� do� raptem odg�os wol-
nych krok�w. Zdawa�y si� waha� jakby, potem sz�y dalej.
U�owi� st�umiony g�os m�ski, w odpowiedzi, drugi g�os, ko-
biecy. Instynktownie cofn�� si� o krok i czeka� niewidocz-
30
ny w ciemno�ci. Rozmowa umilk�a. Id�cy min�li jego okno
w milczeniu, a ksi�yc na kr�tko wyra�nie o�wietli� ich
postacie. Kobiet� by�a Mary Standish, m�czyzn� Ross-
land, ten sani, kt�ry tak dziewczyn� zmiesza� swym bez-
czelnym wejrzeniem.
Alan zdziwi� si� niezmiernie. Po chwili oszo�omienia,
przytomniej�c, zapali� �wiat�o i pocz�� si� przygotowywa�
do snu. Nie mia� bynajmniej zamiaru szpiegowa� Mary
Standish lub agenta Grahama, lecz czu� wrodzon� niena-
wi�� do fa�szu i mistyfikacji. Ot� to, co zobaczy� przed
chwil�, upewni�o go, �e Mary Standish wie wi�cej o Ross-
landzie, ni� si� do tego chcia�a przyzna�. Nie k�ama�a zre-
szt�. Nie m�wi�a w og�le nic, prosi�a jedynie, by sprawy
nie zaognia�. Jednak�e bezsprzecznie nadu�y�a jego do-
brej wiary. Chocia�, co go mog�y obchodzi� jej sprawy. Mo-
�liwe, i� kiedy� por�ni�a si� z Rosslandem, a teraz dosz�o
do zgody. Niech si� wi�c godz�. B�g z nimi!
Zgasi� �wiat�o i po�o�y� si� do ��ka. Lecz senno�� od-
bieg�a go zupe�nie. Mi�o by�o tak spoczywa� i s�ucha� me-
lodyjnego plusku fal, czuj�c pod sob� p�ynny ruch statku.
I mi�o by�o my�le�, �e jedzie do domu, do siebie. Jak�e pie-
kielnie d�ugo wlok�o si� owe siedem miesi�cy sp�dzone
w Stanach. Jak�e mu brakowa�o twarzy znajomych, na-
wet twarzy wrog�w!
Przymkn�� oczy i wyobrazi� sobie kraj rodzinny, odle-
g�y jeszcze o par� tysi�cy mil: niezmierzone przestworza
tundr, b��kitno-purpurowe podn�a g�r Endicott i ranczo
Alana u samych niemal st�p sk�onu. Wiosna ju� si� tam
rodzi�a, s�o�ce z�oci�o po�udniowe zbocza i ��gi, a p�ki
wierzb wyziera�y z ciemnych os�onek niby ziarno z pe�-
nych k�os�w.
Alan westchn�� do Boga w kornej pro�bie, by zimowe
miesi�_ce okaza�y si� �askawe dla jego ludzi. Poniewa� bar-
dzo mi�owa� sw� gromadk�, zatem d�u�y�o mu si� bez niej.
%� zupe�nie pewien, �e Tautuk i Amuk Toolik, dwaj jego
zast�pcy, b�d� dbali o stada i dobytek, jakby sz�o o ich
31
w�asno��. Lecz w ci�gu siedmiu miesi�cy mog�o zaj�� tyle
spraw nieprzewidzianych. Nawadlook, ma�a pi�kno�� jego
dalekiego pa�stwa, wygl�da�a bardzo �le, gdy odje�d�a�.
Niepokoi� si� o ni�. Przebyte poprzedniej zimy zapalenie
p�uc pozostawi�o gro�ne �lady. A Keok, rywalizuj�ca z ni�
co do urody? U�miechn�� si� w mroku, dumaj�c, jak id�
sprawy sercowe Tautuka. Przed p� rokiem przedstawia�y
si� niemal beznadziejnie, Keok by�a bowiem wielk� kokiet-
k� i d�ugi czas bawi�y j� cierpienia zalotnika. Istny diablik
� pomy�la� Alan z rozczuleniem - warta jednak, by dla niej
�ycie odda�, oczywi�cie, je�li si� ma w �y�ach cho�by odro-
bin� krwi india�skiej. Co do stad, te chyba hoduj� si� do-
brze. Dziesi�� tysi�cy g��w. Jest z czego by� dumnym!
Raptem wstrzyma� oddech i wyt�y� s�uch. Kto� skra-
da� si� do jego drzwi i tu� za progiem stan��. Ju� poprze-
dnio po dwakro� s�ysza� kroki, lecz za ka�dym razem mi-
ja�y drzwi, d���c dalej. Usiad� na ��ku i spr�yny pod
nim zad�wi�cza�y cicho. U�owi� jaki� ruch i szybki tupot.
Czym pr�dzej zapali� �wiat�o. W nast�pnej chwili otwiera�
ju� drzwi. Korytarz by� pusty. I dopiero po chwili us�ysza�
s�aby, podw�jny trzask. W oddali kto� ostro�nie otwiera�
drzwi i zamyka� je po cichu.
Wtedy dopiero, wodz�c wko�o wzrokiem, dostrzeg� na
pod�odze bia�y, zmi�ty k��bek. Podni�s� go i cofn�� si� do
kajuty. By�a to damska chusteczka. I nie po raz pierwszy
j� widzia�. Nie dalej jak dzisiejszego wieczoru zachwyca�
si� delikatn� koronk� zdobi�c� cienki batyst. Dziwne -
pomy�la� � �e znajduj� j� teraz u mych drzwi.
ROZDZIA� IV
Stampede Smith
by� jednocze�nie zdziwiony i rozczarowany troch�,
a w g��bi serca czu� ponadto pewn� niech��. Podejrzewa�,
i� wbrew jego woli chc� go wci�gn�� w jakie� nieczyste
sprawki. Przyznawa�, i� wiecz�r up�yn�� mu raczej przy-
jemnie. Oczywi�cie, m�g� sp�dzi� wiecz�r jeszcze milej,
wspominaj�c dawne czasy ze Stampedem Smithem, roz-
trz�saj�c sposoby �ow�w i obyczaje nied�wiedzi kadiac-
kich wraz z angielskim lordem lub wreszcie zawieraj�c
znajomo�� z nieznanym siwobrodym podr�nym, kt�ry
wyda� tak trafn� opini� o Johnie Grahamie. Nie �a�owa�
jednak straconych godzin ani nie mia� o nie pretensji do
Mary Standish. Na razie irytowa�a go wy��cznie sprawa
tej chusteczki.
Dlaczego porzuci�a j� pod jego drzwiami? Nie by� to
oczywi�cie gro�ny przedmiot, ze sw� paj�cz� koronk� i li-
lipucim rozmiarem. Ogl�daj�c starannie batystowy kwa-
dracik, zastanowi si� przez chwil�, czy nawet taki malutki
nosek, jak panny Standish, mo�e mie� z tego drobiazgu
istotn� pociech�. Ale �adna by�a ta chusteczka niew�tpli-
wie i na r�wni z w�a�cicielk� cechowa�a si� doskona�� wy-
kwintno�ci�.
Ma�o go zreszt� obchodzi�o to wszystko. Znudzony cis-
n�� chusteczk� na nocny stolik. Niew�tpliwie zguba by�a
zupe�nie przypadkowa i bez �adnego znaczenia - usilnie
s ara� si� to sobie wm�wi�. Zapewnia� siebie tak�e, mimo
wzruszaj�c ramionami, �e przecie� ka�da kobieta czy
33
dziewczyna ma prawo min�� jego drzwi, i trzeba by� idio-
t�, �eby zaraz wysuwa� st�d jakie� wnioski. Argument by�
co prawda mocno naci�gni�ty, lecz Alan nie lubi� taje-
mnic, szczeg�lnie tajemnic zwi�zanych z p�ci� pi�kn�.
Po raz drugi po�o�y� si� do ��ka. Usn�� pr�dko, my�l�c
o Keok i Nawadlook oraz o innych mieszka�cach swego
rancza. Los zes�a� mu sny bardzo mi�e; widzia� Keok jak
�yw�, jej �atwy u�miech i zalotne minki, a wielkie �agodne
oczy Nawadlook l�ni�y jeszcze s�odziej, ni� gdy j� �egna�
przed odjazdem. Pojawi� si� Tautuk, ponury jak zwykle
wobec brak serca Keok. Tautuk wali� w b�ben, wydaj�c,
rzecz dziwna, g�os zupe�nie podobny do bicia dzwonu, za�
Amuk Toolik ta�czy� Taniec Nied�wiedzia, podczas gdy
Keok klaska�a w d�onie w przesadnym zachwycie. Alan
u�miechn�� si� przez sen. Wiedzia� przecie�, co si� �wi�ci
i �e k�tem oka rozbawiona Keok pilnie �ledzi zazdrosnego
kawalera. Tautuk by� tak naiwny, �e ani si� tej gry domy-
�la�. W tym tkwi� komizm sytuacji. Chmurny Eskimos co-
raz zawzi�ciej wali� w b�ben i tak si� marszczy�, �e a� mu
oczy gin�y w sko�nych fa�dach, a Keok zanosi�a si� ju� od
�miechu.
W tej chwili w�a�nie Alan otworzy� oczy i us�ysza�
ostatnie uderzenie dzwonu pok�adowego. Ciemno�� pano-
wa�a nadal. Zapali� �wiat�o i spojrza� na zegarek. Dzwon
zapewne uderza� o�miokrotnie, gdy� by�a czwarta rano.
Poprzez otwarty iluminator p�yn�� oddech morza zmie-
szany z woni� ziemi oraz ch�odne rze�we powietrze, kt�-
rym Alan, przeci�gaj�c si� na ��ku, chciwie nape�ni� p�u-
ca. By�o to niby nektar o�ywczy. Sp�oszy� resztki snu
i znu�enia. Alan wsta� po cichu i ubiera� si�, �mi�c nie do-
palone wczoraj cygaro. Dopiero zapinaj�c kurtk� dostrzeg�
chusteczk� le��c� na stoliku. Lecz, je�li nawet przed paro-
ma godzinami jej widok mia� dla� jakie� znaczenie, to te-
raz patrzy� na ni� zupe�nie oboj�tnie. Niedbalstwo ze stro-
ny panny Standish � oto wszystko. Oczywi�cie, przy
34
okazji zgub� zwr�ci. Machinalnie wsun�� bia�y k��bek do
kieszeni, zanim wyszed� z kajuty na pok�ad.
Trafnie odgad�, i� o tej porze b�dzie zupe�nie sam. Po-
k�ad by� pusty. Poprzez upiorn� biel porannej mg�y widzia�
rz�dy nie zaj�tych krzese� oraz �wiat�a, s�abo p�on�ce
w budce sternika. Monsun azjatycki wraz z ciep�ym pr�-
dem z wybrze�y Japonii obdarzy� Archipelag Aleksandra
bardzo wczesn� wiosn�, tote� maj mia� prawie czerwcow�
pogod�. Lecz ranki zachowa�y w�a�ciwy sobie ch��d i wil-
gotny opar. Mg�y i opary czepia�y si� dolin lub jako zwoje
sinych dym�w sp�ywa�y z g�r ku morzu, a� statek, lawiru-
j�c w�r�d wysp i cypli, szuka� drogi po omacku prawie.
Alan lubi� ponur� atmosfer� wybrze�y Alaski. Upiorna
tajemniczo�� podnieca�a go i pobudza�a do walki. Wyczu-
wa� doskonale, z jakim trudem i jak� uwag� �No