Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7289 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Andrzej Pilipiuk
Ksi�niczka
Andrzej Pilipiuk ur. w 1974, z wykszta�cenia archeolog, z zami�owania pisarz, publicysta, niezale�ny historyk i poszukiwacz meteoryt�w. Pisarzem postanowi� zosta� w trzynastej wio�nie �ycia, przez kolejne dziewi�� lat ci�k� prac� samokszta�ceniow� zdobywa� umiej�tno�ci niezb�dne w tym fachu. Jak go podsumowa� jeden z czytelnik�w, "najwybitniejszy piewca wsi polskiej od czas�w Reymonta". Debiutowa� w 1996 roku na �amach "Fenixa" opowiadaniem Hiena - otwieraj�cym cykl opowie�ci o losach i przygodach Jakuba W�drowycza, plugawego degenerata, bimbrownika i egzorcysty. W ci�gu ostatnich pi�ciu lat powsta�o przesz�o 60 utwor�w, powi�zanych postaci� tego bohatera, kt�re przynios�y Andrzejowi s�aw� oraz uznanie czytelnik�w w Polsce i Czechach. Zosta�y one zebrane w czterech zbiorach: "Kroniki Jakuba W�drowycza", "Czarownik Iwan�w", "We�misz czarn� kur�", "Zagadka Kuby Rozpruwacza". W 2003 roku ukaza�a si� powie�� o alchemiku S�dziwoju, kuzynkach Kruszewskich i ksi�niczce Monice, zatytu�owana "Kuzynki" (oparta na opowiadaniu o tym samym tytule, za kt�re autora uhonorowano nagrod� im. Janusza A. Zajdla). "Ksi�niczka" opowiada o dalszych przygodach tej niezwyk�ej czw�rki. Na wydanie czekaj� dwa cykle powie�ciowe dla nieco m�odszego czytelnika: "Operacja Dzie� Wskrzeszenia" oraz "Norweski Dziennik". Wi�cej informacji na stronie: www.pilipiuk.w.pl
W serii "Bestsellery polskiej fantastyki" dotychczas ukaza�y si�: 1. Andrzej Pilipiuk "Kroniki Jakuba W�drowycza"
2. Eugeniusz D�bski "W�adcy nocy, z�odzieje sn�w"
3. Andrzej Pilipiuk "Czarownik Iwan�w"
4. Jacek Komuda "Wilcze gniazdo"
5. Pawe� Siedlar "Czekaj�c w ciemno�ci"
6. Rafa� A. Ziemkiewicz "Ca�a kupa wielkich braci"
7. Andrzej Pilipiuk "We�misz czarno kur�..."
8. Andrzej Ziemia�ski "Achaja" tom l
9. Jacek D�ba�a "Prawo �mierci"
10. Andrzej Pilipiuk "Kuzynki"
11. Jacek Piekara "S�uga Bo�y"
12. Eugeniusz D�bski "Tropem Xameleona"
13. Jaros�aw Grz�dowicz "Ksi�ga jesiennych demon�w"
14. Andrzej Zimniak "�mier� ma zapach szkar�atu"
15. Andrzej Ziemia�ski "Achaja" tom 2
16. Jacek Piekara "M�ot na czarownice"
17. Maja Lidia Kossakowska "Siewca wiatru"
18. Andrzej Pilipiuk "Zagadka Kuby Rozpruwacza"
19. Eugeniusz D�bski "Szklany Szpon"
20. Andrzej Drzewi�ski & Jacek Inglot "Bohaterowie do wynaj�cia" 21. Andrzej Pilipiuk "Ksi�niczka"
Andrzej Pilipiuk
Ksi�niczka
W serii uka�e si�:
Andrzej Ziemia�ski "Zapach Szk�a" Eugeniusz D�bski "�mier� Mag�w z Yara" Jacek Komuda "Opowie�ci z dzikich p�l" Rafa� A. Ziemkiewicz "Ognie na ska�ach" Andrzej Ziemia�ski "Achaja" tom 3 Jacek Piekara "Miecz Anio��w" Jaros�aw Grz�dowicz "Pan lodowego ogrodu"
Andrzej Pilipiuk
Ksi�niczka
� Copyright by Andrzej Pilipiuk, Lublin 2003 � Copyright by Wydawnictwo Fabryka S��w Sp. z o.o., Lublin 2003 Opracowanie graficzne i projekt ok�adki
Studio Wizualizacji GRAPHit
Pozna�, (61) 856-00-39
Krzysztof Spycha)
Redakcja serii: Eryk G�rski, Robert �akuta
Redakcja: Katarzyna Pilipiuk, Karolina Wi�niewska
Korekta: Barbara Caban
Ilustracje: Katarzyna Oleska
Sk�ad: Piotr �mia�ek
Wydanie I
ISBN 83-89011-35-2
Zawsze dost�pne w Salonach Empik
Pe�na kultura
Zam�wienia hurtowe:
Firma Ksi�garska Jacek Olesiejuk
ul. Kolejowa 15/17 01-217 Warszawa
tel./fax: (22) 631-48-32
www.olesiejuk.pl, e-mail:
[email protected]
Wszelkie prawa zastrze�one. All rights reserved.
Ksi��ka, ani �adna jej cz��, nie mo�e by� przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny spos�b reprodukowana, czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w �rodkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydawnictwo Fabryka S��w Sp. z o.o. ul. Bursztynowa 17, 20-575 Lublin www.fabryka.pl, e-mail:
[email protected] Sk�ad, druk i oprawa: Drukarnia GS Sp. z o.o.
* * *
Rozdzia� I
Ka�de miasto ma swoje tajemnice. Mniejsze i wi�ksze, ponure i weselsze. Krak�w nie jest wyj�tkiem od tej regu�y. Gdzie� w okolicy ko�cio�a �w. Tr�jcy tkwi�, przykryte kolejnymi warstwami b�ota, �mieci i bruku, fragmenty poga�skich pos�g�w. Pod nawierzchni� ulicy Dominika�skiej spoczywaj� prochy mieszka�c�w miasta - drog� wytyczono, niszcz�c stary cmentarz. Podziemia dawnych kupieckich dom�w ci�gn� si� w niesko�czono��, a prace renowacyjne co i rusz pozwalaj� odkry� nieznane przej�cia oraz komory. Remontuj�c wiekowe kamieniczki, konserwatorzy nieoczekiwanie znajduj� malowane drewniane stropy z XVI wieku czy w�tki mur�w starsze o kolejne stulecia... Oczywi�cie gr�d Kraka posiada w duszy naprawd� mroczne zakamarki. Je�li nie zabraknie wam odwagi, rzucimy sobie okiem na jeden z nich. Opodal dworca PKSu, wzd�u� pewnej ulicy ci�gnie si� wysoki, otynkowany mur. Nad jego koron� wida� ga��zie drzew. Zapewne po drugiej stronie jest park lub ogr�d. Jedyn� drog� do �rodka stanowi furtka ze stalowej blachy, zaopatrzona w ma�y wizjerek. Furtka jest zawsze zamkni�ta. Wygl�da jakby zaros�a rdz� na amen. To jednak tylko pozory, wystarczy pow�cha� zawiasy, by poczu� delikatn�, charakterystyczn� wo� towotu. Zagadkowa posesja nie posiada tabliczki z numerem - je�li mam by� szczery, w og�le nie posiada numeru. Gdy na pocz�tku XIX wieku zabudowywano po�o�one w okolicy parcele, w�a�ciciel uzna�, �e im trudniej b�dzie do niego trafi�, tym lepiej. Oczywi�cie Krak�w, jak ka�de miasto, jest wymierzony z dok�adno�ci� co do milimetra, a ka�dy centymetr kwadratowy zosta� uwzgl�dniony w stosownych wykazach niezb�dnych dla wyliczenia podatku gruntowego. Zajd�my wi�c do hipoteki i zbadajmy ksi�gi wieczyste. Niestety, to tak�e nic nam nie da. Interesuj�ca nas posesja nie figuruje w aktach. Przez dwie�cie lat nikt nie odnotowa� jej istnienia. Zrozumia�e jest, �e tak du�ego budynku nie mo�na ca�kowicie ukry�. Zajrzyjmy wi�c do planu zagospodarowania przestrzennego. No i wreszcie nasze poszukiwania przynosz� konkretne rezultaty. Parcela za murem jest zewidencjonowana i, co wi�cej, posiada sw�j numer. Si�gnijmy zatem do odpowiednich akt. A tu - figa. Dzia�ki o takim numerze po prostu nie ma w wykazie. Kto zatem uiszcza nale�ny podatek? Przejd�my si� do urz�du gminy. W tutejszych aktach dzia�ka o takim numerze figuruje. Opisano j� jako plac sk�adu, w�asno�� armii cesarstwa austrow�gierskiego. Dziwne? Nic podobnego, zwyk�y ba�agan w papierach. Przez ostatnie osiemdziesi�t lat nikt tej informacji nie poprawi�, a zatem jest to jedna z tysi�cy parceli, b�d�cych w�asno�ci� Skarbu Pa�stwa. Poniewa� za� pa�stwo samo nie wie, co posiada, urz�dnicy nigdy nie wpadli na trop stoj�cej na tym�e terenie samowoli budowlanej oraz zamieszkuj�cych j� ludzi. Na usprawiedliwienie biurokrat�w nale�y powiedzie�, �e ich poprzednicy przez minione dwie�cie lat r�wnie� nigdy nie sprawdzili, czy armia faktycznie wykorzystuje ten plac zgodnie z przeznaczeniem. Z drugiej strony, wojsko nie ma poj�cia, �e posiada co� takiego - po prostu w wykazach Agencji Mienia Wojskowego taki obiekt nie figuruje. Ju� powy�sze poszlaki wskazuj� na to, �e mieszka tam kto� wyj�tkowo sprytny i dobrze obznajomiony nie tylko z procedurami obowi�zuj�cymi w urz�dach, ale i z mentalno�ci� ich pracownik�w... Samo ustalenie, �e dzia�ka istnieje i posiada sw�j numer, zaj�o nam sporo czasu. Pr�ba znalezienia jej w�a�ciciela zaprowadzi�a donik�d. Lenistwo urz�dnik�w dawno ju� sta�o si� kanw� przys��w ludowych, wi�c zagadkowej posesji od tej strony nic nie grozi. Dom, zabezpieczony przed w�cibstwem bli�nich, przetrwa� wszystko: rozbiory, bombardowania, hitlerowc�w, komunist�w, socjalist�w. Kapitalizm te� zapewne przetrwa. Owszem, zdarza�o si� par� razy, �e r�ni ludzie usi�owali zak��ci� spok�j domostwa i jego mieszka�c�w. W czasie wojny kilku gestapowc�w postanowi�o, ot tak, sprawdzi�, co dzieje si� za murem. Za�omotali w metalow� furtk�, nie �a�uj�c ku�ak�w i bucior�w. Zostali grzecznie wpuszczeni do �rodka, po czym drzwiczki zatrza�ni�to. Co sta�o si� z nadgorliwymi pacho�kami Adolfa, dok�adnie nie wiadomo, ale zapewne nic dobrego, bowiem nigdy nie wr�cili do rodzinnej Koblencji. Zaraz po wojnie czterej milicjanci postanowili przeprowadzi� rewizj� w domu za murem. Mieli wyj�tkowego pecha. W�a�nie wywa�ali drzwi �omem, gdy zza rogu wypad�a rozp�dzona ci�ar�wka. Wn�ka przy bramce okaza�a si� zbyt p�ytka. Sprawcy �miertelnego wypadku nigdy nie odnaleziono. Spok�j domu nie zosta� naruszony. Ka�dy z miejsca uzna, �e to przecie� bzdura. Najmniejszy nawet budynek musi by� pod��czony do magistrali energetycznych, gazoci�gu, wodoci�gu, kanalizacji, telefonu... A fig�. Kto tak powiedzia�? Si�gnijmy do plan�w. Rura z wod�, biegn�ca w kierunku dworca, ci�gnie si� wzd�u� muru zagadkowej posesji. Widocznie k�ad�cy j� w 1907 roku robotnicy nie zastali nikogo, kto otworzy�by im furtk�, i zdecydowali si� zmarnowa� dodatkowych kilkadziesi�t metr�w materia�u. Podobnie kilkana�cie lat p�niej post�pili energetycy, z tym, �e omin�li zamkni�t� parcel� od drugiej strony. Gazu nigdy tu nie by�o. A zagadkowi lokatorzy najwyra�niej nigdy nie odczuli potrzeby posiadania telefonu. Zreszt� jak niby mieliby sobie za�atwi� pod��czenie do sieci, skoro ich dom z urz�dniczego punktu widzenia praktycznie nie istnieje? Kto mieszka w �rodku? Spokojnie, pogadamy sobie i o tym...
Monika Stiepankovic, gdy czuje si� bezpieczna, �pi bardzo mocno i g��boko. Ulokowa�a si� w saloniku Stanis�awy pod komputerem. Na pod�og� rzuci�a sk�r� z renifera. Nakry�a si� cienkim pledem. Nie zmarznie. Katarzyna Kruszewska siedzi przed monitorem. Bose stopy opar�a o ksi�niczk�. Centralne ogrzewanie w starej kamienicy psuje si� z nu��c� regularno�ci�. Administracji to nie przeszkadza. .. Stukanie w klawisze nie jest d�wi�kiem na tyle g�o�nym, by wyrwa� wampirzyc� ze snu. Wstaje �wit. Za oknem cicho pada jesienny deszcz. W s�siednim pokoju Stanis�awa budzi si� w swoim ��ku pod grub�, pikowan� ko�dr�. Czuje niepok�j. Wydaje jej si�, �e co� przeoczy�y. Co� wa�nego. Poza tym znowu dr�cz� j� z�e przeczucia. Wsuwa r�k� pomi�dzy ��ko a �cian�. Hebanowa, okuta metalem i obci�gni�ta sk�r� r�koje�� szabli jest ch�odna, d�o� zaciska si� na niej zupe�nie odruchowo. Stanis�awa cicho wzdycha. Bro� to tylko narz�dzie. W starciu mo�e przechyli� szal� zwyci�stwa na jedn� ze stron. Jednak w �yciu przewa�nie si� wygrywa, unikaj�c zagro�enia. Oczywi�cie, je�li cz�owiek w por� przewidzi, sk�d mo�e spa�� nieoczekiwany cios. Dot�d zazwyczaj jej si� udawa�o.
Poci�g wtoczy� si� na bocznic� i zamar�. Deszcz cicho b�bni o pokryte rdzawym nalotem blaszane dachy. �adunek jednego z wagon�w stanowi� paczki z pi�knie wydanymi albumami o Krakowie. Za siatk� na drewnianej burcie - kawa�ek papieru. List przewozowy. Tysi�c kilometr�w st�d, gdy wsuwano go do schowka, by� bia�y. Teraz spod szarego nalotu prze�wituj� ju� tylko pojedyncze litery. Poci�g przyjecha� z Chorwacji, po drodze przeci�� W�gry, S�owacj� i Czechy. Dokumentacja szczeg�owo wyja�nia, kto jest nadawc� �adunku, kto odbiorc�. Opisuje te� ca�� zawarto�� wagonu. No, prawie ca��. Obok dwudziestu pi�ciu tysi�cy ksi��ek znajduje si� w nim towar nadprogramowy: W�gier przyby�y z g�r Siedmiogrodu, uzbrojony i niebezpieczny - sztuk jeden. Bocznice na dworcu cargo Krak�wProkocim s� dobrze pilnowane. Czwarta rano, deszcz, ciemno�ci. Drzwi wagonu z ksi��kami przesuwaj� si� powoli po metalowej prowadnicy. Upiorny zgrzyt tonie w szumie ulewy. Psy drzemi� w budach, stra�nicy apatycznie gapi� si� na monitory w str��wce. R�wnie dobrze mogliby je wy��czy� i pogra� w karty. Szary przed�wit, szaruga, szary p�aszcz z kapturem... Bagnet od ka�asznikowa ma przy ko�cu ostrza niedu�y prostok�tny otw�r. Pochwa posiada specjalny zaczep. Nale�y go prze�o�y� przez dziurk� i uzyskuje si� ca�kiem niez�e no�yce do ci�cia drutu. O �wicie stra�nicy zauwa��, oczywi�cie, dziur� w siatce, ale do tego czasu deszcz zatrze wszystkie �lady. Zreszt�, b�d� raczej podejrzewali, �e kto� usi�owa� dosta� si� na teren dworca. Szary, nieco zniszczony, brezentowy p�aszcz si�ga do po�owy uda. Kaptur os�ania twarz przed deszczem. Wygodne, schodzone buty desantowe stykaj� si� z pod�o�em prawie bezszelestnie. Natarto je tureck� past� na glicerynie. W�gierski g�ral Laszlo idzie r�wnym krokiem. Trzeba oddali� si� od bocznicy i otwartego wagonu. Zgubi� w obcym mie�cie, wtopi� mi�dzy ludzi, przyczai� si� i odczeka� troch�. Trzeba zdoby� dach nad g�ow� i odespa� podr�. Musi te� wysuszy� ubranie, nawet brezentowa peleryna przesi�k�a wod�. Pi�ta rano. Dociera do przystanku. Miasto jeszcze �pi. Cho� oczywi�cie niezupe�nie. ��ty p�omie� zapalniczki o�wietla na chwil� rozk�ad jazdy. Nazwy ulic nic mu nie m�wi�. Za to czas odjazdu - owszem. Sprawdza godzin� na swoim precyzyjnym tajwa�skim chronometrze. Autobus b�dzie za cztery minuty. I rzeczywi�cie, po chwili d�ugie �wiat�a przecinaj� mokry tuman. Laszlo nie ma biletu, ale o tej porze kanary �pi� jeszcze g��bokim snem... Autobus jedzie szybko, szarpi�c nieco i ko�ysz�c si� na zakr�tach. Ci�gle pada. Przybysz udaje, �e drzemie, ale spod na wp�przymkni�tych powiek zimno lustruje okolic�. Blokowiska, zabudowa zwarta, wreszcie kamienice. Centrum miasta wzniesiono chyba w XIX wieku i od bardzo dawna nie remontowano. M�czyzna wysiada na przystanku. Otaczaj� go zaniedbane, stare czynsz�wki. Idealne miejsce, by znale�� dla siebie jaki� k�t. W nielicznych oknach pali si� �wiat�o. W szarych kamienicach przy ulicy budz� si� ze snu ludzie. Deszcz przesta� ju� pada�. Jeszcze jeden zau�ek i wychodzi na jaki� park. Dziwny park, w�ski i d�ugi, zza drzew prze�wituj� dachy. Przymyka oczy, wywo�uj�c z g��bin pami�ci plan miasta. Aha. To co� nazywa si� Planty, pier�cie� drzew opasuj�cy Stare Miasto. Tam nie ma chyba czego szuka�. No to nurkuje w kolejny zau�ek. Dom smagany deszczem stoi odrobin� cofni�ty od ulicy. Od razu wida�, �e nikt tu nie mieszka. W oknach okolicznych kamienic �wiec� si� �wiat�a, a tu wszystkie szyby s� doskonale ciemne. Z bliska wida�, �e niekt�re rozbito. Budynek otacza miniaturowy ogr�dek, a raczej jego pozosta�o�ci mi�dzy podmur�wk� parkanu a �cian� domostwa. Na murze ob�a��cym z tynku zawieszono tabliczk�. Przybysz nie zna miejscowego j�zyka, ale rozumie sz�stym zmys�em znaczenie s��w: Zagro�enie budowlane. Wst�p grozi �mierci�.
Cz�owiek w p�aszczu u�miecha si� do swoich my�li. Zadomowi� si� w niedu�ym pokoiku na pi�trze. Pod�oga, niegdy� pokryta pi�kn� mozaik� z kilkunastu gatunk�w drewna, nosi �lady u�ytkowania przez ho�ot�, kt�ra przez ca�e lata suwa�a po niej meblami i rzuca�a niedopa�ki, gdzie popadnie. Framugi spr�chnia�y, z sufitu zwieszaj� si� girlandy paj�czyn, na tapetach wykwit�y grzyby. Szyby w oknie s� przera�aj�co brudne, ale to bez znaczenia, i tak zas�oni je dykt�. Sprawdzi�, czy jest pr�d. �ar�wka pod sufitem zab�ys�a. Wprawdzie wal�cy si� budynek dawno odci�to ju� od sieci energetycznej, ale z�odziejskie przy��cza wysiedlonych lump�w nadal dzia�aj�. Jest i woda w kranie. Rzuci� na pod�og� kilka gazet i zzu� buty. Pomieszczenie wype�ni� z miejsca intensywny od�r brudnych skarpetek. Przez ostatni tydzie� nie zdejmowa� trep�w. Je�li b�dzie �mierdzia� na kilometr, nic nie zdzia�a. Ju� i tak �niada cera wyr�nia go z t�umu. A przecie� powinien by� kompletnie niewidoczny... A zatem trzeba umy� si�, upra� ubranie i rozwiesi� do suszenia. W kuchni na szafce znalaz� resztki p�ynu do mycia naczy�. Zbada� go na w�ch, to chyba dobry detergent...
Alchemik, mistrz Micha� S�dziw�j z Sanoka, budzi si� o czwartej rano. Rozgl�da si� po mieszkaniu. Wszystkie sprz�ty s� zupe�nie zwyczajne: rega� z ksi��kami, st� do pracy. P�aszcz, na wz�r siedemnastowiecznej niemieckiej peleryny, to niestety rekonstrukcja wykonana niedawno przez krawca. Ale ile czasu przetrwa kawa�ek p��tna? Zreszt�, pomijaj�c szczeg�y kroju, niczym nie r�ni si� od tych, kt�re wisz� w co drugim magazynie rekwizyt�w filmowych... Nawet wygas�y alternator, stoj�cy w k�cie, jest zupe�nie zwyczajny. Setki hermetyst�w przed S�dziwojem budowa�o takie piecyki. Dzi� wprawdzie nikt ich nie robi, ale wcze�niej czy p�niej alchemia odzyska nale�ne jej miejsce. Kto wie, mo�e alternatory b�d� nawet wytwarzane maszynowo? Mistrz przymyka oczy. Potrzeba zaznaczania swojej obecno�ci na piaskach czasu jest dla niego naturalna. Budzi si� w nim szalona ch�� kreacji. Stworzy co� niezwyk�ego, doskona�ego. Przedmiot, kt�ry przetrwa tysi�clecia i b�dzie wzbudza� pe�ne szacunku zdumienie. W notesie zaczyna kre�li� szkic. G�owni� zaznaczy� tylko kilkoma poci�gni�ciami o��wka, koncentruje si� na jelcu i r�koje�ci. Wysz�a mu nieco podobna do bator�wki, ale jednocze�nie inna. Naznaczy� j� silnym, indywidualnym pi�tnem. Zaklnie w ni� troch� swojego szale�stwa i geniuszu. Szkoda tylko, �e na ziemi nie znajdzie wroga do�� szlachetnego, by stawi� mu czo�a z czym� takim w r�ce... Deszcz b�bni o szyby okien wprawionych w po�a� dachu.
Nocny stra�nik przeci�ga si� w swojej s�u�b�wce. Muzeum archeologiczne jest chyba ostatnim miejscem, gdzie mo�na by si� w�ama�: grube, poklasztorne mury, ma�e okienka, solidne kraty, pami�taj�ce czasy, gdy w budynku mie�ci�o si� wi�zienie. Do tego wszystkiego nowoczesny system alarmowy. Jednak miejscowe zbiory to nie tylko stosy starych skorup oraz kamienne siekierki. W magazynach i salach wystawowych zgromadzono pi�kn� kolekcj� zabytk�w pochodz�cych z Egiptu, Mezopotamii, Palestyny, Grecji, Chin... To mo�e przyci�gn�� z�odziei. Na �wiecie s� masy pozbawionych sumienia kolekcjoner�w, gotowych da� niez�y grosz za tego typu zabytki. A zatem trzeba czuwa�. Ile mo�e by� warta egipska stela nagrobna? Ochroniarz wzdycha. No w�a�nie, ten zakichany Egipt. Przez ostatni� godzin� ogl�da� ameryka�skie filmid�o o o�ywionej mumii egipskiego kap�ana. Trzeba przyzna�, �e dranie nakr�cili je bardzo dobrze. Sugestywnie. Kap�an zrobi� niez�� demolk�, zanim uda�o si� go zneutralizowa�. Dzwoni budzik. Pora na conocny obch�d sal. Latarka, pistolet, kr�tkofal�wka... Niepotrzebnie ogl�da� te g�upoty. Na pocz�tek skontroluje pomieszczenia na pi�trze. Nic ciekawego. Z ciemno�ci promie� �wiat�a wy�awia pos�g s�owia�skiego b�stwa wydobyty w 1848 roku z rzeki Zbrucz. Przed kamienn� statu� le�y bukiet �wie�ych kwiat�w. M�czyzna m�g�by przysi�c, �e jeszcze kilka godzin temu, gdy przejmowa� dy�ur na obiekcie, niczego podobnego tu nie by�o. Ale przecie� �aden neopoganin nie wlaz� w nocy do chronionego budynku. Ostatnia sala jest pusta. Stra�nik wraca amfilad�, czuj�c na karku mrowienie, jakby poga�ski ba�wan patrzy� w �lad za nim. Skorupy, kamienne siekierki, ci�arki tkackie, fibule z br�zu... Plon dziesi�tek wypraw archeologicznych. Ka�dy z tych eksponat�w to wiele godzin machania �opat�. A� tyle i tylko tyle. No i, niestety, nadesz�o to, co najgorsze. Sala egipska. Pracownik muzeum wy��cza alarm i wchodzi do �rodka. Pos��ki bog�w, amulety... Nic ciekawego. Korytarzyk i kolejne pomieszczenie. Nie lubi tu przychodzi�. Na �cianach fragmenty stel grobowych, papirusy i wreszcie to, co najpaskudniejsze - siedem egipskich mumii. Stra�nik obchodzi sal� pod �cianami, byle dalej od zabalsamowanych kolesi�w �pi�cych w trumnach. Brrr - niedawno ogl�dany film co chwila staje mu przed oczyma. Powinni to dra�stwo odes�a� z powrotem do Egiptu. Po choler� ryzykowa�... Lekki blask po lewej. Odwraca si�, celuj�c z pistoletu. Na szcz�cie to tylko �wiat�o latarki odbi�o si� w szkle gabloty. Kop adrenaliny, i strach zanika. Po pierwsze, nie ma �adnego ryzyka. W realnym �wiecie mumie nie wstaj� z grob�w. Po drugie, nawet jakby o�y�y, to s� zapl�tane w banda�e. Po trzecie, nawet gdyby si� wypl�ta�y, to z pancernych gablot nie wylez�. Po czwarte, jakby wylaz�y... Trzymaj�c w z�bach latark�, prze�adowa� z trzaskiem spluw�. Kaliber dziewi�� milimetr�w, pi�tna�cie naboj�w. Nie ma na �wiecie mumii na tyle odwa�nej, by zaryzykowa� postrza� z takiej broni.
Pada� deszcz, nad Krakowem wstawa� grudniowy poranek. Nadkomisarz Przyborski zlustrowa� wn�trze pokoju. Plazmowy telewizor, na oko s�dz�c dwudziestoo�miocalowy, kosztowny dywan na pod�odze, obraz na �cianie to "prawdziwy Kossak". Sprz�t graj�cy najwy�szej klasy. Spory salonik, du�e, niemal panoramiczne okno wychodzi na mikroskopijny ogr�dek. Mieszkaj� sobie ludziska. Butelka pi��dziesi�cioletniego wina na stole, troch� zosta�o na dnie. Flesz zapala mikroskopijne ogniki w krysztale kieliszka. Ile lat mo�e mie� ten kawa�ek szk�a? Sto, mo�e sto pi��dziesi�t. Wygodne, obite sk�r� fotele, antyczna kom�dka. Sam st� te� ma swoje lata, intarsjowany blat z inicja�ami Ludwika Napoleona zdradza wiek. Wn�trze urz�dzono ze smakiem i nawet pewn� doz� wyrafinowania. Policjant westchn��. Z�apa� si� na my�li, �e przyjemnie by�oby tak mieszka� albo chocia� usi��� na kilka minut, popatrze� w p�omienie buzuj�ce w kominku. Przyjemny pokoik. Tylko zw�oki w�a�ciciela, przygwo�d�one rapierem do pod�ogi, i ci�ki od�r �mierci psuj� efekt. A zatem koniec kontemplacji, czas na obowi�zki. Odszuka� wzrokiem praktykanta. Student, nieco zielony na twarzy, trzyma� w d�oni notatnik oprawiony w p��tno i tandetny d�ugopis z bazaru. - Powiedz no mi - zacz�� Przyborski nieco protekcjonalnym tonem jak� tu widzisz przyczyn� zgonu? Praktykant, powstrzymuj�c md�o�ci, pochyli� si� nad cia�em. - Hmmm - mrukn��. - Opuchni�ty j�zyk, posinia�e wargi i odbarwienie podniebienia wskazuj� na to, �e zosta� otruty, potem strzelono mu w g�ow�, a gdy by� ju� martwy, dla pewno�ci przyszpilono rapierem. - Dlaczego s�dzisz, �e ju� nie �y� w chwili przybicia?
- Ten, kto go przygwo�dzi�, pomyli� strony lew� i praw�; rapier nie jest wbity tam, gdzie znajduje si� serce, ale po drugiej stronie. Gdyby kole� �y�, prawdopodobnie zacisn��by d�onie na ostrzu. W dodatku krwawienie, jak na tak� ran�, by�o minimalne. - W porz�dku. Jedna zasada. O nieboszczykach nale�y wyra�a� si� z wi�kszym szacunkiem - pouczy� go surowo. - Co mo�esz powiedzie� o postrzale w g�ow�? - Trafiono go w twarz z obrzyna, gdy le�a�. S�dz�, �e to prawdopodobnie kula dubelt�wkowa na dziki. Strza� wywo�a� natychmiastow� �mier�, zreszt� trudno �eby by�o inaczej. - Z trudem prze�kn�� �lin�. Widok nie by� przyjemny. Twarz jako tako wygl�da. Pocisk przeszed� przez czo�o i, zgruchotawszy ty� czaszki, utkwi� w pod�odze. Wyd�ubano go ju� i pos�ano do laboratorium. Woko�o cia�a zasch�y rozbryzgi krwi oraz m�zgu, poniewiera�y si� strz�pki sk�ry, w�os�w i ko�ci. Sprawca, oczywi�cie, wdepn�� w posok�. Lekko zbr�zowia�e �lady but�w ci�gn�y si� a� do drzwi wej�ciowych. Traseolodzy b�d� zachwyceni. - �rednica rany wlotowej?
Praktykant wyj�� suwmiark�. Dwa punkty za pomys�owo�� - zabra� j� ze sob� z w�asnej inicjatywy. Minus trzy za nieuctwo. Na trzecim roku powinien ju� wiedzie�, jakich narz�dzi u�ywa si� do pomiar�w anatomicznych. - Siedemna�cie milimetr�w. To prawie tyle, co irackie dzia�ko przeciwlotnicze. Dziwne... Do obrzyna nie pasuje, jaki� samopa�? - Mo�e balistyka co� wydedukuje. Jeszcze jakie� spostrze�enia? - To by�a egzekucja. - M�ody wskaza� r�kawice le��ce na zw�okach. - Czyta�em o tym. Kat rzuca na cia�o r�kawiczki po wykonaniu wyroku. A �e u nas kara �mierci jest zniesiona, s�dz�, �e to mog�o by� zab�jstwo zlecone z zagranicy. Na przyk�ad denat narazi� si� jakiemu� szejkowi, ten wys�a� za nim siepaczy, dopadli go i zlikwidowali. Trzy punkty za wiedz� historyczn�. Minus pi�� za nadmiern� fantazj�. Plus jeden za szukanie rozwi�za� niekonwencjonalnych. M�ody my�li intensywnie, trawi�c w�asn� wypowied�. Nie, zaraz. Nie szejk, bo to z r�kawicami to nasz europejski obyczaj. Przygwo�d�enie rapierem do ziemi... Hmmm. Mo�e z�ama� zasady obowi�zuj�ce w jakim� tajnym bractwie? To morderstwo posiada pewne znamiona rytualne. Je�li kolejno�� dzia�a� sprawcy odczytali�my prawid�owo, to wbijanie rapiera nie mia�o ju� sensu. Chyba �e by�o podyktowane jakim� obyczajem... Masoni za zdrad� rozcinaj� brzuch, wi�c mo�e to r�okrzy�owcy albo templariusze? Nadkomisarz popatrzy� na praktykanta z pow�ci�gliwym zainteresowaniem. - Kontynuuj - poleci� i dopisa� mu jeszcze dwa punkty. Za interdyscyplinarno�� zainteresowa�. Laboratorium kryminalistyczne pracuje pe�n� par�. Kurier na motocyklu przywi�z� komplet raport�w. Jeszcze jedna kawa, policjant jest na nogach od przesz�o dwudziestu czterech godzin. Czyta� i nie rozumia�. Nie m�g� skupi� wzroku. - Co� nie tak? - Praktykant zauwa�y� jego zaskoczenie.
- To jaka� paranoja, zreszt�, zobacz sam. - Poda� mu plik kartek. - Balistyka zbada�a pocisk. To w og�le nie by� nab�j, ale o�owiana kula wielko�ci przepi�rczego jaja. Pr�bki py�u pobrane z blatu i ubrania denata to niedopalony w�giel drzewny oraz siarka. Jest jeszcze domieszka czego�, prawdopodobnie saletry. - Czarny proch - oceni� praktykant. - Kto� r�bn�� tego cz�owieka z zabytkowej broni. Mo�e warto przej�� si� z t� kul� i pokaza� j� fachowcom? - Dobry pomys�. W Krakowie jest mn�stwo specjalist�w. Zajmij si� tym jeszcze dzisiaj. - A zawarto�� kieliszk�w?
- No w�a�nie. - Potrz�sn�� kolejnym plikiem kartek. - Tu si� dopiero zaczynaj� fiko�ki. W pierwszym znaleziono �ladowe ilo�ci tetraheksanolu. - Co to jest, u licha? - zdumia� si� m�ody.
- Chemicy twierdz�, �e alkohol. Ma jakie� tam w �rodku wi�zanie chemiczne na krzy�. Diabli wiedz�, co to. Ale napisali mi, �e dzia�a kilkana�cie razy mocniej ni� etylowy. Dawka �miertelna to jakie� pi��dziesi�t gram�w. Ale pity z umiarem jest w zasadzie nieszkodliwy. - O, w mord�. Mo�na to gdzie� kupi�? Minus trzydzie�ci punkt�w za alkoholizm. - Sprawdzimy. W drugim kieliszku osad z chlorku z�ota. By� rozpuszczony w czym� bardzo lotnym, niewykluczone, �e w czystym spirytusie lub eterze. - Chlorek z�ota to te� trucizna. Plus pi�� za wiedz� chemiczn�. - Owszem. I jest obecny w wymazie z gard�a denata. Pewnie sekcja wyka�e go tak�e w �o��dku. - Innymi s�owy, spotkali si� dwaj przyjaciele, ka�dy wla� sobie innej trutki i stukn�li si� kieliszkami nad sto�em. A potem ten mniej otruty dobi� kumpla strza�em z muszkietu lub czego� podobnego. - My�l�, �e mo�emy za�o�y� tak� ewentualno��. Mo�e ten od tetraheksanolu zorientowa� si�, �e kumpel go truje, i waln�� go z broni palnej? - A sam to niby �wi�ty? Przecie� i tamten dosta� trucizn�. A mo�e by� jeszcze kto� trzeci? Przecie� zamek w drzwiach nie wy�ama� si� sam. - Nie da si� wykluczy�. Na kilku meblach s� zatarte odciski palc�w, jakby kto� czego� szuka�, ci�gn�c za ga�ki i otwieraj�c szuflady przez szmatk�, star� poprzednie... Najpierw sprawd�my kul�.
D�ugonoga Murzynka siedz�ca po przeciwnej stronie biurka nazywa si� Anysza Safez. Starannie uczesana, w nienagannie skrojonej garsonce, m�wi �wietnie po angielsku. Dziekan wydzia�u orientalistyki popatrzy� na le��cy przed nim kontrakt i podrapa� si� w zadumie po g�owie. Nowa lektorka j�zyka fusha dopisa�a do umowy jeden punkt. Uczelnia ma zagwarantowa� jej ca�kowite bezpiecze�stwo. A zw�aszcza chroni� przed wampirami. - Chyba jeste�my w stanie zaaprobowa� ten warunek - powiedzia� i z�o�y� sw�j podpis w odpowiednim miejscu.
�sma rano. Dzieci ju� w szko�ach, a miasto budzi si� do �ycia... Mnich z zakonu dominikan�w wszed� do kantoru wymiany walut. Przed wyjazdem wycieczki do Rzymu przeor nakaza� mu zakupi� nieco tej nowej szata�skiej waluty euro. Kantor prowadzi� tak�e skup i sprzeda� z�omu z�ota. W gablotce wystawiono gar�� drobnej bi�uterii. Pomi�dzy grubymi dresiarskimi bransoletami i cienkimi pier�cionkami bystre oko zakonnika wypatrzy�o co� naprawd� interesuj�cego. Bry�� kwarcu, upstrzon� male�kimi samorodkami. Pi�kny okaz geologiczny. - Widz�, �e podoba si� panu nasz nabytek. - U�miechn�� si� kasjer. - Mo�na obejrze� to dok�adniej?
- Jasne. - Pracownik kantoru otworzy� pancern� gablot� i wr�czy� mu kamie�. Dominikanin d�ugo i w milczeniu ogl�da� kawa�ek ska�y. Tu jest g�ra, a tu d�... Ziarna z�ota uk�adaj� si� nieprawid�owo. Wygl�daj�, jak gdyby kto� obsypa� p�ynny kwarc grudkami, kt�re pod wp�ywem wysokiej temperatury stopi�y si� w krople i zaton�y w skalnym cie�cie. Wida� nawet kierunek, w jakim rozsypywa� samorodki. Nast�pnie mas� wylano z tygla i opryskano wod�, by kamie� g��boko pop�ka�, przybieraj�c naturalny wygl�d. Po co kto� tak si� m�czy�? - Czy to jest do kupienia? - zapyta� po chwili namys�u.
- W zasadzie my�leli�my, �eby zostawi� sobie na wyposa�eniu. Przyci�ga wzrok klient�w... Z drugiej strony, jest tu ze dwie�cie gram�w kruszcu. Nie bardzo nas sta� na zamro�enie takiej ilo�ci got�wki... Dwie�cie gram�w, czyli cena wyniesie oko�o siedmiu tysi�cy z�otych? Kasjer powa�nie kiwn�� g�ow�.
- Mam propozycj�. Przetnijmy to na p�, ja kupi� po�ow�, druga zostanie tutaj, jako dekoracja. - To brzmi nieg�upio... Tylko jak to ciachn��? Naprzeciwko jest sklep z minera�ami i pracownia jubilerska. Z pewno�ci� zechc� nam pom�c.
Rozdzia� II
Deszcz przesta� pada�. Och�odzi�o si�. Prawie wp� do dziewi�tej. Stanis�awa uderzy�a pi�tami boki jasnobr�zowej klaczy. Ko� przeszed� w trucht. Czy mo�e by� co� przyjemniejszego ni� przeja�d�ka o �wicie krakowskimi Plantami? Drzewa stoj� nagie i mokre, wilgotna ziemia pachnie upajaj�co. Trawy kilka dni temu zwarzy� przymrozek. �wir przyjemnie chrz�ci pod ko�skimi kopytami. Wylot Szewskiej, ju� niedaleko. Spojrza�a na zegarek. Nie sp�ni si�. Jednak nie mia�a tego dnia szcz�cia. Min�a patrol policji w odleg�o�ci minimum p�tora metra, a oni, nie wiedzie� czemu, przestraszyli si�, zacz�li gwizda� i macha� r�kami. Z trudem uspokoi�a konia. Zawr�ci�a, osadzi�a klacz i popatrzy�a na nich z g�ry. - Czy panowie zwariowali? - Jej s�owa pada�y ci�ko, jak odlane z o�owiu. - Ko� si� przestraszy�, m�g� ponie��! A jakby tak kogo� stratowa�? Funkcjonariusze gapili si� na ni� z rozdziawionymi ustami. Prosz� pani. - Najwy�szy z nich odzyska� g�os. - Prosz� zej�� z konia. Rzuci�a mu wynios�e spojrzenie, jakby zastanawia�a si�, czy w og�le ma wype�nia� jego polecenie. Wreszcie zeskoczy�a jednym zgrabnym ruchem. Tego dnia ubrana by�a w eleganck� garsonk�," toczek oraz buty do konnej jazdy, mi�kkie, o wysokiej cholewce, robione na zam�wienie. Pod pach� dzier�y�a sk�rzan� teczk�, w d�oni trzyma�a szpicrut�. Str�j i wyraz twarzy znamionuj�cy ca�kowite przekonanie o s�uszno�ci jej racji powinny wgnie�� ich w ziemi�... B��d. Straci�a przewag�. Okaza�o si�, �e jest o g�ow� ni�sza od najdrobniejszego z policjant�w. Trudno narzuca� innym swoj� wol�, gdy trzeba patrze� do g�ry. - Czy pani postrada�a zmys�y, pcha� si� tu z koniem? - Gliniarz by� surowy i zasadniczy. No to sp�ni si� do pracy. Drugi raz w �yciu. Co za ha�ba. Aha. I jeszcze trzeba ustawi� tych trzech. - Nie rozumiem. - Zmierzy�a ich pe�nym zaskoczenia spojrzeniem. - Co to znaczy, nie wolno tu je�dzi� konno? - No, nie wolno - t�umaczy� cierpliwie dow�dca patrolu. - B�dzie mandat. I punkty karne... Hmmm... - Spostrzeg�, �e ciut si� zagalopowa�. Mo�e pokaza� im etiopski paszport dyplomatyczny i odes�a� nadgorliwc�w w diab�y? Nie taki g�upi pomys�.
- Ma pani prawo jazdy? - zapyta� konkretnie drugi. Tylko tego brakowa�o. Jej twarz st�a�a ze z�o�ci. - Wybacz� panowie, spiesz� si� do pracy i nie mam czasu wys�uchiwa� podobnych g�upot. Je�li rzuc� panowie okiem w regulamin tego parku... - Z torby wyci�gn�a nieco po��k�� ksi��eczk�. - O, prosz�, paragraf dwudziesty si�dmy. - Na terenie Plant krakowskich dozwolone jest odbywanie przeja�d�ek konnych w godzinach porannych i popo�udniowych, pod warunkiem wszak�e poruszania si� �cie�kami oznaczonymi na za��czonym planie - przeczyta� zbarania�y dow�dca. - O kurde? - zdziwi� si� jego towarzysz.
�wietnie. Konsternacja. Teraz trzeba umiej�tnie narzuci� sw�j punkt widzenia. - Wypraszam sobie takie s�owa w mojej obecno�ci.
- Stanis�awa, kiedy chce, umie przybra� postaw� prawdziwej damy. - Najmocniej przepraszam - b�kn�� gliniarz.
- Zaraz, zaraz. - Szef patrolu uwa�nie obejrza� kart� tytu�ow�. - To jest regulamin parku z 1837 roku. - I co z tego? - Spojrzenie b��kitnych oczu przewierca�o go na wylot. - Od dawna obowi�zuje nowy regulamin. Jest tam, na tablicy. - Wskaza� kierunek. - Chod�my i poczytajmy sobie. - A jednak si� sp�ni! Diabli nadali tych s�u�bist�w. Zatrzymali si� przed tablic�, na kt�rej widnia� wyci�g z regulaminu. Wielu rzeczy zakazano i w wi�kszo�ci przypadk�w s�usznie... Nie ma tu przepisu zabraniaj�cego jazdy konnej.
- Stanis�awa jako pierwsza przelecia�a wzrokiem plansz�.
- Skoro pierwotny regulamin nie zosta� uchylony, to obawiam si�, �e nadal obowi�zuje. - Wyj�a dow�dcy swoj� ksi��k� z d�oni i w�o�y�a do torby. - Przepraszam, sp�ni� si� do pracy... - Eeee... - powiedzia� uczenie najwy�szy. - Po�egnam pan�w. Wskoczy�a na siod�o i oddali�a si� z godno�ci�. Policjanci popatrzyli po sobie. - To co, mo�na tu je�dzi� czy nie? - zafrasowa� si� ten najdrobniejszy. - A cholera wie. Widzia�e� tu kiedy� kogo� na szkapie?
- No. Par� lat temu. Ale nie na koniu, tylko na skuterze. - I co, z�apali ich?
Nie, to by�a Stra� Miejska. Patrolowali teren. Ale cywili nie widzia�em. Chocia� jakby nie by�o wolno, to i stra�nicy by przecie� nie,wjechali - b�ysn�� pomys�em. Odprowadzili wzrokiem oddalaj�c� si� amazonk�. I naraz poczuli, �e wolno tu je�dzi�. Dlaczego nie? �adna dziewczyna, siedz�ca z gracj� na �licznej br�zowej klaczy, znika�a w perspektywie parkowej alejki. Wkomponowana idealnie w rzeczywisto��, sta�a si� jej elementem. Przecie� to jasne, �e tak estetyczny widok nie mo�e by� nielegalny...
Uczennice zebra�y si� na sali gimnastycznej. Dzwonek w�a�nie przebrzmia�, ale nauczycielka jako� si� nie pojawia�a, cho� do tej pory zawsze by�a troch� przed czasem. - Zachorowa�a - ucieszy�a si� Magda. - Twarda babka, ale grypa okaza�a si� silniejsza... - A mo�e uciek�a. - Na twarzy Gosi odmalowa�o si� rozmarzenie. Us�ysza�y czyje� kroki na schodach. Ale to tylko Monika. Dziewcz�tom wyrwa�o si� westchnienie ulgi. - Panna Stanis�awa prosi na boisko. - U�miechn�a si� ksi�niczka. Ch�ralny j�k wystarczy� za odpowied�.
- W grudniu? - szepn�a ze zgroz� Magda.
Ale ich kole�anka ju� wysz�a. Chc�c nie chc�c posz�y w jej �lady. Po nocnym deszczu zrobi�o si� bardzo ch�odno. Ziemia jest mokra, na drzewach nie ma ju� li�ci. Nauczycielka siedzia�a na grzbiecie niedu�ej, br�zowej klaczy. Popatrzy�a z g�ry na swoje uczennice. - Dzi� w programie zaj�� mamy podstawy jazdy konnej. - W jej oczach zap�on�y figlarne iskierki. - Ko�, jaki jest, ka�dy widzi - zacytowa�a Joachima Benedykta Chmielowskiego. Lekko zeskoczy�a na ziemi�. - Kt�ra pierwsza chce si� przejecha�? Zaczepi�a karabi�czykiem link� asekuracyjn� do uzdy. Spojrza�a pytaj�co na uczennice. Wszystkie niepewnie cofn�y si� o krok. - No, co wy? To tylko ko�...
Patrzy�y w ziemi�. �adna si� nie ruszy�a. Tego nie przewidzia�a. S�dzi�a, �e przynajmniej po�owa dziewcz�t z grupy siedzia�a cho� raz w siodle. To przecie� panienki z dobrych dom�w, powinny chodzi� na lekcje tenisa, jazdy konnej, gry na pianinie... - Monika?
Ksi�niczka spokojnie wysz�a przed szereg. Klacz ostrzegawczo po�o�y�a po sobie uszy. Wyczu�a wampira sz�stym zmys�em. Stanis�awa przygryz�a wargi. Zapomnia�a... Nie - mrukn�a. - Wracaj na miejsce, ty przecie� umiesz... A szko�a to miejsce, gdzie uczymy si� rzeczy nowych. Gosia. Brunetka z warkoczem sz�a jak na �ci�cie. Wyra�nie zblad�a. - Hej, mo�e tak troch� odwagi? - parskn�a nauczycielka. - Konie, owszem, gryz� i kopi� - chyba niepotrzebnie o tym powiedzia�a - ale tylko w okre�lonych przypadkach. Uczennica zblad�a jeszcze bardziej, jakby mia�a zaraz zemdle�. - Jazda konna jest �atwa i przyjemna... Zaczep stop� o strzemi� i hop, na g�r�. Dziewczyna jako� si� wdrapa�a, opad�a w siod�o z gracj� worka kartofli. Klacz obejrza�a si�, zdziwiona, i cicho parskn�a. - Si�d� prosto, �okcie przy bokach, rany, z�ap cugle. Gdzie si� przechylasz, chcesz spa��?! I nawet nie pr�buj zsiada�. Wio. No i czemu beczysz? Histeryczka. Szesnastoletnia panna, a ryczy, jakby z przedszkola wypu�cili. Ja w waszym wieku nie wyobra�a�am sobie dnia bez godziny w��czenia si� konno po stepie! Z�a�, poka�� wam, jak to fajnie... Wskoczy�a na siod�o i zrobi�a ma�e k�ko.
- Dobra - westchn�a, zsiadaj�c z konia. - Kt�ra nast�pna? Beksy! Wszystkie, nie wiadomo dlaczego, cofn�y si� o krok. Z t� konn� jazd� chyba troch� jej nie wysz�o. Musi wymy�li� co� ciekawego na kolejn� lekcj�. Mo�e poprowadzi zaj�cia z fechtunku? Dyrektor spojrza� przez okno gabinetu. Widok nauczycielki na koniu nieco go rozczuli�. Ta to ma pomys�y, ca�y czas kombinuje, jak tu uczennicom dostarczy� troch� rado�ci... Polonista siedzia� w pokoju nauczycielskim i przegl�da� prace. W�a�nie zrobi� dwugodzinny sprawdzian z przerobionego dzia�u. Prace by�y dziwnie podobne do siebie. Uczennice opanowa�y materia�, wyci�gn�y wnioski, niebawem zapomn�... Czyta� z rosn�cym zniech�ceniem. Dziewcz�ta zreferowa�y pogl�dy autora podr�cznika, cz�� uzupe�ni�a je o to, czego nauczy�y si� na lekcji, tylko nieliczne dokona�y tw�rczej syntezy. Na tym tle wybija�a si� praca Moniki. Nauczyciel czyta� r�wne rz�dki pisma. Kaligrafia jest ciekawa, niekt�re litery Serbka pisze inaczej, ni� jest to przyj�te w Polsce, ale ka�da z nich jest pi�knie dopracowana. Praca wygl�da�a nieomal jak wydruk. Dziewczyna u�ywa�a wiecznego pi�ra i nie oddziela�a kraw�dzi arkusza kresk�, ale mimo to marginesy s� r�wniutkie. B��d�w ortograficznych nasia�a ca�� mas�, gramatycznych te� troch�, za to tre�� stawia�a poloni�cie w�osy na g�owie. Autorka pracy wypowiada�a si� na niekt�re tematy szczerze i bezlito�nie. Tezy z podr�cznika obali�a kilkoma celnymi przyk�adami, jego w�asne tezy... hmmm, te� odpar�a i to cholernie inteligentnie. Rozbi�a jego tok rozumowania na kawa�ki i wdepta�a profesora w ziemi�. Nauczyciel brn�� przez tekst coraz bardziej zdumiony. By�o w nim mn�stwo cytat�w z dzie� klasycznych zapisanych po grecku i w t�umaczeniu. Niekt�re utwory zna, o innych tylko s�ysza�... Waha� si� tylko przez chwil�. Ocena celuj�ca.
Alchemik odnalaz� odpowiedni pok�j w kuratorium. W dawno nieodnawianej klitce niewiele si� mie�ci�o. Sta�o tu biurko z komputerem oraz szafa z aktami. Wsz�dzie wala�o si� pe�no papier�w. Mistrz Micha� skrzywi� si� w duchu. Biurokracja w Polsce poczyni�a ogromne post�py, od kiedy by� tu ostatnio. Tysi�ce ludzi siedzi i przek�ada formularze zamiast robi� co� po�ytecznego, na przyk�ad kopa� rowy melioracyjne... - Uprawnienia nauczycielskie? - Urz�dniczka otaksowa�a go nieprzychylnym wzrokiem. On te� j� otaksowa�. Rudawa, w garsonce, palce pokryte pier�cionkami, z�o�liwo�� wypisana na twarzy. - No w�a�nie. - Spokojnie skin�� g�ow�. - Takie, kt�re daj� prawo uczenia w szkole. - Mamy dwa o�rodki doskonalenia zawodowego dla nauczycieli. Oba organizuj� kursy, wprawdzie zaj�cia ju� si� zacz�y, ale bez problemu znajdzie si� wolne miejsce. B�dzie pan tylko musia� nadrobi� zaleg�o�ci. Zapisz� panu adresy. Zaj�cia s� p�atne. Skrzywi� si� w duchu. A wi�c o to chodzi. Najpierw za pomoc� kuratorium tworzy si� niepotrzebn� barier� administracyjn�, a potem furtk� do jej omini�cia. A w rzeczywisto�ci chodzi tylko o jedno - z�upi� ka�dego, kto si� nawinie. Wydusi� mu cho�by z gard�a ostatni grosz... Wyszed� z biura z uczuciem ulgi. Spojrza� na kartk�. Jeden o�rodek pa�stwowy, jeden prywatny. I oba nawet niedaleko. A zatem w drog�. Zacz�� od pa�stwowego, bo by�o bli�ej. - Owszem, organizujemy kursy - powiedzia�a baba za biurkiem. Wygl�da�a jak klon tej z kuratorium. - Obecny rozpocz�� si� w ubieg�y poniedzia�ek, wi�c bez problemu nadrobi pan zaleg�o�ci. Ca�y cykl obejmuje sze��dziesi�t godzin zaj��, zako�czonych zaliczeniem. Zdaje sobie pan spraw�, �e ca�o�� kosztuje dwa tysi�ce osiemset z�otych? Alchemik drgn��. Spora kwota jak za prawo wykonywania niskop�atnego zawodu. Nauczyciel dostaje siedemset z�otych miesi�cznie, czyli cztery miesi�ce musi pracowa�, by pokry� wydatki za kurs. Chory, z�odziejski kraj... - Dysponuj� odpowiedni� kwot� - uspokoi� j�.
- Jakie ma pan wykszta�cenie?
W jej g�osie wyczu� dziwn� niech��. Co jest grane, przecie� nie przyszed� o nic prosi�. Chce tylko kupi� us�ug�, nawiasem m�wi�c nieprzyzwoicie drog�. Dlaczego to babsko traktuje go z g�ry? Zapewne z przyzwyczajenia. - Jestem doktorem nauk biologicznych, drugi fakultet historia, tak�e stopie� doktora. Ponadto uzyska�em nominacj� na cz�onka Boliwijskiej Akademii Nauk za odkrycia z dziedziny chemii fizycznej. - I pan chce pracowa� w szkole? - Kobieta wyda�a lekcewa��ce prychni�cie. - Owszem.
Dlaczego ten wypindrzony babsztyl okazuje mu tyle pogardy? Co z�ego w tym, �e kto� chce po�wi�ci� sw�j czas, by za marne pieni�dze dzieli� si� wiedz� z m�odymi lud�mi? - W kt�rej szkole pan pracuje?
W �adnej. Przecie�, �eby podj�� prac� w szkole, trzeba mie� uprawnienia pedagogiczne - t�umaczy� cierpliwie. - Nie mog� zapisa� pana na kurs, je�li nie pracuje pan w szkole. A tu go zaskoczy�a. Przez chwil� trawi� informacj�. Nie zrozumia�? Zapomnia� ojczystego j�zyka? Nie, to niemo�liwe. - To dla kogo s� te kursy? - zdumia� si�.
- Dla nauczycieli, kt�rzy pracuj� w szko�ach, ale nie maj� uprawnie� - wyja�ni�a ochoczo. - To jakim cudem zostali zatrudnieni?!
- No, pracuj�, ale nie maj� uprawnie� - powt�rzy�a, jakby zaci�a si� jej p�yta. No c�, pa�stwowy o�rodek doskonalenia nauczycieli to najwyra�niej skansen poprzedniego ustroju. Ale przecie� s� i prywatne centra szkoleniowe. A zatem vivat kapitalizm. Kto inny zarobi... Alchemik wszed� do �adnej willi, po�o�onej w niewielkim ogr�dku. Pod�oga by�a wy�o�ona panelami, meble dobrane ze smakiem. Urz�dniczka siedz�ca przy biurku, w przeciwie�stwie do tamtej z�o�liwej baby, u�miecha�a si� sympatycznie. Mistrz usiad� na wygodnym krze�le. - Chcia�bym zrobi� uprawnienia nauczycielskie.
- Kurs zacz�� si� dwa tygodnie temu, zaj�cia odbywaj� si� w soboty i w niedziele. Musi pan nadrobi� sze�� godzin zaj�� - wyszczebiota�a, gdy wyja�ni� jej pow�d swojej wizyty. - Ca�o�� trwa czterdzie�ci godzin i kosztuje trzy tysi�ce z�otych. Skin�� g�ow�, akceptuj�c warunki.
- Kt�ra szko�a pana skierowa�a?
- Nie pracuj� w szkole - wyja�ni�. - Chc� zrobi� uprawnienia i dopiero b�d� szuka� pracy. Taki zreszt�, zdaje si�, jest wym�g... - No co pan? Nie mo�emy przyjmowa� na kursy tak z ulicy. Musi by� skierowanie ze szko�y, w kt�rej pan pracuje. - �eby pracowa�, trzeba mie� uprawnienia. - Poczu� zawr�t g�owy. - Owszem, ale nie mo�emy przyj�� pana na kurs bez skierowania. W ci�gu ostatnich czterystu lat Alchemik dwa razy rozwa�a� pope�nienie samob�jstwa. Ale jeszcze nie pora na trzeci raz... - Kto wymy�li� ten idiotyzm? - zagadn��.
- To nie �aden idiotyzm. Takie jest polecenie Ministerstwa O�wiaty - z godno�ci� o�wiadczy�a panienka. Opuszczaj�c prywatny o�rodek szkolenia, Alchemik pomy�la�, �e z tym kapitalizmem w Polsce to jako� nie do ko�ca tak... - Witamy w krainie racjonalnej �wiadomo�ci - mrukn�� pod nosem. Us�ysza� kiedy� to zdanie przypadkiem. Od tamtej pory powtarza je, ilekro� natrafia na naprawd� wstrz�saj�ce przejawy ludzkiej g�upoty. Co ma zrobi� z niewygodnym, bezsensownym przepisem? Na przyk�ad omin��. - Powiada pan, �e pa�skim marzeniem jest nauczanie biologii? - zagadn�� dyrektor, taksuj�c przybysza d�ugim spojrzeniem. Ten u�miechn�� si� tylko w odpowiedzi. Siedzia� na krze�le jakby kij po�kn��. Niewysoki, ale barczysty. Wiele zawod�w, obci��aj�cych r�ne partie mi�ni i ko�ci, wyrze�bi�o jego sylwetk�. B��kitne oczy p�on� pod krzaczastymi brwiami, spojrzenie jest jednocze�nie twarde i marzycielskie. Tak patrz� odkrywcy, wynalazcy, podr�nicy. Broda prawie jak u Szamila Basajewa, ale ciemnoz�ocista, ma barw� dojrza�ego miodu. W ka�dym ruchu, w ka�dym ge�cie wida� pot�n� energi� �yciow�. D�onie twarde, naznaczone prac� fizyczn�, ale jednocze�nie kszta�tne. Zdumiewaj�cy okaz prawdziwego m�czyzny. - Dla naszego liceum by�oby zaszczytem zatrudni� kogo�, kto posiada tytu� doktora - dyrektor czuje, jak osobowo�� petenta dos�ownie go przygniata. - Jednak je�li nie posiada pan uprawnie� pedagogicznych... Spojrza� na le��cy przed nim papier. Dyplom wystawiony trzy lata temu przez uniwersytet w North York. Nie doczyta� nazwy miejscowo�ci. Wydaje mu si�, �e chodzi o Nowy Jork, a nie o ma�� uczelni� w po�udniowej Kanadzie. Doktor biologii. Cholera, nie ma ani jednego doktora w gronie pedagogicznym, a konkurencja przygrucha�a sobie a� trzech. Jak rozwi�za� ten problem? Zatrudni� na lewo? Mo�na za to straci� dotacj�... - My�l�, �e to da si� omin��. Posiadam prawo do nauczania na terenie Kanady i Boliwii. Na pocz�tek powinno wystarczy�, a je�li kuratorium si� przyczepi, skieruje mnie pan na kurs doskonalenia zawodowego. Ponadto mog� poprowadzi� cykl wyk�ad�w jako zaproszony zagraniczny specjalista. Dyrektor odetchn�� z ulg�. I jednocze�nie poczu� pewien podziw. Jego rozm�wca znalaz� rozwi�zanie problemu w ci�gu mo�e pi�ciu sekund. Powiedzmy, �e zatrudni� pana na okres pr�bny. Na przyk�ad trzy miesi�ce - zaproponowa� dyrektor. - A potem spr�bujemy zalegalizowa�. - Postaram si� nie zawie�� pa�skiego zaufania. Dyrektor czuje, �e s�owo tego cz�owieka ma swoj� wag�. Z nim nie trzeba podpisywa� umowy, nie ucieknie, nie oszuka, nie b�dzie na zapleczu produkowa� broni biologicznej jak jego poprzednik... - Michael Sedigovius - odcyfrowa� nazwisko z blankietu.
- W Polsce u�ywam nazwiska Micha� S�dziw�j.
- Tak jak ten s�ynny alchemik?
- M�j ojciec mia� poczucie humoru. - W zasadzie nie jest to k�amstwo. - Chyba b�d� musia� nostryfikowa� ten dyplom. - Jak� dziedzin� biologii si� pan zajmuje?
- W zasadzie genetyk�, ale w kontek�cie paleontologii i teorii ewolucji. Uko�czy�em te� histori�... - Dok�ada kolejne dyplomy z uniwersytetu w La Pa�. - W porz�dku. Zaj�cia zaczyna pan... - Dyrektor spojrza� na rozpisk�. - Jutro o �smej pi��dziesi�t pi��. Go�� spokojnie sk�oni� g�ow�.
Stary rzeczoznawca z muzeum Czartoryskich ogl�da� kul� w skupieniu i zadumie. Zak�adam, �e by�a przyczyn� �mierci lub zosta�a znaleziona na miejscu zbrodni - zauwa�y� wreszcie. Praktykantowi przemkn�y przez my�li stosowne punkty regulaminu s�u�by. - Nie mog� odpowiedzie� - odpar�.
- Sp�aszczenie wskazuje na to, �e uderzy�a w co�, na przyk�ad w ko��, t� stron�, nast�pnie grzybkowa�a i uderzy�a ponownie w tym miejscu. Dlatego jest taka zniekszta�cona. Kaliber pierwotny mniej wi�cej siedemna�cie milimetr�w... - To by si� zgadza�o. - Policjant kiwn�� g�ow�.
- Zosta�a odlana z formy dwucz�ciowej, i to zapewne bardzo dawno temu. - Dlaczego tak pan s�dzi?
- Po kolorze. Prosz� zobaczy�, przej�cie przez luf� a potem cia�o oczy�ci�o j�, ta powierzchnia pokry�a si� ju� �wie�ym tlenkiem, ale jego warstwa jest cieniutka. W tym wg��bieniu z wybit� punc� producenta zachowa�a si� pierwotna patyna, jest gruba prawie na milimetr. Ta kula musia�a przez dobre dwie�cie, trzysta lat le�e� i utlenia� si�... Mamy tu te� nieco tlenk�w siarki i sadz�. - Czy by�a zakopana?
- Nie s�dz�. Spoista gleba, na przyk�ad pobagienna, zakonserwowa�aby j� lepiej. Ta kula spoczywa�a na strychu, mo�e w skrzynce. Gdzie�, gdzie by� dost�p powietrza... - Rozumiem.
- Zastan�wmy si�, od czego mog�a by�... Na muszkietow� troch� za ma�a. Ale powinna pasowa� do tego. Wyj�� z szafki pi�kn� siedemnastowieczn� kr�cic�. Naci�gn�� zamek i odda� suchy strza�. - To gro�na bro�? U�miechn�� si�.
- Prosz� obejrze� denata i oceni�... Ten egzemplarz - naci�gn�� znowu - dostali�my po �mierci pewnego staruszka. By� wojskowym, wi�c m�g� bez problemu za�atwi� sobie nowoczesn� spluw�. Ale wola� chodzi� po mie�cie z t� zabytkow�... - Kto go zabi�?
Stary rzeczoznawca u�miechn�� si� pod nosem. Ech, te gliniarskie nawyki. - Umar� ze staro�ci...
Ksi�niczka siedzia�a w klasie. Fizyka. Nigdy nie lubi�a i nie rozumia�a tego przedmiotu. W dodatku program nauczania zosta� u�o�ony wyj�tkowo niefortunnie. Liczy�a, �e dowie si� czego� na temat odkrytej niedawno ciemnej materii, tymczasem tu w k�ko robi si� zadania o, na przyk�ad, bryle sztywnej, zsuwaj�cej si� po p�aszczy�nie... Po co to komu potrzebne? Przekszta�ca�a skomplikowany wz�r. Nagle dostrzeg�a przyczyn� i skutek. A jednak podr�cznik�w nie uk�adali kretyni. To by�a banda przebieg�ych cwaniaczk�w. Gdyby program obejmowa� to, co" naprawd� ciekawe w fizyce, nauczyciele musieliby mie� przygotowanie humanistyczne. Umiej�tno�� klarownego wy�o�enia, na przyk�ad, zasad funkcjonowania akcelerator�w jest w zasadzie niedost�pna dla absolwent�w uczelni technicznych. Wynik zadania zawsze jest ten sam. Fizyk nie musi nawet patrze�, jak przekszta�cono wzory. Wystarczy, �e sprawdzi, czy ostateczny efekt oblicze� klasy pasuje do klucza. A zatem system nauczania wytworzy� w ten spos�b nisz� ekologiczn� dla magistr�w nie do�� bystrych, by za�apali si� do pracy naukowej... Szkoda tylko, �e uczniowie niczego sensownego przez te lata si� nie dowiedz�. Ale ju� wcze�niej zauwa�y�a, �e szko�a nie szanuje ich czasu. Wi�kszo�� tego, co musz� wyku�, to informacje doskonale zb�dne.
Laszlo obudzi� si� ko�o po�udnia. Ubranie prawie wysch�o. Przeci�gn�� si�, zrobi� kilka pompek. W �o��dku mia� pusto, nie jad� od dwuch dni, ale to nie problem. Przywyk�. Dopiero po czterech - pi�ciu dobach g�od�wki czuje os�abienie. Naci�gn�� d�insy i koszul�. Przyda�oby si� �elazko, ale tu raczej go nie znajdzie. Przeszed� si� po budynku. Na parterze dwa sympatyczne mieszkanka, na pi�trze trzy. Wszystko, niestety, w stanie totalnej ruiny. Nie mo�e wyj�� ze zdumienia. Budynek le�y o rzut kamieniem od Starego Miasta. To chyba najdro�sza cz�� Krakowa. Tymczasem kamienice s� zapuszczone �e a� strach, a ten dom zachowa� tylko �lady dawnej �wietno�ci. Przez ostatnie p� wieku �y�a w nim jaka� ho�ota. Zapewne niedba�ych lokator�w zakwaterowano tu po wojnie w ramach wprowadzania ludu do centrum... Ale, u diab�a, czemu po wysiedleniu nikt nie przeprowadzi� remontu? Marnuj� si� miliony... Laszlo westchn��. Jego rodzina od trzech pokole� zajmowa�a si� wyszukiwaniem i likwidacj� wampir�w. Dziadek skasowa� dwa, ojciec cztery (ponadto ma na koncie dwie fatalne pomy�ki). A on, jak do tej pory, �adnego... Przyby� do stygn�cego po wojnie Kosowa o osiem dni za p�no. Ale alba�scy g�rale wskazali mu ciep�y jeszcze trop. Odszukanie wampira jest nieziemsko wr�cz trudne i kosztowne. W m�odo�ci w g�rach Siedmiogrodu Laszlo p�uka� z dziadkiem z�oto. Aby zdoby� kilka okruch�w metalu, przerzucali �opatami setki metr�w sze�ciennych ziemi i mu�u. Szukanie nie�miertelnych jest podobnie pracoch�onne. Sprawdzi� trzeba set