161
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 161 |
Rozszerzenie: |
161 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 161 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 161 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
161 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
tytu�: "K�OPOTY RODU PO�YCZALSKICH"
Autor: Mary Norton
T�umaczy�a: Maria Wis�owska
Tekst wklepa�: [email protected]
KOREKTA: [email protected]
Nasza Ksi�garnia Warszawa 1986
Rozdzia� Pierwszy
Pani May opowiedzia�a o tym najpierw mnie.
Nie,, mnie. Jak mog�aby opowiedzie� mnie - nieporz�dnej,
powolnej dziewczynie o chmurnych oczach, kt�ra naPewno zgrzyta�a w nocy z�bami? tylko Kasi. Tak , nie mnie, , ta dziewczynka nazywa�a si� Kasia.
A zreszt� imi� nie ma znaczenia. Po prostu w tym opowiadaniu b�dzie mowa o Kasi. w domu rodzic�w Kasi w Londynie Pani May wynajmowa�a dwa pokoje. By�a jak�� ich krewn�. Sypialnia jej znajdowa�a si� na pierwszym pi�trze ale mieszka�a w�a�ciwie w pokoju �niadaniowym. Naj�adniej wygl�da pok�j �niadaniowy, gdy S�o�ce �wieci rano, kiedy pok�j wype�niaj� s�oiki z marmolad�, po po�udniu przejrzyste �wiat�o i wtedy, przed zmierzchem, robi si� jako� dziwnie smutno. Ale Kasia, by�a ma�a, lubi�a ten smutek. Popo�udniu, wchodzi�a cichutko do pokoju pani May. O tej porze, ko�o pi�tej May uczy�a j� szyde�kowania. Pani May by�a niem�oda, zreumatyzowana i w�a�ciwie nie tyle surowa, ile pewna s�uszno�ci swego post�powania. W obecno�ci pani May Kasia nie by�a nigdy ani nieporz�dna, ani "dzika", ani samowolna. Pani May uczy�a j� tak�e wielu innych rzeczy, nie tylko szyde�kowania,
na przyk�ad: jak zwija� we�n� w jajowaty k��bek,
jak dzierga� dziurki i �adnie cerowa� po�czochy, jak
porz�dkowa� szuflady i jak zakrywa� to, co w nich
si� mie�ci, szeleszcz�c� materi� dla ochrony przed kurzem. - Dlaczego jeste� taka cichutka, moje dziecko? - zapyta�a pani May kt�rego� dnia, gdy Kasia siedzia�a bezczynnie, nieco przygarbiona, na ma�ym wy�cielanym sto�eczku. - Co ci si� sta�o? Zgubi�a� j�zyczek? - Nie - odrzek�a Kasia bawi�c si� guzikiem na
swym pantofelku. - Zgubi�am szyde�ko... (Obie robi�y
szyde�kowan� ko�dr�; do wyko�czenia pozosta�o jeszcze
trzydzie�ci kwadrat�w. Wiem, gdzie je po�o�y�am - doda�a szybko - na najni�szej p�ce z ksi��kami, zaraz za moim ��kiem.
- Na najni�szej p�ce? - powt�rzy�a pani May,
, a jej szyde�ko migota�o raz po raz w blasku ognia pal�cego si� na kominku. - Blisko pod�ogi? - Tak - odpar�a Kasia. - Szuka�am tak�e i na
pod�odze. Pod dywanem. Wsz�dzie. Tylko we�na le�a�a
na tym samym miejscu, tam gdzie j� zostawi�am.
- Och, moja droga! - zawo�a�a pani May. - Nie
chcesz chyba powiedzie�, �e oni s� tak�e i w tym
domu.
- Kto? - spyta�a Kasia.
- Po�yczalscy - rzek�a pani May i wydawa�o si�
w p�mroku, �e si� u�miecha.
, Kasia spojrza�a na ni�, troch� wystraszona.
Naprawd� istnieje co� takiego? - zapyta�a po chwili.
- Co takiego?
Kasia zamruga�a par� razy powiekami
- Takie ludki... takie dziwne domowe ludki, kt�re
po�yczaj� sobie r�ne rzeczy.
Pani May od�o�y�a swoj� rob�tk�.
- Jak to rozumiesz? - spyta�a.
- Nie wiem sama - odpar�a Kasia, patrz�c gdzie�
w bok i poci�gaj�c mocniej guzik od pantofelka.Nie, to niemo�liwe. A jednak - podnios�a g�ow� jednak czasami wydaje si�, �e oni musz� tu gdzie� by�.
- Dlaczego my�lisz, �e musz� tu gdzie� by�? - spyta�a
pani May.
- Dlatego, �e wci�� gin� jakie� rzeczy. Agrafki
na przyk�ad. Fabryki wci�� wyrabiaj� agrafki, ludzie
wci�� kupuj�, a agrafki nigdy nie mo�na znale��, kiedy
jest potrzebna. Gdzie one si� podziewaj�? Gdzie s� teraz, =w tej chwili? Mama kupuje stale, ju� chyba uzbiera�oby si� kilka setek - musz� przecie� gdzie� le�e�, nie mog�
by� porozrzucane po ca�ym domu!
- Nie, nie mog� by� porozrzucane po ca�ym domupowt�rzy�a pani May. - I r�ne inne rzeczy, kt�re ci�gle si� kupuje.
Wci��, wci��, wci��. Na przyk�ad o��wki i pude�ka
z zapa�kami, i lak, i zapinki do w�os�w, i pilniczki,
i naparstki...
- I szpilki do kapeluszy - wtr�ci�a pani Mayi bibu�a do atramentu. - Bibu�a te� - zgodzi�a si� Kasia. - Ale szpilki
do kapeluszy...
- A w�a�nie, �e si� mylisz - rzek�a pani May i zn�w
si�gn�a po swoj� rob�tk�. - Dla szpilek do kapeluszy
r�wnie� mo�na znale�� wyt�umaczenie.
Kasia spojrza�a na pani� May zdziwiona.
- Jakie wyt�umaczenie? - spyta�a.
- Szpilka do kapelusza mo�e s�u�y� jako bro�. Alepani May roze�mia�a si� nagle - ale to wszystko brzmi tak bezsensownie i... - zawaha�a si� chwil� - to by�o ju� tak dawno. - Niech pani powie - poprosi�a Kasia - sk�d pani
wie o tych szpilkach do kapeluszy. Czy pani kiedy
widzia�a sama?
Pani May rzuci�a na ni� zdziwione spojrzenie.
- Tak, naturalnie... - zacz�a, ale Kasia przerwa�a jej
niecierpliwie:
- Nie chodzi mi o szpilki do kapeluszy, przecie�
wiem, �e pani je widzia�a... ale czy kt�rego� z tych... jak to pani przedtem powiedzia�a... Po�yczalskich? Pani May westchn�a.
- Nie - odpar�a szybko - nie widzia�am nigdy.
- Ale widzia� kto� inny - zawo�a�a Kasia - i pani
o tym wie! Tak, pani wie co� o tym!
- Uspok�j si�! - uciszy�a j� pani May. - Nie trzeba
m�wi� tak g�o�no!
U�miechn�a si� widz�c zamy�lon� twarzyczk� Kasi,
zmru�y�a oczy, jak gdyby patrzy�a gdzie� w dal, i zacz�a z wolna: - Mia�am brata...
Kasia przykl�k�a na sto�eczku.
- I on ich widzia�?
- Nie wiem - pani May potrz�sn�a g�ow�. - Tego
w�a�nie nie wiem.
Wyg�adzi�a rob�tk� le��c� na kolanach.
- Z mego brata by� taki kpiarz... Opowiada� nam
du�o r�nych historii, a wszystkie jednakowo nieprawdopodobne. Brat nie �yje - doda�a ciszej - zgin�� ju� dawno. By� pu�kownikiem, walczy� na p�nocnozachodnim pograniczu. Poleg�, jak to si� m�wi, �mierci� bohatera. - Jedyny brat? - spyta�a Kasia.
- Tak, to by� nasz jedyny, m�odszy brat... Przypuszczam, �e w�a�nie dlatego... - Pani May zamy�li�a si� na chwil� i zn�w u�miechn�a do siebie - tak, chyba w�a�nie dlatego mia� takie r�ne dziwne pomys�y i lubi� opowiada� niestworzone historie. Zazdro�ci� nam pewno, �e jeste�my od niego starsze i �e umiemy czyta� lepiej ni� on. A mo�e jeszcze i dlatego - pani May patrzy�a przed siebie zamy�lona - �e byli�my wychowani w Indiach, w kraju tajemnic, legend i czar�w. By�o w nim co�... co�, co kaza�o nam wierzy�, �e on widzi takie rzeczy, jakich nikt inny nie widzi. Czasem domy�la�y�my si�, �e on �artuje sobie z nas, ale czasem, no, nie by�y�my tego takie pewne... Pani May schyli�a si� i z w�a�ciwym sobie zami�owaniem
do porz�dku zmiot�a kupk� popio�u pod ruszt, po czym,
trzymaj�c wci�� jeszcze szczotk� w r�ku, zapatrzy�a si� w ogie�. - Jako ch�opiec by� do�� w�t�ego zdrowia: za pierwszym razem, gdy wr�cili�my z Indii, zapad� na zapalenie staw�w i opu�ci� ca�e p�rocze w szkole. Trzeba by�o wys�a� go na wie�, �eby m�g� szybciej wr�ci� do zdrowia. Pojecha� wi�c do naszej ciotki. P�niej i ja tam przyjecha�am. By� to bardzo dziwny, stary dom... Pani May zawiesi�a szczotk� na miedzianym haczyku, otar�a r�ce chusteczk� i powr�ci�a do swojej rob�tki. - Zapal lamp� - powiedzia�a.
- Jeszcze nie teraz - poprosi�a Kasia. - Prosz�; niech pani opowiada dalej. - Opowiedzia�am ci ju� wszystko.
- O, nie, nie wszystko! Stary dom... Czy nie tam zobaczy�... zobaczy�... tych?. . Pani May u�miechn�a si�. - Chcesz wiedzie�, gdzie on widzia� te domowe ludki? W�a�nie tam, tak nam m�wi�... i chcia�, �eby�my mu wierzy�y. Zdaje si�, �e sam nie widzia� ich nigdy, ale wiedzia� o nich wszystko. Bra� udzia� w ich �yciu, tak jakby istnia�y naprawd�. Mo�na by powiedzie�, �e sam prawie sta� si� Po�yczalskim. - Och, niech mi pani to opowie, b�agam! Prosz� postara� si� przypomnie� sobie wszystko od pocz�tku! - Ale� ja dobrze wszystko pami�tam - rzek�a pani May. - Chocia� to do�� dziwne, pami�tam o wiele lepiej ni� inne rzeczy, kt�re wydarzy�y si� naprawd�. A mo�e i to tak�e wydarzy�o si� naprawd�? Nie wiem, sama nie wiem. Gdy wracali�my do Indii, mia�am z bratem wsp�ln� kabin� na statku - moja siostra zajmowa�a inn�, razem z nasz� guwernantk�. Noce by�y bardzo gor�ce, nie mogli�my d�ugo zasn�� i gadali�my oboje ca�ymi godzinami. Powtarza� mi rozmowy z nimi, opowiada� najrozmaitsze szczeg�y, interesowa�o go, jacy oni s� i co robi�, i co... - A jak oni si� nazywali?
- Dominika, Str�czek i ma�a - Arietta.
- Str�czek? Jakie to dziwne imi�!
- Takie w�a�nie maj� dziwne imiona. Wyobra�aj� sobie, �e sami je wymy�lili, ale przecie� od razu wiadomo, �e zapo�yczyli je od ludzi. Tak samo, jak i wuj Arietty Henryk, i jego c�rka - Eggletina. Wszystko, co posiadaj�, jest po�yczone. Nie maj� nic w�asnego. A mimo to s� podobno bardzo dra�liwi i zarozumiali i uwa�aj�, �e ca�y �wiat do nich nale�y. - Jak to: ca�y �wiat?
- Uwa�aj�, �e ludzie zostali stworzeni tylko do brudnej roboty, �e s� to duzi niewolnicy, kt�rych maj� prawo wykorzystywa�. Tak przynajmniej m�wi� mi�dzy sob�. Ale brat przypuszcza�, �e w gruncie rzeczy bardzo si� boj�. I dlatego, �e wci�� s� tacy wystraszeni, wcale nie rosn�. Z ka�dym pokoleniem stawali si� coraz mniejsi i mniejsi, a� wreszcie stali si� tacy mali, �e mog� schowa� si� w mysiej dziurce. Dawniej nasi przodkowie w Anglii m�wili zupe�nie otwarcie, �e ludki domowe istniej�. - Tak - przytakn�a Kasia - s�ysza�am o tym.
- A teraz, je�li nawet s� jeszcze - ci�gn�a pani May - to znale�� ich mo�na tylko w domach bardzo starych i bardzo spokojnych, gdzie� na g�uchej wsi, tam gdzie ludzie maj� sta�e przyzwyczajenia. To ich chroni, te sta�e przyzwyczajenia ludzi - musz� wiedzie�, z kt�rych pokoi i w jakiej porze ludzie korzystaj�. Nie zostan� d�u�ej w miejscu, gdzie ludzie s� niedbali, dzieci niesforne, a zwierz�ta pokojowe - niezno�ne. Ten stary dom na wsi by� jak dla nich stworzony, chocia� mo�e i wydawa� si� im troch� zimny i pusty. Ciotka Zofia nie wstawa�a nigdy z ��ka - przed dwudziestu laty pad�a ofiar� wypadku na polowaniu - a pr�cz niej w domu by�a tylko s�u�ba: gospodyni Dorota, ogrodnik Felicjan i przychodz�ca od czasu do czasu sprz�taczka. Brat po przyje�dzie na wie� musia� du�o le�e� w ��ku i przez pierwszych par� tygodni domowe ludki w og�le nie wiedzia�y, �e w tym domu jest ch�opiec. Sypia� w dziecinnym pokoju, znajduj�cym si� za dawn� klas� szkoln�. Ta dawna klasa szkolna zosta�a zamieniona na lamus i ca�a zawalona by�a r�nymi gratami. Sta�y tam jakie� dziwaczne kufry, po�amana maszyna do szycia, stare biurko, st�, kilka krzese�, jaki� manekin krawiecki, niemodna pianola *, bo przecie� dzieci, kt�re na niej gra�y - dzieci ciotki Zofii - dawnoju� powyrasta�y, pozak�ada�y w�asne domy, powyje�d�a�y lub poumiera�y. Pok�j dziecinny s�siadowa� z klas�, brat m�g� wi�c widzie� ze swojego ��ka wisz�cy nad kominkiem obraz olejny, przedstawiaj�cy "Bitw� pod Waterloo", a przy �cianie oszklon� szafk�, w kt�rej sta� na p�ce bardzo stary, delikatnej roboty serwis do herbaty dla lalek. W nocy, gdy drzwi do klasy by�y otwarte, widzia� przed sob� o�wietlony korytarzyk, prowadz�cy na klatk� schodow�. Co wiecz�r, kiedy si� �ciemnia�o, w korytarzyku pojawia�a si� gospodyni Dorota, nios�c do pokoju ciotki Zofii tac�, a na tacy: kryszta�ow� karafk� z winem madera i pater� z pysznymi herbatnikami. Wchodz�c na schody, Dorota zatrzymywa�a si� i przykr�ca�a gaz w ma�ym korytarzyku, tak �eby pali� si� tylko przy�mionym, niebieskawym p�omykiem. Brat czeka�, a� pocz�apie z powrotem po schodach i zniknie mu z oczu mi�dzy s�upkami balustrady. Za tym korytarzykiem, w hallu, sta� zegar i brat s�ysza� nieraz w nocy, jak wybija� godziny. By� to zegar dziadka, bardzo stary. Zegarmistrz, pan Ludwik, przychodzi� co miesi�c nakr�ca� go. Dawniej przychodzi� jego ojciec, a jeszcze dawniej - jego dziadek. Od osiemdziesi�ciu lat, jak twierdzi� pan Ludwik, zegar nie stan�� ani razu, a tak�e i przez wiele lat przedtem, o ile m�g� to kto� pami�ta�. Najwa�niejsze by�o jednak, �e nie przesuwano go nigdy na inne miejsce. Sta� oparty o �cian� kryt� boazeri�, a kamienne flizy wok� niego by�y szorowane tak cz�sto, �e - jak brat m�wi� - zapad�y si� w g��b. I w�a�nie pod tym zegarem, poni�ej boazerii, znajdowa�a si� dziura... ROZDZIA� DRUGI
To by�a dziura Str�czka - najdalej wysuni�ty punkt obronny; wej�cie do jego domu. Nie, dom jego nie znajdowa� si� blisko zegara, wprost przeciwnie - je�li tak mo�na powiedzie�. Najpierw ci�gn�� si� d�ugi, ciemny, zakurzony korytarz z drewnianymi drzwiczkami pomi�dzy belkami i z metalowymi bramkami, �eby broni�y dost�pu myszom. Do budowy tych bramek Str�czek u�ywa� rozmaitych rzeczy, jak p�aska blaszka z tarki do sera, wieczko na zawiasach od skarbonki, kwadracik dziurawego cynku ze starej lod�wki, druciana packa na muchy. "Nie boj� si� myszy - m�wi�a Dominika - ale nie znosz� ich zapachu". Daremnie ma�a Arietta prosi�a, �e chce mie� ma�� myszk� dla siebie, tak� malusie�k�, �lep� myszk�, �eby mog�a j� sama prowadzi� za �apk� - "tak�, jak� mia�a Eggletina". Ale Dominika brz�ka�a g�o�no pokrywk� od patelni i wo�a�a: "I widzisz, co si� sta�o z Eggletin�!" "Co si� sta�o? - pyta�a Arietta. - Co si� sta�o z Eggletin�?" Ale nikt nie chcia� jej tego powiedzie�. Tylko Str�czek zna� drog� poprzez krzy�uj�ce si� przej�cia do dziury pod zegarem. I tylko Str�czek umia� otwiera� bramki. By�y zamykane na bardzo skomplikowane zasuwki, zrobione z agrafek i z zapinek do w�os�w, i tylko Str�czek zna� tajemnic� ich otwierania. Jego �ona i c�reczka zajmowa�y zaciszne mieszkanko pod pod�og� kuchni, wolne od ryzyka i niebezpiecze�stw, na jakie nara�ony by� ca�y dom nad nimi. Zamiast okna
w murze znajdowa�a si� krata, tu� poni�ej poziomu pod�ogi kuchennej, i Arietta mog�a przez t� krat� obserwowa� ogr�d: kawa�ek �wirowanej �cie�ki i �aweczk�, i krokusy kwitn�ce wiosn�, i p�atki osypuj�ce si� z niewidocznych drzew, p�niej rozkwitaj�ce krzewy azalii, gdy za� przelatywa�y ptaki - widzia�a, jak czuli�y si�, a czasem bi�y ze sob�. - Ile� ty godzin tracisz na przygl�danie si� tym ptakom! - m�wi�a Dominika. - A jak trzeba co� pom�c w gospodarstwie, nigdy nie masz na to czasu. Ja wychowa�am si� w domu, w kt�rym nie by�o �adnych krat, i byli�my o wiele szcz�liwsi. No, a teraz id� i przynie� mi kartofel. Arietta, tocz�c przed sob� kartofel ze spi�arni zakurzon� dr�k� pod deskami pod�ogi, kopn�a go z tak� z�o�ci�, �e wlecia� gwa�townie do kuchni, gdzie Dominika sta�a pochylona nad blach�. - Id� jeszcze raz! - zawo�a�a Dominika, odwracaj�c si� z gniewem. - Wpad� mi prawie do zupy. A jak m�wi� "kartofel", to wiesz dobrze, �e nie mam na my�li ca�ego kartofla. We� no�yczki i odkraj plasterek. - Nie wiedzia�am, ile ci trzeba - mrukn�a Arietta.
Tymczasem Dominika, poci�gaj�c nosem i posapuj�c, zdj�a z gwo�dzia na �cianie jedno ostrze no�yczek od manicure i zabra�a si� do obierania ziemniaka. - Zniszczy�a� ten kartofel - gdera�a. - Nie warto go nawet odnosi� z powrotem; zakurzy si�, bo jest skaleczony. - Och, wielkie mi rzeczy! - zawo�a�a Arietta.Le�y ich tam ca�e mn�stwo! - Dobrze ci tak m�wi�! Ca�e mn�stwo! - ci�gn�a Dominika z powag�, odk�adaj�c ostrze no�yczek na bok. - Czy zdajesz sobie spraw�, �e tw�j biedny ojciec ryzykuje �yciem za ka�dym razem, gdy po�ycza kartofel? - Chcia�am tylko powiedzie� - rzek�a Arietta - �e mn�stwo kartofli jest w naszej spi�arni. - Mniejsza o to, co chcia�a� powiedzie� - rzek�a Dominika, uwijaj�c si� z po�piechem - a teraz usu� mi si� z drogi i pozw�l mi przygotowa� kolacj�. Arietta wesz�a przez otwarte drzwi do bawialni. Ogie� p�on�� na kominku i w ca�ym pokoju by�o jasno i przytulnie. Dominika bardzo szczyci�a si� sw� bawialni�: �ciany by�y wytapetowane skrawkami starych list�w powyci�ganych z koszy od �mieci, a Dominika tak to obmy�li�a, �e zapisane stroniczki ci�gn�y si� pionowymi pasami od pod�ogi do sufitu. Na �cianach wisia�y portrety kr�lowej Wiktorii z jej m�odych lat, w r�nych kolorach. By�y to znaczki pocztowe, kt�re Str�czek po�yczy� przed kilkoma laty z pude�ka znajduj�cego si� na biurku w gabinecie. Sta�o tu r�wnie� lakierowane puzderko do bi�uterii, wypchane wewn�trz po brzegi i z podniesionym wieczkiem, zast�puj�ce kanap�, i bardzo przydatny sprz�t: komoda zrobiona z pude�ek od zapa�ek. By� r�wnie� prostok�tny stolik nakryty aksamitn� serwet� bordo, kt�ry Str�czek sam sporz�dzi� z denka drewnianego pude�ka, podpieraj�c je rze�bion� n�k� konika szachowego. (Z tego powodu "na g�rze" by�o wielkie zmartwienie, gdy najstarszy syn ciotki Zofii wpad� na kr�tk� wizyt� w �rodku tygodnia i zaprosi� wikarego na "partyjk� szach�w po obiedzie". Pokoj�wka R�a obrazi�a si� w�wczas i podzi�kowa�a za s�u�b�. Gdy odesz�a, stwierdzono po pewnym czasie brak tak�e i wielu innych rzeczy i odt�d domem rz�dzi�a ju� niepodzielnie Dorota). Sam konik - jego popiersie, je�li tak rzec mo�na - sta� na kolumience w rogu, gdzie prezentowa� si� bardzo okazale, nadaj�c ca�emu mieszkanku atmosfer� artystyczn�, jak� nada� mog� tylko dzie�a sztuki. Obok kominka, w krytej drewnianej szafce, sta�a biblioteczka Arietty. By� to zbi�r miniaturowych tomik�w, w jakich lubowano si� za czas�w kr�lowej Wiktorii. Z powodu ich male�kich rozmiar�w nazywano je bibliotek� Tomcia Palucha, lecz Arietcie wydawa�y si� one olbrzymimi tomiskami. By� tu "S�ownik geograficzny" zawieraj�cy ostatnie spisy ludno�ci, "S�ownik" fachowych wyra�e� naukowych, filozoficznych, literackich i technicznych, "Komedie" Williama Szekspira z przedmow� o autorze i wreszcie wymieniona na ostatku, ale wcale nie najmniej wa�na, ulubiona ksi��ka Arietty: "Diariusz" z "Ksi�g� przys��w", zawieraj�c� na ka�dy dzie� roku jak�� "z�ot� my�l", i ze wst�pem opisuj�cym szczeg�owo �yciorys cz�owieczka zwanego Tomciem Paluchem, kt�ry by� genera�em i o�eni� si� z Lawini� Bump. W ksi��ce tej
by� sztych przedstawiaj�cy ich karet� zaprz�on� w dwa ma�e koniki - tak ma�e, jak myszki. Arietta nie by�a g�upia i wiedzia�a, �e konie nie mog� by� takie ma�e, jak myszki. Nie zdawa�a sobie jednak sprawy, �e Tomcio Paluch, maj�cy wzrostu nieco wi�cej ni� p� metra, w por�wnaniu z domowymi ludkami by� olbrzymem. Arietta nauczy�a si� czyta� na tych ksi��kach, a pisa� ze skrawk�w list�w przyklejonych do �cian. Mimo to nie zawsze zagl�da�a do "Ksi�gi przys��w", chocia� cz�sto mia�a ochot� zobaczy�, jaka "z�ota my�l" przypada na dany dzie�: mo�e b�dzie jaka� krzepi�ca? Na dzi� by�a taka rada: "Nie chciej zbyt wiele!", a pod tym napis: "Order Podwi�zki, ustanowiony w roku 1348". Arietta przynios�a " Diariusz" do kominka i usiad�a, opieraj�c stopy na podn�ku. - Co ty tam robisz, Arietto? - zapyta�a Dominika z kuchni. - Pisz� w moim dzienniku.
- Och! - zawo�a�a Dominika kr�tko.
- A co chcesz? - zapyta�a Arietta.
Czu�a si� ca�kowicie bezpieczna. Dominika lubi�a, gdy Arietta co� sobie pisa�a. Sama, biedaczka, nie zna�a nawet abecad�a. - Nic, nic - odpar�a gniewnie Dominika; brz�kaj�c pokrywkami. - Zrobi� to p�niej sama. Arietta si�gn�a po o��wek. By� to ma�y, bia�y o��weczek z kawa�kiem przywi�zanego jedwabnego sznureczka, o��weczek z karnetu do ta�ca, ale chocia� taki niewielki, w r�czkach Arietty wygl�da� jak wa�ek do ciasta. - Arietto! - zn�w dobieg�o wo�anie z kuchni.
Co?
- Dorzu� do ognia, dobrze?
Arietta zebra�a wszystkie si�y, unios�a ksi�g� z kolan i postawi�a j� pionowo na pod�odze. Opa� - to jest stearyn� z po�amanych lub zwiotcza�ych �wiec - trzymano w cynowym s�oiku od musztardy, a wybierano �y�eczk� zamiast szufli. Arietta wsypa�a do ognia par� okruch�w stearyny, przechyliwszy ostro�nie �y�eczk� od musztardy, �eby nie st�umi� p�omienia. Stan�a tu� przy kominku, rozkoszuj�c si� ciep�em. By� to prze�liczny kominek, kt�ry sporz�dzi� dziadek Arietty z ko�a z�batego ze starej prasy do wyciskania soku z jab�ek. Szprychy ko�a tworzy�y jakby sztywne promienie, a palenisko mie�ci�o si� w samym �rodku. Nad rusztem znajdowa� si� okap, utworzony z ma�ego miedzianego lejka, odwr�conego "do g�ry nogami". Lejek ten nale�a� niegdy� do lampki oliwnej, stoj�cej za dawnych czas�w na stole w hallu na pierwszym pi�trze. Dym wydostawa� si� na zewn�trz, do komina kuchennego, poprzez uk�ad rurek wychodz�cych z szyjki lejka. Ogie� rozpalano za pomoc� drzazg z zapa�ek i podsycano stearyn�. Je�li nawet wypali� si� ju�, �elazo pozostawa�o gor�ce, tak �e Dominika mog�a na szprychah ko�a ugotowa� zup� w srebrnym naparstku, a Ariettaupra�y� orzechy. Jakie przyjemne by�y te zimowe wieczory! Arietta, z wielk� ksi�g� na kolanach, czasami czyta�a na g�os. Str�czek siedzia� nad kopytem szewskim (z giemzowych r�kawiczek wyrabia� buciki zapinane na guziczki. ostatnio, niestety, ju� tylko dla swej najbli�szej rodziny), a Dominika robi�a na drutach. Dominika robi�a swetry i po�czochy, u�ywaj�c zamiast drut�w szpilek z czarnymi g��wkami, a czasem igie� do cerowania. Du�a szpulka jedwabnych nici lub bawe�ny, wysoko�ci sto�u, sta�a za jej krzes�em i czasami, gdy Dominika szarpn�a zbyt mocno, szpulka przewraca�a si� i toczy�a, a ni� rozwija�a si� i ci�gn�a poprzez otwarte drzwi a� na zakurzony korytarzyk i w�wczas wysy�ano Ariett�, by ostro�nie nawin�a j� z powrotem na szpulk�. Pod�oga w bawialni by�a wy�o�ona czerwon� bibu��, kt�ra wytwarza�a nastr�j ciep�a i przytulno�ci wyci�ga�a wilgo�. Dominika lubi�a odnawia� to pokrycie pod�ogi, o ile uda�o si� zdoby� bibu��, ale od czasu gdy ciotka Zofia nie opuszcza�a ��ka, Dorota nie pami�ta�a o bibule, chyba �e przyje�d�ali go�cie, cojednak zdarza�o si� rzadko. Dominika lubi�a takie rzeczy, kt�re zaoszcz�dza�y jej prania, gdy� suszenie upranych ubra� i bielizny w tych warunkach kosztowa�o j� wiele trudu. Za to wody mieli pod dostatkiem, zimnej i gor�cej, gdy� ojciec Str�czka przeprowadzi� rurki od kot�a w kuchni "na g�rze". K�pali si� w ma�ej wannie, kt�ra by�a pude�kiem po pasztecie sztrasburskim. Po k�pieli zakrywa�o si� wann� pokrywk�, �eby kto nie wrzuci� czasem czego� do �rodka. Myd�o, wielki kawa� myd�a wisia� na gwo�dziu w umywalni i ka�dy od�amywa� sobie ma�y kawa�ek. Dominika najbardziej lubi�a myd�o dziegciowe, ale Str�czek i Arietta woleli myd�o z zapachem drzewa sanda�owego. - A co teraz robisz, Arietto? - zawo�a�a Dominika.
- Pisz� wci�� jeszcze w dzienniku.
Arietta po raz drugi d�wign�a ksi�g� i u�o�y�a na kolanach. W g��bokim zamy�leniu, z oczyma utkwionymi w dal, gryz�a koniuszek swego ogromnego o��wka. Ka�dego dnia (o ile tylko pami�ta�a) wpisywa�a jedn� ma�� linijk�, wiedzia�a bowiem - i to z ca�� pewno�ci� - �e nie dostanie ju� nigdy drugiego dziennika, i je�li uda jej si� zmie�ci� na ka�dej stronie dwadzie�cia linijek, dzienniczka starczy jej na dwadzie�cia lat. Mia�a go ju� prawie dwa lata i dzisiaj, 22 marca, odczyta�a zapis z ubieg�ego roku: "Mama si� gniewa". Zastanawia�a si� d�u�sz� chwil�, po czym postawi�a dwa cudzys�owy na znak powt�rzenia pod wyrazem "mama", a pod "gniewa si�" napisa�a: "martwi si�". - Co� ty powiedzia�a, Arietto? Co teraz robisz?zn�w dobieg�o wo�anie z kuchni. Arietta zamkn�a ksi�g�.
- Nic - odrzek�a.
- No to b�d� grzeczna i pokr�j mi cebul�. Tak ju�
p�no, a ojca wci�� jeszcze nie wida�...
ROZDZIA� TRZECI
westchn�wszy Arietta od�o�y�a sw�j dziennik i posz�a do kuchni. Wzi�a od Dominiki pusty w �rodku kr��ek cebuli, zawiesi�a go sobie lekko wok� ramion i zacze�a szuka� �yletki. - Ale�, Arietto! - zawo�a�a Dominika z oburzeniem. - Nie na czysty sweter! Chcesz pachnie�jak wiadro z odpadkami? Masz tu no�yczki. Arietta przeskoczy�a przez kr��ek cebuli, jak gdyby to by�a obr�cz do zabawy, i zgrabnie pokraja�a go na kawa�ki.
- Ojciec si� sp�nia - szepn�a Dominika - i musz� ci powiedzie�, �e to z mojej winy. Och, moja droga, moja droga ! Wola�abym, �eby. . . - Co by� wola�a? - przerwa�a jej Arietta. Oczy mia�a za�zawione, a nosek wilgotny. Otar�a go r�kawem. Zatroskana Dominika odgarn�a r�k� kosmyk w�os�w znad czo�a i spojrza�a na Ariett� niewidz�cymi oczyma. - Ta fili�anka, kt�r�� ty st�uk�a... - zacz�a. - Ale to by�o ju� tak dawno! - broni�a si� Arietta, mrugaj�c powiekami i poci�gaj�c nosem. - Wiem. Wiem. To nie ty. To ja. Nie chodzi o to, kto st�uk�, tylko o to, co ja wtedy powiedzia�am ojcu. - A co� ty powiedzia�a?
- No, powiedzia�am w�a�nie, �e to ostatnia nasza fili�anka z serwisu, kt�ry stoi w oszklonej szafce... tam na g�rze. W pokoju szkolnym. - C� w tym z�ego? - zapyta�a Arietta, wrzucaj�c po kawa�eczku cebul� do zupy. - Ale ta szafka jest bardzo wysoka! - zawo�a�a Dominika. - Wdrapa� si� do niej trzeba po firance. A ojciec, w jego wieku. . .Przysiad�a na korku od szampana z metalow� g��wk�. - Och, Arietto, jak�e �a�uj�, �e o tym wspomnia�am!
- Nie martw si� - pociesza�a j� Arietta. - Tatu�
wie, co ma robi�.
Wyci�gn�a gumowy koreczek od flakonika perfum, zatykaj�cy rurk� z gor�c� wod�, i poczeka�a, a� nakapie kilka kropel wrz�tku do wieczka fiolki po aspirynie. Dola�a zimnej wody i w tej miedniczce umy�a r�ce. - Mo�e i masz racj� - rzek�a Dominika. - Ale ja tak nalega�am wtedy! Po co nam potrzebna taka fili�anka! Wuj Henryk pi� zawsze tylko z kubeczk�w wydr��onych ze zwyk�ych �o��dzi, a do�y� podesz�ego wieku i mia� jeszcze do�� si�, �eby wyemigrowa�. Rodzina mojej matki nie u�ywa�a nigdy niczego innego, tylko ko�cianego naparstka, kt�ry przechodzi� od ust do ust. No, ale skoro� ty ju� raz dosta�a fili�ank�... je�li rozumiesz, co chc� przez to powiedzie�. . . - Rozumiem - odpar�a Arietta, wycieraj�c d�onie o r�cznik z banda�a zwini�tego w rolk�. - Najgorzej z t� firank�! - wykrzykn�a znowu Dominika. - On nie mo�e wspina� si� po firance! W tym wieku!
- Je�li ma szpilk�, to mo�e - odrzek�a Arietta.
- Szpilk�! We� szpilk� od kapelusza, powiedzia�am mu, przywi�� wst��eczk� ze swoim imieniem do jej g��wki i zacznij wspina� si� na g�r�. By�o to wtedy, kiedy pos�a�am go, by po�yczy� wysadzany szmaragdami zegarek z Jej sypialni, bo nie mia�am przy czym gotowa�g�os Dominiki za�ama� si� naraz. - Twoja matka jest niegodziwa, Arietto! Niegodziwa i samolubna... taka jest
twoja matka!
- Wiesz co?! - zawo�a�a Arietta nagle.
Dominika strz�sn�a �zy z rz�s.
- Nie - rzek�a s�abym g�osem. - Co?
- Ja mog�abym wdrapywa� si� po firance!
Dominika zerwa�a si�.
- Nie wolno ci m�wi� tak spokojnie podobnych rzeczy, Arietto! - Ale ja mog�! Naprawd� mog�! Wiem, jak po�ycza�! Mog� po�ycza� sama! - Och! - dysza�a ci�ko Dominika. - Ty niegodziwa dziewczyno! Jak mo�esz tak m�wi�! - i zn�w usiad�a na taborecie z korka. - Do czego to ju� dosz�o! - Mamo, prosz� ci�, nie bierz tego wszystkiego na siebie... - prosi�a Arietta. - Ale czy ty nie widzisz, Arietto... - zacz�a matka, z trudem �api�c oddech. Spu�ci�a g�ow�, nie odrywaj�c wzroku od sto�u, i jak gdyby zaniem�wi�a. Kiedy wreszcie podnios�a g�ow�, na twarzy jej malowa�o si� wielkie wzburzenie.
- Moje biedne dziecko - doko�czy�a - nie m�w w ten spos�b o po�yczaniu. Nie wiesz i miejmy nadziej�, nie b�dziesz wiedzia�a nigdy - zni�y�a g�os do szeptujak to jest tam na g�rze... Arietta zamilk�a.
- Jak jest? - zapyta�a po d�u�szej chwili.
Dominika otar�a twarz fartuchem i przyg�adzi�a w�osy.
- Wuj Henryk... - zacz�a. - Ojciec Eggletiny...i zn�w urwa�a. - S�uchaj! - zawo�a�a po chwili. - Co to jest?
Z daleka rozbrzmia� jaki� odg�os - jakby g�uchy szcz�k, obijaj�c si� echem o drewniane �ciany. - Ojciec! - zawo�a�a Dominika. - Och, sp�jrz na mnie ! Gdzie grzebie�? Znalaz�y go: by� to ma�y, srebrny, staro�wiecki grzebyk z serwantki w salonie na pierwszym pi�trze. Dominika przyczesa�a w�osy, przemy�a swe biedne, zaczerwienione
oczy i w chwili gdy m�� wszed�, by�a ju� u�miechni�ta
i w �wie�o wyprasowanym fartuszku.
ROZDZIA� czwarty
Str�czek wszed� cichutko z workiem na plecach. Opar� o �cian� szpilk� od kapelusza, wraz z przywi�zan� do niej wst��eczk� ze swym imieniem, i postawi� na stole kuchennym fili�ank� z serwisu lalek, nie wi�ksz� ni� miseczki do mieszania farb. - S�uchaj, Str�czku... - zacz�a Dominika.
- Przynios�em tak�e spodek - przerwa� jej Str�czek.
Rozko�ysa� worek na plecach, �eby �atwiej go zdj��.
- Masz tu - rzek� wyjmuj�c z worka spodek.Przymierz do fili�anki. Twarzyczk� mia� okr�g�� jak bu�eczka z rodzynkami. Ale tego wieczora wygl�da� bardzo mizernie. - Och, Str�czku - rzek�a Dominika - wygl�dasz tak jako� dziwnie! Dobrze si� czujesz? Str�czek usiad�.
- Czuj� si� nie najgorzej - odrzek�.
- Wdrapywa�e� si� po firance - powiedzia�a Dominika z wyrzutem. Och, m�j drogi, nie powiniene� by� tego robi�! R�ce ci si� trz�s�y...
Str�czek zrobi� dziwn� min� i wskaza� oczyma na
Ariett�. Dominika popatrzy�a na niego z p�otwartymi
ustami i odwr�ci�a si� po chwili.
- Id�, Arietto - rzek�a nagle - i po�� si� do ��ka
jak grzeczna dziewczynka, a ja przynios� ci kolacj�.
- Ale ja wpierw chcia�abym zobaczy�, co tatu� przyni�s�.
- Tatu� nie przyni�s� nic wi�cej. Troch� zapas�w. Id�
si� po�o�y�. Fili�ank� ze spodkiem ju� widzia�a�.
Arietta posz�a do pokoju, �eby zabra� sw�j dziennik.
D�u�sz� chwil� nie mog�a upora� si� ze �wieczk�, kt�r� chcia�a przymocowa� do odwr�conej pinezki, s�u��cej za lichtarzyk. - Co ty tam robisz tyle czasu? - gdera�a Dominika.Daj j� tutaj. O, widzisz, w ten spos�b... A teraz id� spa� i porz�dnie z�� swoj� sukienk�, pami�taj. - Dobranoc, tatusiu! - rzek�a Arietta, ca�uj�c ojca
w policzek.
- Ostro�nie ze �wiec� - ostrzeg� j� machinalnie i odprowadzi� wzrokiem, dop�ki nie znikn�a za drzwiami. - No, a teraz - rzek�a Dominika, gdy zostali samipowiedz mi, co si� sta�o? Str�czek spojrza� na ni� zmieszany.
- By�em widziany - odrzek�.
Dominika opar�a si� r�k� o st� i wolno opu�ci�a si� na taboret. - Och, m�j drogi... - zacz�a i urwa�a.
Zapanowa�o d�u�sze milczenie. Str�czek nie odrywa�
wzroku od Dominiki, a Dominika nie odrywa�a wzroku
od sto�u. Po pewnym czasie podnios�a g�ow�.
- Czy to bardzo �le?.. - zapyta�a.
Str�czek poruszy� si� niespokojnie.
- Nie wiem, czy to �le, czy bardzo �le. Widziano
mnie. To ci nie wystarczy?
- Nikt z nas jeszcze nie by� widziany od czasu, kiedy Henryk... ale to by�o podobno przed czterdziestu pi�ciu laty. - Dominika, wyl�kniona, uchwyci�a si� kurczowo
sto�u. - To fatalne, m�j kochany!... Ja nie chc� emigrowa�! - Nikt tego od ciebie nie ��da - odpar� Str�czek.
- Wyj�� st�d i zamieszka� tak jak Henryk i Lucy w norze borsuka, het, na drugim ko�cu �wiata, jak to sami m�wi�... I �y� w�r�d robak�w, brrr! - To tylko dwa pola dalej, zaraz za krzakami - sprostowa� Str�czek. - Orzechy i jagody... oto, czym si� �ywi�! Nie zdziwi�abym si�, gdybym si� dowiedzia�a; �e jedz� myszy... - I ty� sama te� kiedy� jad�a mysz - przypomnia� jej
Str�czek.
- Przeci�gi i zimno na otwartym powietrzu i dzieci rosn� jak dzikie. Pomy�l o Arietcie! - m�wi�a Dominika - Pomy�l tylko, jak ona by�a dotychczas chowana. Jedyne nasze dziecko! Mo�e to przyp�aci� �mierci�. Inna rzecz, je�li chodzi o Henryka. - Dlaczego? Mia� przecie� wi�cej dzieci, a� pi�cioro.
- W�a�nie dlatego - wyja�ni�a Dominika. - Gdy si� ma pi�cioro, to si� tak na nie nie chucha. Ale nie m�wmy teraz o tym. Kto ci� widzia�?
- Ch�opiec - odpar� Str�czek.
- Co? - wykrzykn�a Dominika, otwieraj�c szeroko oczy.
- Ch�opiec - Str�czek zakre�li� obiema r�kami w powietrzu kontury ludzkiego cia�a. - No, Ch�opiec, rozumiesz. - Ale tam przecie� dzieci ju� nie ma... Ch�opiec? Jaki
Ch�opiec?
- Nie rozumiem twego pytania. Ch�opiec jak inni.
W nocnej koszuli. Ju� wiesz teraz?
- Wiem - odpar�a Dominika - wiem, co to jest "ch�opiec". Ale ch�opc�w nie by�o w tym domu od dwudziestu lat. - Mo�liwe - zgodzi� si� Str�czek - ale teraz w�a�nie
jeden jest.
Dominika spojrza�a na niego w milczeniu, a Str�czek wytrzyma� jej wzrok. - Gdzie on ci� widzia�?
- W pokoju szkolnym.
- W chwili gdy bra�e� fili�ank�?
- Tak - potwierdzi� Str�czek.
- Czy ty nie masz oczu? Nie mog�e� rozejrze� si� przedtem? - W pokoju szkolnym nigdy nie ma nikogo. I co
najdziwniejsze - ci�gn�� Str�czek - dzi� tak�e nie widzia�em nikogo. - W takim razie... gdzie on by�?
- W ��ku. W pokoju dziecinnym czy jak to si� tam nazywa. Tam w�a�nie by�. Siedzia� w ��ku, a drzwi by�y otwarte. - No, dobrze, a nie mog�e� zajrze� do dziecinnego?
- W jaki spos�b? By�em ju� w p� drogi na firance.
- I tam ci� zobaczy�?
- Tak.
- Z fili�ank�?
- Tak. Nie mog�em ani wspi�� si� w g�r�, ani zej�� na d�. - Och, m�j Str�czku! - biada�a Dominika. - Nie powinnam by�a pozwoli� ci i�� tam! W twoim wieku! - Mylisz si�, moja droga - zaprotestowa� Str�czek�le mnie zrozumia�a�. Wspi��em si� doskonale. Przeskakiwa�em z miejsca na miejsce jak ptak, rzec mo�na, nie zwracaj�c uwagi, fa�dy czy nie fa�dy. Ale potem... - nachyli� si� do niej tajemniczo - z fili�ank� w r�ku, rozumiesz sama... (M�wi�c to, podni�s� fili�ank�). Widzisz, jest do�� ci�ka. Najlepiej trzyma� j� za uszko, o tak... ale te� wypada z r�ki, wy�lizguje si�, rzec mo�na. Musia�em nie�� j� obur�cz. Kawa�ek sera le�a� na p�eczce - czy te� mo�e jab�ka - zrzuci�em go, no tak, popchn��em i spad�. Ale z fili�ank� - rozumiesz, jak to trudno? Schodz�c trzeba bardzo uwa�a� na nogi. A nie wsz�dzie by�y fr�dzelki. Nie wiadomo, czego si� trzyma�, �eby czu� si� bezpiecznym... - Ach, Str�czku! - rzek�a Dominika z oczyma pe�nymi �ez. - I co� ty wtedy zrobi�? - Wtedy sta�o si� - m�wi� Str�czek i zn�w usiad�.Odebra� mi fili�ank�. - Co takiego?! - wykrzykn�a Dominika, struchla�a.
Str�czek unika� jej wzroku.
- No, wi�c siedzia� w ��ku i patrzy� na mnie. Trzyma�em si� firanki przez dobre dziesi�� minut - zegar w hallu w�a�nie wybi� kwadrans...
- Ale co to znaczy... "odebra� fili�ank�"?
- Wsta� z ��ka, stan�� i patrzy� na mnie. "Wezm� t�
fili�ank�" - powiedzia�.
- Ach! - Dominika z trudem �apa�a oddech. - I da�e� mu j�? - Odebra� mi - odpar� Str�czek. - Nawet do�� �agodnie. A gdy zszed�em na d�, odda� mi j� z powrotem. Dominika ukry�a twarz w d�oniach.
- M�g� ci� z�apa� - wyszepta�a zd�awionym g�osem.
- Prawda - przyzna� Str�czek. - Ale nie zrobi� tego. Odda� mi fili�ank� i powiedzia�: "Masz, we� sobie". Dominika podnios�a g�ow�.
- I co my teraz zrobimy? Str�czek westchn��.
- No, c�, niewiele mo�emy zrobi�. Chyba �e...
- O, nie! - przerwa�a mu Dominika. - Tylko nie to!
Byle nie emigrowa�! Byle nie to, m�j drogi, teraz, kiedy tak polubi�am ten dom i zegar, i wszystko... - Zegar mogliby�my zabra� - rzek� Str�czek.
- A Arietta? Co z ni�? Jest inna ni� jej kuzynki. Umie czyta� i szy�. . . i. . . - On przecie� nie wie, gdzie my mieszkamy - broni� si� Str�czek. - Ale oni nas ju� wypatrz�! - zawo�a�a Dominika.Przypomnij sobie Henryka! Sprowadz� kota i... - No, no! - przerwa� jej Str�czek. - Nie wracaj do przesz�o�ci! - Ale powiniene� pami�ta� o tym! Sprowadz� kota
i wtedy. . .
- Masz racj� - rzek� Str�czek. - Ale z Eggletin� by�o
zupe�nie inaczej.
- Jak to: inaczej? By�a w tym samym wieku co Arietta.
- Widzisz, nie powiedzieli jej nic. Pope�nili b��d.
Starali si� wm�wi� jej, �e nie ma nic poza tym, co znajduje si� pod pod�og�. Nigdy nie opowiadali jej o Dorocie ani o Felicjanie, a tym bardziej - o kotach. - Bo te� nie by�o tam �adnego kota - upiera�a si� Dominika - a� do czasu, dop�ki Henryk nie zosta� widziany. - Ale potem ju� by� - rzek� Str�czek. - Takie rzeczy trzeba m�wi�, to w�a�nie powiadam, jak si� nie m�wi dzieciom nic, staraj� si� widzie� na w�asn� r�k�. - Str�czku - rzek�a Dominika z powag� - nie powiedzieli�my nic Arietcie. - Och, ona i tak wie - rzek� Str�czek i poruszy� si� niespokojnie. - Wygl�da przecie� przez t� swoj� krat�. - Ale nie wie nic o Eggletinie. Nie wie, co znaczy by� widzianym. - Dobrze, powiem jej - zgodzi� si� Str�czek.Zawsze m�wimy jej wszystko, co powinna wiedzie�. Ale nie ma z tym po�piechu. Dominika wsta�a.
- Str�czku - o�wiadczy�a stanowczo - powiemy jej jeszcze dzi� wieczorem.
ROZdZIA� PI�tY
Arietta nie spa�a. Le�a�a pod swoj� w��czkow� ko�derk� i wpatrywa�a si� w sufit. By� to sufit bardzo interesuj�cy. Str�czek zbudowa� sypialni� dla Arietty z dw�ch pude�ek od cygar. Na jednym wieku, kt�re pos�u�y�o za sufit, pi�knie wymalowane damy w powiewnych, tiulowych szatach d�y w d�ugie tr�by, zwr�cone ku b��kitnemu niebu; w g��bi znajdowa�y si� pierzaste palmy i ma�e, bia�e domki wok� placyku. By�o to pi�kne malowid�o, ja�niej�ce barwami w blasku �wiec, ale dzi� Arietta patrzy�a na nie niewidz�cymi oczyma. Drewniane pude�ka od cygar maj� cienkie �cianki i Arietta, le��c cichutko, wyci�gni�ta pod ko�dr�, s�ysza�a wzburzone g�osy rodzic�w, ju� to podnosz�ce si�, ju� to zni�aj�ce si� do szeptu. Us�ysza�a, gdy wymieniali jej imi�. Us�ysza�a, jak Dominika m�wi�a: "Orzechy i jagody... oto, czym si� �ywi�!", a po chwili jej rozdzieraj�cy okrzyk: "I co my teraz zrobimy?" Tote� gdy Dominika zjawi�a si� przy jej ��eczku, owin�a si� pos�usznie ko�derk� i podrepta�a bosymi nogami po zakurzonym korytarzu. W ciep�ej kuchni usiad�a na ma�ym sto�eczku. Z�o�ywszy obie r�ce na zwartych kolanach i dr��c nieco z zimna, przenosi�a pytaj�ce spojrzenie z twarzy ojca na twarz matki i z powrotem. Dominika przykl�k�a na pod�odze i obj�a ramieniem szczup�e ramionka Arietty. - Arietto - rzek�a z powag� - czy wiesz co� o tym, co
si� dzieje na g�rze?
- O czym? - spyta�a Arietta.
- Wiesz o tych dw�ch olbrzymach?
- Tak - odpar�a dziewczynka. - Jest tam stara pani Zofia i gospodyni Dorota. - Tak jest - przytakn�a Dominika - i ogrodnik Felicjan.
Po�o�y�a szorstk� r�k� na splecionych d�oniach Arietty. - A wiesz co� o wuju Henryku? Arietta zastanawia�a si� chwil�.
- Wyjecha� za granic�? - zapyta�a.
- Wyemigrowa� - poprawi�a Dominika - na drugi
koniec �wiata. Razem z cioci� Lucy i z dzie�mi. do nory
borsuka - do dziury w nasypie pod �ywop�otem z dzikich r�. Jak my�lisz: dlaczego to zrobi�? - Ach! - zawo�a�a Arietta i twarzyczka jej si� rozja�ni�a. - M�c by� na powietrzu... le�e� na s�o�cu... tarza� si� w trawie... skaka� z ga��zi na ga��� jak ptak... wysysa� mi�d... - Bzdury, Arietto! - osadzi�a j� matka ostro. - To brzydkie przyzwyczajenia! A biedny wuj Henryk tak cierpi na reumatyzm! Wyemigrowa� - ci�gn�a po chwili, akcentuj�c z naciskiem ka�de s�owo - dlatego, �e by� widziany. - Ach, tak?! - zawo�a�a Arietta.
- Dnia 23 kwietnia roku 1892 zobaczy�a go R�a Tupurek na gzymsie kominka w salonie... I w wielu innych miejscach - doda�a po hwili. - Ach! - zn�w zawo�a�a Arietta.
. - Nikt nie umia� mi powiedzie� i nie wiem do dzisiejszego dnia, po co on zalaz� na gzyms kominka w salonie. Nie ma tam nic takiego, jak zapewnia� mnie tw�j ojciec, czego nie mo�na by zobaczy� z pod�ogi albo gdy stanie si� z boku na uchwycie od szuflady biurka, albo te� przez dziurk� od klucza. Tak w�a�nie robi tw�j ojciec, je�li zdarzy mu si� kiedy znale�� w pobli�u salonu. - Podobno by�a tam pigu�ka - wtr�ci� Str�czek.
- Co to znaczy? - zapyta�a Dominika zdziwiona.
- Lekarstwo na w�trob� dla Lucy - wyja�ni� Str�czek. - Kto� mu powiedzia� - m�wi� dalej - �e na gzymsie kominka w salonie stoj� zawsze pigu�ki. - Och! - zawo�a�a Dominika w zamy�leniu. - Nigdy o tym nie s�ysza�am! Wszystko jedno zreszt� - m�wi�a dalej - to by�o g�upie i ryzykowne. Zej�� stamt�d nie mo�na inaczej, jak zsuwaj�c si� po sznurze od dzwonka. Sta� tak cicho obok figurki amorka, �e R�a by�aby go nie zauwa�y�a, gdyby nie kichn�� nagle, kiedy zamachn�a si� miote�k� z pi�r do odkurzania. R�a by�a now� pokoj�wk�, rozumiesz, i nie zna�a jeszcze dobrze wszystkich ornament�w na gzymsie. Wrzasn�a tak g�o�no, �e s�yszeli�my a� tutaj, pod kuchni�. A p�niej ju� nigdy nie uda�o si� jej nak�oni�, �eby odkurzy�a cokolwiek, co nie by�o krzes�em lub sto�em, lub w ostateczno�ci dywanikiem z tygrysiej sk�ry. - Ja prawie nigdy nie wchodz� do salonu - rzek� Str�czek. - To tylko zawracanie g�owy. Wszystko tam ma swoje miejsce i oni od razu zauwa��, jak czego� zabraknie. Czasem zostawa�o co� na stole albo pod krzes�em, ale tylko wtedy, gdy jakie� wi�ksze towarzystwo zasiada�o przy stole. Nie zdarza si� to ju� jednak od dziesi�ciu czy dwunastu lat. Mog� wymieni� wam z pami�ci ka�dziute�k� rzecz, jaka stoi w tym przekl�tym salonie, pocz�wszy od serwantki przy oknie a� do... - Mn�stwo rzeczy jest w tej serwantce - przerwa�a mu Dominika - a niekt�re nawet bardzo solidne, ca�e ze srebra. S� tam na przyk�ad srebrne skrzypeczki ze strunami, �licznie wyko�czone... Przyda�yby si� dla naszej Arietty! - C� z tego - rzek� Str�czek - skoro to wszystkojest
za szybami?
- A nie mo�na by st�uc tych szyb? - zaproponowa�a Arietta. - Tylko w samym ro�ku, tylko leciutko uderzy�, tylko. . . Zaj�kn�a si�, gdy� spostrzeg�a na twarzy ojca wyraz zgorszonego zdumienia. - Ale� zrozum, Arietto zacz�a Dominika gniewnie, ale po chwili opanowa�a si� i tylko da�a lekkiego klapsa c�rce po jej splecionych r�czkach. - Ona nie wie
dobrze, co to jest po�yczanie - broni�a c�rki. - Nie
gniewaj si� na ni�, Str�czku!
Po chwili zwr�ci�a si� zn�w do Arietty:
- Po�yczanie to zaj�cie wymagaj�ce du�ych umiej�tno�ci, to prawie sztuka. Ze wszystkich rodzin, kt�re mieszka�y w tym domu, uchowa�a si� jedynie nasza... a wiesz dlaczego? Dlatego, �e tw�j ojciec, Arietto, jest najlepszym Po�yczalskim, jakiego znano w tych stronach - jeszcze od czas�w twojego pradziadka. Nawet ciotka Lucy musia�a to przyzna�. Gdy by� m�odszy, widzia�am nieraz, jak w�drowa� wzd�u� nakrytego sto�u, tu� przed samym obiadem, i z ka�dej tacy �ci�ga� orzeszek albo cukierek, a potem szybciutko zbiega� po fa�dzie obrusa, gdy kto� stawa� we drzwiach. A robi� to wszystko tylko dla zabawy - prawda, Str�czku? Str�czek u�miechn�� si� z za�enowaniem.
- Tak, to nie mia�o wielkiego sensu - rzek�.
- By� mo�e - zgodzi�a si� Dominika. - Robi�e� to jednak! Czy kto inny odwa�y�by si� na co� podobnego? - By�em wtedy znacznie m�odszy - odpowiedzia� Str�czek z westchnieniem. I po chwili zwr�ci� si� do Arietty:
- T�uc szyb nie wolno, moje dziecko. Takie sposoby do niczego nie prowadz�. To ju� nie by�oby po�yczanie, tylko... - Byli�my wtedy bogaci! - ci�gn�a Dominika rozmarzona. - Ach, ile mieli�my pi�knych rzeczy! By�a� w�wczas jeszcze malutka, Arietto, nie mo�esz tego pami�ta�. Mieli�my ca�y garnitur orzechowych mebli z domku dla lalek i komplet kieliszk�w do wina z zielonego szk�a, i graj�c� tabakierk�, i przychodzili do nas krewni z wizyt�, i urz�dzali�my przyj�cia. Pami�tasz, Str�czku? Nie tylko krewni. Przychodzili tak�e Klawesy�scy. I wielu, wielu innych - prawie wszyscy, pr�cz Gzymsowicz�w z pokoju �niadaniowego. I ta�czyli�my, hasali�my do upad�ego, .i m�odzie� odpoczywa�a, szukaj�c och�ody przy kratach. Tabakierka gra�a takie �liczne melodie: "Klementyn�" , i "Bo�e, chro� kr�low�", i polk� galopk� "Dyli�ans pocztowy". Wszyscy nam zazdro�cili, nawet Gzymsowicze. . . - A kto to byli ci Gzymsowicze? - zapyta�a Arietta.
- O, nieraz ju� s�ysza�a� o Gzymsowiczach, na pewno albo opowiada�am ci o nich - rzek�a Dominika. - Strasznie zadzierali nosa. Mo�e dlatego, �e mieszkali wysoko na
�cianie, pomi�dzy ornamentami rytymi w drzewie a sztukateri� gipsow� nad kominkiem w pokoju �niadaniowym. Bardzo dziwni byli oni wszyscy. M�czy�ni ci�gle palili fajki, bo na okapie kominka sta�y pude�ka z tytoniem; wdrapywali si� na rze�bione ozdoby, wsz�dzie by�o ich pe�no. Zje�d�ali po s�upkach na d�. A kobiety by�y strasznie pr�ne: wci�� si� przegl�da�y w od�amkach lustra znad kominka. Oni nigdy nie zapraszali nikogo do siebie, ja zreszt� nie mia�am ochoty do nich przychodzi�. Taka wysoko�� to nie dla mnie, zaraz w g�owie mi si� kr�ci, a i ojciec nie lubi� tych m�czyzn. Ojciec by� zawsze bardzo zr�wnowa�ony, a tam w pokoju �niadaniowym sta�y nie tylko pude�ka z tytoniem, ale i karafki z whisky i podobno ci Gzymsowicze wypijali resztki ze szklanek, ci�gn�c przez tutki do czyszczenia fajek, kt�re tak�e le�a�y na parapecie kominka. Nie wiem, czy to prawda, ale powiadaj�, �e Gzymsowicze urz�dzali przyj�cia co wtorek, po wizycie notariusza w pokoju �niadaniowym, kt�ry przychodzi� do pa�stwa porozmawia� o interesach. Le�eli podobno pijani jak bele - tak przynajmniej opowiadano - na zielonej pluszowej serwecie, obok �elaznych kasetek i ksi�g buchalteryjnych... - Przesta�, Dominiko! - przerwa�jej Str�czek, kt�ry nie lubi� plotek. - Ja sam nigdy tego nie widzia�em. - Widz�, �e starasz si� pu�ci� to w niepami��, Str�czku. A przecie� gdy�my si� pobrali, m�wi�e�, �eby nie zaprasza� Gzymsowicz�w.
- Bo mieszkaj� za wysoko - rzek� Str�czek. - Tylko
dlatego.
- Ale �e by�a to banda leniuch�w, temu ju� nie zaprzeczysz, prawda? Nigdy nie mieli domu ani ogniska rodzinnego. W zimie grzali si� przy kominku, a �ywili
tylko resztkami ze �niadania. Bo w tym pokoju, ma si� rozumie�, jadano tylko �niadania. - I c� si� z nimi sta�o p�niej? - zapyta�a Arietta.
- Ot� gdy pan zmar�, a pani zachorowa�a, pok�j �niadaniowy przesta� by� tym czym by� przedtem. Gzymsowicze musieli si� wi�c wynosi�. C� innego im pozosta�o? Ani ognia, ani jad�a... W zimie jest tam po prostu lodownia. - A Klawesy�scy? - zapyta�a Arietta.
Domi�ika zamy�li�a si�.
- Widzisz, z nimi by�a troch� inna sprawa. Nie powiem, �e nie zadzierali nosa tak samo, jak tamci, bo zadzierali, i to jeszcze jak! Ciocia Lucy, kt�ra wysz�a za wuja Henryka, by�a Klawesy�ska z pierwszego m�a i wszyscy pami�tamy, jakie mia�a fumy w nosie. - Ale�, Dominiko... - zn�w pr�bowa� jej przerwa� Str�czek. - Przyznaj sam, �e nie mia�a powodu... Sama by�a z domu Rynna. nie inaczej, tylko po prostu panna Rynna, i mieszka�a w stajni, zanim nie po�lubi�a Klawesy�skiego. - Przecie� wysz�a za wuja Henryka.
- Tak, ale dopiero p�niej. Gdy si� pobierali, ona by�a wdow� z dwojgiem dzieci, a on wdowcem z trojgiem. Nie patrz tak na mnie, Str�czku, to brzydko! Nie zaprzeczysz, �e traktowa�a biednego Henryka bardzo z g�ry. Uwa�a�a, �e to by�o poni�ej jej godno�ci wyj�� za m�� za Zegarkiewicza. - Dlaczego tak uwa�a�a? - spyta�a Arietta.
- Dlatego, �e my, Zegarkiewicze, mieszkamy pod kuchni�. Dlatego, �e nie m�wimy wyszukanym j�zykiem i lubimy kanapki ze �ledziem. ale to, �e mieszkamy pod kuchni�, wcale jeszcze nie �wiadczy, �e nie jeste�my z dobrej rodziny. Zegarkiewicze to r�d akurat tak samo stary jak Klawesy�scy. Zapami�taj to, Arietto, i nie pozw�l sobie wm�wi�, �e jest inaczej. Tw�j dziadek umia� liczy�
i zapisywa� cyfry a� do... A� do ilu, Str�czku?
- Do pi��dziesi�ciu siedmiu - odpowiedzia� Str�czek.
- No, widzisz! A� do pi��dziesi�ciu siedmiu! I tw�j
ojciec umie rachowa�, jak sama wiesz, Arietto. Umie liczy� i pisa� cyfry, jedn� po drugiej, a� do... Do ilu umiesz liczy�, Str�czku? - Prawie do tysi�ca - odpar� Str�czek.
- No, widzisz! - zawo�a�a Dominika. - I alfabet tak�e zna, uczy� ci� przecie�, Arietto, prawda? I na pewno nauczy�by si� czyta� czy� nie jest tak, jak m�wi�, Str�czku? - gdyby nie musia� zacz�� po�ycza� ju� od wczesnej m�odo�ci. W�j Henryk i tw�j ojciec, Arietto, musieli wychodzi� na po�yczanie, gdy mieli nie wi�cej ni� trzyna�cie lat... Byli w twoim wieku, pomy�l, Arietto!
Ale ja bym tak�e chcia�a... - zacz�a Arietta, lecz matka jej przerwa�a: - I nie by�o mu tak dobrze, jak tobie! I w�a�nie dlatego, �e Klawesy�scy mieszkali w salonie, wprowadzili si� w roku 1837 do dziury w boazerii zaraz za miejscem, gdzie podobno sta� klawesyn - o ile w og�le sta� tam kiedykolwiek, w co mocno w�tpi� - i nazywali si� po prostu Maglarscy czy co� w tym rodzaju, zanim nie zmienili nazwiska na Klawesy�scy. - A czym si� �ywili - spyta�a Arietta - w tym wielkim salonie? - Resztkami z podwieczork�w - odpar�a Dominika. - Z tego, co podawano do herbaty. Nic dziwnego, �e dzieci ich by�y takie s�abowite. W dawnych czasach, ma si� rozumie�, by�o lepiej - bu�eczki ma�lane, herbatniki i inne specja�y, pyszne pulchne ciasto i konfitury, i galaretki, a stary Klawesy�ski pami�ta� nawet suflet z bitym kremem, kt�ry podano raz wieczorem. Ale na og� musieli zadowala� si� okruszkami z suchark�w, biedaczyska! Gdy deszcz pada�, pa�stwo siedzieli przez ca�e popo�udnie w salonie i tam podawano im herbat�, a to, co zosta�o, wynoszono na tacy, tak �e mowy nie by�o, �eby Klawesy�scy mogli si� przybli�y�. A kiedy by�a �adna pogoda, pa�stwo jedli podwieczorek w ogrodzie. Lucy m�wi�a mi, �e zdarza�y si� ca�e dni, kiedy nie mieli co do ust w�o�y�: �yli okruchami i ros� spijan� z kielich�w kwiat�w. Nie trzeba wi�c os�dza� ich za surowo; jedyn� przyjemno�ci� dla nich, biedak�w, by�o "trzyma� fason" i m�wi� takim j�zykiem, jakim rozmawiaj� w "wy�szych sferach". Czy� s�ysza�a, jakim stylem pos�uguje si� ciocia Lucy?
- Tak. Nie. Nie przypominam sobie.
- O, na pewno s�ysza�a�, jak m�wi�a s�owo "parkiet"tak si� nazywa pod�oga w salonie - wymawia�a je z francuska: "parke", "parrrke". Och, jakie to by�o zabawne! Pami�taj, �e ciocia Lucy najbardziej ze wszystkich zadziera�a nosa. - Arietta dr�y z zimna - zauwa�y� Str�czek. - Nie po to �ci�gn�li�my nasz� ma�� z ��ka, �eby opowiada� jej o ciotce Lucy! - Nie, nie po to! - zawo�a�a Dominika z nag�� skruch�. - Powiniene� by� mi przerwa�, Str�czku. Otul si� dobrze, z�otko, ko�derk� i napij si� gor�cej zupki. Zaraz ci odgrzej�. - A teraz - rzek� Str�czek, gdy Dominika krz�taj�c si� przy blasze nalewa�a zup� do fili�anki - przyst�pmy do rzeczy. - Do jakiej rzeczy? - spyta�a Dominika.
- M�wili�my o ciotce Lucy, o wuju Henryku, a czas
ju�... - zamilk� i po chwili doda� - porozmawia� o Eggletinie. - Pozw�l jej najpierw wypi� t� zupk�!
- Nikt jej tego nie broni - odpar� Str�czek.
RoZDZIA� SZ�STY
Mama i ja kazali�my ci wsta� z ��ka - zacz�� Str�czek - bo chcieli�my opowiedzie� ci o tym, jak jest na g�rze. Arietta spojrza�a na niego znad fili�anki, kt�r� trzyma�a w obydwu d�oniach. Str�czek chrz�kn��.
- Niedawno m�wi�a�, �e niebo jest ciemnobr�zowe i ca�e porysowane. Widzisz, tak nie jest - i spojrza� na ni� prawie oskar�ycielsko. - Niebo jest niebieskie. - Wiem! - rzek�a Arietta.
- Wiesz? - zawo�a� Str�czek zaskoczony.
- Pewno, �e wiem. Przecie� jest krata.
- Widzia�a� niebo przez krat�?
- Opowiedz jej lepiej - przerwa�a mu Dominika - o bramkach. - Dobrze - rzek� Str�czek ze skupieniem. - Gdy wychodzisz z kuchni, co widzisz? - Ciemny korytarz - odpar�a Arietta.
- I co jeszcze?
- Inne pokoje.
- A jak p�jdziesz dalej?
- Jeszcze inne korytarze.
- A jak b�dziesz sz�a i sz�a wci�� przed siebie i przejdziesz przez te wszystkie korytarze pod pod�og�, przez wszystkie te kr�te pasa�yki, co zobaczysz?
- Bramki - odrzek�a Arietta.
- Nie bramki, lecz solidne bramy - rzek� Str�czektakie, kt�rych nie potrafisz sama otworzy�. Po co one s�, jak ci si� zdaje? - �eby broni�y przed myszami?
- No tak - zgodzi� si� Str�czek, ale bez wielkiego przekonania. - Myszy nie robi� nikomu z nas nic z�ego. Przed czym jeszcze? - Przed szczurami? - zgadywa�a Arietta.
- Nie ma tu szczur�w. A co my�lisz o kotach?
- O kotach? - powt�rzy�a Arietta, zdziwiona.
- A mo�e te bramy s� po to, �eby� ty nie mog�a wyj�� - podsun�� jej ojciec. - �ebym ja nie mog�a wyj��? - powt�rzy�a Arietta jak echo. - Tam na g�rze jest bardzo niebezpiecznie - m�wi� dalej Str�czek. - A ty, Arietto, jeste� jedynym naszym skarbem, rozumiesz? Inna rzecz z wujkiem Henrykiem, on ma dwoje w�asnyc