7273
Szczegóły |
Tytuł |
7273 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7273 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7273 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7273 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
L. Ron Hubbard Kelvin J. Anderson
Ai! Pedrito! Pojedynek Sobowt�r�w
(Ai! Pedrito! When Intelligence Goes Wrong)
Przek�ad Dorota Strukowska
Od polskiego wydawcy
Jesieni� 1993 roku na Mi�dzynarodowych Targach Ksi��ki we Frankfurcie nad
Menem w Niemczech po raz pierwszy zetkn�li�my si� z dzie�ami L. Rona Hubbarda.
Rozmowy nad wydaniem jego ksi��ek w Polsce by�y obiecuj�ce. P�niej by�a
pasjonuj�ca
wyprawa za ocean. Na zaproszenie naszych ameryka�skich partner�w w grudniu 1993
roku
z�o�yli�my wizyt� w Los Angeles. Polsk� go�cinno�� okaza�a nam rodaczka Krystyna
Lowe z
Celebrity Centre International. Na miejscu mogli�my zaznajomi� si� z tw�rczo�ci�
ameryka�skiego pisarza. Byli�my w wydawnictwach i instytucjach, kt�re publikuj�
jego
ksi��ki, promuj� dorobek, sprzedaj� prawa autorskie. Zdumienie i podziw budzi�a
Biblioteka
im. L. Rona Hubbarda, w kt�rej zgromadzono jego olbrzymi dorobek. Poznali�my te�
ameryka�skiego aktora Johna Travolte, kt�rego dedykacja na jednej z ksi��ek L.
Rona
Hubbarda do dzi� znajduje si� w naszym wydawnictwie.
P�niejsze rozmowy nad kontraktami okaza�y si� trudne i na kilka lat sprawy
stan�y
w miejscu. My�leli�my, �e ju� nic z tego nie b�dzie, �e nie wydamy tego autora w
Polsce,
chocia� gdzie� w g��bi duszy taka nadzieja wci�� tkwi�a, bo kontakty by�y
utrzymywane.
Gdy w 1998 roku ukaza�a si� w Stanach Zjednoczonych �wietna powie�� Ai! Pedrito!
Pojedynek sobowt�r�w (Ai! Pedrito! When Intelligence Goes Wrong), kt�rej
wsp�autorem
jest inna pisarska gwiazda Kevin J. Anderson, sprawy ruszy�y z miejsca.
Nowym impulsem by�a ekranizacja w Hollywood, w wybitnej aktorskiej obsadzie z
Johnem Travolt�, Barrym Pepperem i Forestem Whitakerem, w re�yserii owianego
legend�
Gwiezdnych wojen Rogera Christiana, s�ynnej powie�ci pisarza Bitwa o Ziemi�.
Saga roku
3000 (Battlefield Earth. A Saga of the Year 3000). Ekranizacj� ksi��ka
zawdzi�cza Johnowi
Travolcie - wielkiemu sympatykowi dzie� L. Rona Hubbarda, kt�ry od 1982 roku
czyni�
starania o nakr�cenie filmu i by� jednym z g��wnych jego producent�w. Film
znacznie
przyczyni� si� do ponownego wzrostu zainteresowania ksi��k�, kt�ra ponownie, po
18 latach
od pierwszego wydania, trafi�a na 90 list bestseller�w, m.in. USA Today,
Publishers Weekly,
The New York Times on the Web, Amazon.com, Associated Press (AP), United Press
International (UPI) i Chapters (Kanada).
Na prze�omie 1999 i 2000 roku zamkn�li�my negocjacje z literackim
przedstawicielem Biblioteki im. L. Rona Hubbarda, ameryka�sk� firm� Author
Services Inc.
z Hollywood w stanie Kalifornia. Podpisane kontrakty otworzy�y drog� do wydania
ksi��ek
tego pisarza w Polsce.
Spo�r�d wielu os�b, kt�rym zawdzi�czamy pomy�lny fina� rozm�w, a tak�e du��
pomoc przy wydaniu ksi��ek L. Rona Hubbarda, s� Steve S. Buffington, Javier O.
Ruiz i Ria
Rutten z Author Services Inc., Stephen Shinn z wydawnictwa New Era z Kopenhagi
oraz
Erika Barram. Wszystkim im sk�adamy serdeczne podzi�kowania.
L. Ron Hubbard, wybitny pisarz ameryka�ski, urodzi� si� 11 marca 1911 roku. W
wieku 25 lat zacz�� pisa�. Ma w swoim dorobku ponad sto powie�ci i dwie�cie
opowiada� z
r�nych gatunk�w literackich. Znacz�cy jest dorobek pisarza w innych obszarach
tw�rczo�ci,
takich jak poradniki, ksi��ki edukacyjne, filozoficzne, z zakresu administracji
i biznesu.
��cznie napisa� 530 prac. Sprzeda� ich osi�gn�a ponad 150 min egzemplarzy.
Ka�dy tytu�
by� t�umaczony na wiele j�zyk�w.
By� jednym z tw�rc�w (obok Heinleina, Asimowa. Orwella, Pohla czy de Campy)
�z�otego wieku� science fiction. W latach 30. i 40. by� liderem ca�ej grupy
pisarzy tego
gatunku. Przez nast�pne 40 lat pisa� teksty niezaliczaj�ce si� do literatury
pi�knej. Najwi�ksze
sukcesy odni�s� pod koniec swojego �ycia, w latach 80.
Dwa wielkie dzie�a: Bitwa o Ziemi�. Saga roku 3000 (Battlefield Earth. A Saga of
the
Year 3000) oraz dziesi�ciotomowy cykl MISSION EARTH to wybitne utwory literatury
science fiction, �wiatowe bestsellery, obsypywane nagrodami i wyr�nieniami,
sprzedawane
na �wiecie w wielomilionowych nak�adach.
W 1983 roku, w okresie kt�ry mo�na okre�li� mianem kulminacji �yciowego
zaanga�owania na rzecz koleg�w po pi�rze, L. Ron Hubbard przeznaczy� sw�j
maj�tek na
ustanowienie konkursu WRITERS OF THE FUTURE� (Pisarze przysz�o�ci). Konkurs,
maj�cy z za�o�enia odkrywa� i wspiera� nowe talenty na polu literackiej fikcji,
okaza� si� by�
zar�wno integraln� cz�ci� wi�kszej literackiej spu�cizny L. Rona Hubbarda, jak
i bardzo
udanym konkursem tego typu. W�r�d jury konkursowego znajduj� si� tak wybitne
nazwiska
jak: Kevin J. Anderson, Doug Beason, Gregory Benford, Algis Budrys, Anne
McCaffrey,
Orson Scott Card, Larry Niven, Andre Norton, Jerry, Pournelle, Tim Powers,
Robert
Silverberg, Frank Herbert, Frederik Pohl, Jack Williamson i Dave Wolverton.
Konkurs Pisarze przysz�o�ci L. Rona Hubbarda i znacz�ca seria antologii L. Ron
Hubbard przedstawia PISARZY PRZYSZ�O�CI sta�y si� pomostem do wielkiej kariery
dla
wielu nowych pisarzy science fiction, w tym dla Dave�a Wolwertona, Karen Joy
Fowler,
Leonarda Carpentera i Stephena Baxtera. Zwyci�zcy i finali�ci konkursu sprzedali
najwa�niejszym �wiatowym wydawnictwom ponad 250 powie�ci i ponad 2000 opowiada�.
W�r�d nich jest te� Kevin J. Anderson ze swoimi bestsellerami.
L. Ron Hubbard zmar� 24 stycznia 1986 roku. Jego tw�rczo�� wci�� jest aktualna.
W
ostatnich latach ukaza�y si� dwie nowe powie�ci pisarza, kt�re trafi�y na listy
bestseller�w:
Ai! Pedrito! Pojedynek sobowt�r�w (Ai! Pedrito! When Intelligence Goes Wrong)
stworzona
wsp�lnie z Kevinem J. Andersonem oraz A Very Strange Tripe napisana razem z
Dave�em
Wolvertonem (obydwaj pisarze s� autorami niekt�rych tytu��w cyklu Gwiezdne
wojny).
Wielki dorobek L. Rona Hubbarda jest nieznany w Polsce. Postanowili�my wype�ni�
t� luk� i wyda� trzy powie�ci, z trzech r�nych okres�w jego tw�rczo�ci
literackiej. Dzisiaj
oddajemy do r�k polskich czytelnik�w powie�� przygodow� z 1998 roku Ai! Pedrito!
Pojedynek sobowt�r�w (Ai! Pedrito! When Intelligence Goes Wrong) napisan� na
podstawie
scenariusza L. Rona Hubbarda przez Kevina J. Andersona. Nast�pnie uka�e si�
Bitwa o
Ziemi�. Saga roku 3000 (Battlefield Earth. A Saga of the Year 3000), znakomita
powie�� z
1982 roku. Trzecia propozycja to futurystyczna powie�� wojenna Kl�ska Victora
(Final
Blackout), wydana po raz pierwszy w 1940 roku.
�yczymy Pa�stwu przyjemnej lektury.
Redaktor naczelny
Przedmowa
Podobnie jak Ian Fleming przy kreowaniu Jamesa Bonda korzysta� z w�asnych,
prawdziwych do�wiadcze� w wywiadzie brytyjskim, tak i �Ai! Pedrito!� oparte jest
na
autentycznej historii, ale w tym przypadku by�a to komedia.
L. Ron Hubbard
Mogliby�my do tego doda�: ta prawdziwa historia jest r�wnie fascynuj�ca jak
fikcja, a
do tego opowiada sporo o �yciu autora, kt�ry wiedzia�, o czym pisze. Wszystko
zaczyna si� w
roku 1932, kiedy to po�r�d innych poszukiwaczy przyg�d, wyst�puj�cych w jego
znakomitych powie�ciach, 21-letni (i ogni�cie rudow�osy) L. Ron Hubbard wyruszy�
do
Puerto Rico, �eby poprowadzi� pierwsz� na tej wyspie kompleksow� ekspedycj�
mineralogiczn� pod patronatem Stan�w Zjednoczonych. Tam, dos�ownie �w �lad za
konkwistadorami� i na �terenach �owieckich pirat�w�, przetrz�sn�� piasek z wielu
rzek
szukaj�c �lad�w aluwialnego z�ota. Zebra� te� pr�bki z niejednego urwiska,
zbada� niejeden
tunel, wisz�c na prowizorycznych linach, i pozostawi� wiele �kawa�k�w materia�u
khaki,
kt�re wiatr ju� pewnie dawno temu porwa� z kolczastych krzew�w.
A ca�kiem niezale�nie od tych mo�liwych do przewidzenia przyg�d - na przyk�ad
prawie katastrofalnego zawalenia si� kopalni w San German, albo dokuczliwego
ataku malarii
- pojawi�a si� te� ta dziwaczna sprawa senora Pedrito.
Jako pierwsze i zupe�nie niewinne zetkni�cie z tym cz�owiekiem Ron opisuje swoje
wej�cie do ambasady kuba�skiej na pocz�tku pa�dziernika 1932 r., kiedy to
hiszpa�ski
d�entelmen zawo�a�: �Ai! Pedrito! C�mo estd? � Gdy Ron spokojnie wyja�ni�, �e
wzi�to go
za kogo� innego, zaczepiaj�cy go Hiszpan odpar� szeptem: �Och, nie ma sprawy,
Pedrito.
Nikomu nie powiem, �e tu jeste��.
Jako nast�pne, i to bardziej znacz�ce, opisuje spotkanie z trzema in�ynierami na
portoryka�skim szlaku g�rniczym i ich podobnie entuzjastyczne �Ai! Pedrito! C�mo
estd?�.
Kiedy powtarza� im swoje wyja�nienia dotycz�ce pomy�ki, us�ysza�: �Nam mo�esz
powiedzie�. Do nikogo nie napiszemy. Nikt si� od nas nie dowie, �e ci�
widzieli�my�.
Potem pojawi� si� przys�owiowy nieznajomy w barze, z pistoletem w kieszeni - �i
gdybym nie kopn�� go w gole�, ju� by�bym trupem� - i r�wnie nieznajoma panamska
kobieta,
kt�ra dojrzawszy k�tem oka rudow�os� posta� obra�liwie przesz�a na drug� stron�
ulicy. Do
tej pory m�g� tylko stwierdza�: �Tu bywa� Pedro�.
P�niej, a zw�aszcza podczas pierwszych miesi�cy II wojny �wiatowej, kiedy L.
Ron
Hubbard - wtedy porucznik - s�u�y� w wywiadzie marynarki Stan�w Zjednoczonych na
po�udniowym Pacyfiku i w innych punktach �wiata, �w Pedrito pozostawa�
marginalnym
wspomnieniem. Bardziej intryguj�co Ron opowiada o natykaniu si� na relacje o
rzekomo
swoich w�asnych poczynaniach w miejscach, w kt�rych nigdy nie by� - a dok�adnie
zetkni�ciu
z nazistowskimi szpiegami w Brazylii. Z czasem, jak sylwetka zauwa�ona ledwie
k�tem oka i
stopniowo nabieraj�ca kszta�t�w, Pedrito stawa� si� bardziej konkretny - okaza�
si�
marnotrawnym synem bogatego brazylijskiego rodu. Cz�owiek ten najwyra�niej by�
te� na
bakier z w�adzami p� tuzina kraj�w, poza tym ucieka� przed ojcami i bra�mi co
najmniej
tuzina porzuconych dam.
Po latach, kiedy we wcze�niejszych pracach, dzi�ki kt�rym L. Ron Hubbard jest
dzisiaj znany - na przyk�ad powie�� Fear te� zosta�a cz�ciowo stworzona z
opowie�ci
zas�yszanych w portoryka�skich ost�pach - mogli�my ju� znale�� opisy wielu
przyg�d z
bajecznych czas�w w�dr�wek autora, Pedrito nadal czeka� na swoj� kolej. Jednak
do
pocz�tku lat 80., do gor�co przyj�tego powrotu pisarza do powie�ci popularnej
mi�dzynarodowym bestselerem Bitwa o Ziemi�. Saga roku 3000 (Battlefield Earth. A
Saga of
the Year 3000), ta ciekawa historia mylonej to�samo�ci zacz�a sama uk�ada� si�
w powie��.
Jak zaplanowano na pocz�tku, opowie�� sta�a si� pe�nometra�owym scenariuszem
autorstwa
L. Rona Hubbarda, uzupe�nionym jego szczeg�owymi uwagami co do re�yserii,
charakteryzacji, dekoracji i d�wi�ku. Jednak w ramach swojego d�ugoletniego
zaanga�owania
na rzecz m�odszych autor�w, rozumiej�c przy tym w pe�ni, jak trudno jest wybi�
si� w
�wiecie literatury, przerobienie historii na powie�� Hubbard powierzy� komu�
innemu, co
okaza�o si� dobrze wykorzystan� szans�.
W ka�dym razie od tamtej pory zasadniczy temat tej opowie�ci pozostaje nadal w
pe�ni aktualny: to mroczna rzeczywisto�� Centralnej Agencji Wywiadowczej USA,
widzianej
jako przebieg�a i podst�pna dzia�alno�� stajni szpieg�w. Aby to podkre�li�, w
notatkach do
powie�ci L. Ron Hubbard nawi�zywa� do autentycznej pora�ki agencji przy
utrudnianiu
przechodzenia armii na stron� Castro przed upadkiem Batisty; dzi�ki temu
mogli�my dalej
opisywa� wszystko, co w ko�cu zacz�a reprezentowa� sob� agencja, jako
kr�tkowzroczn�
biurokracj�, czy te� - co pokaza�y p�niejsze odkrycia na temat afery �Iran-
contras� -
najzwyklejsz� bufonad�. Jednak jak czytelnik sam wkr�tce si� przekona, pogl�d L.
Rona
Hubbarda na r�wnie kr�tkowzroczn� i despotyczn� machin� wywiadu sowieckiego jest
jeszcze bardziej �pochlebny�.
�Ai! Pedrito!� jest powie�ci� rozgrywaj�c� si� nie tylko na dw�ch p�aszczyznach;
jest
czym� daleko wi�cej ni� opowie�ci� o dw�jce podobnie wygl�daj�cych szpieg�w
zapl�tanych
w �zimn� wojn�. Jest to raczej �wiat, w kt�rym ci szpiedzy �yj�, pe�en m�tnej
polityki,
pokr�conych plan�w i bardzo niepewnej lojalno�ci. Nie trzeba dodawa�, �e �wiat
Pedrito jest
nie tylko miejscem diabelnie przemy�lnych gad�et�w, nadzwyczaj uwodzicielskich
kobiet i
ca�kiem nieprzewidywalnych sytuacji; jest te� miejscem prawdziwym - gdzie wino
nie
zawsze pochodzi z dobrego rocznika, a cygara nie zawsze s� kuba�skie. Jednak z
tych
samych powod�w jest to �wiat, gdzie akcja nigdy nie s�abnie, podst�pom nie ma
ko�ca i
wszystko mo�e wynikn�� z tak na poz�r niewinnego zdania, jak: �Ai! Pedrito! C�mo
estd?�
Dan Sherman
Dan Sherman jest autorem kilku bardzo cenionych prac na temat szpiegostwa
podczas
�zimnej wojny�. Obecnie pracuje nad szczeg�ow� biografi� L. Rona Hubbarda.
Wydawca
1
O zmierzchu w kuba�skiej d�ungli niedaleko Hawany czarne kaczki ca�� eskadr�
przecina�y niebo, niczym nietoperze. Wed�ug poradnik�w dla turyst�w nale�a�o to
uwa�a� za
z�y omen. Kaczki zbi�y si� w gromad�, wybieraj�c swoj� wieczorn� ofiar� spo�r�d
masy
komar�w i innych owad�w wzlatuj�cych z paruj�cej, wyspiarskiej d�ungli.
Potem, jak jedna istota, stado kaczek gwa�townie skr�ci�o i krzykn�o z
instynktownego strachu, omijaj�c imponuj�c� budowl� uczepion� wierzcho�ka
stromego,
skalistego klifu, wysoko nad brzegiem morza. Poni�ej sk��bione fale oceanu
rozbija�y si� o
ska�y, rycz�c jak lew strzeg�cy cytadeli.
Zdradziecka droga, prowadz�ca w g�r� do naje�onej kolcami frontowej bramy zamku
Moro, urywa�a si� na prastarym podw�rcu. Spleciona winoro�l wyrasta�a z ziemi,
rozpychaj�c
kamienne p�yty. Na progu prostych, drewnianych drzwi nie by�o wycieraczki z
napisem:
�Witamy�; od jakiego� czasu nie dostarczano tam codziennej prasy. Z�owrogi napis
obwieszcza� po hiszpa�sku: �Intruzom wst�p wzbroniony�.
Przez lata mroczna forteca by�a wykorzystywana przez nieko�cz�cy si� szereg
oprawc�w, szalonych naukowc�w i megaloman�w z ich planami podboju �wiata. Teraz
okoliczni mieszka�cy nie zwracali ju� wi�kszej uwagi na zamek Moro; woleli
zajmowa� si�
swoimi polami trzciny czy tytoniu, wiedz�c, �e koniec ko�c�w w razie potrzeby
jaki� bohater
naprawi sytuacj� i wszystko wr�ci do normy.
Kiedy s�o�ce chyli�o si� nad Karaibami, a g�ste chmury zapowiada�y wieczorny
szkwa�, nowi lokatorzy zamku Moro przyst�powali do swoich zwyczajnych knowa�...
- Asombroso! - zawo�a� zdumiony pu�kownik kuba�skiego wywiadu, siadaj�c z
powrotem na trzeszcz�cym drewnianym krze�le i poprawiaj�c sobie beret
klepni�ciem w
g�ow�.
Mia� g�ste, czarne w�osy i ciemne, b�yszcz�ce oczy, nabieg�e krwi�. Nosi�
wymi�ty
mundur khaki, udekorowany mas� gwiazd i medali, kt�re sam sobie poprzypina�.
Niekt�re z
nich krzywo dynda�y mu na piersi, bo przed lustrem kuba�ski pu�kownik trawi�
wi�cej czasu
na podziwianiu swojej imponuj�cej, czarnej brody, ni� na studiowaniu elegancji
swego
ubioru.
Z drugiej strony sali w wie�y o kamiennych �cianach rosyjski pu�kownik odezwa�
si�
z zadowoleniem:
- Da, towarzyszu Enrique.
W przeciwie�stwie do odzienia rozm�wcy, jego oliwkowy mundur by� nieskazitelnie
czysty i dobrze uprasowany. Rosjanin ka�dego ranka pos�ugiwa� si� linijk� i
poziomnic�,
�eby mie� pewno��, �e jego medale wisz� prosto.
- Prosz�, sami zobaczcie.
Rosjanin wsta�, �eby po�o�y� papierow� teczk� z napisem �TAJNE� na
sfatygowanym, drewnianym stoliku po�rodku komnaty. Poza kraw�d� blatu zwisa�y
zardzewia�e kajdany, a naznaczone ci�ciami deski zdobi�y wyblak�e czerwonawe
plamy. Inne
narz�dzia tortur wisia�y na hakach w �cianach, gotowe do u�ycia przez ka�dego z
mieszka�c�w zamku; ca�e to wyposa�enie zostawili uprzejmie poprzedni lokatorzy,
jeszcze
przed rewolucj�.
Rosyjski pu�kownik odsun�� dyndaj�ce kajdany sprzed swojego nosa, bardziej
zainteresowany fotografiami, kt�re wyj�� z teczki. Przysun�� je bli�ej
migocz�cego �wiat�a.
Kuba�ski pu�kownik podszed�, �eby spojrze� na zdj�cie rudow�osego m�czyzny -
twarz,
kt�r� tyle razy widzia� na listach go�czych, nakazach aresztowania, ulotkach
propagandowych.
- Ai! To on! - powiedzia� zdziwiony - O, psiama�, Iwan! To nie do wiary!
- Nasze niezr�wnane KGB dok�adnie to sprawdzi�o - odpar� Iwan z cichym
prychni�ciem.
- My�la�em, �e KGB zosta�o rozwi�zane po upadku Zwi�zku Radzieckiego -
powiedzia� Enrique.
Rosjanin wzruszy� ramionami.
- Teraz jest cz�ci� Ministerstwa Kartografii. Nowy resort, ta sama praca.
Podni�s� fotografi� do s�abego �wiat�a.
- Zobaczcie sami, towarzyszu.
Przypatruj�c si� uwa�niej, Enrique zobaczy�, �e to nie mo�e by� ten sam
cz�owiek, nie
w tym samym miejscu, nie w tym samym ubraniu. To mog�a by� jaka� sztuczka... Czy
te�
by�o to dok�adnie to, na co czekali?
- Chod�cie - powiedzia� Iwan, zbieraj�c fotografie i klepi�c Kuba�czyka po
ramieniu.
- To nasza szansa. M�wi�, �e komunizm umar�, tylko dlatego, �e zapad� w
�pi�czk�. Ale ty i
ja wiemy lepiej: s� jeszcze miliony lojalnych ludzi, trudz�cych si� na ca�ym
�wiecie,
wstydz�cych si� przy zna� do swoich prawdziwych uczu�, do swojej t�sknoty za
pe�nymi
chwa�y czasami sowieckiego imperium, swoich skrywanych nadziei na �wietlan�
przysz�o��.
Wszystko, czego im trzeba, to ma�e zwyci�stwo, �eby poczuli si� lepiej, chocia�
jeden ma�y
kraik zdobyty dla rewolucji - jak za dawnych czas�w, kiedy ka�dy by� got�w
podziela� pe�ne
mi�o�ci zasady stalinizmu...
Iwan mia� w oczach t�skny wyraz i zapatrzy� si� w �cian�, jakby jawi� mu si� tam
jaki� wspania�y, daleki �wit. Enrique zapali� cygaro. Gdy Iwan m�wi� dalej, jego
g�os zrobi�
si� twardy i pe�en napi�cia:
- Kiedy pokonamy jaki� jeden kraj, przyjacielu, lojali�ci z ca�ego �wiata
powstan� ze
swoimi m�otami, wid�ami i koktajlami Mo�otowa, ze swoim gazem parali�uj�cym i ze
swoimi
rakietami balistycznymi, i zrzuc� niezno�ne kajdany swoich przebrzyd�ych,
kapitalistycznych
ciemi�ycieli!
Enrique w zadumie pokiwa� g�ow�. Szczerze dziwili go kapitali�ci i ich osobliwy
styl
�ycia. Jedyny raz, kiedy widzia� prawdziwego przebrzyd�ego, kapitalistycznego
ciemi�yciela, mia� miejsce wtedy, gdy przydzielono go do oddzia�u strzelc�w;
tyle �e przez
celownik w�a�ciwie nie przyjrza� si� temu cz�owiekowi zbyt dobrze.
- Na nozdrza w�ciek�ego bawo�a! - powiedzia� Enrique, wydmuchuj�c dym z cygara
prosto w nos Iwana. Iwan zakaszla�. - Jeste�cie pewni, �e to zadzia�a? Pedrito
Miraflores to
wariat - doda� i szybko zadecydowa�, �e lepiej si� zaasekurowa� - lojalny,
komunistyczny
wariat, ale jednak wariat. Je�li wprowadzimy wasz plan w �ycie, mo�emy mie� z
tego wi�cej
k�opotu ni� po�ytku.
Rosjanin przytakn�� z u�miechem.
- Ale to mo�e te� by� okazja, na przegapienie kt�rej nas nie sta�. Jedyna
�ar�wka,
kt�ra roz�wietla�a mroczny pok�j, zabrz�cza�a i zgas�a z pykni�ciem. Jedyne
�wiat�o
pochodzi�o teraz z cygara Enrique.
- Chod�cie - powiedzia� Iwan. - Zejd�my na d�, do biura operacyjnego, tam jest
lepsze o�wietlenie.
W g��bi w zamku Moro, wzd�u� zewn�trznego muru obronnego, otwieraj�cego si� na
spienione morze, ci�gn�y si� konsolety i ekrany radar�w. Kr�cili si� przy nich
umundurowani operatorzy. Wszyscy przystan�li, �eby spojrze� na wchodz�cych
pu�kownik�w, a potem ze zdwojon� energi� pochylili si� nad swoj� robot�. (W�r�d
personelu
diabelskiej fortecy rozesz�y si� plotki o zbli�aj�cych si� zwolnieniach.)
Drobny, nerwowy adiutant przepchn�� si� bli�ej, �eby stan�� przy pu�kowniku
Enrique, oczekuj�c na rozkazy. Enrique go zignorowa�.
- Mam wi�cej dowod�w, �e Miraflores ma sobowt�ra - powiedzia� pu�kownik Iwan. -
W Nowym Jorku mamy naszego agenta, fotografa. Zrobi� te zdj�cia.
Rosjanin pstrykn�� palcami, wskazuj�c akt�wk� le��c� na konsolecie.
Nerwowy adiutant podbieg� do teczki i zacz�� grzeba� w�r�d dokument�w, zdj�� i
kopert, a� wyci�gn�� spo�r�d nich powi�kszone odbitki, opatrzone napisem �Inne
dowody�.
- Oto dow�d, towarzyszu! - powiedzia� rosyjski pu�kownik. - Czy� to nie cudowne?
Adiutant wr�czy� fotografie pu�kownikowi Enrique, kt�ry roz�o�y� je jak
wachlarz,
wpatruj�c si� w podobizn� na samej g�rze. Ciekawski adiutant podsun�� si�
dostatecznie
blisko, �eby zerkn�� przez rami� kuba�skiego pu�kownika, ale Enrique da� mu
ostrego
kuksa�ca; adiutant odskoczy� na bok, trzymaj�c si� za �ebra.
Kolorowa, portretowa fotografia przedstawia�a zadziornego m�czyzn� w
c�tkowanej,
tropikalnej panterce, z du�� czerwon� gwiazd� na czapce. Czapka spoczywa�a na
rudych
w�osach, nier�wnych, jakby m�czyzna skraca� je podcinaj�c no�em z pi�k�. U
bioder wisia�y
mu dwa pistolety, pas z nabojami otacza� pier�, a do paska przytroczone by�o
kilka granat�w.
- Ca�kiem dobrze znam ju� tego naszego Pedrita Miraflores - mrukn�� pu�kownik
Enrique.
Pu�kownik Iwan powiedzia� z satysfakcj�:
- To teraz przypatrzcie si� bli�ej temu drugiemu.
By�a to typowa studyjna, portretowa fotografia; wygl�da�o na to, �e tej samej
osoby,
tak samo rudow�osej i niebieskookiej, ale jednak by�o to swego rodzaju alter ego
tamtego -
ten m�ody cz�owiek by� oficerem ameryka�skiej marynarki; trzyma� czapk� pod
pach� i
wpatrywa� si� w obiektyw szeroko otwartymi, speszonymi oczyma, jego rude w�osy
by�y
schludnie przyci�te i uczesane.
- Tom Smith - Enrique przeczyta� podpis pod zdj�ciem. - W stopniu porucznika. -
Podni�s� wzrok ze zdumieniem. - Na brata przekl�tego lemura! Rzeczywi�cie
wygl�daj� tak
samo, nawet jeden przy drugim. To wi�cej ni� mo�na by sobie wymarzy�. Nie m�wcie
mi
jeszcze, �e maj� tak� sam� wag� i wzrost!
- Maj� - odpar� rosyjski pu�kownik. - Obaj m�wi� te� znakomicie po hiszpa�sku i
po
angielsku. To dla nas idealna okazja na zamian�.
Enrique obejrza� jeszcze dwie fotografie; na jednej z nich Pedrito Miraflores
wskakiwa� do sportowego wozu na ulicy w Hawanie, u�miechaj�c si� szeroko, jakby
wiedzia�, �e jest fotografowany. Na drugim zdj�ciu jego podobny jak dwie krople
wody
odpowiednik, porucznik Tom Smith, sta� w�r�d oficjeli marynarki podczas
odbierania
nagrody w szkole in�ynierskiej i wygl�da� na nieco zaskoczonego.
- Na ko�� ogonow� �limaka - powiedzia� Enrique, drapi�c si� po bujnej brodzie i
potrz�saj�c g�ow� z niedowierzaniem. Jego ciemne oczy rozb�ys�y, kiedy rozwa�a�
mo�liwo�ci. - Niech B�g b�ogos�awi KGB, albo Ministerstwo Kartografii, czy jak
oni si� tam
teraz nazywaj�! To mo�e by� najwi�ksze osi�gni�cie wywiadu w dziejach! Je�li
dokonamy
zamiany, to b�dzie to naprawd� co�. Umieszczaj�c Pedrita na jego miejscu,
mogliby�my
spenetrowa� s�u�by wywiadowcze Stan�w Zjednoczonych, jednocze�nie u�ywaj�c
Smitha
tutaj, jako koz�a ofiarnego. Ten bufon z marynarki m�g�by wzi�� na siebie win�
za wszystkie
przest�pstwa Pedrita.
- Wiedzia�em, �e spodoba si� wam m�j pomys� - odpar� rosyjski pu�kownik. -
Wy�lemy naszego najlepszego cz�owieka, Bolo, �eby dopilnowa� wszystkich
szczeg��w. -
Podni�s� krzaczaste brwi ocieniaj�ce wodniste, szare oczy, i zni�y� g�os. - A
teraz co z tym
nast�pnym pude�kiem cygar, Enrique? Monte Cristo nr 2. Moja... hm, �ona bardzo
je lubi.
Ignoruj�c to �yczenie kuba�ski pu�kownik odwr�ci� si�, �eby warkn�� na
adiutanta,
kt�ry nadal masowa� sobie bol�ce �ebra:
- Szybko, szybko! Sprowad� Mari�! Musimy zacz�� natychmiast. To doskona�y plan.
Asystent pospiesznie wyszed�, wracaj�c za moment z brunetk� o rozwichrzonych
w�osach i twardym, zawzi�tym wyrazie twarzy pe�nej oddania rewolucjonistki. Jej
usta
wykrzywia� gniew.
- Si , pu�kowniku?
- Szybko, Maria, szybko! - powiedzia� Enrique.
Zacz�� przetrz�sa� fotografie, a� znalaz� fragment z numerem telefonu. Oderwa�
go od
zdj�cia.
- We� ten numer. Plan G natychmiast wchodzi w �ycie, natychmiast!
- Si, pu�kowniku! Natychmiast!
Maria chwyci�a kawa�ek papieru, przestudiowa�a go, po czym wpakowa�a sobie
papier
do ust i pogryz�a na kawa�ki, zanim pu�kownik zdo�a� j� powstrzyma�. Podziwia�
jej
po�wi�cenie.
Z�apa�a s�uchawk� telefonu, jakby chcia�a j� zadusi�, i wykr�ci�a numer.
- Centrala - powiedzia�a, maj�c ci�gle jeszcze usta wypchane papierem. Jej
postawa
pozosta�a nieugi�ta. - Centrala, po��czcie mnie z biurem wywiadu marynarki w
Nowym
Jorku. Musz� m�wi� z porucznikiem Tomem Smithem.
2
Namalowany od szablonu na drzwiach z p�prze�roczystego szk�a napis oznajmia�:
�Porucznik Tom Smith, Marynarka USA, Sekcja Zabezpieczania Broni�. Poni�ej,
mniejszymi
literami, dumnie dopisano �Biuro Wywiadu Marynarki�.
- Nie �api� tego - powiedzia� porucznik Smith. Siedzia� przy biurku w pe�nym
umundurowaniu, drapi�c si� po jasnorudej g�owie.
Obok niego zadzwoni� telefon, ale Smith go zignorowa�. Nie m�g� sobie pozwoli�
na
to, by co� go rozprasza�o w tym decyduj�cym momencie, kiedy studiowa� plany
pocisku,
pr�buj�c poj��, czym ten projekt r�ni si� od tysi�cy podobnych plan�w, kt�re
zaaprobowa�
dla niezliczonych wniosk�w o fundusze.
Dw�ch dobrze ubranych cywilnych kontrahent�w wierci�o si� przed nim na
krzes�ach;
spogl�dali jeden na drugiego spod przymru�onych powiek, jakby si� bali, �e Smith
mo�e ich
na czym� przy�apa�. Obaj �ciskali pod pach� jeszcze inne projekty.
- To ca�kiem proste, poruczniku Smith - powiedzia� jeden z wykonawc�w, wyra�nie
zdziwiony, �e Smith nie chwyci� za s�uchawk�, gdy telefon zadzwoni� po raz
drugi. - Projekt
jest dok�adnie taki, jak wszystkie pozosta�e, kt�re pan przyj��, tylko troch�
inny.
- A wi�c dlaczego mamy finansowa� nowe opracowanie, skoro projekt jest dok�adnie
taki sam? - zapyta� zak�opotany Smith.
- Jest zasadniczo zmodyfikowany - odpowiedzia� drugi wykonawca, zadowolony z
siebie.
- No, nie wiem, panowie - odpowiedzia� im Smith, wyg�adzaj�c pogniecione brzegi
projektu roz�o�onego na jego schludnym, wojskowym szarym biurku.
Obok pude�ka na przychodz�ce wiadomo�ci le�a�a �Lista spraw do za�atwienia na
dzisiaj�; bardzo niewiele punkt�w z tej listy ju� skre�lono.
Jakby rozdra�niony tym, �e go stale ignoruj�, telefon zadzwoni� po raz trzeci.
- Jest tak du�o nowych projekt�w, �e nie mog� si� z nimi upora� - Smith wskaza�
k�t
biura, gdzie deska kre�larska trzeszcza�a pod ci�arem pi�trz�cych si� plan�w
nowych
pocisk�w. Projekty czeka�y na jego akceptacj�, korekt� lub podpis, zanim mog�y
trafi� do
teczek.
Pierwszy wykonawca spr�bowa� zainteresowa� go zawi�ymi liniami narysowanymi na
projekcie.
- Poruczniku Smith, musi pan przyzna�, �e ten system rakietowy jest bezpieczny.
Drugi kontrahent z us�u�nym u�miechem zacz�� si� zachwyca�:
- Ten zmodyfikowany system jest tak z�o�ony, �e potrzeba dwunastu lat koled�u,
�eby
m�c go obs�ugiwa�! Ten nowy projekt to �wiadectwo, jak wysoko cenimy
wykszta�cenie i
inteligencj� naszych dzielnych ludzi w mundurach.
Smith pokr�ci� g�ow� i spojrza� na nich, zdezorientowany.
- Ale ja si� w tym w og�le nie mog� po�apa�.
- W�a�nie, dok�adnie o to chodzi! - powiedzia� pierwszy kontrahent. - Pe�ne
bezpiecze�stwo. Jest pan jednym z najbardziej kompetentnych ludzi, a skoro ten
system pana
zaskakuje, prosz� sobie wyobrazi�, jak zmyli naszych przeciwnik�w! �aden agent
nieprzyjacielski nie b�dzie w stanie rozgry�� tego systemu, a nasz nar�d b�dzie
bezpieczny.
Smith nadal patrzy� na pierwszego rozm�wc�.
- No to jak my b�dziemy mogli go u�y�, skoro nikt go nie rozumie? Pierwszy
kontrahent odpowiedzia� cierpliwie, �ciskaj�c pod pach� nast�pne rolki z
projektami:
- Wystarczy nacisn�� ten czerwony guzik, a system zrobi reszt�! Panie
poruczniku,
nikt od pana nie oczekuje, �eby pan to rozumia�. Wszystko, co ma pan zrobi� jako
oficer
wywiadu marynarki, to zaakceptowa� i przybi� piecz�tk�!
Smith pochyli� si� nad planem, kr�c�c g�ow�.
- Gdyby tylko instruktorzy w Akademii Marynarki powiedzieli co� wi�cej o tych
pociskach...
Westchn�� g��boko i podni�s� piecz�tk�, odwracaj�c j�, �eby przeczyta� odwr�cone
litery s�owa �Przyj�te�. Potem przetrz�sn�� szuflad� biurka w poszukiwaniu
poduszeczki na
tusz i ostatecznie uderzy� piecz�tk� w projekt na chybi� trafi�.
Uradowani kontrahenci b�yskawicznie zabrali plan. Nie zawracaj�c sobie g�owy
zwijaniem p�achty wypadli z pokoju, kieruj�c si� wzd�u� korytarza do nast�pnego
biura, gdzie
czeka�o ich to samo z nast�pnym zestawem plan�w, nast�pnym oficerem wywiadu
marynarki
i nast�pn� piecz�tk�.
Smith popatrzy� za nimi, jeszcze raz g��boko westchn�� i wreszcie zauwa�y�
notorycznie dzwoni�cy telefon. Podni�s� s�uchawk� i przycisn�� j� do ucha.
- Tak? Czym mog� s�u�y�?
- Czy to pan Smith? - odezwa� si� g�os kobiety. Wyda�o mu si�, �e s�yszy w jej
s�owach kuba�ski akcent.
- Tak - odpar� Smith.
- Tom Smith? - pyta�a dalej. - Porucznik?
- Tak.
- Oficer wywiadu marynarki?
- Tak.
- Sekcja Zabezpieczania Broni?
- Tak, tak! Czy pani w sprawie sprzeda�y? - spojrza� �a�o�nie na swoj� �List�
spraw
do za�atwienia na dzisiaj�.
- Po prostu chcieli�my by� absolutnie pewni, poruczniku Smith. To pa�ski
szcz�liwy
dzie�. Mamy dla pana fantastyczne wiadomo�ci, senor.
Rozpromieniaj�c si�, Smith przysun�� si� bli�ej biurka.
- O co chodzi? Kto m�wi?
- Przy telefonie Maria z... hm, Pan-Latin Airways. Gratulujemy! W�a�nie
zwyci�y�
pan w naszym konkursie.
Mimo, �e stara�a si� m�wi� jak profesjonalna ameryka�ska specjalistka od public
relations, �piewna nuta jej g�osu nosi�a �lad skrywanego ch�odu.
- Naprawd�? - spyta� Smith. - Ale ja nigdy nie bior� udzia�u w konkursach. Nie
uprawiam hazardu.
- To konkurs, do kt�rego nie musia� pan przyst�powa� - powiedzia�a Maria. - By�
pan
milionow� osob�, kt�ra wesz�a w tym miesi�cu do World Trade Center.
- To musi by� jaka� pomy�ka - odpar� Smith, zerkaj�c do kalendarza na biurku. -
Ja
nawet nigdy nie by�em w World Trade Center.
- Och, przepraszam. Powinien pan tam p�j��, s�ysza�am, �e to wspania�e miejsce.
-
Us�ysza�, jak Maria przek�ada papiery. - Ach, przepraszam, by� pan milionow�
osob�, kt�ra
wesz�a do katedry �w. Jana Boskiego.
- Tam te� nigdy nie by�em. W jakim mie�cie to jest?
G�os Marii sta� si� ni�szy, ch�odniejszy, nieub�agany.
- By� pan milionow� osob�, kt�ra przesz�a przez skrzy�owanie Czterdziestej
Drugiej i
Broadwayu.
- Prosz� pani, ja...
- Senor, pan wygra�, s�yszy pan? Wygra� pan! - jej g�os zacz�� si� podnosi� i
robi�
coraz bardziej nerwowy. - Nie wiem, jak pan wygra�. Ja tylko wykonuj� swoj�
prac�.
Dlaczego tak mnie pan m�czy? Chce pan, �ebym zacz�a p�aka�, czy co? - jej g�os
by� bliski
histerii. - Och, Bo�e, teraz patrzy na mnie m�j kierownik! Chce pan, �eby mnie
wylali?
- O, nie - powiedzia� Smith, wreszcie dochodz�c do siebie. - Nie chcia�em pani
sprawia� k�opot�w. Przepraszam.
- Prosz� pos�ucha�, panie Smith, i po prostu si� cieszy�. Pa�skie nazwisko jest
na
szczycie listy. Wygra� pan wycieczk�, a wszyscy inni wygrali cukierki �lazowe w
kszta�cie
czaszek, kt�re pomog� im rado�nie uczci� Halloween. Jest pan wielkim
szcz�ciarzem, okay?
Kim� wielkim. Ka�dy b�dzie panu zazdro�ci�!
Smith wygl�da� na zbitego z tropu.
- Uch, no dobrze, to co ja wygra�em? Nigdy wcze�niej nie wygra�em niczego.
G�os Marii zn�w sta� si� lekki i radosny.
- Wygra� pan ca�kowicie darmow� trzydniow� wycieczk� do pi�knego kraju Kolodor
w Ameryce Po�udniowej. Najwspanialsze hotele, najlepsza kuchnia. Trzy cudowne
dni w
pi�knej stolicy Santa Isabel! Ma pan fart, szcz�ciarzu! Prosz� tylko odebra�
swoje bilety w
Pan-Latin Airways i mo�e pan lecie�!
Smith wpatrywa� si� w telefon, podekscytowany i zaciekawiony.
- Kolodor? Santa Isabel? Nigdy o czym� takim nie s�ysza�em.
- Ach, senor, Kolodor to per�a Ameryki Po�udniowej! Pi�kny, luksusowy, pe�en
wspania�ych krajobraz�w i zabytk�w. A Santa Isabel ma d�ug� histori� i
interesuj�c�
architektur�.
- Skoro pani tak m�wi... Ale to dalej nie wygl�da na prawdziwy kraj. Faktycznie
to
brzmi jak miejsce wymy�lone na potrzeby taniej powie�ci przygodowej.
- No, no, niech si� pan nie wyg�upia - powiedzia�a Maria uspokajaj�cym tonem. -
Czy
m�g�by pan wygra� wycieczk� do kraju, kt�ry nie istnieje? To bardzo wa�ny kraj w
Ameryce
Po�udniowej. Ja wiem najlepiej, m�j brat kieruje tam Ministerstwem Edukacji, a
tak�e
Ministerstwem Kanalizacji i Kontroli Owad�w!
Smith obr�ci� si� w fotelu, zezuj�c z bliska na wielk� map� �wiata wisz�c� na
�cianie.
Wst�pi� do marynarki, �eby na�ladowa� swojego bohatera, admira�a Nelsona,
przemierzaj�cego szeroki �wiat na majestatycznym �aglowcu i broni�cego
brytyjskiego
imperium. Smith naprawd� nie przewidywa�, �e ca�a jego kariera b�dzie polega� na
siedzeniu
za biurkiem i stemplowaniu projekt�w.
- Patrz� w�a�nie na swoj� map�, prosz� pani, i nigdzie w Ameryce Po�udniowej nie
widz� Kolodoru.
By� bardziej zak�opotany ni� podejrzliwy.
- Jest ko�o Kolumbii i Ekwadoru - odpowiedzia�a Maria bez zaj�kni�cia - ale
niestety
zwi�zek producent�w map zastrajkowa�. Na wielu mapach nie znajdzie pan Kolodoru.
Bardzo
k�opotliwa sytuacja dla Ministerstwa Kartografii. Moja rodzina nie ma z tym nic
wsp�lnego,
przysi�gam!
- Och, to wszystko wyja�nia - powiedzia� Smith z ulg�. Zanotowa� sobie
informacje
potrzebne do odebrania darmowych bilet�w, podzi�kowa� grzecznie Marii i od�o�y�
s�uchawk�.
W chwili b�ogos�awionej ciszy Smith popatrzy� na stert� niezrozumia�ych
projekt�w
na desce kre�larskiej. Potem t�sknym okiem spojrza� przez rami� na map� Ameryki
Po�udniowej, zastanawiaj�c si�, gdzie �w tajemniczy Kolodor mo�e si� znajdowa�.
Zrzuci� stert� plan�w z deski kre�larskiej, wsta� i wyg�adzi� mundur przed
wyj�ciem
na korytarz. Nied�ugo sam zobaczy, gdzie jest ten kraj!
W biurze operacyjnym w zamku Moro Maria zmru�y�a ciemne oczy i z�owieszczo
skin�a g�ow� rosyjskiemu i kuba�skiemu pu�kownikowi.
- Porucznik Tom Smith wpad� prosto w nasze sid�a. Pu�kownik Enrique wyda�
okrzyk.
- Ai! Plan G si� rozkr�ca!
Triumfuj�co klepn�� swego towarzysza po pot�nym, nied�wiedzim ramieniu.
- Upewnijmy si�, czy Bolo jest got�w wykona� swoj� cz��. Pu�kownik Iwan
u�miechn�� si�, unosz�c w g�r� krzaczaste brwi.
- Da, zamiana b�dzie sukcesem. - Zatrzasn�� walizk�. - A teraz, co z tymi
cygarami,
towarzyszu Enrique?
3
Admira� Turner, nowojorski dyrektor wywiadu marynarki, siedzia� przy biurku z
kubkiem do gry w ko�ci w r�ce. Przeno�ne radio na parapecie by�o nastawione na
stacj� �All
Lawrence Welk� i melodyjne, popularne szlagiery unosi�y w powietrzu jak mydlane
ba�ki.
Stary admira� trzasn�� kubkiem o st� i po raz kolejny wyrzuci� sze�� pokerowych
kostek. Spojrza� na wynik.
- A niech to piorun trza�nie!
Kiedy si� porusza�, jego z�ote galony, odznaki za wojenne kampanie i
wypolerowane
medale podzwania�y na wykrochmalonym mundurze. Mia� stercz�ce, stalowoszare
w�osy,
kr�tko przyci�te i szczeciniaste, i spalon� wiatrem sk�r� cz�owieka, kt�ry
prze�y� �ycie
stawiaj�c czo�a przesyconemu sol� morskiemu powietrzu... albo po prostu u�ywa�
zbyt ostrej
wody po goleniu.
Tom Smith energicznie zapuka�, wszed� i stan�� przy biurku, czekaj�c, a� jego
prze�o�ony zaszczyci go chwil� uwagi. Muzyka z radia zacz�a go usypia�, ale
potrz�sn��
g�ow�, powtarzaj�c sobie, co ma zamiar powiedzie�.
Admira� Turner nawet nie rzuci� na niego okiem.
- Dzisiaj jako� nie mog� sam siebie pobi�.
Spojrza� na kostki, rozrzucone na biurku pomi�dzy spinaczami do papieru i
karteczkami z telefonicznymi notkami. Z grzechotem zmi�t� kostki z powrotem do
kubka i
podsun�� go Smithowi, str�caj�c przy okazji na pod�og� kilka notatek opatrzonych
napisem
��CI�LE TAJNE�.
- Masz, ch�opcze, spr�buj szcz�cia.
Smith zajrza� do kubka i wyj�� jedn� z kostek. Wiedzia�, do czego s�u��, chocia�
sam
nigdy nie gra� i nie pr�bowa� poj�� zasad gry. Teraz nawet gdyby chcia� rzuci�,
nie znalaz�by
na to miejsca na zagraconym biurku.
- Ale, sir, obawiam si�, �e...
- Dobrze, zapomnij o tym - westchn�� admira�. Zabra� kubek z powrotem. - Ty nie
grasz, ty nie pijesz. We wszystkich innych dziedzinach jeste� bardzo obiecuj�cym
oficerem,
asem w swojej grupie. Ale brakuje ci... Sam nie wiem, wizji czy ducha marynarki,
czy...
czego� tam. Musimy co� z tob� zrobi�, Smith.
Otworzy� doln� szuflad� biurka i wrzuci� kubek z kostkami mi�dzy srebrn�
piersi�wk�
z whisky, stos �eton�w do pokera i dwie talie kart. Potem z�o�y� ko�ciste d�onie
jak do
modlitwy i pochyli� si� nad biurkiem.
- Czy oni ci� tam niczego nie nauczyli w tej akademii? Marynarka ostatnio
schodzi na
psy, nawet odk�d zakazali�my wszystkich tych og�upiaj�cych rytua��w. Musisz si�
trzyma�
tradycji, m�ody cz�owieku, obowi�zek spoczywa na twoich barkach.
Kr�c�c g�ow�, admira� Turner pod�wign�� si� ze swego trzeszcz�cego krzes�a i
podszed� do zamazanego okna. Spojrza� na t�ocz�ce si� na parapecie go��bie i
t�tni�ce �yciem
nowojorskie ulice w dole. Klasn�� w d�onie za plecami, jakby by� na pok�adzie
wielkiego
�aglowca i wpatrywa� si� w fale, szukaj�c wyspy.
Smith sta� dalej, nieco przybity. Admira� cz�sto popada� w takie nastroje.
- Czasem si� zastanawiam, do czego zmierza ten �wiat - ci�gn�� dalej stary
cz�owiek
�agodnym g�osem, pogr��ony we w�asnych my�lach. Zastuka� kostkami w szyb�,
p�osz�c
go��bie, i podpar�szy si� pod boki odwr�ci� si�, �eby popatrze� na Smitha.
- Staram si� by� jak ojciec dla moich m�odych oficer�w. Troszcz� si� o ka�dego z
nich. Ale, Smith, co do ciebie to ju� si� prawie podda�em.
Podszed� do nienagannego m�odego porucznika.
- Ty po prostu wydajesz si� nie dba� o sw�j wizerunek, o reputacj� marynarki.
Kiedy
po raz pierwszy pojawi�e� si� na pok�adzie, mia�em nadziej�. Pomy�la�em, �e
jeste�
cz�owiekiem, kt�ry do czego� dojdzie na tym �wiecie, odci�nie swoje pi�tno! No,
by�em
nawet pewien, �e kt�rego� dnia zostaniesz admira�em. Ale ty jeste� taki
skrupulatny, �e nie
odci�niesz pi�tna na niczym.
Stary cz�owiek przygarbi� si�, manifestuj�c rozczarowanie. Stacja Lawrence Welk
nadawa�a wyj�tkowo rzewn� piosenk�. Admira� Turner sta� przy �cianie
udekorowanej
oprawionymi w ramki fotografiami swoich by�ych kompan�w z za�ogi. Modele
niszczycieli,
lotniskowc�w i �odzi podwodnych spoczywa�y na szafie, na p�kach z ksi��kami, na
ekspresie do kawy.
Smith w zak�opotaniu przest�powa� z nogi na nog�.
- Przykro mi, sir. Robi�em, co w mojej mocy.
- Co w twojej mocy? Kiedy ostatnio poszed�e� do baru i dokopa�e� paru
komandosom? Kiedy ja by�em m�ody, mia�em dziewczyn� w ka�dym porcie! Ale
zaczynam
wierzy�, �e ty umrzesz jako prawiczek. Co z ciebie za marynarz? Zaczynasz by�
po�miewiskiem ca�ego tego biura!
Admira� podni�s� g�os, jakby wyg�asza� przem�wienie inauguracyjne do grupy
kadet�w.
Sta� dok�adnie na wprost Smitha, kt�ry zastyg� w napi�ciu, �a�uj�c, �e w og�le
wybra�
si� tutaj ze swoj� pro�b�. Po s�abym, s�odkawym zapachu, zalatuj�cym od munduru
admira�a,
Smith domy�li� si�, �e staruszek wypi� tego ranka co� wi�cej ni� tylko kaw�.
- Wszystko, o co ci� prosz�, to �eby� by� bardziej ludzki. Upij si� raz na jaki�
czas.
Znajd� sobie jak�� mil� dziewczyn� z dobrej rodziny, tak�, kt�ra b�dzie dobr�
gospodyni�. -
Staruszek uni�s� w g�r� brwi. - Wiesz ty co... - doda� z wahaniem, jakby ten
pomys� dopiero
za�wita� mu w g�owie. - Dlaczego nie mia�by� po�lubi� kogo� takiego jak... jak
moja c�rka,
Joan? Ona te� chce wyj�� za jakiego� mi�ego faceta i ustatkowa� si�, mie�
dzieci, pracowa� w
kuchni. Czy nie tego chc� wszystkie kobiety? Czyta�em Joan takie historie, kiedy
by�a ma��
dziewczynk�. Ty m�g�by� by� w�a�nie tym facetem, Smith, gdyby� si� tylko
poprawi�!
Smith zacz�� si� j�ka�.
- Ale... ale... ja nie wiem jak, sir.
Twarz admira�a przybra�a surowy wyraz.
- Jed� gdzie� i po�yj troch�, poszerz swoje horyzonty!
- Dobrze, sir - Smith nareszcie przeszed� do rzeczy. - Po to w�a�nie tu
przyszed�em. To
znaczy... w pewnym sensie. Chcia�em prosi� o kr�tki urlop. - Przeci�gn�� d�oni�
po
mundurze, przest�puj�c z nogi na nog�. - W�a�nie wygra�em konkurs, sir.
- Ty? - powiedzia� admira� ze zdumieniem. - Co� takiego, wspaniale! Co to za
konkurs, h�? Oszukiwa�e�? - doda� z nadziej� w g�osie.
- Ale� nie, sir - zapewni� Smith. - Nawet nie pami�ta�em, �e do niego
przyst�pi�em. Po
prostu wygra�em, w pewnym sensie - wzruszy� ramionami. - Ale potrzebuj� trzech
dni urlopu.
- Po co? �eby przeczyta� wi�cej ksi��ek?
- O, nie, sir. �eby pojecha� w podr�. To darmowy pobyt w luksusowym hotelu.
Wycieczka do jakiego� kraju o nazwie Kolodor. Tylko �e nie mog� go znale�� na
mojej
mapie.
- Kolodor? Ta diabelska dziura w Trzecim �wiecie? Ach, tak, s�ysza�em o strajku
ich
producent�w map. G�upia sytuacja.
Po chwili admira� rozpromieni� si� i protekcjonalnie poklepa� Smitha po
ramieniu.
- Cudownie! To ci dobrze zrobi, Smith. Ch�opie, ju� sobie wyobra�am! Taniec w
p�mroku, przy seksownej muzyce, podryw jakiej� mi�ej blondyny i... zabawa! M�j
ch�opcze,
jeszcze jest dla ciebie nadzieja!
- Czy to znaczy, �e mog� wzi�� wolne, sir? Musz� wyjecha� natychmiast, je�li
chc�
wykorzysta� nagrod�. Mam bilety na samolot do Santa Isabel.
- Jed�! Jed�! Z ca�� pewno�ci� jed�! - admira� prawie popycha� go do drzwi, a
potem
wycelowa� w niego palcem. - I chocia� raz spr�buj narobi� sobie troch� k�opot�w,
to rozkaz!
- Ja... eee... tak jest, sir - powiedzia� Smith i wyszed� na korytarz.
4
Pu�kownik Enrique, schowany w cieniu dw�ch palm przy mi�dzynarodowym lotnisku
Santa Isabel, obserwowa� odrzutowiec zni�aj�cy lot na tle b��kitnego,
r�wnikowego nieba.
- Oto i porucznik Smith, dok�adnie o czasie!
Poprawi� okulary s�oneczne i nacisn�� g��biej mi�kki kapelusik golfowy,
bezpieczny w
swoim przebraniu turysty. Mia� na sobie spodnie z materia�u spotykanego cz�ciej
jako obicie
kanapy albo zas�ona, a na plecach b�yszcz�cy napis z nazw� dru�yny kr�glarskiej.
Enrique obr�ci� si� do swego krzepkiego kompana, ubranego w skromne szorty,
czarne skarpety i pas z przegr�dkami, w kt�rym dyskretnie poutyka� miedziane
monety
rublowe.
Iwan m�wi�:
- Jestem pewien, �e nic nie podejrzewa. Amerykanie s� przyzwyczajeni do
wygrywania nagr�d i dostawania luksus�w za darmo. To zwyk�y element ich
dekadenckiej,
wymieraj�cej cywilizacji. Pomy�lcie, Enrique: religia by�a opium dla mas. Teraz
s� nim
konkursy z nagrodami i loterie, i totolotek. W ten spos�b bur�uazja sprawia, �e
ameryka�skie
�winie �r� z jej koryta.
- Ach, przez was czuj�, �e mi ich �al - odpar� Enrique. - Powiedzcie mi, Iwan,
co
b�dzie, je�li Smith zginie w czasie tej ma�ej eskapady?
Kuba�ski pu�kownik przypatrywa� si�, jak samolot podchodzi do l�dowania.
- Licz� na to, Enrique - odpowiedzia� rosyjski pu�kownik, wzruszaj�c ramionami.
Chlapn�� sobie troch� emulsji do opalania na d�o� i natar� ni� przypalony czubek
nosa. - Nasz
niby-Pedrito zostanie m�czennikiem za spraw� i bez w�tpienia w ten spos�b
bardziej si�
przyda, a tymczasem prawdziwy Pedrito b�dzie naszym podw�jnym agentem w Stanach
Zjednoczonych. Nikt si� nie dowie, �e mia�a miejsce jaka� zamiana. Niech �yje
rewolucja
ludowa!
- Dobra - odpar� Enrique. - A teraz pospieszmy si�, zanim dostaniemy mandat za
z�e
parkowanie. Przecie� wiecie, �e to nie jest spokojna Kuba.
Kolejka pasa�er�w rozproszy�a si� po przej�ciu przez kontrol� celn�, zabieraj�c
walizki i torby i upychaj�c dokumenty po kieszeniach. Zesp� muzyk�w graj�cych
na
mosi�nych b�bnach zacz�� fa�szowa� melodi� powitaln�, kt�ra - jak domy�li� si�
Tom Smith
- musia�a by� hymnem pa�stwowym Kolodoru, chocia� zadziwiaj�co przypomina�a
star�
piosenk� Franka Sinatry. Cz�onkowie zespo�u, co do jednego w�saci i korpulentni,
wszyscy w
kolorowych sombrerach, nie wykazywali nawet do�� entuzjazmu, �eby zatuszowa�
sw�j brak
muzycznego talentu. Nikt nie zwraca� na to uwagi.
Cz�ciowo w wyniku strajku kolodora�skich producent�w map, a troch� przez
normalne w Kolodorze zamieszki polityczne, niewiele samolot�w l�dowa�o w Santa
Isabel.
Mimo to wzd�u� jasnego, otwartego placu za kontrol� celn� ci�gn�� si� szpaler
budek
wypakowanych ca�ymi rodzinami u�miechaj�cych si� handlarzy pami�tek,
przewodnik�w
wycieczek i sprzedawc�w podkoszulk�w. Kioski sprzedawa�y oficjalny pa�stwowy
dziennik
Santa Isabel, a opr�cz niego widok�wki i podk�adki ze �licznymi widoczkami.
�Santa Isabel -
Per�a Ameryki�, �Taki pi�kny�, �Utrzymali�my ca�y nasz kraj w sekrecie!� i �Nie
pozw�l,
�eby mapy ci� oszuka�y! My ISTNIEJEMY!�
- Pasa�erowie, kt�rzy przylecieli do Santa Isabel z Nowego Jorku, proszeni s� do
wyj�cia nr 7 - og�osi� megafon.
Cz�owiek ubrany jak kierowca taks�wki sta� na zewn�trz terminalu, obserwuj�c
ka�d�
osob� wychodz�c� z kontroli celnej. By� t�gi i mia� twarz jak ksi�yc w pe�ni.
Poci� si� w
po�udniowoameryka�skim skwarze. Jego rysy zdradza�y egzotyczny, turecki �lad,
szczeg�ln�
mieszank� ni to Wschodu, ni Zachodu. Najprawdopodobniej nie nosi� stale stroju
taks�wkarza, w ka�dym razie �aden z pozosta�ych kierowc�w nigdy go wcze�niej nie
widzia�.
Szukaj�c wzrokiem w�r�d wychodz�cych konkretnego cz�owieka, rudow�osego
Amerykanina, i ignoruj�c wszystkich innych pasa�er�w, m�czyzna stara� nie
rzuca� si� w
oczy, ale by� got�w rzuci� si� w wir dzia�ania.
Mia� zadanie do wykonania.
Zdj�� swoj� imienn� plakietk� z napisem �Cze��! Jestem Bolo!� Porucznik Smith
nie
musi zna� jego imienia. Amerykanin i tak do�� si� na niego napatrzy.
- Pasa�erowie lec�cy lotem numer 731 do Rio de Janeiro proszeni s� do wej�cia
numer
5 - zapowiedzia� megafon; g�os odbija� si� echem w pustym terminalu, trzeszcz�c
od
zak��ce�.
- Vuelo sieteciento...
Mru��c oczy od s�o�ca i wygl�daj�c na zagubionego, Tom Smith min�� drzwi. Mia�
na
sobie sportowy str�j, schludny i dostosowany do okazji, i ni�s� jedn� czarn�
walizk�. Jego
jaskraworude w�osy by�y wyra�nie rozpoznawalne. Bolo dostrzeg� go natychmiast.
Handlarze wciskali Smithowi do r�k broszury i kupony, a on dzi�kowa� im
bezwiednie, a� w pewnym momencie nie m�g� ju� nic wi�cej pomie�ci� w d�oniach W
ko�cu
m�ody porucznik zebra� ca�� t� stert� i grzecznie wr�czy� j� innemu handlarzowi,
kt�ry
rozdawa� je dalej. Nadbiegli mali ulicznicy i oferowali nieautoryzowane mapy
kraju, zanim
przep�dzili ich urz�dnicy w czarnych uniformach. Wsz�dzie wzd�u� ulic grupki
bezrobotnych
producent�w map kr�ci�y si� z pikietami po chodnikach.
Bolo, stoj�c przy swojej ma�ej ��tej taks�wce, wyt�y� uwag�, a potem zrobi�
sw�j
ruch. Wystrzeli� naprz�d jak prawdziwy kierowca taks�wki, pragn�cy zdoby�
klienta i
oferuj�cy najlepsze mo�liwe us�ugi. Mia� rozkazy od pu�kownika Iwana i
pu�kownika Enrique
- kt�re wype�nia�, kiedy mu to odpowiada�o. Bolo mia� w zanadrzu wi�ksze
plany...
W tym samym momencie korpulentny, dobrze ubrany m�czyzna tak�e ruszy� w
kierunku Smitha, wykrzykuj�c i gwa�townie machaj�c, �eby przyci�gn�� jego uwag�.
Na
przek�r swojemu eleganckiemu ubiorowi t�gawy m�czyzna ni�s� podniszczon�
tekturow�
walizk�, posklejan� szar� ta�m� izolacyjn�. Bieg�, sapi�c g�o�no; dopad� Smitha,
upu�ci�
walizk� i roz�o�y� szeroko ramiona, obejmuj�c go na powitanie.
Bolo zatrzyma� si�, nie wiedz�c, co robi�. Nie spodziewa� si� czego� takiego.
Czy�by
w t� spraw� by� zamieszany jeszcze jeden agent?
Nie mog�c si� ruszy�, Smith st�kn��:
- Ehm... Pan wybaczy, sir, ja...
T�gawy m�czyzna poci�gn�� Smitha w kierunku kantyny o kilka krok�w dalej od
handlarzy i taks�wek. Parasole i markizy rozpo�ciera�y kusz�cy cie� nad
wiklinowymi
krzes�ami i chybotliwymi stolikami. Hali lotniska �wieci� pustk� w jaskrawym
popo�udniowym s�o�cu. Ogromne, leniwe wentylatory zawieszone pod sufitem
miesza�y
wilgotne powietrze, od czasu do czasu z brz�kiem uderzaj�c og�upia�e tropikalne
owady,
kt�re podlecia�y zbyt blisko.
- Ai, Pedrito, jak si� ciesz�, �e ci� widz� - powiedzia� nieznajomy, wal�c
Smitha po
plecach tak mocno, �e m�ody porucznik polecia� do przodu, prawie upuszczaj�c
swoj� czarn�
walizk�. - Akurat mamy troch� czasu do mojego odlotu i mog� ci postawi� drinka!
Tak jak ci
obieca�em ostatnim razem, kiedy si� spotkali�my, co nie? Pami�tasz jeszcze tamte
panienki?
A m�wi�y, �e s� zakonnicami! Cha, cha!
Bolo my�la� gor�czkowo i zdecydowa� si� spokojnie poczeka� na zewn�trz. To
spotkanie mog�o si� okaza� interesuj�ce.
Grubas pchn�� Smitha na trzeszcz�ce plecione krzes�o pod parasolem Modelo
Especial. Nalan� d�oni�, przystrojon� z�otymi pier�cieniami, strzepn�� ze
stolika karaluchy i
ma�� jaszczurk� i si�gn�� po misk� sma�onych czips�w. G�o�no zawo�a� na barmana:
- Szybko! M�j przyjaciel Pedrito jest niecierpliwy, a do tego to wa�ny go��! A
ja mam
samolot za par� minut.
- Prosz�, prosz� - powiedzia� Smith, nadal staraj�c si� by� uprzejmy. - To musi
by�
jaka� pomy�ka. Ja nie nazywam si� Pedrito.
Korpulentny m�czyzna opadaj�c na krzes�o ca�ym swoim ci�arem u�miechn�� si�
tylko, jakby poj�� aluzj�:
- Ale�, Pedrito, mnie mo�esz zaufa�! W ko�cu przeszli�my razem to i owo. -
Po�o�y�
pulchny palec na ustach i zni�y� g�os. - Jak za dawnych czas�w, co? Barman! Dwie
margarity,
szybko! Otw�rz swoj� najlepsz� tequile dla mojego przyjaciela!
- Ale... ja... ja nie pij� tequili - zaprotestowa� Smith.
Grubas poklepa� go po plecach i wybuchn�� g�o�nym �miechem.
- Nie pijesz tequili! Ha, przyjacielu, dobry �art! Nie pije tequili. Robaki w
agawach
trz�s� si� ze strachu, kiedy Pedrito Miraflores przechodzi w pobli�u.
Na zewn�trz kantyny Bolo wytrwale czeka�. Obaj pu�kownicy dali mu dok�adne
instrukcje, ale Bolo mia� w�asne, wa�niejsze plany. Spokojny i cierpliwy,
wiedzia�, �e i tak ze
wszystkim sobie poradzi.
- ... i zawsze si� zastanawia�em, czy tw�j ko� naprawd� przedosta� si� przez
Storczykowy Las �mierci! - ci�gn�� t�gi m�czyzna, nie pozwalaj�c Smithowi doj��
do
s�owa. - No i jak prze�y�e� inwazj� truj�cych �ab drzewnych? Ai!
Barman przyni�s� dwie margerity: dwie