7273

Szczegóły
Tytuł 7273
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7273 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7273 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7273 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

L. Ron Hubbard Kelvin J. Anderson Ai! Pedrito! Pojedynek Sobowt�r�w (Ai! Pedrito! When Intelligence Goes Wrong) Przek�ad Dorota Strukowska Od polskiego wydawcy Jesieni� 1993 roku na Mi�dzynarodowych Targach Ksi��ki we Frankfurcie nad Menem w Niemczech po raz pierwszy zetkn�li�my si� z dzie�ami L. Rona Hubbarda. Rozmowy nad wydaniem jego ksi��ek w Polsce by�y obiecuj�ce. P�niej by�a pasjonuj�ca wyprawa za ocean. Na zaproszenie naszych ameryka�skich partner�w w grudniu 1993 roku z�o�yli�my wizyt� w Los Angeles. Polsk� go�cinno�� okaza�a nam rodaczka Krystyna Lowe z Celebrity Centre International. Na miejscu mogli�my zaznajomi� si� z tw�rczo�ci� ameryka�skiego pisarza. Byli�my w wydawnictwach i instytucjach, kt�re publikuj� jego ksi��ki, promuj� dorobek, sprzedaj� prawa autorskie. Zdumienie i podziw budzi�a Biblioteka im. L. Rona Hubbarda, w kt�rej zgromadzono jego olbrzymi dorobek. Poznali�my te� ameryka�skiego aktora Johna Travolte, kt�rego dedykacja na jednej z ksi��ek L. Rona Hubbarda do dzi� znajduje si� w naszym wydawnictwie. P�niejsze rozmowy nad kontraktami okaza�y si� trudne i na kilka lat sprawy stan�y w miejscu. My�leli�my, �e ju� nic z tego nie b�dzie, �e nie wydamy tego autora w Polsce, chocia� gdzie� w g��bi duszy taka nadzieja wci�� tkwi�a, bo kontakty by�y utrzymywane. Gdy w 1998 roku ukaza�a si� w Stanach Zjednoczonych �wietna powie�� Ai! Pedrito! Pojedynek sobowt�r�w (Ai! Pedrito! When Intelligence Goes Wrong), kt�rej wsp�autorem jest inna pisarska gwiazda Kevin J. Anderson, sprawy ruszy�y z miejsca. Nowym impulsem by�a ekranizacja w Hollywood, w wybitnej aktorskiej obsadzie z Johnem Travolt�, Barrym Pepperem i Forestem Whitakerem, w re�yserii owianego legend� Gwiezdnych wojen Rogera Christiana, s�ynnej powie�ci pisarza Bitwa o Ziemi�. Saga roku 3000 (Battlefield Earth. A Saga of the Year 3000). Ekranizacj� ksi��ka zawdzi�cza Johnowi Travolcie - wielkiemu sympatykowi dzie� L. Rona Hubbarda, kt�ry od 1982 roku czyni� starania o nakr�cenie filmu i by� jednym z g��wnych jego producent�w. Film znacznie przyczyni� si� do ponownego wzrostu zainteresowania ksi��k�, kt�ra ponownie, po 18 latach od pierwszego wydania, trafi�a na 90 list bestseller�w, m.in. USA Today, Publishers Weekly, The New York Times on the Web, Amazon.com, Associated Press (AP), United Press International (UPI) i Chapters (Kanada). Na prze�omie 1999 i 2000 roku zamkn�li�my negocjacje z literackim przedstawicielem Biblioteki im. L. Rona Hubbarda, ameryka�sk� firm� Author Services Inc. z Hollywood w stanie Kalifornia. Podpisane kontrakty otworzy�y drog� do wydania ksi��ek tego pisarza w Polsce. Spo�r�d wielu os�b, kt�rym zawdzi�czamy pomy�lny fina� rozm�w, a tak�e du�� pomoc przy wydaniu ksi��ek L. Rona Hubbarda, s� Steve S. Buffington, Javier O. Ruiz i Ria Rutten z Author Services Inc., Stephen Shinn z wydawnictwa New Era z Kopenhagi oraz Erika Barram. Wszystkim im sk�adamy serdeczne podzi�kowania. L. Ron Hubbard, wybitny pisarz ameryka�ski, urodzi� si� 11 marca 1911 roku. W wieku 25 lat zacz�� pisa�. Ma w swoim dorobku ponad sto powie�ci i dwie�cie opowiada� z r�nych gatunk�w literackich. Znacz�cy jest dorobek pisarza w innych obszarach tw�rczo�ci, takich jak poradniki, ksi��ki edukacyjne, filozoficzne, z zakresu administracji i biznesu. ��cznie napisa� 530 prac. Sprzeda� ich osi�gn�a ponad 150 min egzemplarzy. Ka�dy tytu� by� t�umaczony na wiele j�zyk�w. By� jednym z tw�rc�w (obok Heinleina, Asimowa. Orwella, Pohla czy de Campy) �z�otego wieku� science fiction. W latach 30. i 40. by� liderem ca�ej grupy pisarzy tego gatunku. Przez nast�pne 40 lat pisa� teksty niezaliczaj�ce si� do literatury pi�knej. Najwi�ksze sukcesy odni�s� pod koniec swojego �ycia, w latach 80. Dwa wielkie dzie�a: Bitwa o Ziemi�. Saga roku 3000 (Battlefield Earth. A Saga of the Year 3000) oraz dziesi�ciotomowy cykl MISSION EARTH to wybitne utwory literatury science fiction, �wiatowe bestsellery, obsypywane nagrodami i wyr�nieniami, sprzedawane na �wiecie w wielomilionowych nak�adach. W 1983 roku, w okresie kt�ry mo�na okre�li� mianem kulminacji �yciowego zaanga�owania na rzecz koleg�w po pi�rze, L. Ron Hubbard przeznaczy� sw�j maj�tek na ustanowienie konkursu WRITERS OF THE FUTURE� (Pisarze przysz�o�ci). Konkurs, maj�cy z za�o�enia odkrywa� i wspiera� nowe talenty na polu literackiej fikcji, okaza� si� by� zar�wno integraln� cz�ci� wi�kszej literackiej spu�cizny L. Rona Hubbarda, jak i bardzo udanym konkursem tego typu. W�r�d jury konkursowego znajduj� si� tak wybitne nazwiska jak: Kevin J. Anderson, Doug Beason, Gregory Benford, Algis Budrys, Anne McCaffrey, Orson Scott Card, Larry Niven, Andre Norton, Jerry, Pournelle, Tim Powers, Robert Silverberg, Frank Herbert, Frederik Pohl, Jack Williamson i Dave Wolverton. Konkurs Pisarze przysz�o�ci L. Rona Hubbarda i znacz�ca seria antologii L. Ron Hubbard przedstawia PISARZY PRZYSZ�O�CI sta�y si� pomostem do wielkiej kariery dla wielu nowych pisarzy science fiction, w tym dla Dave�a Wolwertona, Karen Joy Fowler, Leonarda Carpentera i Stephena Baxtera. Zwyci�zcy i finali�ci konkursu sprzedali najwa�niejszym �wiatowym wydawnictwom ponad 250 powie�ci i ponad 2000 opowiada�. W�r�d nich jest te� Kevin J. Anderson ze swoimi bestsellerami. L. Ron Hubbard zmar� 24 stycznia 1986 roku. Jego tw�rczo�� wci�� jest aktualna. W ostatnich latach ukaza�y si� dwie nowe powie�ci pisarza, kt�re trafi�y na listy bestseller�w: Ai! Pedrito! Pojedynek sobowt�r�w (Ai! Pedrito! When Intelligence Goes Wrong) stworzona wsp�lnie z Kevinem J. Andersonem oraz A Very Strange Tripe napisana razem z Dave�em Wolvertonem (obydwaj pisarze s� autorami niekt�rych tytu��w cyklu Gwiezdne wojny). Wielki dorobek L. Rona Hubbarda jest nieznany w Polsce. Postanowili�my wype�ni� t� luk� i wyda� trzy powie�ci, z trzech r�nych okres�w jego tw�rczo�ci literackiej. Dzisiaj oddajemy do r�k polskich czytelnik�w powie�� przygodow� z 1998 roku Ai! Pedrito! Pojedynek sobowt�r�w (Ai! Pedrito! When Intelligence Goes Wrong) napisan� na podstawie scenariusza L. Rona Hubbarda przez Kevina J. Andersona. Nast�pnie uka�e si� Bitwa o Ziemi�. Saga roku 3000 (Battlefield Earth. A Saga of the Year 3000), znakomita powie�� z 1982 roku. Trzecia propozycja to futurystyczna powie�� wojenna Kl�ska Victora (Final Blackout), wydana po raz pierwszy w 1940 roku. �yczymy Pa�stwu przyjemnej lektury. Redaktor naczelny Przedmowa Podobnie jak Ian Fleming przy kreowaniu Jamesa Bonda korzysta� z w�asnych, prawdziwych do�wiadcze� w wywiadzie brytyjskim, tak i �Ai! Pedrito!� oparte jest na autentycznej historii, ale w tym przypadku by�a to komedia. L. Ron Hubbard Mogliby�my do tego doda�: ta prawdziwa historia jest r�wnie fascynuj�ca jak fikcja, a do tego opowiada sporo o �yciu autora, kt�ry wiedzia�, o czym pisze. Wszystko zaczyna si� w roku 1932, kiedy to po�r�d innych poszukiwaczy przyg�d, wyst�puj�cych w jego znakomitych powie�ciach, 21-letni (i ogni�cie rudow�osy) L. Ron Hubbard wyruszy� do Puerto Rico, �eby poprowadzi� pierwsz� na tej wyspie kompleksow� ekspedycj� mineralogiczn� pod patronatem Stan�w Zjednoczonych. Tam, dos�ownie �w �lad za konkwistadorami� i na �terenach �owieckich pirat�w�, przetrz�sn�� piasek z wielu rzek szukaj�c �lad�w aluwialnego z�ota. Zebra� te� pr�bki z niejednego urwiska, zbada� niejeden tunel, wisz�c na prowizorycznych linach, i pozostawi� wiele �kawa�k�w materia�u khaki, kt�re wiatr ju� pewnie dawno temu porwa� z kolczastych krzew�w. A ca�kiem niezale�nie od tych mo�liwych do przewidzenia przyg�d - na przyk�ad prawie katastrofalnego zawalenia si� kopalni w San German, albo dokuczliwego ataku malarii - pojawi�a si� te� ta dziwaczna sprawa senora Pedrito. Jako pierwsze i zupe�nie niewinne zetkni�cie z tym cz�owiekiem Ron opisuje swoje wej�cie do ambasady kuba�skiej na pocz�tku pa�dziernika 1932 r., kiedy to hiszpa�ski d�entelmen zawo�a�: �Ai! Pedrito! C�mo estd? � Gdy Ron spokojnie wyja�ni�, �e wzi�to go za kogo� innego, zaczepiaj�cy go Hiszpan odpar� szeptem: �Och, nie ma sprawy, Pedrito. Nikomu nie powiem, �e tu jeste��. Jako nast�pne, i to bardziej znacz�ce, opisuje spotkanie z trzema in�ynierami na portoryka�skim szlaku g�rniczym i ich podobnie entuzjastyczne �Ai! Pedrito! C�mo estd?�. Kiedy powtarza� im swoje wyja�nienia dotycz�ce pomy�ki, us�ysza�: �Nam mo�esz powiedzie�. Do nikogo nie napiszemy. Nikt si� od nas nie dowie, �e ci� widzieli�my�. Potem pojawi� si� przys�owiowy nieznajomy w barze, z pistoletem w kieszeni - �i gdybym nie kopn�� go w gole�, ju� by�bym trupem� - i r�wnie nieznajoma panamska kobieta, kt�ra dojrzawszy k�tem oka rudow�os� posta� obra�liwie przesz�a na drug� stron� ulicy. Do tej pory m�g� tylko stwierdza�: �Tu bywa� Pedro�. P�niej, a zw�aszcza podczas pierwszych miesi�cy II wojny �wiatowej, kiedy L. Ron Hubbard - wtedy porucznik - s�u�y� w wywiadzie marynarki Stan�w Zjednoczonych na po�udniowym Pacyfiku i w innych punktach �wiata, �w Pedrito pozostawa� marginalnym wspomnieniem. Bardziej intryguj�co Ron opowiada o natykaniu si� na relacje o rzekomo swoich w�asnych poczynaniach w miejscach, w kt�rych nigdy nie by� - a dok�adnie zetkni�ciu z nazistowskimi szpiegami w Brazylii. Z czasem, jak sylwetka zauwa�ona ledwie k�tem oka i stopniowo nabieraj�ca kszta�t�w, Pedrito stawa� si� bardziej konkretny - okaza� si� marnotrawnym synem bogatego brazylijskiego rodu. Cz�owiek ten najwyra�niej by� te� na bakier z w�adzami p� tuzina kraj�w, poza tym ucieka� przed ojcami i bra�mi co najmniej tuzina porzuconych dam. Po latach, kiedy we wcze�niejszych pracach, dzi�ki kt�rym L. Ron Hubbard jest dzisiaj znany - na przyk�ad powie�� Fear te� zosta�a cz�ciowo stworzona z opowie�ci zas�yszanych w portoryka�skich ost�pach - mogli�my ju� znale�� opisy wielu przyg�d z bajecznych czas�w w�dr�wek autora, Pedrito nadal czeka� na swoj� kolej. Jednak do pocz�tku lat 80., do gor�co przyj�tego powrotu pisarza do powie�ci popularnej mi�dzynarodowym bestselerem Bitwa o Ziemi�. Saga roku 3000 (Battlefield Earth. A Saga of the Year 3000), ta ciekawa historia mylonej to�samo�ci zacz�a sama uk�ada� si� w powie��. Jak zaplanowano na pocz�tku, opowie�� sta�a si� pe�nometra�owym scenariuszem autorstwa L. Rona Hubbarda, uzupe�nionym jego szczeg�owymi uwagami co do re�yserii, charakteryzacji, dekoracji i d�wi�ku. Jednak w ramach swojego d�ugoletniego zaanga�owania na rzecz m�odszych autor�w, rozumiej�c przy tym w pe�ni, jak trudno jest wybi� si� w �wiecie literatury, przerobienie historii na powie�� Hubbard powierzy� komu� innemu, co okaza�o si� dobrze wykorzystan� szans�. W ka�dym razie od tamtej pory zasadniczy temat tej opowie�ci pozostaje nadal w pe�ni aktualny: to mroczna rzeczywisto�� Centralnej Agencji Wywiadowczej USA, widzianej jako przebieg�a i podst�pna dzia�alno�� stajni szpieg�w. Aby to podkre�li�, w notatkach do powie�ci L. Ron Hubbard nawi�zywa� do autentycznej pora�ki agencji przy utrudnianiu przechodzenia armii na stron� Castro przed upadkiem Batisty; dzi�ki temu mogli�my dalej opisywa� wszystko, co w ko�cu zacz�a reprezentowa� sob� agencja, jako kr�tkowzroczn� biurokracj�, czy te� - co pokaza�y p�niejsze odkrycia na temat afery �Iran- contras� - najzwyklejsz� bufonad�. Jednak jak czytelnik sam wkr�tce si� przekona, pogl�d L. Rona Hubbarda na r�wnie kr�tkowzroczn� i despotyczn� machin� wywiadu sowieckiego jest jeszcze bardziej �pochlebny�. �Ai! Pedrito!� jest powie�ci� rozgrywaj�c� si� nie tylko na dw�ch p�aszczyznach; jest czym� daleko wi�cej ni� opowie�ci� o dw�jce podobnie wygl�daj�cych szpieg�w zapl�tanych w �zimn� wojn�. Jest to raczej �wiat, w kt�rym ci szpiedzy �yj�, pe�en m�tnej polityki, pokr�conych plan�w i bardzo niepewnej lojalno�ci. Nie trzeba dodawa�, �e �wiat Pedrito jest nie tylko miejscem diabelnie przemy�lnych gad�et�w, nadzwyczaj uwodzicielskich kobiet i ca�kiem nieprzewidywalnych sytuacji; jest te� miejscem prawdziwym - gdzie wino nie zawsze pochodzi z dobrego rocznika, a cygara nie zawsze s� kuba�skie. Jednak z tych samych powod�w jest to �wiat, gdzie akcja nigdy nie s�abnie, podst�pom nie ma ko�ca i wszystko mo�e wynikn�� z tak na poz�r niewinnego zdania, jak: �Ai! Pedrito! C�mo estd?� Dan Sherman Dan Sherman jest autorem kilku bardzo cenionych prac na temat szpiegostwa podczas �zimnej wojny�. Obecnie pracuje nad szczeg�ow� biografi� L. Rona Hubbarda. Wydawca 1 O zmierzchu w kuba�skiej d�ungli niedaleko Hawany czarne kaczki ca�� eskadr� przecina�y niebo, niczym nietoperze. Wed�ug poradnik�w dla turyst�w nale�a�o to uwa�a� za z�y omen. Kaczki zbi�y si� w gromad�, wybieraj�c swoj� wieczorn� ofiar� spo�r�d masy komar�w i innych owad�w wzlatuj�cych z paruj�cej, wyspiarskiej d�ungli. Potem, jak jedna istota, stado kaczek gwa�townie skr�ci�o i krzykn�o z instynktownego strachu, omijaj�c imponuj�c� budowl� uczepion� wierzcho�ka stromego, skalistego klifu, wysoko nad brzegiem morza. Poni�ej sk��bione fale oceanu rozbija�y si� o ska�y, rycz�c jak lew strzeg�cy cytadeli. Zdradziecka droga, prowadz�ca w g�r� do naje�onej kolcami frontowej bramy zamku Moro, urywa�a si� na prastarym podw�rcu. Spleciona winoro�l wyrasta�a z ziemi, rozpychaj�c kamienne p�yty. Na progu prostych, drewnianych drzwi nie by�o wycieraczki z napisem: �Witamy�; od jakiego� czasu nie dostarczano tam codziennej prasy. Z�owrogi napis obwieszcza� po hiszpa�sku: �Intruzom wst�p wzbroniony�. Przez lata mroczna forteca by�a wykorzystywana przez nieko�cz�cy si� szereg oprawc�w, szalonych naukowc�w i megaloman�w z ich planami podboju �wiata. Teraz okoliczni mieszka�cy nie zwracali ju� wi�kszej uwagi na zamek Moro; woleli zajmowa� si� swoimi polami trzciny czy tytoniu, wiedz�c, �e koniec ko�c�w w razie potrzeby jaki� bohater naprawi sytuacj� i wszystko wr�ci do normy. Kiedy s�o�ce chyli�o si� nad Karaibami, a g�ste chmury zapowiada�y wieczorny szkwa�, nowi lokatorzy zamku Moro przyst�powali do swoich zwyczajnych knowa�... - Asombroso! - zawo�a� zdumiony pu�kownik kuba�skiego wywiadu, siadaj�c z powrotem na trzeszcz�cym drewnianym krze�le i poprawiaj�c sobie beret klepni�ciem w g�ow�. Mia� g�ste, czarne w�osy i ciemne, b�yszcz�ce oczy, nabieg�e krwi�. Nosi� wymi�ty mundur khaki, udekorowany mas� gwiazd i medali, kt�re sam sobie poprzypina�. Niekt�re z nich krzywo dynda�y mu na piersi, bo przed lustrem kuba�ski pu�kownik trawi� wi�cej czasu na podziwianiu swojej imponuj�cej, czarnej brody, ni� na studiowaniu elegancji swego ubioru. Z drugiej strony sali w wie�y o kamiennych �cianach rosyjski pu�kownik odezwa� si� z zadowoleniem: - Da, towarzyszu Enrique. W przeciwie�stwie do odzienia rozm�wcy, jego oliwkowy mundur by� nieskazitelnie czysty i dobrze uprasowany. Rosjanin ka�dego ranka pos�ugiwa� si� linijk� i poziomnic�, �eby mie� pewno��, �e jego medale wisz� prosto. - Prosz�, sami zobaczcie. Rosjanin wsta�, �eby po�o�y� papierow� teczk� z napisem �TAJNE� na sfatygowanym, drewnianym stoliku po�rodku komnaty. Poza kraw�d� blatu zwisa�y zardzewia�e kajdany, a naznaczone ci�ciami deski zdobi�y wyblak�e czerwonawe plamy. Inne narz�dzia tortur wisia�y na hakach w �cianach, gotowe do u�ycia przez ka�dego z mieszka�c�w zamku; ca�e to wyposa�enie zostawili uprzejmie poprzedni lokatorzy, jeszcze przed rewolucj�. Rosyjski pu�kownik odsun�� dyndaj�ce kajdany sprzed swojego nosa, bardziej zainteresowany fotografiami, kt�re wyj�� z teczki. Przysun�� je bli�ej migocz�cego �wiat�a. Kuba�ski pu�kownik podszed�, �eby spojrze� na zdj�cie rudow�osego m�czyzny - twarz, kt�r� tyle razy widzia� na listach go�czych, nakazach aresztowania, ulotkach propagandowych. - Ai! To on! - powiedzia� zdziwiony - O, psiama�, Iwan! To nie do wiary! - Nasze niezr�wnane KGB dok�adnie to sprawdzi�o - odpar� Iwan z cichym prychni�ciem. - My�la�em, �e KGB zosta�o rozwi�zane po upadku Zwi�zku Radzieckiego - powiedzia� Enrique. Rosjanin wzruszy� ramionami. - Teraz jest cz�ci� Ministerstwa Kartografii. Nowy resort, ta sama praca. Podni�s� fotografi� do s�abego �wiat�a. - Zobaczcie sami, towarzyszu. Przypatruj�c si� uwa�niej, Enrique zobaczy�, �e to nie mo�e by� ten sam cz�owiek, nie w tym samym miejscu, nie w tym samym ubraniu. To mog�a by� jaka� sztuczka... Czy te� by�o to dok�adnie to, na co czekali? - Chod�cie - powiedzia� Iwan, zbieraj�c fotografie i klepi�c Kuba�czyka po ramieniu. - To nasza szansa. M�wi�, �e komunizm umar�, tylko dlatego, �e zapad� w �pi�czk�. Ale ty i ja wiemy lepiej: s� jeszcze miliony lojalnych ludzi, trudz�cych si� na ca�ym �wiecie, wstydz�cych si� przy zna� do swoich prawdziwych uczu�, do swojej t�sknoty za pe�nymi chwa�y czasami sowieckiego imperium, swoich skrywanych nadziei na �wietlan� przysz�o��. Wszystko, czego im trzeba, to ma�e zwyci�stwo, �eby poczuli si� lepiej, chocia� jeden ma�y kraik zdobyty dla rewolucji - jak za dawnych czas�w, kiedy ka�dy by� got�w podziela� pe�ne mi�o�ci zasady stalinizmu... Iwan mia� w oczach t�skny wyraz i zapatrzy� si� w �cian�, jakby jawi� mu si� tam jaki� wspania�y, daleki �wit. Enrique zapali� cygaro. Gdy Iwan m�wi� dalej, jego g�os zrobi� si� twardy i pe�en napi�cia: - Kiedy pokonamy jaki� jeden kraj, przyjacielu, lojali�ci z ca�ego �wiata powstan� ze swoimi m�otami, wid�ami i koktajlami Mo�otowa, ze swoim gazem parali�uj�cym i ze swoimi rakietami balistycznymi, i zrzuc� niezno�ne kajdany swoich przebrzyd�ych, kapitalistycznych ciemi�ycieli! Enrique w zadumie pokiwa� g�ow�. Szczerze dziwili go kapitali�ci i ich osobliwy styl �ycia. Jedyny raz, kiedy widzia� prawdziwego przebrzyd�ego, kapitalistycznego ciemi�yciela, mia� miejsce wtedy, gdy przydzielono go do oddzia�u strzelc�w; tyle �e przez celownik w�a�ciwie nie przyjrza� si� temu cz�owiekowi zbyt dobrze. - Na nozdrza w�ciek�ego bawo�a! - powiedzia� Enrique, wydmuchuj�c dym z cygara prosto w nos Iwana. Iwan zakaszla�. - Jeste�cie pewni, �e to zadzia�a? Pedrito Miraflores to wariat - doda� i szybko zadecydowa�, �e lepiej si� zaasekurowa� - lojalny, komunistyczny wariat, ale jednak wariat. Je�li wprowadzimy wasz plan w �ycie, mo�emy mie� z tego wi�cej k�opotu ni� po�ytku. Rosjanin przytakn�� z u�miechem. - Ale to mo�e te� by� okazja, na przegapienie kt�rej nas nie sta�. Jedyna �ar�wka, kt�ra roz�wietla�a mroczny pok�j, zabrz�cza�a i zgas�a z pykni�ciem. Jedyne �wiat�o pochodzi�o teraz z cygara Enrique. - Chod�cie - powiedzia� Iwan. - Zejd�my na d�, do biura operacyjnego, tam jest lepsze o�wietlenie. W g��bi w zamku Moro, wzd�u� zewn�trznego muru obronnego, otwieraj�cego si� na spienione morze, ci�gn�y si� konsolety i ekrany radar�w. Kr�cili si� przy nich umundurowani operatorzy. Wszyscy przystan�li, �eby spojrze� na wchodz�cych pu�kownik�w, a potem ze zdwojon� energi� pochylili si� nad swoj� robot�. (W�r�d personelu diabelskiej fortecy rozesz�y si� plotki o zbli�aj�cych si� zwolnieniach.) Drobny, nerwowy adiutant przepchn�� si� bli�ej, �eby stan�� przy pu�kowniku Enrique, oczekuj�c na rozkazy. Enrique go zignorowa�. - Mam wi�cej dowod�w, �e Miraflores ma sobowt�ra - powiedzia� pu�kownik Iwan. - W Nowym Jorku mamy naszego agenta, fotografa. Zrobi� te zdj�cia. Rosjanin pstrykn�� palcami, wskazuj�c akt�wk� le��c� na konsolecie. Nerwowy adiutant podbieg� do teczki i zacz�� grzeba� w�r�d dokument�w, zdj�� i kopert, a� wyci�gn�� spo�r�d nich powi�kszone odbitki, opatrzone napisem �Inne dowody�. - Oto dow�d, towarzyszu! - powiedzia� rosyjski pu�kownik. - Czy� to nie cudowne? Adiutant wr�czy� fotografie pu�kownikowi Enrique, kt�ry roz�o�y� je jak wachlarz, wpatruj�c si� w podobizn� na samej g�rze. Ciekawski adiutant podsun�� si� dostatecznie blisko, �eby zerkn�� przez rami� kuba�skiego pu�kownika, ale Enrique da� mu ostrego kuksa�ca; adiutant odskoczy� na bok, trzymaj�c si� za �ebra. Kolorowa, portretowa fotografia przedstawia�a zadziornego m�czyzn� w c�tkowanej, tropikalnej panterce, z du�� czerwon� gwiazd� na czapce. Czapka spoczywa�a na rudych w�osach, nier�wnych, jakby m�czyzna skraca� je podcinaj�c no�em z pi�k�. U bioder wisia�y mu dwa pistolety, pas z nabojami otacza� pier�, a do paska przytroczone by�o kilka granat�w. - Ca�kiem dobrze znam ju� tego naszego Pedrita Miraflores - mrukn�� pu�kownik Enrique. Pu�kownik Iwan powiedzia� z satysfakcj�: - To teraz przypatrzcie si� bli�ej temu drugiemu. By�a to typowa studyjna, portretowa fotografia; wygl�da�o na to, �e tej samej osoby, tak samo rudow�osej i niebieskookiej, ale jednak by�o to swego rodzaju alter ego tamtego - ten m�ody cz�owiek by� oficerem ameryka�skiej marynarki; trzyma� czapk� pod pach� i wpatrywa� si� w obiektyw szeroko otwartymi, speszonymi oczyma, jego rude w�osy by�y schludnie przyci�te i uczesane. - Tom Smith - Enrique przeczyta� podpis pod zdj�ciem. - W stopniu porucznika. - Podni�s� wzrok ze zdumieniem. - Na brata przekl�tego lemura! Rzeczywi�cie wygl�daj� tak samo, nawet jeden przy drugim. To wi�cej ni� mo�na by sobie wymarzy�. Nie m�wcie mi jeszcze, �e maj� tak� sam� wag� i wzrost! - Maj� - odpar� rosyjski pu�kownik. - Obaj m�wi� te� znakomicie po hiszpa�sku i po angielsku. To dla nas idealna okazja na zamian�. Enrique obejrza� jeszcze dwie fotografie; na jednej z nich Pedrito Miraflores wskakiwa� do sportowego wozu na ulicy w Hawanie, u�miechaj�c si� szeroko, jakby wiedzia�, �e jest fotografowany. Na drugim zdj�ciu jego podobny jak dwie krople wody odpowiednik, porucznik Tom Smith, sta� w�r�d oficjeli marynarki podczas odbierania nagrody w szkole in�ynierskiej i wygl�da� na nieco zaskoczonego. - Na ko�� ogonow� �limaka - powiedzia� Enrique, drapi�c si� po bujnej brodzie i potrz�saj�c g�ow� z niedowierzaniem. Jego ciemne oczy rozb�ys�y, kiedy rozwa�a� mo�liwo�ci. - Niech B�g b�ogos�awi KGB, albo Ministerstwo Kartografii, czy jak oni si� tam teraz nazywaj�! To mo�e by� najwi�ksze osi�gni�cie wywiadu w dziejach! Je�li dokonamy zamiany, to b�dzie to naprawd� co�. Umieszczaj�c Pedrita na jego miejscu, mogliby�my spenetrowa� s�u�by wywiadowcze Stan�w Zjednoczonych, jednocze�nie u�ywaj�c Smitha tutaj, jako koz�a ofiarnego. Ten bufon z marynarki m�g�by wzi�� na siebie win� za wszystkie przest�pstwa Pedrita. - Wiedzia�em, �e spodoba si� wam m�j pomys� - odpar� rosyjski pu�kownik. - Wy�lemy naszego najlepszego cz�owieka, Bolo, �eby dopilnowa� wszystkich szczeg��w. - Podni�s� krzaczaste brwi ocieniaj�ce wodniste, szare oczy, i zni�y� g�os. - A teraz co z tym nast�pnym pude�kiem cygar, Enrique? Monte Cristo nr 2. Moja... hm, �ona bardzo je lubi. Ignoruj�c to �yczenie kuba�ski pu�kownik odwr�ci� si�, �eby warkn�� na adiutanta, kt�ry nadal masowa� sobie bol�ce �ebra: - Szybko, szybko! Sprowad� Mari�! Musimy zacz�� natychmiast. To doskona�y plan. Asystent pospiesznie wyszed�, wracaj�c za moment z brunetk� o rozwichrzonych w�osach i twardym, zawzi�tym wyrazie twarzy pe�nej oddania rewolucjonistki. Jej usta wykrzywia� gniew. - Si , pu�kowniku? - Szybko, Maria, szybko! - powiedzia� Enrique. Zacz�� przetrz�sa� fotografie, a� znalaz� fragment z numerem telefonu. Oderwa� go od zdj�cia. - We� ten numer. Plan G natychmiast wchodzi w �ycie, natychmiast! - Si, pu�kowniku! Natychmiast! Maria chwyci�a kawa�ek papieru, przestudiowa�a go, po czym wpakowa�a sobie papier do ust i pogryz�a na kawa�ki, zanim pu�kownik zdo�a� j� powstrzyma�. Podziwia� jej po�wi�cenie. Z�apa�a s�uchawk� telefonu, jakby chcia�a j� zadusi�, i wykr�ci�a numer. - Centrala - powiedzia�a, maj�c ci�gle jeszcze usta wypchane papierem. Jej postawa pozosta�a nieugi�ta. - Centrala, po��czcie mnie z biurem wywiadu marynarki w Nowym Jorku. Musz� m�wi� z porucznikiem Tomem Smithem. 2 Namalowany od szablonu na drzwiach z p�prze�roczystego szk�a napis oznajmia�: �Porucznik Tom Smith, Marynarka USA, Sekcja Zabezpieczania Broni�. Poni�ej, mniejszymi literami, dumnie dopisano �Biuro Wywiadu Marynarki�. - Nie �api� tego - powiedzia� porucznik Smith. Siedzia� przy biurku w pe�nym umundurowaniu, drapi�c si� po jasnorudej g�owie. Obok niego zadzwoni� telefon, ale Smith go zignorowa�. Nie m�g� sobie pozwoli� na to, by co� go rozprasza�o w tym decyduj�cym momencie, kiedy studiowa� plany pocisku, pr�buj�c poj��, czym ten projekt r�ni si� od tysi�cy podobnych plan�w, kt�re zaaprobowa� dla niezliczonych wniosk�w o fundusze. Dw�ch dobrze ubranych cywilnych kontrahent�w wierci�o si� przed nim na krzes�ach; spogl�dali jeden na drugiego spod przymru�onych powiek, jakby si� bali, �e Smith mo�e ich na czym� przy�apa�. Obaj �ciskali pod pach� jeszcze inne projekty. - To ca�kiem proste, poruczniku Smith - powiedzia� jeden z wykonawc�w, wyra�nie zdziwiony, �e Smith nie chwyci� za s�uchawk�, gdy telefon zadzwoni� po raz drugi. - Projekt jest dok�adnie taki, jak wszystkie pozosta�e, kt�re pan przyj��, tylko troch� inny. - A wi�c dlaczego mamy finansowa� nowe opracowanie, skoro projekt jest dok�adnie taki sam? - zapyta� zak�opotany Smith. - Jest zasadniczo zmodyfikowany - odpowiedzia� drugi wykonawca, zadowolony z siebie. - No, nie wiem, panowie - odpowiedzia� im Smith, wyg�adzaj�c pogniecione brzegi projektu roz�o�onego na jego schludnym, wojskowym szarym biurku. Obok pude�ka na przychodz�ce wiadomo�ci le�a�a �Lista spraw do za�atwienia na dzisiaj�; bardzo niewiele punkt�w z tej listy ju� skre�lono. Jakby rozdra�niony tym, �e go stale ignoruj�, telefon zadzwoni� po raz trzeci. - Jest tak du�o nowych projekt�w, �e nie mog� si� z nimi upora� - Smith wskaza� k�t biura, gdzie deska kre�larska trzeszcza�a pod ci�arem pi�trz�cych si� plan�w nowych pocisk�w. Projekty czeka�y na jego akceptacj�, korekt� lub podpis, zanim mog�y trafi� do teczek. Pierwszy wykonawca spr�bowa� zainteresowa� go zawi�ymi liniami narysowanymi na projekcie. - Poruczniku Smith, musi pan przyzna�, �e ten system rakietowy jest bezpieczny. Drugi kontrahent z us�u�nym u�miechem zacz�� si� zachwyca�: - Ten zmodyfikowany system jest tak z�o�ony, �e potrzeba dwunastu lat koled�u, �eby m�c go obs�ugiwa�! Ten nowy projekt to �wiadectwo, jak wysoko cenimy wykszta�cenie i inteligencj� naszych dzielnych ludzi w mundurach. Smith pokr�ci� g�ow� i spojrza� na nich, zdezorientowany. - Ale ja si� w tym w og�le nie mog� po�apa�. - W�a�nie, dok�adnie o to chodzi! - powiedzia� pierwszy kontrahent. - Pe�ne bezpiecze�stwo. Jest pan jednym z najbardziej kompetentnych ludzi, a skoro ten system pana zaskakuje, prosz� sobie wyobrazi�, jak zmyli naszych przeciwnik�w! �aden agent nieprzyjacielski nie b�dzie w stanie rozgry�� tego systemu, a nasz nar�d b�dzie bezpieczny. Smith nadal patrzy� na pierwszego rozm�wc�. - No to jak my b�dziemy mogli go u�y�, skoro nikt go nie rozumie? Pierwszy kontrahent odpowiedzia� cierpliwie, �ciskaj�c pod pach� nast�pne rolki z projektami: - Wystarczy nacisn�� ten czerwony guzik, a system zrobi reszt�! Panie poruczniku, nikt od pana nie oczekuje, �eby pan to rozumia�. Wszystko, co ma pan zrobi� jako oficer wywiadu marynarki, to zaakceptowa� i przybi� piecz�tk�! Smith pochyli� si� nad planem, kr�c�c g�ow�. - Gdyby tylko instruktorzy w Akademii Marynarki powiedzieli co� wi�cej o tych pociskach... Westchn�� g��boko i podni�s� piecz�tk�, odwracaj�c j�, �eby przeczyta� odwr�cone litery s�owa �Przyj�te�. Potem przetrz�sn�� szuflad� biurka w poszukiwaniu poduszeczki na tusz i ostatecznie uderzy� piecz�tk� w projekt na chybi� trafi�. Uradowani kontrahenci b�yskawicznie zabrali plan. Nie zawracaj�c sobie g�owy zwijaniem p�achty wypadli z pokoju, kieruj�c si� wzd�u� korytarza do nast�pnego biura, gdzie czeka�o ich to samo z nast�pnym zestawem plan�w, nast�pnym oficerem wywiadu marynarki i nast�pn� piecz�tk�. Smith popatrzy� za nimi, jeszcze raz g��boko westchn�� i wreszcie zauwa�y� notorycznie dzwoni�cy telefon. Podni�s� s�uchawk� i przycisn�� j� do ucha. - Tak? Czym mog� s�u�y�? - Czy to pan Smith? - odezwa� si� g�os kobiety. Wyda�o mu si�, �e s�yszy w jej s�owach kuba�ski akcent. - Tak - odpar� Smith. - Tom Smith? - pyta�a dalej. - Porucznik? - Tak. - Oficer wywiadu marynarki? - Tak. - Sekcja Zabezpieczania Broni? - Tak, tak! Czy pani w sprawie sprzeda�y? - spojrza� �a�o�nie na swoj� �List� spraw do za�atwienia na dzisiaj�. - Po prostu chcieli�my by� absolutnie pewni, poruczniku Smith. To pa�ski szcz�liwy dzie�. Mamy dla pana fantastyczne wiadomo�ci, senor. Rozpromieniaj�c si�, Smith przysun�� si� bli�ej biurka. - O co chodzi? Kto m�wi? - Przy telefonie Maria z... hm, Pan-Latin Airways. Gratulujemy! W�a�nie zwyci�y� pan w naszym konkursie. Mimo, �e stara�a si� m�wi� jak profesjonalna ameryka�ska specjalistka od public relations, �piewna nuta jej g�osu nosi�a �lad skrywanego ch�odu. - Naprawd�? - spyta� Smith. - Ale ja nigdy nie bior� udzia�u w konkursach. Nie uprawiam hazardu. - To konkurs, do kt�rego nie musia� pan przyst�powa� - powiedzia�a Maria. - By� pan milionow� osob�, kt�ra wesz�a w tym miesi�cu do World Trade Center. - To musi by� jaka� pomy�ka - odpar� Smith, zerkaj�c do kalendarza na biurku. - Ja nawet nigdy nie by�em w World Trade Center. - Och, przepraszam. Powinien pan tam p�j��, s�ysza�am, �e to wspania�e miejsce. - Us�ysza�, jak Maria przek�ada papiery. - Ach, przepraszam, by� pan milionow� osob�, kt�ra wesz�a do katedry �w. Jana Boskiego. - Tam te� nigdy nie by�em. W jakim mie�cie to jest? G�os Marii sta� si� ni�szy, ch�odniejszy, nieub�agany. - By� pan milionow� osob�, kt�ra przesz�a przez skrzy�owanie Czterdziestej Drugiej i Broadwayu. - Prosz� pani, ja... - Senor, pan wygra�, s�yszy pan? Wygra� pan! - jej g�os zacz�� si� podnosi� i robi� coraz bardziej nerwowy. - Nie wiem, jak pan wygra�. Ja tylko wykonuj� swoj� prac�. Dlaczego tak mnie pan m�czy? Chce pan, �ebym zacz�a p�aka�, czy co? - jej g�os by� bliski histerii. - Och, Bo�e, teraz patrzy na mnie m�j kierownik! Chce pan, �eby mnie wylali? - O, nie - powiedzia� Smith, wreszcie dochodz�c do siebie. - Nie chcia�em pani sprawia� k�opot�w. Przepraszam. - Prosz� pos�ucha�, panie Smith, i po prostu si� cieszy�. Pa�skie nazwisko jest na szczycie listy. Wygra� pan wycieczk�, a wszyscy inni wygrali cukierki �lazowe w kszta�cie czaszek, kt�re pomog� im rado�nie uczci� Halloween. Jest pan wielkim szcz�ciarzem, okay? Kim� wielkim. Ka�dy b�dzie panu zazdro�ci�! Smith wygl�da� na zbitego z tropu. - Uch, no dobrze, to co ja wygra�em? Nigdy wcze�niej nie wygra�em niczego. G�os Marii zn�w sta� si� lekki i radosny. - Wygra� pan ca�kowicie darmow� trzydniow� wycieczk� do pi�knego kraju Kolodor w Ameryce Po�udniowej. Najwspanialsze hotele, najlepsza kuchnia. Trzy cudowne dni w pi�knej stolicy Santa Isabel! Ma pan fart, szcz�ciarzu! Prosz� tylko odebra� swoje bilety w Pan-Latin Airways i mo�e pan lecie�! Smith wpatrywa� si� w telefon, podekscytowany i zaciekawiony. - Kolodor? Santa Isabel? Nigdy o czym� takim nie s�ysza�em. - Ach, senor, Kolodor to per�a Ameryki Po�udniowej! Pi�kny, luksusowy, pe�en wspania�ych krajobraz�w i zabytk�w. A Santa Isabel ma d�ug� histori� i interesuj�c� architektur�. - Skoro pani tak m�wi... Ale to dalej nie wygl�da na prawdziwy kraj. Faktycznie to brzmi jak miejsce wymy�lone na potrzeby taniej powie�ci przygodowej. - No, no, niech si� pan nie wyg�upia - powiedzia�a Maria uspokajaj�cym tonem. - Czy m�g�by pan wygra� wycieczk� do kraju, kt�ry nie istnieje? To bardzo wa�ny kraj w Ameryce Po�udniowej. Ja wiem najlepiej, m�j brat kieruje tam Ministerstwem Edukacji, a tak�e Ministerstwem Kanalizacji i Kontroli Owad�w! Smith obr�ci� si� w fotelu, zezuj�c z bliska na wielk� map� �wiata wisz�c� na �cianie. Wst�pi� do marynarki, �eby na�ladowa� swojego bohatera, admira�a Nelsona, przemierzaj�cego szeroki �wiat na majestatycznym �aglowcu i broni�cego brytyjskiego imperium. Smith naprawd� nie przewidywa�, �e ca�a jego kariera b�dzie polega� na siedzeniu za biurkiem i stemplowaniu projekt�w. - Patrz� w�a�nie na swoj� map�, prosz� pani, i nigdzie w Ameryce Po�udniowej nie widz� Kolodoru. By� bardziej zak�opotany ni� podejrzliwy. - Jest ko�o Kolumbii i Ekwadoru - odpowiedzia�a Maria bez zaj�kni�cia - ale niestety zwi�zek producent�w map zastrajkowa�. Na wielu mapach nie znajdzie pan Kolodoru. Bardzo k�opotliwa sytuacja dla Ministerstwa Kartografii. Moja rodzina nie ma z tym nic wsp�lnego, przysi�gam! - Och, to wszystko wyja�nia - powiedzia� Smith z ulg�. Zanotowa� sobie informacje potrzebne do odebrania darmowych bilet�w, podzi�kowa� grzecznie Marii i od�o�y� s�uchawk�. W chwili b�ogos�awionej ciszy Smith popatrzy� na stert� niezrozumia�ych projekt�w na desce kre�larskiej. Potem t�sknym okiem spojrza� przez rami� na map� Ameryki Po�udniowej, zastanawiaj�c si�, gdzie �w tajemniczy Kolodor mo�e si� znajdowa�. Zrzuci� stert� plan�w z deski kre�larskiej, wsta� i wyg�adzi� mundur przed wyj�ciem na korytarz. Nied�ugo sam zobaczy, gdzie jest ten kraj! W biurze operacyjnym w zamku Moro Maria zmru�y�a ciemne oczy i z�owieszczo skin�a g�ow� rosyjskiemu i kuba�skiemu pu�kownikowi. - Porucznik Tom Smith wpad� prosto w nasze sid�a. Pu�kownik Enrique wyda� okrzyk. - Ai! Plan G si� rozkr�ca! Triumfuj�co klepn�� swego towarzysza po pot�nym, nied�wiedzim ramieniu. - Upewnijmy si�, czy Bolo jest got�w wykona� swoj� cz��. Pu�kownik Iwan u�miechn�� si�, unosz�c w g�r� krzaczaste brwi. - Da, zamiana b�dzie sukcesem. - Zatrzasn�� walizk�. - A teraz, co z tymi cygarami, towarzyszu Enrique? 3 Admira� Turner, nowojorski dyrektor wywiadu marynarki, siedzia� przy biurku z kubkiem do gry w ko�ci w r�ce. Przeno�ne radio na parapecie by�o nastawione na stacj� �All Lawrence Welk� i melodyjne, popularne szlagiery unosi�y w powietrzu jak mydlane ba�ki. Stary admira� trzasn�� kubkiem o st� i po raz kolejny wyrzuci� sze�� pokerowych kostek. Spojrza� na wynik. - A niech to piorun trza�nie! Kiedy si� porusza�, jego z�ote galony, odznaki za wojenne kampanie i wypolerowane medale podzwania�y na wykrochmalonym mundurze. Mia� stercz�ce, stalowoszare w�osy, kr�tko przyci�te i szczeciniaste, i spalon� wiatrem sk�r� cz�owieka, kt�ry prze�y� �ycie stawiaj�c czo�a przesyconemu sol� morskiemu powietrzu... albo po prostu u�ywa� zbyt ostrej wody po goleniu. Tom Smith energicznie zapuka�, wszed� i stan�� przy biurku, czekaj�c, a� jego prze�o�ony zaszczyci go chwil� uwagi. Muzyka z radia zacz�a go usypia�, ale potrz�sn�� g�ow�, powtarzaj�c sobie, co ma zamiar powiedzie�. Admira� Turner nawet nie rzuci� na niego okiem. - Dzisiaj jako� nie mog� sam siebie pobi�. Spojrza� na kostki, rozrzucone na biurku pomi�dzy spinaczami do papieru i karteczkami z telefonicznymi notkami. Z grzechotem zmi�t� kostki z powrotem do kubka i podsun�� go Smithowi, str�caj�c przy okazji na pod�og� kilka notatek opatrzonych napisem ��CI�LE TAJNE�. - Masz, ch�opcze, spr�buj szcz�cia. Smith zajrza� do kubka i wyj�� jedn� z kostek. Wiedzia�, do czego s�u��, chocia� sam nigdy nie gra� i nie pr�bowa� poj�� zasad gry. Teraz nawet gdyby chcia� rzuci�, nie znalaz�by na to miejsca na zagraconym biurku. - Ale, sir, obawiam si�, �e... - Dobrze, zapomnij o tym - westchn�� admira�. Zabra� kubek z powrotem. - Ty nie grasz, ty nie pijesz. We wszystkich innych dziedzinach jeste� bardzo obiecuj�cym oficerem, asem w swojej grupie. Ale brakuje ci... Sam nie wiem, wizji czy ducha marynarki, czy... czego� tam. Musimy co� z tob� zrobi�, Smith. Otworzy� doln� szuflad� biurka i wrzuci� kubek z kostkami mi�dzy srebrn� piersi�wk� z whisky, stos �eton�w do pokera i dwie talie kart. Potem z�o�y� ko�ciste d�onie jak do modlitwy i pochyli� si� nad biurkiem. - Czy oni ci� tam niczego nie nauczyli w tej akademii? Marynarka ostatnio schodzi na psy, nawet odk�d zakazali�my wszystkich tych og�upiaj�cych rytua��w. Musisz si� trzyma� tradycji, m�ody cz�owieku, obowi�zek spoczywa na twoich barkach. Kr�c�c g�ow�, admira� Turner pod�wign�� si� ze swego trzeszcz�cego krzes�a i podszed� do zamazanego okna. Spojrza� na t�ocz�ce si� na parapecie go��bie i t�tni�ce �yciem nowojorskie ulice w dole. Klasn�� w d�onie za plecami, jakby by� na pok�adzie wielkiego �aglowca i wpatrywa� si� w fale, szukaj�c wyspy. Smith sta� dalej, nieco przybity. Admira� cz�sto popada� w takie nastroje. - Czasem si� zastanawiam, do czego zmierza ten �wiat - ci�gn�� dalej stary cz�owiek �agodnym g�osem, pogr��ony we w�asnych my�lach. Zastuka� kostkami w szyb�, p�osz�c go��bie, i podpar�szy si� pod boki odwr�ci� si�, �eby popatrze� na Smitha. - Staram si� by� jak ojciec dla moich m�odych oficer�w. Troszcz� si� o ka�dego z nich. Ale, Smith, co do ciebie to ju� si� prawie podda�em. Podszed� do nienagannego m�odego porucznika. - Ty po prostu wydajesz si� nie dba� o sw�j wizerunek, o reputacj� marynarki. Kiedy po raz pierwszy pojawi�e� si� na pok�adzie, mia�em nadziej�. Pomy�la�em, �e jeste� cz�owiekiem, kt�ry do czego� dojdzie na tym �wiecie, odci�nie swoje pi�tno! No, by�em nawet pewien, �e kt�rego� dnia zostaniesz admira�em. Ale ty jeste� taki skrupulatny, �e nie odci�niesz pi�tna na niczym. Stary cz�owiek przygarbi� si�, manifestuj�c rozczarowanie. Stacja Lawrence Welk nadawa�a wyj�tkowo rzewn� piosenk�. Admira� Turner sta� przy �cianie udekorowanej oprawionymi w ramki fotografiami swoich by�ych kompan�w z za�ogi. Modele niszczycieli, lotniskowc�w i �odzi podwodnych spoczywa�y na szafie, na p�kach z ksi��kami, na ekspresie do kawy. Smith w zak�opotaniu przest�powa� z nogi na nog�. - Przykro mi, sir. Robi�em, co w mojej mocy. - Co w twojej mocy? Kiedy ostatnio poszed�e� do baru i dokopa�e� paru komandosom? Kiedy ja by�em m�ody, mia�em dziewczyn� w ka�dym porcie! Ale zaczynam wierzy�, �e ty umrzesz jako prawiczek. Co z ciebie za marynarz? Zaczynasz by� po�miewiskiem ca�ego tego biura! Admira� podni�s� g�os, jakby wyg�asza� przem�wienie inauguracyjne do grupy kadet�w. Sta� dok�adnie na wprost Smitha, kt�ry zastyg� w napi�ciu, �a�uj�c, �e w og�le wybra� si� tutaj ze swoj� pro�b�. Po s�abym, s�odkawym zapachu, zalatuj�cym od munduru admira�a, Smith domy�li� si�, �e staruszek wypi� tego ranka co� wi�cej ni� tylko kaw�. - Wszystko, o co ci� prosz�, to �eby� by� bardziej ludzki. Upij si� raz na jaki� czas. Znajd� sobie jak�� mil� dziewczyn� z dobrej rodziny, tak�, kt�ra b�dzie dobr� gospodyni�. - Staruszek uni�s� w g�r� brwi. - Wiesz ty co... - doda� z wahaniem, jakby ten pomys� dopiero za�wita� mu w g�owie. - Dlaczego nie mia�by� po�lubi� kogo� takiego jak... jak moja c�rka, Joan? Ona te� chce wyj�� za jakiego� mi�ego faceta i ustatkowa� si�, mie� dzieci, pracowa� w kuchni. Czy nie tego chc� wszystkie kobiety? Czyta�em Joan takie historie, kiedy by�a ma�� dziewczynk�. Ty m�g�by� by� w�a�nie tym facetem, Smith, gdyby� si� tylko poprawi�! Smith zacz�� si� j�ka�. - Ale... ale... ja nie wiem jak, sir. Twarz admira�a przybra�a surowy wyraz. - Jed� gdzie� i po�yj troch�, poszerz swoje horyzonty! - Dobrze, sir - Smith nareszcie przeszed� do rzeczy. - Po to w�a�nie tu przyszed�em. To znaczy... w pewnym sensie. Chcia�em prosi� o kr�tki urlop. - Przeci�gn�� d�oni� po mundurze, przest�puj�c z nogi na nog�. - W�a�nie wygra�em konkurs, sir. - Ty? - powiedzia� admira� ze zdumieniem. - Co� takiego, wspaniale! Co to za konkurs, h�? Oszukiwa�e�? - doda� z nadziej� w g�osie. - Ale� nie, sir - zapewni� Smith. - Nawet nie pami�ta�em, �e do niego przyst�pi�em. Po prostu wygra�em, w pewnym sensie - wzruszy� ramionami. - Ale potrzebuj� trzech dni urlopu. - Po co? �eby przeczyta� wi�cej ksi��ek? - O, nie, sir. �eby pojecha� w podr�. To darmowy pobyt w luksusowym hotelu. Wycieczka do jakiego� kraju o nazwie Kolodor. Tylko �e nie mog� go znale�� na mojej mapie. - Kolodor? Ta diabelska dziura w Trzecim �wiecie? Ach, tak, s�ysza�em o strajku ich producent�w map. G�upia sytuacja. Po chwili admira� rozpromieni� si� i protekcjonalnie poklepa� Smitha po ramieniu. - Cudownie! To ci dobrze zrobi, Smith. Ch�opie, ju� sobie wyobra�am! Taniec w p�mroku, przy seksownej muzyce, podryw jakiej� mi�ej blondyny i... zabawa! M�j ch�opcze, jeszcze jest dla ciebie nadzieja! - Czy to znaczy, �e mog� wzi�� wolne, sir? Musz� wyjecha� natychmiast, je�li chc� wykorzysta� nagrod�. Mam bilety na samolot do Santa Isabel. - Jed�! Jed�! Z ca�� pewno�ci� jed�! - admira� prawie popycha� go do drzwi, a potem wycelowa� w niego palcem. - I chocia� raz spr�buj narobi� sobie troch� k�opot�w, to rozkaz! - Ja... eee... tak jest, sir - powiedzia� Smith i wyszed� na korytarz. 4 Pu�kownik Enrique, schowany w cieniu dw�ch palm przy mi�dzynarodowym lotnisku Santa Isabel, obserwowa� odrzutowiec zni�aj�cy lot na tle b��kitnego, r�wnikowego nieba. - Oto i porucznik Smith, dok�adnie o czasie! Poprawi� okulary s�oneczne i nacisn�� g��biej mi�kki kapelusik golfowy, bezpieczny w swoim przebraniu turysty. Mia� na sobie spodnie z materia�u spotykanego cz�ciej jako obicie kanapy albo zas�ona, a na plecach b�yszcz�cy napis z nazw� dru�yny kr�glarskiej. Enrique obr�ci� si� do swego krzepkiego kompana, ubranego w skromne szorty, czarne skarpety i pas z przegr�dkami, w kt�rym dyskretnie poutyka� miedziane monety rublowe. Iwan m�wi�: - Jestem pewien, �e nic nie podejrzewa. Amerykanie s� przyzwyczajeni do wygrywania nagr�d i dostawania luksus�w za darmo. To zwyk�y element ich dekadenckiej, wymieraj�cej cywilizacji. Pomy�lcie, Enrique: religia by�a opium dla mas. Teraz s� nim konkursy z nagrodami i loterie, i totolotek. W ten spos�b bur�uazja sprawia, �e ameryka�skie �winie �r� z jej koryta. - Ach, przez was czuj�, �e mi ich �al - odpar� Enrique. - Powiedzcie mi, Iwan, co b�dzie, je�li Smith zginie w czasie tej ma�ej eskapady? Kuba�ski pu�kownik przypatrywa� si�, jak samolot podchodzi do l�dowania. - Licz� na to, Enrique - odpowiedzia� rosyjski pu�kownik, wzruszaj�c ramionami. Chlapn�� sobie troch� emulsji do opalania na d�o� i natar� ni� przypalony czubek nosa. - Nasz niby-Pedrito zostanie m�czennikiem za spraw� i bez w�tpienia w ten spos�b bardziej si� przyda, a tymczasem prawdziwy Pedrito b�dzie naszym podw�jnym agentem w Stanach Zjednoczonych. Nikt si� nie dowie, �e mia�a miejsce jaka� zamiana. Niech �yje rewolucja ludowa! - Dobra - odpar� Enrique. - A teraz pospieszmy si�, zanim dostaniemy mandat za z�e parkowanie. Przecie� wiecie, �e to nie jest spokojna Kuba. Kolejka pasa�er�w rozproszy�a si� po przej�ciu przez kontrol� celn�, zabieraj�c walizki i torby i upychaj�c dokumenty po kieszeniach. Zesp� muzyk�w graj�cych na mosi�nych b�bnach zacz�� fa�szowa� melodi� powitaln�, kt�ra - jak domy�li� si� Tom Smith - musia�a by� hymnem pa�stwowym Kolodoru, chocia� zadziwiaj�co przypomina�a star� piosenk� Franka Sinatry. Cz�onkowie zespo�u, co do jednego w�saci i korpulentni, wszyscy w kolorowych sombrerach, nie wykazywali nawet do�� entuzjazmu, �eby zatuszowa� sw�j brak muzycznego talentu. Nikt nie zwraca� na to uwagi. Cz�ciowo w wyniku strajku kolodora�skich producent�w map, a troch� przez normalne w Kolodorze zamieszki polityczne, niewiele samolot�w l�dowa�o w Santa Isabel. Mimo to wzd�u� jasnego, otwartego placu za kontrol� celn� ci�gn�� si� szpaler budek wypakowanych ca�ymi rodzinami u�miechaj�cych si� handlarzy pami�tek, przewodnik�w wycieczek i sprzedawc�w podkoszulk�w. Kioski sprzedawa�y oficjalny pa�stwowy dziennik Santa Isabel, a opr�cz niego widok�wki i podk�adki ze �licznymi widoczkami. �Santa Isabel - Per�a Ameryki�, �Taki pi�kny�, �Utrzymali�my ca�y nasz kraj w sekrecie!� i �Nie pozw�l, �eby mapy ci� oszuka�y! My ISTNIEJEMY!� - Pasa�erowie, kt�rzy przylecieli do Santa Isabel z Nowego Jorku, proszeni s� do wyj�cia nr 7 - og�osi� megafon. Cz�owiek ubrany jak kierowca taks�wki sta� na zewn�trz terminalu, obserwuj�c ka�d� osob� wychodz�c� z kontroli celnej. By� t�gi i mia� twarz jak ksi�yc w pe�ni. Poci� si� w po�udniowoameryka�skim skwarze. Jego rysy zdradza�y egzotyczny, turecki �lad, szczeg�ln� mieszank� ni to Wschodu, ni Zachodu. Najprawdopodobniej nie nosi� stale stroju taks�wkarza, w ka�dym razie �aden z pozosta�ych kierowc�w nigdy go wcze�niej nie widzia�. Szukaj�c wzrokiem w�r�d wychodz�cych konkretnego cz�owieka, rudow�osego Amerykanina, i ignoruj�c wszystkich innych pasa�er�w, m�czyzna stara� nie rzuca� si� w oczy, ale by� got�w rzuci� si� w wir dzia�ania. Mia� zadanie do wykonania. Zdj�� swoj� imienn� plakietk� z napisem �Cze��! Jestem Bolo!� Porucznik Smith nie musi zna� jego imienia. Amerykanin i tak do�� si� na niego napatrzy. - Pasa�erowie lec�cy lotem numer 731 do Rio de Janeiro proszeni s� do wej�cia numer 5 - zapowiedzia� megafon; g�os odbija� si� echem w pustym terminalu, trzeszcz�c od zak��ce�. - Vuelo sieteciento... Mru��c oczy od s�o�ca i wygl�daj�c na zagubionego, Tom Smith min�� drzwi. Mia� na sobie sportowy str�j, schludny i dostosowany do okazji, i ni�s� jedn� czarn� walizk�. Jego jaskraworude w�osy by�y wyra�nie rozpoznawalne. Bolo dostrzeg� go natychmiast. Handlarze wciskali Smithowi do r�k broszury i kupony, a on dzi�kowa� im bezwiednie, a� w pewnym momencie nie m�g� ju� nic wi�cej pomie�ci� w d�oniach W ko�cu m�ody porucznik zebra� ca�� t� stert� i grzecznie wr�czy� j� innemu handlarzowi, kt�ry rozdawa� je dalej. Nadbiegli mali ulicznicy i oferowali nieautoryzowane mapy kraju, zanim przep�dzili ich urz�dnicy w czarnych uniformach. Wsz�dzie wzd�u� ulic grupki bezrobotnych producent�w map kr�ci�y si� z pikietami po chodnikach. Bolo, stoj�c przy swojej ma�ej ��tej taks�wce, wyt�y� uwag�, a potem zrobi� sw�j ruch. Wystrzeli� naprz�d jak prawdziwy kierowca taks�wki, pragn�cy zdoby� klienta i oferuj�cy najlepsze mo�liwe us�ugi. Mia� rozkazy od pu�kownika Iwana i pu�kownika Enrique - kt�re wype�nia�, kiedy mu to odpowiada�o. Bolo mia� w zanadrzu wi�ksze plany... W tym samym momencie korpulentny, dobrze ubrany m�czyzna tak�e ruszy� w kierunku Smitha, wykrzykuj�c i gwa�townie machaj�c, �eby przyci�gn�� jego uwag�. Na przek�r swojemu eleganckiemu ubiorowi t�gawy m�czyzna ni�s� podniszczon� tekturow� walizk�, posklejan� szar� ta�m� izolacyjn�. Bieg�, sapi�c g�o�no; dopad� Smitha, upu�ci� walizk� i roz�o�y� szeroko ramiona, obejmuj�c go na powitanie. Bolo zatrzyma� si�, nie wiedz�c, co robi�. Nie spodziewa� si� czego� takiego. Czy�by w t� spraw� by� zamieszany jeszcze jeden agent? Nie mog�c si� ruszy�, Smith st�kn��: - Ehm... Pan wybaczy, sir, ja... T�gawy m�czyzna poci�gn�� Smitha w kierunku kantyny o kilka krok�w dalej od handlarzy i taks�wek. Parasole i markizy rozpo�ciera�y kusz�cy cie� nad wiklinowymi krzes�ami i chybotliwymi stolikami. Hali lotniska �wieci� pustk� w jaskrawym popo�udniowym s�o�cu. Ogromne, leniwe wentylatory zawieszone pod sufitem miesza�y wilgotne powietrze, od czasu do czasu z brz�kiem uderzaj�c og�upia�e tropikalne owady, kt�re podlecia�y zbyt blisko. - Ai, Pedrito, jak si� ciesz�, �e ci� widz� - powiedzia� nieznajomy, wal�c Smitha po plecach tak mocno, �e m�ody porucznik polecia� do przodu, prawie upuszczaj�c swoj� czarn� walizk�. - Akurat mamy troch� czasu do mojego odlotu i mog� ci postawi� drinka! Tak jak ci obieca�em ostatnim razem, kiedy si� spotkali�my, co nie? Pami�tasz jeszcze tamte panienki? A m�wi�y, �e s� zakonnicami! Cha, cha! Bolo my�la� gor�czkowo i zdecydowa� si� spokojnie poczeka� na zewn�trz. To spotkanie mog�o si� okaza� interesuj�ce. Grubas pchn�� Smitha na trzeszcz�ce plecione krzes�o pod parasolem Modelo Especial. Nalan� d�oni�, przystrojon� z�otymi pier�cieniami, strzepn�� ze stolika karaluchy i ma�� jaszczurk� i si�gn�� po misk� sma�onych czips�w. G�o�no zawo�a� na barmana: - Szybko! M�j przyjaciel Pedrito jest niecierpliwy, a do tego to wa�ny go��! A ja mam samolot za par� minut. - Prosz�, prosz� - powiedzia� Smith, nadal staraj�c si� by� uprzejmy. - To musi by� jaka� pomy�ka. Ja nie nazywam si� Pedrito. Korpulentny m�czyzna opadaj�c na krzes�o ca�ym swoim ci�arem u�miechn�� si� tylko, jakby poj�� aluzj�: - Ale�, Pedrito, mnie mo�esz zaufa�! W ko�cu przeszli�my razem to i owo. - Po�o�y� pulchny palec na ustach i zni�y� g�os. - Jak za dawnych czas�w, co? Barman! Dwie margarity, szybko! Otw�rz swoj� najlepsz� tequile dla mojego przyjaciela! - Ale... ja... ja nie pij� tequili - zaprotestowa� Smith. Grubas poklepa� go po plecach i wybuchn�� g�o�nym �miechem. - Nie pijesz tequili! Ha, przyjacielu, dobry �art! Nie pije tequili. Robaki w agawach trz�s� si� ze strachu, kiedy Pedrito Miraflores przechodzi w pobli�u. Na zewn�trz kantyny Bolo wytrwale czeka�. Obaj pu�kownicy dali mu dok�adne instrukcje, ale Bolo mia� w�asne, wa�niejsze plany. Spokojny i cierpliwy, wiedzia�, �e i tak ze wszystkim sobie poradzi. - ... i zawsze si� zastanawia�em, czy tw�j ko� naprawd� przedosta� si� przez Storczykowy Las �mierci! - ci�gn�� t�gi m�czyzna, nie pozwalaj�c Smithowi doj�� do s�owa. - No i jak prze�y�e� inwazj� truj�cych �ab drzewnych? Ai! Barman przyni�s� dwie margerity: dwie