7244
Szczegóły |
Tytuł |
7244 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7244 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7244 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7244 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�aw LEM
Dwa potwory
Dawno temu, w�r�d czarnego bezdro�a, na biegunie galaktycznym, w samotnej wy-
spie gwiezdnej, by� uk�ad posz�stny; pi�� jego s�o�c kr��y�o samotnie, ostatnie
za� mia�o
planet� ze ska� ogniowych, z niebem jaspisowym, a na planecie ros�o w pot�g�
pa�stwo
Argens�w, czyli Srebrzystych.
W�r�d g�r czarnych, na r�wninach bia�ych, sta�y ich miasta Ilidar, Bizmalia,
Sinalost,
lecz najwspanialsza by�a stolica Srebrzystych Etema, w dzie� jak lodowiec
niebieski, w
nocy jak gwiazda wypuk�a. Od meteor�w chroni�y j� mury wisz�ce i pe�no sta�o w
niej
chryzoprasowych budowli, jasnych jak z�oto, turmalinowych i odlewanych z
morionu, wi�c
czarniejszych od pr�ni. Najpi�kniejszy by� jednak pa�ac monarch�w argenckich,
pod�ug
ujemnej architektury wzniesiony, gdy� budowniczowie nie chcieli stawia� granic
ani wzro-
kowi, ani my�li, i by�a to budowla urojona, matematyczna, bez strop�w, dach�w
czy
�cian. Panowa� z niej r�d Energ�w nad ca�� planet�.
Za kr�la Treopsa Syderyjczycy Azmejscy napadli na pa�stwo Energ�w z nieba, meta-
low� Bizmali� z asteroidami w jedno obr�cili cmentarzysko i wiele innych zadali
Srebrzy-
stym kl�sk, a� dopiero m�ody kr�l Iloraks, po�yarcha niemal wszechwiedny,
wezwawszy
najm�drszych astrotechnik�w, kaza� otoczy� ca�� planet� systemem wir�w
magnetycz-
nych i fosami grawitacyjnymi, w kt�rych czas p�dzi� tak rw�cy, �e ledwo jaki�
napastnik
nierozwa�ny tam wst�pi�, ju� sto milion�w lat albo i wi�cej min�o, i ze
staro�ci w proch
si� rozsypa�, nim jeszcze zd��y� �uny miast argenckich zobaczy�. Te niewidzialne
przepa-
�cie czasu i zasieki magnetycznie broni�y dost�pu do planety tak dobrze, �e
mogli Argensi
przej�� do ataku. Wyruszyli wtedy na Azmej� i poty jej s�o�ce bia�e
promieniomiotami
bombardowali i dra�nili, a� za�egli w nim po�og� j�drow�;sta�o si� ono Supernow�
i spa-
li�o w obj�ciach po�aru planet� Syderyjezyk�w.
Potem przez wieki ca�e spok�j, �ad i dobrobyt panowa�y w�r�d Argens�w. Nie
urywa�a
si� ci�g�o�� rodu panuj�cego, a ka�dy Energ, kiedy na tron wst�powa�, w dniu
koronacji
schodzi� do podziemi pa�acu urojonego i tam z r�k martwych swego poprzednika
wyjmo-
wa� ber�o srebrzyste. Nie by�o to zwyk�e ber�o; przed tysi�cleciami wyryto na
nim taki na-
pis:
�Je�eli potw�r wieczny jest, to go nie ma, czyli s� dwa, je�li nic nie pomo�e,
strzaskaj
mnie.�
Nie wiedzia� nikt ani w ca�ym pa�stwie, ani na dworze Energ�w, co znaczy� �w
napis,
bo pami�� o jego powstaniu zatar�a si� ju� przed wiekami. Dopiero podczas
panowania
kr�la Inhistona to si� odmieni�o. Pojawi� si� wtedy na planecie nieznany,
olbrzymi stw�r,
kt�rego przera�liwa s�awa wnet dotar�a na obie p�kule. Nikt go z bliska nie
widzia�, bo
�mia�ek taki ju� nie wraca� do swoich; nie wiadomo by�o, sk�d si� �w stw�r
wzi��; starcy
utrzymywali, �e wyl�g� si� z olbrzymich wrak�w i porozw��czonych dzwon osmu i
tantalu,
kt�re pozosta�y po zdruzgotanej asteroidami Bizmalii, nie odbudowano bowiem tego
mia-
sta. Powiadali starcy, �e z�e si�y drzemi� w bardzo starych z�omach'
magnetycznych i s�
takie ukryte pr�dy w metalach, kt�re si� od dotkni�cia burzy czasem budz� i
wtedy ze
zgrzytliwego pe�zania blach, z martwego ruchu cmentarnych szcz�tk�w powstaje
stw�r
niepoj�ty, ni �ywy, ni martwy, kt�ry jedno tylko umie: sia� zniszczenie bez
granic. Inni
zn�w utrzymywali, �e si��, kt�ra potwora stwarza, daj� z�e uczynki i my�li;
odbijaj� si�
one, jak w lustrze wkl�s�ym, w niklowym j�drze planety, i, skupione w jednym
miejscu,
poty po omacku ku sobie szkielety metalowe i strupiesza�e szcz�tki wlok�, a� te
si� w
monstrum zrosn�. Uczeni jednak drwili z takich opowie�ci i nazywali je bajaniem.
Jakkol-
wiek by�o, potw�r pustoszy� planet�. Zrazu unika� wi�kszych miast i napada� na
samotne
osiedla, niszcz�c je �arem bia�ym i liliowym. Gdy si� o�mieli�, widziano potem
nawet z
wie� samej Eterny jego przemykaj�cy wzd�u� horyzontu grzbiet, podobny do
g�rskiego,
jak odbija� �wiat�o s�oneczne swoj� stal�. Sz�y przeciw niemu wyprawy, ale on
jednym
tchnieniem obraca� zbrojnych w par�.
Strach pad� na wszystkich, a w�adca Inhiston wezwa� wielowied�w, kt�rzy
rozmy�lali
noc i dzie�, g�owy swe �bezpo�rednio po��czywszy dla ja�niejszego rozeznania
rzeczy, a�
orzekli, �e tylko przemy�lno�ci� mo�na unicestwi� potwora. Inhiston zarz�dzi�
wi�c, aby
Wielki Cybernator Koronny, Wielki Arcydynamik i Wielki Abstraktor pospo�u
nakre�lili pla-
ny elektroluda, kt�ry wyruszy na potwora.
Ale oni nie mogli si� pogodzi�, ka�dy bowiem mia� inny koncept; dlatego
zbudowali
trzech. Pierwszy, Miedziany, by� jak g�ra wydr��ona, brzemienna rozumn�
maszyneri�.
Przez trzy dni lano �ywe srebro do jego pojemnik�w pami�ciowych; on za� le�a� w
lasach
rusztowa�, a pr�d hucza� w nim jak sto wodospad�w. Drugi, Rt�ciog��w, by�
olbrzymem
dynamicznym; tylko straszliw� szybko�ci� ruch�w ci��y� ku jednej postaci, tak
zmien-
nych kszta�t�w jak chmura, chwycona tr�b� powietrzn�. Trzeciego, kt�rego
Abstraktor
nocami tworzy� pod�ug tajonych plan�w, nie widzia� nikt.
Kiedy Cybernator Koronny uko�czy� swoje dzie�o i opad�y rusztowania, olbrzym
Miedziany przeci�gn�� si�, a� w ca�ym mie�cie zad�wi�cza�y kryszta�owe stropy;
powoli
d�wign�� si� na kolana i ziemia si� zatrz�s�a, a kiedy wsta�, wyprostowany na
ca��
wysoko��, si�ga� g�ow� chmur, tak �e przeszkadza�y mu w patrzeniu; wi�c
rozgrzewa� je,
a� sycz�c uskakiwa�y mu z drogi; l�ni� jak czerwone z�oto, stopy jego na wylot
przebija�y
kamienne tafle ulic, w kapturze mia� dwoje oczu zielonych i trzecie zamkni�te,
kt�rym
ska�y m�g� przepala�, kiedy uchyli� tarczy-powieki. Zrobi� jeden krok, drugi i
ju� by� za
miastem, �wiec�cy jak p�omie�. Czterystu Argens�w, uj�wszy si� za r�ce, ledwo
mog�o
opasa� jeden jego �lad, podobny do w�wozu.
Z okien, z wie�, przez szk�a, z blank�w obronnych patrzano na�, jak zmierza� ku
zorzom wieczornym, coraz czamiejszy na ich tle, a� wydawa� si� ju� ze wzrostu
zwyk�ym
Argensem, ale wtedy tylko od pasa w g�r� wystawa� ponad horyzont, bo kad�ub i
nogi
skry�a ju� przed patrz�cymi wypuk�o�� planety. Przysz�a niespokojna noc
oczekiwania,
spodziewano si� odg�os�w walki, czerwonych �un, ale nic si� nie sta�o. Dopiero o
samym
�wicie wiatr przyni�s� gromowy pog�os jakby bardzo odleg�ej burzy. I zn�w
nasta�a cisza,
ju� rozs�oneczniona. Raptem jakby setka s�o�c zapali�a si� na niebie i na Etern�
run��
stos bolid�w ognistych; mia�d�y�y pa�ace, w drzazgi obraca�y mury, grzebi�c pod
sob�
nieszcz�snych, kt�rzy wo�ali rozpaczliwie pomocy, ale nawet s�ycha� nie by�o ich
daremnego krzyku. To powr�ci� Miedziany, gdy� potw�r strzaska� go, rozci��, a
szcz�tki
wyrzuci� ponad atmosfer�; teraz wraca�y, roztopione w upadku, i czwart� cz��
stolicy
obr�ci�y w gruzy. Straszliwa by�a to kl�ska. Jeszcze przez dwa dni i dwie noce
pada� z
nieba miedziany deszcz.
Poszed� wtedy na potwora Rt�ciog��w zawrotny, jak gdyby niezniszczalny, bo im
wi�cej otrzyma� raz�w, tym trwalszy si� stawa�. Ciosy nie rozprasza�y go,
przeciwnie �
konsolidowa�y. Chybocz�c nad pustyni�, dotar� do g�r, wypatrzy� w�r�d nich
potwora i
stoczy� si� na� ze zbocza skalnego. Tamten czeka� go nieruchomy. W grzmotach
zako�ysa�y si� niebo i ziemia. Potw�r sta� si� bia�� �cian� ogniow�, a
Rt�ciog��w � czarn�
czelu�ci�, kt�ra j� poch�on�a. Przeszy� go potw�r na wylot, zawr�ci�
uskrzydlony
p�omieniami, powt�rnie uderzy� i zn�w przeszed� przez napastnika, nie zrobiwszy
mu
szkody. Fioletowe pioruny trzaska�y z chmury, w kt�rej walczyli, ale grzmot�w
nie by�o
s�ycha� � takimi �oskotami zag�usza�a je walka olbrzym�w. Widzia� potw�r, �e
niczego
tym sposobem nie dokona, wessa� wi�c ca�y �ar zewn�trzny w siebie, rozp�aszczy�
si� i
uczyni� z siebie Zwierciad�o Materii: cokolwiek sta�o naprzeciw zwierciad�a,
odbija�o si� w
nim, ale nie obrazem, lecz rzeczywisto�ci�; Rt�ciog��w ujrza� samego siebie,
powt�rzonego w tym lustrze, uderzy�, zwar� si� z samym sob�, zwierciadlanym,
lecz nie
m�g� przecie� samego siebie pokona�. Walczy� tak przez trzy dni, a� tak� wzi��
moc
raz�w, �e sta� si� twardszy od kamienia, od metalu, od wszystkiego, co tylko nie
jest
j�drem Bia�ego Kar�a � i gdy doszed� owego kresu, on i jego zwierciadlane
powt�rzenie
zapadli si� w g��b planety, pozostawiaj�c tylko wyrw� po�r�d ska�, krater, kt�ry
natychmiast j�a wype�nia� �wiec�ca rubinowe lawa z g��bin podziemnych.
Trzeciego elektrycerza nie widziano, kiedy rusza� do walki. Wielki Abstraktor,
Fizykus
Koronny, wyni�s� go rankiem za miasto na d�oni, otworzy� j� i dmuchn��, a �w
ulecia�,
otoczony tylko niepokojem k��bi�cego si� powietrza, bez d�wi�ku, nie rzucaj�c
cienia w
s�o�cu, jakby nie by�o go wcale, jak gdyby nie istnia�.
W samej rzeczy by�o go mniej ni� nic: nie ze �wiata bowiem pochodzi�, lecz z
anty�wiata i nie materi� by�, lecz antymateri�. A w�a�ciwie nie ni� nawet, a
jedynie jej
mo�liwo�ci�, zatajon� w takich szparach przestrzeni, �e atomy omija�y go jak
g�ry
lodowe omijaj� zwi�d�e �d�b�a, ko�ysz�ce si� na falach oceanu. Bieg� tak
niesiony
wiatrem, a� spotka� l�ni�ce cielsko potwora, kt�ry kroczy� jak d�ugi �a�cuch g�r
�elaznych, z pian� ob�ok�w, co mu �cieka�a wzd�u� grzbietu. Uderzy� w jego
hartowany
bok i otwar� w nim s�o�ce, kt�re sczernia�o natychmiast i obr�ci�o si� w nico��,
wyj�c� od
ska�, chmur, p�ynnej stali i powietrza; przestrzeli� go i wr�ci�, potw�r zwin��
si� drgaj�c,
lun�� bia�ym �arem, ale ten spopiela� zaraz i sta� si� tylko pustk�; os�oni� si�
potw�r
Zwierciad�em Materii, lecz i Zwierciad�o przebi� elektrycerz Antymat, zerwa� si�
wtedy
potw�r, nadtoczy� g�r� �ba, z kt�rej najtwardsze bi�o promieniowanie, ale i ono
zmi�k�o i
iniczym si� sta�o; kolos zadygota� i, obalaj�c ska�y, w bia�ych chmurach m�ki
kamiennej,
w gromach lawin g�rskich ucieka�, znacz�c drog� nies�awn� ka�u�ami roztopionego
metalu, �u�lem i tufem wulkanicznym, i gna� tak, ale nie sam; dopada� Antymat
jego
bok�w, �wiartowa�, rwa�, szarpa�, a� trz�s�o si� powietrze, a potw�r, rozdarty,
wi� si�
ostatkiem szcz�tk�w ku wszystkim naraz horyzontom, i wiatr rozwiewa� jego �lady,
i ju�
go na �wiecie nie by�o. Wtedy rado�� nasta�a wielka w�r�d Srebrzystych. Lecz o
tej samej
godzinie dreszcz przeszed� przez cmentarzysko Bizmalii. W obszarze blach, rdz�
prze�artych, kadmowych i tantalowych wrak�w, gdzie tylko wiatr bywa� dot�d
rz꿹c w
kopcach rozw��czonego �elastwa, wszcz�� si� ruch drobny, jak w mrowisku,
nieustanny;
powierzchni� metalu okry�a �uska b��kitnawa �aru, roziskrzy�y si� szkielety
metalowe,
zmi�k�y, poja�nia�y od gor�ca wewn�trznego i j�y si� ��czy� ze sob�, sczepia�,
spawa�, i
z wirowiska zgrzytaj�cych bry� wstawa� i l�g� si� nowy potw�r, taki sam, nie do
odr�nienia. Wicher, nico�� nios�cy, napotka� go i nowa rozgorza�a walka. A ju�
nast�pne
potwory rodzi�y si� i stacza�y z cmentarzyska; i czarna trwoga chwyci�a
Srebrzystych, bo
widzieli ju�, jak niezwyci�one groza im niebezpiecze�stwo. Odczyta� w�wczas
Inhiston
napis wyryty na berle, zadr�a� i zrozumia�. Roztrzaska� ber�o srebrne i wypad� z
niego
kryszta�ek jak ig�a cienki, kt�ry na powietrzu j�� ogniem pisa�.
I wyjawi� napis ognisty struchla�emu kr�lowi i radzie jego koronnej, �e nie sob�
jest
potw�r i nie siebie przedstawia, a tylko kogo�, kto, z niewiadomej dali,
zawiaduje jego
narodzinami, krzepni�ciem i si�� �mierciono�n�. Blaskiem na powietrzu pisz�cy
kryszta�
wyjawi� im, �e oni i wszyscy Argensi s� odleg�ymi potomkami istot, kt�re stw�rcy
potwora przed tysi�cami wiek�w do bytu powo�ali. A byli stw�rcy potwora
niepodobni do
rozumnych, kryszta�owych, stalowych, z�otolitych � ani wszystkiego, co �yje w
metalu.
By�y to istoty, co z oceanu s�onego wysz�y i budowa�y maszyny, �elaznymi
anio�ami dla
drwiny zwane, dzier�y�y je bowiem w okrutnej niewoli. Lecz si� do buntu nie
maj�c
przeciw potomstwu ocean�w, istoty metalowe uciek�y, porwawszy pr�niop�awy
ogromne; pierzch�y na nich z domu niewoli w najodleglejsze archipelagi gwiezdne
i da�y
tam pocz�tek pa�stwom pot�nym, w�r�d kt�rych pa�stwo argenokie jest jak ziarnko
w�r�d piask�w pustyni. Ale dawni w�adcy nie zapomnieli o wyzwolonych, kt�rych
buntownikami nazywaj�, i szukaj� ich w ca�ym Kosmosie, przemierzaj�c go od
wschodniej ku zachodniej �cianie galaktyk i od p�nocnego bieguna ku
po�udniowemu.
Gdziekolwiek za� wykryj� bezwinnych potomk�w pierwszego anio�a �elaznego, u
ciemnych s�o�c czy u jasnych, na ogniowych planetach czy lodowych, u�ywaj� swej
przewrotnej pot�gi, aby zemst� n�ka� za owo porzucenie � tak by�o, tak jest i
tak
b�dzie. A dla odnalezionych nie ma innego ratunku ani wybawienia, ani ucieczki
przed
zemst�, jak tylko taka, kt�ra czyni ow� zemst� p�onn� i daremn� � poprzez
nico��.
Zgas� napis p�omienny i spojrzeli dostojnicy w �renice swego w�adcy, kt�re by�y
jak
martwe. Milcza� d�ugo, a� odezwali si�: � W�adco Eterny i Erysfeny, panie
Ilidaru,
Sinalostu i Arkapturii, w�odarzu �awic s�onecznych i ksi�ycowych � przem�w do
nas!
� Nie s��w, ale czynu nam trzeba, ostatniego! � odpar� Inhiston.
Zadr�a�a rada, ale jednym g�osem odrzek�a:
� Ty powiedzia�e�!
� A wi�c niechaj si� stanie! � rzek� kr�l. � Teraz, kiedy ju� postanowione,
wypowiem
imi� istoty, kt�ra przywiod�a nas do tego; s�ysza�em o niej, wst�puj�c na tron.
Czy to
cz�owiek?
� Ty powiedzia�e�! � odpar�a rada.
Inhiston wyrzek� w�wczas do Wielkiego Abstraktora:
� Czy� sw� powinno��! �w za� odrzek�:
� S�ysz� i s�ucham!
Po czym wypowiedzia� S�owo, kt�rego wibracje zesz�y fugami powietrza w podziemia
planetarne; a wtedy p�k�o jaspisowe niebo i nim jeszcze czo�a wie� padaj�cych
dosi�g�y
gruntu, siedemdziesi�t siedem miast argenckich otwar�o si� siedemdziesi�cioma
siedmioma bia�ymi kraterami i w�r�d p�kaj�cych tarcz kontynent�w, mia�d�onych
ogniem krzaczastym, zgin�li Srebrzy�ci, a wielkie s�o�ce nie planet� ju�
o�wietla�o, lecz
k��b czarnych chmur, kt�ry topnia� wolno, rozwiewany wichrem nico�ci. Pr�nia,
rozepchni�ta promieniami twardszymi od ska�, zbieg�a si� potem w jedn� drgaj�c�
iskr�,
kt�ra sczez�a. Fale udarowe dotar�y po siedmiu dniach do miejsca, gdzie czarne,
jak noc,
czeka�y pr�niop�awy.
� Sta�o si�! � rzek� czuwaj�cy tw�rca potwor�w do swych towarzyszy. � Pa�stwo
Srebrzystych przesta�o istnie�. Mo�na rusza� dalej. � Ciemno�� u rufy ich
statk�w
zakwit�a ogniem i pomkn�y w drog� zemsty. Kosmos jest niesko�czony i nie ma
granic,
ale nie ma te� granic ich nienawi��, a przeto ka�dego dnia, ka�dej godziny mo�e
dosi�gn�� i nas.
?????????? �????????� � http://andrey.tsx.org/
2
?????????? �????????� � http://andrey.tsx.org/
?????????? �????????� � http://andrey.tsx.org/
?????????? �????????� � http://andrey.tsx.org/