5797
Szczegóły |
Tytuł |
5797 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5797 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5797 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5797 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARCIN WOLSKI
TRAGEDIA NIMFY 8 OPOWIADANIA
Eksponat
Ludzie - Ryby
Konfrontacja
Mam pro�b�, Jack...
Masa krytyczna
Matryca
Na �ywo
Przezorno��
Przest�pstwo i wyrok
Tragedia "Nimfy 8"
Trzecia planeta
Wariant autorski
Eksponat
Lecieli wewn�trznym skrajem czasoprzestrzeni. "Explorador 13" m�g�by si�
postronnemu obserwatorowi wyda� wielk� komet�. Oczywi�cie m�g�by pod warunkiem,
�e by�by widoczny. W istocie ekspedycja przenika�a czasy, wymiary i przestrzenie
zgo�a niepostrze�enie, wywo�uj�c zaledwie tu i �wdzie zachwiania pola
magnetycznego. Dowodzi� El, stary, siwy Glor, kt�ry star� swe czu�ki w niejednej
ekspedycji badawczej. Stanowisko naczelnego dyrektora Wszech�wiatowego Muzeum
Planet zmusza�o go do cz�stych wypad�w poza w�asn� zaciszn� Galaktyk� Spiraln�,
ale zwykle ka�dy lot ko�czy� si� sukcesem w postaci nowego eksponatu, a to
czerwonego kar�a, a to czarnej dziury, a to niewielkiego uk�adu planetarnego.
Tym razem ich celem by� szczeg�lnie odleg�y uk�ad gwiezdny, a �ci�lej m�wi�c,
jedna z planet, na kt�rej na bazie bia�ka (tak, tak, przyroda notuje takie
paradoksy) rozwin�a si� podobno jaka� wy�ej zorganizowana cywilizacja.
Oczywi�cie, naturalne sygna�y rozchodz� si� po Wszech�wiecie bardzo wolno i
zanim do Glora dotar�a wiadomo��, �e na planecie pojawi�o si� �ycie, pierwsze
trylobity wysz�y ju� z morza. P�niej, zanim Dyrekcja Muzeum podj�a decyzj�,
obr�ci�y si� w w�giel lasy karbonu, a gdy wystartowa� "Explorador", wyl�g�y si�
ju� ogromne gady wype�niaj�c swymi cielskami l�dy, morza i powietrze.
- Musimy si� po�pieszy� - mrucza� El - zanim rozwin� si� do tego stopnia, �e nie
dadz� si� bezkarnie zaholowa� do muzeum. Pami�tacie, jakie mieli�my s�ki z
planet� podw�jn� z gwiazdozbioru Wegi.
Podw�adni kiwali m�zgocz�onami.
- A co m�wi superkomputer? - zapyta� kto� z asystent�w. - Na planecie nadchodzi
era zlodowace�, wielkie czapy �niegu spe�zaj� od biegun�w. Po�pieszmy si�.
"Explorador" zdwoi� szybko��. Tymczasem komputer wyrzuca� z siebie setki
informacji. Glory za�ogowe mog�y dowiadywa� si� kolejno o zlodowaceniach, o
pierwszych istotach dwuno�nych, o pocz�tkach cywilizacji i jej b�yskawicznym
pochodzie:..
Przeszli w normaln� trzywymiarowo�� na wysoko�ci planety otoczonej dziwacznym
pier�cieniem. Byli tu�, tu�...
Planeta docelowa widoczna by�a na monitorach. I wtedy:
- Za p�no - p�kn�� El.
Skoczyli ku wizjerom. Planety nie by�o. Targni�ta dziesi�tkiem wybuch�w rozpad�a
si� na setki i miliony okruch�w.
- Sp�nili�my si� - powiedzia� starszy asystent.
- Ale przynajmniej wiemy, �e tam by�y na pewno istoty rozumne.
El milcza�. Nie m�g� si� pogodzi� z niepowodzeniem ekspedycji. Popatrzy� na
s�siednie planety. Pierwsza tu� przy gwie�dzie centralnej by�a roz�arzona do
czerwono�ci, drug� spowija�y g�ste opary amoniaku, czwarta by�a zbyt zimna. Ale
trzecia... trzecia wygl�da�a ca�kiem sympatycznie. Mia�a nawet sporego satelit�.
El zdecydowa� si�. Wyda� odpowiednie rozkazy. Roboty mia�y zbiera� resztki �ycia
z roz�upanej planety, kt�ra na ich oczach zmienia�a si� w skupisko planetoid.
- Co pan chce zrobi�, szefie? - spyta� jeden z m�odszych Glor�w.
- No c�, postaram si� zrobi� co� z niczego - u�miechn�� si� siwy dyrektor.
- Nie bardzo mamy czas. Rok �wietlny, najwy�ej dwa. - Nie s�dz�, �eby mi to
zaj�o wi�cej ni� sze�� dni. Jak wiecie, si�dmego odpoczywam.
Ludzie - Ryby
Topielica, o prozaicznym nazwisku Susy Waters, mia�a przebywa� razem z grup�
Ludzi - Ryb na jednej z opuszczonych farm przy drodze do Everglades. Meff
otrzyma� te informacje od jednego z portier�w oceanarium w Miami, w kt�rym Susy
Waters pracowa�a przed dziesi�cioma laty, uczestnicz�c w efektownych zabawach z
delfinami, zanim porwa� j� wartki jeszcze w�wczas ruch neohippisowski,
si�gaj�cy, jak m�wili jego prorocy, do korzeni chrystianizmu, a po wyrwaniu go z
korzeniami jeszcze g��biej.
Sekta Ludzi - Ryb g�osi�a konieczno�� powrotu do oceanu. Rokrocznie grupy
m�odych ludzi gromadzi�y si� w r�nych ustronnych miejscach oddaj�c si�
medytacjom, odprawiaj�c czarne nabo�e�stwa, wpadaj�c w mistyczne transy, aby
uzyska� w ko�cu nadludzk� sprawno�� umo�liwiaj�c� �ycie pod wod�. Jedyny z
wyznawc�w, kt�rego zeznania przez kr�tki czas znajdowa�y si� w Federalnym Biurze
�ledczym, twierdzi�, �e po uzyskaniu duchowej doskona�o�ci, wzgardzeniu tym, co
marne i doczesne - ca�o�� maj�tku bywa�a przewa�nie zapisywana na rachunek Gminy
(imiennie dysponowa�a nim Kap�anka) - dochodzi�o wreszcie do dnia Wielkiego
Chrztu. Ca�a Gmina ze �piewem i ta�cami udawa�a si� na brzeg wody (najcz�ciej
morza) i zbiorowo dawa�a nura.
Wi�kszo�� nurkowa�a dobrowolnie, ale niekt�rym trzeba by�o pomaga�, a w stosunku
do szczeg�lnie opornych u�ywa� ci�ark�w przywi�zanych do n�g. �wiadk�w
ceremonii nigdy nie by�o. Czasami tylko nieuczciwe morze wyrzuca�o par�
wzd�tych, trudnych do rozpoznania cia� na malownicze brzegi Florydy czy Zatoki
Meksyka�skiej. Rodziny, kt�re wcze�niej dostawa�y entuzjastyczne listy od
cz�onk�w Gminy, nie dowiadywa�y si�, rzecz jasna, o przebiegu totalnego Chrztu.
W tych ostatnich listach, kt�re Susy czasami dyktowa�a swym wsp�wyznawcom, mowa
by�a o dalekiej podr�y, w czym �atwowierni Amerykanie nie dostrzegali niczego
podejrzanego. Zreszt� panna Waters nie zagrzewa�a d�ugo miejsca. Zwykle jeszcze
tego samego dnia zmienia�a stan i nazwisko i na nowo usidla�a kandydat�w
ch�tnych do powrotu w g��biny praoceanu. Umiej�tno�� hipnozy na odleg�o��
sprawia�a, �e proceder sw�j mog�a uprawia� d�ugo i szcz�liwie. Jej
rozreklamowana dewiza "�ycie wysz�o z morza, w morzu te� znajdzie ocalenie" nie
wzbudza�a podejrze�. A wsp�lne �ycie grupy m�odych ludzi propaguj�cych
doskonalenie cia�a i duszy by�o bez przeszk�d akceptowane w demokratycznym
spo�ecze�stwie.
Raf�, na kt�r� mia�a natrafi� nasza rusa�ka, zreszt�, co m�wi� raf�, rafk� -
okaza� si� Gene Hunter, m�ody reporter jednej z mniej znanych gazet stanu
Pensylwania.
Hunter by� dziennikarzem sportowym, wyznania adwentystycznego, traktuj�cy
powa�nie swoje obowi�zki. Jednym z nich by�a opieka nad siostr� Raquel. Rodzice
od pewnego czasu nie �yli. P�ki Raquel by�a do�� ma�a, by s�ucha� ciotki i
zwierza� si� bratu ze swych problem�w, k�opot�w by�o niewiele. P�niej jednak,
gdy redakcja zacz�a wysy�a� Huntera na rozgrywki panameryka�skie, mistrzostwa
�wiata i olimpiady, umieszczenie Raquel w elitarnym college'u wyda�o si�
rozwi�zaniem najprostszym. Gene nie zwraca� uwagi, �e poczynaj�c od drugiego
roku studi�w listy zamiast z miasta uniwersyteckiego przychodz� z k�pieliskowych
region�w Kalifornii i �e wyst�puje w nich cz�sto motyw cieczy, ryb, znaku
wodnika itp. Zaniepokoi� si� dopiero, gdy przesta�y przychodzi� w og�le. W
college'u poinformowano go, �e panna Hunter nie pojawi�a si� od pa�dziernika,
kole�anki nie mia�y �adnych wiadomo�ci o jej miejscu pobytu poza tym, �e w
poprzednim roku Raquel du�o czasu po�wi�ca�a treningom p�ywackim. Nieprzyjemne
zaskoczenie stanowi� fakt opr�nienia ca�ego osobistego konta i zabrania podczas
kr�tkiej wizyty w domu szkatu�ki z rodzinn� bi�uteri�.
Ciotka, sklerotyczna i p�sparali�owana, zezna�a jedynie, �e Raquel zjawi�a si�
pewnego majowego popo�udnia na par� godzin, pokr�ci�a si� po mieszkaniu, kaza�a
pozdrowi� Gene'a i znik�a. By�a wymizerowana, blada i sprawia�a wra�enie
wp�nieobecnej. Na pytania o post�py na uczelni, powiedzia�a: "wszystko w
porz�dku", a w toalecie wydrapa�a spink� do w�os�w znak ryby. By�a ju�
oczywi�cie dziewczyn� pe�noletni� i mia�a prawo robi�, co chce, ale gdy up�yn�o
jeszcze p� roku i nie nadszed� �aden znak �ycia, Hunter straci� cierpliwo��.
Odszuka� listy siostry. Dwa ostatnie pochodzi�y z San Rafael, niewielkiej
mie�ciny po�o�onej nad zatok� na p�noc od San Francisco. W jednym by�o nawet
zdj�cie. Raquel, w kombinezonie ze srebrzystej tkaniny przypominaj�cej �usk�,
u�miecha�a si� na tle reklamy piwa. Za ni� mniej wyra�nie wida� by�o jakie�
zabudowania. Nast�pnego dnia brat przyby� do "Frisco". Tydzie� zmitr�y�, zanim
znalaz� na obrze�u San Rafael miejsce, w kt�rym dokonano zdj�cia. T�o
przydro�nej reklamy stanowi� stary zrujnowany pensjonat niedaleko morza.
Odrapana tablica m�wi�a, �e obiekt jest na sprzeda�, ale facet ze stacji
benzynowej twierdzi�, �e cho� oficjalnie nikt nie kwapi� si� z wynaj�ciem, co
pewien czas koczowa�y tam grupy m�odzie�y, posthippis�w, zwolennik�w wyzwolenia
Indian, naturyst�w czy innych wegetarian�w.
Gene pokaza� mu zdj�cie Raquel. W pierwszej chwili benzyniarz wydawa� si�
poznawa� dziewczyn�, ale rych�o straci� ochot� na rozmow�, zacz�� zbywa�
dziennikarza monosylabami, t�umacz�c si� brakiem pami�ci oraz mnogo�ci�
widywanych twarzy. Wyra�nie k�ama�. Je�li Raquel przebywa�a w tym opuszczonym
domu d�u�szy czas, musia� j� widywa�. Gene w�ama� si� do wewn�trz. W�ama� - jest
w tym wypadku okre�leniem przesadzonym, po prostu wszed�, nic nie by�o
zamkni�te. Najwyra�niej by�o po sezonie, bo �aden nieproszony lokator nie
gnie�dzi� si� w wielkim jednopi�trowym budynku, zapuszczonym i brudnym. Hunter
znalaz� tam niezliczone �lady bytno�ci rozmaitych lokator�w: puszki po piwie,
coca coli, pety od marihuany, fiolki po lekach, gazety. Wszystko jednak do��
�wie�ej daty. W paru miejscach tego zrujnowanego domu Gene zauwa�y� �wie�e
tynki. Kto na mi�o�� Bosk� m�g� zajmowa� si� tynkowaniem cudzej rudery? Pod
tynkiem nie znalaz� nic ciekawego. To co musia�o by� tam wcze�niej namalowane,
zosta�o zdrapane do surowej ceg�y. Tylko na strychu na jednym z nie o�wietlonych
drewnianych bali dostrzeg� wydrapany gwo�dziem znak ryby.
Poza stacj� benzynow� pensjonat nie mia� zbyt wielu s�siad�w. Wszyscy odznaczali
si� sparta�sk� ma�om�wno�ci�. Wreszcie jedna staruszka po d�ugotrwa�ych
indagacjach przypomnia�a sobie grup� m�odych ludzi, kt�rzy mieszkali w
pensjonacie i uprawiali bezece�stwa. Jakie bezece�stwa, nie potrafi�a
odpowiedzie�. Ale byli czy�ci, nie kradli, bardzo lubili biega� i k�pa� si�
nago. Potem wyjechali. P� roku temu wyjechali.
Hunter poszed� na pla��. Zwyk�e dzikie wybrze�e, brudne i nieucz�szczane. Jaki�
napis przestrzega� przed k�piel�. Zreszt� i pora by�a nieprzyjemna, wietrzna.
Pomoc� sta� si� dla Gene'a kolega ze studi�w zatrudniony w dziale sensacyjnym
jednego z tutejszych dziennik�w. Kiedy wsp�lnie sprawdzili, �e ostatni sygna� od
Raquel przypad� na koniec maja, Leo wyci�gn�� prywatn� kartotek� zab�jstw,
porwa� i wypadk�w.
- Ciekawa sprawa - mrucza� - w drugiej po�owie czerwca, w�a�nie w tym rejonie
zatoki wy�owiono zw�oki kilkunastu m�odych nagich ludzi. Zaledwie czw�rk� uda�o
si� zidentyfikowa�. By�y to przewa�nie dzieci z dobrych dom�w, kt�re porzuci�y
rodziny i w��czy�y si� po kraju w poszukiwaniu przyg�d.
- A pozostali? - spyta� Hunter.
- W tym kraju dziennie ginie kilkana�cie os�b bez wie�ci, zw�oki by�y w stanie
daleko posuni�tego rozk�adu, nie uda�o si� ich dopasowa� do kogokolwiek z
zaginionych. Nazajutrz w archiwum policyjnym pokazano mu gar�� przedmiot�w
znalezionych przy topielcach. Z�oty �a�cuszek ze znakiem wodnika. Obr�czk�.
Zegarek. Pier�cionek... Ten pier�cionek pozna� natychmiast! Sam kupi� go Raquel
na szesnaste urodziny.
Leo by� zdania, �e m�odzie�owe towarzystwo po za�yciu narkotyk�w uda�o si� na
nocn� k�piel ze skutkiem wiadomym, i nie by� sk�onny doszukiwa� si� jakich�
bardziej tajemniczych okoliczno�ci. Tego dnia odnale�li anonimowy gr�b Raquel,
policja pokaza�a wstrz�saj�c� fotografi� cia�a po dwutygodniowym przebywaniu w
wodzie. Tylko pi�kne, rude w�osy pozosta�y te same... Dopiero rok p�niej,
podczas turnieju tenisowego w San Antonio dzi�ki przypadkowo przeczytanemu
reporta�owi o religijnych stowarzyszeniach stanu Texas, Hunter zetkn�� si� z
wiadomo�ci� o sekcie Ludzi - Ryb. Pytaj�c o szczeg�y w redakcji tygodnika
dowiedzia� si�, �e chodzi o bardzo ma�� grup� m�odzie�y doskonal�c� si�
fizycznie i psychicznie poprzez sta�y kontakt z wod�.
- Znacznie to zdrowsze ni� dawne hippizmy. Maj� przemi�� kap�ank�, pann� Craft.
Podobno mistrzyni Luizjany w 1958 roku w stylu dowolnym - informowa� go
miejscowy kolega po fachu.
I wszystko by�oby w porz�dku, gdyby nie specyficzny spos�b rysowania ryby na
znaczku firmowym. Identyczny jak w �azience Raquel, taki sam jak w opustosza�ym
pensjonacie nad zatok� San Francisco.
W pobli�u miejscowo�ci o bogobojnej nazwie Corpus Christi, niedaleko jednej z
tysi�cy lagun urozmaicaj�cych t� cz�� wybrze�a Zatoki Meksyka�skiej, znajduje
si� rozleg�a, opuszczona farma przypominaj�ca telewizyjn� Panderos�.
By�a pora przedwieczorna, kiedy m�ody cz�owiek w obszarpanych d�insach wszed� na
teren udekorowany kolorowymi lampionami. Towarzyszy�y mu dwie dziewczyny
stra�niczki. Na tarasie z g�ow� zanurzon� w pe�nej wody wanience kl�cza�a naga
kobieta, z kt�r� czas obszed� si� nies�ychanie �agodnie, pozostawiaj�c jej cia�o
dwudziestolatki. Obok kilkudziesi�ciu m�odych ludzi, schludnych, kr�tko
ostrzy�onych i nagich, ko�ysa�o si� rytmicznie. Z g�o�nika p�yn�� d�wi�k fal
za�amuj�cych si� na piasku i cichy szept ni to modlitwy, ni to bez melodyjnej
pie�ni o pra�yciu w praoceanie, wodzie, niesko�czono�ci, wodzie, szcz�ciu,
wodzie... Poza wartowniczkami uzbrojonymi w automaty nikt nie zwr�ci� na
przybysza uwagi. Zanurzenie kap�anki trwa�o d�ugo, mo�e kwadrans, wreszcie
unios�a twarz. W odr�nieniu od m�odego cia�a jej wiek mo�na by�o z �atwo�ci�
ustali� na podstawie nad naturalnie bia�ych, zwiotcza�ych policzk�w i zmarszczek
wok� zielonych, na wp� gadzich oczu.
- Kim jeste�? - zapyta�a.
- W�drowcem w poszukiwaniu sensu.
- Kto ci� przysy�a?
- Los, przekorny gracz naszymi ziemskimi ko��mi.
- Kochasz wod�?
- Woda jest pocz�tkiem i ko�cem.
- Widz�, �e czyta�e� moj� ksi��k� - zauwa�y�a panna Craft.
- Mam j� przy sobie!
Wyznawcy budzili si�. Troch� oszo�omieni, troch� senni. Parami poobejmowani
czule, odchodzili w g��b budynku.
- Chcesz pi� z mego �r�d�a? - spyta�a kap�anka.
- Pragn� zanurzy� si� w twym �r�dle!
Sp�dzili ze sob� noc. Gene nigdy nie spotka� r�wnie wspania�ej kochanki. By�a
wyzwolonym �ywio�em i uciele�nionym szale�stwem. A przecie� nie straci� ani na
moment �wiadomo�ci, �e panna Craft (czyli, jak wiemy - Susy Waters) jest
odpowiedzialna za �mier� Raquel.
Pozosta� na farmie. Da� si� wci�gn�� w rytm trening�w, medytacji i zabaw. �ycie
przebiega�o lekko, wydaj�c si� jednym wielkim festynem. Zdrowe, naturalne
jedzenie - Gmina mia�a krow� i trzy kozy - proste rozrywki i poczucie beztroski
wype�nia�y ciep�e, s�oneczne dni. Gene podda� si� temu uko�ysaniu, nie straci�
wprawdzie czujno�ci, ale ka�dy dzie� udowadnia�, �e jego obawy s� bezpodstawne.
Kap�anka, i owszem, wymaga�a pos�usze�stwa. Zakazywa�a pojedynczo opuszcza�
farm�, mia�a swoje stra�e i chyba swoich donosicieli, ale poza tym by�a tak
sympatyczna, serdeczna... Omal jej nie polubi�. Hunter r�wnie� nie opuszcza�
farmy, mia� jednak male�k� radiostacj�, kt�r� porozumiewa� si� ze swym
przyjacielem Frankiem, koleg� z dzia�u sport�w wodnych, kt�ry zakwaterowa� si� w
pobli�u. Radiostacj� t� Gene przechowywa� poza domem w spr�chnia�ym pniu i
zwykle wymyka� si� do niej po zmierzchu.
Pocz�tkowo trudno by�o mu traktowa� filozofi� Ludzi - Ryb powa�nie, s�dzi�, �e
chodzi raczej o alegori�. Ali�ci w miar� trwania dziwacznego kursu kap�anka
stawa�a si� coraz bardziej jednoznaczna.
- Poprzez oczyszczenie cia�a dojdziemy do doskona�o�ci m�wi�a - a doskona�o��
le�y w odleg�o�ci wyci�gni�tej r�ki - i demonstrowa�a j�. Mo�e by�y to triki,
ale rzeczywi�cie potrafi�a przebywa� godzin� pod wod� (Hunter nie mia� poj�cia,
�e trafi� do Rusa�ki), lewitowa� nad ziemi� czy przebija� cia�o na wylot pr�tem
do robienia na drutach. A poza tym kocha�a drzewa i w�e, a przede wszystkim
wod�.
"Gdy �wiat zginie w atomowej po�odze, tylko w morzu znajdziemy przetrwanie" -
brzmia�a jej wielka dewiza. Coraz wi�cej m�odych ludzi ogarnia�o
prze�wiadczenie, �e posi�d� podobn� doskona�o��. Ch�tnie zapisywali Gminie swe
maj�tki, z kr�tkotrwa�ych wizyt domowych przywozili kosztowno�ci i got�wk�.
Zbli�a�a si� najkr�tsza noc w roku. Noc Chrztu i pr�by. Hunter wiedzia� ju�
sporo, chcia� jednak pozna� spraw� do ko�ca. Zdoby� dowody. Pr�bki jedzenia,
kt�re przekazywa� Frankowi, zawiera�y, jak wykaza�a analiza, coraz wi�ksze dawki
narkotyku, ��cz�cego w swym dzia�aniu pobudzenie z bezwolno�ci� i nadwra�liwo��
z ot�pieniem intelektualnym. Rankiem w dniu poprzedzaj�cym noc �w. Jana (jako
adwentysta w �wi�tych nie wierzy�, ale w sekcie Ludzi - Ryb zapomnie� musia�
nawet o �wi�ceniu soboty) dosz�o do wpadki. Susan zwo�a�a Gmin� emituj�c przez
g�o�nik wzburzony szum morza.
- Czyje to? - pyta�a wymachuj�c mikroradiostacj�.
Nikt si� nie zg�osi�. Zarz�dzona publiczna spowied� te� nie wy�oni�a winnego.
Gene b�ogos�awi� trening woli, kt�ry sprawi�, �e nawet czujne zmys�y Rusa�ki nie
rozpozna�y w nim zdrajcy. Mia� nadziej�, �e Frank maj�c w r�ku tyle dowod�w
wezwie pomoc. Min�o jednak po�udnie i nic si� nie dzia�o. Podczas
popo�udniowych medytacji, gdy kap�anka zn�w zanurzy�a si� w wannie, a reszta
wiernych popad�a w odr�twienie, Hunter wycofa� si� z kr�gu. Wcze�niej odkry�
dr�k� przez zaro�la, opu�ci� farm�. Do namiotu Franka by�y dwa kilometry. Ale
nie trzeba by�o goni� a� tak daleko. Dwie�cie metr�w za farm� natkn�� si� na
go�e cia�o pokryte grub� warstw� teksa�skich mr�wek. Frank nie �y� od paru
godzin. Gene straci� g�ow�. Chcia� ucieka�, ale po paru minutach zorientowa�
si�, �e biegnie w stron� farmy. Chcia� zawr�ci�. Na pr�no. Obok niego wyros�a
Farah, d�ugonoga stra�niczka z automatem.
- Gdzie si� w��czysz podczas Wielkiego Skupienia? - warkn�a ods�aniaj�c
prze�liczne, acz drapie�ne z�bki. - Poszed�em si� wysika� - sk�ama� nieudolnie.
Kaza�a mu wraca� do kr�gu. Chyba te� by�a troch� zdenerwowana. Jak si� zdo�a�
zorientowa�, stra�niczki tylko formalnie nale�a�y do Gminy. Nie uczestniczy�y w
skupieniach, sto�owa�y si� oddzielnie razem z Susy, unikaj�c tym sposobem
otumaniaj�cych narkotyk�w. Do p�nocy nie m�g� nawet marzy� o wyrwaniu si� z
grupy. Ledwie uda�o mu si� symulowa� spo�ycie posi�ku, kt�ry musia� zawiera�
wzmocnion� porcj� narkotyku. Oko�o dwudziestej wszyscy zapadli w sen. Wszyscy z
wyj�tkiem Susy i stra�niczek. Udaj�c �pi�cego Gene spod przymkni�tych powiek
obserwowa�, jak stra�niczki pospiesznie �ci�gaj� lampiony. Pakuj� ca�y sprz�t,
r�wnie� osobiste rzeczy wyznawc�w do samochodu. Starannie przeszukuj� dom. Tylko
czujna Farah sta�a nieruchomo na ganku i �ledzi�a �pi�cych pokotem. Ucieczka
zakrawa�a w tym momencie na marzenie �ci�tej g�owy.
Sygna�em pobudki by� d�wi�k fal i nagrane piski mew. Wszyscy zerwali si�
nadzwyczaj podnieceni.
- Ju� czas - brzmia�a modlitwa. "Czas Wielkiego Chrztu, zanurzmy si� w
prawodzie, niech nas otoczy kryszta�owym zwierciad�em, wr��my do natury, b�d�my
w wodzie, b�d�my wod�".
A potem zacz�� si� wariacki sprint na z�amanie karku.
W biegu wszyscy zrzucali resztki odzie�y. P�niej zbiera�y j� stra�niczki.
L�ejsi ni� pi�rka, jak kosmonauci na Ksi�ycu wybijali si� w najdziwaczniejszych
tr�jskokach biegn�c, d���c, lec�c ku pla�y.
- Jeste�my lekcy, doskonali, sprawni, nie�miertelni brzmia�y s�owa nauczonego
hymnu.
Tu� nad wod� Gene upad� na bok, w krzaki. W czasie gonitwy trzyma� si� �rodka
stawki i �adna ze stra�niczek nie dostrzeg�a jego ucieczki.
Kilkudziesi�ciu m�odych ludzi zbieg�o tymczasem na pla��. Morze by�o wzburzone.
Ciemne.
W transie skakali w to�. Okrzyki rado�ci g�uszy� huk przyboju. Nagle na skale
ukaza�a si� Susy. Trzeba powiedzie�, dobrze wybra�a t� zatoczk�. Niewidoczn� tak
od pe�nego morza, jak i z l�du. W r�ku trzyma�a silny reflektor. O�wietli�a
kipiel.
Niekt�rzy z wyznawc�w musieli nieco otrze�wie�, pr�bowali bowiem p�ywa� i wzywa�
pomocy. Dw�ch wspina�o si� na ska�y, ale czeka�y ju� tam stra�niczki uzbrojone w
d�ugie �erdzie. Paru krzycz�cym rozpaczliwie p�ywakom przyczepi�y do n�g �elazne
klamry. A potem sta�o si� co�, czego Hunter nie m�g� poj��. Susy skoczy�a do
wody, m�g�by przysi�c, �e zamiast n�g mia�a teraz ogon pokryty rybi� �usk�.
Skacz�c po falach d��y�a naprzeciw �ami�cym si� ba�wanom.
Nagle odwr�ci�a si�. Unios�a prawic� i zawo�a�a gard�owo. I sta�o si� co�
nadzwyczajnego. Pi�� stra�niczek pu�ci�o naraz �erdzie, pocz�o krzycze� i
wymachiwa� r�kami. By� to krzyk przera�liwy, rozpaczliwy, bolesny. Krzyk
cz�owieka, kt�rego oszukano i kt�ry nie mo�e poj�� dlaczego. Hunterowi wydawa�o
si�, �e �ni. Biegaj�ce po pla�y dziewczyny zacz�y si� kurczy�, g�osy ich
rozbrzmiewa�y coraz piskliwiej cia�a ciemnia�y. I naraz j�y odrywa� si� od
piasku. Ich r�ce pokry�y si� pierzem, ich cia�a skarla�y, a krzyk sta� si�
zwyczajnym mewim zawodzeniem. Jeszcze chwila, a ca�e stado rozpierzch�o si�
kr���c nad falami, kt�re poch�on�y wyznawc�w.
Gene uciek�.
W przydro�nym moteliku nagra� swe zeznania na magnetofon i wys�a� ta�m� pod
adresem Federalnego Biura �ledczego. Oczekuj�c na transkontynentalny autobus
poszed� chwil� odpocz��. Otrzyma� bardzo dobry pok�j na drugim pi�trze. Poniewa�
zam�wi� budzenie, recepcjonistka zadzwoni�a o wp� do si�dmej. Nikt nie
odpowiada�. Pokojowa stwierdzi�a, �e klucz tkwi z drugiej strony, w zamku.
Wy�amano drzwi.
Redaktor Hunter le�a� w ubraniu i butach na dnie pe�nej wanny. �mier� nast�pi�a
na skutek utopienia. �adnych obra�e� czy �lad�w przemocy nie stwierdzono. Tylko
mieszkaj�cy vis a vis staruszek stwierdzi�, �e oko�o osiemnastej widzia�
wylatuj�ce przez okno stadko ogromnych mew.
Konfrontacja
Zielony ucieka�. Wolno, niezdarnie jak kura podrywa� si� i �opoc�c kr�tkimi
skrzyde�kami przeskakiwa� z dachu na dach, z p�otu na p�ot, umykaj�c
rozwrzeszczanej t�uszczy, zbrojnej w bosaki i wid�y. Parokrotnie zagrzechota�
niecelny wystrza� z dubelt�wki.
Kosmita przeklina� pechow� awari�, kt�ra kaza�a mu wyj�� z sz�stego wymiaru i
usi��� wirolotem na zaoranym polu, przeklina� te� ci��enie ziemskie parokrotnie
wi�ksze od panuj�cego na planecie Geu. By� ju� zm�czony. Co jaki� czas
przysiada� na s�upie trakcyjnym i trzymaj�c si� jedn� par� chwytni, drug� czyni�
przyjazne gesty wobec t�umu. M�wi� nie m�g�, bo cho� rozumia� prymitywny dialekt
ziemski, jego w�asne organy d�wi�kowe emitowa�y w pa�mie nie odbieranym przez
tubylc�w. Na przestrojenie brakowa�o czasu.
Par� razy wymachiwa� urwan�, zielon� ga��zk�, kt�ra wed�ug wszelkich znanych mu
opracowa� stanowi� mia�a na niego�cinnej planecie znak pokoju. Na pr�no. Zawsze
po paru minutach obok s�upa pojawia�y si� drabiny, na drabinach za� jurni
osobnicy, a ka�dy tylko marzy�, by mimo obrzydzenia, schwyta� ziele�ca, kt�ry
przy swych dziecinnych rozmiarach i l�kliwym charakterze wydawa� si� �atwym
�upem.
Co rusz �wista�y kamienie, przed kt�rymi jednak udawa�o mu si� uchyla�.
- Zabi� t� lataj�c� �ab�! - wrzeszcza�a ci�ba.
Zielony zastanawia� si�, dlaczego. Od chwili swego wyl�dowania nie uczyni�
tubylcom niczego z�ego, pobra� troch� wody i pr�bek gruntu, niepostrze�enie
prowadzi� obserwacje budz�cych si� wie�niak�w i ich dobytku, przy czym
zawstydzi� si� sw� niewiedz�, gdy przygl�daj�c si� udojowi wzi�� krow� za osob�
intelektualnie stoj�c� wy�ej od dojarki... Dopiero gdy mg�a si� podnios�a i ten
siwy wyszed� za stodo�� upu�ci� odrobin� cieczy z osobistej ch�odnicy, kosmita
wychyli� si� zza w�g�a. I sta�o si�. Ch�op wrzasn�� nieludzko i rzuci� si� do
ucieczki. Wie� o�y�a w mgnieniu oka. Wybiegli nawet ci m�odzi ze stryszka,
obsypani sianem, w kt�rym, wed�ug mniema� zielonego, dokonywali wyr�wnywania
w�asnego bilansu energetycznego.
- Zabi� t� lataj�c� �ab�!
Ca�e szcz�cie, �e uda�o mu si� przerwa� ��czno�� tej osady z reszt� �wiata,
przybycie posi�k�w, a zw�aszcza wojska, przes�dzi�oby spraw�. Zn�w poderwa� si�,
jak lataj�ca wiewi�rka przeszybowa� ponad stawem i opad� na miedzy. Od lasu
dzieli�o go najwy�ej pi��set metr�w. Pocz�� biec z pr�dko�ci�, na jak� tylko
pozwala�y mu jego kr�tkie, cherlawe n�ki, przystosowane do spacerowania rzadko
i w zgo�a innych warunkach grawitacyjnych.
"W zielonym poszyciu b�d� mia� wi�ksze szans�" - my�la�.
- Mamy ci�! - Tu� przed uciekinierem wyros�y trzy ros�e postacie wiejskich
osi�k�w.
Z najwi�kszym trudem wystartowa� pionowo, przeskoczy� prze�ladowc�w, kt�rych
�apy omal nie dotkn�y jego drygiew, i wyl�dowa� w k�pie krzak�w. Zabola�o.
Kolce przenik�y przez delikatn� struktur� zewn�trzn�. Chwil� le�a� dysz�c
ryjkiem przetwornika, p�niej spr�bowa� si� podnie��.
- Na Ob�ok Magellana - co to?
Si�a upadku sprawi�a, �e wklinowa� si� mi�dzy ga��zie. Szarpn�� si� raz, drugi.
Tymczasem nagonka by�a coraz bli�ej, przez magm� wrzawy przebija�y g�o�niejsze
wykrzykniki, warkot motoru i ujadanie ps�w.
Ogarn�� go strach.
Nie, nie ba� si� o siebie, jako penetrator galaktycznych rubie�y mia� ryzyko
wpisane w zaw�d. Ba� si� o nich. A sytuacja stawa�a si� gro�na. Wiedzia�, �e w
momencie pojmania lub dotkni�cia niezale�nie od jego woli zadzia�a energetyczne
��d�o.
Jak wiele z istot z gatunku zawodowych zwiadowc�w, posiada� w organizmie mocny
�adunek dezintegracyjny. �adunek, kt�ry go unicestwia�, uniemo�liwiaj�c dostanie
si� w r�ce obcych. �adunek �w wystarcza� te� na zniszczenie przeciwnika. W
dzisiejszym przypadku przesta�aby istnie� nie tylko ca�a osada, ale olbrzymia
po�a� planety. Na obszarach wy�ej rozwini�tego kosmosu nikomu nie przysz�oby do
g�owy �apa� penetratora. Zreszt� po co? �adnego zagro�enia nie stanowi�,
zajmowa� si� wy��cznie badaniami naukowymi, tote� ze swym �adunkiem m�g� czu�
si� bezpiecznie jak szersze� lub (troch� z innych powod�w) skunks.
- Jest w tych krzakach! Nie ucieknie, skubaniec!
Co za pech. Po tylu parsekach natkn�� si� akurat na zesp� jednostek tak nie
u�wiadomionych, prymitywnych i nieskorych do dialogu.
"Gdybym jeszcze m�g� si� z nimi jako� porozumie�. U�wiadomi� gro��ce
niebezpiecze�stwo! Nie m�wi�c o innych korzy�ciach ze spotkania. Ilu�
po�ytecznych rzeczy m�g�bym nauczy� tych biedak�w z epoki stali surowej..."
Prze�ladowcy znajdowali si� tu�, tu�.
- Tam jest! W tych krzakach! Przynie�cie siekiery!
Chaotycznie pr�bowa� innych cz�stotliwo�ci d�wi�k�w. Czu� b�l w emitorach.
- Konfrontacja nie, konfrontacja nie! - zapiszcza�.
- S�yszycie, grozi nam, bydlak! - zabucza� jaki� bas.
Kosmita umilk�. Przez futera� m�zgowy przelatywa�y mu najrozmaitsze pomys�y.
Unicestwienie kilku napastnik�w rozsierdzi�oby reszt�. Zreszt�, chocia� m�g�,
nie potrafi�by zmusi� si� do zabijania, nawet w samoobronie. Z kolei jego gesty
przyjazne zapewne by�yby poczytywane za s�abo��. Widzia� ich przez listowie.
Twarze nabieg�e krwi�, oczy b�yszcz�ce podnieceniem. Co� takiego nie zdarzy�o
si� we wsi od ostatniej wojny. Wtem wrzawa umilk�a. Czyj� spokojny g�os
zapanowa� nad t�umem. Zielony wysun�� na zewn�trz drygiew, w�osowaty organ,
kt�ry mia� na ko�cu czujnik wzrokowy. M�wi�cym by� m�czyzna w czerni. Musia�
mie� dziwn� w�adz� nad ci�b�, bo s�uchali go potulnie, a r�ce z broni�
poopada�y. M�czyzna by� nie uzbrojony.
"Mo�e czarownik?"
Mi�kki g�os t�umaczy�, �e lataj�cy stw�r jest niew�tpliwie stworzeniem bo�ym,
zachowuje si� przyja�nie, a naukowcy ze stolicy niew�tpliwie du�o zap�ac�, je�li
zachowa si� go w stanie nieuszkodzonym.
Szczeg�lnie ostatni argument podzia�a� pacyfikuj�co.
Tymczasem Kosmita uwolni� wreszcie zaklinowany tu��w i wygramoli� si� z krzak�w.
"Mo�e na razie nic mi nie zrobi�?"
Uda�o mu si� wreszcie zmodyfikowa� pasmo nadawcze. Wygdaka� piskliwie:
- Jestem przyjacielem, jestem przyjacielem.
Patrzy� na t�um zgromadzony ciasnym kr�giem, t�um patrzy� na niego. Jaki� facet
w mundurze rozdziawi� szczerbaty otw�r g�bowy. Zachichota�a zar�owiona samiczka
ludzka. Kto� od�o�y� �om i pobieg� po aparat fotograficzny. G�r� bra�a ciekawo��
i �yczliwo��. Zapewne nienawi�� chodzi�a zwykle w tej krainie w parze z
niewiedz�.
Zielony rozlu�ni� si� do tego stopnia, �e nie zauwa�y� w por�, jak przepe�niony
�yczliwo�ci� cz�eczyna w gaciach i p�ko�uszku podbieg� do niego z szerokim
u�miechem i przyjacielsko klepn�� w ple . . . . . . . . . . . . . . . . .
Mam pro�b�, Jack...
Bramofon znajdowa� si� dok�adnie na wysoko�ci ust. Aby porozumie� si� z
portierem nie trzeba by�o nawet wychodzi� z samochodu. "Wszystko dla wygody
cz�owieka" brzmia�a dewiza willi na p�wyspie. W swoisty spos�b pojmowa� j�
r�wnie� portier, Jackson, kt�ry us�yszawszy znajomy g�os nie zwyk� nawet
odwraca� g�owy od telewizora, aby popatrze�, kto zatrzyma� si� przed bram�.
- To ja, Crane, dobry wiecz�r - rozleg�o si� w g�o�niku.
- Witamy - odpowiedzia� Jackson i uruchomi� w��cznik.
Wielka brama wiod�ca do posiad�o�ci Donavan�w drgn�a i bezszmerowo pocz�a si�
rozsuwa�. Charles Crane przycisn�� gaz. Jeszcze kilkaset jard�w alej� w�r�d
ska�ek i b�dzie nad brzegiem. Nim jednak pierwszy zderzak Forda min�� lini�
wr�t, zza zakr�tu wy�oni� si� ciemny "kr��ownik", jakim zwykli rozbija� si�
nowobogaccy Murzyni.
"Rozwali mi kufer" - przemkn�o Charlesowi. Instynktownie doda� gazu. Nieznajomy
w�z nie mia� jednak zamiaru ani go taranowa�, ani wyprzedza�, w momencie gdy
nieomal dotyka� samochodu Crane'a, zwolni� i tak wjechali razem jak w�glarka z
parowozem. Za nimi zasun�a si� brama. Zapad� ju� zmierzch i samotny kierowca
nie mia� mo�liwo�ci zauwa�y�, kto znajdowa� si� w poje�dzie tak dowcipnie
wje�d�aj�cym na p�wysep. Zreszt� ju� na pierwszym zakr�cie "akrobata" pozosta�
z ty�u...
Crane wysiad�. Willa Donavan�w, zbudowana w latach trzydziestych, jarzy�a si�
niczym wielki, zakotwiczony transatlantyk wycieczkowy. �wiat�a odbija�y si� w
atramentowej toni jeziora, hermetyczne okna, c�, listopad, nie przepuszcza�y
jednak d�wi�k�w muzyki. Charles znalaz� miejsce na zaparkowanie w�r�d kilku aut
wype�niaj�cych niewielki placyk i wszed� na schody. B�d�c w drzwiach, gdzie
oczekiwa� ju� Patt, zwalisty goryl pana domu, przybysz odwr�ci� g�ow�, jego
"przyczepka" jeszcze nie dojecha�a. Wzruszy� ramionami i wszed� do wn�trza. Czu�
si� bardzo zm�czony.
Rozrywka by�a ca�ym �yciem Arthura Donavana stanowi�a tre�� jego egzystencji i
dostarcza�a mu �rodk�w, aby uczyni� �ycie odpowiednio atrakcyjnym. Ona te�
wynios�a skromnego agenta do rangi jednego z najwi�kszych impresari�w i
dyktator�w rynku "pop". W �yciu czterdziestopi�cioletniego dzi� potentata nie
by�o czasu straconego ani fa�szywych krok�w. Czas musia� si� liczy� poczw�rnie,
odkryta gwiazdka za ka�dym razem przekszta�ca�a si� w "bia�ego olbrzyma", a
ka�da nowa znajomo�� pomna�a�a list� dotychczasowych osi�gni��. Donavan by�
bezwzgl�dny, a zarazem pr�ny. Bo czy� nie pr�no�� podyktowa�a mu zakup tej
posiad�o�ci z innej epoki? Rozs�dek natomiast podsuwa�, kogo zaprasza�. Grane
�ciska� d�onie zaproszonym go�ciom - wybitny kompozytor, re�yser, scenarzysta,
modny malarz, par� gwiazdek w okresie inkubacji... Zestaw starannie przemy�lany.
Tylko on, m�ody naukowiec, nadzieja neurochirurgii wygl�da� tu jak go�� z innego
�wiata. Ale to ju� by�a zas�uga Betty. �licznej jasnow�osej Betty Crane -
Donavan o delikatnej twarzy anio�ka i d�ugich nogach �ani. Mi�o�� potentata do
m�odej scenografki w�a�ciwie nie powinna nikogo dziwi�. Arthur przekroczy� swoj�
smug� cienia i znajdowa� si� w wieku, kiedy z ilo�ci przechodzi si� na jako��.
Poza tym by� to ju� najwy�szy czas na stabilizacj�. Ma��e�stwo trwa�o od dw�ch
lat, rych�o mia� narodzi� si� potomek.
- Czego si� napijesz, Charley? - spyta� gospodarz.
- Oboj�tne, jestem okropnie zm�czony...
- No to nie przejmuj si� nami, tylko odpocznij sobie chwil� na g�rze -
powiedzia�a zbli�aj�c si� Betty. - Ca�y wiecz�r przed nami.
Charles uca�owa� siostr� i ruszy� kr�tymi schodami na g�r�.
Czu� si� podle zm�czenie, pocz�tek grypy plus kac moralny. Myj�c r�ce przez
moment przygl�da� si� swemu odbiciu w lustrze. Patrzy� na szczup�� twarz
dwudziestopi�ciolatka.
- To trzeba by�o zrobi�, stary - mrukn�� - trzeba by�o wreszcie powiedzie� Lucy,
�e to koniec i �e nie spotkamy si� wi�cej.
Romans z narzeczon�, a obecnie �on� najstarszego przyjaciela ci�gn�� si�
stanowczo zbyt d�ugo. Teraz, gdy Lucy zasz�a w ci���, nadarzy�a si� najlepsza
okazja, �eby uci�� kontakty. Crane zastanawia� si� parokrotnie, dlaczego Lucy
by�a zwolenniczk� takiego podw�jnego �ycia.
W ko�cu to ona by�a inicjatork� i animatork� przyd�ugiego romansu. Zawsze
dochodzi� do wniosku, �e przewrotno�� jest naturaln� cech� kobiecej natury.
Wytar� twarz ~ wszed� do go�cinnego pokoju.
- Musz� si� na chwil� przy�o�y�, kwadransik, nie wi�cej.
Crane nale�a� do osobnik�w raczej s�abych fizycznie, posiada� jednak zdolno��
szybkiej regeneracji. Zazwyczaj wystarcza�o mu p� godziny snu, czasem kwadrans.
Tym razem jednak nie przespa� nawet kwadransa. Co�, mo�e okrzyk, wyrwa�o go z
drzemki. Nie pami�ta�, czy mia� przedtem jaki� sen, w ka�dym razie ca�e jego
cia�o pokrywa� pot. Dlaczego nie zszed� natychmiast na d�?
Sam nie wiedzia�.
Pozosta�o�ci� kawalerskich czas�w, kiedy willa impresaria s�u�y�a do znacznie
mniej nobliwych spotka�, by�y ma�e okienka, z kt�rych go�cie pierwszego pi�tra
mogli obserwowa� sytuacj� w livingu. Okienka by�y ma�e i do ich wad nale�a�o
niewielkie pole widzenia. Z jednego punktu obserwacyjnego mo�na by�o �ledzi�
wydarzenia tylko w cz�ci obszernego pomieszczenia na dole. Po �lubie Betty
poleci�a zamurowa� "�wi�skie obserwatoria", ale rzemie�lnicy, jak to bywa i w
wysoko rozwini�tych krajach, nie wykonali swej roboty do ko�ca. W garderobie i
pokoju go�cinnym okienka pozosta�y. Crane nie uczestniczy� w minionych
przyj�ciach na p�wyspie, pozna� Donavana ju� po jego moralnej odnowie. Luk
pokaza� mu podczas poprzedniej bytno�ci jeden z podchmielonych go�ci, kt�ry
zapa�awszy sympati� do m�odego naukowca koniecznie pragn�� opowiedzie� mu o
swoich m�skich przygodach. Teraz Charles obudzony i zaskoczony nerwowym
�omotaniem serca nie podnosz�c si� z ��ka poruszy� tygielkiem.
Wyda�o mu si�, �e ogl�da niemy film. Na schodach wiod�cych do livingu sta�y dwie
postacie w czarnych kombinezonach z maskami Myszki Miki i Kaczora Donalda
zamiast twarzy... �art nowo przyby�ych go�ci? Chyba tak. Niepokoj�ce by�o tylko
to, �e w r�ku poczciwego Donalda b�yszcza� automatyczny pistolet wycelowany w
g��b livingu. Myszka gestykulowa�a gwa�townie.
Crane zeskoczy� z ��ka i ruszy� ku schodom. Napad? Co w takim razie robi Patt?
Naukowiec najpierw bieg�. Potem zwolni�. Mi�kki chodnik na schodach t�umi� jego
kroki. Cia�o goryla zobaczy� wychodz�c zza zakr�tu. Wierny s�uga Donavana le�a�
w ka�u�y krwi o krok od wej�cia... �widruj�cy krzyk kobiecy. - Nie, nie,
darujcie! - wybi� si� ponad inne ha�asy parteru. To by� g�os Betty. Crane
stch�rzy�. Skamienia�y zatrzyma� si� na schodach... Odg�osy uderze� i zwierz�cy
ryk osaczonego �ubra, tym razem nale��cy do w�a�ciciela willi, spleciony ze
szlochem jakiej� gwiazdki.
Prawie nie oddychaj�c wycofa� si� na pi�tro. Ba� si�. Zawsze by� tch�rzem,
przeklina�, �e na jego miejscu nie znajduje si� cho�by Jack. Ten nie mia� nigdy
waha�, pierwszy w baseballu, w rugby, w boksie, nie jak oferma, maminsynek
Crane, kt�ry nawet pi�ki dobrze schwyci� nie potrafi�... �eby jeszcze mie� jak��
bro�. Idiotyczne. C� mu po broni? Do wojska go nie wzi�li, nawet strzela� nie
umia�. Jedno, co posiada�, to nadrozwini�ty m�zg, w tej chwili sparali�owany z
grozy i absolutnie nieprzydatny. Do najbli�szych zabudowa� by�o p� mili, woda w
jeziorze musia�a by� przera�liwie zimna... A telefon? Wszed� do sypialni Betty,
pochwyci� s�uchawk�. Cisza. Kto� rozumuj�cy logicznie zawczasu unieszkodliwi�
central�. Jeszcze raz spojrza� przez okienko. Disneyowskie maski znikn�y. W
kadrze wida� by�o nieruchom� posta� w splotach czego�, co wygl�da�o jak
k��bowisko gad�w. Dyskotekowe �wiat�o utrudnia�o obserwacj�, trzeba by�o dobrej
chwili, aby zorientowa� si�, �e s� to ludzkie jelita. Potem ich us�ysza�. Dwa
m�skie g�osy ludzi wspinaj�cych si� po schodach.
- Powinien by� gdzie� jeszcze jeden...
- Ale�, Frank, ta baba powiedzia�a, �e nie ma nikogo wi�cej...
Rozejrza� si� rozpaczliwie: ��ko, szafka, �azienka.
Zdecydowa� si� pod ��ko.
Weszli. Sportowe adidasy i buty wojskowe...
- Tu nikogo nie ma...
- Poczekaj! - Skrzypn�a szafa. Szelest wywalanych ubra�.
Brz�k t�uczonego lustra.
- Ale �winie mieszkaj�!
Potem s�ysza�, jak buszowali po s�siednich pomieszczeniach. Zagra�a potr�cona
pozytywka wygrywaj�ca marsz Mendelssohna, zanim d�wi�ku nie zd�awi� bucior
bandyty... Kr��yli jak chmury burzowe w upalny letni dzie� to oddalaj�c, to
zbli�aj�c si� do kryj�wki Crane'a. P�niej ruszyli ku schodom.
- Czekaj - powiedzia� naraz bardziej zachrypni�ty - co� widzia�em...
Charles wstrzyma� oddech. Zn�w wojskowe buty pojawi�y si� prawie na wysoko�ci
jego twarzy.
- Tu! Widzia�e� krety�stwo?
�omot!
Tak potraktowano wisz�cy nad ��kiem szkic Picassa. Odeszli. Nie mia� odwagi
opu�ci� swego schronienia. Wiedzia�, �e na dole dziej� si� rzeczy straszne. Nie
przychodzi� mu jednak �aden pomys� poza jednym. Prze�y�! C� m�g� poradzi� on,
oferma, tch�rz, s�abeusz. Up�yn�a dobra godzina, zanim zdecydowa� si� wydosta�
spod ��ka. Wyjrza� na schody. W ca�ym domu panowa�a niezm�cona cisza. Popatrzy�
przez okno. Z parkuj�cych woz�w znik�a prze�liczna Landa Betty.
- Odjechali.
Musia� mie� gor�czk�. Wstrz�sa�y nim nerwowe dreszcze. Zszed� na d�. Patt nadal
le�a� w zakrzep�ej ka�u�y. Charles pomy�la� o kuchni. Meggi i Steve! Oboje nie
�yli. Ona z twarz� wbit� w naszykowane do podania torty. On skurczony, ma�y, w
k�cie, z tasakiem obok bezw�adnych r�k i male�k� plamk� po�rodku czo�a.
Na progu salonu targn�y Crane'm torsje. Wn�trze przypomina�o tandetny "salon
okropno�ci", z tym �e zamiast woskowych lalek dooko�a poniewiera�y si� cia�a
znajomych. Od razu wida� by�o, �e mordercy nie zjawili si� z powod�w
rabunkowych. Przybyli si� bawi�. Znany kompozytor wisia� na �yrandolu. Malarz
nale�a� chyba do nielicznych, pr�buj�cych walczy�. Martwa d�o� �ciska�a kawa�ek
u�amanego krzes�a. Obna�onego Donavana przybito gwo�dziami do blatu sto�u, a
nast�pnie ca�� kompozycj� ustawiono pionowo. Wi�kszo�� ofiar by�a zwi�zana.
Nietrudno by�o domy�li� si� scenariusza, ofiary najpierw sterroryzowano i
zwi�zano (mo�e obiecuj�c im, �e po obrabowaniu domu nikomu w�os z g�owy nie
spadnie), a dopiero p�niej przyst�piono do szlachtowania. S�dz�c po krwawych
odciskach st�p, prze�ladowc�w by�a pi�tka. Mordowali metodycznie, igraj�c z
ofiarami, inscenizuj�c zbrodnie. Obok nienawi�ci musia�a rozpiera� ich jaka�
demoniczna fantazja nie znana normalnym ludziom.
A cia�o Betty...
Crane p�aka� jeszcze wtedy, gdy zajecha�y liczne wozy policyjne. To Jackson,
portier, mimo ci�kiego postrza�u natychmiast po odzyskaniu przytomno�ci dowl�k�
si� do najbli�szego automatu i zawiadomi� posterunek.
Jack Porter zap�aci� taks�wkarzowi i przez moment przygl�da� si� l�ni�cej
�cianie mieszkalnego wie�owca.
Zastanawia� si�, jak on, od tylu lat mieszkaj�cy na prowincji, znosi�by �ycie w
owym gigantycznym akwarium.
- Do pana Crane - powiedzia� portierowi.
Cz�owiek w uniformie zlustrowa� go, jakby mia� do czynienia z osobliwo�ci�
przyrodnicz�.
- By� pan um�wiony? Pan Crane nikogo nie przyjmuje.
- Zosta�em zaproszony - Jack machn�� cieciowi kopert�.
- Pozwoli pan, �e sprawdz�.
Si�gn�� po domofon. Wymieni� p�g�osem par� s��w.
- W porz�dku, mo�e pan i��. Najwy�sze pi�tro.
- Dlaczego pan mi si� tak przygl�da? - zapyta� Porter przypuszczaj�c, �e by�
mo�e ubi�r prowincjusza robi takie wra�enie na metropolitalnym wydze.
- Jest pan pierwsz� osob�, kt�ra odwiedza pana Crane w tym roku... On sam
zreszt� od tygodni prawie nie wychodzi.
- Chory?
Portier wzruszy� ramionami. Widocznie nabra� zaufania do przybysza, bo
powiedzia�:
- Moim zdaniem on jest - tu wykona� znacz�cy gest przy g�owie.
Jack zna� skarbce bankowe jedynie z film�w. Dlatego zaskoczy�y go wielkie
pancerne drzwi, kt�re otworzy�y si� automatycznie po naci�ni�ciu dzwonka. W
korytarzu by�y jeszcze jedne drzwi, r�wnie pot�ne i r�wnie samoczynne.
Potem ju� nast�powa�y w miar� normalne wn�trza mieszkania naukowca. Szafy
niechlujnie nabite nieprawdopodobn� ilo�ci� ksi��ek, sterty gazet i masa sprz�tu
do�wiadczalnego, jakie� retorty, mikroskopy.
A wszystko sk�pane w ostrym �wietle. Porter przeszed� trzy pokoje apartamentu
zajmuj�cego chyba ca�e najwy�sze pi�tro wie�owca, zanim zorientowa� si�, co jest
w tym wn�trzu najdziwniejsze. Nigdzie nie by�o najmniejszego nawet okna.
- Cze��, Jack. Zosta� tam, gdzie jeste�. Dobrze?
G�os dochodzi� z g�o�nika, dopiero po chwili Porter zauwa�y� szklan� tafl�
zagradzaj�c� drog� do dalszych pomieszcze� ton�cych w p�mroku i posta�, kt�ra
zbli�y�a si� do szyby.
- Charley, kop� lat... Ale masz tu fortec�, byku krasy!
Gdyby spotkali si� na ulicy, Jack przypuszczalnie nie pozna�by Crane'a.
Naukowiec przypomina� obecnie ubogiego pasikonika. Z zasuszon� g��wk� na
cienkiej szyi w wianuszku siwych w�os�w. Cholera! Przecie� obaj mieli dopiero po
pi��dziesi�t lat.
- Czekaj, kiedy to my�my si� widzieli po raz ostatni? Chyba wtedy na stacji
benzynowej, pi�tna�cie lat temu...
- Usi�d� - powiedzia� zza szyby gospodarz. - Pewnie chcesz si� czego� napi�,
whisky znajdziesz w barku. A mo�e jeste� g�odny?
Jack z g��bokim podziwem rozgl�da� si� po pokoju.
- Ale strzeli�e� sobie laboratorium - cmokn��. - My�la�em, �e w O�rodku masz
wszystko.
- Od paru lat nie pracuj� w O�rodku - przerwa� nerwowo Crane. Szybko spacerowa�
wzd�u� dzia�owej szyby. Niczym jaguar na wybiegu, nie przestaj�c dziwacznie
zaciera� r�k...
- Nalej� sobie podw�jn� - stwierdzi� Jack. - Ty nigdy nie przepada�e� za whisky.
Pami�tasz ten nasz wynaj�ty pok�j na stryszku?... Ile to lat! Pami�tam, jak
uprzejmie szed�e� na spacer, aby mnie zostawi� z Lucy. - Tu nagle spowa�nia�. -
Wiesz, od trzech lat Lucy nie �yje.
- Ach, tak! - skomentowa� gospodarz.
- Po jej �mierci zwin��em interes. Nie b�d� si� zabija�. Nie mam dla kogo.
Michael nie odzywa si� od paru lat... A ty si� nie napijesz?
Charles na moment przerwa� w�dr�wk�.
- Na razie nie.
Jack poci�gn�� t�gi �yk.
- Bardzo ucieszy�em si�, �e przypomnia�e� sobie o mnie. Po tylu latach.
Naukowiec spojrza� mu w oczy.
- Mam pro�b�, Jack.
- W porz�dku. Wal �mia�o. K�opoty finansowe?
Przeczenie.
- Trudno�ci rodzinne?
- Nie mam �adnej rodziny. Jestem sam - pad�a sucha odpowied�. - Mam pro�b�, z
kt�r� mog� si� zwr�ci� tylko do najstarszego przyjaciela.
- Ciesz� si�...
- Podejd� do biurka. - Porter spe�ni� polecenie. - Teraz otw�rz trzeci�
szuflad�. Widzisz?
- Widz�.
- Chcia�em ci� prosi�... - urwa� i nabra� wi�cej powietrza.
- Chcia�em ci� prosi�, �eby� mnie zabi�.
Z wra�enia Jack nala� sobie drug� szklaneczk� i wychyli� j� duszkiem.
- Naturalnie �artujesz... - Porter chwyci� si� tej koncepcji niczym ko�a
ratunkowego i zacz�� si� �mia�. - Kupi�em! Ale ci si� uda�o mnie przestraszy�.
Zawsze mia�e� g�ow� do kawa��w...
- M�wi� zupe�nie serio. Kiedy uruchomi� d�wigni� i otworz� t� szyb�, masz
strzeli� mi w g�ow�. Zanim b�dzie za p�no.
Jack gwa�townie zasun�� szuflad�.
- Pewnie uwa�asz, �e zwariowa�em. Zmienisz zdanie, kiedy zapoznam ci� z faktami.
Nie mam innego wyj�cia.
Po tragedii na p�wyspie Charles Crane d�ugo nie m�g� doj�� do siebie. Lata
min�y, zanim po pa�mie chor�b i nerwowych za�ama� wr�ci� do pewnej r�wnowagi.
Nieoczekiwanie sta� si� bogaty, m�g� realizowa� swe naukowe pomys�y. Bardziej
ni� kiedykolwiek poci�ga� zacz�a go patologia zbrodni. Proces bandy
zwyrodnia�ych morderc�w z p�wyspu (wpadli podczas porachunk�w przest�pczych
sekt, Czciciele Szatana sypn�li Wyznawc�w Krwi) jego zainteresowania jeszcze
pog��bi�. Pragn�� znale�� odpowied� na pytanie, jak rodzi si� zbrodnia.
Oczywi�cie, od dawna istnia�o wiele teorii dotycz�cych przest�pczo�ci. Ostatnimi
laty szczeg�lnie lansowano koncepcje socjologiczne, wp�yw �rodowisk
kryminogennych, alienacja jednostki w spo�ecze�stwie industrialnym. Inni
naukowcy zwracali si� ku koncepcjom uwarunkowa� psychologicznych, wskazywali na
rol� dziedziczno�ci, ba, odgrzebywali lombrosowsk� teori� o zwi�zku cech
anatomicznych ze sk�onno�ci� do przest�pstw.
Szans� Crane'a by� dost�p, jaki w ko�cu uzyska� do m�zg�w bandzior�w skazanych
na �mier�. By�o to jeszcze w czasach, kiedy wykonywano kary na notorycznych
z�oczy�cach. Pocz�tkowo spotka�o go rozczarowanie - m�zg dusiciela jedenastu
ma�ych ch�opc�w niczym nie r�ni� si� od przeci�tnych zwoj�w uczciwego
�miertelnika. Dopiero par� lat temu okaza�o si�, �e nie by�a to ja�owa robota.
W �r�dm�d�u niejakiego Lopeza (m�zg otrzyma� drog� wymiany z Akademi� w
Paragwaju) uda�o si� wyodr�bni� niezwyk�y wirus, kt�ry upodoba� sobie
szczeg�lnie o�rodki kieruj�ce pop�dami, wol�...
Boj�c si� nara�enia na �mieszno�� naukowiec nie og�osi� wirusowej teorii
przest�pczo�ci. Ale pracowa� dalej. Znajdowa� dalsze dowody, odtwarza� przebieg
"choroby kryminalnej", w trakcie kt�rej rozwijaj�cy si� z wolna wirus �ama�
wszelkie bariery utrzymuj�ce normalnego cz�owieka przed dzia�aniem jak dzika
bestia... To t�umaczy�o nie tylko degeneracj� wszelkich grup przest�pczo�ci
zorganizowanej, wyradzanie dyktatorskich klik, ale pozwala�o zrozumie�, dlaczego
w nawet najbardziej wzorowych zak�adach penitencjarnych zamiast do
resocjalizacji dochodzi zazwyczaj do pog��bienia cech kryminalnych w�r�d
skazanych. Po prostu przest�pcy zara�aj� si� od siebie... Oczywi�cie, si�a i
agresywno�� zbrodniarza zale�� od szczepu wirusa. Egzemplarze uzyskiwane od
martwych bandyt�w by�y bardzo s�abe. Charles stosowa� krzy��wki i na�wietlenia.
1 wreszcie otrzyma� niezwyk�y mutant. Czyst� drobin� z�a. Nazwa� j�
"supermorderc�"...
- Ale po co robi�e� to wszystko, Charley? - przerywa Jack.
- Zamierza�em wyprodukowa� szczepionk�. Wyobra�asz sobie: �wiat bez przest�pstw,
bez instynkt�w morderczych, a je�li wirusowa koncepcja z�a da si� uog�lni�, by�
mo�e bez gwa�tu, przemocy i wojny.
- Zbyt pi�kne, �eby by�o prawdziwe!
Crane milknie na chwil�, nabiera powietrza niczym p�ywak przed g��bokim nurem.
- A jednak prze�y�em dzie� swego triumfu! To by�o dwa miesi�ce temu.
Do�wiadczenia prowadzi�em na szczurach i kr�likach. Zainfekowany kr�lik na mych
oczach zadusi� ros�ego szczura... Niestety, by� to r�wnie� dzie� mojej kl�ski.
Kiedy po walce przenosi�em kr�lika do jego klatki, wyrwa� si� i uk�si� mnie w
r�k�... Zarazi�!
Porter patrzy na przyci�ni�t� nieomal do szyby twarz przyjaciela i mimowolnie
spogl�da na zasuni�t� szuflad�.
- Tak, Jack. Masz przed sob� nosiciela "supermordercy", cz�owieka bez skrupu��w,
potencjalnie najgro�niejsz� besti� �wiata...
Przy wyrazie "bestia" dziwny grymas przewin�� si� przez usta naukowca. Porter
nie wierzy.
- Jeste� chory, Charley...
- Tak, jestem bardzo chory, jestem nieuleczalnie chory, �miertelnie chory -
stopniuje Crane... - Owszem, pr�bowa�em si� leczy�, stosowa�em �rodki
farmakologiczne, przetoczy�em krew... Uda�o mi si� jedynie zahamowa� rozw�j
zarazka, utrzymywa� go w stanie przyg�uszonym.
W tej chwili jestem na narkotycznej blokadzie, chwali� Boga kontroluj� swoje
posuni�cia. Co par� godzin, gdy czuj�, �e dzia�anie lekarstwa mija, wzmacniam
dawk�. Gdyby nie ten specyfik, dawno by� nie �y�, Jack... Jeste� w wiwarium
kobry kr�lewskiej. Wypuszczonej kobry, t�skni�cej za zbrodni�!
"Wariat" - przemkn�o Porterowi, nie wierzy� w opowie�� naukowca, nie mia�
jednak w�tpliwo�ci, �e m�czyzna stoj�cy za szyb� jest chory umys�owo.
- Mo�e wezw� lekarza? - powiedzia� nie�mia�o.
- Im mniej os�b ma ze mn� do czynienia, tym lepiej - skontrowa� Charles. -
Pos�uchaj uwa�nie. Kiedy usun� t� szyb�, zastrzelisz mnie. Zastrzelisz bez
skrupu��w, jakby� mia� przed sob� w�ciek�ego psa. Wiem, �e potrafisz to. W tej
kasecie znajdziesz w hermetycznym opakowaniu sterylne ubranie. Ubierzesz si�
dopiero na korytarzu. Na koniec oblejesz ca�e wn�trze benzyn�, podpalisz i
opu�cisz mieszkanie... Nie, nie b�j si�, ogie� nie przeniknie na zewn�trz.
Wszystko tu jest ogniotrwa�e. Musisz to zrobi�! Musisz, nawet je�li w trakcie
chcia�bym zmieni� zdanie... Ja te� si� boj�. Dobrze, Jack?
- Wykluczone - pad�a odpowied�.
- Musisz! - nerwowy tik pocz�� wstrz�sa� wychudzon� twarz Crane'a. - Pami�taj,
ca�y czas egzystuje we mnie dw�ch ludzi... Ten drugi jest niewidoczny, ale
czujny. Jak my�lisz, kto nie pozwala pope�ni� mi samob�jstwa? To on... teraz
coraz silniejszy, w miar� jak ja s�abn�. Wiem, �e pewnego dnia powstrzyma mnie
przed zastosowaniem blokady. I wtedy wyjd� na zewn�trz. Rusz� zara�a�,
zabija�... Nastanie czas apokalipsy. Wiesz, �e nie zabraknie mi pomys��w...
Nawet je�li mnie zlikwiduj�, zd��� przekaza� zaraz� dalej... Wirus znajdzie
nast�pnych �ywicieli. Dobrze wyhodowa�em mego "supermorderc�". Bardzo dobrze!
Jest odporny na wszystko. Wyobra�asz sobie t� ogromniej�c� epidemi� zbrodni? -
g�os naukowca przechodzi w chichot. Crane podryguje nerwowo, przeskakuj�c z nogi
na nog�. - No, pora, ju� pora! - wo�a nagle zmieniaj�c ton.. Wychud�a r�ka
odnajduje pokr�t�o. Przezroczysta p�yta zaczyna si� odsuwa�. Chwiej�c si� na
nogach Crane wchodzi do rz�si�cie o�wietlonego pokoju.
- Szybciej, on si� wyzwala!
Jack jest spokojny. Wie, �e tylko jego spok�j mo�e powstrzyma� szale�ca. Zreszt�
co mo�e zrobi� mu ten w�t�y cz�owieczek?
- Mo�e we�miesz lekarstw