5756
Szczegóły |
Tytuł |
5756 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5756 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rick Wilber
Korpus Ameryka�ski
I Jeste�my w typowym ameryka�skim barze. Niczego nie
brakuje, ani plastykowych, obracaj�cych si� reklam, ani
d�ugiego rz�du wysokich drewnianych krzese� o niewygodnych
oparciach i chwiejnych nogach.
Najprawdziwszy barman - cz�onek si� zbrojnych - stoi w
pogotowiu, gdy zamawiamy dwa soki i dwa hamburgery. P�ka
za barem jest zastawiona butelkami rozmaitych gatunk�w piwa,
kt�re ten bar oferuje, za� wielkie lustro zakrywa pozosta��,
wi�ksz� cz�� �ciany. Szlif przedstawiaj�cy Moby Dicka
widnieje w prawym, dolnym rogu lustra, a woda tryskaj�ca
fontann� z grzbietu wieloryba zalewa trzeci� cz�� tafli
odbieraj�c wyrazisto�� naszym odbiciom.
W drugiej sali w u�yciu s� cztery sto�y bilardowe,
stukanie bil przebija si� poprzez d�wi�ki p�yn�ce ze starego
automatu w k�cie. Maszyna wygrywa melodie z innego �wiata,
melodie z rodzinnych stron.
To, �e S'hudonnowie zbudowali taki bar dla swoich
Amerykan�w, oddalonych wiele lat �wietlnych od swych dom�w,
nie jest jak�� niespodziank�. Chocia� ich urz�dzenia
potrafi�yby stworzy� bezb��dne erzatze kawa�k�w
wydobywaj�cych si� z automatu, na niby-siedziskach
siedzia�oby si� o niebo wygodniej ni� na tych niezgrabnych
sto�kach, a jaki� wielki panel na ca�� �cian�
przedstawiaj�cy kt�ry� z Dziesi�ciu �wiat�w by�by du�o
bardziej zabawny ni� to stare, szlifowane lustro.
Lecz nie o to chodzi patronom baru. Kolejny przyk�ad
cud�w techniki S'hudonn�w jest ostatni� rzecz�, kt�rej
pragn� tutaj Amerykanie. Wiedz� a� za dobrze, co S'hudonn
potrafi. Wiedz� r�wnie�, czego nie umie, i to jest w�a�nie
pow�d, dla kt�rego przebyli taki szmat drogi.
Tutaj potrzebny jest ma�y skrawek ojczyzny, jak�
Amerykanie pami�taj� z dawnych, lepszych czas�w. I dlatego
S'hudonnowie wyczarowali go dla nich.
Jest prawdziwszy ni� rzeczywisto��. I piwo, i jedzenie s�
znacznie lepsze ni� to, co mo�na by�o dosta� w starym kraju.
Handlowcy Imperium S'hudonnu potrafi� si� nadzwyczaj stara�,
kiedy jest to po ich my�li.
*
Peter McEwan opiera praw� stop� na mosi�nym dr��ku
biegn�cym wzd�u� ca�ego baru. Przechyla si� lekko nad
blatem, wspieraj�c ci�ar cia�a na prawym �okciu, w
wystudiowanej pozie przyw�dcy, tylko z pozoru niedba�ej.
Jest chudszy ni� mo�na by wnosi� z jego hologram�w i
fotografii. S�ynny rudy w�os te� si� nieco przerzedzi�, a w
og�le facet wygl�da staro jak na swoje czterdzie�ci lat.
Ale niebieskie oczy przeszywaj� swoim s�ynnym,
nieruchomym spojrzeniem, a s�owa maj� t� sam� si��, kt�r�
porywa� oddzia�y ku gwiazdom.
M�wi, �e to pierwszy od siedmiu lat - czyli od czasu
wyjazdu - wywiad, kt�rego udziela mediom starej ojczyzny.
Dot�d by� nieuchwytny. Korpus Ameryka�ski ma pe�ne r�ce
roboty. Mia�em szcz�cie, �e z�apa�em go w bazie.
W trakcie rozmowy orientuj� si�, �e doskonale wie o
nieledwie mistycznej wierze w jego osob�, piel�gnowanej w
kraju, lecz nie przywi�zuje do tego wielkiej wagi. Kiedy o
tym wspominam, u�miecha si�, pokas�uje lekko i potrz�sa
g�ow� z ironicznym sceptycyzmem. Pyta o ostatnie zmiany tam
u nas, wi�c opowiadam, jak si� rzeczy maj�. O nowych
porz�dkach, zamo�no�ci, kt�r� ciesz� si� nieliczni, i
biedzie, kt�ra doskwiera wi�kszo�ci. Usi�uj� by� szczery,
ale musz� zachowa� ostro�no��. Bardzo niewiele trzeba, by
wyl�dowa� w obozie reedukacyjnym.
U�miecha si� nieznacznie, czasem potakuje. Nie m�wi nic.
Chc� pozna� ca�� jego histori�, od samego pocz�tku.
Jestem tu po to, by napisa� ksi��k�, na kt�r� ca�a Ameryka
czeka od lat. Dla tego wywiadu przeby�em lata �wietlne i
sp�dzi�em miesi�ce na statku S'hudonn�w.
Zasypuj� go pytaniami. Lecz on podnosi r�k� i przygasza
m�j zapa�.
- Nie ma po�piechu - m�wi. - Mamy mas� czasu. Nic nas nie
goni, a ludzie zas�u�yli na odpoczynek.
T�umaczy, �e w ma�ej, nieznacz�cej posiad�o�ci Downtone
wybuch�a rebelia. Jakiej� wysepce wydawa�o si�, �e jest tak
ma�a i� S'hudonnowie zignoruj� j�, kiedy si� od��czy i
p�jdzie w�asn� drog�.
Lecz S'hudonn nie lekcewa�y nic i nikogo, wi�c wys�a�
Korpus Ameryka�ski, by zniech�ci� rebeliant�w i st�umi�
bunt. Amerykanie nadawali si� do takiego zadania i wykonali
je.
- Tak po prostu - m�wi.
Po chwili krzywi si� i dorzuca:
- C�, niezupe�nie tak. Przyw�dcy ruchu, kilkuset ludzi,
zaj�li jaskinie po�o�one na p�nocnym wybrze�u. Czy widzia�
pan ceramik� linearn�?
Przytakn��em.
- Pochodzi w�a�nie stamt�d, a glink� kopie si� w tych
jaskiniach, wi�c S'hudonnowie nie mogli ich zwyczajnie
wysadzi� w powietrze. Potrzebowali nas.
Wolno kr�ci g�ow�
- Oznacza�o to wy�uskanie ich wszystkich, jednego po
drugim, z tych jaski�, bez zbytniego niszczenia glinki. W
wielu przypadkach dosz�o do walki wr�cz. Paskudna sprawa.
Podnosi do g�ry praw� d�o�.
- T� r�k�, dwa dni temu, zabi�em trzech rebeliant�w z
Downtone. Dw�ch no�em, trzeciego udusi�em, �ciskaj�c za
tchawic�. Czy ma pan poj�cie, do czego to podobne?
Kr�c� przecz�co g�ow�.
U�miecha si�.
- Tak jak wszyscy w Imperium Dziesi�ciu �wiat�w. �yj�
zbyt d�ugo w warunkach rozwini�tej technologii i stracili
ju� prawdziw� zdolno�� walki. Zabijanie by�o �atwe.
Zbyt �atwe, czuj�, �e chce powiedzie�, wi�c odwa�am si�
zada� pytanie:
- Zbytnio przypomina�o rze�?
Znowu si� u�miecha. Przytakuje.
- Taak, chyba tak. Rze�. Ale to by�o zadanie, a my je
wykonali�my. I tyle.
Zabito kilkuset miejscowych, zanim si� poddali, za�
Korpus straci� troje.
- Niby niewielu - m�wi - ale byli dobrymi �o�nierzami. A
kobieta by�a naszym najlepszym lekarzem.
M�wi� mu, �e w�a�nie dlatego S'hudonnowie sprowadzili
mnie tutaj. Abym napisa� t� ksi��k�. Dobroczy�cy Ziemi maj�
nadziej�, �e s�owo w mediach o tym, czego dokona� McEwans i
jego Amerykanie, zach�ci rekrut�w i pozwoli odbudowa�
szeregi Korpusu.
Przy tych s�owach jego u�miech zamienia si� w grymas
zm�czenia. Spogl�da na sufit i zamy�la si�, podczas gdy ja
wciskam klawisz S'hudonnowego rejestratora d�wi�k�w i z
wi�ksz� ju� cierpliwo�ci� prosz�, by opowiedzia� - dla
nagrania - jak to wszystko si� zacz�o.
Ja r�wnie� spogl�dam w g�r� i obaj sp�dzamy chwilk�
ogl�daj�c plastykowe k�eczko b�yszcz�cego s�oneczka.
Spogl�da na mnie. Wzdycha i zaczyna:
II By�em ochroniarzem albo raczej pilotem-przewodnikiem.
Przys�uchiwa�em si�, jak moi dwaj podopieczni opowiadaj�
sobie dowcipy o Amerykanach, w rodzaju "Zgadnij, ilu
Amerykan�w potrzeba, aby zmieni� ko�o albo odkr�ci�
�ar�wk�". Wie pan, jak S'hudonnowie lubi� ten rodzaj
humoru.
Trudno ich by�o zrozumie�, chocia� ze wzgl�du na mnie
m�wili po angielsku. Filtry uniemo�liwia�y wyra�ne
artyku�owanie sp�g�osek sycz�cych i, je�li nie wymawiali
s��w bardzo powoli, umyka�y mi akcenty.
Lecz nie mia�o to wielkiego znaczenia. Wszystkie te
dowcipy s�ysza�em ju� wcze�niej. Przys�uchiwanie si� im, gdy
opowiadali je dyplomaci podczas wizyt w staromodnych barach
w ma�ych, zakurzonych, ameryka�skich miasteczek, nale�a�o to
do mojej pracy.
I cieszy�em si�, �e j� mia�em. Wi�kszo�� z nas zosta�a
wtedy bez roboty, zw�aszcza byli wojskowi. Ostatcznie to my
przegrali�my wojn�.
Wi�kszo�� z nas w tamtych dniach brn�a przez ruiny i
zgliszcza przesz�o�ci pr�buj�c jako� �y� z dnia na dzie�, w
nadziei, �e obietnice lepszego jutra nie s� czczym
k�amstwem. Dla wi�kszo�ci by�y to ci�kie czasy.
Lecz nie dla mnie. Ja zosta�em odnaleziony i wy�owiony z
ludzkiego �mietniska przez jeden z tych statk�w-krzyk�w,
kt�re nauczyli�my si� nienawidzi�. Przypomina� ogromnego,
bia�ego wieloryba. Wyrwa� mnie wprost z pok�adu jachtu -
wiem, wiem, to bardzo romantyczne. Pewnie my�la� pan, �e ta
historyjka jest zmy�lona. Lecz to prawda, tak w�a�nie si� to
sta�o.
Widzi pan, ten nasz stary jankeski kliper by� dla
S'hudonn�w niewidzialny. Sporo czasu min�o, nim
zorientowali�my si�, �e jedyn� metod� walki z S'hudonnami
podczas Wojny Dw�ch Miesi�cy jest techniczny prymitywizm.
Ale ci z nas, kt�rzy ju� to odkryli, poszli na ca�o��. Nie
mieli�my zreszt� wielkiego wyboru. ��czno�� wtedy przesta�a
istnie�, byli�my zdani na siebie, rozkazy bowiem dociera�y z
tygodniowym op�nieniem i nikt nie mia� szansy ich zmieni�.
To oznacza�o prawdziwy odwr�t od wszystkich zabawek, kt�re
mia�y wygra� za nas t� wojn�. Co za absurd.
Tak wi�c pozosta� nam drewniany kliper, walka wr�cz z
ograniczeniem strzelaniny do minimum, ale �adnej broni
magnetycznej i ani jednego radia. I przez jaki� czas, tam i
wtedy, odnosili�my sukcesy. Zaj�li�my trzy wie�e
komunikacyjne, z tych, kt�re stanowi�y zacz�tek sieci
�wiatowej. Dwie z nich znajdowa�y si� na wybrze�u Florydy,
trzecia za� dok�adnie po przeciwnej stronie, na Kubie.
Gumowe pontony, stryczki i obosieczne ostrza.
Zachowywali�my si� jak zwyczajni piraci. Przekonali�my si�,
jaki wstr�tny i jak bardzo osobisty jest ten rodzaj walki.
Czy wie pan, �e gdy si� tnie S'hudonna tu� pod obojczykiem,
mo�na za jednym ciosem dosi�gn�� jego serca? Czy wie pan, �e
nie potrafi� znie�� b�lu i wy�piewuj� wszy�ciute�ko i
jeszcze wi�cej, byle tylko nie robi� im krzywdy?
Nauczyli�my si� tego wszystkiego, ale tymczasem wojna si�
sko�czy�a i nie wiedzieli�my co robi� dalej. Kilku z za�ogi
chcia�o dalej walczy�, wi�kszo�� marzy�a o powrocie do domu.
W�lizn�li�my si� do las�w mangrowych w Zatoce Florydy,
ukryli�my si� w�r�d moskit�w i upa�u, by przemy�le� spraw�,
po czym rozdzielili�my si�. Honorowi si� poddali.
By�o po wszystkim. Przepad�o. Pochowali�my miecze, a
S'hudonnowie, nie wiedzie� dlaczego, pu�cili nas wolno.
Wzi��em kliper i po�eglowa�em na po�udnie. Z si�demk�
za�ogi, kt�ra zosta�a przy mnie, skierowali�my si� w stron�
Leewards spodziewaj�c si�, �e mo�e tam b�dzie nieco lepiej,
nieco swobodniej.
Znajdowali�my si� na zach�d od St. Kitts. By�o tu� przed
�witem. Nad Atlantykiem wypi�trza� si� tropikalny front i
�eglowali�my po wzburzonym morzu. Zszed�em z wachty i
powinienem by� dawno ju� spa�, ale nie mog�em. Le�a�em w
hamaku na pok�adzie i obserwowa�em gwiazdy. Mieli�my zamiar
zawin�� do Nevis po prowiant i zosta� tam, gdyby sztorm
nadal si� wzmaga�. By�em ju� kiedy� w Nevis i bardzo mi si�
tam podoba�o.
My�la�em w�a�nie o tym i o wyspach, jakie by�y, gdy my
rz�dzili�my, zanim wszystko si� zmieni�o, kiedy zauwa�y�em,
�e gwiazdy znikn�y.
Nie ostrzeg� mnie �aden d�wi�k. Ani wszechogarniaj�cy
okrzyk wszechw�adzy, ani wrzask przera�enia, jakie s�ysza�em
wcze�niej. Tym razem by� tam tylko ten ogromny kszta�t
zas�aniaj�cy gwiazdy i g�o�ne buczenie, kt�re straci�o
wszelkie znaczenie z chwil�, gdy statek zarzuci�
unieruchamiaj�ce pole i porwa� mnie z pok�adu.
Tak w�a�nie si� to wydarzy�o. W taki spos�b poszed�em w
rekruty. Powiedzieli, �e moja praca zrobi�a na nich
wra�enie. Powiedzieli, �e m�g�bym si� przyda�, gdybym
nauczy� si� dla nich pracowa� i gdyby mogli mi zaufa�.
By�em jednym po�r�d setek wy�uskanych z najrozmaitszych
miejsc. Obserwowali nas bardzo pilnie igraj�c z nami w
czasie wojny. Ci, kt�rzy dobrze walczyli przeciwko nim,
zostali odnalezieni i wezwani na rozmow�. Niekt�rym
zaproponowano prac�. Z ich punktu widzenia by�o to przej�cie
korporacji.
Tak wi�c, jednego dnia rozmy�la�em o �yciu na wyspach, a
nast�pnego stary wr�g przedstawi� mi propozycj� pracy. Dwa
miesi�ce p�niej by�em z powrotem w Stanach, obserwuj�c
zmiany i zmagaj�c si� z ogromnym �adunkiem informacji, kt�re
S'hudonnowie wbijali mi do g�owy, pocz�wszy od klik�w i
gwizd�w ich j�zyka.
S'hudonn sprawowa� w�adz� siln� r�k�, reorganizacja sz�a
pe�n� par�, a mnie wynaj�to do oprowadzania nowych w�adc�w
po kraju. S'hudonnowie nie lubi� brudzi� sobie r�k, wie pan,
od tego s� maszyny. Maszyny i tacy jak my, pokonani, lecz
ch�tni do wsp�pracy. Do licha, niech pan zapyta
Brytyjczyk�w. Doprowadzili te praktyki do perfekcji w
czasach dawnej �wietno�ci, a teraz poszli na to bez chwili
namys�u, gdy S'hudonn zaproponowa� im odbudow� imperium.
Tak wi�c by� to jaki� spos�b, by zarobi� na utrzymanie.
Mia�em tylko oprowadza� nowych pan�w po ich kolonialnych
dobrach, nie spuszcza� z oka i czuwa� nad bezpiecze�stwem.
Banalne. Lecz r�wnie� troch� ryzykowne. W tamtych czasach
by�o czego si� strzec. W�a�nie o tym my�la�em, przys�uchuj�c
si� wy�wiechtanym ameryka�skim dowcipom, kt�re moi dwaj
podopieczni dyplomaci opowiadali sobie przy stoliku ze
szklanym blatem, w ma�ym barku przy pla�y nad Zatok�, w
Skonfederowanym Dystrykcie Florydy. Oj, by�o na co uwa�a�,
by�o.
Uraza do naje�d�cy pozosta�a ci�gle silna i podczas kiedy
ja liczy�em, �e wszystko si� u�o�y, po tym jak S'hudonnowie
przywiod� ze sob� zapowiadany dobrobyt, spok�j by� jeszcze
bardzo odleg�y. Z mojego miejsca najbli�sza przysz�o��
wygl�da�a bardzo �le - �le i niebezpiecznie. Typy zaj�te
wyr�wnywaniem porachunk�w z nowymi panami ani my�la�y
s�ucha� wyja�nie�, dlaczego oprowadzam S'hudonn�w.
Zreszt� i tak nie mia�em dobrego wyt�umaczenia. Nigdy
naprawd� nie kwestionowa�em moralno�ci tej sytuacji, nie
uwa�a�em siebie za zdrajc� u boku naje�d�cy czy kogo� w tym
rodzaju. Kiedy trzeba by�o, walczy�em, i to cholernie
dobrze. Potem, po wszystkim, po prostu zachowa�em si� jak
realista, wykonywa�em swoj� prac�, a nawet uprzejmie �mia�em
si� z dowcip�w. Trzyma�o mnie to przy �yciu.
Ci dwaj nie byli zreszt� tacy �li. W wi�kszo�ci
S'hudonnowie s� t�u�ciochami, a kiedy �artuj� napychaj�c
surowym mi�sem swoje szerokie, bezwargie usta, ich bia�a,
ciastowata sk�ra poci si� wydzielaj�c okropny zapach
morskiego odp�ywu. Z naszego punktu widzenia nie s� urodziw�
ras�.
Ci dwaj stanowili przyjemn� odmian�, odst�pstwo od
regu�y. Byli wzgl�dnie wysportowanymi, wzgl�dnie dobrze
u�o�onymi, m�odymi dyplomatami na dwutygodniowym obje�dzie
niegdy� dumnych Stan�w. Pomijaj�c dowcipy, dawa�o si� jako�
z nimi wytrzyma�. Po pi�ciu dniach podr�y na po�udnie
wzd�u� Wschodniego Wybrze�a, od tego, co zosta�o z D.C., do
ma�ego barku nad Zatok�, prawie ich polubi�em.
Rechotali w�a�nie rado�nie z najnowszego dowcipu, kt�ry
mia� bardzo d�ug� brod�, ale nale�a� do ulubionych, o Statui
Wolno�ci i o tym, gdzie umieszczono jej pochodni�, kiedy co�
wyczu�em. Jakie� poruszenie, wibracj� nadchodz�cego
niebezpiecze�stwa. Uaktywniwszy zmys�y, zanalizowa�em
doznane odczucie.
W g�rze nad drzwiami, tam gdzie od czas�w sprzed Inwazji
wisia� drewniany szyld z napisem "Restauracja Huragan",
k�tem oka zobaczy�em mierz�c� do nas luf� pistoletu.
Nie mia�em czasu do namys�u, po prostu pchn��em st�, moi
dwaj S'hudonnowie padli w ty�, kula za� przesz�a tu� obok
prawej strony dolnej cz�ci twarzy jednego z nich, o
milimetry mijaj�c grube, spadziste rami� i trzasn�a w
kolejow� szyn� tworz�c� konstrukcj� �cianki dzia�owej za
naszym sto�em.
S�dz�c, �e mo�e by� ich wi�cej, zanurkowa�em, by do��czy�
do dyplomat�w, po czym przeczo�gali�my si� za �ciank�. Na
jej szczycie umieszczono obumieraj�ce ro�linki, dok�adnie
tak jak za dawnych lat. Pomi�dzy nimi pe�za�y kameleony, a
ja �a�owa�em, �e nie mog� wtopi� si� w listowie tak, jak to
robi� jaszczurki dopasowuj�c si� do nastroju chwili.
Lecz ani ja, ani moi podopieczni m�odzi dyplomaci nie
potrafili�my si� przeistoczy�. Musieli�my wywalczy� sobie
drog� odwrotu.
Wydoby�em unieruchamiacz, kt�ry wcze�niej dosta�em od
S'hudonn�w, a nosi�em go z ty�u, na plecach, pod elastycznym
pasem. Z jego pomoc� mo�na by�o tylko unieruchomi�
przeciwnika, i to z niewielkiej odleg�o�ci, lecz nic wi�cej
nie mieli�my. S'hudonnowie uwa�aj�, �e gwa�t na osobie jest
nieetyczny i do takich cel�w u�ywaj� nas. Nigdy nie
pr�bowa�em kwestionowa� logiki rozumowania uznaj�cego, �e
�mier� od wrzasku jest w porz�dku, a w walce wr�cz - nie. Z
S'hudonnami si� nie dyskutuje.
Tak wi�c rzeczy si� mia�y, jak si� mia�y. Schowani za
�ciank� usi�owali�my wierzy�, �e jest ju� po walce, lecz
jasne by�o, �e nie jest. Moi dwaj S'hudonnowie u�miechali
si� tym swoim wiecznym p�u�miechem, lecz ich �wiszcz�ce,
filtrowane szepty m�wi�y, jak bardzo si� niepokoj�.
- Terrory�ci - oznajmi� jeden, a jego towarzysz powt�rzy�
za nim to samo jak echo.
- Tak - przytakn��em - terrory�ci.
Je�eli g�upota, zawi�� i g��d robi�y z cz�owieka
terroryst� - w takim razie, podobnie jak wielu innych
Amerykan�w w tamtych czasach, napastnicy byli terrorystami.
Moi dwaj dyplomaci poszeptali mi�dzy sob�, po czym jeden
z nich odwr�ci� si� i wyszepta� do mnie:
- Wezwali�my statek-krzyk, ale mo�e up�yn�� kilka minut,
zanim najbli�szy do nas dotrze.
Kiwn��em tylko g�ow�. Wzywali kawaleri� poprzez swoje
wszczepione po��czenia. Statek-krzyk mia� by� na miejscu za
kilka minut, a kiedy przyleci, ca�a awantura si� zako�czy.
Statki te mog�y unicestwi� wszystko, co napotka�y. W czasie
Wojny Dw�ch Miesi�cy widzia�em si�� ich ra�enia a� nazbyt
wiele razy.
W pierwszym tygodniu tamtej wojny by�em na niszczycielu
eskortuj�cym lotniskowiec w kierunku Galvestone, gdzie nasza
grupa bojowa z�o�ona z transportowca i dziesi�ciu jednostek
eskorty mia�a wysadzi� w powietrze wie�e komunikacyjne w
Zatoce Meksyka�skiej.
Mieli�my jeszcze sto mil do celu, kiedy poprzez szum
silnik�w us�yszeli�my przera�liwy wrzask, a nad naszym
transportowcem zawis� gigantyczny kszta�t. Zobaczyli�my
jasno��, a potem promie�, kt�ry b�ysn��, skierowa� si� w
d�, zw�zi�, zogniskowa� i... transportowiec eksplodowa�.
Na pocz�tku nie by�o �adnego d�wi�ku, tylko ta jaskrawa
jasno��. Dopiero po chwili promie� uderzy�, a uwolniona si�a
podnios�a dwie mile wody, kt�ra w nas uderzy�a.
W piekielnym chaosie, jeden po drugim gin�y statki,
podczas gdy reszta pr�bowa�a zmyka�, gdzie pieprz ro�nie.
Trzy jednostki wydosta�y si� z pogromu. Z jakiego� powodu
pu�ci� nas wtedy wolno. Zrozumieli�my, �e mamy przekaza�,
co widzieli�my, co te� uczynili�my.
Wtedy w�a�nie zeszli�my do podziemia prymitywizmu
odnosz�c drobne zwyci�stwa, lecz by�y to niby uk�szenia
komara, kt�ry n�ka s�onia. Kiedy nast�pi�a kapitulacja,
wi�kszo�� z nas poczu�a ulg�.
Nie wszyscy jednak. Niekt�rzy poszli na wzg�rza i bagna.
Pr�bowali jeszcze wygra� przegran� wojn�.
W�a�nie na takich strace�c�w, kt�rzy nie zauwa�yli, kiedy
wojna si� sko�czy�a, natkn�li�my si� w tym nadmorskim barze.
Us�ysza�em krzyki. G�osy nawo�uj�ce z r�nych stron,
m�wi�ce "Do �rodka, do wewn�trz" i "Nie dajcie im przedosta�
si� do tego piekielnego samochodu."
Przestraszy�em si� tych krzyk�w. Zero�lad S'hudonn�w,
kt�rym podr�owali�my, znajdowa� si� na pla�y, oko�o 200
jard�w od baru, do po�owy zanurzony w wodzie. Musieli�my jak
najszybciej przedosta� si� do niego i ukry� w jego
niepenetrowalnym i bezpiecznym wn�trzu. Te krzyki oznacza�y,
�e na zewn�trz jest dok�adnie tylu przeciwnik�w, ilu si�
spodziewa�em.
Kaza�em moim dw�m dyplomatom i�� za sob�, po czym
zacz��em przemyka� si� chy�kiem w kierunku ulicy. Trzeba
by�o szybko przebiec i skry� si� za ruin� domu na pla�y, po
przeciwnej stronie.
Pu�ci�em obu S'hudonn�w przed sob�, po czym, trzymaj�c
si� za nimi, pobieg�em do tego letniaka. Us�ysza�em dwa
wystrza�y i wydawa�o mi si�, �e jedna kula poderwa�a piasek
na dalekim ko�cu ulicy. Ale uda�o nam si� dotrze� do celu.
S'hudonnowie wygl�dali niezgrabnie w tym swoim rozchwianym
kaczym chodzie, ale wydarzenia doda�y im lekko�ci i pomimo
kr�tkich n�ek, osi�gn�li dobry czas. Dysz�c ci�ko
dotarli�my do celu.
Od zachodu s�o�ca up�yn�o nie wi�cej ni� p� godziny.
Chwil� wcze�niej moi klienci zachwycali si� czerwonaw� �un�,
kiedy s�o�ce z sykiem zanurza�o si� w Zatoce. Przypomina�o
im dom. Teraz, w zapadaj�cym zmierzchu, kulili�my si� za
ruinami betonowych �cian pla�owego domku debatuj�c, czy
powoli zapadaj�ca ciemno�� jest ju� wystarczaj�co g�sta, by
nas skry�, kiedy b�dziemy pr�bowali przebiec pla�� do
zero�ladu.
Pomy�la�em, �e nie, nie przy tej bia�ej sk�rze moich
dyplomat�w. Stanowi�aby wy�mienity cel na tle ci�gle jeszcze
r�owej linii horyzontu. Zdecydowa�em, �e nale�y troch�
jeszcze poczeka�.
Pr�bowa�em ich uspokoi�. Je�eli poprawnie odczyta�em
wyraz ich ma�ych, ciemnych oczu, rajd przez ulic�
doprowadzi� ich do stanu paniki. Ostro�nie unios�em g�ow�,
�eby spojrze� w t� stron�, z kt�rej obawia�em si� k�opot�w.
Jakby w odpowiedzi us�ysza�em g�o�ny terkot broni palnej,
a g�rna cz�� muru eksplodowa�a betonowymi od�amkami.
Krzykn��em, zakry�em twarz r�kami i upad�em pod �cian�.
Czu�em smak krwi, ale �adnego b�lu, jeszcze nie.
Spojrza�em na moich dw�ch dyplomat�w. Jeden z nich
odezwa� si� dr��cym g�osem:
- Statek m�wi, �e potrzebuje jeszcze siedmiu minut.
Drugi dyplomata znalaz� szerok� szczelin� w murze i
ostro�nie przez ni� wygl�da�.
- Maj� krzykacz - oznajmi�. - W�a�nie go ustawiaj�.
Wspaniale. Sytuacja pogarsza�a si� z ka�d� sekund�.
Zdobyty na S'hudonnach krzykacz po�o�y�by trupem nas
wszystkich, nawet gdyby celowano bardzo �le.
Zdecydowa�em, �e musimy zaatakowa�, pr�bowa� przedrze�
si� do zero�ladu z nadziej�, �e wszystko b�dzie jak
najlepiej.
Spojrza�em na dyplomat�w i zacz��em obja�nia� plan, ale
obaj potrz�sn�li przecz�co g�owami, a jeden si� u�miechn��.
- My jeste�my zabezpieczeni przed krzykaczem. Nie mo�e
nam nic zrobi�. Je�eli znajdziesz si� pomi�dzy nami, ty te�
b�dziesz zabezpieczony. Szybko, pospiesz si�.
Wsun��em si� pomi�dzy nich i po prostu schowa�em g�ow�.
Niez�y by� ze mnie ochroniarz, co?
Chwil� p�niej rozleg� si� huk, kt�ry zamieni� si� w ryk,
a nast�pnie w wysoki, przera�liwy wrzask. Wydawa�o si�, �e
trwa bez ko�ca, podczas gdy ja wciska�em si� pomi�dzy tych
grubych S'hudonn�w, oni za� swymi serdelkowatymi ramionami
usi�owali os�oni� moj� g�ow�.
Nie byli w stanie ca�kowicie odizolowa� d�wi�ku i
straci�em przytomno��. Kiedy j� odzyska�em, �li ch�opcy
stali wok� nas, rechocz�c.
Przez chwil� jedyn� emocj� by�a rado��, �e �yj�.
Widzia�em ju� kiedy�, co krzykacz potrafi zrobi� z
cz�owiekiem, kt�ry nie ma os�ony.
Lecz nasze po�o�enie, sp�jrzmy prawdzie w oczy, nie by�o
najlepsze. I to z mojej winy.
Jaki� g�os kaza� mi wsta� powoli i ostro�nie.
By�o ich chyba siedmiu o�miu. Ubrani w niebieskie d�insy,
kowbojskie buty, baseballowe czapeczki i bez koszul -
standardowy mundurek typowego terrorysty z rejonu Florydy.
Ka�dy z nich trzyma� jak�� bro�, ale wygl�dali n�dznie.
Rzecznik grupy, ni�szy i grubszy od innych, zachowa� brzuch
pomimo ogranicze� tamtych czas�w. W ko�cu przem�wi� do mnie:
- No, wreszcie z�apalismy sobie S'hudonn�w - powiedzia� -
a ciebie razem z nimi. - Splun��. - Pieprzony zdrajca -
doda�. - C� takiego ci zaoferowali? - Splun�� jeszcze raz.
- Cholera. Trudno uwierzy�, do czego ludzie s� zdolni.
Nie widzia�em w ciemno�ciach jego twarzy, ale nie by�o to
konieczne. Wiedzia�em, kim by�. Jednym z kierowc�w
ci�ar�wek, gburem o czerwonym karku. By� �obuzem ju� przed
Upadkiem, a po nim sta� si� sko�czonym �ajdakiem. Wyobra�a�
sobie, �e jest patriot�. W innej sytuacji by�bym mu
wsp�czu�.
Nie odezwa�em si� ani s�owem.
- Ten kraj radzi� sobie ca�kiem nie�le, dop�ki faceci
tacy jak ty wszystkiego nie popsuli - powiedzia� wymachuj�c
pistoletem dla podkre�lenia swych s��w. - Wszystko ju� sz�o
w dobrym kierunku. A potem faceci, tacy jak ty, sprzedali
nas tym przekl�tym S'hudonnom i wszystko diabli wzi�li.
Po czym, by jeszcze bardziej mnie przekona�, splun��
dramatycznie, wprost na moj� pier�.
Mimo tego nie odezwa�em si�. Jego wersja najnowszej
historii nie by�a moj�. S'hudonnowie nie zrobili nam
niczego, czego my nie zrobiliby�my ju� wcze�niej wielu
innym, chcia�em mu powiedzie�. �wiat toczy� si� w ten spos�b
i ju�. Rozwijasz si�, znajdujesz jakis rynek, przekszta�casz
rzeczy do swoich potrzeb. Zmniejszasz wydatki, podnosisz
mar�e, i to wszystko. Wyzysk. �wiatowa klasa.
A teraz nowe zast�pi�o stare i na nas przysz�a kolej
zazdro�ci� i nienawidzi�. Pok�j S'hudonnom.
- Nie rozumiem facet�w takich jak ty - przemawia� do mnie
popychaj�c mnie lew� r�k�, praw� za� opieraj�c swobodnie na
pistolecie. - Ale nie musz� ci� rozumie�, �eby ci� zabi�,
co? Jedno, co musz�, to poci�gn�� za cyngiel.
U�miechn�� si�. Powoli rozci�gn�� usta w morderczym
grymasie opowiadaj�cym historie, kt�re przeszed� od czasu
pierwszych l�dowa�, o tym, kim by� niegdy� i czym sta� si�
teraz.
By� ju� bliski - tak mi si� zdawa�o - poci�gni�cia za
spust, kiedy da� si� s�ysze� odleg�y, niski grzmot, kt�ry
szybko ur�s� do ryku, a potem wrzasku, podczas gdy l�ni�cy,
bia�y, wielorybi kszta�t pojawi� si� nie wiadomo sk�d i
zawis� nad naszymi g�owami, a nast�pnie ucich� og�uszaj�c�
cisz� - statek-krzyk.
A wi�c byli�my uratowani. Nie zrobiliby nam krzywdy
wiedz�c, jakie reperkusje grozi�y ze strony tego czego� nad
nami.
Dyplomata stoj�cy obok mnie gwizdn�� i klikn��. M�wi� mi
w j�zyku S'hudonn�w, �e statek nie mo�e dzia�a� maj�c nas
wszystkich zbitych w zwart� gromad�. Trzeba by�o rozproszy�
jako� towarzystwo, by m�g� zabra� si� do rzeczy.
- Jezu, Bobby! - jeden z ch�opak�w odezwa� si� do
przyw�dcy - ten facet nawet m�wi po ichniemu. Skurwysyn - i
podszed� do mnie zamierzaj�c si� kolb� karabinu.
Nie mia�em wiele czasu do namys�u, po prostu pozwoli�em
mu zada� cios, a zaraz potem wzi��em si� do roboty.
Uskoczy�em w bok, schwyci�em i poci�gn��em za jego bro�, a
r�wnocze�nie odwr�ci�em si� i zdzieli�em w kark drugiego
typa, kt�ry sta� najbli�ej.
Wszystko dzia�o si� jak w zwolnionym tempie, tak to bywa
w podobnych okoliczno�ciach; ja walcz� z dwoma, podczas gdy
facet z pistoletem mierzy do mnie, zaczyna strzela� i robi
si� piek�o.
Rozleg� si� strza�, nieprawdopodobnie blisko. Kula nie
trafi�a w pier�, gdzie facet celowa�, za to dosi�gn�a
prawego biodra, obracaj�c mnie wko�o i rzucaj�c na piasek i
pokruszony beton.
To jeszcze za ma�o, my�la�em, jeszcze nie wystarczy. Nie
uda�o mi si� wykona� zadania, napastnicy nie byli jeszcze
wystarczaj�co rozproszeni. Czas w niesko�czono�� wyd�u�a�
ka�dy u�amek sekundy tak, �e widzia�em wszystko w
najdrobniejszych szczeg�ach - ziarna piasku, drobne kawa�ki
betonu, echo gwa�townego wystrza�u i jego dra�ni�cy zapach w
powietrzu.
Nie powstrzyma�em tych ludzi, nie wykona�em zadania.
Pami�tam, �e ze smutkiem zda�em sobie z tego spraw� �a�uj�c,
�e nie sta�o si� inaczej, �a�uj�c, �e nie potrafi�em zrobi�
tego, co do mnie nale�a�o i czego si� po mnie spodziewano.
Obr�ci�em si� powoli na lewe biodro i pr�bowa�em wsta�.
Wydawa�o mi si� to bardzo wa�ne. Napastnik pchn�� mnie z
powrotem na ziemi� i kopn�� tak, �e pad�em jak d�ugi.
- Cholerni S'hudonnowie - us�ysza�em jego g�os i
wiedzia�em, �e jego palec zn�w naciska na spust, ale by�o
ju� za p�no, a ja czu�em si� strasznie zm�czony i wszystko
zbli�a�o si� ku ko�cowi.
Spr�bowa�em skupi� wzrok, stwierdzi�em, �e to strasznie
trudne, a potem, z ca�ej si�y, kopn��em faceta w nogi. Pad�
niczym podci�te drzewo i upu�ci� pistolet. Jak we �nie
si�gn��em i porwa�em bro�, obr�ci�em si�, usiad�em repetuj�c
i strzelaj�c, celuj�c najpierw w niego, potem w drugiego
obok, a wreszcie szale�czo, bez�adnie, na o�lep, mierz�c do
wszystkich, kt�rzy rozpierzchli si� szukaj�c schronienia.
Tylko na to czeka� statek. W jednej przera�aj�cej chwili
zabi� wszystkich pr�cz dw�ch, kt�rzy znajdowali sie blisko
mnie. Zgin�li na miejscu zamieniaj�c si� w dymi�ce,
poczernia�e kopczyki, b�d�ce jedynym wspomnieniem tego, kim
byli i co pr�bowali zrobi�.
Usi�owali zrobi� krzywd� dw�m S'hudonnom, oto, co chcieli
zrobi�. Pr�bowali wyr�wna� porachunki, oprze� si� ciemi�cy,
kt�rego tak bardzo nienawidzili.
I dlatego umarli w u�amku sekundy. Tylko ci dwaj obok,
chronieni przez t� blisko�� przed pe�n� moc� statku, �yli
wystarczaj�co d�ugo, by zrozumie�, co si� sta�o.
Facet najbli�ej mnie, ten, kt�ry wyci�gn�� bro� i
pr�bowa� mnie zabi�, �y� najd�u�ej.
Ranny i umieraj�cy, spojrza� na mnie dziwnie jasnymi oczyma.
- Dlaczego? - zapyta�.
Nie wiedzia�em, co odpowiedzie�.
- Cholerne statki - powiedzia� i umar� zostawiaj�c mnie
samego ze �mierci�, pla�� i ciemniej�cym oceanem.
Spojrza�em w g�r� gdzie, kilkaset st�p nade mn�, bucza�
statek-krzyk.
Wygl�daj� zupe�nie jak rysunkowa wersja Moby Dicka.
Wspania�e, ogromne, bia�e stwory zbudowane na podobie�stwo
samych S'hudonn�w. Technologia udaj�ca natur�. Tak kilka lat
p�niej scharakteryzowa�a statki moja przyjaci�ka, kiedy po
krwawym zwyci�stwie na jakim� odleg�ym �wiecie czekali�my na
jeden z nich, by uratowa� j�, zanim wykrwawi si� na �mier�.
Nie dotar� na czas.
Podnios�em si� na kl�czki, chwiejnie wsta�em.
Moi dwaj klienci podeszli i stan�li przy mnie. Ich
p�u�miechy wydawa�y si� prawie szczere, kiedy zmierzali w
moj� stron� ko�ysz�c si� na swych kaczych nogach.
- Statek dzi�kuje ci - oznajmi� jeden. - Twoje czyny
uratowa�y nam �ycie.
Przytakn��em tylko. Smr�d by� nie do wytrzymania.
Odwr�ci�em si� i d�ugo wymiotowa�em ko�cz�c bolesnym, pustym
odruchem. Biodro pulsowa�o silnymi uderzeniami.
- Statek m�wi, �e maj� dla ciebie dalsze zadania -
powiedzia� drugi dyplomata, sycz�c do mnie poprzez
b�yszcz�cy, napinaj�cy sk�r� u�miech. - Statek m�wi, �e
S'hudonn ci� potrzebuje.
U�miechn��em si� tylko, potrz�sn��em g�ow�, po czym
niezgrabnie usiad�em. Statek zrobi� reszt�. Wci�gni�to mnie
na pok�ad, po�atano i wyleczono, a potem, z ich pomoc�,
rozpocz��em polowanie na innych, podobnych do mnie, takich,
kt�rzy potrafili to co ja.
Wie pan, oni naprawd� nas potrzebuj�. Nie ka�d� bitw� da
si� wygra� samym statkiem, niekt�re rzeczy wymagaj�
specjalnego traktowania.
Jeste�my zdolni i ch�tni.
W zamian mamy co, s�aw�? Chyba tak, chocia� wydaje mi
si�, �e wi�kszo�� z nas traktuje to jak zwyczajn� prac�.
Dzi�ki niej wiele rodzin w kraju otrzymuje pomoc.
Powtarzam swoim ludziom, �e wywodzimy si� z dumnej
tradycji. Gurkowie, Czarna Wachta, Irokezi i dziesi�tki im
podobnych. Oni wszyscy, podobnie jak my, byli ch�tni do
pracy u nowych pan�w. Z czasem wydaje si� to nawet w�a�ciwe.
Jeste�my raczej dumni z naszych sukces�w, S'hudonnowie za�
zupe�nie nadzwyczajnie opiekuj� si� nami. �yje nam si�
nie�le.
Mamy nazw�. Jeste�my z niej bardzo dumni. M�wi�
S'hudonnom, �e znaczy dla nas bardzo wiele.
Nie rozumiej� aluzji, ale w ko�cu oni s� teraz g�r�, wi�c
nie s� w stanie. Mimo tego za�o�� si�, �e w tej w�a�nie
chwili wielu z nich siedz�c w ma�ych, nadmorskich knajpkach
opowiada pewne historyjki, kt�re wywo�uj� ten ich wieczny
p�u�miech.
My wiemy, o co chodzi. My rozumiemy.
My nazywamy siebie Bohaterami Dowcip�w.
III Odchyla si� do ty�u, podnosi piwo i ci�gnie d�ugi
�yk.
- No i jeste�cie s�awni w ca�ej Dziesi�tce. Bohaterowie
Dowcip�w s� mocn� praw� r�k� Handlowego Imperium S'hudonn�w
- m�wi�.
- No i jeste�my s�awni - zgadza si� ze mn�.
- Czy my�lisz czasem o powrocie do kraju? - pytam. Jest
to delikatne pytanie, kt�re dotyka wielkiej liczby
niewypowiedzianych kwestii. Wielu ludzi w kraju docenia
znaczenie Korpusu Ameryka�skiego i zastanawia si�, czy nie
mo�na by ich wykorzysta� albo przehandlowa� za nasz�
niepodleg�o��. Gdyby Bohaterowie wr�cili. Gdyby odm�wili
walki. Gdyby, Bo�e dopom�, wykorzysta�y wszystko, czego si�
nauczyli, by walczy� za nas. C�, kto wie?
Najwyra�niej wyczuwa, o czym my�l�. Tak naprawd� niczego
o mnie nie wie, ale implikacje s� powa�ne. Opowiedzia�em mu
o kraju, podszepn��em, jak jest, a jak mog�oby by�.
- S�uchaj - m�wi. - Bohaterowie Dowcip�w s� najlepsz�
jednostk� bojow�, jak� S'hudonnowie maj�. My o tym wiemy. I
oni to wiedz�. Mamy sprz�t, ludzi, wpraw�...
Siada g��biej, cichnie na moment, zagubiony w my�lach.
- A wi�c?
- A wi�c - odzywa si� wreszcie - mo�e, pewnego dnia,
nadejdzie czas i wr�cimy do domu.
U�miecham si�. On robi �mieszny grymas i stawia nast�pn�
kolejk�. Tr�camy si� kuflami i pijemy za przysz�o��.