5756

Szczegóły
Tytuł 5756
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5756 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rick Wilber Korpus Ameryka�ski I Jeste�my w typowym ameryka�skim barze. Niczego nie brakuje, ani plastykowych, obracaj�cych si� reklam, ani d�ugiego rz�du wysokich drewnianych krzese� o niewygodnych oparciach i chwiejnych nogach. Najprawdziwszy barman - cz�onek si� zbrojnych - stoi w pogotowiu, gdy zamawiamy dwa soki i dwa hamburgery. P�ka za barem jest zastawiona butelkami rozmaitych gatunk�w piwa, kt�re ten bar oferuje, za� wielkie lustro zakrywa pozosta��, wi�ksz� cz�� �ciany. Szlif przedstawiaj�cy Moby Dicka widnieje w prawym, dolnym rogu lustra, a woda tryskaj�ca fontann� z grzbietu wieloryba zalewa trzeci� cz�� tafli odbieraj�c wyrazisto�� naszym odbiciom. W drugiej sali w u�yciu s� cztery sto�y bilardowe, stukanie bil przebija si� poprzez d�wi�ki p�yn�ce ze starego automatu w k�cie. Maszyna wygrywa melodie z innego �wiata, melodie z rodzinnych stron. To, �e S'hudonnowie zbudowali taki bar dla swoich Amerykan�w, oddalonych wiele lat �wietlnych od swych dom�w, nie jest jak�� niespodziank�. Chocia� ich urz�dzenia potrafi�yby stworzy� bezb��dne erzatze kawa�k�w wydobywaj�cych si� z automatu, na niby-siedziskach siedzia�oby si� o niebo wygodniej ni� na tych niezgrabnych sto�kach, a jaki� wielki panel na ca�� �cian� przedstawiaj�cy kt�ry� z Dziesi�ciu �wiat�w by�by du�o bardziej zabawny ni� to stare, szlifowane lustro. Lecz nie o to chodzi patronom baru. Kolejny przyk�ad cud�w techniki S'hudonn�w jest ostatni� rzecz�, kt�rej pragn� tutaj Amerykanie. Wiedz� a� za dobrze, co S'hudonn potrafi. Wiedz� r�wnie�, czego nie umie, i to jest w�a�nie pow�d, dla kt�rego przebyli taki szmat drogi. Tutaj potrzebny jest ma�y skrawek ojczyzny, jak� Amerykanie pami�taj� z dawnych, lepszych czas�w. I dlatego S'hudonnowie wyczarowali go dla nich. Jest prawdziwszy ni� rzeczywisto��. I piwo, i jedzenie s� znacznie lepsze ni� to, co mo�na by�o dosta� w starym kraju. Handlowcy Imperium S'hudonnu potrafi� si� nadzwyczaj stara�, kiedy jest to po ich my�li. * Peter McEwan opiera praw� stop� na mosi�nym dr��ku biegn�cym wzd�u� ca�ego baru. Przechyla si� lekko nad blatem, wspieraj�c ci�ar cia�a na prawym �okciu, w wystudiowanej pozie przyw�dcy, tylko z pozoru niedba�ej. Jest chudszy ni� mo�na by wnosi� z jego hologram�w i fotografii. S�ynny rudy w�os te� si� nieco przerzedzi�, a w og�le facet wygl�da staro jak na swoje czterdzie�ci lat. Ale niebieskie oczy przeszywaj� swoim s�ynnym, nieruchomym spojrzeniem, a s�owa maj� t� sam� si��, kt�r� porywa� oddzia�y ku gwiazdom. M�wi, �e to pierwszy od siedmiu lat - czyli od czasu wyjazdu - wywiad, kt�rego udziela mediom starej ojczyzny. Dot�d by� nieuchwytny. Korpus Ameryka�ski ma pe�ne r�ce roboty. Mia�em szcz�cie, �e z�apa�em go w bazie. W trakcie rozmowy orientuj� si�, �e doskonale wie o nieledwie mistycznej wierze w jego osob�, piel�gnowanej w kraju, lecz nie przywi�zuje do tego wielkiej wagi. Kiedy o tym wspominam, u�miecha si�, pokas�uje lekko i potrz�sa g�ow� z ironicznym sceptycyzmem. Pyta o ostatnie zmiany tam u nas, wi�c opowiadam, jak si� rzeczy maj�. O nowych porz�dkach, zamo�no�ci, kt�r� ciesz� si� nieliczni, i biedzie, kt�ra doskwiera wi�kszo�ci. Usi�uj� by� szczery, ale musz� zachowa� ostro�no��. Bardzo niewiele trzeba, by wyl�dowa� w obozie reedukacyjnym. U�miecha si� nieznacznie, czasem potakuje. Nie m�wi nic. Chc� pozna� ca�� jego histori�, od samego pocz�tku. Jestem tu po to, by napisa� ksi��k�, na kt�r� ca�a Ameryka czeka od lat. Dla tego wywiadu przeby�em lata �wietlne i sp�dzi�em miesi�ce na statku S'hudonn�w. Zasypuj� go pytaniami. Lecz on podnosi r�k� i przygasza m�j zapa�. - Nie ma po�piechu - m�wi. - Mamy mas� czasu. Nic nas nie goni, a ludzie zas�u�yli na odpoczynek. T�umaczy, �e w ma�ej, nieznacz�cej posiad�o�ci Downtone wybuch�a rebelia. Jakiej� wysepce wydawa�o si�, �e jest tak ma�a i� S'hudonnowie zignoruj� j�, kiedy si� od��czy i p�jdzie w�asn� drog�. Lecz S'hudonn nie lekcewa�y nic i nikogo, wi�c wys�a� Korpus Ameryka�ski, by zniech�ci� rebeliant�w i st�umi� bunt. Amerykanie nadawali si� do takiego zadania i wykonali je. - Tak po prostu - m�wi. Po chwili krzywi si� i dorzuca: - C�, niezupe�nie tak. Przyw�dcy ruchu, kilkuset ludzi, zaj�li jaskinie po�o�one na p�nocnym wybrze�u. Czy widzia� pan ceramik� linearn�? Przytakn��em. - Pochodzi w�a�nie stamt�d, a glink� kopie si� w tych jaskiniach, wi�c S'hudonnowie nie mogli ich zwyczajnie wysadzi� w powietrze. Potrzebowali nas. Wolno kr�ci g�ow� - Oznacza�o to wy�uskanie ich wszystkich, jednego po drugim, z tych jaski�, bez zbytniego niszczenia glinki. W wielu przypadkach dosz�o do walki wr�cz. Paskudna sprawa. Podnosi do g�ry praw� d�o�. - T� r�k�, dwa dni temu, zabi�em trzech rebeliant�w z Downtone. Dw�ch no�em, trzeciego udusi�em, �ciskaj�c za tchawic�. Czy ma pan poj�cie, do czego to podobne? Kr�c� przecz�co g�ow�. U�miecha si�. - Tak jak wszyscy w Imperium Dziesi�ciu �wiat�w. �yj� zbyt d�ugo w warunkach rozwini�tej technologii i stracili ju� prawdziw� zdolno�� walki. Zabijanie by�o �atwe. Zbyt �atwe, czuj�, �e chce powiedzie�, wi�c odwa�am si� zada� pytanie: - Zbytnio przypomina�o rze�? Znowu si� u�miecha. Przytakuje. - Taak, chyba tak. Rze�. Ale to by�o zadanie, a my je wykonali�my. I tyle. Zabito kilkuset miejscowych, zanim si� poddali, za� Korpus straci� troje. - Niby niewielu - m�wi - ale byli dobrymi �o�nierzami. A kobieta by�a naszym najlepszym lekarzem. M�wi� mu, �e w�a�nie dlatego S'hudonnowie sprowadzili mnie tutaj. Abym napisa� t� ksi��k�. Dobroczy�cy Ziemi maj� nadziej�, �e s�owo w mediach o tym, czego dokona� McEwans i jego Amerykanie, zach�ci rekrut�w i pozwoli odbudowa� szeregi Korpusu. Przy tych s�owach jego u�miech zamienia si� w grymas zm�czenia. Spogl�da na sufit i zamy�la si�, podczas gdy ja wciskam klawisz S'hudonnowego rejestratora d�wi�k�w i z wi�ksz� ju� cierpliwo�ci� prosz�, by opowiedzia� - dla nagrania - jak to wszystko si� zacz�o. Ja r�wnie� spogl�dam w g�r� i obaj sp�dzamy chwilk� ogl�daj�c plastykowe k�eczko b�yszcz�cego s�oneczka. Spogl�da na mnie. Wzdycha i zaczyna: II By�em ochroniarzem albo raczej pilotem-przewodnikiem. Przys�uchiwa�em si�, jak moi dwaj podopieczni opowiadaj� sobie dowcipy o Amerykanach, w rodzaju "Zgadnij, ilu Amerykan�w potrzeba, aby zmieni� ko�o albo odkr�ci� �ar�wk�". Wie pan, jak S'hudonnowie lubi� ten rodzaj humoru. Trudno ich by�o zrozumie�, chocia� ze wzgl�du na mnie m�wili po angielsku. Filtry uniemo�liwia�y wyra�ne artyku�owanie sp�g�osek sycz�cych i, je�li nie wymawiali s��w bardzo powoli, umyka�y mi akcenty. Lecz nie mia�o to wielkiego znaczenia. Wszystkie te dowcipy s�ysza�em ju� wcze�niej. Przys�uchiwanie si� im, gdy opowiadali je dyplomaci podczas wizyt w staromodnych barach w ma�ych, zakurzonych, ameryka�skich miasteczek, nale�a�o to do mojej pracy. I cieszy�em si�, �e j� mia�em. Wi�kszo�� z nas zosta�a wtedy bez roboty, zw�aszcza byli wojskowi. Ostatcznie to my przegrali�my wojn�. Wi�kszo�� z nas w tamtych dniach brn�a przez ruiny i zgliszcza przesz�o�ci pr�buj�c jako� �y� z dnia na dzie�, w nadziei, �e obietnice lepszego jutra nie s� czczym k�amstwem. Dla wi�kszo�ci by�y to ci�kie czasy. Lecz nie dla mnie. Ja zosta�em odnaleziony i wy�owiony z ludzkiego �mietniska przez jeden z tych statk�w-krzyk�w, kt�re nauczyli�my si� nienawidzi�. Przypomina� ogromnego, bia�ego wieloryba. Wyrwa� mnie wprost z pok�adu jachtu - wiem, wiem, to bardzo romantyczne. Pewnie my�la� pan, �e ta historyjka jest zmy�lona. Lecz to prawda, tak w�a�nie si� to sta�o. Widzi pan, ten nasz stary jankeski kliper by� dla S'hudonn�w niewidzialny. Sporo czasu min�o, nim zorientowali�my si�, �e jedyn� metod� walki z S'hudonnami podczas Wojny Dw�ch Miesi�cy jest techniczny prymitywizm. Ale ci z nas, kt�rzy ju� to odkryli, poszli na ca�o��. Nie mieli�my zreszt� wielkiego wyboru. ��czno�� wtedy przesta�a istnie�, byli�my zdani na siebie, rozkazy bowiem dociera�y z tygodniowym op�nieniem i nikt nie mia� szansy ich zmieni�. To oznacza�o prawdziwy odwr�t od wszystkich zabawek, kt�re mia�y wygra� za nas t� wojn�. Co za absurd. Tak wi�c pozosta� nam drewniany kliper, walka wr�cz z ograniczeniem strzelaniny do minimum, ale �adnej broni magnetycznej i ani jednego radia. I przez jaki� czas, tam i wtedy, odnosili�my sukcesy. Zaj�li�my trzy wie�e komunikacyjne, z tych, kt�re stanowi�y zacz�tek sieci �wiatowej. Dwie z nich znajdowa�y si� na wybrze�u Florydy, trzecia za� dok�adnie po przeciwnej stronie, na Kubie. Gumowe pontony, stryczki i obosieczne ostrza. Zachowywali�my si� jak zwyczajni piraci. Przekonali�my si�, jaki wstr�tny i jak bardzo osobisty jest ten rodzaj walki. Czy wie pan, �e gdy si� tnie S'hudonna tu� pod obojczykiem, mo�na za jednym ciosem dosi�gn�� jego serca? Czy wie pan, �e nie potrafi� znie�� b�lu i wy�piewuj� wszy�ciute�ko i jeszcze wi�cej, byle tylko nie robi� im krzywdy? Nauczyli�my si� tego wszystkiego, ale tymczasem wojna si� sko�czy�a i nie wiedzieli�my co robi� dalej. Kilku z za�ogi chcia�o dalej walczy�, wi�kszo�� marzy�a o powrocie do domu. W�lizn�li�my si� do las�w mangrowych w Zatoce Florydy, ukryli�my si� w�r�d moskit�w i upa�u, by przemy�le� spraw�, po czym rozdzielili�my si�. Honorowi si� poddali. By�o po wszystkim. Przepad�o. Pochowali�my miecze, a S'hudonnowie, nie wiedzie� dlaczego, pu�cili nas wolno. Wzi��em kliper i po�eglowa�em na po�udnie. Z si�demk� za�ogi, kt�ra zosta�a przy mnie, skierowali�my si� w stron� Leewards spodziewaj�c si�, �e mo�e tam b�dzie nieco lepiej, nieco swobodniej. Znajdowali�my si� na zach�d od St. Kitts. By�o tu� przed �witem. Nad Atlantykiem wypi�trza� si� tropikalny front i �eglowali�my po wzburzonym morzu. Zszed�em z wachty i powinienem by� dawno ju� spa�, ale nie mog�em. Le�a�em w hamaku na pok�adzie i obserwowa�em gwiazdy. Mieli�my zamiar zawin�� do Nevis po prowiant i zosta� tam, gdyby sztorm nadal si� wzmaga�. By�em ju� kiedy� w Nevis i bardzo mi si� tam podoba�o. My�la�em w�a�nie o tym i o wyspach, jakie by�y, gdy my rz�dzili�my, zanim wszystko si� zmieni�o, kiedy zauwa�y�em, �e gwiazdy znikn�y. Nie ostrzeg� mnie �aden d�wi�k. Ani wszechogarniaj�cy okrzyk wszechw�adzy, ani wrzask przera�enia, jakie s�ysza�em wcze�niej. Tym razem by� tam tylko ten ogromny kszta�t zas�aniaj�cy gwiazdy i g�o�ne buczenie, kt�re straci�o wszelkie znaczenie z chwil�, gdy statek zarzuci� unieruchamiaj�ce pole i porwa� mnie z pok�adu. Tak w�a�nie si� to wydarzy�o. W taki spos�b poszed�em w rekruty. Powiedzieli, �e moja praca zrobi�a na nich wra�enie. Powiedzieli, �e m�g�bym si� przyda�, gdybym nauczy� si� dla nich pracowa� i gdyby mogli mi zaufa�. By�em jednym po�r�d setek wy�uskanych z najrozmaitszych miejsc. Obserwowali nas bardzo pilnie igraj�c z nami w czasie wojny. Ci, kt�rzy dobrze walczyli przeciwko nim, zostali odnalezieni i wezwani na rozmow�. Niekt�rym zaproponowano prac�. Z ich punktu widzenia by�o to przej�cie korporacji. Tak wi�c, jednego dnia rozmy�la�em o �yciu na wyspach, a nast�pnego stary wr�g przedstawi� mi propozycj� pracy. Dwa miesi�ce p�niej by�em z powrotem w Stanach, obserwuj�c zmiany i zmagaj�c si� z ogromnym �adunkiem informacji, kt�re S'hudonnowie wbijali mi do g�owy, pocz�wszy od klik�w i gwizd�w ich j�zyka. S'hudonn sprawowa� w�adz� siln� r�k�, reorganizacja sz�a pe�n� par�, a mnie wynaj�to do oprowadzania nowych w�adc�w po kraju. S'hudonnowie nie lubi� brudzi� sobie r�k, wie pan, od tego s� maszyny. Maszyny i tacy jak my, pokonani, lecz ch�tni do wsp�pracy. Do licha, niech pan zapyta Brytyjczyk�w. Doprowadzili te praktyki do perfekcji w czasach dawnej �wietno�ci, a teraz poszli na to bez chwili namys�u, gdy S'hudonn zaproponowa� im odbudow� imperium. Tak wi�c by� to jaki� spos�b, by zarobi� na utrzymanie. Mia�em tylko oprowadza� nowych pan�w po ich kolonialnych dobrach, nie spuszcza� z oka i czuwa� nad bezpiecze�stwem. Banalne. Lecz r�wnie� troch� ryzykowne. W tamtych czasach by�o czego si� strzec. W�a�nie o tym my�la�em, przys�uchuj�c si� wy�wiechtanym ameryka�skim dowcipom, kt�re moi dwaj podopieczni dyplomaci opowiadali sobie przy stoliku ze szklanym blatem, w ma�ym barku przy pla�y nad Zatok�, w Skonfederowanym Dystrykcie Florydy. Oj, by�o na co uwa�a�, by�o. Uraza do naje�d�cy pozosta�a ci�gle silna i podczas kiedy ja liczy�em, �e wszystko si� u�o�y, po tym jak S'hudonnowie przywiod� ze sob� zapowiadany dobrobyt, spok�j by� jeszcze bardzo odleg�y. Z mojego miejsca najbli�sza przysz�o�� wygl�da�a bardzo �le - �le i niebezpiecznie. Typy zaj�te wyr�wnywaniem porachunk�w z nowymi panami ani my�la�y s�ucha� wyja�nie�, dlaczego oprowadzam S'hudonn�w. Zreszt� i tak nie mia�em dobrego wyt�umaczenia. Nigdy naprawd� nie kwestionowa�em moralno�ci tej sytuacji, nie uwa�a�em siebie za zdrajc� u boku naje�d�cy czy kogo� w tym rodzaju. Kiedy trzeba by�o, walczy�em, i to cholernie dobrze. Potem, po wszystkim, po prostu zachowa�em si� jak realista, wykonywa�em swoj� prac�, a nawet uprzejmie �mia�em si� z dowcip�w. Trzyma�o mnie to przy �yciu. Ci dwaj nie byli zreszt� tacy �li. W wi�kszo�ci S'hudonnowie s� t�u�ciochami, a kiedy �artuj� napychaj�c surowym mi�sem swoje szerokie, bezwargie usta, ich bia�a, ciastowata sk�ra poci si� wydzielaj�c okropny zapach morskiego odp�ywu. Z naszego punktu widzenia nie s� urodziw� ras�. Ci dwaj stanowili przyjemn� odmian�, odst�pstwo od regu�y. Byli wzgl�dnie wysportowanymi, wzgl�dnie dobrze u�o�onymi, m�odymi dyplomatami na dwutygodniowym obje�dzie niegdy� dumnych Stan�w. Pomijaj�c dowcipy, dawa�o si� jako� z nimi wytrzyma�. Po pi�ciu dniach podr�y na po�udnie wzd�u� Wschodniego Wybrze�a, od tego, co zosta�o z D.C., do ma�ego barku nad Zatok�, prawie ich polubi�em. Rechotali w�a�nie rado�nie z najnowszego dowcipu, kt�ry mia� bardzo d�ug� brod�, ale nale�a� do ulubionych, o Statui Wolno�ci i o tym, gdzie umieszczono jej pochodni�, kiedy co� wyczu�em. Jakie� poruszenie, wibracj� nadchodz�cego niebezpiecze�stwa. Uaktywniwszy zmys�y, zanalizowa�em doznane odczucie. W g�rze nad drzwiami, tam gdzie od czas�w sprzed Inwazji wisia� drewniany szyld z napisem "Restauracja Huragan", k�tem oka zobaczy�em mierz�c� do nas luf� pistoletu. Nie mia�em czasu do namys�u, po prostu pchn��em st�, moi dwaj S'hudonnowie padli w ty�, kula za� przesz�a tu� obok prawej strony dolnej cz�ci twarzy jednego z nich, o milimetry mijaj�c grube, spadziste rami� i trzasn�a w kolejow� szyn� tworz�c� konstrukcj� �cianki dzia�owej za naszym sto�em. S�dz�c, �e mo�e by� ich wi�cej, zanurkowa�em, by do��czy� do dyplomat�w, po czym przeczo�gali�my si� za �ciank�. Na jej szczycie umieszczono obumieraj�ce ro�linki, dok�adnie tak jak za dawnych lat. Pomi�dzy nimi pe�za�y kameleony, a ja �a�owa�em, �e nie mog� wtopi� si� w listowie tak, jak to robi� jaszczurki dopasowuj�c si� do nastroju chwili. Lecz ani ja, ani moi podopieczni m�odzi dyplomaci nie potrafili�my si� przeistoczy�. Musieli�my wywalczy� sobie drog� odwrotu. Wydoby�em unieruchamiacz, kt�ry wcze�niej dosta�em od S'hudonn�w, a nosi�em go z ty�u, na plecach, pod elastycznym pasem. Z jego pomoc� mo�na by�o tylko unieruchomi� przeciwnika, i to z niewielkiej odleg�o�ci, lecz nic wi�cej nie mieli�my. S'hudonnowie uwa�aj�, �e gwa�t na osobie jest nieetyczny i do takich cel�w u�ywaj� nas. Nigdy nie pr�bowa�em kwestionowa� logiki rozumowania uznaj�cego, �e �mier� od wrzasku jest w porz�dku, a w walce wr�cz - nie. Z S'hudonnami si� nie dyskutuje. Tak wi�c rzeczy si� mia�y, jak si� mia�y. Schowani za �ciank� usi�owali�my wierzy�, �e jest ju� po walce, lecz jasne by�o, �e nie jest. Moi dwaj S'hudonnowie u�miechali si� tym swoim wiecznym p�u�miechem, lecz ich �wiszcz�ce, filtrowane szepty m�wi�y, jak bardzo si� niepokoj�. - Terrory�ci - oznajmi� jeden, a jego towarzysz powt�rzy� za nim to samo jak echo. - Tak - przytakn��em - terrory�ci. Je�eli g�upota, zawi�� i g��d robi�y z cz�owieka terroryst� - w takim razie, podobnie jak wielu innych Amerykan�w w tamtych czasach, napastnicy byli terrorystami. Moi dwaj dyplomaci poszeptali mi�dzy sob�, po czym jeden z nich odwr�ci� si� i wyszepta� do mnie: - Wezwali�my statek-krzyk, ale mo�e up�yn�� kilka minut, zanim najbli�szy do nas dotrze. Kiwn��em tylko g�ow�. Wzywali kawaleri� poprzez swoje wszczepione po��czenia. Statek-krzyk mia� by� na miejscu za kilka minut, a kiedy przyleci, ca�a awantura si� zako�czy. Statki te mog�y unicestwi� wszystko, co napotka�y. W czasie Wojny Dw�ch Miesi�cy widzia�em si�� ich ra�enia a� nazbyt wiele razy. W pierwszym tygodniu tamtej wojny by�em na niszczycielu eskortuj�cym lotniskowiec w kierunku Galvestone, gdzie nasza grupa bojowa z�o�ona z transportowca i dziesi�ciu jednostek eskorty mia�a wysadzi� w powietrze wie�e komunikacyjne w Zatoce Meksyka�skiej. Mieli�my jeszcze sto mil do celu, kiedy poprzez szum silnik�w us�yszeli�my przera�liwy wrzask, a nad naszym transportowcem zawis� gigantyczny kszta�t. Zobaczyli�my jasno��, a potem promie�, kt�ry b�ysn��, skierowa� si� w d�, zw�zi�, zogniskowa� i... transportowiec eksplodowa�. Na pocz�tku nie by�o �adnego d�wi�ku, tylko ta jaskrawa jasno��. Dopiero po chwili promie� uderzy�, a uwolniona si�a podnios�a dwie mile wody, kt�ra w nas uderzy�a. W piekielnym chaosie, jeden po drugim gin�y statki, podczas gdy reszta pr�bowa�a zmyka�, gdzie pieprz ro�nie. Trzy jednostki wydosta�y si� z pogromu. Z jakiego� powodu pu�ci� nas wtedy wolno. Zrozumieli�my, �e mamy przekaza�, co widzieli�my, co te� uczynili�my. Wtedy w�a�nie zeszli�my do podziemia prymitywizmu odnosz�c drobne zwyci�stwa, lecz by�y to niby uk�szenia komara, kt�ry n�ka s�onia. Kiedy nast�pi�a kapitulacja, wi�kszo�� z nas poczu�a ulg�. Nie wszyscy jednak. Niekt�rzy poszli na wzg�rza i bagna. Pr�bowali jeszcze wygra� przegran� wojn�. W�a�nie na takich strace�c�w, kt�rzy nie zauwa�yli, kiedy wojna si� sko�czy�a, natkn�li�my si� w tym nadmorskim barze. Us�ysza�em krzyki. G�osy nawo�uj�ce z r�nych stron, m�wi�ce "Do �rodka, do wewn�trz" i "Nie dajcie im przedosta� si� do tego piekielnego samochodu." Przestraszy�em si� tych krzyk�w. Zero�lad S'hudonn�w, kt�rym podr�owali�my, znajdowa� si� na pla�y, oko�o 200 jard�w od baru, do po�owy zanurzony w wodzie. Musieli�my jak najszybciej przedosta� si� do niego i ukry� w jego niepenetrowalnym i bezpiecznym wn�trzu. Te krzyki oznacza�y, �e na zewn�trz jest dok�adnie tylu przeciwnik�w, ilu si� spodziewa�em. Kaza�em moim dw�m dyplomatom i�� za sob�, po czym zacz��em przemyka� si� chy�kiem w kierunku ulicy. Trzeba by�o szybko przebiec i skry� si� za ruin� domu na pla�y, po przeciwnej stronie. Pu�ci�em obu S'hudonn�w przed sob�, po czym, trzymaj�c si� za nimi, pobieg�em do tego letniaka. Us�ysza�em dwa wystrza�y i wydawa�o mi si�, �e jedna kula poderwa�a piasek na dalekim ko�cu ulicy. Ale uda�o nam si� dotrze� do celu. S'hudonnowie wygl�dali niezgrabnie w tym swoim rozchwianym kaczym chodzie, ale wydarzenia doda�y im lekko�ci i pomimo kr�tkich n�ek, osi�gn�li dobry czas. Dysz�c ci�ko dotarli�my do celu. Od zachodu s�o�ca up�yn�o nie wi�cej ni� p� godziny. Chwil� wcze�niej moi klienci zachwycali si� czerwonaw� �un�, kiedy s�o�ce z sykiem zanurza�o si� w Zatoce. Przypomina�o im dom. Teraz, w zapadaj�cym zmierzchu, kulili�my si� za ruinami betonowych �cian pla�owego domku debatuj�c, czy powoli zapadaj�ca ciemno�� jest ju� wystarczaj�co g�sta, by nas skry�, kiedy b�dziemy pr�bowali przebiec pla�� do zero�ladu. Pomy�la�em, �e nie, nie przy tej bia�ej sk�rze moich dyplomat�w. Stanowi�aby wy�mienity cel na tle ci�gle jeszcze r�owej linii horyzontu. Zdecydowa�em, �e nale�y troch� jeszcze poczeka�. Pr�bowa�em ich uspokoi�. Je�eli poprawnie odczyta�em wyraz ich ma�ych, ciemnych oczu, rajd przez ulic� doprowadzi� ich do stanu paniki. Ostro�nie unios�em g�ow�, �eby spojrze� w t� stron�, z kt�rej obawia�em si� k�opot�w. Jakby w odpowiedzi us�ysza�em g�o�ny terkot broni palnej, a g�rna cz�� muru eksplodowa�a betonowymi od�amkami. Krzykn��em, zakry�em twarz r�kami i upad�em pod �cian�. Czu�em smak krwi, ale �adnego b�lu, jeszcze nie. Spojrza�em na moich dw�ch dyplomat�w. Jeden z nich odezwa� si� dr��cym g�osem: - Statek m�wi, �e potrzebuje jeszcze siedmiu minut. Drugi dyplomata znalaz� szerok� szczelin� w murze i ostro�nie przez ni� wygl�da�. - Maj� krzykacz - oznajmi�. - W�a�nie go ustawiaj�. Wspaniale. Sytuacja pogarsza�a si� z ka�d� sekund�. Zdobyty na S'hudonnach krzykacz po�o�y�by trupem nas wszystkich, nawet gdyby celowano bardzo �le. Zdecydowa�em, �e musimy zaatakowa�, pr�bowa� przedrze� si� do zero�ladu z nadziej�, �e wszystko b�dzie jak najlepiej. Spojrza�em na dyplomat�w i zacz��em obja�nia� plan, ale obaj potrz�sn�li przecz�co g�owami, a jeden si� u�miechn��. - My jeste�my zabezpieczeni przed krzykaczem. Nie mo�e nam nic zrobi�. Je�eli znajdziesz si� pomi�dzy nami, ty te� b�dziesz zabezpieczony. Szybko, pospiesz si�. Wsun��em si� pomi�dzy nich i po prostu schowa�em g�ow�. Niez�y by� ze mnie ochroniarz, co? Chwil� p�niej rozleg� si� huk, kt�ry zamieni� si� w ryk, a nast�pnie w wysoki, przera�liwy wrzask. Wydawa�o si�, �e trwa bez ko�ca, podczas gdy ja wciska�em si� pomi�dzy tych grubych S'hudonn�w, oni za� swymi serdelkowatymi ramionami usi�owali os�oni� moj� g�ow�. Nie byli w stanie ca�kowicie odizolowa� d�wi�ku i straci�em przytomno��. Kiedy j� odzyska�em, �li ch�opcy stali wok� nas, rechocz�c. Przez chwil� jedyn� emocj� by�a rado��, �e �yj�. Widzia�em ju� kiedy�, co krzykacz potrafi zrobi� z cz�owiekiem, kt�ry nie ma os�ony. Lecz nasze po�o�enie, sp�jrzmy prawdzie w oczy, nie by�o najlepsze. I to z mojej winy. Jaki� g�os kaza� mi wsta� powoli i ostro�nie. By�o ich chyba siedmiu o�miu. Ubrani w niebieskie d�insy, kowbojskie buty, baseballowe czapeczki i bez koszul - standardowy mundurek typowego terrorysty z rejonu Florydy. Ka�dy z nich trzyma� jak�� bro�, ale wygl�dali n�dznie. Rzecznik grupy, ni�szy i grubszy od innych, zachowa� brzuch pomimo ogranicze� tamtych czas�w. W ko�cu przem�wi� do mnie: - No, wreszcie z�apalismy sobie S'hudonn�w - powiedzia� - a ciebie razem z nimi. - Splun��. - Pieprzony zdrajca - doda�. - C� takiego ci zaoferowali? - Splun�� jeszcze raz. - Cholera. Trudno uwierzy�, do czego ludzie s� zdolni. Nie widzia�em w ciemno�ciach jego twarzy, ale nie by�o to konieczne. Wiedzia�em, kim by�. Jednym z kierowc�w ci�ar�wek, gburem o czerwonym karku. By� �obuzem ju� przed Upadkiem, a po nim sta� si� sko�czonym �ajdakiem. Wyobra�a� sobie, �e jest patriot�. W innej sytuacji by�bym mu wsp�czu�. Nie odezwa�em si� ani s�owem. - Ten kraj radzi� sobie ca�kiem nie�le, dop�ki faceci tacy jak ty wszystkiego nie popsuli - powiedzia� wymachuj�c pistoletem dla podkre�lenia swych s��w. - Wszystko ju� sz�o w dobrym kierunku. A potem faceci, tacy jak ty, sprzedali nas tym przekl�tym S'hudonnom i wszystko diabli wzi�li. Po czym, by jeszcze bardziej mnie przekona�, splun�� dramatycznie, wprost na moj� pier�. Mimo tego nie odezwa�em si�. Jego wersja najnowszej historii nie by�a moj�. S'hudonnowie nie zrobili nam niczego, czego my nie zrobiliby�my ju� wcze�niej wielu innym, chcia�em mu powiedzie�. �wiat toczy� si� w ten spos�b i ju�. Rozwijasz si�, znajdujesz jakis rynek, przekszta�casz rzeczy do swoich potrzeb. Zmniejszasz wydatki, podnosisz mar�e, i to wszystko. Wyzysk. �wiatowa klasa. A teraz nowe zast�pi�o stare i na nas przysz�a kolej zazdro�ci� i nienawidzi�. Pok�j S'hudonnom. - Nie rozumiem facet�w takich jak ty - przemawia� do mnie popychaj�c mnie lew� r�k�, praw� za� opieraj�c swobodnie na pistolecie. - Ale nie musz� ci� rozumie�, �eby ci� zabi�, co? Jedno, co musz�, to poci�gn�� za cyngiel. U�miechn�� si�. Powoli rozci�gn�� usta w morderczym grymasie opowiadaj�cym historie, kt�re przeszed� od czasu pierwszych l�dowa�, o tym, kim by� niegdy� i czym sta� si� teraz. By� ju� bliski - tak mi si� zdawa�o - poci�gni�cia za spust, kiedy da� si� s�ysze� odleg�y, niski grzmot, kt�ry szybko ur�s� do ryku, a potem wrzasku, podczas gdy l�ni�cy, bia�y, wielorybi kszta�t pojawi� si� nie wiadomo sk�d i zawis� nad naszymi g�owami, a nast�pnie ucich� og�uszaj�c� cisz� - statek-krzyk. A wi�c byli�my uratowani. Nie zrobiliby nam krzywdy wiedz�c, jakie reperkusje grozi�y ze strony tego czego� nad nami. Dyplomata stoj�cy obok mnie gwizdn�� i klikn��. M�wi� mi w j�zyku S'hudonn�w, �e statek nie mo�e dzia�a� maj�c nas wszystkich zbitych w zwart� gromad�. Trzeba by�o rozproszy� jako� towarzystwo, by m�g� zabra� si� do rzeczy. - Jezu, Bobby! - jeden z ch�opak�w odezwa� si� do przyw�dcy - ten facet nawet m�wi po ichniemu. Skurwysyn - i podszed� do mnie zamierzaj�c si� kolb� karabinu. Nie mia�em wiele czasu do namys�u, po prostu pozwoli�em mu zada� cios, a zaraz potem wzi��em si� do roboty. Uskoczy�em w bok, schwyci�em i poci�gn��em za jego bro�, a r�wnocze�nie odwr�ci�em si� i zdzieli�em w kark drugiego typa, kt�ry sta� najbli�ej. Wszystko dzia�o si� jak w zwolnionym tempie, tak to bywa w podobnych okoliczno�ciach; ja walcz� z dwoma, podczas gdy facet z pistoletem mierzy do mnie, zaczyna strzela� i robi si� piek�o. Rozleg� si� strza�, nieprawdopodobnie blisko. Kula nie trafi�a w pier�, gdzie facet celowa�, za to dosi�gn�a prawego biodra, obracaj�c mnie wko�o i rzucaj�c na piasek i pokruszony beton. To jeszcze za ma�o, my�la�em, jeszcze nie wystarczy. Nie uda�o mi si� wykona� zadania, napastnicy nie byli jeszcze wystarczaj�co rozproszeni. Czas w niesko�czono�� wyd�u�a� ka�dy u�amek sekundy tak, �e widzia�em wszystko w najdrobniejszych szczeg�ach - ziarna piasku, drobne kawa�ki betonu, echo gwa�townego wystrza�u i jego dra�ni�cy zapach w powietrzu. Nie powstrzyma�em tych ludzi, nie wykona�em zadania. Pami�tam, �e ze smutkiem zda�em sobie z tego spraw� �a�uj�c, �e nie sta�o si� inaczej, �a�uj�c, �e nie potrafi�em zrobi� tego, co do mnie nale�a�o i czego si� po mnie spodziewano. Obr�ci�em si� powoli na lewe biodro i pr�bowa�em wsta�. Wydawa�o mi si� to bardzo wa�ne. Napastnik pchn�� mnie z powrotem na ziemi� i kopn�� tak, �e pad�em jak d�ugi. - Cholerni S'hudonnowie - us�ysza�em jego g�os i wiedzia�em, �e jego palec zn�w naciska na spust, ale by�o ju� za p�no, a ja czu�em si� strasznie zm�czony i wszystko zbli�a�o si� ku ko�cowi. Spr�bowa�em skupi� wzrok, stwierdzi�em, �e to strasznie trudne, a potem, z ca�ej si�y, kopn��em faceta w nogi. Pad� niczym podci�te drzewo i upu�ci� pistolet. Jak we �nie si�gn��em i porwa�em bro�, obr�ci�em si�, usiad�em repetuj�c i strzelaj�c, celuj�c najpierw w niego, potem w drugiego obok, a wreszcie szale�czo, bez�adnie, na o�lep, mierz�c do wszystkich, kt�rzy rozpierzchli si� szukaj�c schronienia. Tylko na to czeka� statek. W jednej przera�aj�cej chwili zabi� wszystkich pr�cz dw�ch, kt�rzy znajdowali sie blisko mnie. Zgin�li na miejscu zamieniaj�c si� w dymi�ce, poczernia�e kopczyki, b�d�ce jedynym wspomnieniem tego, kim byli i co pr�bowali zrobi�. Usi�owali zrobi� krzywd� dw�m S'hudonnom, oto, co chcieli zrobi�. Pr�bowali wyr�wna� porachunki, oprze� si� ciemi�cy, kt�rego tak bardzo nienawidzili. I dlatego umarli w u�amku sekundy. Tylko ci dwaj obok, chronieni przez t� blisko�� przed pe�n� moc� statku, �yli wystarczaj�co d�ugo, by zrozumie�, co si� sta�o. Facet najbli�ej mnie, ten, kt�ry wyci�gn�� bro� i pr�bowa� mnie zabi�, �y� najd�u�ej. Ranny i umieraj�cy, spojrza� na mnie dziwnie jasnymi oczyma. - Dlaczego? - zapyta�. Nie wiedzia�em, co odpowiedzie�. - Cholerne statki - powiedzia� i umar� zostawiaj�c mnie samego ze �mierci�, pla�� i ciemniej�cym oceanem. Spojrza�em w g�r� gdzie, kilkaset st�p nade mn�, bucza� statek-krzyk. Wygl�daj� zupe�nie jak rysunkowa wersja Moby Dicka. Wspania�e, ogromne, bia�e stwory zbudowane na podobie�stwo samych S'hudonn�w. Technologia udaj�ca natur�. Tak kilka lat p�niej scharakteryzowa�a statki moja przyjaci�ka, kiedy po krwawym zwyci�stwie na jakim� odleg�ym �wiecie czekali�my na jeden z nich, by uratowa� j�, zanim wykrwawi si� na �mier�. Nie dotar� na czas. Podnios�em si� na kl�czki, chwiejnie wsta�em. Moi dwaj klienci podeszli i stan�li przy mnie. Ich p�u�miechy wydawa�y si� prawie szczere, kiedy zmierzali w moj� stron� ko�ysz�c si� na swych kaczych nogach. - Statek dzi�kuje ci - oznajmi� jeden. - Twoje czyny uratowa�y nam �ycie. Przytakn��em tylko. Smr�d by� nie do wytrzymania. Odwr�ci�em si� i d�ugo wymiotowa�em ko�cz�c bolesnym, pustym odruchem. Biodro pulsowa�o silnymi uderzeniami. - Statek m�wi, �e maj� dla ciebie dalsze zadania - powiedzia� drugi dyplomata, sycz�c do mnie poprzez b�yszcz�cy, napinaj�cy sk�r� u�miech. - Statek m�wi, �e S'hudonn ci� potrzebuje. U�miechn��em si� tylko, potrz�sn��em g�ow�, po czym niezgrabnie usiad�em. Statek zrobi� reszt�. Wci�gni�to mnie na pok�ad, po�atano i wyleczono, a potem, z ich pomoc�, rozpocz��em polowanie na innych, podobnych do mnie, takich, kt�rzy potrafili to co ja. Wie pan, oni naprawd� nas potrzebuj�. Nie ka�d� bitw� da si� wygra� samym statkiem, niekt�re rzeczy wymagaj� specjalnego traktowania. Jeste�my zdolni i ch�tni. W zamian mamy co, s�aw�? Chyba tak, chocia� wydaje mi si�, �e wi�kszo�� z nas traktuje to jak zwyczajn� prac�. Dzi�ki niej wiele rodzin w kraju otrzymuje pomoc. Powtarzam swoim ludziom, �e wywodzimy si� z dumnej tradycji. Gurkowie, Czarna Wachta, Irokezi i dziesi�tki im podobnych. Oni wszyscy, podobnie jak my, byli ch�tni do pracy u nowych pan�w. Z czasem wydaje si� to nawet w�a�ciwe. Jeste�my raczej dumni z naszych sukces�w, S'hudonnowie za� zupe�nie nadzwyczajnie opiekuj� si� nami. �yje nam si� nie�le. Mamy nazw�. Jeste�my z niej bardzo dumni. M�wi� S'hudonnom, �e znaczy dla nas bardzo wiele. Nie rozumiej� aluzji, ale w ko�cu oni s� teraz g�r�, wi�c nie s� w stanie. Mimo tego za�o�� si�, �e w tej w�a�nie chwili wielu z nich siedz�c w ma�ych, nadmorskich knajpkach opowiada pewne historyjki, kt�re wywo�uj� ten ich wieczny p�u�miech. My wiemy, o co chodzi. My rozumiemy. My nazywamy siebie Bohaterami Dowcip�w. III Odchyla si� do ty�u, podnosi piwo i ci�gnie d�ugi �yk. - No i jeste�cie s�awni w ca�ej Dziesi�tce. Bohaterowie Dowcip�w s� mocn� praw� r�k� Handlowego Imperium S'hudonn�w - m�wi�. - No i jeste�my s�awni - zgadza si� ze mn�. - Czy my�lisz czasem o powrocie do kraju? - pytam. Jest to delikatne pytanie, kt�re dotyka wielkiej liczby niewypowiedzianych kwestii. Wielu ludzi w kraju docenia znaczenie Korpusu Ameryka�skiego i zastanawia si�, czy nie mo�na by ich wykorzysta� albo przehandlowa� za nasz� niepodleg�o��. Gdyby Bohaterowie wr�cili. Gdyby odm�wili walki. Gdyby, Bo�e dopom�, wykorzysta�y wszystko, czego si� nauczyli, by walczy� za nas. C�, kto wie? Najwyra�niej wyczuwa, o czym my�l�. Tak naprawd� niczego o mnie nie wie, ale implikacje s� powa�ne. Opowiedzia�em mu o kraju, podszepn��em, jak jest, a jak mog�oby by�. - S�uchaj - m�wi. - Bohaterowie Dowcip�w s� najlepsz� jednostk� bojow�, jak� S'hudonnowie maj�. My o tym wiemy. I oni to wiedz�. Mamy sprz�t, ludzi, wpraw�... Siada g��biej, cichnie na moment, zagubiony w my�lach. - A wi�c? - A wi�c - odzywa si� wreszcie - mo�e, pewnego dnia, nadejdzie czas i wr�cimy do domu. U�miecham si�. On robi �mieszny grymas i stawia nast�pn� kolejk�. Tr�camy si� kuflami i pijemy za przysz�o��.