3080
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3080 |
Rozszerzenie: |
3080 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3080 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3080 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3080 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Iwaszkiewicz
S�awa i chwa�a � Tom 2
Rozdzia� sz�sty
Koncert w Filharmonii
I
W jesieni roku 1933 El�bieta Szyller�wna (w papierach angielskich
nazywana Elisabeth Rubinstein) przyjecha�a do Warszawy i da�a tu
par� koncert�w. Najciekawszym wyst�pem znakomitej, s�awnej na
ca�ym �wiecie �piewaczki by� pi�tkowy koncert symfoniczny. Program
tego koncertu zawiera� uwertur� do Flisa Moniuszki, ari� Kr�lowej
Nocy Mozarta, Szecherezad� - cztery pie�ni na g�os i ma��
orkiestr� Edgara Szyllera, brata �piewaczki - oraz V Symfoni�
Beethovena. Program by� dost�pny, interesuj�cy, s�awa Szyller�wny
olbrzymia, tak �e publiczno�ci zebra�o si� bardzo du�o.
W dzie� koncertu El�unia, kt�ra mieszka�a w "Bristolu", nie
przyjmowa�a �adnych wizyt; wyznawa�a zasad�, �e w dniach, kiedy
�piewa�a, nie m�wi�a ani s�owa do nikogo. Oczywi�cie cz�sto t�
zasad� narusza�a. Tym razem naruszy�a j� t�umacz�c s�u��cej, jakie
chce mie� �niadanie, a potem odby�a z Edgarem ma�� pr�b� jego
pie�ni. Pierwszy raz mia�a je �piewa� od czasu skomponowania i
mia�a du�� trem�. Nie przedstawia�y one dla niej teraz tak
wielkiej trudno�ci, jak jej si� na pocz�tku zdawa�o, ale my�la�a
sobie, �e pie�ni te s� "niewdzi�czne", to znaczy nie znajd�
uznania u najszerszej publiczno�ci, nie przem�wi� do niej tak, jak
zawsze przemawia�a aria z Halki, z Manon i z Pikowej Damy. El�unia
tym razem przyjecha�a bez m�a, ale z kilkoma uczennicami,
cudzoziemkami, kt�re chcia�y jej towarzyszy� do Warszawy i
pos�ysze� po raz pierwszy wykonanie pie�ni Szyllera. Pie�ni te
mia�y ustalon� s�aw�, mimo �e jeszcze nikt ich nie s�ysza�.
Pomi�dzy tymi uczennicami znalaz�a si� Hania Wolska, pani Daws,
kt�ra wyobra�a�a sobie oczywi�cie, �e wystarczy dziesi�� lekcji u
wielkiej �piewaczki, a natychmiast zacznie sama �piewa� jak
El�unia.
Edgar by� troch� rozgniewany na siostr�, �e od tylu lat �udzi
Hani�, obiecuj�c jej karier� �piewacz�, ale El�unia si� �mia�a.
- Wiesz, za to, co ona mi p�aci, mog�abym jej obieca�, �e zostanie
Adelin� Patti...
- Uwa�am to za wielkie okrucie�stwo - powiedzia� Edgar.
Zacz�li pr�b�, Edgar troch� zirytowany. �piew El�uni nie poprawi�
mu humoru. Pierwsz� pie�� przerysowywa�a, przedramatyzowa�a,
robi�a fermaty, o kt�re ju� wczoraj wynik�a awantura z
Fitelbergiem na pr�bie orkiestrowej. G�rne nuty nabra�y teraz
ostro�ci, a El�unia forsowa�a je jeszcze, chc�c doda� wyrazu i
si�y. Edgar nie m�wi� nic, ale po jego �ci�gni�tych ustach mog�aby
si� siostra domy�li�, �e nie bardzo mu sz�a w smak ta
interpretacja. Bez �adnych uwag ani zahacze� prze�piewali wszystko
do ko�ca, Edgar zamkn�� nuty i spokojnie poszed� do swojego
pokoju.
- B�dzie dobrze! - wychodz�c powiedzia� siostrze.
Ale mia� co do tego du�e w�tpliwo�ci.
U niego w pokoju hotelowym siedzia� ju� Artur Malski. By� to ma�y,
chudy �yd o bardzo piskliwym g�osie i apodyktycznym sposobie
m�wienia. Wobec Edgara gas�, pokornia� i cich�. Tym razem wyrwa�
mu prawie z r�ki r�kopis Szecherezady.
- Przyjecha�em z �odzi, �eby to zobaczy�.
Edgar poda� mu nuty i siadaj�c w czerwonym fotelu, powiedzia�:
- Masz na bilet powrotny?
- Nie mam i nie mam poci�gu po koncercie. Musz� gdzie�
przenocowa�.
- Przenocuj tutaj na kanapce.
- Mo�na? - spyta� Artur.
Ale to "mo�na" odnosi�o si� do czego innego. Malski chcia�
spr�bowa� pie�ni na fortepianie, a raczej na skromnym pianinie,
jakie gospodarz hotelu wstawia� tutaj zawsze Edgarowi.
- Ja ci poka�� - powiedzia� Edgar.
Ustawi� nuty na pulpicie i niech�tnie, troch� bokiem usiad� przy
pianinie. Brz�ka� tu i �wdzie po klawiaturze i podci�ga�
chrypliwym falsetem parti� g�osow� pie�ni. Malski, gdyby nie
patrzy� w nuty, nic by nie rozumia�. W pewnym momencie
zaniecierpliwi� si�:
- Pu�� mnie pan, ja zagram lepiej.
Edgar roze�mia� si�, przesta� gra� i z r�kami jeszcze wzniesionymi
do g�ry obr�ci� si� na taborecie.
- To jest co� okropnego, jak pan profesor nie potrafi gra� -
zawo�a� zrozpaczony Artur.
Edgar �mia� si�.
- No, poka�, poka� ty!
Malski zagra� akompaniament pie�ni, ale Edgar go nie s�ucha�.
Popatrywa� wci�� jeszcze na drzwi. Malski si� zatrzyma�.
- Pan czeka na kogo�? - spyta� niecierpliwie.
Edgar si� zmiesza�.
- Nie, nie... - szepn��. - Nie podobaj� si� tobie te pie�ni?
Ale Malski nie ust�powa�.
- No, niech pan powie, na kogo pan czeka?
Edgar u�miechn�� si� z za�enowaniem.
- Jaki ty jeste� dziwny, Artur. I troch� niedelikatny...
Artur u�miechn�� si�.
- My�la� pan o Rysiu? - powiedzia� znacznie ciszej.
- Sk�d wiesz? - spyta� Edgar.
- Widzia�em po pa�skiej minie. - Artur wywo�a� na twarz u�miech,
kt�ry by� raczej podobniejszy do bolesnego skrzywienia. - A
zreszt� ja sam my�la�em o nim. Powinien by� w�a�nie wej�� i poda�
nam r�k� z takim onie�mieleniem, �e pot mu wyst�powa� na czo�o...
Pami�ta pan?
Edgar wzruszy� ramionami.
- Pami�tam lepiej od ciebie. Ka�dy jego gest... Kt� o nim b�dzie
pami�ta�, jak nie ja i ty...
- No i panna Helena - powiedzia� Malski, odzyskuj�c kontenans.
Edgar odwr�ci� si� do okna, Malski jeszcze przegrywa�
Szecherezad�, ale ju� jakby niech�tnie.
- To genialne - powiedzia� po chwili i zatrzyma� si�, zawieszaj�c
swoje malutkie r�czki nad klawiatur�.
- �wi�stwo - zakl�� nagle - �e ja nie zd��y�em do �owicza. To
trzeba naszych stosunk�w, �eby depesza z �owicza do �odzi sz�a
sze�� godzin!
- Ostatecznie nic si� nie sta�o - powiedzia� Edgar cichutko, jak
gdyby uspokaja� Malskiego - ja by�em przy nim...
- Ca�e szcz�cie - powiedzia� Malski ze specjalnie �ydowskim
akcentem, kt�ry si� zawsze zjawia� u niego w momentach strapienia.
Chwilk� milczeli.
- Zreszt� to nawet dobrze, �e go tu nie ma w tej chwili - sykn��
Artur - to jest muzyka europejska. A on by zaraz zapytywa�, jakie
to ma znaczenie dla Polski, jakie to ma znaczenie dla �owicza? To
by�a jego mania. Co mo�e pa�ska muzyka znaczy� dla �owicza?
- A mo�e to w�a�nie niedobrze - powiedzia� Edgar, odwracaj�c si�
od okna i poczynaj�c chodzi� po pokoju. - Rysio mia� racj�
pytaj�c, co znaczy moja muzyka dla �owicza. Przecie� ona tam nie
ma �adnego znaczenia...
- To i co z tego? - oburzy� si� odzyskuj�c ca�y sw�j piskliwy i
ostry g�os Malski. - To i co z tego? Pan pisze nie dla �owicza...
- A mo�e w�a�nie nale�y pisa� dla �owicza? - smutnie zastanowi�
si� Edgar. - Mo�e nie by�bym wtedy taki samotny...
- Nic pan nie rozumiesz - Malski wzruszy� ramionami. - Nie jest
pan samotny... Ja jestem przy panu? Nie?
Edgar u�miechn�� si�.
- Tak, Rysio te� by�... No, masa ludzi jest przy panu. Pana
tw�rczo��, powiadam - nie dla �owicza, tylko dla Europy.
U�miech Edgara zastyg�. Nie wiedzia�, jak Malskiemu powiedzie�, �e
jego muzyka nie ma najmniejszego znaczenia dla Europy.
Ca�� t� g�upi� sytuacj� przerwa� dzwonek telefonu. Artur przyj��.
Przynajmniej ta z niego by�a pociecha, �e sp�awia� niezno�nych
ludzi. Niestety, tym razem sam Edgar musia� podej��. Jaka� dobra
znajoma prosi�a, czy nie mo�na by by�o przez Edgara dosta�
zaproszenia na raut do Remey�w. Jak zwykle po ka�dym wa�niejszym
zdarzeniu muzycznym, Stanis�awowie Remeyowie urz�dzali przyj�cie i
na tym przyj�ciu stara� si� by�, kto tylko m�g�, poniewa� nale�a�o
to do wielkiego warszawskiego szyku. Na pr�no Edgar t�umaczy�
owej znajomej, �e naprawd� nie mo�e zaprasza� ludzi do cudzego
domu; d�ugo nalega�a, a� wreszcie obieca�, �e da jej odpowied� w
czasie koncertu. I tak by�o w k�ko - tych odpowiedzi w czasie
koncertu przyobieca� kilka, a przecie� musia� wys�ucha� swojego
utworu po raz pierwszy w nale�ytym skupieniu. Na szcz�cie El�unia
by�a na tyle energiczna, �e zarz�dzi�a, aby nikogo nie wpuszczano
do artyst�w, tote� w pustym i do�� ch�odnym tr�jk�tnym pokoju
przed koncertem dr�eli i niepokoili si� tylko w czw�rk�:
Fitelberg, Edgar, El�unia i pani Daws, kt�ra spe�nia�a rol�
sekretarki El�biety.
Zza drzwi dobiega� tutaj przyt�umiony gwar zebranych ludzi i
strojenia instrument�w. El�unia by�a blada i raz po raz spogl�da�a
w lustro. Mia�a na sobie sukni� z mory koloru s�oniowej ko�ci i na
g�owie wysoko upi�te bia�e pi�ra. Edgar zgani� te pi�ra i bardzo
tym wytr�ci� siostr� z r�wnowagi. Spogl�da�a co chwila w lustro i
nawet pr�bowa�a je zdj�� z g�owy, ale uczesanie mia�o sens tylko z
pi�rami. Potarga�a przy tym w�osy.
- Wiesz, nie m�wi� tego po to, aby� przez ca�y czas koncertu
my�la�a o uczesaniu - powiedzia� Edgar.
Fitelberg wyszed� - jeszcze czeka� przez chwil� na schodkach
prowadz�cych na estrad�. Pani Daws szeleszcz�c przemkn�a do lo�y
parterowej, koncert mia� si� zaraz zacz��.
- Staruszkowie maj� dobre miejsca? - spyta�a El�unia brata, wci��
stoj�c przed lustrem. - Czy zamieszkali u Kazi?
- Tak, u Kazi. Miejsca maj� dobre; troch� z boku, ale dobre.
Ojciec si� bardzo postarza�...
- C� chcesz? To szcz�cie, �e jeszcze mo�e pracowa�.
- Przypuszczam, �e nied�ugo.
- W Polsce pracuje dwana�cie lat. Wszystko ma sw�j koniec.
- To ju� pi�tna�cie lat, jak wyjecha�a� z Odessy.
- Gdybym mia�a syna, mia�by czterna�cie lat.
El�unia powoli przesz�a przez zimny pok�j i siad�a obok brata. Na
sali s�ycha� by�o oklaski, do�� d�ugie, potem dobieg�y pierwsze
takty pe�nej wdzi�ku uwertury.
- Pami�tasz, jak �piewali�my duet z Cygan�w Moniuszki?
- To by�o na imieniny cioci Antosi.
- Nie, na imieniny mamy. Nie pami�tasz? Na fortepianie sta�y takie
olbrzymie ��te r�e.
- I ty fa�szowa�a� okropnie... poczekaj... w pi�tym takcie, gdzie
by�o to as. Prawda?
El�unia si� za�mia�a.
- A pami�tasz, jak wracali�my z wesela pani Royskiej?
- Ju� nie bardzo. By�am za ma�a.
- Pami�tam, mia�a� taki p�aszczyk w kratki, z pelerynk�, niebieski
z czarnym.
- P�aszczyk pami�tam.
- Jecha�a z nami panna Hanka i papa wci�� pyta� mamy: a qui est
cette femme de chambre? * (* ... czyja to pokoj�wka?)
Za�miali si� oboje serdecznie. Edgar wzi�� El�uni� za r�k�, przez
chwil� patrzyli przed siebie, troch� w d�, jak gdyby tak widzieli
Odess�, wesele pani Royskiej, wieczne roztargnienie papy Szyllera,
a zw�aszcza p�aszczyk w niebieskie i czarne kratki.
Nagle Edgar podni�s� g�ow� i popatrzy� na siostr�. Widzia� jej
pi�kny, klasyczny profil, z nosem troch� za du�ym, i spi�trzon�
kop� jasnych w�os�w, z kt�rych wybiega�y wielkie bia�e pi�ra, jak
�agle wygi�te w jedn� stron�. Jej zamy�lenie trwa�o.
- S�uchaj - powiedzia� - ty jeste� szcz�liwa. Patrz, jakie t�umy
przysz�y ci� s�ucha�. Jeste� s�awna...
El�unia od razu zgad�a, co Edgar my�la�, i na te my�li
odpowiedzia�a:
- Tw�rca nigdy nie jest samotny. Wszystkie przysz�e pokolenia s�
przy nim. A o nas kto pami�ta po naszej �mierci?
- Nikogo nie wspominasz po jego �mierci?
El�unia popatrzy�a na Edgara jak gdyby troch� przep�oszona.
- Nie - powiedzia�a niepewnie.
- Nawet J�zia? - spyta� Edgar.
El�unia sykn�a przeci�gle, wsta�a i skrzy�owawszy r�ce na
piersiach, odwr�ci�a si� do okna. Z sali dolatywa� lekki motyw
uwertury.
- My�la�e� o J�ziu? - powiedzia�a po chwili. - Tak, J�zio jest
szcz�liwy. Spoczywa w czym�, co nazwa�abym chwa��.
Edgar si� u�miechn��.
- Chwa�a promieniuje jak rad, po pewnym czasie wyczerpuje si� na
samo promieniowanie.
El�unia zwr�ci�a si� do brata:
- Ty nie masz poj�cia, co to jest tak sobie my�le�, �e to cia�o
rozsypa�o si� w proch, w nico��, w ziemi�. M�wi�a mi pani Royska,
�e podczas ekshumacji nie by�o prawie nic... zosta� portfel z
papierami, kt�re podobno potwornie cuchn�y, i to ca�ymi
miesi�cami, trzeba je by�o spali�. Tam by�a moja fotografia,
cuchn�a...
Teraz stali oboje. El�unia opar�a obie r�ce na wzniesionej r�ce
Edgara. Patrzy�a mu w oczy.
- Ty nie masz poj�cia, jakie on mia� cia�o - powiedzia�a szeptem.
Edgar u�miechn�� si� i odwr�ci�. Znowu chcia� usi���.
- Wiem - powiedzia� zupe�nie niedbale i tonem konwersacyjnym -
wiem, jakie mia� cia�o. Widzia�em go ca�kiem nagiego, wtedy w
Odessie, kiedy spa� z Januszem. Pili�my razem. By� bardzo pi�kny -
ja to "sprawdzi�em". - Z gorzkim u�miechem, ze �miechem lekkim
nawet, usiad� w fotelu i podni�s� wzrok ku siostrze.
El�unia pochyli�a si�.
- Ty o tym wiedzia�e�? - spyta�a. - Zaraz, wtedy wiedzia�e�?
- Wiedzia�em - kr�tko odpowiedzia� Edgar.
- I dlaczego nic nie m�wi�e�?
- C� mia�em m�wi�? Powiadam ci, sprawdzi�em, czy jest
dostatecznie pi�kny dla ciebie...
El�unia ze z�o�ci�, wk�adaj�c d�ug� r�kawiczk� z kredowobia�ej
sk�ry, szybko podesz�a do lustra. Na sali rozlega�y si� oklaski.
- Rubinsteina nie sprawdza�e� - rzuci�a warkliwie.
- Och, to ju� by�a twoja sprawa; my�l�, �e mimo wszystko zrobi�a�
bardzo rozs�dnie.
El�unia odwr�ci�a si� gwa�townie i podesz�a znowu do brata. Ale
ten nie wsta�. Wi�c ona pochyli�a si� nieco i aby nie patrze� mu w
oczy, obj�a go przez plecy i schowa�a g�ow� na ramieniu,
starannie uwa�aj�c przy tym, aby nie rozrzuci� u�o�onej na nowo
fryzury i nie potarga� pi�r.
- S�uchaj, ty nie wiesz. Mia�am dziecko. J�zia dziecko...
ch�opczyk, urodzi� si� i zaraz umar� w Konstantynopolu... mia�by
czterna�cie lat...
Edgar wci�gn�� powietrze otwieraj�c usta, jakby mu tchu zabrak�o.
Odsun�� lekko siostr� i powiedzia�:
- O tym nie wiedzia�em.
El�unia podnios�a si�. Sta�a wyprostowana, z g�ow� wzniesion� do
g�ry i z zamkni�tymi oczyma. Edgar patrz�c na ni� mimo woli
pomy�la�, �e ma tak prze�liczne powieki jak p�atki egzotycznego
kwiatu. Powt�rzy�:
- O tym nie wiedzia�em.
Nagle wpad� oboista Wiewi�rski. Ze zdziwieniem spojrza� na
rodze�stwo.
- Prosz� pani, prosz� pani - powiedzia� pospiesznie - dyrektor
czeka. Uwertura dawno sko�czona. Teraz pani...
- O Bo�e! - zawo�a�a El�bieta i zakr�ci�a si� po pokoju. Trzeba
by�o zrzuci� futro, w�o�y� do reszty r�kawiczki, znale�� nuty. - A
my�my nie s�yszeli oklask�w.
- To nic, to nic - powiedzia� Edgar, sam przestraszony. - Zaraz
si� uspokoisz.
Wiewi�rski nagli�.
- Pr�dzej, pr�dzej.
El�unia przyspieszy�a kroku i nagle, wychodz�c ju� z pokoju,
odwr�ci�a si� do brata i pos�a�a mu r�k� w kredowej r�kawiczce
poca�unek. Oczy jej si� za�mia�y. Wygl�da�o to zupe�nie
teatralnie.
II
Janusz i Zosia, ilekro� byli w Filharmonii, zostawiali wierzchnie
ubranie zawsze u tej samej szatniarki. Urz�dowa�a ona przy
pierwszych kratkach na lewo wspania�ej szatni, nie wiadomo
dlaczego, dzi�ki kaprysowi architekta fin de siecle'u, wzorowanej
na malborskim refektarzu. S�upy z czerwonego marmuru �le
harmonizowa�y z ordynarnymi wieszakami i drewnianymi kratami, przy
kt�rych kr�ci�y si� fertyczne i uprzejme szatniarki. Aby wiedzie�,
dlaczego Janusz zawsze si� zwraca� do tej pierwszej z lewej
strony, trzeba si�gn�� do drzewa genealogicznego rodziny
Wiewi�rskich. Stanis�aw, lokaj ksi�ny Anny, mia� starszego brata
Tadeusza, z kt�rym w m�odo�ci bijali si� porz�dnie, w wieku
�rednim nienawidzili si�, bo wybrali sobie jedn� "narzeczon�", a
na staro�� nie widywali si� wcale i nie uznawali. Dzieci ich
jednak utrzymywa�y z sob� stosunki. Tadeusz by� starszym wo�nym
Filharmonii: to on wychodzi� na estrad� w pauzach i czasem nawet
otrzymywa� oklaski, gdy mocnym szarpni�ciem obu d�oni wysuwa�
czarny fortepian z dyskretnego ukrycia na �rodek estrady. Tadeusz
mia� dw�ch syn�w: jeden pracowa� u Philipsa i by� �onaty z m�od�,
�adn� osob�, t� w�a�nie, kt�ra przez protekcj� te�cia otrzyma�a
frontowe miejsce w szatni, a m�odszy, Bronek, by� pierwszym
oboist� orkiestry. By� bardzo dobrym artyst� i w par� lat potem
odegra� pewn� rol� w towarzystwie mi�o�nik�w starej muzyki. Janusz
w dalszym ci�gu utrzymywa� stosunki z Jasiem Wiewi�rskim, kt�ry
pracowa� teraz w fabryce "Sp�onka", a przez niego - i z jego
kuzynami; tym si� te� t�umaczy, �e zawsze musia� si� ugada� z
pani� Dosi� Wiewi�rsk�, kt�ra wita�a go stale swoim:
- Uszanowanie panu hrabiemu! - na co Janusz si� krzywi�, ale pani
Dosia m�wi�a to zwykle w sensie: "naszemu panu hrabiemu albo panu
hrabiemu, kt�remu m�j kuzyn wymy�la od "bur�uj�w", i wychodzi�o to
do�� przyjemnie.
I tym razem, przyjechawszy na koncert El�bietki z Komorowa,
zatrzymali si� przed kratk� pani Dosi.
- Jak si� pani miewa? - powiedzia� Janusz.
- A pani ma�a? - zagadn�a Zosia.
Pani Dosia ogarn�a Myszy�sk� szybkim spojrzeniem i klasn�a w
r�ce.
- Paniusiu kochana - zagadn�a po przyjacielsku - ale� paniusia
mizerna. Co si� sta�o?
- Chorowa�am troch� - nie�mia�o b�kn�a Zosia.
Janusz stoj�cy krok za �on� popatrzy� porozumiewawczo na pani�
Dosi� i po�o�y� palec na ustach.
Pani Dosia powiesi�a futro Zosi na wieszaku i wracaj�c po p�aszcz
Janusza powiedzia�a:
- E, to chyba to �wiat�o tak na pani� pada�o (Zosi ju� nigdy nie
nazywa�a "hrabin�"), bo to te lampy tak si� �wiec�. Wydawa�o mi
si� tylko, �e pani taka zielona. A pani wcale nie�le wygl�da,
wcale, wcale...
Polecia�a, niska, kr�pa i jasna, z czarnym p�aszczem Janusza ku
wieszakom. Zosia u�miechn�a si�.
- Po�a�owa�a mnie - powiedzia�a do Janusza.
Pani Dosia wr�ci�a:
- Prosz� numereczek.
Zosia wsun�a Januszowi w�sk� d�o� pod rami� i ruszyli stromymi
schodami w g�r�. Janusz chodzi� zawsze do Filharmonii za tak
zwanymi �etonami, na sta�e miejsca Bili�skich, bardzo zas�u�onych
przy budowie tej instytucji. Miejsca te wypada�y w trzecim czy
czwartym rz�dzie po prawej stronie; nie by�o to wygodne, bo dekiel
fortepianu przykrywa� stamt�d r�ce pianisty, a nawet i solista,
�piewak czy skrzypek, gin�� ich oczom, zas�oni�ty przez dyrygenta.
Zosia sz�a powoli pod g�r�, bo rzeczywi�cie by�a os�abiona. Przed
kilkoma tygodniami poroni�a, w trzecim miesi�cu ci��y. Wyczerpa�o
j� to nie tylko fizycznie, ale i przygn�bi�o moralnie.
- Janusz - m�wi�a - ja ci przynosz� nieszcz�cie. Brzoskwinie
zmarz�y w oran�erii, synek nam si� nie urodzi�...
Janusz by� bardzo cierpliwy, ale martwi�o go takie m�wienie.
Ucieka� do swoich kwiat�w i zostawia� Zosi� sam�. I dzisiaj tak�e
ledwie si� da�a nam�wi� na ten koncert.
- Znowu b�d� sam? I tak wsz�dzie bywam bez �ony, to g�upio
wygl�da. A na tym koncercie musz� by�, Edgar jest moim najbli�szym
przyjacielem, a nawet gdyby nim nie by�, chc� pos�ysze� jego now�
kompozycj�...
- I trzeba b�dzie nocowa� na Brackiej. To okropne!
Zosia ba�a si� jak ognia Marysi Bili�skiej, a jeszcze bardziej, co
dziwniejsze, panny Tekli Biesiadowskiej. Mo�e mia�a racj�, bo
Bili�skiej by�o zupe�nie wszystko jedno, z kim si� o�eni� jej
brat, ale panna Tekla marzy�a dla swego Janusza o takich
nadzwyczajno�ciach, �e Zosia wyda�a si� jej ostatnim pomiot�em.
- Pewnie - m�wi�a do Szuszkiewiczowej - Bili�ska rada, �e jej brat
z byle kim si� o�eni�, bo jej mniej oczy Spycha�� wypiekaj�.
Ale Szuszkiewiczowa si� nie zgadza�a.
- Oh, madame - powiada�a - un mariage c'est quand meme une chose
differente... * (* Prosz� pani [...] ma��e�stwo to jednak zupe�nie
inna sprawa...)
Oczywi�cie czu�o si� w tych s�owach aluzj� do jej w�asnego maria�u
i do upartego staropanie�stwa panny Tekli.
Zreszt� panna Tekla rz�dzi�a tward� r�k� ca�ym domem na Brackiej,
sprzeciwia�a si� ksi�nej i wychowywa�a w okropny spos�b Ala, na
co matka nie mia�a najmniejszego wp�ywu. Wszystkie uczucia swe
panna Tekla przenios�a z Janusza (po jego �lubie "z B�g wie kim")
na ma�ego Ala i psu�a go straszliwie.
Na przyk�ad dzi� nie chcia�a pu�ci� go na koncert.
- Co tam takiemu dzieciakowi po jakiej� lafiryndzie - twierdzi�a z
uporem.
Matka postawi�a na swoim. Zabra�a Ala do Filharmonii. Janusz z
Zosi� wchodz�c na sal� spotkali ich przed samymi drzwiami. Alo
sta� si� teraz du�ym, szczup�ym pi�tnastoletnim ch�opcem. Janusz,
patrz�c na niego, mimo woli pomy�la�:
"Ciekawy jestem, czy m�j by�by taki?".
- Jak si� masz, Zosiu? - powiedzia�a Bili�ska, podaj�c r�k�
bratowej. - Jak�e si� czujesz?
- Dzi�kuj�, doskonale - nadrabia�a min� Zosia.
Alo podaj�c r�k� ciotce zarumieni� si� tak, �e jasny czub w�os�w
nad czo�em, przekornie przegi�ty, sta� si� ja�niejszy. Matka
spojrza�a na niego z wyrzutem. Pod tym wzrokiem niebieskim,
zimnym, Alo zakry� swoje oczy powiekami i odwr�ci� si�. Zosi
zrobi�o si� go �al i zdoby�a si� sama na inicjatyw� w rozmowie.
- Dosia Wiewi�rska powiada, �e to tylko �wiat�o, ale ja my�l�, �e
naprawd� bardzo �le wygl�dam - powiedzia�a.
- Dosia Wiewi�rska? Qui est-ce? * (* Kto to jest?) - spyta�a
Bili�ska, zwracaj�c teraz na Zosi� swoje zimne spojrzenie.
- Ach, bo ty nie znasz wszystkich rozga��zie� rodziny Wiewi�rskich
- powiedzia� z u�miechem Janusz. - Nie ma ich w Almanach de Gotha.
- Ju� chyba snobizmu nie mo�na mi zarzuci� - powiedzia�a Bili�ska.
Zosia z�apa�a spojrzenie Ala, kt�ry patrzy� z podziwem na matk�. W
d�ugiej sukni z granatowego aksamitu i ze sznurami pere� ksi�nej
Anny na szyi wygl�da�a wspaniale. W�osy mia�a sztucznie
rozja�nione i znik�y z nich owe bia�e niteczki, kt�re jeszcze
niedawno si� tam pl�ta�y. Par� tygodni temu wr�ci�a z Pary�a.
Zosia zdoby�a si� na odwag�.
- Za to ty, Marysiu, wygl�dasz prze�licznie - powiedzia�a.
Bili�ska odsun�a j� jak zwykle swoim obcym spojrzeniem i aby
jednak poprawi� nieco wra�enie ch�odu, z kt�rego musia�a sama
zdawa� sobie spraw�, u�miechn�a si� lekko wargami.
- Mama zawsze wygl�da prze�licznie - odezwa� si� po raz pierwszy
Alo.
Zosia chcia�a za�artowa�.
- A ja? - zwr�ci�a si� do siostrze�ca.
Zaraz tego jednak po�a�owa�a. Alo tak poczerwienia�, �e �zy
stan�y mu w oczach. Na szcz�cie rozleg� si� dzwonek i trzeba
by�o pomy�le� o zaj�ciu miejsca.
Janusz z Zosi� siedzieli po chwili na niewygodnych, skrzypi�cych
krzes�ach wybitych czerwon� cerat�, z widokiem na brzydkie freski
nad muszl� orkiestry. Muzykanci schodzili si� powoli.
- Ja jestem okropna - powiedzia�a Zosia, tul�c swe rami� do
ramienia Janusza - nie umiem rozmawia� z twoj� rodzin�. Zawsze
musz� powiedzie� co� niepotrzebnego.
- Pociesz si� - odpar� Janusz - �e ja mam z Marysi� te same
problemy w rozmowie. Cokolwiek bym powiedzia�, zawsze mi si�
wydaje, �e powiedzia�em nie to, co trzeba; to ju� jest taka
maniera. Zawsze by�em wobec niej skr�powany, chocia�by tym, �e
ojciec j� wi�cej kocha�.
- Czy jeste� tego pewien?
- Czego?
- �e ojciec j� kocha� wi�cej.
- Pami�tam jego �mier�.
I nagle tutaj, wobec schodz�cych si� muzyk�w, k�aniaj�c si�
znajomym, na przyk�ad panu Hubemu, kt�ry zawsze na koncerty
przychodzi� z takim starym �ydem, Janusz pocz�� opowiada� o
chorobie i o �mierci ojca, i o tym, jak koniecznie przed �mierci�
chcia� widzie� Bili�sk�.
- I w�a�nie wtedy przyjecha�a konno z dwoma kozakami, Kazio
Spycha�a by� u nas w domu, on by� wtedy w POW...
Zosia pochyli�a g�ow� i spojrza�a ukosem na Janusza.
- C� za dziwn� chwil� wybra�e� sobie, aby przypomina� to wszystko
- powiedzia�a.
Janusz zatrzyma� si� w swoim opowiadaniu. Zrozumia�, o co chodzi�o
Zosi. Nigdy mu jeszcze nie m�wi�a o �mierci pana Zgorzelskiego, a
on jej nigdy nie pyta� o to. To by�o zawsze czym� niedom�wionym.
Zgorzelski umar� ze zmartwienia, �e sprzeda� Komor�w za papierki
bez warto�ci.
- Jeden z kozak�w zwr�ci� Marysi woreczek z klejnotami -
powiedzia� mimo wszystko Janusz - za te klejnoty siostra kupi�a mi
Komor�w. Oto co chcia�em powiedzie� - postawi� kropk� nad "i".
Zosia zmru�y�a oczy i popatrzy�a na pierwszego skrzypka, kt�ry
przegrywa� przed pulpitem skomplikowany pasa�.
- Szkoda ci tych klejnot�w? - spyta�a.
- My�l�, �e pomi�dzy ma��e�stwem nigdy nie powinno by� kwestii
pieni�nych - doda� jeszcze Janusz.
- Ja my�l� tak samo - szepn�a Zosia.
Strojenie orkiestry ust�powa�o jak wielkie westchnienie ku g�rze,
mocowa�o si� na �uku ponad konch�, skrzypce i oboje zwar�y si� jak
dwaj zapa�nicy, i nagle wszystko ucich�o, jakby no�em uci�te.
Fitelberg w bia�ym plastronie wszed� na estrad� i odwracaj�c si�
na podium ku publiczno�ci, w szerokim u�miechu ukaza� swoje bia�e
z�by.
Sala zagrzmia�a oklaskami.
III
Profesor Ryniewicz mieszka� na ulicy Polnej, naprzeciwko
politechniki; specjalnie wybra� to miejsce ze wzgl�du na syna,
kt�ry studiowa� architektur�, by�o mu tu blisko do pracy. M�ody
robi� znakomite post�py w nauce i by� pociech� dla rodzic�w. Stary
musia� do�� daleko chodzi� do uniwersytetu, gdzie jego wyk�ady
biologii nie gromadzi�y zbyt wielu s�uchaczy. W dzie� koncertu
El�uni profesor by� od rana bardzo niespokojny i wyk�ady, a mia�
ich w tym dniu tylko dwa, wbrew swemu zwyczajowi zby� do��
lekkomy�lnie. Troch� pogada� ze s�uchaczami - wynik�a wtedy
kwestia osobnych �awek dla �yd�w - ale w tonie spokojnym; troch�
przeczyta� ze skrypt�w i jako� zepchn�� te godziny, kt�re go
dzieli�y od obiadu. Na obiedzie syna nie by�o, zatrzyma�y go prace
w zak�adzie architektury czy te� gdzie� si� wybra� z kolegami, nie
wiadomo. Pani Ryniewiczowa, spokojna, jeszcze �adna kobieta, nie
umia�a wyt�umaczy� m�owi, co syn robi. Wys�ucha�a z tego powodu
kilku gorzkich uwag. Profesor zjad� potem bez s�owa sw�j ros� i
sztuk� mi�sa z musztardowym sosem, ale gdy przysz�o do kompotu z
jab�ek, poprosi� �on� o dzisiejsz� porann� gazet�, jak�kolwiek
gazet�. Pani Ryniewiczowa zauwa�y�a, �e zajrza� tylko na
przedostatni� stron�, gdzie by� dzia�: "Co dzi� robimy wieczorem"
i od�o�y� numer pisma. Zrozumia�a, �e chcia� si� upewni�, o kt�rej
godzinie zaczyna si� koncert w Filharmonii, a poniewa� wiedzia�a
r�wnocze�nie, �e zawsze chodzili na te koncerty i stale na godzin�
�sm�, zainteresowanie profesora uzna�a za skutek zdenerwowania.
Westchn�a po cichutku i powiedzia�a:
- Jedz�e kompot, Feliksie.
- Kiedy pewnie jest z cynamonem.
- Dlaczego ma by� z cynamonem? Przecie� wiem, �e nie uznajesz
cynamonu. Pami�tam o twoich gustach - doda�a jak gdyby znacz�co.
Ale profesor tego nie zauwa�y�, zjad� kompot. Gdy sko�czyli obiad,
profesorowa przynios�a z kuchni herbat�, zjawi� si� wreszcie
Jerzy, u�miechni�ty i zadowolony, opowiada� o jakim� koledze,
kt�ry w g�upi spos�b obla� si� na egzaminie. Profesorowa si�
�mia�a, ale zauwa�y�a, �e m�� popatruje przez okno na chmury i nie
s�ucha paplaniny syna. Na dworze by� normalny dzie�
pa�dziernikowy, chmury sz�y nisko, ale wiatr nie by� silny.
Oczywi�cie profesorowa zrozumia�a, �e my�li Ryniewicza wracaj� ku
innej jesieni, chocia� to nie by�o w jesieni.
"Zaraz, zaraz - pomy�la�a sobie - kiedy to mog�o by�?". I doda�a
g�o�no:
- Kiedy� ty wr�ci� z Rosji, Feliksie?
Ryniewicz popatrzy� na ni� jak przebudzony.
- Nie pami�tasz? - powiedzia� ze smutkiem. - W 1918 roku.
- Nie o rok mi chodzi, to pami�tam - pani Ryniewiczowa machn�a
r�k� - ale o miesi�c.
W pa�dzierniku?
- W pa�dzierniku.
- Nie pami�ta mamusia? - powiedzia� Jerzy znad kompotu. - Ja
pami�tam, jakby to wczoraj by�o. Bawi�em si� moj� kolejk�
elektryczn�, a ojciec wszed� niespodzianie... nie pozna�em go.
Profesor Ryniewicz spojrza� z wdzi�czno�ci� na syna.
- Tak, i ja tak s�dzi�am - powiedzia�a profesorowa, zamy�laj�c si�
nagle - ta pogoda pa�dziernikowa przypomnia�a mi w�a�nie tw�j
powr�t. To by�o bardzo dziwne...
- Dlaczego bardzo dziwne? - spyta� gwa�townie Jerzy, zapalaj�c
papierosa. - Uwa�am, �e to by�o najnormalniejsze w �wiecie; wr�ci�
do nas, bo gdzie� mia� by�?
- M�g� nie wr�ci� - u�miechn�a si� profesorowa.
- Moja Jadwisiu! - poprosi� cichym g�osem Ryniewicz.
- Nie wiesz, jak to bywa�o? - z pewnego rodzaju gorycz� w g�osie
m�wi�a profesorowa.
- No, chyba ojciec w Rosji nie zakocha� si� - za�mia� si� Jerzy,
dla kt�rego zakochanie si� "starego" by�o czym� r�wnie �miesznym
jak niemo�liwym.
Pani Jadwiga spojrza�a niespokojnie na syna. Ale widz�c, �e
oboj�tnie pali papierosa, wzruszy�a ramionami.
- Nie by�oby to nic nadzwyczajnego - powiedzia�a.
Profesor si� zniecierpliwi�.
- M�wicie o mnie jak o nieobecnym - mrukn�� - traktujecie mnie ju�
jak zdziecinnia�ego starca.
Jerzy przesta� pali� i popatrzy� na ojca wzrokiem tak zimnym, jak
gdyby chcia� go przejrze� na wylot.
- Przepraszam - powiedzia� oschle, gasz�c papierosa w szklanej
popielniczce.
Profesor wsta� i bez s�owa wyszed� do swojego gabinetu.
- Zawsze musisz czym� ojca urazi� - powiedzia�a profesorowa,
chowaj�c cukier do bufetu.
- Mamusiu - zaprotestowa� Jerzy - przecie� ja nic nie
powiedzia�em. Naprawd� chcecie, abym zawsze przesiadywa� w domu,
nie pozwalacie mi nigdzie wychodzi�, a w domu stwarzacie atmosfer�
niemo�liw�. Zastan�wcie si� przecie� nad tym.
Pani Ryniewiczowa zamkn�a drzwi bufetu mocniej, ni� nale�a�o, i
powiedzia�a:
- Wiesz, brak zastanowienia nie jest naszym grzechem.
Po czym wysz�a do kuchni.
Jerzy patrzy� przez okno.
Rzeczywi�cie pogoda by�a nieprzyjemna, mocny wiatr wia� od strony
Pola Mokotowskiego i gna� nie tylko ob�oki w g�rze, kt�re,
pofa�dowane i pomarszczone, bieg�y szybko jak stada zwierz�t, ale
i do�em du�e li�cie, kt�re pryska�y gar�ciami, porwane z szarych
trotuar�w, i ma�e nasionka klon�w, kt�re lecia�y naprz�d wiruj�c
�a�o�nie. Jerzy zbli�y� si� do szyby, odchyli� bia�� firank� i
przez chwil� �ledzi� li�cie i nasiona.
- Cholera - powiedzia� - psia pogoda. Psie �ycie!... - doko�czy�.
Profesor usiad� przy biurku, ale nie pracowa�, zwr�ci� si� tak�e w
stron� okna i patrzy� na li�cie i ob�oki. Przypomnia� sobie ten
powr�t, o kt�rym zacz�a m�wi� Jadwiga, i to staranie si� o
przyj�cie codziennych norm: pracy, posi�ku, snu, spraw wychowania
Jerzego i jego nauki. To chyba by�o najci�sze, ale min�o. Teraz
ju� jest prawie dobrze, mo�e nawet zupe�nie dobrze, uniwersytet,
wyk�ady, nauka. W biologii dokonuj� si� w tej chwili takie
przemiany, �e chocia�by �ledzenie zagranicznych wydawnictw staje
si� podr� w krain� niebywa�ej przysz�o�ci. Teoria powrotu epoki
lodowcowej znalaz�a uznanie za granic�. Tylko Jerzy! Pomi�dzy nim
a rodzicami zawsze przepa�� ch�odu. Profesor stara� si�
przypomnie� sobie sw�j stosunek do ojca, ma�ego urz�dnika
administracji d�br Soba�skich: czy ja te� go nie rozumia�em? Czy
te� mnie niecierpliwi�? Chyba tak.
Ryniewicz sam nie wiedzia�, jak bez pracy, nie pisz�c i nie
czytaj�c, przesiedzia� przy biurku par� godzin. Wiatr przep�dzi�
chmury, potem nasta�y ciemno�ci. Za oknem by�o czarno, a w
mieszkaniu cicho. Obudzi� jego czujno�� zegar, kt�ry w sto�owym
pokoju wybi� powoli i g��bokim tonem si�dm� godzin�. Przypomnia�
sobie, �e musi wsta� i i��: p�jdzie piechot�, z Polnej do
Filharmonii nie tak daleko, a to mu pozwoli zabi� czas. Na palcach
przeszed� do przedpokoju, ubra� si� w palto jesienne, starannie
szalem owijaj�c gard�o, wzi�� kapelusz i parasol: mog�o pada�. Gdy
ju� mia� wychodzi�, otworzy�y si� drzwi kuchni; na tle �wiat�a
zarysowa�a si� powa�na figura Jadwigi.
- Feliksie - powiedzia�a - dok�d idziesz?
Profesor milcza�.
- S�uchaj - spokojnie powiedzia�a �ona - po co ci to? Po co na
nowo rozdrapywa� zastarza�e uczucia? Nie id�, daj spok�j.
Profesor nie patrzy� na �on� i r�k� trzyma� na klamce.
- Nie mog� - powiedzia�.
- Ha, jak chcesz - wzruszy�a ramionami �ona - ale ja my�la�am...
Nie doko�czy�a swego zdania. Trzasn�y zamkni�te drzwi od kuchni i
w przedpokoju znowu by�o ciemno. Profesor posta� jeszcze chwil�
przy drzwiach. Potem zawr�ci� na palcach. Zdj�� szal i p�aszcz,
powiesi� je na wieszaku i tak samo na palcach wr�ci� do swojego
gabinetu. Nie zapalaj�c �wiat�a, usiad� przy biurku. Na ulicy
ja�nia�y latarnie. Wyj�� z szuflady fotografi� i przy nik�ym
�wietle usi�owa� obejrze� zatarte nieco rysy. Ale by�o ciemno.
IV
Edgar przemkn�� chy�kiem przez przedpok�j i wszed� do niskiej
parterowej lo�y, kt�ra znajdowa�a si� tu� obok orkiestry. W
momencie kiedy wchodzi� do lo�y, grzmot oklask�w, kt�ry przejecha�
od g�ry do do�u sal� i trwa� pewn� chwil�, zawiadomi� go, �e
El�unia poprzedzaj�c Fitelberga wesz�a na estrad�. Ha�as trwa�
d�ugo. Edgar usiad� tak, aby nie widzie� ani siostry, ani
dyrygenta, s�ysza� tylko stopniowe milkni�cie oklask�w,
charakterystyczne chrz�kni�cie El�uni, stukanie pa�eczki Ficia,
par� pocz�tkowych akord�w kwartetu. Od pierwszej nuty, kt�ra
wysz�a z gard�a El�biety, od pierwszej gamy, kt�ra szybko wybieg�a
na zawrotn� wysoko��, Edgar poczu�, �e "b�dzie dobrze". Mozarta
El�unia �piewa�a lekko, troch� jak gdyby bawi�a si� czy
przekomarza�a. Mo�e to nie by� w�a�ciwy ton dla arii Kr�lowej
Nocy, kt�ra powinna raczej wi�cej mie� sztuczno�ci, co� jak
mechaniczna pozytywka, boite a musique. Ale publiczno�� zamar�a,
s�uchaj�c przepi�knego g�osu.
"Nie, czas nic nie naruszy� - pomy�la� Edgar - przeciwnie, jest to
zupe�na dojrza�o��. Jeszcze rok, dwa. G�rne nuty s� troch� za
ostre, krzykliwe - ale to nic nie szkodzi".
Kiedy zacz�o si� preludium Szecherezady, Edgar pochyli� si�
g��boko w fotelu, aby jak najuwa�niej uchwyci� te pierwsze takty:
pizzicata kontrabas�w w dziwnym rytmie ostinatowym i ta wij�ca si�
fraza fletu, powt�rzona o kwint� ni�ej przez ob�j. Fraza ta mia�a
sw�j nieodparty wdzi�k, pi�knie kontrastowa�a z pukaniem bas�w -
ale dla Edgara, sam nie wiedzia� dlaczego, by�a ona motywem
�mierci. Szecherezada opowiada bajki o cudach nieprzebranych, a
jednocze�nie przecie� my�li o �mierci; je�eli bajka nie spodoba
si� Szachiarowi, mo�e zgin�� ka�dej chwili na szafocie. Co� z tego
�miertelnego wdzi�ku by�o we frazie fletu - nikt oczywi�cie tego
nie wiedzia� i nikt ze s�uchaczy nie rozumia�, ale on wiedzia�: to
by�o delikatne, s�odkie, sentymentalne nawet wo�anie �mierci. I
zaraz na g�os fletu i oboju odpowiada�a El�unia, siostra, za
niego:
O, nie wzywaj mnie, Dinarzado,
Bo s�o�ce ju� mnie wezwa�o...
W pie�ni po tej frazie przychodzi�y ruchliwe pasa�e skrzypiec i
zaraz El�unia wo�a�a:
S�o�ce, co wschodzi nad miastem tak blado,
Jak gdyby mego g�osu nie s�ysza�o...
Gdzie si� podzia�y krzykliwe fermaty? Fa�szywy dramatyzm? El�unia
tak prosto podawa�a muzyczne frazy, niby rozmawiaj�c zwyczajnie z
fletem, z obojem, ze skrzypcami. Radzi�a si� ich:
C� mam powiedzie� dzi� mojemu mi�emu?
C� z serca wyj��, czym serce omota�?
Edgar wiedzia�, �e nic nie pomo�e na te pytania, �e to s� pytania
retoryczne, �e serce zamrze, a z nim ca�e to pi�kne �ycie,
zamkni�te we fletach i obojach, �e zamrze to serce, kt�re nigdy
nie kocha�o, a z nim nadzieja na zbawienn� mi�o��. Skrzypce
wznios�y si� westchnieniem wysoko, potem solo skrzypcowe
zatrzyma�o si� na fla�olecie, a razem z nim wysokie cis El�uni
wzi�te pianissimo zamar�o i urwa�o si� jak westchnienie. Sala nie
klaska�a.
Gdy przysz�a druga pie��, Edgar pomy�la�, �e pewnie nigdy nie
znajdzie si� taki badacz jego dzie�, kt�ry spostrze�e, �e to, co
teraz graj� wiolonczele, jest augmentacj� i odwr�ceniem fletowego
"tematu �mierci" z pierwszej pie�ni. Tak wielu muzyk�w zamyka na
stronach swoich partytur im jedynie znajome aluzje, cytaty, �arty,
o kt�rych s�uchacz nigdy nie wie, badacz za� wie tylko czasami. A
przecie� to "powi�kszenie" w�a�nie sprawia�o, �e nastr�j pie�ni,
szept wiolonczeli, to, co El�unia m�wi�a cichutko, jak gdyby
opowiada�a osobom w pierwszym rz�dzie krzese� o swoim synku, kt�ry
si� urodzi� i umar� w Konstantynopolu, wi�za�o si� bezpo�rednio z
nastrojem pierwszej pie�ni, wynika�o z niej.
... Zanurzy� tylko trzeba twarz
W ogromny zapach tego bzu
I zaraz �ycie, m�odo��, czas
Stan� si� wielk� �ask� snu...
Przypomnia� sobie Edgar tak� chwil�; wyp�yn�a wyra�nie przed jego
oczami, gdy pochylony w fotelu, spu�ciwszy powieki, s�ucha�
szmerliwych westchnie� smyczk�w, kt�re gra�y akordy nie unisono,
ale wyst�powa�y jedne po drugich. Kiedy�, by� jeszcze bardzo
m�odym ch�opcem, mia� czterna�cie lat, gimnazjum w Odessie
zamkni�to w�a�nie z powodu jakiej� epidemii i matka wys�a�a go na
wakacje do Moliniec. By�o to w pierwszych dniach maja, naoko�o
dworu w Moli�cach, naoko�o klombu ros�y g�ste krzaki bzu; bawi�
si� wtedy z c�rk� kucharki, ma�� Maszk�, nie podejrzewaj�c nawet,
�e w tych zabawach tkwi� pierwiastki mi�osne. I kiedy� Maszka
przysz�a przed dom w ca�ym wie�cu bz�w na g�owie "zakwiczana u
bezowi", jak m�wi�a, i Edgar, w�chaj�c niby to �w bez, ugryz�
Maszk� w ucho. I teraz, kiedy El�unia prawie bez g�osu, wznosz�c
si� w g�r� ma�ymi tercjami, m�wi�a:
Ty wiesz, ty wiesz,
Jaka �askawo�� drzemie w kwiatach bzu...
poczu� naprawd� zapach owego wiosennego bzu i zapach cia�a Maszki,
kiedy j� ugryz�, i potem przypomnia� sobie, �e Maszka mia�a takie
same oczy jak Helena. Tak go ten blask owego wiosennego dnia owia�
ca�ego, przyjecha� wtedy po deszczu, li�cie w kszta�cie serca
b�yszcza�y ca�e mokre i pachnia�y gorzko, przygrzane promieniami;
przyjecha� ze Skwiry wynaj�tymi ko�mi, bo nie by�o bryczki z
Moliniec - i kiedy stawia� stopy na �cie�ce przed gankiem, w
mi�kkiej glinie odbija�y si� jego �lady...
Nie zauwa�y�, kiedy przeszli do trzeciej pie�ni. Tutaj ju� nie
by�o flet�w, chocia� tytu� pie�ni brzmia� "Flety w ciemno�ci",
tylko wielkie westchnienie wszystkich smyczk�w wzbiera�o od samego
pocz�tku, aby wybuchn�� w g�r� przy s�owach:
... Flety �piewaj�, a ciebie nie ma,
I ciemno, ciemno, noc i ciemno tak...
Edgar powoli otrz�sa� z siebie tamte wspomnienia, o kt�rych
wiedzia�, �e gdzie� by�y zamkni�te w tych pie�niach i zatajone jak
podziemne �r�d�a muzyki. W delikatnej tkance muzycznej kry�a si�
Maszka i zapach jej dziecinnego jeszcze cia�a, i po�ysk li�ci bzu,
i �lady stopy na mokrej glinie, nawet wspomnienie ��tego
b�yszcz�cego trzewika, kt�ry mia� wtedy na nodze.
S�ucha� trzeciej pie�ni jak czego� obcego. El�unia zrobi�a tu
takie crescendo, jakiego dawno nie s�ysza�. G�os jej r�s� jak
olbrzymia wzbieraj�ca woda, i nagle, gdy orkiestra urwa�a, zosta�
sam pod sufitem Filharmonii, niby prosta bia�a kolumna.
Zacz�a si� pie�� czwarta. Zas�uchana publiczno�� nie przerywa�a
oklaskami poszczeg�lnych pie�ni. Tutaj teraz przez orkiestr�
przelatywa�y ostre fragmenty (tak samo zrobione z motywu
Szecherezady) goni�c w tumulcie - i g�os siostry wydoby� si� ponad
ten tumult, r�wny, spokojny, pe�ny, opowiadaj�cy:
Gdy ksi�yc wzeszed� na czarnym niebie,
Chmury go chcia�y wygoni�...
To by�o najpi�kniejsze, ten wielki spok�j El�uni, kt�ra ponad
burz� orkiestry wznosi�a wysokie swoje portamenta. Edgar odchyli�
si� w tej chwili w swoim krze�le i zobaczy� j�, jej profil, ponad
wznosz�cym si� i opadaj�cym smyczkiem pierwszego skrzypka. Wyda�a
mu si� w pierwszej chwili kim� nieznajomym. Pi�ra przed�u�a�y
niepotrzebnie kszta�t jej g�owy, a przy tym El�unia zmieni�a si�
bardzo od czasu najrado�niejszego ich spotkania, kiedy �piewa�a w
Odessie Verborgenheit; po chwili przypomnia� sobie, �e owo
podniesienie g�owy, wspania�y gest le port de la tete *, (*
noszenia g�owy) jak mawia�a ciocia Michasia, zauwa�y� u niej
pod�wczas po raz pierwszy - i teraz znowu widzi j�, tak samo
wznosz�c� g�ow� i rzucaj�c� raz po raz owo as, kt�rego tak nadu�y�
w swojej pie�ni, gdzie� a� pod galeri�.
- Ach, Bo�e - powiedzia� do siebie - sk�d ona bierze jeszcze tyle
g�osu i tyle owej Innigkeit * (* intymno�ci) kt�ra zupe�nie
odmienia charakter jego pie�ni? Sk�d ona bierze to co�, co tak
pomna�a wszystko, co ja pisz�? Czy ona ma tak�e stale to samo
przeczucie �mierci? W m�odo�ci zdawa�o mi si�, �e umr� m�odo, ale
dopiero p�niej dowiedzia�em si�, �e zawsze si� umiera m�odo. I o
tym napisa�em te pie�ni. Czy ona to rozumie? Na pewno nie. Ona nie
miewa przeczucia i takich okropnych, miotaj�cych uczu�. Ona to
wszystko odkrywa bezwiednie - i podaje innym do sto�u jak potraw�,
sama jej nie kosztuj�c. Ona jest prawdziw� Szecherezad�.
Patrzy� teraz uwa�nie na ni�. Zamkn�a usta, bo orkiestra - teraz
ju� prawie tutti - znowu wybieg�a ku g�rze i uderza�a �amanymi
akordami w niebo, pragn�c zakry� zakochany ksi�yc. I znowu nagle
odezwa�o si� to es-as El�uni, opadaj�c potem kilkoma nutami ku
do�owi. Ta kwarta mia�a w sobie co� z upa�u i kurzu Odessy, z
brz�kania koni policmajstra Tar�y, z tego rozbijania si� morza o
ska�y. Potem ju� morze nigdy, nigdzie si� tak nie rozbija�o,
rozszerzaj�c si� w pieniste warkocze, w muzyk� kwart, w blask
s�o�ca, jak wtedy na �rednim Fontanie. "Ciekawy jestem - pomy�la�
s�uchaj�c wzlot�w muzyki Edgar - czy ona my�li teraz o Odessie?".
El�unia zamkn�a raz jeszcze usta, orkiestra g�uchym �opotem raz
jeszcze przebieg�a po wszystkich rejestrach - i nagle zabrzmia�
wielki majorowy akord i �piewaczka wzi�a to ostatnie as, czyste i
kryszta�owe. Potem wszystko umilk�o, potem odezwa�y si� oklaski, a
wreszcie okrzyki: "Autor, autor!". Edgar, id�c na estrad�, na
schodkach zetkn�� si� z siostr�; uczesanie rozpl�ta�o si� jej
troch� nad czo�em i pi�ra przekrzywi�y si�. Mia�a oczy pe�ne �ez.
Pochyli�a si� nagle ku bratu i chwyci�a go za ramiona:
- Ju� nigdy w �yciu nie b�d� tak �piewa� jak dzisiaj -
powiedzia�a.
V
Na koncerty symfoniczne pan Hube chodzi� zawsze z panem Z�otym, na
polu muzycznym mieli gusty jednakowe; prawd� powiedziawszy, i w
tej dziedzinie Z�oty wywiera� ogromny wp�yw na Hubego. Z�oty
nienawidzi� wszelkiej muzyki wsp�czesnej, a zw�aszcza muzyki
Edgara; Hube w swoim nie wykszta�conym zreszt� poczuciu wielko�ci
i bezpo�rednio�ci Szecherezady zwr�ci� si�, w momencie kiedy
El�unia, unosz�c tren bia�ej sukni i chwiej�c pi�rami nad czo�em
schodzi�a z estrady, ku swojemu wsp�lnikowi z roze�mian� twarz�.
- No, my�la�em, �e panu nareszcie podoba si� muzyka Szyllera -
powiedzia� jeszcze klaszcz�c.
Ale pan Z�oty, kt�ry dzisiaj przyby� w towarzystwie swej m�odej i
�adnej �ony, min� mia� nieprzekonan� i nie klasn�� ani razu w
swoje grube d�onie. Kiwa� tylko negatywnie g�ow�.
- Ale to chyba pan przyzna - powiedzia� Hube - �e �piewa ona
�adnie.
- �piewa �adnie - oboj�tnie powiedzia� Z�oty.
- Prze�licznie - potwierdzi�a pani Z�ota, na kt�rej najwi�ksze
wra�enie zrobi�a toaleta El�uni i bia�e pi�ra nad g�ow�.
Publiczno�� wsta�a z krzese�. O par� rz�d�w przed Hubem siedzia�a
Ola z dwoma synami przy boku. Antek i Andrzej byli dzi� pierwszy
raz w Filharmonii i stary Hube, obserwuj�c ch�opc�w z ty�u,
widzia�, jak im p�on�y uszy od samego pocz�tku koncertu i �e
siedzieli wyprostowani jak struna po obu stronach krzes�a matki.
Teraz jednak nie wytrzymywali i wstaj�c z miejsca pocz�li si�
poszturchiwa�. Matka ich skarci�a surowo.
- Andrzej nie umie si� zachowywa� - mrukn�� Antek do matki.
- Cicho b�d�cie - powiedzia�a Ola i zwr�ci�a si� do Hubego:
- Dlaczego pan nie zabra� z sob� na koncert Huberta?
- Hubert mia� by� dzi� wieczorem u kolegi - odpowiedzia� Hube.
Ch�opcy wiedzieli, �e to nieprawda, i spojrzeli na siebie
znacz�co. Wiadomo by�o, �e ten wstr�tny Z�oty nienawidzi Huberta i
nie pozwala panu Hubemu zabiera� syna na koncerty. Tak
przynajmniej Hubert przedstawi� im t� sytuacj�... Pani Ola jednak
wzi�a powiedzenie Hubego za dobr� monet�:
- Och, jaka szkoda, na pewno by mu si� podoba�y te pie�ni wujka
Edgara.
Ola nazywa�a Edgara "wujkiem", bo tak m�wili o nim jej ch�opcy -
zupe�nie bez powodu. Zdawa�o jej si�, �e ka�dy ch�opiec w wieku
Antka czy Andrzeja powinien m�wi� o Szyllerze "wujek Edgar". Hube
nastroszy� si� na to powiedzenie Go��bkowej.
- Naprawd�? Pani tak s�dzi? Ja my�l�, �e to nikomu nie mo�e si�
podoba�, c� dopiero m�odym ch�opcom. Jak oni to mog� zrozumie�?
- Moi rozumiej�, prawda, Andrzeju? - zwr�ci�a si� do m�odszego,
kt�ry nie wiedz�c, o czym matka m�wi, potwierdzi� na wszelki
wypadek:
- Aha!
Hube wzruszy� ramionami.
- Pani ich wychowuje w poszanowaniu muzyki wsp�czesnej od samego
zarania - powiedzia� ironicznie. - Czy pani jest krewn� Szyller�w?
- Nie, ale ich znam od dzieci�stwa i dlatego dzieci m�wi� na pana
Edgara "wujku". No, ale to pan przyzna chyba, �e ona pi�knie
�piewa?
Tu wtr�ci� si� do rozmowy pan Z�oty, kt�ry nie opuszcza� Hubego
ani na krok.
- Tak, Mozarta �piewa�a naprawd� znakomicie - powiedzia�.
Ola popatrzy�a na Z�otego z pewnym zdziwieniem. Hube si� zmiesza�.
- Pani nie zna mego wsp�lnika - przedstawi�: - pan Seweryn Z�oty.
Pan Z�oty wyci�gn�� r�k�.
- Pana Go��bka to ja dobrze znam - powiedzia� - to bardzo solidny
kupiec.
- I bardzo mi�y cz�owiek - doda� Hube - nie ma go dzisiaj na
koncercie?
- Nie - za�mia�a si� Ola - on si� na muzyce symfonicznej strasznie
nudzi, a �piewania ma dosy� w domu.
Andrzej rzuci� na matk� niech�tne spojrzenie i do�� czerwone jego
uszy jeszcze bardziej poczerwienia�y.
- To wielka szkoda - powiedzia� Hube - wiele przez to traci. Ale
m�odych pani zaprawia od wczesno�ci? Co?
- Jak pan do polowania - za�mia�a si� Ola.
Wygl�da�a w tej chwili bardzo �adnie i powiedzia�o to jej
spojrzenie Hubego.
- Pani cz�sto �piewa?
- Nie, nie - zaprzeczy�a zbyt �ywo - tylko wtedy, kiedy nikt nie
s�yszy.
- Ja niekiedy pods�uchuj�, jak mama �piewa - powiedzia� nagle
p�basem Antek.
- No, widzi pani, ma pani swoich s�uchaczy - �mia� si� Hube - m�j
syn te� mi nieraz m�wi�, �e pani� s�ysza�.
- Och, Hubert to prawie u nas domowy.
Ale synowie poci�gn�li Ol� do foyer, napili si� wody sodowej z
sokiem przy bufecie, za kt�rym sta�a przystojna panna w
spi�trzonej z�otej fryzurze; nale�a�o to do takich samych
przyjemno�ci jak wys�uchanie ca�ego koncertu. Hube zosta� sam ze
Z�otym i jego �on�, nie odchodzili od niego na krok.
- Tam jest pose� belgijski - powiedzia� nagle Hube, nachylaj�c si�
do wsp�lnika - mo�e do niego podej��?
- To nic nie pomo�e - szeptem odpar� Z�oty - co on nam poradzi? On
nic nie poradzi. Pan my�li, �e "Fabrique Nationale" s�ucha rz�du.
Ona sama dyktuje rz�dowi, co ma by�. To wielki kapita�.
W tej chwili pose� belgijski uprzejmie sk�oni� si� Hubemu, ten nie
wytrzyma� i podszed� do niego. Przywita� si�.
- Czy m�g�bym wpa�� kiedy do pana pos�a? - zapyta�.
- Ale� oczywi�cie, jak zawsze. Czekam na pana nawet - doda� z
u�miechem - spodziewa�em si� pa�skiej wizyty. - I zaraz po tym
znacz�cym powiedzeniu wycofa� si� jak prawdziwy dyplomata na
neutralny teren: - Prawda, jak ta �piewaczka pi�knie �piewa?
Hube zauwa�y�, �e cudzoziemcy nie wymieniaj� polskich nazwisk,
nawet gdy brzmi� jak "Szyller". Pan pose� powiedzia� "ta
�piewaczka".
- Wspania�a - potwierdzi� Hube i odszed� znowu w stron� Z�otego.
- No i co? - spyta� pan Seweryn.
- No, nic. Powiedzia�, �eby przyj�� do niego.
- Du�o to on nie zrobi.
- Mo�e. Ale nie zawadzi p�j��.
- Najlepiej rozmawia� z adwokatami.
- Adwokat zawsze pu�ci z torbami. Z tego niewielka korzy��.
Adwokaci mi�dzy sob� si� porozumiewaj� i jeszcze podziel� si�
dochodem. Nie, to ju� chyba na w�asny rozum. Je�eli Hubert na
przyk�ad przejmie wszystkie akcje, czy on b�dzie te�
odpowiedzialny?
Pan Z�oty przez chwil� popatrzy� uwa�nie na Hubego, a potem
wzruszy� ramionami i odwr�ci� wzrok na m�drca medytuj�cego nad
trupi� g�ow�, kt�ry widnia� na fresku po prawej stronie estrady.
- Chyba nie, trzeba zobaczy� w statucie.
- Wi�c, nie, panie Z�oty? Nie odpowiada?
- Zdaje si�, �e nie.
Olbrzymie inwestycje, kt�re poczyni�a firma "Je�dziec i My�liwy"
na budow� fabryki, wyczerpa�y wszystkie kredyty. W tym momencie
wyst�pi�a belgijska "Fabrique Nationale" o natychmiastowy zwrot
wszystkich nale�no�ci. Poniewa� zar�wno "Je�dziec i My�liwy", jak
fabryka pod nazw� "Sp�onka" by�y sp�kami firmowo-komandytowymi,
Hube jako jeden z firmowych odpowiada� za ten olbrzymi d�ug
zagraniczny ca�o�ci� swego maj�tku. Sytuacja przedstawia�a si�
wr�cz tragicznie. Z Belgii przyjecha� specjalny urz�dnik, kt�ry
mia� za�atwi� spraw�; pan Z�oty sp�dza� z nim d�ugie wieczory na
konferencjach w Hotelu Europejskim i wraca� z tych konferencji z
bardzo ponurymi horoskopami.
- Oni uczepili si� pana - m�wi� do Hubego - bo pan ma taki wyra�ny
maj�tek...
- Pewnie, �e mam wyra�ny maj�tek, �adnych niewyra�nych interes�w
nigdy nie robi�em. Ale pan chce powiedzie�, panie Z�oty, �e ja mam
uchwytny maj�tek.
- No, mo�e by�. Uchwytny maj�tek.
Sprawa ta bardzo m�czy�a pana Hubego, i teraz, w Filharmonii, nie
przestawa� o niej my�le�.
- Wi�c Hubert by nie odpowiada�? - spyta� raz jeszcze.
- Co ma odpowiada�? - Takie dziecko! - westchn�� pan Z�oty.
Tymczasem Ola, przeciskaj�c si� od foyer z powrotem na sal�,
spostrzeg�a w cieniu balkonu, z boku siedz�cych, starszych pa�stwa
Szyller�w. Pani Szyllerowa, wysoka, korpulentna, nic si� nie
zmieni�a, ale stary pan Szyller skurczy� si�, zgarbi�, posiwia� i
oczy mia� nie roztargnione, jak dawniej, ale jak gdyby troch�
przera�one czy zniecierpliwione. Gdy si� Ola do nich zbli�y�a,
spojrza�a na ni� nieufnie, nie chcia�a nawet my�le�, �e
niech�tnie.
- Tak dawno pa�stwa nie widzia�am - m�wi�a - tak zawsze pa�stwo
ukryci w swojej cukrowni. Nigdy pa�stwo do Warszawy nie
przyje�d�aj�?
- M�� czasami - m�wi�a za oboje Szyllerowa - ale tylko za
interesami, wskoczy do Warszawy i zaraz jedzie z powrotem. Bardzo
du�o pracy w cukrowni, i to w jego wieku...
- Chwa�a Bogu, �e teraz pa�stwo mogli przyjecha�.
- A, gdzie� znowu, na koncert El�uni? To trzeba by�o. Nawet teraz,
pani wie, akurat kampania si� w cukrowni zacz�a. Ale na koncert
El�uni...
- Ach, jak ona cudownie �piewa - powiedzia�a Ola - prawda?
- Hm, pani Olu, co nam tam m�wi�, starym - powiedzia�a znowu pani
Szyllerowa. - Zachwyceni siedzimy, taj hodi! - doda�a ukrai�skie
wyra�enie.
W tym momencie stary Szyller rzuci� na Ol�, tak samo ukradkiem,
bardzo niech�tne spojrzenie. Ola zwr�ci�a si� ku niemu:
- Czy pan nie podziela zachwytu pani Szyllerowej? - spyta�a z
prostot�.
Szyller poruszy� si� na krze�le z niecierpliwo�ci�.
- Przyznam si� pani - powiedzia�, jakby przezwyci�aj�c si� - �e
nie rozumiem moich dzieci.
Oli zrobi�o si� przykro. Pani Szyllerowa u