5716
Szczegóły |
Tytuł |
5716 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5716 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5716 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5716 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MEICHIOR WANKOWICZ
STRZ�PY EPOPEI
SZPITAL W CICHINICZACH
STRZ�PY EPOPEI
OPOWIADANIA
Twardy by� los legionist�w, lecz stokro� twardszy i bole�niejszy by� los wojsk
polskich, tworzonych na terenie Rosji.'
Legioni�ci, b�d� co b�d�, cierpieli, walczyli, umierali na ziemi ojczystej,
byli w ci�g�ym zetkni�ciu ze swoj� spo�eczno�ci�, dzielili z ni� rozpacze,
nadzieje, chwile triumfu i upadku... Wsp�lno�� prze�y� pot�gowa�a upojenie
zwyci�stwami, a os�abia�a ci�ar kl�sk.
Wojska polskie na Wschodzie by�y zupe�nie sieroce, osamotnione, od-
dzielone �elaznym murem podw�jnego frontu, oraz olbrzymimi przestrze-
niami, lasami, stepami, g�rami od serc drogich, sumie� bliskich i braterskiego
poparcia... Do�� zajrze� do skromnej, prostej, rzeczowej ksi��ki podpu�kow-
nika H. Bagi�skiego, �eby zrozumie� jakie straszne dramaty prze�ywa�y
te pu�ki polskie, gwa�tem niegdy� wcielane w rosyjskie szeregi, z niezmiernym
wysi�kiem nast�pnie od nich oderwane, przepojone t�sknot� do kraju, do
rodzin, wstrz�sane obaw� o los �upionej i palonej Ojczyzny a jednocze�nie
rzucane i zalewane wci��, niby szczapy rozbitego okr�tu, potwornymi
' wichr zyskami krwawej rosyjskiej burzy, wstr�tnej i obcej Polakom...
Ma�a ksi��eczka pana Melchiora Wa�kowicza daje kr�ciuchne i wstrze-
mi�liwe opisy tych prze�y� strace�czych. S� to niezmiernie �ywe obrazy
os�b i zdarze� skupiaj�cych w sobie nieraz charakterystyk� ca�ych okres�w.
Dzi�ki przenikaj�cemu je gor�cemu uczuciu, bezwzgl�dnej szczero�ci, pros-
tocie, prawdzie oraz �wietnej barwno�ci stylu, opowiadania te, pomimo ich
[przyp. red.:] W wydaniu I z 1923 r. przed opowiadaniem, zatytu�owanym W noc. z
21 na
22 maja zamie�ci� Wa�kowicz nast�puj�cy tekst:
"Pierwszy Korpus Wschodni - zwany popularnie Korpusem genera�a Dowbora - zacz��
formowa�
si� jesieni� roku 1917 w my�l uchwal og�lnego zjazdu wojskowych Polak�w - jako
zacz�tek polskich
sil zbrojnych, maj�cych skupi� wszystkich polskich �o�nierzy. Formacja ta,
tworzona w imi�
politycznego has�a - czynnej walki po stronie koalicji przeciw Niemcom -
�ci�gn�a na siebie
bolszewickie zamachy. Tam� walkom polsko-bolszewickim, kt�re w styczniu i lutym
1918 przeis-
toczy�y si� w regularn� wojn�, po�o�y�o wkroczenie Niemc�w, z kt�rymi genera�
Dowbor podpisa�
umow�, gwarantuj�c� Korpusowi okre�lone terytorium w wid�ach Dniepru i Berezyny,
jako baz�
postoju i wy�ywienia pod w�asnym, polskim, cywilnym zarz�dem. T� idyll� bez
przysz�o�ci zako�czy�,
jak nietrudno by�o przewidzie�, niemiecki rozkaz rozbrojenia, ubrany w form�
"umowy" z genera�em
Dowborem z dnia 21 maja roku 1918, na kt�rej podstawie Korpus sta� si� sk�adow�
cz�ci� 10. Armii
niemieckiej."
7
szkicowo�ci, robi� silne wra�enie. Ka�de z nich mo�e by� rozwini�te
w powie�� lub dramat. Ka�de z nich budzi na przemian b�l, dum� lub wstyd...
I, zaiste, miejscami to ju� nie "Strz�py" ma�o znanej "Epopei", lecz
s� to strz�py naszych w�asnych serc, ociekaj�cych jeszcze �yw� krwi�,
omywanych �zami �alu po cieniach tych, co si� zha�bili lub na wieki odeszli
w za�wiaty... Ca�a skala bojowej duszy polskiej odbita w tych opowiadaniach,
poczynaj�c od zuchwa�o�ci i geniuszu nowych Kircholm�w, a� po niziny
Pilawc�w i ��tych W�d... Niekt�re sceny s� jak gdyby wiern� kopi� obraz�w
z trzydziestego roku... Do�� przeczyta� karty - opisuj�ce szare szeregi
�o�nierzy, oczekuj�cych wytrwa�e a nadaremnie, w noc ciemn� i zimn�
z broni� u nogi na rozkaz walki z Niemcami... Do�� w�y� si� nieuprzedzonym
sercem w samob�jstwo porucznika Gielniewskiego, do�� wnikn�� w znaczenie
fatalnego zawahania si� �wczesnego Kordiana, pu�kownika Bartny, do��
pos�ucha� kazuistyki niekt�rych wodz�w i oficer�w, aby zrozumie� jak blisk�
jest w swej psychologii kapitulacja Korpusu genera�a Dowbora-Mu�nickiego
do oddania, pe�nej gor�czkowej bojowo�ci. Warszawy Moskalom w 1831
roku przez genera�a Krukowieckiego...
Sta�o si�... Nie wyzyskano momentu, nie "kopni�to w szklany dzwon
niewoli nad Polsk�", nie napadni�to w chwili decyduj�cej dla los�w �wiata
"na chybki, w�t�y, rozci�gni�ty od morza do morza front landwery
niemieckiej"! (s. 71).
Jak�e inaczej wygl�da�yby w�wczas punkty Traktatu Wersalskiego,
tycz�ce si� Polski!... Oszcz�dzono by Ojczy�nie morza krwi, cierpie�
i bolesnych wysi�k�w...
I... nie mia�by czelno�ci pastor niemiecki w kazaniu nad Berezyn�
powiedzie� o rozbrojonym korpusie, �e "to byli �o�nierze, kt�rzy nie mieli
honoru"! (s. 97).
Stafo si�!... Sp�on�a na marne �miertelna ofiarno�� prostych dusz
�o�nierskich, pozostawiaj�c jeno przykry czad marnych marno�ci przy-
krytych wielko�ci�... tytu�u!
Takie wspomnienia d�ugo pal�, niby nie zas�u�ony policzek, oblicze tych
"innych", umiej�cych ceni� na �wiecie "inne" rzeczy ponad �ycie i dobrobyt,
kt�rych sylwetki autor r�wnie� w tej samej ksi��ce podaje...
Wieczny dramat ludzkiego wsp�ycia!
WAC�AW S IERO SZEWSKI
26 kwietnia 1923 r.
PRZEDMOWA
Do tego trzeciego wydania, ukazuj�cego si� w dwana�cie lat po pierwszym
i w osiem lat po drugim, doda�em trzy nast�puj�ce opowiadania:
Zwi�zek Broni, Ostatnie s�owo i Rozkoszna pa�a.
Ostatnie s�owo mog�em zamie�ci� dzi�ki uprzejmo�ci pani Natalii
W�och�wny, kt�ra je znalaz�a w papierach po �p. Czes�awie Zawistowskim.
Rozkoszn� pa�� zamieszczam w tej ksi��ce z najwy�sz� niech�ci�: my�l�
jednak, �e troska o poziom ksi��ki' winna ust�pi� przed obowi�zkiem
poinformowania czytelnika, kt�ry czytaj�c o psychologii zwi�zkowc�w,
powinien zajrze� i w psychologi�, z kt�r� zwi�zkowcy walczyli.
Wreszcie opowiadanie Zwi�zek Broni sta�o si� dla samego autora
niespodziank�. By�o zacz�te jako przedmowa do 3. wydania tej 'ksi��ki,
a rozros�o si� w oddzielny rozdzia� Strz�p�w epopei. Wida� najwa�niejsze
rzeczy jest m�wi� najtrudniej i wida� wymagaj� perspektywy lat. Jestem
wzruszony, my�l�c o tych cichych i nieznanych ludziach, kt�rzy pracowali
ze Zwi�zkiem Broni, i kt�rym dane by�o w pewnej chwili dziej�w pochwyci�
z r�k legionowych sztafet�.
Panu majorowi Wac�awowi Lipi�skimu dzi�kuj� za przypisy.
MELCHIOR WANKOWICZ
POLEG�YM
ZWI�ZKU BRONI I
POW-^ WSCH�D
I. LEGIONOWA SZTAFETA
OPOWIADANIE PASIKA1
Pami�ci W�ADYS�AWA PASIKA
strzelca II Brygady Karpackiej 2. Pu�ku 10. Kompanii, w Korpusie
genera�a Dowhora strzelca 12. Pu�ku oddzia�u karabin�w maszyno-
wych jucznych, wreszcie �o�nierza Polski Niepodleg�ej, poleg�ego
w walkach z Czechami na �l�sku w roku 1919
By�o to w zawianych �niegami barakach Jelni - w miejscu postoju
3. Dywizji genera�a Iwaszkiewicza, w pocz�tku 1918 roku.
Przyjecha�em, by stara� si� pchn�� do marszu w�r�d walk t� dywizj�.2
Zadanie by�o wielkie, a garstka nas, zwi�zkowc�w, wobec niego mizerna.
Snuli�my si� w g��bokich �niegach, mi�dzy drewnianymi barakami,
w kt�rych by�y porozrzucane kompanie.
Z dnia na dzie� oczekiwano, �e si�y bolszewickie zlikwiduj� to ca�e
"wojsko".
Uwa�ali�my si� za �o�nierzy, ale czuli�my si� raczej jak zapad�e
w �niegi stadko kuropatw. Ka�da sobie do�ek wygrzebie, g��wkami dla
ciep�a zwr�c� si� do �rodka i w Bogu maj� nadziej�, �e je jastrz�b
przeoczy.
W tej kuropatwiej psychice marzyli�my o prawdziwych �o�nierzach
- legionistach, kt�rzy pono wkroczyli do Kr�lestwa, nios�c w r�kach
siod�a.
I w�wczas, kiedy stali�my przed najci�szymi zadaniami - ujrzeli�-
my �ywego legionist�, kt�ry z jeniectwa rosyjskiego do 3. Dywizji
uciek�.
W�adys�aw Pasik, eks-legun, jeniec rosyjski, typ dwudziestoletniego
osi�ka wiejskiego (z Grabin pod Tarnopolem by� rodem), zawita� do
ciemnej kancelaryjki pu�kowej i rozgada� si�:
Przypisami (L.) zaopatrzy� major Wac�aw Lipi�ski (przyp. z cyfr� - autora).
Patrz w tej ksi��ce opowiadanie pt.: Zwi�zek Broni.
12
- W ksi��kach, co je pan czyta� o legionach, nic, wida�, o bitwie pod
Czerniowcami nie ma1. Tam to dopiero by�o ci�ko!
Cofali my si� z Bessarabii, spod Dobranocy wsi. Madziary, bestie,
Rusa pu�cili... By� Trojanowski z nami i Januszajtis i Roj�2... Parli nas
ze Sadog�ry za Prut nazad. A za Prutem, lewy brzeg jego obsadzaj�c,
mieli my zaj�� Lisi� G�r�.
Ledwie my ku Prutowi zeszli, a� tu most, co na tamten brzeg ku
Czerniowcom wiedzie, Rosjanie g�sto kulkami kryj� i ju� od niego rychtyk
ich piechota i kozaki wal�.
Wi�c my - w bok, na prawo. Drog�, co wzd�u� Prutu idzie, odchodzi�
my pocz�li ku drugiemu mostowi, o osiem kilometr�w. Ten jednak
Austriacy przed samym nosem nam wysadzili w ucieczce. Skot�owa�y si�,
zam�ci�y dwa pu�ki nasze. Moskal ju� nas ze wszystkich stron otoczy�.
Artyleria wali w nas jak w b�r i zdrowo kruszy. Piechota p�kolem idzie,
�ciskaj�, juchy, p�tl�, a tylko Prut nas od Lisiej G�ry przegradza.
Pozeskakiwali my pod brzeg stromy - zas�ony szuka� od strza��w.
A tu artyleria ziemi� czarn� rwie i brzeg �amie, we wod� pociski bij�, a�e
si� do dna za ka�dym razem ta woda rozwiera.
Skot�owa�y si�, zamiesza�y pu�ki. Roj� nawet, pu�kownik, g�ow� straci�.
By�y tam dwa cz�na spore uwi�zane u brzega. W te cz�na po czterdziestu
�o�nierzy wsiad�o i ku brzegowi przeciwnemu przepycha� si� j�li. Nurt
ich czarny porwa�, zakr�ci�, pocisk�w par� leje rozwar�o, �e si� tylko raz
i drugi chybn�li i ku dnu poszli...
Wp�aw te� wielu rzuca�o si�, w wirze bystrym gin�c.
W tej godzinie ostatniej doktor Bobrowski, szabl� z pochwy wyrwaw-
szy, krzykn��: "Ch�opcy! za ten sztandar, kt�ry tutaj widzicie! Za t�
Naj�wi�tsz� Matk� Bosk�, za Or�a, co na nim!" I jak skoczy! My za nim.
A ju� kozacy swoje sotnie w szyku pu�cili na zgniecenie nas ostateczne.
Poszli�my na bagnety. Siedemdziesi�ciu naszych pad�o, ale�my odsun�li
p�tl�. A tu ch�opcy z drugiego brzegu br�d wskazuj� i tyczki stawiaj�.
Ale raz jeszcze trzeba by�o spod brzegu wychyn�� i na bagnety i��.
Take�my ich trzymali, a�e�my do ostatniego br�d przeszli.
�eby nie doktor Bobrowski, ju� by onych dw�ch pu�k�w naszych
nie by�o.
Pod t� Lisi� G�r�, to my si� ma�o wiele przepierali tam z Rosjanami.
Chodzili my na nich nocn� wycieczk�, ale czterech z�apali i powiesili kozacy.
I po siedmiu wi�kszych bojach, w czerwcu, stan�li�my pod Rokitn�.
Pozycja nasza wyci�gn�a si� w dwa kilometry frontu. Dwa one kilometry
' Mowa o bitwie II Brygady Legion�w w rejonie Ko�omyi, na linii Czemiawki-
Dobronocy,
stoczonej 10 maja 1915 r. (L.).
^ Relacja biedna. R^ja by� ju� w�wczas w Piotrkowie, gdzie organizowa� 4 p.p.
Legion�w (L.).
13
szed� okop lekki, p�yciuchny, nie do kl�czenia nawet, w trawie bujnej
ca�kiem ukryty. Przed nim step rozleg�y, trawy tam a� po kra�ce sine,
gdzie� w czerwcowym s�o�cu rozko�ysane.
W te tedy okopy w pierwsz� lini� �ci�gn�li my wszystkie nasze
maszynowe karabiny. Dziesi�� ich by�o.
Czekali my.
I w jasny dzie� pocz�li wrogi jak mrowie jakie, jak szara�cza, i��.
Sznur po sznurze, jak ma�e mr�wki, ciemne punkty przebiega�y z dala,
zbli�a�y si�, ros�y. Przebiegn� i padn�. Zn�w wznosz� si�, p�dz� ku nam
i zapadaj�. A za nimi w trop nowi i nowi. �wie�e si�y. Ju� rozr�nisz
postacie na czele biegn�cych. Oficer�w wida� na przedzie. Zapadaj�. A za
nimi nowe mrowia. Jakby z ka�dej trawy ruski wojak si� rodzi�. I jakby
ca�a trawa na nas sun�a.
Nasza linia milcza�a. Rosjanie bez okopywania si�, bez przypadania
ju� niemal, ci�gle szli i szli. Ju� s�ycha� g�uchy tupot przebiegaj�cych.
A� doszli na krok�w sto pi��dziesi�t. Naraz za�mia�y si� wtedy kulomioty
z trawy, ze stepu. Niby wicher po nim poszed�. Pad�o wszystko, wtuli�o
si� w traw�. Dopiero wtedy nasze maszynki dalej po polu przechadza�
si�, a przebiera�. R�wno, kwadratami kosi�y one ��k� na czysto, a z nas
karabinu nikt nie tkn�� nawet. Jeno�my patrzyli. I co kt�ry wr�g wzniesie
g�ow�, ju� ci go skosz�. Tak do nogi sze�� pu�k�w rosyjskich u�o�ono
w tym stepie. Posz�y nowe ataki za�arte i wr�g jeszcze cztery pu�ki
pokotem kulomiotom naszym z�o�y� w ofierze, bo kraniec stepu hen coraz
to nowe mrowie s�a� na nas.
A� zesz�a noc czarna i smolista, jak besarabski czarnoziem. A� duszno
by�o w powietrzu i straszno w tych p�yciutkich okopach u skraju oceanu
trup�w i rannych. Zda si�, �e tam co� roi�o si� i mrowi�o w ciemno�ci
i sen nie bra� �adnego z nas tej nocy.
I wida� nie pr�no. Sotnie spieszone kozackie w�r�d korytarz�w
trupich w ow� noc ciemn� dope�z�y a� pod okopy nasze strzeleckie.
Wychyn�li z nocy o pi�tna�cie krok�w przed nami, jak czarty czarne.
Drgn�o co� w piersi, zda si� serce skoczy�o pod gard�o i w d� szarpn�o.
Nime� si� obejrza�, ju� ci� nogi pr�ne za okop skurczem jednym rzuci�y,
a d�onie wraz bagnet �lepym razem w g�szcz pchn�y. Zderzyli my si�
bagnet w bagnet i od okop�w kozak�w wstecz pchn�li.
Ale nie t� tylko niespodziank� gotowa� Rusek.
Od lewej r�ki by� tam kurhanek niedu�y, w step wros�y. Tam nocy
owej, korzystaj�c z czynionego z kozakami gwa�tu, wr�g milczkiem
armatk� polow� wtoczy�. To �cierwo, skoro �wit nasta�, bi� celnie po nas
pocz�o, by�a bowiem owa armata o tysi�c krok�w od nas, nie dalej. Raz
wyr�nie w okop, �e kilku ch�opa pobije i roztr�ci, raz w lasek pobocz za
okopem, gdzie sta� sztab pu�ku. Raz w nas, raz w lasek. A tak celnie jucha
14
bije, �e �adnej cierpliwo�ci nie ma. Januszajtisowi pu�kownikowi, co
�niadanie w�a�nie jad�, straw� wyrzuci�o, z ziemi� zmiesza�o, pu�kow-
nikowi w g�ow� desk� jak�� czy polanem stukn�o. Wychodzi przed
cha�up� z�y - klnie armaty. Patrzy: Austriak! z armatami jad�, rozbija�
tego szkodnika. Poje�dzi�y, pokr�ci�y si�, zabrz�cza�y po nich szrapnele.
"Przykrycia nie ma" - prawi� i... zuruck". Januszajtis g�odny i z�y, klnie
austriackiego kapitana, co mu wycieczk� radzi.
Ale naszym si� spodoba�o. Wyskoczy� chor��y - o pozwolenie prosi.
Dobra� nas czterech - na ochotnika. Jeno �ywcem przykaza� Januszajtis
bra�, �e to, prawi: "�niadanie mi zepsuli, gada� z nimi sam chc�".
Poszli�my w pi�ciu, boczkiem, a traw�. Ujrzeli ju� nas z bliska Rusy,
a by�o ich kilkunastu i szkapy na gwa�t dalej�e wprz�ga�. Tedy my salw�
po koniach, pomni, aby ludzi �ywcem, w niewol�.
Zatrajkotali do nas z rewolwer�w artylerzy�ci, ale nied�ugo tego.
Skoczyli�my na bagnety, oni zasi�, szabel dostawszy, nie poddaj� si�. A�e
nam dziwno si� zrobi�o, bo cho� ich kilkunastu, zawsze to bagnety u nas,
a przy tym nie ruski to zwyczaj nie podda� si�. A oni tymczasem widzieli,
�e od ty�u nam piechota zachodzi i przewlekali.
Bili�my si� tak, nic nie wiedz�c, minut dwadzie�cia i u�o�yli ju� dw�ch
artylerzyst�w, a� tu nagle si�a wielka z ty�u skoczy�a i "Zdajsici*1"1'1
krzycz�.
Jeden da� d�ba, ale go ustrzelili na miejscu. Nas za� otoczyli, ku swoim
p�dz�.
Upa� by� du�y. Pozdejmowali my maciej�wki, �e to gor�co niby i ka�dy
rogi czapki za brzegi ugi�� - do Austriaka si� upodobniaj�c.
Wiedli nas mi�dzy tabory i kuchnie, mi�dzy pa�atki lazaretowe.
Zewsz�d t�um rozw�cieczony na nas par�, "�mier�" krzycz�c. Jak�e to!
Ich dziesi��, dwana�cie pu�k�w tam w stepie ziemi� gryz�o, a nas czterech
- ot ca�a zdobycz! I ranni, zw�aszcza z noszy, z tapczan�w, ku nam
wyci�gali pi�ci i kl�li, zdrowych przeciw nam judz�c.
Z tak� muzyk� do pu�kownika my doszli. Pu�kownik t�gi, ogromny.
Ujrza� nas, nap�cznia� krwi�: "Wy legioni�ci." - "Nie, my pu�k
austriacki." - "��ecie, to strzelcy w pierwszej linii stali. WieriowokF**"
Przynie�li sznury. Przypomnieli�my wisielc�w - onych czterech, dob-
rych koleg�w spod Lisiej G�ry. A� tu doktor jaki�, cz�owiek starszy,
idzie. "Co robisz, pu�kowniku, to� Austriacy!" I naraz do nas po polsku
zagaduje. Bierze papiery nasze, w kt�rych jak byk stoi, jako �e�my strzelce
polskie tego i tego pu�ku. A doktor nic, jeno w g�os r�nie po niemiecku,
czytaj�c niby: "Kaiser-K�nigliche Regiment...,****"
Z powrotem.
"Poddajcie si�"
Sznur�w, powroz�w!
Cesarsko-Kr�lewski Pu�k...
15
Dopiero kaza� pu�kownik powrozy precz wzi��, a nas pyta� pocznie,
gdzie i co i jak wojska stoj� i do genera�a wys�a�. Tam w sztabie
chor��y nasz, co spod Przemy�la by� i po rusi�sku potrafi�, nap�dz-
lowa�1 mu dziw�w: �e Austriak! za laskiem od trzech dni pozycj� pod
ci�kie dzia�a betonuj�, �e nasze dwa pu�ki dwie dywizje austriackie
zast�pi�y, �e nasze ch�opy odeszli i stoj� tam i tam (a tam sta� stary
landszturm). Genera� taki by� rad, a� sapa� i po trzy ruble kaza� nam
wszystkim da�. *
P�dzili nas potem dwa dni do stacji Mama�yga, k�sa chleba nie
dawszy. Z Mama�ygi pojechali�my do Kijowa, te� bez strawy nijakiej.
Zegarek na r�cem mia�, co go nie potrafili zagrabi�, bom go pod
r�kaw wci�gn��. Tom go teraz za p� bochenka chleba konwojnemu
odda�.
W Kijowie spali my na piachu, co a� si� podnosi� od wsz�w. Wydzielili
nas w transport trzystu je�c�w. W�gry tam by�y i Czechy i Niemce
- Polak�w ma�o. My czterej legioni�ci dali�my sobie s�owo, �e je�li okopy
ka�� kopa�, czy inne co takiego na froncie - nie zgodzim si�. A inni te�
s�owo dali i za jedno i�� przyrzekli.
Wy�adowali nas we wsi Filimony grodzie�skiej guberni i w stodole
zamkn�li. A rankiem drugiego dnia w pole pognali, rozdali �opaty i kazali
kopa�.
A tu stu dwudziestu pieszych konwojnych i czterdziestu kozak�w. Ale
my nie chcieli. Saperski oficer po naszego kapitana pos�a�, co nad nami,
je�cami, by�. Ten kolejno nas bra� kaza� i obija� kozakom. A� kiedy do
�smego doszli, feldfebel to by�, Rusin: "Wszyscy b�dziem robi� - po-
wiada. - To ci czterej - powiada - co nas nabuntowali" - i na nas
ukazuje.
Chwyci�y nas kozaki i w male�ki ciasny chlewik rzucili.
Le�ym dzie� ca�y bez jad�a i wody. Na swoj� potrzeb� nawet nie
puszczaj� i pies kulawy nie zajrzy.
Przele�eli my tak dzie� i noc ca��, a� na drugi dzie�, ko�o po�udnia,
dopiero s�yszym - g�osy niemieckie s�ycha� - je�c�w gdzie� ko�o naszego
chlewka prowadz�.
Tedy my zrozumieli, �e co� b�dzie. Rozwar� kozak drzwi, stan��
w nich, za nim inni. Wzi�li nas pomi�dzy siebie i powiedli.
Na zielonej ��ce ju� je�cy stali w kr�g. Wko�o nich konw�j i kozacy
na koniach. W �rodku kapitan z papierem w r�ku.
Odczyta�, �e wypada na nas po dwadzie�cia pi�� raz�w nahajem. Prosili
si� kozaki, �e nie chc� bi�. Ochotnik�w wywo�a�. Wyst�pi�o dw�ch i pi�ciu
Serb�w-je�c�w, ch�op�w jak byki, do trzymania.
' Nak�ama�
16
Od pierwszych uderze� krew trys�a. Koniec nahaja cia�o rwie i jak
ogniem pra�y. A potem to ju� nie bola�o nic. Jeno ci�o si� robi�o od krwi
i w butach pe�no, jakby� wody nabra�.
Zwalili nas potem do tego chlewa na gn�j. Rusza� my si� nie mogli,
bo krwi sporo zesz�o, a szmaty przykrzep�y i co� si� krzyn� d�wign��, to
jakby� dar� cia�o.
I nie jedli my ju� drugi dzie� nic.
Wraz zajrza� ku nam jaki� sanitariusz. "Czekajcie" - powiada po
polsku i �eb cofn��.
Nie przesz�o dw�ch godzin, a� rozwieraj� si� drzwi i wpada doktor
wojskowy. M�ody i Polak. Sanitariusz ten mu telefonowa� do Grodna.
Doktor ten zaraz nas do powozu kaza� bra�. Przylecia� kapitan. Co
mu doktor rzek�, nie wiem, bom niewiele co wtedy po rosyjsku rozumia�.
Ale a� za szabl� chwyta�. Zaczerwienia� kapitan i zmilk� i ust�pi�.
Trzy miesi�ce le�eli my w Grodnie, w szpitalu. Wy�ej czterdzie�ci
stopni gor�czki my mieli, bo gn�j w rany wszed� i ogni�.
A� wreszcie wypu�cili zdrowych koleg�w i mnie, ale ka�dego w inn�
stron� rozegnali i nie wiem ju� co z nimi.
A mnie pchn�li do Mikielewszczyzny wsi, do tego� kapitana. Kopa�em
ju� okopy - c� robi�...
Pocz�li Niemcy prze�. Koleje, szosy zawalone wojskiem i wygna�cami.
Nas, je�c�w, w hordy ogromne sp�dzili i pieszo na Mi�sk, Smole�sk,
stamt�d za D�wi�sk, a potem znowu z powrotem do mi�skiej guberni
gnali.
Szli my tak, jedena�cie tysi�cy je�c�w, polami i r�yskami bez strawy
�adnej, bo nie wydano nam nic zupe�nie. Szli my tak miesi�c. Gdzie si�
jakie kartoflisko trafi�o, to�my upadali, jak te psy gryz�c si� ze sob�.
Ch�opy si� z fuzjami zasadzali, rz�dc� sprowadzali kozak�w. I bywa�o,
�e kozacy co si� r�n� ludzi nahajami po g�owach, sk�ra p�ka, krew p�ynie,
a my nic, nie zas�ania si� nawet �aden, jeno te ziemniaki z ziemi rwiemy.
I nikt tam nas nie mia� si�y wygoni�, nim pole puste ca�kiem nie zosta�o.
Z tej n�dzy i g�odu setki nas czerwonk�' mia�o i pobocz drogi niejeden
si� tam kulgal w bole�ciach i na wieczne odpocznienie zostawa�.
A� mi to psie �ycie ku gard�u podesz�o, �em nie m�g� sobie da� rady.
I �eby� tylko g��d. Ale to gnanie het, kiedy� co wiecz�r my�la�, �e miejsca,
co� je rano przemierza�, Niemiec ju� zaj��, a za nim nasi, te wypominki
- pokoju mi nie da�y.
Pami�tam, jak mnie wzi�li, my�la�em - nie mo�e to by�. Jasne by�o
po�udnie i d�� taki lekuchny wiatr. Sprowadzali mnie tak od tej armaty
z kurhanu, a tam o tysi�c krok�w nasz okop, gdyby na d�oni. Tom patrzy�
' Krwaw� dyzenteri�.
2 Strz�py epopei... I "7
w to miejsce, gdzie, wiedzia�em, siedzi m�j brat, co z nim my razem na
wojn� poszli. I my�la�em, �e to jakby na chwil� jedn� do Rusa odchodzim
i �e nie mo�e to by�, �e ju� ja nie strzelec i nie w kompanii swojej i �e
to si� nie stanie nic.
I w Kijowie potem, i w Filimonach, i we szpitalu, tom czu� jako�
ci�gle, �e niby wypadek jest, �e si� odmieni� musi.
A� kiedy pognali nas w rosyjski �wiat coraz dalej i dalej, co� si� we
mnie skr�ci�o i urwa�o. �e to ju� niepowr�t ostatni.
Pocz��em z kamratami radzi�. Bali si�. Ch�opaki byli dobre, spod
Lwowa, co je wr�g w niewol� w cywilu wzi��. Pomienia� jeden ze mn�
sw� przyodziewk� na m�j mundur niebieski.
Pod Dokszycami na �ciernisku my na noc zalegli. Konw�j pali� ognie
woko�o. Mi�dzy nimi miejsca czarne jak sadze, od ciemni nocnej. Ziemi�
wi�g�� przez ciemnie przepe�z�em. W lesiem, co �ciernisko grodzi�, na
sosn� wlaz� i czeka� �witania.
Nazajutrz gonitwy w kr�g posz�y. Telegramy pewno polecia�y, spra-
wki'. Tak dwa dni po lesiem si� tu�a�, wysun�� si� boj�c.
Trzeciego dnia by�o ju� po po�udniu, ku wsi si� posun��em pod
lasem. Cicha by�a i pusta, obgorza�a na po�y. Ludzi z niej dawno
wygnali.
Zobaczy�y mnie pl�druj�ce po polu kozaki: "Co� za jeden?" "Ja z tej
wsi." Pogna�y mnie do komendanta ze sob�.
Poszed�em po etapach, a� na trzecim etapie pu�kownik ka�e mi do
wojska i��. "Jako �e� ruski poddany" - prawi. O Bo�e! a przysi�ga nasza
strzelecka...
Zezna�em, ktom jest. Pchni�to mnie tedy wraz od etepu do etapu
dalej. A� na etapie �smym by� koniec. Dowiedli mnie do mojej dru�yny,
do tego� kapitana.
Kr�tkie by�o przywitanie. Znowu plag dwadzie�cia pi�� i zn�w lizanie
si� z ran.
A potem zn�w �ycie jenieckie. Zmienili dawnego kapitana, przyszed�
naczelnik nowy. Ten buty i bielizn� da�, bo to ju� stycze� by�,
a my boso, jeno w �achmanach i ga�ganach. Pierwsze buty i bielizn�
po siedmiu miesi�cach niewoli. Z dawnej koszuli strz�p jeno zosta�.
Latem tom w strumieniach przepiera�, teraz brud jeno jeden na
nas wszystkich by�, �e gdy� noc� r�k� si�gn�� na go�� pier�, lub
przejecha� po karku, pe�n� d�o� wsz�w mia�e�, �e� m�g� nimi, jak
zbo�em, sia�.
Karmi� te� lepiej nas pocz�li, piec �elazny w stodo�� wstawili.
Przehandlowali my zaraz buty z so�datami na gorsze, dop�aty ka�dy pi��,
Powiadomienia.
18
sze�� rubli wzi��. Z tych pierwszych pieni�dzy posz�a chciwo�� i granie
w karty.
Podoficer jeniec ci�gn�� bank przeciw mnie. W banku sze�� rubli sta�o.
Postawi� na ca�e sze�� rubli. A sam asa z r�kawa ci�gnie. Kolega mnie
tr�ca: "Widzisz, W�adek"? - powiada.
Jako� a� zamroczy�o mnie z tej gor�co�ci. Kocio�ek, co pobocz sta�,
chwyc� - i w �eb. Sk�r� mu jeno rozci��em, ale si� zjuszy� i krzyku narobi�.
Wpadli konwojni, zabrali mnie. Znowu� mi przys�dzili dwadzie�cia
pi��. Ale przez ubranie. I takem si� wierci� (mi�kko jako� trzymali), �e
dziewi�tna�cie mi tylko wlecia�o.
Od tego bicia, chocia�em si� nie po�o�y� i felczer jeno mnie opatrywa�,
zes�ab�em jako�. Doktor, �yd�wka jaka� w "sojuzie", by�a dla mnie
�yczliwa, wi�c wyprawili mnie do Kinieszmy, do obozu dla je�c�w.
Tam dwa miesi�ce za kucharza u je�c�w oficer�w by�em, nim nie
zwin�li obozu w Kinieszmie. Wyprawili mnie wtedy do Iwanowo-Woz-
niesie�ska na roboty z innymi je�cami. Na nas osiemdziesi�ciu dawali
tam dwa pudy kartofli i p� funta �oju dzie� w dzie�. Pr�cz tego na
ka�dego p� bochenka chleba i dziesi�� kopiejek dziennie (o ile pracowa�),
a trzy razy na tydzie� dziewi�� funt�w mi�sa z krowich g��w na
wszystkich.
Tak rok prze�y�em a� do ko�ca. A� szynel so�dacki dostawszy,
wyrwa�em si� i do dywizji dra�a da�em.
Stoi przede mn� w szarym szynelu, oczy siwe we mnie wpar� - jasne
oczy, jakby ten �wiat m�ki polskiej przeszed� mimo niego bokiem, a on
tak tu zawsze w Dywizji tkwi�. W�r na plecach poprawia, puszki konserw
brz�cz�.
- C� to, wyje�d�acie, Pasik?
- Jak�e, do Iwanowo-Wozniesie�ska komender�wk� dosta�em. Z po-
wrotem... Po je�c�w'.
Ten legionista by� jak sztafeta, kt�r� nam przys�ali nasi i dalecy - by
dalej nie��.
' Do Korpus�w Wschodnich werbowa�o si� ochotnik�w nie tylko z rozrastaj�cej si�
armii rosyjskiej,
ale i spo�r�d je�c�w-Polak�w.
V 19
WYPRAWA I �MIER�
PU�KOWNIKA MO�CICKIEG01
Pami�ci dow�dcy wyprawy
rotmistrza BRONIS�AWA ROMERA,
cz�onka Zwi�zku Broni, rozstrzelanego w drodze na Murma� nad
brzegiem Newy, w Powie�cu, dnia 23 wrze�nia roku 1918
Dzia�o si� to w szarych kazamatach bobruj skiej twierdzy, w dzie� �w,
d�d�ysty i ponury.
Zaciskaj�ce si� wilcze ko�o bolszewickie zmusza�o dow�dztwo do
szukania dr�g wyj�cia, w poczuciu odpowiedzialno�ci za Korpus.
Kazano nam, delegacji, ku Krajowi i��, o rad� i dyrektyw� pyta�, ku
w�adzy jedynej zza kordonu w Kraju widomej - ku Regencyjnej Radzie.
Pu�kownik Mo�cicki na czele stan��. Dalej szed� podporucznik Bisping
przedstawiciel Naczelnego Komitetu, chor��y Maruszewski, porucznik
�aboklicki i ja, �o�nierz - ziemianin z Bia�orusi.
2. i 3. szwadron porucznika Podhorskiego i podrotmistrza Romera
szed� za nami.
�mig�e szwadrony, w sze��dziesi�t szabel ka�dy, z dwoma filig-
ranowymi kulomiotami Louisa.
Sz�o wszystko lekko, sprawnie, bez juk�w zbytnich. W�zk�w kilka
pod��a�o jeno za nami, obroku i produkt�w troch� wioz�c.
Prawdziwy komunik to by�, zlatuj�cy w ost�py zbrojnych poleskich
wsi z twierdzy bobrujskiej, niby kobuz my�liwski z �owieckiego ��ku.
Wi�d� go wytrawny �o�nierz - podrotmistrz Bronis�aw Romer,
dow�dca 3. szwadronu Krechowieckich U�an�w.
Zwi�g�y i d�d�ysty by� ten lutowy poniedzia�ek naszego wyjazdu.
O�lizg�a szosa przewlekle po�yskiwa�a w zgaszonym �wietle dnia
i w oczy pr�szy� drobniutki, ledwie wyczuwalny kapu�niaczek.
' Opowiadanie wolontariusza Witolda Wa�kowicza, cz�onka delegacji Korpusu do
Rady Regencyj-
nej.
20
Omen�w nie brak�o... Przy wyje�dzie z koszar podporucznik 2.
szwadronu. Plater, pada z koniem i nog� �amie. Odes�any do twierdzy,
oddaje swego konia porucznikowi Bardzy�skiemu (z 3. szwadronu).
Zaraz na trzeciej za Bobrujskiem wior�cie - memento wojny, wyrwa
czarna i rozrzucone bale wysadzonego mostu.
Wysuwa si� porucznik Bardzy�ski, by zbada� przej�cie, zapada si�
z chrapni�ciem jego ko�, a je�dziec powstaje z wywichni�t� nog� i ubywa,
na wy jezdnym zaraz, drugi oficer.
I na trzeci szwadron "pad�o"...
Nie m�wi� nic do siebie "malowane dzieci", w szeregu cisza.
C� chcecie - �o�nierski los w r�ku Boga; ma on jednak swoje go�ce,
znaki z�e i dobre, omena �yczliwe, jak jasny len w s�oneczne po�udnie
i srogie a ponure, jak czarnej p�achty machni�cie przed oczy.
C� chcecie - walka to wiara, a wiara to uczucie i wyczucie.
Z�y i niesw�j jaki� jedzie przodem pu�kownik Mo�cicki. Niesko�czone
mi�siwo rozwi�g�ej szosy szkli si� pod nogami. I czarne wyrwy rozwarte
wysadzonych most�w szlak grodz�.
A� skr�camy wreszcie na boczne dr�ki polne. Znacie nasze bia�oruskie
dr�ki polne? Wije si� to i przepada, znaczne nieraz tylko Bogu i miej-
scowym ludziom, zn�w si� wy�ania w kontur wyra�niej szy i wiedzie w te
ost�py, tym szeregiem polan ogromnych, obrze�onych zawsze ze wszys-
tkich stron horyzontu obramowaniem las�w.
G�siego dr�k� tak� jad� u�ani. Gdy spojrzysz z zakr�tu - zda si�
wst�ga szara polem si� wije, pr��kiem amarantowym czapek po wierzchu
si� znacz�c. Tysi�c pod nim ko�skich n�g-macek, ponad nim szpaler
chor�giewek furkoce.
Uszli�my tego pierwszego dnia wiorst trzydzie�ci. Dzie� nast�pny
o czterdzie�ci wiorst zn�w w g��b kraju rzuci�.
Czterdzie�ci, pi��dziesi�t wiorst by� nasz zwyk�y przemarsz. Coraz
dalej za nami zostawa� Bobru j sk, coraz czarniej, coraz szczelniej otacza�
nas kr�g zwieraj�cych polany las�w.
Wsie milcza�y i by�y jak zastyg�e w konwencjonalnej ch�opskiej
pokorze.
Migiem znajdowa�o si� siano i mleko i chleb. Rotmistrza Romera
w tym by�a r�ka, a niezm�czone oko i kierownictwo czujne.
Galopem co dnia przed oddzia� sforowali si� kwatermistrze. W oka
mgnieniu rozbita, na kwatery podzielona wie� i na spotkanie z op�otk�w
wje�d�aj� wys�ani �o�nierze. Cicho i sprawnie ciemnymi wieczorami
zapadali�my na spoczynek. Jeden szwadron z jednego ko�ca wsi, drugi
z drugiego, a delegacja w �rodku, strze�ona wzmo�on� wart�.
I nie widzia�e� naczelnika ekspedycji, rotmistrza Romera, �pi�cym.
We dnie, czy w nocy, baczny na wszystko, jako stale b�d�cy na s�u�bie,
21
stale w czapie na g�owie, dusz� by� oddzia�u i m�zgiem kierowniczym
wyprawy.
Mnie los mniej odpowiedzialne stanowisko wyznaczy�. By�em kucha-
rzem delegacji i gospodarzem naszego podr�nego klubu (ordynans�w nie
mieli�my).
Z rzadka zdarza�y si� gratki kulinarne. Raz by� ni� kucharz fachowiec,
kt�ry si� znalaz� w jednej z wiosek i by� przez nas wyeksploatowany
nale�ycie. Raz - wieprz dopiero zabity w osadzie szlacheckiej.
Za� zwykle - konserwy mi�sne, w postaci przer�nej (to znaczy:
siedz�c, stoj�c, le��c), herbata i natychmiastowe spanie (pr�cz Romera).
A o sz�stej rano nast�pnego dnia pobudka, sz�sta i p� - siod�anie,
si�dma - wymarsz.
Wysforowuj� si� tedy naprz�d szpice, "oko" i ��czniki, dalej idzie
szwadron 2. lub 3., wedle kolejki, potem my - delegacja - i szwadron
zamykaj�cy.
Trafia raz, na drugi dzie� drogi, za H�uskiem, patrol boczny na
dw�r Daszkiewicz�w, kt�rych grabi� ch�opi, rozprasza rabusi�w. Wie�
tedy, kt�r��my po tym fakcie musieli przeje�d�a�, wita nas rykiem
- wyciem babskim i lamentem unisono. Nic podobnego w �yciu-m nie
s�ysza�.
Od jednog�o�nego zawodzenia a� powietrze w kr�g dr�a�o. My�la�by�,
�e dzwoni lamentem ka�dy ko�ek w p�ocie, ka�da belka sosnowa w poles-
kiej cha�upie. *
Szed� jednak nasz �o�nierz grzecznie, a potulnie, jeno okiem �ypa�, nie
rusza� nic.
Zakaz bowiem by�. Delegacj� wiedli. Kraj, lud - milcza� wci��. Ale
widzia�o si� znaki, �e kordon wojskowy coraz bli�ej.
Raz, a by�o to ku ko�cowi dnia, wynurzy�a si� przed nami wie�, niby
z bajki: ozierod�w' las, z�ocony po wierzchu blaskiem gasn�cego s�o�ca,
s�a� do�em po �niegu dziwnie spl�tany flores cieni, biegn�cy pod nogi
ko�skie. Spomi�dzy nich przybiega konno grupka u�an�w-kwatermist-
rz�w i wita nas, raportuj�c dow�dcy o poczynionych we wsi przygoto-
waniach ku rozkwaterowaniu wyprawy.
Innym zn�w razem, ze wsi, ku kt�rej doje�d�ali�my, sz�o rz�polenie
skrzypiec i jednostajny, nawrotny, monotonny, z�o�ony z paru tylko
takt�w zasadniczych, refren harmonii.
Wie� "spraula�a swad�bu".
' Wskutek wilgotnego klimatu na Bia�orusi powszechnie u�ywaj� do suszenia
koniczyny, wyki
itp. tak zwanych ozierod�w - wysokich na 4-5 metr�w s�upk�w, po��czonych d�ugimi
poprzecznymi
�erdziami, na kt�rych suszy si� sprz�t. Te ozierody, zwykle na gumnisku ka�dego
gospodarstwa
stoj�ce, w niekt�rych wsiach poleskich s� wsp�lne dla ca�ej wsi i zajmuj� du��
przestrze� pola przed
ni�, tworz�c d�ugie szpalery.
22
Wyszed� na �rodek drogi pan m�ody z mirtem u klapy. Wysypali si�
dru�bowie. Wzi�� si� m�ody pod boki. Bia�a papacha ze sk�rek zaj�czych,
bielak�w, na ty� g�owy zdarta.
"A kab �e was trasc�a mordowa�a, bur�uji proklatyje" - przemow�
wielce niego�cinn� poczyna. Bior� go u�ani pod pachy i porywaj�
z uroczysto�ci. Otrze�wia�y niebawem i wywieziony o wiorst kilkana�cie
za wie�, wraca do st�sknionej m�odej.
Teren zmienia si� coraz bardziej. Poczyna si� typowe Polesie. Pi�sz-
czyzna tu. Lasy wynios�e, czarne, gin� gdzie� bezpowrotnie. Polany
uprawne te�. Dziesi�tkami wiorst ci�gnie si� kar�owaty niskodrzew,
czepiaj�cy si� o poleszuck� tundr�.
Przed Sieniawk� namacujemy tor w�skotor�wki. Wzd�u� niej wszy-
wamy si� coraz g��biej i coraz g��biej w las. Na Brze��, ku Zachodowi...
A� kt�rego� dnia stan�li�my w maciupe�kim dworku - za�cianku,
uleg�ym w�r�d tych b�ot lesistych. Par� izb i stod�k� zape�nia zwa�
�pi�cych cia� - u�an na u�anie.
Delegacji dostaje si� honorowe miejsce - pod fortepianem. Jest to
niby szacowna arka przymierza zbiednia�ych szaraczk�w mi�dzy dawnymi
i nowymi laty. Dziwny sprz�t o paru po��k�ych klawiszach, niby resztki
z�b�w, dla kt�rych Filon, jedz�cy maliny, jest dotychczas realn� rzeczy-
wisto�ci�, a podnios�a "Priere d'une yierge"" jeszcze nie dosz�a zapewne
z dalekiego �wiata.
Biedny, stary klawikordzie! Mo�e dla ciebie ten u�an polski, �pi�cy
kamiennym snem pod twoim kad�ubem, jest realn� rzeczywisto�ci� dnia
powszedniego? Przespa�e� mo�e lata niewoli, �ni�c zakurzonymi strunami
sentymentalne, beztroskie piosenki prababek?
Tu dopad�y nas pierwsze gro�ne wie�ci. Zmylone naszym marszem
na H�usk, bolszewickie dow�dztwo zd��y�o ju� "wysoczy�" nas, wedle
bia�oruskiego my�liwskiego wyra�enia, w podsieniawskich bagnach i za-
komunikowano nam, �e eszelon wojskowy zostaje przerzucony ku nam
torem kolejowym.
Rusza dw�ch przebranych po ch�opsku u�an�w saneczkami na wywiad
g��boki.
Wracaj� z wiadomo�ciami pierwszorz�dnej wagi. Trzy wsie, dziel�ce
nas od frontu, mocno s� obsadzone przez si�y bolszewickie. Co gorsza,
w tropy nasze d��y podjazd konny bolszewicki, od trzech dni b�d�cy na
naszym �ladzie.
Meldunek ten przynosi Mrozi�ski, kr�py, zwi�z�y w sobie blondyn,
o siwych oczach. Roz�wietlaj� si� jako� te oczy i siwiej�, gdy
"Modlitwa dziewicy" - kompozycja na fortepian autorstwa Tekli B�darzewskiej
(1856),
rozpowszechniona na �wiecie w dziesi�tkach wyda� i najr�niejszych
transkrypcjach.
23
wyprostowany wywiadowca wys�uchuje lakonicznej, a tak cennej,
pochwa�y pu�kownika.
- Ku chwale Ojczyzny!' ...
Natychmiast te�, o drugiej w nocy, wyruszamy. O �wicie dajemy
wytchnienie koniom w sadybie jakiego� dzier�awcy. Ofiarowuje si� on
przeprowadzi� delegacj� przez kordon, ale uradzono razem ze szwad-
ronami a� do kordonu wojennego si� przebi�.
Popas�szy, ruszamy dalej. Przecinamy tor kolejowy, id�cy przez lasy.
D��y nim jaki� poci�g, ale "ujrzawszy" nas, cofa si� i ginie za dalekim
zakr�tem.
U�ani mocniej poprawiaj� si� w siod�ach.
Niebawem wynurzamy si� u wsi �opatycze. Przed nami obszerna
p�aszczyzna b�otnista, grobl� ubit� przeci�ta, kt�ra jest przed�u�eniem
naszej drogi.
Prostopadle do grobli tej idzie linia chat �opatyckich. Ulica g��wna
i jedyna wsi przecina drog� nasz� (przed�u�enie grobli) pod k�tem
prostym.
Ku tej wsi biegn� schylone szare figury �o�nierzy rosyjskich.
Tymczasem dwa czo�owe plutony pod komend� porucznika Dowgia��y
przesz�y ju� wie� - nie zaczepione ani jednym strza�em.
A� gdy w wie� w�ski �a�cuszek ��cznik�w wszed�, wszcz�� si� w niej
tumult.
Ze wsi wypada u�an z szabl� obna�on�:'
- Panie pu�kowniku - naszych z koni �ci�gaj�!
Jad�cy czo�em szwadron�w pu�kownik Mo�cicki i dow�dca szwadronu
Romer, konie ostrogami spi�li i w ulic� wsi wje�d�aj�, by sytuacj� zbada�.
- U�ani naprz�d! - wo�a do podrotmistrza Romera pu�kownik,
nerwowym ruchem szpicruty drog� przez wie� wskazuj�c.
Podrotmistrz Romer konia wp� do pu�kownika zwraca, by sprawdzi�,
czy dobrze dos�ysza�: czy w rzeczy samej ma on rzuci� szwadrony
�w konnym szyku w w�sk� uliczk� wsi, do kt�rej wje�d�a� pod k�tem
prostym, zaledwie pojedynczo b�d� zmuszeni atakuj�cy?
Tak, w rzeczy samej, pu�kownik tak chce...
B�ysn�a szabla w jaskrawym s�o�cu mro�nego poranka, �uk �wietlny
a gro�ny kre�l�c nad g�ow� rotmistrza, komenda w szwadrony wybiega:
"Lance do boju! Szable �aj!"...
I ruszy� podrotmistrz na czele najbli�ej b�d�cych u�an�w ulic�. Id�
w cwa�. Porucznik �ebkowski wysforowuje si� naprz�d.
Nikn� za domami wsi... A tam szalona si� zrywa strzelanina - trzask
karabin�w w�ciek�y wita walecznych garstk�...
' Przepisowa odpowied� �o�nierska w I Korpusie Wschodnim na podzi�kowanie
dow�dcy.
24
�ci�gaj� si�, zg�szczaj� w sobie szwadrony, lecz do wsi ju� w �lad za
swymi towarzyszami wej�� nie mog�: nie puszczaj� ich �wiszcz�ce wzd�u�
ulicy kule. Mus ka�e si� cofn�� pod przykrycie lasu - pu�kownik ku
temu daje znak. Dow�dca szwadronu, Podhorski, podaje komend�
i bez�adny w pierwszej chwili odwr�t zamienia w manewr wojskowy.
Zaczyna teraz przed oczy we wspomnieniu i�� szereg obraz�w.
Rozdrganych, b�yskawicowych, gin�cych szybciej ni� okiem si� da�y
ogarn��.
Ku galopuj�cym na las szwadronom wypada ze wsi podrotmistrz
Romer w towarzystwie jednego �o�nierza. Przelecia� wie� w koniec lewy,
a teraz jej prawym ko�cem wychyn��.
Zda si�, �e to jaki� mistyczny "krwawy m��" wojny. Ca�y prawy bok
jego, od czo�a, a� po ostrog� - w krwi (koniowi jego przestrzelono na
szyi arteri�, a krwi fontanna ubroczy�a je�d�ca).
Woko�o nas g�sto gwi�d�� kule. Jeden z u�an�w zrulowa�.
Dalej...
Wpadli�my z b�ota w skraj lasu rzadkiego, niskopiennego. Zamieszanie
si� robi. Cz�� zsiad�a ju� z koni. Na gwa�t jedni zdejmuj� karabiny,
innym w r�ku po�yskuj� jeszcze nie schowane w pochwy szable.
Przeciwnik strzela� nie przestaje.
Smuk�a posta� Podhorskiego w ko�uszku si� miga i g�os jego dono�ny:
"Drugi szwadron do mnie!" - biegnie przez las. Opodal Romer trzeci
szwadron zbiera. Bieganina. Jaki� u�an melduje romistrzowi Romerowi,
pr꿹c si� wed�ug wszelkich prawide�:
- Panie rotmistrzu, ko� pana rotmistrza zdycha!
U brzegu lasu Matusewicz ju� z Louisem si� pora. Wo�a rozpaczliwie
o talerze do kulomiot�w.
Jaroszewicz, t�gi drab, eks-marynarz, co to w Stanis�awowie kozac-
kiego oficera za grabie� by� usiek�, przez p� go przeci��, "nie strzyma�"
teraz w obozie, gdzie wi�zion by�, gor�czkuj�c sobie krzyn�. Przywl�k�
si� teraz, czarn� swoj� burk� kaukask� po �niegu znaczny i przystrzeliwuje
si� uwa�nie do szarych figur, majacz�cych w op�otkach wsi.
A� wyci�gn�� si�, na komend� porucznika Podhorskiego, u�a�skiej
sznur tyraliery poprzez polan� i przeci�� grobl�. Sam porucznik rozkaza�
mi do pu�kownika i�� z meldunkiem, �e "trzyma przepraw�".
Pu�kownika w lesie znajduj�, jak drobnymi kroczkami nerwowo
przebiega od k�py ku k�pie. Melduj� mu, co mi kazano.
- Gdzie Romer? - pada pytanie'. - Niech Podhorski cofa si� przez
las ku polanie.
' Rotmistrz Romer przez ten czas pobieg� do taboru, w kt�rym poczyna�a si�
panika i zdo�a� j�
u�mierzy�.
25
- Wedle rozkazu!...
Wracam na pole z rozkazem. Tam ju� zmilk�y wystrza�y. Le�y jeszcze
sznur u�an�w, ale ju� co kt�ry �mielszy, to si� podniesie lub przebiegnie.
Podchor��y spokojnie stoi wyprostowany, badaj�c przez lunet� wie�
i teren poza ni�.
Bokiem, chaszczami, luzaki przemycaj� konie. Melduj� porucznikowi
Podhorskiemu. Zawraca natychmiast i sam kieruje si� do lasu zda� spraw�
ze stanu rzeczy pu�kownikowi. Nudno poczyna si� robi�. Zawracam wi�c
ponownie w las, aby wyci�gn�� swego konia, kt�ry zagrz�z� w b�ocie. Ale
jest to zadanie nad si�y. Biedne stworzenie przy ka�dym wysi�ku jeszcze
g��biej si� zapada.
Przybiega u�an zdyszany z pro�b�, by pom�c prowadzi� rannego
Belin�. Wiedli go ju� staja� par� we dw�ch, ale ich si�y opad�y.
W lesie, o kilkaset krok�w, na k�pie stoi u�an, krwi� brocz�c. R�ce
rzuci� towarzyszowi na szyj� i obaj czekaj� pomocy. Z u�anem Lasockim
zast�pi�em zm�czonych i transportowali�my dalej rannego z k�py na k�p�
dobre p� godziny, a� do chaty samotnego dzier�awcy.
Po czym biegniemy "wyjrze� na �wiat Bo�y".
A tam w�a�nie dochodzi� do wsi pierwszy szereg tyraliery u�a�skiej.
Migiem stan�a w p�omieniach pierwsza z brzega stodo�a. Dalej jednak
pali� wzbroniono.
R�wno z ogniem, co wspi�� si� ponad s�omiane poszycie, z lasu gdzie�,
z ty�u za nami, rozleg� si� wyrazisty g�os tr�bki.
Zbi�rka!...
To rotmistrz Romer zestawi� tabor, zebra� rozproszonych po lesie
i zbi�rk� tr�bi� rozkaza�.
�ci�gaj� ze wsi u�ani rozpaleni, z wypiekami na twarzy, o rozgorza�ych
oczach, pe�nych �alu.
Wyje�d�a ze wsi troje sa� w kondukcie powolnym...
Wyprostowuj� si� postacie �o�nierskie, palce przywieraj� do daszka.
Ci�gnie majestat �mierci...
Pierwszego wioz� �ebkowskiego, podporucznika. Cia�o st�a�o na
mrozie w ruchu p�wygi�tym. Twarz ca�a w grub� mask� krwi skrzepni�tej
skuta, �e tylko w�s w krwawy sopel zmieniony si� znaczy. Wzrok szklisty,
zimny - nie odgadniesz, jak� my�l wzi�� ze sob� do grobu ostatni�.
Wioz� go cichego, gro�nego, zmilk�ego nagle. Co�, jak lekkie zdziwie-
nie podnosi ludziom brwi. Milcz�, spr�eni w ostatnim ho�dzie.
A pod szynelami szarymi �opocze bystre, niechwytne, �migaj�ce jak ptak
nocny bezszelestnym skrzyd�em, zdyszane pytanie: "To �ebkowski?!..."
W nast�pnych saniach, na wznak, twarz� ku niebu, wioz� Mrozi�-
skiego. Te� same siwe oczy rozwarte, co nocy ubieg�ej rozgorza�y na
pochwal� dow�dcy. Patrz� teraz w niebo spokojnie i niemrugliwie, tak
26
samo jasno, jak za �ycia. Zda si�, �e ob�oki przeci�gaj�ce g�r� odbijaj�
si� w nich - "Ku chwale Ojczyzny!"...
Ostatnich wioz�: �ledzia - ulubie�ca szwadronu, dzielnego towarzy-
sza - i poleg�ego z nim razem u�ana Sitarka.
Pr�cz tych w wiosce osun�o si� z koni dw�ch rannych. Uszli oni
�mierci, udaj�c martwych.
Cofa� si� trzeba wstecz, chc�c uj�� zaciskaj�cej si� p�tli bolszewickiej.
Przez las, zawracaj�c ze sob� spotkanych ch�op�w, by �ladu nie da�,
wracamy do tego� dzier�awcy, u kt�rego�my popasali o �wicie. Teraz ju�
nie chce on podj�� si� przeprowadzenia, t�umacz�c, �e wszystkie wsie s�
na nogach i czujno�� bolszewik�w wzmo�ona do ostatecznych granic.
Jedziemy dalej. Spotykamy dwunastu zb��kanych u�an�w - zostali oni
ostrzelani. Sze�ciu ich koleg�w wpad�o do niewoli. Pomykamy dalej.
Gdzie�, w lesie, nieustannie grzechocze kulomiot. Poczynaj� hucze�
armaty; okazuje si�, �e bij� w to miejsce, u skraju lasu �opatyckiego,
gdzie�my si�, chowaj�c od obstrza�u, spieszyli.
Nastr�j jest ponury.
Pomyka kniej� jeden szwadron, dalej wozy z rannymi i zabitymi,
szwadron drugi zamyka poch�d.
Nast�puje czarna i w�ciekle mro�na noc. Jest to druga bezsenna noc
pochodu.
Siedz�, przycupni�ty, na skraju sa� roz�o�ystych z rannymi (ko�
w bagnie zosta�), zda si�, �e ten poch�d w niesko�czono�� si� wyd�u�a.
Jest to uczucie tak kra�cowego wyczerpania, �e reaguje si� na wszystko
wszystkimi pi�ciu zmys�ami.
Wszystkimi porami sk�ry s�czy si� d�ugi jednostajny chrobot lodu
pod kopytami u�a�skich koni. Chrobot ten prze�ladowa� mnie p�niej,
przez ca�y czas pobytu mego w szpitalu w Baranowiczach.
W za�cianku Jasieniec wreszcie dostajemy dwie i p� godziny od-
poczynku. Tam, w kapliczce ma�ej, z�o�one zostaj� zw�oki trzech poleg-
�ych. Kartki im - z zapisem rang, nazwisk i daty �mierci - zostawiono
na piersiach, z pro�b� o ostatni� pos�ug�.
Trzeba by�o rusza�...
�ywo mi dot�d stoi w oczach scena przed wyruszeniem z Jasie�ca.
Na ��ku �pi�: pu�kownik Mo�cicki i podporucznik Bisping. Ostatni
umie�ci� nogi na por�czy ��ka.
Porucznik Podhorski przy stole, wygi�ty w pa��k, siedzi. Brod� o gard�
swojej "z�otej szabli'" wspar� i �pi snem ci�kim. Tu� obok Dowgia��o,
porucznik. Ten w pewnej chwili budzi si�, nag�ym i stanowczym ruchem
' Wysokie odznaczenie bojowe w armii rosyjskiej.
27
chwyta konserwy, zjada ca�� puszk� w najwy�szym po�piechu, jak
cz�owiek nie maj�cy chwili czasu do stracenia, i natychmiast zasypia.
Faworyt pu�ku - dzi� ju� nie�ywy.
Siniej� w pomroce strudzone �miertelnie twarze. W czapie, jak zwykle,
pochyla si� nad sto�em g�owa rotmistrza Romera. Pisze kartki klepsydry
- zwi�z�e, �o�nierskie, dla przypi�cia na piersi poleg�ym.
"Polegli..." - wywodzi o��wek. R�ka si� zatrzymuje. Rotmistrz
Romer �pi.
"�mierci� walecznych..." - m�wi o��wek dalej nadludzkim wysi�-
kiem. Opada g�owa. Sen zn�w ogarnia rotmistrza.
Sko�czone jednak zosta�o epitafium i ludzie stan�li na nogi.
Rzucili�my Jasieniec, dalej si� usuwaj�c od frontu.
W liliowych cieniach �witu zosta�a za nami kapliczka, zw�oki towa-
rzysz�w kryj�ca.
B�ogos�awione r�ce kobiece potem w opiek� ich wzi�y. Pani Obucho-
wiczowa z Rewie�skich, gdy s�u�ba si� rozbieg�a, sama do kaplicy d��y,
cia�a myje na wieczny spoczynek. Trumny im ka�e robi� tej formy, jak
ich zmrozi� mr�z, bo nie mieszcz� si� w trumn� zwyk�� cia�a pogi�te.
A kiedy rannego Belin� chce jej wyrwa� rozbestwiona t�uszcza, pani
Obuchowiczowa w�asn� piersi� przed bagnetami drog� zbirom grodzi,
nie bacz�c na dra�ni�cie, kt�rym j� jedno ze stalowych ��de� k�sa.
Rewie�skich to krew... �o�nierzy spod Somosierry.
W pewnej chwili zatrzymujemy si� na rozdro�u. Dow�dztwo nie mo�e
zorientowa� si� w drodze. Post�j. Zimno przejmuj�ce.
Z pi�tna�cie grup stara si� rozpali� ogniska. Zgrabia�e palce odmawiaj�
pos�usze�stwa, drzewa ogie� nie chwyta.
Nic z tego.
Wtedy to pewna liczba ludzi w szwadronach nogi odmra�a. Ulegam
temu losowi i ja.
Nasi ranni tylko �pi� wybornie, otuleni przepysznie. Gdzie� na jakim�
karczu wysypujemy ich wszystkich na ziemi� i z sercem zamar�ym d��ymy
z pomoc�.
Rankiem o godzinie si�dmej stajemy w zapad�ej le�nicz�wce Radziwi�-
�owskiej.
Zasypiamy natychmiast.
Nocy tej uszli�my pi��dziesi�t wiorst lasami po dniu boj�w i nocy
poprzedniej, sp�dzonej w marszu.
O godzinie dwunastej wstajemy. Pu�kownik Mo�cicki decyduje si�
przekrada� bez asysty szwadron�w. Przebieramy si�, jak kto mo�e.
Pu�kownik z waszecia, nieokre�lenie.
28
I o godzinie sz�stej wieczorem, cicho, w najwi�kszej tajemnicy, tylnym
wyj�ciem wymykamy si� w towarzystwie katolickiego ch�opa-przewod-
nika i dwu u�an�w.
I�� mieli�my na Dub, odleg�y o wiorst pi�tna�cie. By�o postanowione,
�e szwadrony te� natychmiast wyrusz� w dalsz� drog� powrotn�.
Zag��bili�my si� od razu w czarn� matni� lasu. Ciemno ju� by�o. Ju�
po dw�ch-trzech godzinach drogi zrozumieli�my, �e przewodnik b��dzi.
Rzucani to tu, to tam jego domys�ami, ko�ujemy noc ca�� po korzeniach
i wyrwach le�nych. Dzie� zastaje nas w dziewiczej g�uszy.
O godzinie sz�stej rano natykamy si� na jak�� rozgromion� sadyb�
i tam, rozgrzawszy konserwy, posilamy si� i odpoczywamy p�torej
godziny.
Nogi odmro�one dokuczaj� mi silnie.
Dalsza droga zn�w by�a pl�taniem si� bez�adnym w matni. Do samego
po�udnia nie natrafili�my na �lad �ywej istoty.
I na my�l, �e oto ju� szwadrony odesz�y, a my, jak �cigana zwierzyna,
b��dzimy w lasach, dziwnie niemi�o robi si� cz�owiekowi.
O pierwszej, niemal po dwudziestu czterech godzinach ko�owania,
wpadli�my na pierwsze �ywe istoty - ch�op�w wioz�cych siano. Ci nam
wskazali drog� na Dub. Pocz�li�my si� zbli�a� do niego ko�o godziny
trzeciej po po�udniu.
Poniewa� tak liczna nasza grupa mog�aby zwr�ci� uwag�, rozdzielamy
si�. Pu�kownik, chor��y Maruszewski i u�ani tworz� jedn� grup�, porucz-
nik �aboklicki, podporucznik Bisping i ja - drug�.
Pu�kownik z towarzyszami ginie nam niebawem z oczu.
Przed nami zaczyna rzedn�� las. To Dub.
Bez�adna strzelanina zrywa si� gdzie� z boku. Z g�szcza le�nego
wynurza si� ogromny drab, rudy, z rozes�an� po piersiach, jarz�c� jak
czerwone z�oto, brod�. Trzyma dubelt�wk� w r�ku.
Wiedzieli�my dobrze, �e wsie telefonicznie i telegrafem polowym
zmobilizowano, by �apa� delegacj�, o kt�rej ju� bolszewicy byli powia-
domieni.
Drab pyta nas o papiery.
Z bok�w wysypuje si� na polan� wi�cej ludzi uzbrojonych.
Moje notatki podr�ne, lakoniczne, pisane po polsku, gdzie notowa�em
skrz�tnie godziny postoj�w i wymarsz�w, wzburzaj� t�um strasznie.
Wyraz "Szpion!" gro�nie huczy i ko�o si� zacie�nia.
Dywersj� niespodziewan� robi przyprowadzenie z�apanego Marusze-
wskiego. Pu�kownika z nim nie ma...1
' Okaza�o si� potem, �e �cigany, roz��czy� si� z chor��ym Maruszewskim i w
strzelaninie, kt�r��my
s�yszeli, zosta� zabity.
29
Podporucznik Bisping, kt�ry zosta� w lesie, szukaj�c zgubionej r�kawi-
czki, wynurza si� teraz z lasu.
Ten ma jednak szcz�cie. Papiery pisarza urlopowanego lepiej jako�
trafiaj� do przekonania i puszczaj� go wolno. (Wpada potem na inny
kordon, kt�ry go aresztuje).
Nas wioz� do gminy (wo�osti), o wiorst pi�tna�cie odleg�ej.
Zsiadaj�c przy jakiej� przeprawie, kiedy�my si� znale�li chwil� razem,
postanowili�my nie tai� naszej misji, w nadziei, �e odstawi� nas wobec
tego do jakiej w�adzy wy�szej, z kt�r� �atwiej b�dzie rozmawia�.
W gminie stoi ju� mur ch�opstwa, rozgestykulowany, rozogniony.
Wci�gaj� nas do izby.
Orator jaki� poczyna podjudzaj�c� mow�. "Kontrrewolucja", "bur-
�uazja", "diemokratija", "rewolucja", uczone nazwy partii, zjazd�w
i sowdep�w - istna mieszanina s��w oklepanych, wytartych jak miedziaki,
�miertelnie nudnych na bruku miejskim, tu, w tym poleszuckim k�-
cie,splata si� w fantastyczny skr�t macek, kt�re, zda si�, ku gard�u pe�zn�.
T�um poczyna si� "rozko�ysywa�". Poczynaj� bi� naszego prze-
wodnika.
Jego j�kliwe zawodzenie, przypominaj�ce p�acz zagryzanego przez psy
zaj�ca, rozpala mas�.
- A Bo�eczka - j�czy biedaczysko. �up, lup - g�ucho wal� razy
�ci�ni�tych ku�ak�w.
- Aj rodnie�kije - wymadla si� zabijany Bia�oru�. I nic, jeno zn�w
razy zawzi�tych uderze�.
T�um dalszy jeno pokrzykuje i napiera naprz�d, najbli�si milcz�c, po
ch�opsku, jakby najci�sz� prac� pe�ni�c - bij�.
Kolej przychodzi na mnie.
Od razu otrzymuj� silny cios w twarz, za nim sypi� si� inne razy.
Zostaj� wywleczony do izby przyleg�ej. T�um powala mnie na ziemi�.
Otrzymuj� uderzenie w skro� kutym butem so�dackim. Dalej przestaj�
liczy� i reagowa�. �egnam si� i zaczynam gotowa� si� na �mier�.
I dziwnie my�li robi� si� r�wne i spokojne.
Pastwi�cy si� t�um jest niby za mg��. A w samym sobie wstaje jasne,
r�wne �wiat�o i wypromienia si� ku najbli�szym... Ku tym, kt�rych ju�
nie zobacz�.
W pewnej chwili (a teraz to, retrospektywnie odtwarzaj�c obrazy,
widz�), jaki� uralski kozak wyci�ga mnie z t�umu.
Snad� ma pos�uch.
Niewiele pami�tam. Izba czarna... B�yskawica z�oconeg