5674
Szczegóły |
Tytuł |
5674 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5674 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5674 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5674 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� Urban
Zmierzch
I Burza otoczy�a dw�r na Lednickim Ostrowiu ciemnym
p�aszczem poprzetykanym b�yskawicami. Deszcz rozmy� kontury
ostroko�u i stra�niczych wie�. Jedynie nerwowe ujadanie ps�w
�wiadczy�o, �e po�rodku jeziora wci�� istnieje wyspa.
��d� z kilkoma wojami g�ucho przybi�a do niewielkiej
przystani. Odg�os krok�w ni�s� si� chwil� po�r�d szumu
kropel i cich� wch�oni�ty przez nadci�gaj�c� z p�nocy mg��.
Zrezygnowani stra�nicy znieruchomieli na wie�ach, teraz
mogli jedynie s�ucha�.
Ziemomys� ch�on�� bij�ce z pieca ciep�o masuj�c zgrabia�e
d�onie. Ogie� b��dzi� z polana na polano, szumia� i trzaska�
z przyjemno�ci�, jak� sprawia niszczenie. Ksi��� odrzuci�
przemoczon� opo�cz� pod �cian� i usiad� na szerokiej �awie.
Wiatr zawy� przeci�gle, t�ocz�c powietrze do pieca, kt�ry
odpowiedzia� g�uchym pomrukiem. Buchn�y p�omienie
o�wietlaj�c wisz�c� na �cianie tarcz�. Ziemomys�a
zaintrygowa� czerwony blask, jakim zap�on�y stalowe �wieki.
We wszystkim wyczuwa� wr�b�; wola� nie zgadywa� - dobr� czy
z��.
Jedna z piastunek podesz�a cicho i po�o�y�a mu d�o� na
ramieniu. Drgn�� nie przyzwyczajony do poufa�o�ci.
- Co ty sobie... - chcia� j� zbeszta� i urwa�, s�ysz�c
zach�ystuj�cy si� krzyk.
S�u�ki rozst�pi�y si� pos�usznie. Ksi��� ogarn�� d�o�mi
ma�� pomarszczon� istot� i podni�s� syna wysoko pod powa��.
Niemowl� zacz�o bezw�adnie przebiera� nogami, krzycz�c
jeszcze dono�niej. Ziemomys� przycisn�� pierworodnego do
piersi i usiad� na brzegu �o�a, w kt�rym le�a�a �ona.
- Bardzo bola�o? - spyta� cicho, g�aszcz�c jej zroszone
potem, blade czo�o.
Dobroniega westchn�a g��boko i spu�ci�a powieki,
zawstydzona chwil� s�abo�ci.
Gwa�towny podmuch rozerwa� rybi p�cherz wpuszczaj�c do
izby odurzony wolno�ci� wiatr. Kaganek spad� z zydla gubi�c
po drodze p�omie�. Ziemomys� zerkn�� na syna. Dziecko
umilk�o i ksi�ciu wyda�o si�, �e male�stwo obserwuje s�u�ki
zas�aniaj�ce kocami okno.
- Odwa�ny ch�opak - mrukn�� nie zauwa�aj�c przera�enia w
g��bi niebieskich oczu.
Laskowiec zdj�� d�o� z ust noworodka i otar� ni� pot z
czo�a. Kaganek potr�ci� przypadkowo, ale tylko on o tym
wiedzia�. Ci zabobonni ludzie gotowi byli uzna� ka�dy
spadaj�cy przedmiot za z�� wr�b�. Na szcz�cie zd��y�
przywo�a� wiatr i uciszy� ma�ego.
- Starzej� si� - szepn��, st�paj�c tu� za plecani
ksi�cia.
Niemowl� owiane zimnym, wilgotnym powietrzem zn�w zacz�o
p�aka�. Ziemomys� zignorowa� biadania piastunki i zacz��
cicho nuci� bojow� pie�� rodu. Ksi�yc oszuka� w ko�cu
burzowe chmury i rozjarzy� wbity w ziemi� obur�czny miecz.
II Stanimir �cisn�� d�o�mi skronie i czeka�, a� b�l
ust�pi. �y�ka wypad�a mu z r�ki opryskuj�c kaftan polewk�.
Kowal odsun�� drewnian� misk� i wsta� od ledwo zacz�tego
posi�ku.
- Id� do ku�ni - wychrypia� nie patrz�c w stron� �ony.
M�ot wznosi� si� i opada� sypi�c iskry i nape�niaj�c
powietrze wibruj�cym odg�osem. Stanimir pracowa� jak w
transie, nie zauwa�a�, �e bry�a metalu pozostaje
bezkszta�tna �arz�c si� jedynie bia�ym �wiat�em. Kowal
odrzuci� nagle m�ot i skurczony, jakby ca�� si�� roztrwoni�
bezpowrotnie, powl�k� si� do izby.
Oparty o framug� Swaro�yc napr�y� cia�o czekaj�c, a�
zatrzeszcz� stawy. Jak zawsze po szybkiej podr�y czu� si�
nieswojo. Zrobi� dwa ostro�ne kroki i mrukn�� co� na temat
wypitego wiecz�r wcze�niej miodu. Narzuci� w ko�cu kaptur na
g�ow� i zag��bi� si� w lesie pod ku�ni�. Zmieszana z
zapachem igliwia wilgo� sprawi�a, �e zawr�t g�owy powr�ci�.
Zrobi� wi�c g��boki wdech. Czu� niepok�j, ledwie wyczuwalne
zak��cenie r�wnowagi.
- Wi�c i tu ju� dotar�e� - szepn��, krusz�c w d�oni
zesch�� papro�.
Laskowiec dysz�c ci�ko przedziera� si� przez wysokie
chaszcze. Dywan utkany z pr�chniej�cych ga��zi, krzak�w i
mchu zarywa� si� co chwila, wci�gaj�c po pas w�drowca.
Powalony piorunem buk sta� si� k�adk� ponad niewielkim
jarem, kt�rego dnem p�yn�� strumie�. Laskowca dzieli�o
zaledwie kilka krok�w od zwi�d�ej korony drzewa, gdy po
prostu po�lizgn�� si�. Le�a� zagrzebany w b�ocie i zesch�ych
li�ciach, a tu� obok s�oneczne smugi o�ywia�y wod� w
strumieniu. Chwil� zastanawia� si�, czy nie przywo�a�
p�anetnika, zrezygnowa� jednak, nie chc�c wzbudza� plotek na
temat swojej kondycji. Wsta� i oczy�ci� ubranie.
Swaro�yc obserwowa� mr�wki kr�c�ce si� po�r�d traw. Owady
ogarni�te na poz�r bezsensownym sza�em, pokrzykiwa�y na
siebie, ci�gn�y do gniazda gigantyczne �d�b�a. Znika�y w
jednej z dziur, by za chwil� pojawi� si� w drugiej i zn�w
wyrusza� na poszukiwania. Nerwowym zachowaniem przypomina�y
ludzi, by�y jednak od nich o wiele bardziej pracowite. Jedna
z mr�wek znalaz�a si� tu� ko�o stopy Swaro�yca. B�g
instynktownie podni�s� nog� i chwil� walczy� z ch�ci�
rozdeptania owada.
Na polanie nie by�o nikogo, wi�c zrezygnowany b�g po�o�y�
si� na trawie. Od pewnego czasu Laskowiec zacz�� by�
straszliwie niepunktualny. Swaro�yc przypuszcza�, �e dumny
starzec wci�� przemierza swe kr�lestwo pieszo. Poczu�
delikatne drgania mocy. Wsta�, zanim odziana w brunatno-
zielon� opo�cz� posta� wy�oni�a si� zza drzew.
- B�d� pozdrowiony, panie - Laskowiec sk�oni� si� nisko,
ale nie na tyle, by rozleg�o si� g�o�ne strzykni�cie w
kr�gos�upie.
- Witaj, le�ny przyjacielu. Czy wype�ni�e� zadanie?
- Tak, dziecko urodzi�o si� zdrowe. �aden w�pierz, zmora
ani strzyga nie pojawi�y si� w pobli�u.
- To dobrze.
Oczy Swaro�yca zmieni�y odcie� z czarnego na br�zowy.
Laskowiec czu� si� jak skazaniec w ostatniej chwili ocalony
spod katowskiego ostrza.
- B�dziesz strzeg� ch�opca w dzie� i w nocy. Nic z�ego
nie mo�e go spotka�. Wierz�, �e potrafisz go ochroni�.
- To moje lasy i tylko ty, panie, stoisz tutaj ponad mn�.
- Dobrze. Czas ju� na mnie.
- Panie, chcia�bym wiedzie�... - Laskowiec zamilk�,
zaniepokojony, czy powinien okazywa� ciekawo��.
Swaro�yc spojrza� mu prosto w oczy i ponagli� jednym
s�owem.
- S�ucham?
- Z zachodu przybywa coraz wi�cej stwor�w. Maj� ob��d w
oczach i mimo moich stara� gin� po kilku dniach. Czemu,
panie?
- Boisz si�?
Laskowiec nerwowo zdrapywa� b�oto z opo�czy.
- Tak. Czuj�, �e co� czai si� poza dwoma wielkimi
rzekami... - powiedzia� o wiele g�o�niej ni� zamierza�.
- I ja mam ci wyja�ni�, co to jest? Zrobi�bym to,
przyjacielu, ju� dawno, gdybym zna� ca�� prawd�.
Laskowiec cofn�� si� o krok.
- Nawet wy, panie, nie wiecie - wyszepta� przera�ony.
- Nie wiem, a mo�e nie rozumiem.
III Na Lednickim Ostrowiu ksi��� Ziemomys� ju� po raz
trzeci nuci� pie�� wojenn� trzymaj�c na r�kach
nowo narodzonego syna. Mieszko, Lestek, a teraz �cibor,
czego� wi�cej m�g�by pragn�� ojciec, a tym bardziej ksi���.
Najstarszy Mieszko dwa lata temu mia� postrzy�yny i teraz
wraz z bratem m�odszym o rok sp�dza� dnie na harcowaniu po
lasach. Osiwia�y ze zgryzot piastun nawet nie pr�bowa�
wyobrazi� sobie kary, jaka by go spotka�a, gdyby sta�o si�
co� ksi���cym synom. Wbijanie na pal, wydzieranie oczu czy
�wiartowanie by�o niczym w por�wnaniu z gniewem starego
ksi�cia.
Stoigniew by� jednak bystrym cz�owiekiem i pr�dko
zauwa�y�, �e los nier�wno podzieli� szcz�cie pomi�dzy dwu
braci. Kipi�cy energi�, nawet nie dra�ni�ty Mieszko musia�
cz�sto wo�a� o pomoc dla pokaleczonego w borze Lestka.
Stoigniew wiele razy wys�uchiwa� popl�tanych, dzieci�cych
wyja�nie�. To, �e duchy le�ne interesowa�y si� ksi���cym
synem wcale starego woja nie dziwi�o. Nie m�g� zrozumie�,
czemu roztacza�y nad nim opiek�.
Kilka dni przed letnim �wi�tem zmar�ych przywieziono na
Ostr�w par� tuzin�w beczek miodu. M�ody ksi��� oczywi�cie
wraz z bratem ogl�da� wy�adunek. Bartnik stacza� z wozu
czwart� beczk�, gdy niespodziewanie zachwia� si� i run�� na
drewnian� pochylni�. Ponad sze��set funt�w miodu g�adko
przetoczy�o si� po nim wt�aczaj�c do gard�a krzyk. Stoigniew
zacz�� biec. Rozpaczliwie zmusza� mi�nie do szybszej pracy
i po kilkunastu krokach poj��, �e nie zd��y. Beczka nieomal
wtoczy�a si� na os�upia�ego Mieszka, gdy nagle zaj�cza�a
g�o�no d�bowymi klepkami. Obr�cze pu�ci�y tocz�c si� w dwie
r�ne strony, a mi�d pop�yn�� bursztynowym strumieniem
unosz�c kawa�ki po�amanych desek.
Woj z twarz� szar� jak popi� trzyma� w ramionach
ksi���cego syna. Mieszko nagle zachichota� i zacz��
zlizywa� mi�d z policzk�w swego opiekuna. Stoigniew zda�
sobie spraw�, �e s� nim powleczeni od st�p do g��w. Pr�bowa�
si� u�miechn��, ale tylko przestraszy� ch�opaka demonicznym
grymasem. Stoigniew jeszcze raz tego dnia przybra� podobny
wyraz twarzy, gdy o dwa �okcie od resztek beczki
zauwa�y� g��boko odci�ni�te w murawie �lady st�p.
Nadesz�a jesie�. W lasach kr�lowa�y kr�tkie ciep�e dni,
oddzielaj�ce pierwsze deszcze od d�ugotrwa�ych s�ot. Bracia
do p�nej nocy brodzili po�r�d opad�ych szeleszcz�cych
li�ci, a stary woj brn�� w �lad za nimi wys�uchuj�c
przekle�stw padaj�cej ze zm�czenia eskorty. Kt�rego� dnia
Mieszko postanowi� zaprowadzi� brata do odkrytej przed
tygodniem polany otoczonej d�bami. Ch�opak s�ysza�, �e jest
to �wi�te miejsce i kiedy� odbywa�y si� na nim obrz�dy. Z
dum� opowiada� o tym bratu. Bracia nie wiedzieli, �e
piastun pozwoli� im tam i�� tylko dlatego, i� czczono na
polanie jedynie dobrotliwe duchy las�w i strumieni.
Ju� na skaju polany poczuli niezwykle silny zapach
siarki. Stoigniew spokojnym g�osem pocz�� wydawa� rozkazy.
B�yskawicznie rozmie�ci� �ucznik�w i otoczy� ch�opc�w
tarczownikami. Zanim si� zacz�o, zd��y� pomy�le�, �e mimo
wszystko szkoda umiera�.
IV �mij zaj�� swym pot�nym cielskiem prawie po�ow�
polany. Zawin�� ciemnozielony ogon pozwalaj�c oprze� si�
siedz�cemu na trawie Laskowcowi.
- Czy wiesz, �e za zachodzie ludzie nazywaj� was smokami?
- zapyta� Pan Lasu.
- Hymmm... - g��boki pomruk uciszy� w mgnieniu oka
wszystkie pasikoniki.
- To s�ysza�e� te� zapewne o ulubionej zabawie
tamtejszych rycerzy.
- Chcia�bym si� w ni� pobawi� - sykn�� �mij wyszczerzywszy
k�y.
Laskowiec za�mia� si� cicho.
- Lepiej nie b�d� taki pewny. Tamtejsi m�owie zakuwaj�
si� w stal od kostek a� po czubek g�owy. W lesie taki cudak
nie prze�y�by nawet tygodnia, ale co� mi si� zdaje, �e to
ca�kiem niez�y str�j jak na walk� ze smokami.
Laskowiec wydoby� z mieszka dwa orzechy i rozgni�t� je w
gar�ci. W skupieniu zacz�� oddziela� nasiona od �upin.
- Coraz wi�cej zachodnich zwyczaj�w zauracza nasz
poczciwy ludek i kto wie, czy i ten si� nie zadomowi - doda�
po chwili.
�mij zn�w chcia� pokaza� uz�bienie, zamiast tego uni�s�
g�ow� i przyjrza� si� z uwag� skrajowi polany.
- Jestem g�odny - zamrucza�.
- Daj spok�j, twoje �arty wcale mnie nie �miesz�. Wiesz
przecie�, �e oni s� pod moj� opiek� - rzek� Laskowiec i
spojrza� w krwistoczerwone oczy i wtedy zrozumia�, �e tym
razem �mij nie �artuje.
Ten ju� sun�� przed siebie w�owym ruchem.
- St�j! - krzykn�� Laskowiec. - Rozkazuj� ci, st�j!
�mij nawet si� nie obejrza�. Dotar� do skraju polany i
zacz�� roztr�ca� drzewa.
- Akodeon, rozkazuj� ci stan��!
Na d�wi�k swego prawdziwego imienia �mij st�kn�� g�o�no,
wypuszczaj�c z nozdrzy k��by dymu. Podobno tylko ten, kto
zna jego Imi�, mo�e zapanowa� nad tym przebieg�ym i
z�o�liwym stworzeniem. Pan Lasu nie mia� czasu na
zastanawianie si�, czemu �mij nie chce go s�ucha�. Wyci�gn��
miecz i pobieg� za Akodeonem, �a�uj�c, �e nie jest odzianym
w stalowe blachy cudakiem.
Strumie� ognia bez trudu rozproszy� tarczownik�w. Dwu
sp�on�o na miejscu, a pozostali niczym �ywe pochodnie
rozbiegli si� po lesie. Ch�opcy zacz�li ucieka� klucz�c
mi�dzy drzewami, Stoigniew wiedzia�, �e nie maj� szans.
Porwa� z ziemi nadpalon� tarcz� i wyszarpn�� zza pasa top�r.
�mij rozwar� szeroko paszcz� i zion�� ogniem. Stoigniew
zobaczy� wok� siebie czerwony podmuch i o�lep�. P�on�c
bieg� nadal, skupiaj�c wszystkie si�y na toporze i my�li, �e
musi cho� na chwil� zatrzyma� potwora.
Laskowiec gardzi� lud�mi, potrafi� jednak doceni� ich
m�stwo. Teraz a� wstrzyma� oddech obserwuj�c, jak ksi���cy
piastun wbija �mijowi top�r w oko. Zwierz rykn�� z b�lu i
by�a to jedyna chwila, kiedy nie zwraca� uwagi na to, co
dzieje si� za nim Laskowiec pchn�� go wi�c dwa razy w zadnie �apy
przecinaj�c �ci�gna. Zd��y� pomy�le�, �e by� mo�e zabijanie
smok�w wcale nie jest trudne i znalaz� si� w g�rze
potraktowany ogonem �mija. Uderzy� o ziemi� kilka krok�w
przed brunatnym pniem powalonego d�bu. Na czworakach dotar�
do drzewa i prze�lizgn�� si� na jego drug� stron�. �mij
sp�ni� si� o u�amek sekundy osmalaj�c mu kubrak na plecach.
Laskowiec wsta� i biegn�c przez p�on�cy las wprost na �mija,
wykrzykiwa� najgorsze przekle�stwa, jakie tylko m�g� sobie
przypomnie�. W ostatniej chwili wybi� si� z obu n�g i
skoczy�, o kilka st�p rozmijaj�c si� z kolejnym strumieniem
ognia. �mij jak ka�de stworzenie musia� oddycha�, gdy
tymczasem Laskowiec zmusi� go do dwu g��bokich wydech�w pod
rz�d. Teraz Pan Lasu skorzysta� z tej kr�tkiej chwili
potrzebnej �mijowi na wdech i wbi� miecz w nie os�oni�te
�uskami podgardle. Ciemnozielony �eb uderzy� Laskowca w
rami�, odrzucaj�c go kilkana�cie krok�w ku skrajowi polany.
Pan Lasu le�a� nie mog�c wykona� ruchu i patrzy�, jak �mij
pe�znie w jego kierunku. Zwierz wl�k� po ziemi bezw�adne
tyle �apy, uderzaj�c co chwil� r�koje�ci� miecza o poszycie.
Wida� by�o, �e niesamowicie cierpi.
- Akodeon... - wychrypia� Laskowiec.
�mij zadr�a� wstrz��ni�ty pot�nym dreszczem i
przewr�ci� si� na bok.
- Czemu to zrobi�e�?
- Nie wiem - mrukn�� �mij i po raz pierwszy od dwu i p�
tysi�ca lat wypu�ci� samotn� �z� i doda�: - Wybacz, panie.
- �pij - szepn�� trac�cy �wiadomo�� Laskowiec.
V Kilka wilk�w przyczai�o si� w �niegu obserwuj�c ognisko
p�on�ce pomi�dzy drzewami. Zawarcza�y g�ucho, strosz�c
sier��, gdy m�czyzna odziany w nied�wiedzie sk�ry dorzuci�
ga��zi do ognia. Swaro�yc min�� wilki pozdrawiaj�c je cicho.
- O ma�o nie zabi�e� mego przyjaciela. U siebie na
bezkresnych stepach mo�esz wbija� na pal, obdziera� ze sk�ry
i wp�dza� w ob��d, kogo tylko zechcesz. Pami�taj jednak, �e
tu ja jestem bogiem.
- Witaj - Perun nieznacznie skin�� g�ow�.
- Po co robisz to wszystko?
- Aby nas uratowa�. To takie proste, nie potrafisz, czy
nie chcesz zrozumie�?
- Uratowa�... - Swaro�yc wzruszy� ramionami. - Sam
potrafi� si� o siebie troszczy�. To, �e zadar�e� ze mn�,
m�g�bym ci jeszcze wybaczy�, ale sprzeciwi�e� si� tak�e woli
Wielkiej Matki.
- Matki...
- Tak, g�upcze. Czy my�lisz, �e przyk�ada�bym dobrowolnie
r�k� do naszej zguby? Ona kocha tutejszy lud, a ja musz� by�
pos�uszny.
- Nonsens, bzdura wielka jak twoje lasy. Ja nie mam
obowi�zku pos�usze�stwa, mam za to ch�� po�y� jeszcze
par�set lat.
- No to, zdaje si�, urz�dzimy nie lada widowisko.
Perun u�miechn�� si� kwa�no i wyj�� miecz. Walczyli
po�r�d nienaturalnej ciszy, kt�ra ogarn�a las. Do uszu
struchla�ych zwierz�t dociera� jedynie zgrzyt stali i
strz�py wyszeptywanych s��w.
Swaro�yc kilkakrotnie o ma�o nie zapanowa� nad umys�em
przeciwnika. Jednak za ka�dym razem Perun w ostatniej chwili
wymyka� si� z pu�apki i gra rozpoczyna�a si� na nowo.
Tworzyli z�udzenia, wzywali i wysy�ali z powrotem w za�wiaty
duchy zmar�ych, wzbudzaj�c panik� w okolicznych grodach i
obci��aj�c win� stoj�cy w pe�ni ksi�yc.
Swaro�yc rzuci� czar parali�uj�cy cia�o. Perun otoczy�
si� antyczarem i w chwili gdy wypowiedzia� ostatnie s�owo,
stwierdzi�, �e jego przeciwnik zdj�� swoje zakl�cie o
sekund� wcze�niej. Pr�nia powali�a ich obu na ziemi�.
Swaro�yc zacz�� szepta� czar ko�cz�cy, gdy wyrwane z
korzeniami drzewo przygniot�o go i odebra�o dech. B�g
przerwa� w p� s�owa, niedopowiedziane zakl�cie zwr�ci�o si�
przeciw niemu i Perun z perwersyjnym mistrzostwem
sparali�owa� przeciwnika. By�o to tak prozaiczne, �e stary
b�g za�mia� si� przez �zy.
M�ody m�czyzna o blond w�osach obserwowa� walk� od
samego pocz�tku. Oparty o drzewo poczeka�, a� Perun wsta� i
dopiero wtedy wyszed� z cienia. B�g wschodnich step�w
spojrza� niech�tnie na zuchwa�ego �miertelnika. Strzeli�
palcami i spopieli� kilka drzew nie wyrz�dzaj�c najmniejszej
szkody przybyszowi. Swaro�yc gwizdn�� cicho przez z�by,
zapominaj�c na chwil� o przygniataj�cej go so�nie.
Nieznajomy z�o�y� p�asko d�onie i ziemia wok� Peruna
zacz�a �wieci� intensywnym jasnoniebieskim �wiat�em.
Swaro�yc poczu� tak du�e zak��cenie r�wnowagi, �e odruchowo
zamkn�� oczy. Gdy je otworzy�, Peruna ju� nie by�o na
polanie.
- Gdzie on si� podzia�? - spyta� b�g.
- Wr�ci� do siebie.
Swaro�yc odrzuci� powalone drzewo na kraniec polany i
powoli wsta�.
- Kim jeste�?
Nieznajomy u�miechn�� si� nieznacznie i opar� plecami o
ciemn� kor� �wi�tego d�bu. Drzewo j�kn�o cicho. Dopiero
teraz Swaro�yc dostrzeg� niewyra�ny kr�g unosz�cy si� ponad
g�ow� m�czyzny.
- Przyjaciele nazywaj� mnie Anio�em Str�em.
- Anio� - szepn��, a raczej sykn�� b�g. - Wi�c jeste�
jednym ze s�ug nowego boga.
Anio� skin�� g�ow�.
- Powiedz, ile czasu mi jeszcze zosta�o?
- Niewiele, kilka, najwy�ej kilkana�cie lat - Anio�
westchn�� ci�ko.
- Tak, s�ysza�em, �e jeste�cie strasznie wra�liwi. W tym
wypadku nie masz si� jednak czym martwi�. Ja ju� swoje
prze�y�em. Troch� inaczej patrzy si� na �wiat po kilku
tysi�cach wiosen.
Milczeli chwil�. Co� by�o do powiedzenia.
- Pijesz? - spyta� nagle Swaro�yc.
- Od niedawna i tylko wino. Zach�ci� mnie do niego
przyjaciel o imieniu Piotr.
- To najwy�szy czas, aby� spr�bowa� miodu.
B�g wskaza� �cie�k� nikn�c� po�r�d drzew. R�ka dr�a�a mu
tylko troch�.