5674

Szczegóły
Tytuł 5674
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5674 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5674 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5674 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Urban Zmierzch I Burza otoczy�a dw�r na Lednickim Ostrowiu ciemnym p�aszczem poprzetykanym b�yskawicami. Deszcz rozmy� kontury ostroko�u i stra�niczych wie�. Jedynie nerwowe ujadanie ps�w �wiadczy�o, �e po�rodku jeziora wci�� istnieje wyspa. ��d� z kilkoma wojami g�ucho przybi�a do niewielkiej przystani. Odg�os krok�w ni�s� si� chwil� po�r�d szumu kropel i cich� wch�oni�ty przez nadci�gaj�c� z p�nocy mg��. Zrezygnowani stra�nicy znieruchomieli na wie�ach, teraz mogli jedynie s�ucha�. Ziemomys� ch�on�� bij�ce z pieca ciep�o masuj�c zgrabia�e d�onie. Ogie� b��dzi� z polana na polano, szumia� i trzaska� z przyjemno�ci�, jak� sprawia niszczenie. Ksi��� odrzuci� przemoczon� opo�cz� pod �cian� i usiad� na szerokiej �awie. Wiatr zawy� przeci�gle, t�ocz�c powietrze do pieca, kt�ry odpowiedzia� g�uchym pomrukiem. Buchn�y p�omienie o�wietlaj�c wisz�c� na �cianie tarcz�. Ziemomys�a zaintrygowa� czerwony blask, jakim zap�on�y stalowe �wieki. We wszystkim wyczuwa� wr�b�; wola� nie zgadywa� - dobr� czy z��. Jedna z piastunek podesz�a cicho i po�o�y�a mu d�o� na ramieniu. Drgn�� nie przyzwyczajony do poufa�o�ci. - Co ty sobie... - chcia� j� zbeszta� i urwa�, s�ysz�c zach�ystuj�cy si� krzyk. S�u�ki rozst�pi�y si� pos�usznie. Ksi��� ogarn�� d�o�mi ma�� pomarszczon� istot� i podni�s� syna wysoko pod powa��. Niemowl� zacz�o bezw�adnie przebiera� nogami, krzycz�c jeszcze dono�niej. Ziemomys� przycisn�� pierworodnego do piersi i usiad� na brzegu �o�a, w kt�rym le�a�a �ona. - Bardzo bola�o? - spyta� cicho, g�aszcz�c jej zroszone potem, blade czo�o. Dobroniega westchn�a g��boko i spu�ci�a powieki, zawstydzona chwil� s�abo�ci. Gwa�towny podmuch rozerwa� rybi p�cherz wpuszczaj�c do izby odurzony wolno�ci� wiatr. Kaganek spad� z zydla gubi�c po drodze p�omie�. Ziemomys� zerkn�� na syna. Dziecko umilk�o i ksi�ciu wyda�o si�, �e male�stwo obserwuje s�u�ki zas�aniaj�ce kocami okno. - Odwa�ny ch�opak - mrukn�� nie zauwa�aj�c przera�enia w g��bi niebieskich oczu. Laskowiec zdj�� d�o� z ust noworodka i otar� ni� pot z czo�a. Kaganek potr�ci� przypadkowo, ale tylko on o tym wiedzia�. Ci zabobonni ludzie gotowi byli uzna� ka�dy spadaj�cy przedmiot za z�� wr�b�. Na szcz�cie zd��y� przywo�a� wiatr i uciszy� ma�ego. - Starzej� si� - szepn��, st�paj�c tu� za plecani ksi�cia. Niemowl� owiane zimnym, wilgotnym powietrzem zn�w zacz�o p�aka�. Ziemomys� zignorowa� biadania piastunki i zacz�� cicho nuci� bojow� pie�� rodu. Ksi�yc oszuka� w ko�cu burzowe chmury i rozjarzy� wbity w ziemi� obur�czny miecz. II Stanimir �cisn�� d�o�mi skronie i czeka�, a� b�l ust�pi. �y�ka wypad�a mu z r�ki opryskuj�c kaftan polewk�. Kowal odsun�� drewnian� misk� i wsta� od ledwo zacz�tego posi�ku. - Id� do ku�ni - wychrypia� nie patrz�c w stron� �ony. M�ot wznosi� si� i opada� sypi�c iskry i nape�niaj�c powietrze wibruj�cym odg�osem. Stanimir pracowa� jak w transie, nie zauwa�a�, �e bry�a metalu pozostaje bezkszta�tna �arz�c si� jedynie bia�ym �wiat�em. Kowal odrzuci� nagle m�ot i skurczony, jakby ca�� si�� roztrwoni� bezpowrotnie, powl�k� si� do izby. Oparty o framug� Swaro�yc napr�y� cia�o czekaj�c, a� zatrzeszcz� stawy. Jak zawsze po szybkiej podr�y czu� si� nieswojo. Zrobi� dwa ostro�ne kroki i mrukn�� co� na temat wypitego wiecz�r wcze�niej miodu. Narzuci� w ko�cu kaptur na g�ow� i zag��bi� si� w lesie pod ku�ni�. Zmieszana z zapachem igliwia wilgo� sprawi�a, �e zawr�t g�owy powr�ci�. Zrobi� wi�c g��boki wdech. Czu� niepok�j, ledwie wyczuwalne zak��cenie r�wnowagi. - Wi�c i tu ju� dotar�e� - szepn��, krusz�c w d�oni zesch�� papro�. Laskowiec dysz�c ci�ko przedziera� si� przez wysokie chaszcze. Dywan utkany z pr�chniej�cych ga��zi, krzak�w i mchu zarywa� si� co chwila, wci�gaj�c po pas w�drowca. Powalony piorunem buk sta� si� k�adk� ponad niewielkim jarem, kt�rego dnem p�yn�� strumie�. Laskowca dzieli�o zaledwie kilka krok�w od zwi�d�ej korony drzewa, gdy po prostu po�lizgn�� si�. Le�a� zagrzebany w b�ocie i zesch�ych li�ciach, a tu� obok s�oneczne smugi o�ywia�y wod� w strumieniu. Chwil� zastanawia� si�, czy nie przywo�a� p�anetnika, zrezygnowa� jednak, nie chc�c wzbudza� plotek na temat swojej kondycji. Wsta� i oczy�ci� ubranie. Swaro�yc obserwowa� mr�wki kr�c�ce si� po�r�d traw. Owady ogarni�te na poz�r bezsensownym sza�em, pokrzykiwa�y na siebie, ci�gn�y do gniazda gigantyczne �d�b�a. Znika�y w jednej z dziur, by za chwil� pojawi� si� w drugiej i zn�w wyrusza� na poszukiwania. Nerwowym zachowaniem przypomina�y ludzi, by�y jednak od nich o wiele bardziej pracowite. Jedna z mr�wek znalaz�a si� tu� ko�o stopy Swaro�yca. B�g instynktownie podni�s� nog� i chwil� walczy� z ch�ci� rozdeptania owada. Na polanie nie by�o nikogo, wi�c zrezygnowany b�g po�o�y� si� na trawie. Od pewnego czasu Laskowiec zacz�� by� straszliwie niepunktualny. Swaro�yc przypuszcza�, �e dumny starzec wci�� przemierza swe kr�lestwo pieszo. Poczu� delikatne drgania mocy. Wsta�, zanim odziana w brunatno- zielon� opo�cz� posta� wy�oni�a si� zza drzew. - B�d� pozdrowiony, panie - Laskowiec sk�oni� si� nisko, ale nie na tyle, by rozleg�o si� g�o�ne strzykni�cie w kr�gos�upie. - Witaj, le�ny przyjacielu. Czy wype�ni�e� zadanie? - Tak, dziecko urodzi�o si� zdrowe. �aden w�pierz, zmora ani strzyga nie pojawi�y si� w pobli�u. - To dobrze. Oczy Swaro�yca zmieni�y odcie� z czarnego na br�zowy. Laskowiec czu� si� jak skazaniec w ostatniej chwili ocalony spod katowskiego ostrza. - B�dziesz strzeg� ch�opca w dzie� i w nocy. Nic z�ego nie mo�e go spotka�. Wierz�, �e potrafisz go ochroni�. - To moje lasy i tylko ty, panie, stoisz tutaj ponad mn�. - Dobrze. Czas ju� na mnie. - Panie, chcia�bym wiedzie�... - Laskowiec zamilk�, zaniepokojony, czy powinien okazywa� ciekawo��. Swaro�yc spojrza� mu prosto w oczy i ponagli� jednym s�owem. - S�ucham? - Z zachodu przybywa coraz wi�cej stwor�w. Maj� ob��d w oczach i mimo moich stara� gin� po kilku dniach. Czemu, panie? - Boisz si�? Laskowiec nerwowo zdrapywa� b�oto z opo�czy. - Tak. Czuj�, �e co� czai si� poza dwoma wielkimi rzekami... - powiedzia� o wiele g�o�niej ni� zamierza�. - I ja mam ci wyja�ni�, co to jest? Zrobi�bym to, przyjacielu, ju� dawno, gdybym zna� ca�� prawd�. Laskowiec cofn�� si� o krok. - Nawet wy, panie, nie wiecie - wyszepta� przera�ony. - Nie wiem, a mo�e nie rozumiem. III Na Lednickim Ostrowiu ksi��� Ziemomys� ju� po raz trzeci nuci� pie�� wojenn� trzymaj�c na r�kach nowo narodzonego syna. Mieszko, Lestek, a teraz �cibor, czego� wi�cej m�g�by pragn�� ojciec, a tym bardziej ksi���. Najstarszy Mieszko dwa lata temu mia� postrzy�yny i teraz wraz z bratem m�odszym o rok sp�dza� dnie na harcowaniu po lasach. Osiwia�y ze zgryzot piastun nawet nie pr�bowa� wyobrazi� sobie kary, jaka by go spotka�a, gdyby sta�o si� co� ksi���cym synom. Wbijanie na pal, wydzieranie oczu czy �wiartowanie by�o niczym w por�wnaniu z gniewem starego ksi�cia. Stoigniew by� jednak bystrym cz�owiekiem i pr�dko zauwa�y�, �e los nier�wno podzieli� szcz�cie pomi�dzy dwu braci. Kipi�cy energi�, nawet nie dra�ni�ty Mieszko musia� cz�sto wo�a� o pomoc dla pokaleczonego w borze Lestka. Stoigniew wiele razy wys�uchiwa� popl�tanych, dzieci�cych wyja�nie�. To, �e duchy le�ne interesowa�y si� ksi���cym synem wcale starego woja nie dziwi�o. Nie m�g� zrozumie�, czemu roztacza�y nad nim opiek�. Kilka dni przed letnim �wi�tem zmar�ych przywieziono na Ostr�w par� tuzin�w beczek miodu. M�ody ksi��� oczywi�cie wraz z bratem ogl�da� wy�adunek. Bartnik stacza� z wozu czwart� beczk�, gdy niespodziewanie zachwia� si� i run�� na drewnian� pochylni�. Ponad sze��set funt�w miodu g�adko przetoczy�o si� po nim wt�aczaj�c do gard�a krzyk. Stoigniew zacz�� biec. Rozpaczliwie zmusza� mi�nie do szybszej pracy i po kilkunastu krokach poj��, �e nie zd��y. Beczka nieomal wtoczy�a si� na os�upia�ego Mieszka, gdy nagle zaj�cza�a g�o�no d�bowymi klepkami. Obr�cze pu�ci�y tocz�c si� w dwie r�ne strony, a mi�d pop�yn�� bursztynowym strumieniem unosz�c kawa�ki po�amanych desek. Woj z twarz� szar� jak popi� trzyma� w ramionach ksi���cego syna. Mieszko nagle zachichota� i zacz�� zlizywa� mi�d z policzk�w swego opiekuna. Stoigniew zda� sobie spraw�, �e s� nim powleczeni od st�p do g��w. Pr�bowa� si� u�miechn��, ale tylko przestraszy� ch�opaka demonicznym grymasem. Stoigniew jeszcze raz tego dnia przybra� podobny wyraz twarzy, gdy o dwa �okcie od resztek beczki zauwa�y� g��boko odci�ni�te w murawie �lady st�p. Nadesz�a jesie�. W lasach kr�lowa�y kr�tkie ciep�e dni, oddzielaj�ce pierwsze deszcze od d�ugotrwa�ych s�ot. Bracia do p�nej nocy brodzili po�r�d opad�ych szeleszcz�cych li�ci, a stary woj brn�� w �lad za nimi wys�uchuj�c przekle�stw padaj�cej ze zm�czenia eskorty. Kt�rego� dnia Mieszko postanowi� zaprowadzi� brata do odkrytej przed tygodniem polany otoczonej d�bami. Ch�opak s�ysza�, �e jest to �wi�te miejsce i kiedy� odbywa�y si� na nim obrz�dy. Z dum� opowiada� o tym bratu. Bracia nie wiedzieli, �e piastun pozwoli� im tam i�� tylko dlatego, i� czczono na polanie jedynie dobrotliwe duchy las�w i strumieni. Ju� na skaju polany poczuli niezwykle silny zapach siarki. Stoigniew spokojnym g�osem pocz�� wydawa� rozkazy. B�yskawicznie rozmie�ci� �ucznik�w i otoczy� ch�opc�w tarczownikami. Zanim si� zacz�o, zd��y� pomy�le�, �e mimo wszystko szkoda umiera�. IV �mij zaj�� swym pot�nym cielskiem prawie po�ow� polany. Zawin�� ciemnozielony ogon pozwalaj�c oprze� si� siedz�cemu na trawie Laskowcowi. - Czy wiesz, �e za zachodzie ludzie nazywaj� was smokami? - zapyta� Pan Lasu. - Hymmm... - g��boki pomruk uciszy� w mgnieniu oka wszystkie pasikoniki. - To s�ysza�e� te� zapewne o ulubionej zabawie tamtejszych rycerzy. - Chcia�bym si� w ni� pobawi� - sykn�� �mij wyszczerzywszy k�y. Laskowiec za�mia� si� cicho. - Lepiej nie b�d� taki pewny. Tamtejsi m�owie zakuwaj� si� w stal od kostek a� po czubek g�owy. W lesie taki cudak nie prze�y�by nawet tygodnia, ale co� mi si� zdaje, �e to ca�kiem niez�y str�j jak na walk� ze smokami. Laskowiec wydoby� z mieszka dwa orzechy i rozgni�t� je w gar�ci. W skupieniu zacz�� oddziela� nasiona od �upin. - Coraz wi�cej zachodnich zwyczaj�w zauracza nasz poczciwy ludek i kto wie, czy i ten si� nie zadomowi - doda� po chwili. �mij zn�w chcia� pokaza� uz�bienie, zamiast tego uni�s� g�ow� i przyjrza� si� z uwag� skrajowi polany. - Jestem g�odny - zamrucza�. - Daj spok�j, twoje �arty wcale mnie nie �miesz�. Wiesz przecie�, �e oni s� pod moj� opiek� - rzek� Laskowiec i spojrza� w krwistoczerwone oczy i wtedy zrozumia�, �e tym razem �mij nie �artuje. Ten ju� sun�� przed siebie w�owym ruchem. - St�j! - krzykn�� Laskowiec. - Rozkazuj� ci, st�j! �mij nawet si� nie obejrza�. Dotar� do skraju polany i zacz�� roztr�ca� drzewa. - Akodeon, rozkazuj� ci stan��! Na d�wi�k swego prawdziwego imienia �mij st�kn�� g�o�no, wypuszczaj�c z nozdrzy k��by dymu. Podobno tylko ten, kto zna jego Imi�, mo�e zapanowa� nad tym przebieg�ym i z�o�liwym stworzeniem. Pan Lasu nie mia� czasu na zastanawianie si�, czemu �mij nie chce go s�ucha�. Wyci�gn�� miecz i pobieg� za Akodeonem, �a�uj�c, �e nie jest odzianym w stalowe blachy cudakiem. Strumie� ognia bez trudu rozproszy� tarczownik�w. Dwu sp�on�o na miejscu, a pozostali niczym �ywe pochodnie rozbiegli si� po lesie. Ch�opcy zacz�li ucieka� klucz�c mi�dzy drzewami, Stoigniew wiedzia�, �e nie maj� szans. Porwa� z ziemi nadpalon� tarcz� i wyszarpn�� zza pasa top�r. �mij rozwar� szeroko paszcz� i zion�� ogniem. Stoigniew zobaczy� wok� siebie czerwony podmuch i o�lep�. P�on�c bieg� nadal, skupiaj�c wszystkie si�y na toporze i my�li, �e musi cho� na chwil� zatrzyma� potwora. Laskowiec gardzi� lud�mi, potrafi� jednak doceni� ich m�stwo. Teraz a� wstrzyma� oddech obserwuj�c, jak ksi���cy piastun wbija �mijowi top�r w oko. Zwierz rykn�� z b�lu i by�a to jedyna chwila, kiedy nie zwraca� uwagi na to, co dzieje si� za nim Laskowiec pchn�� go wi�c dwa razy w zadnie �apy przecinaj�c �ci�gna. Zd��y� pomy�le�, �e by� mo�e zabijanie smok�w wcale nie jest trudne i znalaz� si� w g�rze potraktowany ogonem �mija. Uderzy� o ziemi� kilka krok�w przed brunatnym pniem powalonego d�bu. Na czworakach dotar� do drzewa i prze�lizgn�� si� na jego drug� stron�. �mij sp�ni� si� o u�amek sekundy osmalaj�c mu kubrak na plecach. Laskowiec wsta� i biegn�c przez p�on�cy las wprost na �mija, wykrzykiwa� najgorsze przekle�stwa, jakie tylko m�g� sobie przypomnie�. W ostatniej chwili wybi� si� z obu n�g i skoczy�, o kilka st�p rozmijaj�c si� z kolejnym strumieniem ognia. �mij jak ka�de stworzenie musia� oddycha�, gdy tymczasem Laskowiec zmusi� go do dwu g��bokich wydech�w pod rz�d. Teraz Pan Lasu skorzysta� z tej kr�tkiej chwili potrzebnej �mijowi na wdech i wbi� miecz w nie os�oni�te �uskami podgardle. Ciemnozielony �eb uderzy� Laskowca w rami�, odrzucaj�c go kilkana�cie krok�w ku skrajowi polany. Pan Lasu le�a� nie mog�c wykona� ruchu i patrzy�, jak �mij pe�znie w jego kierunku. Zwierz wl�k� po ziemi bezw�adne tyle �apy, uderzaj�c co chwil� r�koje�ci� miecza o poszycie. Wida� by�o, �e niesamowicie cierpi. - Akodeon... - wychrypia� Laskowiec. �mij zadr�a� wstrz��ni�ty pot�nym dreszczem i przewr�ci� si� na bok. - Czemu to zrobi�e�? - Nie wiem - mrukn�� �mij i po raz pierwszy od dwu i p� tysi�ca lat wypu�ci� samotn� �z� i doda�: - Wybacz, panie. - �pij - szepn�� trac�cy �wiadomo�� Laskowiec. V Kilka wilk�w przyczai�o si� w �niegu obserwuj�c ognisko p�on�ce pomi�dzy drzewami. Zawarcza�y g�ucho, strosz�c sier��, gdy m�czyzna odziany w nied�wiedzie sk�ry dorzuci� ga��zi do ognia. Swaro�yc min�� wilki pozdrawiaj�c je cicho. - O ma�o nie zabi�e� mego przyjaciela. U siebie na bezkresnych stepach mo�esz wbija� na pal, obdziera� ze sk�ry i wp�dza� w ob��d, kogo tylko zechcesz. Pami�taj jednak, �e tu ja jestem bogiem. - Witaj - Perun nieznacznie skin�� g�ow�. - Po co robisz to wszystko? - Aby nas uratowa�. To takie proste, nie potrafisz, czy nie chcesz zrozumie�? - Uratowa�... - Swaro�yc wzruszy� ramionami. - Sam potrafi� si� o siebie troszczy�. To, �e zadar�e� ze mn�, m�g�bym ci jeszcze wybaczy�, ale sprzeciwi�e� si� tak�e woli Wielkiej Matki. - Matki... - Tak, g�upcze. Czy my�lisz, �e przyk�ada�bym dobrowolnie r�k� do naszej zguby? Ona kocha tutejszy lud, a ja musz� by� pos�uszny. - Nonsens, bzdura wielka jak twoje lasy. Ja nie mam obowi�zku pos�usze�stwa, mam za to ch�� po�y� jeszcze par�set lat. - No to, zdaje si�, urz�dzimy nie lada widowisko. Perun u�miechn�� si� kwa�no i wyj�� miecz. Walczyli po�r�d nienaturalnej ciszy, kt�ra ogarn�a las. Do uszu struchla�ych zwierz�t dociera� jedynie zgrzyt stali i strz�py wyszeptywanych s��w. Swaro�yc kilkakrotnie o ma�o nie zapanowa� nad umys�em przeciwnika. Jednak za ka�dym razem Perun w ostatniej chwili wymyka� si� z pu�apki i gra rozpoczyna�a si� na nowo. Tworzyli z�udzenia, wzywali i wysy�ali z powrotem w za�wiaty duchy zmar�ych, wzbudzaj�c panik� w okolicznych grodach i obci��aj�c win� stoj�cy w pe�ni ksi�yc. Swaro�yc rzuci� czar parali�uj�cy cia�o. Perun otoczy� si� antyczarem i w chwili gdy wypowiedzia� ostatnie s�owo, stwierdzi�, �e jego przeciwnik zdj�� swoje zakl�cie o sekund� wcze�niej. Pr�nia powali�a ich obu na ziemi�. Swaro�yc zacz�� szepta� czar ko�cz�cy, gdy wyrwane z korzeniami drzewo przygniot�o go i odebra�o dech. B�g przerwa� w p� s�owa, niedopowiedziane zakl�cie zwr�ci�o si� przeciw niemu i Perun z perwersyjnym mistrzostwem sparali�owa� przeciwnika. By�o to tak prozaiczne, �e stary b�g za�mia� si� przez �zy. M�ody m�czyzna o blond w�osach obserwowa� walk� od samego pocz�tku. Oparty o drzewo poczeka�, a� Perun wsta� i dopiero wtedy wyszed� z cienia. B�g wschodnich step�w spojrza� niech�tnie na zuchwa�ego �miertelnika. Strzeli� palcami i spopieli� kilka drzew nie wyrz�dzaj�c najmniejszej szkody przybyszowi. Swaro�yc gwizdn�� cicho przez z�by, zapominaj�c na chwil� o przygniataj�cej go so�nie. Nieznajomy z�o�y� p�asko d�onie i ziemia wok� Peruna zacz�a �wieci� intensywnym jasnoniebieskim �wiat�em. Swaro�yc poczu� tak du�e zak��cenie r�wnowagi, �e odruchowo zamkn�� oczy. Gdy je otworzy�, Peruna ju� nie by�o na polanie. - Gdzie on si� podzia�? - spyta� b�g. - Wr�ci� do siebie. Swaro�yc odrzuci� powalone drzewo na kraniec polany i powoli wsta�. - Kim jeste�? Nieznajomy u�miechn�� si� nieznacznie i opar� plecami o ciemn� kor� �wi�tego d�bu. Drzewo j�kn�o cicho. Dopiero teraz Swaro�yc dostrzeg� niewyra�ny kr�g unosz�cy si� ponad g�ow� m�czyzny. - Przyjaciele nazywaj� mnie Anio�em Str�em. - Anio� - szepn��, a raczej sykn�� b�g. - Wi�c jeste� jednym ze s�ug nowego boga. Anio� skin�� g�ow�. - Powiedz, ile czasu mi jeszcze zosta�o? - Niewiele, kilka, najwy�ej kilkana�cie lat - Anio� westchn�� ci�ko. - Tak, s�ysza�em, �e jeste�cie strasznie wra�liwi. W tym wypadku nie masz si� jednak czym martwi�. Ja ju� swoje prze�y�em. Troch� inaczej patrzy si� na �wiat po kilku tysi�cach wiosen. Milczeli chwil�. Co� by�o do powiedzenia. - Pijesz? - spyta� nagle Swaro�yc. - Od niedawna i tylko wino. Zach�ci� mnie do niego przyjaciel o imieniu Piotr. - To najwy�szy czas, aby� spr�bowa� miodu. B�g wskaza� �cie�k� nikn�c� po�r�d drzew. R�ka dr�a�a mu tylko troch�.