558

Szczegóły
Tytuł 558
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

558 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 558 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

558 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Guy N. Smith Cmentarne hieny Prolog Od d�u�szego czasu Sabat nie m�g� pozby� si� wra�enia, �e co� z�ego unosi si� w powietrzu. Jaki� zimny, st�ch�y zapach t�umi� intensywny aromat sosnowych igie� i nawet koj�ca atmosfera p�nej wiosny wydawa�a si� nienaturalna. I ta przejmuj�ca cisza. �wist g�rskiego wiatru i �piew ptak�w rozp�yn�� si� gdzie� w nieruchomym powietrzu. Nie s�ycha� by�o szelestu li�ci, zdawa� by si� mog�o, �e �wiat wstrzyma� oddech i czeka�. Wysoki m�czyzna w ciemnym, wymi�tym i zakurzonym po d�ugiej podr�y garniturze zatrzyma� si� na stromej le�nej �cie�ce. Zm�czenie wzi�o g�r� nad niepokojem - przystan��, aby otrze� pot z czo�a. Suchym j�zykiem obliza� spieczone wargi; z orlej twarzy patrzy�y przymru�one, g��boko osadzone oczy. Wraz z zapadaj�cym zmrokiem las wype�ni�y g��bokie cienie, lecz nadal nic si� nie porusza�o. W p�mroku, na bladym policzku m�czyzny wyra�nie wida� by�o bia�� szram� - blizn�, kt�ra ju� od dziesi�ciu lat szpeci�a jego twarz. Patrz�c na smuk��, zgrabn� sylwetk� le�nego w�drowca trudno by�o okre�li� jego wiek. M�g� mie� lat trzydzie�ci pi�� albo pi��dziesi�t. Porusza� si� zwinnie, w jego oczach mo�na by�o odczyta� du�e do�wiadczenie; by� mo�e r�wnie� strach. Przemierzy� ju� trzy kontynenty, w niejednym kraju i niejednym mie�cie otar� si� o �mier�, dop�ki pogo� za wci�� umykaj�c� ofiar� nie zaprowadzi�a go do tego lasu. Quentin, jego najstarszy brat, nie zdo�a st�d uciec. Mark Sabat przemierzy� t� drog� ju� rano. Jego cia�o astralne, przybrawszy posta� soko�a, kr��y�o w powietrzu, patrz�c z g�ry i zapisuj�c w pami�ci ka�dy szczeg�. We wsi le��cej daleko w dole, Mark wynaj�� sk�po umeblowany pok�j. Pospiesznie wyrysowa� kred� na pod�odze pi�cioramienn� gwiazd� i u�o�ywszy si� w jej centrum, zasn��. Tam te� pozosta�o jego cia�o fizyczne, podczas gdy sok� - cia�o astralne, szybowa� ponad lasem. Nie zwraca� uwagi na widoczne w dole le�ne gryzonie, cho� by�yby dla niego �atw� zdobycz�. Nie po to tu przyby�. Lec�c mila za mil�, wyra�nie czego� szuka�, a� pr�d g�rskiego powietrza uni�s� go wysoko nad wyr�ban� w lesie polan�. Sta�a tam zniszczona drewniana chata. Sprawia�a wra�enie opuszczonej, lecz Mark wiedzia�, �e to w�a�ciwe miejsce. W�a�nie tutaj znalaz�a swe ostatnie schronienie najbardziej op�tana z�em istota ludzka: sp�odzony w piekle namiestnik Szatana, uciele�niony Antychryst tocz�cy m�ciw� wojn� przeciw cz�owiekowi. Zataczaj�c kr�gi sok� zbli�y� si� ku polanie, po czym usiad� na ga��zi jod�y w pobli�u chaty. Z wn�trza domu nie dochodzi� �aden d�wi�k, nie by�o wida� �adnego ruchu. Spogl�daj�c na o�wietlon� s�o�cem polan�. Sabat zastanawia� si�, czy nie zmieni� si� w szerszenia, by w tej postaci usi��� na pop�kanej, brudnej szybie wypaczonego okna i zajrze� do �rodka. Ale nie by�o po�piechu. Doprawdy, po latach wytrwa�ego po�cigu par� minut, czy nawet godzin czekania by�o bez znaczenia. Gdzie� w oddali rozleg�o si� gruchanie go��bi. Ma�a pszczo�a, zab��kana tu chyba przypadkiem, przysiad�a na moment na drzwiach, lecz zaraz poderwa�a si� i polecia�a dalej, jakby nie mog�a pozosta� ani chwili w tym miejscu. Zdawa�o si�, �e le�na zwierzyna i ptactwo unikaj� opustosza�ej polany. S�o�ce sta�o wysoko na niebie, lecz jego promienie nie dawa�y ciep�a. Sok� nastroszy� br�zowe pi�ra. Siedzia� wprawdzie wysoko, lecz wiedzia�, �e dziwny, ogarniaj�cy go ch��d nie jest naturalny. Nagle ma�e, bystre oczy ptaka wypatrzy�y na skraju lasu trzy prostok�ty �wie�o przekopanej ziemi. Groby! Z pewno�ci� tutaj pochowano zw�oki trojga wie�niak�w, m�odego ma��e�stwa i ich c�rki. Sabat s�ysza�. �e wybrali si� w g�ry tu� przed ostatni� zim� i nigdy nie powr�cili. Nadej�cie �nieg�w, kt�re pocz�tkowo udaremni�y poszukiwania, z czasem sta�o si� dla mieszka�c�w wioski wygodnym usprawiedliwieniem, by pozosta� w domach i zapomnie� o zaginionych. Ostatnio nikt nie zapuszcza� si� w g�rzyste rejony, �atwo by�o zgubi� tu drog�. Mark Sabat nie w�tpi� w prawdziwo�� tych opowie�ci. Nag�y ruch na polanie przestraszy� soko�a, tak, �e z trudem pohamowa� naturalny instynkt ucieczki. Znieruchomia� na ga��zi jak wypchany ptak. Wypaczone drzwi chatki uchyli�y si� z g�o�nym skrzypem i ukaza�a si� w nich ludzka posta�. Trudno by�o uwierzy�, �e cz�owiek tak stary mo�e jeszcze �y�. Wytarte ubranie ledwie skrywa�o jego zniszczone cia�o. �ysa g�owa, sk�ra barwy starego pergaminu, oczy zapadni�te g��boko w oczodo�ach jak dwie czarne dziury i grube, mi�siste nozdrza poruszaj�ce si� przy ka�dym ci�kim oddechu. Z bezz�bnych warg wydobywa�o si� chrapliwe rz�enie, gdy� ka�dy ruch by� nieprawdopodobnym wysi�kiem dla tego matuzalemowego buntownika. Nawet w postaci soko�a Mark Sabat poczu� dziwny �al. To wszak jego w�asny brat, zrodzony z tej samej matki; by� w tej chwili ruin� cz�owieka. Zaraz jednak smutek ust�pi� miejsca nienawi�ci. Quentin Sabat by� zaledwie dziesi�� lat starszy od Marka. Czy�by zatem jego przedwczesne starzenie by�o jedynie podst�pem, by tym szybciej odrodzi� si� i dalej szerzy� z�o, wci�� walczy� z tak d�ugo �cigaj�cym go Markiem? Stary cz�owiek z wysi�kiem uni�s� siekier� i niezdarnie wbi� j� w le��cy u jego st�p kloc drewna. Na jego chudym, �ylastym udzie ukaza�a si� stru�ka moczu. Pie� rozpad� si� na dwie cz�ci. M�czyzna splun�� i opar� si� na trzonku siekiery, kln�c w przedziwnym, niemiecko-francu-skim dialekcie. Sok� nie czeka� ju� d�u�ej. Poszybowa� szybko ponad wierzcho�kami drzew wprost do swego fizycznego cia�a drzemi�cego w pentagramie. Naga posta�, po��czywszy si� z astraln� istot�, obudzi�a si�, przeci�gn�a, ziewn�a leniwie odnajduj�c w umy�le �wiadomo��, �e poszukiwania zosta�y zako�czone. Teraz Mark Sabat ponownie przemierza� poranny szlak soko�a, tym razem we w�asnej postaci, gdy� jego cia�o astralne nie posiada�o mocy zdolnej przeciwstawi� si� s�udze Szatana. Nie spieszy� si�. Bliskie zako�czenie wieloletniego po�cigu wprawia�o go niemal w eufori�, lecz jednocze�nie odczuwa� l�k. Czy oka�e si� do�� silny? Quentin b�dzie wiedzia� o jego przybyciu, lecz tym razem nie zdo�a ju� umkn��. Mark cieszy� si� na my�l o czekaj�cym go pojedynku: oczywistym, bezpo�rednim konflikcie dobra ze z�em. Oto wrogie sobie si�y stan� do walki o idea�y wy�sze ni� ich wzajemna nienawi��. Konflikt trwaj�cy od momentu narodzin rozumnego bytu. Umys� Marka Sabata dr�czy�y przelotne wspomnienia. Jak ton�cy, ogl�da� w migawkowym skr�cie ca�e swoje dotychczasowe �ycie. Najpierw wyniesione z domu staranne wychowanie. P�niej odziedziczony po rodzicach spadek, kt�ry zapewnia� mu przysz�o��. Ch�opi�cy bunt przeciw temu narzuconemu porz�dkowi �ycia. Pierwsze - przyjemne, cho� w chwili s�abo�ci - do�wiadczenie homoseksualne. I zaraz potem kap�a�stwo, przez kt�re chcia� si� oczy�ci� z tego grzechu. Kolejny zwrot w �yciu, gdy poprzez egzorcyzmy, odkry� sw� w�asn� moc. Hipokryzja przyw�dc�w Ko�cio�a, kt�ra sprawi�a, �e utraci� wiar�. Nast�pny etap - s�u�ba wojskowa w SAS... i prosta satysfakcja zabijania wroga. Usankcjonowane, wielokrotne morderstwa stworzy�y nowego, okrutnego Sabata. Mark wci�� dysponowa� niewyja�nion� si��. Moc ta nieraz ocali�a mu �ycie, lecz sta�a si� te� przyczyn� haniebnych podejrze� i nag�ego zwolnienia z SAS. Rozgoryczony, po�wi�ci� si� ca�kowicie idei zg�adzenia Quentina, uwa�a� bowiem, �e nikt inny tak, jak jego brat nie zas�u�y� na eliminacj� z ludzkiego gatunku. Polana by�a ju� w cieniu. Mark dostrzega� zaledwie zarysy chatki i otaczaj�cych j� sosen. Z ka�d� chwil� stawa�o si� coraz ch�odniej. Sprawdzi�, czy ma przy sobie wszystkie zapewniaj�ce bezpiecze�stwo talizmany: ko�a, czosnek, srebrny krucyfiks i ksi��eczka do nabo�e�stwa - by�y niemal blu�nierstwem w r�kach cz�owieka znajduj�cego przyjemno�� w zabijaniu. I rewolwer kalibru 38, z kt�rym si� nigdy nie rozstawa�. By� on wprawdzie bezu�yteczny w sytuacjach takich jak ta, lecz przydawa� si� w miejscach pe�nych doczesnych zagro�e�. Od czas�w s�u�- by w SAS, bro� ta - narz�dzie szybkiego zadawania �mierci - sta�a si� cz�ci� jego osobowo�ci. Nagle, po przeciwleg�ej stronie polany zobaczy� Ouen-tina. W miar� jak oczy Marka przyzwyczaja�y si� do ciemno�ci, dostrzeg� wyra�niej ludzki kszta�t skulony obok grob�w. Posta� utkwi�a w nim rozpalony nienawi�ci� wzrok, jak pozbawione mo�liwo�ci ucieczki poranione zwierz�, czekaj�ce okazji, by ostatkiem si� rzuci� si� na my�liwego. - A zatem przyszed�e� - nie by� to g�os cz�owieka starego ani szale�ca, brzmia� �agodnie i spokojnie, cho� pobrzmiewa�y w nim nuty szyderczej zuchwa�o�ci. - Jeste� uparty, Mark. To zbyteczne szale�stwo. Ka�dy z nas m�g�by p�j�� swoj� w�asn� drog�. - Nie - przybysz zrobi� krok naprz�d, �ciskaj�c u-kryty w kieszeni niewielki krucyfiks i zastanawiaj�c si�, czy da mu on wystarczaj�c� moc. - Na tym �wiecie jest miejsce tylko dla jednego z nas, Quentin... Urwa� wp� zdania i z niedowierzaniem patrzy� przed siebie. Groby by�y rozgrzebane, a ich zawarto�� wyj�ta z otwartych trumien. O, Bo�e �wi�ty! Culte des mortes, jak nazywano to po kreolsku, na Haiti - kult umar�ych... nekromancja. Cofn�� si� w nag�ym odruchu przera�enia. Kolejny przeb�ysk torturuj�cych go wspomnie�, pobyt w Port au Prince, gdzie po raz pierwszy zetkn�� si� z tymi tajemnymi obrz�dami. Ich uczestnicy wyci�gali cia�a z grob�w i odprawiali w nocy wymy�lne ceremonie, w czasie kt�rych umarli jakby wracali na kr�tki czas do �ycia. Mark Sabat widzia� na w�asne oczy poruszaj�ce si� trupy, nie w�tpi� wi�c w prawdziwo�� tych szata�skich praktyk. I Quentin te� tam by�. Od mistrz�w czarnej magii uczy� si� sekretu o�ywiania zmar�ych. 10 Mark widzia� ju� dobrze, jego oczy przywyk�y do ciemno�ci. Cia�a wie�niak�w. M�czyzna i kobieta w �rednim wieku. Z prostych ubra�, w kt�rych byli pochowani zosta�y ju� tylko strz�py, ledwo okrywaj�ce wyn�dznia�� nago�� przegni�ych cia� i prze�wituj�c� spod sk�ry biel ko�ci. Cho� by�y to niemal szkielety, ich twarze zachowa�y sw�j wyraz. Maski przera�enia, zapatrzone w tego, kto zak��ci� ich wieczny spok�j, r�ce splecione w trwo�liwym u�cisku. Najstraszniejszy by� widok dziecka. Pozbawione w�os�w cia�o ma�ej dziewczynki uchroni�o si� jako� przed wilgoci� zimnej gleby i robakami, pozosta�o prawie nietkni�te. Rzeczywi�cie, ona mog�a by� wci�� �ywa... Ruch! Cia�o dziewczynki ko�ysz�c si� przywar�o do kobiety, jakby szukaj�c w niej rodzicielskiej obrony. O, Bo�e, pomy�la� Sabat, ona wci�� ma oczy. Rozszerzone ze strachu �renice patrzy�y na niego, b�agaj�c o ratunek. - Do��czysz do nich - Quentin z �atwo�ci� trzyma� teraz siekier�. - B�dziesz wkr�tce jednym z �ywych trup�w, Mark. A mo�e m�j Mistrz wymy�li inne zadanie dla twego por�banego cia�a, podczas gdy twoja dusza... - Stop! - Mark Sabat wszed� na polank�, trzymaj�c krucyfiks w wyci�gni�tych r�kach. - To koniec twoich nikczemnych praktyk, Quentin. Tym ludziom nale�y si� wieczny spoczynek... i tobie te�. Lecz Quentin sta� nieporuszony. Sabat s�dzi�, �e moc krzy�a i ostry zapach magicznych zi� powal� jego przeciwnika na ziemi�. Zamiast tego Quentin wybuchn�� szyderczym �miechem i Sabat stwierdzi� nagle, �e wiara opu�ci�a go w godzin� najwi�kszej potrzeby, �e pozosta� zupe�nie sam wobec wcielenia diab�a. Quentin tak�e w pe�ni zdawa� sobie z tego spraw�. Nie by� ju� bezbronny. Mimo odpychaj�cego starczego wygl�du porusza� si� z za- 11 skakuj�c� szybko�ci� i si��. Ostrze siekiery ze �wistem przeci�o powietrze, a z bezz�bnych ust Ouentina wydar� si� krzyk bardziej zwierz�cy ni� ludzki. Echo powtarza�o go coraz dalej i dalej. Szok i przera�enie porazi�y Sabata, czyni�c ze� �atwy cel. W ostatniej chwili przezwyci�y� s�abo�� i uskoczy� w bok. Us�ysza�, jak ostrze siekiery uderza o kamienie, krzesz�c snop iskier. Mark obr�ci� si� i z ca�ej si�y cisn�� w Ouentina krzy�em, lecz ten tylko ur�gliwie si� za�mia�. - Bez ciebie, Mark, krzy� traci swoj� moc, nie jest nawet symbolem. To po prostu kawa�ek metalu. Sabat czu� paniczny l�k, jak chrze�cijanin na rzymskiej arenie, kt�ry wiedzia�, �e jego zwinne ruchy mog� co najwy�ej odwlec nieuchronny koniec. Strach d�awi� mu oddech i odbiera� resztki si� s�abn�cym mi�niom. Kolejny jego talizman - czosnek - okaza� si� nieskuteczny, odbija� si� od piersi Ouentina i spada� na ziemi�, nie czyni�c mu �adnej krzywdy. Mark cofa� si�, a jego brat szed� ci�gle za nim, got�w w ka�dej chwili zada� �miertelny cios. Zdumiewaj�ce, jak zwinnie porusza�o si� jego stare, zniszczone cia�o. M�zg starca pracowa� jasno i sprawnie, tworz�c podst�pne koncepcje pokonania wroga. Nagle Sabat straci� oddech i upad�. Poczu� zawr�t g�owy, jakby spada� w jak�� czarn� otch�a�. Nag�e szarpni�cie przywr�ci�o mu przytomno��. Le�a� na plecach w rozkopanym grobie, patrz�c w g�r� na migocz�ce iskry, w kt�rych rozpoznawa� gwiazdy. Trwa�o kilka sekund, zanim zrozumia�, co si� w�a�ciwie wydarzy�o. Ponownie poczu� wilgotny zapach ziemi, sypi�cej si� na niego z brzeg�w grobu, ostre kamienie wbijaj�ce si� w plecy. Znajoma sylwetka przes�oni�a mu gwiazdy. Ouentin, stary czy m�ody, by� to ten sam cz�owiek, kt�rego �ciga� przez 12 trzy kontynenty, od Haiti do Bawarii. Teraz sta� z siekier� wzniesion� do ciosu, smakuj�c chwil� ostatecznego triumfu. Cho� Mark by� ju� przygotowany na �mier�, jego palce odnalaz�y ukryty w kieszeni kurtki rewolwer i zacisn�y si� na zimnym metalu. Porusza� si� instynktownie, jak skazaniec, pluj�cy w twarz oprawcy w akcie beznadziejnej obrony. Przez kiesze� wycelowa� w g�r� i strzeli� gwa�town�, szybk� seri�. Poczu� zapach spalonego materia�u i prochu. S�ysza�, jak pociski mi�kko uderzaj� w ludzkie cia�o. Quentin opuszcza� w�a�nie siekier�, gdy trafi�y go pierwsze kule. Uderzenie odrzuci�o go w ty�. Pociski rozo-ra�y mu cia�o od pachwiny a� do gard�a, jak gdyby jaka� straszliwa bestia rozerwa�a je pot�nymi k�ami. Z przeci�tej t�tnicy trysn�� strumie� krwi. Z gard�a Quentina wydoby� si� ryk w�ciek�o�ci, a kr�gos�up wygi�� si� nienaturalnie, jakby zaraz mia� p�kn��. Straszliwy cz�owiek trwa� jeszcze na granicy �ycia i �mierci, lecz czu� nadchodz�cy koniec. Broni� si� instynktownie - przecie� zna� ten �wiat, nie chcia� teraz umiera�. To, co dawniej by�o najgor�tszym pragnieniem, sta�o si� teraz katastrof�. Krwawi�ce cia�o balansowa�o na kraw�dzi wykopanego grobu. Mark wci�� trzyma� palec na spu�cie. Us�ysza� brz�k siekiery opadaj�cej na kamienie. Zobaczy� jak Quentin zbli�y� si� do niego, straci� r�wnowag� i z szeroko otwartymi ramionami run�� w d�. Mark Sabat poczu� ruch powietrza, przykry� g�ow� r�kami i skuli� si�. Jego brat upad� na�, chlustaj�c ciep�� krwi�. W�r�d szamotaniny Markowi uda�o si� zepchn�� cia�o tak, �e le�eli teraz obok siebie. Mark otworzy� oczy. Nawet ciemno�� nie potrafi�a ukry� odra�aj�cego widoku. Quentin obrzuca� go przekle�stwami. Jego groteskowo wykrzywiona twarz by�a o centymetry od g�owy Sabata. Umieraj�cy usi�owa� 13 schwyci� przeciwnika s�abymi palcami, drapa� go. Cho� Quentin z pewno�ci� nie by� ju� w stanie m�wi�, Mark odgad� jego ostatnie s�owa: - Jeste� g�upcem. Umieram, ale znowu b�d� �y�. To ty zgnijesz w tym grobie, Mark. Sabatowi uda�o si� wreszcie wyswobodzi� ze �miertelnego u�cisku, zwymiotowa�, pr�buj�c nie wdycha� st�ch-�ego odoru rozk�adu i �mierci. U�wiadomi� sobie, �e wci�� trzyma rewolwer, i tym razem z rozwag� przytkn�� luf� do czo�a swojego brata. Z przykrym uczuciem je�d�ca, kt�ry musi zabi� ulubionego wierzchowca, poci�gn�� za spust. Odg�os strza�u by� og�uszaj�cy. B�ysk ognia zap�on�� przez u�amek sekundy o�lepiaj�cym blaskiem. W tej straszliwej chwili Mark zobaczy� czaszk� p�kaj�c�, niczym rozbite jajo. Widzia�, jak wytryska z niej szara ma� i �cieka po ubraniu ma�ymi strumykami i wiedzia�, �e ten obraz zostanie w jego pami�ci na zawsze. Usta Quentina wypowiedzia�y ostatnie przekle�stwo, nim wype�ni�y si� fal� szkar�atnej krwi. Sabat raz jeszcze poci�gn�� za spust, ale b�ben by� ju� pusty. Powsta�, czuj�c, jak jego stopy depcz� cia�o brata. Opar� d�onie na brzegach grobu i podci�gn�� si� w�r�d osypuj�cej si� ziemi i kamieni. Le�a� jaki� czas, g��boko wdychaj�c mro�ne powietrze i staraj�c si� nie patrze� na trzy podobne do ma�onetek cia�a, kt�re zdawa�y si� wpatrywa� w niego. Twarze ich wyra�a�y teraz nieme ��danie, aby przywr�cono ich ziemi. I Sabat wiedzia�, �e b�dzie musia� ich powt�rnie pogrzeba�. Gdy sko�czy�, wschodnia cz�� nieba by�a ju� blado-szara. Ka�dy mi�sie� i nerw szczup�ego cia�a dr�a� ze 14 zm�czenia i odrazy, gdy Sabat odrzuciwszy w ko�cu znaleziony za chatk� z�amany szpadel przygl�da� si� trzem �wie�ym kopcom ziemi. M�czyzna i kobieta zajmowali teraz pojedynczy gr�b, dziecko - mniejszy, a w najg��bszym le�a� Quentin. Prawie dwumetrowa warstwa ziemi i kamieni przykrywa�a najgorszego z ludzi. Sabat rozgl�da� si� jeszcze niespokojnie. Mimo wysi�ku wydawa�o mu si�, �e jest zimniej, ni� kiedykolwiek. Prawie tak, jak gdyby noc powr�ci�a, aby os�oni� swoim p�aszczem to ponure miejsce i ukry� ha�b� szlacheckiej rodziny. Odwr�ci� si�, zamierzaj�c odej�� w po�piechu, zatrzyma� si� jednak, skurczony ze strachu, nie o�mielaj�c si� spojrze� za siebie. W�r�d szumu porannego wiatru dotar�y do niego znajome s�owa: "Umieram, ale znowu b�d� �y�. To ty zgnijesz w tym grobie, Mark". Wargi Sabata poruszy�y si�, wydaj�c chrapliwe skrzeczenie. - Nie, ty nie �yjesz, zabi�em ci�. Odpowiedzia� mu �miech i przera�liwy �oskot, kt�ry m�g� by� spowodowany wiej�cym z prze��czy wiatrem. Sabat zacz�� biec, gnany strachem. Potkn�� si�, upad�, dr�c ubranie i rani�c r�ce do krwi. Podni�s�szy si�, bieg� dalej w stron� wsi. �miech za jego plecami stawa� si� coraz s�abiej s�yszalny. Hali hotelowy by� pusty. Skrajnie wyczerpany wdrapa� si� na schody i dotar� jako� do swojego pokoju. Z ulg� zatrzasn�� za sob� drzwi i opar� si� o nie. Widzia� zrolowany dywan, narysowany na pod�odze pentagram. Wszystko wygl�da�o tak, jak gdy wychodzi�... Och, dobry Bo�e! Nie! Srebrny kielich le�a� na pod�odze przewr�cony i wgnieciony jakby przez jaki� ci�ki przedmiot. Na jego 15 l�ni�c� powierzchni� pada� promie� porannego s�o�ca, wyra�nie o�wietlaj�c miejsce wgniecenia. Mia�o ono kszta�t kopyta. Sabat przera�onym wzrokiem przebieg� wilgotn� �cie�k�, pozostawion� przez wylan� z kielicha ciecz. Stru�ka przerywa�a narysowane na pod�odze ci�g�e linie, tworz�ce kompletn� gwiazd�. Ostateczny bastion zosta� naruszony? - B�d� �y� znowu. Odwr�ci� si� rozpoznaj�c g�os Ouentina. Przez kr�tk� chwil� spodziewa� si� zobaczy� brata w k�cie pokoju, mo�e jako wiekowego drwala, mo�e w jakiej� innej postaci. Lecz nie by�o tam nikogo. Tylko g�os. Sabat nagle zrozumia� w pe�ni gro�b�, kryj�c� si� w tym stwierdzeniu. Zn�w us�ysza� ob��kany �miech i zlokalizowa� jego �r�d�o. By�o w nim samym! Rzuci� si� do p�kni�tego, zakurzonego lustra, aby si� w nim przejrze�. Nie zauwa�y� �adnej zewn�trznej zmiany, pr�cz wyrazu zm�czenia na twarzy, brudu na ubraniu i rozczochranych w�os�w. - Ty diable - sykn��. - Ty przekl�ty potworze. Zabi�em ci� dla dobra ludzko�ci. Ale teraz twoja dusza posiad�a mnie. Nie do ko�ca jednak. S�yszysz mnie, Ouen-tin? Nie do ko�ca. Wci�� jeszcze mam swoj� w�asn� dusz�, mam teraz dwie, jak Petraux, ten francuski czarownik. - A co si� sta�o z Petraux? - szydercze pytanie pad�o z jego w�asnego wn�trza. - Zmar�... i odrodzi� si� ponownie - odpar� Sabat, jakby opowiada� legend� o tym, jak Petraux toczy� walk� w samym sobie i w ko�cu odebra� sobie �ycie tak, �e gdy narodzi� si� powt�rnie �y�o ju� tylko z�o, kt�re nad nim zatriumfowa�o. - Ale to nie przydarzy si� mnie, Ouentin. 16 Ty i ja nienawidzili�my si� i walczyli�my d�ugo, a ja wci�� �yj�. Wiem, �e musz� bra� ci� ze sob� wsz�dzie, gdziekolwiek id�, lecz nie b�dzie to dla ciebie �atwe. B�d� walczy� ca�y czas. I by� mo�e, pewnego dnia zniszcz� ci� ca�kowicie. Tym razem nie by�o szyderczej odpowiedzi, tylko cisza, przerywana dobiegaj�cym z do�u brz�kiem naczy�. Kuchnia hotelowa przygotowywa�a si� do nowego dnia. Ramiona opad�y, oczy ju� zaczyna�y zamyka� si� ze zm�czenia. Mark Sabat powl�k� si� w kierunku ��ka, stoj�cego w centrum pentagramu. Szuraj�c nogami kopn�� kielich, kt�ry potoczy� si� po pod�odze i z metalicznym brz�kiem uderzy� o deski pos�ania. W ubraniu rzuci� si� na ��ko, czuj�c nadchodz�c� fal� snu. I �ni�, mia� sen, w kt�rym jego cia�o astralne w�drowa�o z Quentinem u boku. Nie z tym Quentinem, z kt�rym walczy� na polanie, przewrotnym starcem, lecz z m�odym, przystojnym m�czyzn� o jego w�asnych rysach. Szli przez pustyni�, na kt�rej nie ros�o nic, pr�cz kaktus�w. Nawet one by�y wyschni�te w potwornym upale. Gdzie� przed sob� ujrzeli �r�d�o wody, kt�re jednak znikn�o, gdy si� zbli�yli. Quentin nie wydawa� si� zaniepokojony, posuwa� si�, jakby nie odczuwaj�c �adnych niewyg�d. U jego boku Mark walczy� o �ycie, usi�uj�c ukry�, �e niemal umiera. I w najgor�tszej porze dnia (czy temperatura w og�le kiedykolwiek spada�a, czy istnia�o co� takiego, jak zmrok?) dotarli na pobojowisko. Niezliczone pokrwawione cia�a, le��ce na piasku, ogromne czarne s�py, po�eraj�ce ludzk� padlin�, najwyra�niej nie zaniepokojone przybyciem �ywych ludzi. Mark Sabat patrzy�, czuj�c, jak l�k opanowuje jego 17 umys�, niczym z�o�liwy nowotw�r. �mier� pogodzi�a tu dwie rasy. �o�nierze o jasnej cerze i w�osach le�eli odwr�ceni ku ziemi pomi�dzy lepiej zbudowanymi ciemnosk�rymi. Twarze tych ostatnich by�y gniewne nawet po �mierci. �adnych zwyci�zc�w, �adnych pokonanych, po prostu �miertelny pat w odwiecznej walce Dobra przeciw Z�u, �wiat�a przeciw Ciemno�ci. Tylko dw�ch �ywych pozosta�o w tym pustynnym piekle - on i Quentin. Ostatni wojownicy. Armie by�y zniszczone i teraz wynik zale�a� od ich ko�cowego pojedynku. Sabat obudzi� si�, wilgotne ubranie przyklei�o mu si� do sk�ry, twarz mia� mokr� od potu. Pok�j by� o�wietlony s�abn�cym �wiat�em s�o�ca. By�o wi�c p�ne popo�udnie. Przez kilka minut dygota� z zimna. My�lami powr�ci� do tej straszliwej pustyni �mierci. U�miechn�� si� s�abo do siebie. To by�a pierwsza pr�ba. By� do�� silny, aby wr�ci� z tego snu do swego fizycznego cia�a, nawet, je�li jego brat wr�ci� wraz z nim. �aden z nich nie pokona� drugiego w ko�cowej walce, wi�c obaj musz� dzieli� to samo cia�o. Ale prawdziwa bitwa dopiero si� zaczyna�a. Rozdzia� I Od dawna ju� nikt nie dzier�awi� starego cmentarza. Jeszcze �wier� wieku temu by� on chlub� ma�ej wioski. Na bia�ych, marmurowych nagrobkach ustawionych w r�wne rz�dy, o ka�dej porze roku zobaczy� mo�na by�o �wie�e kwiaty. Mi�dzy grobami ros�a zielona murawa. Teraz przyroda zniweczy�a dawne starania ludzi. G��g, przedtem starannie przycinany, opl�t� nagrobki kolczastymi ga��ziami. Na trawiastych �cie�kach rozpanoszy� si� mech, bujnie rozros�y si� k�pki mlecz�w. Deszcze i �niegi zniszczy�y kamienie nagrobkowe, zacieraj�c napisy tak, �e nikt ju� nie m�g� odcyfrowa� imion i dat. Tak oto umarli poszli w zapomnienie. Tak�e stoj�cy mi�dzy wysokimi sosnami ma�y ko�ci�ek chyli� si� ku upadkowi. Na drewnianych schodach przed g��wnym wej�ciem pe�no by�o kawa�k�w potrzaskanych dach�wek, deszcz regularnie zalewa� wn�trze, �ciekaj�c strumieniami przez dziurawy dach. W ko�ci�ku zagnie�dzi�y si� szpaki. Solidne, podw�jne drzwi by�y ju� mocno poryte przez korniki. Dawniej jeszcze niedzielne poranne nabo�e�stwa przypomina�y, �e zniszczony budynek jest miejscem kultu. Niestety starzej�cy si� wikary, kt�ry odprawia� tu msze, odszed� na wieczny spoczynek. We wsi m�wiono, �e Namiestnicy Ko�cio�a przestali interesowa� si� tym odleg�ym miejscem i pozwolili, aby popad�o w ruin�. Nikt nie chcia� pracowa� w tej �wi�tyni, przez co liczba parafian spad�a 19 poni�ej sze�ciu os�b. Wi�kszo�� mieszka�c�w wioski �y�a z dala od Boga. W czasopi�mie diecezji ukaza�a si� propozycja biskupa, aby zamkn�� ko�ci�. Ko�cielny dostojnik nie pochwala� ba�wochwalczej dumy, z jak� wie�niacy traktowali ten zabytkowy budyneczek. Jednak i jego oburzy�y akty anonimowego wandalizmu. Kto� poprzewraca� par� grob�w i wielkimi literami wymalowa� na drzwiach ko�cio�a nieprzyzwoite s�owa. W swoim artykule biskup udzieli� nagany sprawcom tego czynu. Przemilcza� jednak fakt, �e pieni�dze ofiarowane na Fundacj� Odbudowy Ko�cio�a, dot�d bezu�ytecznie z�o�one w depozycie bankowym, gdzie� si� rozp�yn�y. Nie m�wi� te� nic o tym, czy budowa ohydnej nowoczesnej �wi�tyni na skraju wsi by�a ca�kowicie finansowana przez diecezj�. Biskup Wentnor nie nale�a� do ludzi, kt�rzy wchodziliby w tego rodzaju szczeg�y. Nie obchodzi�o go, w co Ko�ci� anga�uje swoje finanse. Jedynie noc�, w blasku ksi�yca, ko�ci�ek �w. Adriana zdawa� si� odzyskiwa� dawn� �wietno��. Srebrna po�wiata, podkre�laj�c zgrabn� sylwetk� budynku ukrywa�a jednocze�nie dziury w dachu i odpadaj�cy tu i �wdzie tynk. Nawet teren wok� ko�cio�a sprawia� lepsze wra�enie. I w�a�nie podczas pe�ni ksi�yca wierni gromadnie odwiedzali to miejsce. Lecz nie ci, kt�rych �yczy�by sobie biskup Wentnor. Gdy ca�a grupa zebra�a si� na starym cmentarzu, by�o ju� dobrze po p�nocy. Przybywali pojedynczo lub dw�jkami, skradaj�c si� wzd�u� �ywop�otu, kt�ry oddziela� teren ko�cio�a od pobliskiego lasu. Porozumiewali si� szeptem, lecz kiedy zobaczyli wysokiego m�czyzn� w czarnych szatach, o twarzy ukrytej pod wielkim kapturem, za- 20 padali w pokorne, pe�ne szacunku milczenie. Teraz tak�e stali w ciszy jak nastolatki, w kt�rych wci�� tkwi�y nakazy szkolnej dyscypliny, szuraj�cy nogami, ukradkiem gasz�cy ukryte w r�kawach papierosy. Wysoki cz�owiek zwr�ci� si� do nich rozkazuj�cym tonem. Potem wyci�gn�� d�ugie rami� i po�r�d innych grob�w wskaza� jeden, po�o�ony zaledwie par� metr�w od nich. Nie mia� on jeszcze kamiennej p�yty, przykryty by� jedynie drewnian� skrzyni�. Kwiaty z�o�one tu w czasie pogrzebu zaczyna�y ju� wi�dn�� i gubi� li�cie. Za dnia otacza�o to mogi�� aur� smutku, lecz w nocy widok by� z�owieszczy, pe�en grozy. Z grupy wysz�o dw�ch m�odzie�c�w. Z przyniesionej ze sob� torby wyj�li �opat� i kilof. Spojrzeli wyczekuj�co na wysokiego m�czyzn�, a ten kiwn�� g�ow� w niemym przyzwoleniu. By�o widoczne, �e jego autorytet w grupie jest niepodwa�alny. Nie trzeba by�o �adnych instrukcji, zatem otrzymawszy zgod�, ch�opcy od razu zacz�li kopa�. Praca nie sprawia�a im trudno�ci, poniewa� ziemia by�a jeszcze mi�kka po niedawnym pogrzebie. Kilof okaza� si� zbyteczny. Przygl�daj�cy si� temu ludzie cia�niej otoczyli kopi�cych, spogl�daj�c na rosn�c� z ka�d� chwil� stert� ziemi obok grobu. W pewnym momencie �opaty uderzy�y g�ucho o wieko trumny. Zebrani mocniej wyci�gn�li szyje. Dw�ch silnie zbudowanych m�czyzn w brudnych kombinezonach roboczych podesz�o bli�ej grobu. Teraz przyda� si� r�wnie� kilof, r�bi�c w drzazgi drewnian� pokryw� trumny. Ci, kt�rzy poprzednio otwierali trumn�, stali teraz obok niej w g��bokim dole i z mozo�em, ostro�nie wyci�gali cia�a. Inni asystowali temu kl�cz�c dooko�a. Wysoki m�czyzna sta� z tym z r�kami skrzy�owanymi na piersiach. Okr�g�y ksi�yc by� prawie dok�adnie nad nimi. Kiedy 21 dr��ce r�ce poci�gn�y za ca�un, w srebrnym blasku ksi�yca zebrani mogli dostrzec ka�dy szczeg� kredowo-bia-�ych cia� umar�ych. Ci, kt�rzy nigdy przedtem nie spotkali si� z nekro-mancj� odczuli pewne przera�enie, wstrzymali oddechy. Oba cia�a by�y nagie, za� jedno z nich, cia�o m�odej dziewczyny, zdumia�o wszystkich niezwyk�� pi�kno�ci�. Mia�a nie wi�cej ni� osiemna�cie lat, blado�� jej twarzy podkre�la� ciemny kolor jej d�ugich w�os�w. Usta nawet po �mierci pozosta�y pe�ne i czerwone. Piersi, cho� ju� nie tak j�drne, zachowa�y nadal doskona�e proporcje. Niejednego z patrz�cych podnieca� widok ciemnego tr�jk�ta w�os�w na jej podbrzuszu. - Cia�o dziewicy jest najwa�niejszym ze wszystkich rekwizyt�w - d�ugie, smuk�e palce zakapturzonego m�czyzny pog�adzi�y nag� dziewczyn� niemal mi�o�nie. D�o� zatrzyma�a si� na chwil� na szerokiej bli�nie pooperacyjnej, kt�ra nawet w �wietle ksi�yca zniekszta�ca�a p�aski brzuch. - S�uchaj, a sk�d ty wiesz, �e ona jest dziewic�? - W g�osie jednego z ludzi wci�� trzymaj�cych kilofy brzmia�a jawna bezczelno��. - Trzymaj j�zyk za z�bami. - Kaptur opad� do tym, ukazuj�c szerok� i okrutn� twarz o nieco zbyt blisko osadzonych oczach, z cienk� kresk� ust, o drgaj�cych w furii nozdrzach. - Jak �miesz podwa�a� m�j os�d! Sylwia w wieku lat trzynastu zachorowa�a na raka �o��dka. Ostatnie pi�� lat sp�dzi�a g��wnie w szpitalach, walcz�c o �ycie. Nie mia�a ch�opc�w. Czy ta odpowied� zadowala ci� Julianie? Ch�opak skin�� g�ow� w milczeniu. 22 - Lecz tej nocy - przyw�dca podni�s� g�os - utraci ona swoje dziewictwo! - O, Bo�e - wysoki ch�opak zrobi� krok w ty� - nie zamierzasz chyba... - Nie dyskutuj ze mn�. nasz Mistrz pragn�� Sylwii, dlatego wkr�tce do nas do��czy. Wyci�gnijcie j� i po��cie na tym grobie. Szybko, bo mamy du�o do zrobienia, a noc pe�na jest niebezpiecze�stw. Roztrz�sionymi z emocji r�kami m�odzi ludzie unie�li cia�o dziewczyny i u�o�yli je na grobowcu zamo�nej wiejskiej rodziny. Zdawa�o si�, �e martwa dziewica nagle o�y�a; jej zwisaj�ca w d� smuk�a noga ko�ysa�a si� w ponurej lubie�no�ci. Najm�odsi spo�r�d uczestnik�w spotkania odskoczyli w ty� w przestrachu. - Teraz, Sheila, rozbieraj si�. Wszyscy si� rozbierajcie. Mistrz nienawidzi zakrytego cia�a. Wszyscy opr�cz wysokiego m�czyzny zrzucili ubrania. Ten zacz�� dono�nym g�osem odmawia� zakl�cia, a po pewnym czasie r�wnie� i on ods�oni� swoje cia�o. By� w �rednim wieku, lecz dobrze zbudowany i najwyra�niej podniecony. Szczup�a, jasnow�osa dziewczyna dr�a�a gwa�townie, zagryza�a wargi, jakby pr�bowa�a powstrzyma� �zy. Skrzy�owanymi r�kami stara�a si� zas�oni� nie w pe�ni jeszcze dojrza�e piersi. Nigdy nie s�dzi�a, �e posun� si� tak daleko. Horacy (mo�e nie by�o to nawet jego prawdziwe imi�) by� chyba sadyst�. My�la�a dot�d, �e bierze udzia� w czym� w rodzaju gry seksualnej. Nie mia�a wi�c nic przeciw temu, by posiadali j� r�ni ch�opcy. Cichy Horacy powiedzia�, �e ta noc b�dzie dla niej "inicjacj�"; przypuszcza�a, �e chce w ten spos�b zapowiedzie� jak�� kolejn� orgi�. Lecz wykopanie zmar�ej dziewczyny, kt�ra przez wi�kszo�� �ycia walczy�a z nieuleczaln� choro- 23 ba... Och, to by�o potworne! Nie chcia�a bra� w tym udzia�u. - Ja... Ja chc� i�� do domu - zda�a sobie spraw�, �e powinna by�a wyrazi� sw�j sprzeciw jeszcze zanim si� rozebra�a, bo teraz jej p�aczliwy g�os zabrzmia� sztucznie. Uczestniczy�a ju� w rozkopywaniu grobu, by�o to podczas poprzedniej pe�ni, lecz wtedy znale�li tylko zniszczony, bardzo stary szkielet. Wywo�a�o to wprawdzie nieprzyjemne uczucie strachu, lecz nie wyrz�dzili wtedy �adnej krzywdy cz�owiekowi, kt�ry zmar� wiele lat temu. Zreszt� zakopali go p�niej. G�os Horacego ucich�. Kiedy zabrzmia� znowu, wyczuwa�o si� w nim z�o��, tak wielk�, �e z trudno�ci� wymawia� s�owa. - Obawiam si�, �e jest ju� na to za p�no, moja droga. Zasz�a� zbyt daleko, by si� wycofa�. Teraz id� i po�� si� obok pi�knej Sylwii... i pami�taj, �e ofiarujesz si� samemu Mistrzowi. Musisz wiedzie�, �e to dla ciebie zaszczyt - dzieli� �wi�ty o�tarz z dziewic�! Sheila Dowson zatoczy�a si�, zdawa�o si� przez moment, �e zemdleje. Instynkt nakazywa� jej ucieczk� i by� mo�e, gdyby nie by�a naga pos�ucha�aby tego wewn�trznego g�osu. Lecz my�l o tym, �e b�dzie musia�a naga biec przez ca�� wiosk� z powrotem do domu, by�a dla niej nie mniej przera�aj�ca. - Nie mo�esz zmusi� mnie, bym zrobi�a to, czego nie chc� zrobi�. - Mia�o to zabrzmie� mocno i zdecydowanie, lecz g�os jej zadr�a� i z pe�nych przera�enia oczu trysn�y �zy. Potem zacz�a krzycze�. - Moi drodzy, ta dziewczyna wpad�a w histeri� - w g�osie Horacego s�ycha� by�o gro�b�, by� bezlitosny. - 24 John, Michael, zanie�cie j� na o�tarz. Chyba musimy te� zwi�za� j� i zakneblowa�. Na rozkaz przyw�dcy dw�ch m�odych m�czyzn z�apa�o Sheil�. Byli silni; opiera�a si� bez skutku. Zakneblowano j� jej w�asn� bielizn�, r�ce zwi�zano mocno par� rajstop. Le�a�a z szeroko otwartymi oczami, staraj�c si� odsun�� jak najdalej od sztywnego cia�a martwej dziewczyny. Spojrza�a na jej twarz; tamte oczy tak�e by�y szeroko otwarte, niewidz�cym wzrokiem zdawa�y si� wpatrywa� w zawieszony ponad nimi ksi�yc. - Teraz mo�emy zaczyna�! - Horacy wzni�s� r�ce. Nie bez pewnej satysfakcji patrzy�, jak jego uczniowie padaj� na twarz. Jego nagie cia�o p�on�o ognistym �arem, mimo i� zdawa�o si�, �e temperatura znacznie spad�a w ci�gu ostatnich kilku minut. Ksi�yc przygas�, by� mo�e zas�oni�ty chmur�. Horacy uporczywie wpatrywa� si� w pi�kne cia�o zmar�ej. Le��ca obok Sheila walczy�a coraz s�abiej. Jego podniecenie niemal sprawia�o mu b�l, ale wiedzia�, �e musi czeka� do czasu, gdy Mistrz za��da ofiary z �ywej istoty. Wtedy dopiero sam b�dzie m�g� zakosztowa� rozkoszy. Zrobi�o si� tak ciemno, �e nie spos�b by�o dostrzec cho�by zarys�w ludzkich sylwetek. Horacy mamrota� co� bez�adnie, boj�c si�, jak wszyscy. Zamkn�� oczy, czu� ch�odn�, lecz na�adowan� �yw� �wiadomo�ci� atmosfer�, s�ysza� pe�ne l�ku przyciszone g�osy swoich uczni�w. Sheila walczy�a z wi�zami, dr��c i dysz�c, jak w mi�osnym uniesieniu... I wtedy pojawi� si� zapach, zgni�a wo�, dobrze znana i przez to tym bardziej napawaj�ca l�kiem. Smr�d jak w nieczyszczonej od wiek�w stajni. Mocz, ka�, pot zwierz�- 25 cy. Horacy przycisn�� d�onie do uszu staraj�c si� nie s�ysze� t�tentu kopyt i j�k�w przera�enia. Sabat nie lubi� biskupa Wentnora ju� wtedy, gdy sam by� ksi�dzem, a biskup - kanonikiem. Wentnor by� zwalistym m�czyzn� o czerwonej twarzy (m�wiono, �e du�o pije). Tusza dodawa�a mu powagi. By� cz�owiekiem nie toleruj�cym �adnych opinii sprzecznych z jego w�asn�. Na sw�j spos�b zbuntowany, Wentnor pozwala� sobie na niekonwencjonalne pogl�dy polityczne, maj�c nadziej�, �e je�li w nast�pnych wyborach wygra partia prawicowa, to on otrzyma nale�ne mu za lojalno�� wzgl�dy. Hazard op�aci� si� i kanonik zosta� biskupem. W pewnym sensie by�, tak jak Sabat, bezlitosny. Wentnor nie ukrywa� swojej niech�ci do Sabata. Uwa�a�, �e cz�owiek, kt�ry by� nielojalny wobec Ko�cio�a powinien zosta� wykluczony. Na nieszcz�cie, kto raz zosta� ksi�dzem, musia� nim by� do ko�ca �ycia. Dziekan i Kapitu�a, pami�taj�c si�� egzorcyzm�w Sabata, postanowili go wezwa�, gdy policja da�a zna�, �e profanacja grob�w na cmentarzu �w. Adriana jest czym� wi�cej ni� zwyk�ym wandalizmem. Wentnor twardo odmawia�, ale w przeci�gu tygodnia otrzyma� od arcybiskupa polecenie skontaktowania si� z Sabatem. By� w�ciek�y, lecz nie mia� wyj�cia. Biskup kaza� Sabatowi czeka� w pa�acu prawie godzin�. Ten kl��, jak szewc, z�y �e musi tu siedzie�. Odwr�ci� si� od Boga, wi�c nie musia� okazywa� respektu nale�nego temu miejscu. - Ach, Sabat - Wentnor u�miechn�� si�, siadaj�c za ogromnym biurkiem w swoim pluszowym gabinecie. Nie t�umaczy� si�, niech m�ody parweniusz czuje si� niepewnie. 26 - Nie b�d� wchodzi� w szczeg�y tej sprawy. Na pewno czyta� pan w gazetach. - Wola�bym, �eby ksi�dz powiedzia� o wszystkim dok�adnie - Sabat popatrzy� mu prosto w oczy. - Prasa lubi przesadza� w takich sprawach. Chcia�bym zna� fakty z pierwszej r�ki. Od ksi�dza, ksi�e biskupie. Wentnor poczu�, �e puls zaczyna mu bi� mocniej. Sabat nie okazywa� najmniejszej uleg�o�ci, �adnego respektu. - Wi�c dobrze, Sabat - popatrzy� na siedz�cego naprzeciw ciemnow�osego m�czyzn�, ale zaraz uciek� wzrokiem. Zetkn�� koniuszki palc�w, tak jak to robi� podczas nabo�e�stw. To przydaje �wi�to�ci, my�la�, przynajmniej w oczach przeci�tnego wiernego. - Po pierwsze, by� to zwyk�y wandalizm. S�owo, napisane sprayem na drzwiach ko�cio�a... - Jakie s�owo? - Ja... naprawd�. Sabat, to nie ma znaczenia. Wystarczy powiedzie�, �e by�o wulgarne. - Jakie to s�owo, ksi�e biskupie. Musz� zna� ka�dy szczeg�, ka�dy fakt, niezale�nie od tego jak niestosowny m�g�by si� wydawa�, aby w�a�ciwie przygotowa� si� do egzorcyzmu. Wentnor zaczerwieni� si�. Spojrza� z ukosa na Sabata, ale szybko odwr�ci� wzrok. Do diab�a z nim. On chce, �ebym to powiedzia�. - Wi�c dobrze. Sabat. Tam by�o napisane DUPA - przeliterowa�, s�dz�c, �e w ten spos�b b�dzie to lepiej brzmia�o. Sabat kiwn�� g�ow�, nie daj�c po sobie pozna� zadowolenia. - I potem zacz�to otwiera� groby? - To prawda. Jeden, czy dwa z tych starszych, ale na 27 szcz�cie nie by�o �adnych krewnych, kt�rzy narobiliby zamieszania. Do momentu, kiedy odkopano t� m�od� dziewczyn�, Sylwi� Adams. Tragiczne �ycie, przerwane zanim si� na dobre zacz�o, s�odka niewinno��... i co� takiego. - Co jej zrobili? - To nie do opisania i absolutnie odmawiam wchodzenia w szczeg�y. Najgorszy przypadek nekromancji z jakim mia�em do czynienia. Jej bliscy, co zrozumia�e, wnie�li ostry protest. Ci nikczemni ludzie musieli przyprowadzi� ze sob� jakie� zwierz� i sparzyli je z cia�em. Policja twierdzi, i� by� to kozio�, ale jedyny �lad jego kopyt znaleziono w ziemi wok� grobu. Sabat wyd�� wargi i obliza� koniec w�s�w. - Niejaka Celestyna z Haiti formalnie po�lubi�a koz�a w celach magicznych. Czarna magia jest wci�� �ywa na tej wyspie tak teraz, jak i wtedy, biskupie. I rozszerzy�a si� na ca�y �wiat... dotar�a tak�e do Anglii. - Pan oczywi�cie nie sugeruje... - Jest zbyt wcze�nie, aby cokolwiek sugerowa�. Zestawiam tylko fakty. Ale prosz� kontynuowa�. - Policja rozpocz�a dochodzenie. Oczywi�cie, niekt�rzy mieszka�cy wsi co� tam wiedzieli, ale cierpliwe wypytywanie wszystkich po kolei nie da�o niczego. W przeci�gu miesi�ca zosta� rozkopany nast�pny gr�b. - Czyj tym razem? - Na szcz�cie bardzo stary, mia� ponad sto lat. Gr�b cz�owieka o nazwisku William Gardiner. - I co sta�o si� ze szkieletem? - Nie mam poj�cia, nie znaleziono go. - Mo�e to Chrystus zmartwychwsta� - Sabat wyprostowa� si� na krze�le. 28 Biskup Wentnor spojrza� na go�cia, jakby chcia� skarci� go za blu�nierstwo. Zmieni� jednak zamiar. Chcia� zako�czy� ju� to spotkanie i uwolni� si� od Sabata. - Policja przypuszcza, �e m�g� zosta� gdzie� porzucony i prawdopodobnie nigdy go nie znajdziemy. Straszne s� te profanacje, ale to nie to samo co morderstwo. - W wielu przypadkach jest to du�o gorsze ni� morderstwo. - Zgadzam si�, je�li chodzi o Sylwi� Adams, ale... - By� mo�e ca�a ta sprawa dopiero si� zaczyna, ksi�e biskupie. Cia�a Sylwii u�yto w nikczemny spos�b, do haniebnego aktu. Przynajmniej taka by�a pierwotna intencja. �lady kopyt mog�y zosta� odci�ni�te przez wyznawc�w owego szczeg�lnego kultu. Z drugiej strony... - przerwa�, zastanawiaj�c si� czy mo�e podzieli� si� swym przypuszczeniem. - Z drugiej strony, ksi�e biskupie, by� mo�e po prostu uda�o im si� wywo�a� diab�a. Jak ksi�dz wie, zosta�o to ju� kiedy� zrobione. Historia Aleistera Crowley'a, kt�ry wywo�a� w Pary�u greckiego bo�ka Pana jest tego klasycznym przyk�adem. Crowley przyp�aci� to kilkumiesi�cznym pobytem w szpitalu psychiatrycznym, jako potencjalny idiota. Cz�owiek, kt�ry towarzyszy� jego magicznym praktykom w dziwny spos�b straci� �ycie. Wiadomo przecie� powszechnie, �e gdy sprowadzi si� diab�a na ziemi�, zawsze zabiera on czyj�� dusz�, wracaj�c do swych piekielnych za�wiat�w. Mo�na by wi�c za�o�y�, �e poniewa� cia�o Sylwii Adams zosta�o u�yte jako rekwizyt s�u��cy przywo�aniu szatana, to moc, kt�ra si� objawi�a, zabra�a ze sob� czyje� inne �ycie. Co zatem sta�o si� ze zw�okami? Czy istnieje na policji jaki� rejestr os�b zaginionych? - Nic o tym nie wiem, ale mo�e pan u nich spraw- 29 dzi�. - Biskup b�bni� nerwowo palcami w blat biurka, jego twarz przybra�a znowu zwyk�y odcie�. - Najpierw postaram si� odnale�� zaginiony szkielet - powiedzia� Sabat, mru��c oczy. - Potem b�dziemy musieli dowiedzie� si�, kim s� ci wyznawcy diab�a. By� mo�e nie pochodz� st�d. Cz�sto Zgromadzenie podr�uje wiele mil, by znale�� odpowiednie miejsce, a z tego, co mi ksi�dz powiedzia�, ko�ci� i cmentarz �w. Adriana s� bardzo odpowiednie dla tego rodzaju praktyk. P�niej zreszt�, je�li b�dzie trzeba, pojad� tam i sprawdz� to, najpierw jednak musz� znale�� we wsi jakie� miejsce, gdzie m�g�bym si� zatrzyma�, incognito. Przedstawi� ksi�dzu spis wszystkich moich wydatk�w. Biskup Wentnor poblad�, przypomnia� sobie bowiem ostatnie wydatki diecezji. - Ja... dobrze, oczywi�cie. Ale wydawa�o mi si�, �e egzorcy�ci nie... - Nie ��daj� zap�aty za swoje us�ugi? - Tak. Rodzaj tradycji. Dar bo�y nie powinien by� wymieniany na pieni�dze. Jak r�d�karze... - Wi�c mo�e ksi�dz biskup wola�by skorzysta� z u-s�ug kt�rego� ze swoich egzorcyst�w? - Sabat wsta� zapinaj�c ciemn� we�nian� marynark�. - Nie, nie - Wentnor podni�s� r�k�. On sam najch�tniej uwolni�by si� od tego cz�owieka, lecz wiedzia�, �e arcybiskup nie przyjmie jego wyja�nie�. - Oczywi�cie, zap�acimy za wszystko. Prosz� tylko przed�o�y� rachunki. - Dzi�kuj� - Sabat spojrza� na biskupa i u�miechn�� si� z zadowoleniem. - Jutro b�d� got�w do wyjazdu. - Policja ci�gle jeszcze prowadzi poszukiwania w tej okolicy. Je�li chcia�by pan uzyska� jakie� informacje, 30 m�g�by si� pan zg�osi� do inspektora Plowdena, szefa tej operacji. - Mog�, zapewne - Sabat zatrzyma� si� na chwil� w drzwiach. Po chwili doda� - jednak z drugiej strony nie m�g�bym tego zrobi�. Sabat wr�ci� do Londynu. Kiedy dotar� do swego ekskluzywnego domu w West Hampstead, nad miastem zapada� mrok. Wyj�� klucze i otworzy� frontowe drzwi. Zrobi� krok naprz�d i zatrzyma� si� w progu, delektuj�c si� tym tak dobrze znanym, zawsze przyjemnym dla niego zapachem. Lubi� t� wo�, wo� �wie�o wypastowanych pod��g, starych mebli i ledwie uchwytny aromat starych wolumin�w. Zapach bogactwa, kt�re gromadzi� przez wiele lat. U�miechn�� si� do siebie; �ycie tak wiele razy okazywa�o si� dla� �askawe. Cho�by to odnalezienie nale��cego do terroryst�w sk�adu broni w czasach, gdy pracowa� w SAS. To by� chyba punkt zwrotny w jego �yciu, most po kt�rym przeszed� od n�dznej, ubogiej wegetacji do bogactwa. M�g� wtedy donie�� o swoim odkryciu, zapewne awansowa�by i po miesi�cu nikt by ju� o tym nie pami�ta�, jeden sk�ad broni nie mo�e bowiem dziwi� mieszka�c�w kraju, w kt�rym co krok buduje si� fabryki bomb. Jednak�e Sabat post�pi� inaczej. Wszed� w uk�ad z anarchistami, kt�rzy drogo zap�acili za jego milczenie. Jeszcze przez par� tygodni potem dr�czy�y go wyrzuty sumienia. Nie m�g� pogodzi� si� z my�l�, �e dla forsy w pewien spos�b przy��czy si� do brudnej sprawy. Ale w ko�cu wyt�umaczy� sobie, �e nie jest to wa�ne. Przecie� i tak ca�y �wiat jest wielk� d�ungl�, w kt�rej ludzie po�eraj� si� nawzajem. I kiedy tylko nadarzy�a si� okazja, zapl�ta� si� znowu w jedn� czy dwie podobne afery. By� to jego w�as- 31 ny spos�b walki z nieprzyjacielem poprzez uszczuplanie jego zapas�w finansowych. Taki rodzaj �ycia, jakie m�g� prowadzi� Quentin... Mark Sabat dalej zarabia�by w ten sprytny spos�b, gdyby nie ta g�upia dziwka, �ona pu�kownika. Da� si� omota� jej wdzi�kom, lecz za przyjemno�� sp�dzenia z ni� paru nocy przysz�o mu zap�aci� - wyrzucono go z SAS z solidnym kopniakiem. O Bo�e, jak�e nienawidzi� tej kurwy. Lecz nawet du�o p�niej, kiedy my�la� o niej, nie m�g� opanowa� podniecenia. Nagle zorientowa� si�, jak zimno jest w domu. Zadr�a�, na si�� t�umaczy� sobie, �e w Londynie wci�� jest p�ne lato. Wyci�gn�� r�k� w kierunku kontaktu, odnalaz� go i nacisn��. Ogarn�� go gwa�towny strach - �wiat�o nie zapali�o si�. Nic, pr�cz zimnej, przera�aj�cej ciemno�ci. I nagle us�ysza� znajomy g�os: - Nie wtr�caj si� w to, co ciebie nie dotyczy. - Odpierdol si�, Quentin! �miech. Sabat, trzymaj�c si� sto�u, zrobi� krok w ty�. Poczu� si� nagle tak, jak gdyby kto� uderzy� go w g�ow�. Czaszk� rozsadza� t�py b�l. O Bo�e! U�pi� swoj� czujno�� my�l�c, �e Quentin ju� znikn��, zaprzesta� walki ze swoj� drug� dusz�. Jego przeciwnik wykorzysta� ten moment, atakuj�c go z ca�� si��. - Masz jedno �atwe wyj�cie, Mark. Zajmij si� swoim w�asnym �yciem, jak robi� to Petraux. To bardzo proste. Sabat dysza� ci�ko. Przez chwil� nawet rozwa�a� t� propozycj�. Pozwoli� Quentinowi, by poszed� w�asn� drog� i przesta� si� w ni� wpieprza�. Lecz inny g�os podpowiada� mu, �e nale�y na nowo podj�� walk�. Zgodzi� si� na propozycj� Quentina znaczy�oby da� si� str�ci� pomi�dzy czarne moce, do kr�lestwa w�adc�w ciemno�ci. Mu- 32 sia� walczy� uparcie na ka�dym kroku, toczy� z Quenti-nem nieustaj�c� bitw� i w ko�cu pokona� go, by odzyska� w�adz� nad w�asnym cia�em i dusz�. - Nie! - zawo�a� g�o�no. - B�d� walczy� przeciwko tobie na wszystkie mo�liwe sposoby! Nagle jakie� niewidzialne r�ce schwyci�y go za gard�o zaciskaj�c pot�ny stalowy u�cisk. Nie m�g� oddycha�, czu�, �e oczy wychodz� mu z orbit. S�ysza� coraz s�absze uderzenia swego serca, jak werble obwieszczaj�ce jego �mier�. Straci� �wiadomo��. Run�� na st� i w �miertelnych drgawkach osun�� si� na pod�og�. Atak by� gwa�towny i silny, lecz nie by� jedynie dzie�em Quentina, gdy� ten nie posiada� si�y fizycznej. Z�e moce, kt�re opanowa�y cia�o Marka Sabata, przywo�a�y posi�ki z zewn�trz. Ciemne si�y usi�owa�y pokona� tego, kt�ry o�mieli� si� przeciwstawi� tajemnemu w�adcy zmar�ych i jego wyznawcom. Nagle cia�o Sabata rozlu�ni�o si�. Sam� si�� fizyczn� niewiele m�g� dokona�, musia� zmobilizowa� sw�j umys�. Lecz w�a�nie teraz, gdy najbardziej tego potrzebowa� by� zbyt zamroczony, by to uczyni�. O Bo�e, czy zdo�a sobie przypomnie�... Musi si�gn�� w najg��bsze pok�ady pami�ci. Z trudem przywo�a� kolejne s�owa i rozpaczliwie pr�bowa� z�o�y� je w ca�o��. Musia� to uczyni� - natychmiast! - Bo�e... Synu Boga... kt�ry przez �mier�... zniszczy�e� �mier�... i pokona�e� tego, kt�ry... posiad� si�� �mierci... - wypowiedzia� szybko, niemal�e nie�wiadomie; teraz tylko ostatnie, najwa�niejsze zdanie... - Przyb�d� teraz i pokonaj Szatana! Zakl�cie nie zawiod�o. Jeszcze przed chwil� Sabat czu�, �e zapada si� gdzie� w czarn� pustk�, kona. Teraz wraca� stamt�d, z trudem �api�c powietrze. Krta�, uwolniona z 2 - Cmentarne hieny 33 pot�nego u�cisku, znowu pozwala�a mu oddycha�. G�owa bola�a go nadal, lecz ju� nie tak dotkliwie jak przedtem. M�g� rozprostowa� zdr�twia�e nogi. Przez jaki� czas le�a� na pod�odze korytarza. Nie czu� ju� zimna, a ciemno�� przesta�a go przera�a�, sta�a si� przyjazna. Przypomnia� sobie �wiczenia jogi pozwalaj�ce uspokoi� cia�o i umys�, uzyska� ca�kowite odpr�enie. Wiedzia�, �e atak nie powt�rzy si� tak szybko. W tej chwili by� zwyci�zc�, lecz by�a to tylko kolejna runda odwiecznej walki. Jednak pokona� swych napastnik�w. Z pewno�ci� Quentin zaaran�owa� to wszystko, poniewa� tylko Quentin m�g� wiedzie�, �e prawdziwym wrogiem Sabata s� z�e moce w�adaj�ce zbieraj�cymi si� u �w. Adriana nekromantami. Czymkolwiek by�o to, co wezwa� Quentin, mia�o raczej nisk� rang�, tak jak niedoceniony, a przecie� silny duch domowy. Przyby�o z czarnej d�ungli rozci�gaj�cej si� tam, gdzie nie si�ga ju� obszar ludzkiej �wiadomo�ci. Ale, co najwa�niejsze, Mark Sabat ci�gle posiada� sw� g��wn� bro�, zdolno�� do egzorcyzm�w. By�o to pewnym pocieszeniem, nawet je�eli wr�g by� stosunkowo s�aby. Tym niemniej, prawdziwy sprawdzian jego si�y czeka� go dopiero po przybyciu do owej dziwnej wioski, le��cej w sercu Anglii. O tym regionie kr��y�o wiele legend. M�wiono, �e tu w�a�nie kr�l Artur zasiada� wraz ze swymi rycerzami wok� mitycznego Okr�g�ego Sto�u, i �e w tym miejscu Guy z Warwick walczy� z potwornym Brunatnym Bykiem i zabi� go. Gdyby ciemne moce zaw�adn�y ni� z ca�� si��, kraina ta zn�w by�aby pe�na krwi i z�a. Sabat zadr�a� na my�l o tym. Jaki� czas p�niej Mark zdo�a� wsta� i spr�bowa� zapali� �wiat�o. Jasny blask zala� korytarz. Kiedy wchodzi� 34 po szerokich, pokrytych dywanem schodach, czu� si� wyczerpany fizycznie i psychicznie. Poszed� prosto do sypialni. Ka�da kom�rka jego cia�a wo�a�a o sen, lecz musia� jeszcze przez chwil� zmusi� si� do czuwania. Zanim m�g� odpocz��, musia� zrobi� jeszcze jedn� wa�n� rzecz. Wprawdzie tej nocy raczej nie nale�a�o si� spodziewa� ponowienia ataku, lecz postanowi� zachowa� ostro�no��. W por�wnaniu z innymi pokojami w domu, w tym by�o zaskakuj�co ma�o mebli. Tylko dywan, podw�jne ��ko i szafa. Nic wi�cej. Sabat rozpocz�� prac�. Najpierw usun�� wszystkie zb�dne przedmioty z pod�ogi. Potem wzi�� kred� i z wysi�kiem pocz�� rysowa� pentagram, w kt�rego centrum sta�o ��ko. Potem narysowa� jeszcze wewn�trzny okr�g. Gdy sko�czy�, wzi�� ma�y srebrny kielich, poszed� do �azienki, nape�ni� go wod� i przyni�s� z powrotem. Cichym g�osem, ostro�nie i z uwag�, wymawia� nad nim s�owa modlitwy. By�o to tak, jak gdyby chcia� wyrzuci� z siebie ca�e z�o, lecz wiedzia� nazbyt dobrze, �e w ten spos�b zdo�a je tylko na jaki� czas odsun��. Nie m�g� drugi raz pope�ni� b��du, nie m�g� da� si� zaskoczy� w chwili nieuwagi. Rozebra� si� i stoj�c nago rzuci� ca�e ubranie poza pentagram. Obawia� si�, �e jaka� z�a istota mog�a skry� si� w drobinkach kurzu na jego rzeczach i p�niej si� ujawni�. Sabat odsun�� ko�dr�. Prze�cierad�o przyjemnie ch�odzi�o jego nagie cia�o. Zawsze spa� bez pid�amy. Lubi� czu�, �e jego cia�o jest nieskr�powane, swobodne, zgodnie z intencj� Stw�rcy, bez �adnych ubra� i... Nagle stwierdzi�, �e ca�e jego wyczerpanie min�o, w czasie, gdy si� rozbiera�. To odkrycie by�o dla� szokiem. Lecz nie m�g� w to w�tpi�, erekcja by�a a� nazbyt jawnym tego dowodem. J�kn�� cicho. Czy by�a to nast�pna 35 sztuczka �cie�ki Lewej R�ki, d���ca do os�abienia jego oporu, czy tylko znak, �e odzyska� sw� potencj�? Normalnie nigdy nie by� w pe�ni zaspokojony, bardzo rzadko osi�ga� satysfakcj�. Zadr�a�, kiedy jego palce przesun�y si� po brzuchu i dotkn�y g�stych ciemnych w�os�w. Wzniesiony cz�onek przyci�ga� jego r�k� jak magnes. Marzenia przep�ywa�y przez jego umys�, jak ob�oki po jasnym niebie, lubie�ne, niczym my�li m�odzie�ca, wywo�uj�c niepok�j w jego duszy. Przypomnia� sobie swe dawne przygody erotyczne. W miar�, jak palce porusza�y si� coraz szybciej, obrazy stawa�y si� bardziej i bardziej perwersyjne, prowadz�c ku ko�cowej eksplozji, w kt�rej ujrza� nagie cia�o niewiernej �ony pu�kownika i jej wargi rozchylone w ekstatycznym podnieceniu. Tej nocy raz jeszcze odda� si� rozkoszy i gdy podniecenie mija�o zobaczy�, �e przez zas�ony przes�cza si� blade �wiat�o nowego dnia. Poczu� ulg�. Quentin i jego z�e moce nie zdo�a�y os�abi� jego cia�a, skoro ono w�a�nie mog�o da� mu tyle satysfakcji. Mia� tyl