5322
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5322 |
Rozszerzenie: |
5322 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5322 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5322 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5322 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ORSON SCOTT CARD
DZIECI UMYS�U
Barbarze Bova,
kt�r� charakter, m�dro�� i wyczucie
uczyni�y wspania�ym agentem
i jeszcze lepszym przyjacielem.
Nigdy nie sp�ac� swojego d�ugu wobec niej...
NIE JESTEM SOB�
Matko. Ojcze. Czy dobrze to robi�am?
Ostatnie s�owa Han Qing-jao z "Boskich szept�w Han Qing-jao"
Wang-mu usiad�a na jednym z obrotowych krzese� w niewielkim pomieszczeniu o
metalowych �cianach. Rozejrza�a si�, oczekuj�c widoku czego� nowego i
niezwyk�ego. Gdyby nie te �ciany, pokoik m�g�by by� dowolnym gabinetem na
�wiecie Drogi. Czysty, ale nie przesadnie. Umeblowany w stylu funkcjonalnym.
Ogl�da�a holo statk�w w locie: g�adkie, op�ywowe my�liwce i promy, kt�re
nurkowa�y i wynurza�y si� z atmosfery, ogromne, zaokr�glone konstrukcje
kosmolot�w, kt�re przyspiesza�y tak blisko pr�dko�ci �wiat�a, jak tylko jest to
mo�liwe dla materii. Z jednej strony si�a ostrej ig�y, z drugiej masywnego
m�ota. Ale w tym pomieszczeniu nie by�o �adnej si�y. Zwyczajny pok�j.
I gdzie jest pilot? Musi tu by� jaki� pilot, gdy� m�ody cz�owiek, siedz�cy
naprzeciwko i mrucz�cy co� do swojego komputera, nie zdo�a�by raczej kierowa�
statkiem zdolnym do lotu szybszego ni� �wiat�o.
A jednak w�a�nie to musia� robi�, gdy� nie by�o tu drzwi prowadz�cych do innych
pomieszcze�. Kosmolot z zewn�trz wydawa� si� ma�y, ten pok�j z pewno�ci�
zajmowa� ca�� wewn�trzn� przestrze�. W k�cie sta�y akumulatory magazynuj�ce
energi� z baterii s�onecznych na szczycie statku. W tej skrzyni, kt�ra wygl�da�a
na izolowan� niczym lod�wka, pewnie mie�ci si� �ywno�� i napoje. To tyle, je�li
idzie o systemy podtrzymywania �ycia. I gdzie si� podzia� romantyzm podr�y
kosmicznych, je�li niczego wi�cej nie trzeba? Zwyczajny pok�j.
Nie widz�c nic ciekawszego, zacz�a obserwowa� m�odego cz�owieka przy terminalu
komputera. Powiedzia�, �e nazywa si� Peter Wiggin. To imi� staro�ytnego
Hegemona, kt�ry pierwszy zjednoczy� pod swoj� w�adz� ca�� ludzko�� - ludzie
wtedy �yli tylko na jednej planecie: wszystkie narody, rasy, religie i filozofie
st�oczone razem, bez �adnej szansy ekspansji pr�cz zajmowania cudzych teren�w,
gdy� niebo by�o w�wczas dachem, a kosmos ogromn� otch�ani� nie do pokonania.
Peter Wiggin - cz�owiek, kt�ry rz�dzi� ludzko�ci�. Nie ten, naturalnie. Sam to
przyzna�. Przys�a� go Andrew Wiggin. Czy�by wielki M�wca Umar�ych by� jego
ojcem? Czy nada� mu imi� na pami�tk� swego brata, kt�ry umar� trzy tysi�ce lat
temu? Brata, kt�rego unie�miertelni� w swoim dziele?
Peter przesta� mrucze�, odetchn�� g��boko. Potem przeci�gn�� si� i st�kn��. W
towarzystwie by�o to zachowanie ma�o delikatne. Czego� takiego mo�na by
oczekiwa� po prostym robotniku polowym.
Zdawa�o si�, �e wyczu� jej dezaprobat�. A mo�e ca�kiem zapomnia� o Wang-mu i
dopiero teraz u�wiadomi� sobie, �e ma towarzystwo? Obejrza� si�, nie zmieniaj�c
pozycji na krze�le.
- Przepraszam - powiedzia�. - Zapomnia�em, �e nie jestem sam.
Wang-mu nie mog�a si� oprze�, by nie odpowiedzie� zuchwa�ym spojrzeniem. W ko�cu
on tak�e odezwa� si� do niej z obra�liw� zuchwa�o�ci�, kiedy jego kosmolot
wyr�s� jak �wie�y grzyb na ��ce przy rzece, a on wyszed� z niego z jedn�
prob�wk� wirusa, kt�ry mia� wyleczy� jej rodzinny �wiat Drogi z choroby
genetycznej. Spojrza� jej w oczy - ledwie pi�tna�cie minut temu i powiedzia�:
"Pole� ze mn�, a b�dziesz zmienia� histori�. Tworzy� histori�". A ona, mimo
l�ku, odpowiedzia�a: "Tak".
Zgodzi�a si�, a teraz siedzia�a w obrotowym fotelu i patrzy�a, jak on zachowuje
si� wulgarnie, jak przeci�ga si� przy niej niby tygrys. Czy�by w�a�nie tygrys
by� besti� jego serca? Wang-mu czyta�a Hegemona. Mog�aby uwierzy�, �e tygrys
tkwi� w tamtym wielkim i strasznym cz�owieku. Ale w tym? W tym ch�opcu? Starszym
od Wang-mu, ale przecie� nie jest taka m�oda, �eby na pierwszy rzut oka nie
dostrzec niedojrza�o�ci. I on chcia� zmieni� kierunek historii! Oczy�ci�
skorumpowany Kongres. Powstrzyma� Flot� Lusita�sk�. Uczyni� wszystkie kolonie
pe�noprawnymi cz�onkami Stu �wiat�w. Ch�opiec, kt�ry przeci�ga� si� jak dziki
kot.
- Nie zyska�em twojej aprobaty - stwierdzi�.
Wydawa� si� r�wnocze�nie poirytowany i rozbawiony. Ale, by� mo�e, nie pojmowa�a
w�a�ciwie tonu kogo� takiego. Z pewno�ci� trudno jest odczyta� wyraz twarzy
cz�owieka kr�g�ookiego. Zar�wno oblicze, jak i g�os nios�y ukryty i niepoj�ty
dla niej przekaz.
- Musisz zrozumie� - rzek�. - Nie jestem sob�.
Wang-mu w wystarczaj�cym stopniu zna�a wsp�ln� mow�, �eby zrozumie� idiom.
- Nie czujesz si� dobrze?
Ju� wypowiadaj�c te s�owa, wiedzia�a, �e wyra�enie wcale nie by�o idiomatyczne.
- Nie jestem sob� - powt�rzy�. - Nie jestem prawdziwym Peterem Wigginem.
- Mam nadziej�, �e nie - odpar�a Wang-mu. - W szkole czyta�am o jego pogrzebie.
- Ale wygl�dam jak on, prawda?
Nad terminalem komputera wywo�a� hologram. Portret przekr�ci� si� i spojrza� na
Wang-mu; Peter wyprostowa� si� i przyj�� t� sam� poz�, zwr�cony ku niej twarz�.
- Istnieje pewne podobie�stwo - przyzna�a.
- Oczywi�cie, jestem m�odszy. Poniewa� Ender nie widzia� mnie, odk�d opu�ci�
Ziemi�. Mia� wtedy... ile... pi�� lat? Zwyk�y szczeniak. Ja by�em jeszcze
ch�opcem. I to w�a�nie pami�ta�, kiedy wyczarowa� mnie z powietrza.
- Nie z powietrza - sprzeciwi�a si�. - Z niczego.
- Ani z niczego - odpar�. - W ka�dym razie wyczarowa�. - U�miechn�� si� drwi�co.
- Z g��bin otch�ani duchy mog� wo�a�.
Dla niego te s�owa co� znaczy�y, ale nie dla niej. W �wiecie Drogi jej
przeznaczeniem by�a kariera s�u��cej, wi�c prawie nie odebra�a wykszta�cenia.
P�niej, w domu Han Fei-tzu, jej zdolno�ci dostrzeg�a najpierw Qing-jao, a potem
sam mistrz. Od obojga otrzyma�a nie powi�zane ze sob� fragmenty wiedzy. Nauka
dotyczy�a g��wnie spraw technicznych, a w dziedzinie literatury obejmowa�a
dzie�a Pa�stwa �rodka i samej Drogi. Mog�a bez ko�ca cytowa� poetk� Li Qing-jao,
po kt�rej wzi�a imi� jej by�a pani. Ale o poecie, kt�rego zacytowa� ch�opiec,
nie mia�a poj�cia.
- Z g��bin otch�ani duchy mog� wo�a� - powt�rzy�. A potem, zmieniaj�c nieco g�os
i ton, odpowiedzia� sobie: - I ja to mog�, i lada kto mo�e. Ale czy przyjd� na
twoje wo�anie?
- Shakespeare? - odgad�a.
U�miechn�� si�. Przywodzi�o to na my�l u�miech kota do stworzenia, kt�rym si�
bawi.
- To zawsze najpewniejszy strza�, kiedy cytuje Europejczyk.
- Zabawny cytat - o�wiadczy�a. - Jaki� cz�owiek przechwala si�, �e potrafi
przywo�a� umar�ych. Ale drugi odpowiada, �e sztuka nie w przywo�ywaniu, ale
raczej w sk�onieniu ich do przybycia.
Roze�mia� si�.
- Masz dziwne poczucie humoru.
- Ten cytat znaczy co� dla ciebie, poniewa� Ender przywo�a� ci� z martwych.
Chyba si� zdumia�.
- Sk�d wiesz? - zapyta�.
Poczu�a dreszcz grozy. Czy to mo�liwe?
- Nie wiedzia�am. �artowa�am tylko.
- No c�, to nieprawda. Nie dos�ownie. On nie wskrzesza umar�ych. Chocia� z
pewno�ci� jest przekonany, �e potrafi�by, gdyby wynik�a taka potrzeba. - Peter
westchn��. - Jestem z�o�liwy. Te s�owa same przysz�y mi do g�owy. Wcale ich nie
chcia�em. Po prostu przysz�y.
- Mo�liwe jest, �e s�owa przychodz� do g�owy, a jednak cz�owiek powstrzymuje si�
od ich wypowiedzenia. Wzni�s� oczy do nieba.
- Nie uczono mnie s�u�alczo�ci, tak jak ciebie. Wi�c tak post�powali ci, kt�rzy
pochodzili ze �wiata ludzi wolnych - drwili z kogo�, kto nie z w�asnej winy by�
s�ug�.
- Nauczono mnie, by z grzeczno�ci zachowywa� dla siebie niemi�e s�owa - rzek�a.
- Ale mo�e wed�ug ciebie to zaledwie kolejna forma s�u�alczo�ci.
- Jak ju� powiedzia�em, Kr�lewska Matko Zachodu, z�o�liwo�� zjawia si� w moich
ustach nieproszona.
- Nie jestem Kr�lewsk� Matk�. To imi� by�o tylko okrutnym �artem...
- I tylko kto� bardzo nieuprzejmy m�g�by kpi� z ciebie z tego powodu. - Peter
u�miechn�� si�. - Ale ja otrzyma�em imi� po Hegemonie. Pomy�la�em, �e noszenie
�miesznie wielkich imion to co�, co mo�e nas ��czy�.
Milcza�a, rozwa�aj�c mo�liwo��, �e on pr�buje si� zaprzyja�ni�.
- Zacz��em swe istnienie kr�tki czas temu - o�wiadczy�. - Kilka tygodni. S�dz�,
�e powinna� to o mnie wiedzie�. Nie zrozumia�a.
- Czy wiesz, jak funkcjonuje ten kosmolot? - zapyta�. Wyra�nie skaka� z tematu
na temat. Egzaminowa� j�. Mia�a ju� dosy� egzamin�w.
- Najwyra�niej siedzi si� wewn�trz i jest si� przes�uchiwanym przez
nieuprzejmych cudzoziemc�w.
U�miechn�� si� i kiwn�� g�ow�.
- Oddajesz, co dosta�a�. Ender uprzedzi� mnie, �e nie jeste� s�ug�.
- By�am oddan� i wiern� s�u��c� Qing-jao. Mam nadziej�, �e Ender nie ok�ama� ci�
w tej kwestii. Machni�ciem r�ki zby� jej dos�owno��.
- Masz niezale�ny umys�. - Znowu zmierzy� j� wzrokiem, znowu poczu�a, jakby
przeszy� j� na wylot tym spokojnym spojrzeniem, tak jak wtedy, kiedy popatrzy�
na ni� po raz pierwszy, nad rzek�. - Wang-mu, nie u�ywam metafory m�wi�c, �e
dopiero niedawno zosta�em stworzony. Stworzony, rozumiesz, nie zrodzony. I to, w
jaki spos�b powsta�em, wi��e si� mocno ze sposobem dzia�ania tego statku. Nie
chc� ci� nudzi�, wyja�niaj�c rzeczy, kt�re ju� rozumiesz, ale musisz wiedzie�,
czym... nie kim... jestem, �eby poj��, dlaczego jeste� mi potrzebna. Dlatego
pytam po raz drugi: czy wiesz, jak funkcjonuje ten kosmolot?
Kiwn�a g�ow�.
- Chyba tak. Jane, istota mieszkaj�ca w komputerach, utrzymuje w umy�le mo�liwie
dok�adny wizerunek statku i wszystkich, kt�rzy s� wewn�trz. Ludzie tak�e
utrzymuj� wizerunek siebie i tego, kim s�. I tak dalej. Potem Jane przemieszcza
wszystko z realnego �wiata do miejsca w nico�ci, co wcale nie wymaga czasu, po
czym sprowadza go do rzeczywisto�ci w dowolnie wybranym miejscu. Co r�wnie� nie
wymaga czasu. Dlatego statek, zamiast przez lata podr�owa� z planety na
planet�, pojawia si� u celu natychmiast.
Peter przytakn��.
- Bardzo dobrze. Ale musisz pami�ta�, �e kiedy statek znajduje si� na Zewn�trz,
nie jest otoczony nico�ci�. Jest otoczony niezliczon� ilo�ci� ai�a.
Odwr�ci�a si�, by na niego nie patrze�.
- Nie rozumiesz, o co chodzi z ai�a?
- To jak powiedzie�, �e ludzie zawsze istnieli. �e jeste�my starsi ni� najstarsi
bogowie...
- No, mniej wi�cej - zgodzi� si� Peter. - Tyle �e nie mo�na ai�a na Zewn�trz
uznawa� za istniej�ce, przynajmniej w jakim� znacz�cym sensie istnienia. One po
prostu tam s�. A nawet nie, poniewa� nie ma sensu umiejscowienie, nie ma �adnego
"tam", gdzie mog�yby by�. S�. Dop�ki jaka� inteligencja ich nie przywo�a, nie
nazwie, nie u�o�y w jakim� porz�dku, nie nada im kszta�tu i formy.
- Glina mo�e sta� si� nied�wiedziem - odrzek�a. - Ale nie p�ki spoczywa zimna i
mokra w brzegu rzeki.
- W�a�nie. Ot� Ender Wiggin i jeszcze kilka os�b, kt�rych przy odrobinie
szcz�cia nigdy nie spotkasz, podj�li pierwsz� wypraw� na Zewn�trz. Nigdzie si�
nie wybierali. Celem tej wyprawy by�o przedostanie si� na Zewn�trz na czas
dostatecznie d�ugi, by jedna z tych os�b, do�� utalentowana specjalistka od
genetyki, na podstawie utrzymywanego w my�lach wizerunku mog�a stworzy� now�
moleku��... niewiarygodnie z�o�on� moleku��. W�a�ciwie chcia�a j� stworzy� na
podstawie wizerunku zmian niezb�dnych do jej zaistnienia... Brakuje ci wiedzy
biologicznej, �eby to poj��. W ka�dym razie dokona�a tego, czego si�
spodziewa�a, stworzy�a t� moleku��, kalu kalej. Problem w tym, �e nie ona jedna
zajmowa�a si� wtedy stwarzaniem.
- Umys� Endera stworzy� ciebie? - domy�li�a si� Wang-mu.
- Nieumy�lnie. By�em, mo�na powiedzie�, tragicznym wypadkiem. Pechowym skutkiem
ubocznym. Powiedzmy tyle, �e wszyscy tam, wszystko tam tworzy�o jak szalone.
Wok� nas powstawa�y widmowe statki. Bez przerwy wyrasta�y i upada�y wszelkiego
typu s�abe, kruche, efemeryczne struktury. Tylko cztery obiekty mia�y jak��
trwa�o��. Jednym z nich by�a moleku�a genetyczna, kt�r� mia�a stworzy� Elanora
Ribeira.
- Jeden by� tob�?
- Obawiam si�, �e najmniej ciekawy. Najmniej kochany i ceniony. W�r�d ludzi na
statku by� m�ody cz�owiek imieniem Miro, nieco okaleczony po tragicznym wypadku
sprzed kilku lat. Dozna� uszkodze� m�zgu. Niewyra�na mowa, niezr�czne r�ce,
kulawe nogi. I on utrzymywa� w my�lach pot�ny, chroniony wizerunek siebie,
jakim by� kiedy�. I wobec tego doskona�ego wizerunku siebie, ogromna liczba ai�a
po��czy�a si� w dok�adn� kopi�... nie tego, kim by� teraz, ale tego, kim by�
kiedy� i pragn�� sta� si� znowu. Pe�n�, ze wszystkimi wspomnieniami. Doskona�e
powt�rzenie. Tak doskona�e, �e odczuwa�o to samo bezbrze�ne obrzydzenie do
kalekiego cia�a, jakie sam odczuwa�. Zatem �w nowy, udoskonalony Miro... a
raczej kopia starego, nie okaleczonego Mira, wszystko jedno... stan�a jak
ostateczna odmowa dla kalekiego cia�a. I na jego oczach to stare, odepchni�te
cia�o rozpad�o si� w nico��. Wang-mu j�kn�a, wyobra�aj�c to sobie.
- On umar�!
- Nie. W tym ca�a rzecz. On �y�. By� Mirem. Jego w�asna ai�a, nie jedna z
trylion�w ai�a tworz�cych atomy i moleku�y jego cia�a, ale ta, kt�ra
kontrolowa�a je wszystkie, kt�ra by�a nim, jego wol�... Ta ai�a zwyczajnie
przenios�a si� do nowego, doskona�ego cia�a. Ono sta�o si� nim naprawd�. A
stare...
- By�o niepotrzebne.
- Nie mia�o ju� nic, co nadawa�oby mu kszta�t. Widzisz, moim zdaniem to mi�o��
podtrzymuje nasze cia�a. Mi�o�� g��wnej ai�a do wspania�ej, cudownej
konstrukcji, kt�r� kieruje, kt�ra dostarcza ja�ni wszelkich dozna�. Nawet Miro,
nawet wobec pogardy do kalekiego siebie, musia� kocha� te �a�osne resztki, jakie
mu pozosta�y. Do chwili, kiedy pojawi�o si� nowe.
- I wtedy si� przeni�s�?
- Nie wiedz�c nawet, �e to robi - odpar� Peter. - Pod��y� za swoj� mi�o�ci�.
Wang-mu wys�ucha�a tej niezwyk�ej historii i wiedzia�a, �e musi by� prawd�.
Wiele razy s�ysza�a, jak w swych rozmowach Jane i Han Fei-tzu wspominaj� o ai�a,
a teraz, wobec opowie�ci Petera Wiggina, wszystko nabra�o sensu. To musia�a by�
prawda, cho�by dlatego �e statek rzeczywi�cie pojawi� si� znik�d na brzegu rzeki
za domem Han Fei-tzu.
- Teraz jednak z pewno�ci� si� zastanawiasz - podj�� Peter - w jaki spos�b
pojawi�em si� na �wiecie ja, nie kochany i nie do pokochania.
- Sam m�wi�e�: z umys�u Endera.
- Najbardziej wyrazistym obrazem w umy�le Mira by� wizerunek jego samego, tylko
m�odszego, zdrowszego, silniejszego. Ale dla umys�u Endera najwa�niejszymi by�y
wizerunki jego starszej siostry Valentine i starszego brata Petera. Nie takich,
jakimi si� stali, poniewa� jego prawdziwy starszy brat Peter od dawna ju� nie
�y�, a Valentine... Valentine towarzyszy�a Enderowi lub pod��a�a za nim przez
wszystkie skoki w przestrzeni, wi�c ci�gle �yje, cho� postarza�a si� jak on.
Jest dojrza�a. Jest rzeczywist� osob�. A jednak na statku, w czasie pobytu na
Zewn�trz, stworzy� kopi� jej m�odej wersji. M�od� Valentine. Biedna stara
Valentine. Nie wiedzia�a, jak bardzo jest stara, dop�ki nie zobaczy�a siebie
m�odej: tej doskona�ej istoty, tego anio�a �yj�cego od dzieci�stwa w
zwichrowanym umy�le Endera. Musz� przyzna�, �e ona jest najwi�ksz� ofiar� tego
niewielkiego dramatu. Wiedzie�, �e tw�j brat nosi w my�lach taki tw�j obraz,
zamiast kocha� ci�, jak� jeste�... To oczywiste, �e starej Valentine... nie
znosi tego, ale wszyscy tak o niej my�l�, nie wy��czaj�c jej samej, biedactwa...
oczywiste, �e starej Valentine z trudem wystarcza cierpliwo�ci.
- Przecie� oryginalna Valentine nadal �yje - zdziwi�a si� Wang-mu. - A w takim
razie kim jest m�oda Valentine? Kim jest naprawd�? Ty mo�esz by� Peterem,
poniewa� on umar� i nikt nie u�ywa jego imienia, ale...
- Ciekawe, prawda? Ale rzecz nie w tym, czy on jest martwy, czy nie. Ja nim nie
jestem. Jak ju� m�wi�em: nie jestem sob�.
Spojrza� w sufit. Hologram nad terminalem odwr�ci� si� i popatrzy� na niego.
Peter nie dotyka� konsoli.
- Jest z nami Jane - zauwa�y�a Wang-mu.
- Jane zawsze jest z nami - mrukn�� Peter. - Szpieg Endera.
- Ender nie potrzebuje szpiega - przem�wi� hologram. - Potrzebuje przyjaci�,
je�li zdo�a ich pozyska�. A przynajmniej sprzymierze�c�w.
Peter od niechcenia wyci�gn�� r�k� i wy��czy� terminal.
Wang-mu by�a g��boko poruszona tym gestem. Ca�kiem jakby uderzy� dziecko. Albo
wych�osta� s�ug�.
- Jane jest zbyt szlachetn� istot�, by traktowa� jaz takim brakiem szacunku.
- Jane jest programem komputerowym z b��dem w procedurach to�samo�ci.
By� w pos�pnym nastroju - ten ch�opiec, kt�ry przyby�, aby zabra� j� do swojego
statku i porwa� ze �wiata Drogi. Ale niezale�nie od nastroju, teraz, kiedy
hologram znikn��, zrozumia�a, co zobaczy�a.
- To nie tylko, dlatego, �e jeste� taki m�ody, a Peter Wiggin, Hegemon, to
cz�owiek dojrza�y - oznajmi�a.
- Co? - spyta� niecierpliwie. - Co nie dlatego?
- Istnieje fizyczna r�nica mi�dzy tob� a Hegemonem.
- A wi�c dlaczego?
- On wygl�da na... zadowolonego.
- Podbi� �wiat - stwierdzi� Peter.
- Wi�c kiedy ty zrobisz to samo, te� zyskasz t� zadowolon� min�?
- Tak przypuszczam. To w�a�nie uchodzi za cel mojego �ycia. Misja, jak�
wyznaczy� mi Ender.
- Nie ok�amuj mnie - rzek�a Wang-mu. - Nad brzegiem rzeki m�wi�e� o strasznych
rzeczach, jakie uczyni�am z powodu swoich ambicji. Przyznaj�: by�am ambitna,
zdecydowana wznie�� si� ponad stan mojego niskiego urodzenia. Znam smak tego
uczucia, znam jego zapach i wyczuwam go od ciebie. To jak zapach smo�y w upalny
dzie�. I ty tak cuchniesz.
- Ambicja? Ma sw�j od�r?
- Jestem pijana od niego.
U�miechn�� si�. I dotkn�� klejnotu w uchu.
- Pami�taj, Jane s�ucha. I powtarza wszystko Enderowi. Wang-mu umilk�a, ale nie
z powodu zak�opotania. Po prostu nie mia�a nic wi�cej do powiedzenia, a zatem
nic nie m�wi�a.
- Dobrze, jestem ambitny. Bo takiego wyobra�a� mnie sobie Ender. Ambitny,
z�o�liwy i okrutny.
- Zdawa�o mi si� chyba, �e nie jeste� sob�. W oczach b�ysn�o mu wyzwanie.
- Masz racj�, nie jestem. - Odwr�ci� wzrok. - Przykro mi, Gepetto, ale nie mog�
by� zwyczajnym ch�opcem. Nie mam duszy.
Nie zrozumia�a, sk�d to imi�, ale zrozumia�a s�owo "dusza".
- Przez ca�e dzieci�stwo uwa�ano, �e jestem s�u��c� z samej swej natury. �e nie
mam duszy. A� pewnego dnia odkryli, �e jednak j� mam. Jak dot�d nie przynios�o
mi to szcz�cia.
- Nie chodzi mi o jaki� religijny abstrakt. M�wi� o ai�a. Ja jej nie mam. Nie
zapominaj, co si� sta�o, kiedy ai�a opu�ci�a kalekie cia�o Mira.
- Ty si� nie rozsypujesz, wi�c jednak musisz j� mie�.
- Nie ja j� mam, ale ona mnie. Wci�� istniej�, poniewa� ai�a, kt�rej
nieposkromiona wola powo�a�a mnie do istnienia, wci�� mnie sobie wyobra�a. Wci��
mnie potrzebuje, �eby mn� kierowa�, �eby by� moj� wol�.
- Ender Wiggin? - domy�li�a si�.
- M�j brat, m�j stw�rca, m�j dr�czyciel, m�j b�g, moje ja.
- A m�oda Valentine? Jej tak�e?
- Tak, ale j� kocha. Jest z niej dumny. Jest zadowolony, �e j� stworzy�. Mnie
nienawidzi. Nienawidzi, a jednak to z jego woli wypowiadam i czyni� wszelkie
niegodziwo�ci. Kiedy najbardziej jestem godny pogardy, pami�taj, �e robi� tylko
to, do czego zmusza mnie m�j brat.
- Czy mo�na go obwinia� o...
- Ja go nie obwiniam, Wang-mu. Po prostu opisuj� rzeczywisto��. Jego wola
kieruje teraz trzema cia�ami: moim, mojej niewiarygodnie anielskiej siostry i
oczywi�cie w�asnym, podstarza�ym. Ka�da ai�a mojego organizmu od niego otrzymuje
rozkazy. Pod ka�dym istotnym wzgl�dem jestem Enderem Wigginem. Tyle �e stworzy�
mnie jako naczynie dla ka�dego w�asnego impulsu, kt�rego si� l�ka i nienawidzi.
Jego ambicja... tak, czujesz jego ambicj�, kiedy czujesz moj�. Jego agresj�.
Jego w�ciek�o��. Jego z�o�liwo��. Jego okrucie�stwo. Jego, nie moje, bo ja
jestem martwy, a zreszt� i tak nigdy taki nie by�em: nigdy taki, jakiego mnie
widzia�. Osoba, kt�ra siedzi przed tob�, jest karykatur�, drwin�! Jestem
fa�szywym wspomnieniem. Obrzydliwym snem. Koszmarem. Jestem potworem kryj�cym
si� pod ��kiem. Przywo�a� mnie z chaosu, bym sta� si� groz� jego dzieci�stwa.
- Wi�c nie r�b tego - rzek�a Wang-mu. - Je�li nie chcesz by� taki, nie r�b tego.
Westchn�� i przymkn�� oczy.
- Je�li jeste� taka inteligentna, to dlaczego nie zrozumia�a� ani jednego mojego
s�owa? Zrozumia�a.
- A czym w�a�ciwie jest twoja wola? Nikt jej nie dostrzega. Nie s�yszysz, jak
dzia�a. Poznajesz j� dopiero po czasie, kiedy spogl�dasz na swoje �ycie i
widzisz, czego dokona�e�.
- To najpaskudniejsza sztuczka, jak� ze mn� zrobi� - szepn�� Peter, nie
otwieraj�c oczu. - Spogl�dam na swoje �ycie i widz� tylko wspomnienia, kt�re on
sobie dla mnie wyobrazi�. Odszed� z naszej rodziny, kiedy mia� pi�� lat. Co mo�e
wiedzie� o mnie i o moim �yciu?
- Napisa� Hegemona.
- T� ksi��k�... Tak, opart� na wspomnieniach Valentine i jej opowie�ciach. Na
publicznej dokumentacji mojej osza�amiaj�cej kariery. I oczywi�cie kilku
ansiblowych rozmowach mi�dzy Enderem a moj� w�asn� nie�yj�c� osobowo�ci�, zanim
umar�em... umar�. Mam za sob� ledwie kilka tygodni �ycia, a pami�tam cytat z
"Henryka IV", akt trzeci. Owen Glendower przechwala si� Hotspurowi. Henrykowi
Percy'emu. Sk�d mog� to zna�? Kiedy chodzi�em do szko�y? Jak d�ugo le�a�em
bezsennie w�r�d nocy, p�ki nie zapisa�em w pami�ci tysi�ca ulubionych wers�w?
Czy�by Ender wymy�li� jako� ca�� edukacj� swojego zmar�ego brata? Wszystkie moje
tajemne my�li? Prawdziwego Petera Wiggina Ender zna� przez zaledwie pi�� lat.
Nie korzystam ze wspomnie� realnej osoby. To wspomnienia, kt�re powinienem mie�
zdaniem Endera.
- Uwa�a, �e powiniene� zna� Shakespeare'a, wi�c go znasz? - spyta�a z
pow�tpiewaniem.
- Gdybym tylko Shakespeare'a dosta� od niego... Wielcy pisarze, wielcy
filozofowie... gdybym jedynie to pami�ta�...
Czeka�a, a� wymieni te k�opotliwe wspomnienia, ale zadr�a� tylko i umilk�.
- Je�eli naprawd� kieruje tob� Ender, to... to jeste� nim. To twoje prawdziwe
ja. Jeste� Andrew Wigginem. Masz ai�a.
- Jestem koszmarem Andrew Wiggina. Jestem jego obrzydzeniem do samego siebie.
Jestem wszystkim, czego nienawidzi w sobie i czego si� l�ka. Taki dosta�em
scenariusz. To musz� wykonywa�.
Zacisn�� d�o� w pi��, a potem rozprostowa�, wci�� z lekko ugi�tymi palcami.
Znowu tygrys. Przez jedn� chwil� Wang-mu ba�a si� go - ale tylko przez chwil�.
Kt�ra min�a.
- Jak� rol� tw�j scenariusz przewiduje dla mnie?
- Sam nie wiem - wyzna� Peter. - Jeste� bardzo inteligentna. Mam nadziej�, �e
bardziej ode mnie. Cho� naturalnie cechuje mnie tak niewiarygodna pr�no��, �e
nie m�g�bym uwierzy�, by kto� by� naprawd� inteligentniejszy ode mnie. Co
oznacza, �e tym bardziej trzeba mi dobrej rady. Poniewa� nigdy sam tego nie
przyznam.
- Kr��ysz w ko�o.
- To element mojego okrucie�stwa. Dr�cz� ci� rozmow�. Mo�liwe, �e mam si�
posun�� dalej. Mo�e powinienem ci� torturowa� i zabi�, tak jak zabija�em
wiewi�rki. Pami�tam to...
Mo�e mam rozci�gn�� twoje �yj�ce cia�o, przybi� twoje ko�czyny do korzeni drzew,
a potem otwiera� ci� warstwa po warstwie, �eby sprawdzi�, w kt�rym momencie
przylec� muchy i z�o�� jaja w twoich odkrytych wn�trzno�ciach. Zadr�a�a, s�ysz�c
ten opis.
- Czyta�am ksi��k�. Wiem, �e Hegemon nie by� potworem.
- To nie M�wca Umar�ych stworzy� mnie na Zewn�trz. To przera�ony ch�opczyk
Ender. Nie jestem Peterem Wigginem, kt�rego z tak� m�dro�ci� zrozumia� w
ksi�dze. Jestem Peterem Wigginem, kt�ry nawiedza go w koszmarach. Tym, kt�ry
obdziera� wiewi�rki ze sk�ry.
- Widzia�, jak to robisz?
- Nie mnie - odpar� z przek�sem. - I jego te� nigdy nie widzia�. Valentine mu
powiedzia�a. Znalaz�a cia�o wiewi�rki w lesie niedaleko ich rodzinnego domu w
Greensboro, Karolina P�nocna, na kontynencie Ameryki P�nocnej na Ziemi. Ale
ten obraz tak dobrze pasowa� do jego koszmar�w, �e po�yczy� go i podzieli� si�
nim ze mn�. Intelektualnie, mog� sobie wyobrazi�, �e Peter Wiggin wcale nie by�
okrutny. Uczy� si� i bada�. Nie �a�owa� wiewi�rki, poniewa� nie wi�za� z ni�
�adnych uczu�. Mia� do czynienia ze zwyk�ym zwierz�ciem, nie bardziej wa�nym ni�
kaczan kukurydzy. Rozci�cie jej by�o prawdopodobnie czynem r�wnie niemoralnym co
przyrz�dzanie sa�atki. Ale Ender nie tak to sobie wyobra�a�, wi�c i ja teraz nie
tak o tym pami�tam.
- A jak pami�tasz?
- Tak jak wszystkie moje wymuszone wspomnienia. Z zewn�trz. Z przera�eniem i
fascynacj� patrz�, jak czerpi� ohydn� rado�� z okrucie�stwa. We wszystkich
wspomnieniach poprzedzaj�cych moment, kiedy pojawi�em si� podczas kr�tkiej
wyprawy Endera na Zewn�trz, widz� siebie oczami kogo� innego. Mog� ci� zapewni�,
�e to niezwyk�e uczucie.
- A teraz?
- Teraz nie widz� siebie wcale - odpar�. - Poniewa� nie mam ja�ni. Nie jestem
sob�.
- Przecie� pami�tasz. Masz wspomnienia. Pami�tasz ju� t� rozmow�. Pami�tasz, �e
na mnie patrzysz. Pami�tasz z pewno�ci�.
- Tak - przyzna�. - Pami�tam ci�. I pami�tam, �e jestem tutaj i patrz� na
ciebie. Ale za oczami nie mam ja�ni. Czuj� si� zm�czony i g�upi, nawet kiedy
jestem najsprytniejszy i najbardziej b�yskotliwy.
U�miechn�� si� czaruj�co i Wang-mu raz jeszcze dostrzeg�a prawdziw� r�nic�
mi�dzy Peterem a hologramem Hegemona. Tak jak powiedzia�: nawet pe�en pogardy do
siebie, ten Peter Wiggin mia� �renice b�yszcz�ce wewn�trzn� furi�. By�
niebezpieczny. Kiedy patrzy� prosto w oczy, mia�a wra�enie, �e ju� planuje czas
i spos�b jej �mierci.
- Nie jestem sob� - powt�rzy�.
- M�wisz to, �eby nad sob� zapanowa� - odgad�a Wang-mu, pewna, �e si� nie myli.
- To twoja mantra, kt�ra ma ci� powstrzyma� przed uczynieniem tego, czego
pragniesz.
Peter westchn��, pochyli� si� i po�o�y� g�ow� na terminalu, przyciskaj�c
policzek do zimnej powierzchni plastiku.
- A czego pragniesz? - spyta�a, boj�c si� odpowiedzi.
- Odejd� - rzek�.
- Gdzie mog� p�j��? Ten tw�j wspania�y kosmolot ma tylko jedn� kabin�.
- Otw�rz drzwi i wyjd� na zewn�trz.
- Chcesz, �ebym zgin�a? Chcesz mnie wyrzuci� w pr�ni�, gdzie zamarzn�, zanim
zd��� si� udusi�?
Wyprostowa� si� i spojrza� na ni� zdziwiony.
- Pr�ni�?
Jego zaskoczenie zdumia�o j�. Gdzie mogli si� znajdowa�, je�li nie w pr�ni?
Przecie� tak podr�owa�y statki kosmiczne: w przestrzeni, w pr�ni.
Z wyj�tkiem tego, naturalnie.
Spostrzeg�, �e Wang-mu zaczyna pojmowa�, i za�mia� si� g�o�no.
- No tak, rzeczywi�cie jeste� inteligentna. Przebudowali ca�y �wiat Drogi, �eby
powsta� tw�j geniusz. Nie da�a si� sprowokowa�.
- S�dzi�am, �e b�dzie jakie� wra�enie ruchu... Czy ju� dolecieli�my? Jeste�my na
miejscu?
- W jednym mgnieniu oka. Przenie�li�my si� na Zewn�trz, a potem do Wewn�trz w
innym i miejscu, wszystko tak szybko, �e jedynie komputer m�g�by postrzega�
nasz� podr� jako trwaj�c� w czasie. Jane przerzuci�a nas, zanim sko�czy�em z
ni� rozmawia�. Zanim odezwa�em si� do ciebie.
- Wi�c gdzie jeste�my? Co jest za drzwiami?
- Siedzimy w lesie, gdzie� na planecie Boskiego Wiatru. Powietrze nadaje si� do
oddychania. Nie zamarzniesz. Jest lato.
Podesz�a i poci�gn�a klamk�, zwalniaj�c hermetyczn� uszczelk�. Drzwi stan�y
otworem. Do pokoju wla�o si� �wiat�o s�o�ca.
- Boski Wiatr - powiedzia�a. - Szinto. Zamieszkali j� Japo�czycy. Chocia� mam
wra�enie, �e ostatnio nie jest tak ca�kiem japo�ska.
- Co wa�niejsze, to �wiat, gdzie zdaniem Andrew, Jane i moim... je�li w og�le
mog� mie� jakie� w�asne, nie Endera zdanie... gdzie mo�emy znale�ne o�rodek
w�adzy, kt�ry kieruje Kongresem. Prawdziwych decydent�w. Si�� za tronem.
- �eby� m�g� ich pozyska� i epatowa� ludzko��?
- �ebym m�g� powstrzyma� Flot� Lusita�sk�. Przej�cie w�adzy nad ludzko�ci� to
dalsze plany. Flota jest spraw� piln�. Mamy tylko kilka tygodni, �eby j�
powstrzyma�, zanim dotrze na miejsce, u�yje systemu DM i rozbije Lusitani� na
elementy sk�adowe. A poniewa� Ender i wszyscy pozostali s�dz�, �e zawiod�, jak
najszybciej buduj� te ma�e puszki kosmolot�w i przerzucaj� jak najwi�cej
Lunsita�cyk�w: ludzi, prosiaczk�w i robali, na inne planety, nadaj�ce si� do
zamieszkania, ale jeszcze nie zamieszkane. Moja droga siostra Valentine, ta
m�oda, wyruszy�a z Mirem, kochanym ch�opakiem w nowiutkim ciele, szuka� nowych
�wiat�w w takim tempie, w jakim mo�e ich przenosi� ten ma�y kosmolocik. Nie�atwe
przedsi�wzi�cie. Wszyscy obstawiaj� moj�... nasz� kl�sk�. Spr�bujmy ich
rozczarowa�.
- Rozczarowa�?
- Zwyci�aj�c. Wygrajmy. Znajd�my o�rodek w�adzy ludzko�ci i przekonajmy ich,
�eby zatrzymali flot�, zanim niepotrzebnie zniszczy �wiat.
Wang-mu przyjrza�a mu si� z pow�tpiewaniem. Przekona�, �eby zatrzymali flot�?
Ten z�o�liwy ch�opak z okrutnym sercem? Jak mo�e kogo� do czegokolwiek
przekona�?
Odpowiedzia� na jej w�tpliwo�ci, jak gdyby s�ysza�, co my�li.
- Rozumiesz teraz, dlaczego ci� poprosi�em, �eby� polecia�a ze mn�. Kiedy Ender
mnie wymy�la�, zapomnia�, �e nie zna� mnie wcale w okresie mojego �ycia, kiedy
przekonywa�em ludzi, ��czy�em ich w zmiennych sojuszach i wszystkie te bzdury.
Dlatego stworzony przez niego Peter Wiggin jest zbyt paskudny, zbyt otwarcie
ambitny i jawnie okrutny, �eby kogo� z krost� na ty�ku przekona� do podrapania
si� w po�ladek.
Odwr�ci�a wzrok.
- Widzisz?! - zawo�a�. - Zn�w ci� obrazi�em. Sp�jrz na mnie. Czy dostrzegasz m�j
dylemat? Prawdziwy Peter, ten oryginalny, m�g�by dokona� dzie�a, kt�re stoi
przede mn�. M�g�by to zrobi� nawet przez sen. Ju� teraz mia�by jaki� plan.
Umia�by pozyska� ludzi, uspokoi� ich, wkr�ci� si� do ich rady. Tamten Peter
Wiggin! Potrafi� oczarowa� pszczo�y, �eby odda�y mu ��d�a. A czy ja potrafi�?
W�tpi�. Bo widzisz, ja nie jestem sob�.
Wsta�, przecisn�� si� obok niej i wyszed� na ��k� otaczaj�c� metalow� kabin�,
kt�ra przenios�a ich z planety na planet�. Wang-mu sta�a w drzwiach i patrzy�a,
jak odchodzi... ale niezbyt daleko.
Rozumiem, jak si� czuje, my�la�a. Wiem, co to znaczy ust�powa� przed cudz� wol�.
�y� dla kogo� innego, jakby by� gwiazd� filmu mojego �ycia, a ja aktork�
drugoplanow�. By�am niewolnic�. Ale przynajmniej przez ca�y czas wiedzia�am, co
m�wi moje serce. Nawet wykonuj�c polecenia, zna�am swoje my�li. Peter Wiggin nie
ma poj�cia, czego chce naprawd�, bo nawet jego gniew na utrat� wolno�ci nie
nale�y do niego... Nawet to pochodzi od Andrew Wiggina. Nawet jego odraza dla
siebie jest odraz� Andrew i...
I jeszcze raz, i znowu, na podobie�stwo toru jego w�dr�wki po ��ce.
Wang-mu pomy�la�a o swojej pani... nie, o swojej by�ej pani Qing-jao. Ona
r�wnie� �ledzi�a dziwne �cie�ki. Bogowie zmuszali j� do tego. Nie... to dawne
my�lenie. Sk�ania� j� zesp� psychozy natr�ctw. Kl�cza�a na pod�odze i �ledzi�a
s�oje drzewa na deskach, �ledzi�a pojedyncz� lini� biegn�c� przez ca�� pod�og�,
a potem nast�pn�... co nie mia�o sensu, ale musia�a to robi�, poniewa� jedynie
drog� takiego bezsensownego, og�upiaj�cego pos�usze�stwa mog�a zdoby� odrobin�
swobody od kieruj�cych ni� impuls�w. Niewolnic� zawsze by�a Qing-jao, nie ja.
Poniewa� jej w�adca kierowa� ni� z wn�trza umys�u. Ja tymczasem zawsze widzia�am
swoj� pani� poza mn� i moja ja�� pozosta�a nienaruszona.
Peter Wiggin wie, �e kieruj� nim pod�wiadome l�ki i pasje skomplikowanego
cz�owieka, przebywaj�cego o lata �wietlne st�d. Qing-jao tak�e wierzy�a, �e jej
obsesje pochodz� od bog�w. Czy warto przekonywa� siebie, �e to, co cz�owiekiem
kieruje, pochodzi z zewn�trz, gdy naprawd� do�wiadcza tego we w�asnym sercu?
Gdzie mo�na przed tym uciec? Jak mo�na si� ukry�? Qing-jao jest ju� pewnie
wolna, oswobodzona przez wirusa, kt�rego Peter przyni�s� na Drog� i odda� w r�ce
Han Fei-tzu. Ale sam Peter... czy dla niego mo�liwa jest wolno��?
Jednak musi �y� tak, jakby by� wolny. Musi walczy� o wolno��, nawet je�li ta
walka to jeszcze jeden symptom jego zniewolenia. Peter pragnie by� sob�. Nie,
nie sob�. Kim�.
Lecz jaka jest w tym moja rola? Czy mam dokona� cudu i da� mu ai�a? Nie le�y to
w mojej mocy.
A jednak mam moc, pomy�la�a.
Musi j� mie�. Inaczej dlaczego rozmawia�by z ni� tak otwarcie? By�a obca, a od
razu otworzy� przed ni� serce. Dlaczego? Bo zna�a kluczowe tajemnice... Ale to
nie jedyny pow�d.
No tak, oczywi�cie. M�g� z ni� rozmawia� swobodnie, poniewa� nigdy nie zna�a
Andrew Wiggina. By� mo�e, Peter jest jedynie aspektem natury Endera, jest tym,
czego Ender l�ka si� i pogardza w sobie. Ale ona nie mo�e ich por�wna�.
Kimkolwiek jest Peter i cokolwiek nim kieruje, Wang-mu by�a jego i tylko jego
powierniczk�.
A to ponownie czyni�o z niej s�ug�. By�a przecie� tak�e powierniczk� Qing-jao.
Zadr�a�a, jakby chcia�a odepchn�� od siebie t� smutn� analogi�. Nie, powiedzia�a
sobie. To nie to samo. Poniewa� ten m�ody cz�owiek, w�druj�cy bez celu po�r�d
dzikich kwiat�w, nie ma nade mn� w�adzy. Mo�e tylko opowiada� mi o swoim b�lu i
liczy� na zrozumienie. Cokolwiek mu daj�, daj� z w�asnej woli.
Przymkn�a oczy i opar�a g�ow� o ram� drzwi. Tak, oddam mu to z w�asnej woli,
my�la�a. Nie odm�wi� tego, czego ode mnie oczekuje: lojalno�ci, po�wi�cenia,
pomocy w swoich dzie�ach. Poddania mu si�. A czemu planuj� co� takiego? Poniewa�
- mimo �e w�tpi w siebie - ma moc, by zjednywa� ludzi dla sprawy.
Otworzy�a oczy i przez wysok� traw� pod��y�a ku niemu. Czeka� bez s�owa. Wok�
brz�cza�y pszczo�y, a motyle zatacza�y si� w powietrzu jak pijane, omijaj�c j�
jako� w pozornie chaotycznym locie. W ostatniej chwili szybkim ruchem zdj�a z
kwiatu pszczo�� i rzuci�a Peterowi w twarz.
Zaskoczony i z�y, odtr�ci� rozw�cieczonego owada, uchyli� si�, odskoczy�,
przebieg� kilka krok�w, nim pszczo�a wreszcie zgubi�a jego �lad i brz�cz�c
odlecia�a. Dopiero wtedy odwr�ci� si� i spojrza� na Wang-mu gniewnie.
- Co to mia�o znaczy�?
Zachichota�a. Nie mog�a si� powstrzyma�. Wygl�da� tak zabawnie...
- Bardzo �mieszne! Widz�, �e b�dziesz �wietn� towarzyszk�.
- Gniewaj si�. Nie przeszkadza mi to - odpar�a. - Ale co� ci powiem. Czy
s�dzisz, �e daleko st�d, na Lusitanii, ai�a Endera nagle pomy�la�a; "O,
pszczo�a!" i kaza�a ci si� op�dza� i podskakiwa� jak b�azen?
Wzni�s� oczy do nieba.
- Ale� jeste� sprytna... Doprawdy, Kr�lewska Matko Zachodu, rozwi�za�a�
wszystkie moje problemy. Teraz widz�, �e od pocz�tku musia�em by� prawdziwym
ch�opcem. A te czerwone buciki, no tak, od pocz�tku mia�y moc przeniesienia mnie
z powrotem do Kansas.
- Co to jest Kansas? - spyta�a, zerkaj�c na jego buty, kt�re wcale nie by�y
czerwone.
- Kolejne wspomnienie Endera, kt�rym �askawie podzieli� si� ze mn�.
Sta� z r�kami w kieszeniach i przygl�da� si� jej.
Ona sta�a milcz�c, z r�kami splecionymi przed sob�, i tak�e na niego patrzy�a.
- Wi�c jeste� ze mn�? - zapyta� w ko�cu.
- Musisz si� postara� by� wobec mnie grzeczniejszy - odpar�a.
- Zwr�� si� z tym do Endera.
- Nie obchodzi mnie, czyja ai�a tob� kieruje. Masz w�asne, r�ne od jego my�li.
Przestraszy�e� si� pszczo�y, a on wtedy nawet nie pomy�la� o pszczole. Wiesz o
tym. Zatem kt�rakolwiek cz�� ciebie akurat sprawuje kontrol�, kimkolwiek jest
prawdziwy "ty", w tej chwili na twojej twarzy znajduj� si� usta, kt�re b�d� ze
mn� rozmawia�. Wi�c uprzedzam, �e je�li mam z tob� pracowa�, lepiej zachowuj si�
uprzejmie.
- Czy to znaczy, �e nie b�dzie wi�cej pszcz�? - zapyta�.
- Nie - obieca�a.
- To dobrze. Przy moim pechu, Ender z pewno�ci� da� mi cia�o, kt�re doznaje
szoku alergicznego od u��dlenia.
- Pszczo�a te� mo�e przy tym ucierpie� - zauwa�y�a Wang-mu.
U�miechn�� si�.
- Odkrywam, �e chyba ci� lubi� - stwierdzi�. - I naprawd� nie znosz� tego
uczucia. Ruszy� w stron� statku.
- Chod�! - zawo�a�. - Zobaczymy, jakie informacje posiada Jane o tym �wiecie,
kt�ry podobno mamy wzi�� szturmem.
NIE WIERZYSZ W BOGA
Kiedy pod��am �cie�k� bog�w po drewnie, moje oczy �ledz� ka�dy skr�t s�oj�w, ale
cia�o pozostaje wyprostowane wzd�u� deski, Ci, kt�rzy patrz�, widz�, �e prosta
jest droga bog�w, gdy ja �yj� w �wiecie, gdzie nie ma nic prostego.
Z "Boskich szept�w Han Qing-jao"
Novinha nie chcia�a go widzie�. Stara nauczycielka wydawa�a si� szczerze
zasmucona, kiedy m�wi�a o tym Enderowi.
- Nie by�a zagniewana - wyja�ni�a. - Powiedzia�a mi, �e... Ender skin�� g�ow�,
pojmuj�c, �e nauczycielka rozdarta jest pomi�dzy wsp�czuciem a uczciwo�ci�.
- Mo�esz przekaza� mi jej s�owa - zapewni�. - Jest moj� �on�, wi�c potrafi� je
znie��.
Nauczycielka westchn�a ci�ko.
- Wiesz, �e i ja jestem zam�na.
Oczywi�cie, �e wiedzia�. Wszyscy cz�onkowie zakonu Dzieci Umys�u Chrystusa - Os
Filhos da Mente de Cristo - �yli w zwi�zkach ma��e�skich. Tak nakazywa�a regu�a.
- Jestem zam�na, wi�c doskonale wiem, �e twoja �ona jest jedyn� osob� znaj�c�
w�a�nie te s�owa, kt�rych znie�� nie potrafisz.
- Wyra�� to inaczej - odpar� �agodnie Ender. - Jest moj� �on�, wi�c postanowi�em
jej wys�ucha�, niezale�nie od tego, czy potrafi� to znie��, czy nie.
- Powiedzia�a, �e musi doko�czy� pielenia, wi�c nie ma czasu na mniej wa�ne
bitwy.
Tak, to ca�a Novinha. Mo�e sama siebie przekonywa�, �e okry�a si� p�aszczem
Chrystusa, ale je�li nawet, to Chrystusa, kt�ry oskar�y� faryzeuszy, Chrystusa,
kt�ry wypowiada� okrutne i pe�ne sarkazmu s�owa do swych wrog�w i przyjaci�.
Nie tego �agodnego, pe�nego niesko�czonej cierpliwo�ci.
Jednak Ender nie nale�a� do tych, kt�rzy odchodz�, poniewa� zraniono ich
uczucia.
- Na co wi�c czekamy? - zapyta�. - Gdzie mog� znale�� motyk�?
Nauczycielka przygl�da�a mu si� przez chwil� z u�miechem, po czym poprowadzi�a
do ogrod�w. Po chwili, w roboczych r�kawicach, z motyk� w d�oni, stan�� na ko�cu
zagonu, gdzie pracowa�a Novinha. Pochylona w blasku s�o�ca, wpatrzona w ziemi�
przed sob�, podkopywa�a chwasty, wyrywa�a i odrzuca�a, by w ostrym upale
wypali�y si� na �mier�. Zbli�a�a si� do niego.
Ender wst�pi� na nie obrobion� grz�dk�, obok tej, kt�r� kroczy�a Novinha, i
zacz�� pieli�, przesuwaj�c si� ku niej. Nie spotkaj� si�, ale przejd� blisko
siebie. Zauwa�y go - albo nie. Odezwie si� do niego - albo nie. Wci�� go kocha i
potrzebuje. Albo nie. To niewa�ne: pod koniec dnia oka�e si�, �e pieli� to samo
pole co �ona, �e dzi�ki niemu jej praca by�a �atwiejsza. A zatem wci�� b�dzie
jej m�em, cho�by nie �yczy�a go sobie w tej roli.
Kiedy mijali si� po raz pierwszy, nawet nie podnios�a g�owy. Nie musia�a.
Wiedzia�a nie patrz�c, �e ten, kto zacz�� pracowa� obok, kiedy odm�wi�a
spotkania swemu m�owi, musi by� w�a�nie jej m�em. Wiedzia�, �e jest tego
�wiadoma, ale wiedzia� te�, �e jest zbyt dumna, by spojrze� na niego i okaza�,
�e chcia�aby go zobaczy�. B�dzie wpatrywa� si� w zielsko, dop�ki nie o�lepnie,
gdy� Novinha nie nale�y do os�b, kt�re naginaj� si� do cudzej woli. Z wyj�tkiem
woli Jezusa, naturalnie. Tak� wiadomo�� mu przes�a�a i ta wiadomo�� go tu
sprowadzi�a. Musia� z Novinh� porozmawia�. Kr�tka notka wyra�ona j�zykiem
Ko�cio�a: odchodzi�a od niego, by s�u�y� Chrystusowi po�r�d Filhos. Czu�a, �e
zosta�a powo�ana do tej pracy. Powinien uzna�, �e nic ju� nie jest jej winien i
nie oczekiwa� od niej wi�cej ni� to, co ch�tnie da ka�demu z bo�ych dzieci. To
by� okrutny list, mimo delikatnych sformu�owa�.
Ender te� nie nagina� si� do cudzej woli. Nie pos�ucha� wi�c, ale przyszed�
tutaj, zdecydowany uczyni� co� przeciwnego ni� to, o co prosi�a. Zreszt�
dlaczego nie? Decyzje podejmowane przez Novinh� zwykle mia�y fatalne skutki. Ile
razy usi�owa�a zrobi� co� dla czyjego� dobra, prowadzi�o to do zniszczenia.
Cho�by Libo, przyjaciel z dzieci�stwa i potajemny kochanek, ojciec wszystkich
jej dzieci zrodzonych w ma��e�stwie z cz�owiekiem gwa�townym, ale bezp�odnym,
b�d�cym a� do �mierci jej m�em. Boj�c si�, �e Libo zginie z r�k pequeninos, tak
jak zgin�� jego ojciec, Novinha zamkn�a przed nim dost�p do swych kluczowych
odkry� na temat �ycia biologicznego na planecie Lusitania. L�ka�a si�, �e wiedza
go zabije. Tymczasem do jego �mierci doprowadzi�a ignorancja: brak tych w�a�nie
informacji, kt�rych nie chcia�a mu zdradzi�. To, co bez jego wiedzy uczyni�a dla
jego dobra, w ko�cu go zabi�o.
Mog�aby czego� si� nauczy�, pomy�la� Ender. Ale wci�� post�puje tak samo.
Podejmuje decyzje, kt�re deformuj� �ycie innych, nawet si� ich nie radz�c. Nie
dopuszcza my�li, �e mo�e wcale nie chc�, by ratowa�a ich przed tymi wydumanymi
nieszcz�ciami, przed kt�rymi usi�uje ich ratowa�.
Cho� z drugiej strony, gdyby zwyczajnie wysz�a za Liba i powiedzia�a mu
wszystko, co wie, prawdopodobnie �y�by nadal. A Ender nie o�eni�by si� z wdow� i
nie pomaga� wychowa� jego dzieci. Raczej nie za�o�y�by innej rodziny. Cho� wi�c
Novinha podejmowa�a zwykle fatalne decyzje, jednak najszcz�liwszy okres jego
�ycia nast�pi� w wyniku najbardziej tragicznej z jej pomy�ek.
Przy drugim przej�ciu Ender zobaczy�, �e wci�� uparta, nie ma zamiaru do niego
przem�wi�. Jak zwykle wi�c ust�pi� pierwszy.
- Filhos nie �yj� samotnie. Wiesz przecie�, �e to zakon ma��e�ski. Beze mnie nie
zostaniesz pe�noprawnym cz�onkiem.
Znieruchomia�a. Ostrze motyki spocz�o na wzruszonej glebie, uchwyt opiera� si�
o palce.
- Mog� pieli� chwasty bez ciebie - odpowiedzia�a w ko�cu. Serce zadr�a�o w nim z
ulgi, �e przebi� barier� milczenia.
- Nie, nie mo�esz - o�wiadczy�. - Poniewa� jestem tutaj.
- S� te� ziemniaki - zauwa�y�a. - Nie mog� ci� powstrzyma� od pomagania
ziemniakom.
Mimo woli roze�miali si� oboje. St�kn�a i wyprostowa�a grzbiet, wypuszczaj�c
uchwyt motyki. Obur�cz uj�a d�o� Endera, budz�c w nim dreszcze mimo dw�ch
warstw grubej tkaniny dziel�cej ich palce.
- Je�li d�o� moja, co t� �wi�to�� trzyma, blu�ni dotkni�ciem... - zacz�� Ender.
- �adnego Shakespeare'a - przerwa�a. - �adnych ust gotowych do poca�owa�
pobo�nych.
- T�skni� za tob�.
- Musisz si� przyzwyczai�.
- Nie musz�. Je�li ty wst�pi�a� do Filhos, to i ja mog�.
Za�mia�a si�.
Enderowi nie spodoba�a si� ta kpina.
- Skoro ksenobiolog mo�e porzuci� �wiat bezsensownych cierpie�, dlaczego nie
wolno staremu, emerytowanemu m�wcy umar�ych?
- Andrew... nie przysz�am tutaj dlatego, �e zrezygnowa�am z �ycia. Jestem tu,
poniewa� naprawd� zwr�ci�am swe serce do Zbawiciela. Ty nie mo�esz tego uczyni�.
Nie tutaj jest twoje miejsce.
- Tutaj, je�li ty tu jeste�. Zawarli�my �lub. �wi�ty, kt�rego Ko�ci� nie
pozwoli nam rozwi�za�. Czy�by� zapomnia�a?
Westchn�a i spojrza�a na niebo ponad murem klasztoru. Za tym murem, za ��kami,
przez ogrodzenie, na wzg�rze i w las... Tam chodzi� i tam zgin�� Libo, wielka
mi�o�� jej �ycia. Tam chodzi� i tam zgin�� jego ojciec Pipo, kt�ry i dla niej
by� jak ojciec. Do innego lasu odszed� i zgin�� jej syn Estevao. Patrz�c na ni�,
Ender wiedzia�, �e kiedy widzi �wiat za murem, widzi ich �mier�. Dwaj zgin�li,
zanim pojawi� si� na Lusitanii. Ale Estevao... B�aga�a Endera, �eby nie dopu�ci�
do jego wyjazdu w to niebezpieczne miejsce, gdzie pequeninos m�wili o wojnie, o
zabijaniu ludzi. Wiedzia�a r�wnie dobrze jak Ender, �e zatrzymanie Estevao
by�oby tym samym, co zabicie go, poniewa� nie dla bezpiecze�stwa zosta�
ksi�dzem, ale �eby ponie�� s�owo Chrystusa do ludu drzew. Rado��, jaka
nawiedza�a chrze�cija�skich m�czennik�w, z pewno�ci� sta�a si� udzia�em Estevao,
kiedy umiera� wolno w obj�ciach morderczego drzewa. Rado�� i pociecha, jak� B�g
im zsy�a� w godzinie najwi�kszej ofiary. Lecz tej rado�ci Novinha nie odczu�a.
B�g najwyra�niej nie rozci�gn�� przywilej�w swego s�ugi na jego krewnych. I w
swym b�lu i w�ciek�o�ci obwinia�a Endera. Po co za niego wysz�a, je�li nie po
to, by chroni� j� od nieszcz��?
Nigdy nie pr�bowa� jej t�umaczy� rzeczy najbardziej oczywistej: �e je�li ju�
kto� by� temu winien, to B�g, nie on. W ko�cu to B�g uczyni� �wi�tymi - no,
prawie �wi�tymi - jej rodzic�w, kt�rzy umarli, poszukuj�c leku na descolad�, gdy
Novinha by�a jeszcze dzieckiem. Z pewno�ci� to B�g wys�a� Estevao z misj� do
najbardziej niebezpiecznych pequeninos. A jednak w cierpieniu do Boga si�
zwr�ci�a, porzucaj�c Endera, kt�ry chcia� dla niej tylko dobra.
Nie powiedzia� tego, gdy� wiedzia�, �e nie zechce go wys�ucha�. Rozumia�a te
sprawy inaczej. B�g zabra� ojca i matk�, Pipa, Liba i w ko�cu Estevao, bo by�
sprawiedliwy i kara� j� za grzechy. Natomiast Ender nie zdo�a� powstrzyma�
Estevao od samob�jczej misji do pequeninos, poniewa� by� �lepy, zarozumia�y,
uparty i z�o�liwy. I nie kocha� jej dostatecznie.
A przecie� j� kocha�. Kocha� ca�ym sercem.
Ca�ym?
Ca�ym, o kt�rym wiedzia�. A jednak, kiedy najg��bsze sekrety wysz�y na jaw w tej
pierwszej wyprawie na Zewn�trz, jego serce nie Novinh� przywo�a�o. Najwyra�niej
wi�c by� kto�, kto znaczy� dla niego wi�cej.
Nic nie m�g� poradzi� na to, co dzieje si� w jego pod�wiadomo�ci - nie bardziej
ni� Novinha. Panowa� tylko nad tym, co robi� w rzeczywisto�ci, a teraz robi�
wszystko, by pokaza�, �e cho�by Novinha nie wiem jak si� stara�a, on nie pozwoli
si� odepchn��. Cho�by wyobra�a�a sobie, �e bardziej od niej kocha Jane i swoje
zaanga�owanie w wielkie sprawy ludzko�ci, nie jest to prawda. Novinha by�a dla
niego wa�niejsza ni� wszystko inne. Dla niej zrezygnuje ze wszystkiego. Dla niej
zniknie za murami klasztoru. B�dzie pieli� zagony nie zidentyfikowanych ro�lin
pod pal�cymi promieniami s�o�ca. Dla niej.
Ale nawet to nie wystarczy. Upar�a si�, �eby zrobi� to wszystko nie dla niej,
ale dla Chrystusa. To ju� pech. Nie z Chrystusem bra� �lub, i ona te� nie. A
przecie� B�g z pewno�ci� jest zadowolony, gdy m�� i �ona wszystko sobie oddaj�.
Z pewno�ci� tego w�a�nie B�g oczekuje od ludzkich istot.
- Wiesz, �e nie mam do ciebie �alu o �mier� Quima? - spyta�a, u�ywaj�c dawnego,
rodzinnego przezwiska Estevao.
- Nie wiedzia�em - odpar�. - Ale ciesz� si�, �e mi to m�wisz.
- Z pocz�tku gniewa�am si�, cho� wiedzia�am, �e to nierozs�dne. Wyruszy�,
poniewa� chcia� tego i by� ju� zbyt doros�y, �eby rodzice mogli go powstrzyma�.
Je�li ja nie mog�am, to jak ty by� zdo�a�?
- Nawet nie pr�bowa�em - wyzna� Ender. - Chcia�em, �eby wyruszy�. To by�o
spe�nienie marze� jego �ycia.
- O tym te� ju� wiem. To s�uszne. S�uszne, �e wyruszy� i s�uszne nawet, �e
zgin��, poniewa� jego �mier� mia�a znaczenie. Prawda?
- Ocali�a Lusitani� przed holocaustem.
- I wielu doprowadzi�a do Chrystusa. - Za�mia�a si� jak dawniej, g��boko,
ironicznie. Nauczy� si� ceni� ten �miech, cho�by dlatego �e by� tak rzadki. -
Drzewa dla Jezusa - powiedzia�a. - Kto by pomy�la�.
- Ju� teraz nazywaj� go �wi�tym Stefanem od Drzew.
- To przedwczesne. Proces wymaga czasu. Najpierw musi zosta� beatyfikowany. Cuda
uzdrowienia musz� si� zdarzy� przy jego grobie. Wierz mi, znam t� procedur�.
- W dzisiejszych czasach m�czennicy nie zdarzaj� si� cz�sto - przypomnia� jej
Ender.
- B�dzie beatyfikowany. B�dzie kanonizowany. Ludzie b�d� si� modli�, �eby
wstawi� si� za nimi u Chrystusa. I uda si�, bo je�li ktokolwiek zas�u�y�by
Chrystus go wys�ucha�, to z pewno�ci� tw�j syn Estevao.
�zy pociek�y jej po policzkach, cho� znowu si� roze�mia�a.
- Moi rodzice byli m�czennikami i b�d� �wi�tymi. M�j syn tak�e. Pobo�no��
przeskoczy�a jedno pokolenie.
- A tak. Twoje pokolenie oddawa�o si� egoistycznemu hedonizmowi.
Odwr�ci�a si� wreszcie i spojrza�a na niego: ubrudzone ziemi�, mokre od �ez
policzki, u�miechni�ta twarz, b�yszcz�ce oczy patrz�ce wprost w jego serce.
Kobieta, kt�r� kocha�.
- Nie �a�uj� mojego cudzo��stwa - o�wiadczy�a. - Jak Chrystus mo�e mi wybaczy�,
skoro nawet nie czuj� skruchy? Gdybym nie sypia�a z Libem, moje dzieci by nie
istnia�y. Chyba B�g nie pot�pi mnie za to?
- Jezus powiedzia� chyba: Ja, Pan wasz, wybacz�, komu wybacz�. Ale od was
wymagam, by�cie wybaczyli wszystkim ludziom.
- Mniej wi�cej. Nie jestem biblistk�. - Wyci�gn�a r�k� i musn�a palcem jego
policzek. - Jeste� taki silny, Enderze.
Ale wygl�dasz na zm�czonego. Jak mo�esz by� zm�czony? Wszech�wiat ludzkich istot
wci�� uzale�niony jest od ciebie. A je�li nawet nie jeste� w�asno�ci� ca�ej
ludzko�ci, to z pewno�ci� tej planety. Masz ocali� ten �wiat. Ale jeste�
zm�czony.
- Gdzie� w g��bi duszy na pewno jestem - przyzna�. - A ty odebra�a� mi ch��
�ycia.
- To dziwne. - Westchn�a. - S�dzi�am, �e odebra�am ci raczej jaki� nowotw�r.
- Nie najlepiej potrafisz okre�li�, Novinho, czego inni chc� i potrzebuj� od
ciebie. Na og� masz sk�onno�� do dzia�a�, kt�re najbardziej rani� i ich, i
ciebie.
- Dlatego trafi�am tutaj, Enderze. Mam ju� do�� podejmowania decyzji. Ufa�am
w�asnym s�dom. Potem ufa�am tobie. Darzy�am zaufaniem Liba, Pipa, ojca i matk�,
Quima... A ka�dy z nich zawi�d� mnie albo odszed�, albo... Nie, wiem, �e ty nie
odszed�e� i �e to nie ty... Wys�uchaj mnie, Andrew, prosz�. Problem nie w
ludziach, kt�rym ufa�am, ale w tym, �e �aden cz�owiek nie m�g� da� mi tego,
czego pragn�am. A pragn�am wybawienia. Rozumiesz? Potrzebowa�am i nadal
potrzebuj� odpuszczenia win. I nie w twojej mocy jest, by mi je ofiarowa�.
Wyci�gasz do mnie r�ce, kt�re daj� mi wi�cej, ni� sam posiadasz, ale wci�� nie
masz tego, czego mi trzeba. Tylko Zbawiciel, tylko Namaszczony, tylko On...
Rozumiesz? Moje �ycie oka�e si� warte trudu, je�li ofiaruj� je dla Niego. I
dlatego tu jestem.
- I pielisz.
- My�l�, �e oddzielam dobre ziarno od plew - rzek�a. - Ludzie dostan� wi�cej i
lepszych ziemniak�w, poniewa� usuwam chwasty. Teraz nie musz� by� wa�na ani
nawet dostrzegana, �eby by� zadowolona ze swego �ycia. Ale ty przychodzisz i
przypominasz mi, �e nawet znajduj�c szcz�cie, ranie kogo�.
- Wcale nie ranisz - zapewni� Ender. - Poniewa� przychodz� tu z tob�. Id� z tob�
do Filhos. To ma��e�ski zakon, a my jeste�my ma��e�stwem. Beze mnie nie mo�esz
do nich wst�pi�, a potrzebujesz tego. Ze mn� mo�esz. Czy mo�liwe jest prostsze
rozwi�zanie?
- Prostsze? - Pokr�ci�a g�ow�. - Zacznijmy od tego, �e nie wierzysz w Boga. Co
na to powiesz?
- Na pewno wierz� tak�e w Boga - zapewni� z irytacj� Ender.
- Tak, sk�onny jeste� przyzna�, �e B�g istnieje. Ale nie w tym rzecz. Widzisz,
kiedy matka m�wi synowi "wierz� w ciebie", nie stwierdza, �e on istnieje... co
warta jest taka wiara... M�wi, �e wierzy w jego przysz�o��, ufa, �e uczyni
wszelkie dobro, jakie jest mu przeznaczone. Sk�ada w jego r�ce przysz�o��. Tak w
niego wierzy. A ty nie wierzysz w Chrystusa w ten spos�b, Andrew. Wci�� wierzysz
w siebie. W innych ludzi. Wys�a�e� te m�ode surogaty, te dzieci