4834
Szczegóły |
Tytuł |
4834 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4834 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4834 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4834 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Artur D�ugosz Fortel
Blask. Blask stu tysi�cy wybuchaj�cych nagle gwiazd. A potem znowu
ciemno��, naturalny mrok i cisza kosmicznej otch�ani. Ale blask przyni�s�
ze sob� odmian�; pozostawi� w bezkresnej pustce male�ki wytw�r ludzkiego
umys�u, zagubiony i osaczony czerni�. Statek.
- B�d� taka mi�a i zejd� z mojego fotela - powiedzia� m�czyzna do psa.
-Jeste�my na miejscu. Fina� ju� blisko.
Pies zszed� pos�usznie, a kiedy jego pan usiad�, on tak�e przysiad�
obok niego i bacznie �ledzi� jego ruchy. M�czyzna przetar� oczy i zacz��
wodzi� wzrokiem po kokpicie statku. Wska�niki informowa�y o stanie
poszczeg�lnych podzespo��w, raportowa�y przebieg zaplanowanych wcze�niej
zada�, a ekrany wy�wietla�y dane niezrozumia�e dla ludzkiego umys�u w swej
pierwotnej formie za pomoc� przyst�pnych graficznych reprezentacji.
- Jeszcze tylko kilka parsek�w - powiedzia� m�czyzna i pog�aska� psa.
W jego dotyku by�o co� niezwyk�ego, co pies odczu�, jako wyraz smutku
i determinacji. Jeszcze nie wiedzia� do czego zmierza jego pan, ale
przekona� si�, jak wiele to dla niego znaczy�o. W ko�cu by� przy nim tak
d�ugo, uczestniczy� w poszukiwaniach, przemierzy� na tym niewielkim
stateczku wzd�u� i wszerz ca�� Galaktyk�. By� ciekawy do czego zmierza
jego pan. I warcza� na tych, kt�rzy okre�lali go mianem szale�ca.
M�czyzna uruchomi� nap�d statku i si�gn�� po ma�y komputer
umieszczony na bocznej p�ce. Za pomoc� specjalnego z��cza pod��czy� go do
systemu wspomagaj�cego zarz�dzanie ca�ym statkiem. Ekran rozb�ysn��
kolorowo. Jego palce zata�czy�y na klawiszach, a na ustach pojawi� si�
u�miech, kiedy system przyj�� polecenie i wy�wietli� napis "Projekt:
Ludzka perfidia". Wprowadzi� has�o i kolejny raz zacz�� przygl�da� si�
pomys�owi, kt�ry wyk�u� si� w jego g�owie jeszcze podczas m�odzie�czych
lat. Ju� dzisiaj mia� zdoby� ostateczny dow�d, rozstrzygaj�cy zasadno��
jego podejrze�.
Czas p�yn��, statek przedziera� si� przez mroki przestrzeni
kosmicznej, a cz�owiek czyta�, ogl�da�, wspomina� i czeka�. A� czekanie
dobieg�o ko�ca.
W wygodnym fotelu przed du�ym �ciennym ekranem siedzia� �o�nierz.
Patrzy� t�pym wzrokiem na zmieniaj�ce si� obrazy i co pewien czas pstryka�
pilotem. Obrazy przyspiesza�y i zwalnia�y, skaka�y i zamiera�y, a on
patrzy�. Kiedy ekran gwa�townie roz�wietla� jasny kadr, �o�nierz mru�y�
oczy i si�ga� po butelk� stoj�c� na pod�odze. Pi� kr�tko i nerwowo nie
odrywaj�c wzroku od filmu. Odstawia� butelk� i powraca� do zabawy z
pilotem.
- Ile razy mo�esz ogl�da� te same historie - dobieg�o go wo�anie z
innego pomieszczenia. - Wy��cz to do jasnej cholery, g�owa mi p�ka!
�o�nierz odczeka� chwile i wy��czy� foni�. Nag�a cisza by�a widocznie
jeszcze bardziej m�cz�ca dla jego towarzysza, bo wkr�tce us�ysza�.
- Mam kurwa dosy� tego wszystkiego!
W drzwiach stan�� drugi �o�nierz. To by� m�ody ch�opak, ale jego
sylwetka i spojrzenie przeczy�y temu. Sta� zgarbiony i wlepia� beznami�tne
spojrzenie w swojego koleg�.
- Spokojnie Nick. Jeszcze tylko... dwa tygodnie. I wracamy do �wiata
�ywych - odezwa� si� ten w fotelu.
- Nie wytrzymam tego d�u�ej.
- Id� i prze�pij si�.
- Chyba zwariowa�e�. Przespa�em dzi� wi�kszo�� dnia. Albo nocy.
Straci�em ju� rachub�.
- To znajd� sobie inne zaj�cie. Wyczy�� bro� albo...
- Steve, czy ty niczego nie rozumiesz? Siedzimy na tym zadupiu
kompletnie sami i zapomniani. Co pewien czas przyleci tutaj kto� tak
wa�ny, �e nawet nie mo�emy popatrze�, po co l�duje na tej kurewsko martwej
planecie. A ty wci�� ogl�dasz te same filmy...
- Sier�ancie Bardoll! Przywo�uj� was do porz�dku. Jeste�cie �o�nierzem
Kosmicznych Si� Narod�w Zjednoczonych. Wasze zachowanie uw�acza honorowi
armii. Odmaszerowa�!
M�odszy �o�nierz d�ugo patrzy na swojego prze�o�onego. W ko�cu
prostuje si�, przybiera nienagann� sylwetk�, salutuje i pr�nie odwraca
si� na pi�cie. Znika w drzwiach.
�o�nierz w fotelu spogl�da w kierunku drzwi chwil� p�niej. Na jego
twarzy maluje si� wyraz ulgi. On sam nie wie, ile razy jeszcze zdo�a
powstrzyma� Nick'a. Czuje dok�adnie to samo, a je�li obaj poddadz� si�
apatii i ot�pia�o�ci, jakie niesie ze sob� s�u�ba na tym dziwnym
posterunku - na temat, kt�rego nie mo�na zadawa� �adnych pyta� - to
zwariuj� obaj. Jeszcze tylko dwa tygodnie�
Niecz�sto si� zdarza, �e w czarnym oceanie kosmosu kursy statk�w
zbiegaj� si�. Statystyka zaprzecza takiemu przypadkowi, i wydaje si�, �e
ka�de takie spotkanie niesie ze sob� konsekwencje. Tak w�a�nie mia�o by� i
tym razem.
- Jednostka KSNZ. Poda� sw�j kod identyfikuj�cy i has�o wst�pu do
obszaru.
M�czyzna przygl�da� si� statkowi widniej�cemu na monitorze przed nim.
Obliza� nerwowo wargi, a pies zamruga� oczami. Potem pstrykn�� jeden z
prze��cznik�w.
- �e co?
- Poda� kod identyfikuj�cy statek - pad�o ponownie.
- Jaki kod? O co wam �wirusy chodzi? Co wy tu u diab�a wyrabiacie?
- Wasz statek naruszy� stref� wojskow�. Je�li nie zostanie
zidentyfikowany...
- Przesta� mi tu kole� pieprzy�. Wed�ug map, to tutaj niczego nie ma.
- Podaj kod identyfikuj�cy, albo rozpoczniemy ogie�.
M�czyzna popatrzy� na psa, kt�ry przytuli� do jego nogi sw�j wielki
�eb. Teraz przejdziemy do w�a�ciwej cz�ci przedstawienia, pomy�la�.
- Spokojnie. Jeste�cie tutaj sami?
- Kod identyfikuj�cy i has�o. Otwieramy ogie� za dwadzie�cia sekund.
- Bo ja nie jestem sam. Chcecie si� przekona�, kogo mam ze sob�?
Przejd�cie na wizj�.
Pstrykn�� kolejny prze��cznik. U�miechn�� si� na sama my�l, jak�
reakcj� wywo�a u nich ogl�dany obraz. Kontrolka odbioru transmitowanej
wizji zab�ys�a na czerwono. Samotni �o�nierze w ma�ym statku zagubieni
gdzie� w pustkowiach kosmosu zobaczyli w�a�nie pok�j pe�en powabnych,
�miej�cych si� kobiet.
- Jeste�my burdelem na skrzyd�ach.
Ze strony jednostki wojskowej dobiega�a brz�cz�ca cisza. Cisza ta
nios�a ze sob� konsternacj�, w jak� wprawi� �o�nierzy ogl�dany obraz,
walk�, jaka toczy�a si� we wn�trzu ka�dego z nich i pomi�dzy nimi.
- Chcecie pozabija� bezbronne kobiety?
Kolejne sekundy mija�y nieub�aganie odmierzaj�c czas do pierwszy salw.
- Mam inny pomys� - ci�gn�� m�czyzna. - Pozwolicie nam znikn�� st�d,
tak szybko, jak si� tutaj pojawili�my. A w zamian b�dziecie mie� okazj�
urozmaici� sobie monotonne, �o�nierskie �ycie. Co wy na to ch�opcy?
I znowu brak reakcji. M�czyzna spojrza� na zegarek; w�a�nie mija�a
dwudziesta sekunda... Przymkn�� na moment powieki i przygarn�� mocniej do
siebie psa. Ale strza� nie nast�pi�. Zamiast tego us�ysza�.
- To dobry pomys�.
A kiedy ju� kursy statk�w zbiegn� si� przypadkiem, to jeszcze mniej
prawdopodobne wydaje si� nawi�zanie mi�dzy nimi kontaktu. Chyba �e
ogniowego. Ale to spotkanie nie by�o przypadkowe. Nasz bohater d��y� do
niego przez ca�e �ycie. Wi�c wszystko mog�o si� jeszcze wydarzy�.
M�czyzna zgarbi� si� i przeci�gn�� palcami po ciemnych workach pod
oczami. Jeszcze w tym momencie toczy� wewn�trzna walk� ze swoim sumieniem.
Pozosta� w bezruchu przez pewien czas, a potem nagle wyprostowa� si�;
wygra� z samym sob�.
Si�gn�� ponownie po ma�y, przeno�ny komputer. Zanim po�o�y� d�onie na
klawiaturze, zacisn�� palce w pie�� i rozwar� je szeroko. Zaczerpn��
g��boko powietrze. I uruchomi� androida.
Android mia� sylwetk� m�odej kobiety. Uruchomiony rozwar� szeroko
oczy, zesztywnia�, a potem przeszed� w tryb pracy wed�ug specjalnie
napisanego programu. Ka�dy jego krok, odwr�cenie g�owy, spojrzenie i
maniery zosta�o opracowane w drobnych szczeg�ach. Jego pierwowzorem by�a
nieletnia prostytutka ciesz�ca si� wysokim uznaniem w�r�d m�czyzn
korzystaj�cych z jej us�ug. Op�acony psycholog zdj�� jej profil
behawioralny i wsp�lnie z fanatycznym programist� stworzyli program
umo�liwiaj�cy nienagannie precyzyjne wype�nienie skorupy androida
wdzi�kami uwodzicielskiej kobiety.
M�czyzna patrzy� na dzie�o r�k i umys�u ludzkiego tak niewiarygodnie
imituj�ce prawdziwe zachowanie cz�owieka. Pokiwa� z niedowierzaniem g�owa,
cho� ju� niejeden raz przygl�da� si� temu.
- Rozerwij ich ma�a - powiedzia� i u�miechn�� si� paskudnie.
Statek intruza przycupn�� nieopodal jednostki wojskowej. Z jego boku
wysun�� si� r�kaw z ka�d� chwil� d�u�szy, a� wreszcie wczepi� si� w
specjalne uchwyty patrolowca. W kosmicznej martwocie nie zabrzmia� �aden
d�wi�k, jedynie oboma obiektami wstrz�sn�y kr�tkie dreszcze.
- Fiu-fiu - us�ysza� m�czyzna pe�n� podziwu reakcj� jednego z
�o�nierzy.
Usiad� wygodnie w fotelu, praw� d�oni� zacz�� przeci�ga� wzd�u�
grzbietu zwierz�cia. Pies pomrukiwa� zadowolony, zastanawiaj�c si� wci��
do czego zmierza jego pan. A jego pan czeka�. Tym razem oczekiwanie mia�o
by� znacznie kr�tsze.
- A dlaczego tylko jedna wybawczyni do nas zawita�a. Gdzie jest reszta
kobietek, dobroczy�co?
M�czyzna odczeka� chwil� i powiedzia�.
- Ju� za moment ch�opcy. Dajcie si� im przygotowa�.
Pies poczu�, jak g�adz�ca go d�o� zadr�a�a zdradzaj�c chwil� s�abo�ci
jego pana. Otworzy� �lepia. M�czyzna spogl�da� w�a�nie na zegarek.
Dziewie�dziesi�t sekund, pomy�la� i jednym ruchem uruchomi� wyzwalacz.
�o�nierze zachowywali si� jak dziecko, kt�re otrzyma�o d�ugo
oczekiwan� zabawk�. Rzucali g�upie uwagi, i m�czyzna przys�uchiwa� si� z
zadowoleniem, jak kobieta-android sprytnie i zabawnie wyszukuje
odpowiedzi. Z ka�d� sekund� r�s� jego podziw dla tw�rc�w tego urz�dzenia.
Z ka�d� sekund� zostawa�o ich coraz mniej.
Nagle b�ogie zabawy �o�nierzy przerwa� krzyk jednego z nich. W jego
tonie by�o co� z przera�enia i paniki.
- Hej! Co to u diabla jest? Co tu si� dzieje...
M�czyzna szybko wy��czy� fonie. Zapad�a cisza. Pies podni�s� nagle
�eb.
- Spokojnie przyjacielu - powiedzia� m�czyzna i wsta�. Zacz�� kr��y�
po pomieszczeniu, a zwierz� uwa�nie obserwowa�o ka�dy jego ruch. M�czyzna
spogl�da� co pewien czas na zegarek i pies wyczuwa� w tym ruchu przejawy
zdenerwowania. Po kilku minutach podszed� do kokpitu i nie siadaj�c
w��czy� foni�. Ale us�ysza� jedynie cisz�. Tego w�a�nie si� spodziewa�.
Pstrykn�� palcami kilka klawiszy komputera. Ekran b�ysn�� i wy�wietli�
napis "Istoty �ywe wyeliminowane".
Kilka sekund po tym, jak ma�y statek intruza odczepi� si� od jednostki
wojskowej i skierowa� w stron� patrolowanej planety, wska�niki kontroli
stref nadzorowanych przez wojsko b�ysn�y r�wnocze�nie czerwieni� w
stacjach nadzoru. Jednych wyrwa�o to ze snu, innym odebra�o mo�liwo��
przespania nadchodz�cej nocy. Dla wszystkich znaczy�o to jednak to samo.
Szybka interwencja.
M�czyzna patrzy� na ekrany monitor�w i u�miecha� si�. Oto w�a�nie
mia�o zi�ci� si� jego marzenie; udowodnienie sobie, czy ludzki egoizm i
strach maj� granice.
- Jeszcze tylko godzinka, piesku. Nie d�u�ej - powiedzia� patrz�c
prosto w oczy psa.
By� dobrze przygotowany do tej akcji. Po�wi�ci� jej kilka ostatnich
lat �ycia. A teraz wkracza�a ona w ostatni sw�j etap. R�wnocze�nie
dobiega�o ko�ca jego �ycie. Nie rozpacza� nad sob�; cel, kt�ry mu
przy�wieca� by� wart takiego po�wiecenia. Je�li ju� p�aka�, to tylko z
powodu zwierz�cia, tak ufnie spogl�daj�cego w jego oczy. �udzi� si�, �e
nie dostrzega ono wyroku �mierci w oczach swojego pana, kt�ry mu go
zgotowa� kieruj�c si� w�asnym egoizmem. Ale pies mu pomaga�. Jego obecno��
uspokaja�a m�czyzn�, dodawa�a mu otuchy w chwilach zw�tpienia. Nie umia�
zrezygnowa� z tego bezinteresownego wsparcia. Wr�ci� spojrzeniem do
ekran�w i obserwowa�, jak bry�a planety ros�a z ka�d� chwil�.
Z wykszta�cenia by� archeologiem. Czas, w jakim przysz�o mu �y� nie
sprzyja� rozwojowi tej profesji. Ludzko�� zatraci�a ch�� si�gania wstecz,
poszukiwania swoich �lad�w w przesz�o�ci, odnajdywania trop�w, kt�rymi
d��y�a kolonizuj�c kolejne planety, systemy. Interesowa�a j� tylko
przysz�o��, to, gdzie jeszcze mo�na dotrze�, co zagarn�� dla siebie.
Sytuacja naszego bohatera by�a jeszcze gorsza w por�wnaniu z innymi jego
wsp�pracownikami. Jego nie interesowa�a ludzko��.
B�d�c ma�ym ch�opcem wychowywanym na jednej z farm na planecie le��cej
z dala od centrum cywilizacji, jego mi�o�ci� by�o pisanie historyjek,
kt�re czyta� potem swoim rodzicom. Pami�ta�, jak matka g�aska�a wtedy jego
g�ow�, a on wyczytywa� w jej oczach smutek. Nie rozumia� go. Kiedy nieco
podr�s� dotar�o do niego, to co chcia�a przekaza� mu tym spojrzeniem
matka. Czas opowiadaczy dobieg� ko�ca. To nie zapewnia �rodk�w utrzymania.
Ale on nie umia� rozsta� si� ze swoimi marzeniami.
Wymy�li� kiedy� pewn� histori�, kt�ra wzbudzi�a u rodzic�w jedynie
�miech. On traktowa� to, jako realn� mo�liwo��. Ot� napisa� opowiadanie o
obcej rasie napotkanej w pustce kosmosu przez ludzko��. Opisa� pierwsze
kontakty z ni�, jej odmienn� kultur�, trudno�ci, jakie z takim
abstrakcyjnym spotkaniem si� wed�ug niego mog�y wi�za�. Potraktowa� ten
wymy�lony problem bardzo powa�nie. Ale jego rodzice tylko roze�mieli si� i
wr�cili do swoich zaj��. Pewnego razu odwa�y� si� zapyta� ojca wprost, co
uwa�a na ten temat. Dobrze pami�ta� odpowied� "Kosmos jest nasz. Nigdy
wcze�niej tutaj nikogo nie by�o. I nigdy nie b�dzie. Przykro mi synu, ale
jeste�my sami. Wszyscy fanta�ci mylili si�".
Dlatego studiuj�c archeologie sam sobie obra� kierunek, kt�ry
okre�li�, jako egzoarcheologia. Odpowied� na pytanie, czy kiedykolwiek by�
w kosmosie kto� jeszcze, zaj�a mu cale �ycie. Teraz w�a�nie mia�a pa��.
Statek powoli zanurzy� si� w b��kitnej atmosferze planety. Przedar�
si� przez ni� g�adko i bezbole�nie. Z jej powierzchni musia�o wygl�da� to
pi�knie.
- Urz�dzimy sobie ma�y spacer - odezwa� si� m�czyzna do psa.
Zwierz� postawi�o uszy na d�wi�k s�owa kojarz�cego mu si� z
przyjemno�ci�. Nie by�o �wiadome, �e mia� to by� ostatni spacer w jego
�yciu.
M�czyzna uruchomi� skanery i detektory, kt�re lustruj�c powierzchni�
planety z powietrza wyszukiwa�y terenu spe�niaj�cego dwa kryteria;
mo�liwo�� l�dowania oraz �lady sztucznej dzia�alno�ci.
Pocz�tkowo kierowa� nim niezdrowy fanatyzm. Doszukiwa� si� �lad�w
potwierdzaj�cych jego teori� dos�ownie wsz�dzie. Wraz z up�ywem lat uczy�
si� precyzowa� pytania i znajdowa� w�a�ciwe odpowiedzi. Gromadzone
materia�y zwi�ksza�y sw� obj�to�� w zastraszaj�cym tempie, wi�c tworzy�
specjalne programy umo�liwiaj�ce analiz� takiej ilo�ci danych. A� pewnego
dnia zobaczy� co�, co go przerazi�o. Tego si� nigdy nie spodziewa�. Zda�
sobie w jednej chwili spraw�, �e tak naprawd� szuka� na swoje pytanie
negatywnej odpowiedzi.
Nie m�g� zasn��, my�la� intensywnie, a� w jego umy�le wyklu�a si�
niewiarygodna interpretacja poznanych fakt�w. Poczu�, jak wkracza na
grz�ski grunt, ale jego determinacja by�a wi�ksza ni� jego strach.
Przezwyci�y�a wszystko - obawy, przeszkody i wreszcie sumienie - bo
dotar� a� tutaj.
Ludzko�� ju� na pocz�tku okresu kolonizacji kosmosu poszukiwa�a �lad�w
obcych form �ycia. W ca�ym zakresie spektrum elektromagnetycznego s�a�a w
bezmiar czerni wszech�wiata pytania, informacje i pozdrowienia. I
nas�uchiwa�a odpowiedzi. Bezskutecznie. Kosmos milcza�. Kontakt, o kt�rym
marzyli fanta�ci i naukowcy oraz, kt�rego obawiali si� politycy i ksi�a
mia� nigdy nie nast�pi�. Potem, podczas kolonizacji ka�dej napotkanej
planety spe�niaj�cej warunki dla rozwoju form �ywych wykonywano
szczeg�owe badania. Ale i one przynosi�y negatywne odpowiedzi; nikogo tu
przed nami nie by�o. Tak informowa�y raporty, tak pisa�y ksi��ki, takie
informacje przekazywa�y media, takich wypowiedzi udzielali fachowcy. Tego
dnia, kiedy przerazi� si�, m�czyzna pozna� prawd�. Prawd� o ludziach i
pozosta�ych mieszka�cach kosmosu. Oni istnieli od zawsze. Staro�ytne
opowie�ci o niezidentyfikowanych obiektach lataj�cych nie by�y mitem,
kosmos dopomina� si� o zauwa�enie. Zostawia� �lady, pyta� i, jak ludzko��,
oczekiwa� odpowiedzi. Tyle, �e nie takich, jakie by�y mu udzielane.
System nawigacyjny statku zasygnalizowa�, �e jeden z badanych teren�w
spe�nia kryteria. Oba kryteria. M�czyzna przerwa� rozmy�lania i uruchomi�
procedur� l�dowania.
Ma�y statek usiad� na sp�kanym, wysuszonym gruncie pomi�dzy
zmursza�ymi, rozpadaj�cymi si� konstrukcjami. By�o ich wi�cej,
rozci�gaj�cych si� we wszystkie strony. Zapytany o nie cz�owiek,
odpowiedzia�by, �e to wszystko wygl�da, jak miasto. Wymar�e, dziwne
miasto.
- Niestety nie b�dzie to d�ugi spacer. Nie mamy zbyt wiele czasu -
pies zamacha� ogonem. - Rozprostujemy tylko nieco nogi i zabierzemy
pami�tk�.
M�czyzna sprawdzi� informacje na temat atmosfery planety. By�y zgodne
z jego oczekiwaniami. Spe�nia�y warunki rozwoju niezb�dne dla rozwoju form
�ywych i by�y te� do zaakceptowania przez ludzki organizm. W istocie
niewiele r�ni�y si� od ziemskich.
M�czyzna przeszed� do innego pomieszczenia i za�o�y� cieplejsze
ubranie; spodziewa� si� silnych wiatr�w. Pies nieomal skaka� ze szcz�cia
i natychmiast ruszy� za panem trzymaj�c si� jego nogi. Cz�owiek uruchomi�
proces dekompresji w zewn�trznych komorach statku, odczeka� chwil�,
pog�aska� psa.
- Jeszcze tylko chwila. Niezwyk�a chwila. Szkoda tylko, �e czekamy na
ni� z r�nych powod�w - u�miechn�� si� smutno.
Przeszed� do innego pomieszczenia i szarpn�� dzwigni� otwierania
drzwi. Patrzy�, jak jego oczom ukazuje si� niezwyk�y widok opustosza�ego
miasta. Zastanawia� si�, ilu ludziom by�o dane patrze� na to, i jakie by�y
ich uczucia.
A potem postawi� pierwsze kroki na schodach i poczu� pierwsze
targni�cia wiatru. Postawi� ko�nierz i ruszy� na spacer. Pies obw�chiwa�
wszystko. Szczeka� ze szcz�cia �cigaj�c si� z wiatrem. A m�czyzna szed�
spokojnie i cieszy� si� rado�ci� swego przyjaciela. Dotar� do pierwszych
zabudowa�, wszed� przez pi�ciok�tne drzwi do wn�trza budynku, a pies
pozosta� na zewn�trz. W �rodku by�o bezwietrznie. M�czyzna opar� si� o
�cian� i rozgl�da� si� naoko�o. Czu� si�, jak spe�niony egzoarcheolog.
Po pewnym czasie zajrza� do �rodka budynku pies, zaniepokojony
nieobecno�ci� swego pana. Wyrwa�o to m�czyzn� z zamy�lenia i popatrzy� na
psa.
- Masz racj�. Ju� idziemy. Robi si� p�no. Wezm� tylko pami�tk� i
wracamy na statek.
Wyj�� z kieszeni dziwne urz�dzenie i przy�o�y� jego p�ask�
powierzchni� do �ciany budynku. Odczeka�, a� dioda zamigota na zielono
sygnalizuj�c pobranie pr�bki i ostro�nie oderwa� je od �ciany. Schowa� do
kieszeni i popatrzy� na psa.
- Wracamy do statku - powiedzia� i ruszy� w powrotn� drog�. Pies bieg�
za nim.
Blask. Blask stu tysi�cy wybuchaj�cych nagle gwiazd. A potem znowu
ciemno��, naturalny mrok i cisza kosmicznej otch�ani. Ale blask przyni�s�
ze sob� odmian�; pozostawi� w bezkresnej pustce male�kie wytwory ludzkiego
umys�u, zagubione i osaczone czerni�. I gro�ne. Okr�ty.
M�czyzna patrzy�, jak wska�nik post�pu analizy pr�bki przesuwa si� w
prawo. Jeszcze nie mia� �adnych wynik�w, ale po tym, co zobaczy� wiedzia�,
jakie uzyska.
Pies siedzia� spokojnie tu� obok niego i przenosi� spojrzenie z
mrucz�cego urz�dzenia na pana. Bezustannie.
Wreszcie ekran roz�wietli�y linie pe�ne cyfr, liter i symboli.
M�czyzna czeka�, a� pojawi si� ostateczny wynik. I ostateczny dow�d
ludzkiej perfidii. Czeka�, a� zobaczy wz�r chemiczny pewnego silnie
zab�jczego �rodka u�ywanego przez wojsko do eliminacji ka�dego �ywego
organizmu spe�niaj�cego okre�lone kryteria. �rodka opracowanego specjalnie
na potrzeb� wymordowania mieszka�c�w tej planety. Odpowiednio niszcz�cego,
skutecznego i silnego. My�la� o tym, jak w ludzkim umy�le rodzi�a si� ta
idea. Sk�d si� wzi�a? Czy odpowiedzialny by� za ni� strach, nienawi��,
czy te� zwyk�y ludzki egoizm. Niewa�ne. Ludzko�� s�a�a w kosmos fa�szywe
informacje na temat w�asnej biologii, fa�szywe pozdrowienia, kt�re mia�y
by� pretekstem do zdobycia informacji o innych istotach. I otrzymywano je,
a potem wykorzystywano do opracowania �rodk�w umo�liwiaj�cych zniszczenie
danej rasy. Czekano tylko chwili, kiedy nast�pi czas, �e si�gniecie w
dowolny zak�tek kosmosu b�dzie mo�liwe. I wreszcie nast�pi�. I by� to
pocz�tek eksterminacji ka�dej �ywej istoty w kosmosie. A� pozostali tylko
ludzie. I poczuli si� pewnie i bezpiecznie...
Wreszcie wyp�yn�� na ekran wynik podsumowuj�cy ca�� analiz� i ca�e
�ycie m�czyzny. By� pozytywny.
Jeden ze statk�w wyplu� z siebie trzy pociski. Poszybowa�y w kierunku
kuli planety, przedar�y si� przez atmosfer� i namierzy�y cel. Na
kontrolnych ekranach okr�tu �o�nierze zobaczyli potwierdzenie dotarcia do
celu.
- Operacja zako�czona. Rezultat pomy�lny - zakomunikowa� strzelec.
U�miechn�� si�. By� przecie� �o�nierzem i cz�owiekiem.
Ona mi nie wystarczy - Ziemia
I konstelacji chc� wszystkich, cho�by najdalej
By�y; wiem, �e im dobrze, gdzie s�
Ale bez tych, kt�rzy nale�eli do nich
powr�t