403
Szczegóły |
Tytuł |
403 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
403 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 403 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
403 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Isaak Asimov
BIERZE SI� ZAPA�K�...
T�umaczy�: Jacek Manicki
HTML : SASIC
Kosmos by� czarny; czarny w kt�r�kolwiek strono by spojrze�. Wok� nie by�o
wida� nic, ani jednej gwiazdy.
Dzia�o si� tak nie dlatego; �e gwiazd tam nie by�o.
Na sama nawet my�l, �e mo�e nie by� gwiazd, dos�ownie �adnych gwiazd, Per Hanson
odczuwa� przenikaj�cy go do g��bi dreszcz. By� to stary koszmar drzemi�cy gdzie�
w pod�wiadomo�ci, tu� pod .pow�oka m�zgu ka�dego , pilota dalekiego zasi�gu.
Sk�d, wykonuj�c skok poprzez wszech�wiat tachionowy, mo�ecie mie� pewno��, gdzie
nast�pi wyj�cie z niego? Sterowanie poborem energii w funkcji czasu mo�e by� tak
precyzyjne, jak sobie tylko �yczycie, a wasz Termoj�drowiec mo�e by� najlepszy w
ca�ym kosmosie, ale zasada nieoznaczono�ci jest nieub�agana i zawsze istnieje
prawdopodobie�stwo rozrzutu.
A je�li ju� chodzi o tachiony, to chybienie o w�os mo�e oznacza� tysi�c lat
�wietlnych.
C� zatem, je�li wyl�dowali�cie nigdzie, a chocia�by tak daleko od gdziekolwiek,
�e nic na �wiecie nie pos�u�y wam za wskaz�wk� przy ustalaniu w�asnego
po�o�enia, a tym samym nic nie wska�e nam drogi powrotnej do gdziekolwiek?
To niemo�liwe, m�wili m�drcy. Nie ma we wszech�wiecie miejsca, z kt�rego nie
by�oby wida� kwazar�w, a wed�ug nich zawsze mo�ecie okre�li� swoje po�o�enie.
Poza tym szansa, �e w nast�pstwie zwyk�ego Skoku zostaliby�cie, za spraw�
czystego przypadku, wyniesieni poza granice galaktyki, ma si� tak jak jeden do
miliona, a na odleg�o��, powiedzmy, Mg�awicy Andromedy, czy Maffei 1, mo�e nawet
jak jeden do kwadryliona.
Nie, nie bierzcie tego pod uwag�, m�wili m�drcy.
Tak wi�c, kiedy statek wychodzi ze Skoku i powraca z pe�nego przedziwnych
paradoks�w �wiata szybszych od �wiat�a tachion�w do dobrze nam znanej
przestrzeni tardionowej, to gwiazdy musz� tam by�. A je�li nawet ich nie wida�,
to wiadomo, �e znajdziecie si� w ob�oku py�u kosmicznego; to jest jedyne
wyja�nienie. Istniej� w galaktyce naszej, czy te� dowolnej galaktyce spiralnej
rejony zapylone, takie jakie kiedy� wyst�powa�y na Ziemi, gdy by�a ona jeszcze
jedynym domem ludzko�ci, a nie jak obecnie otaczanym pieczo�owita opiek�
eksponatem muzealnym o kontrolowanej pogodzie, na kt�rym �ycie znajduje si� pod
ochron�.
Hanson, wysoki i pos�pny m�czyzna, by� starym wyg� i czego o statkach
hiperprzestrzennych, przemierzaj�cych wzd�u� i wszerz galaktyk� i przyleg�e do
niej rejony, nie wiedzia� on pomijaj�c to co w tajemnicy utrzymywali
Termoj�drowcy - czeka�o jeszcze na zbadanie. By� teraz, tak jak lubi�, sam w
kabinie kapita�skiej. Mia� tu pod r�k� wszystko, co potrzebne by�o do nawi�zania
��czno�ci z ka�dym na pok�adzie, oraz do uzyskania dost�pu do dowolnego
urz�dzenia �ub przyrz�du. Podoba�a mu si� taka niewidoczna obecno��.
Teraz jednak nie podoba�o mu si� nic.
Nacisn�� klawisz i spyta�: - Co� nowego, Strauss?
- Znajdujemy si� w rozleg�ym skupisku - rozleg� si� g�os Straussa (Hanson nie
w��czy� wizji ; r�wna�oby si� to z pokazaniem swej twarzy, a maluj�cy si� na
niej wyraz zatroskania wola� zachowa� dla siebie).
- Przynajmniej wygl�da to na rozleg�e skupisko - ci�gn�� Strauss - s�dz�c po
poziomie promieniowania, jakie dociera do nas w zakresach dalekiej podczerwieni
i mikrofalowym. K�opot w tym, �e nie potrafimy zlokalizowa� po�o�enia �r�de�
tego promieniowania na tyle dok�adnie, aby okre�li� nasza pozycj�. Nie ma
nadziei.
- Nic w zakresie fal widzialnych?
- W og�le nic, nawet w zakresie bliskiej podczerwieni. Ob�ok py�u g�sty jak
zupa.
- Jakie s� jego rozmiary? - Trudno powiedzie�.
- Czy ma�e pan oszacowa� odleg�o�� dziel�c� nas od najbli�szego skraju? - Nie,
nie potrafi� nawet okre�li� rz�du wielko�ci. Mo�e to by� tydzie� �wietlny, a
r�wnie dobrze dziesi�� lat �wietlnych. Nie ma absolutnie sposobu. - Rozmawia�
pan z Viluekisem?
- Tak! - Odpowied� Straussa by�a zwi�z�a.
- Co m�wi?
- Niewiele. D�sa si�. Bierze to oczywi�cie za osobista zniewag�. . - Oczywi�cie
- Hanson westchn�� cicho. Termoj�drowcy byli dziecinni jak dzieci, a poniewa� im
w�a�nie przypada�a w udziale romantyczna rola w otch�aniach kosmosu, tolerowano
to.
- Powiedzia� pan mu chyba - odezwa� si� ponownie Hansan - �e takie rzeczy s� nie
do przewidzenia i mog� zdarzy� si� ka�demu?
- Tak, powiedzia�em. Jak si� pan zapewne domy�la, odpowiedzia�: "Nie
Viluekisowi".
- Pomijaj�c oczywi�cie, �e mu si� to przytrafi�o. No c�, nie mog� z nim
porozmawia�. Cokolwiek bym powiedzia�, brzmia�oby, z racji zajmowanego przeze
mnie stanowiska, jak pretensja i p�niej nic by�my ju� z niego nie wyci�gn�li.
... Nie uruchomi czerpaka?
- M�wi, �e nie mo�e. Twierdzi, �e by si� zepsu�.
- Jak mo�e si� zepsu� pole magnetyczne?!
Strauss chrz�kn��.
- Niech mu pan tylko tego nie m�wi. Odpowie, �e z reakcj� termoj�drow� zwi�zane
jest nie tylko pole magnetyczne, a potem obrazi si� twierdz�c, �e pr�buje pan
podwa�y� jego kwalifikacje.
- No c�, miejcie uczy otwarte, zmobilizujcie wszystkich i wszystko do
obserwacji ob�oku. Musi przecie� istnie� jaki� spos�b na wyrobienie sobie
poj�cia co do odleg�o�ci dziel�cej nas od najbli�szego skraju i kierunku, w
kt�rym nale�y go szuka�. - Przerwa� po��czenie i pogr��y� si� w my�lach.
Najbli�szy skraj! By�o rzeczy w�tpliw�, czy przy pr�dko�ci, z jak� porusza� si�
statek, o�miel� si� zu�y� tyle energii, ile poch�ania�a radykalna zmiana kursu.
Weszli w Skok we wszech�wiecie tardionowym z szybko�ci� r�wn� po�owie pr�dko�ci
�wiat�a wzgl�dem j�dra galaktyki i z tak� sam�, oczywi�cie, szybko�ci� wynurzyli
si� ze Skoku. Tkwi� w tym zawsze jaki� element ryzyka. No bo wyobra�nie sobie na
przyk�ad, �e ko�cz�c Skok stwierdzacie, i� znajdujecie si� w pobli�u jakiej�
gwiazdy i p�dzicie w jej kierunku z szybko�ci� r�wna po�owie pr�dko�ci �wiat�a.
Teoretycy zaprzeczali takiej mo�liwo�ci. Obawa przed znalezieniem si� w wyniku
Skoku w pobli�u masywnego cia�a by�a nieuzasadniona. Tak m�wili m�drcy. Skok
wykonywany by� przy udziale si� grawitacji, kt�re w trakcie przechodzenia od
tardion�w do tachion�w i z powrotem do tardion�w, spe�nia�y rol� si�
odpychaj�cych. I to w�a�nie nigdy do ko�ca nie wyja�niony losowy efekt
oddzia�ywania wypadkowej si�y grawitacyjnej odpowiedzialny by� za zwi�zany ze
Skokiem spory wsp�czynnik niepewno�ci.
Poza tym, powiedzieliby, zaufaj instynktowi Termojadrowca. Dobry Termoj�drowiec
nigdy nie b��dzi.
Tak, tylko ten Termoj�drowiec Skoczy� z nimi w ob�ok.
- Ej�e! To si� mo�e przydarzy� ka�demu. Nie ma si� czym przejmowa�. Wiecie
przecie� jak rzadka jest wi�kszo�� ob�ok�w. Nie b�dziecie nawet wiedzieli, �e
znajdujecie si� w jednym z nich.
(Nie ten ob�ok, o m�drcze).
- Prawd� m�wi�c, ob�oki s� dla was po�yteczne. Czerpaki nie musz� tak d�ugo i
ci�ko pracowa� dla podtrzymania reakcji termoj�drowej i nagromadzania energii.
(Nie ten ob�ok, o m�drcze).
- No c�, pozostawcie zatem g�owienie si� nad sposobem wyj�cia Termoj�drowcowi.
(A je�li nie ma wyj�cia?)
Ta ostatnia my�l przej�a Hansona dreszczem. Pr�bowa� usilnie nie my�le� o tym,
ale jak nie my�le� o czym�, co najg�o�niej t�ucze si� po g�owie.
Henry Strauss, astronom pok�adowy, znajdowa� si� w nastroju g��bokiej depresji.
Gdyby to, co mia�o w�a�nie miejsce, by�o konkretn� katastrof�, mo�na by si� z
tym pogodzi�. Nikt ze znajduj�cych si� na statku hiperprzestrzennym nie mo�e
ca�kowicie przymyka� oczu na mo�liwo�� katastrofy. Przygotowano was na tak�
ewentualno��, a przynajmniej pr�bowano przygotowa�... Gorzej oczywi�cie z
pasa�erami.
Kiedy jednak z katastrofa wi��e si� co�, za obserwacj� i zbadanie czego
daliby�cie sobie wyrwa� oba k�y, i kiedy stwierdzacie, �e prze�omowe odkrycie
naukowe, kt�rego dokonali�cie, jest akurat tym co was zabija...
Strauss westchn�� ci�ko.
By� t�gim m�czyzn�, a barwione szk�a kontaktowe nadawa�y nieautentycznej
jasno�ci i koloru jego oczom, kt�re bez tego pasowa�yby idealnie do bezbarwnej
osobowo�ci astronoma.
Kapitan nie m�g� tu nic poradzi�. Strauss zdawa� sobie z tego spraw�. Kapitan
m�g� sobie by� autokrat� w stosunku do ca�ej reszty statku, ale Termoj�drowiec
rz�dzi� si� w�asnymi prawami i tak by�o zawsze. Termoj�drowiec, nawet dla
pasa�er�w (Strauss pomy�la� o tym z pewnym rozgoryczeniem) by� imperatorem
kosmicznych szlak�w i ka�dy kurczy� si� przy nim do rozmiar�w atrybutu
impotencji.
W tym przypadku chodzi�o o kwesti� poda�y i popytu. Komputery mog�y wyliczy�
dok�adnie wielko�� zapotrzebowania na energi� i rozk�ad jej poboru w funkcji
czasu b�dz �ci�le okre�li� miejsce i kierunek wej�cia w Skok (je�li s�owo
"kierunek" ma jakiekolwiek znaczenie przy przechodzeniu od tardion�w do
tachion�w), ale margines b��du by� ogromny i zaw�zi� go m�g� tylko utalentowany
Termoj�drowiec. Sk�d bra�y si� u Termoj�drowc�w te predyspozycje, nie wiedzia�
nikt - nie produkowano ich, rodzili si� jak normalni ludzie. Termoj�drowcy
zdawali sobie jednak spraw�, �e s� obdarzeni talentem i nie by�o jeszcze
takiego, kt�ry nie zrobi�by z niego u�ytku.
Viluekis nie by� z�y, jak na Termoj�drowca. Stosunki mi�dzy nim a Straussem
uk�ada�y si� poprawnie i nawet odzywali si� do siebie, chocia� Viluekis, nie
zadaj�c sobie wiele trudu, sprz�tn�� Straussowi sprzed nosa naj�adniejsza
pasa�erk� na pok�adzie, mimo �e Strauss zauwa�y� j� pierwszy. (Stanowi�o to
cz�� niepisanych kr�lewskich przywilej�w, jakie przys�ugiwa�y Termoj�drowcowi w
podr�y).
Strauss po��czy� si� z Antanem Viluekisem. Termoj�drowiec nie zg�osi� si� od
razu, a kiedy ju� to uczyni�, wygl�da� na zirytowanego, spogl�daj�c niech�tnie
spod zmarszczonych brwi.
- Co z dysz�? - spyta� ostw�nie Strauss.
- Zamkn��em j� chyba w sam� por�. Sprawdzi�em ca�� i nie widz� �adnego
uszkodzenia. Teraz - tu spojrza� w d� na siebie - musz� si� oczy�ci�.
- Dobrze chocia�, �e nic si� jej nie sta�o.
- Ale nie mo�emy jej u�ywa�.
- By� mo�e u�yjemy jej, Vil - ci�gn�� przymilnym tonem Strauss. - Nie potrafimy
przewidzie� co si� tam na zewn�trz stanie. Gdyby dysza uleg�a uszkodzeniu, to co
si� tam dzieje nie mia�oby najmniejszego znaczenia, ale w takiej sytuacji, gdyby
ob�ok si� przerzedzi�...
- Gdyby, gdyby, gdyby; powiem ci co by by�o gdyby: Gdyby�cie wy, t�pi
astronomowie, wiedzieli, �e ten ob�ok tu jest, m�g�bym go omin��.
To by�a uwaga stanowczo nie na miejscu i Strauss nie da� si� sprowokowa�.
- By� mo�e si� przerzedzi - powiedzia�.
- Jakie s� wyniki analizy?
- Niedobre, Vil. To jest najgrubszy ob�ok hydroksylowy, jaki kiedykolwiek
obserwowano. O ile wiem, nie ma w galaktyce miejsca, w kt�rym hydroksyl
wyst�powa�by w takim zg�szczeniu.
- A nie ma wodoru?
- Troch� wodoru oczywi�cie jest. Oko�o pi�ciu procent.
- Za ma�o - stwierdzi� sucho Viluekis. - Tam jest co� jeszcze opr�cz hydroksylu.
Tam jest co�, co sprawia mi wi�cej k�opot�w ni� sam hydroksyl. Wykry�e� to?
- A tak. Formaldehyd. Formaldehydu jest wi�cej ni� wodoru. Zdajesz sobie spraw�,
Vil, co to znaczy? Jaki� proces wywo�a� w przestrzeni koncentracj� nies�ychanych
ilo�ci tlenu i w�gla. Wystarczaj�co du�o, aby zu�y� ca�y wod�r z obszaru
jakiego� sze�ciennego roku �wietlnego. Nie istnieje nic takiego, o czym bym
wiedzia�, albo m�g� sobie wyobrazi�, co wywo�a�oby tak� reakcj�.
- Co pr�bujesz przez to powiedzie�. Strauss? Chcesz mi wm�wi�, �e to jest jedyny
taki ob�ok w kosmosie, a ja by�em na tyle g�upi, �eby si� w niego wpakowa�?
- Tego nie m�wi�, Vil. M�wi� tylko to, co s�yszysz, a nie s�ysza�e�, �ebym co�
takiego powiedzia�. Ale �eby si� st�d wydosta�, Vil, jeste�my zdani na ciebie.
Nie mog� wezwa� pomocy bo nie wiedz�c, gdzie si� znajdujemy, nie mog� wycelowa�
hiperwi�zki. Nie potrafi� stwierdzi�, gdzie si� znajdujemy, bo nie potrafi�
zlokalizowa� �adnych gwiazd.
- A ja nie mog� u�y� dyszy termoj�drowej i dlatego jestem kanalia? Ty te� nie
mo�esz wywi�za� si� z tego, co do ciebie nale�y, wi�c dlaczego kanalia jest
zawsze Termoj�drowiec? - Viluekis kipia� ze z�o�ci. - To zale�y od niebie,
Strauss, od ciebie. Powiedz mi, gdzie skierowa� statek, �eby znale�� wod�r.
Powiedz mi, gdzie jest kraniec tego ob�oku. ... Albo, do diab�a z kra�cem
ob�oku, znajd� mi kraniec tego hydroksylawo-farmaldehydawego interesu.
- Chcia�bym - broni� si� Strauss ale jak daleko mog� wysondowa� swoimi
detektorami, nic tylko hydroksyl i formaldehyd.
- Nie mo�emy u�y� tego �wi�stwa. - Wiem.
- No w�a�nie - uni�s� si� Viluekis. - Oto najlepszy przyk�ad na to, �e w�adze
nie maja racji, pr�buj�c narzuci� z g�ry ustaw� o superbezpiecze�stwie, zamiast
pozostawi� to decyzji znajduj�cego si� na miejscu Termaj�drowca. Gdyby�my
dysponowali zapasem energii wystarczaj�cym na nast�pny Skok, nie by�oby
problemu.
Strauss wiedzia� bardzo dobrze, o co chodzi Viluekisowi. Istnia�a zawsze
tendencja do oszcz�dzania czasu przez wykonywanie dw�ch, szybko po sobie
nast�puj�cych Skok�w. Ale je�li ju� jeden Skok ni�s� ze sob� pewien, nie daj�cy
si� unikn��, element niepewno�ci, to dwa, nast�puj�ce jeden po drugim, powa�nie
t� niepewno�� uwielokrotnia�y i nawet najlepszy Termoj�drowiec nie m�g� na to
wiele poradzi�. Zwielokrotniony b��d wyd�u�a� znacznie ca�kowity czas podr�y.
Surowe prawo hipernawigacji nakazywa�o bezwzgl�dn� konieczno�� pe�nego dnia
�eglugi pomi�dzy kolejnymi Skokami, a zaleca�o pe�ne trzy dni. Dawa�o to dosy�
czasu na przygotowanie si� do nast�pnego Skoku z ca�� nale�n� temu staranno�ci�.
Aby zapobiec �amaniu tego przepisu, ka�dy Skok wykonywany by� w takich
warunkach, �e pozostaj�cy po nim zapas energii nie wystarcza� ju� na wykonanie
nast�pnego. Czerpaki, przynajmniej przez jaki� czas, musia�y gromadzi� i spr�a�
wod�r, syntetyzowa� go i akumulowa� energi�, zanim zap�on kolejnego Skoku sta�
si� mo�liwy. Zmagazynowanie takiej ilo�ci energii, kt�ra pozwala�a na wykonanie
Skoku trwa�o zwykle ca�y dzie�.
- Ile ci brakuje energii, Vil? - spyta� Strauss.
- Niedu�o. O, tyle - Viluekis trzyma� kciuk oddalany na �wier� cala od palca
wskazuj�cego. - Tyle powinno wystarczy�.
- Szkoda - powiedzia� Strauss bez przekonania. Zapas energii by� na �cis�ym
rozrachunku, ale Termoj�drowcy znani byli ze sporz�dzania raport�w w taki
spos�b, aby pomimo to wygospodarowa� sobie nadwy�k� na drugi Skok.
- Jeste� pewien? - spyta�. - A mo�e w��czysz generatory awaryjne, wy��czysz
wszystkie �wiat�a...
- I obieg powietrza, i przyrz�dy, i urz�dzenia hydroponiczne, Wiem, wiem.
Wyliczy�em sobie to wszystko, ale i tak nam nie starczy... To ten wasz
idiotyczny przepis bezpiecze�stwa, zabraniaj�cy drugiego Skoku.
Strauss usi�owa� jeszcze zapanowa� nad sob�. Wiedzia� przecie� - ka�dy to
wiedzia� - �e grupa nacisku, kt�ra domaga�a si� wprowadzenia tego przepisu w
�ycie by�o w�a�nie Bractwo Termoj�drowc�w. Podw�jny Skok, zarz�dzany czasami
przez kapitana, w wi�kszo�ci przypadk�w podkopywa� autorytet Termoj�drowca... Z
drugiej strony wyp�ywa�a z niego chocia�. jedna korzy��. Dzi�ki przepisowi
obowi�zkowej �eglugi mi�dzy Skokami powinien up�yn�� co najmniej tydzie�, zanim
pasa�erowie zaczn� si� niepokoi� i co� podejrzewa�, a w ci�gu tego tygodnia co�
mog�o si� zmieni�. Jak dot�d, nie min�� jeszcze dzie�.
- Jeste� pewien, �e nic nie da si� zrobi� z twoj� instalacj�? Odfiltrowa� troch�
zanieczyszcze�?
- Odfiltrowa� zanieczyszczenia! To nie s� zanieczyszczenia, z tego sk�ada si�
ca�y ten ob�ok. Tutaj zanieczyszczeniem jest wod�r. S�uchaj, potrzebowa�bym p�
biliona stopni do przeprowadzenia termoj�drowej Syntezy atom�w wodoru z atomami
tlenu; by� mo�e nawet ca�y bilion. Tego nie da si� zrobi� i nawet nie zamierzam
pr�bowa�. Je�li co� pr�buje i to si� nie udaje, to ca�a odpowiedzialno�� spada
na mnie, a wi�c b�d� temu przeciwny. Od ciebie zale�y, czy naprowadzisz mnie na
wod�r i zr�b to. Steruj statkiem tak, �eby natrafi� na wod�r. Nie obchodzi mnie
ile czasu to zajmie.
- Nie mo�emy porusza� si� z wi�ksza ni� obecnie pr�dko�ci� z uwagi na g�sto��
o�rodka, Vil - odezwa� si� Strauss. - A przy szybko�ci r�wnej po�owie pr�dko�ci
�wiat�a b�dziemy mo�e musieli lecie� dwa lata, ... mo�e dwadzie�cia lat...
- Trudno, ty szukaj wyj�cia. Albo niech si� tym martwi kapitan.
Strauss z rezygnacj� przerwa� po��czenie. Prowadzenie sensownej rozmowy z
Termoj�drowcem by�o po prostu niemo�liwe. S�ysza� wysuni�t� ostatnio teori�,
g�osz�c� (i to zupe�nie powa�nie), i� -powtarzaj�ce si� Skoki wp�ywaj� na m�zg.
Podczas Skoku ka�dy tardion zwyk�ej materii musi zosta� przetworzony w
ekwiwalentny tachion, a nast�pnie z powrotem w pierwotny tachion. Je�li taka
podw�jna konwersja by�aby w najmniejszym stopniu niedoskona�a, to efekt
niew�tpliwie objawi�by si� przede wszystkim w m�zgu, kt�ry stanowi�
bezsprzecznie najbardziej skomplikowany kawa�ek materii, kiedykolwiek poddawany
tej transformacji. Oczywi�cie, nie stwierdzono nigdy eksperymentalnie �adnych
zmian chorobowych i �aden rocznik oficer�w statk�w hiperprzestrzennych nie
wykazywa� objaw�w degeneracji z up�ywem czasu, pomijaj�c zmiany, kt�re mo�na
by�o przypisa� normalnemu procesowi starzenia si�. Ale by� mo�e to co�, tkwi�ce
w m�zgach Termoj�drowc�w, co czyni�o ich Termoj�drowcami i sprawia�o, �e
pos�uguj�c si� zwyk�� intuicj� przewy�szali najlepsze komputery, by�o
szczeg�lnie skomplikowane, a tym samym podatne na uszkodzenia.
Bzdury! Nie w tym rzecz! Termoj�drowcy s� po prostu rozpieszczeni! Zawaha� si�.
A mo�e po��czy� si� z Cheryl? Je�li ktokolwiek m�g� tutaj co� poradzi�, to tylko
ona, a kiedy ju� stary dzieciak - Vil - zostanie odpowiednio uko�ysany, pomy�li
mo�e o sposobie uruchomienia dysz termoj�drowych bez wzgl�du na to, czy jest tam
hydroksyl, czy go nie ma.
Czy naprawd� spodziewa� si�, �e Viluekis m�g�by to zrobi� niezale�nie od
panuj�cych na zewn�trz warunk�w? Czy te� mo�e spr�bowa� oddali� od siebie my�l o
wieloletniej �egludze? Statki hiperprzestrzenne by�y wprawdzie przygotowane na
tak� ewentualno��, ale ewentualno�� taka nigdy jeszcze nie wyst�pi�a i za�ogi, a
tym bardziej pasa�erowie, z pewno�ci� przygotowani na ni� nie byli.
Ale jak mia� rozmawia�, z Cheryl, �eby nie brzmia�o to jak namawianie do
uwiedzenia? Min�� dopiero jeden dzie� i astronom nie by� jeszcze gotowy do
str�czenia na korzy�� Termoj�drowca.
Ale zaraz! W ka�dym razie chwileczk�!
Viluekis zmarszczy� brwi. Poczu� si� nieco lepiej za�ywaj�c k�pieli i by�
zadowolony ze swej stanowczej postawy wobec Straussa. Niez�y facet ten Strauss,
ale tak jak oni wszyscy ("oni wszyscy" to kapitan, za�oga, pasa�erowie i ca�a
reszta g�upich nie-Termoj�drowc�w we wszech�wiecie) usi�owa� zrzuci� z siebie
odpowiedzialno��, zwali� wszystko na Termoj�drowca. By�a to bardzo stara
�piewka, a on by� tym Termoj�drowcem, kt�ry nie da si� w to wrobi�.
To ca�e gadanie o latach �eglugi by�o po prostu chwytem obliczonym na
nastraszenie go. Je�li by si� naprawd� przy�o�yli do roboty, znale�liby te
granice ob�oku, a gdzie� przecie� musia� znajdowa� si� jego najbli�szy skraj.
Przesad� by�aby przypuszczenie, �e wyl�dowali w samym jego �rodku, chyba �e
wyj�cie ze Skoku nast�pi�o w pobli�u jednego skraju, a teraz poruszali si� w
stron� przeciwleg�ego...
Viluekis wsta� i przeci�gn�� si�. By� wysokim m�czyzn�, a nawis�e brwi tworzy�y
nad oczyma co� na kszta�t baldachimu.
Przypu��my, �e zabierze to kilka lat. �aden statek hiperprzestrzenny nie
�eglowa� nigdy latami. Najd�u�szy lat trwa� osiemdziesi�t osiem dni i trzyna�cie
godzin, a by�o to wtedy, gdy jednemu z nich zdarzy�o si� znale�� w niekorzystnym
po�o�eniu wzgl�dem gwiazdy dyfuzyjnej, i zanim sta� si� zdolny do wykonania
nast�pnego Skoku, musia� wytraca� szybko��, kt�ra naros�a do ponad 0,9 pr�dko�ci
�wiat�a.
Ocaleli wtedy, a lot trwa� �wier� roku. No oczywi�cie - dwadzie�cia lat... Ale
to jest niemo�liwe.
Lampka sygnalizacyjna musia�a rozb�ysn�� trzy razy, zanim Viluekis w pe�ni to
sobie u�wiadomi�. Je�li jest to sam kapitan, to wyleci st�d szybciej ni�
przyszed�.
- Anton !
G�os by� cichy, ponaglaj�cy. I cz�� maluj�cego si� na twarzy Viluekisa
niezadowolenia ulotni�a si� bez �ladu.- Odblokowa� drzwi, kt�re rozsuwaj�c si�
znik�y w szczelinie framugi. Wesz�a Cheryl i drzwi zasun�y si� za ni� ponownie.
Mia�a oko�o dwudziestu pi�ciu lat i zielone oczy, silnie zarysowany podbr�dek,
matowo rude w�osy i �wietna figur�, kt�rej nie stara�a si� ukry�.
- Anton - zacz�a - czy co� si� sta�o?
Viluekis nie by� na tyle zaskoczony, aby przyzna� si� do czego� takiego. Nawet
Termojadrowiec wiedzia�, �e lepiej niczego przedwcze�nie nie wyjawia�
pasa�erowi.
- Nie, nic. Sk�d to przypuszczenie? - Jeden z pasa�er�w tak m�wi. Cz�owiek o
nazwisku Martand.
- Martand? Co on mo�e o tym wiedzie�? - Spyta� Viluekis i doda� podejrzliwie - a
jak to si� dzieje, �e s�uchasz jakiego� g�upiego pasa�era? Jak on wygl�da?
Cheryl u�miechn�a si� blado.
- To po prostu kto�, z kim nawi�za�am rozmow� w �wietlicy. Ma chyba z
sze��dziesi�t �at i jest zupe�nie nieszkodliwy, a przynajmniej odnosz� wra�enie,
�e nie chcia�by takim by�. Ale nie o to chodzi.,. Nie wida� �adnych gwiazd.
Wszyscy to widza i Martand powiedzia�, �e to co� znaczy.
- Tak powiedzia�? Przechodzimy w�a�nie przez ob�ok kosmicznego py�u. W galaktyce
jest pe�no takich ob�ok�w i statki hiperprzestrzenne cz�sto przez nie
przelatuj�.
- Tak, ale Martand m�wi, �e nawet znajduj�c si� w ob�oku mo�na zwykle dostrzec
kilka gwiazd.
- Co on mo�e o tym wiedzie�? powt�rzy� si� Viluekis. - Jest mo�e jakim� starym
kosmicwnym wyjadaczem?
- Nie-e - przyzna�a Cheryl. - Zdaje si�, �e to w og�le jego pierwsza podr�.
Wygl�da jednak na takiego, kt�ry du�o wie.
- Spodziewam si�. S�uchaj, id� do niego i powiedz mu, �eby si� zamkn��. Mo�e za
to pow�drowa� do izolatki. I nie powtarzaj takich bredni.
Cheryl przechli�a g�ow� na bok.
- Szczerze m�wi�c, Anton, zachowujesz si� tak jakby jednak by�y jakie�
trudno�ci. Ten Martand - nazywa si� Louis Martand - to interesuj�cy go��. Jest
nauczycielem �smej klasy szko�y podstawowej.
- Nauczyciel podstaw�wki ! O Bo�e, Cheryl...
- Powiniene� jednak go wys�ucha�. On twierdzi, �e uczenie dzieci to jeden z
niewielu zawod�w, w kt�rych trzeba wiedzie� po trosze o wszystkim, bo dzieciaki
zadaj� r�ne pytania i potrafi� rozpozna� wykr�tna odpowied�.
- Je�li tak, to mo�e rozpoznawanie wykr�tnych odpowiedzi powinno sta� si�
r�wnie� twoj� specjalno�ci�? No, id� teraz Cheryl i powiedz mu, �eby si�
zamkn��, albo ja to zrobi�.
- No dobrze. Ale jeszcze jedno - czy to prawda, �e lecimy przez ob�ok
hydroksylowy, i �e dysza termoj�drowa jest zamkni�ta ?
Usta Viluekisa otworzy�y si� najpierw, a potem ponownie zamkn�y. Min�a spora
chwila, zanim si� odezwa�.
- Kto ci to powiedzia�?
- Ten Martand. No to id�.
- Nie - warkn�� Viluekis - Poczekaj chwil�. Ilu jeszcze ludziom opowiada� o tym
Martand?
- Nikomu. Powiedzia�, �e nie chce sia� paniki. By�am tam, kiedy si� nad tym
zastanawia� i przypuszczam, �e nie m�g� si� powstrzyma�, �eby si� z kim� nie
podzieli� swoimi spostrze�eniami.
- Czy wie, �e mnie znasz: Cheryl zmarszczy�a lekko czo�o.
- Zdaje si�, �e co� o tym wspomina�am.
- Tylko nie wyobra�aj sobie - warkn�� Viluekis - �e ten zwariowany staruch,
kt�rego poderwa�a�, chce ci koniecznie udowodni�, jaki to on jest uzdolniony. To
na mnie pr�buje wywrze� wra�enie, za twoim, oczywi�cie, po�rednictwem.
- Nic z tych rzeczy - powiedzia�a Cheryl. - Prawd� m�wi�c nalega� na mnie, �ebym
ci nic nie m�wi�a.
- Wiedz�c oczywi�cie �e od razu do mnie przylecisz.
- Jaki mia�by w tym cel?
- Chce, �ebym zdradzi�, co wiem. Czy zdajesz sobie spraw� co to znaczy by�
Termoj�drowcem? Mie� wszystkich przeciwko sobie, ubli�aj�cych ci, bo jeste� taka
potrzebna, bo...
- Ale co to ma do rzeczy? - przerwa�a mu Cheryl. - Je�li Martand si� myli, to z
czym mia�by� si� przed nim zdradzi�? A je�li ma racj�... Ma racj�, Anton?
- A wi�c, co on dok�adnie powiedzia�?
- Nie jestem oczywi�cie pewna, czy wszystko pami�tam - powiedzia�a z namys�em
Cheryl. - To by�o wtedy, gdy wyszli�my ze Skoku, czyli �adnych par� godzin temu.
Wszyscy rozmawiali o tym, �e za oknem nie wida� �adnych gwiazd. Ka�dy w
�wietlicy m�wi�, �e zaraz powinien by� drugi Skok, bo co to za podr� kosmiczna,
je�li nie ma widok�w. Wiedzieli�my oczywi�cie, �e musimy �eglowa� ca�y dzie�.
Wtedy wszed� Martand, zobaczy� mnie i podszed�, �eby porozmawia�. Zdaje mi si�,
�e mnie raczej lubi.
- A mnie si� zdaje, �e go raczej nie lubi� - wtr�ci� ponuro Viluekis. - I co
dalej?
- Powiedzia�am, �e jest do�� ponuro bez widok�w, a on odpar�, �e tak na razie
pozostanie i wygl�da� na zafrasowanego. Zapyta�am naturalnie dlaczego tak m�wi,
a on odpowiedzia�, �e dlatego, bo wy��czona zosta�a dysza termoj�drowa.
- Kto mu to powiedzia�? - Tego by�o ju� za wiele jak dla Viluekisa.
- Zwierzy� mi si�, �e w jednej z m�skich toalet s�ycha� by�o ciche brz�czenie, a
teraz ju� go nie s�ycha�. Powiedzia� te�, �e w sali gier by�o takie miejsce, w
kt�rym �cianka by�a ciep�a, bo ogrzewa�a j� dysza termoj�drowa i to miejsce nie
jest ju� teraz ciep�e.
- Czy to wszystkie dowody jakie ma? Cheryl zignorowa� to pytanie i ci�gn�a
dalej.
- Powiedzia�, �e nie wida� �adnych gwiazd, bo znajdujemy si� w ob�oku py�u
kosmicznego i trzeba by�o zatrzyma� dysze termoj�drowe, gdy� jest w nim ma�o
wodoru. Powiedzia�, �e nie wystarczy prawdopodobnie energii na nast�pny Skok i
je�li zaczniemy szuka� wodoru, to b�dziemy mo�e musieli �eglowa� ca�e lata, aby
wydosta� si� z ob�oku.
Niezadowolenie maluj�ce si� na twarzy Viluekisa przerodzi�o si� w furi�.
- To panikarz. Czy ty wiesz co to... - On nie jest panikarzem. Prosi� mnie,
�ebym nic nikomu nie m�wi�a, poniewa�, jak powiedzia�, mog�oby to wywo�a� panik�
i �e poza tym nie dojdzie do tego. Swoimi spostrze�eniami podzieli� si� tytko ze
mn�, bo w�a�nie to sobie wydedukowa� i by� tak podekscytowany tym odkryciem, �e
musia� z kim� porozmawia�. Ale twierdzi, �e istnieje proste wyj�cie i �e
Termoj�drowiec b�dzie wiedzia� jak w tej sytuacji post�pi�, a wi�c nie ma si�
czym niepokoi�... No a ty jeste� Termoj�drawcem, wi�c przysz�o mi do g�owy, �eby
zapyta� si� ciebie, czy on mia� racj� co do tego ob�oku i czy ty naprawd�
zaj��e� si� t� spraw�.
- Ten tw�j nauczyciel podstaw�wki nie wie niczego o niczym - powiedzia�
Viluekis. - Trzymaj si� lepiej z dala od niego... Aha, a powiedzia�, co to za
tak zwane proste wyj�cie?
- Nie. Mam go zapyta�?
- Nie. Po co mia�aby� go pyta�? Co on mo�e o tym wiedzie�? Albo nie dobrze,
spytaj go. Ciekaw jestem, co ten idiota ma na my�li. Spytaj go.
- Mog� spyta�. - Cheryl skin�a g�ow�. - Ale czy naprawd� mamy k�opoty? - Um�wmy
si�, �e pozostawisz to mnie - uci�� kr�tko Viluekis. - Nie mamy k�opot�w dop�ki
ja nie powiem, �e je mamy.
Po jej wyj�ciu wpatrywa� si� d�ugo, z�y i zarazem zaniepokojony, w zamkni�te
drzwi. Co ten Louis Martand, ten nauczyciel podstaw�wki, narobi� swoimi trafnymi
domys�ami?
Je�li dosz�oby w ko�cu do tego, �e przed�u�enie �eglugi sta�oby si� konieczne,
trzeba by to by�o jako� ostro�nie wyt�umaczy� pasa�erom. Ale jak Martand zacznie
wrzeszcze� o tym na prawo i lewo...
Niemal z furi� Viluekis wystuka� na klawiszach kombinacj� ��cz�c� go z
kapitanem.
Martand by� szczup�y i mia� mi�� powierzchowno��. Jego usta sprawia�y wra�enie
zawsze gotowych do u�miechu, chocia� twarz i spos�b zachowania si� nauczyciela
nacechowane by�y uprzejm� powag�. Powag� w pewnym sensie wyczekuj�c�, jak gdyby
ci�gle oczekiwa� od przestaj�cej z nim osoby, �e ta powie mu co� naprawd�
wa�nego.
- Rozmawia�am z panem Viluekisem - zacz�a Cheryl - wie pan, to Termoj�drowiec.
Powt�rzy�am , mu wszystko, co pan m�wi�.
Martamd wygl�da� na wstrz��ni�tego i potrz�sn�� g�ow�.
- Obawiam si�, �e nie powinna pani tego robi�.
- Wyda� mi si� niezadowolony.
- Naturalnie. Termoj�drowcy to szczeg�lni ludzie i nie lubi� obcych.
- Rozumiem to. Ale on twierdzi, �e nie ma si� czym niepokoi�.
- Oczywi�cie, �e nie - zgodzi� si� Martand ujmuj�c jej d�o� i poklepuj�c j� w
ge�cie pocieszenia, ale ju� jej nie puszczaj�c. - M�wi�em przecie� pani, �e
istnieje proste wyj�cie. Teraz on pewnie zastanawia si� nad nim. Przypuszczam
jednak, �e up�ynie troch� czasu zanim na to wpadnie.
- Na co wpadnie? - spyta�a szybko Cheryl, a potem doda�a ciep�o - Dlaczego nie
mia�by na to wpa��, je�li pan na to wpad�?
- Widzi pani, on jest specjalista. Specjali�ci my�l� w kategoriach swojej
specjalno�ci i trudno jest im si� z tego wyrwa�. Co do mnie, to nie grozi mi
popadni�cie w rutyn�. Przygotowuj�c do�wiadczenie dla swojej klasy, musz�
przewa�nie improwizowa�. Nigdy jeszcze nie by�em w szkole, kt�ra dysponowa�aby
miniaturowym reaktorem atomowym, a kiedy chodzimy na wycieczki w teren, musz�
pos�ugiwa� si� naftowym generatorem termoelektrycznym.
- Co to jest nafta? - spyta�a Cheryl.
Martand roze�mia� si�. By� zachwycony.
- Widzi pani? Ludzie zapomnieli. Nafta to rodzaj palnej cieczy... Jeszcze
prymitywniejszym �r�d�em energii, z kt�rego wiele razy musia�em korzysta�, jest
ogie� z drewna, kt�re podpala si� za pomoc� tarcia. Spotka�a si� pani z czym�
takim? Bierze si� zapa�k�...
Martand popatrzy� z pob�a�aniem na zmieszan� min� Cheryl i ci�gn�� dalej. - No,
niewa�ne. Staram si� tylko przekona� pani�, �e wasz Termoj�drowiec b�dzie musia�
pomy�le� o czym� bardziej prymitywnym ni� reakcja termoj�drowa, a to zajmie mu
troch� czasu. Co do mnie, to przywyk�em do stosowania prymitywnych metod... Wie
pani, na przyk�ad, co jest tam na zewn�trz?
Wskaza� na iluminator, za kt�rym rozci�ga� si� obraz zupe�nie nieciekawy, tak
nieciekawy, �e ze wzgl�du na brak widok�w �wietlica by�a niemal wyludniana.
- Ob�ok; ob�ok py�u kosmicznego. - No tak ale jakiego rodzaju? Rzecz�, kt�r�
mo�na znale�� wsz�dzie jest wod�r. Wod�r to podstawowe tworzywo wszech�wiata i
statki hiperprzestrzenne s� od niego uzale�nione. �aden statek nie mo�e zabra�
ze sob� takiej ilo�ci paliwa, aby wystarczy�o go na powtarzane Skok�w, czy
cz�ste przyspieszanie do szybko�ci bliskiej pr�dko�ci �wiat�a i zwalnianie.
Musimy czerpa� paliwo z kosmosu.
- Wie pan, zawsze si� nad tym zastanawia�am. My�la�am, �e kosmos jest pusty.
- Prawie pusty, moja droga, a prawie to ju� bardzo du�o. Kiedy leci si� z
pr�dko�ci� stu tysi�cy mil na sekund�, mo�na nazbiera� i spr�y� sporo wodoru,
nawet gdy jest go zaledwie kilka atom�w na centymetr sze�cienny. Ma�e ilo�ci
wodoru, bez, przerwy syntetyzowane, dostarczaj� tyle energii, ile nam potrzeba.
W ob�okach wod�r wyst�puje zwykle w wi�kszych koncentracjach, ale mog� tu
wynikn�� trudno�ci w zwi�zku z zanieczyszczeniami i tak jest w tym przypadku.
- Sk�d pan wie, �e ten ob�ok zawiera zanieczyszczenia?
- A z jakiego innego powodu Viluekos zamkn��by dysz� termoj�drow�?
Najpowszechniej, po wodorze, wyst�puj� we wszech�wiecie hel, tlen i w�gie�.
Zatrzymanie pomp termoj�drowych oznacza niedob�r paliwa, kt�rym jest wod�r i
obecno�� czego�, co mog�oby uszkodzi� skomplikowan� instalacj� termoj�drow�. Nie
mo�e to by� hel, bo ten jest nieszkodliwy. Istnieje mo�liwo�� wyst�powania grup
hydroksylowych, czyli zwi�zk�w tlen-wod�r. Rozumie pani?
- Chyba tak - odezwa�a si� Cheryl sko�czy�am �redni� szko�� og�lnokszta�c�c� i
troch� sobie z tego przypominam. Py� kosmiczny sk�ada si� w rzeczywisto�ci z
grup hydroksylowych, zwi�zanych z ziarnkami py�u.
- Lub, jak teraz, swobodnych, wyst�puj�cych w postaci gazu. W umiarkowanych
ilo�ciach nawet hydroksyl nie jest zbyt niebezpieczny dla instalacji
termoj�drowej, ale s� takimi zwi�zki w�gla. Tu najbardziej prawdopodobnym jest
wyst�powanie formaldehydu i to, jak mi si� wydaje, w stosunku jednej cz�steczki
formaldehydu na cztery grupy hydroksylowe. Rozumie pani teraz?
- Nie, nie rozumiem - przyzna�a apatycznie Cheryl.
- Takie ,zwi�zki nie daj� si� zsyntetyzowa� w drodze reakcji termoj�drowej.
Je�li ogrzeje si� je do temperatury kilkuset milion�w stopni, rozpadaj� si� na
pojedyncze atomy, a tlen i w�giel wyst�puj�ce w takiej koncentracji po prostu
uszkodz� instalacj�. Ale dlaczego by nie przeprowadzi� tego w normalnych
temperaturach? Pod zwi�kszonym ci�nieniem hydroksyl tworzy zwi�zki z
formaldehydem w reakcji chemicznej, kt�ra nie wyrz�dzi szkody instalacji, a
przynajmniej spodziewam si�, �e, dobry Termoj�drowiec potrafi tak przebudowa�
instalacj�, �eby przeprowadzenie reakcji sta�o si� mo�liwe w temperaturze
pokojowej. Energi�, kt�ra wydzieli si� w wyniku reakcji, mo�na akumulowa� i po
pewnym czasie b�dzie jej tyle, �e Skok stanie si� mo�liwy.
- Nic z tego nie rozumiem - odezwa�a si� Cheryl. - Przecie� energia powsta�a w
wyniku zwyk�ej reakcji chemicznej to tyle co nic w dor�wnaniu z energi�
wytwarzana podczas reakcji termoj�drowej.
- Ma pani ca�kowit� racj�, moja droga. Ale my te� nie potrzebujemy du�o.
Poprzedni Skok kosztowa� nas tyle energii, �e to co pozosta�o nie wystarczy ju�
na natychmiastowe wykonanie drugiego - taki jest zreszt� przepis. Ale id� o
zak�ad, �e pani przyjaciel Termoj�drowiec dopilnowa� tego, aby brakowa�o tej
energii jak najmniej. Termoj�drowcy zwykle tak robi�. To ma�e extra, konieczne
do doprowadzenia do zap�onu, mo�na zgromadzi� przeprowadzaj�c zwyk�e reakcje
chemiczne. Potem, kiedy ju� Skok wyniesie nas z ob�oku, �egluj�c przez tydzie�,
czy co� ko�o tego, ponownie nape�nimy nasze zbiorniki energia i b�dziemy mogli
bez przeszk�d lecie� dalej. No, chyba �e... - Martand uni�s� brwi i wzdrygn��
si�.
- Chyba �e co?
- Chyba �e - podj�� Martand - Viluekis z jakiego� powodu b�dzie zwleka�. Wtedy
mog� by� k�opoty. Ka�dy dzie� zwlekania ze Skokiem poci�ga za sob� konieczno��
zu�ywania energii na normalne �ycie statku i po jakim� czasie dojdzie do
sytuacji, w kt�rej energia uzyskana z reakcji chemicznych nie wystarczy do
wywo�ania zap�onu Skoku. Mam nadziej�, �e nie b�dzie d�ugo zwleka�.
- Dlaczego wi�c nie powie mu pan tego?
Martand potrz�sn�� g�ow�.
- Powiedzie� Termoj�drowcawi? Nie mog� tego uczyni�, moja droga.
- To ja to zrobi�.
- Ach, nie. On na, pewno sam na to wpadnie. Zreszt� za�o�� si� z pani� o to,
moja droga. Powt�rzy mu pani dok�adnie to wszystko, co ode mnie us�ysza�a i
doda, �e powiedzia�em pani, i� on ju� sam do tego doszed� i �e dysza
termoj�drowa dzia�a. No i oczywi�cie, je�li wygram...
Martand u�miechn�� si�.
Cheryl u�miechn�a si� r�wnie�. - Rozumiem - powiedzia�a.
Martand patrzy� w zamy�leniu za odchodz�c� pospiesznie Cheryl. My�la� nie tylko
o przypuszczalnej reakcji Viluekisa.
Nie zdziwi� si�, gdy jak spod ziemi zjawi� si� stra�nik pok�adowy i powiedzia�.
- Prosz� za mn�, panie Martand. - Dzi�ki za to, �e pozwolili�cie mi sko�czy� -
odezwa� si� spokojnie Martand. - Ba�em si�, �e nie pozwolicie.
Up�yn�o ponad sze�� godzin, zanim Martandowi pozwolono zobaczy� si� z
kapitanem. Jego uwi�zienie (bo za takie je uwa�a�) polega�o ma odosobnieniu, ale
nie by�o uci��liwe, natomiast kapitan, kiedy Martand go zobaczy�, wygl�da� na
zm�czonego i nie by� szczeg�lnie wrogo usposobiony.
- Doniesiono mi, �e rozpowszechnia pan plotki, maj�ce na celu sianie paniki
w�r�d pasa�er�w - zagai� Hanson. - To powa�ne oskar�enie.
- Rozmawia�em tylko z jedn� pasa�erka i to umy�lnie.
- Zdajemy sobie z tego spraw�. Wzi�li�my pana od razu pod obserwacj� i mam tu
przed sob� meldunek; raczej jednoznaczny w swej tre�ci, o rozmowie, jak�
prowadzi� pan z pann� Cheryl Winter. To by�a druga rozmowa na ten temat?
- Tak, sir.
- Pana �yczeniem by�o oczywi�cie, aby tre�� tej rozmowy dotar�a do Mr.
Viluekisa?
- Tak, sir.
- A nie przysz�o panu do g�owy, aby osobi�cie zwr�ci� si� z tym do pana
Viluekisa?
- W�tpi�em, czy zechce mnie s�ucha�, sir.
- Albo do mnie.
- Pan mo�e by mnie wys�ucha�, ale jak przekaza�by pan te informacje Viluekisowi?
Mo�e wtedy sam musia�by pan skorzysta� z po�rednictwa panny Winter.
Termoj�drawcy maj� swoje dziwactwa.
Kapitan pokiwa� w roztargnieniu g�ow�.
- Czego pan oczekiwa�, przekazuj�c to wszystko Viluekisowi za po�rednictwem
panny Wi�ter?
- Spodziewa�em si�, sir - odpar� Martand, - �e wobec panny Winter zajmie on
postaw� mniej defensywn� ni� w stosunku do kogokolwiek innego, �e b�dzie si�
czu� mniej zagro�ony. Mia�em nadziej�, �e roze�mieje si� i powie, i� ten pomys�
jest prosty i dawno przyszed� mu do g�owy i �e, co wi�cej, czerpaki ju� pracuj�
nad doprowadzeniem do skutku reakcji chemicznej. Spodziewa�em si�, �e kiedy ju�
pozb�dzie si� panny Winter, szybko to uczyni: uruchomi czerpaki i zamelduje panu
o swoim posuni�ciu, sir, nie wspominaj�c ani s�owem o mnie, ani o pannie Winter.
- A nie pomy�la� pan, �e mo�e on odrzuci� ca�y pomys� jako niewykonalny
- Istnia�a taka mo�liwo��, ale nie dosz�o do tego.
- Sk�d pan wie?
- Poniewa� w p� godziny po umieszczeniu mnie w areszcie sir, wyra�nie przygas�y
�wiat�a w pomieszczeniu, w kt�rym by�em przetrzymywany i ju� nie rozb�ys�y na
nowo. Domy�li�em si�, �e pob�r energii na potrzeby statku zosta� drastycznie
ograniczony, co pozwoli�o mi przypu�ci�, �e Mr. Viluekis rzuca na szal�
wszystko, aby reakcje chemiczne dostarczy�y wystarczaj�cej do zap�onu ilo�ci
energii.
Kapitan zmarszczy� brwi.
- Co dawa�o panu tak� pewno��, �e potrafi pan manipulowa� Viluekisem? Przecie�
nie mia� pan nigdy do czynienia z Termoj�drowcami, prawda?
- Ach, ale ucz� w �smej klasie, kapitanie. Mia�em do czynienia z innymi dzie�mi.
Twarz kapitana pozosta�a przez chwil� kamienna, a potem rozlu�ni�a si� i pojawi�
si� na niej u�miech.
- Podoba mi si� pan, panie Martand - powiedzia� - ale to panu nie pomo�e.
Pa�skie przewidywania sprawdzi�y si�. O ile mi wiadomo, sta�o si� dok�adnie tak,
jak si� pan spodziewa�. Ale czy zdaje pan sobie spraw� co nast�pi�o p�niej?
- Dowiem si�, je�li pan mi powie. - Viluekis musia� oceni� pa�sk� sugesti� i od
razu zdecydowa�, czy da si� ona wykorzysta� w praktyce. Musia� dokona� licznych,
dobrze przemy�lanych przer�bek w instalacji, aby reakcja chemiczna nie
uniemo�liwi�a p�niejszej reakcji termoj�drowej. Musia� okre�li� maksymaln�,
bezpieczn� szybko�� reakcji, ilo�� energii, kt�r� trzeba dysponowa�, moment, w
kt�rym mo�na bezpiecznie przyst�pi� do zap�onu, rodzaj i natur� Skoku. Trzeba
by�o zrobi� to wszystko szybko i nie m�g� tego dokona� nikt poza Viluekisem.
Prawd� m�wi�c, nie ka�dy Termoj�drowiec by�by si� z tym upora�. Viluekis jest
wyj�tkowy, nawet w�r�d Termoj�drowc�w. Rozumie pan?
- Bardzo dobrze.
Kapitan zerkn�� na wisz�cy na �cianie zegar i w��czy� monitor. Ekran by� czarny.
Pozostawa� taki ju� od niemal dw�ch dni.
- Viluekis poinformowa� mnie kiedy przyst�pi do zap�onu Skoku. Jest dobrej
my�li, a ja polegam na jego opinii.
- Je�li chybi - odezwa� si� pos�pnie Martand - mo�emy znale�� si� w tym samym
po�o�eniu co przedtem i do tego pozbawieni energii.
- Zdaj� sobie z tego spraw� - odpar� Hansen - a poniewa� mo�e si� pan poczuwa�
do pewnej odpowiedzialno�ci za podsuni�cie Termoj�drowcowi tego pomys�u,
pomy�la�em sobie, �e by� mo�e chcia�by pan prze�y� w moim towarzystwie kilka
chwil czekaj�cej nas niepewno�ci.
Obaj m�czy�ni zamilkli, wpatruj�c si� w ekran. Min�y najpierw sekundy, potem
minuty. Hanson nie powiedzia�, kiedy dok�adnie ma nast�pi� zap�on i Martand nie
m�g� stwierdzi�, ile jeszcze czasu pozosta�o do tej chwili, ani te� czy ona ju�
min�a. M�g� tylko zerka� od czasu do czasu na twarz kapitana, na kt�rej
utrzymywa� si� wyraz wystudiowanej oboj�tno�ci.
Nagle nast�pi�o dziwne, jak skurcz, szarpni�cie, kt�re niemal natychmiast
usta�o. Skoczyli.
- Gwiazdy! - wyszepta� z satysfakcj� Hanson. Feeria gwiazd rozsadza�a ekran i w
tym momencie Martand nie potrafi� przypomnie� sobie, czy ogl�da� w �yciu milszy
widok.
- I to co do sekundy - powiedzia� Hanson. - Wspania�a robota. Jeste�my teraz
ogo�oceni z energii, ale za jaki� tydzie�, najwy�ej trzy tygodnie, uzupe�nimy
jej zapasy. Przez ten czas pasa�erowie b�d� mieli swoje widoki.
Martand czu� si� zbyt wyczerpany ostatnimi-prze�yciami, aby m�wi�.
- Tak, panie Martand - zwr�ci� si� do niego kapitan. - Mia� pan dobry pomys�.
Mo�na by powiedzie�, �e ocali� on statek i wszystkich znajduj�cych si� na jego
pok�adzie. Mo�na by si� r�wnie� spiera�, czy pan Viluekis wpad�by na to sam i w
por�. Ale �adnych spor�w na ten temat nie b�dzie, poniewa� pana udzia� w tym
wszystkim pod �adnym pozorem nie mo�e wyj�� na jaw. Zrobi� to Viluekis i by�a to
wielka robota mistrza, bior�c ,nawet pod uwag� fakt, �e to pan wywo�a� iskr�.
Viluekis dostanie za to pochwa�� i odznaczenie. Pan nie dostanie nic.
Martand milcza� przez chwil�.
- Rozumiem - odezwa� si� w ko�cu. - Termoj�drowiec jest niezb�dny, a ja si� nie
licz�. Je�li duma pana Viluekisa zosta�aby w najmniejszym nawet stopniu ura�ona,
mo�e on si� sta� dla pana bezu�yteczny, a pan nie chcia�by go straci�. Co do
mnie... Dobrze, niech b�dzie jak pan sobie �yczy. Do widzenia, kapitanie.
- Chwileczk� - powiedzia� kapitan. - Nie mo�emy panu ufa�.
- Nic nie powiem.
- Mo�e pan nie mie� takiego zamiaru, ale r�nie bywa. Nie mo�emy ryzykowa�.
Przez pozosta�� cz�� lotu pozostanie pan w areszcie domowym.
- Za co? - oburzy� si� Martand. Ocali�em pana i ten pana cholerny statek... i
pa�skiego Termoj�drawca.
- W�a�nie za to. Za ocalenie tego wszystkiego. Tak to si� ko�czy.
- To ma by� sprawiedliwo��? Kapitan wolno potrz�sn�� g�ow�.
- Sprawiedliwo�� to rzadki luksus, przyznaj�, i czasami zbyt kosztowny, aby
sobie na niego pozwoli�. Nie mo�e pan nawet wr�ci� do swojej kabiny. Przez
reszt� podr�y nie zobaczy pan nikogo.
Martand potar� palcem podbr�dek. - Chyba nie bierze pan tego dos�ownie,
kapitanie.
- Przykro mi, ale tak.
- Ale jest jeszcze kto�, kto mo�e m�wi� - przypadkowo i nie�wiadomie. Niech pan
lepiej i pann� Winter umie�ci w areszcie domowym.
- I zdubluje niesprawiedliwo��?
- Nieszcz�cia chodz� parami - powiedzia� Martand.
- Mo�e ma pan racj� - u�miechn�� si� kapitan.