Mróz Remigiusz - Seweryn Zaorski (4) - Obrazy z przeszłości
Szczegóły |
Tytuł |
Mróz Remigiusz - Seweryn Zaorski (4) - Obrazy z przeszłości |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Mróz Remigiusz - Seweryn Zaorski (4) - Obrazy z przeszłości PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Mróz Remigiusz - Seweryn Zaorski (4) - Obrazy z przeszłości PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Mróz Remigiusz - Seweryn Zaorski (4) - Obrazy z przeszłości - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Dla K.
Strona 6
Strona 7
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy.
Wisława Szymborska
Strona 8
Strona 9
ROZDZIAŁ 1
1
Nigdy nie jest za wcześ nie, by zmienić przeszłoś ć, ani za pó ź no, by zmienić przyszłoś ć. Seweryn
Zaorski miał ś wiadomoś ć, ż e tego pierwszego mó gł dokonać lata temu, nawet dzień po tym, jak
opuś cił Zeromice. Wystarczyło zawró cić i zostać . To drugie zaś mó gł zrobić teraz. Nie było za
pó ź no, nic nie zostało przesądzone na zawsze. I wszystko było moż liwe.
A przynajmniej takie przekonanie towarzyszyło mu, gdy spędzał czas z Burzą. Czasem
widywali się u niego, kiedy Lidka była w szkole. Rzadko u niej, obawiając się, ż e Michał moż e
niespodziewanie wró cić z pracy wcześ niej. Najczęś ciej wynajmowali pokoje w motelach
znajdujących się nieopodal Zeromic, byli ostroż ni.
Od czterech miesięcy towarzyszyło im poczucie, ż e popełniają zarazem największe
przestępstwo, jak i najsłuszniejszą rzecz pod słoń cem. Przywykli do poczucia winy, zakopali je
głęboko pod warstwą uczuć .
Dziś nie mieli czasu na daleko idące ś rodki ostroż noś ci. Umó wili się w Gałęź niku, ich starej
miejscó wce w ś rodku lasu, gdzie o tej porze nikt postronny nie powinien się zapuś cić .
Zaorski zjawił się wcześ niej. Chodził wokó ł powalonego pnia drzewa, nerwowo poprawiając
czapkę. Wieś ci, z któ rymi miała zjawić się Kaja, były decydujące dla całej ich przyszłoś ci.
Dziś rano była na badaniu, dzięki któ remu mieli dowiedzieć się, kto jest ojcem dziecka, któ re
nosiła od szesnastu tygodni. Jej mąż był przekonany, ż e to on. Nie miał powodu wątpić w jej
wiernoś ć, a nawet jeś li dostrzegł coś między nią a jego przyjacielem, natychmiast składali to na
karb ż artó w.
Kaja Burzyń ska też zjawiła się chwilę przed czasem. Seweryn najpierw usłyszał trzask
łamanych gałęzi, a potem zobaczył, jak kobieta jego ż ycia wyłania się z przesmyku między
drzewami. Ilekroć ją widział, nie mó gł znaleź ć słó w, by opisać towarzyszące temu uczucie –
a jednocześ nie miał wraż enie, ż e to właś nie te brakujące słowa powinien wypowiadać najgłoś niej.
Ciąż a była już widoczna gołym okiem, zaczynał się czas, kiedy Burza musiała wkładać nieco
większe bluzki. Na komendzie sypały się gratulacje, na któ re odpowiadała szerokim uś miechem
i dobrotliwymi podziękowaniami.
W istocie jednak zaró wno ona, jak i Zaorski ż yli w swoistym zawieszeniu. Ojcostwo dziecka
przesądzało wszystko. Byli co do tego zgodni w stu procentach.
Burza uś miechnęła się na powitanie, a kiedy podeszła do Seweryna, ten położ ył dłoń na jej
policzku i zanim ją pocałował, przez moment się jej przyglądał. Sprawiała wraż enie, jakby nie
widziała go od lat. On za każ dym razem miał podobne uczucie wypełniania pustki w samym
rdzeniu swojego istnienia.
W tych momentach znikała cała niewłaś ciwoś ć tego, co robili. Nic nie miało znaczenia, wyrzuty
sumienia natychmiast się kurczyły, a zaraz potem nikły całkowicie. I oboje przepełniała pewnoś ć
co do tego, kto jest ojcem dziecka.
Seweryn pocałował ją, mimowolnie myś ląc o tym, ż e gdyby przyszła ze złymi wieś ciami, nie
pozwoliłaby mu na to. Potem odsunął się nieco, by objąć wzrokiem całą jej twarz.
Strona 10
– Mó głbyś się odezwać – rzuciła.
Wzruszył ramionami i lekko się uś miechnął.
– To jakaś nowa taktyka? – dodała.
– Nie. Po prostu lubię z tobą milczeć .
Odpowiedziała mu delikatnym uniesieniem kącikó w ust. Gdyby miała dla niego złe nowiny, nie
zrobiłaby tego, zapewnił się w duchu Zaorski. Z drugiej strony te dobre przedstawiłaby mu od
razu.
Zmruż ył lekko oczy, a potem położ ył ręce na jej biodrach.
– Ale właś ciwie to ty mogłabyś trochę się rozgadać .
– O, naprawdę? Na jaki temat?
– Identy ikacji gamet, któ re przyczyniły się do powstania zygoty – odparł fachowym tonem.
Burza pokręciła głową.
– Nie dało się tego ująć romantyczniej.
– Starałem się.
– To postaraj się jeszcze uzbroić w cierpliwoś ć – powiedziała, a potem przysiadła na pniu
drzewa w tym samym miejscu, któ re zajmowała, kiedy byli nastolatkami i przesiadywali tu
z puszkami piwa.
– Nie ma jeszcze wynikó w?
– Nie.
– To opowiadaj – odparł, siadając obok. – Chyba ż e najpierw kawa, potem wszystko inne.
Kaja przechyliła głowę na bok i spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Mogłaś nie zdąż yć przed wyjazdem – zastrzegł, unosząc lekko dłonie. – A już kilka razy
boleś nie doś wiadczyłem, co się dzieje, kiedy się nie dobudzisz.
– Seweryn, proszę cię – mruknęła. – Ja nie piję kawy, ż eby się obudzić . Budzę się, ż eby ją wypić .
Zaorski odchrząknął nerwowo.
– Zdąż yłam przyjąć wystarczającą dawkę – zapewniła, a potem głęboko westchnęła. –
I właś ciwie nie ma o czym gadać . Zabieg to amniopunkcja.
– Tyle wiem.
– Poważ nie? Studiowałeś jakąś medycynę albo coś takiego?
– Tak mam w papierach – odparł. – Poza tym trochę się doedukowałem w sprawach
prenatalnych.
– I co ci z tego wyszło?
– Ze niełatwo zapisać się na to badanie, jeś li chce się po prostu sprawdzić ojcostwo.
Laboratoria oczywiś cie chętnie wykonują testy, ale pod warunkiem, ż e dziecko jest już na ś wiecie
i moż na zrobić wymaz.
Kaja pokiwała głową. Nie angaż owała go w cały proces, a nawet więcej, trzymała Seweryna na
dystans. Czuła, ż e musi wszystkim tym zająć się sama, a on poniekąd rozumiał. Dopó ki nie
wiedziała, kto jest ojcem, musiała przynajmniej w tej sferze zachować neutralnoś ć.
– Zasadniczo nie robią takich badań – dodał. – Bo boją się, ż e przy wbiciu igły do pobrania
płynu owodniowego dziecko moż e się obudzić i zranić .
– Wszystko się zgadza.
– Więc nici z badania?
– Niezupełnie – odparła Kaja i obró ciła się do niego. – Wykonują je, o ile zachodzi podejrzenie
jakichś wad genetycznych. A tak się składa, ż e w mojej rodzinie występowały.
Zaorski zmarszczył czoło.
– A przynajmniej tak im powiedziałam.
– Aha.
Strona 11
– Ginekoloż ka pobrała więc pró bkę, ż eby wykonać badanie pod tym kątem.
Seweryn uś miechnął się lekko i poż ałował, ż e nie zabrał ze sobą butelki whisky. Ten wybieg
Burzy należ ało opić .
– Zgaduję, ż e pró bka nie tra iła do tego badania – powiedział.
– Niestety nie, zabrałam ją stamtąd w szczelnym opakowaniu termicznym.
– I wysłałaś do laboratorium, któ re zestawi ją z moim DNA.
Kaja skinęła głową z nieskrywaną satysfakcją. Owszem, mogli poczekać do porodu, ale ż adne
z nich nie odnalazłoby w sobie odpowiednio duż o cierpliwoś ci, by to znieś ć.
– Kiedy będą wyniki? – zapytał Zaorski.
– Do dwó ch tygodni.
Seweryn nabrał głęboko powietrza i przytrzymał je w płucach. Fakt, ż e dostali termin
graniczny, a nie minimalny, będzie ciągnął się za nimi przez najbliż sze czternaś cie dni. Każ dego
ranka będą wypatrywać odpowiedzi z laboratorium, licząc, ż e ktoś się tam pospieszył.
– Wynik przyjdzie albo jako w 100% negatywny, wykluczający ojcostwo, albo w 99,9%
pozytywny, potwierdzający je.
– Okej.
– Coś jeszcze chcesz wiedzieć ?
– Tylko to, czy znasz historię faceta, któ ry zasłał łó ż ko w hotelu.
Burza zerknęła na niego z pewną podejrzliwoś cią.
– A to jakiś ewenement? – zapytała.
– Podobno tak.
– Nie słyszałam.
Zaorski pokiwał rzeczowo głową i popatrzył w dal, jakby gdzieś spoś ró d gęstych drzew mó gł
wyłowić szczegó ły tej opowieś ci.
– Pewnego ranka w jednym z pobliskich hoteli goś ć zszedł na dó ł do recepcji, uś miechnął się do
pracowniczki i oznajmił: „zasłałem łó ż ko”. Ta była nieco zaskoczona, ale zrobiła dobrą minę do złej
gry i odparła: „ś wietnie, bardzo dziękujemy”. Ten skrzywił się w odpowiedzi i skwitował: „oj,
chyba się nie złozumieliś my”.
Burza szerzej otworzyła oczy i przez moment trwała w bezruchu.
– Widzę, ż e tatełoż arty na stałym poziomie – odparła. – Opowiadałeś już ten Lidce?
– Jeszcze nie.
– To nie opowiadaj.
– Ona lubi takie rzeczy.
Kaja westchnęła z bladym uś miechem, któ ry zdawał się sugerować , ż e docenia pró bę
odwró cenia toku myś li od sprawy mającej wisieć nad nimi przez następnie dwa tygodnie. Seweryn
chciał dodać coś jeszcze, nagle usłyszał jednak z oddali dź więk, któ ry wydał mu się dziwnie
znajomy.
Odwró cił głowę w kierunku, z któ rego pogłos zdawał się dobiegać .
– Co jest? – spytała Kaja.
– Nie słyszysz?
Zmruż yła oczy i zerknęła w tę samą stronę.
– Jakaś muzyka – powiedziała.
Samo w sobie było to trochę niecodzienne, Gałęź nik bowiem znajdował się spory kawałek od
najbliż szych zabudowań . Po drugiej stronie biegła jednak wąska, rzadko uż ywana droga.
– Nie jakaś – odparł Zaorski, podnosząc się.
Niepokó j w jego głosie najwyraź niej nie uszedł uwagi Kai, bo ona takż e szybko wstała.
– Znam ten kawałek – dodał. – Toledo.
Strona 12
– Co?
– Numer Bachman-Turner Overdrive z ich ostatniego studyjnego albumu – oznajmił. – Jeden
z moich ulubionych, mimo ż e nie nagrywali już w swoim najlepszym składzie.
Burza wyraź nie nie wiedziała, co odpowiedzieć , jakby nie mogła przesądzić , czy to jeden z jego
ż artó w, czy moż e wprost przeciwnie.
– Nie mam z tym nic wspó lnego – rzucił.
– To kto gra twoje piosenki w ś rodku lasu?
Oboje rozejrzeli się z niepokojem. Muzyka zdawała się płynąć nieco głoś niej, ale mogło to być
jedynie złudzenie.
– A ja wiem? – odparł Zaorski. – Chyba dochodzi od strony tej małej drogi na wschó d od lasu.
Zadne z nich nie musiało dodawać nic więcej. W jednym momencie ruszyli w tamtym kierunku,
co kilka metró w przyspieszali kroku. Scież ka była bardziej zaroś nięta niż kiedyś , Seweryn
przytrzymywał wszystkie gałęzie, aż Burza je minęła, ale i tak obawiał się, ż e któ rąś przypadkowo
oberwie.
W koń cu dotarli do niewielkiej skarpy, za któ rą biegła stara droga. Wyszli na nią i zobaczyli
nieopodal starego volkswagena golfa – drzwi po obydwu stronach miał otwarte, a dź więki muzyki
wydobywały się z nieco trzeszczących głoś nikó w.
Podchodząc bliż ej, Zaorski miał ochotę zakryć uszy. Nachylił się do ś rodka, a potem szybko
ś ciszył radio i powió dł wzrokiem po wnętrzu auta. Kluczyk nadal był w stacyjce.
– I? – spytała Kaja, rozglądając się po wąskiej, nieró wnej drodze. – O co tu chodzi?
– Nie wiem – odparł. – Ale ktokolwiek przeprowadził akcję: ewakuację z tego samochodu,
najwyraź niej się spieszył.
Seweryn też się rozejrzał. Nikogo. Zadnych oznak, ż e stało się coś , co sprawiło, ż e kierowca
i pasaż er tego samochodu musieliby uciekać . Zaorski krzyknął kilka razy, potem oboje
nasłuchiwali. Nie doszedł ich ż aden odzew.
W koń cu usiadł na fotelu kierowcy i wyłączył muzykę, jakby dzięki temu miało im się udać
pozbierać myś li. Oboje przez chwilę milczeli, całkowicie skołowani.
– Widzisz kogoś ? – spytał w koń cu Seweryn.
– Nie – doszło z zewnątrz.
Burza jeszcze raz się rozejrzała, a potem ostroż nie usiadła na fotelu pasaż era. Zaorski posłał jej
kró tkie spojrzenie.
– Wyglądasz, jakbyś spodziewała się, ż e zaraz wylecimy w powietrze – zauważ ył.
– Bo trochę tak się czuję.
Właś ciwie chyba nie powinien się dziwić . Sam nieco optymistycznie założ ył, ż e wszystko jest
w porządku, kiedy decydował się usiąś ć za kó łkiem.
– Ty nie? – dodała.
– Ja zawsze spodziewam się najlepszego. Mimo ż e jestem gotowy na najgorsze.
– Seweryn…
– Wszystko jest okej.
– Nie jest – odparła Kaja tonem, któ rego uż ywała, kiedy nosiła mundur. – Ktoś nie bez powodu
zostawił auto kilkadziesiąt metró w od miejsca, gdzie się znajdowaliś my, z włączonym kawałkiem,
któ ry znasz.
Zaorski się nie odzywał.
– Ilu ludzi w okolicy słucha BTO? – dorzuciła. – Nie, czekaj. Ilu w Polsce?
– Niewielu – zauważ ył. – Ale to nie znaczy, ż e to jakaś pułapka.
– W takim razie co? Zbieg okolicznoś ci?
Seweryn zerknął na przebieg samochodu, a potem skontrolował stan baku.
Strona 13
– Wiesz, ż e zbiegi okolicznoś ci nie mieszczą mi się w głowie – przyznał. – Ale proponuję
zastosować zasadę, któ rej ostatnio nauczyłem Lidkę.
– Czyli?
– Rzeczy, któ re nie mieszczą się w głowie, trzeba mieć w dupie.
Burza nie skomentowała, zamiast tego obró ciła się przez ramię. Na tylnej kanapie niczego nie
było, w niewielkim schowku między siedzeniami takż e nie. Ostroż nie otworzyła ten przed sobą
i na moment zamarła.
– Co jest? – zapytał Zaorski.
– Tu są jakieś dokumenty.
– Czyje?
Kaja wyjęła czarne etui, w któ rym znajdowały się prawo jazdy, dowó d osobisty i rejestracyjny.
Przyjrzała im się po kolei, jakby mogła z nich wyczytać znacznie więcej niż tylko dane osoby, któ ra
je zostawiła.
– Magdalena Szmagliń ska – odczytała. – Mó wi ci to coś ?
– Tyle co ostatnie przemó wienie premiera.
– Czyli absolutnie nic.
– Zgadza się – odparł Seweryn i przysunął się bliż ej, by zerknąć na fotogra ię.
Kobieta zdawała się nieco starsza od nich, choć właś ciwie mogło się okazać , ż e jest w ich
wieku, tyle ż e mniej o siebie dba. Zdjęcie było mało wyraź ne, dało się jednak na nim dostrzec
niezdrową cerę i wydatne cienie pod oczami.
Przez moment Zaorski starał się ustalić , czy kiedykolwiek ją widział. Nie kojarzył, by tak było.
– Ciekawe – odezwała się Kaja.
– Co?
– To mieszkanka Stargardu.
– Tego pod Szczecinem?
– A jest jakiś inny? – odparła Burza. – Powiat stargardzki, wojewó dztwo zachodniopomorskie.
Seweryn machinalnie wcisnął „eject” na starym odtwarzaczu, a ten po chwili wypluł oryginalny
krąż ek Bachman-Turner Overdrive. Kaja miała rację, ż e niewiele osó b słuchało tej kapeli. Jeszcze
mniej miało oryginalne płyty.
– To jakieś osiemset kilometró w stąd – zauważ ył.
– No właś nie – odparła Kaja. – Po jaką cholerę ktoś spod Szczecina miałby przyjeż dż ać do
Zeromic?
– Moż e słyszał o tych nowych ciastkach w Kawalądku.
Burza zerknęła na niego tylko przelotnie, a potem sprawdziła dowó d rejestracyjny. Nie
skontrolowali tablic, jakby oboje czuli jakiś imperatyw, by najpierw zająć się wnętrzem auta. ZST.
Pasowały do miejsca zamieszkania tej kobiety.
Kaja odłoż yła dokument razem z prawem jazdy i skupiła się na dowodzie osobistym. On takż e
pochodził z tamtych okolic, został wystawiony przez prezydenta Stargardu. Zdjęcie, któ re się na
nim znajdowało, było jednak wyraź niejsze od tego, któ re przed momentem oglądali.
– Hm… – mruknęła Burza.
– Hm? Moż esz rozwinąć ?
Kaja rozejrzała się ukradkowo.
– Sama nie wiem – odparła. – To nie jest rozmowa na Pegasusa.
– Teraz ty rzucasz sucharami?
– Dostosowuję się.
Zaorski pokręcił bezsilnie głową, a potem sięgnął po dowó d osobisty. Przez moment
przypatrywał mu się, starając się stwierdzić , co wywołało zastanowienie Burzy. Nie odnotował
Strona 14
niczego szczegó lnego.
– Seweryn… – odezwała się.
Słaby głos od razu wzbudził w nim czujnoś ć.
– No?
– Ja chyba ją kojarzę…
– Skąd?
Kaja sięgnęła do kieszeni i syknęła cicho.
– Kurwa mać , zostawiłam telefon w aucie – rzuciła. – Masz swó j?
Od jakiegoś czasu rozstawała się z komó rką, ilekroć się widzieli. Nie zabierała jej do pokojó w
hotelowych, w któ rych upajali się wzajemną bliskoś cią. Nie miała jej przy sobie na spacerach
w lesie. I w koń cu nie było jej w zasięgu, kiedy kochali się u niego w domu. Wszystko dlatego, ż e
podczas jednego z tych ostatnich momentó w zadzwonił Michał. Potrzebowali dwó ch dni, ż eby po
tym w ogó le się do siebie odezwać .
Zaorski wyjął swó j telefon, odblokował i podał go Burzy. Ta od razu wpisała jakieś imię
i nazwisko w wyszukiwarce. Ró ż niło się od tych, któ re widniały na dowodzie, i Seweryn przez
moment nie rozumiał, w czym rzecz.
– Lilia Androsiuk? – zapytał. – Kto to jest?
– Nie pamiętasz?
– A powinienem?
Burza przez moment patrzyła mu w oczy.
– To ta dziewczyna z naszej szkoły – odpowiedziała. – Ta, któ ra zaginęła.
Teraz wreszcie coś kliknęło. Pamiętał sytuację, choć miał wraż enie, ż e tamtą dziewczynę
widział jedynie na plakatach, nigdy na korytarzu. Moż e był to efekt tego, ż e w owym czasie jego
umysł był zasnuty młodzień czą alkoholową mgłą.
Kaja obró ciła telefon w jego kierunku.
– Sam zobacz.
Powió dł wzrokiem po doś ć skąpych wynikach wyszukiwania w Google’u. Jeden prowadził do
lokalnego serwisu, pozostałe do niewielkich portali, któ rych nazw Seweryn nawet nie kojarzył.
Najwyraź niej sprawa nie była dostatecznie noś na dla większych medió w.
„DZIEWCZYNA ZAGINĘŁA NA ROZTOCZU”, mó wił nagłó wek na jednej ze stron. „ZAGINIONA
DZIEWCZYNA Z ZEROMIC”, „CO SIĘ STAŁO Z LILKĄ?”, „OSTATNIE SLADY PROWADZĄ DO LASU”,
głosiły inne.
– No tak… – mruknął Seweryn. – Całe Zeromice jej wtedy szukały.
– Nie tylko. Zjechała się policja z okolicznych miejscowoś ci, były alerty, ale wszystko na nic.
Kompletnie przepadła.
Seweryn unió sł lekko daszek czapki.
– Nie pamiętasz jej ze szkoły?
– Nie za bardzo.
– Przyjaź niłyś my się blisko przez kilka lat, ale przed jej zaginięciem zaczęłyś my się od siebie
trochę oddalać . Wciąż była to jednak relacja tego typu, w któ rej moż esz powiedzieć drugiej stronie
o wszystkim.
Zaorski starał się wyłowić z pamięci jej dokładniejszy obraz, ale bezskutecznie.
– Nie była w twoim typie – dodała Kaja.
– Znaczy?
– Znaczy dobrze się uczyła, nie piła na umó r ani nie testowała na imprezach wszystkich
znanych ludzkoś ci pozycji seksualnych.
Seweryn odkaszlnął nerwowo i wskazał wzrokiem ekran telefonu.
Strona 15
– Ale co ona ma wspó lnego z tym wszystkim? – spytał.
– Włącz gra ikę.
Zaorski kliknął w odpowiednim miejscu, po czym na wyś wietlaczu pokazały się niezbyt
wyraź ne miniaturki jednego, kopiowanego wszędzie zdjęcia. Wybrał to, któ re miało najwyż szą
rozdzielczoś ć, a Kaja w tym czasie położ yła dowó d osobisty na jego udzie, tak by mó gł poró wnać
jedno z drugim.
– I co? – rzuciła.
Seweryn nie musiał nawet specjalnie się przyglądać .
– O ile ta dziewczyna nie miała bliź niaczki, to właś nie po ponad dwudziestu latach się
odnalazła – skwitował.
2
Co najmniej dziwnie było stać tuż obok Seweryna, kiedy wokó ł kręcili się inni ludzie. Odzwyczaiła
się od tego, zbyt wiele czasu przez ostatnie cztery miesiące spędzali sami. Teraz nie wiedziała, jak
się zachować , jak ukryć uczucia, jak sprawić , by nikt nie zauważ ył, ż e nie potra i ż yć bez tego
męż czyzny.
Sytuacja była problematyczna, ale Burza nie miała innego wyjś cia, musiała zgłosić
Konarzewskiemu, co odkryła. Cokolwiek stało się z Lilką ponad dwadzieś cia lat temu, mogło mieć
tragiczny inał tu i teraz.
– Jak w ogó le na to tra iliś cie? – spytał komendant, poluź niając nieco pasek spodni, jakby
wezwanie przyszło, kiedy był w samym ś rodku wyjątkowo sutego lunchu.
– Przypadkiem – rzucił szybko Zaorski. – Byłem na spacerze, zauważ yłem tego golfa i od razu
zadzwoniłem do Kai.
Jego nonszalancki ton nie zdradzał absolutnie niczego i Burza zazdroś ciła mu, ż e potra i
wykrzesać go z siebie na poczekaniu.
Postanowili nie wspominać nie tylko o okolicznoś ciach, w któ rych znaleź li samochó d, ale takż e
o płycie BTO. Dopó ki nie wiedzieli, co się dzieje, musieli mieć na względzie, ż e lokalna policja
i zamojska prokuratura już nieraz udowodniły, iż nie pałają do Seweryna przesadną sympatią.
– Dotykałeś czegoś ? – spytał Konar.
– To doś ć intymne pytanie.
– Odpowiadaj – mruknął z niezadowoleniem komendant.
– Radia, bo grało na cały regulator – odparł Zaorski. – Schowka, podłokietnika i pewnie innych
rzeczy, któ re sprawdzałem. Dokumentó w chyba też .
Konarzewski obró cił się do stojącej obok Burzy.
– A ty?
– Podobnie.
– I nie wpadłaś na to, ż e to moż e być miejsce przestępstwa i trzeba było uż yć rękawiczek?
Kaja rozłoż yła lekko ręce, licząc na to, ż e uwagi szefa nie ujdzie fakt, iż była w cywilnych
ciuchach. Ten otaksował ją, jakby dopiero się zorientował, i na moment zawiesił spojrzenie na jej
brzuchu.
Potem rozejrzał się niepewnie wokó ł.
– Gdzie twoje auto? – zapytał.
– Po drugiej stronie lasu.
– Dlaczego nie tu?
Strona 16
– Bo tam zaparkowałam, panie komendancie.
Konarzewski zazwyczaj sprawiał wraż enie, jakby jego zgorzkniałoś ć rosła z każ dym dniem.
Dziś jednak bił rekordy w tej materii.
– Mniejsza z tym – uciął, a Burza podziękowała mu w duchu.
Całkowicie zapomniała o przestawieniu tutaj samochodu. Taka właś nie była z niej
konspiratorka.
A przynajmniej tak sobie powtarzała, od kiedy zaczął się romans z Zaorskim. Gdyby jednak
w istocie któ rekolwiek z nich nie radziło sobie z utrzymywaniem pozoró w, prawda dawno
wyszłaby na jaw.
Odsunęła od siebie te myś li, widząc, ż e zbliż a się do nich młody funkcjonariusz, Jarek Hajduk-
Szulc. Nadzieja ż eromickiej policji i niewątpliwie przyszły komendant, obecnie jednak ś wież o
awansowany młodszy aspirant. Przystojny kobieciarz i przede wszystkim arogant, jakich mało.
Kiedy się przy nich zatrzymał, zerknął nieprzychylnie na Seweryna, a potem odwró cił się do
Konara.
– Pobraliś my odciski palcó w z kierownicy, skrzyni biegó w i hamulca ręcznego – oznajmił. – Bo,
jak rozumiem, to nie było dotykane przez osoby postronne.
Kaja skinęła lekko głową, ignorując zaczepny ton.
– Wbiliś my do KSIP Magdalenę Szmagliń ską – dodał Hajduk-Szulc.
– I? – spytała Burza.
W systemie igurowali nie tylko przestępcy i osoby poszukiwane, ale takż e te, któ re pró bowały
ukryć swoją toż samoś ć. Lilka z jakiegoś powodu usiłowała to zrobić , ale Kaja wątpiła, by noga jej
się powinęła. Dawno by o tym wiedzieli.
– Nic – odparł Jarek. – Zadnych informacji.
– Sprawdzaliś cie te dane w innych miejscach?
– Ta – rzucił niedbale Hajduk-Szulc. – Wszystko się spina.
– To znaczy?
Młodszy aspirant sprawiał wraż enie, jakby powadze jego munduru urągał obowiązek
tłumaczenia się kobiecie w cywilu, nawet jeś li znajdowała się o dwa stopnie wyż ej w hierarchii
służ bowej.
– Prawo jazdy nie jest lewe, dowó d osobisty też nie – wyjaś nił. – W systemie igurują
normalnie.
– Jak to moż liwe? – odezwał się komendant.
– Czary – włączył się Zaorski.
Obydwaj policjanci rzucili mu przelotne, pogardliwe spojrzenie i Kaja zrozumiała, ż e za
moment wyekspediują go z tego miejsca.
– Widocznie się postarała – zabrała głos. – Moż e udało jej się spreparować akt urodzenia albo
inny dokument, a potem na jego podstawie wystąpić o inny. Potem to już idzie samo.
– Albo załatwiła coś za granicą – dodał Seweryn. – A pó ź niej wykorzystała to, ż eby wystawiono
jej polskie papiery. Już nie takie rzeczy robiono.
Jarek zatrzymał na nim wzrok na dłuż ej.
– Panie komendancie – odezwał się. – Co on tutaj w ogó le robi?
– Wysłuchuje kretynó w – odparł Zaorski.
– Co ty powiedziałeś ?
– Ze nazwałbym cię młotem, ale to by implikowało, ż e jesteś do czegoś realnie przydatny.
– Chyba sobie, kurwa…
– Spokojnie – uciął Konarzewski, patrząc na podkomendnego. – To on znalazł samochó d.
Strona 17
Hajduk-Szulc na moment się zawahał, jakby nie mó gł przesądzić , czy dowó dca sobie ż artuje.
Potem unió sł brwi z niedowierzaniem.
– Mó wi pan poważ nie?
– Tak.
– I nie dziwi pana, ż e za każ dym razem, kiedy coś dzieje się w Zeromicach, ten człowiek jest
z tym jakoś związany?
Konar był wyraź nie niezadowolony z tonu młodszego stopniem funkcjonariusza, najwyraź niej
jednak nie miał ochoty na przepychanki przy osobach postronnych.
– Jestem związany tylko z wewnętrzną potrzebą, ż eby temperować takich…
– Powiedziałem: dosyć – przerwał mu Konarzewski. – I pamiętaj, ż e jesteś tu tylko tak długo,
jak ja uznaję to za stosowne.
Burza posłała Sewerynowi znaczące spojrzenie z nadzieją, ż e tyle wystarczy, by odpuś cił.
– Jasne – odparł.
– Panie komendancie – rzucił Jarek. – On nam do niczego niepotrzebny.
– Na razie.
– Ale…
– Ale ewidentnie coś się tu stało – uciął Konar, po czym otarł czoło z niewielkich kropel potu.
W jednej chwili cała tró jka zorientowała się, dlaczego nie odprawił Zaorskiego. Wiedział, ż e ma
na podorędziu najlepszego patologa w okolicy. I założ ył, ż e jego wiedza się przyda.
– Spodziewa się pan trupa? – spytał Hajduk-Szulc.
– A ty nie?
Wszyscy popatrzyli w kierunku lasu, a potem powiedli wzrokiem wzdłuż wąskiej drogi.
Konarzewski nie dysponował zbyt imponującym instynktem ś ledczym, ale w tym wypadku mó gł
się nie pomylić .
Samochó d z pewnoś cią wyglądał, jakby uciekano z niego w popłochu.
– Wyś lijcie te odciski palcó w do Krakowa – odezwał się Zaorski. – Skontaktuję się tam z kimś
i postaram się przyspieszyć identy ikację.
Konar skinął głową, mimowolnie uwydatniając drugi podbró dek.
– W porządku – odparł. – Ale i bez tego wychodzi na to, ż e to ta dziewczyna była pasaż erką albo
kierowcą.
– Albo ktoś bardzo podobny. Potrzebujemy potwierdzenia.
– Pobraliś cie DNA? – odezwała się Kaja.
– Nie – rzucił Hajduk-Szulc. – Uznaliś my, ż e same odciski wystarczą, bo na badanie genetyczne
i tak będziemy…
– Pobierzcie materiał – uciął Zaorski. – I ś lijcie go razem z daktyloskopią do Krakowa.
Jarek unió sł wzrok, ale się nie odezwał. Poczekał na potwierdzenie ze strony przełoż onego,
a kiedy je otrzymał, niechętnie oddalił się w kierunku jednego z radiowozó w.
– Pamięta pan tę sprawę? – spytał Seweryn.
– Hm?
– Zaginięcie Lilki Androsiuk?
Konarzewski głoś no westchnął.
– Pamiętam, pamiętam – odparł. – Jak moż na takie rzeczy zapomnieć ? Dziewczyna wyszła
z domu i przepadła bez ś ladu. Rodzice kompletnie załamani, całe miasto przeraż one, tylu ludzi
zaangaż owanych w poszukiwania. I nic. Zupełnie nic.
Seweryn unió sł lekko daszek czapki, a potem przysiadł na masce golfa i skrzyż ował ręce na
piersi.
– W jakich okolicznoś ciach zaginęła? – zapytał.
Strona 18
Komendant skierował wzrok na Burzę, jakby mimo swoich szumnych zapowiedzi nie do koń ca
pamiętał wszystkie szczegó ły. Kaja za to nie miała z tym najmniejszego problemu.
– Wyszła ze szkoły po lekcjach, sama – podjęła. – Wszyscy założ yli, ż e kierowała się na rynek,
do szkoły tań ca, gdzie o piątej rozpoczynały się zajęcia.
– I? Nigdy tam nie dotarła?
– Nie.
– Odtworzono trasę?
– Pewnie – odparła cięż ko Burza. – Niczego nie znaleziono.
– A monitoring?
– Nie było go wtedy w Zeromicach. Teraz zresztą jest tylko w paru miejscach w centrum.
Seweryn zmruż ył lekko oczy, a Kaja wiedziała, nad czym się zastanawiał. Łatwo było sobie
wyobrazić zaginięcie dziewczyny gdzieś na obrzeż ach miasta, pod lasem. Nieco trudniej
w najbardziej centralnym miejscu Zeromic, na samym rynku.
– Nikt jej nie widział? Nikt nie zauważ ył kogoś podejrzanego? – spytał. – Zadnych ś wiadkó w?
– Zadnych – odparła Burza. – Jako ostatni widział ją sąsiad, z któ rym mijała się na klatce.
– Nie było co do niego ż adnych podejrzeń ?
– Miał jakąś osiemdziesiątkę na karku, Seweryn.
Zaorski zgarbił się lekko, a potem obró cił głowę w kierunku przedniej szyby samochodu. Kai
przeszło przez myś l, ż e już by go tutaj nie było, gdyby nie piosenka, któ ra jeszcze niedawno tu
rozbrzmiewała.
I któ ra wywabiła ich z lasu.
Ktoś musiał wiedzieć , ż e tam się znajdowali. A im bardziej emocje opadały, tym trudniej było
utrzymywać , ż e mó gł to być przypadek.
– Przeprowadziliś cie wywiady ś rodowiskowe? – odezwał się do Konara.
– Oczywiś cie.
– I nic? Zadnych zaszłoś ci z kimkolwiek, ż adnego ukrywanego romansu z jakimś ż onatym
facetem?
– Nic. Nikomu nie zalazła za skó rę, dorabiała sobie w… eee…
– W Só wce.
Seweryn kojarzył tę cukiernię ró wnie dobrze, jak każ dy inny mieszkaniec Zeromic. Znajdowała
się w jednej z bocznych uliczek rynku, chodziło się tam na najlepsze karpatki w okolicy.
– Musimy pogadać z rodzicami – rzucił Zaorski.
– Nie ż yją.
– Oboje?
Kaja skinęła głową, jakby było oczywiste, ż e razem z utratą dziecka znika takż e wola ż ycia.
Mimowolnie pomyś lała o Adzie, ale Seweryn nie dał jej okazji, by dłuż ej się nad tym zastanowiła.
– Jak zginęli?
– W wypadku samochodowym na drodze do Krasnobrodu. Jakiś wariat wyprzedzał
z naprzeciwka, oni pró bowali uciekać na pobocze i uderzyli w drzewo.
Zaorski przesunął ręką po karku, krzywiąc się przy tym.
– Kiedy to było?
– Z dekadę temu.
– I nie wydało się to nikomu podejrzane?
– Wtedy? Dziesięć lat po zaginięciu ich có rki? – zapytała Kaja. – Nie. Nie było powodu, ż eby
traktować to inaczej niż jako wypadek.
Teraz jednak należ ało ponownie się temu przyjrzeć , dodała w duchu. Podobnie jak
wszystkiemu, co miało związek ze zniknięciem Lilki.
Strona 19
– Powiedz mi chociaż , ż e znaleziono sprawcę – rzucił Seweryn.
– Nie.
Wyraz jego twarzy dobitnie sugerował, ż e jego myś li zaczynają iś ć w niepokojącym kierunku.
– Szukali jej wtedy jeszcze? – odezwał się. – Czy uznali, ż e nie ż yje?
– Szukali. Do koń ca mieli nadzieję.
– Więc niewykluczone, ż e na coś wpadli – zauważ ył. – Poza drzewem.
Kąciki ust Burzy nawet nie drgnęły, Konarzewski zaś pokręcił głową z dezaprobatą, wyraź nie
nieprzyzwyczajony do wisielczego poczucia humoru Zaorskiego.
– Trochę szacunku – rzucił pod nosem.
– Im już wszystko jedno. Zresztą ja po ś mierci wolałbym, ż eby ktoś robił sobie ze mnie jaja.
Komendant odwró cił wzrok w kierunku funkcjonariuszy pobierających ś lady do badania DNA
z wnętrza samochodu.
– Mam do tego zdrowe podejś cie – dodał Seweryn.
– Tak bym tego nie nazwał.
– Trumny to w gruncie rzeczy tabletki z wartoś ciami odż ywczymi dla Matki Ziemi.
Konarzewski westchnął, wyraź nie nie mając zamiaru wdawać się w dalszą dyskusję na ten
temat. Trudno było jednak nie odnieś ć wraż enia, ż e liczy się ze słowami Zaorskiego w innych
względach. Kaja po raz pierwszy zauważ yła, ż e traktuje go nie jako problem, któ ry należ y
rozwiązać , ale atut, z któ rego warto skorzystać .
Moż e w koń cu dotarło do niego, ż e po latach pracy w Krakowie Seweryn dysponuje wiedzą
znacznie szerszą niż tutejsi dochodzeniowcy? Nie, to było chyba założ enie mocno na wyrost.
– Jakieś pomysły? – rzucił Konar.
– Przede wszystkim trzeba przeszukać las – odparł Zaorski. – Ta dziewczyna i jej osoba
towarzysząca gdzieś przecież uciekli.
– O ile ktoś jej towarzyszył.
– Raczej nie zostawiłaby ot tak otwartych drugich drzwi.
– Moż e nie, moż e tak – rzucił sentencjonalnie Konarzewski. – Jakkolwiek by było, już
sprawdzamy las.
– To niech pan powie swoim ludziom, ż eby nie zacierali ś ladó w – odezwał się Zaorski,
wsuwając ręce do kieszeni jeansó w. – I wezwie technikó w od traseologii, bo jeś li tych dwoje przed
kimś uciekało, to mogą tu być inne ś lady opon.
Burza spodziewała się, ż e te instrukcje w koń cu wyprowadzą komendanta z ró wnowagi, ten
jednak zdawał się traktować je jako przyjacielskie porady.
– Opró cz tego… – dodał Seweryn, ale nie dokoń czył, słysząc dzwonek telefonu.
Wyjął komó rkę i na moment przeprosił, a Kaja nie miała wątpliwoś ci, ż e dzwoni jego có rka.
– Co jest? – rzucił.
Przez moment słuchał, posyłając Burzy kró tkie spojrzenie.
– Dasz radę – odparł. – Przecież ć wiczyłaś przez… Tak, wiem. Mhm. No tak. Ale pamiętaj, ż e…
Kaja dopiero teraz zorientowała się, jaki jest dzień .
– Słuchaj – dodał Zaorski. – Wierzyłaś w Swiętego Mikołaja przez siedem lat. Dasz radę wierzyć
w siebie przez siedem minut.
Chwilę pó ź niej się rozłączył, a wyraz jego twarzy dowodził, ż e udało mu się wykonać zadanie.
– Diablica ma dziś pierwszą pró bę do szkolnej szopki – wyjaś nił.
– Słucham? – rzucił Konarzewski.
– Wystawiają przedstawienie – wyręczyła Seweryna Burza. – Perypetie małych Lindgrenków.
– Co takiego?
Strona 20
Zaorski głęboko westchnął, a Kaja doskonale rozumiała, co wywołało tę reakcję. Dominik przez
ostatnie dni też nie robił nic poza opanowywaniem tekstó w do roli, któ rą zamarzyło mu się
dostać .
– Chodzi o to, ż e bohaterowie powieś ci Astrid Lindgren przychodzą do niej skarż yć się, ż e nikt
nie interesuje się już ich perypetiami – powiedział morowym tonem Seweryn. – I nie wiem, kto na
to wpadł, ale musiał być wyjątkowym psychopatą. A już z pewnoś cią wielkim entuzjastą
psioczenia, darcia gardła, rozpaczania i innych tego typu przyjemnoś ci, któ re ubogacają teraz
ś wiat każ dego rodzica w Zeromicach.
Konar chrząknął niepewnie. Zanim jednak zdąż ył sformułować jakąkolwiek odpowiedź , z lasu
wybiegł jeden z jego ludzi.
– Panie komendancie! – krzyknął starszy funkcjonariusz z wydatnym brzuchem, ledwo łapiąc
oddech.
Burza, Seweryn i Konarzewski natychmiast obró cili się w jego kierunku. Wiedzieli doskonale,
co za moment usłyszą.
– Znaleź liś my coś – wysapał policjant, powłó cząc nogami w ich stronę.
– Co konkretnie? – zapytał komendant.
Męż czyzna zatrzymał się przed nimi, ale potrzebował kilku oddechó w, ż eby wydusić z siebie
coś więcej.
– Truchło? – rzucił Zaorski.
Wszyscy skupili wzrok na policjancie. Ten zdawał się zaskoczony pytaniem.
– Nie – odparł. – Jakieś płyty.
– Płyty?
– CD. Z jakimiś kołami zębatymi na okładkach.
Kaja z niepokojem spojrzała na Seweryna. Wprawdzie nie kojarzyła wszystkich albumó w
z dyskogra ii Bachman-Turner Overdrive, ale te, któ re pamiętała, miały właś nie ten element.
3
Sprawdzanie całej okolicy zajęło policji i ochotnikom więcej czasu, niż Zaorski się spodziewał.
Poszukiwania kolejnych ś ladó w zostały zawieszone dopiero około pó łnocy – z samego rana zaś
ekipy miały wró cić do przeczesywania lasu.
Seweryn zasadniczo nie miał nawet okazji, by rozmó wić się z Kają w cztery oczy. Zaraz po tym,
jak odnaleziono płyty, Konarzewski podzielił ich na kilka grup i wysłał do sprawdzania
konkretnych rejonó w.
Spodziewał się, ż e znalezisk będzie więcej – nadzieja okazała się jednak na wyrost. Jedynym, na
co tra iono, był niewielki plecak, w któ rym mieś ciły się inne płyty. Wszystkie rockowe, wszystkie
z lat siedemdziesiątych. BTO, Dire Straits, Creedence, Rush, The Cars i inne.
Zaorski czekał na okazję, by omó wić to z Burzą, ale ta nadarzyła się dopiero po pó łnocy, kiedy
odprowadził ją do samochodu wciąż zaparkowanego nieopodal jego domu.
– To się robi kłopotliwe – odezwała się jako pierwsza.
– Romanse mają to do siebie.
– Seweryn…
Unió sł dłonie w przepraszającym geś cie, dochodząc do wniosku, ż e jest znacznie bardziej
zmęczona niż on. Dzień rozpoczęła od nadmiaru wraż eń – i zakoń czyła go nie inaczej.