4729

Szczegóły
Tytuł 4729
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4729 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4729 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4729 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

POPPY Z. BRITE jego usta b�d� smakowa� pio�unem - ZA KOSZTOWNO�CI i przyjemno�ci grobowc�w - powiedzia� m�j przyjaciel Louis, wznosz�c ku mnie w pijackim b�ogos�awie�stwie puchar z absyntem. - Za cmentarne lilie - odpar�em - i zblak�e ko�ci spoczywaj�ce w grobowcach. Poci�gn��em g��boko z w�asnego kielicha. Aromat absyntu przepali� mi gard�o - troch� pieprzu, troch� lukru, troch� zgnilizny. To by�o jedno z naszych najwspanialszych znalezisk: ponad pi��dziesi�t butelek dzisiaj zakazanego trunku, zamurowanych w krypcie pewnej nowoorlea�skiej rodziny. Przenoszenie ich by�o m�cz�ce, ale kiedy ju� nauczyli�my si� docenia� smak pio�unu, mieli�my zapewnione d�ugie, nieustaj�ce pija�stwo. Z krypty zabrali�my tak�e czaszk� g�owy rodu, spoczywaj�c� teraz w wy�cie�anej aksamitem wn�ce naszego muzeum. Albowiem wraz z Louisem byli�my marzycielami, mrocznymi i niespokojnymi duchami. Poznali�my si� na drugim roku college'u, rych�o stwierdzaj�c, �e ��czy nas jedna, wielce wa�na cecha: niezadowolenie ze wszystkiego. Pili�my czyst� whisky by stwierdzi�, �e jest zbyt s�aba. Przyjmowali�my niezwyk�e narkotyki, lecz przynosi�y nam one tylko wizje pustki, bezmy�lno�ci, powolnego rozk�adu. Ksi��ki, kt�re czytali�my, nie mia�y blasku. Arty�ci, sprzedaj�cy na ulicach swoje barwne rysunki, w naszych oczach byli n�dznymi wyrobnikami. Muzyka, kt�rej s�uchali�my, nigdy nie by�a do�� g�o�na, do�� surowa, by nas poruszy�. Byli�my zaiste ponad to, jak sobie powiadali�my. Bior�c pod uwag� wra�enie, jakie zdo�a� wywrze� na nas �wiat, r�wnie dobrze zamiast oczu mogliby�my mie� w g�owach trupie, czarne otwory. By� czas, kiedy wydawa�o si� nam, �e znajdziemy ocalenie w magii muzyki. Studiowali�my nagrania dziwacznych, bezimiennych dysonans�w, chodzili�my na wyst�py nieznanych zespo��w w kiepsko o�wietlonych, plugawych lokalach. Muzyka nie uratowa�a nas jednak. By� czas, gdy nasz� uwag� zwr�ci�y sprawy cia�a. Badali�my wilgotny, tajemniczy teren mi�dzy nogami ka�dej dziewczyny, kt�ra nas zechcia�a, czasami osobno, kiedy indziej razem w ��ku z jedn� lub kilkoma dziewcz�tami. Kr�powali�my ich nadgarstki i kostki czarn� koronk�, zwil�ali�my i penetrowali�my ka�dy otw�r ich cia�, zawstydzaj�c je ich w�asn� rozkosz�. Pami�tam Felici�, fio�kowow�os� pi�kno��, kt�r� do szalonego, rozszlochanego orgazmu doprowadzi� szorstki j�zyk zb��kanego psa. Obserwowali�my j� spod przeciwleg�ej �ciany pokoju, otumanieni narkotykami i niewzruszeni. Kiedy wyczerpali�my mo�liwo�ci oferowane przez kobiety, zwr�cili�my si� ku tym, kt�re dawa�a nasza p�e�, t�skni�c za androgyniczn� krzywizn� m�odzie�czego policzka, za wdzieraj�cym si� w nasze usta gor�cem wytrysku. W ko�cu zwr�cili�my si� ku sobie nawzajem, poszukuj�c prog�w udr�ki i ekstazy, kt�rych nikt inny nie pom�g� nam osi�gn��. Na pro�b� Louisa pozwoli�em moim paznokciom wyrosn��, po czym spi�owa�em je w szpilki. Gdy dar�em nimi jego plecy, w pozostawianych zaognionych �ladach perli�y si� kropelki krwi. Uwielbia� le�e� bez ruchu, udaj�c, �e mi si� poddaje, gdy zlizywa�em s�on� krew. Potem przewraca� mnie, atakuj�c ustami, a jego j�zyk jak gdyby wypala� ognisty szlak w mojej sk�rze. Jednak seks tak�e nas nie ocali�. Zamkn�li�my si� w naszym pokoju, nie spotykaj�c si� z nikim przez ca�e dnie. W ko�cu ukryli�my si� w odosobnieniu, w rodzinnej posiad�o�ci Louisa nieopodal Baton Rouge. Oboje jego rodzice nie �yli - napomyka� co� o wsp�lnym samob�jstwie, a mo�e o morderstwie i samob�jstwie? Louis, jedyne dziecko, odziedziczy� dom przodk�w i fortun�. Dw�r na plantacji, zbudowany na skraju rozleg�ych bagnisk, niczym nagrobek wypi�trza� si� z mroku, nawet w letnie popo�udnie. Zacienia�y go korony prehistorycznie wielkich d�b�w, kt�rych konary by�y jak czarne r�ce, obwieszone brodami hiszpa�skiego mchu. Ten r�s� wsz�dzie, przywodz�c mi na my�l kruche, siwe w�osy, wij�c si� niczym zjawa w wilgotnych powiewach ci�gn�cych od mokrade�. Mia�em wra�enie, �e gdyby mu na to pozwoli�, m�g�by wyrosn�� nawet na ozdobnych framugach okien i ��obkowanych kolumnach domu. Poza nami nikt tu nie mieszka�. Powietrze uderza�o do g�owy, nios�c ci�ki zapach magnolii i bagiennych wyziew�w. Noc� siadali�my na werandzie i rozpijali�my kolejne butelki wina z rodzinnej piwniczki, obserwuj�c w rosn�cym zamroczeniu w�druj�ce nad mokrad�ami b��dne ogniki. Gdy Louis si� nudzi�, humor dopisywa� mu najbardziej, wi�c roze�mia�em si�, kiedy po raz pierwszy zaproponowa� okradanie grob�w. Nie przypuszcza�em, �e mo�e m�wi� serio. - C� mieliby�my pocz�� ze stosem zesch�ych ludzkich szcz�tk�w? Zemle� je na eliksiry voodoo? Ju� bardziej podoba� mi si� tw�j pomys�, by zwi�kszy� nasz� odporno�� na r�ne trucizny. Louis gwa�townie zwr�ci� ku mnie sw� wyrazist� twarz. Jego oczy by�y bole�nie czu�e na �wiat�o, wi�c nawet w mroku nosi� okulary przeciws�oneczne i nie mog�em odgadn�� ich wyrazu. Swoje blond w�osy �cina� do�� kr�tko, wi�c zje�y�y si� w spl�tanych kosmykach, gdy nerwowo przeczesa� je d�oni�. - Nie, Howard. Pomy�l, nasza w�asna kolekcja �mierci. Katalog b�lu, ludzkich s�abo�ci, tylko dla nas. Zaprezentowany na tle spokojnego pi�kna. Pomy�l, jak by to by�o, przechadza� si� po�r�d takich zbior�w, medytowa� i zastanawia� si� nad przelotno�ci� w�asnego istnienia. Pomy�l, uprawia� mi�o�� w kostnicy! Musimy tylko zebra� elementy, a z nich powstanie ca�o��, do kt�rej i my b�dziemy pasowa�. (Louis uwielbia� tajemnicze gry s��w, jak te� anagramy i palindromy. Kusi�y go wszelkie zagadki. Mo�e w�a�nie to le�a�o u podstaw jego pragnienia, by zajrze� w niezg��bion� �renic� �mierci i zaw�adn�� ni�. By� mo�e postrzega� �miertelno�� cia�a jako olbrzymi� uk�adank� lub krzy��wk�, kt�r� mo�na jednak rozwi�za�, a tym samym pokona�. Louis niew�tpliwie chcia� �y� wiecznie, cho� nie wiedzia�by na pewno, co pocz��, maj�c tyle czasu do dyspozycji.) Wkr�tce, by os�odzi� smak wina, wydoby� fajk� z haszyszem i owej nocy nie m�wili�my ju� o okradaniu grob�w. My�l o tym nie opuszcza�a mnie jednak przez kolejne leniwe tygodnie. Domniemywa�em, �e od�r �wie�o rozkopanego grobu musi by� na sw�j spos�b r�wnie kusz�cy, co zapach przywiewany znad bagnisk czy najbardziej intymny pot dziewcz�cia. Czy�by�my naprawd� mogli stworzy� kolekcj� znalezionych w grobach skarb�w, kt�ra sprawi�aby przyjemno�� oczom i ukoi�a nasze rozpalone dusze? Pieszczoty j�zyka Louisa nabra�y mi�kko�ci. Czasami, miast tuli� si� do mnie w czarnej, satynowej po�cieli naszego �o�a, spa� na porwanym kocu w jednym z podziemnych pokoi dworu. Te za� zbudowano w nieokre�lonym, lecz zawsze intryguj�cym celu - jak twierdzi� Louis, odbywa�y si� tu spotkania abolicjonist�w, weekendy wolnej mi�o�ci, a nawet czarna msza, �arliwa, lecz absolutnie niekompetentna, okraszona obecno�ci� westalki i fallicznymi �wiecami. W�a�nie tam mieli�my za�o�y� nasze muzeum. Ostatecznie zgodzi�em si� z Louisem, �e tylko �upienie grob�w mo�e wyrwa� nas ze szpon�w najbardziej d�awi�cego znu�enia, jakiego zdarza�o si� nam do�wiadcza�. Kraja�o mi si� serce, gdy patrzy�em na jego udr�czony sen, blado�� zapadni�tych policzk�w, delikatne cienie wok� oczu, jak gdyby by�y podbite. Poza tym pomys� okradania zmar�ych zacz�� mnie kusi�. Czy w ostatecznym upadku nie odnajdziemy drogi do ostatecznego ocalenia? Nasz� pierwsz�, upiorn� zdobycz� by�a g�owa matki Louisa, przegni�a jak dynia, kt�r� pozostawiono na polu, na wp� strzaskana dwiema kulami z antycznego rewolweru z czas�w wojny secesyjnej. Zabrali�my j� z rodzinnej krypty w �wietle ksi�yca w pe�ni. Gdy skradali�my si� z powrotem do dworu, b��dne ogniki migota�y jak latarnie morskie na jakim� niedost�pnym wybrze�u. Wlok�em za sob� kilof i �opat�. Louis ni�s� swoje rozk�adaj�ce si� trofeum pod pach�. Kiedy zeszli�my do muzeum, zapali�em trzy �wiece, nas�czone zapachami jesieni (o tej porze roku umarli rodzice Louisa), podczas gdy on umie�ci� g�ow� w alkowie, kt�r� dla niej przygotowali�my. Zdawa�o mi si�, �e w jego zachowaniu dostrzegam pewn� czu�o��. - Oby obdarzy�a nas rodzinnym b�ogos�awie�stwem - mrukn��, nie�wiadomie wycieraj�c w klap� kurtki par� strz�pk�w rozmi�k�ego cia�a, kt�re przylepi�y mu si� do palc�w. Wyposa�anie pomieszcze� muzeum zapewni�o nam wiele szcz�liwych chwil przy polerowaniu intarsjowanych kinkiet�w, usuwaniu kurzu, kt�ry pokry� aksamitn� tapet�, paleniu kadzide�ek na zmian� z kawa�kami tkaniny, nas�czonymi nasz� w�asn� krwi� - wszystko po to, by nada� pomieszczeniom godny kostnicy aromat, rozpalaj�cy nas do gor�czki. Na nasze wyprawy zapuszczali�my si� do odleg�ych miejsc, ale zawsze powracali�my do domu ze skrzyniami wype�nionymi rzeczami, kt�rych posiadanie nie by�o przeznaczone �adnemu spo�r�d ludzi. Us�yszeli�my, �e w jednym z odleg�ych miast zmar�o dziewcz� o fio�kowych oczach. Siedem dni p�niej mieli�my je w zdobionym, kryszta�owym s�oju, zatopione w formalinie. Z dna staro�ytnych trumien wyskrobywali�my kostny py� i kryszta�y saletry. Kradli�my ledwie tkni�te rozk�adem g�owy i d�onie dzieci, �wie�o z�o�onych do grobu, o delikatnych paluszkach i wargach jak p�atki kwiat�w. Mieli�my w naszych zbiorach bibeloty i bezcenne klejnoty rodowe, modlitewniki stoczone przez robactwo i pokryte ple�ni� ca�uny. My�la�em, �e Louis nie m�wi powa�nie o uprawianiu mi�o�ci w kostnicy, ale nie wiedzia�em wtedy, jak wiele rozkoszy potrafi da�, u�ywaj�c ko�ci udowej zwil�onej olejkiem r�anym. Tej nocy, o kt�rej m�wi� - wtedy, gdy wznie�li�my toast na cze�� grob�w i ich skarb�w - mieli�my w�a�nie za sob� nasz� najwspanialsz� zdobycz. Na p�niejsze godziny zaplanowali�my uczczenie jej szale�stwem w jednym z nocnych klub�w miasta. Z naszej ostatniej podr�y powr�cili�my bez tradycyjnego baga�u work�w i skrzy�, tylko z jednym jedynym pude�eczkiem, pieczo�owicie owini�tym i ukrytym w kieszeni na piersi Louisa. Skrywa�o ono przedmiot, kt�rego istnienia mogli�my si� wcze�niej tylko domy�la�. Dzi�ki na wp� zrozumia�emu mamrotaniu starego �lepca, kt�rego spoili�my tanimi trunkami w barze nowoorlea�skiej Quartier Latin, uda�o si� nam znale�� trop wiod�cy do pewnego amuletu, fetysza, na murzy�ski cmentarz w po�udniowej krainie rozlewisk. Fetysz ten mia� rzekomo obdarza� niezwyk�� urod�, przyci�ga� do �o�a ka�dego, kogo kochamy, a �ci�ga� na g�owy wrog�w ohydn�, bolesn� �mier�. Mia� te� (i to chyba kusi�o Louisa najbardziej) sprawia�, by moc ka�dego, kto pos�u�y�by si� nim mniej zr�cznie od jego w�a�ciciela, powi�kszona dziesi�ciokrotnie, zwraca�a si� przeciwko niemu samemu. Gdy przybyli�my na cmentarz, unosi�a si� nad nim g�sta mg�a, otulaj�c nasze stopy, gromadz�c si� wok� nagrobk�w z kamienia i drewna, tu i �wdzie znienacka znikaj�c, by ods�oni� poskr�cany korze� czy k�p� sczernia�ej trawy i zn�w je zakry�. Przy �wietle ksi�yca w ostatniej kwadrze szli�my �cie�k�, zaro�ni�t� wybuja�ymi chwastami. Groby by�y przyozdobione zawi�ymi mozaikami z t�uczonego szk�a, monet, kapsli butelek i polakierowanych na srebrno lub z�oto muszli ostryg. Niekt�re otoczono szpalerami pustych butelek, wetkni�tych szyjkami w ziemi�. Dostrzeg�em samotnego gipsowego �wi�tka, kt�rego twarz zmy�y lata deszczu i wiatru. Kopniakami przewraca�em wkopane do po�owy w ziemi�, pordzewia�e puszki po konserwach, w kt�rych niegdy� sta�y kwiaty. Teraz zawiera�y tylko zesch�e �ody�ki i cuchn�c� deszcz�wk�, albo zupe�nie nic. W mroku unosi� si� tylko zapach dzikich lilii. W jednym naro�niku cmentarza ziemia zdawa�a si� czarniejsza ni� gdzie indziej. Gr�b, kt�rego szukali�my, by� oznaczony tylko krzy�em ze zw�glonego, poskr�canego drewna. Mieli�my ju� wpraw� w gwa�ceniu spokoju zmar�ych - wkr�tce ods�onili�my trumn�. Deski wypaczy�y si� przez lata sp�dzone pod wilgotn�, z�owonn� ziemi�. Louis podwa�y� szpadlem wieko i przy s�abym, wodnistym �wietle ksi�yca zapatrzyli�my si� na to, co ods�oni�. Niemal nic nie wiedzieli�my o tym, kto le�a� w tej trumnie. Niekt�rzy powiadali, �e spoczywa w niej straszliwie zniekszta�cona wied�ma - starucha. Wed�ug innych by�a to m�oda dziewczyna, o twarzy cudownej i ch�odnej jak blask ksi�yca na wodzie, a duszy okrutniejszej ni� sam Los. Jeszcze inni twierdzili, �e to wcale nie cia�o kobiety, ale bia�ego kap�ana voodoo, kt�ry w�ada� niegdy� tymi rozlewiskami. Jego rysy przenika�o spokojne, nieziemskie pi�kno, jak m�wiono, a w�ada� on wieloma fetyszami, kt�re rozdawa� z najlepszym z b�ogos�awie�stw... albo najgorsz� z kl�tw. W�a�nie ta wersja spodoba�a si� nam najbardziej - przemawia�a do nas kapry�no�� czarnoksi�nika jak te� jego uroda. To, co le�a�o w trumnie, nie mia�o ju� w sobie nic pi�knego - przynajmniej nie by�o to pi�kno, kt�re m�g�by doceni� zdrowy umys�. Nas zauroczy�a sk�ra, przejrzysta niczym pergamin, obci�gni�ta na d�ugich ko�ciach, kt�re wygl�da�y jak wyrze�bione z k��w s�oni. Delikatne, kruche d�onie z�o�one na zapadni�tej piersi, aksamitnie czarne jaskinie oczu, pasma bezbarwnych w�os�w, kt�re wci�� przywiera�y do �nie�nobia�ej kopu�y czaszki - dla nas to w�a�nie by�a poezja �mierci. Louis skierowa� �wiat�o latarki na wyschni�te �ci�gna szyi. Tam, na sczernia�ym ze staro�ci srebrnym �a�cuszku spoczywa� przedmiot, kt�rego szukali�my. Nie by�a to �adna prymitywna lalka z wosku czy kawa�ek korzenia. Louis i ja spojrzeli�my sobie w oczy, ogarni�ci zachwytem na widok pi�kna tej rzeczy. Potem, jakby we �nie, pochyli� si� i z�apa� amulet. Oto by�a przynale�na nam nagroda, nasz �up z grobu maga. - I JAK WYGL�DAM? - zapyta� mnie Louis, gdy si� ubiera�. Nigdy nie musia�em si� martwi� o w�asn� garderob�. Takiego wieczora jak dzisiejszy, kiedy przygotowywali�my si� do wyj�cia w miasto, mog�em za�o�y� dok�adnie to samo, co na noc rozkopywania mogi� - czer�, bez �adnych ozd�b; wtedy, na tle nocy, wida� tylko d�onie i twarz. Na szczeg�lnie uroczyste okazje, takie jak ta, lekko podmalowywa�em oczy w�glem. Brak koloru czyni� mnie nieomal niewidzialnym. Gdy szed�em ze skulonymi ramionami i opuszczon� g�ow�, nie dostrzega� mnie nikt poza Louisem. - Nie garb si� tak, Howard - powiedzia� zirytowany Louis, gdy omin��em lustro. - Obr�� si� i sp�jrz na mnie. Czy� nie wygl�dam wspaniale w mej bi�uterii czarnoksi�nika? Louis nawet ubieraj�c si� w czer� chcia�, by go zauwa�ono. Dzi� wygl�da� wspaniale w obcis�ych spodniach z fioletowego jedwabiu w pi�rkowy dese� i srebrzystej marynarce, kt�ra zdawa�a si� rozszczepia� ka�dy promie� �wiat�a. Wydoby� z pude�eczka nasz �up i zapi�� �a�cuszek na szyi. Gdy podszed�em, by przyjrze� si� amuletowi z bliska, poczu�em zapach Louisa: g�sty, jakby mi�sisty, niczym krew, kt�ra zbyt d�ugo sta�a w zakorkowanej buteleczce. Na tle rze�bionej wkl�s�o�ci jego gard�a dziwaczny przedmiot na �a�cuszku wydawa� si� na sw�j obcy spos�b pi�kniejszy ni� kiedykolwiek. Czy�bym zaniedba� opisania owego magicznego obiektu, fetysza voodoo wydobytego z rozkopanej mogi�y? Nigdy go nie zapomn�. Wypolerowany od�amek ko�ci (albo z�b, ale c� za kie� m�g�by by� tak d�ugi, tak szpiczasty i wyszlifowany, �eby nadal przypomina� wygl�dem LUDZKI Z�B?) opasany miedzian� obr�czk�. Osadzony w metalu pojedynczy rubin jarzy� si� na tle grynszpanu jak kropla posoki. Wyryty w ko�ci wyj�tkowo precyzyjnie i podkre�lony poprzez wtarcie jakiej� czarno-czerwonej substancji widnia� zawi�y veve - jeden z symboli, u�ywanych przez wyznawc�w voodoo do przywo�ywania straszliwych bog�w z ich panteonu. Kogokolwiek pochowano w tym samotnym grobie na rozlewiskach, nie by� to byle amator bagiennej magii. Ka�dy krzy� i wir veve zosta� perfekcyjnie odtworzony. Wydawa�o mi si�, �e amulet wci�� jeszcze roztacza s�ab� wo� grobu - mroczny od�r, jak dawno zgni�e ziemniaki. Ka�da mogi�a ma sw�j w�asny zapach, podobnie jak ka�de cia�o. - Jeste� pewien, �e powiniene� go nosi�? - zapyta�em. - Jutro z�o�ymy go w muzeum - odpar� - pod wiecznie p�on�c� szkar�atn� �wiec�. Dzi� jego moc nale�y do mnie. KLUB ZNAJDOWA� SI� w dzielnicy, kt�ra wygl�dem sugerowa�a, �e wypatroszy� j� od �rodka j�zor �wi�tego p�omienia. Mrok ulic przerywa�y tylko z rzadka zygzaki umieszczonych wysoko neon�w, reklamy tanich hoteli i knajp otwartych ca�� noc. Ze szczelin i �cie�ek pomi�dzy budynkami �ledzi�y nas ciemne oczy, znikaj�ce tylko wtedy, gdy Louis kierowa� sw� d�o� ku wewn�trznej kieszeni marynarki. Nosi� tam sztylecik, kt�rym potrafi� zada� nie tylko rozkosz. Prze�lizgn�li�my si� przez drzwi na ko�cu zau�ka i w�skimi schodami zeszli�my do klubu. Klatk� schodow� nachalnie o�wietla�a niebieska �ar�wka. W jej �wietle twarz Louisa, ukryta za okularami, wygl�da�a na zapadni�t�, trupi� mask�. Gdy weszli�my, zdzieli�o nas sprz�enie z mikrofon�w, a ponad nie wybija�o si� jeszcze wycie gitary. Wn�trze klubu by�o �aciat� rozmigotan� mozaik� �wiat�a i ciemno�ci. �ciany i sufit pokrywa�o graffiti, przypominaj�ce o�ywiony k��b drutu kolczastego. Widzia�em wij�ce si� w stroboskopowym �wietle znaki kapel, wyszczerzone trupie czaszki, krucyfiksy zdobione t�uczonym szk�em i wypisane na czarno blu�nierstwa. Louis przyni�s� mi z baru drinka. Poci�gn��em ma�y �yk; wci�� jeszcze by�em pijany absyntem. Nie da�o si� rozmawia�, wi�c popatrzy�em po otaczaj�cym nas towarzystwie. Byli cisi, zapatrzeni w scen� zapami�tale, niczym odurzeni (nie w�tpi�, �e wielu z nich by�o na prochach - pami�tam, jak kiedy� odwiedzi�em taki klub po dawce halucynogennych grzyb�w i zafascynowany patrzy�em, jak ze strun gitary na scen� sp�ywaj� mi�kko wn�trzno�ci). W wi�kszo�ci byli m�odsi ode mnie i Louisa, na sw�j dziwny spos�b pi�kni w ciuchach ze sklep�w z u�ywan� odzie�� - sk�ry, siatkowe podkoszulki i po�czochy, tania, teatralna bi�uteria, blade lica, farbowane w�osy. Mo�e we�miemy jednego z nich ze sob� do domu? Robili�my ju� tak wcze�niej. Louis nazywa� ich "rozkosznymi dzie�mi rynsztoka". K�tem oka uchwyci�em szczeg�lnie pi�kne oblicze, o wyrazistych ko�ciach i trudnej do okre�lenia p�ci. Gdy si� obr�ci�em w jego stron�, znik�o. Poszed�em do toalety. Przy jednym z pisuar�w sta�o dw�ch ch�opc�w; �ywo rozmawiali. Stan��em przy umywalce, op�ukuj�c d�onie; obserwowa�em ich w lustrze i pr�bowa�em pods�ucha� rozmow�. Cieniutkie p�kni�cie szk�a sprawia�o, �e odbicie wy�szego z nich zdawa�o si� mie� oczy pod dziwnym k�tem. - Casper i Alyssa znale�li j� dzi� - powiedzia� - w jakim� starym magazynie nad rzek�. Podobno jej sk�ra zszarza�a, kumasz? I jakby zwiotcza�a, jak gdyby co� wyssa�o z niej wi�kszo�� mi�sa. - Ale jazda! - odezwa� si� ten drugi. Jego pomalowane na czarno wargi ledwie drgn�y. - Mia�a raptem pi�tna�cie lat, wiesz? - Wy�szy zapi�� swoje wystrz�pione spodnie. - Tak czy inaczej by�a g�upi� cip�. Odwr�cili si� od pisuaru i zacz�li m�wi� o zespole, jak si� domy�li�em, Ritual Sacrifice, kt�rego nazw� nagryzmolono w wielu miejscach na �cianach klubu. Wychodz�c zerkn�li w lustro i przez chwil� wzrok wy�szego z nich spotka� si� z moim. Nos godny pos�pnego wodza Indian, powieki podkre�lone czerni� i srebrem; spodoba�by si� Louisowi, pomy�la�em. Jednak noc wci�� by�a m�oda, przed nami jeszcze wiele drink�w. Gdy zesp� zrobi� sobie przerw�, zn�w podeszli�my do baru. Louis przecisn�� si� obok chudego, ciemnow�osego ch�opca o obna�onym torsie; wok� szyi mia� uwi�zany strz�p koronki.Gdy si� obr�ci�, pozna�em, �e to w�a�nie t� obup�ciow�, uderzaj�c� twarz dostrzeg�em wcze�niej. Jego uroda by�a niemal drapie�na, ale ukryta pod warstewk� spokojnej elegancji, niczym rozs�dek kryj�cy szale�stwo. Sk�ra barwy ko�ci s�oniowej napina�a si� na ko�ciach policzkowych ostrych jak brzytwy. Oczy by�y jak gor�ce jamy mroku. - Podoba mi si� tw�j amulet - ch�opiec odezwa� si� do Louisa. - Jest bardzo niezwyk�y. - Mam w domu drugi taki - us�ysza� w odpowiedzi. - Naprawd�? Chcia�bym je razem ujrze�. - Ch�opak zawiesi� g�os, pozwalaj�c, �eby Louis zam�wi� dla nas po naparstku w�dki, po czym doda�: - My�la�em, �e jest tylko jeden taki. Louis wyprostowa� si� jak naci�gni�ty sznur korali. Wiedzia�em, �e za okularami jego �renice zw�zi�y si� do drobnych punkcik�w - gdy si� denerwuje, �wiat�o dra�ni go jeszcze bardziej ni� zwykle. Jednak nawet dr�eniem g�osu nie zdradzi� swego zdenerwowania, gdy zapyta�: - A c� ty o tym wiesz? Ch�opiec wzruszy� ramionami, tak ko�cistymi, �e jego ruch by� zarazem bezczelny i obezw�adniaj�co czaruj�cy. - To voodoo - odpar�. - Wiem, czym jest voodoo. A ty? Aluzja zabola�a, ale Louis tylko leciutko ods�oni� z�by - mo�e si� u�miechn��? - Jestem przynajmniej zorientowany we wszelkich rodzajach magii - odpowiedzia�. Ch�opiec podsun�� si� do Louisa tak, �e ich biodra niemal si� styka�y, i uni�s� amulet trzymaj�c go mi�dzy kciukiem i palcem wskazuj�cym. Wydaje mi si�, �e dostrzeg�em, jak d�ugim paznokciem muska szyj� Louisa, ale nie jestem pewien. - M�g�bym ci wyja�ni� znaczenie tego veve - powiedzia� - je�li jeste� pewien, �e chcesz je zna�. - To symbol mocy. Ca�ej mocy mego serca. - Louis m�wi� zimno, spokojnie, ale zauwa�y�em, �e k�cikiem j�zyka szybko zwil�y� wargi. Zaczyna� mie� ju� do�� tego ch�opca, a jednocze�nie po��da� go. - Nie - zaprzeczy� ch�opiec tak cicho, �e omal umkn�y mi jego s�owa. W jego g�osie prawie czu�o si� smutek. - Widzisz, ten krzy� w �rodku jest odwr�cony, a okr��aj�ca go linia symbolizuje w�a. Taki przedmiot mo�e uwi�zi� twoj� dusz�. Zamiast nagrody w postaci wiecznego �ycia... mo�esz by� na nie skazany. - Skazany na �ycie wieczne? - Louis pozwoli� sobie na zimny u�mieszek. - Co masz na my�li? - Koncert zn�w si� zaczyna. Znajd� mnie po wszystkim i powiem ci. Mo�emy si� napi�... i opowiesz mi wszystko, co wiesz o voodoo. Ch�opiec odrzuci� g�ow� w ty� i zacz�� si� �mia�. Dopiero wtedy zauwa�y�em, �e brakuje mu k�a w g�rnej szcz�ce. DALSZ� CZʌ� NOCY pami�tam tylko jako wir ksi�yca i neonu, kostek lodu, k��bi�cego si� b��kitnego dymu i rozkosznego pija�stwa. Ch�opiec pi� wraz z nami jeden kieliszek absyntu po drugim, najwyra�niej napawaj�c si� jego gorycz�. �aden z naszych wcze�niejszych go�ci nie lubi� tego smaku. - Sk�d go masz? - zapyta�. - Przys�ano go z Francji - odpar� Louis po d�ugiej chwili milczenia. U�miech ch�opca, gdyby nie ta jedna luka, uk�ada�by si� w wyra�ny, ostry p�ksi�yc. - Jeszcze jeden? - zapyta� Louis i uzupe�ni� zawarto�� naszych kieliszk�w. Gdy zn�w oprzytomnia�em, by�em w obj�ciach ch�opca. Nie rozumia�em s��w, kt�re szepcze. By� mo�e by�a to jaka� inkantacja, je�li mo�na wy�piewywa� magi� do muzyki rozkoszy. Para d�oni otuli�a moj� twarz, prowadz�c moje wargi nad bladym pergaminem sk�ry m�odzie�ca. Mo�e by�y to d�onie Louisa. Nie wiem - by�em �wiadom tylko ch�opca, delikatnych porusze� ko�ci pod jego sk�r�, jego �liny o smaku pio�unu. Nie pami�tam, kiedy wreszcie odwr�ci� si� ode mnie i zacz�� darzy� sw� mi�o�ci� Louisa. �a�uj�, �e tego nie widzia�em, �e nie ujrza�em, jak oczy mojego przyjaciela wype�nia ��dza, jak rozkosz wstrz�sa jego cia�em. Albowiem, jak si� okaza�o, ch�opiec ukocha� go o wiele dok�adniej, ni� to uczyni� ze mn�. Gdy si� obudzi�em, basowy �oskot pulsu w czaszce przy�mi� wszelkie inne doznania. Stopniowo jednak u�wiadomi�em sobie, �e le�� w spl�tanej, jedwabnej po�cieli, a na m� twarz padaj� pal�ce promienie s�o�ca. Jednak dopiero gdy ca�kiem oprzytomnia�em, dostrzeg�em, c� takiego tuli�em do siebie przez ca�� noc jak kochanka. Przez moment wok� niezgrabnie tasowa�y si� dwie rzeczywisto�ci i omal nie zla�y si� ze sob�. By�em w �o�u Louisa, rozpozna�em dotyk po�cieli, unosz�cy si� z niej zapach jedwabiu i potu. Jednak to, co trzyma�em w obj�ciach, musia�o by� jedn� z tych mumii, kt�re wywlekali�my z mogi� i wybierali�my ich cz�ci do naszego muzeum. Ju� po chwili rozpozna�em wszak�e w tej ruinie znajome rysy: ostry podbr�dek, szlachetnie sklepione czo�o. Co� wysuszy�o Louisa, pozbawiaj�c go ka�dej kropli wilgoci - i �ywotno�ci. Jego sk�ra trzeszcza�a i �uszczy�a si� pod moimi palcami. Suche, bezbarwne w�osy przywiera�y do moich warg. Amulet, kt�ry mia� na szyi tak�e tej nocy w ��ku, znik�. Po ch�opcu nie pozosta� nawet �lad - przynajmniej tak my�la�em, p�ki u st�p �o�a nie dostrzeg�em niemal przejrzystego obiektu. Przypomina� k��b paj�czyn albo wilgotny, niematerialny woal. Podnios�em go i strzepn��em, ale nie dostrzega�em jego rys�w, p�ki nie spojrza�em pod �wiat�o. To co� mia�o kszta�t zbli�ony do ludzkiego cia�a, cz�onki nikn�ce w niemal niewidzialnych strz�pach. Gdy trzymana przeze mnie rzecz wydyma�a si� w powiewach, zauwa�y�em na niej cz�� twarzy - ostr� krzywizn�, pozostawion� przez ko�� policzkow�, dziur� tam, gdzie by�o oko - niczym odcisk twarzy na p�achcie gazy. Znios�em kruche szcz�tki Louisa na d�, do muzeum. Uk�adaj�c go obok niszy, przeznaczonej dla jego matki, w�o�y�em mu mi�dzy z�o�one d�onie p�on�ce kadzide�ko i wspar�em jego wysuszon� jak bibu�a czaszk� na poduszce z czarnego jedwabiu. Tego by sobie �yczy�. Ch�opiec nie wr�ci� po mnie, cho� co noc zostawiam otwarte okno. Wraca�em te� do tamtego klubu, gdzie popija�em w�dk� i obserwowa�em go�ci. Widzia�em wiele pi�knych twarzy, wiele potwornie zniszczonych, ale jednej brakowa�o. My�l�, �e wiem, gdzie go znale��. Mo�e wci�� jeszcze mnie po��da - musz� si� tego dowiedzie�. Zn�w wybior� si� na to opuszczone cmentarzysko na rozlewiskach. Jeszcze raz - tym razem sam - odnajd� nieoznakowan� mogi�� i wbij� w ni� szpadel. Gdy otworz� trumn� (wiem o tym, jestem tego pewien!) znajd� nie sple�nia�e truch�o, kt�re widzieli�my z Louisem, ale ch�odne pi�kno odnowionej m�odo�ci. Tej, kt�r� wys�czy� z Louisa. Twarz istoty oka�e si� �mierteln� mask� spokoju. Amulet (wiem o tym, jestem tego pewien!) zn�w b�dzie wisia� na jego szyi. �mier� to ostateczny, bolesny wstrz�s albo nico��, kt�r� p�acimy za wszystko. Czy� mo�e ona nie by� najs�odszym z dozna�, jedynym zbawieniem, jakie jest nam dane... jedyn� chwil�, gdy tak naprawd� znamy siebie samych? Mroczne jeziora jego oczu otworz� si� dla mnie, spokojne, tak g��bokie, �e mo�na w nich uton��. Wyci�gnie do mnie r�ce, zapraszaj�c, bym spocz�� wraz z nim na mi�kkim le�u w�r�d robactwa. Przy pierwszym poca�unku jego usta b�d� smakowa� pio�unem. Potem b�d� ju� tylko czu� sw�j w�asny smak - mojej krwi, mojego �ycia, kt�re wyciekaj� z cia�a do cia�a. Poczuj� to samo co Louis - kurczenie si� tkanek, wysychanie wszystkich sok�w �ywotnych. Marno�� nad marno�ciami. Licz� si� tylko skarby i przyjemno�ci grobu - jego d�onie, wargi, j�zyk. Prze�o�y� Tomasz Ga��zka POPPY Z. BRITE Urodzi�a si� w 1967 r. w Nowym Orleanie. Najwybitniejsza przedstawicielka dwudziestowiecznej postpunkowej literatury i stylu �ycia w USA. Jest kultow� autork� trzech wysoko cenionych przez krytyk� i czytelnik�w powie�ci: "Lost Souls" (1992, nowoczesne wampiry w pogoni za seksem, narkotykami i alkoholem plus neogotycka fascynacja glam metalem i death rockiem), "Drawing Blood" (1993, duchy i "paranoiczna intymno�� szale�stwa i halucynacji") i niefantastycznej "Exquisite Corpse" (1996, seryjni mordercy a la wydany w Polsce Dennis Cooper) oraz najlepszej powie�ci w cyklu bardzo swobodnych nowelizacji podstawowych element�w film�w i komiks�w "Kruk": "The Crow: The Lazarus Heart" (1998). Wyda�a ponadto dwa zbiory opowiada�: "Swamp Foetus" (1993, inny tytu�: "Wormwood"), "Are You Loathsome Tonight?" (1998, inny tytu�: "Self-Made Man"), dwie antologie o wampirach: "Love in Vein: Twenty Original Tales of Vampire Erotica" (1994) i "Love in Vein II" (1996), obie razem z Martinem H. Greenbergiem, oraz kontrowersyjn� biografi� "Courtney Love: The Real Story" (1997). Opowiadanie "Jego usta b�d� smakowa� pio�unem" pochodzi z antologii "Borderlands" (1990, red. Thomas F. Monteleone) i wesz�o w sk�ad pierwszego zbioru Brite. (MSN) 1