4719

Szczegóły
Tytuł 4719
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4719 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4719 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4719 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ELIZABETH H. BOYER jeden wielki K�opot - TY NAJMARNIEJSZA IMITACJO UCZNIA, jak� zdarzy�o mi si� spotka�! - rykn�� meistari. Mruga� rozpaczliwie, staraj�c si� zobaczy� cokolwiek poprzez unosz�c� si� wok� niego chmur� p�atk�w sadzy. - Imbecyl! Omal nas wszystkich nie spopieli�e�! Przysi�gam, �e nie b�d� znosi� dalszych osiemdziesi�ciu dziewi�ciu lat twojej obecno�ci w tej szkole! Sprzedam tw�j kontrakt pierwszemu w�drownemu handlarzowi, jakiego zobacz�, i pozb�d� si� ciebie, Agnarze Henstromssonie! Agnarr kichn�� i zacz�� porz�dkowa� osmalone tygle. Rozsypywa� przy tym jeszcze wi�cej ich zawarto�ci. Piecyk wci�� dymi� smrodliwie, a z�owrogie pomara�czowe p�omyczki usi�owa�y jeszcze cho� raz lizn�� p�aszcz meistariego. - Nie mam poj�cia, co mog�o p�j�� �le - rzek� zafrasowany m�odzieniec. - Mo�e kt�re� s�owo wypowiedzia�em w niew�a�ciwej kolejno�ci. Albo mo�e te trollowe ko�ci by�y jeszcze troch� wilgotne... - To nie �adna drobna pomy�ka! - parskn�� czarodziej, a pozostali uczniowie zachichotali z wy�szo�ci� i wymienili porozumiewawcze mrugni�cia, kuksa�ce i rozradowane miny. - To jest absolutna niekompetencja! Ca�kowity brak magicznych uzdolnie�! Mam dosy� wysadzania mnie w powietrze i regularnego podpalania! Nigdy z ciebie nie zrobi� specjalisty od magii ognia, Agnarze! Przeklinam dzie�, w kt�rym moje spojrzenie pad�o na ciebie na targu pracy. Przyw�dca twojego klanu musia� nie posiada� si� z rado�ci, �e uda�o mu si� ciebie pozby� i na dok�adk� otrzyma� tak nies�ychan� cen�! Nigdy bym si� nie spodziewa�, �e zostan� oszukany przez klan Galdur! Agnarr wyprostowa� si� z oburzeniem na tak� obraz� klanu znanego z tego, �e pochodzi�a z niego wi�kszo��, i to najlepszych, czarodziej�w kr�lestwa Alfar. - Nie zostali�cie oszukany, meistari - rzek� z godno�ci� i zsun�� z g�owy strz�py osmalonego kaptura. - Urodzi�em si� z talentami czarodzieja i zamierzam nim zosta�. Pozw�lcie mi, meistari, jeszcze raz dokona� tego eksperymentu. Do trzech razy sztuka, teraz z pewno�ci� mi si� uda. - Na szcz�tki mojej brody, nie! - rykn�� Bjarnadr. Z gniewu oczy wysz�y mu na wierzch. - Mia�e� ju� swoj� szans�, a nawet dwie, i nie dostaniesz ich wi�cej! Jeste� do niczego! Wyno� si� st�d! Nie chc� ci� wi�cej widzie�! Umywam r�ce od twojej, wstyd powiedzie�, kariery! Agnarr szybko zmierzy� wzrokiem odleg�o�� do drzwi i wynio�le spojrza� na Bjarnadra. - Bardzo dobrze. My�l� jednak, meistari, �e o wiele za wcze�nie dajecie za wygran�. Kt�rego� dnia po�a�ujecie, bo wtedy b�d� lepszym czarodziejem od was. Zamierzam zosta� cz�onkiem Gildii Czarodziej�w Ognia i walczy� z Dokkalfarem, a nie wyk�ada� nudne, bezu�yteczne bzdury bandzie t�pych, zarozumia�ych uczni�w! Prawie uda�o mu si� dopa�� drzwi zanim sycz�cy p�omienny pocisk dosi�gn�� go i podpali� mu portki. Bjarnadr rycza� co� za nim, ale on by� ju� w po�owie drogi do poid�a dla koni, gdzie zamierza� ugasi� p�on�c� odzie�. Nie us�ysza� wi�c wszystkiego. Przypuszcza� tylko, �e by�a mowa jeszcze o o tym, �e jego obecno�� nie jest ju� d�u�ej po��dana u Bjarnadra oraz jakie to fatalne skutki dla niefortunnego ucznia m�g�by przynie�� jego powr�t do szko�y. M�odzieniec westchn�� i wygrzeba� si� z poid�a. Zn�w zosta� wyrzucony, a poza tym b�dzie musia� pozszywa� dziury wypalone w portkach. Wyrzucanie Agnarra osi�gn�o rang� sta�ego rytua�u, kt�ry nies�ychanie radowa� pozosta�ych uczni�w, szczeg�lnie tych m�odszych. Ale to tylko rozpuszczeni smarkacze, wyposa�eni w dary i talenty, na kt�re nie zas�u�yli. Natomiast on, Agnarr, musi desperacko walczy�, by opanowa� najprostsze ogniowe zakl�cie. Co gorsza, dok�adniejsze ogl�dziny wykaza�y, �e jego portki nie znios� ju� nast�pnych atak�w Bjarnadra. Nie by�o ju� co zszywa�, tak �e jedyn� mo�liwo�ci� pozostawa�a wizyta na ��ce, gdzie suszy�o si� pranie, i kradzie� innej pary, nale��cej do kt�rego� z uczni�w. Ja�niejsza strona sytuacji objawi�a si� Agnarrowi, gdy ju� naci�ga� kradzione portki. Oto uzyska� pe�n� swobod� w samym �rodku dnia, m�g� cieszy� si� s�o�cem, podczas gdy pozosta�ych siedmiu uczni�w siedzia�o z nosami w nudnych zakl�ciach i �mierdz�cych eksperymentach. Czeka�y go wspania�e wakacje do czasu, gdy ognisty temperament Bjarnadra nieco ostygnie. Zwykle trwa�o to zaledwie dzie� lub dwa, dop�ki meistari nie odzyskiwa� cho� troch� opanowania i nie osi�ga� odpowiedniego nastroju, by spr�bowa� jeszcze raz. Ostatecznie Agnarr pochodzi� z klanu Galdur, klanu czarodziej�w. Gdzie� wewn�trz tego niepozornego i nieudolnego osobnika kry� si� wspania�y talent, kt�ry nale�a�o odkry� i wyszkoli�. Tymczasem Agnarr zamierza� znikn�� i nie ujawnia� si� do czasu, gdy b�dzie m�g� dopa�� kt�rego� z uczni�w i wypyta� go o stan ducha Bjarnadra. Troch� niepokoi� fakt, �e po ka�dym wyrzuceniu go wymieniony duch potrzebowa� wi�cej czasu na odzyskanie r�wnowagi. Zapowiedzia� sobie surowo, �e nast�pnym razem b�dzie musia� stara� si� wykonywa� dok�adniej to, co nakazuje meistari, nawet je�li te czynno�ci wydadz� mu si� bardzo �mieszne i zupe�nie elementarne. �adnych uproszczonych rozwi�za�! Za ka�dym razem jego kl�ska rodzi�a si� z takich w�a�nie uproszcze�. Zaczyna� pracowa� nad zakl�ciem: wymawia� w�a�ciwe s�owa, wykonywa� odpowiednie gesty, pos�ugiwa� si� niezb�dnymi magicznymi przyborami, a� nagle w jego g�owie pojawia� si� jaki� niezwykle b�yskotliwy pomys�. Czasem by�o to genialne uproszczenie, kiedy indziej prze�mieszny �art, kt�ry mo�na by�o wykona� stosuj�c leciutkie zniekszta�cenie formu�y zakl�cia. Bior�c pod uwag� dziedzictwo klanu Galdur i ogromny u�piony talent, nie mia� wyboru: musia� podda� si� natchnieniu. Raz czy drugi rzeczywi�cie dochrapa� si� spektakularnego sukcesu. Wyczarowywa� cudowne istoty pochodz�ce z �ywio��w wiatru, ognia, ziemi i wody. Albo rzuca� b�yskotliwe i dowcipne zakl�cie przemiany na kt�rego� ze wsp�uczni�w i wszyscy tarzali si� ze �miechu. Niestety, niepowodzenia zdarza�y si� o wiele za cz�sto i jak to niepowodzenia, by�y absolutnie osza�amiaj�co straszliwe, przez co za�miewa�y wszelkie sukcesy, jakie zdarzy�y si� w �yciu Agnarra. Bjarnadr za ich przyczyn� zw�tpi� w przysz�o�� pechowego ucznia jako czarodzieja. W tych ci�kich chwilach Agnarr opuszcza� zrujnowan�, omsza�� twierdz� Bjarnadra, gdzie mie�ci�a si� szko�a magii. Przemieszkiwa� w gospodzie Finna, jakie� osiem kilometr�w po drugiej stronie Geltafell. Stary Finn zawsze ch�tnie przyjmowa� jeszcze jedn� par� r�k do roboty i zap�dza� go do �cinania sierpem trawy na siano, wykopywania ziemniak�w, naprawiania ci�gle rozsypuj�cych si� kamiennych murk�w lub innych niezliczonych prac, niezb�dnych przy hodowli owiec, stworze� k�opotliwych i g�upich. Co prawda, dzi� m�ody Finn uni�s� jedn� czarn� brew i mrukn��: - Znowu ci� wyrzucili? To ju� pi�ty raz, nie? - Nie liczy�em - odmrukn�� Agnarr. Udawa�, �e bardzo mu pilno do oczyszczania owiec z kleszczy. - Lepiej si� pohamuj, ch�opcze, bo przez reszt� �ycia b�dziesz wyskubywa� kleszcze z owczych brzuch�w - upomnia� go m�ody Finn z b�yskiem w oku. - A to by�aby wielka szkoda, prawda? Agnarr zacz�� si� zastanawia� si�, czy nie powinien znale�� sobie jakiego� innego schronienia, gdzie m�g�by przeczeka� z�y humor Bjarnadra. Pod wiecz�r, podczas d�ugich godzin zmroku, jak to na p�nocy, gdy trolle rycza�y i chrz�ka�y na kamienistych zboczach Geltafell, na podw�rze gospody wtoczy� si� w�z ci�gni�ty przez ogromnego, czarnego i w�ochatego wo�u o kr�tych i gro�nie wygl�daj�cych rogach. Agnarr wyszed� niech�tnie, by zaprowadzi� besti� do stajni, podczas gdy obaj Finnowie niezbyt ufnie witali podr�nika. By� wysoki, chudy, owini�ty obszernym p�aszczem z nasuni�tym nisko kapturem, lecz pomimo tej tajemniczo�ci Agnarr wyczu� emanuj�c� od nowo przyby�ego magiczn� si��. By� mo�e wzajemnie. Tamten spojrza� na niego bystro i rzek�: - Uwa�aj z tym wo�em, bo mo�e ci� porz�dnie ub��. Kopie te� zreszt� jak istny �ywio�ak. Przybysz obficie skorzysta� z jad�a i napoj�w podanych przez �on� Finna, ogrza� si� troch� przy ogniu, po czym o�wiadczy�, �e woli spa� w swoim wozie, wygodnym i chroni�cym przed kaprysami pogody. Agnarr poczu� pot�n� ochot�, by towarzyszy� mu pod pretekstem sprawdzenia, czy stajnia jest porz�dnie zamkni�ta na noc. Obcy, gdy ju� oddali� si� od domu, przystan�� i czeka�, a� ch�opak si� zbli�y. - C�? Czego sobie �yczysz? - zapyta�. - Strasznie ci si� pali do czego�, prawda? Chcia�by� pier�cienia nekromanty, �eby go w�o�y� pod j�zyk trupa, by ci przepowiedzia� przysz�o��? Pa�eczek runicznych z wyrytym na nich niemal ka�dym zakl�ciem, jakie sobie potrafisz wyobrazi�: do wzywania burzy, trolli, olbrzym�w lub do znajdowania skarb�w? Tajemnych imion �ywio��w i wszystkich stworze� �wiata, p�aszczy niewidzialno�ci, mieczy pot�gi, pas�w si�y, but�w, kt�re zanios� ci� wsz�dzie jednym krokiem - wszystko to czeka na ciebie w moim wozie. A magiczne napoje, ekstrakty, wywary, likwory... Podczas tego wyliczania Agnarr ca�y czas kr�ci� przecz�co g�ow�, a� w ko�cu przybysz urwa� w p� zdania i zapyta�: - O co chodzi? Nie masz pieni�dzy? No c�, to dobranoc! - Nie, nie, to nie to - zaprotestowa� szybko Agnarr. - Po prostu nie mam jeszcze wystarczaj�cej wiedzy, �eby pos�ugiwa� si� tymi przedmiotami. Jestem tylko uczniem. Niezupe�nie ulubionym uczniem meistari Bjarnadra. - Aha, nie jeste� dobry w tym, co robisz, tak? I my�lisz, �e mam w wozie co�, co mog�oby ci pom�c? - Obcy potar� podbr�dek, a jego oczy l�ni�y w mroku. - Mo�e i mam. Chod� ze mn�, a zobaczymy, czy uda nam si� doj�� do porozumienia. Wn�trze wozu przypomina�o Agnarrowi zakazany dla uczni�w magazyn Bjarnadra, dok�d zaledwie par� razy uda�o mu si� zapu�ci� zafascynowane spojrzenie. �cianki wozu pokrywa�y p�ki obstawione kusz�cymi puzderkami, kt�re by�y zapiecz�towane kawa�kami barwionego wosku i sznurkiem. Sta�y tam r�wnie� dok�adnie zakorkowane buteleczki z ciemnego szk�a, s�oje z runicznymi etykietami, haftowane woreczki i sakiewki, p�czki zi�, suszone jaszczurki, w�e, nietoperze, a tak�e klatki z �ywymi stworzeniami, kt�re spogl�da�y przez kraty b�yszcz�cymi, pe�nymi podejrzliwo�ci oczami. Zwyczajnie wygl�da� tylko wielki rudobia�y kot, przelewaj�cy si� przez brzegi koszyka. Spa� zwini�ty w k��bek. Jedna bia�a �apa zakrywa�a mordk�. Same zapachy bij�ce z wn�trza wozu sprawi�y, �e Agnarr poczu� zawr�t g�owy. Wci�gn�� z uniesieniem znajome wonie. Jego dusz� rozpala� zachwyt. Wiedzia�, �e oto znalaz� si� w �wiecie, do kt�rego przynale�y. - Powinno to by� co� ma�ego i nierzucaj�cego si� w oczy - duma� na g�os handlarz. Przebiega� spojrzeniem swoje towary. - My�l�, �e potrzebujesz chowa�ca. - Dla podkre�lenia tego s�owa uni�s� jeden nieprzyjemnie wygl�daj�cy, suchy palec. - Oczywi�cie! Dok�adnie tak! Chowaniec zna�by wszystkie zakl�cia i m�g�by pomaga� mi w ich rzucaniu, a meistari nigdy by nie zauwa�y� r�nicy! Najlepszy by�by szczur. M�g�bym trzyma� go w kieszeni. Agnarr zajrza� do klatki, gdzie du�y czarny szczur wyszczerzy� na niego z�by i nag�ym ruchem spr�bowa� ugry�� go w palec. - Nie, stary Rotta nie jest odpowiedni dla ciebie. Zbyt jeste� niedo�wiadczony. Chowaniec mo�e ci� opanowa�, je�eli nie b�dziesz uwa�a�, a wtedy ty zostaniesz jego s�ug�. Zobaczmy... a mo�e ten ma�y �wierszcz? S�dz�, �e potrafi�by� nad nim zapanowa�. �wierszcz chowa�cem? Mysz, zi�ba ani jaszczurka te� Agnarrowi nie pasowa�y do tej roli. Cho� przy tej ostatniej zawaha� si�. - Nie masz czego� wi�kszego? - zapyta�. - Zreszt� te wszystkie stworzenia s� a� za... milutkie. - Nie b�dziesz umia� zapanowa� nad czym� wi�kszym - rzek� handlarz. - Jeste� w magii zupe�nym nowicjuszem i mo�esz dosta� si� we w�adz� znacznie gorszego pana ni� stary Bjarnadr. Agnarr s�uchaj�c patrzy� w�a�nie na kota. Jedno zielone oko otworzy�o si� nagle i wpatrzy�o w niego z rosn�cym zainteresowaniem. Kot rozwin�� si� z k��bka, wsta� i ziewn�� rozdzieraj�co, obna�aj�c po��k�e k�y w straszliwym grymasie. Potem siad� z rozmachem i sennie przygl�da� si� ch�opakowi zmru�onymi oczami. Wreszcie nastroszy� do przodu w�sy. Zacz�� hurgotliwie mrucze� i wielkimi bia�ymi �apami ugniata� dno kosza. Agnarr si�gn��, podrapa� pieszczotliwie szeroki, poznaczony bojowymi bliznami �eb kocura, a wtedy mruczenie sta�o si� dwa razy g�o�niejsze. - O nie! Nawet nie my�l o starym Skuggim - rzek� handlarz, zanim m�odzieniec zd��y� si� odezwa�. - Jest zbyt silny jak na twoje mo�liwo�ci. Powiedzia�bym prawie, �e zbyt silny jak na czyjekolwiek mo�liwo�ci. Mnie toleruje tylko dlatego, �e karmi� go dobrze i pozwalam mu robi� dok�adnie to, na co ma ochot�. - Skuggi? Nie pasuje mu to imi�. �aden z niego cie� - orzek� Agnarr. - Jest wielko�ci dw�ch kocur�w w jednej sk�rze. - Nie obra�aj go. S�yszy i rozumie ka�de s�owo, jakie wypowiadasz, a uraz� zachowuje po wieczne czasy. Zapomnij o nim. Potrafi by� przykry i wredny, prawda, Skuggi? Kocur u�miechn�� si� i otar� bokobrodami o rami� Agnarra. Nadal mrucza�, co brzmia�o jak grzmot nios�cy si� po g�rach. Gdy m�ody czarodziej odwr�ci� si� z �alem, Skuggi zeskoczy� z p�ki z g�o�nym tupni�ciem i poszed� za nim, co krok ocieraj�c si� o jego kostki. Kiedy Agnarr usiad�, kot wskoczy� mu na kolana i roz�o�y� si� jak u siebie, wbijaj�c lekko pazury, gdy tylko ch�opak poruszy� si�. Rozleniwione spojrzenie zielonych oczu tchn�o �agodno�ci�. - My�l�, �e mnie polubi� - rzek� Agnarr. - Dlaczego nie mog� go mie�? Nic mi nie zrobi, jestem tego pewien. - Odmawiam przyj�cia odpowiedzialno�ci za to, co mog�oby si� sta�. Straci�bym zaufanie wszystkich czarodziej�w, z kt�rymi handluj�. Po prostu nie mog� ci pozwoli� go wzi��. Si�gn��, by zabra� Skuggiego z kolan Agnarra, ale kocur cofn�� uszy i wyda� przeci�g�y, ostrzegawczy pomruk, a potem zasycza� gro�nie. Zdawa�o si�, �e zrobi� si� znacznie ci�szy. Postanowi� nie da� si� podnie��. Agnarr przyg�adzi� na p� zje�one futro, a kot znowu zacz�� d�wi�cznie mrucze�, cho� czujnie obserwowa� handlarza. - Zamierzam go wzi��. Ile za niego chcesz? Handlarz westchn�� rozpaczliwie i przycisn�� palce do skroni. - Nie mog� przyj�� pieni�dzy za Skuggiego bez powa�nych konsekwencji. Czy to ci co� m�wi o jego warto�ci? We� go, je�eli si� odwa�ysz, ale pewnego dnia, o ile do�yjesz, by� mo�e za��dam przys�ugi w zamian. Teraz za� poprosz� ci� tylko o pewn� r�kojmi� zobowi�zania. Kosmyk twoich w�os�w dla przypiecz�towania naszej transakcji. To da�o si� zrobi� szybko i �atwo. Agnarr ledwie hamowa� niecierpliwo��, chc�c zaraz wr�ci� do Bjarnadrshol i pochwali� si� nabytkiem. Zaraz z samego rana, raz przynajmniej zd��ywszy ze wszystkimi zaj�ciami przed �niadaniem, wmaszerowa� do komnaty o poczernia�ych od sadzy �cianach, kt�ra s�u�y�a jako jadalnia, sala wyk�adowa i sypialnia dla uczni�w. Skuggi kroczy� za nim powiewaj�c ogonem i z aprobat� w�sz�c zapachy jedzenia. Pozostali uczniowie porzucili zwyk�� b�ah� paplanin� i gapili si�, gdy Agnarr zajmowa� swoje miejsce. Skuggi usiad� z oczekuj�c� min� na stole, obok niego. Nikt nie powiedzia� ani s�owa, gdy Agnarr zaw�aszcza� kie�baski i owsiank� Hrify dla kocura. - Ho, Agnarze - odezwa� si� ostro�nie Hrifa. Jako ucze� o statusie zaledwie o jeden stopie� wy�szym ni� Agnarr zawsze uwa�a� go za zagro�enie dla swojej pozycji. - Co wyprawiasz z tym kotem? - Jemy �niadanie, g�upku - odpar� ch�opak. - Sam w sobie fakt to niezwyk�y, a wi�c podejrzany - rzek� Hrifa. - Czy mamy do czynienia z twoj� kolejn�, paskudnie nieudan� pr�b� rzucenia jakiego� zakl�cia, czy mo�e chodzi o jeszcze jeden absurdalny dowcip? Agnarr westchn�� niecierpliwie. - Nie tw�j interes, ale chyba nie zrobi r�nicy, je�li powiem wam, n�dznym robakom. To chowaniec. Oczy obecnych zaokr�gli�y si� ze zdumienia, no�e znieruchomia�y z nadzianymi na nie kie�baskami. Hrifa zazdro�nie zmarszczy� czo�o i zapyta�: - Sk�d go masz? Nie wydaje mi si�, �eby to by�o w porz�dku. Meistari nigdy si� nie zgodzi. Nowicjuszom nie pozwala si� na posiadanie chowa�c�w. A jak niby za niego zap�aci�e�? S�ysza�em, �e s� upiornie drogie. Praktycznie trzeba by odda� dusz� w zastaw jakiemu� czarnoksi�nikowi albo �ywio�akowi. Tyle �e nie wyobra�am sobie, komu mog�aby przyda� si� twoja dusza. - Wydajesz si� zapomina� - odpar� Agnarr tonem pe�nym znudzenia - �e urodzi�em si� w klanie Galdur. To najlepsze pochodzenie. - Galdur nie jest prawdziwym klanem - parskn�� Hrifa. - To tylko r�d. Nie jest niczym tak nadzwyczajnym, jak chcia�by� wierzy�. Maj� tam tyle samo pastuch�w i farbiarzy, co w ka�dym innym podklanie. - By� mo�e, ale maj� za to zdecydowanie o wiele wi�cej czarodziej�w - odpali� Agnarr. -Tych najlepszych. Mam nadziej�, wr�cz spodziewam si� zosta� jednym z nich pewnego dnia. Hrifa �ypn�� na niego gniewnie. - Oddaj mi �niadanie. �aden z niego chowaniec. Znaj�c ciebie nale�y przypuszcza�, �e to kolejny dowcip. - We� je sobie, je�li si� odwa�ysz - zach�ci� go Agnarr. Hrifa wyci�gn�� r�k�, ale Skuggi opar� szponiast� �ap� na brzegu talerza. Zaburcza� z cicha, obserwuj�c Hrif� k�tem oka. Ten cofn�� r�k� do�� gwa�townie, a pozostali uczniowie za�miali si� drwi�co. Popad�szy w szczodrobliwy nastr�j, Agnarr odda� Hrifie cz�� w�asnego �niadania, zreszt� raczej niewielk�. Gdy jedzenie znikn�o ju� w �o��dkach, do sali wpad� Bjarnadr. Od progu ju� wydawa� rozporz�dzenia, udziela� zar�wno nagan, jak r�wnie� pochwa�, kt�re brzmia�y do�� niepokoj�co. Niejedna ch�opi�ca g�owa zarobi�a przy tym kuksa�ca. Zatrzyma� si� raptownie, gdy jego spojrzenie pad�o na Agnarra i Skuggiego. - Co to jest? - Kot, meistari - odpar� Agnarr z szacunkiem. Bjarnadr za�o�y� r�ce za plecami. - Kot, powiadasz? Dzi�kuj� za informacj�, Agnarze. Uczniowie parskn�li st�umionym chichotem. Skuggi by� zaj�ty myciem swych nieskazitelnie bia�ych �ap i nie zni�y� si� do bodaj zerkni�cia na Bjarnadra. - Jest chowa�cem - rzek� Agnarr tak niedbale, jak tylko potrafi�. - Rzeczywi�cie! A sk�d�e� go wzi��? - Z gospody Finna. Od w�drownego handlarza magi�. - Rozumiem. A czym to mu zap�aci�e�? Nie zauwa�y�em, �eby� by� a� tak zamo�ny. Uczniowie wymienili spojrzenia i zacz�li tr�ca� jeden drugiego w bok. Agnarr zignorowa� ich. - Ugodzili�my si�, �e zap�ac� mu p�niej, je�li dam mu niewielk� r�kojmi�. Chcia� tylko kosmyka moich w�os�w. Bjarnadr odetchn�� g��boko i wzni�s� oczy w stron� sufitu. Okazuj�c niezwyk�e opanowanie, przem�wi� �agodnie: - Nie przysz�o ci do g�owy, �e oddawszy cz�stk� swojej istoty temu obcemu, pozwoli�e� mu uzyska� kontrol� nad sob� w stopniu zale�nym od jego umiej�tno�ci? By� mo�e pewnego dnia sprzeda ten kosmyk kt�remu� z twoich licznych wrog�w. Jak ju� b�dziesz prawdziwym czarodziejem. W�wczas wrogowie b�d� w stanie wyrz�dzi� ci ogromn� krzywd�. - Wygl�da� na uczciwego - odpar� Agnarr. - I raczej naiwnego, skoro powierzy� byle uczniowi tak cennego chowa�ca - ci�gn�� Bjarnadr. - A powiedzia� ci jego imi�? Jak ono brzmi: Butek, �apek, czy Paskacz? - Nie mog� wam zdradzi� jego imienia, meistari - rzek� ch�opak. - Tylko ja mog� je zna�. - To chowaniec zdradza ci swoje prawdziwe imi�, nie za� dowiadujesz si� go od w�drownego handlarza. Agnarze, ten szarlatan sprzeda� ci zwyczajnego kocura, a w zamian dosta� co�, co mo�e zadecydowa� o ca�ej twojej przysz�o�ci jako czarodzieja. Zrobi� z ciebie kompletnego g�upca, on i ta �mieszna, t�usta, �akoma, kosmata bestia. Zako�czy� grzmi�cym kichni�ciem i otar� zaczerwienione oczy, a uczniowie pohukiwali z rado�ci. Hrifa szczerzy� z�by w z�o�liwej uciesze, niew�tpliwie przemy�liwuj�c, gdzie by tu dopa�� Agnarra i jak zem�ci� si� na nim. Agnarr zerkn�� z ukosa na Skuggiego, kt�ry wci�� si� szorowa�. - On ci� s�yszy i doskonale rozumie - rzek�. - Lepiej go nie obra�aj. Bjarnadr zn�w kichn��. - To tylko futrzaste utrapienie. Jest t�usty i g�upi. Skuggi rozpocz�� mycie tylnej nogi, najwyra�niej nie zwracaj�c uwagi na otoczenie. Uczniowie dorzucali wi�cej epitet�w od siebie. �adnego efektu. Kocur ignorowa� wszystkich z doskona�� oboj�tno�ci�. Do duszy Agnarra zakrad�a si� drobna w�tpliwo��. - No popatrz tylko, nic nie zrozumia� - oznajmi� Bjarnadr tryumfalnie. - Zosta�e� okpiony. Teraz szczerze zalecam ci pozbycie si� go. Na domiar wszystkiego obecno�� kota pobudza mnie do kichania. Nast�pi�y dwa kolejne gwa�towne kichni�cia. - Przypu��my, �e jednak jest chowa�cem. Jak nale�a�oby si� zabra� do odkrycia jego imienia? - upiera� si� Agnarr. - Imiona wszystkich rzeczy i stworze� znajduj� si� gdzie� na nich samych - odpar� Bjarnadr. Dygota� od t�umionego kichania. - Mo�esz odkry� jego prawdziwe imi�, je�eli b�dziesz go pilnie obserwowa�. I je�li rzeczywi�cie jakie� ma. Ale teraz wracajmy do naszych do�wiadcze�. - Kichn�� i oddali� si�, wycieraj�c nos i patrz�c gro�nie na Skuggiego. - Dzisiaj b�dziemy przyzywa� pomniejszego ognio�aka, jak r�wnie� utrzymywa� nad nim w�adz�, stoj�c bezpiecznie ka�dy w swoim runicznym kr�gu. Mam nadziej�, �e wszyscy wystarczaj�co zapoznali�cie si� z odpowiedni� procedur�. Przy kolejnym kichni�ciu kaptur omal nie spad� mu z g�owy. Agnarr �ypn�� podejrzliwie na Skuggiego. Wydawa�o mu si�, �e przy ka�dym kichni�ciu kocur pomrukuje cichutko. Z ca�� pewno�ci� wygl�da�, jakby przypad�o�� Bjarnadra nies�ychanie go bawi�a. Otar� si� podbr�dkiem o d�o� Agnarra i zacz�� mrucze�. Po �niadaniu i myciu zwin�� si� w k��bek na stole, na p�aszczu ch�opaka, w�r�d magicznych akcesori�w i zasn��, wyczerpany ogromem odpowiedzialno�ci. OKAZA�O SI�, �e pechowy dzie� mo�e sta� si� jeszcze gorszy. Agnarr nakre�li� na pod�odze wok� siebie runiczny kr�g, wyrecytowa� odpowiednie s�owa, ale ognio�ak i tak go dopad�, wytarmosi� i podpali� mu ubranie. Bjarnadr przep�dzi� stwora, reszta uczni�w u�mia�a si� do rozpuku, a Skuggi obserwowa� zaj�cie z bezpiecznego miejsca na belce pod sufitem. W�r�d harmideru Agnarr us�ysza� nieznany g�os, kt�ry wychrypia� jakie� s�owa. Nagle ognisty �ywio�ak powr�ci�. Wielka, rycz�ca kula p�omieni zaskoczy�a wszystkich, nie wy��czaj�c Bjarnadra. Uczniowie umykali przera�eni. Mistrz sta�, ciska� piorunami i wykrzykiwa� zakl�cia. Do chwili, kiedy ognio�ak zosta� przep�dzony, ca�a sala poczernia�a od ognia. Lekcje zosta�y odwo�ane a� do ko�ca dnia, �eby mo�na by�o posprz�ta�, a Bjarnadr by� w fatalnym humorze. Parska� dymem i kr��y� po zamku, rozgl�daj�c si� za Agnarrem. - Czy to twoje poj�cie o dowcipie? - rycza�. - Ognio�ak to nie igraszka! Kto� m�g� zosta� ci�ko poparzony! Agnarze, wiem, �e to twoja wina! M�odzieniec rozs�dnie zabra� Skuggiego i ukry� si� na szczycie opuszczonej wie�y. Stara forteca by�a dostatecznie wielka, by m�g� obra� sobie tam kilka tajnych kryj�wek. Zaszywa� si� w fortecy, by umkn�� przed gniewem Bjarnadra lub g�upawymi zaczepkami innych uczni�w. Rzuci� si� ze st�kni�ciem na prowizoryczne pos�anie z zat�ch�ego siana. Skuggi natychmiast urz�dzi� sobie materac z jego brzucha. Obr�ci� si� kilka razy w k�ko, po czym usadowi� si� i mrucza�, wysuwaj�c miarowo pazury. - Czemu nie m�wisz do mnie? - Ch�opak potarmosi� uszy kocura, �eby go rozbudzi�. - Gdyby� mi pom�g�, nie wyczarowa�bym tego �ywio�aka. Zreszt� by� on jednym z moich lepszych osi�gni��. Szkoda, �e nie spodziewa�em si� go. No ju�, Skuggi, czy jakie tam jest twoje prawdziwe imi�; potrzebuj� pomocy, bo inaczej zostan� st�d wykopany na dobre. Kocur lizn�� pocieszaj�co r�k� Agnarra, po czym wsta�, by udrepta� sobie jeszcze wygodniejsze miejsce na jego brzuchu. Zwin�� si� w ciasny k��bek i zasn��. Zdecydowanie odmawia� odpowiedzi na pytania m�odego czarodzieja, pomrukiwa� tylko sennie. Ciep�y strumie� s�onecznego �wiat�a sprawi�, �e i Agnarr poczu� si� zbyt leniwie, by k�opota� si� czymkolwiek. On te� zasn��, a Skuggi spoczywa� na nim jak du�y kamie�. Gdy ch�opak obudzi� si� zg�odnia�y oko�o po�udnia, kocur le�a� przy nim wyci�gni�ty w s�o�cu na ca�� d�ugo��. Spa� na grzbiecie, ukazuj�c bia�y brzuch poznaczony rudymi plamkami. Uk�ada�y si� one w fascynuj�cy wz�r c�tek i pr��k�w. Agnarr przesun�� d�oni� po futrzastym brzuchu, a Skuggi przeci�gn�� si� rozkosznie, a� plamki wyda�y si� jeszcze bardziej podobne do runicznego napisu. Ucze� przypomnia� sobie nagle, co meistari m�wi� o imionach, kt�re mo�na odnale�� na takim stworzeniu, wi�c spr�bowa� rozci�gn�� jeszcze troch� kota, by przyjrze� si� dok�adniej deseniowi. Jednak Skuggi poczu� si� dotkni�ty takim brakiem szacunku. Wykr�ca� si� i z oburzeniem kopa� tylnymi nogami. Uzna�, �e naruszono jego godno��, zacz�� wi�c szorowa� si� od w�s�w a� po czubek ogona tak gwa�townie, jakby uwa�a�, �e elegancja jego przyrodzonego ubioru zosta�a nieodwracalnie zniszczona. Agnarr patrzy� i u�miecha� si�. Gratulowa� sobie w duchu. Wrodzony instynkt magii podpowiada� mu, �e ma racj�; �e prawdziwe imi� Skuggiego wypisane jest na jego brzuchu. By� niemal pewien, i� rozpozna� przynajmniej dwie �rodkowe runy. DNI, KT�RE NAST�PI�Y, nie by�y �atwe dla m�odego czarodzieja. Bjarnadr odzyska� humor, gdy tylko sala zosta�a uporz�dkowana, ale nie na d�ugo. W porze posi�ku Agnarr spr�bowa� prostego zakl�cia przywo�uj�cego, by przysun�� sobie chleb, ale bochenek wylecia� w powietrze i spad� z pluskiem do czyjej� zupy. Potem zawirowa� n�, tworz�c w powietrzu z�owrogi l�ni�cy kr�g, i polecia� prosto ku szczytowi sto�u, w stron� Bjarnadra. Czarodziej str�ci� go w locie celn� b�yskawic�, lecz nie wydawa� si� ubawiony. Agnarr zosta� odes�any na tydzie� do kuchennych obowi�zk�w. Kara zwi�ksza�a czas jego zaj�� o dodatkowe dwie godziny po lekcjach, do tego wypada�a akurat w porze bezpo�rednio po posi�ku, kiedy to zwykle ka�dego popo�udnia oddawa� si� trawieniu. Skuggi wiernie towarzyszy� mu na wygnaniu, spuszcza� lanie wszystkim zwyczajnym kotom i ucztowa� w�r�d resztek da�. Pod koniec tygodnia by� ju� tak gruby, �e runy na jego brzuchu rozsun�y si� znacznie. Nieszcz�cia zdawa�y si� sypa� na Agnarra. Proste zakl�cia, kt�re ju� kiedy� opanowa�, eksplodowa�y mu w twarz, a inne, o jakich nigdy nawet nie �ni�, same wytryskiwa�y z ko�c�w jego palc�w. A zawsze powodowa�y najpaskudniejsze niepo��dane skutki. Bjarnadr panowa� nad swoim temperamentem z najwy�szym mo�liwym wysi�kiem, ale i tak katastrofy kosztowa�y go ju� dwa p�aszcze, ca�kiem now� szat�, kaptur i r�kawy. Kr��y� wok� Agnarra i obserwowa� go, co tylko wzmaga�o k�opoty ch�opaka z panowaniem nad w�asn� magi�. Ataki kichania ogarnia�y czarodzieja w najmniej odpowiednich chwilach, kiedy wyja�nia� jak�� nad wyraz skomplikowan� koncepcj�, beszta� ucznia lub budowa� zakl�cie, a wtedy ca�y efekt trafia� szlag. Nieobliczalny talent m�odzie�ca atakowa� mistrza w�wczas, gdy ten by� czym� zaj�ty, i zaskakiwa� go kompletnie. Nawet Agnarr by� przera�ony niebezpiecznymi skutkami w�asnej magii, lecz cho� z ca�ej si�y pr�bowa� wykonywa� wszystko jak nale�y, zawsze co� sz�o nie tak. Czasem my�la� o pasemku w�os�w, kt�re przehandlowa� tak beztrosko, i zastanawia� si�, w czyim znalaz�o si� posiadaniu. Ostatni� kropl�, jaka przepe�ni�a czar�, by�o zakl�cie przemiany, kt�re czasowo przekszta�ci�o Bjarnadra w chudego czarnego koz�a. Na szcz�cie nie by�o trwa�e, ale roz�mieszy�o uczni�w do �ez i doprowadzi�o czarodzieja do furii. - To ten przekl�ty kocur! - rycza�. - Odk�d go tu sprowadzi�e�, nic si� nie udaje! Je�li jeszcze raz zobacz� t� besti�, zostan� z was obu takie resztki, �e nawet nie b�dzie co odda� szmaciarzowi! - Ale on mi pomaga - protestowa� Agnarr. - Musz� tylko troch� popracowa� nad udoskonaleniem swoich zdolno�ci... - Ja ci udoskonal� g�ow� za pomoc� laski! - Bjarnadr wymachiwa� gro�nie wymienionym przedmiotem. Wok� niego bucha�y k��by czarnego dymu. Agnarr pochwyci� Skuggiego i czmychn�� do swej kryj�wki na wie�y. Kocur wrzeszcza� i kopa�, czuj�c si� ogromnie spostponowany. - Skuggi, nie wiem, co si� z nami stanie, je�li nie powiesz mi swojego imienia. - Ch�opak �ypn�� w�ciekle na kota, kt�ry wyci�gn�� si� w s�o�cu, �eby uci�� sobie drzemk�. - Chyba nazywasz si� K�opot, jeden wielki K�opot, a ja to pewnie jestem od dzi� Py� albo Proch, bo tyle po mnie zostanie, kiedy Bjarnadr ze mn� sko�czy. M�odzieniec przechyli� si� przez okienny parapet, by zerkn�� w d�, na pokryty mchem dach g��wnego budynku. Gdyby mia� zosta� odes�any w nie�asce do swojego klanu, by�oby to gorsze ni� odsprzedanie jego kontraktu jakiemu� zwyczajnemu handlarzowi. Ponuro wyobra�a� sobie, jak terminuje u drwala, cie�li, rze�nika lub kowala. - Rozchmurz si�, nie b�dzie tak �le - odezwa� si� g�os za jego plecami. Agnarr odwr�ci� si� gwa�townie. Rozw�cieczy�o go, �e zosta� wytropiony w ulubionej kryj�wce. Zobaczy� tylko na p� u�pionego Skuggiego, kt�ry obserwowa� go jednym przymru�onym okiem. Ch�opak rzuci� si� do drzwi i wyjrza�, pos�dzaj�c kt�rego� z m�odszych uczni�w o dowcipy. W�skie, kr�te schody by�y pogr��one w mroku i zupe�nie puste. - To ty, Skuggi? - zapyta�. Kot zacz�� mrucze� i u�o�y� si� jeszcze wygodniej. - Odgad�em twoje tajemne imi�! Nazywasz si� K�opot, prawda? W starym j�zyku brzmi to Trufl. Powinienem by� dawno si� domy�li�, po tym, jak pl�ta�e� moje zakl�cia i robi�e� dowcipy Bjarnadrowi. Pi�kne dzi�ki za zrujnowanie mi �ycia. Niez�y z ciebie chowaniec! Skuggi otworzy� oboje oczu i usiad� z pewnym wysi�kiem. Jego mowa by�a nieco piskliwa, odrobin� ochryp�a, jak miauczenie. - To nie moja wina, staruszku. Za�atwi� to czarnoksi�nik, od kt�rego mnie kupi�e�. S�ysza�e�, jak s�dz�, o Morcie Trupo�ercy, cho�by na wyk�adach? O jednym z najpot�niejszych czarnoksi�nik�w Dokkalfaru? Agnarr rozdziawi� usta ze zdumienia. - To by� Mort Trupo�erca? Wygl�da� jak zwyczajny w�drowny handlarz. - To z dawien dawna wr�g Bjarnadra. To on kierowa� twoimi zakl�ciami tak, �eby szkodzi�y meistariemu. Owszem, wykorzystywa� mnie. Ciebie zreszt� te�, dzi�ki hojnemu darowi, kosmykowi w�os�w. Je�li go nie powstrzymasz, zabije twego mistrza albo przemieni go na d�ugi czas. - W jaki spos�b mo�esz mi to wszystko m�wi�? Czy Mort ci� nie s�yszy? - Ju� nie. Teraz, gdy odkry�e� moje prawdziwe imi�, jestem wolny od niego i mam obowi�zek ci pomaga�. Nie b�dzie zadowolony, �e znasz moje imi�. Nigdy si� nie spodziewa�, �e uda ci si� je odgadn��. Szczerze m�wi�c, ja te�. - Nie spodziewa�e� si�, co? Ostatecznie pochodz� z klanu Galdur. - Agnarr przybra� ura�on� min�. Wci�� gratulowa� sobie nieoczekiwanego powodzenia. - Jak my�lisz, co on teraz zrobi? - doda� nerwowo. - Och, z ca�� pewno�ci� co� paskudnego. Ale nie martw si�, pomog� ci. Zaraz potem jak zdrzemn� si� troch�. - Zdrzemniesz!? Skuggi, nie teraz! A mo�e powinienem powiedzie� Trufl? - Dobra, dobra. Porozmawiajmy. Niewiele wi�cej mo�emy robi�, dop�ki Bjarnadr nie och�onie. AGNARR UNIKA� MEISTARIEGO przez reszt� dnia, ale ten w po�udnie wci�� jeszcze pa�a� gniewem. M�odzieniec zagl�da� ostro�nie do g��wnej sali i nadstawia� ucha. Nadal bucha�y stamt�d k��by czarnego dymu i gniewne wrzaski, dawa�y si� te� s�ysze� odg�osy uderze� i bolesne okrzyki uczni�w. Wszystko to nie wr�y�o dobrze. Agnarr �wiczy� wi�c poznane dot�d zakl�cia, a tak�e par� nowych, podsuni�tych przez Skuggiego. Wszystkie wychodzi�y idealnie. Kocur siedzia� skulony obok m�odego czarodzieja, a gdy zawodzi�a pami��, podpowiada� mu brakuj�ce s�owa i surowo zabrania� wszelakich uproszcze� czy te� zbytniej zamaszysto�ci w rytualnych gestach. - Najpierw naucz si� podstaw - upomina� go. - Wtedy b�dziesz dok�adnie wiedzia�, gdzie co mo�esz zaokr�gli�. Jeste� straszliwie nieporz�dny, je�li chodzi o wzywanie �ywio�ak�w. Musisz si� poprawi�, bo s� one najcenniejszymi sprzymierze�cami czarodzieja. Przedstawi� ci� Skotvopnowi, to taki sympatyczny malutki �ywio�ak, kt�ry szuka protektora. Jest m�ody i niedo�wiadczony jak ty, ale bardzo ch�tny do wsp�pracy. Te stare, zaple�nia�e elementale, kt�re wywo�uje Bjarnadr, s� u�ywane tak cz�sto przez tak wielu czarodziej�w, �e bardzo �atwo si� irytuj�. NAST�PNEGO DNIA nastr�j Bjarnadra poprawi� si� cokolwiek, wi�c Agnarr w�lizgn�� si� cichaczem do sali. Omal nie p�ka� z niecierpliwo�ci. Ca�kiem nonszalancko, korzystaj�c z podpowiedzi Skuggiego, wezwa� Skotvopna. �ywio�ak p�on�� jasnym, przejrzystym p�omieniem. W niczym nie przypomina� ponurych, czerwonych kul ognistych przywo�ywanych przez meistariego. Ch�tnie pozwala� si� kszta�towa� wedle woli ch�opaka, od pot�nych b�yskawicowych uderze� a� po deszcze drobnych p�on�cych strza�ek. Gdy Agnarr wyczerpa� skromny zapas znanych sobie polece�, Skotvopn pos�usznie unosi� si� ja�niej�c� kolumn� nad piecykiem, dop�ki m�odzieniec go nie odes�a�. Nie mia�y miejsca �adne podst�pne eksplozje ani ataki, �adne zab��kane iskry nie wypala�y dziur w szacie lub brodzie mistrza. Agnarr z trudem opanowywa� ch�� wznoszenia okrzyk�w i podskakiwania w miejscu z rado�ci. Zachowywa� si� skromnie i z godno�ci�, pomimo �e pozostali uczniowie gapili si� w podziwie, a Bjarnadr pohukiwa� i zaciera� r�ce z zadowolenia. Twarz Hrify przypomina�a na�adowan� rozczarowaniem chmur� gradow�. Najwyra�niej przeczuwa�, �e wkr�tce nieuchronnie spadnie na jak�e ma�o znacz�ce drugie miejsce po Agnarrze. M�ODY CZARODZIEJ p�awi� si� w promieniach aprobaty mistrza i z zachwytem przyjmowa� wszelkie dodatkowe rady, jakich udziela� on tak wyr�niaj�cemu si� uczniowi. Czemu� dot�d nie odkry� przyjemno�ci p�yn�cych z bycia faworyzowanym studentem? Obecna satysfakcja dalece przewy�sza�a z�o�liw� rado�� czerpan� z p�atania psikus�w. Pewnego wieczoru zosta� wcze�niej zwolniony z lekcji w nagrod� za �wietne wyniki. Wr�ci� wi�c do swojej wie�y, by wyprosi� od Skuggiego kilka bardziej zaawansowanych zakl��, gdy czujne uszy chowa�ca wychwyci�y turkot k� i stukot kopyt zbli�aj�cych si� do Bjarnadrshol. Kocur wskoczy� na parapet okna i w�szy� w nocnym powietrzu. Futro zje�y�o mu si� jak grzebie� od uszu do ko�ca ogona. - Za mn�, szybko! - sykn��. Jego oczy za�wieci�y z nag�a. - Przysi�gnij, �e zrobisz dok�adnie tak, jak ci powiem! Do tej pory Agnarr nauczy� si� ju� nie kwestionowa� polece� Skuggiego. - Przysi�gam - mrukn��. Zastanowi� si� przy tym, kto tu w�a�ciwie kim rz�dzi, ucze� chowa�cem, czy na odwr�t. Niezauwa�eni przemkn�li do g��wnej sali, gdzie Bjarnadr wita� go�cia, wielce znakomitego czarodzieja Godvildra, kt�ry kilka razy do roku odwiedza� szko��. By� on s�awny i bardzo pot�ny, lecz r�wnie� �yczliwy dla zwyczajnych uczni�w. Do ka�dego z nich zwraca� si� zawsze po imieniu i obdarowywa� smako�ykami. Agnarr ustawi� si� na ko�cu kolejki. �linka mu ciek�a. W szkole nigdy nie dostawali ciastek, a te by�y nadziewane owocami i ocieka�y s�odkim syropem. Odebra� swoje, a wtedy Skuggi przewin�� mu si� wok� kostek. Miaucza� prosz�co, ale jego pan wyra�nie s�ysza� s�owa: - Rzu� mu je w twarz! Gdyby� odgryz� bodaj k�s, za�niesz twardo na dwa dni! Agnarr czu� si� okropnie, ale cisn�� ciastkiem w dobrotliwego czarodzieja. Wszystkim obecnym zapar�o dech z przera�enia. Bjarnadr zgromi� go w�ciek�ym spojrzeniem, a z uszu zacz�� s�czy� mu si� dym. - To nasz Agnarr - przeprasza� sztywno. - Przechodzi w�a�nie trudny okres. Obawiam si�, �e b�dzie z nim jeszcze gorzej. - Uni�s� znacz�co jedn� nadpalon� brew. - Nie wiem, co mnie napad�o - rzek� s�abo m�odzieniec. - Czasami moja moc robi si� taka wielka, �e trudno mi nad ni� zapanowa�. Godvildr przyjrza� mu si� �agodnie i strzepn�� okruchy z podbr�dka. - Nic nie szkodzi - rzek� poczciwie. - Ja te� kiedy� by�em m�ody. Psoty zdarzaj� si� w�wczas jako rzecz naturalna. Przy stole kocur jak zwykle przycupn�� pod blatem na kolanach Agnarra i zr�cznym pazurem �ci�ga� dla siebie z talerza wybrane k�ski. - Skuggi! - mrucza� ch�opak. - Rujnujesz mi ca�e �ycie tymi psikusami! Nie zmuszaj mnie, �ebym zmalowa� co� wi�cej! - Cii! - odpar� chowaniec. - Zapowiada si� ciekawie. R�b tylko, co ci ka��, a nic z�ego si� nie stanie. Przysi�g�e�, �e b�dziesz pos�uszny. - Musia�em chyba zwariowa� - warkn�� Agnarr. - Czemu mam obra�a� biednego starego Godvildra? Przyniesiono z kuchni dzban miodu. - Agnarrze! - sykn�� kocur. - Nie pozw�l go pi� Bjarnadrowi! Jest zatruty! �le skierowane zakl�cie przywo�uj�ce wyrwa�o czarodziejowi kubek z d�oni i rozla�o jego zawarto�� na szat�. Meistari obdarzy� ucznia p�on�cym spojrzeniem. Jego wargi poruszy�y si�, ale Skuggi pospiesznie podpowiedzia� Agnarrowi w�a�ciwe s�owa, kt�re odwr�ci�y zakl�cie, cokolwiek mia�o ono spowodowa�. Uwolniona energia trafi�a w stoj�cy przed Godvildrem p�misek pieczonego ptactwa, kt�re buchn�o p�omieniem i zw�gli�o si�. - Ten tw�j Agnarr to m�odzian pe�en temperamentu - zauwa�y� Godvildr z pob�a�liwym �miechem. Si�gn��, by nala� drugi kubek miodu. Skuggi szepn��, jego pan wypowiedzia� zakl�cie i z dzbana posypa� si� strumyczek drobnego piasku. W sali zapanowa�a ci�ka cisza. Wszyscy wpatrywali si� w Agnarra. Uczniowie z przera�eniem i zachwytem, Bjarnadr za� z gniewem. Godvildr tylko u�miechn�� si� smutno i potrz�sn�� g�ow�. - Musi jako� si� wy�adowa� - rzek�. Zawo�ano o nowy dzban, ale ten mi�d chowaniec pozwoli� nalewa� i pi�. Zgodnie z zapowiedzi� kota pozostali uczniowie zapadli w sen zaraz po tym, jak zjedli na deser otrzymane ciastka. Tylko Agnarr i Skuggi pozostali w towarzystwie dw�ch czarodziej�w, kt�rzy rozsiedli si� przy ogniu, by w spokoju wypali� fajki. Godvildr opar� o �cian� lask�, kt�ra by�a pokryta rze�bionymi runami i zwie�czona rubinow� kul�. - Wyno� si� do ��ka, Agnarze - rozkaza� Bjarnadr. - I koniecznie zabierz ze sob� tego n�dznego kocura. Zamierzam rozprawi� si� z wami jutro. - Chyba zostan� jeszcze troch� - rzek� Agnarr i siad� na sto�ku naprzeciw Godvildra. Skuggi przycupn�� obok, nie spuszczaj�c czujnego oka z obu czarodziej�w. - Pozw�l ch�opcu zosta� - powiedzia� Godvildr z rozbawieniem. - Podoba mi si� jego nieposkromiony duch. By� mo�e napotka�e� r�wnego sobie, Bjarnadrze. - To da si� �atwo naprawi� - burkn�� meistari. Podwin�� r�kawy i wyj�� z sakiewki u pasa d�ug� fajk�. - Jutro, za pomoc� leszczynowej r�zgi. - Pi�kny kot - ci�gn�� Godvildr. Poda� Bjarnadrowi w�asny kapciuch. - Kiedy� te� mia�em takiego. By� z niego �wietny kompan, lecz bardzo �le sko�czy�. Obawiam si�, �e kotom cz�sto si� to zdarza. Spr�buj tych li�ci, Bjarnadrze. Najlepsze, jakie mog� ci si� trafi�. Skuggi rozmrucza� si� g�o�no i otar� podbr�dek o zaci�ni�te pi�ci ch�opaka. - Fajka - burkn��. - Pozb�d� si� jej. Agnarr pos�usznie spali� fajk�, zanim Bjarnadr zd��y� poci�gn�� bodaj odrobin� dymu. Osmali� przy tym twarz czarodzieja i obsypa� mu odzienie pal�cymi si� skrami i gor�cymi okruchami gliny. Bjarnadr poderwa� si� z nieartyku�owanym rykiem w�ciek�o�ci i gwa�townie strzepn�� z siebie szcz�tki ukochanej fajki. Agnarr zrozumia�, �e jego los zosta� przypiecz�towany. Mia� w�a�nie umkn�� ratuj�c �ycie, gdy potkn�� si� o Skuggiego i rozci�gn�� si� jak d�ugi. - Dobra robota, kocurze! - Bjarnadr chwyci� ch�opaka za ko�nierz i potrz�sa� nim gwa�townie, a Skuggi wrzeszcza�. - Mam ci�, Agnarze! Nie b�dziesz ju� wyczynia� psikus�w! - Teraz, Agnarze! - krzykn�� chowaniec. Podskoczy�, by odtr�ci� lask� Godvildra poza zasi�g r�ki jej w�a�ciciela. Dono�ny wrzask powiedzia� Agnarrowi wszystko. Z przera�enia zapar�o mu dech. Odwr�ci� si�, by stawi� czo�o Godvildrowi. Odezwa� si� pot�nym g�osem z g��bin swojej mocy: - Fara af stad, birtu! Wiem, �e twoje imi� brzmi Mort Trupo�erca! Rozkazuj� ci teraz przybra� prawdziw� posta�! Pe�en cierpliwo�ci u�miech Godvildra przemieni� si� w kwa�ny grymas. Buchn�� dym i powia�o lodowatym zimnem. Posta� starego czarodzieja rozp�yn�a si�, ujawniaj�c Morta Trupo�erc� w postrz�pionej czarnej szacie, obwieszonego amuletami i symbolami profesji nekromanty. Uchyli� si�, op�dzaj�c przed niewidzialnymi strza�kami mocy, kt�re wyzwoli�o zakl�cie Agnarra. Nie spuszcza� oka z Bjarnadra i jego ucznia, a jednocze�nie usi�owa� odnale�� lask�. - Przekl�ty kocur! - Parska� z w�ciek�o�ci, gdy strza�ki ��dli�y go w tysi�cach miejsc jednocze�nie. Pr�bowa� namaca� lask�, lecz Skuggi skoczy� i odturla� j� na bok. - Niech ci� szlag, Bjarnadrze! - Gott kvold, zjadaczu draug�w! - rykn�� Agnarr. Mort ze straszliwym wrzaskiem stan�� w p�omieniach. Bjarnadr dopiero teraz wykrzykiwa� s�owa zakl�cia. Wzni�s� w�asn� lask� i porazi� Morta z tak� si��, �e cisn�� nim o �cian�. Czarnoksi�nik rzuca� si� konwulsyjnie i kurczy�, a� wreszcie rozp�yn�� si� w ka�u�� czarnej mazi. Pozosta�y po nim tylko p�aszcz, laska i amulety. Jednym z nich by�o pasmo w�os�w Agnarra, przewi�zane barwnymi ni�mi. Bjarnadr ostro�nie uni�s� magiczne przedmioty ko�cem laski i pchn�� je do ognia, gdzie sp�on�y pryskaj�c w�ciekle iskrami. - Taki jest wi�c koniec kosmyka twoich w�os�w - burkn�� meistari szorstko. - My�la�em, �e to kolejny z twoich wybryk�w, a� zrobi�o si� niemal za p�no na obron�. Uratowa�e� mnie; mog�em sta� si� kolejnym trofeum Morta. A mo�e to te� by� przypadek? Agnarr wzruszy� ramionami. Wci�� zasycha�o mu w gardle, gdy spogl�da� na ka�u�� pozosta�� po Morcie Trupo�ercy. Chowaniec przycupn�� u jego st�p. Strzeg� go pilnie, cho� zielone oczy mru�y�y si� do drzemki. - Skuggi powiedzia� mi, co robi�. To on was uratowa�, meistari. Mort przys�a� go tu, by wam szkodzi�, ale pozna�em jego prawdziwe imi� i opanowa�em go. W pewnym sensie. Bjarnadr zamruga� oczami i parskn��. Pod warstw� sadzy pojawi� si� szeroki u�miech. U�cisn�� przyja�nie rami� ch�opaka. - C�, pewnie tak. Skoro powiadasz, �e jest twoim chowa�cem, zrobi� wszystko, �eby w to uwierzy�. Zdumiewa mnie, �e przejrza�e� czar Morta, a ja nie. Od pocz�tku jednak wiedzia�em, �e zrobi� z ciebie prawdziwego czarodzieja; wystarczy odrobina wysi�ku i cierpliwo�ci. Nigdy w ciebie nie w�tpi�em, ch�opcze, ani na chwil�. Och, mo�e raz czy dwa. S�dz�, �e ju� czas, by� przeszed� do bardziej interesuj�cych zakl�� i przeprowadzi� si� do w�asnych pokoi, z dala od tych pospolitych, g�upio paplaj�cych t�pak�w. I oczywi�cie mo�esz dostawa� z kuchni, co tylko zechcesz. Widz�, �e w najbli�szym czasie b�dzie potrzebny mi asystent. Zdolny m�odzieniec, obdarzony wielkim talentem magicznym. Ale stawiam jeden warunek: �adnych wi�cej tajemniczych wypadk�w. Agnarr zerkn�� na Skuggiego, kt�ry mrugn�� okiem i powiedzia�: - Co? Chcia�by nam zepsu� zabaw�? Ch�opak zmarszczy� brwi i rzek� stanowczo: - Oczywi�cie. Teraz ju� panuj� nad swoimi umiej�tno�ciami. Odt�d �adnych wypadk�w, meistari. Nie macie wi�c nic przeciwko Skuggiemu? - Oczywi�cie, �e nie, m�j ch�opcze! Tw�j kot jest wsz�dzie mile widziany! - oznajmi� czarodziej. Pochyli� si�, by poklepa� kocura po grzbiecie niczym psa. Ten nieprzemy�lany gest przyp�aci� pot�nym kichni�ciem. - Mo�e uda mu si� czego� dokona� w sprawie myszy grasuj�cych w spi�arni. A teraz chod�, musimy powa�nie porozmawia� o twojej przysz�o�ci, skoro w�a�nie awansowa�e� z ucznia na asystenta. AGNARR wkr�tce zaj�� godn� zazdro�ci pozycj� asystenta mistrza. Na tym wysokim stanowisku do jego obowi�zk�w nale�a�o wyznaczanie os�b do wykonywania codziennych, �mudnych zaj�� (jego to naturalnie nie dotyczy�o), wynajdywanie sposob�w sprawdzania umiej�tno�ci uczni�w, rozdzielanie kar dla leniwych, zasiadanie przy posi�kach po prawicy meistariego oraz inne ca�kiem przyjemne zaj�cia. Dzi�ki swoim umiej�tno�ciom o niebo przewy�szy� Hrif�, kt�rego �ycie zmieni�o si� w nieustaj�ce pasmo rozczarowa� i gryz�cej zawi�ci. Skuggi nigdy ju� nie doradza� m�odemu czarodziejowi, by rzuca� ciastkiem w twarz Godvildra. Jego c�tki i pr��ki oddali�y si� od siebie jeszcze bardziej, przez co zapisany runami brzuch sta� si� kompletnie nieczytelny. Prze�o�y�a Izabela Miksza ELIZABETH H. BOYER Pisarka ameryka�ska, wyda�a jedena�cie powie�ci w cyklu Alfar w latach 1980-1995, pocz�wszy od "The Sword and the Satchel", a sko�czywszy na "Keeper of Cats". S� to przygodowe, lekkie czytad�a high fantasy typu quest, dziej�ce si� w �wiecie elf�w �wiat�a i elf�w ciemno�ci, zbudowanym z element�w mitologii i folkloru Skandynawii. W Polsce mogli�my pozna� tylko jedno z jej nielicznych opowiada� - "Dziedzictwo martwo urodzonej" (1989, w antologii pod red. Andre Norton "Czworo ze �wiata Czarownic"). Opowiadanie "Jeden wielki K�opot" pochodzi z antologii Andre Norton i Martina H. Greenberga "Catfantastic" (DAW Books 1989). MSN