4654

Szczegóły
Tytuł 4654
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4654 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4654 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4654 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Konrad T. Lewandowski Ksin Drapie�ca Wersj� elektroniczn� przygotowa� Bogusz Koczaski. 1. Wlokun Przed wiekami, gdy rozrzucone wybuchem magiczne iskry Onego pada�y na ludzi, zwierz�ta i martwe cia�a, ta jedna upad�a na cmentarz. By�a niczym ziarno rzucone na zaorane pole, kt�re natychmiast zaj�a dla siebie. Pierwszy b�ysk �wiadomo�ci przenikn�� wn�trza grob�w i uzna� Je za swoj� dziedzin�. Nie jedno cia�o, lecz wszystkie grzebane tu od pokole�. Przemiana nast�powa�a powoli, ale za to na znacznym obszarze. Pierwsze oznaki dostrzegli grabarze. Ko�ci odgrzebywane podczas kopania nowych grob�w tkwi�y w ziemi dziwnie mocno, jakby trzyma�y je niewidzialne wi�zy. Zdawa�y si� nawet porusza� To, co nazwano z�udzeniem, wkr�tce zmieni�o si� w pewno��. Szybko rozesz�a si� wie�� o nadnaturalnej sile skrytej w g��bi cmentarnej ziemi. Zaprzestano kopania grob�w i wezwano kap�ana.Zakl�cia egzorcyzm�w sprawi�y b�l.To, co do tej pory by�o jedynie �wiadomo�ci� niepewnie wczepion� w materi� tego �wiata, szarpn�o si� konwulsyjnie i uderzy�o na odlew w �r�d�o cierpienia. Na oczach oniemia�ego ze zgrozy t�umu g�owa recytuj�cego kap�ana odgi�a si� do ty�u, szarpni�ta nag�ym skurczem mi�ni. Wi�zad�a ko�ci okaza�y si� za s�abe i kark p�k� z ostrym trzaskiem. �wi�tca skona� w p� s�owa, lecz emanuj�ca z g��bi ziemi si�a odgina�a go coraz bardziej nie pozwalaj�c upa��. Za moment kr�gos�up z�ama� si� jeszcze na wysoko�ci piersi, potem krzy�a. Dopiero potem zwini�ty w przera�aj�cy precel kap�an osun�� si� na muraw�, ale moc Onego wci�gn�a go w ziemi� na g��boko�� jednej pi�dzi. Na wi�cej zabrak�o si�y, jednak�e i to wystarczy�o, by wierni rozpierzchli si� z krzykiem. Nikt nie o�mieli� si� tkn�� zw�ok egzorcysty, a wkr�tce po tym wydarzeniu okolica opustosza�a. Ludzie odeszli tam, gdzie cmentarze nie by�y miejscami narodzin. Teraz ju� nic nie przeszkadza�o dope�ni� si� Przemianie. Kilku mag�w, kt�rzy przybyli tu by �ledzi� ten nieznany im dot�d proces, rozbi�o swe namioty w bezpiecznej, jak mniemali, odleg�o�ci. Ka�dej nocy czynili coraz to nowe obserwacje. Pewnego ranka spostrzegli, i� na terenie cmentarza usch�y wszystkie drzewa i z��k�a trawa. Potem zacz�a drga� ziemia. Stopniowo owe wibracje nabra�y regularno�ci oddechu. FFina�u magowie nie zobaczyli, ale wzi�li w nim udzia�. W nocy, zaraz po zako�czeniu Przemiany, wszyscy jak jeden m�� wyszli z namiot�w i pozbawili si� �ycia w�asnymi r�kami, �ami�c sobie karki lub rozrywaj�c paznokciami t�tnice szyjne. Potem ich trupy jak uwi�zane do niewidzialnych lin powleczone zosta�y na cmentarz, kt�ry nie by� ju� cmentarzem, a raczej o�ywionym pobojowiskiem. Wszystkie szcz�tki wypchni�te z grob�w na powierzchni� kr��y�y w kilku spiralnych kr�gach, niczym wiruj�ce na wietrze li�cie. By�y w�r�d nich rozk�adaj�ce si� zw�oki �wi�tcy-egzorcysty, a kiedy dotar�y stygn�ce cia�a mag�w w k��bowisku zacz�� rysowa� si� �ad. Oblepione ziemi� ko�ci ruszy�y w jednym kierunku, zlewaj�c si� w klekocz�cy strumie� i unosz�c naj�wie�sze zw�oki. Niebawem ten upiorny potok dotar� do cmentarnego muru, spi�trzy� si� na nim, przela� i pop�yn�� dalej, znikaj�c w otch�ani nocy. Nie odczuwa� wp�ywu czasu i nie wiedzia�, �e miejsce, kt�re uczyni� swoim rewirem nazywano G�rami Pustymi. Czu� jedynie przymus w�dr�wki, wi�c kr��y� pomi�dzy szczytami, przelewa� si� przez doliny i polowa�. Ka�da napotkana ludzka obecno�� budzi�a jego g��d, zatem nie zwlekaj�c przy��cza� j� do swego orszaku. Nie zastanawia� si� nad sensem swego istnienia, po prostu trwa�, karmi� si� i r�s�. Nie potrzebowa� imienia i by�o mu g��boko oboj�tne, i� ci, kt�rzy mieli okazj� popatrze� na� z naprawd� bezpiecznej odleg�o�ci nazwali go Wlokunem. Dla ludzi mija�y wieki, lecz dla niego by�a to ci�gle tera�niejszo��. By� mo�e spostrzeg�by istnienie przemijania, gdyby liczy� swoje ofiary, jednak nie robi� tego. Ludzkie ko�ci starte w proch i kurz podczas wleczenia po ska�ach stale zast�powa� nowymi. Przez te stulecia zna� tylko dwa uczucia: spok�j i g��d. Po raz pierwszy zdziwienie ogarn�o go wtedy, gdy napotkana ludzka obecno�� nie zareagowa�a na wys�any ku niej impuls woli. Ponowi� rozkaz, ale i tym razem bez rezultatu. Zdumiony Wlokun pope�z� na spotkanie swego przeznaczenia. Mag mia� wytatuowan� na piersiach sylwetk� paj�ka i nie zwa�a� na zbli�aj�cego si� demona, cho� doskonale wiedzia� o jego istnieniu. Mag-Paj�k, specjalista od czarodziejskich sieci, mia� na g�owie znacznie wa�niejsze zadania. G�ry Puste nie sta�y si� pustymi tylko dlatego, �e grasowa�y tam Wlokuny i inne upiory. Na dobr� spraw� nawet istot nadnaturalnych nie egzystowa�o w G�rach Pustych wiele. Pospolite potwory wykluwaj�ce si� z trup�w ska�onych nienawi�ci� zape�nia�y lasy rozci�gaj�ce si� bardziej na p�noc. Szczeg�ln� cech� G�r Pustych by�a rozchwiana magia. Upadek Onego do�wiadczy� ten obszar wyj�tkowo dotkliwie. Magiczna tkanka rzeczywisto�ci, rozdarta uderzeniem, nigdy ju� nie zdo�a�a si� zrosn�� i odzyska� jednorodno�ci. Zakl�cia oddzia�ywa�y tutaj zbyt mocno lub za s�abo. Artefakty stawa�y si� niestabilne, wykazuj�c sk�onno�� do nag�ego, wybuchowego wyzwolenia zawartej w nich mocy pod wp�ywem najl�ejszej wibracji struktur nadrzeczywistych. Nawet najprostsze amulety dzia�a�y na opak, doprowadzaj�c cz�sto do �mierci w�a�cicieli. Oczywi�cie �mia�k�w pragn�cych wydrze� G�rom Pustym ich tajemnice nigdy nie brakowa�o. To dzi�ki licznym magom-badaczom, samotnym gwarkom, poszukiwaczom skarb�w i w�drownym filozofom Wlokuny by�y zawsze syte i nie musia�y spe�za� w doliny ronijskiego przedg�rza. Wlokun sun�cy na spotkanie Maga-Paj�ka, cho� zaskoczony pocz�tkowym oporem, nadal jednak nie oczekiwa�, �e dalszy bieg wypadk�w wykroczy poza odwieczn� rutyn�. Aczkolwiek m�g�by to przewidzie�, gdyby rozwa�y� wszelkie przes�anki. Natura Wlokuna by�a jednak natur� �ywio�u, dlatego mimo posiadania pewnych przejaw�w �wiadomo�ci post�pi� on teraz jak �lepy �ywio�. Mag-Paj�k sta� wyprostowany, za nim le�a�o pi�� tworz�cych p�kole artefakt�w: miedziany miecz, czaszka strzygi, malachitowy ostros�up, przypominaj�cy krzak wielki samorodek srebra i �eliwny pos��ek brzemiennej kobiety. Mag wpatrywa� si� we wznosz�c� si� przed nim granitow� ska�� i w pewnej chwili bezg�o�nie poruszy� ustami. Od szczytu ska�y odprys� k�s kamienia. Artefakty za�wieci�y jaskrawo, ka�dy �wiat�em odpowiadaj�cym jego naturalnej barwie. Mag wykona� szybki gest d�oni� i gigantyczne, lecz niewidzialne d�uto wyry�o w skale g��bok�, d�ug� na trzydzie�ci krok�w bruzd�. D�ugo trwa�y przygotowania i wiele wysi�ku kosztowa�o Maga-Paj�ka zdobycie i dostarczenie tu kompletu artefakt�w. Teraz jednak m�g� wreszcie przyst�pi� do magicznego przedsi�wzi�cia o jakim jeszcze nie s�ysza� �wiat. Zamiarem Maga-Paj�ka by�o na�o�enie na Puste G�ry gigantycznej sieci, kt�ra zwi��e i u�adzi poszarpan� magiczn� tkank� tych okolic. Teraz powstawa�a rzecz najwa�niejsza. Ska�a rze�biona uderzeniami kolejnych zakl�� mia�a pos�u�y� jako kotwica i w�ze� czar�w poskramiaj�cych nadnaturalne moce. Pierwszy z nich w�a�nie zacz�� dzia�a�. Nagle szarpni�cie wprawi�o w dr�enie ska��-kotwic� i otaczaj�cy j� grunt. Gwa�towny, metaliczny brz�k, jakby grub� stalow� strun� napi�to do granic wytrzyma�o�ci, odbi� si� echem od szczyt�w. Wi�zka czar�w nie posiadaj�cych grubo�ci ani szeroko�ci, a tylko d�ugo��, przemkn�a przez tysi�ce mil grani i dolin G�r Pustych a� do Oceanu Po�udniowego. Wlokun odczu� dotkliwe, parz�ce smagni�cie, jakby uderzono go rozpalonym do bia�o�ci �elaznym batem. Jeden z artefakt�w Maga-Paj�ka - miedziany miecz - zacz�� rozpada� si� w oczach, po�erany przez zielon� paryn�, kt�rej ruchliwy ko�uch poch�on�� czerwony metal z furi� wyg�odnia�ego drapie�nika. Gdy druga magiczna lina zwi�za�a nadnaturalne przestrzenie, ze ska�y-kotwicy miast gruzu zacz�y sypa� si� skry. Czaszka strzygi rozpad�a si� na kawa�ki niczym rozdeptana niewidzialnym butem. Mag- Paj�k wykonuj�c ramionami jakby p�ywackie ruchy wykrzykiwa� zakl�cia z niewiarygodn� szybko�ci�. W k�cikach ust mia� pian�, sk�ra twarzy sta�a si� sucha i ��ta jak u starca. Trzecie szarpni�cie spowodowa�o trz�sienie ziemi. Kotwic� pokry� l�d. Malachitowy ostros�up sczernia� i rozpad� si� w proch. Sterta ludzkich ko�ci pchanych niewidzialn� si�� przesypa�a si� przez grzbiet pag�rka kilkadziesi�t krok�w za plecami maga. Potem z przenikliwym wizgiem przestrze� nad Pustymi G�rami przeszy�o co�, jakby gigantyczny be�t wystrzelony z monstrualnej kuszy. Srebro zamieni�o si� w z�oto. Rozedrgan� ska�� oplot�a paj�czyna b��kitnych b�yskawic. Niebo nad g�rami przybra�o amarantow� barw�, a chmury zacz�y rozci�ga� si� w bia�e smugi. Gdy Wlokun w ca�o�ci pokona� wzniesienie oddzielaj�ce go od Maga-Paj�ka, brzemienna kobieta z �elaza powi�a homunkulusa. Rzeczywisto�� j�cza�a i dr�a�a jak rzucona o ziemi� harfa. 2. Dzienne widmo Poblad�y b�azen wynurzy� si� z g��bi izby tortur, chwyci� kurczowo kamienn� framug�, poruszy� ustami jak ryba, po czym wywr�ciwszy oczy bia�kami do g�ry pad� zemdlony na progu. - C�, ekscelencjo - Redren zwr�ci� si� do siedz�cego po swej lewicy ambasadora Cesarstwa Archipelagu Po�udniowego. -Wrodzonego dowcipu to m�j trefni� mo�e i nie ma, ale jego talent mimiczny jest, jak wida�, bez zarzutu. Szlachetny Rgbar nie zd��y� udzieli� dyplomatycznej odpowiedzi, gdy� w tym momencie w izbie tortur eksplodowa� potworny ryk b�lu i ambasador musia� skoncentrowa� si� na zachowaniu kamiennej twarzy. Nie by�o to proste. �w smag�y, wykwintny Po�udniowiec z�o�y� listy uwierzytelniaj�ce zaledwie trzy tygodnie temu i dopiero pierwszy raz uczestniczy� w rozrywkach Redrena Szalonego. - Maesiro! - wrzasn�� w�adca Suminoru, przekrzykuj�c dudni�ce w lochach echo krzyku skaza�ca. D�ugow�osy muzyk potrz�sn�� g�ow� i uderzy� w klawiatur� klawesynu. Szalony akord finezyjnie spl�t� si� z kolejnym skowytem torturowanego cz�owieka, wywo�uj�c szmer podziwu dworzan zgromadzonych za fotelami kr�la i ambasadora. Chwil� p�niej nast�pny wrzask uton�� wewn�trz kunsztownej gamy, niczym robak w z�ocistej �ywicy. Kat metodycznie kontynuowa� swe dzie�o, a artysta przy klawesynie pewnie dotrzymywa� mu kroku. Z wr�cz nadnaturaln� intuicj� muzyk bezb��dnie odgadywa� kolejne czynno�ci znajduj�cego si� za �cian� mistrza Jakuba. Ka�dy szloch, j�k, a nawet wycie traconego czarownika by�o puentowane harmonijnym akordem lub uzupe�niane grup� d�wi�k�w tak, �e w lochach rozbrzmiewa�a muzyka r�wnie straszna, co doskona�a. S�uchacze trwali zawieszeni w p� drogi mi�dzy groz� a zachwytem. Tu d�ugie, bia�e palce muzyka �miga�y po klawiaturze klawesynu, wprowadzaj�c struny w gor�czkowy tan na granicy zerwania, tam z�bate obc�gi i pi�y rwa�y mi�nie, powoli druzgota�y ko�ci, otwiera�y stawy - wszystko zgodnie z odwieczn�, zapisan� w Ksi�dze Prawa procedur� zadawania �mierci na m�kach. Ksin obserwowa� przez chwil� b�azna, kt�ry ockn�� si� zaraz po rozpocz�ciu koncertu, odpe�z� na czworakach w odleg�y k�t i tam zwymiotowa�. Nie zauwa�y� tego nikt poza koto�akiem. Wszyscy, zas�uchani, ze �ci�ni�tymi gard�ami �ledzili konwulsyjne podrygi mistrza klawesynu. Melodia zatacza�a w�a�nie kolejne, demoniczne rondo. Genialnie dobrane d�wi�ki stwarza�y z�udzenie, �e torturowany �piewa... Ksin przymkn�� oczy. Redren, trzeba mu to przyzna�, rzadko skazywa� kogo� na tak okropn� �mier�, ale je�eli ju�, to korzystaj�c z okazji urz�dza� nie byle jakie przedstawienie. Tak by�o i tym razem. Pojmany w Katimie p�atny czarnoksi�nik-morderca okaza� si� prawdziwym darem losu, gdy� w ostatnich dniach zasz�a konieczno�� niewielkiego �rozmi�kczenia" nowego ambasadora Cesarstwa Archipelagu Po�udniowego. S�dz�c po minie dostojnego Rgbara, koncert robi� na nim w�a�ciwe wra�enie i w jutrzejszych rozmowach dotycz�cych statusu portu i miasta Kemr, powinien zosta� odnotowany znacz�cy post�p. Polityka nie by�a zatem �r�d�em niepokoju Ksina - koto�aka w s�u�bie kr�la Redrena III. By�o to co� innego... Nigdy dot�d nie zdarzy�o si�, by zawi�d� go zmys� Obecno�ci. Tymczasem ju� od dw�ch dni Ksin mia� wra�enie, i� odczuwa blisko�� innej istoty demonicznej, lecz nie potrafi� okre�li� kierunku ani odleg�o�ci. Co� wok� niego kr��y�o, ale r�wnie dobrze mog�o znajdowa� si� krok za nim, jak i hen za miejskimi murami. Doprowadza�o go to do sza�u. Nadworny mag - Rodmin - poproszony o pomoc, zamkn�� si� w swej pracowni i nie pokazywa� od kilkunastu godzin. Ka�� zbli�a�a si� w�a�nie do momentu, w kt�rym wyzwolona przez mistrza Jakuba fala b�lu mia�a ostatecznie unicestwi� umys� skaza�ca, a �elazny t�ok machiny tortur rozgnie�� jego czarne serce, jak opiewa�a sentencja wyroku. Muzyk przy klawesynie r�wnie� przygotowa� si� do fina�u. By stworzy� poz�r uspokojenia przed ostatecznym wybuchem sza�u zignorowa� j�ki torturowanego i doby� z instrumentu monotonn� wibracj�, jakby podawa� rytm czterem osi�kom, pomocnikom mistrza Jakuba, nap�dzaj�cym g��wne ko�o zamachowe machiny m�ki, kt�rej miarowy �oskot by� stale obecny w tle. S�uchacze czekali. Brz�k struny i �omot maszynerii pocz�y narasta�. W �lad za nimi pod sklepienie wzbi� si� ostatni wrzask skaza�ca. D�wi�ki zawirowa�y eksploduj�c echem. - Czas nadszed�! � sykn�� klawesynista. D�ugie w�osy unios�y si� i zata�czy�y na jego g�owie jak p�omienie. Z instrumentu buchn�o b��kitne �wiat�o. Dla Ksina nagle melodia i uporczywe wra�enie Obecno�ci sta�y si� jednym. Spostrzeg�, �e klawisze zapadaj� si� w g��b klawesynu, nim jeszcze dotkn�y ich palce artysty. - To czarownik! - krzykn�� do towarzysz�cych mu gwardzist�w. - Bra� go! Na to by�o ju� za p�no. �o�nierze zd��yli tylko os�oni� kr�la i ambasadora. Muzyk znik�, jakby go nigdy nie by�o, a rozerwany magicznym wybuchem klawesyn rozrzuci� po ca�ej sali kawa�ki roz�arzonych do czerwono�ci strun. Dworzan ogarn�a panika. Wrzeszcz�c i piszcz�c st�oczyli si� na prowadz�cych na g�r� schodach. Wir b��kitnego �wiat�a zmieni� barw� na fioletow� i przenikn�� kamienn� �cian� wpadaj�c do izby tortur. - Strze� Jakuba! - krzykn�� Redren do Ksina. Koto�ak bez namys�u wbieg� do katowni. Jaka� cz�� machiny tortur, chyba imad�o goleniowe, oderwane od reszty omal nie rozwali�o mu g�owy, przelatuj�c o palec od skroni. W nast�pnej chwili magiczna si�a rzuci�a Ksinem o �cian�. Kto� za to zap�aci g�ow�..., pomy�la� i desperacko szarpn�� si� w bok, bo w�a�nie prosto na niego polecia� �elazny kosz pe�en roz�arzonych w�gli. Feeria czerwonych bry�ek osypa�a si� po �cianie, cudem omijaj�c koto�aka. Zap�on�y jakie� szmaty. Nad katowskim sto�em i cz�ciowo zdemolowan� maszyneri� wirowa� s�up ludzkich strz�p�w, sk�panych w fioletowej po�wiacie. Wyzwolona w lochu magiczna moc uwolni�a skaza�ca, wyrywaj�c po prostu jego cia�o z obejm, szcz�k i kajdan. Po tym wszystkim trudno by�o domy�li� si�, �e to, co unosi�o si� nad sto�em by�o kiedy� cz�owiekiem. Ale kszta�t nie mia� znaczenia, w�a�nie dope�nia�a si� demoniczna Przemiana. Moc Onego przesyca�a organiczne resztki, tworz�c upiora zwanego Szcz�tnikiem. Ksin, wypatruj�c mistrza Jakuba, zrobi� nieopatrznie jeden krok do przodu i znalaz� si� w zasi�gu magicznego wiru. Niekontrolowana Przemiana spad�a na� pod postaci� potwornego b�lu. R�ce zamieni�y si� w szpony. W nag�ym paroksyzmie cierpienia uderzy� nimi we w�asne piersi, rozrywaj�c stalowy napier�nik jak papier. Potem co� sprawi�o, �e wskoczy� na st�. Wiedzia�, i� powinien spr�bowa� zabi� Szcz�tnika, ale zamiast tego zacz�� z nim ta�czy�... Chwil� p�niej wszystko usta�o i zgas�o. Koto�ak straci� r�wnowag� i zlecia� ze sto�u, padaj�c na posadzk� obok mistrza Jakuba. Kr�lewski kat zamruga� oczami. Od momentu, gdy Ksin znalaz� si� w izbie tortur, min�o nie wi�cej ni� sze�� uderze� serca. Koto�ak szybko usiad�. - Nic ci nie jest, mistrzu? - zapyta�. -Nie... -Jakub z roztargnieniem potrz�sn�� g�ow�. Podeszli pomocnicy i pomogli im wsta�. Nie da�o si� dostrzec, czy magiczny kataklizm wywar) na tych czterech nie domytych osi�kachjakiekolwiek wra�enie. C�, na katowskich pacho�k�w zawsze wybierano osobnik�w o nieco ograniczonej wra�liwo�ci. -Trzy �ruby urwa� - oznajmi� najstarszy z nich, maj�c najwyra�niej na my�li straconego czarownika. - Pies po nim je�dzi�! Ale my b�dziem naprawia�... - Bierzcie si� do roboty! - uci�� narzekania mistrz Jakub. - Do rana nam zejdzie - zacz�� biadoli� drugi. - Do��! - kat opar� si� o �cian� i zapatrzy� gdzie� przed siebie. Ksin przygl�da� mu si� uwa�nie. - Powinienem by� zatka� mu g�b�... - mrukn�� Jakub, ni to do siebie, ni to do koto�aka. - Bodaj to! - Na Reha! - w progu stan�� Redren. - Gdzie �e� tego muzyka wynalaz�? - zwr�ci� si� do Ksina. - To tak sprawdzasz ludzi, kt�rych sprowadzasz mi na dw�r?! Ty si�, kocie nasienie, ciesz, �e Jakub, jak widz�, ca�y i zdrowy! Nie darowa�bym, gdyby� mi najlepszego kata zmarnowa�. No, gadaj! - Panie, ten klawesynista mia� list polecaj�cy od samego ambasadora Rgbara - odpar� Ksin. - Co?! To dopiero mi o tym m�wisz?! - Panie, mia�em zamiar dok�adniej sprawdzi� tego cz�owieka... - Jakiego cz�owieka?! - warkn�� Redren. - Teraz to nawet ja wiem, �e to by�o dzienne widmo. Ty powiniene� by� wyczu� je wcze�niej! Zamiast tego, da�e� si� omami� jak g�upi! - Czu�em co�, tylko nie wiedzia�em gdzie... - Trzeba by�o przynajmniej powiedzie� mi o li�cie. Rgbar wspomina� przed koncertem, �e nie zna tego muzyka. - Wybacz panie - Ksin spu�ci� g�ow�. Redren popatrzy� na� krytycznym wzrokiem. - Nie do��, �e spartoli� robot�, to jeszcze chodzi w rozche�stanym pancerzu... - stwierdzi� bez �ladu weso�o�ci. -Jako dow�dca stra�y zawiod�e� po raz pierwszy i ostatni. Pami�taj o tym! Mo�esz sobie by� koto�akiem, ale masz mie� wi�cej szcz�cia od rozumu, albo w najgorszym razie odwrotnie! - kr�l odwr�ci� si� na pi�cie i wyszed� z izby tortur. Mag Rodmin pokr�ci� g�ow� ze wsp�czuciem i wznowi� spacer pa�acowym kru�gankiem. - Wi�c nie czyta�e� Bestiariusza mnicha Anafazego? - Nie - przyzna� ponuro Ksin, ruszaj�c za magiem. - Jest tam wzmianka m�wi�ca, �e rozproszone wra�enie Obecno�ci to jedna z cech dziennego widma. - Nie mog�e� mi tego powiedzie� od razu?! - wybuchn�� koto�ak. - Chcia�em si� upewni� i nale�ycie przygotowa�. Nie s�dzi�em, �e widmo ujawni si� tak szybko, wybacz. -Ale ten list... -zacz�� Ksin. - Lepiej nie pokazuj go ambasadorowi, bo uzna to za jak�� perfidn� gr�. List jest bez w�tpienia autentyczny, ale czcigodny Rgbar nie ma z nim nic wsp�lnego. - Nie rozumiem. - Dzienne widmo to materializacja pragnie� tworz�cego je maga. Najwa�niejsz� umiej�tno�ci� tej istoty jest zdolno�� realizacji marze�. Chcia�e� mie� list polecaj�cy, wi�c Ono stworzy�o go dla ciebie... - A niech to! - Dzienne widma s� niezwykle trudne do wywo�ania, a na dodatek bardzo kapry�ne. Wykazuj� siln� sk�onno�� do dominowania nad swoim stw�rc� - m�wi� dalej Rodmin. � To sprawia, �e tworzone s� bardzo rzadko, bo nawet najpot�niejsi magowie boj� si� samych siebie... - Ale ten si� odwa�y� - mrukn�� Ksin. - To by� po�ledni czarownik, kt�remu zabrak�o wyobra�ni. Dlatego w�a�nie sko�czy� tak marnie. -Jednak widmo spe�ni�o jakie� jego �yczenie... -stwierdzi� koto�ak.-Jakie? - Umo�liwi�o mu rzucenie niezwykle silnej kl�twy, tak pot�nej, �e w mojej pracowni sp�on�o kilka pospolitych amulet�w ochronnych. - Zniszczone zosta�y te� wszystkie magiczne zabezpieczenia izby tortur - doda� Ksin. - Wi�c to by�a kl�twa... - zawiesi� g�os. - Nawet Kamienie z P�nocnych Moczar? - zdumia� si� mag. - Nie�le... Cho� w sumie mo�na si� by�o tego spodziewa� - doda� ciszej. Nie wypowiedziane pytanie zawis�o w powietrzu. - Zosta�y po nich tylko dziury w �cianach i czarny py�... - rzek� koto�ak, staraj�c si� odwlec chwil� okrutnej prawdy. - Powiedz, kto? - przerwa� mu Rodmin. - Kto pad� ofiar� kl�twy? - Mistrz Jakub - Ksin odwr�ci� g�ow�. - Tylko on w momencie ujawnienia si� widma by� w zasi�gu wzroku i g�osu skaza�ca. - Szcz�cie w nieszcz�ciu, �e to nie kr�l, ani ambasador. - Dla mnie niewielka r�nica - stwierdzi� koto�ak. - Redren jeszcze nie wie wszystkiego, ale chwila, w kt�rej si� dowie, b�dzie te� ostatni� chwil� mojej s�u�by na tym dworze. - Czy kr�l s�dzi, �e to by�y tylko ma�e, nie zaplanowane, magiczne fajerwerki? - spyta� Rodmin. - Bez gro�nych nast�pstw? -Chyba tak... - Wi�c postaraj si� nie wyprowadza� go z b��du. Mistrz Jakub to co� wi�cej ni� byle oprawca. M�wi� o nim, �e nawet �wie�ego trupa potrafi zmusi� do odczuwania b�lu. Jest fanatykiem Prawa, pochodzi ze szlachetnego rodu, pisze wiersze i, prawdopodobnie, w imi� sprawiedliwo�ci u�ywa Czystej Magii. Bez niego pa�acowi spiskowcy mieliby trzy razy mniej skrupu��w. -Wiem o tym - westchn�� ci�ko Ksin. - Na dodatek Redren zwyczajnie go lubi. - Bo ju� kilka razy zdarzy�o si�, i� Jakub odm�wi� wykonania wyroku wydanego przez przekupnych s�dzi�w. Ten kat jest chyba jedynym cz�owiekiem, kt�ry powa�nie traktuje prawa tego kraju i kr�l o tym wie. - A ja, przez kilka g�upich niedopatrze� doprowadzi�em do tego, �e za kilka dni lub godzin mistrza Jakuba rozszarpie jaki� demon - zako�czy� kwa�no Ksin. - Je�li do tego dojdzie, b�dzie to koniec twej b�yskotliwej kariery na kr�lewskim dworze. Po zaledwie trzech miesi�cach od nominacji na kapitana gwardii, szkoda... - Co mog� zrobi�? - By� przy Jakubie we w�a�ciwej chwili i rozprawi� si� z tym, co przyjdzie go zabi�. Fach t�piciela nie jest ci przecie� obcy. -To prawda, ale jak mam walczy� ze Szcz�mikiem? Ju� pr�bowa�em... - Nauczysz si� kilku zakl��, niezbyt trudnych. Szcz�tniki to demony, kt�re tylko cz�ciowo egzystuj� w naszym �wiecie. Trzymaj� je tutaj szcz�tki tego, co kiedy� by�o ich cia�em. Dlatego do�� �atwo jest zepchn�� je z powrotem do sfery Onego. - Mam u�ywa� zakl��? -Zakl��, k�amstw, prawdy, intryg, przebieg�o�ci, wszystkiego co pozwoli ci prze�y� na dworze. Na twoim stanowisku nie ma miejsca na partactwo i pope�nianie b��d�w! Za�o�� si�, �e gdyby� dok�adniej przes�uchiwa� �wiadk�w, a nie zadowoli� si� szybkim pojmaniem tego czarownika, na pewno us�ysza�by� to i owo o jakim� tajemniczym wsp�lniku. W ten spos�b wpad�by� na trop dziennego widma i, by� mo�e, nie wpu�ci�by� go tak �atwo do pa�acu. Pope�ni�e� mn�stwo b��d�w, mo�ci koto�aku! - Redren chcia�, by koncert przygotowa� najszybciej, jak to mo�liwe... - �adne t�umaczenie nie zmieni tego, �e zawiod�e� kr�la, mistrza Jakuba, a tak�e Hanti�j� i siebie. -Mianuj�c mnie kapitanem Redren powiedzia�, �e jakby co, to powinienem spa�� na cztery �apy... - Radz� ci, zr�b to jak najszybciej! - Nie kapitanie, dzi�kuj� za trosk�, lecz nie mog� przyj�� twojej opieki - mistrz Jakub wr�ci� do wertowania le��cej na stole ksi�gi. Mieszkanie Naczelnego Kata Suminoru w niczym nie przypomina�o typowej siedziby miejskiego oprawcy, b�d�cej zwykle skrzy�owaniem pracowni czarnoksi�nika z zapleczem apteki. Mistrz Jakub nie dorabia� sobie wyrobem magicznych ingrediencji, ani udzielaniem porad medycznych ludziom z gminu. Nie mieszka� te� w suterenie, lecz w s�onecznym apartamencie na pierwszym pi�trze po�udniowego skrzyd�a kr�lewskiego pa�acu. Pok�j, w kt�rym si� znajdowali, przywodzi� na my�l gabinet uczonego badacza ksi�g. Zdenerwowany Ksin przest�pi� z nogi na nog�. - Mistrzu, z powodu mego niedopatrzenia grozi ci �miertelne niebezpiecze�stwo. Zechciej, prosz�, raz jeszcze rozwa�y� moj� propozycj�. Jakub odsun�� ksi�g� i zamkn�� ka�amarz. Wsta� od sto�u. - Drogi kapitanie - rzek�. - Nie �ywi� do ciebie najmniejszej urazy, ani te� o nic ci� nie obwiniam. To by�a wy��cznie moja wina. - Nie rozumiem - stwierdzi� zdumiony Ksin. Mistrz Jakub za�o�y� r�ce na plecy i podszed� do okna. -Wed�ug Prawa - zacz�� -jedynym sprawc� cierpienia, b�lu i strachu jest tylko i wy��cznie przest�pca. Kat sprawia, �e odwr�cony zostaje bieg zdarze� i b�l wraz z l�kiem wracaj� od ofiary do zbrodniarza, kt�ry pierwej uczyni� si� ich �r�d�em. To s�uszna i sprawiedliwa zale�no��, za� s�dzia i zalecenia Prawa okre�laj� jej miar�. - Do czego zmierzasz, mistrzu? - spyta� koto�ak. - Z zasady tej wynika i to, i� skazaniec winien by� pozostawiony sam na sam ze swym cierpieniem, czyli �e jego usta powinny by� zatkane. Ja na �yczenie naszego kr�la, kt�ry pragn�� s�ysze� krzyki przest�pcy, sprzeciwi�em si� duchowi Prawa i nie za�o�y�em knebla. By�o to r�wnie� sprzeczne z zasadami bezpiecze�stwa, jakie nale�y przedsi�wzi�� podczas tracenia czarnoksi�nik�w Z pe�n� �wiadomo�ci� zgodzi�em si� na to pierwsze i zlekcewa�y�em drugie. Ty, kapitanie, zarzucasz sobie tylko kilka drobnych, nieumy�lnych b��d�w, moje przewiny s� znacznie ci�sze, zatem to ja ponosz� pe�n� odpowiedzialno�� za wczorajsze zaj�cie. - Chcesz wi�c mistrzu biernie czeka� na sw�j los?! -wybuchn�� Ksin. - Tego nie powiedzia�em, kapitanie. Stwierdzam tylko, i� ten nieszcz�sny przypadek z kl�tw� konaj�cego czarownika to wy��cznie moja sprawa i sam stawi� jej czo�o. -Ale� mistrzu, chyba nie zdajesz sobie sprawy... - Ogl�da�em szcz�tki kilku szacownych przedstawicieli cechu katowskiego, kt�rym zdarzy�o si� pope�ni� podobn� nierozwag� - odpar� spokojnie Jakub. - Na tej podstawie twierdz�, �e znane mi s� wszelkie aspekty niebezpiecze�stwa, w jakim si� znalaz�em. Koto�ak milcza� chwil�, nie wiedz�c co odpowiedzie�. - Mistrzu - postanowi� spr�bowa� ostatniego argumentu - wydaje mi si�, �e traktujesz t� spraw� nazbyt honorowo... - Kapitanie - przerwa� mu stanowczo kat -jestem szlachcicem, kt�ry po g��bokich rozwa�aniach podj�� si� wykonywania rzemios�a nies�usznie uznawanego za nierycerskie. Innymi s�owy: nadal obowi�zuj� mnie zasady kodeksu honorowego, lecz to jeszcze nie wszystko. Pomy�l tylko, kapitanie, jak cz�owiek, pozbawiaj�cy �ycia bezbronnych ludzi, zadaj�cy im niewyobra�alne cierpienia, mo�e by� godny tego, by samemu istnie�? Jak kto� czyni�cy co� takiego, mo�e odnajdowa� cz�owiecze�stwo w samym sobie, we w�asnych oczach? Jest tylko jeden spos�b. Cz�owiek �w musi kierowa� si� zasadami stokro� twardszymi od przyj�tych w�r�d szlachetnie urodzonych. Najmniejsze uchybienie wobec Prawdy i Sprawiedliwo�ci natychmiast uczyni�oby ze mnie �a�osnego rze�nika. Dlatego dobrowolnie wyrzek�em si� rodziny, dlatego �yj� w samotno�ci i dlatego zawsze prosto w oczy spogl�dam upiorom wyl�gaj�cym si� z cia� straconych przest�pc�w. �ycz� ci, mo�ci kapitanie, by� r�wnie� i ty nazwa� s�owami zasady, kt�re niechybnie w sobie nosisz. Nie w�tpi� w to, gdy� bez nich by�by� tylko besti� niezdoln� do �ycia mi�dzy lud�mi. Prosz� kapitanie, nie gniewaj si�, i� wspominam, �e nie jeste� cz�owiekiem. To tylko stwierdzenie faktu, a nie obelga, niech mnie Reh uchowa! - Ale� sk�d�e, nie czuj� si� obra�ony... - wyb�ka� sko�owany koto�ak. Do pe�ni Ksi�yca pozosta�o p�torej godziny. Ksin miota� si� po pracowni Rodmina, niczym tygrys w klatce. - Kompletnie mnie zagada�! - piekli� si�, chodz�c od sto�u do szafy na ingrediencje i z powrotem. - S�dz�c po twojej minie domy�lam si�, �e argumenty mistrza Jakuba by�y logiczne... - Na moc Onego! Znam setki sposob�w pope�nienia samob�jstwa, a �aden z nich nie wymaga logicznego my�lenia! Rodmin zwin�� pergamin, kt�rego i tak nie by� w stanie uwa�nie czyta�. - Boisz si� o Jakuba czy o w�asn� sk�r�? - zapyta� spokojnie. - Nie mog� znie�� bezczynno�ci! - Przyjacielu, zupe�nie ci� nie poznaj�. Od waszej rozmowy min�y ju� cztery dni. To do�� czasu, aby och�on��. - Wr�cz przeciwnie! Z dnia na dzie� ta sprawa niepokoi mnie coraz bardziej. Im d�u�ej o tym my�l�... - Mo�e usi�d� wreszcie! - nie wytrzyma� Rodmin. - Skoro mistrz Jakub prosi� ci�, by� si� w to nie miesza�, b�d� �askaw spe�ni� jego wol�. - Ostatnim razem m�wi�e� co innego! - Nie wiedzia�em, �e kat potrafi radzi� sobie z demonami. - Rzeczywi�cie! - prychn�� Ksin. - Mistrz Jakub bywa nocami w W�wozie Niepogrzebanych, a na ka�d� tak� wypraw� zabiera ze sob� top�r o srebrnym ostrzu... - Kaza�e� go �ledzi�? - zdumia� si� mag. - Owszem. Dzi�ki temu wiem, �e dzi� wieczorem wybiera si� tam po raz kolejny. Pojad� za nim! - Po co? Przecie� to ju� nie twoja sprawa. - Sam mi radzi�e�. - Zmieni�em zdanie. Nie mieszaj si� do tego. -ARedren? - Ksin, o co ci w�a�ciwie chodzi? - Musz� tam i��! - Musisz? Cia�em Ksina wstrz�sn�� nag�y paroksyzm. - To chyba Przemiana... - wydysza� ci�ko - przed czasem... Musz� szybciej... - ruszy� w kierunku drzwi. W spojrzeniu Rodmina nie by�o ju� irytacji, lecz czujno��. - Dlaczego w�a�ciwie przyszed�e� do mnie? -Wydawa�o mi si�... - koto�ak z�apa� oddech - �e powiniene� wiedzie�. - Przemiana nie ma prawa zacz�� si� przed pe�ni� - rzek� mag surowo. - Zosta� chwil�, musz� co� sprawdzi�... - Nie mog� - drzwi ju� by�y otwarte. - Nie mam czasu - dobieg�o z korytarza. Rodmin sta� przez chwil� zdumiony i zdezorientowany. - Nie, to niemo�liwe - wyszepta� w ko�cu i podszed� do szafy z magicznymi przyborami. Otworzy� j�, wyj�� i ustawi� na stole niedu�y, srebrny kocio�ek z p�ask� pokrywk�. Po namy�le wsypa� do naczynia sze�� uncji drobno zmielonych ko�ci sprawiedliwie straconych zbrodniarzy. Wyszepta� zakl�cie uaktywniaj�ce i na�o�y� pokrywk�. Po chwili z kocio�ka dobieg� szmer podobny do d�wi�ku wydawanego przez piasek przesypuj�cy si� we wn�trzu klepsydry. Mag ostro�nie odkorkowa� flakon zawieraj�cy z�by morderc�w, kt�rym uda�o si� unikn�� kary i zmarli �mierci� naturaln�. Kilkana�cie po��k�ych k��w i siekaczy wysypa� na wierzch srebrnej pokrywki kocio�ka. Reakcja magiczna by�a natychmiastowa: z�by odpychane przez srebro i zawarto�� naczynia pocz�y wibrowa� i podskakiwa�. W pracowni rozleg� si� gor�czkowy klekot i brz�k. Rodmin odszed� na moment i mru��c oczy wyci�gn�� z szuflady jeden z talizman�w zniszczonych podczas wypadku w katowni. Trzymaj�c go za �a�cuszek zawiesi� zm�tnia�y, p�kni�ty kryszta� nad drgaj�cymi z�bami. Wypowiedzia� drugie zakl�cie i zada� w my�lach pytanie. Z�by u�o�y�y si� w run�. Mag zblad�, powt�rzy� zakl�cie g�o�niej i zada� nast�pne pytanie. Z�by odpowiedzia�y tworz�c symbol �taniec �mierci". Rodmin odskoczy� gwa�townie od sto�u. Desperackim ruchem wykona� gest przecinaj�cy zadzierzgni�ty czar. W tej samej chwili poczu� zapach palonego drewna. Wisz�cy nad drzwiami do komnaty g��wny chroni�cy pracowni� amulet a� �wieci� rozpalony do czerwono�ci. Drewno nadpro�a dymi�o i sycza�o. jeszcze chwila, a... Kr�lewski mag otar� zimny pot, kt�ry obficie zrosi� mu czo�o. - Stra�! - krzykn��, ile tchu w piersiach. - Do mnie!!! Natychmiast!!! Z izby tortur dobiega�y odg�osy siorbania i mlaskania. Pomocnicy mistrza Jakuba jedli w�a�nie kolacj�. Mag Rodmin stan�� przed wej�ciem i nie przest�puj�c progu przez chwil� nas�uchiwa�. Twarz mia� �ci�gni�t�, skupion�. - Hej, wy tam! - zawo�a� g�o�no. Odpowiedzia�o mu dono�ne bekni�cie. - Czego? - zapyta� jaki� podpity bas. - Chod�cie no tutaj! - rozkaza� Rodmin. W drzwiach pojawi� si� jeden z oprawc�w w przepoconej koszuli. - O! - st�kn��. - Magik Rodmin... jaki zasz... - Wi�cej szacunku, chamie, bo sko�czysz w ch�rze eunuch�w! - Co wasza magiczno�� rozka�e! - katowski pacho�ek wyprostowa� si� szybko, odruchowo zas�aniaj�c d�oni� krocze. Z ty�u pojawi�y si� dwie nast�pne zaczerwienione, opas�e g�by. Mag cofn�� si� dwa kroki. -Wyjd�cie wszyscy - poleci�. Czterech ospa�ych osi�k�w pospiesznie wysz�o do obszernego przedsionka, znacznie wi�kszego od samej izby tortur. - Za chwil� przyprowadz� tu skaza�ca, kt�ry z rozkazu kr�la ma by� natychmiast wzi�ty na m�ki - oznajmi� Rodmin. - Ale mistrza nie ma - zaoponowa� najstarszy, �ysy oprawca. - Co, nie poradzicie sobie? Tylko dzieci nauczy� umiecie? Pomocnicy popatrzyli po sobie. - Poradzim, nie poradzim - odpar� najstarszy - ale jak si� nasz mistrz dowie... On ma na rozumie pokr�cone, a my s� ubogie kr�lewskie poddane... - Po sztuce z�ota na �eb! - uci�� dyskusj� Rodmin. -Wasza mi�o�ciwo��, dajcie no nam tego huncwota! Zaraz mu, pies po nim je�dzi�, sprawiedliwo�� zrobimy! - Dobrze � warkn�� Rodmin � sta�cie pod �cian�, zaraz go przyprowadz�. Do przedsionka wbieg�o sze�ciu gwardzist�w z kuszami gotowymi do strza�u. Stan�li naprzeciw oprawc�w. Na schodach prowadz�cych na g�r� rozleg� si� tupot i kilka przekle�stw. - I czego g�upku we mnie mierzysz! - wrzasn�� najstarszy pomocnik do jednego z �o�nierzy. - Odwr�� t� kusz�! - Teraz � powiedzia� mag. Warkn�y zwalniane ci�ciwy. T�pe uderzenia be�t�w, trzask rozdzieranego mi�sa. Wycie mordowanych oprawc�w przesz�o momentalnie w nieludzki ryk. Cia�a katowskich pomocnik�w wr�cz eksplodowa�y, uwalniaj�c ukryte w nich bestie. Pod �cian� przedsionka rozszala�o si� k��bowisko k��w, szpon�w i powykr�canych ko�czyn. Demoniczny wrzask zmrozi� szpik w ko�ciach �o�nierzy. Wystrzelone be�ty mia�y srebrne groty. Jeden z potwor�w, nie trafiony w serce, wymachuj�c �apami rzuci� si� na �o�nierzy, ale w�a�nie na t� okoliczno�� Rodmin zabra� ze sob� dw�ch dodatkowych strzelc�w... Wbiegaj�cy do lochu kusznicy szyli w wij�ce si� pod �cian� upiory. Rodmin podszed� do stoj�cego u podn�a schod�w bladego jak chusta setnika, zast�pcy Ksina. - Czy teraz ju� mo�esz sobie wyobrazi�, panie oficerze, do czego dosz�oby w pa�acu po wschodzie Ksi�yca w pe�ni? - zapyta� mag, gdy ucich�y odg�osy nadnaturalnej agonii. Dow�dca gwardzist�w tylko prze�kn�� �lin�. �o�nierze stoj�cy nad martwymi potworami, powczepianymi w siebie z�bami i pazurami, wymieniali szeptem kr�tkie uwagi. - Dlaczego oni nie staj� si� zn�w lud�mi? - zapyta� oficer patrz�c na nieruchome cia�a. - Przecie� ju� nie �yj�... - Le�� zbyt blisko �r�d�a uroku - Rodmin wskaza� na ciemne wej�cie do izby tortur. - Niech nikt nie wchodzi tam pod �adnym pozorem! Trzeba wezwa� kap�an�w, by odprawili egzorcyzmy Ja tu ju� swoje zrobi�em... -A co z naszym kapitanem i mistrzem Jakubem? - odezwa� si� setnik. Mag nie odpowiedzia�. W�w�z Niepogrzebanych zawsze cuchn�� padlin�. Prawo odbiera�o straconym przest�pcom przywilej posiadania grobu, w zamian przeznaczaj�c im kube� gaszonego wapna. Jednak w przeciwie�stwie do kr�lewskich s�dzi�w, miejscowi grabarze nie uwa�ali, by martwym zbrodniarzom cokolwiek si� nale�a�o. Wapno znika�o od pokole�, sprzedawane dyskretnie po przyst�pnej cenie wszystkim potrzebuj�cym w Katimie i okolicy. Ograniczaj�cy si� do jednorazowego ochlapania zw�ok grabarze sk�din�d s�usznie zak�adali, �e im mniej wapna zmarnuje si� w W�wozie, tym mniejsza szansa, i� jakikolwiek urz�dnik zdo�a tam wej�� i wykry� zaniedbania... Z pewno�ci� za� nikt nie wszed�by do W�wozu Niepogrzebanych noc�, podczas pe�ni Ksi�yca. Obecno�� �ywego cz�owieka w tym miejscu i czasie mog�a, mimo stara� kap�an�w zabezpieczaj�cych zw�oki przed Przemian�, doprowadzi� do nieobliczalnych oddzia�ywa� pomi�dzy ska�onym nienawi�ci� cia�em a moc� Onego. Jedynym wyj�tkiem by� mistrz Jakub, kt�ry zgodnie ze swymi przekonaniami regularnie przybywa� do W�wozu, by dobi� to, co usi�owa�o si� tam wyl�gn��. Wi�kszo�� kat�w, �yj�cych w ci�g�ym strachu przed swymi klientami i zabezpieczaj�cych si� przed nimi na wszelkie sposoby, uwa�a�a takie post�powanie za objaw ob��kania. Ich zdaniem brat cechowy Jakub ju� od dawna nie powinien �y�... Kr�lewski kat szed� powoli, st�paj�c po grubej, wielowiekowej warstwie kredy i zetla�ych ko�ci. W W�wozie Niepogrzebanych nie ros�o nic, wyj�wszy zniekszta�cone Onokrzewy i �wiec�ce grzyby. Blask tych ostatnich t�umi�o jednak �wiat�o Ksi�yca. Szarometaliczne cienie otacza�y bry�y cuchn�cej czerni. Obszary smrodu tworzy�y niewidzialne �ciany i kolumny. Mistrz Jakub nie zwa�a� na to. Srebrny top�r w jego d�oni wydawa� si� �wieci� w blasku Ksi�yca, ale nie o�wietla� niczego. Za trzecim zakr�tem W�wozu wznosi�a si� sztuczna ska�a, powsta�a ze sterty ko�ci i czaszek spojonych skamienia�� zapraw�. By� to znak orientacyjny. Nieliczne szcz�tki straconego czarnoksi�nika, kt�rych nie porwa� ze sob� magiczny wir, z�o�ono kilkana�cie krok�w od tego miejsca. Mistrz Jakub opar� si� plecami o ponury monolit i czeka�. Uczucie rozpoczynaj�cej si� Przemiany znik�o, gdy Ksin opu�ci� kr�lewski pa�ac. Przed wej�ciem do W�wozu Niepogrzebanych koto�ak zasta� tylko konia mistrza Jakuba. W noce takie jak ta grabarze siedzieli w domach i modlili si�, by sztaby zabezpieczaj�ce drzwi i okiennice nie okaza�y si� za s�abe. Ksin uwi�za� swojego wierzchowca razem ze zwierz�ciem Jakuba, po czym zrzuci� ubranie i oddali� si�, by nie sp�oszy� koni. Fala �aru i ksi�ycowej po�wiaty ogarn�a go od razu po wej�ciu do W�wozu. Krew zamieni�a si� we wrz�tek, a umys� wype�ni�a mieszanina b�lu i osobliwej s�odyczy... Ko�ci zatrzeszcza�y. Jakub odwr�ci� si�, szybko unosz�c top�r. Oczy kata napotka�y pa�aj�ce, zielone �lepia koto�aka. P�ludzka bestia, podpieraj�c si� przednimi �apami, post�pi�a dwa kroki wychodz�c z cienia. - Kapitan Ksin? - spyta� Jakub zni�onym g�osem. Koto�ak nie zareagowa�. Kiedy po chwili zn�w zacz�� i��, w jego ruchach da�o si� dostrzec narastaj�c� sztywno��. Spojrzenie zsun�o si� z postaci mistrza Jakuba i skierowa�o gdzie� w bok. Nad resztkami cia�a straconego czarnoksi�nika zawis� Szcz�tnik. Co� w rodzaju bezkszta�tnej, srebrzystej paj�czyny ��czy�o fragmenty zw�ok, kt�re uleg�y Przemianie. Bezoka g�owa chwia�a si�, jakby za chwil� mia�a upa�� na ziemi�. Wydawa�o si�, �e jeden silniejszy powiew wiatru wystarczy, by rozerwa� t� istot� na kawa�ki, ale by�o to mylne wra�enie. Szcz�tniki mog�y, gdy zechcia�y, kruszy� kamienie i wyrywa� drzewa. - N�dzna istoto, buntuj�ca si� przeciw sprawiedliwo�ci - przem�wi� mistrz Jakub ignoruj�c Ksina. - Niech srebro i si�a zakl�� na zawsze poskromi� tw� z�o�� - wzni�s� r�k�, by wykona� magiczny gest i w nast�pnej chwili run�� na ziemi� uderzony kosmatym �bem. Oczy koto�aka p�on�y teraz upiornym, fioletowym �wiat�em... Ksin walczy� z przemo�nym pragnieniem rozerwania kata na strz�py. Od lat nie odczuwa� czego� takiego! Przebudzone, demoniczne instynkty zn�w bra�y w posiadanie jego wol�. Mia� pe�n� �wiadomo�� wydarze�, ale stopniowo traci� w�adz� nad swoim cia�em. - Kapitanie! - bardziej zdumiony ni� wystraszony mistrz Jakub uderzy� koto�aka p�azem topora. Dotyk srebra zapiek� �ywym ogniem. Ju� od dawna ten metal nie sprawi� Ksinowi b�lu. Nie wiedzia�, co si� z nim dzia�o... - Kapitanie, to urok! Zwalcz go! - krzykn�� Jakub. - Potrafisz to! Kiedy� ju� to zrobi�e�! Te s�owa zapewne przewa�y�yby szal�, gdyby nie Szcz�mik, kt�ry bezszelestnie sp�yn�� na koto�aka, oplataj�c go sw� niematerialn� sieci�. Kawa�ki trupa mocno przylgn�y do Ksina. Do mnie, zaszemra�o w jego umy�le. Ta�cz! W�wozem Niepogrzebanych wstrz�sn�� ryk, a potem zawodzenie zdzicza�ego koto�aka. Zakrzywione pazury uderzy�y w stylisko topora, wyrywaj�c bro� z r�ki kata. Mistrz Jakub rzuci� si� do ucieczki. Nie mia�by najmniejszych szans, gdyby goni�cej go bestii nie pl�ta�y si� nogi. To jednak odwleka�o moment rozerwania ofiary najwy�ej o kilkana�cie uderze� serca... Mistrz Jakub nie zmarnowa� tego czasu. Biegn�c si�gn�� za pazuch�, wydoby� niewielk� piszcza�k� i zagwizda� przenikliwie. Odpowiedzia�y mu r�wnoczesny skowyt i chichot dobiegaj�ce z g��bi W�wozu. Nowy potw�r wy�oni� si� z mroku i pop�dzi� �ladem gnaj�cego konwulsyjnymi zrywami koto�aka. Demon id�cy na pomoc Jakubowi wygl�da� najpierw jak k��b ciemno�ci przetykanej pasmami p�cienia, potem okaza� si� dwug�owym wilko�akiem. -Wybacz kapitanie, ale nie da�e� mi wyboru - wydysza� Jakub. - Odwo�aj go! - krzykn�� Rodmin rzucaj�c czym� w kierunku Ksina. Zaskoczony kat wpad� na maga. Ogromny s�up czerwonego ognia wytrysn�� tu� przed koto�akiem, kt�ry si�� bezw�adu przewali� si� przez jego �rodek. - Odwo�aj go! - powt�rzy� Rodmin padaj�c. - Natychmiast! - uderzenie o ziemi� odebra�o mu dech. Magiczne p�omienie strawi�y Szcz�tnika. Demon rozpad� si� na kilkana�cie p�on�cych fragment�w, kt�re rozsypa�y si� wachlarzem po dnie W�wozu. Koto�ak przekozio�kowa� przez �eb wzbijaj�c chmur� wapiennego py�u i leg� nieruchomo. Dwug�owy wilko�ak ryj�c pazurami w chrz�szcz�cym pod�o�u desperacko wyhamowa� tu� przed dogasaj�cym, szkar�atnym kr�giem. Obie paszcze rozwar�y si� na ca�� szeroko��, jakby nabieraj�c tchu... Mistrz Jakub usi�uj�c z�agodzi� upadek trafi� �okciem w jak�� ko�� i ca�e prawe rami� sparali�owa� mu ob��ka�czy b�l. Mimo to zdo�a� lew� r�k� unie�� piszcza�k� do ust i da� um�wiony sygna�. Dwie pary rozjarzonych ��tych �lepi przygas�y wyra�nie. Wilko�ak p�ynnie zawr�ci� i potruchta� w ciemno��. Po chwili znikn�� z oczu. Rodmin ju� si� podni�s� i teraz wyci�gn�� r�k� pomagaj�c wsta� katu. Mistrz Jakub spojrza� mu w oczy. - To m�j brat - powiedzia� nie pytany. - Tylko tak... - Zajmijmy si� lepiej Ksinem - przerwa� mu mag. Wszyscy trzej doczekali �witu przy ma�ym ognisku, kilkaset krok�w od wylotu W�wozu Niepogrzebanych. - Gdyby nie urok, pomy�la�bym o tym, �e srebrny top�r to za ma�o, by stawi� czo�o demonowi - mrukn�� Ksin. -�e trzeba czego� jeszcze... - Ukrywam go tutaj od lat - odpar� Jakub. - Grabarze udaj�, �e go nie widz�, a ja udaj�, �e nie widz�, jak oni kradn� wapno. To dobry uk�ad. - Ale czy zgodny z Prawem? - spyta� z przek�sem Rodmin. Kat u�miechn�� si�. -Wbrew temu, co o mnie m�wi�, nie jestem �lepym wyznawc� Prawa - rzek�. - Jestem tylko cz�owiekiem... -A jak to si� sta�o? - odezwa� si� Ksin. - Czy to kl�twa? - Nie -Jakub pokr�ci� g�ow�. - Dekart urodzi� si� z dwiema g�owami i nasz ojciec uzna�, �e Przemiana to jedyny spos�b, by uchroni� go od �mierci. - Czemu w�a�nie w wilko�aka? - zagadn�� Rodmin. - S�dzili�my, �e to najwaleczniejszy z demon�w, ale wyniku dzisiejszego pojedynku, gdyby do niego dosz�o, nie by�bym pewien. S�ysza�em kapitanie, �e zabija�e� ju� wilko�aki? Ksin skin�� g�ow�. -A wszystko to za spraw� dziennego widma... - stwierdzi� mag, popadaj�c w zadum�. - Nie doceni�em tego stwora... Obym nigdy wi�cej nie pope�ni� podobnego b��du. I pomy�le�, �e uwa�a�em si� za najwi�kszego z �yj�cych adept�w magii! Wybacz Ksinie, nie mia�em prawa wytyka� ci niedba�o�ci. Sam zachowa�em si� r�wnie nierozwa�nie. - Nie m�wmy ju� o tym - stwierdzi� koto�ak. - Wygl�da na to, �e wszyscy trzej jeste�my siebie warci. -Wi�cej szcz�cia ni� rozumu - skwitowa� Jakub. - Tego w�a�nie wymaga od nas kr�l! - roze�mia� si� Ksin. - Ale... - spowa�nia� - jak to mo�liwe, mistrzu, �e urok dziennego widma ciebie si� nie ima�? Wszak nie wytrzyma�y nawet najsilniejsze talizmany! - Przecie� to takie proste... - ziewn�� Rodmin. - W nim nie ma nienawi�ci. 3. �ywio�y Dwurz�dowa, wojenna galera Cesarstwa Archipelagu Po�udniowego sun�a ostro�nie w kierunku zatoki obramowanej urwiskami ostatniego, schodz�cego w morze pasma G�r Pustych. Podoficer przy b�bnie wybija� oszcz�dnymi ruchami rytm dla wio�larzy, odpowiadaj�cy po�owie pierwszego tempa. Na morzu granica rozchwianej magii by�a wyra�nie widoczna. Kilkaset krok�w od brzegu fale za�amywa�y si� w osobliwy spos�b, znika�y lub przekszta�ca�y w wiry. Tu wida� by�o wyra�nie jak bardzo prawa natury zale�a�y od magicznej struktury rzeczywisto�ci. Galera z ka�d� chwil� zbli�a�a si� do obszaru, w kt�rym nic nie by�o normalne. -Wygl�da�o to, jakby rafy w�drowa�y po dnie... - mrukn�� kapitan Vergen, bohater bitwy pod Radaganem, zerkaj�c na stoj�cego obok maga w b��kitnej szacie. Czarownik z ca�� pewno�ci� musia� by� bratem-bli�niakiem tego, kt�ry po drugiej stronie G�r Pustych szykowa� si� w�a�nie do rozwini�cia magicznej Sieci. Jedynym r�ni�cym ich szczeg�em by� widoczny pod nie dopi�tym kaftanem wytatuowany na piersiach krab. -Trzyma� kurs - rzuci� oschle czarownik, nawet nie spogl�daj�c na kapitana. Obszar niespokojnej wody znajdowa� si� ju� w odleg�o�ci strza�u z �uku. -Je�c�w na pok�ad! - rozkaza� mag. Vergen przekaza� polecenie, po czym spojrza� za ruf�. W bezpiecznej odleg�o�ci, na powierzchni mieni�cego si� z�otymi b�yskami morza czeka�a ca�a pot�ga cesarskiej floty. Galery bojowe i holuj�ce barki z desantem oraz zaopatrzeniem, skupione jedna przy drugiej, tworzy�y pos�pne miasto. W sumie blisko dwie�cie jednostek. Po bokach nad ich bezpiecze�stwem czuwa�y �Bicze morza" - olbrzymie, dwukad�ubowe galery z trzema rz�dami wiose� po ka�dej burcie. Na pomostach ��cz�cych kad�uby w dw�ch poziomach sta�y balisty i katapulty. Od g�r dobieg� przeci�g�y, st�umiony grzmot. Sun�ce po niebie chmury zmieni�y nagle kierunek ruchu. Na pok�ad wywleczono pierwszych je�c�w. Na ten widok Mag-Krab zszed� z nadbud�wki na rufie i ruszy� na dzi�b. Kapitan Vergen w milczeniu pod��y� za nim. Przeznaczonym na ofiary nieszcz�nikom jeszcze wczoraj uwi�zano do szyj kamienie. Chodzi�o o to, by mieli czas oswoi� si� z losem i nie zak��cali zakl�� sw� desperacj� i zwierz�cym strachem. Teraz, po nocy sp�dzonej na rozmy�laniach, wszyscy ze zgaszonym wzrokiem czekali na dope�nienie si� przeznaczenia: Mag-Krab wyj�� spod szaty p�k niewielkich amulet�w wraz z rzemieniami i przywi�za� jeden do czo�a pierwszego z brzegu je�ca, potem nakre�li� palcem na jego plecach zawi�y znak i skin�� na eskort�. Czterej �o�nierze porwali poblad�ego Ronijczyka za r�ce i nogi i b�yskawicznie wyrzucili za burt�. Nawet nie krzykn��. Galera wp�yn�a na niebezpieczne wody. Chwil� p�niej za burt� wypad�a druga ofiara, potem trzecia i nast�pne. Za ich spraw� powierzchnia morza w najbli�szym s�siedztwie statku przybra�a normalny wygl�d. Gdy utopiono ju� wszystkich je�c�w, Krab nakaza� zaprzesta� wios�owania. - To stary piracki spos�b - odezwa� si� Vergen. - Nie starczy na d�ugo. - Zaiste niewiele wiesz kapitanie o magii morza - rzek� mag nie kryj�c pogardy. Vergen w milczeniu prze�kn�� zniewag�. Gdyby nie to, �e instrukcje dotycz�ce tej wyprawy otrzyma� wprost od samego cesarza, ten morski nekromanta ju� dawno zawis�by na dziobie. On - kapitan Vergen - bra� udzia� w wielu bitwach morskich i nade wszystko brzydzi� si� czarownikami, kt�rych rzemios�o polega�o na zak��caniu spokoju poleg�ych marynarzy. Poza tym wci�� brzmia�y mu w uszach przera�liwe krzyki dwunastu dziewcz�t, kt�re Krab trzyma� w jednej z przydzielonych mu kajut. - Przygotowa� platform� - rzuci� mag. Vergen skinieniem g�owy potwierdzi� rozkaz. Trzech majtk�w ruszy�o do zaimprowizowanego d�wigu, na kt�ry przerobiono wczoraj g��wny maszt galery Kilkunastu innych wydosta�o z �adowni kwadratow� platform�, szerok� na dwana�cie �okci, i u�o�y�o j� na pok�adzie. Do rog�w platformy przywi�zano opuszczone z d�wigu �a�cuchy, po czym marynarze stan�li pod burt� i chwycili liny s�u��ce do obs�ugi ca�ego urz�dzenia, - Niech zawi��� sobie oczy! - rozkaza� Krab - a reszta pod pok�ad. Nikt nie powinien tego widzie�. - Nawet ja? - sykn�� Vergen. Mag spojrza� na niego przelotnie. -Je�li uwa�asz, kapitanie, �e nic nie zdo�a zm�ci� twoich zmys��w, zosta� zatem - stwierdzi� i ruszy� w stron� rufy. Po chwili znikn�� w nadbud�wce. Vergen splun�� za burt�, a nast�pnie zaj�� si� wype�nieniem ostatniego polecenia maga. Osobi�cie sprawdzi�, czy pozostali na pok�adzie marynarze zawi�zali sobie oczy jak nale�y. T� czynno�� przerwa�y d�wi�ki fletu. Gra� Krab. W�a�nie z instrumentem w d�oniach stan�� w drzwiach, po czym wkroczy� na pok�ad. Za nekromant� wybieg� rozta�czony korow�d p�nagich dziewcz�t. Wszyscy ruszyli w kierunku le��cej na pok�adzie platformy. Vergen przez chwil� nie m�g� poj��, co w�a�ciwie mia�oby zm�ci� jego zmys�y Patrzy� z rosn�cym zainteresowaniem i nagle zabrak�o mu tchu. Zobaczy�... Tancerki nie trzyma�y si� za r�ce, jak pierwotnie os�dzi�. One nie mia�y d�oni, a kikuty r�k zro�ni�te ze sob� za spraw� czar�w sprawia�y, �e wszystkie kobiety tworzy�y jedno cia�o. G�owy o zamar�ych twarzach miota�y si� rytmicznie, powiewaj�c w�osami. Oczy patrzy�y martw� czerni� �renic lub biel� wywr�conych bia�ek. Krab, wci�� graj�c, min�� zsinia�ego kapitana i zacz�� okr��a� platform� sprawiaj�c, �e dwunastka tancerek znalaz�a si� na niej. Wtedy szybkim ruchem odj�� flet od ust i rzuci� go pomi�dzy pl�saj�ce niewolnice magii. Instrument gra� nadal. Ta muzyka i tupot bosych st�p zdawa�y si� rozsadza� g�ow� Vergena. - Do g�ry! - krzykn�� mag do nas�uchuj�cych marynarzy. Poci�gn�li ochoczo. Zatrzeszcza�y bloki i platforma zawis�a nad pok�adem. - W bok! - rami� d�wigu przesun�o si� nad burt�. Demoniczny taniec odbywa� si� teraz dziesi�� �okci nad powierzchni� morza. Krab post�pi� krok, wyj�� zza pasa sztylet i ci�� jedn� z lin. Trzymaj�cy j� majtkowie trac�c gwa�townie r�wnowag� polecieli do ty�u. Platforma przechyli�a si� i zawis�a pionowo, a woda w pot�nym, bia�ym rozbryzgu zamkn�a si� nad tancerkami i fletem. Marynarze kln�c zrywali opaski z oczu. Kapitan Vergen sta� z zaci- �ni�tymi pi�ciami jak wro�ni�ty w pok�ad. - Platform� do �adowni! - poleci� Krab i podszed� do kapitana. - Teraz patrz! � rozkaza� wskazuj�c morze. Vergen pos�usznie obr�ci� g�ow�. Rozleg� si� niewyra�ny syk i od miejsca, w kt�rym zatopiono zro�ni�te ofiary, tu� pod powierzchni� wody w kierunku l�du pomkn�o co� jak olbrzymi morski w��. Za moment, z przeciwnej strony uderzy� w morze niewidzialny gigantyczny bat. Zabrzmia� g�uchy grzmot i wyra�nie da�o si� odczu� wibracj� morskiego dna. -Zadzierzgasi� Sie�-oznajmi� mag z uniesieniem.-M�j brat tak�e zako�czy� dzie�o! Ju� nie tylko w najbli�szym s�siedztwie galery, ale jak okiem si�gn�� za�amania i wiry na powierzchni morza przybiera�y wygl�d zwyk�ych fal i ba�wan�w. Chmury nad G�rami Pustymi uk�ada�y si� w normalne ob�oki, kt�rych ruch zale�a� jedynie od kaprys�w wiatru. Rzeczywisto�� na oczach �wiadk�w godzi�a si� z natur�. Vergen odzyska� panowanie nad sob� i kiedy teraz spojrza� na Kraba w oczach kapitana pojawi� si� szczery podziw. Nekromanta odpowiedzia� cienkim u�miechem i skin�� g�ow�. - My�le czcigodny Vergenie, �e powinni�my zawiadomi� flot�. - O tak - przytakn�� skwapliwie kapitan. - Zawiesi� flag�! - zawo�a�, po czym zn�w zwr�ci� si� do maga: - Mistrzu, przyjmij wyrazy mego najszczerszego uznania. A wi�c to prawda, �e Sie� potrafi poskromi� nie tylko si�y natury; ale i ludzkie serca, my�la� Krab, patrz�c na gn�cego si� przed nim w uk�onie Vergena. Ja i