4236
Szczegóły |
Tytuł |
4236 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4236 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4236 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4236 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Piskulak
Z gwiazdozbioru oczu
Wydano w ramach �Biblioteki Poetyckiej�
Korespondencyjnego Klubu M�odych Pisarzy im.
Stanis�awa Czernika w Kielcach � Kielce 1989 r.
Spis tre�ci
Inny l�d
*** (oddzielmy ...)
Gwiazdozbi�r oczu
*** (Patrz�)
Warkocz
Czarna mi�o��
�ab�d�
�uk nieba
W stajence
Ci�arna
Dziecko w kolebce
Gwiezdny kulig
I tak bardzo chcia� razem z ojcem
Ognisko
Wielki g�az
M�j sen
Zgubiony w lesie
Nocny str�
Kolejda
Wspinaczka na urlop
G�ralska hala
G�rnik
Taternik
Zaorywka jesieni
S�owik
Gwiezdne �niwa
Drabiniaste wozy
Dni�wka
Zimny poranek
U strzechy
Mro�na g�
Zielone �wi�tki
Odpoczywaj�cy drwal
Jastrz�b
Skiba rozorana do naga
Wieczorna litania
W ogrodzie za stodo��
R�a duchowna
Pacierz
Kr�lowa kur
�wit mojego grzechu
Gwiazda zaranna
U�miech
Przej�zyczenia
Plucha
Naszyjnik z �ez
Stary cz�owiek
Morze martwych
Wigilia cmentarna
Zaduszki
KONIEC ROZDZIA�U
4
Inny l�d
Bardzo chcia�em odkry�
Inny l�d
Usadowi�em si� wygodnie
W mojej d�binie
I pop�yn��em
Fal pag�rk�w
Rozbryzgiwa�y si� o burty
D�b�w
Wiatr d��
W chmury rozpi�te na konarach
Dzi�cio� wystukiwa�
- Nic tylko ziele�
Ponura ziele�
- Kapitanie gdzie te Indie
Kraka�y z�o�liwie kruki
Wreszcie na horyzoncie
Pojawi� si� bocian
Zwiastuj�c l�d
Nieznany l�d
Podw�rka
***
Oddzielmy
Zazdro�� od mi�o�ci
I �zy od b��kitu spojrzenia
Dajmy inne znaczenie s�owu
Kt�re
By�o na pocz�tku
Gwiazdozbi�r oczu
W noc
Star� jak przed�miertne mgnienie s�o�ca
Kr�tk� jak mgnienie ogniska
Ksi�yc przycumowany do brzegu
Ko�ysze si�
Na falach kre�lonych zak�opotan� d�oni�
Czy te dwie pary podw�jnych gwiazd
Oddalone od siebie na odleg�o��
Gor�cego oddechu
Rozpalone pierwszym spojrzeniem
S�yszysz?!
To do ciebie
Przymykam oczy
***
Patrz�
W rozpi�te na sztalugach d�b�w
Niebo
Wiatr maluje
Delikatnie ga��zkami
Twoj� twarz
A� ziele� spojrzenia
Rozbryzguje si� u�miechu
I
Naprawd� nie wiem
Kto by� wpierw
Imi� czy Twoje cia�o
Warkocz
Pami�tasz?!
Przyrzek�a� mi warkocz
A teraz oddaleni od siebie
Na odleg�o��
Kt�rej nie zmierzy �aden zmys�
Tylko wiatr za oknem
Opowiada los
Twoich w�os�w
Rozrzuconych po ca�ym mitosk�onie
Zatopionych na dnie
Moich oczu
Jak owad w �ywicy nieistniej�cych drzew
Kt�rego wzburzona pami�� wyrzuci
Jak bursztyn
Czarna mi�o��
Gdy przychodzisz
Taka gwiazdooka
Wtulasz si� w poduszk�
I gdy zdejmujesz z szyi
Klejnoty z rozpalonych s�o�c
Wtedy stajesz si�
Czarn� mi�o�ci�
Nawet przeb�ysk zuchwa�ej my�li
Nie ucieknie od ciebie
Bo to �lepa mi�o��
�ab�d�
Ja wiem
Bardzo kochasz �ab�dzie
Godzinami potrafisz patrze�
Na swojego kochanka
Jak niepostrze�enie wios�uje powiekami
Nad nimi musi fruwa�
Orze�
By ostrymi skrzyd�ami podkre�li�
�ab�dzi� delikatno��
�uk nieba
I powiedz teraz sama
Kto napi�� tak
�uk nieba
Od czerwca do stycznia
I
Przeszy� nas
Strza�� dreszczu
Nawet nie zauwa�yli�my
�e przyby�a nowa istota
Z innego �wiata
Kt�r� koniecznie trzeba
Nakarmi� i przewin��
W stajence
Patrzy J�zef
Ostrym jak siekiera
Spojrzeniem
W tward� przysz�o��
Syna
Kt�rego z woli Boga
Uzna� za swojego
Maria
Trzymaj�c przy piersi
Ledwo poruszaj�c wargami
Tkni�ta nag�ym przeczuciem
Nadaje po�piesznie imi�
To jest ten kt�remu
Zawierz� serca
Milcz�ce na trwog�
Ci�arna
Och jak mi ci�arno
Pomy�la�a by chwil� odpocz��
I po�lizgn�a si� na zmro�onej jezdni
I gdy �apa�a w zdyszane piersi r�wnowag�
Z jej oczu
Wyjrza�o na chwil� przera�one
dziecko
Dziecko w kolebce
Dzieckiem w kolebce
Mo�e
�ba nie urwie hydrze
Ale zwali
Z n�g
Rodzic�w
Gwiezdny kulig
Gdy zm�czona g�owa
Bezw�adnie opada na poduszk�
Wtedy wo�a nas noc
Na miar�
Swej ciemno�ci i kwadratu odleg�o�ci
I nim nastanie ranek �
Kolejne udr�czenie
Jeszcze zd��ymy pomkn��
W gwiezdnym kuligu
Ruszy�y z kopyta
Du�e i ma�e sanie
Min�y Andromed�
Przykut� do niebosk�onu
Srebrnymi �wiekami
Trzasn�� bat
Drzewa domy wzg�rza
Uciekaj� w nieznany mig
Strzelec mru�y oko do Lwa
Ze strachu na bok cofn�� si� Rak
Wodnik nami�tnie �owi Ryby
W kometk� graj� Bli�ni�ta
Beczy wym�czony ciemno�ci� Baran
Odwa�ono dalszy los Pannie
Skorpion klaszcze kleszczami
Nawet barczysty Atlas
Poszed� smacznie spa�
A� sklepienie niebieskie
Run�o na ziemi�
I leci sobie osa leci
Ko�o Krzysiowego nosa
I cholera jeszcze wie co
�eby nareszcie usn��
I tak bardzo chcia� razem z ojcem
I tak bardzo chcia� razem z ojcem
Wyjecha� za siedem s�o�c
I za si�dme niebo
I tak bardzo chcia� razem z ojcem
Chodzi� na polowania
Na �wietlnej smyczy trzyma�
Psy Go�cze
I tak bardzo chcia� razem z ojcem
Oddzieli� jasno�� od ciemno�ci
Dobro o z�a
I jasno�� nazwa� szcz�liwym dniem
I ciemno�� nazwa� przytuln� noc�
I tak up�yn�� kolejny ranek
I nasta� kolejny wiecz�r
A ojciec ci�gle pijany jak �winia
Ognisko
Pani od polskiego
Pierwsz� zapa�k� rozpali�a ognisko
I zaraz niebo zapr�szy�o si� gwiazdami
Najpierw przyfrun�� orze�
Z lutni� w dziobie
Po nim z odm�t�w �r�dziemnoniebia�skich
Wyp�yn�� �ab�d�
I rozpali� na niebie letni tr�jk�t
Usadowili�my si�
W p�kolu srebrzystym pasem
Rozpo�cieraj�cym si� wysoko
Na sklepieniu
By znikn��
Daleko po p�nocnej stronie
Jaki Giordano Bruno
Zostanie spalony
Na stosie ironii
Za prawd� poetyck�
I zanim s�o�ce
Wysz�o z domu go�cinnych ryb
Pozosta�y po naszych odpowiedziach
Tylko krople rosy
Na powiekach
Wielki g�az
Nie opodal domu
W d�binie
Wielki g�az narzutowy
Wygl�dem przypomina�
W�az do wn�trza ziemi
Wi�kszy i silniejszy ode mnie
I zdawa� sobie nawet z tego spraw�
Zimny pot oblewa� jego granit
Gdy �opatk� do piasku
Pr�bowa�em go podwa�y�
Spr�a� si� wtedy w sobie
Gdy zm�czony osuwa�em si� na niego
S�ysza�em jego g��boki oddech
I bicie twardego serca
A� dr�a�a ziemia
W s�o�cu pob�yskiwa� ironicznie
Wtedy wpada�em w furi� zaczyna�em go kopa�
A� z�ama�em sobie ma�y palec od nogi
Nad g�ow�
Kruki
Na pi�ciolinii wysokiego napi�cia
Nuci�y z�owrog� pie��
O wielkiej �abie w koronie
I o krasnoludkach wysysaj�cych krew
Niegrzecznym dzieciom
Wreszcie zawarli�my
Przymierze i podzielili�my si� rolami
On pilnowa� wej�cia
Do moich l�k�w i t�sknot
A ja mia�em nadziej� �e istniej�
Wtedy kilkusilnych m�czyzn
Ze wsi przyjecha�o ko�mi
I zabrali go si�� pluj�c w d�onie
�e dobry piaskowiec
Na fundament pod obor�
M�j sen
Jest przejmuj�co zimno
Dr��c� r�k� pr�buje zapali�
Knot �wieczki na kredensie chce za�wieci�
Bo wy��czono pr�d elektryczny
Obok kuchenki w�glowej
Le�� r�wno pouk�adane trupy
Wzi��em jednego z nich
To by�em ja
Wi�c pola�em go benzyn�
I zabuzowa� weso�o ogie�
Taak w�a�nie ogie�
I nic w tym �nie
Nie by�oby szczeg�lnego
Gdyby nie to
Jak twierdz� ludzie ze wsi
Ogie� - - to panie
Wr�y z�odzieja
Zgubiony w lesie
Mi�dzy Zagna�skiem a Tumlinem
Jest las
Pami�tam �
Z tego powodu ze by�em ma�y
I ci�gle zgubliwy
Pewnego dnia drzewa
Jak zwykle przemierzaj�c las
W cichych trampkach
Wzd�u� i wszerz
Pogubi�y �cie�ki w�r�d bagiennej mg�y
I to tak, �e m�ode brz�zki
Zacz�y ucieka� w pop�ochu
Mi�dzy pot�ne sosny
Przewraca�y si� w ka�u�e
Buki wspina�y si� pod g�r�
By z g�ry spa�� na �eb na szyj�
Cudem nie nadepn�y
W zab��kan� min� poniemieck�
Albo nie wpad�y do zapomnianego bunkra
A przy tym bi�y mnie po twarzy
�e taki ma�y tyle narobi� zamieszania
Wreszcie postawi�y mnie
Nagle na torach kolejowych
Nie przeczuwa�em nawet �e fakt
Ten b�dzie mia� tak dalekosi�ne konsekwencje
Nocny str�
Na progu nocy
Pierwszy �yk l�ku z
Ukrytej za pazuch� ciemno�ci
Butelki
I psy zacz�y g�o�niej szczeka�
A cie� skurczy� si�
Jeszcze bardziej w gumowym p�aszczu
A� kaptur spad� na oczy
Spomi�dzy op�otk�w wyszed�
�mok
Zapali� papierosa
Na przywitanie
U�cisn�� lodowat� d�oni�
I poszli pewnym krokiem
O lasce
Kolejda
To tu to tu to tam to tam
T�ucze si� kolejda
Na szynach
Semafory podniesionym ramieniem
Utwierdzaj� drog�
Jej przebiegu
A ona mknie szybciej
Ni� pr�ne w�glarki
Na �l�sk
Poci�gi obsiad�y wagonami tory
W wigilijnej stacji
Zwalniaj�c g��wny
To tu to tam
�wiatek pi�tek i niedziela
Dwana�cie na dwadzie�cia cztery godziny
Pracujemy
To tu to tu
Idziemy pod ko�a
Zazdrosnej szaro�ci
Wspinaczka na urlop
Ju� dwuspadowe dachy
Sfrun�y w dolin�
Gie�d��c si� na kominach
W miar� jak
Krok po kroku
Obmywani przera�eniem z
Resztek s�abo�ci
Kamienowali�my
Ci�kim oddechem przepa��
G�ralska hala
Barczysta jak samotny
Zaro�ni�ty szczecin� juhas
Przyodziania wczesn� wiosn�
W barani� sk�r�
Po sko�czonym wypasie
Kurzy fajk�
Spomi�dzy brwi krzaczastych
We�ni si� powietrze
G�rnik
Ile tylko w p�ucach
Pomie�ci si� wysi�ku
Na ca�� zamaszysto�� oskarda i wysi�g sztolni
Zakl��
�cian� w�glow�
W piorun
Taternik
Uczepiony
Nag�ym przestrachem
W oczach
Obrywu ska�y
Z plecakiem
Wype�nionym po brzegi
Dolin�
Wspina si� po linie
Na wierzcho�ek wysi�ku
Zaorywka jesieni
Ju�
D�onie dwuskibowe
Rozora�y chmury
A�
Mi�dzy
Palcami
Utkwi�a zamarzni�ta
Grudka s�o�ca
S�owik
Ukry� si� we w�asnym �piewie
Zielonym i ukwieconym
G�osem z wysoka
Wyci�gn��
D�ugie promienie
Ze s�o�ca
A� przebi�y
Zasuni�te na oczy firanki
Gwiezdne �niwa
W pe�ni ksi�yca
Traktor ci�gnie
Glob ziemski
Wolarz gna ca�� moc� silnika
By zd��y� przed �witem
By wykona� plan
Kwintali z jednego hektara �wietlnego nieba
I gdy pod koniec �witu
R�ce mia� urobione po �okcie
Pojecha� do swojego obej�cia
Gdzie� na transplutonie � nie odkrytej jeszcze planecie
Usiad� za sto�em
Nala� w musztard�wk�
Nektaru niebios
Kupionego gdzie� na melinie
Zapali� jutrzenk�
Bo na marlboro
Nie by�o go sta� drelichu o cholew�
Wytrzepa� nuklearny kurz
Skrzykn�� �on� i dzieci
Obejrzeli �ciernisko nieba
Potem prognoz� pogody w dzienniku
- Trzeba da� obroku Pegazowi
Bo te z eskareu nie maj�
Cz�ci zapasowych
A mnie szlag trafi�
�wiec� zap�onow�
Drabiniaste wozy
Za�adowane zbo�em
A� po wysi�g
Zadartej z uznaniem
Do g�ry
G�owy zazdrosnego s�siada
Powoli skrzypi�
Poln� drog�
Do stodo�y
Ko�ysz�c
Z ko�a na ko�o
Czerwono pasiastymi babskimi zapaskami
Dni�wka
S�o�ce przechylone
Przez widnokr�g
Ocieka
Barwno�ci� zm�czenia
W bezbarwno�� mozo�u
Zimny poranek
Zaraz po �niadaniu
Ugrz�li�my po kolana
W gumowcach
Zimno do �ywego
Zgrabi�o nam d�onie
A� nasuwaj�c szczelnie ko�nierz
Na uszy
Schowali�my si� w r�kawach
U strzechy
U strzechy wisz�
Sople lodu
S�o�ce z podkasan� sp�dnic�
Delikatnymi promieniami
Doi z nich
Ciep�e stru�ki wiosny
Zamieniaj�c podw�rze
W ub�ocone buty
Mro�na g�
Trzepocze bia�ymi polami
Unosz�c w powietrze
Tumany �nie�yc
Miedzy nogami
Pr�y si� �cie�ka
Sycz�c zza nogawki
Twardym czerwonym mrozem
A
W przymro�nej
Wiejskiej chacie
Kobiety plotkuj� pe�nymi gar�ciami
Pierze
Na zimow� pierzyn�
Zielone �wiatki
Wystrzeli�a ziele�
�wietlist� seri�
Po r�wninach
Jak okiem spojrze� rozprys�a si�
U podn�a g�r
Od�amkami dolin
I z lewej i z prawej
Zabiegaj� drog�
Rozpuszczonolistne czere�nie
Pag�rki zagrabi�y si�
W oczekiwaniu
By wiatr przesta�
Dmucha� gniewne wyrwiska
Pali si� trawdzd�o
I
Na stosie wieczornego nieba
Monstrancja
Odpoczywaj�cy drwal
Po morderczej karcz�wie
Leg� jak k�oda
Ci�ko na krzy�u
I zm�czonymi powiekami
Odr�buje od siebie
Ci�gle odrastaj�ce
S�kate my�li
Jastrz�b
Gdy fruwa
Bardzo wysoko
Na niebie
Wtedy zadziera nasze g�owy
Do g�ry
I zakre�la przera�liwie
Wielkimi ko�ami strachu
Naszymi oczami
Skiba rozorana do naga
A gdy wszystko odb�dzie si� szybko
I pewnie jak rzut m�otem
Lub orczykiem
Na dyskotece w remizie
Takich kilka szybkich obrot�w wok� w�asnej osi
I g��boki sk�on
I wszyscy padn�
Na twarz
Bo pierwszy i ostatni raz
Zobacz� Boga
Wtedy J�zek
Znany we wsi
Jako robotny oracz
Przyci�nie do piersi
Rozoran� do trumny skib�
Ukosem patrz�c
Powie
Nie oddam
To jest moja rodzicielka
Jedyna
Wieczorna litania
Motto:
Oto Matka Twoja
(Jan 19, 17)
A gdy p�jdzie
�cie�k�
Do samego nieba
Niepostrze�enie
Jakby sz�a po ziemniaki
By ukopa� na obiad
I gdy wsparta o horyzont
Odwr�ci si�
I d�oni� przys�oni oczy przed s�o�cem
By zobaczy�
By zapami�ta� na zawsze
Szmat drogi
Us�ysz nas
Wys�uchaj nas
Kyrie elejson
Chryste elejson
W ogrodzie za stodo��
Ogr�d za stodo��
Zakwita w maju
Jak sweterek zielony w kwiaty
Ty jeste� jab�oni�
Na konarach d�wigasz
Mnie niedojrza�y owoc
Na stodole
Uwi�y gniazdo bociany �
Wys�annicy patriarch�w i prorok�w
Babciu!
Ja wiedzia�em
�e przylec� do nas z ciep�ych kraj�w
Przywi�d� ich tu tw�j gor�cy oddech
Oni przecie� �yj� w naszych t�sknotach
I nie my�l�
O �mierci jak my
R�a duchowna
Wiosn�
Zakwita kolorow� chustk�
Na g�owie
Pochylona ku ziemi
Piel�gnuje spok�j w ogr�dku
Nag�y i niespodziewany
P�acz
Zza p�otu
Wyrwa� z ziemi
Palce razem
Z korzeniami
Pacierz
Na kl�czkach
Milczy
Z Matk� Bosk� z obrazka
Kt�ra bole�nie u�miecha si�
Blizn� ust
Chyba przyjemnie
Poplotkowa�
Na temat swoich dzieci
Kr�lowa kur
Rzuca im
Odm�wione ziarno
Z r�a�ca porannego
Kury potakuj�
Pogdakuj�
Jakby rozumia�y
Wieczno��
�wit mojego grzechu
Gdy tak patrzysz
Na mnie
Oczami
Z kt�rych wyciek� b��kit nieba
Z kt�rych wyziera bezduszna wieczno��
Nie mog� znie��
Tego spojrzenia
I odwracam twarz od Boga
Za oknem
Kogut
Trzykrotnie obwieszcza �wiatu
�wit mojego grzechu
Gwiazda zaranna
Wschodzi
Zawsze tak wcze�nie
Na podw�rku nieba
Chyba krz�ta�a si� na nim
Ca�� noc
I o lasce
Dogl�da�a swoje gospodarstwo
U�miech
Twoje czo�o
Przeorane
P�ugiem czasu
W bruzdach
Pod skib� sk�ry
Zakie�kowa� u�miech
Kt�ry przetrwa
Twoj� �mier�
Przej�zyczenia
Pami�tam �
M�wi�a� to z przej�ciem
Chrystus
Do nas przyb��dzie
Nawet nie b�dziemy wiedzie�
Kiedy
I dlatego moja modlitwa
rozl�ka si�
Zwielokrotnionym echem
Zawieranych drzwi
Do ko�cio�a
W kt�rym bije tylko
Moje serce
Plucha
Rano gdy rozpali
�wit
W piecu z bia�ym okapem
I ugotuje
Z porannego deszczu
Kapu�niak
B�dzie cerowa� godzinami
W okularach
Z naparstkiem na palcu
Dziur� w codziennych czynno�ciach
Rozprut� od �witu do wieczora
Naszyjnik z �ez
Na osiemdziesi�te pi�te urodziny
Otrzyma�a od �ycia
Naszyjnik
S� w nim korale
Pierwszej wojny �wiatowej
Cierpliwie nanizane
Na niewidzialn� ni� wzruszenia i rozpaczy
Wtedy jej m��
Szabl� i ko�skimi kopytami
Tak taak
Jutro ma przyj�� ksi�dz
Troskliwe wi�c ogl�da
�chusteczk� haftowan�
wszystkie cztery rogi�
Schowa�a w niej
Zaoszcz�dzon� niejednokrotnie na
Jedzeniu
Zap�at� Bogu
Za naszyjnik prze�roczysty
Jak wypalone oczodo�y
Jak w rozklekotanej oprawce
Oczy
A kiedy
Zaciska si�
Cicho jak �mier�
Na szyi
Wtedy bierze
Delikatnie w
Pomarszczone d�onie
Po��k�� twarz
Zawija w poduszk�
I zatrzaskuje
Na zardzewia�� k��dk�
Powieki
Stary cz�owiek
We wsi
Znany �e robotny
Dzie� w dzie�
Mokrym �witem wygania� konie
Nie lubi� du�o je��
Bo odrywa�o go to od zaj�cia
Proboszcza nie prosi� o to co boskie
Naczelnika gminy o to co cesarskie
Nie b�d� struga� dziada
Tak zawsze mawia�
Pewnego s�onecznego dnia postanowi�
Odpocz�� chwil�
Pomy�la� �
Zrobi� to tylko raz
I po�o�y� si� w sadzie
Zapali� papierosa
Spojrza� w niebo
I
wzi�� i umar�
I
Tyle go wspomnieli
Morze martwych
Zanurzy� si�
Cmentarny okr�t
Po okalaj�ce mury
W g��bok� cisz�
Grobow�
�e czapki zdj��
Krzy�e wios�uj�
W sk��bionej zieleni �ycia
Czasem b�y�nie
Fotografia
Bia�a chryzantema
Zwiastuj�ca
Nieobecny l�d
Po pok�adzie
Przemknie
Drobnymi literami
Napis
�p.
Ur.
�y�
Umar�
Wigilia cmentarna
Nagle chmury za�opota�y
Mi�dzy wierzbami
Przera�liwie zagwie�dzi�a si�
Noc
Z wy�upionym ksi�ycem
Jak z�oty z�b
Jutro msza kazanie ksi�dz
Dramat istnienia
�wiece i lampki
I wszyscy
Bezmateialni
Jak wspomnienie
Tylko robaki czasu
Nies�yszalnym szeptem
Tocz� cmentarz
A� do ko�ci
Zaduszki
Li�cie rozpaczliwie broni� si�
Przed wiatrem
Unikaj�c oporu
Zawini�ci w we�nisty �al
W grubych jesionkach
Stoimy po czubki zje�onych w�os�w
W ka�u�y rozpami�tania
Pod pretekstem
Zapalanie lampki
Lub os�oni�cia jej
Pochylamy si�
Pod ci�arem l�ku
Coraz bli�ej grobu
KONIEC KSI��KI