3892

Szczegóły
Tytuł 3892
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3892 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3892 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3892 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SVEN JONAS STILLE PODRӯ DO POLSKI DO CZYTELNIKA Notatki dotycz�ce los�w autora i jego towarzyszy podczas ich podr�y do Polski, kt�re zostaj� teraz oddane do r�k og�u, mia�y pierwotnie dostarczy� jedynie mi�ych chwil autorowi i jego najbli�szym. Wszelako, ulegaj�c wci�� nowym perswazjom i wezwaniom przyjaci�, autor przysta� na og�oszenie ich drukiem. Zostaj� wi�c przekazane og�owi ze wszystkimi b��dami i zaletami, cz�sto bowiem rzucone by�y pospiesznie na papier w krytycznych chwilach, a nie kierowa�a tym �adna inna my�l poza nadziej�, i� d��enie do prawdy i obiektywizmu, z jakim autor stara� si� opisa� wydarzenia kt�rych by� naocznym �wiadkiem, mog� okaza� si� u�yteczne. Autor me stara� si� nada� warto�ci literackich swej ksi��eczce ani te� nie poczuwa si� do zas�ug w tej dziedzinie, jest wi�c spokojny wierz�c, �e �yczliwi czytelnicy wybacz� banalno��, a w tym wszystkie pope�nione b��dy. Autor przyjmie z zadowoleniem wyrok, jaki wyda rozs�dna krytyka. Poniewa� sta�e zaj�cia uniemo�liwi�y autorowi osobiste dokonanie korekty i zmuszony by� powierzy� j� swym przyjacio�om, kt�rzy troch� si� na tym znali, w tek�cie znalaz�o si� wiele b��d�w w pisowni i interpunkcji, kt�re czytelnik zechce wybaczy�. S J S Lund, w marcu 1834 W m�odo�ci nadajemy s�owu �ludzko��" szersze znaczenie, zanim do�wiadczenie nie nauczy nas, i� sens jego jest najcz�ciej do�� ograniczony. Patrzymy w�wczas na �wiat i ludzi wy��cznie jak na przyjaci� danych nam po to, by�my ofiarowywali sobie nawzajem spok�j, wspierali si� i uszcz�liwiali. Ojczyzna jest w�wczas jedynie sta�ym punktem, z kt�rego obejmujemy spojrzeniem niespokojny �wiat wierz�c, i� wszystkie idee, kt�re obchodz� ludzko��, obchodz� tak�e i nas. I w�a�nie dlatego, jako ludzie kochaj�cy wszystko, co wielkie, wszystkie wznios�e ofiary na rzecz spraw, kt�re uwa�ali�my za s�uszne i sprawiedliwe, jak r�wnie� w przekonaniu, �e nasze powo�anie jako lekarzy oznacza�o z�o�enie ludzko�ci w darze si� i do�wiadcze� przez nas zdobytych, a wreszcie, co tu ukrywa�, pchni�ci ciekawo�ci� kusz�c� nas na tysi�czne sposoby, odbyli�my podr� do kraju, kt�rego sytuacj� niezupe�nie jasno rozumieli�my, a kt�rego pomy�lno�� jest i b�dzie spraw� ca�ej ludzko�ci. Nasze przedsi�wzi�cie nie mia�o nic wsp�lnego z polityk�. Jako m�odzi ludzie zbyt s�abo orientowali�my si� w jej zawi�o�ciach, by zdawa� sobie spraw�, co by�o politycznie s�uszne. Ga��� wiedzy, kt�rej po�wi�cili�my si�, nauczy�a nas neutralno�ci po�r�d �cieraj�cych si� opinii. Cz�owiek ranny bowiem, cz�owiek, kt�ry potrzebuje pomocy, przestaje by� czyimkolwiek wrogiem, a ju� najmniej jest wrogiem lekarza, kt�rego jedynym obowi�zkiem jest udzielanie pomocy ka�demu, kto jej potrzebuje, bez wzgl�du na to, jakie ma on przekonania religijne i polityczne. Polacy byli narodem, kt�ry w wielkiej bitwie, nie dysponuj�c niczym prawie, wykszta�ci� w sobie pot�n� si��. To oni w�a�nie po�wi�cili wszystko dla swej wolno�ci i uwa�ali�my, i� jako ludzie, im przede wszystkim winni�my ofiarowa� swe umiej�tno�ci. Aby m�c u�o�y� w prost� opowie�� to wszystko, co pisz�cy i jego towarzysze uznali za godne uwagi w czasie podr�y, podj�tej z my�l� o przyj�ciu z pomoc� Polakom b�d�cym w potrzebie, a tak�e by przywo�a� osobiste wra�enia, jakie na pisz�cym wywar�y wypadki tej miary co powstanie narodu polskiego przeciw Rosji, konieczne jest wyja�nienie. Rewolucja nie jest czym� wielkim, czym�, co w zasadniczy spos�b godzi w porz�dek �wiata, jak�e cz�sto bowiem rezultaty jej s� znikome. Oznacza ona straszliwe zerwanie wszystkich wi�zi, spajaj�cych z sob� nar�d i czyni�- cych go szcz�liwym. Jest symptomem wzmo�onego napi�cia opinii publicznej, a rezultaty jej ulegaj� unicestwieniu, gdy tylko duch rewolucyjny os�abnie. Rewolucja, podobnie jak obroty ziemi, jest �wiadectwem okresu przej�ciowego ludzkich mo�liwo�ci intelektualnego tworzenia, nie jest ona mo�e samym przybraniem nowej formy, lecz tylko oznak� istnienia fermentu, kt�ry zapewne nie doprowadzi do rozk�adu przestarza�ych form przez wstrz�sy, lecz poprzez nie da zna� o swym istnieniu. Rewolucje narodowe s� b�lami towarzysz�cymi wzrastaniu rodu ludzkiego. Jedynie posuwaj�c si� powoli naprz�d zapewni� mo�na zwyci�stwo o�wieceniu i wolno�ci. Si�y duchowe prowadz� teraz decyduj�c� walk� z si�ami materialnymi i do zwyci�stwa niepotrzebne s� im �adne rewolucje � tylko niecierpliwi pragn� bowiem zrywa� owoce, gdy dopiero pokaza� si� p�czek. Prawda toruje sobie drog� podobnie jak przyroda powoli, lecz pewnie. Si�a jej podobna jest sile, z jak� ro�lina cicho i niepostrze�enie rozsadza ska��, kt�ra j� sp�ta�a, prawdziwa za� wolno�� nie jest cieplarnian� ro�lin�, potrzeba jej tysi�cy lat, by mog�a wyrosn�� i wyda� dojrza�e owoce. Ludzie nie mog� by� wolni, dop�ki nie zrozumiej�, co oznacza prawdziwa wolno��. Gdy wyra�nie zdadz� sobie kiedy� spraw�, do jakiego celu zmierzaj�, gdy potrafi� kiedy� by� sprawiedliwi wobec siebie samych i tych, co nimi rz�dz�, b�d� w�wczas wolni, nie potrzebuj�c przela� nawet jednej kropli krwi. �ycie narod�w przypomina �ycie organizm�w, jest ci�giem nast�puj�cych po sobie etap�w zniszczenia i odnowy, jest to ci�g�a rewolucja, nie ko�cz�ca si� seria zmian, i � wed�ug mnie � Gutenberg, Fulton i Lancaster byli najwi�kszymi na �wiecie rewolucjonistami, poniewa� ich odkrycia i badania przygotowa�y zwyci�stwo rozumu. Zamiarem autora tej ma�ej ksi��eczki nie jest wi�c wywy�szanie jednej z walcz�cych stron kosztem drugiej, uwa�a on jedynie za sw�j obowi�zek opowiedzie�, co widzia� i s�ysza�, i je�eli nawet o�miela� si� niekiedy podzieli� swymi wra�eniami, pragnie z g�ry zaznaczy�, i� jest to wy��cznie wyraz jego prywatnych przekona�, i �e nie pragnie nikogo w ten spos�b zmusza� do dzielenia jego pogl�d�w. B�d�c Szwedem, autor kocha wolno�� zgodn� z prawem nie znosi wi�c w takim samym stopniu ucisku, co braku dyscypliny. Ten kr�tki wst�p powinien by� �wiadectwem punktu widzenia autora w sprawie, na kt�r� ludzie maj� r�ne pogl�dy. Przechodzi on wi�c teraz do opisu podro�y, kt�ry � gdyby nawet nie mia� innej warto�ci � jest przynajmniej pr�b� bezstronnego opisu przebiegu wypadk�w, jakich autor by� �wiadkiem w ostatnim okresie walki Polak�w o wolno��. Gdy ju� zdecydowa�em si� wzi�� udzia� w podr�y moich przyjaci�, pozosta� mi jeszcze najbole�niejszy z obowi�zk�w, po�egnanie z rodzicami. Mi�o�� do rodzic�w, kt�rych opiece zawdzi�czamy to, czym jeste�my lub czym si� staniemy, do tych, kt�rzy po�wi�cili wszystko, aby kiedy� w niepewnej przysz�o�ci otrzyma� podzi�kowanie za swe ofiary, mi�o�� ta wi�ksza jest od mi�o�ci ojczyzny i wszystkiego, co tylko jest drogie cz�owiekowi. Ojciec szybko udzieli� mi pozwolenia. Zgodzi� si�, bym zadecydowa� sam o w�asnym losie, matka za�, wyobra�aj�c sobie ju� zawczasu s�odycz ponownego spotkania, zezwoli�a, bym odby� t� niebezpieczn� podr�. Nie zapomn� nigdy tej chwili pe�nej b�lu i �alu � czu�em, jakbym pr�bowa� oderwa� si� od �wiata. Tak zreszt� by�o, nikt mi nie by� dro�szy na ziemi od rodzic�w i do tej pory nie znalaz�em nic, co by mi potrafi�o zast�pi� spokojne, beztroskie chwile, jakie prze�y�em w domu, gdzie ka�da rzecz, ka�de s�owo, ka�da scena rodzinna nadal jest bliska mojemu sercu i jeszcze dzisiaj zmusza mnie do snucia wspomnie�. 2 maja po�egna�em najbli�szych. Nie mia�em im odwagi powiedzie�, �e widzimy si� przed moim wyjazdem po raz ostatni, chcia�em ich i siebie oszuka� pocieszaj�c� my�l�, wkr�tce spotkamy si� znowu! Wr�ci�em do Lund, sceneria zmieni�a si�, spotyka�y mnie wsz�dzie weso�e twarze, widzia�em wok� przyja�� i mi�o��. By�a to mi�o��, kt�ra wa�y�a si� na wszystko, ten czu� si� tutaj jak u siebie w domu, kto wszystko umia� po�wi�ci�. Moi przyjaciele zaj�li si� pakowaniem, a ja wraz z nimi 6 maja o pierwszym porannym brzasku po�pieszyli�my po�egna� si� z naszymi nauczycielami, z tymi, kt�rzy byli dla nas drugimi rodzicami. Wszyscy zdawali si� darzy� nas przyja�ni� i ojcowsk� dobroci�. Niekt�rzy nie pochwalali naszego przedsi�wzi�cia, inni z kolei je wys�awiali, lecz jedni i drudzy �yczyli nam szczerze dobrej podr�y. Po po�udniu na dziedzi�cu zebrali si� wszyscy bez wyj�tku nasi koledzy � m�odzie� studiuj�ca w Lund. Chcieli raz jeszcze nas zobaczy� i po�egna� po raz ostatni. Chcieli raz jeszcze pokaza�, jak bardzo bliski by� im los nasz i narodu, do kt�rego jechali�my, m�odzie� dostrzega bowiem jedynie to, co romantyczne. Widzieli w nas trzech m�odych ludzi, kt�rzy wa�yli si� na wszystko dla sprawy, kt�r� uwa�ali za s�uszn�. Kochali Polsk�, gdy� walczy�a o wielk� spraw�. Cz�owiek m�ody nie stara si� nigdy odgadn�� mo�liwych skutk�w r�nych przedsi�wzi��, dostrzega jedynie ide� le��c� u ich podstaw. Pogardza cz�owiekiem przezornym, jak orze� pogardza�by m�drcem, przepowiadaj�cym mu na podstawie wylicze� niechybn� �mier� przy upadku z wysoko�ci, na kt�rej szybuje, cho�by nawet w kilka chwil p�niej mia� rzeczywi�cie zwali� si� na ziemi� z podst�pnie przestrzelonym skrzyd�em. M�odo�� to okres si�y, wtedy w�a�nie krew p�ynie wartko w �y�ach i cz�owiek wierzy, �e los jest sprawiedliwy nawet z ludzkiego punktu widzenia, i nie bierze pod uwag�, �e niesprawiedliwo�� na �wiecie jest sprawiedliwo�ci� w wyrokach wieczno�ci, oraz �e zgniecenie narodu jest tylko klamr� w serii wydarze� scalaj�cych przesz�o�� z tym, co nadchodzi. Dlatego te� koledzy tak ciep�o odnie�li si� do projektu naszego wyjazdu. M�odzie� powita�a nas na dziedzi�cu radosnym �Hurra!" a najstarszy z zebranych powiedzia� kilka serdecznych s��w w imieniu pozosta�ych i zako�czy� okrzykiem: �Niech �yje nar�d polski!" A potem udali�my si� wszyscy do rogatek po�udniowych, �piewaj�c jedn� z pie�ni patriotycznych. Tam koledzy po�egnali nas raz jeszcze i ruszyli�my w drog�. Gdy odje�d�ali�my, stali nadal machaj�c po raz ostatni na po�egnanie, a� znikn�li nam z oczu za zakr�tem. W drodze do Malmo mijali�my szerok� nizin�, kt�ra rozci�ga�a si� a� po horyzont i usiana by�a licznymi ko�cio�ami i wioskami. Przez ca�� drog� mijali�my znane nam miejsca. Zostawiali�my je szybko za sob�. By�y na sta�e przywi�zane do ziemi, my za� mieli�my przed sob� �wiat pe�en nadziei i niebezpiecze�stw. Wkr�tce zauwa�yli�my wie�� w Malmo i po godzinie wjechali�my do tego pi�knego miasta. Bergh mia� tam rodzin�, a Stenkula wielu znajomych, ja prawie nikogo. Przyjaciele moi wyszli do miasta, ja za� napisa�em kilka list�w po�egnalnych do rodzic�w i rodze�stwa. Nast�pnego dnia rano o �smej udali�my si� do portu w towarzystwie naszych przyjaci�. By� pi�kny poranek, powierzchnia morza lekko wzburzona i o�wietlona promieniami s�o�ca, podobnie nadzieja o�wietla powierzchni� niepokoj�cej i niebezpiecznej rzeczywisto�ci. Weszli�my na pok�ad � jeszcze u�cisk d�oni ze szwedzkiego brzegu, marynarze, nieczuli na cierpienia serca, odepchn�li statek od nadbrze�a i zacz�a si� podr�. D�ugo stali�my w milczeniu patrz�c, jak nasi przyjaciele na brzegu znikaj� jeden po drugim. Miasto stawa�o si� coraz bardziej niewyra�ne, a� rozp�yn�o si� w oddali. Przypomnia�em sobie w�wczas dok�adnie, co jeden z przyjaci� z Lund powiedzia� mi przy rozstaniu: �Spe�nij sw�j obowi�zek i nie zapomnij ani na chwil�, �e jeste� Szwedem". A� do tej pory nie rozumia�em w g��bi duszy w�a�ciwego znaczenia tych s��w, teraz dopiero poj��em, co znaczy kocha� ojczyzn�. Na samym pocz�tku podr�y czeka�y nas k�opoty, popsu�a si� bowiem pogoda. Zerwa� si� ostry wiatr i fale robi�y si� coraz wi�ksze. Mieli�my zawin�� na Drago, ale wiatr si� zmieni� i pomkn�li�my w kierunku Kopenhagi, kt�rej pos�pna sylwetka z wie�ami powoli wy�ania�a si� z mg�y. Wkr�tce zawin�li�my do portu, gdzie powita� nas czerwono ubrany �o�nierz, kt�ry zaprowadzi� nas od razu do komory celnej. Poniewa� nasz niewielki baga� s�usznie uznany zosta� za inconfiscabla1, a nasze paszporty nie budzi�y zastrze�e�, rozpocz�li�my w�dr�wk� do miasta i zatrzymali�my si� w zaje�dzie Stadt-Lauenburg. Nast�pnego dnia poszli�my na gie�d�, �eby dowiedzie� si� o mo�liwo�ci dotarcia morzem do jakiego� niemieckiego portu i omawiali�my w�a�nie z angielskim kapitanem podr� do Gda�ska, gdy niejaki Aspegren, kupiec, przedstawi� nas kapitanowi nazwiskiem Lamberg, kt�ry mia� 14 maja odp�yn�� swym szkunerem �Argus" do Kr�lewca. Obejrzeli�my Kopenhag� z jej osobliwo�ciami. M�g�bym zape�ni� kilka stron opowie�ciami o Okr�g�ej Wie�y z Bibliotek�, zamku Rosenborg, kt�ry jak stary ojciec rodziny trwa po�r�d paplania wsp�czesno�ci, o klejnotach koronacyjnych i galerii ze zbiorami sztuki, gdzie znajduje si� zaprz�g czterokonny, w kt�rym siedz� wielcy panowie, zaprz�g tak ma�y, i� zmie�ci� by si� m�g� w �upinie orzecha (robota s�ynnego Stenbocka). Opowie�ciami o tych wszystkich cudach zape�ni� m�g�bym kilka stron, mijali�my je jednak po�piesznie, pragn�c ruszy� w dalsz� podr� do Polski, a czytelnik podziela zapewne to pragnienie z podr�uj�cymi. Ju� po po�udniu 14 maja znale�li�my si� na pok�adzie i wyp�yn�li�my w kierunku Tre Kronor, gdzie miano nam m. in. podpisa� paszporty. Nast�pnego ranka o czwartej �Argus" wyp�yn�� na morze z silnym wiatrem. Na pr�no oczekiwali�my pi�knej pogody. Gdy wyszli�my rano na pok�ad spodziewaj�c si� ujrze� przyjazne s�o�ce, pada� nam zacz�a na twarz niemi�a m�awka. Zerwa� si� sztorm, przynajmniej w naszym mniemaniu do�� gwa�towny, i po raz pierwszy doszed�em w gronie przyjaci� do wniosku, i� s�owo �mikrokosmos" jest prawdziwym i wyczerpuj�cym okre�leniem cz�owieka. Niczym prawdziwy opozycjonista, stawia�em jak mog�em czo�o wzburzonemu morzu, a wreszcie, wyczerpany ca�kowicie rozkosznymi prze�yciami na �onie natury, uda�em si� chwiejnym krokiem do kajuty przy akompaniamencie �miechu marynarzy i dowcip�w jednego z moich towarzyszy podr�y. Siedzia� tam ju� drugi przyjaciel Polski. Poblad�y na twarzy, filozofowa� na temat niesta�o�ci �wiata. Opowiedzieli�my sobie wzajemnie o swoich cierpieniach i mogli�my tylko ubolewa�, �e triumwirat zosta� rozbity. S�yszeli�my ci�g�e rozmowy, jakie prowadzi� nasz kolega z marynarzami na pok�adzie. Nie straci� jeszcze bezcennej umiej�tno�ci �miania si�, prowadzenia rozmowy i milczenia w wybranej przez siebie chwili. S�yszeli�my nawet od czasu do czasu b�yskotliwe dowcipy na temat naszej nieznajomo�ci �ycia na morzu, lecz g�os nagle ucich� i w chwil� potem towarzysz nasz zszed� do kajuty, by zacz�� cierpie� z nami bardziej nawet, ni� mogliby�my sobie byli wymarzy�. Nast�pnego ranka zobaczyli�my znowu wybrze�e Skanii, a po po�udniu zatrzymali�my si� u wej�cia do portu Ystad. Mieli�my tam przyjaci�, ale nie chcieli�my schodzi� na l�d. Dopiero �egnali�my si� i mieli�my jeszcze w pami�ci, jak gorzkie s� takie chwile. Kapitan pojecha� do miasta, lecz powr�ci� o zmroku, �Argus" rozwin�� �agle i dolina skanska uton�a wkr�tce we mgle. Zobaczyli�my znowu Szwecj� jak we �nie, kr�tko i niewyra�nie, i pospieszyli�my do naszych koi, by przynajmniej w marzeniach sennych ujrze� raz jeszcze ojczyzn� i ukochanych, kt�rych zostawili�my. Wcze�nie rano nast�pnego dnia �Argus" zatrzyma� si� z opuszczonym �aglem u p�nocno-zachodniego przyl�dka Bornholmu. By� pi�kny ranek, morze by�o g�adkie jak lustro, a s�once �wieci�o ju� na wschodzie, gdy marynarze zaintonowali poranny psalm. By�o co� pi�knego w tej modlitwie odmawianej w kr�lestwie przyrody piersi unosi�y si� tak swobodnie a oczy, zwr�cone w kierunku mi�osiernego nieba b�yszcza�y tak� nadziej�. Dziwna mieszanina niek�amanej pobo�no�ci i prymitywnego cz�owiecze�stwa rozja�nia�y ogorza�e wichrem twarze marynarzy a g��bokie, przenikliwe d�wi�ki pie�ni wzbudza�y nastr�j smutku, pobo�no�ci i mi�o�ci. Pie�� by�a prosta i dlatego bardziej porusza�a struny duszy, ni� pie�� operowa. Stare ruiny, zwane twierdz� Ruth, wznosi�y si� na szczycie bornholmskich ska� z piaskowca. Miejsce to wygl�da�o romantycznie. �odzie, kt�re otoczy�y statek, zape�nione by�y lud�mi pragn�cymi z nami handlowa�. Wyspa by�a ich ca�ym �wiatem i nie tkn�y ich nigdy inne burze ni� te, kt�re sro�y�y si� u skalistych wybrze�y Bornholmu. Podobni ludzie, odizolowani tak bardzo i �yj�cy tylko dla siebie, zdaj� si� nale�e� do najszcz�liwszych. Pod wiecz�r z�apali�my znowu wiatr i odp�yn�li�my, o�wietleni �wiat�em bornholmskiej latarni morskiej, kt�ra sta�a �wiec�c bez przerwy jak wytrwa�y cz�owiek, podczas gdy latarnia na wyspie Christiana bawi�a nas swymi pomys�ami, b�yszcz�cymi sekundami, po kt�rych gas�a, podobnie jak gasn� geniusze � latarnie morskie ludzko�ci. Przez sze�� kolejnych dni trwa� sztorm i statek kr��y� po morzu, niebo i twarz kapitana by�y pochmurne, s�yszeli�my tylko "ster w lewo", �ster w prawo", widzieli�my jedynie szare niebo i rozgniewane morze. Przysz�o nam tak�e do�wiadczy� jednostaj-no�ci �ycia na morzu i gdybym chcia� podda� moich czytelnik�w pr�bie cierpliwo�ci, dostarczy�bym im opisu owych sze�ciu dni, lecz opuszczam go, gdy� wspomnienie ich by�oby monotonne, a jeszcze bardziej monotonne sta�oby si� opisywanie. 23 maja pogoda znowu by�a pi�kna. Przep�yn�li�my jak strza�a wzd�u� w�skiego cypla, kt�ry wychodz�c z Reecerhoft tworzy Zatok� Puck�. Zobaczyli�my pi�kny Gda�sk z wysokimi ciemnymi wie�ami i pop�yn�li�my wzd�u� Mierzei Wi�lanej, by 24 maja o godzinie dziesi�tej wieczorem zobaczy� latarni� morsk� w Pilawie. Nast�pnego ranka pilot przeprowadzi� nas przez trudny przesmyk i o dziewi�tej byli�my ju� przy wej�ciu do Zalewu Wi�lanego. �adnemu narodowi nie wychodzi na dobre, i� jego pierwszymi przedstawicielami s� zawsze urz�dnicy celni. Obowi�zki, jakie spe�niaj�, czyni� ich dokuczliwymi. Celnicy za� Kr�lestwa Pruskiego byli szczeg�lnie irytuj�cy. By�y to trzy karykatury Wiary, Nadzjei i Mi�o�ci. Trudno by�o wierzy� pierwszemu w drugim na pr�no pok�ada�o si� nadziej�, fizjonomia za� trzeciego by�a tak nieprzyjazna, i� szczerze �a�owa�em tej, kt�r� wybra� lub wybierze sobie za �on�. Prawdziwe szcz�cie, i� panowie ci nie mogli przeszuka� naszych serc a przeszukali tylko nasze tobo�ki, kt�rym nic si� nie sta�o, gdy� wygl�da�y niewinnie. Konsul szwedzki Hahne zaprosi� nas na obiad. Poznanie Hah-nego i jego rodziny nale�y do najcenniejszych znajomo�ci, kt�re poczynili�my. Nie mieli�my wprawy w niemieckim. Hahne chcia� m�wi� po szwedzku, ale to powiod�o si� niewiele lepiej. Widz�c to �ona jego, kt�ra pragn�a przy tym, by�my wprawiali si� w jej ojczystym j�zyku, zaproponowa�a rozmow� wy��cznie po niemiecku. Przystali�my na jej propozycj� i mam nadziej�, �e nasze niecodzienne sformu�owania dostarczy�y jej tyle samo rado�ci, ile przykro�ci musia�o jej dostarczy� kaleczenie niemczyzny przez nasze j�zyki, nieprzywyk�e do "ch" i �sch" Pani Hahne by�a wykszta�con� kobiet� i rozmowa nasza dotyczy�a g�ownie Frithiofowej sagi Tegnera2, kt�ra sprawi by� mo�e, i� w przysz�o�ci Szwecja b�dzie znana jako ojczyzna Frithiofa, tak jak obecnie znana jest jedynie jako kraj, z kt�rego pochodzi Karol XII. U konsula Hahnego us�ysza�em po raz pierwszy Marsz Dwer-nickiego3 i w towarzystwie m�odego Maulstroma (Szweda) poszli�my obejrze� to ma�e miasto i latarni� morsk�. Kupi�em podczas spaceru �w polski marsz, aby go wys�a� do domu i nie by�em w stanie przewidzie� niebezpiecze�stwa, jakie to na nas sprowadzi. A poszli�my na g�r� latarni morskiej, aby z jej wierzcho�ka obejrze� pi�kny krajobraz. W drzwiach swej nawiedzanej przez wiatry siedziby sta� Najwy�szy Kap�an �wiat�a, Pan Latarnik. Na g�owie mia� szar� peruk�, kt�ra dziwacznie kontrastowa�a z czerwon�, sp�kan� twarz�, br�zowym, staromodnym frakiem, d�ug� i szerok� koszul� i par� szerokich, kaszmirowych spodni nieokre�lonego koloru, kt�rych nogawki wpuszczone by�y do wysokich but�w. Gdy wyrazili�my ch�� obejrzenia krajobrazu, pozwolono nam wej�� na balkonik. Roztacza� si� stamt�d pi�kny widok. Po jednej stronie le�a�a forteca i miasteczko ze swymi parkami, po drugiej rozci�ga� si� przed nami g�adki jak lustro i obramowany zieleni� Zalew Wi�lany. Nasz towarzysz podj�� si� wynagrodzi� latarnika za jego trudy, nie znali�my bowiem cennika, a cz�owiek ten wydawa� nam si� zbyt dystyngowany, by mia� za��da� sam zap�aty za swoje us�ugi. Nie podejrzewali�my niczego schodz�c w d� po schodach, lecz niespodziewanie us�yszeli�my przekle�stwa na g�rze. Zrozumieli�my, mimo �e wypowiadane by�y w obcym j�zyku, i� nie oznaczaj� nic dobrego, a wkr�tce potem zad�wi�cza� grad monet spadaj�cych po kamiennych schodach, by� to napiwek, kt�ry spada� nam pod nogi. Maulstrom nie zadowoli� starego, kt�ry pragn�� teraz, by�my poszli razem ze swoimi pieni�dzmi do diab�a. �mieli�my si� z jego gniewu i ch�tnie daliby�my tyle, ile ��da�, lecz on zamieszkiwa� w g�rze, w swych nawiedzanych przez wichry apartamentach. I tak, zm�czeni w�dr�wk� po schodach, zgodzili�my si�, by z�o�� pozosta�a w swej wie�y, a sami wr�cili�my do domu konsula, kt�remu opowiedzieli�my nasz� przygod�. �mieli�my si� z niej jak z b�ahego wydarzenia. Z b��du wyprowadzi� nas wkr�tce policjant, kt�ry uprzejmie wezwa� nas na przes�uchanie. Byli�my oczywi�cie do�� zdziwieni i nie rozumieli�my, co mog�o si� sta� powodem przes�uchania. Ale gdy tylko przyszli�my na posterunek, przebieg�a mina, z jak� latarnik nas powita�, kaza�a nam si� domy�li�, �e chodzi�o o napiwek. Latarnik oskar�y� nas o szpiegostwo najwyra�niej dlatego, i� trzyma�em w r�ku kartk� papieru, na kt�rej, jak mu si� zdawa�o, by� narysowany plan twierdzy w Pilawie. Wyt�umaczyli�my, �e na kartce by�y nuty Marsza genera�a Dwernickiego, lecz dopiero wtedy, gdy konsul Hahne wzi�� nas pod opiek�, zostali�my uwolnieni od podejrze�, i� jeste�my in�ynierami trudni�cymi si� szpiegostwem. O godzinie pi�tej po po�udniu tego samego dnia weszli�my na pok�ad i wyp�yn�li�my na Zalew Wi�lany. Trudno sobie wyobrazi� pi�kniejsz� podr� ni� droga do Kr�lewca. Z jednej strony mieli�my Pilaw� z jej twierdz�, alejami i �yznymi dolinami. Przyroda by�a wsz�dzie bogata i r�norodna, a liczne pola �wiad- czy�y o pracowito�ci mieszka�c�w. Po drugiej stronie wida� by�o miasta, zamki i g�ste lasy, a w g��bi, u wej�cia do kana�u prowadz�cego do Kr�lewca wznosi� si� pi�kny zamek Hollsten. Kana� zdobi�y aleje, statki sun�y w�r�d drzew jak damy w pow��czystych woalkach, spaceruj�ce po promenadzie. Zarzucili�my kotwic� u wej�cia do kana�u, a nast�pnego ranka zaprz�ono do statku sze�� koni i ruszyli�my powoli w kierunku Kr�lewca, maj�c wie� Hollsten po jednej stronie, a po drugiej urozmaicony, pag�rkowaty krajobraz pokryty zagajnikami i polami oraz stada byd�a. Byli�my wreszcie u wr�t tego starego, niemieckiego miasta. Zatrzymali�my si� w zaje�dzie �Pod Z�otym Lwem". Zg�osili�my si� do konsula Berga, kt�ry podzieli� si� z nami niemi�� wiadomo�ci�, i� wzd�u� granicy polskiej rozci�gni�ty zosta� pruski kordon wojskowy, by powstrzyma� rozszerzanie si� epidemii cholery i przenikanie zara�liwego ducha wolno�ci, i �e nikomu nie dawano paszportu do Polski. Pr�bowali�my jednak od prezydenta zarz�du prowincji otrzyma� pozwolenie na wyjazd do Polski, by jako lekarze m�c bada� choler� na miejscu. Przypuszczali�my, i� podobnej pro�bie trudno b�dzie odm�wi� a czas, w kt�rym w�adze Kr�lewca namy�la� si� b�d�, jaki pow�d poda�, by nie dopu�ci� do naszej podr�y, chcieli�my wykorzysta� na ogl�danie miasta. Kr�lewiec jest starym miastem. Domy ozdobione s� malowid�ami i wygl�daj� niemal jak budynki klasztorne, ulice s� w�skie, poprzecinane kana�ami i cz�owiekowi wydaje si�, i� jest w starym, hanzeatyckim mie�cie z jego mieszcza�sk� pr�no�ci� i ca�ym ceremonialnym przepychem. Pod wiecz�r udali�my si� na wytworn� promenad� Borsen-Halle-Garten. Idzie si� tam pi�knym mostem ponad tak zwan� grobl� zamkow�, z jednej strony odgrodzon� promenad�, z drugiej za� wysokimi, podobnymi do wie� budynkami, w�r�d kt�rych stoi stary zamek kr�lewski. Przypomina on grubego burmistrza, kt�ry zaj�� miejsce po�r�d otaczaj�cych go radnych. Park jest du�y i urozmaicony, zdobi� go aleje i berceaux 4, na kt�rych zawieszano latarnie, prze�wituj�ce jak robaczki �wi�toja�skie w�r�d zieleni. Po stawie ko�o grobli p�ywa�y �odzie, a w nich studenci kr�lewieccy �piewali pie�ni, wt�ruj�c orkiestrze z zamkowej altany. Zawarli�my przy okazji wiele znajomo�ci i zauwa�yli�my, i� powszechnie opowiadano si� za Polsk�, pomimo niebezpiecze�stwa gro��cego ze strony szpicluj�cej policji. Byli�my zapraszani przez wielu wyk�adowc�w uniwersyteckich i nigdy nie zapomnimy otwarto�ci i dobroci, z jak� nas przyjmowano. Zwiedzili�my te� lazaret, a tak�e Akademi� i szereg innych zak�ad�w. l czerwca otrzymali�my odpowied� odmown� na pro�b� o pasz- port do Polski, by jednak cho� troch� zado��uczyni� naszym �yczeniom, wystawiono nam paszporty do Krakowa przez Bydgoszcz i Pozna�*, poniewa� w�a�nie w Krakowie wybuch�a cholera. Kto� nam wi�c doradzi�, by jecha� do Bydgoszczy, a stamt�d na skr�ty do polskiej granicy, zapewniaj�c, i� pomog� nam si� przez ni� przedosta� szmugluj�cy �ydzi. Przygotowali�my si� wi�c do drogi i zam�wili�my miejsce w dyli�ansie, kt�ry mia� odjecha� nast�pnego popo�udnia o sz�stej. Wr�cili�my w�a�nie z miasta po odbyciu kilku wizyt, gdy gospodarz zawiadomi� nas z tajemnicz� min�, i� jaki� nieznajomy pragnie z nami m�wi�. Weszli�my do pokoju niezbyt dobrze nastawieni do nieznajomych, w kt�rych �atwo widzieli�my szpieg�w. Nie mieli�my jednak czasu na refleksje, gdy� zaraz wkroczy� m�ody cz�owiek, kt�ry przedstawi� nam si� jako Du�czyk nazwiskiem M...r. Ani jego wygl�d, ani spos�b bycia nie budzi�y naszego zaufania. Przywiod�o go do nas pragnienie towarzyszenia nam do Polski i w tym celu postara� si� w Danii o listy polecaj�ce. Robili�my co w naszej mocy, by si� go pozby�, lecz on nalega� i radzi� nam jecha� przez Brodnic�**, co mia�o by� najpewniejsz� drog�. Dyli�ans by� wkr�tce got�w do drogi i nasz M...r pojecha� z nami, by, jak nam o�wiadczy�, nam�wi� nas do zmiany marszruty. Byli�my nieugi�ci. M�czy� nas jednak na ka�dym postoju za ka�dym razem, gdy tylko nasz Schurmeister (pocztylion) zatrzymywa� si� w zaje�dzie, by wypi� kieliszek. W Prabutach dok�d dotarli�my o dziesi�tej nast�pnego wieczora, nasz towarzysz znikn��, gdy zrozumia� z naszych do�� niedwuznacznych wypowiedzi, i� nie �yczymy sobie jego towarzystwa*** W czasie dalszej pod- * W oryg. Krakau, Bromberg, Posen **W oryg. Strasburg. *** Jako dow�d pruskiej neutralno�ci i opartego na prawie narod�w sposobu post�powania, a tak�e by pokaza�, na jakie niebezpiecze�stwa byli�my wystawieni w czasie przejazdu przez ten kraj za��czam, za pozwoleniem czytelnik�w, opis przyg�d owego Du�czyka tak, jak je sam opisa� w gazetach. Oko�o czterech miesi�cy temu odp�yn��em z Flensburga zaopatrzony w paszport i list rekomendacyjny, zar�wno do Kr�lewca [w oryg. Konigsberg - przyp. t�um. ] jak i Warszawy, a tak�e pieni�dze, aby przyj�� s�u�b� w polskiej armii. Paszporty moje podpisano zar�wno w Pilawie jak i Kr�lewcu. Gdy id�c za czyj�� rad�, w tym drugim mie�cie wyjawi�em m�j zamiar w�adzom nie ukrywaj�c niczego, otrzyma�em stanowcze zapewnienie, i� nikt mi nie b�dzie robi� przeszk�d w podr�y. Odjecha�em wi�c dyli�ansem pocztowym w towarzystwie trzech szwedzkich lekarzy, pan�w Bergha, Stenkuli i Stillego do Prabut�w [w oryg. Riesenburg � przyp. t�um. ]. Tam rozstali�my si�. Szwedzi pojechali do Torunia [w oryg. Thorn � przyp. t�um. ], aby dosta� si� potem do r�y, gdy nasi pozostali wsp�towarzysze podro�y spali, Stenkula zaproponowa�, pragn�c zmyli� pana M...r, kt�rego mieli�my za szpiega, a tak�e tych, kt�rzy chcieliby nas ewentualnie �ciga�, by wysi��� z dyli�ansu w Kwidzyniu, mimo i� zap�acili�my za podr� a� do Bydgoszczy i p�j�� na prze�aj do polskiej granicy. 4 czerwca o godzinie drugiej nad ranem dyli�ans zatrzyma� si� w Kwidzyniu i po chwili namys�u opu�cili�my miasto z tobo�kami na plecach. S�yszeli�my, jak pocztylion wo�a nas, a gdy nie przyszli�my, dyli�ans odjecha� Warszawy, do kt�rej zmierzali, a ja do Brodnicy, stawiaj�c sobie ten sam cel. Jecha�em ma�ym ch�opskim wozem, takim, jakie najcz�ciej mo�na spotka� w tej okolicy i do wieczora ujecha�em oko�o �wier� mili do granicy, gdy nagle otoczony zosta�em przez czterech �andarm�w i odtransportowany przez nich z powrotem do Brodnicy. W�adze wojskowe przekaza�y mnie tam w�adzom cywilnym, te za� z powrotem tym pierwszym i w rezultacie, cho� powo�ywa�em si� na sw�j wa�ny du�ski paszport, kt�ry stwierdza�, i� udaje si� do Polski wy��cznie jako osoba prywatna, tej samej nocy zosta�em przewieziony pod stra�� �andarm�w do Kwidzynia [w oryg. Marienwerder � przyp. t�um. ] � g��wnej siedziby rz�du pruskiego w Prusach Zachodnich. Przedtem odebrano mi moje rzeczy, papiery, pieni�dze, a te ostatnie �andarmi zatrzymali na swoje i moje potrzeby w czasie podro�y do Kwidzynia. Jechali�my ca�� noc i spotkali�my w tym czasie oko�o trzystu woz�w zaprz�onych w cztery konie, z prowiantem dla armii rosyjskiej. W Kwidzyniu �andarmi z nastawionymi bagnetami przeprowadzili mnie z policji do budynku rz�du, a stamt�d do g��wnego s�du krajowego, gdzie nie udzieliwszy �adnej odpowiedzi na moje pytania i nie podawszy �adnego powodu, zamkni�to mnie z mordercami i z�odziejami w tak zwanej wie�y gda�skiej, zbudowanej w czasach krzy�ackich. Przesiedzia�em tam dwa dni, a potem zosta�em przes�uchany przez rz�dowego asesora, kt�ry zamie�ci� moje wyja�nienia w protokole. Przypadkiem spotka�em tam znajomego z czas�w pobytu na uniwersytecie w Getyndze. Nazywa si� Mac-Lean (pochodzi ze szkockiej rodziny). Imi� jego podaj� do wiadomo�ci z g��bok� wdzi�czno�ci� za jego zacne podej�cie do mnie. Cz�ciowo jemu, cz�ciowo za� nadradcy krajowemu, von Rosenfeldowi, zawdzi�czam �e wypuszczono mnie po up�ywie sze�ciu dni, gdy na pi�mie przypomnia�em, i� jestem w posiadaniu dokument�w, kt�re nie straci�y wa�no�ci. Gdy jednak za��da�em odszkodowania za wydatki, jakie ponios�em w podr�y i wi�zieniu od chwili mego aresztowania, zagro�ono mi ponownym wtr�ceniem do wi�zienia, do czego by z pewno�ci� dosz�o gdyby nie pan von Rosenfeld, kt�ry nie dopu�ci� do tego poprzez sw� stanowcz� interwencj�. Odm�wiono mi wydania odpisu z protoko�u mojego przes�uchania, a jako jedyny pow�d mego uwi�zienia podano, �e �utrzymuj�c stosunki z Rosj� nie mog� zezwoli�, by Polacy otrzymywali jak�kolwiek pomoc�. Komentarz ten przytaczam dos�ownie, tak, jak go us�ysza�em. Mimochodem wspomniano nawet, i� �m�j du�ski paszport nie jest dowodem mej to�samo�ci�. W czasie mojego pobytu w Kwidzyniu przechodzi�y Paszport nie wytycza� ju� drogi i jedynym naszym przewodnikiem by�a teraz ma�a, podr�czna mapa, kt�ra pomog�a nam znale�� drog� prosto do granicy. Zdawali�my sobie spraw�, i� jeste�my bezbronni a sytuacja, w jakiej si� znajdowali�my, sprawia�a, �e czuli�my przedsmak nieczystego sumienia. Ka�dy cz�owiek, kt�rego spotykali�my, cho�by wygl�da� zupe�nie niewinnie, wydawa� si� nam szpiegiem i nie mieli�my odwagi wchodzi� do miast czy zajazd�w, �eby nie narazi� si� na pytania, kt�re mog�yby zako�czy� si� nie tyle wyrzuceniem, co wrzuceniem do jednej z pruskich twierdz. Brano nas za w�druj�cych czeladnik�w, ale nie rani�o to zupe�nie naszej pr�no�ci. Tego samego dnia przeszli�my rzek� Os� i pod wiecz�r, g�odni i zm�czeni dotarli�my do wsi, kt�ra nazywa�a si� Gruten*. Byli�my ju� niedaleko granicy Polski pruskiej i po raz pierwszy us�yszeli�my polsk� mow�, lecz tak zniekszta�con�, �e i Polakowi trudno by by�o co� zrozumie�. Znali�my na szcz�cie kilka s��w, kt�re powinny wystarczy� w tej sytuacji, mi�dzy innymi �klebb", �voddy", �massla", �dwa ko�** do Briesen"***. Ufni wi�c w swoje si�y weszli�my do cha�upy, w kt�rej przyj�� nas ciemny cz�owiek o dzikim wygl�dzie. Potrzebowali�my przede wszystkim jedzenia, gdy� byli�my wyczerpani d�ug� drog� i pr�bowali�my porozumie� si� po niemiecku. Wie�niak sta� zdziwiony i odpowiedzia� potokiem s��w, z kt�rych zrozumieli�my r�wnie ma�o, jak on z naszego przem�wienia. Nie pozosta�o wiec nic innego, jak si�gn�� do naszego s�ownika. Zacz�li�my wi�c wymawia� s�owo �klebb", pokazuj�c przy tym na usta, by u�atwi� zrozumienie naszej pro�by. Po wielu nieporozumieniach dostali�my w ko�cu chleba i przyst�pili�my powoli tamt�dy dwa rosyjskie pu�ki, kt�re zosta�y zmuszone do ucieczki. Mia�y one zamiar po��czy� si� znowu z armi� rosyjsk�. Wydano mi teraz prawdziwie w��cz�gowskie dokumenty. Mimo i� du�ski paszport okre�la� wyra�nie m�j zaw�d, zrobiono ze mnie studenta, kt�ry zamierza� dyli�ansem pocztowym powr�ci� do Kr�lewca. Mia�em tam otrzyma� z powrotem papiery, kt�re mi zabrano. Zwraca�em si� potem kolejno do r�nych w�adz, lecz wsz�dzie odpowiadano mi, i� nikt o nich nie s�ysza�. Dawano mi przy tym do zrozumienia, i� zostan� znowu wtr�cony do wiezienia, o ile natychmiast nie wsi�d� na jaki� statek i nie powr�c� do domu. Zastosowa�em si� wiec rych�o do tego, co mi dawano do zrozumienia. Koszty podr�y i aresztu pokryto z moich w�asnych pieni�dzy. W Kr�lewcu dowiedzia�em si�, i� nakaz aresztowania mnie wys�any zosta� na granic� jeszcze przed moim wyjazdem z tego miasta" (przyp. autora). * Prawdopodobnie chodzi o miejscowo�� o nazwie Gruta. ** Tak w oryg. *** W�brze�no. do naszej drugiej pro�by, a wi�c: �dwa kon do Briesen", a gdy wie�niak w ko�cu zrozumia�, o co nam chodzi, zaprz�g� w�z i pojechali�my. Przez ca�� drog� nasz wo�nica spotyka� znajomych, kt�rzy towarzyszyli mu potem przez d�ugie odcinki drogi i zapewne on w�a�nie zwr�ci� im uwag� na nasze osoby. Nareszcie o pierwszej w nocy przybyli�my do W�brze�na, n�dznej mie�ciny, gdzie zatrzymali�my si� na czym� w rodzaju rynku przy domu, w kt�rym ludzie jeszcze nie spali. Nasz w�o�cianin wszed� do �rodka i wyszed� w gromadzie pijanych, kt�rzy sp�dzali w tym domu mi�y wiecz�r. Otoczyli nasz w�z i posypa�y si� dowcipy, kt�rych niestety nie rozumieli�my, gdy� wok� nas rozbrzmiewa�y g�o�ne salwy �miechu. Najwyra�niej nie mo�na tam by�o dosta� noclegu, gdy� nasz w�o�cianin zawr�ci� w�z i powi�z� nas w d�, w s�siedni� dolin�, do domu otoczonego wielkimi drzewami. Przypomina�o to wjazd do zb�jeckiej jaskini lub siedziby trolla5, jakie opisuj� nasze romanse rycerskie. Wie�niak zacz�� wali� w drzwi, kt�re otworzy�y si�. Wyjrza� zza nich cz�owiek zaro�ni�ty na twarzy, ubrany w czarny p�aszcz. Po o�ywionej rozmowie zostali�my wprowadzeni do ma�ej, n�dznej izdebki, kt�ra nie posiada�a �adnych innych wyg�d poza go�� pod�og�. Po chwili us�yszeli�my, jak �w czarny cz�owiek zaryglowuje drzwi i zapad�a cisza. Mieli�my wi�c doskona�� okazj�, by odda� si� romantycznym rozmy�laniom, lecz natura zwyci�y�a. Zasn�li�my na wilgotnej pod�odze, zapominaj�c o prawdziwych i urojonych niebezpiecze�stwach. Przyje�d�aj�c do kraju, kt�rego j�zyka si� nie zna, cz�owiek znajduje si� w dziwacznej sytuacji. Jest si� wtedy niemym widzem, kt�ry niczego nie pojmuje, a fantazja znajduje du�e pole do popisu wsz�dzie tam, gdzie powstaj� luki w rozumieniu otaczaj�cego �wiata. Wype�niaj� je najbardziej fantastyczne i dalekie od prawdy wyobra�enia. Zanim wi�c po�o�yli�my si� w spokojnej chacie, w kt�rej udzielono nam go�ciny, przygotowali�my si� jak mo�na najlepiej do obrony. �e by�a to przezorno�� zupe�nie niepotrzebna, przekonali�my si� nast�pnego dnia o pi�tej, gdy cali i zdrowi ruszyli�my w dalsz� drog�, zap�aciwszy naszemu uprzejmemu gospodarzowi. Pada�o bardzo i gdy dotarli�my do wsi Zieten, byli�my zupe�nie przemoczeni. Weszli�my do najschludniejszego domu, jaki si� tam znajdowa�. W izbie zobaczyli�my sze��dziesi�cioletniego cz�owieka o siwych w�osach, w mycce na g�owie i w szlafroku, jedz�cego �niadanie w towarzystwie �ony, kt�ra zapewne z powodu �wi�ta (by�a to niedziela) wystrojona by�a w czerwone buty, r�nokolo-row� sp�dnic� i r�owy fartuch. Staruszkowie wydali nam si� uprzejmymi lud�mi i pr�bowali�my wybada� pogl�dy staruszka, kt�ry zna� niemiecki, by dowiedzie� si� od niego, w jaki spos�b szybko dotrze� do celu. By� on jednak bardziej pow�ci�gliwy, ni� si� spodziewali�my. Jad� dalej, odpowiadaj�c p�s��wkami na nasze pytania i nie da� nam ani jedzenia, ani dobrej rady. Musieli�my wi�c znowu rozpocz�� w�dr�wk�, nie osi�gn�wszy nic ani w sferze duchowej, ani cielesnej. Szli�my teraz przez lasy i mokrad�a a� do miasteczka Kowalewo*, blisko dawnej pruskiej Polski i zaledwie p�torej mili od granicy z Polsk� rosyjsk�. W�a�ciciel zajazdu w Kowalewie by� weso�ym i otwartym cz�owiekiem. Zupe�nie nie ukrywa� swego oddania dla polskiej sprawy a my, zadowoleni ze znalezienia bratniej duszy, zwierzyli�my mu si�, i� zamierzamy przekroczy� granic�. Nie pochwali� on jednak naszego planu uwa�aj�c, i� jest niemo�liwy do wykonania, gdy� kordon pruski by� postawiony w najwi�kszy stan pogotowia. Opowiada� nam, i� par� dni wcze�niej dw�ch ludzi zosta�o postrzelonych przy przekraczaniu granicy, jeden po pruskiej stronie, drugi za�, gdy podszed� zbyt blisko granicy po polskiej stronie. Ten drugi dosta� we w�asnej ojczy�nie kul� od Prusak�w, kt�rzy nie naruszyli w ten spos�b oczywi�cie neutralno�ci. Nasz rozm�wca poradzi� nam jednak, by doj�� do Golubia** � najbardziej wysuni�tej pruskiej twierdzy granicznej, gdzie komendantem by�, jak m�wi�, Polak, kt�ry by� mo�e pozwoli nam przekroczy� granic�. Zauwa�y� przy tym jednak i� jest to pruski urz�dnik, a uwaga jego odebra�a nam nieco nadziei, by uda�o si� w ten spos�b urzeczywistni� nasze zamiary. Przygn�bieni brakiem wi�kszych szans na powodzenie wiedzieli�my, i� nadchodz�ca noc zadecyduje o naszym losie, bowiem posterunek graniczny strzela� bez ogl�dania si� na nic, a nieokrzesana kupa �o�dactwa otrzyma�a surowe rozkazy, tak �e nie waha�aby si� strzela� lub zada� �miertelnego ciosu bagnetem ka�demu, kto by si� zbli�y�, bez wzgl�du na pow�d, jaki by nim kierowa�. Mia� si� zatem rozstrzygn�� nasz los i wiedzieli�my, �e jedno s�owo, jeden nieopatrzny krok udaremni� mo�e nasze przedsi�wzi�cie. Czuli�my po raz pierwszy, jak nik�e mamy szanse, jak �atwo unicestwi� mo�na niez�omne postanowienia i ludzkie si�y. By� mo�e szelest spadaj�cego li�cia lub krzyk nocnego ptaka zadecyduje o losie naszym i naszych bliskich. Odbyli�my narad�, lecz �adna z wysuwanych propozycji nie by�a wiele warta, poniewa� wszystkie opiera�y si� tylko na przypuszczeniach co do mo�liwo�ci przekroczenia granicy. Zdecydowali�my si� jednak na drog� do Golubia i oko�o dziewi�tej wieczorem znale�li�my si� na odleg�o�� strza�u od bram miasta * W oryg. po polsku ** W oryg. po polsku Okolic� wida� by�o jeszcze wyra�nie i gdy por�wnali�my j� z nasz� map�, stwierdzili�my, i� w pobli�u powinna si� znajdowa� rzeka Drw�ca*, stanowi�ca granic� pomi�dzy Polsk� prusk� a star� Polsk�. Po naszej stronie miasta le�a�o wielkie pole rzepaku, ci�gn�ce si� a� po �cian� rozleg�ego lasu. Postanowili�my spr�bowa� przeprawi� si� przez rzek� bez przewodnika. Schowali�my si� wi�c w lasku po�o�onym po drugiej stronie drogi, rozmy�laj�c nad sposobami przeprawy, gdyby rzeka mia�a si� okaza� g��boka i szeroka. Noc ju� zapad�a i wszystko spowi�a szarobia�a mg�a. Mruga�o kilka gwiazd i w ciemno�ci widzieli�my jeszcze szpice wie� w Golubiu. Nie rozlega� si� �aden g�os, s�ycha� by�o tylko nasze przyt�umione szepty, kt�rymi pr�bowali�my doda� sobie nawzajem odwagi przed ryzykownym przedsi�wzi�ciem, jakie nas czeka�o. Przeszli�my drog� i pogr��yli�my si� w pole rzepaku. Szli�my cicho w�r�d wyro�ni�tej ro�linno�ci w kierunku, w kt�rym -zdawa�o nam si� � p�ynie rzeka. Doszli�my w ko�cu do szerokiego rowu, kt�ry bieg� przez pole i zobaczyli�my po raz pierwszy odcinaj�c� si� na ja�niejszym horyzoncie budk� wartownicz�. Wartownika jednak nie dostrzegli�my, mimo i� szukali�my go pilnie, na ile tylko ostro�no�� pozwala�a. Obawiali�my si�, i� kto� taki znajduje si� w pobli�u, a poniewa� chodzeniu po polu musia�y towarzyszy� szmery, kt�re by nas mog�y zdradzi�, odpe�zli�my z powrotem rowem do miejsca, sk�d, jak przypuszczali�my, mo�na by�o przej�� przez pole nie b�d�c s�yszanym. Wtedy dopiero odwa�yli�my si� zawr�ci� i wkr�tce znale�li�my si� w pobliskim lesie, gdzie � wym�czeni wyczerpuj�c� w�dr�wk� � po�o�yli�my si� pod drzewem. Nigdy jeszcze zapewne nie ws�uchiwali�my si� czujniej ni� w tej chwili, wy�awiaj�c podejrzane odg�osy. W lesie panowa�a jednak g��boka cisza, przerywana tylko upiornym poszumem drzew, trzaskiem ocieraj�cych si� o siebie ga��zi i nerwowym poszczekiwaniem psa, kt�ry pilnowa� le��cej gdzie� w pobli�u cha�upy. Gdy upewnili�my si�, �e nikt nas nie �ledzi, opu�cili�my kryj�wk� i poszli�my przez las, a� natrafili�my na dolin�, kt�ra zaprowadzi�a nas w d�, do rzeki Zobaczyli�my teraz po raz pierwszy ow� ziemi�, kt�rej synowie ofiarowali tyle dla ducha czasu pomsty, lecz nie op�akiwani, wzgardzeni i wy�miani przez wsp�czesnych sobie g�upc�w, wykrwawieni na �mier�, stali si� b�agaln� ofiar� swej kr�tkowzrocznej epoki. Obcy by� jej ogie�, kt�ry ich trawi� i umia�a tylko wzdycha�, podczas gdy obowi�zkiem by�o dzia�anie z ca�� moc�, kt�r� tak cz�sto trwoni�a na nic. Potomno�� b�dzie o nich * W oryg. Drwenza my�la�a z lito�ci� jako o straconych dla sprawy, kt�r� nauczy�a si� pogardza�. Tak wi�c po drugiej stronie ciemnej rzeki le�a�a Polska. Jest ona jak kamie� ofiarny rzucony na cia�o Europy. Lej� si� tam krew i �zy, a krew ta i �zy powinny stale pada� na otaczaj�cy zastyg�y mot�och, a� przebudzi si� on ze swego u�pienia, a� p�knie skorupa os�aniaj�ca �ywego ducha, czyni�c mot�och wolnym. W miejscu, do kt�rego doszli�my, Drw�ca mia�a oko�o czterdziestu st�p szeroko�ci i by�a zbyt g��boka, by mo�na j� by�o przej�� w br�d. Brzegi by�y wysokie i strome. Znale�li�my tam miejsce, w kt�rym woda wy��obi�a w piasku jam� pokryt� u g�ry traw�. Ukryli�my si� w niej, a gdy doszli�my do wniosku, �e z plecakami nie uda nam si� przep�yn�� rzeki, Stenkula przypomnia� sobie na szcz�cie, i� przechodz�c przez las, min�li�my k�adk� przerzucon� przez ma�y strumyk. K�adk� tworzy�a pojedyncza k�oda drzewa. Postanowili�my odnale�� j�, by u�y� jako tratwy do przewozu naszych plecak�w. Wr�ci�em wi�c ze Stenkul� z powrotem, a Bergh zosta� na stra�y naszego dobytku, kt�ry, cho� niewielki, by� dla nas nieocenionym, bezcennym skarbem. Biegli�my bez wytchnienia, �eby jak najszybciej przeprawi� si� przez rzek�. Gdy byli�my ju� blisko celu, us�yszeli�my ludzkie g�osy i w ko�cu dostrzegli�my mi�dzy drzewami dw�ch m�czyzn i kobiet� przechodz�cych przez k�adk�, do kt�rej zmierzali�my. W�drowcy oddalili si�. Wkr�tce zamilk�y odg�osy krok�w i d�wi�k g�os�w, po�pieszyli�my wi�c naprz�d i po kilku uci��liwych pr�bach uda�o nam si� k�adk� wydoby�. Powr�t odbywa� si� powoli, poniewa� uginali�my si� pod ci�arem k�ody, lecz po uci��liwej w�dr�wce dotarli�my do naszego towarzysza, kt�rego dr�czy� straszliwy niepok�j o nasze losy w czasie d�ugiej nieobecno�ci spowodowanej przeciwno�ciami, jakie nas spotka�y. S�ysza� on te same co my g�osy i niepok�j, �e zostaniemy schwytani lub zdradzeni przerodzi� si� niemal w pewno��, �e nas to w�a�nie spotka�o. Przygotowali�my si� do przebycia rzeki. Przywi�zali�my w tym celu lin� do ko�ca k�ody, a Stenkula przymocowa� do niej sw�j plecak i pu�ci� ten niewymy�lny statek na wod� chc�c zbada�, czy wytrzyma wi�ksze obci��enie. K�oda zanurzy�a si� jednak tak bardzo w wodzie, �e nie by�o nadziei, by mog�a ud�wign�� naraz wszystkie nasze rzeczy, postanowili�my wi�c przeprawi� si� po kolei. Rozebrali�my si� i Stenkula mia� si� w�a�nie rzuci� do rzeki, gdy us�yszeli�my poszcz�kiwanie karabin�w i odg�os krok�w na trawiastym brzegu. Widz�c zbli�aj�ce si� niebezpiecze�stwo, porzucili�my k�od� w trzcinach przybrze�nych i poszukali�my znowu schronienia w naszej ziemnej kryj�wce. Tak jak przypuszczali�my, nie uda�o si� nam jednak dostatecznie skry�. Cho� kulili�my si� i zwijali�my jak tylko mo�na, l�kali�my si�, by kt�ry� z nas nie zosta� zauwa�ony przez �cigaj�cych. Pami�tali�my teraz �ywo opowie�� karczmarza z Kowalewa o tych dw�ch, kt�rzy przed nami weszli na niebezpieczne �cie�ki. Stra�nicy byli coraz bli�ej i bli�ej. Coraz wyra�niej s�yszeli�my ich rozmowy i szcz�k lu�no przykr�conych bagnet�w. Przeszli jednak obok nas i skierowali kroki w stron� brzegu. Gdy odeszli, podnie�li�my ostro�nie g�owy, by zobaczy�, jak bardzo si� oddalili. Robi�c dalej sw�j obch�d, znikn�li z naszego pola widzenia w�r�d drzew. W�wczas Stenkula rzuci� si� do rzeki i przep�yn�� j�, ci�gn�c za sob� k�od� zanurzon� pod ci�arem w wodzie. Dotar� do polskiego brzegu, zdj�� plecak i przep�yn�� z powrotem wraz z k�od�. Przysz�a teraz kolej na mnie. Skoczy�em w taki sam spos�b do rzeki, lecz poniewa� k�oda, do kt�rej by� przywi�zany m�j plecak, wysun�a si� przede mnie, a linka zapl�ta�a mi si� wok� nogi, pr�d porwa� mnie w d� rzeki w czasie daremnych pr�b wyswobodzenia si�. Znalaz�em si� tak daleko od moich towarzyszy, i� nie s�yszeli mnie ani nie widzieli i obawia�em si�, by woda nie znios�a mnie zbyt blisko Prusak�w. Wreszcie z najwy�szym wysi�kiem dobi�em do polskiego brzegu, daleko poni�ej miejsca, w kt�rym wyl�dowa� Stenkula. Powr�ci�em od razu wraz z k�od� i po�rodku rzeki spotka�em Stenkul�, kt�ry przekaza� k�od� Berghowi. W kilka minut p�niej stali�my wszyscy trzej na ziemi walcz�cych o wolno�� bohater�w. Obrzucili�my wzrokiem na po�egnanie przeciwny brzeg, na kt�rym le�a�a reszta Europy. Byli�my teraz w nieszcz�liwej Polsce, opuszczonej przez wszystkich, zdanej tylko na siebie Nie wiedzieli�my, w jakim miejscu si� znajdujemy, lecz blisko brzegu widnia� taki sam las, jaki zostawili�my po pruskiej stronie. Poszli�my tam, by za�o�y� na siebie przemoczone ubrania, a potem zacz�� na nowo w�dr�wk� po dobre lub z�e, tam gdzie los zechce nas zaprowadzi�. Wida� cz�sto, jak kieruje nami bezpo�rednio wola mocy nadprzyrodzonej, nie �lepy los nas prowadzi czy � jak powiadaj� � przypadek. Poczynaniami naszymi rz�dzi wszechmocne przeznaczenie, jest ono nieub�agane, lecz rz�dzi si� zawsze swymi odwiecznymi prawami. Czy gaw�dzimy, czy �ywimy na co� nadziej�, czy sp�dzamy mile czas, jest ono miedzy nami ch�odne i niewidoczne, ostudzaj�c bij�ce serce niepokoj�c� my�l� o przysz�o- �ci. Gdy za� cierpimy, gdy wydaje si� nam, i� zostali�my porzuceni i zapomniani, r�wnie� wtedy stoi ono obok nas i ciep�a fala, kt�ra przenika piersi, pozwala przeczuwa� istnienie lepszego �wiata. Nie odczuwamy wyra�nie swej nico�ci, doznajemy jej jedynie wraz z rado�ci�, jaka towarzyszy przemijaniu niebezpiecze�stwa, gdy spadaj�c� ska�� powstrzymuje nagle niewidzialna r�ka. I w�wczas uzna� trzeba, i� wszystkim kieruje moc nadprzyrodzona i �e nasza wolna wola w dzia�aniu przypomina wol� dziecka pragn�cego chodzi�, cho� jeszcze chodzi� nie umie � przewraca si�, o ile nie podtrzyma go opiekun. Szli�my wzd�u� brzegu nie�wiadomi, ze nie by�a to najbezpieczniejsza droga i oko�o godziny drugiej w nocy dotarli�my do ma�ego, granicznego polskiego miasteczka, Dobrzynia*6. Z rado�ci� ujrzeli�my pal�ce si� w ka�dym domu �wiat�o i pomy�leli�my, i� mieszka�cy ju� wstali, lecz na pr�no pukali�my do wszystkich drzwi, nikt nam nie odpowiedzia�. Zapomnieli�my po prostu, �e Polacy s� w wi�kszo�ci g��boko wierz�cymi katolikami i pal�ce si� �wiat�a nie mia�y wcale rozja�ni� ulic ani te� nie pali�y si� dla nas czy mieszka�c�w miasta, lecz o�wietla�y krucyfiksy, umieszczone w ma�ych kapliczkach. Marzli�my, gdy� mokre ubrania pozbawi�y nas ca�ego ciep�a, kt�re da� forsowny marsz. Pukali�my wi�c nadal do drzwi z gwa�towno�ci� �wiadcz�c�, jak wielk� moc mo�e mie� zm�czone cia�o cz�owieka nad jego dusz�, kt�ra, cho� wolna, musi cz�sto dostosowywa� si� do swej ziemskiej skorupy, buntuj�c si� i powstaj�c przeciwko temu, co owa materialna szata nakazuje. D�ugo jeszcze w��czyli�my si� w ten spos�b po ulicach miasteczka, naruszaj�c spok�j nocny. W�dr�wk� nasz� przerwa� nagle jaki� cz�owiek, kt�ry krzykn�� za nami kilka s��w po polsku, a w chwil� potem by� po�r�d nas, wymachuj�c nad naszymi g�owami go�� szabl�. Zacz�li�my oczywi�cie z niezwyk�ym po�piechem i zdecydowaniem t�umaczy� si�, by umkn�� potraktowania szabl� i opowiedzieli�my o sobie jak mo�na najlepiej, unikaj�c w ten spos�b pchni�� dla nas przeznaczonych. Krzyczeli�my �Jeste�my Szwedami, gonieni przez Prusak�w przep�yn�li�my Drw�c�, by dosta� si� do wojska polskiego". Polak, rze�ki i energiczny m�ody cz�owiek, opu�ci� szabl�. Powiedzieli�my mu w�wczas, ze jeste�my g�odni i przemoczeni, szukamy mieszkania i jedzenia. Zrozumia� zupe�nie dobrze nasze wyja�nienia po niemiecku, ale nie umia� odpowiedzie� w tym samym j�zyku, zawo�a� tylko z mi�ym u�miechem �Dobrze pan!"** i pom�g� nam znale�� * W oryg. po polsku ** W oryg. �Dobreze Pan". gospod�, do kt�rej weszli�my rado�ni na my�l o dobrym posi�ku i mi�kkim ��ku. Wkr�tce jednak doszli�my do przekonania, �e nie mieli�my poj�cia o r�nicy, jaka istnieje pomi�dzy szwedzk� a polsk� gospod�. S�dzili�my w naszej naiwno�ci, �e znajdziemy przytulne i schludne pomieszczenie, gdzie mi�y ogie� i dobry posi�ek wynagrodz� nam trudy ca�ego dnia. �adne jednak z tych oczekiwa� nie spe�ni�o si�. Izba, do kt�rej weszli�my, robi�a niemi�e i nie-porz�dne wra�enie. Na wi�zkach s�omy spali w ubraniach s�u��cy i dzieci, a gospodarz z gospodyni� w podobny spos�b spali w s�siedniej sypialni. Dla wygody wstawiono nam do k�ta drewnian� �aw�. Stracili�my ju� nadziej�, �e dostaniemy po�ciel. Poprosili�my o jedzenie � jedzenia nie by�o, lecz ka�dy z nas dosta� pod�ej w�dki ze szklank� piwa i musz� przyzna�, �e by� to niezwykle po��dany pocz�stunek nawet dla Stenkuli, kt�ry pomimo i� w domu nale�a� do towarzystwa trze�wo�ci i �ci�le przestrzega� swej przysi�gi, uzna� trunek za lekarstwo i zapewniwszy sobie w ten spos�b czyste sumienie, doznawa� prawdziwej przyjemno�ci. Tak wi�c r�nica pomi�dzy szwedzk� a polsk� gospod� jest nies�ychana. Spali�my do�� dobrze w naszych mokrych ubraniach z plecakami pod g�ow� i obudzili�my si� nast�pnego ranka zdrowi i cali, a wkr�tce potem stan�� przed nami �w srogi Polak, kt�ry