Nekroskop VIII Krwawe Wojny - LUMLEY BRIAN

Szczegóły
Tytuł Nekroskop VIII Krwawe Wojny - LUMLEY BRIAN
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Nekroskop VIII Krwawe Wojny - LUMLEY BRIAN PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Nekroskop VIII Krwawe Wojny - LUMLEY BRIAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Nekroskop VIII Krwawe Wojny - LUMLEY BRIAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Brian Lumley Nekroskop VIII Krwawe Wojny Swiat wampirow 3: krwawe wojny Tytu l oryginalu: The Vampire WorldIII: Bloodwars Tlumaczenie: Robert Palusinski Dla Steve'a Jonesa. Z podziekowaniami za magiczne slowa. Zobaczysz, ze oddalem je... Zek! CZESC PIERWSZA: Ziemia I Na zewnatrz, wewnatrz W centrum Londynu. Ben Trask wracal z wczesnego lunchu spozytego w indyjskiej restauracji, znajdujacej sie w odleglosci pieciu minut marszu od kwatery glownej Wydzialu E. Pocil sie zarowno od wewnatrz, jak i na zewnatrz. Od srodka, w ustach i w gardle palilo go curry, na zewnatrz pocil sie z powodu niezwykle cieplego, majowego dnia. Krolujace na bezchmurnym niebie poludniowe slonce przypiekalo tak samo, jak nad Morzem Jonskim. Trask nie byl tym zachwycony, lecz mial nadzieje, ze jego gosc, przybysz z innego swiata, jest zadowolony z takiej pogody. Od czasu, gdy przed kilku dniami Zek Foener i Nathan Kiklu (albo Nathan "Keogh" - jak wolal byc nazywany Nekroskop) pojechali na greckie wyspy, Trask dochodzil do ladu z samym soba oraz staral sie uporzadkowac swoja tajna organizacje wywiadu paranormalnego.Martwil sie o los tych dwojga z roznych jednakze przyczyn. Nathan byl prawdopodobnie najbardziej wartosciowym i z pewnoscia najbardziej, hm -jak to okreslic? - wyjatkowym czlowiekiem na swiecie; a nawet w dwoch swiatach. Z kolei Zek byla jego miloscia. W koncu, majac juz swoje lata (Trask pociagnal nosem), zakochal sie! Nie, zeby byl starcem, co to to nie, ale... to komplikowalo sprawy. Wyjazd Zek na greckie wyspy dodatkowo skomplikowal sytuacje. Przypomnialo mu sie glupie, stare przyslowie: "co z oczu, to z serca". Fakt faktem, z oczu zniknela, ale w sercu jeszcze nigdy nie zagoscila tak mocno, jak teraz. W chwili, kiedy o tym pomyslal, stwierdzenie zadzialalo niczym przywolanie: Gleboka woda... slone morze... wodorosty i mul zasnuly wzrok Traska - nie, wzrok Zek! Bol w jego/jej klatce piersiowej... bicie serca, zamglony wzrok, pluca krzyczace o haust powietrza! Slodki Jezu, ona tonie! I daje mu znac o tym w jedyny sposob, w jaki potrafi... poniewaz Zek byla jedna z najlepszych telepatek na swiecie. BEN! Eksplodowalo w jego glowie jak bomba. Sprobuj sobie... z tym jakos... poradzic. -Zek! - Zawolal, czujac zarazem smak wody wlewajacej sie do jego/jej ust. Zegnaj... Ben...! Trask zachwial sie, obrocil dookola wlasnej osi, upadl i poczul jak uderza kolanami o zakurzony chodnik. To akurat nie bolalo. Nic go nie bolalo, bo wazniejszy byl fakt, ze glos Zek zamarl. Czy Zek tez umarla? Przygladali mu sie przechodzacy obok ludzie. Zatrabil samochod, a zdumiony kierowca patrzyl na Traska, ktory na kleczkach znalazl sie czesciowo na jezdni. Pozniej samochod ominal go, a do Traska podbiegli ludzie, zadajac pytania. Ktos pytal, czy wpadl pod samochod. Pokrecil glowa, podniosl sie i ponownie zatoczyl. Para mlodych ludzi podtrzymala go, pomogla sie wyprostowac, dziewczyna zas spytala: - Dobrze sie pan czuje? Trask pokiwal glowa bez slowa. Czul sie dobrze, ale co z Zek? Byla polowa maja 2006 roku. Pomimo palacego slonca, Traskowi bylo zimno. Pot splywal mu po twarzy i przyklejal koszule do plecow, jednak odczuwal chlod. Czul w sobie zimno spowodowane poczuciem i smakiem wody z morskiej glebi. Ale znacznie zimniejsze bylo wspomnienie telepatycznego glosu Zek, krzyczacego i zamierajacego w jego umysle. Zimno spowodowane nagla pustka. -Zek! Odepchnal pare mlodych ludzi i otaczajace go osoby i zaczal isc chodnikiem, a potem pobiegl. Wstrzasany dreszczami i zlany potem dobiegl na tyly hotelu, ktorego ostatnie pietro zajmowala kwatera glowna Wydzialu E. Odnalazl drzwi; w porownaniu do slonecznego dnia, w srodku bylo ciemno jak w nocy. Rozjasnilo sie dopiero, gdy skorzystal z zakodowanej karty przywolujacej winde, oswietlona zarowkami umieszczonymi w suficie. Ale nawet wowczas bylo ciemno. Ta ciemnosc panowala jego umysle. Wiedzial, ze bylo to spowodowane nieobecnoscia Zek. Moglo tak juz zostac na zawsze. Winda zatrzesla sie i zatrzymala. Drzwi otworzyly sie z sykiem i Trask stanal na korytarzu, ktory... Co? Byl zalany. Do windy wlaly sie dwa centymetry wody! Co to jest, do jasnej...? Na korytarzu stali esperzy. Trask ze zdziwieniem patrzyl na ich twarze. Na kazdej z nich widac bylo ulge, moze triumf, radosc? Czuc bylo zapach oceanu, wodorostow, soli. Zapach przypomnial Traskowi smak Zek. Ponownie zapytal sam siebie, co to jest, do jasnej...? W zasiegu wzroku pojawila sie szczupla, trupia, zazwyczaj melancholijna postac prekognity Iana Goodly'ego. Tym razem jego oczy blyszczaly w uniesieniu. Zlapal Traska za ramie i zachrypial: - Ben, on to zrobil! Nathan to zrobil! -Co zrobil? - Odrzekl Trask z trudem zbierajac mysli i starajac sie skoncentrowac. Goodly byl mokry i pachnial morzem tak samo, jak caly korytarz. Jego spodnie byly mokre od kolan w dol i przykleily sie do cienkich lydek. W tej samej chwili podszedl lokalizator David Chung. Podobnie jak Goodly byl caly mokry i szczerzyl zeby niczym orientalny lunatyk. -Co zrobil? - Dopytywal sie Trask i patrzyl kolejno na kazdego z nich. Co takiego zrobil Nathan? Przeciez jest gdzies na Morzu Jonskim z... z Zek. - W koncu nie wytrzymal i wypalil: -Niech mi kurwa ktos w koncu powie, co tu sie dzieje!? -Byli w Grecji na wyspach - Goodly w koncu zorientowal sie, ze Trask jest bliski szoku. Wiedzial takze jak trudno jest zszokowac kogos, kto zawsze wyczuwal prawde, wykrywacza klamstw i szefa Wydzialu E. Patrzac na Traska, Goodly pomyslal: Z wiekiem staje sie coraz twardszy. Jasne, ze Ben ma nadal ludzkie cechy, lagodnosc, ale wewnatrz - jego umysl, dusza i osobowosc, itd. - maja twardosc diamentu. Trask mial prawie piecdziesiat jeden lat, moze kilogram nadwagi, szare wlosy i zielone oczy. Jego szerokie ramiona lekko opadaly, rece zwisaly luzno, zas cala postac miala wyraz nieco ponury. A moze byl to wplyw jego talentu? W swiecie, w ktorym tak trudno trafic na prawde, nielatwo jest funkcjonowac z umyslem, ktory nie akceptuje klamstwa. Byl to rok wyborow i Trask zajmowal sie glownie politykami. Ogladajac programy telewizyjne z udzialem politykow, czesto wyrzucal z siebie stwierdzenie: - Klopot z tymi ludzmi polega na tym, ze nigdy nie klamia! Ale takze nigdy nie mowia prawdy! Teraz wpatrywal sie w Goodly'ego, pytajac: - Co powiedziales? Byli nad Morzem Jonskim? Co to, do cholery, ma znaczyc? Goodly wiedzial, ze mogl odpowiedziec tylko w jeden sposob: - Tak, Ben, byli tam. Ale kilka minut temu wrocili tutaj, razem z Nathanem. Traskowi opadla szczeka. Z trudem ja zamknal. - Razem z Nathanem? -Tak, Nathan ja tu sprowadzil - potwierdzil Goodly. - Przez Kontinuum Mobiusa. Tym razem szczeka Traska opuscila sie do granic mozliwosci. Znowu musial ja zamknac, zeby sapnac: - Kontinuum? - W koncu dotarlo do niego. Jesli nie z powodu Nathana, to na pewno za przyczyna Zek. Dotarlo do niego, ze Zek zyje! Oczywiscie wiedzial, ze to prawda juz w chwili, gdy Goodly o tym mowil, ale wydawalo sie na tyle nieprawdopodobne, ze nawet Trask z trudem byl w stanie to zaakceptowac. Przed chwila dowiedzial sie, ze Zek Foener umarla - dokladnie slyszal i czul jak umiera - ale teraz... Kiedy juz doszedl do siebie, zapytal: - Gdzie oni sa? Jak sie czuja? Czy Zek nic nie jest? Odpowiedzial mu David Chung: - Dostali srodki uspokajajace. Polozylismy ich do lozek w centrum dowodzenia. Ale niewiele brakowalo. Byli pod woda. A kiedy dostali sie do nas... myslalem, ze zalewa nas Morze Srodziemne! Trask chwycil go i spytal: - Jak to sie stalo? Co o tym wiemy? Jezu, wychodze na lunch i wszystko wywraca sie do gory nogami! -Nathan cos tam wspomnial, zanim nie wpakowalismy go do lozka - odpowiedzial Chung. - Ale musielismy go na jakis czas uspic. Byli wyczerpani i zszokowani - zwlaszcza Zek - moglo sie to znacznie gorzej skonczyc. -Co takiego powiedzial Nathan? - Trask skierowal sie do centrum dowodzenia. -Zdaje sie, ze to byla banda rzezimieszkow Tzonova -kontynuowal opowiesc Goodly. - Ochroniarze Nathana zostali zaskoczeni - i zamordowani! Nathan i Zek wskoczyli do wody. Ale tam czekali juz na nich ludzie Tzonova; byli w piankach do nurkowania i mieli ze soba kusze. Jak nam wiadomo, zaatakowano ich od strony morza. Kiedy jednak zaczeli isc na dno i nie bylo innego wyjscia, Nathan to zrobil. Zapewne zdarzylo sie jeszcze o wiele wiecej. Trask spojrzal na niego i wszedl do centrum dowodzenia, gdzie niewielka grupka esperow zebrala sie wokol dwoch szesciostopowych stolow. Goodly poszedl za nim, kiwajac glowa. - Tutaj dzialy sie bardzo dziwne rzeczy. Dzieki temu wiedzielismy, ze Nathan i Zek maja klopoty. - Wzruszyl ramionami. - No to zrobilismy, co bylo w naszej mocy. - Goodly byl znany ze swojej brytyjskiej flegmy. Ale jego stwierdzenie o "bardzo dziwnych rzeczach" mialo ogromne znaczenie dla Traska: nie dowiedzial sie jeszcze o bardzo wielu rzeczach. -I to wszystko w ciagu jednej godziny? - Powiedzial w chwili, gdy zgromadzeni dookola stolow esperzy robili miejsce dla szefa Wydzialu. Trask zatrzymal sie pomiedzy dwiema postaciami, spiacymi w starannie zaslanych lozkach. -W o wiele krotszym czasie - wtracil Chung. - Moze ci o tym opowiem... -Ja, Ian, Geoff Smart, wszyscy w tym samym czasie zauwazylismy, ze cos jest nie tak. Jezeli chodzi o mnie, dotyczylo to kolczyka Nathana. Po prostu ozyl mi w dloniach! Nie wiem, jak bylo ze Smartem, ale on jest empata i wiele pracowal razem z Nathanem; moze nawet z takiej odleglosci wyczul, ze maja klopoty. Oczywiscie Ian odczytujac przyszlosc najwyrazniej "dostrzegl", jak wlaczam komputer w pokoju Harry'ego. No to poszlismy tam i wlaczylem komputer. Bylo to samo, co wczesniej: liczby, rownania i takie rzeczy. Nie jestem matematykiem, wiec raczej ty mi o tym opowiedz! Wszystko pojawilo sie na ekranie. Ale nie wszystko bylo dokladnie tak samo. Tym razem liczby zgrupowaly sie, polaczyly, uformowaly w cos innego. W cos, co bylo... no nie wiem, trwale? No, prawie materialne. Trask ujal Zek za nadgarstek; odetchnal z ulga, wyczuwajac rowny puls. Zek, mowilas do mnie. Kiedy sadzilas, ze to juz koniec, bylem jedyna osoba, do ktorej przemowilas! To oznaczalo dla Traska niezmiernie duzo. Nastepnie wypelnil pluca maksymalnie powietrzem, jakby po raz pierwszy od tygodnia bral oddech. Zmarszczyl brwi, popatrzyl na Chunga. - Cos materialnego, powiadasz? Na ekranie komputera? Goodly podjal watek opowiesci. - Ben, czy pamietasz te zlote strzalki? Mysle o chwili, gdy umarl Harry? -Oczywiscie, pamietam. -A ta, ktora zobaczylismy, jak wchodzi do komputera? W rzeczy samej, komputer nam to pokazal, prawda? Trask skinal glowa, odsunal sie od stolow i skinal na reszte. - Dajcie im oddychac! - Do Goodly'ego powiedzial zas: -No i co? -Moim zdaniem - odrzekl Goodly - strzalka, czy cokolwiek to bylo, czekala tam. Zanim w komputerze nie zabraklo pradu. Pamietasz, ze nie byl podlaczony? Cokolwiek to bylo, czy nazwiemy to "duchem", czy "echem" Harry'ego Keogha, uaktywnilo monitor i wypalilo sie. Ale tym razem bylo podlaczone do zrodla energii, ktore uruchomilo to, co jeszcze pozostalo. A wiec... oto co zobaczylismy: - Liczby zatrzymaly sie na ekranie i, jak to powiedzial David, uformowaly sie w cos materialnego - w zlota strzalke! Byla to ledwie widoczna wstega zoltego dymu - prawie niematerialna - ale rzeczywista. Po czym... opuscila ekran! -Co? - Trask zmarszczyl czolo. -Opuscila ekran - powtorzyl Goodly. - Nastepnie przeszla przez sciane pokoju i powedrowala dalej. -Dalej? Dokad? Geoff Smart, empata, ktory wlasnie pojawil sie w pokoju, slyszac te opowiesc dodal od siebie: - Sadze, ze o to musisz zapytac Nathana, kiedy sie obudzi. Trask utkwil w nim spojrzenie. Smart mial niecale szesc stop wzrostu, byl mocno zbudowany, rudy, krotko obciety, wygladal na kogos agresywnego, jak bokser. Byl jednak bardzo uprzejmym czlowiekiem. To, czego brakowalo w wygladzie, wyrownywal jego talent; niezwykla zdolnosc do nawiazywania relacji. Posiadal umiejetnosc empatii, dzieki ktorej pracowal razem z Nathanem. Bardzo duzo wskazywalo na to, ze Smart bedzie mial slusznosc w swojej, jak dotad niewypowiedzianej, ocenie tego, co sie pozniej stalo. Wypowiedziana czy nie, Trask i tak poznal prawde. -Chcesz mi powiedziec, ze ta strzalka wyruszyla na poszukiwanie Nathana? -Smart skinal glowa. - I znalazla go! Jestem pewny. Mysle, ze byla tam - w komputerze - i czekala na niego. Zaden z nas tego nie wykryl, ale gdy Nathan sie tutaj znalazl, rzecz sama sie ujawnila. Kiedy w koncu otrzymala dawke energii, gdy Chung wlaczyl komputer... -Strzalka wrocila do siebie. - Trask dokonczyl za niego. - Wrocila do Nathana. Smart znowu skinal glowa. - Tak wlasnie uwazam. -Strzalka dokonczyla zaczeta przez nas prace - mowil Trask jakby do siebie, patrzac niemal z podziwem na mlodego mezczyzne, lezacego na jednym z lozek. - Dzieki temu odnalazl Kontinuum Mobiusa i zdobyl wszystkie umiejetnosci. Ale... to byl jego pierwszy raz, prawda? I pomimo tego potrafil odnalezc droge powrotna - i jeszcze zabrac ze soba Zek? Odezwal sie David Chung: - Mysle, ze nie byl zdany tylko na siebie. Mysle, ze prawdopodobnie mialem z tym cos wspolnego. A raczej to mialo z tym cos wspolnego. - Podniosl do gory zloty, wygiety w ksztalt wstegi Mobiusa kolczyk Nathana. - Maglore, lord Wampyrow dal to Nathanowi przed jego ucieczka z Turgosheim. Mysle, ze Maglore uzywal kolczyka do sledzenia Nathana. Jednak takie urzadzenie lokalizacyjne dziala w obie strony. Nathan przywykl do niego i dlatego odnalazl droge powrotna. Trask rozejrzal sie po zgromadzonych dookola niego osobach. Przesunal wzrokiem po kazdej twarzy, a nastepnie popatrzyl na Zek Foener i Nekroskopa Nathana Keogha, ktorzy lezeli w lozkach uspieni srodkami nasennymi. Na koniec usmiechnal sie szeroko i ze zdumieniem potrzasnal glowa. Zwracajac sie do Smarta, Goodly'ego i Chunga powiedzial: - A wiec wszyscy mieliscie w tym udzial, prawda? O Boze, co bysmy bez was zrobili? Co bez was zrobilby ktorykolwiek z nas i gdziekolwiek? - Nastepnie jego spojrzenie objelo wszystkich esperow. - Mysle o kazdym z was. Byl to najwiekszy komplement, jaki padl z jego ust pod adresem ludzi z Wydzialu. Plan byl prosty: Nathan ponownie odwiedzil miejsce spoczynku sir Keenana Gormleya, zeby zapamietac koordynaty oraz opowiedziec bylemu dowodcy Wydzialu E o eksperymencie z Kontinuum Mobiusa. Po powrocie do kwatery glownej Wydzialu E, Nathan mial przeskoczyc tam, gdzie spoczywa Gormley. Gdyby cos poszlo nie tak, David Chung mial wykorzystac kolczyk Nathana i sprowadzic go z powrotem. Zeby dodac eksperymentowi cech badan naukowych, czesc czlonkow Wydzialu E miala czekac przy grobie Gormleya, aby zmierzyc ewentualna roznice czasu potrzebna na pokonanie odleglosci pomiedzy kwatera glowna, a cmentarzem Kensington. Wszystko bylo przygotowane. Wybila dziewiata rano, a temperatura powietrza w miescie podnosila sie; Nathan, Trask oraz wiekszosc agentow Wydzialu E znajdowali sie w centrum dowodzenia. Pomimo wlaczonej klimatyzacji wszyscy byli lekko spoceni. W koncu Trask oswiadczyl: - No, synu. Teraz to twoja chwila. Nathan usmiechnal sie nerwowo, popatrzyl po wszystkich twarzach, zatrzymujac wzrok na Zek, Usmiechnela sie dodajac mu otuchy i przypomniala: - Juz raz to zrobiles. Nathan pokiwal glowa. - Tak. Raz to zrobilem. Trask zaniepokoil sie i powiedzial: - Sluchaj, jesli chcesz jeszcze poczekac... -Nie - przerwal mu Nathan. - Zrobmy to teraz. Nie zostalo nam duzo czasu. Jesli sie uda, to znacznie zwiekszy moje szanse po powrocie do Krainy Slonca. David Chung zrobil krok do przodu, usmiechnal sie szeroko mowiac: - Nathan, ja... Wyciagnal reke. Dotkneli sie przedramionami tak, jak robia to Cyganie i Chung cofnal sie. Jakby na dany sygnal wszyscy esperzy odsuneli sie od Nathana, ktory stal posrodku pokoju. Nadeszla ta chwila. Zapadla kompletna cisza, zas wszystkie twarze wyrazaly napiecie i oczekiwanie. Nathan czul sile skoncentrowanych na sobie mysli. Wszyscy stali dookola niego w bezpiecznej odleglosci. Czujac na sobie ich wzrok, a wlasciwie umysly, stwierdzil, ze moze byc to przeszkoda. Zamknal oczy, zeby sie odizolowac. Nie mogl jednak zamknac umyslu, przeciwnie, musial otworzyc umysl. Otworzyc i skupic sie na liczeniu wirujacych liczb! W jednej chwili, tak szybko, ze prawie go to wytracilo z rownowagi, rownania Mobiusa zaczely przeksztalcac sie na ekranie jego metafizycznego umyslu. To byl wir liczb, a jednoczesnie bylo to cos innego. Liczby, cechy oraz symbole byly takie same, ale wzor byl inny. Nie bylo juz wirujacego ciagu liczb, ale uporzadkowany ruch obliczen oraz zmieniajacych sie rownan na ksztalt pojawiajacej sie z wolna odpowiedzi, wyjasniajacej kwestie o niezmiernej zlozonosci. Odpowiedz pojawiala sie na ekranie jakiegos gigantycznego komputera. Jednak tym razem Nathan nie byt juz ignorantem, ani uczniem na lekcji matematyki. Teraz wiedzial czego szuka, jak kontrolowac i wykorzystac znalezisko. Nagle "to" pojawilo sie, a Nathan zatrzymal bieg liczb. Wielkie Rownanie zapisane na ekranie jego umyslu niczym wydruk z komputera. Przez krotka chwile rownanie trwalo, po czym rozpuscilo sie i przeksztalcilo formujac... drzwi. Drzwi Mobiusa! Nathan wyczul je, byly rzeczywistoscia. Otworzyl oczy i zobaczyl je - w pokoju, o krok od siebie. Na dodatek wiedzial, ze jest jedynym czlowiekiem na swiecie, ktory moze je widziec. To, co zdarzylo sie chwile pozniej wszyscy swiadkowie zapamietaja na zawsze. Obserwowali Nathana, dostrzegali najdrobniejsze szczegoly: wyglad, ubior, postawe, nawet niektore z jego uczuc precyzyjnie odzwierciedlajac obraz tego czlowieka w swoich nadzwyczajnych umyslach. Nathan mial troche ponad szesc stop wzrostu. Byl atletycznej budowy ciala: szerokie ramiona, waski w talii, o mocnych rekach i nogach. Patrzac na Nathana, Ben Trask dostrzegal "prawde": odzwierciedlenie Harry'ego Keogha. Naturalna niewinnosc, wspolczucie i uduchowienie. Tak samo pomyslal, gdy po raz pierwszy zobaczyl Nathana i od tej pory nic sie nie zmienilo. To co dzialo sie teraz, jeszcze bardziej potwierdzalo opinie Traska. Nathan popatrzyl w drzwi Mobiusa i zrobil krok do przodu. Bylo to dzialanie niemal automatyczne, instynktowne, tak jakby cos zza drzwi przyciagalo go, jakby cos go kusilo. Nastepnie, rzucajac ostatnie spojrzenie na Traska i pozostalych wykonal ostatni, chwiejny, ale zdecydowany krok... poza ten swiat. Byl i zniknal! Zobaczyli jak znika jego prawa stopa, lydka, udo, polowa ciala oraz twarz, reszta zniknela w pustce ulamek sekundy pozniej. W pokoju nie bylo juz Nekroskopa Nathana Keogha. Jedynie pylki kurzu widoczne w promieniach slonca plynely w strone prozni, w ktorej zniknal Nathan. Latwo to opisac, lecz trudno oddac zaskoczenie swiadkow. Agent stojacy na podwyzszeniu prawie zapomnial, ze ma powiedziec do mikrofonu magiczne slowo "Teraz!" Z cmentarza Kensington w tej samej chwili nadeszla odpowiedz: "Teraz!" Czlowiek na podwyzszeniu skrzywil sie. -Tak, teraz, na litosc boska! Dlaczego powtarzasz za mna? Wlasnie zniknal. Wszedl do drzwi. Z drugiej strony dobiegla zdecydowana odpowiedz: - A kto niby za toba powtarza? Co ja ci mowie! Wlasnie wyszedl! Jest teraz tutaj! Swiadkowie nie odnotowali najmniejszej roznicy w czasie. Z Nathanem bylo jednak inaczej. Wszedl w metafizyczne drzwi Mobiusa, w miejsce pomiedzy miejscami, poza czasem, a jednak ogarniety i ogarniajacy czasoprzestrzen. Bylo to niepodobne do zadnego ze znanych mu doswiadczen. Nawet do sytuacji, w ktorej niecale dwadziescia cztery godziny temu byl tu po raz pierwszy razem z Zek. Wtedy przynajmniej znajdowali sie w otoczeniu wody, calej masy wod Morza Jonskiego, ktora pod cisnieniem wdarla sie wraz z nimi do Kontinuum. Teraz nie bylo nawet wody. Nie bylo niczego! Bylo to miejsce kompletnej ciemnosci, moze nawet byla to Pierwotna Ciemnosc, ktora istniala przed pojawieniem sie tego czy jakiegokolwiek innego, rownoleglego wszechswiata. Brakowalo nie tylko swiatla, nie bylo absolutnie niczego. Mozna to bylo porownac do centrum czarnej dziury (podczas nauki w Wydziale E poznal podstawy kosmologii), tyle, ze czarna dziura cechuje sie potezna grawitacja, ktora w tym miejscu nie istniala. Brak grawitacji, swiatla, czasu (a wiec takze przestrzeni). Bylo to miejsce, w ktorym nie obowiazuje zadne prawo natury czy nauki, miejsce poza znanym wszechswiatem. A jednak istnialo ono w obszarze znanego Wszechswiata, poniewaz zostalo dwukrotnie wykreowane obliczeniami normalnego, czy tez anormalnego czlowieka, Nekroskopa Nathana Keogha. Ojciec Nathana, Harry, czesto korzystal z tego "miejsca", byl prawie jego mieszkancem. Zarowno w srodku, jak i na obrzezach, Kontinuum Mobiusa bylo nigdzie i wszedzie. Korzystajac z takiego punktu wyjscia mozna bylo dojsc wszedzie lub na zawsze donikad. I bylo owo zawsze, poniewaz w bezczasowym - otoczeniu? - nic nigdy sie nie starzalo, ani nie zmienialo, o ile nie wplynela na to sila woli. Nathan wiedzial o tym, ale nie pojmowal skad posiada te wiedze. Ale skad ssak taki jak delfin wie, jak plywac? To kwestia umyslu, krwi, genow. Takie "miejsce" jak Kontinuum Mobiusa mozna co najwyzej opisac w przyblizeniu. Nauczyciele Nathana poruszali rowniez kwestie teologiczne, szczegolnie dotyczace chrzescijanstwa. Nathan wyczuwal, ze Kontinuum moze byc w jakis sposob miejscem "swietym". Miejscem ukrytym, w ktorym jak dotad zaden bog nie wypowiedzial cudownych slow ewokacji: "Niech stanie sie swiatlosc!" Jesli zas owe slowa zostaly wypowiedziane... to Kontinuum bylo zrodlem wszystkiego, pierwotna jednia, z ktorej WSZYSTKO rozjarzylo sie w wielkim i wspanialym poczatku! Wraz z pojawieniem sie przeblysku tej mysli Nathan dotknal najwiekszej tajemnicy, nad ktora przez cale zycie glowil sie jego ojciec. Byla to jednak tylko mysl, ktora nie zadomowila sie w nim na stale. Zauwazyl jednak, ze to "miejsce" choc tak bardzo puste i tak bardzo oddalone od praw odkrytych przez czlowieka, posiada wlasne prawa i sily. Potrafil odczuwac jedna z tych, oddzialujacych na niego sil. Cos probowalo przesunac, usunac, albo eksmitowac go z obszaru nierzeczywistego do rzeczywistosci. Jednak Nathan posiadal wlasna wole i nie mial zamiaru opuszczac Kontinuum w miejscu, ktorego sam nie wybral. Drzwi zamknely sie "za" Nathanem, o ile w takim miejscu mozna w ogole mowic o zwyklych kierunkach. Pamietajac o swoim celu, Nathan zwizualizowal Aleje Zasluzonych na cmentarzu w Kensington. To byl jego cel. Zgodnie z planem mial wyobrazic sobie nagrobek sir Keenana Gormleya, skupic sie na nim i uzyc jako "drogowskazu". Zauwazyl jednak, ze nie jest to juz potrzebne. Gdy tylko Cmentarz Kensington zaistnial w jego myslach, odkryl ruch, wiedzac zarazem, ze zmierza w tym wlasnie "kierunku". Tak jakby podazal droga, nie zwazajac na to, czy biegnie ona prosto, na dol, do gory, czy zakreca... nie mozna bylo tego stwierdzic, ani nawet odgadnac. Jednak bez cienia watpliwosci poczul kierujaca nim sile, rozniaca sie od wypierajacych go na zewnatrz mocy Kontinuum Mobiusa. Bylo to nie tyle popychanie, ile delikatny nacisk, ktory zdawal sie nim kierowac. Cos podobnego odczuwal, kiedy podazal sladem symbolu wstegi Mobiusa z Grecji do kwatery glownej Wydzialu E. To byla jego sciezka zycia, a takze sciezka Zek. Wiedzac o tym, nie odczuwal najmniejszego zagrozenia. Po prostu poddal sie ruchowi, odczuciom, zdazajac za nimi do zrodla - miejsca spoczynku Keenana Gormleya na Cmentarzu Kensington. Nathan wyczuwal droge przed soba tak, jakby widzial swiatlo na koncu tunelu. Przyspieszal swoj metafizyczny ruch sama sila woli - w te strone, wlasnie tam. I tak jakby najpierw szedl, a pozniej zaczal biec, zauwazyl, ze porusza sie znacznie szybciej. Tak niesamowicie szybko, ze znalazl sie od razu tam, gdzie zamierzal! Przechodzac od niewiarygodnej "predkosci" mysli do stanu spoczynku w czasie krotszym od jednej sekundy, nie odczul najmniejszej niedogodnosci. Wykonal obliczenia potrzebne do stworzenia drzwi Mobiusa i przeszedl przez prog. Swiatlo! Swiatlo tak jaskrawe, ze az westchnal i musial mocno zacisnac powieki. No i grawitacja! Nathan zachwial sie z chwila, gdy dotknal stopa twardej ziemi, a jego nogi zatrzesly sie, kiedy zmuszone byly utrzymac ciezar ciala. Wowczas ktos powiedzial: "Teraz!" i pomocne dlonie wyciagnely sie, aby go wesprzec. Chociaz wydawalo sie, ze podczas wyprawy z kwatery glownej na Cmentarz Kensington nastapil uplyw czasu, to byla to wlasnie ta sama chwila, w ktorej glos espera stojacego na podwyzszeniu sugerowal pomylke i zadajac zarazem pytanie: - Tak, teraz, na litosc boska! Dlaczego powtarzasz za mna? Glos dobiegal ze sluchawki, ale tym razem w budynku krematorium Kensington, gdzie znajdowal sie teraz Nathan. Eksperyment pokazal, ze "czas" nie istnieje w obszarze Kontinuum Mobiusa. -Dobra robota, Nathan! - Westchnal ktos ze zdumieniem. Jednoczesnie w umysle Nekroskopa odezwal sie "glos": Dobra robota, synu! Sir Keenan Gormley byl wyraznie pod wrazeniem. Teraz... jestes jeszcze bardziej podobny do ojca. Takiego jak byl na poczatku, czy pod sam koniec?, odpowiedzial pytaniem Nathan. Na chwile zapadla cisza, ale Nathan wyczul, jak Gormley zastanawia sie. To prawda, Harry popelnial bledy. Potwierdzil w mowie umarlych sir Keenan. Ale nie zapominaj, ze bledy sa istota czlowieczenstwa. Czyzby? Bledy Harry'ego pozbawily go czlowieczenstwa. Przez nie przestal byc czlowiekiem!, blyskawicznie oraz z ironia w glosie odparowal Nathan. Wiedzial jednak, ze ten komentarz nie pozostanie bez odpowiedzi. Madry czlowiek uczy sie na bledach, odparl po chwili sir Keenan. Na wlasnych bledach, a takze na cudzych. W twoim przypadku chodzi o bledy ojca. Masz jeszcze przed soba dluga droge. Uwazaj na siebie, Nathan. Badz ostrozny po drodze... Przez kolejne dwadziescia cztery godziny (bo tylko tyle czasu mu zostalo) Nathan wprawial sie w korzystaniu z Kontinuum Mobiusa. Jego koordynatami oraz punktami odniesienia byla nieustannie rosnaca grupa zmarlych przyjaciol. W koncu geografia tego dziwnego swiata przestala byc zestawem linii, trygonometrycznych punktow, oceanow czy bialych czap lodu znanych z atlasu, ale zywym, oddychajacym zrodlem nieustannego zdumienia, podziwu i zaskoczenia. Roznica pomiedzy tym swiatem, a jego wlasnym byla podobna do roznicy pomiedzy czosnkiem, a miodem. Nie polegalo to tylko na tym, ze jeden byl ostro kwasny, a drugi slodki (poniewaz Kraina Slonca takze posiadala slodycz), ale na tym, ze prawie pod kazdym wzgledem skrajnie sie roznily. Tylko obszary gorskie byly do siebie podobne, przynajmniej pod wzgledem fauny i flory, ale nawet same gory byly inne, w swiecie, w ktorym slonce swiecilo po obu stronach pasma gorskiego! Ta Ziemia byla jednym swiatem - pelnym, ciaglym systemem - jednym systemem, podobnie jak jest to w przypadku zywych istot. Ale swiat Krainy Slonca i Krainy Gwiazd, gdzie sama nazwa mowi za siebie, wydawal sie czesto dwoma swiatami. Kraina Slonca byla miejscem swiatla, ciepla, milosci i zycia. Kraina Gwiazd byla zimna i mroczna, pelna ohydnej, czarnej nienawisci, zapieklych wendet i odrazajacych nieumarlych. Jakzesz mogloby byc inaczej? Po slonecznej stronie mieszkali Cyganie, lud Nathana, zas mrok byl siedliskiem Wampyrow! Ale Ziemia - ta ziemia z rownoleglego wszechswiata -byla piekna w calosci, pomimo faktu, ze niektorzy z jej mieszkancow raczej tacy nie byli. Takie przynajmniej Nathan mial zdanie na samym poczatku, zanim nie zobaczyl zdewastowanych, przemyslowych obszarow Europy Wschodniej oraz stref na zawsze zamknietych z powodu skazenia radioaktywnego... Harry Keogh mial wielu przyjaciol wsrod zmarlych i teraz wszyscy chcieli rozmawiac z Nathanem. To bylo cos nowego. Zmarli w swiecie Nathana nic od niego nie chcieli, chociaz czesto slyszal, jak szeptem rozmawiali ze soba. Z drugiej strony jednak bylo w tym cos bliskiego, poniewaz tak zwany "prymitywny" Tyr zamieszkujacy pustynne obszary Krainy Slonca chcial sie z nim zapoznac w chwili, gdy wyruszyl na pustynie w poszukiwaniu smierci, a odnalazl cel, ktory nadal sens jego zyciu. Odkrycie mowy umarlych dalo mu chec do zycia, celem zas stalo sie Kontinuum Mobiusa (choc wowczas niewiele o nim wiedzial, poza tym, ze stanowilo tajemnice ukryta w matematycznym wirze cyfr). Kiedy udalo mu sie powstrzymac wirujace liczby, mogl swobodnie badac obszar Kontinuum. Obie zdolnosci uzupelnialy sie, a telepatia byla czyms, co przewyzszalo umiejetnosci ojca, przynajmniej przez wieksza czesc jego zycia. Ojciec potrafil jeszcze cos, czego Nathan wcale nie pragnal. Byla to "sztuka" wskrzeszania umarlych, co wedlug panujacych na Ziemi religii uwazane bylo za bluznierstwo. Inaczej sie sprawy maja, kiedy gnijace zwloki zmarlych o wlasnych silach powstaja z grobow za sprawa milosci do bliznich, ale czyms zupelnie innym jest, gdy ludzie zmarli przed wiekami zostaja wbrew ich woli przywolani do zycia i powstaja z prochow, soli i pylu za sprawa magii czarownika, wykorzystujacego ich do swoich ciemnych sprawek. Tak, nekromancja to potworny talent. Jednak bez niej... W miasteczku Bonnyrigg niedaleko Edynburga zyl sobie chlopczyk, ktory stracil swojego ulubienca pod kolami samochodu. Jednak obdarzony swoimi "zdolnosciami" Harry Keogh byl innego zdania. Kto zdolalby sie oprzec radosci plynacej z mozliwosci przywrocenia zycia ukochanemu szczeniakowi, dzieki czemu na nieszczesliwej twarzy chlopca znowu zagoscil usmiech? Pies Paddy wciaz zyl i zarowno pies, jak i jego pan wydorosleli. Nathan mial okazje ich odwiedzic. O ile jednak Paddy byl tylko szczeniakiem, pierwszym eksperymentem Harry'ego zwiazanym z nekromancja, to za sprawa "sztuki" Harry'ego do zycia zostali takze przywroceni ludzie. Na przyklad piekna dziewczyna o imieniu Penny. Za sprawa Harry'ego ci ludzie doswiadczyli piekla podwojnej smierci. Jednak nie wszyscy podzielili los ofiar. W rumunskich gorach Zarundului Nathan rozmawial z wodzem Trakow Bodrogkiem i jego zona Sofia... a raczej z tym, co po nich zostalo, poniewaz ich ciala zamienily sie w garsc rozwianych po calym swiecie popiolow. Umarli jednak w tym miejscu i dlatego byli z nim zwiazani, dzieki czemu mogli opowiedziec o dokonaniach ojca Nathana. I zaden ze zmarlych, z ktorymi Nathan rozmawial, nie wychwalal Harry'ego tak bardzo jak Bodrogk i jego zona Sofia. W ciemnosciach nocy, w ruinach starego zamku, ich ciche glosy opowiedzialy mu o wyczynach Harry'ego. O tym, jak Nekroskop zmierzyl sie z ostatnim z rodu Ferenczych -Janoszem, synem Faethora - i jak go pokonal! Nathan wiedzial, ze jest to prawdziwa historia, nie tylko dlatego, ze opowiedzieli ja zmarli, ale rowniez dlatego, ze nazwisko Ferenczy bylo przeklenstwem takze w jego swiecie. Tak samo jak nazwiska innych Wampyrow! Kiedy Nathan dowiedzial sie o tym, co robil Janosz - o mezczyznach, ktorych wskrzeszal z prochow, zeby torturami wydobyc z nich tajemnice oraz o dawno zmarlych kobietach, ktore wykorzystywal do innych niecnych celow - zajal jasne stanowisko w tej sprawie: nekromancja to umiejetnosc, ktorej nie bedzie zglebiac. Ten proceder budzil odraze zarowno u troga, jak i wsrod zmarlych Cyganow. Poniewaz byl synem Harry'ego, mieszkanca Krainy Piekiel, Cyganie woleli unikac rowniez Nathana. To byla czesc spadku i reputacja odziedziczona po ojcu. Jednak na Ziemi Ogromna Wiekszosc zaprzyjaznila sie z Nathanem. Nathan odwiedzil cmentarz w Ploesti, w Rumunii, gdzie za czasow Ceaucescu zmarli powstali z grobow, zeby bronic Harry'ego przed zbirami z Securitate. Nadal tam przebywali, pamietali to zdarzenie i byli zadowoleni z wizyty Nathana. Jego ojciec byl dla nich bohaterem. Dlaczego? Poniewaz Harry usunal raka toczacego ich kraj. Wykonczyl Faethora Ferenczy'ego wysylajac go w otchlan przyszlosci, w czas otwartych drzwi z Kontinuum Mobiusa. Bezcielesny umysl lorda Wampyrow Faethora poplynal w przyszlosc bez szans na zbawienie. Tak manifestowala sie odraza Nekroskopa do Wampyrow... i taki tez byl wstret jego syna do tego pomiotu... Odwiedzil tez cmentarz w poblizu Newcastle, w polnocno-wschodniej Anglii, aby pogadac z pewna prostytutka, znajoma Harry'ego. Pamela zalowala, ze nigdy nie miala okazji poznac Harry'ego w tym, "glebszym" sensie... lecz znala go na tyle i darzyla taka sympatia, ze wyszla z grobu, aby mu pomoc, kiedy byl w opalach. Mialo to miejsce na krotko przed tym, gdy Harry zamierzal opuscic (lub tak postanowil) ten swiat i udac sie do Krainy Slonca. W tamtym czasie Nekroskop scieral sie z potworem w ludzkiej skorze znanym jako Johnny Found. Z pomoca Pameli oraz innych niezywych ofiar Founda, Harry wykonczyl go na cmentarzu. Nathan poznawal zatem zycie wlasnego ojca zarowno z ust zywych, jak i zmarlych osob. Nauczycielami byli przyjaciele z Wydzialu E oraz niezliczone rzesze zmarlych pozostajacych w grobach na obszarze calego swiata. Nathan zwiedzil w ten sposob swiat, po czesci zeby poznac losy swojego ojca, a czesciowo w celu poprawy jego reputacji. Nathan nie byl zmuszony do odwiedzania miejsc pochowkow zmarlych osob, z ktorymi rozmawial. Znacznie latwiej byloby siegnac glosem do zmarlych, poszukac ich z oddali i to tez daloby dobry skutek. Ale jego ojciec nie postepowal w taki sposob. Pierwszy Nekroskop absolutnie nie byl tym, ktory "pokrzykiwalby" na Ogromna Wiekszosc. Kiedy pragnal porozmawiac ze zmarla osoba, wyruszal w podroz, aby sie z nia "zobaczyc". Zmarlym nalezalo okazac szacunek, jesli nie zachodzila wyzsza koniecznosc. Nathan byl tego samego zdania. Z tego powodu nalezalo zachowac wyjatkowa ostroznosc. Duza liczba zmarlych przyjaciol Harry'ego Keogha spoczywala na obszarze zajmowanym przez dawny Zwiazek Radziecki. Nawet majac do dyspozycji Kontinuum Mobiusa, Nathan zdawal sobie sprawe z ograniczen wynikajacych z ukladow politycznych. Tak samo jak na zachodzie zatrudniano esperow, tak i na wschodzie istnieli ludzie "z darem". Wiekszosc z nich mial pod swoim dowodztwem Turkur Tzonov! Pozostalo jeszcze tak wiele zmarlych osob, ktore chcial odwiedzic, z ktorymi musial porozmawiac. Byc moze byla to juz ostatnia okazja. Na dodatek trzeba bylo zobaczyc sie ze wszystkimi w ciagu niespelna dwudziestu czterech godzin, w czasie jednego dnia i nocy. Tylko tyle czasu zostalo Nathanowi. Przynajmniej na tym swiecie. Wiekszosc ludzi bylaby wyczerpana praca, ktora wykonal w tak krotkim czasie. Bez Kontinuum Mobiusa byloby to zupelnie niemozliwe. Jednak Nathan nalezal do ludu Wedrowcow i byl przyzwyczajony do dlugich godzin dnia i nocy, ktore w jego swiecie byly siedmiokrotnie dluzsze. Dzieki temu potrafil obywac sie znacznie dluzej bez snu. Kiedy jednak wykonal wszystko, co bylo mozliwe i natychmiast po ostatniej wyprawie wrocil do kwatery glownej Wydzialu E, byl naprawde zmeczony. Ostatnia odwiedzona przez niego osoba byl duch przedwczesnie zmarlej Cyntii, bliskiej przyjaciolki, z ktora porozmawial przez chwile na cmentarzu w polnocno-wschodniej Anglii. Widac bylo po nim zmeczenie, kiedy pojawil sie w pokoju Harry'ego nie bedac juz zdanym na pomoc Davida Chunga i orientujac sie znakomicie, dokad podazac korzystajac z Kontinuum Mobiusa. Zgodnie z zawarta wczesniej umowa, zmeczonym glosem zdawal relacje Benowi Traskowi. II Klopoty w Wydziale E - DrogaMobiusa Szef Wydzialu E tez nie wygladal najlepiej. Lekko poirytowanym glosem przypominal: -Juz piatek, Nathan, mielismy sie spotkac z kilkoma esperami. W Belgradzie bedzie na nas czekac jeszcze kilka osob na wypadek, gdyby pojawil sie tam Turkur Tzonov ze swoimi agentami. Zaloze sie o milion funtow, ze on tam bedzie! Jesli chodzi o Tzonova, to boje sie, ze kiedy jestes daleko stad, zajdziesz w glab jego terenu i mozesz wpasc w smiertelna pulapke. Moze wyjasnisz, dlaczego kazales na siebie czekac? Juz myslalem, ze nie zdazysz. Za trzy godziny odlatuje nasz samolot. Lot potrwa dwie i pol godziny, moze zdazysz sie przespac w samolocie. Wyglada na to, ze jest ci to potrzebne.-Wcale tak nie uwazam - nie zgodzil sie z nim Nathan. - Nie lubie latania. Wole trzymac sie z daleka od samolotow. To tylko dolalo oliwy do ognia. Trask zmarszczyl brwi i powiedzial: - Co? -Fruwanie na wampyrzych lotniakach tez nie sprawia mi rozkoszy. - Nathan usmiechnal sie blado pomimo swiezej, greckiej opalenizny. - Samoloty sa rownie beznadziejne, a moze nawet gorsze. Z poczatku mnie to rajcowalo, ale pozniej... badzmy rozsadni, nic co jest tak ciezkie, nie moze rownie wysoko podskakiwac! Moze zabierz ze soba Chunga, a ja sie zdrzemne tutaj i zlapie was pozniej. -Zlapiesz nas...? -...pozniej - dokonczyl Nathan. - Dogonie was. Gdy tylko znajdziecie sie w Schronie Radujevac... -Dogonisz nas... - Powtorzyl Trask. Wypowiadajac te slowa westchnal naprawde ciezko. Obaj mezczyzni dokladnie w tej samej chwili zorientowali sie, jak bardzo starszy zazdroscil mlodszemu. Jednak chwile pozniej, jakby starajac sie zatrzec to wrazenie, Trask zapytal: -Czy nie masz z tym zadnych trudnosci? - Prawie zadnych. -Dla Harry'ego bylo to jak rozmowa, spacer, oddychanie. Mial jednak za soba sporo praktyki. -Ze mna jest tak samo. -Zjawiles sie tu z Zek. To fakt. - Trask mial duzo czasu, zeby o tym pomyslec. Powinien juz dawno do tego przywyknac, ale wciaz nie mogl sie oswoic z niecodziennym sposobem podrozowania. - No tak, przeniosles Zek z Zakynthos. -No wlasnie. - Nathan nie mial zamiaru sie przechwalac. Kontinuum Mobiusa takze dla niego bylo zagadka. Stwierdzil po prostu fakt. Bez udzialu telepatii potrafil takze przewidziec, co Trask zamierza powiedziec. -Czy myslisz, ze... - Zaczal Trask zapadajac sie w fotel. Nie znosil niedomowien i lubil wszystko wyjasniac jak najszybciej. Moze byla to jedna z cech jego talentu. - Chodzi mi o to, ze swego czasu twoj ojciec zabral ze soba kilka osob w podroz przez Kontinuum Mobiusa. Dla mnie jest to nie do pojecia, cos, czego nigdy nie doswiadczylem... Co o tym sadzisz? -Dla mnie tez jest to dziwne - odpowiedzial Nathan. - Jednoczesnie wciagajace, mozna sie chyba uzaleznic. Chcialbys sprobowac? -Nie... nie wiem. - Trask zaczal krecic glowa, po czym ruch glowy zmienil sie w potakiwanie. - Tak, chcialbym sprobowac. To moze byc jedyna okazja. -Ufasz mi? -Oczywiscie, ze tak. Wiesz o tym - odparl bez wahania Trask. Nathan poruszyl sie mowiac z usmiechem na ustach. - No to sie przejedziemy. Nathan polozyl sie spac, ale Trask byl zbyt przejety. Siedzial przy biurku, przekladal papiery i staral sie nie myslec o tym, co mialo nastapic juz za kilka godzin. Szczerze mowiac, to nie mial nic do zrobienia! Trask byl juz w wielu dziwnych miejscach i zajmowal sie dziwnymi sprawami -najdziwniejszymi! - tym razem jednak wybieral sie w przestrzen, z ktora kontaktowali sie tylko nieliczni. Odwiedzi miejsce, ktore wlasciwie nie powinno istniec, miejsce znane jedynie umyslom fizykow i matematykow. Kontinuum Mobiusa! To nie do pomyslenia. A jednak od nowa zaczal o nim myslec, a wlasciwie wsunal sie w swiat wyobrazen i fantazji. Byly to tylko fantazje, bo przeciez nie moglby sobie wyobrazic jakie w rzeczywistosci jest Kontinuum. W koncu odsunal wszystkie papiery i przeszedl do centrum dowodzenia. Stad mieli wyruszyc do Rumunii. Oprocz Traska nikogo nie bylo w pomieszczeniu, ale za niecale trzy godziny... Bedzie tu cala ekipa Wydzialu E, za wyjatkiem Anny Marii English, ekopatki, ktora od kilku miesiecy pracuje z dziecmi w Rumunii przygotowujac jednoczesnie teren na przybycie Nathana. Bedzie tu takze minister, ktory zapragnal zobaczyc Kontinuum Mobiusa w akcji. Jednak Ben Trask widzial to jeszcze przed Nathanem. Bylo to na terenie posiadlosci Harry'ego Keogha niedaleko Bonnyrigg, kiedy Nekroskop konczyl swoj pobyt na Ziemi. Trask zobaczyl jak Harry ujawnia cechy Wampyra, widzial jak Wampyr sie przeobraza. Czasami przemiana Harry'ego snila mu sie w nocy. Jezeli chodzi o Kontinuum Mobiusa, to nie sposob go zobaczyc, chyba, ze jestes osoba, ktora je wywoluje. Z zewnatrz mozna jedynie zaobserwowac namacalne skutki jego dzialania. Traska przeszyl dreszcz, kiedy przypomnial sobie postac Harry'ego, w nocy, gdy Wydzial spalil jego dom. Chryste! Czy wampyrzy lordowie ze swiata Nathana, lub chocby z Krainy Gwiazd wygladali tak samo? Wiedzial, ze tak. Niektorzy wygladali jeszcze bardziej przerazajaco. Harry przynajmniej caly czas walczyl ze zlem rosnacym w jego wnetrzu - opowiadal Nathan - nawet w Krainie Slonca. Wampyry jednak puszczaly wodze swoim namietnosciom, zadzom, demonicznym instynktom. Byly wcieleniem zla. Przyszla mu na mysl chwila, kiedy widzial Harry'ego po raz ostatni, w tym przerazajacym czasie, gdy Nekroskop o malo nie poddal sie wampyrzym instynktom. Esper Geoffrey Paxton, wredny telepatyczny pies, ktory nigdy nie powinien znalezc sie w Wydziale E, probowal strzelic do Nekroskopa z kuszy. Strzala nie doszla celu i sam o malo co nie stal sie ofiara Harry'ego, a raczej potwora zyjacego w jego wnetrzu. W ogrodzie otaczajacym plonacy dom, lord Wampyrow, Harry Keogh podniosl do gory Paxtona jak kukielke, patrzac mu z bliska w oczy. Drobna postac czlowieka, wlasciwie smiec zetknal sie twarza w twarz z kims, kto byl istota czlowieczenstwa, a przeobrazil sie w potwora. Z opadnieta szczeka, wytrzeszczonymi oczami, roztrzesiona i zlana potem cielesna powloka Paxtona znalazla sie kilka centymetrow od polyskujacych biela, ociekajacych slina bram piekiel. Twarz Harry'ego, jego usta... ta purpurowa jaskinia wypelniona dlugimi zebami, blyszczacymi i ostrymi jak odlamki szkla. Czy byla to brama piekiel? Na pewno, a nawet gorzej. Trask przypomnial sobie wlasne mysli: Paxton jest jak cukierek, slodkie miesko, suszony ananasik. Dlaczego Harry nie mialby odgryzc mu twarzy? Moze ma na to ochote!? Moze tak zrobi!? Przypomnial sobie, jak krzyczy: - Nie! Harry, nie rob tego! Nie spieszac sie, Nekroskop zamknal monstrualne szczeki, spojrzal na poswiate plonacego domu i poszukal wzrokiem Traska stojacego w zamglonym ogrodzie. Ben, twoj swiat jest bezpieczny. Harry przekazal mu te wiadomosc wprost do umyslu. Znikam stad. Kraina Slonca? Spytal Trask. Nie mam wyboru. Potwierdzil w myslach Harry. Nastepnie upuscil Paxtona na ziemie jak kupe smiecia, dajac tym samym do zrozumienia Traskowi, ze wojna zostala zakonczona. Paxton jednak nie chcial tego zrozumiec. Podnoszac ponownie kusze probowal zastrzelic Harry'ego, jednak Nekroskop niespodziewanie zniknal. To wtedy wlasnie Trask zobaczyl po raz pierwszy dzialanie Kontinuum Mobiusa. Poruszajac sie z wdziekiem typowym dla Wampyra, Harry zrobil krok w tyl w... nicosc. Dla Traska i pozostalych agentow Wydzialu E wygladalo to tak, jakby po prostu nagle przestal istniec. Strzala z kuszy Paxtona wleciala w zawirowanie mgly i pustki. Telepata oglaszal swoj sukces: -Dopadlem go! Zastrzelilem skurwiela. Nie moglem chybic! Mgla jednak rozstapila sie i gluchy, niemal bezcielesny glos oznajmil: - Niestety, musze cie rozczarowac. Nastepnie pojawila sie reka o szponach w ksztalcie zelaznych, zardzewialych rybackich haczykow. Zacisnela sie na czaszce Paxtona, wyciagnela go z ogrodu i z tego swiata. Harry bez trudu moglby zabic telepate, jednak tego nie uczynil. Wrzucil go z powrotem do ogrodu pozbawiajac go w miedzyczasie umiejetnosci podsluchiwania cudzych mysli. To byla ostatnia przysluga, jaka oddal Nekroskop Wydzialowi E, a takze calemu swiatu. Na pozegnanie Harry zamienil jeszcze kilka slow z Traskiem i dodal na koniec ostrzezenie: -Uwazaj na siebie, Ben. Trask dobrze zapamietal te chwile. Czul zmieszanie, zal, wstyd. Pamietal takze ostatnia probe wyjasnienia sytuacji. Krzyknal: - Zaczekaj, Harry! Ale Nekroskop juz zniknal w drzwiach Mobiusa. Trask przypomnial sobie stojacego Harry'ego - tak, potwora, ale przede wszystkim czlowieka. Sny i wspomnienia stopniowo zaczynaly sie rozplywac. Nagle i ze zdziwieniem szef Wydzialu E zorientowal sie, ze znajduje sie w pokoju dowodzenia. Bardzo pomogl w tym fakt, ze ktos trzymal mu reke na ramieniu! Trask obrocil sie gwaltownie i zauwazyl stojacego obok Nekroskopa! Byl to jednak nowy Nekroskop, mlodszy i rownie zaskoczony gwaltowna reakcja starszego mezczyzny. -Przepraszam, Nathan! Wlasnie myslalem o twoim ojcu i... - Urwal w pol slowa, bo zauwazyl wyraz twarzy Nathana. Mlody czlowiek wiedzial, o czym rozmyslal Trask. -Twoje mysli, wspomnienia, byly tak intensywne... -Nathan podniosl do gory ramiona, jakby chcial sie usprawiedliwic, jednak nie przeczac niczemu. Wiedzial, ze nie powinien wkraczac do cudzego umyslu bez zaproszenia. -Wiem, ze myslales o mnie, albo o moim ojcu. Powinienes nauczyc sie strzec swoich mysli, Ben. Zwlaszcza zwiazanych z twoim zawodem. Lepiej, zebys stosowal zaslone hipnotyczna, tak jak w Perchorsku. Trask zaprzeczyl gwaltownym ruchem glowy. - Nie, w Perchorsku popelnilem bledy. Przynajmniej kilka razy. Oslanianie mysli prawdopodobnie ograniczylo moje zdolnosci paranormalne. Tzonov razem z kumplami nie mogli ich wyraznie odczytac, ale i ja mialem zaciemniony obraz! Interesuje mnie tylko prawda. Polprawdy mi nie wystarcza. Tak czy owak zajmujemy sie wywiadem paranormalnym i w naszym Wydziale powierzylbym kazdemu nie tylko swoje mysli, ale i zycie. -Twoj umysl byl bardzo wyrazny - powiedzial Nathan. - Na tyle wyrazny, ze czulem jakbym byl razem z toba w Bonnyrigg. Gdy zobaczyles mojego ojca, przestraszyles sie. Widzac go w twoim umysle wcale sie nie dziwie. -To prawda, ze byl Wampyrem - zgodzil sie Trask. - Ale byl silny. Nigdy nie poddal sie krwiozerczym instynktom. -Wszyscy mi to powtarzaja - odparl Nathan. - To tak, jakbys mi mowil: "gdyby zdarzylo sie najgorsze, pamietaj, ze ojciec nigdy sie nie poddal". -Moze o tym mowimy - Trask nie mial zamiaru zaprzeczac. - Nawet teraz nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakimi dysponujesz mocami. A jesli bys byl na dodatek Wampyrem? Jesli masz zostac Wampyrem...? Nie bylo sposobu, by sie o tym dowiedziec, lecz oprocz Tzonova i Opozycji byli w Londynie inni ludzie, ktorzy tak wlasnie mysleli. Ci ludzie, w przeciwienstwie do Traska, uwazali, ze wewnetrznej walki nie mozna wygrac... Oprocz Zek Foener, ktora pojechala kupic bilet powrotny do Zante na Morzu Jonskim, wiekszosc z zalogi Wydzialu E zebrala sie juz w centrum dowodzenia. Pelniacy obowiazki oficera dyzurnego Ian Goodly odebral telefon. Dzwonil minister. Kiedy zostala potwierdzona jego tozsamosc, prekognita zapytal: - Dlaczego nie ma pana u nas? -Posluchaj - przerwal mu glos ze sluchawki. - Nie pytaj o to, dlaczego mnie nie ma w Wydziale E. Powiedz mi, czy oni sa tam jeszcze? -Oni? Trask i Nathan? -No jasne! Chodzi mi o to, czy oni juz pojechali... czy Nathan... czy sa w drodze do Schronu? -Za jakies pietnascie minut, sir. Czekaja na telefon od Chunga, ktory ma potwierdzic, ze juz wyladowal. Jak panu wiadomo, on pomaga Nathanowi znalezc droge. -Wiem! Prosze posluchac... Rozmawiam z panem Goodly'em, czy tak? Mozemy miec klopoty. Nagle prekognita zorientowal sie, co go trapilo przez caly dzien. Wlasnie to, o czym zaczal mowic minister. -O cholera! - Powiedzial. Przeklenstwo w jego ustach zabrzmialo co najmniej dziwnie. -Co? -Mow pan, o co chodzi - rzucil Goodly w sluchawke. - Tak szybko jak potrafisz. Bez obaw, orientuje sie w czym rzecz. - Mialo to pokrycie z jego przeczuciami. - Trask i Nathan, a zwlaszcza ten drugi, sa w wielkim niebezpieczenstwie. - Goodly powinien sie teraz szczegolnie skoncentrowac. Minister wzial sobie slowa prekognity do serca. Blyskawicznie wyrzucajac z siebie slowa powiedzial: - Goodly, oni wiedza o Nathanie. Podjeli juz decyzje. Ale ja sie z nimi nie zgadzam. Moge stracic prace, ale nie zgadzam sie. Rozumiesz? -Tak, mow dalej. -Nawet nie wiesz, jaka ulge sprawila mi wiadomosc, ze Nathan zabiera go w podroz przez Kontinuum Mobiusa. Ci ludzie postanowili, ze Nathan nie opusci sam lotniska w Belgradzie! Obwinia za to Opozycje. Goodly zassal powietrze, wydajac przy tym sykniecie. -Chca go powstrzymac przed powrotem do domu! Za... wszelka cene? -Wykoncza go! Kiedy uslyszalem, ze Nathan postanowil - jak to powiedziec - sam zorganizowac podroz, kamien spadl mi z serca. -Wyobrazam sobie! - Goodly usmiechnal sie, co nie bylo podobne do niego. - Dlaczego wczesniej nie wspomniales o tym... powitaniu w Belgradzie? -Czy to by w czyms pomoglo? Oczywiscie, ze powiedzialbym Traskowi, jesli nie wiedzialbym, ze zmienili srodek transportu. Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, na jakie narazam sie ryzyko? -Mozesz najwyzej stracic posade. Gdybys o tym nie powiedzial, to ryzykowalbys... -Wiem - przerwal mu minister. - Ale wlasnie to robie, prawda? Poprosze o szczypte zaufania. -Mow dalej. -Samolot lecial z wiatrem i wyladowal w Belgradzie pietnascie minut przed czasem. Traska i Nathana nie bylo oczywiscie na pokladzie, wiec JSW zorientowalo sie, o co chodzi. -JSW? - Goodly zmarszczyl brwi. - Czy mowimy o Jednostkach Specjalnych Wywiadu? - Oficjalnie JSW mialo zostac rozwiazane przed dwunastu laty, ale wsrod pozostalych jednostek wywiadu wiadomo bylo, ze JSW bylo teraz silne i zamaskowane jak nigdy przedtem. -Nathan to straszna bron, nad ktora nikt nie ma kontroli - odparl minister. - Nawet nie jest z naszego swiata i przynajmniej teraz jego wylacznym celem jest powrot do Krainy Slonca. Zawsze sie obawialismy, czy na tym sie skonczy. Czy tam zostanie? Pamietasz, ze mielismy podobny problem z jego ojcem? Ile razy Ben Trask przypominal, jak potezna bronia jest Nathan? JSW interesuje sie nim. Chcieli mu zlozyc propozycje wspolpracy, oczywiscie poza strukturami Wydzialu E. Ten plan powstal jednak zanim Nathan opanowal Kontinuum Mobiusa. -Momencik - przerwal mu Goodly. - Dopiero co zaczal go uzywac. Skad sie o tym dowiedzieli? - Prawie uslyszal jekniecie dobiegajace od jego rozmowcy. To wystarczylo za odpowiedz. -Goodly, na litosc boska! To jest moja praca. Myslisz, ze sam dla siebie stanowie prawo? Czlowieku, tutaj zawsze ktos kogos obserwuje. Wy powinniscie wiedziec o tym n