379

Szczegóły
Tytuł 379
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

379 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 379 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

379 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Andrzejewski Popi� i diament Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej, Woko�o lec� szmaty zapalone, Gorej�c nie wiesz, czy stawasz si� wolny, Czy to, co twoje, ma by� zatracone? Czy popi� tylko zostanie i zam�t, Co idzie w przepa�� z burz�? - czy zostanie Na dnie popio�u gwia�dzisty dyjament, Wiekuistego zwyci�stwa zaranie... Norwid: Za kulisami Spostrzeg�szy kobiet�, kt�ra schodzi�a ulic� w kierunku mostu na �reniawie, Podg�rski skr�ci� w bok ku trotuarowi i w�z gwa�townie zatrzyma�. Dwaj m�odzi, w automaty uzbrojeni milicjanci poruszyli si� natychmiast czujnie w tyle wozu. Natomiast siedz�cy przy Podg�rskim sekretarz wojew�dzkiego komitetu Partii Robotniczej, Szczuka, wyprostowa� si� i podni�s� na kierowc� ci�kie, z niewyspania opuchni�te powieki. - Defekt? - Nie. Jedna minuta, towarzyszu, i wracam. Nie wy��czywszy motoru wyskoczy� z otwartego jeepa i g�o�no stukaj�c po kamieniach podkutymi butami, biec pocz�� w d�. Kobieta, kt�r� chcia� dogoni�, zbli�a�a si� do mostu. Chodnik, jeszcze nie naprawiony, w tym miejscu potrzaskany by� pociskami artyleryjskimi, musia�a wi�c zej�� na jezdni�. Sz�a wolno, z g�ow� pochylon�, w ramionach tak�e troch� przygarbiona, w lewej r�ce d�wigaj�c du�� i wy�adowan� torb�. - Pani Alicjo! - zawo�a�. Kossecka by�a tak zamy�lona, �e gdy si� odwr�ci�a i ujrza�a przed sob� m�odego m�czyzn� ubranego w d�ugie buty, spodnie wojskowe i ciemny sweter pod rozpi�t� sk�rzan� kurtk�, w pierwszej chwili nie pozna�a w nim dawnego aplikanta m�a. Ale Podg�rski zbyt si� �pieszy� i zbyt by� ucieszony niespodziewanym spotkaniem, aby spostrzec w oczach pani Alicji wahanie. - Dzie� dobry! - poca�owa� j� w r�k�. - Jak to dobrze, �e pani� zobaczy�em z auta... Teraz go dopiero pozna�a po g�osie nieco chropawym i po charakterystycznym pochyleniu wyd�u�onej, zbyt w�skiej w skroniach g�owy. Musia� si� by� od kilku co najmniej dni nie goli� i cie� zarostu przyciemnia� jego chud� twarz. Postawiwszy ci���c� jej torb� na ziemi, �yczliwie si� u�miechn�a. Mimo siwych w�os�w, licznych bruzd na czole i wielkiego znu�enia w oczach u�miech mia�a zupe�nie jeszcze m�ody. - To pan, panie Franku! Jak si� pan miewa? - Ja? Doskonale! Ostatni raz widzia�a Podg�rskiego przed kilku miesi�cami, zim�, natychmiast prawie po szybkim, lecz gwa�townym przesuni�ciu si� frontu przez Ostrowiec. Wpad� do niej w�wczas kt�rego� wieczoru, dos�ownie na kilka minut i w takim samym po�piechu, w jakim odwiedza� j� by� kilkakrotnie jeszcze za czas�w okupacji, gdy musia� si� ukrywa�. Od tego czasu nie spotka�a go wi�cej, wiedzia�a jednak, �e wr�ci� do Ostrowca i od niedawna pe�ni� funkcj� sekretarza Komitetu Powiatowego. Mimo o�ywienia wyda� si� jej mizerny i zm�czony. - Nie wygl�da pan dobrze, panie Franku. Machn�� lekcewa��co r�k�. Stoj�cy nie opodal jeep hucza� nie wy��czonym motorem. Nagle zatr�bi� dwukrotnie klakson. - To na pana, zdaje si�? Podg�rski odwr�ci� si� z gestem zniecierpliwienia. Du�y i ci�ki Szczuka, wychyliwszy si� z auta, przyzywa� go nagl�cym ruchem. Jeden z milicjant�w sta� z automatem przy wozie. - Id�! Id�! - krzykn�� w ich stron�. I pocz�� wyja�nia� Kosseckiej: - �pieszymy si� bardzo. Czekaj� na nas w cementowni w Bia�ej, mamy tam przemawia� na zebraniu. Ale jedno tylko s�owo, po to w�a�nie wysiad�em... to prawda, s�dzia rzeczywi�cie wr�ci�? Skin�a g�ow�. - Kiedy? - Przedwczoraj. Podg�rski ucieszy� si�. - I co, zdrowy? Jak si� czuje, bardzo wyczerpany? W jakim jest nastroju? Nie zd��y�a odpowiedzie�, gdy znowu zatr�bi� klakson. Podg�rski spojrza� na zegarek. Dwadzie�cia po pi�tej. Zebranie robotnicze w Bia�ej wyznaczone by�o na pi�t�. - Prosz� mi wybaczy�, ale m�j towarzysz s�usznie si� niecierpliwi... Ju�, ju�! - krzykn�� w jego stron�. I zn�w si� zwr�ci� do Kosseckiej: - Wpadn� do pa�stwa jeszcze dzisiaj, pozwoli pani? Za dwie godziny najdalej, dobrze? Podni�s� r�k� pani Alicji do ust i powiedzia� serdecznie: - Tak si� ciesz�, �e pan Kossecki �yje i wr�ci�... Szczuka przyj�� Podg�rskiego bez s�owa wyrzutu, tylko w milczeniu pokaza� mu zegarek. Podg�rski ruszy� na pe�nym gazie. - Przepraszam was - powiedzia� po chwili - ale to by�a wa�na dla mnie sprawa. Najdalej za kwadrans jeste�my na miejscu. Szczuka opar� swoje ci�kie d�onie o kolana i spod spuszczonych powiek uwa�nie patrzy� na w�lizguj�c� si� pod jeepa drog�. Jechali na razie bocznymi ulicami Ostrowca, wi�c mimo z�ej, bardzo wyboistej jezdni mogli rozwin�� znaczniejsz� szybko��. Po obu stronach wznosz�cej si� nieco ku g�rze ulicy ci�gn�y si� niedu�e domki, pi�trowe przewa�nie i ubogie, poznaczone licznymi �ladami niedawnej wojny. �ciany prawie wszystkich kamieniczek poryte by�y obstrza�em artyleryjskim, tu i �wdzie rozsuni�te i w nie�adzie porozrzucane dach�wki ods�ania�y mroczne wn�trza strych�w, liczne okna pozabijane by�y dykt� i deskami, inne, bez szyb i framug, martwo tkwi�y w�r�d poszarpanych mur�w. W kilku miejscach bombami rozdarte �ciany samotnie si� wznosi�y ponad szarymi gruzami. Pusto by�o w tej stronie miasta, cicho i bezludnie. �adnych przechodni�w. Tylko drobna, przygarbiona staruszka pcha�a przed sob� ogromne taczki od wapna, wy�adowane ziemniakami. Gdzieniegdzie czernia�y poucinane ga��zie uschni�tych akacji. - Co to za kobieta, z kt�r� rozmawiali�cie? - spyta� Szczuka. Podg�rski skr�ca� w przecznic�. Naprzeciw jecha�a ogromna, brezentem kryta ci�ar�wka. - Kossecka - odpowiedzia� mijaj�c ci�ar�wk�. - �ona s�dziego. - Z Ostrowca? - Znali�cie go mo�e? - Nie. Uwa�ajcie... Wje�d�ali akurat na rynek, w sam �rodek �cisku i gwaru. Pe�no by�o tu ludzi: cywil�w pomieszanych z �o�nierzami polskimi i rosyjskimi. Na rozleg�ym placu, pomi�dzy prowizorycznymi straganami i doko�a drewnianej, na bia�o-czerwony kolor pomalowanej 10 trybuny, z kt�rej zapewne niedawno przyjmowano defilad�, t�oczy�y si� wojskowe wozy, ogromne ci�ar�wki i platformy z beczkami benzyny. Chocia� front jeszcze w styczniu przeszed� by� przez te strony i teraz dogorywa� w ostatnich walkach o dobrych kilkaset kilometr�w na zach�d, ca�o�� do z�udzenia przypomina�a nastr�j miasta przyfrontowego. W g��bi rynku, na tle wiosennej niebiesko�ci nieba, czernia�y zarysy wypalonych kamienic. Nad jezdni� czerwienia�y w kilku miejscach ogromne transparenty. G�o�nik radiowy hucza� ponad placem dono�nym, m�skim g�osem: Wczoraj, 4 maja, o godzinie 6 rano w kwaterze bojowej marsza�ka Montgomery'ego zawarto uk�ad o kapitulacji, kt�ry postanawia... Podg�rski musia� zwolni� i raz po raz naciskaj�c klakson, z trudem w�r�d t�oku torowa� wozowi drog�. S�owa spikera brzmia�y w g�rze bardzo wyra�nie. Wszystkie wojska niemieckie w p�nocno-zachodnich Niemczech, w Holandii, Danii, na Helgolandzie, Wyspach Fryzyjskich i innych, ��cznie z wszystkimi okr�tami wojennymi znajduj�cymi si� w tym rejonie, sk�adaj� bro� i bezwarunkowo kapituluj�. Operacje wojenne zostaj� wstrzymane w sobot� o godzinie 8 rano... T�um zebrany pod g�o�nikiem s�ucha� w milczeniu. Na tro-tuarach te� sta�y gromadki nieruchomych ludzi. Spiker podni�s� cokolwiek g�os: Akt niniejszy stanowi przygotowanie ostatecznej i ca�kowitej kapitulacji Niemiec... Podg�rski spojrza� na swego towarzysza. - Jed�my! - powiedzia� Szczuka. Gdy mijali budynek Partii, na kt�rym powiewa�a czerwona chor�giew, stoj�cy przy wej�ciu wartownik, dostrzeg�szy Podg�rskiego, pocz�� mu dawa� znaki, �eby si� zatrzyma�. - Jed�my, jed�my! - powt�rzy� Szczuka. - Nie ma czasu. Podg�rski wymownym ruchem d�oni da� wartownikowi do zrozumienia, �e si� bardzo �piesz�. Po chwili wyprowadzi� w�z z najwi�kszego �cisku i skr�ci� w pierwsz� przecznic�. - Widzieli�cie twarze tych ludzi s�uchaj�cych komunikatu? 11 Szczuka skin�� g�ow�. - Bez cienia rado�ci, zauwa�yli�cie? - Czekali na ni� za d�ugo. - My�licie, �e to tylko to? - Nie tylko - odpar� kr�tko Szczuka wpatrzony w drog�. Podg�rski poruszy� si� przy kierownicy. - Wiem, o czym my�licie. Te� si� cz�sto nad tym zastanawiam. - Jest nad czym. - Ale ostatecznie, czy ju� nie zwyci�yli�my? - Z�udzenia! - mrukn�� Szczuka. - To dopiero pocz�tek walki. Nie ma si� co �udzi�. Spojrza� na zegarek. - B�dziemy za dziesi�� minut? - Powinni�my by�. Ju� niedaleko. Zn�w przeje�d�ali przez puste, zniszczone uliczki. - I c� ten Kossecki? - wr�ci� do poprzedniej rozmowy Szczuka. - Znacie go sprzed wojny? - Tak. Dwa lata pracowa�em przy nim w tutejszym s�dzie. Do samej wojny. Wiele mu zawdzi�czam. To chyba jeden z naj-porz�dniejszych ludzi, jakich zna�em. Wr�ci� teraz z obozu. - O�wi�cim? - Gross-Rosen. Szczuka okaza� �ywsze zainteresowanie: - By� w Gross-Rossen? - Cztery lata. Teraz sobie dopiero przypomnia�, �e Szczuka, kt�ry w ci�gu ostatnich paru lat przeszed� przez kilka oboz�w koncentracyjnych, otar� si� tak�e i o Gross-Rossen. - Prawda, wy�cie tam te� byli? - By�em. Ale nie do samego ko�ca. Uda�o mi si� uciec przy pierwszej ewakuacji. Jeszcze w lutym. - Musieli�cie si� wi�c zetkn�� z Kosseckim, nie? Szczuka zastanowi� si�. - Chyba nie. Jak on wygl�da? - Do�� wysoki, barczysty, ciemny blondyn... Szczuka szuka� przez chwil� w pami�ci. - Nie przypominam sobie. S�dzia z Ostrowca? - Zaraz, zaraz! - przerwa� mu Podg�rski. - Oczywi�cie, �e go nie mogli�cie zna� pod jego w�asnym nazwiskiem. Wzi�to go pod przybranym. 12 - Chyba �e tak! - Tylko pod jakim? Pami�ta�em doskonale. Ale nadaremnie usi�owa� przypomnie� sobie. Potrz�sn�� wreszcie g�ow�: - Uciek�o mi w tej chwili... - Sk�d go wzi�li, z Ostrowca? - Z Warszawy. St�d musia� ucieka� jeszcze z ko�cem czterdziestego. Po pierwszej wi�kszej wsypie. - Razem pracowali�cie? - Z pocz�tku tak. P�niej dopiero uda�o mi si� nawi�za� kontakty z naszymi lud�mi. - Uwa�ajcie! - mrukn�� Szczuka. Podg�rski roze�mia� si�: - Nie ma obawy! Znam t� drog� jak w�asn� kiesze�. Z tej strony Ostrowca most na �reniawie by� zerwany i objazd prowadzi� wyboist�, w ciasn� gardziel w�wozu wci�ni�t�, wiejska miedz�. Trudno by�o o drog� podlejsz�. Jeep, chocia� przystosowany do pokonywania najci�szych wertep�w, z trudem przedziera� si� przez te wyboje. W jednym miejscu w�w�z si� zw�a�. M�odziutkie olszyny. pokrywaj�ce jego strome zbocza, wdziera�y si� do wn�trza wozu Jedn� z ga��zek, najdalej wysuni�t� i pe�n� drobnych, kleistych listeczk�w, odsun�� Podg�rski na bok r�k�, kilka listk�w zatrz\ muj�c w d�oni. - Popatrzcie, jaka wiosna! - pokaza� Szczuce. Droga gwa�townie skr�ca�a i tu� za zakr�tem, uwolniona nagle od �cian w�wozu, otwiera�a si� na rozleg�y w�r�d bujnej ��ki zjazd ku rzece, wprost na drewniany, prowizoryczny most. Nie opodal mostu czernia�a gromada ludzi. Szczuka pochyli� si� ku szybie. - C� tam znowu? Podg�rski przedtem ju�, ledwie wyprowadzi� w�z spoza zakr�tu, zauwa�y� by� zbiegowisko. Ludzi by�o sporo, oko�o dwudziestu. Od razu spostrzeg� w�r�d nich kilku milicjant�w. Nieco z boku, po�rodku ��ki, sta�o przechylone na bok auto, tak�e ameryka�ski yeep. Tymczasem z do�u musiano ich ju� zauwa�y�, bo dwaj milicjanci od��czyli si� od t�umu i wybieg�szy na drog� pocz�li dawa� zje�d�aj�cemu wozowi rozkaz zatrzymania si�. Jeden z siedz�cych w tyle wozu milicjant�w pochyli� si� ku Podg�rskiemu: 13 - To nasi ch�opcy, z Ostrowca. - Widz�. Teraz ju� i inni ludzie, w kt�rych Podg�rski rozpozna� robotnik�w z Bia�ej, biegli ku drodze. Ledwie w�z stan��, otoczono go ze wszystkich stron. Podg�rski nie zd��y� wysi���, gdy przedar� si� ku niemu jeden z robotnik�w, towarzysz z partyzantki. - Wiesz ju�? Podg�rski rozejrza� si� po stoj�cych doko�a. Wszyscy mieli twarze powa�ne i zas�pione. - Nie - powiedzia� wolno. - Co si� sta�o? - Dw�ch naszych ludzi zamordowano - odezwa� si� stoj�cy z ty�u siwy robotnik. - To si� sta�o! Podg�rski poblad�. - Kogo? - Smolarskiego i Gawlika. Szczuka, z trudem wyd�wign�wszy z auta ogromne cia�o, stan�� przy Podg�rskim. Podpiera� si� lask�, kula� bowiem. Podg�rski spojrza� na niego. - S�yszeli�cie? Tamten skin�� g�ow�. - Nie w weso�ej chwili przyjechali�cie do nas, towarzyszu -odezwa� si� kto� z boku. - Kiedy to si� sta�o? - spyta� Szczuka. Jeden z milicjant�w przysun�� si� bli�ej: - Przed nieca�� godzin�. Ludzie przy budowie mostu pos�yszeli w tej stronie strza�y. Przybiegli zaraz, ale ju� by�o za p�no. - Sprawc�w schwytano? - Na razie nie. Szczuka machn�� r�k�: - To ju� niepr�dko znajdziecie. Gdzie to si� sta�o, tutaj? - W w�wozie. Tamci musieli si� zaczai�. Par� serii starczy�o. W�z sam si� na d� stoczy� i wywr�ci�... - Jest kto z Bezpiecze�stwa? - Czekamy w�a�nie. Dali�my ju� zna�. Przez chwil� panowa�a cisza. Szczuka, ci�ko wsparty na lasce, patrzy� w ziemi�. Wysoko w g�rze, w�r�d czystego powietrza, g�o�no �wierka�y skowronki. - No c�? - przerwa� milczenie Szczuka. - P�jdziemy ich zobaczy�? 14 Poszed� pierwszy, kulej�c, za nim Podg�rski. T�um si� rozst�pi� i gromad� ruszy� za nimi. Rozbity jeep sta� o kilkadziesi�t krok�w dalej. ��ka by�a bujna i soczysta, trawa si�ga�a do kolan prawie. - Pi�kna trawa! - mrukn�� Szczuka. Zabici le�eli nie opodal wozu, obok siebie, r�wno i na wznak. Nienaturalnie sztywni w�r�d g�stej trawy i szklistymi oczami wpatrzeni w dalekie ponad nimi niebo, wydawali si� w swoich robotniczych, krwi� poplamionych ubraniach raczej do kukie� podobni ni� do ludzi, kt�rymi byli przed godzin� zaledwie. Podg�rski zna� dobrze obu, lecz sylwetki �yj�cych, kt�re wywo�a� teraz z pami�ci, nie mia�y nic wsp�lnego z le��cymi. Bia�y motyl, zwyk�y wiosenny kapustnik, fruwa� ponad ich nieruchomymi twarzami. Szczuka przez d�u�sz� chwil� przygl�da� si� spod opuszczonych powiek zabitym. Wreszcie, mocniej si� wspar�szy o lask�, wyci�gn�� r�k� i palcem wskaza� na le��cego bli�ej. -Ten? Podg�rski prze�kn�� �lin�, aby zwil�y� sucho�� krtani. - Smolarski. Cz�onek Rady Za�ogowej. Stary towarzysz. Zas�u�ony robotnik. Straci� dw�ch syn�w, jednego w trzydziestym dziewi�tym, a drugi tutaj rozstrzelany w czterdziestym czwartym.. M�wi� wyra�nie, lecz p�g�osem, jak zwyk�o si� m�wi� w po koju, w kt�rym le�y zmar�y. Szczuka s�ucha� w milczeniu. - A ten? - Gawlik. M�ody ch�opak, nie mia� wi�cej ni� dwadzie�cia kilka lat... - Dwadzie�cia jeden - powiedzia� kto� z t�umu. Podg�rski wpatrzy� si� w nieruchom� twarz zabitego. - Przed kilku tygodniami wr�ci� z rob�t w Niemczech. Szczuka przysun�� si� o krok bli�ej i obur�cz wsparty o lask� pochyli� si� ci�ko nad le��cymi, uwa�nie �ledz�c spod opuszczonych powiek pl�saj�cy lot motyla. Po chwili wyprostowa� si�. - Zdaje si�, �e to my dwaj mieli�my tu le�e� zamiast nich -powiedzia� do Podg�rskiego p�g�osem. Ten drgn��: - My�licie? - Jestem pewien. Nag�y b�l palc�w wbitych paznokciami w d�onie teraz dopiero Podg�rskiemu u�wiadomi�, �e od chwili kiedy wysiad� z auta, mia� przez ca�y czas mocno zaci�ni�te pi�ci. Wyprostowa� palce 15 i wtedy z prawej d�oni wypad�o mu kilka wymi�tych listk�w olszynowych. W pierwszym, machinalnym zupe�nie odruchu, jakby uczyni� gubi�c przedmiot u�yteczny, chcia� si� schyli� i li�cie podnie��. W por� si� jednak zatrzyma�. Poczu�, �e ma d�onie bardzo spocone. Wytar� je o spodnie. Szczuka odwr�ci� si� od le��cych. - Chod�my! - mrukn��. Kilku z t�umu pod��y�o za nimi w pewnej odleg�o�ci. Wszyscy szli w milczeniu. S�ycha� by�o szelest �wie�ej, butami gniecionej trawy. - I c� powiecie? - zagadn�� Szczuka zamy�lonego Podg�rskiego. - Ja? My�l� o tym, co powiedzieli�cie. Gdyby�my si� nie sp�nili... - Toby�my le�eli teraz tam na ��ce. A tamci by �yli... C�, bywa i tak w �yciu. Ale to niewa�ne. I po swojemu kusztykaj�c szed� dalej. Wtem zatrzyma� si�. Ludzie, kt�rzy za nim szli, tak�e przystan�li. - G�owa do g�ry, towarzyszu Podg�rski. Robi� swoje, dop�ki cz�owiek �yje, to jest wa�ne! Podszed� do nich jeden z robotnik�w, niski i drobny, o szarej twarzy poznaczonej �ladami ospy. - Przepraszam, towarzyszu... Szczuka obr�ci� si� do niego. - Wy si� wyznajecie w tym wszystkim. Siedzicie w polityce, to wasza sprawa na tym si� zna�... Chcia�em was spyta�... zreszt� my wszyscy - wskaza� r�k� na swoich towarzyszy, kt�rzy podeszli bli�ej i stan�li ciasnym p�kolem - chcieli�my, �eby�cie nam powiedzieli, jak to d�ugo b�dzie trwa�? Szczuka podni�s� zm�czone powieki i przekrwionymi oczami rozejrza� si� po otaczaj�cych go ludziach. Spojrzenia wszystkich, wyczekuj�ce i skupione, wpatrzone by�y w niego. Chwil� si� namy�la�. Wreszcie nieznacznym skinieniem g�owy wskaza� na le��cych nie opodal: - O tamtych wam chodzi? - W�a�nie o tamtych. Jak d�ugo tacy ludzie b�d� musieli gin��? To nie pierwsi. -1 nie ostatni - odpar� Szczuka. - Przestrasza was to? Robociarz wzruszy� ramionami: - Mnie? Ka�dy chce �y�. Ale ba� si�? 16 - Wi�c? Tamten nic zrazu nie odpowiedzia�, tylko przez d�u�sz� chwil� patrzy� na g�ruj�cego nad nim wzrostem Szczuk�, jakby w wyrazie jego twarzy odnale�� chcia� g��bszy sens tego, co zosta�o powiedziane. Nagle wyci�gn�� r�k�. - Rozumiem was. Macie racj�, towarzyszu. Szczuka mocno u�cisn�� podan� d�o�. - Nie jest to, niestety, racja weso�a. Ani �atwa. - To my wiemy. - I patrz�c Szczuce w oczy, powiedzia� z prost� powag�: - Niech was B�g ma w swej opiece, towarzyszu. Szczuka ju� otworzy� usta, jakby chcia� odpowiedzie�, lecz w tym samym momencie zawaha� si� i usta zamkn��. - Dzi�kuj� wam - rzek� po chwili. - I was niech B�g ma w opiece. Czekaj�c na przyjazd ludzi z Bezpiecze�stwa zeszli z Podg�rskim ku rzece. P�yn�a nie szerokim wprawdzie, lecz g��bokim nurtem, na r�wni prawie z p�askimi brzegami. Sp�oszone �aby pocz�y gromadnie wyskakiwa� z trawy i w ciszy, jaka by�a, raz po raz klaska� kr�tki plusk wody. Szczuka przystan�� nad brzegiem, przymkn�� oczy i ci�kim ruchem przesun�� po czole ogromn� d�o�. Podg�rski zauwa�y� to. - Zm�czeni jeste�cie? Zaprzeczy� z przyzwyczajenia i natychmiast podni�s� powieki. Akurat ogromna ryba zwr�ci�a jego uwag�. Wy�lizn�a si(^ raptownie na �rodek rzeki i z pluskiem zapad�a z powrotem. Szerokie i ruchliwe kr�gi rozchodzi� si� pocz�y po powierzchni wody. - Olbrzym! - mrukn�� Podg�rski. - I niespodziewanie strzeli� palcami. - Mam! Przypomnia�em sobie, wiecie, pod jakim nazwiskiem Kossecki zosta� aresztowany. Rybicki... A tak mnie to m�czy�o przez ca�y czas. Szczuka, pogr��ony we w�asnych my�lach, nie zorientowa� si� w pierwszej chwili, o kogo chodzi. - Kossecki, Kossecki? Aha! Sk�d wam to przysz�o? Podg�rski roze�mia� si�: - Skojarzenie z ryb�. Szczuka te� si� u�miechn��: - To rzeczywi�cie do�� proste. Nagle, �ywym jak na siebie ruchem, obr�ci� si� do Podg�rskiego: 17 - Zaraz... Jakie powiedzieli�cie nazwisko? - Rybicki. - A imi�? Podg�rski zastanowi� si�: ^ - Ludwik? Leopold? Nie, inaczej jako�... - Leon mo�e? - Leon, s�usznie! Tak mi si� zdawa�o, �e na "l". Znali�cie go? Szczuka z powrotem odwr�ci� si� do rzeki. - Osobi�cie nie. Musia� by� na innym bloku. Nazwisko tylko obi�o mi si� o uszy. Druga ryba, mniejsza tym razem od poprzedniej, lecz tak�e du�y okaz, wyplusn�a na powierzchni�. Szczuka podni�s� lask�. - Pi�kne ryby macie w �reniawie. II Willa Kosseckich sta�a w �adnym miejscu, na lewym brzegi' Sreniawy. T� nowoczesn� dzielnic�, malowniczo rozbudowana w�r�d �agodnego, falistego terenu, nazywano w odr�nieniu o : starej, prawobrze�nej cz�ci miasta Nowym Ostrowcem albo pi prostu Osiedlem. Ta ostatnia nazwa zwyci�y�a w ko�cu i przeje �a si� jako obowi�zuj�ca. Osiedle by�o do�� rozleg�e. Oddalone od rynku o kwadrans co najwy�ej piechot�, zabudowywa� si� zacz�o na dobre dopiero kilka lat po pierwszej wojnie �wiatowej, w zwi�zku z podj�t� w�wczas inicjatyw� wznoszenia zbiorowych dom�w sp�dzielczych. R�ne instytucje, pa�stwowe i samorz�dowe, rozpocz�y w tym czasie na pustych do tej pory terenach za �reniaw� budow� tanich mieszka� dla swoich pracownik�w. Te na og� tandetnie stawiane i szpetne dla oka budynki ju� przed wybuchem drugiej wojny wygl�da�y do�� �a�o�nie i chyli�y si� ku przedwczesnej ruinie. Na szcz�cie nie one zadecydowa�y o wygl�dzie Osiedla. Nagle odkryte, bo dotychczas s�u��ce tylko sztubakom za teren wagar�w, Za�reniawie pocz�o si� natychmiast szybko rozrasta�, a gdy min�� kryzys, ruch budowlany nabra� wi�kszego jeszcze rozmachu i zatrzymany zosta� dopiero przez wybuch nowej wojny. Wytworzy� si� w Ostrowcu pewnego rodzaju snobizm mieszkania na Osiedlu. Zamo�niejsi mieszka�cy miasta - kupcy, fabrykanci, wy�si urz�dnicy i dobrze zarabiaj�cy przedstawiciele wolnych zawod�w - je- 19 den po drugim budowali na Osiedlu w�asne wille. Kto nie m�g� sobie na w�asny dom pozwoli�, a zarabia� nie najgorzej, r�wnie� przenosi� si� na Osiedle. Tam w kt�rej� z licznych will czynszowych wynaj�� m�g� mieszkanie dro�sze wprawdzie ni� w mie�cie, za to nowoczesne i w otoczeniu, z kt�rym por�wna� nie by�o mo�na ciasnych, zakurzonych i brzydkich ulic w�a�ciwego Ostrowca. Przed sam� wojn� Ubezpieczalnia Spo�eczna zacz�a stawia� na Osiedlu nowy szpital. Projektowano r�wnie� budow� ze sk�adek publicznych nowoczesnego ko�cio�a. W zwi�zku z planowanym uprzemys�owieniem powiatu ostrowieckiego miasto wchodzi�o w sw�j dobry okres. Ale niewiele jeszcze znak�w na ziemi zapowiada�o, aby szybko znikn�y baraki dla bezdomnych po�o�one przy szosie do cementowni w Bia�ej i aby robotnicy mogli opu�ci� swoj� dzielnic� wilgotnych suteren i mrocznych mieszka�, po�o�on� w najstarszej cz�ci miasta na ty�ach Starego Rynku. Co prawda, wspomniane baraki, w okoliczno�ciach, kt�rych niestety nikt nie zdo�a� przewidzie�, przesta�y nagle s�u�y� bezdomnym, staj�c si� cz�ci� sk�adow� lokalnego obozu pracy, ale to ju� inna historia. Kosseccy przenie�li si� do swojej willi na rok zaledwie przed wybuchem wojny. Przedtem - to znaczy w ci�gu trzech lat, kt�re prze�yli w Ostrowcu po opuszczeniu Warszawy - mieszkali w �r�dmie�ciu, w reprezentacyjnej Alei Trzeciego Maja i w bliskim s�siedztwie koszar, w kt�rych stacjonowa� g�o�ny pu�k u�an�w ostrowieckich. Przeprowadzka do w�asnego domu by�a do�� wa�nym wydarzeniem w ich wyr�wnanym i raczej nieefektownym do tej pory �yciu. Budowa willi kosztowa�a ich tyle akurat, ile wynosi�y oszcz�dno�ci Kosseckiego jeszcze z jego czas�w adwokackich, kiedy zarabia� najpierw woln� praktyk�, p�niej - a� do otrzymania nominacji na s�dziego w s�dzie okr�gowym w Ostrowcu - na do�� intratnym stanowisku doradcy prawnego szeroko rozbudowanej instytucji sp�dzielczej. Wprawdzie przeprowadzce tej nie towarzyszy�y �adne zmiany istotniejsze - te chyba, �e s�dzia do s�du, a obaj jego synowie do gimnazjum musieli d�u�sz� ni� dot�d odbywa� drog� - jednak sam fakt posiadania tak zwanego w�asnego dachu nad g�ow�, w�asnego ogr�dka, kt�rego piel�gnacji pani Alicja po�wi�ci�a wiele serca i czasu, wreszcie poczucie stabilizacji �yciowej, zawsze towarzysz�ce tego rodzaju sprawom -wszystko to razem w spos�b do�� wymowny wskazywa�o, �e te warto�ci i ta solidno��, kt�re by�y podstaw� �ycia obojga ma��onk�w, znalaz�y w pewnym sensie zado��uczynienie. 20 W chwili wybuchu drugiej wojny �wiatowej Antoni Kossecki nie by� cz�owiekiem pierwszej m�odo�ci. Wprawdzie nie wygl�da� na wi�cej ni� na lat czterdzie�ci, w rzeczywisto�ci czterdziestk� dobrze przekroczy� i niewiele go dzieli�o od pi��dziesi�tki. By� cz�owiekiem bez wybitnych zdolno�ci i nie nale�a� do gatunku szcz�ciarzy, kt�rych sam los zdaje si� nieraz wyr�cza� w osi�ganiu �yciowej pomy�lno�ci. Nic nie przychodzi�o mu �atwo i gdy doszed� do pe�ni si� m�skiego wieku, s�usznie na podstawie swoich do�wiadcze� nie ufa� karierom zbyt szybkim i ol�niewaj�cym, a do spryciarzy toruj�cych sobie drog� stosunkami odnosi� si� z pogardliwym lekcewa�eniem. By� rzetelny, uparty i ambitny i na tych cechach charakteru, jak na solidnych fundamentach, wspiera�a si� jego powoli, lecz stale wznosz�ca si� linia �yciowa. Nie by�o w niej nag�ych wzlot�w, nie by�o r�wnie� niespodziewanych za�ama� i upadk�w. Od ludzi, zw�aszcza bliskich, wymaga� du�o, lecz t� sam� miar� surowo�ci i krytycyzmu ocenia� samego siebie i swoje czyny. Tym, kt�rzy go nie znali bli�ej, m�g� si� wydawa� nieco osch�ym. Jednak przy bli�szym zetkni�ciu zyski^.i3 i je�li nie zawsze budzi� �ywsz� sympati� (ta bowiem cz�sto orni).. ludzi, kt�rych �ycie jest trudne i nieefektowne), do szacunku zmn sza� nawet swoich przeciwnik�w. Urodzi� si� w ostatnim dziesi�cioleciu zesz�ego stuleo w drobnomieszcza�skiej rodzinie, kt�ra od paru pokole� 7\^, zana by�a z miasteczkiem cukrowniczym na Kujawach. By� ru.i m�odszym z licznego rodze�stwa i by� mo�e przyk�ad starszych si�str i braci, kt�rzy ponad prac� w cukrowni i �ycie rodzinne nie mieli wi�kszych ambicji, zach�ci� go do szukania innych osi�gni��. Dom rodzinny - wilgotn� i mroczn� kamieniczk�, kt�ra na swoich ty�ach mia�a sad i ule - opu�ci� do�� wcze�nie, w trzynastym roku �ycia. Tak si� z�o�y�o, �e gdy nadszed� czas zadecydowania o przysz�o�ci ostatniego spo�r�d siedmiorga dzieci ju� doros�ych lub dorastaj�cych, stary Kossecki, od czterdziestu lat magazynier cukrowni, przypomnia� sobie, �e jeden z jego towarzysz�w dzieci�stwa jest obecnie zamo�nym kupcem w Warszawie. Dzi�ki tej to odleg�ej znajomo�ci Antoni znalaz� si� pewnego dnia w stolicy - a by� w�a�nie rok 1905 - i zosta� przyj�ty na praktykanta do sklepu kolonialnego. By� to, jak si� zdaje, pierwszy i ostatni w jego �yciu wypadek, kiedy skorzysta� z u�atwie� protekcji. W zamian za prac� otrzymywa� wy�ywienie, ubranie i buty raz na rok oraz sk�adane ��ko we wn�ce mizernego pokoiku, kt�ry na fac- 21 jatce przy ulicy Chmielnej, nie opodal �wczesnego Dworca Wiede�skiego, zajmowali trzej subiekci. �ycie na bruku warszawskim nie posk�pi�o mu trud�w. Zobowi�zany przez subiekt�w do wykonywania pos�ug domowych, zrywa� si� o �wicie, zim� w g��bokich jeszcze ciemno�ciach. Czy�ci� trzem panom buty i ubrania, przynosi� z podw�rka wod�, nastawia� herbat�, zamiata� i sprz�ta�, gdy tamci odprawiali za parawanem poranne ablucje, a ju� na sz�st� p�dzi� musia� na ulic� Wielk� do sklepu, kt�rego rozleg�y i skomplikowany mechanizm poznawa� na razie od strony zaj�� najni�szych: pos�ug i posy�ek. Trzy razy w tygodniu siedzia� w sklepie do zamkni�cia, gdzie� do p�nej godziny jedenastej, w trzy dni pozosta�e zwalniano go wcze�niej, aby m�g� chodzi� na wieczorne kursy handl�wki. Ale c� to by�a za nauka! W dnie powszednie subiekci nie pozwalali mu pali� lampy, gdy chcia� si� nocami uczy�. Pozostawa�y soboty. Na niedziel� jeden z subiekt�w, cichy i na p�uca chory pan J�zef, je�dzi� do matki na Marymont, a dwaj pozostali, pan Edmund i pan Teo�, sprowadzali do siebie dziewcz�ta. Wn�k�, w kt�rej si� gnie�dzi� Kossecki, zas�aniano brudnym prze�cierad�em i poza t� os�on� Antoni, zatkawszy uszy pi�ciami, m�g� swobodnie do p�nej nocy �l�cze� nad ksi��k�. W ten spos�b przesz�y mu trzy d�ugie lata �ycia. Wyni�s� z nich szacunek dla pieni�dzy, szacunek dla czasu i pogardliwy stosunek do �atwych uciech mi�osnych. Po trzech latach poczu� si� na tyle dojrza�y, aby na w�asn� r�k� zacz�� �ycie, kt�rego idea� ju� wtedy pocz�� si� w nim krystalizowa�. Gdy z powodu �mierci biednego pana J�zefa mia� szans� awansowa� na subiekta, porzuci� sklep i wn�k� na facjatce, a poniewa� mia� zaoszcz�dzonych kilkana�cie rubli, wynalaz� tani� stancj� na Powi�lu u pewnej wdowy po urz�dniku akcyzy i po paru miesi�cach uporczywego uczenia si� dniem i noc� na tyle wyr�wna� braki, �e w spos�b niewybitny wprawdzie, lecz zadowalaj�cy zda� egzamin do pi�tej gimnazjalnej. Dopiero po tym fakcie powiadomi� rodzin� o zmianach zasz�ych w jego �yciu. Ojciec od roku nie �y�, zatem od matki otrzyma� list z b�ogos�awie�stwem i dziesi�� rubli. By�y to pierwsze i ostatnie pieni�dze, jakie dosta� z domu. Czasem przez okazj� przysy�ano mu nieco prowiant�w: mi�d, chleb domowy, mas�o. Przewa�nie g�odowa�. By� niezgrabnym, o zbyt d�ugich r�kach i szorstkiej czuprynie ch�opakiem w wyro�ni�tym i znoszonym mundurku. Nie umia� 22 by� lekkomy�lny. Nie umia� by� mi�y. Nie umia� si� bawi�. Nie mia� przyjaci�. Nauka sz�a mu opornie. Je�li si� jednak raz czego� nauczy�, pami�ta� to dobrze. Gdy si� przygotowywa� do matury, umar�a matka. Mia� do wyboru: natychmiast jecha� na pogrzeb lub jeszcze raz przerobi� ca�� trygonometri�, w kt�rej nie by� zbyt mocny. Wybra� trygonometri�. Rodzinnego miasteczka nigdy wi�cej nie odwiedzi�. Nie interesowa� go los si�str i braci. Ich, ju� po�enionych i dzieciatych, nie obchodzi� los jego. Poszed� swoj� w�asn�, odr�bn� drog� i je�li wraca� kiedykolwiek do dzieci�stwa i wczesnej m�odo�ci, to po to tylko, aby oceni� d�ugo�� drogi, jaka go od tych odleg�ych lat dzieli�a. Dzi�ki jej rozmiarom m�g� potwierdza� w sobie i umacnia� wiar� we w�asne mo�liwo�ci i w przysz�o��. Ju� w sz�stej gimnazjalnej postanowi� zosta� znakomitym adwokatem. Od zamiaru tego nie odst�pi�, chocia� i w chwili zapisywania si� na prawo, i w ci�gu studi�w nie zdradza� �adnych wybitniejszych, a nawet przeci�tnych uzdolnie� w tym kierunku. Pami�� mia� �redni� i oporn�, wymow� raczej z��, lecz zdaj�c sobie z tych niedoci�gni�� spraw�, wk�ada� wiele mozolnej pracy w przezwyci�enie wrodzonych brak�w. Ostatecznie po kilkunastu latach, gdy niejeden z jego uniwersyteckich koleg�w osi�gn�� by� ju� s�aw� lub wysokie pa�stwowe stanowisko, Kossecki do szed� do wynik�w, kt�re zjedna�y mu opini� solidnego adwokata. a p�niej r�wnie uczciwego i na zaufanie i szacunek zas�uguj�cego s�dziego. T� opini� ceni� wysoko. Nale�a� do rzadkiego gatunku ludzi, kt�rych w�asne trudno�ci i osobiste braki ucz� ceni� warto�ci istotne. Niejeden z jego ambicjami uwik�a�by si� w ko�cu w rozgoryczeniu i zawi�ci. Kosseckiemu obce by�y i gorycz, i zawi��. W czasie studi�w boryka� si� z du�ymi trudno�ciami materialnymi. Nie pozby� si� ich zreszt� i p�niej, gdy zda� magisterium. Trwa�a ju� wtedy pierwsza wojna �wiatowa, lecz przemiany, kt�re rodzi�y si� i dojrzewa�y w�r�d bitew, nie zaznaczy�y si� powa�niejszym �ladem w �yciu Kosseckiego. Zyskawszy zaufanie jednego ze znanych warszawskich adwokat�w, znalaz� w jego kancelarii zatrudnienie i w ten spos�b na obcowaniu z aktami oraz poznawaniu kuluar�w s�dowych zesz�y mu lata nast�pne - a� do chwili, gdy w okresie wyprawy kijowskiej powo�any zosta� do wojska. Odby� ca�� kampani� dziel�c jej zmienne koleje wraz z przygodnymi towarzyszami. By� lekko ranny, z szeregowca awansowa� na starszego �o�nierza, otrzyma� nawet jakie� pomniejsze odznacze- 23 nie i, zwolniony z wojska z pocz�tkiem roku dwudziestego pierwszego, wr�ci� do aplikantury. Niebawem ten kr�tki epizod przesta� znaczy� w jego �yciu. Usun�y go w zapomnienie inne wydarzenia, tym razem osobiste i decyduj�ce. Zerwa� na koniec z aplikantur� i za�o�y� skromn�, lecz w�asn� kancelari�, co by�o faktem r�wnie donios�ym, jak w swoim czasie decyzja porzucenia sklepu kolonialnego. W tym samym r�wnie� czasie - mia� pod�wczas trzydzie�ci jeden lat - za�o�y� rodzin� �eni�c si� rozs�dnie i praktycznie z niejak� pann� Alicj� Skorody�sk�. By�a to m�oda dziewczyna, repatriantka z Ukrainy, gdzie rodzice jej, kresowi szlagoni, mieli drobny maj�teczek w okolicach Bia�ej Cerkwi. Poniewa� ojca straci�a jeszcze w czasie wojny, a z matk�, ofiar� tyfusu, rozsta�a si� na zawsze na pogranicznym punkcie repatriacyjnym, w Warszawie znalaz�a si� zupe�nie samotna i bez �rodk�w do �ycia. W ma��e�stwo z pocz�tkuj�cym adwokatem, starszym od niej o dziesi�� blisko lat i ma�o atrakcyjnym jako m�czyzna, nie w�o�y�a wi�kszego uczucia. Wnios�a jednak w posagu zdrowe cia�o, panie�sk� urod�, umys�o-wo�� przeci�tn�, lecz popart� dobr� wol�, charakter zgodny i t� jeszcze odrobin� rezygnacji, kt�ra istotom nieporadnym i troch� przez los pokrzywdzonym u�atwia przystosowanie si� do �ycia. Marzy�a wprawdzie o losie bardziej efektownym, lecz gdy przypad� jej umiarkowany - przyj�a go za w�asny. Zreszt� przyzna� trzeba, �e i najbli�sza przysz�o��, i lata dalsze nie przynios�y jej rozczarowa�. Nale�a�a do gatunku kobiet domowych, wi�c �ycie rodzinne, uregulowane i bez wstrz�s�w, zabiera�o jej do�� czasu i stara�, aby w�r�d codziennych drobnych k�opot�w i drobnych rado�ci uodporni� mog�a umys� i serce na pokusy i pragnienia wykraczaj�ce poza te dary �ycia, kt�re si� sta�y jej udzia�em. Mimo r�nych trudno�ci materialnych nie zazna�a biedy. Nie zazna�a r�wnie� do pewnego momentu dotkliwszych cierpie�. Ze strony m�a otrzymywa�a wi�cej dowod�w przywi�zania, ni� mog�a si� ich by�a spodziewa�. Urodzi�a dw�ch zdrowych syn�w, m�� jej nie zdradza�, doczeka�a si� tytu�u s�dziny i zwi�zanej z tym tytu�em sytuacji towarzyskiej, mia�a s�u��c� i futro, na koniec w�asn� will�... czeg�, na Boga, chcie� mog�a jeszcze^ Lecz teraz wszystko to nale�a�o do przesz�o�ci. Ilekro� w ci�gu ostatnich miesi�cy zdarzy�o si� pani Alicji odbywa� tak dobrze znan� drog� z miasta na Osiedle, zawsze j� ogarnia�y sprzeczne i bardzo powik�ane uczucia. A� kt�rego� 24 dnia, przystan�wszy zm�czona na mo�cie - by�o ju� przedwio�nie i dzie� s�oneczny o �agodnym, odurzaj�cym powietrzu - nagle, dla siebie samej niespodziewanie, u�wiadomi�a sobie, �e chyba nigdy ju� nie b�dzie jej dane wraca� do domu w�r�d takiego spokoju, jaki towarzyszy� jej powrotom dawniej. Nie sp�dzi�a na Osiedlu wielu lat �ycia, przeciwnie - jeden zaledwie kr�tki rok. Lecz czas poprzedzaj�cy katastrofy liczy si� nie ilo�ci� miesi�cy, lecz rozleg�� miar� p�niejszych cierpie� i strat. Wi�c i pani Alicja we wspomnieniach przede wszystkim z�y�a si� z Osiedlem. Mia�a ostatecznie pi�� prawie lat czasu, aby tamten kr�ciutki okres sprzed samej wojny nasyci� g��bokim zadomowieniem. Tak si� z�o�y�o, �e przymusowa ucieczka s�dziego zbieg�a si� z akcj� wysiedlania Polak�w z Osiedla. Pani Alicja zosta�a w Ostrowcu tylko ze star� Rozali�, s�u��c� jeszcze z czas�w warszawskich, i z m�odszym synem, Aleksandrem, kt�rego, zapewne z nie wygas�ego sentymentu do swoich rodzinnych stron, nazywa�a z rosyjska Alkiem. To zdrobnienie przyj�o si� w ca�ej rodzinie. N.i-tomiast starszego z ch�opc�w, szesnastoletniego pod�wczas And rzeja, ze wzgl�du na jego bezpiecze�stwo ojciec zabra� ze sob� di Warszawy. Wysiedlanie odbywa�o si� w tempie b�yskawicznym. Zostaw^ no mieszka�com trzy zaledwie godziny na spakowanie si�, pozw.i �aja� zabra� ze sob� tylko najniezb�dniejsze rzeczy osobiste. Pr/} ka�dym prawie powrocie do domu, jak gdyby ukryty w�r�d znanego otoczenia i niecierpliwie oczekuj�cy wywo�ania, przypomina� si� pani Alicji �w dzie� p�nej jesieni, kiedy musia�a opu�ci� swoj� will�. Zmierzcha�o, m�y� deszcz i g�sta, wilgotna mg�a zapada�a wraz z mrokiem. Na rozkaz Niemc�w wille by�y o�wietlone. Ze wszystkich stron nios�y si� krzyki �andarm�w i �o�nierzy przeprowadzaj�cych akcj�. W�r�d tych chrapliwych g�os�w i przy po�wiacie, kt�ra z jasnych i pustoszej�cych will s�czy�a si� poprzez mg��, ciemne gromadki ludzi uginaj�cych si� pod tobo�ami schodzi�y w milczeniu ku �reniawie. Tam, ju� w ciemno�ciach, zanosi�o si� cienkim p�aczem dziecko. Przez kilka pierwszych miesi�cy mieszka�a pani Alicja k�tem u znajomych. W tym w�a�nie czasie przysz�a wiadomo�� o do�� przypadkowym aresztowaniu Antoniego. Andrzej nie wr�ci�. Zd��y� si� ju� w Warszawie zadomowi�. Zarabia� i podobno si� uczy�. Potem wywieziono Antoniego do Gross-Rosen. Poniewa� ze zro- 25 zumia�ych wzgl�d�w ba� si� zdradzi� ze swoim prawdziwym, skompromitowanym nazwiskiem, nie otrzymywa�a od niego wiadomo�ci bezpo�rednich. Sz�y przez Andrzeja, sk�pe i niecz�ste. �y�. Jeszcze potem - czas nie up�yn�� d�ugi, lecz dla tych, kt�rych dr�czy�, wydawa� si� latami - w zwi�zku z utworzeniem w Ostrowcu getta przydzielono Kosseckiej mieszkanie po�ydowskie, dzi�ki czemu za ostatnie oszcz�dno�ci mog�a naby� warsztat tkacki i zacz�� zarabia� na skromne utrzymanie. Tak si� w tych czasach dzia�o, �e korzy�� jednych ludzi zawsze prawie dokonywa�a si� kosztem czyich� strat. Bogactwo wzrasta�o na n�dzy, uprzywilejowanie na krzywdzie, a �ycie, samo �ycie nawet w swojej przypadkowo�ci wspiera�o si�, niepewne i od trzciny kruchsze, na nieznanych zgonach. Od czasu do czasu w�t�y bud�et tkackiego warsztatu ratowa�a Rozalia wyprawami na wie� po �ywno��. P�niej, gdy pobita raz przez �andarm�w zapad�a na zdrowiu na d�u�szy okres, podr�e za tak zwanym szmuglem wzi�a na siebie pani Alicja. Tymczasem Osiedle szybko zmieni�o si� w dzielnic� niemieck�. Najlepsze wille pozajmowali dla siebie miejscowi dygnitarze, gestapowcy, wojskowi i wy�si urz�dnicy, w pozosta�ych domach rozlokowa�a si� ewakuowana z bombardowanych Niemiec ludno�� cywilna, a w starych blokach sp�dzielczych, odnowionych i przebudowanych, zakoszarowano Hitlerjugend. Przez ca�y czas okupacji pani Alicja nie zajrza�a na Osiedle. Przesuwa�y si� jesienie i wiosny. Ka�da wiosna, dop�ki by�a odleg�a, zdawa�a si� zapowiada� koniec wojny. Gdy mija�a, nadzieje zawiedzione na niej zwraca�y si� ku nast�pnej. Okazywa�o si�, �e w�r�d cierpie� zbyt okrutnych i wobec nieustannie gro��cej zag�ady �atwiej ludziom podzieli� czas na rozczarowania ni� zmierzy� czas nadziei ca�kowit� prawd� czasu. Antoni �y�, lecz wiadomo�ci od niego by�y coraz rzadsze i lakoniczniejsze. Alek z jedenastoletniego ch�opca, kt�rym by� w chwili wybuchu wojny, sta� si� nagle dojrza�ym ch�opakiem. Wch�oni�ty przez Warszaw� Andrzej w par� tygodni po upadku powstania zjawi� si� pewnego dnia w wiadomym mieszkaniu po�ydowskim. Zmieni�y go te lata. Pani Alicji wyda� si� zawstydzaj�co obcym. Ma�o, nic prawie o sobie nie m�wi�, lecz ze swymi d�ugimi butami, wychudzon�, pociemnia�� twarz�, �miechem cynicznym i ruchami nie pasuj�cymi do �cian obitych niebiesk� tapet� w r�owe kwiaty, wni�s� niepok�j tego ca�ego obcego �wiata, 26 w kt�rym sp�dzi� by� kilka lat i kt�rego wiele nadziei, wzlot�w i kl�sk musia� zapewne do�wiadczy�. Zreszt� nied�ugo zosta� na miejscu. Z pocz�tkiem listopada, gdy nasz�a na Ostrowiec nowa fala ob�aw i aresztowa�, Andrzej zapad� si� w g��b ostrowieckich las�w. A� wreszcie... Front zbli�y� si� do Ostrowca gwa�townie i niespodziewanie. Poniewa� na �reniawie usi�owali Niemcy stawia� op�r, w ci�gu dw�ch dni i nocy miasto znalaz�o si� pod obstrza�em artyleryjskim. Trzeciego dnia o �wicie zahucza�y katiusze i r�wnocze�nie od strony Bia�ej i od strony Osiedla pocz�a Armia Czerwona forsowa� rzek�. W po�udnie pierwsze czo�gi sowieckie wje�d�a�y do Ostrowca. Pani Alicja wprost nieomal z piwnicy pobieg�a na Osiedle. Miasto, podpalone w ostatniej chwili przez uciekaj�cych Niemc�w, sta�o w ogniu i dymach. P�on�� rynek, koszary, gmach wi�zienia oraz ulica Ogrodowa, gdzie mia�o swoj� siedzib� gestapo. By� du�y, trzaskaj�cy mr�z przy niebie s�onecznym i wyiskrzonym. Nikt ognia na razie nie gasi�. Brakowa�o wody. Ale wszystka prawie ludno�� wyleg�a na ulice. P�akano. Rozbijano i rabowano sklepy. Przed sk�adami Monopolu spirytus z rozbitych kadzi p�yn�� rynsztokami, zalewaj�c niebieskawym strumieniem trupy dw�ch nagich niemieckich �o�nierzy. Krzyki pijanych miesza�y si� z grzechotem automat�w i suchym klaskiem pojedynczych wystrza��w. Ca�y horyzont w stronie zachodu dygota� jednostajnym i g�uchym dudnieniem artylerii. R�ne obrazy z tego dnia powraca�y ku pani Alicji r�wnie wyra�ne i natarczywe, jak wyra�na i uporczywa �y�a w niej pami�� o tamtym, dawniejszym dniu jesiennym. Ile� razy, przechodz�c przez most na �reniawie, przypomina�a sobie �o�nierzy sowieckich, kt�rzy nie chcieli jej przepu�ci� na drug� stron�. Od zamarzni�tej rzeki dmucha� lodowaty wiatr. G��wnym traktem bez przerwy ci�gn�y czo�gi, kolumny zmotoryzowane, motocykle, artyleria. Wreszcie, dzi�ki dobremu akcentowi rosyjskiemu, uda�o si� jej przedosta� na Osiedle. W�r�d huku i szcz�ku tocz�cego si� �elastwa wspina�a si� pod g�r�, chwilami bieg�a prawie. Co chwila zaczepiali j� i zatrzymywali �o�nierze. Skrzypia� �nieg. K��by pary bucha�y od ludzi. W kilku miejscach, w poprzek trotuaru, le�a�y zabite konie. Dalej zagradza�y drog� porozrywane zasieki, opustosza�e rowy przeciwczo�gowe. Przy pierwszych domach trzeszcza�o pod nogami szk�o, w powietrzu fruwa�y bia�e tumany pierza. Nie 27 opodal wygrywano na harmonii rytmiczn� piosenk� wojenn�. Potem przysz�a noc. Pani Alicja zabarykadowa�a si� w swojej willi, lecz ani na chwil� nie zasn�a. Szyb nie by�o i pomimo zamkni�tych okiennic wiatr gwizda� po pokojach. Ba�a si� zapala� �wiat�a. Ci�gle dobijali si� r�ni �o�nierze. Ich krzyki i �piewy rozbrzmiewa�y w ciemno�ciach. Raz po raz serie wystrza��w rozdziera�y niespokojn� noc. Nad Ostrowcem sta�a olbrzymia �una. W jej nieruchomej g��bi, jak gdyby na dnie p�on�cej nocy, dygota� nieprzerwany pog�os dzia�. III Teraz by�a wiosna i czas najpi�kniejszy. �wie�a, majowa ziele�, bia�ymi ob�okami kwitn�cych drzew wzniesiona lekko ponad ziemi�, skrywa�a na pierwszy rzut oka wojenne zniszczenia. Ale pani Alicja na pami�� zna�a okaleczenia swego domu. My�la�a o nim tak prawie, jak si� my�li o ci�ko chorym cz�owieku. Ca�y jego organizm, niegdy� sprawny i uregulowany, uleg� teraz rozprz�eniu i wymaga� troskliwej i wszechstronnej kuracji. Z konieczno�ci natomiast, z braku pieni�dzy, poddawano go tylko zabiegom dorywczym. Najpierw, jeszcze przy najwi�kszych mrozach, pop�ka�y rury wodoci�gowe. Szyb nie by�o za co wstawi�. Nie opalane mury nasi�ka�y wilgoci�. Mn�stwo drobnych uszkodze� domaga�o si� natychmiastowej reperacji. Przecieka� dach i dwa pokoje na g�rze przedstawia�y obraz zupe�nego zniszczenia. Na zewn�trz, poznaczony odpryskami pocisk�w, z oknami zabitymi dykt� i z postrz�pionym dachem, jak�e� op�akanie wygl�da� ten wypiel�gnowany niegdy� dom! Pani Alicja ca�e dnie sp�dza�a przy warsztacie tkackim, lecz pomimo du�ego popytu na wyroby samodzia�owe nie mog�a wszystkim brakom zaradzi�. Chwilami ogarnia�o j� tak wielkie znu�enie, �e nie znajdowa�a w sobie do�� si�, a co najgorsze - do�� ch�ci, aby prze�ama� ogarniaj�ce j� zniech�cenie. Je�li do tej pory �y�a napi�ciem nerw�w, teraz, gdy ju� nie musia�a sp�dza� dni 29 i nocy na przeciwstawianiu si� uczuciom bezustannego zagro�enia, coraz cz�ciej popada� pocz�a w stan wewn�trznej pustki. Czasem, zdj�ta nag�ym przera�eniem, wyrywa�a si� z tego odr�twienia i w gor�czkowym, niespokojnym mno�eniu przed sam� sob� przer�nych obowi�zk�w i zaj�� szuka�a ratunku. Ale tych obowi�zk�w i zaj�� mia�a tak wiele, �e w�r�d rozp�tanej pracowito�ci opada�y jej r�ce. Bo ku czemu to wszystko ostatecznie prowadzi�o, ku jakiemu �yciu, ku jakiej przysz�o�ci? Przesz�y wprawdzie lata najgorsze, lecz teraz, u samego pocz�tku nowych dni, okaza�o si�, �e tamte lata tyle zburzy�y, tylu dokona�y spustosze� i tak cz�owieka przygniot�y i uczyni�y go obola�ym, �e ich si�a niszczycielska, jak gdyby jeszcze nie zaspokojona, przekroczy�a granic� wydarze�, zatruwaj�c sob� nawet przysz�o��, kt�ra do tej pory w najci�szych chwilach wspiera�a wbrew wszystkiemu nadziej�. Jak zwykle obesz�a dom doko�a i zapuka�a do drzwi kuchennych. Dzwonek od frontu nie dzia�a� i przyg�ucha Rozalia nie zawsze dos�ysze� mog�a odleg�e stukanie. Pani Alicja ci�gle si� nosi�a z zamiarem dorobienia wi�kszej ilo�ci kluczy od drzwi frontowych, na razie by�y tylko dwa i oba mieli ch�opcy. Rozalia otworzy�a po d�u�szej chwili. By�a to t�ga, sze��dziesi�cioletnia kobieta, o ogromnej, czerwonej twarzy, malutkich oczach, siwa i g�adko uczesana. Jak wszyscy przyg�usi m�wi�a bardzo g�o�no. - By� kto? - spyta�a pani Alicja. Okaza�o si�, �e przychodzi�a pani Staniewiczowa, jeszcze w czasach przedwojennych zaprzyja�niona z Kosseckimi majorowa, towarzyszka pani Alicji w wyprawach po s�onin� i nabia�. - Dawno? - A z godzin� b�dzie! - wykrzykn�a Rozalia. - Ale zaraz posz�a sobie. Pan s�dzia nie chcia� przyj��. Pani Alicji zrobi�o si� przykro. Poczu�a si� jednak zobowi�zana do solidarno�ci: - Pan jest bardzo zm�czony. Potrzebuje spokoju, to dlatego. Rozalia wzruszy�a ogromnymi ramionami. - Pewnie, �e dlatego. Czy ja sama nie wiem? Pewnie, �e musi mie� spok�j. Pani Alicja przesz�a do hallu. By� pusty, ciemny i obcy. Za ni� pod��y�a Rozalia. - Tylko pani Staniewiczowa by�a? 30 - Fabia�ski we�n� przyni�s�. - Przyni�s�? - ucieszy�a si� pani Alicja. - To doskonale! Gdzie jest? - Poszed�. - Ale� nie Fabia�ski, Rozalio! Pytam, gdzie jest we�na? - We�na? A sk�d ja mog� wiedzie� - obrazi�a si� tamta. -Zabra�. - Jak to, zabra�? - Powiedzia�, �e nie mo�e zostawi�, bo musi zaraz dosta� pieni�dze. Pani Alicja za�ama�a r�ce. - Bo�e, c� to za nieu�yty cz�owiek! Przecie� zawsze zaraz mu p�ac�. - M�wi�am, ze p�acimy zaraz. -I co? - Powiedzia�, �e jak pani nie ma, to nie mo�e zostawi�, bo potrzebne mu pieni�dze natychmiast. - Ach, Bo�e, Bo�e! - zmartwi�a si� pani Alicja. - Tak teraz trudno o t� we�n�... - Ale powiedzia�, �e ma jeszcze w domu drug�. Tylko dro�sz�. Po trzy tysi�ce. Pani Alicja zastanowi�a si�: - Trudno, trzeba b�dzie wzi�� t� dro�sz�. Tylko zaraz, bo jutro mo�e si� okaza� jeszcze dro�sza. - Pewnie, �e mo�e. Powiedzia�, �e na pewno zdro�eje. - Fabia�ski tak powiedzia�? A c� to za cz�owiek! I nagle ogarn��a j� gor�czka dzia�ania. - Rozalia musi zaraz p�j�� do Fabia�skiego. Tylko pr�dko. - Mog� p�j��. Nie ma wiatru? - Sk�d�e wiatr? �liczna, ciep�a pogoda... Zaraz dam Rozalii pieni�dze. Niech Rozalia idzie. Przesz�y z hallu do pokoju sypialnego. Przed wojn� sypialnia Kosseckich mie�ci�a si� na g�rze, jednak ze wzgl�du na przeciekaj�cy dach trzeba j� by�o przenie�� na d� wraz z obcymi, poniemieckimi meblami. Te meble by�y zmor� pani Alicji. Kierownik Arbeitsamtu, kt�ry zaj�� w swoim czasie will� Kosseckich, zgodnie z niemieck� mani� przebudowywania urz�dzi� ca�y dom wed�ug w�asnych, nie najlepszych zreszt� upodoba�. Ze wszystkich k�t�w wyziera�a teraz obco��. Pani Alicja, maj�c wyra�nie i w najdrobniejszych nieomal szczeg�ach zaryso- 31 ray w pami�ci obraz urz�dzenia dawnego, nie mog�a si� oswoi� owym, cudzym porz�dkiem. Przemeblowa�a wprawdzie pokoje, ;�dzi�a wszystko po swojemu, lecz w�o�ywszy w t� prac� wiele >i�ku nie w�o�y�a w ni� serca. Nie czu�a si� u siebie. Ilekro� na yk�ad wchodzi�a do pokoju sypialnego, zawsze ju� na samym )gu odpycha� j� krzykliwy luksus ogromnego tapczanu, szero-j szafy, mi�kkich foteli i kutego �yrandola. Ca�o�� przypomina nudny szablon komfortowego hotelu. Rozalia zatrzyma�a si� we drzwiach. - A starczy nam pieni�dzy? - Jak�e� mo�e nie starczy�? - zdziwi�a si� pani Alicja. -secie� dosta�am wczoraj cztery tysi�ce za ten nowy kupon sza-:ielony... Rozalia nieprzychylnie spojrza�a na swoj� pani� ma�ymi oczni: - To ja nic o tym nie wiem. Mnie pani nic nie powiedzia�a. - Jak to Rozalii nie powiedzia�am? Wczoraj wieczorem nie wi�am? Stara obrazi�a si� na dobre: - Taka g�ucha chyba nie jestem, �eby nie s�ysze�, co pani wi. W pierwszej chwili pani Alicja chcia�a obstawa� przy swoim, z spojrzawszy na Rozali� rozmy�li�a si�. - No wi�c dobrze, dobrze. Mo�e rzeczywi�cie zapomnia�am... - Pewnie, �e pani zapomnia�a. - W ka�dym razie pieni�dze s�. Otworzy�a niemieck�, jak j� w nieprzyjaznych my�lach nazy-t�a, szaf� i spomi�dzy ch�odnych, r�wno pouk�adanych prze�cie-je� wydoby�a stary, jeszcze ojcowski portfel, w kt�rym od lat yk�a by�a przechowywa� pieni�dze na bie��ce wydatki. "M�j l��, ile� on, biedaka, przeszed�!" - pomy�la�a ze wzruszeniem. ta to, poza fotografiami, jedyna pami�tka, jaka jej pozosta�a ^rodzicach. Otworzy�a portfel i w tym momencie zamar�a. By� ?ty- | Przez par� sekund sta�a bez ruchu, odr�twia�a. Czu�a tylko, jak pn� krople potu wyst�puj� jej na skroniach. Sprawdzi�a jeszcze we wszystkich przegr�dkach. Nic. "Tylko spok�j, spok�j..." -pn�a sama do siebie. Pocz�a przypomina� sobie, jak wczoraj wa�a otrzymane pieni�dze i jak dzisiaj, id�c do miasta, wyj�a imiu pi��setek jedn� na drobne sprawunki, pozosta�e siedem 32 z powrotem chowaj�c na miejsce. Nie, nie mog�a si� pomyli�. Jednak dla pewno�ci, dr��cymi ju� r�koma przerzuca� pocz�a prze�cierad�a, a gdy niczego w�r�d nich nie znalaz�a, zabra�a si� do przeszukiwania ca�ej p�ki. Tymczasem Rozalia, kt�ra nie mog�a dostrzec, co robi Kos-secka zas�oni�ta drzwiami szafy, zniecierpliwi�a si�. - Prosz� pani, bo je�eli mam i�� zaraz... tylko patrzy� i b�dzie ciemno... - Ju�, ju� Rozalio! - powiedzia�a zza drzwi nienaturalnie g�o�no. - Niech si� Rozalia idzie ubiera�. - A pieni�dze? Pani Alicja �cisn�a d�o�mi skronie. - Czy pan Andrzej jest w domu? - �e co pan Andrzej? - Czy jest w domu, pytam. - A jest, owszem. Wr�ci� niedawno. Panowie jacy� do niego przyszli. Pani Alicja zawaha�a si�: - A Alek? - Alek? A bo on jest kiedy w domu? Polecia�, zaraz jak pani wysz�a. Przez chwil� panowa�a cisza. - Wi�c co mam robi�? - odezwa�a si� Rozalia. - Bo ju� sama w ko�cu nie wiem... - Powiedzia�am przecie�, niech si� Rozalia ubiera. Zaraz przynios� pieni�dze. Gdy tamta wreszcie wysz�a, pani Alicja zamkn�a szaf�. Ale ledwie od niej odesz�a, natychmiast zawr�ci�a i z powrotem drzwi otworzywszy, raz jeszcze przek�ada� pocz�a prze�cierad�a. Daremnie. Wi�c znowu szaf� zamkn�a. W jej du�ym lustrze, nie dalej ni� na wyci�gni�cie ramienia zobaczy�a naraz swoj� poblad��, postarza�� twarz i przez moment sama si� przerazi�a cierpienia, kt�re ujrza�a w swoich pociemnia�ych oczach. Machinalnie podnios�a r�ce i pocz�a poprawia� w�osy. W ca�ym domu panowa�a taka cisza, jakby nie by�o w nim nikogo. Z przyleg�ego pokoju, kt�ry mia� teraz s�u�y� Antoniemu za gabinet, nie dobiega� �aden odg�os. Na dworze, w ogrodzie, weso�o �wiergota�y ptaki. Odwr�ci�a si� od lustra i ju� chcia�a wyj��, gdy wzrok jej pad� na stoj�c� przy tapczanie fotografi� Alka. By�o to bardzo dawne zdj�cie, z owych odleg�ych czas�w, kiedy ma�y mia� trzy la- 33 �. Siedzia� na tym zdj�ciu na kamiennych, s�o�cem o�wietlonych phodkach, w letniej koszulce i kr�ciutkich spodenkach, praw� |czk� obejmuj�c zgi�t� po dziecinnemu w kolanie nog�. By� wte-y uroczym dzieckiem o jasnych, k�dzierzawych w�osach i okr�g-fj buzi niewinnego anio�ka. Przypomnia�o si� jej nagle, �e tego irnego lata, kiedy robione by�o to zdj�cie, w zwi�zku z wypadni�-iem z gniazda dw�ch ma�ych bociani�tek Alek prze�y� pierwszy iv�j wielki dramat. Przez wiele godzin nie mog�a uspokoi� jego dochu, w nocy zrywa� si� z wielkim krzykiem i przez sen �a�o�nie op�akiwa�, a potem jeszcze d�ugo, d�ugo, zim� jeszcze, wraca� iejednokrotnie w rozmowach do biednych, jak m�wi�, "bonia-i�tek". Tyle lat od tamtych czas�w min�o, a przecie� ledwie �cisn�a powieki, aby powstrzyma� nap�ywaj�ce jej do oczu pie-�ce �zy, poczu�a przez moment w swoich pustych ramionach ciep-5 dzieci�cego cia�ka i ten sam dreszcz wzruszenia, mi�o�ci i bez-adnego smutku, jaki przenika� j� by� w�wczas poprzez rozdzie-aj�cy szloch. Opanowa�