3746

Szczegóły
Tytuł 3746
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3746 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3746 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3746 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Iwaszkiewicz M�YN NAD UTRAT� Blue, blue heaven, Dark, dark shadow... Negro Spirituals Przed niedawnym czasem musia�em si� zaj�� pogrzebem jednego z naszych wiejskich s�siad�w i przy tej sposobno�ci zabrn��em na odludny cmentarz w Sulistrzycach, powiatu warszawskiego. Cmentarz to nieosobliwy, posiada tylko kilka �adnych drzew, kt�rych ga��zie zwisaj� nad zatartymi mogi�kami, pokrytymi traw� bardzo okaza��. Po�amane krzy�e z resztkami napis�w stercz� tu i �wdzie. W tej wiejskiej i n�dznej samotni zwr�ci� moj� uwag� pomnik stoj�cy w rogu cmentarza. Du�y czarny kamie�, na kt�rym wyryto dwa nazwiska: jedno znanego przed pewnym cza- sem, nawet modnego, pisarza i poety, o kt�rym ju� dzisiaj nikt nie pami�ta; drugie nazwisko, niegdy� bardzo g�o�ne w sferach przemys�owych i mieszcza�skich Warszawy, dzi� tak�e by�oby zapomniane, gdyby nie pozosta�o jako �lad minionych pokole� w nazwie jednej z najwi�kszych firm budowlanych stolicy. M�ody wiek obu zmar�ych, zbie�no�� dat ich zgon�w � r�nica nie wynosi�a ponad par� tygod- ni � samotno�� tego wspania�ego pomnika, na kt�rym s�oty, wiatry i mrozy mazowieckie ju� rozpocz�y dzie�o zniszczenia, wreszcie dodatek do napisu, i� �t� przyjaciel- sk� pami�tk� stawia Desmond King, poeta" � poruszy�y ogromnie moj� wyobra�ni�. Wkr�tce te� zawar�em kilka znajomo�ci w tej okolicy, niezbyt oddalonej od miejsca, 151 gdzie obecnie zamieszkuj�, i dowiedzia�em si� o obu zmar- �ych wszystkiego, czego si� mo�na by�o od ludzi dowiedzie�. Jest to bardzo du�o � i bardzo ma�o zarazem, poniewa� ludzie s�dz� opacznie i widz� nawet tylko to, co chcieliby widzie�. Pewne opinie i orzeczenia, niekt�re relacje zdarze� musia�em konfrontowa�, inne uzupe�nia� intuicj�. I oto w miar� jak rozszerza�em zakres moich rozm�w, wy�oni�o si� przede mn� �ycie dw�ch ludzi, nawet i trzech, bo o Desmondzie Kingu dowiedzia�em si� tak�e wiele. �ycie ka�dego cz�owieka, gdyby nawet nie posiada�o jakich� specjalnych odchyle� od szablonu, opisane szczeg�owo, mo�e by� ciekawe i pouczaj�ce. �ycia Juliusza Zdanow- skiego i Karola Hopfera by�y bardzo nadzwyczajne, cho� rozegra�y si� na szczup�ym terenie wsi podwarszawskiej'. Tak mi si� przynajmniej wydawa�o i dlatego postanowi�em po�wi�ci� im troch� uwagi � i opisa� je. Uczyni�em to mo�e nie tak szczeg�owo, jak zas�ugiwa�y, ale brak mi by�o dok�adniejszego materia�u, kt�ry i tak w wielu razach musia�em uzupe�nia� do�� dowolnie, za co przepraszam czytelnika. A oto s� ich dzieje: Ustali� si� zwyczaj, �e Julek Zdanowski sp�dza� wakacje na Krzywi�nie. Krzywizna le�a�a niedaleko od Warszawy, ale jak wiele podobnych jej miejscowo�ci by�a zupe�nie na uboczu. Doje�d�a�o si� od podmiejskiej stacji, jakie trzy, cztery kilometry przeje�d�a�o si� piaszczyst� zapadlin�, nast�powa� ma�y brzozowy lasek, a potem na zielonym pos�aniu koniczyn wyl�ga� ma�y folwarczek z czerwonej ceg�y. Skoro si� przeby�o jego �ciany � niby most zwodzo- ny �redniowiecznej fortecy � zapomina�o si� o Warszawie i by�o si� od niej o sto mil. Sta�y mieszkaniec Warszawy nawet si� nie domy�la, ile takich miejsc jest pod sam� stolic�, ile folwark�w w promieniu kilku mil od Szymanowa czy Radziwi��owa, gdzie niby w rezerwuarze przyroda prze- 152 chowuje najpierwotniejsze elementy wiejsko�ci, prymitywu, �ywio�u czy jak kto sobie chce nazwa�, aby w odpowiednim momencie zasili� nimi degeneruj�c� si� stolic�. Wewn�trz mur�w by�o wielkie podw�rze poro�ni�te le- biod�, ogromna stajnia i stodo�a z kamienia polnego wystawiona, potem przestrzenie zaros�e krzaczastym brzos- tem i buzyn�, a za nimi nag�a sielanka: pod�u�ny bia�y dom z jasnymi oknami, jab�onie za nim ogrodowe i na p� przykryta rz�s� sadzawka, po kt�rej p�ywa�a balia raczej ni� ��dka. Sadzawka, otoczona g�szczem prawdziwych bz�w, brzegi mia�a poro�ni�te trzcin� i zdarza�y si� takie dnie w ci�gu roku, kiedy by�a bardzo �adna. O letnim zmroku na przyk�ad, czasami, kiedy niebo r�owia�o, albo nawet w zimie oko�o Bo�ego Narodzenia, kiedy nie zamarz- ni�ta woda czernia�a jak agat obok pokrytych topniej�cymi �niegami brzeg�w. Ale najcz�ciej sadzawka wygl�da�a pospolicie, p�ywa�y po niej kaczki bia�e i siod�ate, a czasami wyrzuca�y si� bia�ym brzuchem spore p�otki uciekaj�ce od szczupaka. Z sadzawki bowiem wyp�ywa� ma�y strumyk, naprz�d kryj�c si� mi�dzy ciemnozielonymi li��mi pokrzyw, bz�w i �opuch�w � potem uchodz�c w zielonawe pod�o�e lewady; ogl�daj�c si� tu i �wdzie tworzy� on na polach ma�e oka, pe�ne trzcin, je�yn i, oko�o �wi�tego Piotra, tak�e dzikich kaczek. Pomimo niepozornego wygl�du, strumyk ten stanowi� jeden ze znakomitszych dop�yw�w pobliskiej Utraty. Wszystko to razem nie pozbawione by�o uroku, zw�asz- cza pod wiecz�r, kiedy wracano z pola, i obszerne podw�- rze, pe�ne lebiody, nape�nia�o si� ruchem ko�cz�cym praco- wity dzie�. Pola pustosza�y, pokrywa�y si� b��kitem samot- no�ci, ch�odek wzrasta�, a z nim zapach koniczyny, i wida� by�o, jak ptaki zapada�y w zaro�la i krzewy. Julek najbar- dziej lubi� wtedy wychodzi� spacerem na skromne pola, by- najmniej nie wyg�adzone zbyteczn� kultur�. O ile Karol by� w domu, on tak�e towarzyszy� Julkowi � i d�ugo 153 chodzili miedz� pomi�dzy saradel� a burakami, rozma- wiaj�c o rzeczach od tej wsi zacisznej bardzo odleg�ych. A� im czasem dziwno si� robi�o, gdy wracali na folwark, a tam toczy�o si� w dalszym ci�gu zwyczajne �ycie: woda chlusta�a do jasnych wiader i konie wci�ga�y j� d�ugo, pochrapuj�c z lekka. Siadali na ganku albo na balkonie od ogrodu i jedli kwa�ne mleko, kt�re przynosi�a im poczciwa pani Sikorska. W niedziel� by�y nieodmiennie kurcz�ta i Karol dostawa� troch� w�dki. Zreszt� tak cz�sto wyje�d�a�, �e Julek pami�ta� raczej samego siebie siedz�- cego na balkonie i patrz�cego na roz�o�yste jab�onie, pod kt�rymi kwit�y bia�o-czarne boby. Ten zapach kwiat�w bobu i koniczyn stanowi� niejako sam� istot� pogodnych letnich dni, sp�dzanych na folwar- ku. Krzywizna stanowi�a ostatek ongi wielkiej fortuny podwarszawskiej, kt�ra w ci�gu trzech pokole� wzros�a, osi�gn�a szczyt i upad�a, zostawiaj�c ostatniej odro�li mieszcza�skiego rodu, Karolowi, ten ma�y szmat ziemi i wielkopa�skie nawyknienia. Fortuna mia�a okres takiej wielko�ci, �e Karol �y� wci�� jej resztkami, ci�gle od- krywaj�c to jaki� dom w Radomiu zapomniany, jaki si� uda�o sprzeda�, to znowu jak�� hipotek�, kt�ra wy�azi�a szcz�liwie w momencie czyjej� tam transakcji. Zreszt� w gruncie rzeczy potrzeby Karola nie by�y wielkie: samo- chodu nie trzyma�, za granic� nie je�dzi�, a to, co puszcza� z przyjaci�mi na w�dk�, nie wynosi�o du�o. W koniach si� lubowa�, ale tak�e nigdy wi�cej ni� czw�rka nie sta�a na stajni. Jeden mia� tylko kaprys dosy� dziwny: bardzo dobrego kucharza, p�aci� mu tyle miesi�cznie, co ca�ej innej s�u�bie razem, i to po to, aby zjada� na kolacj� kwa�ne mleko, a na obiad �urek z kartoflami. Tote� kucharz, pan Kletkie, w��czy� si� dzie� ca�y nad sadzawk� i ustawiwszy zgrabnie nogi, patrzy� na ob�oki odbijaj�ce si� w wodzie. Czasem bra� w�dk� Karola i zarzuca� j� pomi�dzy trzciny, ale rzadko co �apa� pr�cz �ab. 154 �adne miasto na �wiecie nie prowadzi r�wnie nieporz�d- nego trybu �ycia co Warszawa, a Karol Hopfer by� wiernym synem Warszawy; jego spos�b sp�dzania czasu stawa� si� naprawd� dra�ni�cy. Posun�� si� do tego, �e nie nosi� przy sobie zegarka. �e przy tym mieszka� pod miastem, prowa- dzi�o to do ustawicznego zamieszania. Nigdy nie przyje�- d�a� zapowiedzianym poci�giem i wolant, zaprz�ony w pa- r� mocnych siwk�w, ze starym �ukaszem na ko�le, ca�ymi dniami sta� na stacji w cieniu ogromnej topoli nadwi�la�- skiej. Nie by�o to bez po�ytku, gdy� stary �ukasz, przypo- mniawszy sobie z nud�w sztuk� czytania, w kt�r� za daw- nych czas�w wtajemniczy�a go jeszcze babka Karola, od- czytywa� od deski do deski �Express Poranny", wypo�yczo- ny od zaprzyja�nionego kierownika miejscowego kiosku. Najdziwniejsze by�o to, �e Karol naprawd� nic nie robi�, nie mia� �adnego zaj�cia. Mia� mn�stwo przyjaci� najroz- maitszego kalibru i wieku, kt�rych sprawami zajmowa� si� jak swoimi, mia� mn�stwo kobiet, w�r�d kt�rych musia� lawirowa� (dlatego �ci�le konspirowa� swoje mieszkanie w Warszawie), wreszcie musia� od czasu do czasu �pogoni� za pieni�dzmi", jak m�wi�, co oczywi�cie te� mu sporo czasu w tych ci�kich okresach zajmowa�o. Czasem �goni� za pieni�dzmi" a� do Lublina czy Lwowa, Cz�stochowy lub Katowic � i Krzywizna otrzymywa�a tylko depesze: jestem tam a tam, przyjad� wtedy a wtedy. Kiedy Julek otrzymy- wa� depesz� z Katowic, Karol ju� by� w Krakowie, i, oczywi�cie, w oznaczonej godzinie nie przyje�d�a�. Za to, gdy ju� przyje�d�a�, na Krzywi�nie robi�o si� weso�o; opowiada�, gada�, �artowa�, nawet zanadto, jak przysta�o na �pana dziedzica", bo go tak wci�� nazywano. I prawie za ka�dym razem, co przyje�d�a� po d�u�szej nieobecno�ci, przywozi� jak�� now� manijk�, jaki� niezwy- k�y pomys�, jakiego� nowego przyjaciela. Tak kiedy� z po- dr�y do Krakowa przywi�z� pana Kletkiego, tak tych ostatnich wakacji natrafi� gdzie� w Warszawie na Desmon- 155 da Kinga, kt�ry przez pewien czas sta� si� centraln� po- staci� na Krzywi�nie, cho� by� to tylko skromny, czarny nauczyciel angielskiego i wymowy, kt�ry zab��ka� si� jemu tylko wiadomymi drogami do Warszawy i tu przymiera� z g�odu, czyta� w radiu wiersze Longfellowa i w�asne, dawa�, gdzie m�g�, lekcje, bo rzeczywi�cie �licznie m�wi� po angiel- sku, nie gardz�c czasami pokazaniem kilku murzy�skich ta�c�w w jakim� podrz�dnym kinie czy ma�ym kabarecie. Mia� teraz uczy� Karola angielskiego, a raczej przypomnie� dawn� nauk�, czytaj�c z nim razem klasyk�w angielskich. I oto pewnego razu Desmond King zajecha� na Krzywizn� maj�c w r�ce teczk�, w kt�rej znajdowa�a si� pi�ama, dwie koszule i wyp�owia�y beret. Lekcji odby� z Karolem trzy czy cztery, ludzie strasznie wydziwiali na niego z pocz�tku, a potem si� przyzwyczaili, zw�aszcza gdy si� okaza�o, �e Desmond jest katolikiem i chadza do ko�cio�a. Murzyn z nud�w poduczy� si� troch� po polsku i sko�czy�o si� na tym, �e sp�dza� ca�e dnie nad sadzawk� z w�dk� w r�ce. Zawsze jednak wybiera� brzeg przeciwny ni� pan Kletkie i nigdy si� jako� nie m�g� zaprzyja�ni� z kucharzem, aczkolwiek powinny by�y ich po��czy� wsp�lna bezczyn- no�� i wsp�lne zami�owanie do �owienia p�otek. To lato by�o specjalnie intensywne dla Julka. Zda� ostat- nie egzaminy na filozofii i przygotowywa� si� do doktoratu. Za temat wybra� sobie prac� ��wi�ty Tomasz z Akwinu a �wi�ty Franciszek z Asy�u" � i postanowi� przeciwstawi� ca�y przepych nauk Tomasza ub�stwu nauk Franciszka, uj�� w jedn� ca�o�� nauk� chrze�cija�sk� i katolick�, ��cz�c� si� w jedno pomi�dzy tymi dwoma biegunami. Religijno�� Julka w ostatnich czasach znalaz�a sobie w jego duszy nurt spokojny, g��boki i bardzo ju� pewny. Nie nawiedza�y go, jak przed kilku jeszcze laty, �adne paro- ksyzmy strachu ani tragicznych zw�tpie�. W momentach, kiedy znowu musia� decydowa� o sobie, o drodze swej � 156 z �atwo�ci� podnosi� si� my�l� z prochu, w kt�rym �y�, ku Temu, kt�ry istnia� ponad nim. Nazywa� to �wewn�trznym wyprostowaniem si�" i mawia�: nale�y tylko wyprostowa� si� dostatecznie, a g�owa nasza zanurzy si� w tym o�ywczym i zbawczym pr�dzie wieczno�ci. Karol, z kt�rym czasami o tych sprawach rozmawiali, powiada�, �e Julek ma Pana Boga na ka�de zawo�anie. I aczkolwiek by� to �art, odpo- wiada� on tej prawdzie radosnej, jaka w duszy Julka �y�a. Z Karolem by� Julek tak zaprzyja�niony, i to od dawna, �e poruszali nawet najbardziej intymne kwestie, jak od- czuwania religijne. Karolem miota�y na ten temat pewne niepokoje i zagadnienia, kiedy mi�dzy dwoma wypadami do Warszawy siada� na chwil� na balkonie dworku w Krzy- wi�nie i kiedy go otacza�a rzadko doznawana cisza wiejs- kiego wieczoru. Julek, zapominaj�c o swoich w�asnych zrywach i upadkach, traktowa� te przyjacielskie problematy z pewnym lekcewa�eniem, w�a�ciwym osobom, kt�re posia- d�y pewno�� i znajduj� si� raz na zawsze w bezpiecznej przystani. Julek nie m�g� si� powstrzymywa�, uwa�aj�c to za dow�d wiary � od okazania Karolowi wy�szo�ci swojej pozycji religijnej i wszystkie w�tpliwo�ci przyjaciela zbywa� machni�ciem r�ki. Bo te� to by�y w�tpliwo�ci! � obok zagadnie� czysto religijnych, obok prze�y� mistycznych Karol stawia� jakie� uczucia wyra�nie erotyczne, mi�osierny sw�j uczynek wzgl�dem Desmonda por�wnywa� do czyn�w �wi�tego Franciszka z Asy�u i niejasne poj�cia o �wi�tym Tomaszu uzupe�nia� malowid�ami plato�skiego idealizmu i anielskimi drabinami p�omiennymi neoplato�czyk�w. � Jednym s�owem, kasza, zupe�na kasza! � stwierdza� w konkluzji takich rozm�w Julek, bardzo wyra�nie zacis- kaj�c swoje w�skie wargi. � Ach, m�j drogi, czy to nie wszystko jedno! � kiwa� r�k� Karol � tak samo nic nie wymy�l� jak wszyscy inni, tamci! A gdzie jest prawda, to albo wszyscy si� dowiemy po drugiej stronie, albo si� nikt nie dowie. 157 � Dowiemy si� � mrucza� pod nosem Julek, zadziera- j�c w g�r� podbr�dek � dowiemy si�, ale oby nie za p�no. Parafia Krzywizny, gdzie Julek odbywa� wszystkie swoje obrz�dki w ci�gu lata, le�a�a niedaleko. By�a to bardzo ma�a parafijka, obejmuj�ca opr�cz Krzywizny jeszcze jeden folwarczek, wioseczk�, po�o�on� obok ko�cio�a, i m�yny nad niedalek� Utrat�. Ko�ci� by� stary, ale nie�adny, otoczony akacjami, kt�re wygl�da�y pi�knie tylko w kr�t- kiej epoce kwitnienia; za ko�cio�em sta�a plebania, drew- niany domek, raczej podobny do rosyjskiej willi, ca�y zaro�ni�ty dzikim winem. Dalej ci�gn�� si� cmentarz, kt�ry zlewa� si� prawie z ogrodami male�kiej wioszczyny Sulist- rzyce; na t� parafijk� wysy�ano starych, schorowanych ksi�y dla wypoczynku lub przed ostateczn� ju� emerytur�. Ot, i teraz rezydowa� tu staruszek siwy, brzydki, w ogrom- nych okularach, o skrzekliwym g�osie; nazywa� si� ksi�dz G�rski. R�ce mu si� trz�s�y, gdy podnosi� kielich do g�ry, a w czasie mszy wyjmowa� z kieszeni chustk�, ociera� sobie czo�o, wyciera� nos i z trudno�ci� odwraca� si� w stron� wiernych, aby powiedzie� swoje dr��ce Dominus vobiscum. Do tego ko�cio�a i do tego ksi�dza przyzwyczai� si� ju� Julek, aczkolwiek spowiednikowi swojemu m�g� stawia� wi�ksze wymagania. Sw�j francuski katolicyzm ceni� Julek bardzo wysoko i zdobyty pogl�d na �wiat uwa�a� s�usznie za wielki skarb, trudno mu wi�c by�o obna�a� si� przed maluczkim i prostym ksi�dzem. Jednak uwa�a� to za akt pokory, na kt�ry nale�a�o mu si� zdoby�. Spowiedzi u ksi�- dza G�rskiego odbywa� jako upokorzenia nale�ne jego dumnemu duchowi, jako �wiczenia specjalne, od�wie�aj�ce jego samotn� religijno��. Karol troch� si� pod�miewa� z tych obrz�dk�w. Julek przez dwa dni przed tak� pokut� chodzi� skrzywiony i niech�tny, wieczorami zamyka� si� w swoim pokoju i w og�le, zdaniem Karola, mia� min� tak�, jak gdyby mia� 158 za�y� olej rycynowy. Ale po powrocie z ko�cio�a twarz Julka odmienia�a si�, czupryna stercza�a do g�ry, jako znak pewnej wy�szo�ci nad otoczeniem. Jednym s�owem, Julek wraca� do normy i z lekkim u�miechem cz�owieka wtajem- niczonego traktowa� r�norodne i skomplikowane zagad- nienia Karola, jak i bezdomn� bezradno�� Desmonda. Lato tego roku by�o wyj�tkowo pi�kne. Drzewa i kwiaty na Krzywi�nie rozros�y si� tym bujniej, �e nie by�o nikogo, kto by je podcina� czy musztrowa� w jakikolwiek b�d� inny spos�b. Ros�y jak Pan B�g przykaza� i nape�nia�y za- g��bienie ko�o sadzawki jakim� zielono-r�owym blaskiem. Najpierw kwit�y jab�onie, potem stokrotki, potem peonie, a nareszcie r�e, kt�rych by�o bardzo du�o. Za mostkiem, za sadzawk� ma�y zaro�lak leszczynowy przechodzi� w za- gajnik i mo�na by�o tam trwa� ca�ymi godzinami, maj�c wod�, r�e, bia�y p�aski dom przed sob�. W domu by�o jasno, czysto, spokojnie. Meble kryte kretonem, bardzo du�o nieporz�dnie porozrzucanych ksi��ek, na poddaszu pokoik Desmonda ze s�awn� kanap�, na kt�rej spa� ju� niejeden �wielki cz�owiek", obok przedpokoju apartamen- ty Julka i Karola. Pani Sikorska, wiedz�c o Julku, �e jest pobo�ny, powiesi�a mu nad ��kiem ogromny portret Piusa IX w z�oconych ramach. Ma�y czarny krzy�yk, prywatna w�asno�� Julka, widnia� na bielonej �cianie w g�o- wach jego ��ka. W prostym glinianym dzbanku sta�y zawsze r�e albo polne kwiaty. Wszystko dysza�o tu spoko- jem, kt�rego Desmond tak zazdro�ci� Julkowi. Murzyn za� za pomoc� swojej pi�amy, trzech koszul i beretu oraz ksi��ek, branych z do�u, potrafi� zrealizowa� w swoim ma�ym pokoiku na g�rce idea� nieporz�dku. Sikorska i jej pomocnica, garkot�uk Genowefa, nie mog�y si� nadziwi�, jak to on potrafi. Desmond podoba� si� Karolowi chyba dlatego, �e posia- da� r�wnie ograniczone poj�cia o normach czasu i prze- strzeni. Potrafi� si� sp�ni� na obiad sprzed samego domu 159 i kiedy na jego pytanie, czy jest �to �at�", odpowiadano twierdz�co, ogromnie si� dziwi�. Uwa�a� Polak�w za bar- dzo �le wychowanych ludzi. Niecierpliwi�o to kucharza, kt�ry przez to przypala� sobie zupy i polewki. Pewnego razu, w czerwcu, Karol powr�ci� ze specjalnie d�ugiej i nudnej podr�y do Wilna, gdzie procesowa� si� o jaki� spadek; deszcz la� od tygodnia i obaj stali mieszka�- cy Krzywizny wynudzili si� porz�dnie. Ucieszyli si� z przy- jazdu Karola i nagle po po�udniu zrobi� si� nastr�j pod- niecony i specjalnie weso�y. Karol zawo�a� pana Kletkiego, kt�ry z niech�ci� porzuci� w�dki, bo ryby akurat dobrze bra�y, i d�ugo si� z nim naradza�, jak� da� kolacj�. � Ja radz� ja�nie panu � powiedzia� Kletkie, specjalnie podkre�laj�c szerok� wymow� owo �ja�nie panu" � po prostu nasze staro�wieckie vol-au-vent. Kletkie mia� mow� ozdobn� jak jego stroiki przyodziewa- ne na niedziel�. I teraz w�a�nie stara� si� pokaza� nogi odziane w po�czochy i kraciaste pumpy i g�aska� lew� r�k� przystrzy�ony w�sik. Na szyi mia� wole, kt�re powsta�o, je�li mo�na by�o wierzy� jego s�owom, od �wysokiego cis", wzi�tego pe�nym g�osem w mro�ny poranek, gdzie� w �g��- bokiej Rossyi", a na prawym oku bielmo, kt�re mia�o t� w�a�ciwo��, �e myli�o co do kierunku, w jakim spogl�da� kucharz. Oczywi�cie �nasze staro�wieckie vol-au-vent" nie uda�o si�, a na ostre wym�wki Karola pan Kletkie odpowiada�, �e ko� ma cztery nogi, a i to si� potyka. Wr�cono wi�c do kwa�nego mleka, przy kt�rym Karol kropi� jeden koniak po drugim. Desmond dotrzymywa� mu towarzystwa. Rozmowa zesz�a na ksi�dza G�rskiego. Karol opowie- dzia� par� anegdotek o �miesznym staruszku. Okaza�o si� przy tym, �e stary ma jedn� mani�: oto odprawia wszelkie mo�liwe w ci�gu roku nowenny, do �wi�tego Antoniego, do �wi�tych Piotra i Paw�a, do Przemienienia Pa�skiego, do Serca Jezusowego. A wszystko na t� intencj�, aby mu by�o 160 dane na ziemi zobaczy� prawdziwego �wi�tego. Nie aby mu si� ukaza� duch �wi�tego umar�ego i kanonizowanego, ale �wi�tego z krwi i ko�ci, kt�ry by swym rzeczywistym i ziemskim istnieniem da� �wiadectwo pot�dze Ko�cio�a katolickiego. M�wiono po francusku. Desmonda nie dziwi�y bynaj- mniej intencje ksi�dza G�rskiego, przeciwnie, uwa�a� je za zupe�nie naturalne. Ko�ci� ma w ka�dej chwili swoich �wi�tych, aczkolwiek nikt nie wie o ich istnieniu, mo�e pr�cz ich spowiednika. Gdyby �wi�ty przyszed� do spowie- dzi u ksi�dza G�rskiego, niechybnie m�g�by on go pozna�, tym bardziej �e sam prowadzi, zdaje si�, �ywot bardzo �wi�tobliwy. � Tak � powiedzia� na to Julek � ale �wi�ty w �yciu codziennym jest zupe�nie zwyczajnym cz�owiekiem. Gdyby w tej chwili siedzia� mi�dzy nami, cnoty jego heroiczne nie przemawia�yby do nas tak wyra�nie, �eby�my si� mieli a� rzuca� przed nim na kolana. Moim zdaniem, �wi�to�� polega w�a�nie na niestwarzaniu pozor�w �wi�to�ci, na codzienno�ci cn�t. To nietrudno grzmie� w tr�by na Wiel- kanoc, ale codziennie podawa� g�ow� pod jarzmo dnia: to dopiero jest cnota! Desmond zaprotestowa�: � �wi�to�� jest czym� tak niezwyk�ym, czym� tak wyj�t- kowym, niecodziennym, �e musi si� od razu rzuca� w oczy. Ksi�dz G�rski ma racj�: chcia�bym i ja zobaczy� �wi�tego. Karol dorzuci� swoje: � Bo mnie si� zdaje, �e �wi�ty musi si� od innych �miertelnik�w odznacza� spokojem. Pomy�lcie bowiem, czym jest �ycie ludzkie? Jak moje na przyk�ad? Je�d�� po ca�ej Polsce za interesami. Ale mo�e robi� to tylko dlatego, �eby zapomnie�, �e noc jest zawsze bardzo czarna, a dusza nasza czarniejsza. Nie patrze� na niebo i nie patrze� na to, co si� dzieje w cz�owieku, to przecie jest wielki wysi�ek. To tak, jak ten Arab, kt�remu powiedziano, �e ca�e �ycie 11 Opowiadania 161 b�dzie szcz�liwy i �e b�dzie mu si� powodzi�o, i �e do- �yje wszelkich pomy�lno�ci, je�eli nigdy nie pomy�li o wielb��dzie. Oczywi�cie, �e my�la� tylko o wielb��dzie. Tak samo i cz�owiek wymy�la tysi�ce rzeczy, aby nie pomy�le� o wiecznej nocy, a w�a�ciwie m�wi�c, my�li tylko o nocy. Julek u�miecha� si�: � Ten tylko my�li o nocy, kto nie widzi dnia � powiedzia�. � Ale zacz��e� m�wi� zupe�nie co innego. M�wi�e�, �e �wi�tego mo�na pozna� po spokoju. � Ale� tak. Tylko po spokoju, takim jak tw�j. Ty w og�le wygl�dasz mi na �wi�tego. Cha, cha, cha! Trzeba da� zna� ksi�dzu G�rskiemu, �e taki ma�y �wi�ty znajduje si� na Krzywi�nie. Niedobrze? Co? � Mam wra�enie, �e tych koniak�w by�o za du�o � z pewnym �agodnym gniewem powiedzia� Julek. � Tak, tak � wo�a� nieumiarkowanie Karol � niech pan na niego patrzy, panie King. To jest taki ma�y �wi�ty, un petit saint, malutki, ale �wi�ty. I Karol pocz�� zachodzi� si� ze �miechu, pokazuj�c palcem zaci�ni�te usta przyjaciela, kt�rego a� Desmond musia� wzi�� w obron�. � Ale, ale � powiedzia� Karol, uspokoiwszy si� � mam wra�enie, �e zachodzi w naszej ca�ej rozmowie pewne zasadnicze nieporozumienie. Ot� wszyscy m�wimy o �wi�- to�ci, nie zastanawiaj�c si� po prostu, czy ona rzeczywi�cie istnieje? Desmond podskoczy� na kanapie i przekrzywi� swoj� chud� szyj�. � Prosz� pana, prosz� pana � powtarza� w k�ko swoim zabawnym angielskim akcentem � jak mo�na co� podobnego m�wi�? �wi�to��... �wi�to��... a �wi�ty Fran- ciszek z Asy�u? A �wi�ta Teresa z Lisieux? A ten ksi�dz belgijski, kt�ry mieszka� z tr�dowatymi przez dziesi�� lat na Oceanie Spokojnym? 162 � Ja przynajmniej s�dz� � powiedzia� spokojnie Ju- lek, cho� w jego ciemnogranatowych oczach gra�a cicha pasja � �e w og�le nie mamy o czym m�wi�, je�eli za�o�ymy nieistnienie �wi�to�ci. �wi�to�� to po prostu ofiara. Z�o�enie wszystkiego na o�tarzu i pogodzenie si� ze wszystkim, co mo�e si� przytrafi� twojej indywidualno�ci... � Jest to ofiara z indywiduum? � zapyta� Karol. � Nie, nie... � zaprzeczy� Desmond � jest to po- �wi�cenie �ycia w imi� indywidualno�ci. Karol pomilcza� chwilk� i tamci r�wnie� milczeli. Zamy- �lili si�. � A mnie si� zdaje � powiedzia� cicho i powa�nie Ka- rol � �e to jest wyrzeczenie si� l�ku... najwi�kszego naszego bogactwa, jakim jest strach i t�sknota... � Wkraczamy tu w dziedzin� poezji � powiedzia� Julek. � Ty, jako poeta, powiniene� wiedzie�, �e te rzeczy nie maj� �ci�le oznaczonych granic. Desmond u�miechn�� si�. � Tote� dla mnie � powiedzia� � poeta jest czym� �wi�tym. I to w�a�nie nie dlatego, �e, jak pan powiedzia�, rezygnuje z l�ku. Przeciwnie, dlatego �e ma odwag� spojrze� strachom w oczy. �e nie odchodzi od otwartego okna, za kt�rym le�y noc. I bez �adnego zwi�zku z rozmow�, zwyczajnie, jak refren powracaj�cy w momentach milczenia, a odpowiadaj�cy sw� wewn�trzn� muzyk� (innere Stimme) nastrojowi, pocz�� powtarza� jakie� angielskie wiersze. Nie odchodzi� od okna. Za niskim parapetem sta�a wypogadzaj�ca si� noc czerw- cowa, dotykalna, aromatyczna. �aby gra�y w sadzawce, drwi�y z pana Kletkiego, a Murzyn nachyla� si� ku granato- wej p�aszczy�nie i ku r�om, rosn�cym pod oknem, po- wtarzaj�c swoim nieskazitelnym oksfordzkim akcentem: Ali night have the roses heard The flute, violin, bassoon... ii* 163 Julek na s�owo �poeta" z�yma� si� troch�. Nie lubi�, gdy go tak nazywano, chocia� oczywi�cie by� poet�. Por�w- nanie poezji z kap�a�stwem troch� go mierzi�o swoj� oficjal- n� teatralno�ci�. Ach, nie by�, niestety, kap�anem! Podczas kiedy Desmond, odwr�cony do okna i do granatowej nocy, powtarza� sobie takie wiersze, Julek nagle ujrza� swoje u�omno�ci, upadki, grzechy, odrobin� pychy, jakie widzia� w sobie; ogarn�� go �al, �e w ten spos�b marnuje wielki dar �aski, jaki otrzyma�, i postanowi� nie zwleka� d�u�ej ze spowiedzi�, aby na nowo poczu� �atwo�� wiecznego wyboru. Wybra� Chrystusa i �atwo mu by�o teraz okre�la� sw�j ka�dy czyn: gdy go zbli�a� do Niego, by� dobry, gdy go oddala�, by� z�y. Julek popatrzy� na Karola. Siedzia� w �wietle lampy, na ma�ej jedwabnej kanapce. Od morelowego obicia odbija�a bardzo wyra�nie jego zielonawa cera i popielate w�osy. Czarne, szerokie brwi �ci�gn�� z wyrazem zm�czenia i nie- pokoju. Wpatrywa� si� w srebrny przedmiocik, kt�rym si� bawi� nerwowymi palcami, wpatrywa� si� tak mocno, a� mu szare oczy zaszkli�y si� �zami. My�la� o czym� bole�nie i intensywnie, a jednocze�nie s�ucha� d�wi�cznych s��w Desmonda. Julkowi zrobi�o si� nagle strasznie �al przyjacie- la. A ten tymczasem, kiedy nasta�a cisza, westchn�� i od- wracaj�c si� do Murzyna, powt�rzy�: Ali night have the roses heard The flute, violin,bassoon... I zaraz przet�umaczy�: Ca�� noc s�ysza�y r�e Flet�w, skrzypiec, bas�w gwar... Julek u�miechn�� si�: � �wi�to�� w tobie przybra�a form� poezji � powie- dzia� z�o�liwie � niekoniecznie jednak najlepszej. 164 � To trudno. Inaczej prze�o�y� tego niepodobna. Musi by� ten �gwar" czy �d�wi�k", czy �g�os" na ko�cu. To przekle�stwo polskiego j�zyka. W par� dni p�niej Karol znowu wyjecha� do Warszawy. Te rozmowy czerwcowe, jakie wtedy toczyli na Krzywi�nie, by�y najszcz�liwszym i najspokojniejszym czasem z ca�ej ich przyja�ni, a kto wie, mo�e i z ca�ego ich �ycia. Desmond pomimo swojego cherlactwa mia� niezm�con� pogod� m�o- do�ci i wierszy angielskich, francuskich i du�skich umia� zatrz�sienie. Po deszczach dni by�y pogodne i nie bardzo gor�ce. �azili troch� bez sensu po polach, jak gdyby nie mogli wytrzyma� w pokojach. Skowronki zalewa�y si� po prostu niesko�czonym, radosnym �piewem nad zielonymi polami �ytnimi, pe�nymi, niestety, b�awatk�w. �ubiny kwit- �y i ich zapach prawie owocowy sta� o zachodzie nad polami, dolatywa� do ganku. By�o bardzo pi�knie. Ale kiedy Karol wyjecha�, wszystko si� rozsypa�o. Des- mond wr�ci� z powrotem do swojej w�dki i nie m�wi� ju� wierszy. Posta� jego, drobniutka i cienka, widnia�a nad wod�, odziana w odwieczny sweterek. Stercza� nad wod�, zakryty prawie nadbrze�nymi trzcinami, i s�ycha� by�o, jak wykrzykiwa� od czasu do czasu swoje angielskie: Oooo! Oooo! nadaj�c tym okrzykom ton zdziwienia, podziwu lub zniecierpliwienia, zale�nie od okoliczno�ci. Pewnego wieczora Julek zdecydowa� si� ostatecznie na d�ugo odk�adan� spowied�. Upewni� si�, �e ksi�dz G�rski b�dzie na niego czeka�, i przed zachodem przeszed� si� po ogrodzie, po zagajniku i po polach, aby nale�ycie si� skupi� przed przyst�pieniem do sakrament�w. Kiedy wraca� ju� do domu, zatrzyma� si� na grobli nad sadzawk�. W wolnych od zielonej rz�sy cz�ciach czarnej wody odbija�y si� r�owe pasma, snuj�ce si� po niebie. Na prawo sta� Desmond, na lewo Kletkie. Obaj zarzucili w�dki do wody i czekali ze skupionymi minami jak na objawienie. Nie rzucili spoj- rzenia ani na Julka, ani na niebo dogorywaj�ce. Kletkie 165 tylko czasami ogania� si� od komar�w z cichym przekle�- stwem. I Julkowi przysz�o do g�owy, �e oni nie ryby tak �owi�, stoj�c naprzeciwko siebie w religijnym skupieniu. �e pod kopu�� ciemniej�cego wieczoru inne, wa�niejsze pragn� u�owi� istoty czy sprawy. Nazajutrz by� dzie� pogodny i pracowity, pocz�to kosi� ��ki, wi�c karbowy wygna�, co by�o �ywego ducha, z kosami i grabiami. Julka nie mia� kto odwie�� do ko�cio�a, po- stanowiono wi�c wyzyska� w tym celu nieprodukcyjne si�y kucharza. Zaprz�ono ma�y szaraban, pan Kletkie do�� ch�tnie wdrapa� si� na kozio� i pojechano. Przez ca�� drog� kucharzowi nie zamyka�y si� usta, nie przestawa� opo- wiada� rzeczy nies�ychanie wytwornych, podpatrzonych z kuchni. Nie bawi�o to Julka, ale musia� przez uprzejmo�� udawa�, �e s�ucha i nachyla ucha do konfidencyj Kletkiego o jakich� zakazanych ksi�nych czy hrabinach, dla kt�rych kiedy� sma�y� pulardy i gotowa� roso�y. Zreszt� nie by�a to daleka podr�. Ma�y ko�ci�ek �wieci� absolutn� pustk�. Bielone �ciany, chropawe i nier�wne, pochyla�y si� i wygi- na�y ze staro�ci miejscami. Na ich tle czarno oprawne i same sczernia�e stacje M�ki Pa�skiej otwiera�y si� niby okna do innego �wiata patrz�ce. Prawdziwe okna okrywa� kurz i zasnuwa�y paj�czyny. Ociera�y si� o nie drobne li�cie brzydkich akacyj. Pachnia�o wapnem, kurzem, wystyg�ym kadzid�em, wi�dn�cymi zio�ami. Ga��zie w bocznych o�- tarzach i snopy tataraku, pozosta�e od Zielonych �wi�t, pokurczy�y si� i wydawa�y do�� przykr� wo� schn�cych ro�lin. Cisza panowa�a zupe�na, tylko czasami dolatywa�y odg�osy dalekie ptak�w: kura gdaka�a we wsi, kogut pia� na cmentarnym p�ocie, skowronki trzepota�y si� w niebie. Ksi�dz G�rski wyszed� do konfesjona�u jak gdyby troch� za�enowany. Usiad� w czarnym krze�le, zamkn�� kratki przed twarz� i na chwil� zamkn�� oczy. Modli� si�. Julek odwa�nie ukl�k� na stopniu i, pochyliwszy si�, szybko odmawia� Confiteor po �acinie. Potem podni�s� g�ow�, 166 ksi�dz G�rski nachyli� si� ku kratkom okienka i, zakrywa- j�c usta ko�cem stu�y, powiedzia�: � S�ucham ci�, m�j synu! Julek bardzo spokojnie i powoli zacz�� m�wi�. Zreszt� stara� si�, �eby to, co m�wi�, by�o jak najbanalniejsze, jak najpokorniejsze. Wyliczeniem swoich grzech�w stara� si� pokaza�, �e jest zupe�nie zwyczajnym penitentem, �e nie ma �adnych ambicyj wielkiej wiary, �e nie prze�ywa �adnych nadzwyczajnych wstrz�s�w. Tote� wyznanie grzech�w trwa�o niezmiernie kr�tko. Gdy Julek sko�czy� i zawaha� si� jak gdyby, ksi�dz G�rski podni�s� po raz pierwszy na niego brzydkie oczy, zas�oni�te spuchni�tymi powiekami, i przy- zwyczajony wida� do pustki w ko�ciele powiedzia� o wiele za g�o�no: � Czy wi�cej grzech�w nie przypominasz sobie, moje dziecko? � Nie przypominam sobie � r�wnie g�o�no odpowie- dzia� Julek. Ksi�dz G�rski chrz�kn��, poczeka� chwil� i potem powie- dzia�, troch� zreszt� ciszej: � A powiedz mi, dziecko, czy wiara twoja jest g��boka? Czy jest czysta? Czy nie masz nigdy �adnych w�tpliwo�ci? Czy nie lubujesz si� w dociekaniach? Czy nie m�drkujesz? Czy wierzysz po prostu? Julek odpowiedzia� bez zdziwienia: � Od chwili, kiedy dozna�em �aski, wiara moja jest niezmienna. Ksi�dz G�rski chrz�kn�� raz jeszcze i d�u�ej pomilczaw- szy rzek�: � Zbadaj sumienie ducha twego i bacz, aby pewno�� twoja nie pochodzi�a z pychy. My�l o tym, aby wiara twoja nie by�a dum�. Lepsze s� w�tpliwo�ci ni� pewno��, kt�ra wyp�ywa z poczucia wy�szo�ci... Julek nie rozumia� tej nauki, kt�ra na dobitek wypowie- dziana by�a g�osem niepewnym i przerywanym. Ksi�dz 167 z trudno�ci� szuka� wyraz�w i czu�o si�, �e nie odpowiada�y one jego my�li. Wreszcie zawaha� si�, urwa�, chcia�, wida�, co� jeszcze powiedzie�, ale zaniecha� tego zamiaru. Przez chwil� milcza�, a potem znowu, uko�nie spojrzawszy zza okular�w, doda�: � A teraz �a�uj za swoje grzechy... Julek pochyli� si� bij�c si� w piersi, podczas kiedy ksi�dz wymawia� s�owa absolucji. Gdy podni�s� si�, ksi�dz powie- dzia�: � A za pokut� zm�wisz przez trzy dni rano i wieczorem trzykrotnie Wierz� w Boga, przy czym s�owa ��wi�tych obcowanie" powt�rzysz trzykrotnie na intencj� Ko�cio�a �wi�tego. Potem stukn�� trzy razy w kratk�. Julek odszed� od konfesjona�u z uczuciem zwyk�ej ulgi. Poczucie lekko�ci nie opuszcza�o go, gdy pad� na kolana w jednej z �awek, i zanim otworzy� modlitewniki, kt�re przywi�z� z sob�, przez chwil� pogr��y� si� w b�ogi stan, spowodowany rozwi�zaniem i odpuszczeniem wszystkich przewinie�, tych, kt�re wyzna�, i tych, kt�rych nie pami�ta�, wszystkich. Ksi�dz wyszed� z msz�. Ko�ci� w te dni sianokos�w by� tak bezludny, za nawet nie przyszed� ch�opak do s�u�enia przy mszy i stary organista, zamiast wygrywa� na ch�rze stare krakowiaki i nowe fokstroty na zepsutej fisharmonii, jak to czyni� zazwyczaj, ukl�k�, ubrany w zniszczon� ko- me�k�, i brz�ka� w srebrny dzwonek. Msza potoczy�a si� nieodmiennie i spokojnie od wzrusza- j�cego: �Introibo ad altare Dei, ad Deum qui laetificat iuventutem meam." Szmery g�osu ksi�dza, to wzbieraj�ce ku g�rze, to opadaj�ce w szept, szybkie i troch� mamrz�ce �acin� odpowiedzi organisty miesza�y si� z �wierkaniem jask�ek za oknem, d�wi�k dzwonka odbija� si� o puste �ciany, a zwi�d�e tataraki pachnia�y coraz mocniej. Cisza i szept, �wierk i zapach u�atwia�y modlitw� i �al. Julek czu�, 168 jak dusza warstwicami oczyszcza�a mu si� ze wszystkich nalot�w, pali�a si� spokojnym p�omieniem pewno�ci, nala- na czysto�ci� po brzegi. Czu� w ustach smak �aski. Ju� po Ewangelii rozleg� si� skrzyp drewnianych drzwi wej�ciowych i szybkie, nier�wne kroki. Jaka� kobieta wesz- �a do ko�cio�a i ukl�k�a obok �awki Julka. Julek nie zwr�ci� na to uwagi. Usun�� si� nieco, aby jej da� miejsce, ale kobieta nie wesz�a do �awki. Kl�cza�a, ukrywszy twarz w d�oniach. Kiedy po komunii, z jestestwem przepe�nionym obecno- �ci� Boga, Julek powraca� na swoje miejsce, spostrzeg�, �e kobieta, osiad�szy na pi�tach, wci�� zakrywa twarz r�kami i bardzo gorzko p�acze. Usiad�, a po chwili pochyliwszy si� ku niej powiedzia�: � Niech�e pani usi�dzie! Kobieta us�ucha�a go, nie przestaj�c p�aka�. Julek otwo- rzywszy sw�j modlitewnik i o��wkiem, kt�ry mia� w kiesze- ni, zakre�liwszy jeden ust�p podsun�� go swojej towarzysz- ce. Ta nagle spojrza�a na Julka. By�a to kobieta nie pierwszej ju� m�odo�ci, czarnooka, zap�akana i brzydka w tej chwili. Podnios�a potem wzrok na ksi��k� i prze- czyta�a zakre�lone s�owa: ��al m�j, o Panie, to niezrozumia�e marzenia moje; to wyrywanie si� duszy mojej ku wszystkiemu, co pi�kne; to walka moja z przeszkodami, kt�re mnie dziel� od Ciebie; to przykro�ci, nieszcz�cia i smutki ziemskie. �al m�j, o Panie, to tajemnica, kt�ra zewsz�d mnie otacza; to zw�tpienie, kt�re mnie czasem dr�czy; to nie- spokojno��, kt�ra mi nigdy spocz�� nie daje, to niecier- pliwo��, kt�ra mnie odrywa od tego, co zrozumia�am, ku temu, co nie pojmuj�. Kwiat nie marzy, nie p�acze � ro�nie i rozkwita bez nadziei, umiera bez rozpaczy. �adna my�l mu nie przyjdzie, bo on cz�stk� nieustann� Rozumu Twego! Ty� go stworzy�, ale Ty� si� nie rozmi�owa� w nim. 169 Mnie da�e� by� przez siebie sam� na podobie�stwo Two- je � mnie ukocha�e� sercem Twoim � nie chcia�e�, bym �y�a bez wiedzy, �e �yj�. Dziwnie przez m�k� moj� wyszlachetni�e� mnie. Panie! I dlatego ku Tobie d��� bez wytchnienia � poczuwam si�, �e jestem cz�ci� Twoj� i sob� zarazem." Przeczytawszy zamkn�a ksi��k� i odsun�a j� po pulpicie w stron� Julka. Msza zbli�a�a si� ku ko�cowi. Julek modli� si� g��boko i cieszy� si� jednocze�nie na czerwcowy radosny dzie�, jaki dzisiaj sp�dzi. Nie zwr�ci� uwagi na to, �e jego S�siadka wsta�a przed ko�cem nabo�e�stwa i wysz�a, tak samo jak wesz�a, krokiem szybkim i nier�wnym. Ksi�dz G�rski pochyli� si� nad o�tarzem i obj�� go jak gdyby w ramiona, �ci�gaj�c ze� ruchem r�k zapachy mod- litwy i tataraku. Wspieraj�c si� o o�tarz odwr�ci� twarz ku wiernym, kt�rych w tej chwili reprezentowa� samotny i chmurny m�odzieniec z jasnymi potarganymi w�osami nad czo�em, z ustami zaci�ni�tymi pewno�ci�, jak� daje nieza- chwiana wiara. Ksi�dz spojrza� na samotno�� chmurnego ch�opca w pu- stym ko�ciele, pe�nym tylko wyblak�ych chor�gwi, ongi czarnych, zielonych i niebieskich, i jakby przedzieraj�c si� do niego przez g�szcz feretron�w i promieni uko�nych, kt�re pada�y z jask�czych okien i krzy�owa�y si� w �wi�ty- ni, wyci�ga� r�k� do b�ogos�awie�stwa i skre�li� krzy� �aski na pustym powietrzu, otaczaj�cym jak z�ota aureola g�ow� Julka. Przez chwil� jeszcze sta� ksi�dz przed o�tarzem, bo trudno mu si� by�o poruszy�, i patrzy� na pochylonego w gor�cej modlitwie m�odzie�ca. Pomy�la� sobie, �e tak by m�g� wygl�da� �wi�ty, je�eli dane by mu by�o ogl�da� go na ziemi. Przestraszy� si� tej my�li, jak gdyby realizacji marze- nia i, odwr�ciwszy si� do Ewangelii, rozpocz�� powtarza�: �na pocz�tku by�o S�owo, a S�owo by�o u Boga, a Bogiem by�o S�owo..." 170 Odchodz�c od o�tarza postanowi� z�o�y� wizyt� na Krzy- wi�nie. Tymczasem Julek, wyszed�szy z ko�cio�a, spostrzeg�, �e kobieta, kt�ra przed chwil� przy nim siedzia�a, konferuje z kucharzem i rozmawia bardzo o�ywienie. Gdy zbli�y� si� do w�zka, pan Kletkie powiedzia�: � Pani w�a�nie pyta, czy nie jedziemy w stron� m�yn�w. Odpowiedzia�em, �e jak przysta�o na d�entelmen�w, mo�e- my w ka�d� stron� pojecha�... Odwr�ci�a si� ku niemu i bez s�owa poda�a mu r�k�. Na g�owie mia�a czarn� koronkow� chusteczk�, jak� w Rosji nosi�y kobiety z ludu. Pan Kletkie ci�gn�� z ozdobami: � C� to znaczy nad�o�y� trzy lub cztery kilometry, gdy mo�na us�u�y� damie... �Dama" za�mia�a si� niewyra�nie. �lady �ez, jak w og�le �lady wszelkiego wzruszenia, zamar�y na jej pospolitej twarzy. Wskoczy�a do bryczki, a Julek usiad� obok niej. Pan Kletkie zaci�� konia, pojechali w stron� przeciwn�, ni� le�a�a Krzywizna. � Pani mieszka w m�ynach? Pani za�mia�a si�: � W jednym oczywi�cie, w jednym m�ynie. Nazywa si� Tarnice. Juliusz nie zna� tej drogi ani miejsca, do kt�rego si� udawali. By�o tam bardzo �adnie. Suche i piaszczyste pola nagle si� urywa�y nad zielonym zag��bieniem; zielona ��ka ci�gn�a si� w obie strony do�� daleko, a �rodkiem przeb�y- skiwa�a ma�a i kr�ta rzeczka, zaro�ni�ta, ale dosy� bystra. Miejscami kwit�y na niej bia�e lilie. Woda wydawa�a si� jasna i lekka jak niebo. Jechali piaszczyst� i wyboist� drog�, na samej granicy pomi�dzy wysch�ym polem, gdzie ros�o rzadkie �yto, a zie- lon� ��k�, �wie�o skoszon�, na kt�rej ju� odrastaj�ca trawa zieleni�a si� przezroczy�cie. Kiedy wyjechali na pewnego rodzaju g�rk�, raczej zakr�t drogi, ujrzeli przed sob� roz- 171 szerzenie ��ki, rzeczka tworzy�a tu par� �uk�w i zahamowa- na zastawami rozlewa�a si� w do�� du�y staw. Le�a� on teraz szeroki, obro�ni�ty olchami i wierzbami, nieruchomy i sen- ny. S�o�ce dopieka�o coraz mocniej. � Pan nie zna tych okolic? To s� Tamice � pokaza�a staw. Nad stawem sta� m�yn. Dziwna to by�a konstrukcja, zapewne bardzo stara. Nad drewnianym parterem, pociem- nia�ym od wieku, czarnym prawie i nieco nadpr�chnia�ym, po��czona z nim wielkimi schodami, wznosi�a si� mieszkal- na tynkowana nadbud�wka, okryta �amanym dachem, niezmiernie prosta, a jednak maj�ca wiele wdzi�ku w jed- nakowych, trzyokiennych, zwr�conych w cztery strony �wiata fasadach. Na ka�dej z tych fasad widnia�y ma�e balkony, najwi�kszy od strony stawu. U grobli przed m�ynem po�o�onej uchodzi�a spod wysokiego mnicha, spod uniesionej zastawy, strumieniem, przezroczysta Utrata i rozlewa�a si� dalej po ��kach, sprz�gni�ta znowu w pewnej odleg�o�ci szar� sylwet� m�yna, i znowu pob�yskiwa�a stawem. Julek spojrza� w tamt� stron�: � Tam s� tak�e m�yny � powiedzia�a towarzysz�ca mu kobieta nie schodz�c z bryki i wskazuj�c szerokim gestem r�ki � ale ju� prawie nieczynne. A nasz jeszcze dzia�a � doda�a z pewn� dum�. � Mamusia si� tak stara � i znowu za�mia�a si� nieprzyjemnie. Julek zeskoczy� z bryczki i stara� si� po�egna�, ale dama nie chcia�a o tym s�ysze� � zaprosi�a go na pierwsze �niadanie. � Pan przecie jest na czczo? Widzia�am, jak pan przy- st�powa� do komunii � powiedzia�a tonem jak gdyby kokieteryjnym, z lekkim u�miechem przechylaj�c g�ow�. Niecierpliwi�o go to coraz bardziej, ale musia� ust�pi�. Przyzna� potem, �e ten posi�ek w �rodkowym, du�ym pokoju m�y�skiej nadbud�wki rzeczywi�cie smakowa� mu bardzo. Balkon wychodzi� na staw, po�yskuj�cy mnogimi 172 iskrami na s�o�cu � a na stole, przykrytym kolorowym obrusem, po�o�y�a pani Rygielowa, matka jego towarzyszki i w�a�cicielka m�yna, na granatowych talerzach chleb, mas�o, ser, og�rki, mi�d; nala�a pachn�cej kawy do du�ych fili�anek, na kt�rych widnia� napis: �Pami�tka z Cz�- stochowy", a kt�re kszta�tem swym przypomina�y kwiat kampanuli. Pani Rygielowa, ruchliwa, starsza, szczup�a kobieta, bez �adnej zw�oki i �adnego wahania, jak gdyby tylko na niego czeka�a, zaznajomi�a Julka ze stanem swoich spraw finansowych i familijnych. O c�rce zawsze m�wi�a ��owiecka", co Julka w pierwszej chwili dezorientowa�o. W m�ynie panowa�o straszne gor�co, bowiem wielki piekar- ski piec s�siedniej kuchni graniczy� z pokojem, udzielaj�c mu swego ciep�a nawet latem. Pani �owiecka znikn�a na chwil�, a pani Rygielowa nie przestawa�a gada�, cz�stuj�c Julka kaw�, chlebem, w�dlin� � wreszcie jak�� specjaln� nalewk� na tarninach, kt�re tu ros�y w wielkiej obfito�ci i od kt�rych m�yn wzi�� sw� nazw�. Wszystko to razem rozmarzy�o go wreszcie. Zacz�� przypatrywa� si� pani �owieckiej, kt�ra sta�a w tym momencie na balkonie i patrzy�a na letni, pogr��ony w ciszy gor�cego ranka staw. M�yn nie szed� i kiedy milk�a pani Rygielowa, nadchodzi�a cisza. Pani �owiecka wy- chyli�a si� przez balkon i wo�a�a: � Ch�opcy, prosz� nie rusza� ��dki, to stary grat. � To jej synowie � pochyli�a si� ku niemu porozumie- wawczo stara Rygielowa � uciek�a z nimi od m�a. Julek nie rozpytywa� o nic wi�cej. Nic go w tej chwili nie obchodzi�o. Pani �owiecka nie by�a �adna i przekroczy�a niechybnie ju� dawno trzydziestk�. Synowie jej musieli mie� ju� jakie 10-12 lat. Nie by�a �adna, a jednak Julkowi wci�� przychodzi�o do g�owy pytanie: dlaczego? Gdyby tutaj na jej miejscu istnia� kto� pi�kny i niepospolity, jak�e innego charakteru nabra�by ca�y m�yn, pi�kny, empirowy m�yn, za- b��kany na tej zielonej ��ce nad Utrat�. Poczu� niewyra�nie, 173 �e go par� kieliszk�w tarni�wki rozbiera�o coraz bardziej, i dzie� mu si� wydawa� nieprawdopodobnie, nieludzko pi�kny. Pi�kniejszy, ni� mo�e by� taki dzie� czerwcowy, niebieski i do po�owy nape�niony ob�okami. Musia� wraca� do Krzywizny. Przy koniach zasta� Klet- kiego w rozmowie oczywi�cie bardzo o�ywionej z przystoj- nym parobczakiem z m�yna. Perorowa� co� zawzi�cie, posy- �aj�c chore oko nad poziomy, ku ob�okom lec�cym stadem jak ptaki. Wida� nie tylko sam gada�, ale i chciwie s�ucha� mieszka�c�w Tamie, gdy� ca�� drog� zabawia� Julka wia- domo�cami o m�ynie i o jego w�a�cicielkach. Wywiedzia� si� przez kr�tki czas postoju niejednego szczeg�u i teraz, ubarwiaj�c wszystko po swojemu, przekazywa� potomno- �ci, czyli Julkowi. Ten zreszt�, �ledz�c roztargnionym okiem chmury nad zielonymi ��kami i skr�ty Utraty, roztar- gnione r�wnie� ucho sk�ania� ku opowie�ciom pana Klet- kiego. Dowiedzia� si� tylko, to znaczy przyj�� do wiado- mo�ci � �e �owieck� m��, le�niczy w lasach pa�stwowych na Huculszczy�nie, mocno nieraz bija� i zniecierpliwiona takim zachowaniem chwyci�a si� �rodka ostatecznego, ucie- k�a do matki z synami, pewna pogoni i pogodzenia. Tym- czasem m�� ani my�la� jej goni� ani syn�w odbiera� i ca�a sprawa utkn�a na martwym punkcie. Zajechali przed dom w skwarze po�udnia. Wszystkie okiennice by�y zamkni�te i w ��tych ich szparach czai� si� dzie� letni, i w brz�ku much kr�c�cych si� pod sufitem. W salonie, w�r�d bia�o-czerwonych kreton�w, przykrywa- j�cych stare meble, i w�r�d zielonych luster w mocno z�oconych ramach, sta� Desmond King i deklamowa� g�o�- no, uwa�nie �ledz�c swoje usta w taflach szk�a. Julek stan�� w progu niepostrze�ony, gdy Desmond, pochylaj�c si� nad zwierciad�em, powtarza� powoli pocz�tek wiersza Longfel- Iowa: It was the schooner Hesperus That sailed the wintry sea... 174 Julek zawr�ci�, poszed� na g�r�, umy� si�, wci�� po- wtarzaj�c angielskie s�owa: It was the schooner Hesperus That sailed the wintry sea... And the skipper had taken his littie daughter To bear him company... Tak uciszy�o si� powietrze, �e dolatywa� g�os dzwon�w po�udniowych, dzwoni�cych na Anio� Pa�ski w Sulistrzy- cach. Julek uczu� wielki spok�j, jak gdyby to nadesz�a ostat- nia chwila spokoju. Powtarzaj�c wyrazy angielskiego wiersza poszed� jednak mimo upa�u na podw�rze. Przeszed� nad sa- dzawk� i usiad� na wzg�rku, jaki si� podnosi� za ni� ku sos- nowemu zagajnikowi. Z punktu tego widzia� sadzawk�, jak zielone oko przykryte rz�s�, jab�onie szerokie, stare i nie- ruchomo pochylone pod obfitym zielonym owocem, p�aski i bia�y dom z czerwonym dachem. Kiedy usiad�, poczu�, �e upa� przerodzi� si� w parno��. Zza zielonego zagajnika na niebo z lekka poblad�e od gor�ca z wolna wy�azi�a okr�g�a, wielka chmura, fioletem swoim zapowiadaj�c burz�. I nagle przyszed� na� w tym gor�cym spokoju moment nieoczekiwany i przyni�s� prze�ycie, kt�re od dawna ju� si� nie powtarza�o. Raptem ten ca�y cichy pejza� wyda� mu si� zas�on� zapuszczon� na jego oczy � i uczu� poza t� zas�on� obecno�� tak rzeczywist� i dominuj�c� innego �wiata, �e pod wp�ywem si�y tego prze�ycia os�ab� fizycznie. Li�cie i woda, drzewa i przedmioty znowu wyda�y mu si� wyobra- �eniem i odbiciem innego �wiata, a najwy�sze objawienie konkretne i s�odkie dos�ownie powali�o go o ziemi�. Odchy- li� g�ow� w ty� i jednocze�nie, czuj�c �echtanie �d�be� trawy o kark, czu� ogrom wszystkiego ponad sob� i ogrom tego, co si� w nim dzia�o. Zamkn�wszy oczy powtarza� s�owa sprzed kilku godzin: � Panie, nie jestem godzien, aby� wszed� pod dach m�j... 175 A mimo to czu�, jak �w Pan zabiera� go i poch�ania� niby niesko�czony ocean, porywa� go i ci�gn�� za sob� w wir niesko�czony rzeczywisto�ci bardziej rzeczywistej od wszys- tkiego, na co patrzy� i co czu�. Oddawa� si� temu wirowi, przenikni�ty do g��bi jego ch�odem i b�lem, oddawa� si� ca�kowicie Panu Bogu swojemu, kt�ry spada� na niego niby orze� wi�kszy od fio�kowej chmury, nios�cej burz�. Trwa�o to tylko chwil�. Kiedy przymyka� oczy, widzia�, jak Desmond pochyla� si�, aby wybra� przyn�t�, gdy je otworzy�, widzia� Murzyna, jak wyprostowa� si� i okr�g�ym ruchem zarzuci� w�dk� w zielon� wod�. Przez ten moment prze�y� tak wiele, jak nie dane jest prze�y� innym ludziom przez ca�e �ycie. Usiad� znowu na trawie i olbrzymie szcz�cie wiary i pewno�ci u�o�y�o si� w nim wygodnie, nape�niaj�c go ca�ego. �ledzi� spokojnie nadchodz�c� chmur�. Burza przesz�a lekka i kr�tka, od�wie�aj�c tylko powie- trze i obmywaj�c li�cie jab�oni. Przyroda ca�a odetchn�a g��boko � i po odej�ciu chmury zaj�a si� swoimi sprawami ze zdwojon� energi�. Ptaki �piewa�y wysoko i cisza odesz�a. Julek stan�� w salonie, znowu z angielskim s�owem w ustach: It was the schooner Hesperus That sailed the wintry sea... Patrzy� na ogr�d omyty z kurzu i na pobite r�e i kam- panule, kt�re podnosi�y g�owy, w miar� jak wysycha�y. Zapach bi� z otwartego okna. Zarazem w szcz�liwym jego i spokojnym umy�le, w duszy, kt�ra Boga posiad�a, pocz�� si� rodzi� pewien zupe�nie nieokre�lony, ale niedobry niepo- k�j. Nie by�o w tym nic wa�nego ani nic z�ego, drobne uczucie niewygody, nic wi�cej. Wzmog�o si� ono po dosko- na�ym obiedzie, kt�ry po powrocie �skleci� napr�dce" pan Kletkie. Nawet wyda�o mu si� ono tak zewn�trzne, �e przy- pisa� je po prostu przejedzeniu si� nale�nikami z gotowa- 176 nym kremem, kt�ry pan Kletkie tak znakomicie przyrz�- dza�. Dla u�atwienia wi�c funkcyj trawienia poszed� na ��ki, do kosz�cych siano. Chcia� pom�c robotnikom, ale z kos� �nie mia� �atwo�ci", wzi�� wi�c grabie i poszed� do bab, kt�re rozrzuca�y przemoczone nieco burzliw� ulew� kopki. Dopiero teraz u�wiadomi� sobie, �e rzeczka, kt�ra tymi ��kami przep�ywa�a, to Utrata i �e ��ki tarnickie stanowi� dalszy ci�g krzywi�nia�skich, kt�re odleg�ym �ukiem, omi- jaj�c suche miejsca Sulistrzyc, ci�gn� si� a� do m�yn�w. Karol dzie� ten sp�dzi� w Warszawie, i to do�� niezwykle. Po prawdzie lubi� on te gor�ce dni w szarym i brzydkim mie�cie. Nastr�j otwartych werand restauracyjnych, w�dki zimnej jak l�d, zup z og�rkami i rakami, do kt�rych kaza� sobie zawsze podawa� dobrego burgunda, za ci�kiego na takie upa�y � mia� w sobie du�o wdzi�ku. Mieszkanie Karola, a w�a�ciwie ciasny kawalerski po- koik, by�o �ci�le zakonspirowane, pomimo to nachodzi� go zawsze w tym odosobnieniu t�um ca�y przyjaci� i znajo- mych. Ka�dy niby to szuka� jakiej� rady czy pomocy, a w�a�ciwie chcia� si� tylko wygada�, po�yczy� pieni�dzy lub p�j�� na bezp�atn� kolacj�. Interesu swojego, polegaj�cego zwyczajnie na p�j�ciu do adwokata, kt�ry prowadzi� skom- plikowan� spraw� handlow�, Karol nie m�g� ani rusz za�atwi�, tak mu ci�gle przeszkadzano. Obiad jad� w Wila- nowie, potem ukryto si� przed nadci�gaj�c� burz� u Rydza w Alejach Ujazdowskich i mimo �e burza przesz�a bokiem, zanim si� wydobyto z restauracji, godziny przyj�� mecenasa ju� dawno min�y. Pojechano wi�c na czarn� kaw� do jednego z obecnych, kt�ry mieszka� na Saskiej K�pie. By� to podkomisarz policji, cz�owiek jeszcze m�ody i bardzo przy- stojny. Mieszka� sam, by� wdowcem, mieszkanie mia� bar- dzo �adne. Podkomisarz przeszed� do policji z wojska i mieli du�o wsp�lnych znajomych. Wytworzy� si� wi�c nastr�j przyja�ni i do wypicia bruderszaftu trzeba by�o ruszy� 12 Opowiadania 177 �aw�, ze dwana�cie os�b ich by�o, do restauracji, gdzie po raz drugi wiele wypito � i to najrozmaitszej mieszaniny. Jednym s�owem, Karol znalaz� si� na mo�cie nad Wis�� w towarzystwie komisarza g��boko po p�nocy i bardzo zalany. Nie mogli si� rozsta� z