3746
Szczegóły |
Tytuł |
3746 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3746 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3746 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3746 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Iwaszkiewicz
M�YN NAD UTRAT�
Blue, blue heaven,
Dark, dark shadow...
Negro Spirituals
Przed niedawnym czasem musia�em si� zaj�� pogrzebem
jednego z naszych wiejskich s�siad�w i przy tej sposobno�ci
zabrn��em na odludny cmentarz w Sulistrzycach, powiatu
warszawskiego. Cmentarz to nieosobliwy, posiada tylko
kilka �adnych drzew, kt�rych ga��zie zwisaj� nad zatartymi
mogi�kami, pokrytymi traw� bardzo okaza��. Po�amane
krzy�e z resztkami napis�w stercz� tu i �wdzie. W tej
wiejskiej i n�dznej samotni zwr�ci� moj� uwag� pomnik
stoj�cy w rogu cmentarza. Du�y czarny kamie�, na kt�rym
wyryto dwa nazwiska: jedno znanego przed pewnym cza-
sem, nawet modnego, pisarza i poety, o kt�rym ju� dzisiaj
nikt nie pami�ta; drugie nazwisko, niegdy� bardzo g�o�ne
w sferach przemys�owych i mieszcza�skich Warszawy, dzi�
tak�e by�oby zapomniane, gdyby nie pozosta�o jako �lad
minionych pokole� w nazwie jednej z najwi�kszych firm
budowlanych stolicy. M�ody wiek obu zmar�ych, zbie�no��
dat ich zgon�w � r�nica nie wynosi�a ponad par� tygod-
ni � samotno�� tego wspania�ego pomnika, na kt�rym
s�oty, wiatry i mrozy mazowieckie ju� rozpocz�y dzie�o
zniszczenia, wreszcie dodatek do napisu, i� �t� przyjaciel-
sk� pami�tk� stawia Desmond King, poeta" � poruszy�y
ogromnie moj� wyobra�ni�. Wkr�tce te� zawar�em kilka
znajomo�ci w tej okolicy, niezbyt oddalonej od miejsca,
151
gdzie obecnie zamieszkuj�, i dowiedzia�em si� o obu zmar-
�ych wszystkiego, czego si� mo�na by�o od ludzi dowiedzie�.
Jest to bardzo du�o � i bardzo ma�o zarazem, poniewa�
ludzie s�dz� opacznie i widz� nawet tylko to, co chcieliby
widzie�. Pewne opinie i orzeczenia, niekt�re relacje zdarze�
musia�em konfrontowa�, inne uzupe�nia� intuicj�. I oto
w miar� jak rozszerza�em zakres moich rozm�w, wy�oni�o
si� przede mn� �ycie dw�ch ludzi, nawet i trzech, bo
o Desmondzie Kingu dowiedzia�em si� tak�e wiele. �ycie
ka�dego cz�owieka, gdyby nawet nie posiada�o jakich�
specjalnych odchyle� od szablonu, opisane szczeg�owo,
mo�e by� ciekawe i pouczaj�ce. �ycia Juliusza Zdanow-
skiego i Karola Hopfera by�y bardzo nadzwyczajne, cho�
rozegra�y si� na szczup�ym terenie wsi podwarszawskiej'.
Tak mi si� przynajmniej wydawa�o i dlatego postanowi�em
po�wi�ci� im troch� uwagi � i opisa� je. Uczyni�em to
mo�e nie tak szczeg�owo, jak zas�ugiwa�y, ale brak mi by�o
dok�adniejszego materia�u, kt�ry i tak w wielu razach
musia�em uzupe�nia� do�� dowolnie, za co przepraszam
czytelnika.
A oto s� ich dzieje:
Ustali� si� zwyczaj, �e Julek Zdanowski sp�dza� wakacje
na Krzywi�nie. Krzywizna le�a�a niedaleko od Warszawy,
ale jak wiele podobnych jej miejscowo�ci by�a zupe�nie na
uboczu. Doje�d�a�o si� od podmiejskiej stacji, jakie trzy,
cztery kilometry przeje�d�a�o si� piaszczyst� zapadlin�,
nast�powa� ma�y brzozowy lasek, a potem na zielonym
pos�aniu koniczyn wyl�ga� ma�y folwarczek z czerwonej
ceg�y. Skoro si� przeby�o jego �ciany � niby most zwodzo-
ny �redniowiecznej fortecy � zapomina�o si� o Warszawie
i by�o si� od niej o sto mil. Sta�y mieszkaniec Warszawy
nawet si� nie domy�la, ile takich miejsc jest pod sam�
stolic�, ile folwark�w w promieniu kilku mil od Szymanowa
czy Radziwi��owa, gdzie niby w rezerwuarze przyroda prze-
152
chowuje najpierwotniejsze elementy wiejsko�ci, prymitywu,
�ywio�u czy jak kto sobie chce nazwa�, aby w odpowiednim
momencie zasili� nimi degeneruj�c� si� stolic�.
Wewn�trz mur�w by�o wielkie podw�rze poro�ni�te le-
biod�, ogromna stajnia i stodo�a z kamienia polnego
wystawiona, potem przestrzenie zaros�e krzaczastym brzos-
tem i buzyn�, a za nimi nag�a sielanka: pod�u�ny bia�y dom
z jasnymi oknami, jab�onie za nim ogrodowe i na p�
przykryta rz�s� sadzawka, po kt�rej p�ywa�a balia raczej
ni� ��dka. Sadzawka, otoczona g�szczem prawdziwych
bz�w, brzegi mia�a poro�ni�te trzcin� i zdarza�y si� takie
dnie w ci�gu roku, kiedy by�a bardzo �adna. O letnim
zmroku na przyk�ad, czasami, kiedy niebo r�owia�o, albo
nawet w zimie oko�o Bo�ego Narodzenia, kiedy nie zamarz-
ni�ta woda czernia�a jak agat obok pokrytych topniej�cymi
�niegami brzeg�w. Ale najcz�ciej sadzawka wygl�da�a
pospolicie, p�ywa�y po niej kaczki bia�e i siod�ate, a czasami
wyrzuca�y si� bia�ym brzuchem spore p�otki uciekaj�ce od
szczupaka. Z sadzawki bowiem wyp�ywa� ma�y strumyk,
naprz�d kryj�c si� mi�dzy ciemnozielonymi li��mi pokrzyw,
bz�w i �opuch�w � potem uchodz�c w zielonawe pod�o�e
lewady; ogl�daj�c si� tu i �wdzie tworzy� on na polach ma�e
oka, pe�ne trzcin, je�yn i, oko�o �wi�tego Piotra, tak�e
dzikich kaczek. Pomimo niepozornego wygl�du, strumyk
ten stanowi� jeden ze znakomitszych dop�yw�w pobliskiej
Utraty.
Wszystko to razem nie pozbawione by�o uroku, zw�asz-
cza pod wiecz�r, kiedy wracano z pola, i obszerne podw�-
rze, pe�ne lebiody, nape�nia�o si� ruchem ko�cz�cym praco-
wity dzie�. Pola pustosza�y, pokrywa�y si� b��kitem samot-
no�ci, ch�odek wzrasta�, a z nim zapach koniczyny, i wida�
by�o, jak ptaki zapada�y w zaro�la i krzewy. Julek najbar-
dziej lubi� wtedy wychodzi� spacerem na skromne pola, by-
najmniej nie wyg�adzone zbyteczn� kultur�. O ile Karol
by� w domu, on tak�e towarzyszy� Julkowi � i d�ugo
153
chodzili miedz� pomi�dzy saradel� a burakami, rozma-
wiaj�c o rzeczach od tej wsi zacisznej bardzo odleg�ych.
A� im czasem dziwno si� robi�o, gdy wracali na folwark,
a tam toczy�o si� w dalszym ci�gu zwyczajne �ycie: woda
chlusta�a do jasnych wiader i konie wci�ga�y j� d�ugo,
pochrapuj�c z lekka. Siadali na ganku albo na balkonie
od ogrodu i jedli kwa�ne mleko, kt�re przynosi�a im
poczciwa pani Sikorska. W niedziel� by�y nieodmiennie
kurcz�ta i Karol dostawa� troch� w�dki. Zreszt� tak cz�sto
wyje�d�a�, �e Julek pami�ta� raczej samego siebie siedz�-
cego na balkonie i patrz�cego na roz�o�yste jab�onie, pod
kt�rymi kwit�y bia�o-czarne boby.
Ten zapach kwiat�w bobu i koniczyn stanowi� niejako
sam� istot� pogodnych letnich dni, sp�dzanych na folwar-
ku. Krzywizna stanowi�a ostatek ongi wielkiej fortuny
podwarszawskiej, kt�ra w ci�gu trzech pokole� wzros�a,
osi�gn�a szczyt i upad�a, zostawiaj�c ostatniej odro�li
mieszcza�skiego rodu, Karolowi, ten ma�y szmat ziemi
i wielkopa�skie nawyknienia. Fortuna mia�a okres takiej
wielko�ci, �e Karol �y� wci�� jej resztkami, ci�gle od-
krywaj�c to jaki� dom w Radomiu zapomniany, jaki si�
uda�o sprzeda�, to znowu jak�� hipotek�, kt�ra wy�azi�a
szcz�liwie w momencie czyjej� tam transakcji. Zreszt�
w gruncie rzeczy potrzeby Karola nie by�y wielkie: samo-
chodu nie trzyma�, za granic� nie je�dzi�, a to, co puszcza�
z przyjaci�mi na w�dk�, nie wynosi�o du�o. W koniach si�
lubowa�, ale tak�e nigdy wi�cej ni� czw�rka nie sta�a na
stajni. Jeden mia� tylko kaprys dosy� dziwny: bardzo
dobrego kucharza, p�aci� mu tyle miesi�cznie, co ca�ej innej
s�u�bie razem, i to po to, aby zjada� na kolacj� kwa�ne
mleko, a na obiad �urek z kartoflami. Tote� kucharz, pan
Kletkie, w��czy� si� dzie� ca�y nad sadzawk� i ustawiwszy
zgrabnie nogi, patrzy� na ob�oki odbijaj�ce si� w wodzie.
Czasem bra� w�dk� Karola i zarzuca� j� pomi�dzy trzciny,
ale rzadko co �apa� pr�cz �ab.
154
�adne miasto na �wiecie nie prowadzi r�wnie nieporz�d-
nego trybu �ycia co Warszawa, a Karol Hopfer by� wiernym
synem Warszawy; jego spos�b sp�dzania czasu stawa� si�
naprawd� dra�ni�cy. Posun�� si� do tego, �e nie nosi� przy
sobie zegarka. �e przy tym mieszka� pod miastem, prowa-
dzi�o to do ustawicznego zamieszania. Nigdy nie przyje�-
d�a� zapowiedzianym poci�giem i wolant, zaprz�ony w pa-
r� mocnych siwk�w, ze starym �ukaszem na ko�le, ca�ymi
dniami sta� na stacji w cieniu ogromnej topoli nadwi�la�-
skiej. Nie by�o to bez po�ytku, gdy� stary �ukasz, przypo-
mniawszy sobie z nud�w sztuk� czytania, w kt�r� za daw-
nych czas�w wtajemniczy�a go jeszcze babka Karola, od-
czytywa� od deski do deski �Express Poranny", wypo�yczo-
ny od zaprzyja�nionego kierownika miejscowego kiosku.
Najdziwniejsze by�o to, �e Karol naprawd� nic nie robi�,
nie mia� �adnego zaj�cia. Mia� mn�stwo przyjaci� najroz-
maitszego kalibru i wieku, kt�rych sprawami zajmowa� si�
jak swoimi, mia� mn�stwo kobiet, w�r�d kt�rych musia�
lawirowa� (dlatego �ci�le konspirowa� swoje mieszkanie
w Warszawie), wreszcie musia� od czasu do czasu �pogoni�
za pieni�dzmi", jak m�wi�, co oczywi�cie te� mu sporo
czasu w tych ci�kich okresach zajmowa�o. Czasem �goni�
za pieni�dzmi" a� do Lublina czy Lwowa, Cz�stochowy lub
Katowic � i Krzywizna otrzymywa�a tylko depesze: jestem
tam a tam, przyjad� wtedy a wtedy. Kiedy Julek otrzymy-
wa� depesz� z Katowic, Karol ju� by� w Krakowie, i,
oczywi�cie, w oznaczonej godzinie nie przyje�d�a�.
Za to, gdy ju� przyje�d�a�, na Krzywi�nie robi�o si�
weso�o; opowiada�, gada�, �artowa�, nawet zanadto, jak
przysta�o na �pana dziedzica", bo go tak wci�� nazywano.
I prawie za ka�dym razem, co przyje�d�a� po d�u�szej
nieobecno�ci, przywozi� jak�� now� manijk�, jaki� niezwy-
k�y pomys�, jakiego� nowego przyjaciela. Tak kiedy� z po-
dr�y do Krakowa przywi�z� pana Kletkiego, tak tych
ostatnich wakacji natrafi� gdzie� w Warszawie na Desmon-
155
da Kinga, kt�ry przez pewien czas sta� si� centraln� po-
staci� na Krzywi�nie, cho� by� to tylko skromny, czarny
nauczyciel angielskiego i wymowy, kt�ry zab��ka� si� jemu
tylko wiadomymi drogami do Warszawy i tu przymiera�
z g�odu, czyta� w radiu wiersze Longfellowa i w�asne, dawa�,
gdzie m�g�, lekcje, bo rzeczywi�cie �licznie m�wi� po angiel-
sku, nie gardz�c czasami pokazaniem kilku murzy�skich
ta�c�w w jakim� podrz�dnym kinie czy ma�ym kabarecie.
Mia� teraz uczy� Karola angielskiego, a raczej przypomnie�
dawn� nauk�, czytaj�c z nim razem klasyk�w angielskich.
I oto pewnego razu Desmond King zajecha� na Krzywizn�
maj�c w r�ce teczk�, w kt�rej znajdowa�a si� pi�ama, dwie
koszule i wyp�owia�y beret. Lekcji odby� z Karolem trzy czy
cztery, ludzie strasznie wydziwiali na niego z pocz�tku,
a potem si� przyzwyczaili, zw�aszcza gdy si� okaza�o, �e
Desmond jest katolikiem i chadza do ko�cio�a. Murzyn
z nud�w poduczy� si� troch� po polsku i sko�czy�o si� na
tym, �e sp�dza� ca�e dnie nad sadzawk� z w�dk� w r�ce.
Zawsze jednak wybiera� brzeg przeciwny ni� pan Kletkie
i nigdy si� jako� nie m�g� zaprzyja�ni� z kucharzem,
aczkolwiek powinny by�y ich po��czy� wsp�lna bezczyn-
no�� i wsp�lne zami�owanie do �owienia p�otek.
To lato by�o specjalnie intensywne dla Julka. Zda� ostat-
nie egzaminy na filozofii i przygotowywa� si� do doktoratu.
Za temat wybra� sobie prac� ��wi�ty Tomasz z Akwinu
a �wi�ty Franciszek z Asy�u" � i postanowi� przeciwstawi�
ca�y przepych nauk Tomasza ub�stwu nauk Franciszka,
uj�� w jedn� ca�o�� nauk� chrze�cija�sk� i katolick�,
��cz�c� si� w jedno pomi�dzy tymi dwoma biegunami.
Religijno�� Julka w ostatnich czasach znalaz�a sobie w jego
duszy nurt spokojny, g��boki i bardzo ju� pewny. Nie
nawiedza�y go, jak przed kilku jeszcze laty, �adne paro-
ksyzmy strachu ani tragicznych zw�tpie�. W momentach,
kiedy znowu musia� decydowa� o sobie, o drodze swej �
156
z �atwo�ci� podnosi� si� my�l� z prochu, w kt�rym �y�, ku
Temu, kt�ry istnia� ponad nim. Nazywa� to �wewn�trznym
wyprostowaniem si�" i mawia�: nale�y tylko wyprostowa�
si� dostatecznie, a g�owa nasza zanurzy si� w tym o�ywczym
i zbawczym pr�dzie wieczno�ci. Karol, z kt�rym czasami
o tych sprawach rozmawiali, powiada�, �e Julek ma Pana
Boga na ka�de zawo�anie. I aczkolwiek by� to �art, odpo-
wiada� on tej prawdzie radosnej, jaka w duszy Julka �y�a.
Z Karolem by� Julek tak zaprzyja�niony, i to od dawna,
�e poruszali nawet najbardziej intymne kwestie, jak od-
czuwania religijne. Karolem miota�y na ten temat pewne
niepokoje i zagadnienia, kiedy mi�dzy dwoma wypadami
do Warszawy siada� na chwil� na balkonie dworku w Krzy-
wi�nie i kiedy go otacza�a rzadko doznawana cisza wiejs-
kiego wieczoru. Julek, zapominaj�c o swoich w�asnych
zrywach i upadkach, traktowa� te przyjacielskie problematy
z pewnym lekcewa�eniem, w�a�ciwym osobom, kt�re posia-
d�y pewno�� i znajduj� si� raz na zawsze w bezpiecznej
przystani. Julek nie m�g� si� powstrzymywa�, uwa�aj�c to
za dow�d wiary � od okazania Karolowi wy�szo�ci swojej
pozycji religijnej i wszystkie w�tpliwo�ci przyjaciela zbywa�
machni�ciem r�ki. Bo te� to by�y w�tpliwo�ci! � obok
zagadnie� czysto religijnych, obok prze�y� mistycznych
Karol stawia� jakie� uczucia wyra�nie erotyczne, mi�osierny
sw�j uczynek wzgl�dem Desmonda por�wnywa� do czyn�w
�wi�tego Franciszka z Asy�u i niejasne poj�cia o �wi�tym
Tomaszu uzupe�nia� malowid�ami plato�skiego idealizmu
i anielskimi drabinami p�omiennymi neoplato�czyk�w.
� Jednym s�owem, kasza, zupe�na kasza! � stwierdza�
w konkluzji takich rozm�w Julek, bardzo wyra�nie zacis-
kaj�c swoje w�skie wargi.
� Ach, m�j drogi, czy to nie wszystko jedno! � kiwa�
r�k� Karol � tak samo nic nie wymy�l� jak wszyscy inni,
tamci! A gdzie jest prawda, to albo wszyscy si� dowiemy po
drugiej stronie, albo si� nikt nie dowie.
157
� Dowiemy si� � mrucza� pod nosem Julek, zadziera-
j�c w g�r� podbr�dek � dowiemy si�, ale oby nie za p�no.
Parafia Krzywizny, gdzie Julek odbywa� wszystkie swoje
obrz�dki w ci�gu lata, le�a�a niedaleko. By�a to bardzo
ma�a parafijka, obejmuj�ca opr�cz Krzywizny jeszcze jeden
folwarczek, wioseczk�, po�o�on� obok ko�cio�a, i m�yny
nad niedalek� Utrat�. Ko�ci� by� stary, ale nie�adny,
otoczony akacjami, kt�re wygl�da�y pi�knie tylko w kr�t-
kiej epoce kwitnienia; za ko�cio�em sta�a plebania, drew-
niany domek, raczej podobny do rosyjskiej willi, ca�y
zaro�ni�ty dzikim winem. Dalej ci�gn�� si� cmentarz, kt�ry
zlewa� si� prawie z ogrodami male�kiej wioszczyny Sulist-
rzyce; na t� parafijk� wysy�ano starych, schorowanych
ksi�y dla wypoczynku lub przed ostateczn� ju� emerytur�.
Ot, i teraz rezydowa� tu staruszek siwy, brzydki, w ogrom-
nych okularach, o skrzekliwym g�osie; nazywa� si� ksi�dz
G�rski. R�ce mu si� trz�s�y, gdy podnosi� kielich do g�ry,
a w czasie mszy wyjmowa� z kieszeni chustk�, ociera� sobie
czo�o, wyciera� nos i z trudno�ci� odwraca� si� w stron�
wiernych, aby powiedzie� swoje dr��ce Dominus vobiscum.
Do tego ko�cio�a i do tego ksi�dza przyzwyczai� si� ju�
Julek, aczkolwiek spowiednikowi swojemu m�g� stawia�
wi�ksze wymagania. Sw�j francuski katolicyzm ceni� Julek
bardzo wysoko i zdobyty pogl�d na �wiat uwa�a� s�usznie
za wielki skarb, trudno mu wi�c by�o obna�a� si� przed
maluczkim i prostym ksi�dzem. Jednak uwa�a� to za akt
pokory, na kt�ry nale�a�o mu si� zdoby�. Spowiedzi u ksi�-
dza G�rskiego odbywa� jako upokorzenia nale�ne jego
dumnemu duchowi, jako �wiczenia specjalne, od�wie�aj�ce
jego samotn� religijno��.
Karol troch� si� pod�miewa� z tych obrz�dk�w. Julek
przez dwa dni przed tak� pokut� chodzi� skrzywiony
i niech�tny, wieczorami zamyka� si� w swoim pokoju
i w og�le, zdaniem Karola, mia� min� tak�, jak gdyby mia�
158
za�y� olej rycynowy. Ale po powrocie z ko�cio�a twarz
Julka odmienia�a si�, czupryna stercza�a do g�ry, jako znak
pewnej wy�szo�ci nad otoczeniem. Jednym s�owem, Julek
wraca� do normy i z lekkim u�miechem cz�owieka wtajem-
niczonego traktowa� r�norodne i skomplikowane zagad-
nienia Karola, jak i bezdomn� bezradno�� Desmonda.
Lato tego roku by�o wyj�tkowo pi�kne. Drzewa i kwiaty
na Krzywi�nie rozros�y si� tym bujniej, �e nie by�o nikogo,
kto by je podcina� czy musztrowa� w jakikolwiek b�d� inny
spos�b. Ros�y jak Pan B�g przykaza� i nape�nia�y za-
g��bienie ko�o sadzawki jakim� zielono-r�owym blaskiem.
Najpierw kwit�y jab�onie, potem stokrotki, potem peonie,
a nareszcie r�e, kt�rych by�o bardzo du�o. Za mostkiem,
za sadzawk� ma�y zaro�lak leszczynowy przechodzi� w za-
gajnik i mo�na by�o tam trwa� ca�ymi godzinami, maj�c
wod�, r�e, bia�y p�aski dom przed sob�. W domu by�o
jasno, czysto, spokojnie. Meble kryte kretonem, bardzo
du�o nieporz�dnie porozrzucanych ksi��ek, na poddaszu
pokoik Desmonda ze s�awn� kanap�, na kt�rej spa� ju�
niejeden �wielki cz�owiek", obok przedpokoju apartamen-
ty Julka i Karola. Pani Sikorska, wiedz�c o Julku, �e
jest pobo�ny, powiesi�a mu nad ��kiem ogromny portret
Piusa IX w z�oconych ramach. Ma�y czarny krzy�yk,
prywatna w�asno�� Julka, widnia� na bielonej �cianie w g�o-
wach jego ��ka. W prostym glinianym dzbanku sta�y
zawsze r�e albo polne kwiaty. Wszystko dysza�o tu spoko-
jem, kt�rego Desmond tak zazdro�ci� Julkowi. Murzyn za�
za pomoc� swojej pi�amy, trzech koszul i beretu oraz
ksi��ek, branych z do�u, potrafi� zrealizowa� w swoim
ma�ym pokoiku na g�rce idea� nieporz�dku. Sikorska i jej
pomocnica, garkot�uk Genowefa, nie mog�y si� nadziwi�,
jak to on potrafi.
Desmond podoba� si� Karolowi chyba dlatego, �e posia-
da� r�wnie ograniczone poj�cia o normach czasu i prze-
strzeni. Potrafi� si� sp�ni� na obiad sprzed samego domu
159
i kiedy na jego pytanie, czy jest �to �at�", odpowiadano
twierdz�co, ogromnie si� dziwi�. Uwa�a� Polak�w za bar-
dzo �le wychowanych ludzi. Niecierpliwi�o to kucharza,
kt�ry przez to przypala� sobie zupy i polewki.
Pewnego razu, w czerwcu, Karol powr�ci� ze specjalnie
d�ugiej i nudnej podr�y do Wilna, gdzie procesowa� si�
o jaki� spadek; deszcz la� od tygodnia i obaj stali mieszka�-
cy Krzywizny wynudzili si� porz�dnie. Ucieszyli si� z przy-
jazdu Karola i nagle po po�udniu zrobi� si� nastr�j pod-
niecony i specjalnie weso�y. Karol zawo�a� pana Kletkiego,
kt�ry z niech�ci� porzuci� w�dki, bo ryby akurat dobrze
bra�y, i d�ugo si� z nim naradza�, jak� da� kolacj�.
� Ja radz� ja�nie panu � powiedzia� Kletkie, specjalnie
podkre�laj�c szerok� wymow� owo �ja�nie panu" � po
prostu nasze staro�wieckie vol-au-vent.
Kletkie mia� mow� ozdobn� jak jego stroiki przyodziewa-
ne na niedziel�. I teraz w�a�nie stara� si� pokaza� nogi
odziane w po�czochy i kraciaste pumpy i g�aska� lew� r�k�
przystrzy�ony w�sik. Na szyi mia� wole, kt�re powsta�o,
je�li mo�na by�o wierzy� jego s�owom, od �wysokiego cis",
wzi�tego pe�nym g�osem w mro�ny poranek, gdzie� w �g��-
bokiej Rossyi", a na prawym oku bielmo, kt�re mia�o t�
w�a�ciwo��, �e myli�o co do kierunku, w jakim spogl�da�
kucharz.
Oczywi�cie �nasze staro�wieckie vol-au-vent" nie uda�o
si�, a na ostre wym�wki Karola pan Kletkie odpowiada�, �e
ko� ma cztery nogi, a i to si� potyka. Wr�cono wi�c do
kwa�nego mleka, przy kt�rym Karol kropi� jeden koniak po
drugim. Desmond dotrzymywa� mu towarzystwa.
Rozmowa zesz�a na ksi�dza G�rskiego. Karol opowie-
dzia� par� anegdotek o �miesznym staruszku. Okaza�o si�
przy tym, �e stary ma jedn� mani�: oto odprawia wszelkie
mo�liwe w ci�gu roku nowenny, do �wi�tego Antoniego, do
�wi�tych Piotra i Paw�a, do Przemienienia Pa�skiego, do
Serca Jezusowego. A wszystko na t� intencj�, aby mu by�o
160
dane na ziemi zobaczy� prawdziwego �wi�tego. Nie aby mu
si� ukaza� duch �wi�tego umar�ego i kanonizowanego, ale
�wi�tego z krwi i ko�ci, kt�ry by swym rzeczywistym
i ziemskim istnieniem da� �wiadectwo pot�dze Ko�cio�a
katolickiego.
M�wiono po francusku. Desmonda nie dziwi�y bynaj-
mniej intencje ksi�dza G�rskiego, przeciwnie, uwa�a� je za
zupe�nie naturalne. Ko�ci� ma w ka�dej chwili swoich
�wi�tych, aczkolwiek nikt nie wie o ich istnieniu, mo�e
pr�cz ich spowiednika. Gdyby �wi�ty przyszed� do spowie-
dzi u ksi�dza G�rskiego, niechybnie m�g�by on go pozna�,
tym bardziej �e sam prowadzi, zdaje si�, �ywot bardzo
�wi�tobliwy.
� Tak � powiedzia� na to Julek � ale �wi�ty w �yciu
codziennym jest zupe�nie zwyczajnym cz�owiekiem. Gdyby
w tej chwili siedzia� mi�dzy nami, cnoty jego heroiczne nie
przemawia�yby do nas tak wyra�nie, �eby�my si� mieli a�
rzuca� przed nim na kolana. Moim zdaniem, �wi�to��
polega w�a�nie na niestwarzaniu pozor�w �wi�to�ci, na
codzienno�ci cn�t. To nietrudno grzmie� w tr�by na Wiel-
kanoc, ale codziennie podawa� g�ow� pod jarzmo dnia: to
dopiero jest cnota!
Desmond zaprotestowa�:
� �wi�to�� jest czym� tak niezwyk�ym, czym� tak wyj�t-
kowym, niecodziennym, �e musi si� od razu rzuca� w oczy.
Ksi�dz G�rski ma racj�: chcia�bym i ja zobaczy� �wi�tego.
Karol dorzuci� swoje:
� Bo mnie si� zdaje, �e �wi�ty musi si� od innych
�miertelnik�w odznacza� spokojem. Pomy�lcie bowiem,
czym jest �ycie ludzkie? Jak moje na przyk�ad? Je�d�� po
ca�ej Polsce za interesami. Ale mo�e robi� to tylko dlatego,
�eby zapomnie�, �e noc jest zawsze bardzo czarna, a dusza
nasza czarniejsza. Nie patrze� na niebo i nie patrze� na to,
co si� dzieje w cz�owieku, to przecie jest wielki wysi�ek. To
tak, jak ten Arab, kt�remu powiedziano, �e ca�e �ycie
11 Opowiadania
161
b�dzie szcz�liwy i �e b�dzie mu si� powodzi�o, i �e do-
�yje wszelkich pomy�lno�ci, je�eli nigdy nie pomy�li
o wielb��dzie. Oczywi�cie, �e my�la� tylko o wielb��dzie.
Tak samo i cz�owiek wymy�la tysi�ce rzeczy, aby nie
pomy�le� o wiecznej nocy, a w�a�ciwie m�wi�c, my�li tylko
o nocy.
Julek u�miecha� si�:
� Ten tylko my�li o nocy, kto nie widzi dnia �
powiedzia�. � Ale zacz��e� m�wi� zupe�nie co innego.
M�wi�e�, �e �wi�tego mo�na pozna� po spokoju.
� Ale� tak. Tylko po spokoju, takim jak tw�j. Ty
w og�le wygl�dasz mi na �wi�tego. Cha, cha, cha! Trzeba
da� zna� ksi�dzu G�rskiemu, �e taki ma�y �wi�ty znajduje
si� na Krzywi�nie. Niedobrze? Co?
� Mam wra�enie, �e tych koniak�w by�o za du�o �
z pewnym �agodnym gniewem powiedzia� Julek.
� Tak, tak � wo�a� nieumiarkowanie Karol � niech
pan na niego patrzy, panie King. To jest taki ma�y �wi�ty,
un petit saint, malutki, ale �wi�ty.
I Karol pocz�� zachodzi� si� ze �miechu, pokazuj�c
palcem zaci�ni�te usta przyjaciela, kt�rego a� Desmond
musia� wzi�� w obron�.
� Ale, ale � powiedzia� Karol, uspokoiwszy si� � mam
wra�enie, �e zachodzi w naszej ca�ej rozmowie pewne
zasadnicze nieporozumienie. Ot� wszyscy m�wimy o �wi�-
to�ci, nie zastanawiaj�c si� po prostu, czy ona rzeczywi�cie
istnieje?
Desmond podskoczy� na kanapie i przekrzywi� swoj�
chud� szyj�.
� Prosz� pana, prosz� pana � powtarza� w k�ko
swoim zabawnym angielskim akcentem � jak mo�na co�
podobnego m�wi�? �wi�to��... �wi�to��... a �wi�ty Fran-
ciszek z Asy�u? A �wi�ta Teresa z Lisieux? A ten ksi�dz
belgijski, kt�ry mieszka� z tr�dowatymi przez dziesi�� lat na
Oceanie Spokojnym?
162
� Ja przynajmniej s�dz� � powiedzia� spokojnie Ju-
lek, cho� w jego ciemnogranatowych oczach gra�a cicha
pasja � �e w og�le nie mamy o czym m�wi�, je�eli
za�o�ymy nieistnienie �wi�to�ci. �wi�to�� to po prostu
ofiara. Z�o�enie wszystkiego na o�tarzu i pogodzenie si� ze
wszystkim, co mo�e si� przytrafi� twojej indywidualno�ci...
� Jest to ofiara z indywiduum? � zapyta� Karol.
� Nie, nie... � zaprzeczy� Desmond � jest to po-
�wi�cenie �ycia w imi� indywidualno�ci.
Karol pomilcza� chwilk� i tamci r�wnie� milczeli. Zamy-
�lili si�.
� A mnie si� zdaje � powiedzia� cicho i powa�nie Ka-
rol � �e to jest wyrzeczenie si� l�ku... najwi�kszego naszego
bogactwa, jakim jest strach i t�sknota...
� Wkraczamy tu w dziedzin� poezji � powiedzia�
Julek.
� Ty, jako poeta, powiniene� wiedzie�, �e te rzeczy nie
maj� �ci�le oznaczonych granic.
Desmond u�miechn�� si�.
� Tote� dla mnie � powiedzia� � poeta jest czym�
�wi�tym. I to w�a�nie nie dlatego, �e, jak pan powiedzia�,
rezygnuje z l�ku. Przeciwnie, dlatego �e ma odwag� spojrze�
strachom w oczy. �e nie odchodzi od otwartego okna, za
kt�rym le�y noc.
I bez �adnego zwi�zku z rozmow�, zwyczajnie, jak refren
powracaj�cy w momentach milczenia, a odpowiadaj�cy sw�
wewn�trzn� muzyk� (innere Stimme) nastrojowi, pocz��
powtarza� jakie� angielskie wiersze. Nie odchodzi� od okna.
Za niskim parapetem sta�a wypogadzaj�ca si� noc czerw-
cowa, dotykalna, aromatyczna. �aby gra�y w sadzawce,
drwi�y z pana Kletkiego, a Murzyn nachyla� si� ku granato-
wej p�aszczy�nie i ku r�om, rosn�cym pod oknem, po-
wtarzaj�c swoim nieskazitelnym oksfordzkim akcentem:
Ali night have the roses heard
The flute, violin, bassoon...
ii* 163
Julek na s�owo �poeta" z�yma� si� troch�. Nie lubi�, gdy
go tak nazywano, chocia� oczywi�cie by� poet�. Por�w-
nanie poezji z kap�a�stwem troch� go mierzi�o swoj� oficjal-
n� teatralno�ci�. Ach, nie by�, niestety, kap�anem!
Podczas kiedy Desmond, odwr�cony do okna i do
granatowej nocy, powtarza� sobie takie wiersze, Julek nagle
ujrza� swoje u�omno�ci, upadki, grzechy, odrobin� pychy,
jakie widzia� w sobie; ogarn�� go �al, �e w ten spos�b
marnuje wielki dar �aski, jaki otrzyma�, i postanowi� nie
zwleka� d�u�ej ze spowiedzi�, aby na nowo poczu� �atwo��
wiecznego wyboru. Wybra� Chrystusa i �atwo mu by�o teraz
okre�la� sw�j ka�dy czyn: gdy go zbli�a� do Niego, by�
dobry, gdy go oddala�, by� z�y.
Julek popatrzy� na Karola. Siedzia� w �wietle lampy, na
ma�ej jedwabnej kanapce. Od morelowego obicia odbija�a
bardzo wyra�nie jego zielonawa cera i popielate w�osy.
Czarne, szerokie brwi �ci�gn�� z wyrazem zm�czenia i nie-
pokoju. Wpatrywa� si� w srebrny przedmiocik, kt�rym si�
bawi� nerwowymi palcami, wpatrywa� si� tak mocno, a� mu
szare oczy zaszkli�y si� �zami. My�la� o czym� bole�nie
i intensywnie, a jednocze�nie s�ucha� d�wi�cznych s��w
Desmonda. Julkowi zrobi�o si� nagle strasznie �al przyjacie-
la. A ten tymczasem, kiedy nasta�a cisza, westchn�� i od-
wracaj�c si� do Murzyna, powt�rzy�:
Ali night have the roses heard
The flute, violin,bassoon...
I zaraz przet�umaczy�:
Ca�� noc s�ysza�y r�e
Flet�w, skrzypiec, bas�w gwar...
Julek u�miechn�� si�:
� �wi�to�� w tobie przybra�a form� poezji � powie-
dzia� z�o�liwie � niekoniecznie jednak najlepszej.
164
� To trudno. Inaczej prze�o�y� tego niepodobna. Musi
by� ten �gwar" czy �d�wi�k", czy �g�os" na ko�cu. To
przekle�stwo polskiego j�zyka.
W par� dni p�niej Karol znowu wyjecha� do Warszawy.
Te rozmowy czerwcowe, jakie wtedy toczyli na Krzywi�nie,
by�y najszcz�liwszym i najspokojniejszym czasem z ca�ej
ich przyja�ni, a kto wie, mo�e i z ca�ego ich �ycia. Desmond
pomimo swojego cherlactwa mia� niezm�con� pogod� m�o-
do�ci i wierszy angielskich, francuskich i du�skich umia�
zatrz�sienie. Po deszczach dni by�y pogodne i nie bardzo
gor�ce. �azili troch� bez sensu po polach, jak gdyby nie
mogli wytrzyma� w pokojach. Skowronki zalewa�y si� po
prostu niesko�czonym, radosnym �piewem nad zielonymi
polami �ytnimi, pe�nymi, niestety, b�awatk�w. �ubiny kwit-
�y i ich zapach prawie owocowy sta� o zachodzie nad
polami, dolatywa� do ganku. By�o bardzo pi�knie.
Ale kiedy Karol wyjecha�, wszystko si� rozsypa�o. Des-
mond wr�ci� z powrotem do swojej w�dki i nie m�wi� ju�
wierszy. Posta� jego, drobniutka i cienka, widnia�a nad
wod�, odziana w odwieczny sweterek. Stercza� nad wod�,
zakryty prawie nadbrze�nymi trzcinami, i s�ycha� by�o, jak
wykrzykiwa� od czasu do czasu swoje angielskie: Oooo!
Oooo! nadaj�c tym okrzykom ton zdziwienia, podziwu lub
zniecierpliwienia, zale�nie od okoliczno�ci.
Pewnego wieczora Julek zdecydowa� si� ostatecznie na
d�ugo odk�adan� spowied�. Upewni� si�, �e ksi�dz G�rski
b�dzie na niego czeka�, i przed zachodem przeszed� si� po
ogrodzie, po zagajniku i po polach, aby nale�ycie si� skupi�
przed przyst�pieniem do sakrament�w. Kiedy wraca� ju� do
domu, zatrzyma� si� na grobli nad sadzawk�. W wolnych od
zielonej rz�sy cz�ciach czarnej wody odbija�y si� r�owe
pasma, snuj�ce si� po niebie. Na prawo sta� Desmond, na
lewo Kletkie. Obaj zarzucili w�dki do wody i czekali ze
skupionymi minami jak na objawienie. Nie rzucili spoj-
rzenia ani na Julka, ani na niebo dogorywaj�ce. Kletkie
165
tylko czasami ogania� si� od komar�w z cichym przekle�-
stwem. I Julkowi przysz�o do g�owy, �e oni nie ryby tak
�owi�, stoj�c naprzeciwko siebie w religijnym skupieniu. �e
pod kopu�� ciemniej�cego wieczoru inne, wa�niejsze pragn�
u�owi� istoty czy sprawy.
Nazajutrz by� dzie� pogodny i pracowity, pocz�to kosi�
��ki, wi�c karbowy wygna�, co by�o �ywego ducha, z kosami
i grabiami. Julka nie mia� kto odwie�� do ko�cio�a, po-
stanowiono wi�c wyzyska� w tym celu nieprodukcyjne si�y
kucharza. Zaprz�ono ma�y szaraban, pan Kletkie do��
ch�tnie wdrapa� si� na kozio� i pojechano. Przez ca�� drog�
kucharzowi nie zamyka�y si� usta, nie przestawa� opo-
wiada� rzeczy nies�ychanie wytwornych, podpatrzonych
z kuchni. Nie bawi�o to Julka, ale musia� przez uprzejmo��
udawa�, �e s�ucha i nachyla ucha do konfidencyj Kletkiego
o jakich� zakazanych ksi�nych czy hrabinach, dla kt�rych
kiedy� sma�y� pulardy i gotowa� roso�y. Zreszt� nie by�a to
daleka podr�. Ma�y ko�ci�ek �wieci� absolutn� pustk�.
Bielone �ciany, chropawe i nier�wne, pochyla�y si� i wygi-
na�y ze staro�ci miejscami. Na ich tle czarno oprawne i same
sczernia�e stacje M�ki Pa�skiej otwiera�y si� niby okna do
innego �wiata patrz�ce. Prawdziwe okna okrywa� kurz
i zasnuwa�y paj�czyny. Ociera�y si� o nie drobne li�cie
brzydkich akacyj. Pachnia�o wapnem, kurzem, wystyg�ym
kadzid�em, wi�dn�cymi zio�ami. Ga��zie w bocznych o�-
tarzach i snopy tataraku, pozosta�e od Zielonych �wi�t,
pokurczy�y si� i wydawa�y do�� przykr� wo� schn�cych
ro�lin. Cisza panowa�a zupe�na, tylko czasami dolatywa�y
odg�osy dalekie ptak�w: kura gdaka�a we wsi, kogut pia� na
cmentarnym p�ocie, skowronki trzepota�y si� w niebie.
Ksi�dz G�rski wyszed� do konfesjona�u jak gdyby troch�
za�enowany. Usiad� w czarnym krze�le, zamkn�� kratki
przed twarz� i na chwil� zamkn�� oczy. Modli� si�. Julek
odwa�nie ukl�k� na stopniu i, pochyliwszy si�, szybko
odmawia� Confiteor po �acinie. Potem podni�s� g�ow�,
166
ksi�dz G�rski nachyli� si� ku kratkom okienka i, zakrywa-
j�c usta ko�cem stu�y, powiedzia�:
� S�ucham ci�, m�j synu!
Julek bardzo spokojnie i powoli zacz�� m�wi�. Zreszt�
stara� si�, �eby to, co m�wi�, by�o jak najbanalniejsze, jak
najpokorniejsze. Wyliczeniem swoich grzech�w stara� si�
pokaza�, �e jest zupe�nie zwyczajnym penitentem, �e nie ma
�adnych ambicyj wielkiej wiary, �e nie prze�ywa �adnych
nadzwyczajnych wstrz�s�w. Tote� wyznanie grzech�w
trwa�o niezmiernie kr�tko. Gdy Julek sko�czy� i zawaha� si�
jak gdyby, ksi�dz G�rski podni�s� po raz pierwszy na niego
brzydkie oczy, zas�oni�te spuchni�tymi powiekami, i przy-
zwyczajony wida� do pustki w ko�ciele powiedzia� o wiele
za g�o�no:
� Czy wi�cej grzech�w nie przypominasz sobie, moje
dziecko?
� Nie przypominam sobie � r�wnie g�o�no odpowie-
dzia� Julek.
Ksi�dz G�rski chrz�kn��, poczeka� chwil� i potem powie-
dzia�, troch� zreszt� ciszej:
� A powiedz mi, dziecko, czy wiara twoja jest g��boka?
Czy jest czysta? Czy nie masz nigdy �adnych w�tpliwo�ci?
Czy nie lubujesz si� w dociekaniach? Czy nie m�drkujesz?
Czy wierzysz po prostu?
Julek odpowiedzia� bez zdziwienia:
� Od chwili, kiedy dozna�em �aski, wiara moja jest
niezmienna.
Ksi�dz G�rski chrz�kn�� raz jeszcze i d�u�ej pomilczaw-
szy rzek�:
� Zbadaj sumienie ducha twego i bacz, aby pewno��
twoja nie pochodzi�a z pychy. My�l o tym, aby wiara twoja
nie by�a dum�. Lepsze s� w�tpliwo�ci ni� pewno��, kt�ra
wyp�ywa z poczucia wy�szo�ci...
Julek nie rozumia� tej nauki, kt�ra na dobitek wypowie-
dziana by�a g�osem niepewnym i przerywanym. Ksi�dz
167
z trudno�ci� szuka� wyraz�w i czu�o si�, �e nie odpowiada�y
one jego my�li. Wreszcie zawaha� si�, urwa�, chcia�, wida�,
co� jeszcze powiedzie�, ale zaniecha� tego zamiaru. Przez
chwil� milcza�, a potem znowu, uko�nie spojrzawszy zza
okular�w, doda�:
� A teraz �a�uj za swoje grzechy...
Julek pochyli� si� bij�c si� w piersi, podczas kiedy ksi�dz
wymawia� s�owa absolucji. Gdy podni�s� si�, ksi�dz powie-
dzia�:
� A za pokut� zm�wisz przez trzy dni rano i wieczorem
trzykrotnie Wierz� w Boga, przy czym s�owa ��wi�tych
obcowanie" powt�rzysz trzykrotnie na intencj� Ko�cio�a
�wi�tego.
Potem stukn�� trzy razy w kratk�.
Julek odszed� od konfesjona�u z uczuciem zwyk�ej ulgi.
Poczucie lekko�ci nie opuszcza�o go, gdy pad� na kolana
w jednej z �awek, i zanim otworzy� modlitewniki, kt�re
przywi�z� z sob�, przez chwil� pogr��y� si� w b�ogi stan,
spowodowany rozwi�zaniem i odpuszczeniem wszystkich
przewinie�, tych, kt�re wyzna�, i tych, kt�rych nie pami�ta�,
wszystkich.
Ksi�dz wyszed� z msz�. Ko�ci� w te dni sianokos�w by�
tak bezludny, za nawet nie przyszed� ch�opak do s�u�enia
przy mszy i stary organista, zamiast wygrywa� na ch�rze
stare krakowiaki i nowe fokstroty na zepsutej fisharmonii,
jak to czyni� zazwyczaj, ukl�k�, ubrany w zniszczon� ko-
me�k�, i brz�ka� w srebrny dzwonek.
Msza potoczy�a si� nieodmiennie i spokojnie od wzrusza-
j�cego: �Introibo ad altare Dei, ad Deum qui laetificat
iuventutem meam." Szmery g�osu ksi�dza, to wzbieraj�ce
ku g�rze, to opadaj�ce w szept, szybkie i troch� mamrz�ce
�acin� odpowiedzi organisty miesza�y si� z �wierkaniem
jask�ek za oknem, d�wi�k dzwonka odbija� si� o puste
�ciany, a zwi�d�e tataraki pachnia�y coraz mocniej. Cisza
i szept, �wierk i zapach u�atwia�y modlitw� i �al. Julek czu�,
168
jak dusza warstwicami oczyszcza�a mu si� ze wszystkich
nalot�w, pali�a si� spokojnym p�omieniem pewno�ci, nala-
na czysto�ci� po brzegi. Czu� w ustach smak �aski.
Ju� po Ewangelii rozleg� si� skrzyp drewnianych drzwi
wej�ciowych i szybkie, nier�wne kroki. Jaka� kobieta wesz-
�a do ko�cio�a i ukl�k�a obok �awki Julka. Julek nie zwr�ci�
na to uwagi. Usun�� si� nieco, aby jej da� miejsce, ale
kobieta nie wesz�a do �awki. Kl�cza�a, ukrywszy twarz
w d�oniach.
Kiedy po komunii, z jestestwem przepe�nionym obecno-
�ci� Boga, Julek powraca� na swoje miejsce, spostrzeg�, �e
kobieta, osiad�szy na pi�tach, wci�� zakrywa twarz r�kami
i bardzo gorzko p�acze. Usiad�, a po chwili pochyliwszy si�
ku niej powiedzia�:
� Niech�e pani usi�dzie!
Kobieta us�ucha�a go, nie przestaj�c p�aka�. Julek otwo-
rzywszy sw�j modlitewnik i o��wkiem, kt�ry mia� w kiesze-
ni, zakre�liwszy jeden ust�p podsun�� go swojej towarzysz-
ce. Ta nagle spojrza�a na Julka. By�a to kobieta nie
pierwszej ju� m�odo�ci, czarnooka, zap�akana i brzydka
w tej chwili. Podnios�a potem wzrok na ksi��k� i prze-
czyta�a zakre�lone s�owa:
��al m�j, o Panie, to niezrozumia�e marzenia moje; to
wyrywanie si� duszy mojej ku wszystkiemu, co pi�kne;
to walka moja z przeszkodami, kt�re mnie dziel� od Ciebie;
to przykro�ci, nieszcz�cia i smutki ziemskie.
�al m�j, o Panie, to tajemnica, kt�ra zewsz�d mnie
otacza; to zw�tpienie, kt�re mnie czasem dr�czy; to nie-
spokojno��, kt�ra mi nigdy spocz�� nie daje, to niecier-
pliwo��, kt�ra mnie odrywa od tego, co zrozumia�am, ku
temu, co nie pojmuj�.
Kwiat nie marzy, nie p�acze � ro�nie i rozkwita bez
nadziei, umiera bez rozpaczy. �adna my�l mu nie przyjdzie,
bo on cz�stk� nieustann� Rozumu Twego! Ty� go stworzy�,
ale Ty� si� nie rozmi�owa� w nim.
169
Mnie da�e� by� przez siebie sam� na podobie�stwo Two-
je � mnie ukocha�e� sercem Twoim � nie chcia�e�, bym
�y�a bez wiedzy, �e �yj�.
Dziwnie przez m�k� moj� wyszlachetni�e� mnie. Panie!
I dlatego ku Tobie d��� bez wytchnienia � poczuwam
si�, �e jestem cz�ci� Twoj� i sob� zarazem."
Przeczytawszy zamkn�a ksi��k� i odsun�a j� po pulpicie
w stron� Julka. Msza zbli�a�a si� ku ko�cowi. Julek modli�
si� g��boko i cieszy� si� jednocze�nie na czerwcowy radosny
dzie�, jaki dzisiaj sp�dzi. Nie zwr�ci� uwagi na to, �e jego
S�siadka wsta�a przed ko�cem nabo�e�stwa i wysz�a, tak
samo jak wesz�a, krokiem szybkim i nier�wnym.
Ksi�dz G�rski pochyli� si� nad o�tarzem i obj�� go jak
gdyby w ramiona, �ci�gaj�c ze� ruchem r�k zapachy mod-
litwy i tataraku. Wspieraj�c si� o o�tarz odwr�ci� twarz ku
wiernym, kt�rych w tej chwili reprezentowa� samotny
i chmurny m�odzieniec z jasnymi potarganymi w�osami nad
czo�em, z ustami zaci�ni�tymi pewno�ci�, jak� daje nieza-
chwiana wiara.
Ksi�dz spojrza� na samotno�� chmurnego ch�opca w pu-
stym ko�ciele, pe�nym tylko wyblak�ych chor�gwi, ongi
czarnych, zielonych i niebieskich, i jakby przedzieraj�c si�
do niego przez g�szcz feretron�w i promieni uko�nych,
kt�re pada�y z jask�czych okien i krzy�owa�y si� w �wi�ty-
ni, wyci�ga� r�k� do b�ogos�awie�stwa i skre�li� krzy� �aski
na pustym powietrzu, otaczaj�cym jak z�ota aureola g�ow�
Julka.
Przez chwil� jeszcze sta� ksi�dz przed o�tarzem, bo trudno
mu si� by�o poruszy�, i patrzy� na pochylonego w gor�cej
modlitwie m�odzie�ca. Pomy�la� sobie, �e tak by m�g�
wygl�da� �wi�ty, je�eli dane by mu by�o ogl�da� go na
ziemi. Przestraszy� si� tej my�li, jak gdyby realizacji marze-
nia i, odwr�ciwszy si� do Ewangelii, rozpocz�� powtarza�:
�na pocz�tku by�o S�owo, a S�owo by�o u Boga, a Bogiem
by�o S�owo..."
170
Odchodz�c od o�tarza postanowi� z�o�y� wizyt� na Krzy-
wi�nie.
Tymczasem Julek, wyszed�szy z ko�cio�a, spostrzeg�, �e
kobieta, kt�ra przed chwil� przy nim siedzia�a, konferuje
z kucharzem i rozmawia bardzo o�ywienie. Gdy zbli�y� si�
do w�zka, pan Kletkie powiedzia�:
� Pani w�a�nie pyta, czy nie jedziemy w stron� m�yn�w.
Odpowiedzia�em, �e jak przysta�o na d�entelmen�w, mo�e-
my w ka�d� stron� pojecha�...
Odwr�ci�a si� ku niemu i bez s�owa poda�a mu r�k�. Na
g�owie mia�a czarn� koronkow� chusteczk�, jak� w Rosji
nosi�y kobiety z ludu. Pan Kletkie ci�gn�� z ozdobami:
� C� to znaczy nad�o�y� trzy lub cztery kilometry, gdy
mo�na us�u�y� damie...
�Dama" za�mia�a si� niewyra�nie. �lady �ez, jak w og�le
�lady wszelkiego wzruszenia, zamar�y na jej pospolitej
twarzy. Wskoczy�a do bryczki, a Julek usiad� obok niej. Pan
Kletkie zaci�� konia, pojechali w stron� przeciwn�, ni�
le�a�a Krzywizna.
� Pani mieszka w m�ynach?
Pani za�mia�a si�:
� W jednym oczywi�cie, w jednym m�ynie. Nazywa si�
Tarnice.
Juliusz nie zna� tej drogi ani miejsca, do kt�rego si�
udawali. By�o tam bardzo �adnie. Suche i piaszczyste pola
nagle si� urywa�y nad zielonym zag��bieniem; zielona ��ka
ci�gn�a si� w obie strony do�� daleko, a �rodkiem przeb�y-
skiwa�a ma�a i kr�ta rzeczka, zaro�ni�ta, ale dosy� bystra.
Miejscami kwit�y na niej bia�e lilie. Woda wydawa�a si�
jasna i lekka jak niebo.
Jechali piaszczyst� i wyboist� drog�, na samej granicy
pomi�dzy wysch�ym polem, gdzie ros�o rzadkie �yto, a zie-
lon� ��k�, �wie�o skoszon�, na kt�rej ju� odrastaj�ca trawa
zieleni�a si� przezroczy�cie. Kiedy wyjechali na pewnego
rodzaju g�rk�, raczej zakr�t drogi, ujrzeli przed sob� roz-
171
szerzenie ��ki, rzeczka tworzy�a tu par� �uk�w i zahamowa-
na zastawami rozlewa�a si� w do�� du�y staw. Le�a� on teraz
szeroki, obro�ni�ty olchami i wierzbami, nieruchomy i sen-
ny. S�o�ce dopieka�o coraz mocniej.
� Pan nie zna tych okolic? To s� Tamice � pokaza�a
staw.
Nad stawem sta� m�yn. Dziwna to by�a konstrukcja,
zapewne bardzo stara. Nad drewnianym parterem, pociem-
nia�ym od wieku, czarnym prawie i nieco nadpr�chnia�ym,
po��czona z nim wielkimi schodami, wznosi�a si� mieszkal-
na tynkowana nadbud�wka, okryta �amanym dachem,
niezmiernie prosta, a jednak maj�ca wiele wdzi�ku w jed-
nakowych, trzyokiennych, zwr�conych w cztery strony
�wiata fasadach. Na ka�dej z tych fasad widnia�y ma�e
balkony, najwi�kszy od strony stawu. U grobli przed
m�ynem po�o�onej uchodzi�a spod wysokiego mnicha, spod
uniesionej zastawy, strumieniem, przezroczysta Utrata
i rozlewa�a si� dalej po ��kach, sprz�gni�ta znowu w pewnej
odleg�o�ci szar� sylwet� m�yna, i znowu pob�yskiwa�a
stawem. Julek spojrza� w tamt� stron�:
� Tam s� tak�e m�yny � powiedzia�a towarzysz�ca mu
kobieta nie schodz�c z bryki i wskazuj�c szerokim gestem
r�ki � ale ju� prawie nieczynne. A nasz jeszcze dzia�a �
doda�a z pewn� dum�. � Mamusia si� tak stara � i znowu
za�mia�a si� nieprzyjemnie.
Julek zeskoczy� z bryczki i stara� si� po�egna�, ale dama
nie chcia�a o tym s�ysze� � zaprosi�a go na pierwsze
�niadanie.
� Pan przecie jest na czczo? Widzia�am, jak pan przy-
st�powa� do komunii � powiedzia�a tonem jak gdyby
kokieteryjnym, z lekkim u�miechem przechylaj�c g�ow�.
Niecierpliwi�o go to coraz bardziej, ale musia� ust�pi�.
Przyzna� potem, �e ten posi�ek w �rodkowym, du�ym
pokoju m�y�skiej nadbud�wki rzeczywi�cie smakowa� mu
bardzo. Balkon wychodzi� na staw, po�yskuj�cy mnogimi
172
iskrami na s�o�cu � a na stole, przykrytym kolorowym
obrusem, po�o�y�a pani Rygielowa, matka jego towarzyszki
i w�a�cicielka m�yna, na granatowych talerzach chleb,
mas�o, ser, og�rki, mi�d; nala�a pachn�cej kawy do du�ych
fili�anek, na kt�rych widnia� napis: �Pami�tka z Cz�-
stochowy", a kt�re kszta�tem swym przypomina�y kwiat
kampanuli. Pani Rygielowa, ruchliwa, starsza, szczup�a
kobieta, bez �adnej zw�oki i �adnego wahania, jak gdyby
tylko na niego czeka�a, zaznajomi�a Julka ze stanem swoich
spraw finansowych i familijnych. O c�rce zawsze m�wi�a
��owiecka", co Julka w pierwszej chwili dezorientowa�o.
W m�ynie panowa�o straszne gor�co, bowiem wielki piekar-
ski piec s�siedniej kuchni graniczy� z pokojem, udzielaj�c
mu swego ciep�a nawet latem. Pani �owiecka znikn�a na
chwil�, a pani Rygielowa nie przestawa�a gada�, cz�stuj�c
Julka kaw�, chlebem, w�dlin� � wreszcie jak�� specjaln�
nalewk� na tarninach, kt�re tu ros�y w wielkiej obfito�ci
i od kt�rych m�yn wzi�� sw� nazw�. Wszystko to razem
rozmarzy�o go wreszcie.
Zacz�� przypatrywa� si� pani �owieckiej, kt�ra sta�a
w tym momencie na balkonie i patrzy�a na letni, pogr��ony
w ciszy gor�cego ranka staw. M�yn nie szed� i kiedy milk�a
pani Rygielowa, nadchodzi�a cisza. Pani �owiecka wy-
chyli�a si� przez balkon i wo�a�a:
� Ch�opcy, prosz� nie rusza� ��dki, to stary grat.
� To jej synowie � pochyli�a si� ku niemu porozumie-
wawczo stara Rygielowa � uciek�a z nimi od m�a.
Julek nie rozpytywa� o nic wi�cej. Nic go w tej chwili nie
obchodzi�o. Pani �owiecka nie by�a �adna i przekroczy�a
niechybnie ju� dawno trzydziestk�. Synowie jej musieli mie�
ju� jakie 10-12 lat. Nie by�a �adna, a jednak Julkowi wci��
przychodzi�o do g�owy pytanie: dlaczego? Gdyby tutaj na
jej miejscu istnia� kto� pi�kny i niepospolity, jak�e innego
charakteru nabra�by ca�y m�yn, pi�kny, empirowy m�yn, za-
b��kany na tej zielonej ��ce nad Utrat�. Poczu� niewyra�nie,
173
�e go par� kieliszk�w tarni�wki rozbiera�o coraz bardziej,
i dzie� mu si� wydawa� nieprawdopodobnie, nieludzko
pi�kny. Pi�kniejszy, ni� mo�e by� taki dzie� czerwcowy,
niebieski i do po�owy nape�niony ob�okami.
Musia� wraca� do Krzywizny. Przy koniach zasta� Klet-
kiego w rozmowie oczywi�cie bardzo o�ywionej z przystoj-
nym parobczakiem z m�yna. Perorowa� co� zawzi�cie, posy-
�aj�c chore oko nad poziomy, ku ob�okom lec�cym stadem
jak ptaki. Wida� nie tylko sam gada�, ale i chciwie s�ucha�
mieszka�c�w Tamie, gdy� ca�� drog� zabawia� Julka wia-
domo�cami o m�ynie i o jego w�a�cicielkach. Wywiedzia� si�
przez kr�tki czas postoju niejednego szczeg�u i teraz,
ubarwiaj�c wszystko po swojemu, przekazywa� potomno-
�ci, czyli Julkowi. Ten zreszt�, �ledz�c roztargnionym
okiem chmury nad zielonymi ��kami i skr�ty Utraty, roztar-
gnione r�wnie� ucho sk�ania� ku opowie�ciom pana Klet-
kiego. Dowiedzia� si� tylko, to znaczy przyj�� do wiado-
mo�ci � �e �owieck� m��, le�niczy w lasach pa�stwowych
na Huculszczy�nie, mocno nieraz bija� i zniecierpliwiona
takim zachowaniem chwyci�a si� �rodka ostatecznego, ucie-
k�a do matki z synami, pewna pogoni i pogodzenia. Tym-
czasem m�� ani my�la� jej goni� ani syn�w odbiera� i ca�a
sprawa utkn�a na martwym punkcie.
Zajechali przed dom w skwarze po�udnia. Wszystkie
okiennice by�y zamkni�te i w ��tych ich szparach czai� si�
dzie� letni, i w brz�ku much kr�c�cych si� pod sufitem.
W salonie, w�r�d bia�o-czerwonych kreton�w, przykrywa-
j�cych stare meble, i w�r�d zielonych luster w mocno
z�oconych ramach, sta� Desmond King i deklamowa� g�o�-
no, uwa�nie �ledz�c swoje usta w taflach szk�a. Julek stan��
w progu niepostrze�ony, gdy Desmond, pochylaj�c si� nad
zwierciad�em, powtarza� powoli pocz�tek wiersza Longfel-
Iowa:
It was the schooner Hesperus
That sailed the wintry sea...
174
Julek zawr�ci�, poszed� na g�r�, umy� si�, wci�� po-
wtarzaj�c angielskie s�owa:
It was the schooner Hesperus
That sailed the wintry sea...
And the skipper had taken his littie daughter
To bear him company...
Tak uciszy�o si� powietrze, �e dolatywa� g�os dzwon�w
po�udniowych, dzwoni�cych na Anio� Pa�ski w Sulistrzy-
cach. Julek uczu� wielki spok�j, jak gdyby to nadesz�a ostat-
nia chwila spokoju. Powtarzaj�c wyrazy angielskiego wiersza
poszed� jednak mimo upa�u na podw�rze. Przeszed� nad sa-
dzawk� i usiad� na wzg�rku, jaki si� podnosi� za ni� ku sos-
nowemu zagajnikowi. Z punktu tego widzia� sadzawk�, jak
zielone oko przykryte rz�s�, jab�onie szerokie, stare i nie-
ruchomo pochylone pod obfitym zielonym owocem, p�aski
i bia�y dom z czerwonym dachem. Kiedy usiad�, poczu�, �e
upa� przerodzi� si� w parno��. Zza zielonego zagajnika na
niebo z lekka poblad�e od gor�ca z wolna wy�azi�a okr�g�a,
wielka chmura, fioletem swoim zapowiadaj�c burz�.
I nagle przyszed� na� w tym gor�cym spokoju moment
nieoczekiwany i przyni�s� prze�ycie, kt�re od dawna ju� si�
nie powtarza�o. Raptem ten ca�y cichy pejza� wyda� mu si�
zas�on� zapuszczon� na jego oczy � i uczu� poza t� zas�on�
obecno�� tak rzeczywist� i dominuj�c� innego �wiata, �e
pod wp�ywem si�y tego prze�ycia os�ab� fizycznie. Li�cie
i woda, drzewa i przedmioty znowu wyda�y mu si� wyobra-
�eniem i odbiciem innego �wiata, a najwy�sze objawienie
konkretne i s�odkie dos�ownie powali�o go o ziemi�. Odchy-
li� g�ow� w ty� i jednocze�nie, czuj�c �echtanie �d�be� trawy
o kark, czu� ogrom wszystkiego ponad sob� i ogrom tego,
co si� w nim dzia�o. Zamkn�wszy oczy powtarza� s�owa
sprzed kilku godzin:
� Panie, nie jestem godzien, aby� wszed� pod dach
m�j...
175
A mimo to czu�, jak �w Pan zabiera� go i poch�ania� niby
niesko�czony ocean, porywa� go i ci�gn�� za sob� w wir
niesko�czony rzeczywisto�ci bardziej rzeczywistej od wszys-
tkiego, na co patrzy� i co czu�. Oddawa� si� temu wirowi,
przenikni�ty do g��bi jego ch�odem i b�lem, oddawa� si�
ca�kowicie Panu Bogu swojemu, kt�ry spada� na niego niby
orze� wi�kszy od fio�kowej chmury, nios�cej burz�.
Trwa�o to tylko chwil�. Kiedy przymyka� oczy, widzia�,
jak Desmond pochyla� si�, aby wybra� przyn�t�, gdy je
otworzy�, widzia� Murzyna, jak wyprostowa� si� i okr�g�ym
ruchem zarzuci� w�dk� w zielon� wod�. Przez ten moment
prze�y� tak wiele, jak nie dane jest prze�y� innym ludziom
przez ca�e �ycie. Usiad� znowu na trawie i olbrzymie
szcz�cie wiary i pewno�ci u�o�y�o si� w nim wygodnie,
nape�niaj�c go ca�ego. �ledzi� spokojnie nadchodz�c�
chmur�.
Burza przesz�a lekka i kr�tka, od�wie�aj�c tylko powie-
trze i obmywaj�c li�cie jab�oni. Przyroda ca�a odetchn�a
g��boko � i po odej�ciu chmury zaj�a si� swoimi sprawami
ze zdwojon� energi�. Ptaki �piewa�y wysoko i cisza odesz�a.
Julek stan�� w salonie, znowu z angielskim s�owem
w ustach:
It was the schooner Hesperus
That sailed the wintry sea...
Patrzy� na ogr�d omyty z kurzu i na pobite r�e i kam-
panule, kt�re podnosi�y g�owy, w miar� jak wysycha�y.
Zapach bi� z otwartego okna. Zarazem w szcz�liwym jego
i spokojnym umy�le, w duszy, kt�ra Boga posiad�a, pocz��
si� rodzi� pewien zupe�nie nieokre�lony, ale niedobry niepo-
k�j. Nie by�o w tym nic wa�nego ani nic z�ego, drobne
uczucie niewygody, nic wi�cej. Wzmog�o si� ono po dosko-
na�ym obiedzie, kt�ry po powrocie �skleci� napr�dce" pan
Kletkie. Nawet wyda�o mu si� ono tak zewn�trzne, �e przy-
pisa� je po prostu przejedzeniu si� nale�nikami z gotowa-
176
nym kremem, kt�ry pan Kletkie tak znakomicie przyrz�-
dza�. Dla u�atwienia wi�c funkcyj trawienia poszed� na ��ki,
do kosz�cych siano. Chcia� pom�c robotnikom, ale z kos�
�nie mia� �atwo�ci", wzi�� wi�c grabie i poszed� do bab,
kt�re rozrzuca�y przemoczone nieco burzliw� ulew� kopki.
Dopiero teraz u�wiadomi� sobie, �e rzeczka, kt�ra tymi
��kami przep�ywa�a, to Utrata i �e ��ki tarnickie stanowi�
dalszy ci�g krzywi�nia�skich, kt�re odleg�ym �ukiem, omi-
jaj�c suche miejsca Sulistrzyc, ci�gn� si� a� do m�yn�w.
Karol dzie� ten sp�dzi� w Warszawie, i to do�� niezwykle.
Po prawdzie lubi� on te gor�ce dni w szarym i brzydkim
mie�cie. Nastr�j otwartych werand restauracyjnych, w�dki
zimnej jak l�d, zup z og�rkami i rakami, do kt�rych kaza�
sobie zawsze podawa� dobrego burgunda, za ci�kiego na
takie upa�y � mia� w sobie du�o wdzi�ku.
Mieszkanie Karola, a w�a�ciwie ciasny kawalerski po-
koik, by�o �ci�le zakonspirowane, pomimo to nachodzi� go
zawsze w tym odosobnieniu t�um ca�y przyjaci� i znajo-
mych. Ka�dy niby to szuka� jakiej� rady czy pomocy,
a w�a�ciwie chcia� si� tylko wygada�, po�yczy� pieni�dzy lub
p�j�� na bezp�atn� kolacj�. Interesu swojego, polegaj�cego
zwyczajnie na p�j�ciu do adwokata, kt�ry prowadzi� skom-
plikowan� spraw� handlow�, Karol nie m�g� ani rusz
za�atwi�, tak mu ci�gle przeszkadzano. Obiad jad� w Wila-
nowie, potem ukryto si� przed nadci�gaj�c� burz� u Rydza
w Alejach Ujazdowskich i mimo �e burza przesz�a bokiem,
zanim si� wydobyto z restauracji, godziny przyj�� mecenasa
ju� dawno min�y. Pojechano wi�c na czarn� kaw� do
jednego z obecnych, kt�ry mieszka� na Saskiej K�pie. By� to
podkomisarz policji, cz�owiek jeszcze m�ody i bardzo przy-
stojny. Mieszka� sam, by� wdowcem, mieszkanie mia� bar-
dzo �adne. Podkomisarz przeszed� do policji z wojska i mieli
du�o wsp�lnych znajomych. Wytworzy� si� wi�c nastr�j
przyja�ni i do wypicia bruderszaftu trzeba by�o ruszy�
12 Opowiadania
177
�aw�, ze dwana�cie os�b ich by�o, do restauracji, gdzie po
raz drugi wiele wypito � i to najrozmaitszej mieszaniny.
Jednym s�owem, Karol znalaz� si� na mo�cie nad Wis��
w towarzystwie komisarza g��boko po p�nocy i bardzo
zalany. Nie mogli si� rozsta� z