3425
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3425 |
Rozszerzenie: |
3425 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3425 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3425 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3425 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Adolf Dygasi�ski
Wilk, psy i ludzie
I
Witajcie mi, witajcie nadnarwia�skie lasy! Wasza wo� i �wie�o�� zdaje si� jeszcze pie�ci�
i upaja� mi� dzisiaj, cho� ju� dwadzie�cia lat temu, jak was po�egna�em. Obraz boru, jak
wszed� w dusz�, tak w niej pozosta� ze wszystkimi szczeg�ami. I oto widz� przed sob�
reprezentantk� naszej szpilkowej ro�linno�ci, sosn�. U do�u nie ma ona ga��zi, jest
wysokopienna, czerwonawa, leni si� cieniutkimi warstewkami, jakby pieni��kami, rozrzuca
sw� kor� doko�a. Wy�ej pokryta jest s�kami i s�czkami; w g�rze nosi koron� jak jele�,
rosochat�, rzadk� w konary, pomi�dzy kt�rymi wysoko czernieje gniazdo wronie, jastrz�bie
lub krucze. Przysiada j� niekiedy zielona jemio�a, co ku do�owi opuszcza ko�pak swych li�ci,
tak �ywo po�yskuj�cych, bo na cudzej wypasionych sk�rze. Przy ziemi stercz� korzeniska,
le�y mn�stwo szyszek oraz igie�, tych materia��w budowlanych dla mr�wek. Z tych owad�w
jedne oto d�wigaj� tak� ig��, rozpar�szy si� ca�ymi si�ami jak dwa mocne ch�opy; inne
odbywaj� staranne poszukiwania w szyszkach, zalaz�szy w ka�dy ich zak�tek - a inne jeszcze
wybra�y si� w uci��liw� podr�, het ku wierzcho�kowi drzewa. Ali� przylecia� pi�kny, pstry
dzi�cio�, lekko przysiad� na drzewie, okiem bystro obj�� pozycj� i zacz�� tu swoje
gospodarstwo. Strach wielki w�r�d pracowitego narodu mr�wek. Ka�de stworzenie zna
swoich nieprzyjaci�, umie ich dopatrze�, dos�ysze�, zwietrzy�. Wi�c te, kt�re by�y blisko
podstawy sosny, czym pr�dzej na ziemi� schodz�, niekt�re chroni� si� na szczyt drzewa i na
jego ga��zie, a inne chc� oszuka� nieprzyjaciela i chowaj� si� w kryj�wkach pod kor�.
Daremnie! Dzi�cio� nale�y do drapie�nik�w, jawnie napadaj�cych na sw� zdobycz. Krzykn��
g�o�no - raz - drugi raz... potem dziobem stuka jak m�otem, wali w kor�. Strach wielki pada
na ukryte owady, ten huk og�usza je strasznie i prawie �e pozbawia przytomno�ci umys�u;
wy�a�� na wierzch, przera�one, zaczynaj� zmyka�, ale c� im to pomo�e wobec dzi�cio�a?
Wiewi�rka, przestraszona zgie�kiem, wyskoczy�a tak�e jak bomba z dziupli swojej;
podskakuje niby pi�ka rzucona lub sunie w g�r� zr�czniej od dzi�cio�a; zadar�a sw�j ogonek,
zasiad�a na dw�ch �apkach i ciekawym okiem przygl�da si� dzi�cio�owej pracy.
Przy jednym drzewie tyle istot �ywych, cho� wszystkich policzy� nie zdo�amy przecie�. I
�my, i paj�czki, i chrz�szczyki �wiat tu sobie za�o�y�y. By�o im dobrze, bezpiecznie,
przyjemnie w�r�d �ywicznej woni, a� po chwil�, kiedy nieprzyjaciel wytropi� schronienie,
zniszczy� rodzinne gniazda i rozrzuci� je, a za�o�ycieli rodzin pozabija�, porozp�dza� na
cztery wiatry. Nie w prostym kierunku, ale dooko�a jak �ruba mknie dzi�cio� w g�r�, nurtuje
wsz�dzie pa�stwo owad�w. Taki z�y, cho� taki pi�kny: szaty jego ja�niej� i szkar�atem, i
jedwabistym po�yskiem. Podchodzi ku szczytowi; wiewi�rka parskn�a i dzi�cio� odlecia� do
innej sosny; on tak�e boi si� kogo�, wida�.
W g�stwinie �wierku, po jego szarej korze, mi�dzy powyginanymi ga��zkami uwija si�
ca�e stado popielatych i modrych sikorek, tych kolibr�w naszych krajowych; piszcz� i
szczebioc� sobie z cicha, jakby wiod�y poufn� jak�� dysput�, a przy tym prowadz� zawzi�te
�owy na komary poszukuj�ce cienia, na �wi�toja�skie robaczki, spr�yki itp. Stary �wierk
stoi, niby na kopcu, na stosie swych opad�ych i uwi�d�ych szpilek; niedaleko wyros�o kilku
syn�w jego, kt�rzy podobni s� do ma�ych gotyckich wie�yczek, otaczaj�cych wielk�
wysmuk�� wie�� w tym�e stylu.
A dalej czerni si� g�szcz m�odego drzewstwa, kt�re przys�oni�o ziemi� swoim parasolem,
tak i� si� tu nie przedr� promienie s�oneczne i przeto na ziemi gdzieniegdzie tylko k�pka
wysokiej trawy porasta. Zim� przez g�szcz ten przechodzi g��wny trakt zwierzyny. T�dy
sunie zaj�c, a za nim trop w trop lis �ciga; tutaj wilki zbieraj� si� na wiece; tu odyniec
zak�ada legowisko, spodziewaj�c si� wytchnienia przed ludzk� napa�ci�, i zwinna kuna
przemyka si� t�dy, i sarna goni pierzchliwa. Histori� nocy mo�e ka�dy odczytywa� w
zimowy ranek ze �lad�w, kt�re mieszka�cy lasu zostawili po sobie na �niegu.
Idziesz dalej, a po drodze furknie ci przed nogami z krzykiem drozd albo si� zerwie
wrzaskliwa s�jka. Wobec wsp�lnego wroga wszystkie �ywe istoty lasu mimowolnie
wchodz� w zwi�zek solidarny. Gdy s�jka wrza�nie, wtedy ma si� ju� na baczno�ci i zaj�c
zaspany pod krzakiem, i wiewi�rka na ga��zi, i motyl si� z kwiatka porywa.
Ko�czy si� g�stwina szpilkowej m�odzi; wida� por�b�. Z por�by mo�na si� ju� niebu
dobrze przypatrzy�. S�o�ce �wieci tu i przygrzewa. Na s�o�ce wychodz� z lasu w�e i
jaszczurki, aby si� w por�bie wylegiwa�, o po�udniu za� gromadzi si� wszelki owad le�ny,
wzdychaj�cy do jasnych promieni �wiat�a. Brz�cz� tu rozmaite muszki; wa�ki i szklarze
bujaj� w powietrzu; motyle przelatuj� to g�rnym, to dolnym szlakiem - bia�e, szare,
niebieskie, ��te, du�e i ma�e. I bezskrzyd�e mr�wki, i zielone paj�ki, i czarne szczypawki,
siedmiokropki albo biedronki krz�taj� si� ra�no. Koniki polne hasaj�, skacz�; �wierszcz
przygrywa do ta�ca, do zabawy powszechnej. Pod wp�ywem promieni s�onecznych zrodzi�a
si� chyba energia i uczucie szcz�cia organizm�w. Wi�c nie dziw, i� w dzie� bia�y, ciep�y -
panuje ruch tak powszechny. Wszystko si� kszta�ci, doskonali, wzrasta, ka�de stworzenie
u�ywa �ycia, jak umie.
Nie ma kwiatka, w kt�rym by jaki� owad nie pracowa�; g�sta trawa wstrz�sa si� od ruchu
drobnych stworze�, kt�re chy�kiem i milczkiem pe�zaj� po samej ziemi. Osy, szerszenie,
trzmiele brz�cz�. Czasem jak kula wypada z g�szczu drobna, szara ptaszyna, pogoni za
motylem, schwyci go i znika. Niech si� tu poka�e cz�owiek, ko�, sarna, w og�le wi�ksze
jakie� stworzenie, a w mgnieniu oka opadn� je krwi chciwe gzy z wielkimi oczyma, wpijaj�
si� w cia�o i raczej �mier� przenios� nad porzucenie swej ofiary.
Nastrojona wyobra�nia ludzka nie zawsze w duchu prawdy pojmuje przyrod�. Bawi
cz�owieka ten ruch istot �ywych; ale czy� si� my�li zawsze, �e nie wszystko tu jest
szcz�ciem i weselem. Przede wszystkim te stworzenia bardzo ci�ko pracuj�, walcz� jedne z
drugimi. Nie ka�dy g�os jest tu g�osem szcz�cia. Jest tak�e du�o i cierpie�, b�lu. Miliony
jestestw pada w krwawych zapasach o kawa�ek chleba, o uczucia swoje, o prawa: jedne gin�,
aby �y�y drugie. Ka�dy si� bowiem broni, ka�dy walczy, ale nie ka�dy zwyci�a. �ycie
ziemskie oraz ziemia sama, aby si� zap�odni�, potrzebuj� trup�w, aby �ycie rozwija� dalej.
Wi�c gdy jedni �wi�c� pogrzeby i �a�ob�, drudzy ich kosztem wyprawiaj� wesela i uczty. W
walce o istnienie znajdujemy tak dobrze trupy mr�wek, �wierszcz�w, motyli, jak zw�oki
ludzi i r�nych ssak�w. Bo nic si� nie organizuje bez dezorganizacji. Wsz�dzie jest wojna,
wsz�dzie bohaterowie - tryumfatorzy i bohaterzy - m�czennicy. Paj�k usnu� pi�kn�,
symetryczn� i jakby z jedwabiu siatk�, na kt�r� poeta patrza�by ze zgroz�, gdyby si� w niej
�owili ludzie zamiast much i komar�w. A jednak, �ci�le m�wi�c, i te stworzenia s� naszymi
bli�nimi, podobnie jak same paj�ki.
W�r�d li�ciastych drzew i krzew�w zn�w inny rodzaj �ycia panuje. Rumieni si� kalina;
dr�� srebrne li�cie osiki; bia�o po�yska brzoza; szumi g�r� d�b stary, wi�zy i grabina; je�yna
do�em si� s�ania, bujnym swym li�ciem przykrywa grzyby; roz�o�yste paprocie, g�sto usiane
bor�wki, poziomki, szczawie zaj�cze, k�py przylaszczek rosn� na przemian z sasankami,
konwali�, pierwiosnkami i jaskrami. W leszczynie cieniuchnym g�osikiem �piewa a �piewa
pokrzewka i zielona �abka wt�ruje jej niby grzechotk�; a na s�ku d�bu zi�ba nuci kr�tk�, lecz
powabn� piosenk�, a ponad ni� weso�o pogwizduje wilga, przerzucaj�c si� z ga��zi na ga���
jak k��bek szczeroz�otych nici. T�sknym, urywanym g�osem gil w oddaleniu po�wistuje, a
t�skniej jeszcze od niego jakie� piskl� nawo�uje z gniazda ku sobie zab��kan� k�dy� matk�.
W�r�d g�szczu li�ci s�ycha� w g�rze gruchanie go��bi, a ponad tym wszystkim od czasu do
czasu zakraka kruk w przelocie.
Nowe znowu obrazy �ycia roztaczaj� si� oko�o le�nych strumieni, �r�de�, moczar�w i
bieli. Strumie� rwie si� przez mchy, zaro�la, korzenie drzew; ale tyle spotyka on przeszk�d,
�e wreszcie traci niejako sw� si��, gubi swoje �o�ysko, sp�ywa po wierzchu, rozlewa si�
woko�o, wsi�ka w ziemi�, tworzy bagno. Wody przybywa nieustannie, powstaje jeziorzysko.
Rosn� doko�a sitowia, rokiciny, wikle, tataraki; olszyna si� rozpuszcza, korzeniami grz�ski
grunt trzyma; do niej tul� si� sztywne trawy, skrzypy, a gdzieniegdzie wykwita storczyk lub
bukiet kaczy�ca; w�r�d w�d wznosz� si� tu i �wdzie jak wysepki, zielone k�pki, pokryte
traw� bujn�, rdestem wodnym i niezapominajkami. Ale sam �rodek jeziorzyska albo bieli -
trudny do przejrzenia. Wody zebra�o si� tu du�o, a �adne jej brzegi nie hamuj�; p�yn�� nie
mo�e ju� dalej, bo oto wzg�rze na drodze spotka�a, wi�c cofa si� nazad i rozlewa na
wszystkie strony. Lecz nim zala�a okoliczne miejscowo�ci, zebra�a si� g��wnie w jednej
kotlinie. Jest to wi�c biel. Niegdy� ros�y tutaj drzewa, ale pogni�y, tylko nagie czarne pale
stercz� po nich nad wod�, po powierzchni kt�rej p�ywa rz�sa, p�ywaj� tak�e szerokie li�cie
grzybienia, a wielkie, bia�e oraz ��te kwiaty tej ro�liny unosz� si� nad wod�, podobne do
staro�ytnych roztruchan�w. Wysmuk�a trzcina to ro�nie k�pami w�r�d w�d, to brzegiem
g�sto porasta, woda j� wzrusza, wiatr ni� ko�ysze i st�d dziwne szumy, skrzyp oraz gwizd
przerywaj� cisz� tego ustronia. Czasem kurka wodna wyp�ynie, �yska skrajami si� przemyka,
cyranka z potomstwem �eruje, zapadaj� wielkie kaczki krzy��wki i w�r�d trzcin oraz
tatarak�w rozpoczynaj� pilne poszukiwania. W noc ksi�ycow� s�ycha� tutaj ci�g�e pluski;
biel nakrywa si� mg�� g�st�, jakby przys�oni� chcia�a swoje tajemnice. Latem o �wicie ruch i
�ycie zaczyna si� po bielach. Kto si� przybli�y, ten us�yszy gwary i g�osy r�norodne. Oto
wielki kaczor wzni�s� si� nad wod�, niby stoi na jej powierzchni, skrzyd�ami trzepoce w
powietrzu, wrzeszcz�c dono�nie: "Tak... tak... tak!...". Ca�e stado niebawem powtarza za nim
to samo has�o. Niekt�re m�ode wprawiaj� si� w nurkowanie, inne opu�ci�y dzi�b i szyj� pod
wod�, a ty� cia�a ustawi�y pionowo. Na brzegu stoi czapla zadumana jako� powa�nie, zdaje
si� by� oboj�tn� na wszystek ten zgie�k wielki. Dwie bielutkie mewy z dalekich stron
przylecia�y tu z wiatrem, przenocowa�y, a rankiem odbywaj� jeszcze przegl�d bieli. Muskaj�
wod�, rzucaj� si� w g�r�, szybuj�, to znowu jak kule spadaj� ku do�owi. Nadbrze�n� ka�u��
obsiad�y ma�e kuliki z pliszkami. Oko�o k�pek po b�ocie goni� bekasy i dubelty. Czasem
porwie si� kt�ry, wzleci, krzyknie i znowu spada na bagno.
Wtem nagle na wod� pad� cie� jaki� olbrzymi, jakoby czarna p�achta odbi�a si� na bieli.
Przeci�g�y pisk zabrzmia� po wszystkich bagienkach, po wodzie za� rozleg� si� plusk
przeci�g�y, rzek�by�, i� ci�kie jakie cielsko przewlok�o si� t�dy... to ptactwo wodne si�
chroni. Wszystko ucich�o, pierzch�o, bo oto olbrzymi jastrz�b, �owca i pierwszy po cz�owieku
t�piciel skrzydlatej zwierzyny odbywa ranne odwiedziny; potrzeba mu w�a�nie podatku krwi
i �ycia od istot s�abszych. Przelecia� nad sam� powierzchni� wody powolnie, ci�ko, bacznie
doko�a siebie obserwuj�c. Nic nie wida�. Pospieszy� ponad zielone k�pki, zrywaj� si� kszyki
i trwo�liwe g�osy nios� w powietrze. Ale kt� kszyka dogoni?... Zawiedziony �upie�ca wzbi�
si� w g�r� i usiad� na samym szczycie s�siedniego drzewa.
KONIEC ROZDZIA�U
7
II
Pod lasem przy ma�ej dro�ynce mieszka� Szymon, strzelec, ch�op stary, m�dry, zawo�any
my�liwy, chodz�ca kronika boru. Wiedzia� on, ile sztuk saren jest w kniei i gdzie si� kt�ra o
ka�dej porze dnia znajduje. Obyczaje dzik�w, wilk�w, lis�w i zaj�cy by�y mu dok�adnie
znane; z niekt�rymi osobnikami szczyci� si� nawet bardzo bliskimi stosunkami znajomo�ci,
to znaczy, i� poznawa� w lesie sztuki, kt�re niegdy� usz�y przed jego strza�em. Takim
zwierz�tom przypisywa� Szymon niejako zwi�zki z si�ami nadprzyrodzonymi. Mia� on
swojego zaj�ca, kt�rego ju� czterykro� chybi� w ci�gu dw�ch lat przynajmniej. By� i lis taki,
co zr�cznie omija� wszelkie samo��wki, sieci oraz �elaza, a przed pogoni� ogar�w gin��
nieraz jakby pod ziemi�. Gospodarzy� te� w tamtejszych lasach osobliwy dzik pojedynek; z
nim to Szymon spotyka� si� ju� niejednokrotnie oko w oko, strzela� ju� do niego nabojem z
grubych �wiek�w, gdy zwyk�e kule nie pomaga�y. Ale i to si� na nic zda�o. Nast�pnie wi�c
strzelec u�y� �wi�conej kuli, na kt�rej trzechkr�low� kred� zaznaczony by� bia�y krzy�yk.
Dzik �w znika� niekiedy z boru na jaki� czas, a potem znowu si� zjawia�, zak�adaj�c
legowisko to w g�szczach, to na brzegach bieli w bagnach. Latem wyrz�dza� on niema�e
szkody w polach przylegaj�cych do lasu, zw�aszcza te� pustoszy� kartofle. Szymon zasadza�
si� na zwierza nocami; i on, kt�ry w sprawach my�liwskich chcia� by� nieomylnym, pozwala�
si� dzikowi oszukiwa�; bo pojedynek w�a�nie w czasie zasadzki albo wcale nie wyszed� w
pole, albo pokaza�o si� nazajutrz, �e o trzysta krok�w od zaczajonego strzelca skopa� i
zniszczy� kawa�ek pola. Nie by� to wi�c pospolity odyniec, jakich Szymon corocznie kilku
k�ad� trupem. Nasz my�liwy s�dzi�, �e dzik zna� jego my�li i zamiary, �e wi�c
niepodobie�stwem by�o walczy� cz�owiekowi ze stworzeniem tak dziwnego rodzaju.
Jednak�e ani �w m�dry zaj�c, ani przebieg�y lis, ani dzik, o kt�rym w�a�nie co tylko by�a
mowa, nie mog�y i�� w por�wnanie z pewnym wilkiem albo - jak go Szymon mianowa� -
"wilko�akiem".
"Przed siedmiu laty - s� s�owa starego my�liwca - przyby�o w te strony nad Narew stado
wilk�w, licz�ce co� trzyna�cie sztuk. Zima by�a w�wczas bardzo mro�na i �nie�na. W ko�cu
stycznia wilki owe podesz�y noc� ku jednej wsi, podkopa�y si� do chlewa i po�ar�y trzy
sztuki �wi�. Nazajutrz zrobili�my polowanie; wysz�o w nagonk� du�o ludzi z dr�gami i
wid�ami, a strzelc�w by�o ze dwudziestu. Obszed�em tropy, rozstawi�em wszystkich, jak
nale�a�o, i sam nareszcie zaj��em w�asne stanowisko. Nigdy tego nie zapomn�, jak
spud�owa�em wtedy o dwadzie�cia krok�w. A by�o to tak: wilki rozbi�y si� podczas ob�awy, a
nawet jeden wilk z ca�ej gromady znikn�� gdzie� bez �ladu, jak kamie� w wodzie. Ubito ju�
trzy, a z pi�� usz�o przez �a�cuch i przeprawi�o si� po lodzie za Narew. Na mnie wyparowa�y
od razu a� cztery wilki. Z przodu sz�o ogromne wilczysko, wy�sze o g�ow� od innych; zwierz
ten bynajmniej nie p�dzi� przestraszony krzykami i ha�asem nagonki, ale kroczy� sobie do��
wolno, podskakuj�c z lekka; paszcz� mia� otwart� i j�zyk z boku wywieszony, a ogon
podniesiony w g�r� jak pies. Karczysko by�o strasznie grube, poros�e p�owymi kud�ami.
Nieul�k�y, stan�� na wprost mnie i bystro wytrzeszczy� �lepia; zdawa�o si�, �e pilnie
nas�uchuje. Nigdy jeszcze w �yciu nie widzia�em takiego wilka. Wzi��em go dok�adnie na
cel, b�d�c ukrytym za drzewem; jednak�e strzelba nie wypali�a, a i �oskot wcale nie przerazi�
wilka. Szed� prosto ku mnie jak nigdy nic, podczas gdy inne wilki rozbieg�y si� na wszystkie
strony. Gdy przebiega� ko�o drzewa, za kt�rym sta�em ukryty, s�ysza�em wyra�nie, jak
szcz�kn�� z�bami. Si�gn��em po kapiszon, cho� mi si� zimno zrobi�o, bo wilka tak
zuchwa�ego na ob�awie nie widzia�em nigdy. Spojrza�em w stron�, gdzie poszed�, a on sobie
z wolna post�puje o jakie dwadzie�cia krok�w ode mnie. Celuj� i strzelam; c�, kiedy strza�
chybia. Prze�egna�em si� teraz, ale ju� nie mia�em odwagi poszuka�, gdzie upad� nab�j ostro
nabity loftkami. Wielkie wilczysko usz�o w b�r, gdy� by� to wilko�ak, to jest z�a dusza w
wilczej sk�rze.
Jako� w tydzie� przesz�o po polowaniu chwyci�y ci�sze jeszcze mrozy, tak �e ptactwo od
nich pada�o; wilczych trop�w pe�no by�o po polach i ko�o lasu, cho� nie da�o si� s�ysze�,
�eby gdzie we wsi sta�a si� komu jaka szkoda od tych zwierz�t. Pami�tam, by�o to w dzie�
�wi�tego B�a�eja, wie� z�o�y�a si� na wotyw� na intencj� sfolgowania mroz�w. Po
nabo�e�stwie w Goworowie zebrali si� gospodarze na pogwark� w ma�owieskiej karczmie i
tak te� tam zesz�o do zmierzchu. Wyszed�em z karczmy ze so�tysem Mateuszem, mia�em si�
za� pu�ci� zaraz ku cha�upie, ale kum powiada:
- Wst�pcie no do mnie, Szymonie.
Zalaz�em wi�c do Mateusza i zabawi�em chwilk� czasu. Wyjrza� kum na �wiat i m�wi:
- Przenocujcie, Szymonie, bo si� jako� �ciemnia, a z Ma�owie�y macie spory k�s drogi do
domu.
- Ha, to i lepiej, kiedy ciemno - rzekn� - wida� dobrze zel�a�o, pomog�a wotywa - mo�e
jutro b�dzie pon�wka. A mnie przecie nie dziwno t�uc si� noc� do domu.
I tak pu�ci�em si� w drog�, cho� by�o bardzo ciemno. �nieg zacz�� lekko pr�szy�, potem
pada� coraz g�stszy. My�l� sobie o jutrzejszym polowaniu, a tu naraz widz�, �em jako�
zboczy� z drogi, kt�r� przecie od jakich czterdziestu lat wraca�em do cha�upy, bywa�o i we
dnie, i nocami. Spojrz�, a� tu ni st�d, ni zow�d jestem w wiklinach na ��ce. �Tfu, do licha
ci�kiego, co to znaczy?� - my�la�em sobie w duchu. Zawracam na powr�t; �nieg g�sto wali
mi w oczy, spogl�dam, a ja tu znowu jestem po drugiej stronie drogi w krzakach
tarninowych. Widocznie kaduk mnie op�ta� i nosi�. Ale z dusz� chrze�cija�sk� nie tak to
�atwo; odpi��em ja kurtk�, si�gam pod koszul�, a szkaplerz na wierzch wyk�adam i z dobr�
min� znowu ku drodze zawracam. Id�, id�... ile mog�, przyk�adam si� okiem do ziemi, do
nieba, ciemno okrutnie, tylko p�aty �niegu sypi�. Zalaz�em te� w pole na gliniane pa�ygi,
blisko wyrw i w�woz�w, kt�rymi corocznie woda z ca�ej okolicy do lasu sp�ywa. Przysz�o mi
wi�c do g�owy za�piewa�: �Kto si� w opiek�. Czy mi j�zyk od zimna zesztywnia�, czy te�
z�y ju� tak g�b� zamurowa�, do��, �em ledwie par� ze siebie puszcza�, a g�osu ani rusz doby�
nie mog�em. Wiedzia�em ci ja dobrze, gdzie jestem: �Tu stoj� - my�la�em sobie - tam za
mn� Ma�owie�a, na lewo musi by� droga, za� rychtyk przede mn� b�r i moja cha�upa�. Trafi�
jak nie mog�em, tak nie mog�em. �Mo�e z�ego nie kusi� - rzekn� do siebie - usi�d� ot, lepiej
w jarze i przeczekam, a� roz�wita�. Pocz��em te� szuka� krzaczka ja�owca, �eby mi nazbyt
za ko�nierz nie napr�szy�o. Ale co� si� nie udawa�o znale�� wygodnego schronienia. Wi�c
przeby�em w�w�z i zaszed�em pod grusz�, w czystym polu stoj�c�. Tu usiad�em sobie w
zaciszu przed wiatrem a �niegiem; mia�em ochot� teraz zdrzemn�� si� kruszyn�, ale chcia�em
przedtem jeszcze rozejrze� si� po �wiecie. Postawi�em strzelb� pod drzewem, przy�o�y�em
r�k� do oka i patrz� to na niebo, czy �nie�yca nie ustanie - to przed siebie, czy nie wida�
czego. W g�rze ani jednej gwiazdeczki nie ujrze�: czarno i czarno. W polu za to zda�o mi si�,
�e co� �wieci; patrz� pilniej, �wiate�ko si� przybli�a: jedno, drugie, trzecie... Zrozumia�em
zaraz, �e to wilki. ��le ze mn� w takim szczerym polu i przy tak ciemnej nocy�. Dalej�e
strzelb� na plecy i myk w g�r� na grusz�. Ledwiem si� dosta� na ga���, spojrz� ku do�owi, a
tu wilki spod drzewa wpatruj� si� we mnie jak w obraz. Gdym je przerachowa�, naliczy�em
pi��. �Dobry�, pewno to wilcze wesele, a moje takie psie szcz�cie, �em si� na nim znalaz��.
Cichutko opatrzy�em strzelb�, przyk�adam si�, ale nie strzelam. �A czy ja wiem - strzela�,
nie strzela�? Jak si� bestie roze�r�, gotowe i drzewo podgry��, a wtedy zgin�.
Przypomnia�em sobie w�wczas, �e mam akurat pi�� naboj�w, to jest tyle, ile by�o wilk�w,
chocia� jeden tylko nab�j by� z kul�, loftek mia�em na dwa strza�y, na reszt� �rut zaj�czy.
By�a to dobra wr�ba - dla ka�dego rozb�jnika jeden nab�j. I to mnie te� - co prawda - tak
pokrzepi�o, �em zamy�la� spr�bowa� szcz�cia. Trudno mi by�o ze strzelb� siedzie�
niewinnie jak ptak na gruszy. Wymierzy�em dobrze w dwie �wieczki najbli�szego wilczura, a
cho� w ciemno�ci, wytrzyma�em t�g� chwil�. Jak nie wytn�, Panie �wi�ty - tarach!... Pod
grusz� sta� si� jaki� zam�t okrutny, ale ma�o co widzie� mog�em, bo i ciemno, i przez ga��zie
�le by�o patrze�. Zmiarkowa�em i tak przecie, �em strza�u nie zmarnowa�; wilk si� przewali�,
a kamraci - zamiast go ratowa� - zacz�li szarpa� i tarmosi�, przy czym s�ysza�em straszliwe
warczenie i charkanie. Po tym wszystkim wilki drapn�y na bok w pole; ale za chwil�
przyskoczy�y znowu do drzewa; jak gdyby si� w�ciek�y, zacz�y pie� z wielkim gwa�tem
podgryza�, tak �e czu�em wstrz��nienia na mojej ga��zi. Pomy�la�em wtedy: �Je�eli
zgryziecie ten twardy orzech, to wam, moje szelmy, ju� na mnie chyba z�b�w zabraknie�.
Sro��c si� podskakiwa�y w g�r�, a jeden nawet na bok uskoczy�, wspi�� si�, czy te� przy
pomocy skoku pochwyci� w paszcz� ga���, co ku do�owi opad�a, pocz�� ni� trz��� i szarpa�,
a� konar p�k�. Mia�em ch�� da� mu nauk�, ale z powodu g�stych ga��zi nie mog�em go wzi��
na oko; tym trudniej za� by�o strzela� do wilk�w tu� pod grusz� b�d�cych; szkoda mi by�o
marnowa� naboje. Przezi�bni�ty, prawie skostnia�y, wdrapa�em si�, jak mo�na by�o
najwy�ej. Spojrz� po niebie, chwa�a Bogu, zna� ju� tu i �wdzie gwiazdeczki, przesz�y wida�
g��wne �niegowe chmury, zaczyna�o si� przeciera�, pogoda nast�powa�a. Opatrzy�em
strzelb� i szepcz�c pacierz, wlepi�em oczy w ziemi�. Teraz ju� mi si� nie miga�o przed
oczyma, �nieg bieli� si� wyra�nie i wyra�nie tak�e czernia�y cielska wilk�w. Strzela� jednak
prosto z g�ry na d� nie by�o podobna; by�em bez oparcia �adnego i otoczony ga��ziami na
wszystkie strony. W�ciek�o�� te� wilk�w zmala�a, bo nie s�ycha� by�o ju� takiego zgie�ku,
jak przedtem. Dopiero jeden z nich jak zacznie wy�, a inne za nim - to cie�szym, to
grubszym g�osem. Niech Pan Jezus broni, co te� to by�a za kapela!...
Wypogodzi�o si�, �nieg teraz b�yszcza� i okolice widzia�em daleko. By�o mi ra�niej w
duszy. Wzi��em na cel najwi�kszego muzykanta, wypali�em... Wilczysko jak bomba
podskoczy�o w g�r�, zwracaj�c ku mnie b�yszcz�ce �lepie... Pozna�em go wtedy, by� to
wilko�ak... Pu�ci� si� w pole ku w�wozowi, a za nim pop�dzi�o trzech innych jak za wodzem.
Nie mia�em czasu nabi� strzelby na nowo. Na placu pozosta� tylko wilk zwalony na �mier�
od pierwszego strza�u".
Biedny Szymon ci�ko odchorowa� opowiedzian� tu przygod�. A nie by�o to ostatnie jego
spotkanie z wilko�akiem. Potw�r ten najniespodziewaniej przebiega� nieraz drog� w poprzek,
kiedy strzelec nasz zwiedza� knieje; innym razem znowu ukaza� mu w g�szczu osiwia��
paszcz�, uzbrojon� w d�ugie z�bce i po�yskuj�c� par� w�ciek�ych oczu.
Nadnarwia�ski wilko�ak ju� to ��czy� si� z gromad� wilk�w, ju� te� pojedynczo p�dzi�
samotne �ycie w kniei. W roku 1866 dobra� on sobie by� ma��onk�, kt�ra go obdarzy�a
jedynym potomkiem p�ci m�skiej. Szymon dobrze wiedzia� o owych zwi�zkach, ale nie lubi�
o tym nawet wspomina�. I chocia� zawsze zabiera� m�ode wilcz�ta, zrodzone w kniei
podleg�ej jego rewirowi, jednak tym razem brak�o mu skwapliwo�ci i nie kusi� si� bynajmniej
o zdobycz.
Los atoli okaza� si� dla wilko�ak�w surowym i sprawi� to, czego strzelec Szymon nie
chcia� dokona� z powodu swej zabobonno�ci. Niejaki Wicek Sobo�, czternastoletni pasterz
kr�w i koni, zapuszcza� si� cz�sto w b�r, maj�c zami�owanie do poszukiwania gniazd ptasich.
On to przypadkiem natrafi� na m�odego wilko�akowicza, kt�ry i� by� jeszcze w wieku
niemowl�cym, nie zdo�a� pod nieobecno�� rodzic�w za�o�y� skutecznej opozycji i zosta�
zupe�nie po ludzku anektowany. Przyznam si�, �e by�a to czarna niewdzi�czno�� rodzaju
ludzkiego, zwa�ywszy okoliczno��, i� onego czasu wilczyca przyczyni�a si� tak
wspania�omy�lnie do za�o�enia Rzymu.
Nad Narwi� wypadki mia�y wprost odwrotny charakter, polski Faustulus wzi�� wilka w
jasyr, a p�niej stan�� przede mn� proponuj�c handelek. Za marn� cen� jeniec �wietnego
rodu, urodzony w przepysznej miejscowo�ci, zmieni� pana - przepraszam -
przyw�aszczyciela. Wiedzia�em dobrze, co kupuj�, gdy� z �aski Szymona by�em wybornie
poinformowany o biegu spraw w kniei. Ale stary strzelec, gdy si� dowiedzia� o wszystkim,
co zasz�o, przepowiada� smutne wypadki; zw�aszcza te� Wickowi nie wr�y� on szcz�cia na
tym bo�ym �wiecie. O ile za� mog�em wyrozumie� z r�nych kiwa� g�ow�, wzrusza�
ramionami, pomrukiwa�, s��wek rzuconych od niechcenia, to wieszczb� Szymona mo�na by
by�o sformu�owa� w ten spos�b: " Wilko�ak m�ci si� za doznan� krzywd�, a je�li sobie kogo
upatrzy, zmarnuje mu �ycie".
Co si� tyczy Wicka, mog� z g�ry zapewni�, �e to opowiadanie wcale nie b�dzie
wyzyskane na temat ziszczenia si� przepowiedni Szymona, jakkolwiek efekt m�g�by mie�
powodzenie. Bo c� kto winien, �e Wicek zosta� p�niej dworskim fornalem, a potem o�eni�
si� z jedyn� c�rk� zagrodnika z Brzezia i z czasem zosta� spadkobierc� chaty, sadu, stodo�y,
wozu, czterech kr�w, pary koni i pi�tnastu morg�w gruntu, nie licz�c w to wszystko trzody
chlewnej, ja�owizny, psa, kota i kilkunastu kr�lik�w?
W istocie, w par� dni potem wilki porwa�y ch�opsk� czarn� owc�, ale trudno to uwa�a� za
pe�ne �wiadomo�ci uczucie zemsty. To samo mniej wi�cej wypada powiedzie� o zduszeniu
pod lasem starej szkapy. Wypadki tego rodzaju miewa�y zawsze miejsce w Ma�owie�y i jej
okolicach nad Narwi�, a w czasach dawniejszych drapie�no�� wilk�w - podobnie jak ludzi -
musia�a by� jeszcze wi�ksza. Szymon atoli z�owrogo ocenia� wspomniane fakty, a mnie
szczerze i wymownie doradza�, abym zaniecha� idei wychowania wilko�akowego syna, lecz
ju� raczej pu�ci� go do lasu, gdzie - m�wi� - "znajdzie on swoich".
KONIEC ROZDZIA�U
13
III
Wilczek m�j wzrasta�. Z pocz�tku by� dosy� niedo��ny, podobnie jak male�kie szczeni�ta
- stawia� nogi oci�ale, cz�sto si� przewraca�, mia� du�y brzuch, wypuk�y z obu bok�w,
kude�ki pomi�te, puchowate i mi�kkie. Przezwa�em go Buta, co znaczy po sanskrycku istota
�ywa (od pierwiastka bhu - by�, istnie�, rosn��, �y�). Bez wzgl�du na legendarne swoje
pochodzenie lubi� nami�tnie igra� z male�kimi pieskami.
Zdaje si�, �e w tych najm�odszych chwilach �ycia nie mia� w sobie poczucia r�nicy
gatunku; wilk i szczeniaki by�y wtedy jakoby jeden gatunek. Podobnie i male�cy patrycjusze
zabawiaj� si� z synkami fornali, ekonom�w, karbowych, a jednym i drugim nie zale�y
w�wczas na tym, kto kogo rodzi. Mniemam te�, �e i dziatwa bezbo�nych czerwonosk�rc�w
ch�tnie igra�aby z malcami chrze�cija�skich Europejczyk�w; ma�e jakie Francuzi�tko
bawi�oby si� w najlepsze z Eskimosi�tkiem. Jednak�e w Ma�owie�y stara ogarzyca �piewka,
matka psich szczeni�t, zwietrzy�a od razu pochodzenie Buty, a widz�c go ze swoim
potomstwem stroj�cego figle na po�y wilcze, na po�y psie, obw�cha�a najprz�d troskliwie od
st�p do ogona, potem naje�y�a sier�� na grzbiecie, a nareszcie uci�a dotkliwie w po�ladek.
Krzykn�� i j�kn��, zaskomli� �a�osnym wilczym dyszkantem m�j wychowaniec; by� to
pierwszy cios, jaki otrzyma� na �onie cywilizacji, co m�wi� - pierwszy policzek. Chwilowy
impuls uczuciowy pobudza� mnie, abym surowo skarci� �piewk�, wprowadzaj�c
r�wnouprawnienie mi�dzy zwierz�tami. Niebawem atoli przysz�a mi na my�l filozofia i
historia, pomy�la�em sobie o tradycyjnej nienawi�ci ras, a nawet pobratymczych plemion.
Wprawdzie w epoce wychowania przeze mnie Buty nie istnia� jeszcze antysemityzm, ale
�ydem pogardzali chrze�cijanie ju� i wtedy. Ot� takie i tym podobne refleksje usposobi�y
mnie mniej wrogo wzgl�dem ogarzycy. Pomy�la�em by� sobie: "Jak tu wymaga� od zwierz�t
r�wnouprawnienia, kiedy ono dla ludzi jest niedost�pne. Niech m�j wilk wcze�nie pozna
gorycz �ycia cywilizowanego, niechaj ma w historii swego �ywota i tragiczne elementy".
Sko�czy�o si� na powiedzeniu �piewce moralnego kazania, kt�remu z mojej strony
towarzyszy�a pewna powa�na gestykulacja. Mniej wi�cej suka zrozumia�a, o co chodzi,
jednak w imi� swego psiego przes�du nie chcia�a si� nigdy i za nic w �wiecie zgodzi�, a�eby
Buta w jej obecno�ci igra� w weso�ym towarzystwie niemowl�cego psiego pokolenia.
Szanowa�em w granicach mojej mo�liwo�ci tradycj� na tym punkcie. Niechaj�e i psom
wolno b�dzie mie� przes�dy. Z drugiej strony, nie chcia�em si� dopuszcza� oszustwa
wzgl�dem matki w�asnych dzieci, wi�c te� nigdy nie pozbawia�em ich samowolnie
macierzy�skiego wp�ywu na edukacj�. "Bo - my�la�em sobie - przecie� ona chyba lepiej ode
mnie potrafi wychowa� swoje psi�ta". Ale ilekro� �piewka oddali�a si� od potomstwa, nie
broni�em te� szczeni�tom i wilczkowi robi�, co im si� podoba�o.
Jakkolwiek Buta by� m�odszy wiekiem od ps�w, jednak z�by i w og�le jego si�y fizyczne,
jako te� inteligencja zwierz�ca organizowa�y si� u niego widocznie wcze�niej ani�eli u
koleg�w i towarzyszy zabawy. Gdy si� rozigra�, wpada� jakby w dziki sza� i nielito�ciwie
rozbija� wtedy psiaki. Kiedy ju� mia� mniej wi�cej trzy miesi�ce, wsp�lne zabawy sta�y si�
niepodobie�stwem; w�wczas psy same unika�y igraszek, a je�li sobie pozwoli�y czasem
swawoli z wilkiem, to niebawem zmuszone by�y uchodzi� skoml�c i unosz�c na sk�rze �lady
jego z�b�w. Te za� okoliczno�ci wbija�y im si� w pami�� tak silnie, �e w p�niejszym czasie
na widok Buty zmyka�y po k�tach, tul�c pod siebie ogony.
Nie lepsze uznanie zyska� sobie wilk i u innych ps�w, dojrzalszych w latach. I tak,
ulubieniec m�j, du�y buldog du�ski, Jork, tolerowa� But� jedynie przez wzgl�d na jego
poufa�e ze mn� stosunki. Inny znowu wielki bia�y pies w�gierski, z rasy owczarskiej -
nazwiskiem Milord - nie przeszed� nigdy oko�o wilka bez pomrukiwania, warczenia,
wyszczerzania z�b�w, rzucania piorunuj�cych spojrze� i tym podobnych oznak
niezadowolenia, gniewu oraz pogardy. Niepodobie�stwem te� by�o, aby w wa�nej chwili
spo�ywania dar�w bo�ych psy znajdowa�y si� razem z wilkiem; zmuszony by�em unika� tego
przezornie. Bo gdy si� psy mi�dzy sob� o ko�� pogryz�, to zawsze tylko sw�j swego
pokaleczy, a potem si� pogodz�; ale na wilka by�yby si� one wszystkie jednozgodnie rzuci�y i
�mier� mu przedwczesn� zgotowa�y.
Wycieczki w pole i do lasu odbywa�y si� specjalnie pod moim nadzorem i kierunkiem; w
takich razach wilk szed� przywi�zany na �a�cuszku, psy u�ywa�y wolno�ci. Je�eli za�
chcia�em da� swobod� wilkowi, musia�em psy w domu uwi�zi�. Trudne to jest po�o�enie
kierownika i wychowawcy w takim stanie rzeczy!
Skoro ju� Buta liczy� jakie trzy kwarta�y wieku, wzi��em go by� jednego dnia na
przechadzk� wraz z w�grzynem Milordem. Na��g i wsp�lna dola istot co� jednak znacz� na
tej naszej planecie. Do pewnego stopnia mo�na si� z�y� nawet z wrogiem. Na ��ce da�em
wilkowi swobod�, co widz�c Milord przyskoczy� skwapliwie, a pomerduj�c powa�nie swoim
bogatym ogonem, starannie na wszystkie strony obw�cha� But�; ten ostatni par� razy jakby
u�miechn�� si� fa�szywie, podnosz�c do g�ry czarne wargi przykrywaj�ce mu z�by; po czym
pu�cili si� oba w zawody na harce po polu. Gonitwa trwa�a d�ugo; wilk p�dzi� za psem,
przesadzaj�c �mia�o rowy; obaj si� zziajali, obaj wywiesili j�zyki. Je�eli Milord wietrzy� co
na ziemi, Buta przypada� do niego i tak�e w�szy�. Chocia� nie mog�em z bliska obserwowa�,
jak si� to wszystko odbywa�o, wnosz� jednak, i� przy takiej to w�a�nie czynno�ci tropienia i
wietrzenia zasz�o jakie� nieporozumienie mi�dzy zwierz�tami owymi. Nieporozumienie by�o
grube. Us�ysza�em tylko z jednej strony b�agalny g�os wilka, wo�aj�cy o pomoc, kto w Boga
wierzy, z drugiej - gniewny, imponuj�cy krzyk Milorda. P�dz�, ile si� starczy przynosz�c dla
mi�o�ci zgody interwencj� osoby, szpicr�zgi ci�tej oraz �a�cuszka. Ujrza�em w trawie
powalonego wznak But�, pies za� �apami przyciska� go pot�nie do ziemi, zadaj�c od czasu
do czasu szarpi�ce razy. Wobec walki zachowa�em si� bardzo gro�nie i piorunuj�cym g�osem
wrzasn��em na cywilizowanego tryumfatora:
- Milord, do nogi!
Pies, us�yszawszy nieub�agany g�os kodeksu prawodawczego, natychmiast zdj�� silne �apy
z piersi przeciwnika i ca�y zapieniony, pocz�� si� cofa�. Ale zaledwie popu�ci� ofiar�, gdy ta
porwa�a si� w�ciekle, a dopad�szy kud�atego karku wroga, zatopi�a w nim w�ciek�e z�by. Z
kolei pies upad� na ziemi� wskutek natarczywej napa�ci, a zupe�nego ze swej strony
nieprzygotowania. Nie by�o si� co namy�la�; wprowadzi�em w ruch bat, ten czynnik pokoju, i
zada�em wilkowi kilka raz�w dotkliwych, lecz wnet si� przekona�em, �e s� na �wiecie sk�ry
wytrzyma�e, na kt�rych kije si� �ami�. Zbli�am si� tedy, chwytam But� obiema r�kami za
uszy i na bok odci�gam. Zaledwie rozj��em dw�ch zapa�nik�w i, chc�c rozjuszonego wilka
przyku� na �a�cuchu, popu�ci�em jedn� r�k�, gdy oto Buta zajadle si�gn�� paszcz� do mego
ramienia i zada� mi dotkliw� ran�. Prawdopodobnie by� to odwet za ciosy wymierzone
szpicr�zg�. Moich usi�owa� w interesie zgody wilk nie poj�� tak, jak pies i potraktowa� mnie
niby wroga, przy czym uporczywie oponowa� przeciw zakuciu swojej szyi w �a�cuch. Milord
ciekawie, ale i niecierpliwie przygl�da� si� ca�ej operacji poskramiania wilka; zdawa� si� on
oczekiwa� skinienia mego, aby po �andarmsku wzi�� za ko�nierz dzikiego towarzysza.
S�dzi�em, i� nie wypada szczu� poczciwym psem tak�e poczciwego, cho� zuchwa�ego wilka.
S�dzi�em, �e ka�de zwierz�, maj�ce za szel�g rozumu, musi ostatecznie zrozumie� tak�
szczer� polityk� i odp�aci� za ni� t� miar� przywi�zania, na jak� zwierz� dane w danych
warunkach zdoby� si� jest zdolne. Zupe�nie innego zdania trzyma� si� strzelec Szymon, kt�ry
nie tylko, �e by� zwolennikiem absoluti dominii1, ale doradza� mi nawet dopuszczenie si�
haniebnego czynu:
- Niech pan t� besti� wypu�ci w pole i zaszczuje psami, nim doro�nie, bo z tego nigdy nie
b�dzie pociechy.
- M�j Szymonie - m�wi�em mu - c� wilk temu winien, �e si� wilkiem urodzi� i nie na
nasz� pociech�?
My�liwy wstrz�sa� ramionami, kiwa� g�ow�, przy czym u�miecha� si� dosy� zarozumiale
oraz lekcewa��co.
Nie tylko psy i Szymon uczuwali wstr�t do Buty. Nie lubili go tak�e wszyscy s�u��cy we
dworze i wszyscy ch�opi w ca�ej wsi. Kiedym przechodzi� w towarzystwie wilka, s�ysza�em
mniej lub wi�cej g�o�no wypowiadane zdania:
- Widzicie go, jaka to psia wiara teraz spokojna! A do lasu, ha! Czu�em za mojego wilka
upokorzenie, wstydzi�em si� tak�e za ludzi, znosi�em cierpliwie te i inne jeszcze obelgi. Ale
c� robi�? Nie mo�na przeinaczy� wilka, ps�w, ludzi i wszystkich stworze�. One si� same
przemieniaj� w ci�gu czasu.
Najwi�ksz� nieprzyjaci�k� Buty by�a kobieta, stara panna nazwiskiem Trukawska,
ochmistrzyni dworskiego drobiu, oraz jej pomocniczka, rodzaj kurnikowego sekretarza,
dziewka Jagna. Pokazuje si�, �e wszelka na wp� cywilizacja jest jeszcze r�wnie dzika, co i
stanowcze barbarzy�stwo. Tym si� chyba t�umacz� nieokie�znane fanatyzmy, k�amstwo,
pycha, zarozumia�o�� ma�ych ludzi w wieku naszym, tak che�pliwym z dzie� swoich. Cnota
ludzka widocznie musi przej�� przez te przywary, zanim si� istotn� cnot� stanie. Nie mo�na
tego odnie�� do jednostek, ale do dziej�w ca�ych pokole�. Przy czym godne jest uwagi, i�
wspomniane przymioty nie tylko od woli cz�owieka nie zale��, ale go unieszcz�liwiaj�
podobnie jak g�upota. Jednostka przewrotna jest przez ca�e �ycie prze�ladowana i ch�ostana,
cz�sto przez ludzi gorszych nawet od siebie. Nasz wilk, potomek rodu wilko�ak�w nad
Narwi�, nie by� ani k�amc�, ani zarozumialcem, ani fanatykiem, a by� jednak popychany i
poniewierany przez wszystkich. Dlaczego? Trudno jest rozwi�zywa� dora�nie tak wa�n�
kwesti�. Ale zdaje si�, �e ludzie w wilku prze�laduj� i nienawidz� w�asn� przewrotno��.
Zreszt� nienawi�� taka mo�e pochodzi� i st�d, �e w prastarej religii cz�owieka wilk by� tak�e
ub�stwiany, a ka�dy przes�d podminowany �ci�ga pioruny nienawi�ci w nast�pstwie.
Buta, jak ka�de inne �ywe stworzenie, urodzi� si� pod pogodnym okiem s�o�ca. Znam
jego ojczyzn� nad pi�kn� rzek� i w�r�d pysznych krajobraz�w. Mimo to wszystko, s�dzone
mu by�o na ziemi przekle�stwo, jako szkodliwemu!... Nie wymieni� tu stworze�
najszkodliwszych, bo przekle�stwo mo�e od nich zale�e�.
Pani Trukawska w poufnych rozmowach z Jagn� oczernia�a But� w spos�b nielito�ciwy.
Jagna dolewa�a oliwy do tego zarzewia. Widzia�em konspiracj� nie tylko przeciw wilkowi,
ale i przeciw mojej osobie, zajmuj�cej w spo�ecze�stwie ju� i tak dosy� lekcewa�one
stanowisko prywatnego nauczyciela domowego. Razem wi�c z wilkiem znosili�my
prze�ladowanie od ludu. Nie w moim, ale w Buty interesie chcia�em raz t�umaczy� pani
Trukawskiej zasady demokratycznej etyki, atoli niewiasta owa ofukn�a mnie, �e "ch�op
mi�dzy lud�mi znaczy tyle, ile wilk mi�dzy zwierz�tami; smaruj jednego i drugiego miodem,
nic nie pomo�e: ch�op - ch�opem, wilk - wilkiem".
"Trzeba si� mie� na baczno�ci!" - pomy�la�em oczekuj�c spokojnie biegu wypadk�w i
staraj�c si� o utrzymanie harmonii z wilkiem, psami oraz lud�mi; wszyscy mieli w�asne
przes�dy, na kt�rych opierali uczucie osobistej godno�ci.
W�a�nie wskutek swoich przes�d�w Buta szybko posuwa� wypadki do kra�cowo�ci. Z
wiekiem rozwielmo�nia�y si� w nim wszystkie jego wilcze cnoty oraz przywary, a jedne i
drugie Trukawska, jako te� Jagna - �askawie zapisywa�y na karb grzech�w �miertelnych, jak
1 absoluti dominii - tu: w�adzy absolutnej panuj�cego.
gdyby wilk by� cz�owiekiem i mia� obowi�zek zna� dekalog oraz uczy� si� na pami��
"Ma�ego katechizmu" ks. Putiatyckiego. A� nareszcie nadszed� dzie� pami�tny, w kt�rym
stronnictwo, spiskuj�ce przeciw wilkowi, stan�o na stopie wojennej. Rzecz tak si� mia�a:
Buta przez ca�y dzie� wylegiwa� si� w ciemnym klombie na dziedzi�cu. Tam zatopiony
on by� w jakim� dumaniu, kt�rego natur� - o ile si� da�o - pozna�em. Do klombu
przychodzi�y gwary ze �wiata stanowi�cego otoczenie. S�ycha� tu by�o r�enie koni,
szczekanie ps�w, rozmowy ludzi, g�ganie g�si, gdakanie kur, nawo�ywanie si� indyk, perlic,
pawi, kaczek, kwik prosi�t itd. Buta s�ucha� tego wszystkiego z jak najwi�ksz� uwag� i
kombinowa� sobie st�d mo�e obraz zewn�trznego �wiata oraz przemy�liwa� nad zaj�ciem w
tym �wiecie pozycji odpowiedniej dla siebie i swoich wymaga�. Niekiedy zdrzemn�� si�, ale
gdy mu na nosie usiad�a mucha lub komar, przerywa� sen i obserwowa� dalej, nastawiaj�c
bacznie uszy, a w �lad za spostrze�eniami uszu posy�aj�c na wszystkie strony i wzrok bystry.
Karmi�em go do�� obficie i g��wnie raz na dzie� po obiedzie; wtedy to po�era� par�
talerzy mi�sa oraz ko�ci, resztek pozostaj�cych z obiadu. Na zawo�anie: "Buta!" zrywa� si� i
p�dzi� co tchu z klombu na ganek, wiedz�c dobrze, i� si� go wzywa po odebranie racji.
�ar�oczno�� wilka by�a du�a; po�yka� nieraz ca�e ko�ci, wi�c te� niejednokrotnie musia�em
robi� operacj�, wyjmuj�c mu za pomoc� no�yczek ko�� utkwion� w gardle. Przypuszczam,
�e w stanie dzikim wypadki tego rodzaju przytrafiaj� si� wilkom mniej cz�sto.
Cokolwiek bym m�g� powiedzie� na rzecz mojej dba�o�ci i w og�le pedagogicznych
zabieg�w gwoli uprzyjemnienia wilkowi po�ykania r�nych gorzkich owoc�w cywilizacji,
musz� jednak�e przyzna�, i� zapewne niezupe�nie dobrze zbada�em jego szeroki apetyt oraz
dobrze uregulowan� funkcj� trawienia. Albowiem wspomniane powy�ej samotne
rozmy�lania wilka w klombie i rozwa�ania gwar�w �wiata zewn�trznego doprowadzi�y go
by�y do nadzwyczajnie radykalnego przedsi�biorstwa. Tu� za klombem, ku polu, znajdowa�a
si� bardzo pi�kna ��czka, poros�a bujn� traw� i skropiona strumieniem. Jak zauwa�y�em,
Buta w t� stron� najcz�ciej posy�a� swoje s�uchy, a za s�uchem zwraca� te� pe�ne dziwnej
po��dliwo�ci oczy. Zdaje si�, �e i delikatny zmys� wilczego w�chu odgrywa� niejak� rol� w
tych zwiadach a rozmy�laniach. Gwar z ��czki zaledwie daj�cy si� s�ysze� dla mnie,
cz�owieka, w�r�d najwi�kszej ciszy, dla Buty by� ju� jakim� upajaj�cym koncertem, kt�rym
on si� lubowa� po ca�ych dniach; a� wreszcie wytworzone na drodze tego zachwytu uczucia i
skojarzone z nimi wyobra�enia popchn�y go na drog� czynu. Na strumieniu na ��czce
codziennie pluska�y si� i prowadzi�y poufale spokojn� pogwark� kaczki dworskie, istne oko
w g�owie panny Trukawskiej i jej powiernicy Jagny. Owo, zachowywanie si� kaczek,
p�ywaj�cych po strumyku, nie usz�o uwagi Buty, jakkolwiek terytorium jego znajdowa�o si�
w odleg�o�ci jakich trzystu krok�w od ��czki. Gdy si� ju� dobrze nas�ucha� kaczych rozm�w,
kt�re mo�e i rozumia�, zdecydowa� si� na czyn. Pewnego wi�c dnia przed samym wieczorem
zeszed� z klombu na ��czk� i po�o�y� si� cichutko przy samej �cie�ce, kt�r� kaczki wydepta�y
i po kt�rej codziennie rano z kurnika sz�y do strumienia, a w wiecz�r t�dy r�wnie� do
kurnika powraca�y. Zar�wno panna Trukawska, jak i Jagna potrzebowa�y tylko z daleka
zawo�a�: "Ta�, ta�, ta�!" a kaczki zaraz, jak kt�ra mog�a, gramoli�y si� z wody na brzeg i
dalej�e p�dzi�, co im kaczych si� starczy�o. Posiada�y wi�c i kaczki pewn� ilo�� zdolno�ci,
kt�r� ludzie zowi� wnioskowaniem. C� dopiero m�wi� o wilku, zwierz�ciu wy�szego
rz�du?
Buta ju� w klombie skombinowa� sobie, �e kaczki musz� wraca� do domu wieczorem i �e
b�d� przechodzi�y po �cie�ce; wed�ug tego u�o�y� plan kampanii i we w�a�ciwej porze zaczai�
si� przy kaczym go�ci�cu. A by�o tam ptactwa przesz�o sto sztuk; sz�y sznurkiem
przechylaj�c si� na kr�tkich n�kach, to na prawo, to na lewo, a paplaj�c jakby salonowe
towarzystwo w Warszawie po francusku. Dzikie kaczki zwietrzy�yby wroga swej krwi w
zasadzce, ale inteligencja kaczek domowych zmarnia�a; pozosta�o jej tyle tylko, ile potrzeba,
aby si� utuczy� na piecze� dla cz�owieka. Straci�y one w�ch, s�uch, a po cz�ci i wzrok:
zmys�y ich si� st�pi�y. Przecie� za nie panna Trukawska i Jagna patrzy�y, s�ucha�y, wietrzy�y
i my�la�y. Buta z zadowoleniem przygl�da� si� sun�cemu po �cie�ce kordonowi; mo�e on i
liczy� sztuki, a najpr�dzej upatrywa� najpulchniejszej. Zreszt� przyd�ugi namys� m�g� mie�
miejsce z tego powodu, �e wilk po raz pierwszy mia� si� dopu�ci� rozboju na w�asn� r�k�.
Ka�dy si� namy�la w takich razach. Wi�c te� Buta porwa� dopiero jedn� z ostatnich kaczek,
wyskoczywszy nagle z ukrycia, po czym szybko oddali� si� z cennym �upem w g�st� traw� i
tam go spo�y�.
Przel�k�y si� kaczki okrutnie; ostatnie z nich wyda�y krzyk trwogi, kt�ry rozszed� si�
natychmiast po ca�ym szeregu. Co kt�ra mia�a w sobie tchu, rwa�a do kurnika. A kiedy
wpad�y przed kurnik, nie uspokoi�y si� bynajmniej, ale sprawi�y w�r�d rozmaitego drobiu
rwetes nie lada. Wystraszy�y niezmiernie sangwiniczne kury i perlice, nawet flegmatyczne
indyczki powyci�ga�y swe szyje, spogl�daj�c doko�a pe�nymi niepokoju oczyma. Najwi�cej
za� temu pop�ochowi nada� paw d�ugopi�ry, kt�ry porwawszy si� w g�r�, frun�� na dach
kurnika i tam zawo�a�: "Ewu�, ewu�!"
Zaj�cie tego rodzaju uwa�nym okiem oceni�a Jagna.
- Co� si� takiego sta�o - m�wi�a. - Wla�am oto kaczkom do koryta naci buraczanej ze
serwatk�, a te psienogi je�� nie chc�, ale, jakby si� w�ciek�y, uciekaj� do kurnika.
Panna Trukawska, jako osoba rz�dz�ca si� raczej g��bokim, czystym my�leniem ni�
powierzchownymi spostrze�eniami, bodaj czy nie zgromi�a nawet Jagny za jej
przypuszczenia.
- A c� by si� znowu sta� mog�o? Czy mnie to tu nie ma przy drobiu, czy co? Kaczki jak
kaczki, g�upie stworzenia i koniec. Leci to a samo nie wie, dok�d.
Taka m�dra perswazja i wyk�ad rzeczywistego stanu rzeczy wystarczy�y Jagnie
najzupe�niej, przekona�y j� i uspokoi�y do szcz�tu. Bo w samej rzeczy, c� by si� kaczkom
mog�o sta� z�ego w dzie�, kiedy Trukawska oraz Jagna czuwaj� pod kurnikiem? Co innego w
nocy, kiedy oba te duchy opieku�cze zasypiaj�, wtedy tch�rze, kuny, lisy, szczury, a tak�e
niekt�rzy ch�opi, s�owem - r�ni z�odzieje mog� dr�b niepokoi�, a nawet przyw�aszcza�
sobie. Tote� w my�l powy�szej argumentacji obrachunek drobiu w ma�owieskim kurniku
odbywa� si� zawsze o pi�tej godzinie rano latem, a o �smej zim�. W kurnikach o�ciennych
dwor�w powszechnie przyj�ta by�a metod� wieczornego rachowania, czemu Trukawska nie
omieszka�a bardzo surowo przygania�.
Nazajutrz wi�c rano przy obrachunku drobiu okaza� si� brak jednej kaczki. Liczy�a panna
Trukawska, liczy�a Jagna i znowu panna Trukawska, i znowu Jagna; kaczki jak nie ma, tak
nie ma. O fakcie takiej donios�o�ci toczy�y si� przez ca�y dzie� rozmowy w kuchni.
Przypominano tu sobie r�ne dni w roku, kiedy zgin�a kura czarna, kiedy - jarz�bata, kiedy
przepad�a g�, a kiedy g�sior, indyk itd. Przy tej sposobno�ci wyliczano tak�e rozmaitych
domniemanych i rzeczywistych z�odziei zar�wno ze �wiata ludzi, jak i pa�stwa zwierz�t. W
obecnej chwili najwi�cej podejrze� pada�o na Bartka; pastucha �wi�, a to nie z powodu, �eby
go kiedy schwytano na gor�cym uczynku, ale poniewa� ch�opak �w by� zupe�nie g�upi i
niczemu nigdy nie zaprzecza�. Fuka�a na niego panna Trukawska, l�y�a go Jagna, kucharz,
lokaje, pomywaczka - wszyscy, kto chcia�. On za� cierpliwie i oboj�tnie znosi� wszelkie
zarzuty, wyrzuty, obelgi i obwinienia, a nawet niekiedy u�miecha� si� dobrotliwie. Panna
Trukawska, bezpo�rednia zwierzchniczka Bartka, twierdzi�a dosy� stanowczo, �e ch�opak ten
jest tylko "z g�upia frant, ale szelma wie, jak trawa ro�nie". Rzeczywi�cie pasterz �wi� by�
roztropnym ch�opcem i w zawodzie swoim niepospolicie bieg�ym. Do pewnego stopnia
przypomina� on Eumajosa, �winiarza s�awionego przez Homera. Jako cz�owiek fachowy, z
gorliwo�ci� po�wi�ca� si� obowi�zkom powo�ania, dosy� trudnego ze wzgl�du na �winie, i na
tym punkcie nikt mu imponowa� nie zdo�a�. Wiedzia� on dobrze, kt�re zwierz� z trzody jest
uparte, a kt�re z�o�liwe, szkodne itd. Jako cz�owiek uczuwa� te� dla jednych osobnik�w
predylekcj�, do innych by� �le uprzedzony. Zdarza�o si� nieraz, �e kt�ra� nierogata sztuka ni
st�d, ni zow�d wyrywa�a si� z gromady i jak szalona puszcza�a si� w cwa� ku cudzemu zbo�u
lub kartoflom; wtedy Bartek p�dzi� jak wiatr za �wini�, goni�, goni�, a� wreszcie zwierz� z si�
opad�o i pozwoli�o ju� sob� powodowa�. Poniewa� atoli ch�opaczyna nigdy si� nikomu nie
odcina�, a mimo to dawa� cz�sto dowody znacznego sprytu, wi�c i kucharz, pan
Dro�d�ewicz, trzyma� z pann� Trukawsk�, m�wi�c, �e Bartck jest "z cicha p�k". Od tak
gruntownych podejrze� do pos�dku o z�odziejstwo na kuchni dworu ma�owieskiego by�o
niedaleko. Wi�c te� panna Trukawska, chc�c poniek�d i z siebie zrzuci� odpowiedzialno�� za
utrat� kaczki, wsiad�a z krzykiem na Bartka:
- S�uchaj no, ty m�dralo - wo�a�a - kaczka dworska zgin�a. Wiesz ty, chamie, czym to
pachnie?
- A bo co? - b�kn�� Bartek u�miechaj�c si� naiwnie.
- Widzicie go, u�miecha si� jeszcze; ukrad� kaczk�, pewno w polu upiek� i po�ar�. Jaki mi
piesek bono�ski. C� to ja dla ciebie b�d� pa�ski dr�b chowa�a?... Ty, ty huncwocie jeden!...
Poczekaj, powiem ja to panu ekonomowi.
Bartek podrapa� si� tylko w g�ow�. A� tu dopiero jak na niego nie wsi�dzie Jagna, za
Jagn� pomywaczka, dziewka od kr�w, kucharka, co dla czeladzi straw� warzy, jej
pomocnica, ca�y kuchenny fraucymer.
- A ty taki, ty owaki! Ty maszkaro!... wo�ano zewsz�d.
Bartek ledwie zdo�a� usta otworzy�, zakrztusi� si�, chcia� powiedzie�: "B�jcie si� Boga,
niesprawiedliwe kobiety!", kiedy mu zagro�ono o�ogiem, pogrzebaczem, warz�chwi�,
polanem drzewa i r�nymi narz�dziami kuchennymi. Wymkn�� si� wi�c i poszed� rozmy�la�
nad swym losem do obory. Ale i tam ju� roznios�a si� wie�� o jego niegodziwym uczynku, a
skotak, wolarze - ka�dy, kto ko�o niego przechodzi�, to splun��, to wyrzuci� jakie�
przekle�stwo lub obelg�.
Na drugi dzie� zgin�a znowu jedna kaczka. Tym razem oburzona wielce panna
Trukawska zanios�a ju� skarg� do ekonoma. Ten za� wezwa� przed siebie zal�k�ego Bratka
Ch�opak na widok strasznego majestatu w�adzy straci� najzupe�niej przytomno�� i trz�s� si�
jak osika, kiedy ekonom gro�nie do niego przemawia�:
- C� to ty sobie my�lisz, �ajdaku? Jeszcze tego brakowa�o, �eby� szarpa� pa�ski maj�tek?
Ja ciebie tu zaraz naucz�!... - Przy czym uj�� ch�opca za ucho, tak �e ten j�kn�� z cicha:
- Boli!
Ekonom ci�gn�� dalej:
- Od jutra nie masz s�u�by we dworze! Ruszaj precz, ga�ganie! Biedny Bartek nie czu�
wcale swojej niewinno�ci, owszem, zdawa�o mu si�, �e jest winnym. A gdzie�by on si� �mia�
t�umaczy� wobec tak wysokiej instancji?
Ch�opiec istotnie wygl�da� jak ga�gan. Nogi mia� czerwone, pokaleczone od kamieni,
podrapane od r�yska, pok�ute od cierniak�w, pe�ne blizn, rys�w, nawet krwi �wie�o
przysch�ej. G�owy jego nie tkn�� nigdy grzebie�, spod w�os�w rzadkich wida� by�o strupy;
myd�o te�, nie posta�o na r�kach, karku i twarzy opalonej jak w�giel. Chocia� liczy� blisko
osiemna�cie lat �ycia, wygl�da� jednak na dwunastoletniego dzieciaka; by� niezmiernie w�t�y.
Nosi� na sobie kawa�ek kitli, kt�rej brakowa�o jednej po�y, a spod kt�rej do�em ukazywa�y si�
�le przyodziane i chude uda, g�r� za� pod dziuraw� jak przetak koszul� widnia�y opieczone
przez s�o�ce piersi. G�ow� ubiera� w kapelusz pozbawiony barwy oraz formy, z dziur� w
�rodku i obszarpany doko�a. Najwi�ksz� wag� przywi�zywa� do kozika, to jest no�yka
sk�adanego, z ��tym drewnianym trzonkiem, a zawieszonego na rzemyku u pasa. Bartek
mi