3089
Szczegóły |
Tytuł |
3089 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3089 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3089 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3089 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT E. HOWARD
CONAN DROGA DO TRONU
CZERWONE �WIEKI
Powr�ciwszy do kr�lestw hyboryjskich, j�� si� zn�w Conan najemniczego rzemios�a,
ale armia, w kt�rej s�u�y�, zosta�a zdrad� rozbita w po�udniowej Stygii. Przez
sawanny czarnych kr�lestw dotar� tedy Cymmeryjczyk do wybrze�a i przyst�pi� do
pirat�w z Wysp Baracha. Raz jeszcze imi� Amra - Lew, pod kt�rym znany by� Conan
za czas�w Belit, g�o�nym echem odbi�o si� w portach. Utraciwszy na koniec okr�t,
zwi�za� si� barbarzy�ca z Woln� Kompani� niejakiego Zaralla i w przygranicznym
Sukhmecie, gdzie oddzia� �w stacjonowa�, pocz�� si� straszliwie nudzi�...
1. CZEREP NA SKALE
Niewiasta zatrzyma�a strudzonego wierzchowca. Sta� na rozkraczonych nogach,
opu�ciwszy g�ow�, jakby gi�� j� ku ziemi ci�ar zdobnych z�otymi chwastami cugli
z czerwonej sk�ry. Wyj�a stop� ze srebrnego strzemienia i zeskoczy�a z
szamerowanego z�otem siod�a. Przymocowawszy wodze do ga��zki m�odego drzewa,
wspar�a d�onie na biodrach i j�a rozgl�da� si� wko�o.
Niego�cinne by�o otoczenie. Olbrzymie drzewa przegl�da�y si� w ma�ym stawie, z
kt�rego przed chwil� pi� jej wierzchowiec, g�stwa krz�w ogranicza�a pole
widzenia, od g�ry zamkni�te wynios�ym sklepieniem ze spl�tanych ga��zi. Kobieta
wzruszy�a kszta�tnymi ramionami i szpetna kl�twa sp�yn�a z jej ust.
By�a wysoka, o piersi pe�nej, cz�onkach kr�g�ych, lecz krzepkich. Ca�a jej
posta� o niezwyk�ej zdawa�a si� �wiadczy� sile, kt�ra wszelako nie odbiera�a jej
przemo�nego powabu kobieco�ci. Niewiast� by�a, bez wzgl�du na postaw� sw� i
szat�. Ta bowiem, miast sukni, z kr�tkich a szerokich sk�ada�a si� spodni, kt�re
ko�cz�c si� na szeroko�� d�oni przed kolanami, w talii podtrzymywane by�y
jedwabn� szarf� noszon� w miejsce pasa. Jaskrawe buty z cienkiej sk�ry si�ga�y
niemal kolan, a dope�nia�a stroju jedwabna bluza o szerokim ko�nierzu i obfitych
r�kawach. Jedno z kszta�tnych bioder obci��a� prosty, obosieczny miecz, drugie -
d�ugi sztylet. Jej rozwiane z�ote w�osy, r�wno przyci�te na wysoko�ci ramion,
opasywa�a wst�ga szkar�atnego at�asu.
Na tle pos�pnego, pierwotnego lasu malownicze i niezwyk�e sprawia�a wra�enie.
�acniej wyobrazi� by j� sobie mo�na, jak wsparta o barwiony maszt patrzy na
pierzaste ob�oki i ko�uj�ce nad okr�tem mewy. Kolor m�rz wyziera� z jej
ogromnych oczu. I tak by� powinno, albowiem zwano j� Valeri� z Czerwonego
Bractwa, za� czyny jej w pie�ni s�awiono i balladzie, gdziekolwiek zbierali si�
�eglarze.
Pr�bowa�a przenikn�� wzrokiem ponury zielony dach ze spl�tanych ga��zi i ujrze�
skryte za nim niebo, lecz w ko�cu da�a za wygran�, mamrocz�c pod nosem
przekle�stwa.
Zostawi�a za sob� sp�tanego konia i ruszy�a na wsch�d, spozieraj�c od czasu do
czasu w kierunku stawu, by zapami�ta� drog�. Przygn�bia�a j� panuj�ca w lesie
cisza. W wysokich ga��ziach nie �piewa�y ptaki, �aden szmer nie zdradza�
obecno�ci drobnej zwierzyny. Wiele mil przeby�a w owej krainie wszechobecnego
milczenia, zak��canego tylko stukiem kopyt jej wierzchowca.
Pragnienie zaspokoi�a przy stawie, ale teraz poczu�a gwa�towny g��d i j�a
szuka� tych owoc�w, kt�rymi �ywi�a si�, odk�d wyczerpa�a zapasy z toreb
przytroczonych do siod�a.
Dostrzeg�a przed sob� z�omy ciemnego kamienia pn�ce si� w g�r� ku czemu�, co
wygl�da�o jak postrz�piona turnia wznosz�ca si� w�r�d drzew. Jej szczyt gin�� w
chmurze listowia. By� mo�e, pomy�la�a, wznosi si� ponad wierzcho�ki drzew i
mo�na z niej b�dzie ujrze� to, co le�y dalej - je�li w og�le jest tam co� innego
od owej puszczy bez granic, przez kt�r� jecha�a tyle dni.
W�ziutki up�az tworzy� naturaln� �cie�yn� prowadz�c� w g�r� stromego zbocza. Gdy
pokona�a jakie� pi��dziesi�t st�p, znalaz�a si� na wysoko�ci otaczaj�cego ska��
pasa listowia. Drzewa wprawdzie ros�y do�� daleko, ale si�ga�y turni niekt�re z
ich ga��zi, tworz�c wok� kamienia �w zielony welon. Brn�a przez g�szcz li�ci,
nie widz�c nic ni w dole, ni w g�rze, lecz nagle ujrza�a w prze�wicie b��kitne
niebo i wysz�a w czysty, gor�cy blask s�o�ca, i zobaczy�a pod swymi stopami dach
lasu.
Sta�a na szerokiej p�ce, prawie r�wnej z wierzcho�kami drzew, z kt�rej
strzela�a skalna iglica, b�d�ca szczytem turni. Ale na jeszcze jedn� rzecz
zwr�ci�a uwag�, jej stopa bowiem uderzy�a o co� ukrytego w kobiercu martwych
li�ci pokrywaj�cych p�k�. Odgarn�a je, by ujrze� szkielet ludzki.
Do�wiadczonym okiem zmierzy�a wyblak�e ko�ci, nie dostrzegaj�c z�ama� lub innych
oznak przemocy. Cz�ek ten zemrze� musia� naturaln� �mierci�, po co jednak
wspina� si� przedtem na wynios�� ska��, wyobrazi� sobie nie mog�a. Wdrapa�a si�
na szczyt iglicy i omiot�a wzrokiem otoczenie. Dach lasu - posadzk� raczej
b�d�cy z jej punktu widzenia - r�wnie jak z ziemi by� nieprzenikniony. Nie
widzia�a nawet stawu, przy kt�rym zostawi�a wierzchowca. Spojrza�a ku p�nocy, w
kierunku, z kt�rego przyby�a. I tu falowa� zielony ocean, dalej si�gaj�cy i
dalej, a� ku w�t�ej linii b��kitu, co w istocie pasmem by�a wzg�rz, kt�re
przeby�a wiele dni temu, by pogr��y� si� w ten li�ciasty bezmiar.
Taki sam obraz na zachodzie ujrza�a i wschodzie, cho� brakowa�o wzg�rz w tych
kierunkach. Gdy wszelako wzrok zwr�ci�a na po�udnie, zesztywnia�a i dech zamar�
jej w piersi. Oto bowiem w mili las poczyna� rzedn��, ust�puj�c miejsca usianej
kaktusami r�wninie. A w g��bi owej r�wniny wznosi�y si� mury i wie�e grodu.
Zakl�a z wielkiego zdziwienia, rzecz bowiem do wiary nie by�a podobna. Nie
zdziwi�yby jej innego rodzaju ludzkie sadyby - przypominaj�ce ule chaty
czarnych, wyryte w ska�ach siedziby tajemniczej rasy br�zowej, kt�ra, jak
g�osi�y legendy, zamieszkiwa�a w cz�ci niezbadanych region�w. Ale niezwyk�ym
by�o do�wiadczeniem znale�� warowny gr�d o tyle tygodni marszu od najbli�szych
przycz�k�w jakiejkolwiek cywilizacji.
Czuj�c zm�czenie w d�oniach dzier��cych ob�� iglic�, opu�ci�a si� na p�k�
skaln� niezdecydowana, co dalej czyni�. Z daleka przyby�a - z obozu najemnik�w
obok granicznego miasta Sukhmet w�r�d trawiastych sawann, gdzie desperaccy
awanturnicy z mnogich krain strzeg� stygijskich domini�w przed najazdami, kt�re
na kszta�t czerwonej fali nap�ywaj� z Darfaru.
�lepa by�a jej ucieczka w krainy, o kt�rych nie wiedzia�a nic. I teraz miota�a
si� w rozterce mi�dzy pragnieniem, by uda� si� wprost do miasta na r�wninie, a
instynktown� obaw� podpowiadaj�c�, by dalekim obej�� je �ukiem i dalej pod��a�
samotnym szlakiem.
Szelest li�ci w dole rozwia� jej my�li. Odwr�ci�a si� jak kot, chwytaj�c za
miecz, lecz nagle zastyg�a bez ruchu na widok stoj�cego przed ni� m�a.
Olbrzymem by� niemal, a mi�nie pi�trzy�y si� pod sk�r�, kt�rej s�o�ce nada�o
barw� br�zow�. Podobnie by� do niej odziany i tylko miast szarfy nosi� szeroki
sk�rzany pas. Miecz ogromny i pugina� wisia�y u pasa.
- Conan, Cymmeryjczyk! - wykrzykn�a kobieta. - Czego szukasz na moich �ladach?
Grymas wykrzywi� mu oblicze, a jego srogie b��kitne oczy zap�on�y �wiat�em,
kt�re poj�aby ka�da kobieta, i j�y w�drowa� po wabnych kszta�tach, zatrzymuj�c
si� na d�u�ej przy wypuk�ych piersiach, okrytych lekk� szat�.
- Zali nie wiesz? - za�mia� si�. - Albom to nie okazywa� ci uwielbienia od
pierwszej chwili?
- Ogier by tego nie uczyni� ja�niej - odpar�a ze wzgard�. - Alem si� nie
spodziewa�a spotka� ci� tak daleko od bary�ek i garnk�w Sukhmetu. Czy� po
prawdzie szed� za mn� z obozu Zaralla, czy ci� za �otrostwa przep�dzili?
- Dobrze wiesz, �e nie ma Zarallo tylu zbir�w, by mnie z obozu przegna� -
skrzywi� si�. - Wiadoma rzecz, �em za tob� pod��a�. I rzek� ci, �e masz,
dziewko, szcz�cie. Kiedy� zad�ga�a tego stygijskiego oficera, utraci�a� �ask� i
opiek� Zaralla, a od zemsty Stygijczyk�w banicj� musia�a� si� ratowa�.
- Wiem ja to - odpar�a ponuro - ale com mia�a uczyni�? Pojmujesz, dlaczego to
zrobi�am.
- Ano - zgodzi� si�. - Gdybym tam by�, to sam bym go wypatroszy�. Atoli je�li
niewiasta w obozach, �r�d zbrojnych m��w �y� pragnie, rzeczy takich winna si�
spodziewa�.
Valeria tupn�a nog� i zakl�a.
- Czemu� nie pozwol� mi �y� jak oni?
- To oczywiste! - Zn�w omi�t� j� chciwym spojrzeniem. - Ale� m�drze uczyni�a
czmyhaj�c. Stygijczycy pasy by z ciebie darli. Brat owego oficera pod��a� twym
�ladem, szybciej, mniemam, ni�by� si� spodziewa�a. Tu� by� za tob�, kiedym go
dopad�. Konia mia� lepszego. Kilka jeszcze mil, a gard�o by ci poder�n��.
- No i ... - spyta�a wyczekuj�co.
- No i co? - odrzek� zaskoczony.
- No i co z tym Stygijczykiem?
- A jak przypuszczasz? - burkn�� niecierpliwie. - Jasna rzecz, �em go ubi�,
�cierwo zostawiaj�c s�pom. To mnie zadzier�y�o i ma�om �ladu twego nie straci�,
gdy� przekracza�a skaliste partie wzg�rz. W innym razie dawno bym ci� dogoni�.
- I pewnie my�lisz wlec mnie na powr�t do obozu Zaralla? - warkn�a.
- G�upot nie powiadaj - zaprzeczy�. - P�jd�, dziewczyno, nie b�d� tak� j�dz�.
Innym jest od owego Stygijczyka, kt�rego zak�u�a�, i ty to wiesz.
- Golec i w��czykij - zakpi�a.
Roze�mia� si� jej w twarz.
- A ty za kogo si� masz? Nawet na nowe �aty do portek ci� nie sta�. Nie omami
mnie twa wzgarda. Dobrze wiesz, �em wi�kszymi okr�tami dowodzi� i t�sze watahy
do boju puszcza�, ni� tobie si� zdarza�o. A co do tego, �em golec - kt�ry� z
korsarzy nie jest nim przez wi�ksz� cz�� �ywota? Galeon nie pomie�ci�by z�ota,
kt�rem we wszystkich portach �wiata roztrwoni�. I to te� wiedzie� powinna�.
- Gdzie tedy owe okr�ty wspania�e i owi ch�opcy m�ni, kt�rymi� dowodzi�?
- Przewa�nie w g��binach - odpar� beztrosko. - Ostatni m�j korab zatopili
Zingaranie u wybrze�y Kush - oto dlaczegom si� przy��czy� do Wolnej Kompanii
Zaralla. Ale kiedy�my przymaszerowali do granicy z Darfarem, poj��em, �em si�
oszuka�. �o�d lichy, wi�sko kwa�ne i nie lubi� czarnych niewiast. A tylko takie
zjawia�y si� w obozie obok Sukhmetu - k�ka w nosach, z�by spi�owane, ba! A ty�
dlaczego przy��czy�a si� do Zaralla? Daleko od s�onych w�d le�y Sukhmet.
- Czerwony Ortho kochanic� sw� chcia� ze mnie uczyni� - odrzek�a ponuro - tedym
pewnej nocy, gdy kotwiczyli�my u wybrze�y kushyckich, skoczy�a za burt� i
pop�yn�a do l�du. Obok Zabheli to by�o. Tam shemicki kupiec rzek� mi, �e
przywi�d� Zarallo sw� Woln� Kompani� na po�udnie, by strzec granicy z Darfarem.
Nic lepszego na widoku nie mia�am, wiecem si� przy��czy�a do zmierzaj�cej na
wsch�d karawany i w ko�cu dotar�am do Sukhmetu.
- Czystym by�o szale�stwem tak gna� ku po�udniowi, jake� uczyni�a - stwierdzi�
Conan - a zarazem rzecz� nieg�upi�, bo patrolom Zaralla nie mog�o przyj�� do
g�owy, by w tej ci� szuka� stronie. Jeno brat cz�eka, kt�rego� sk�u�a, trafi� na
tw�j �lad.
- A c� ty czyni� zamierzasz? - spyta�a w�adczo.
- Skr�ci� na zach�d - odrzek�. - Nigdym nie by� tak daleko na wschodzie, jak na
po�udniu. Wiele dni drogi st�d ku zachodowi le�� otwarte sawanny, gdzie czarne
ludy wypasaj� byd�o. Mam w�r�d nich przyjaci�. Dotrzemy do wybrze�a i statek
jaki� znajdziemy. Po uszy mam d�ungli!
- Tedy bywaj - odrzek�a. - Ja inne mam plany.
- G�upia! - Po raz pierwszy przem�wi� z gniewem. - Daleko sama przez ten las nie
ujdziesz.
- Ujd�, je�li zechc�.
- Co zatem zrobisz?
- Nie twoja sprawa - parskn�a.
- Moja, moja - odrzek� cicho. - Zali my�lisz, �e po tom tak daleko za tob�
pod��a�, by teraz zawr�ci� i z kwitkiem odjecha�? B�d� rozumna, dziewko, uczyni�
ci krzywdy nie mam zamiaru.
Post�pi� ku niej, a ona odskoczy�a do ty�u, dobywaj�c miecza.
- Precz, psie barbarzy�ski, bo� rozp�atam jak pieczone prosi�!
Zatrzyma� si� niech�tnie i zapyta�:
- Chcesz, bym ci zabawk� t� zabra�, a potem ni� wy p�azowa�?
- S�owa! Nic jeno s�owa! - zakpi�a, a �wiat�a jak b�ysk s�o�ca na b��kitnej
wodzie zata�czy�y w jej oczach.
Wiedzia�, �e to prawda. Nie narodzi� si� taki, co by Valeri� z Czerwonego
Bractwa m�g� rozbroi� go�ymi r�koma. Warkn��, czuj�c kot�uj�cy w duszy k��b
sprzecznych uczu�. Z�y by�, a przecie zdziwiony i pe�en uznania dla jej
rezolucji. P�on�� ch�ci�, by to cia�o cudowne w �elaznym zmia�d�y� u�cisku, a
przecie wola� dziewczyny nie krzywdzi�. Rozdarty by� mi�dzy pragnieniem, by
krzepko ni� potrz�sn��, a pragnieniem, by czule pie�ci�. Wiedzia�, �e je�li na
krok jeszcze si� zbli�y, miecz pogr��y si� w jego sercu. Po wielokro� widzia�
Valeri� ubijaj�c� m��w w granicznych potyczkach i karczemnych burdach, i
z�udze� nie �ywi�. Szybka by�a i drapie�na jak tygrysica. M�g� doby� swego
olbrzymiego miecza i or� wytr�ci� jej z d�oni, ale wstr�tna mu by�a my�l, aby
ostrze, nawet bez zamiaru uczynienia krzywdy, kierowa� przeciw niewie�cie.
- Niech demony porw� tw� dusz�, kocico - oznajmi� rozdra�niony. - Zabior��
tw�j...
Ruszy� ku niej, bo nami�tno�� uczyni�a go bezrozumnym, a ona zamierzy�a si� do
�miertelnego pchni�cia. I nagle drgn�li oboje, a Conan, w kt�rego d�oni b�ysn��
wielki miecz, zwin�� si� w miejscu jak kot. Gdzie� w lesie buchn�y j�ki i kwiki
przera�aj�ce, przemieszane z trzaskiem p�kaj�cych ko�ci.
- Lwy morduj� konie! - wrzasn�a Valeria.
- Lwy? Bzdura! - parskn�� Conan i zab�ys�y mu oczy. - Czy� s�ysza�a ryk lwa?
Anim ja nie s�ysza�. Uwa�, jak ko�ci trzeszcz� - nawet lew nie narobi�by tyle
ha�asu ubijaj�c konia.
Pobieg� w d� po skalistym wyst�pie, a ona posz�a w jego �lady, pami�� bowiem o
wa�ni musia�a ust�pi� miejsca odwiecznej zasadzie awanturnik�w, by si�
zjednoczy� przeciw wsp�lnemu niebezpiecze�stwu. J�ki ucich�y, gdy przebijali si�
przez zielony welon okrywaj�cych ska�� li�ci.
- Znalaz�em twego konia sp�tanego u stawu - wymamrota� st�paj�c tak
bezszelestnie, �e przesta�a si� dziwi�, i� zaskoczy� j� na skale. - Swego
przywi�za�em obok i �ladem twym poszed�em. Uwa�aj teraz!
Wychyn�li z pasa li�ci i ujrzeli dolne partie lasu, nad kt�rymi zielona
pl�tanina ga��zi rozsnuwa�a sw�j mroczny baldachim. Przenikaj�ce przeze� smu�ki
s�onecznego blasku rozprasza�y si� tu w w�t�� jaspisow� po�wiat�. Gigantyczne
pnie drzew, nie bardziej oddalonych ni� o sto krok�w, widmowe by�y i ledwie
widoczne.
- Konie za t� tam g�stwin� by� powinny - wyszepta� Conan. - S�uchaj!
Lecz Valeria ju� us�ysza�a i mr�z przenikn�� do jej �y�; odruchowo wspar�a sw�
bia�� d�o� na br�zowym, muskularnym ramieniu kompana. Zza drzew dobiega� suchy
trzask mia�d�onych ko�ci, d�wi�k rozdzieranego mi�sa i ca�a gama zgrzyt�w,
mlaska� i pochrz�kiwa� towarzysz�cych potwornej uczcie.
- Nie lwy czyni� ten ha�as - szepn�� Conan. - Co� �re nasze konie, ale to nie
lwy. Na Croma...
D�wi�ki umilk�y nagle i Conan cicho zakl��. Zerwa� si� wietrzyk, wiej�cy z ich
strony ku miejscu, gdzie skrywa� si� niewidoczny drapie�nik.
- Nadchodzi! - mrukn�� Conan, wznosz�c sw�j miecz.
G�stwina gwa�townie zafalowa�a, a Valeria mocniej �cisn�a rami� Conana. Cho�
nie�wiadoma wiedzy d�ungli, wiedzia�a przecie, �e ma�o jest zwierz�t zdolnych
podobnie rozko�ysa� wysoki las.
- Wielki by� musi jak s�o� - wymamrota� Conan, wt�ruj�c jakby jej my�lom. -
Jakie� diabelstwo... - jego g�os zamar� gwa�townie.
Z g�szczu �eb wyjrza�, rzek�by�, ze snu koszmarnego. Rozwarta paszcza ukazywa�a
rz�d ociekaj�cych po��k�ych k��w; nad monstrualnymi szcz�kami grymasem
obrzyd�ym marszczy� si� jaszczurczy pysk. Olbrzymie �lepia, niczym tysi�ckrotnie
powi�kszone oczy pytona, patrzy�y nieruchomo na sparali�owanych ludzi, kt�rzy
przylgn�li do ska�y. Krew plami�a obwis�e �uskowate wargi i kapa�a z ogromnej
mordy.
�eb, znacznie wi�kszy ni� �eb najwi�kszego krokodyla, tkwi� na d�ugiej pancernej
szyi, z kt�rej stercza�y rz�dy ��obkowanych kolc�w, a dalej, mia�d��c krzewy i
drzewka, wy�oni�o si� cia�o tytaniczne, olbrzymi bary�kowaty korpus na
przedziwnie kr�tkich nogach. Bia�awy brzuch szorowa� niemal po ziemi, gdy
kolczasty grzbiet wy�ej si� wznosi�, ni�by m�g� si�gn�� Conan stan�wszy na
czubkach palc�w. D�ugi, zako�czony ogromnym kolcem ogon, ogon niewiarygodnie
wielkiego skorpiona, wl�k� si� daleko z ty�u.
- Z powrotem na ska��, szybko! - rzuci� Conan, popychaj�c dziewczyn�. - Nie
my�l�, �eby m�g� si� wspi��, ale si�gnie nas, je�li stanie na zadnich �apach...
Mia�d��c i gn�c krzaki i pomniejsze drzewa, potw�r sun�� przez g�stw�, a oni
mkn�li ku szczytowi ska�y, jak li�cie niesione wichrem. Nim pogr��y�a si�
Valeria w zielony g�szcz listowia, zerkn�a za siebie i ujrza�a, �e przera�aj�cy
olbrzym stoi na tylnych s�upowatych nogach, dok�adnie tak, jak przepowiada�
Conan. Panika wkrad�a si� w jej serce. Stoj�c pionowo, ogromniejsza zdawa�a si�
by� bestia ni� przedtem, a jaszczurczy pysk si�ga� koron drzew.
I wtedy �elazna d�o� Conana zawar�a si� na jej przegubie i si�a straszliwa
wci�gn�a j� w zielon� pl�tanin�, a potem w gor�cy blask s�o�ca na mgnienie
przed tym, jak przednie �apy potwora opad�y na ska��, kt�ra zadr�a�a i j�kn�a,
zda si�, pod olbrzymim ci�arem.
Tu� za uciekinierami wychyn�� z ga��zi ogromny �eb i przez mro��c� krew w �y�ach
chwil� patrzyli na obramowany zieleni� okropny pysk o rozwartych szcz�kach i
p�on�cych �lepiach. A potem gigantyczne k�y trzasn�y w powietrzu i �eb znikn��,
jakby pogr��y� si� w jeziorze. Zerkaj�c przez po�amane ga��zie zobaczyli, �e
potw�r siedzi na zadnich �apach u st�p ska�y i nieruchomo spogl�da w g�r�.
Valeria zadr�a�a.
- Jak d�ugo pozostanie?
Conan kopn�� czaszk� spoczywaj�c� w�r�d li�ci.
- Ten biedak wspi�� si� tu musia�, umykaj�c przed nim lubo jego krewniakiem. I
sczez� z g�odu. Ko�ci ca�e. To bydl� smokiem jest niechybnie, o kt�rym czarni
gadaj� w legendach. Je�li tak, nie poniecha nas, p�ki�my �ywi.
Valeria spojrza�a na� nieprzytomnie, zapominaj�c o dawnej niech�ci. Pr�bowa�a
pokona� panik�. Po tysi�ckro� dowiod�a swej szalonej odwagi w bitwach na morzu i
l�dzie, na �liskich od krwi pok�adach wojennych galer, na murach szturmowanych
miast, na zdeptanych piaszczystych pla�ach, gdzie desperaci z Czerwonego Bractwa
k�pali no�e w krwi towarzyszy, walcz�c o przyw�dztwo.
Ale wizja tego, co j� czeka, �cina�a krew. Cios szabli w ogniu bitwy by� niczym;
ale siedzie� bezczynnie i bezradnie na nagiej skale, czekaj�c g�odowej �mierci,
obl�ona przez potworny relikt dawniejszych epok - ta my�l s�a�a przez jej dusz�
fale panicznego l�ku.
- Oddala� czasem si� musi, by �re� i pi� - powiedzia�a bezradnie.
- Blisko ma do jednego i drugiego - odrzek� Conan. - Spas� si� teraz ko�skim
mi�sem i jak prawdziwy w�� d�ugo wytrzyma bez strawy i wody. Cho� nie �pi po
�arciu jak w�e. Tak czy owak, na ska�� nie wlezie.
Conan m�wi� oboj�tnie. By� barbarzy�c� i przera�aj�ca cierpliwo�� puszczy i jej
mieszka�c�w sta�a si� cech� jego natury w r�wnym stopniu jak ��dze i
niepohamowany gniew. I w najwi�kszych tarapatach zachowywa� ch��d, na jaki nie
zdoby�by si� cz�ek cywilizowany.
- Zali nie mogliby�my wdrapa� si� na drzewa i umkn��, przeskakuj�c jak ma�py z
ga��zi na ga���? - spyta�a z rozpacz�.
- My�la�em o tym. Zbyt cienkie s� ga��zie tykaj�ce ska�y. Z�ami� si� pod nami. A
poza tym co� mi si� zdaje, �e to bydl� mog�oby ka�de w okolicy drzewo wyrwa� z
korzeniami.
- Tedy mamy tu siedzie� na zadkach i czeka�, a� z g�odu zdechniemy? - wrzasn�a
z furi�, kopi�c czaszk�, kt�ra ze stukiem potoczy�a si� po skale. - Nie chc�!
Zejd� na d� i zetn� mu �eb piekielny!
Conan siad� na kamiennym wyst�pie u st�p iglicy. Z b�yskiem zachwytu patrzy� na
jej p�on�ce oczy i spr�yst� rozdygotan� posta�, ale �wiadom, �e jest zdolna w
tej chwili na ka�de si� porwa� szale�stwo, nie pozwoli�, by zachwyt �w
zad�wi�cza� w jego g�osie.
- Si�d� - mrukn��, ujmuj�c j� za przegub i sadzaj�c sobie na kolanie. Zbyt by�a
zaskoczona, by stawi� op�r, gdy wyj�� jej miecz z d�oni i na powr�t wsun�� do
pochwy. - Sied� cicho i uspok�j si�. Stal jeno po�amiesz na jego �uskach. Na
jeden k�s mu starczysz lubo rozbije ci� swym kolczastym ogonem jak jajo.
Wybrniemy z tego jako�, ale nie wtedy, gdy damy si� pierwej zgry�� i po�kn��.
Nic nie rzek�a i nie uczyni�a, by rami� jego zrzuci� ze swej kibici. Strach j�
d�awi� i by�o to nowe uczucie dla Valerii z Czerwonego Bractwa. Siedzia�a tedy
na kolanie swego towarzysza z potulno�ci�, co wielce zaskoczy�aby Zaralla, kt�ry
ochrzci� by� Valeri� mianem diablicy z piekielnego haremu.
Conan igra� leniwie z jej kr�conymi, z�otymi w�osami, zaj�ty, widno, tylko swym
podbojem. Ani szkielet u st�p, ani potw�r u ska�y nie rozprasza�y go ani te� nie
przyt�pia�y zainteresowania dziewczyn�.
Jej za� niespokojne oczy, w�druj�ce w�r�d listowia, odkry�y na tle zieleni
barwne plamy. By�y to owoce, wielkie ciemnopurpurowe kule wisz�ce na ga��ziach
drzewa, kt�rego szerokie li�cie wyr�nia�y si� osobliwie �yw� i bogat� zieleni�.
I u�wiadomi�a sobie dr�cz�cy g��d i pragnienie, cho� to drugie napastowa� j�
pocz�o dopiero od chwili, gdy zda�a sobie spraw�, �e nie mo�e zej�� ze ska�y,
by p�j�� do stawu.
- Nie musimy g�odowa� - rzek�a. - S� owoce w zasi�gu r�ki.
Conan zerkn�� w kierunku, kt�ry ukazywa�a.
- Je�li je zjemy - mrukn�� - nie trza b�dzie z�b�w smoka. Czarni ludzie z Kush
zw� je Jab�kami Derkety. Derketo za� jest Kr�low� Umar�ych. Wypij odrobin� ich
soku albo pokrop nim sk�r�, a zemrzesz szybciej, ni�- by� stoczy� si� zdo�a�a do
st�p tej ska�y.
- Och! - zamilk�a zmieszana. Pomy�la�a ponuro, �e nie ma ucieczki od ich
przeznaczenia. Nie widzia�a drogi ratunku, a Conan zdawa� si� by� zaj�ty tylko
jej tali� i kr�conymi lokami. Je�li nawet my�la� o ucieczce, nie dawa� tego po
sobie pozna�.
- Gdyby� zdj�� ze mnie r�ce na chwil� do�� d�ug�, by wspi�� si� na ten szczyt -
rzek�a kokieteryjnie - ujrzysz co�, co wielce ci� zaskoczy.
Rzuci� jej pytaj�ce spojrzenie i wzruszaj�c pot�nymi ramionami uczyni�, o co
prosi�a. Przyklejony do skalnej iglicy patrzy� nad lasem. D�ug� chwil� sta�
potem w milczeniu, jak br�zowa statua.
- Wiera, gr�d warowny - mrukn��. - Tam zmierza�a�, gdy� mnie chcia�a samego
pos�a� ku wybrze�om?
- Ujrza�am go tu� przed twoim przybyciem. Nie wiedzia�am o jego istnieniu, gdym
opuszcza�a Sukhmet.
- Kt� by pomy�la�, miasto - tutaj! Nie my�l�, by Stygijczycy dotarli kiedy tak
daleko. Ale czy mogli miasto podobne wznie�� czarni? Stad nie widz� na
r�wninach, upraw, ludzi...
- Zali my�la�e� dostrzec co� z takiej odleg�o�ci?
Wzruszy� ramionami.
- C�, mieszka�cy i tak pom�c nam nijak nie mog�. Ludy Czarnych Krain wrogie s�
zwykle obcym. Naszpikowaliby nas w��czniami.
Przerwa� i zastyg� w milczeniu, jakby zapomnia�, o czym ma m�wi�, gapi�c si� na
purpurowe kule �yskaj�ce w�r�d li�ci.
- W��cznie! - wymamrota�. - G�upiec przekl�ty, �em o tym wcze�niej nie pomy�la�.
Oto masz, co dziewka urodziwa z m�a rozumem czyni!
- O czym gadasz? - spyta�a.
Nie odpowiadaj�c, zbieg� ku pasmu li�ci i spojrza� przez nie w d�. Trwa� tam
niezmiennie ogromny potw�r, wpatruj�c si� w ska�� z przera�aj�cym uporem
w�a�ciwym rodowi gadziemu. Tak, w erach dawno minionych, mogli spoziera� jego
krewniacy na jaskiniowych praprzodk�w cz�owieka, szukaj�cych ratunku na wysokich
ska�ach.
Skl�� go Conan bez gniewu i j�� �cina� ga��zie, pr�buj�c si�gn�� jak
najgrubszych ich cz�ci. Poruszenia listowia zaniepokoi�y besti�, kt�ra powsta�a
na cztery �apy i bi�a przera�liwym ogonem na wsze strony, wyrywaj�c przy tym
m�ode drzewka jakby to by�y trzaski. Uwa�nie obserwowa� go Cymmeryjczyk k�tem
oka i gdy zda�o si� Valerii, �e potw�r zn�w zamierza rzuci� si� na ska��, Conan
odskoczy� i wspi�� si� na p�k� z przygar�ci� �ci�tych ga��zi. By�y to trzy
smuk�e pr�ty, d�ugie na st�p siedem, nie grubsze za� ni� kciuk. Zerwa� r�wnie�
nieco krzepkich cho� cienkich lian.
- Zbyt lekkie te ga��zie na drzewce do w��czni, a pn�cza nie grubsze od sznurka
- rzek�, ukazuj�c g�szcz otulaj�cy ska��. - Ci�aru naszego nie zdzier��. Atoli
w jedno�ci si�a - oto co nam, Cymmeryjczykom, mawiali aquilo�scy renegaci, gdy
si� na wzg�rzach zjawiali, by woj�w werbowa� na kraju w�asnego pustoszenie. My
wszelako zawsze walczyli�my klanami i plemionami.
- A c�, do stu piorun�w, ma to do owych kijaszk�w? - zapyta�a.
- Czekaj, a ujrzysz.
Z�o�ywszy pr�ty do kupy wrazi� mi�dzy nie r�koje�� swego pugina�u, a potem
omota� mocno lian�, otrzymuj�c tym sposobem krzepk� w��czni� siedmiostopowej
d�ugo�ci, zako�czon� srogim ostrzem.
- I c� po tym - rzek�a - skoro� sam m�wi�, �e stal �usek bestii nie przesiecze?
- Nie ca�y on �uskami okryty - odrzek� Conan. - R�nymi sposoby panter� mo�na
sk�rowa�.
Podszed� do kraw�dzi ska�y, wystawiwszy w��czni�, i ostro�nie grot jej pogr��y�
w jednym z Jab�ek Derkety. Odchyla� si� przy tym jak najdalej, by unikn�� ciemno
- purpurowych kropli sp�ywaj�cych z rozci�tego owocu. Wyci�gn�� w ko�cu ostrze i
ukaza� jej b��kitn� stal pokryt� matowym, szkar�atnym nalotem.
- Nie wiem - powiedzia� - czy rzecz ta poskutkuje, czy nie, ale do�� tu jadu, by
ubi� s�onia. Ale... c�, zobaczymy.
Valeria sz�a tu� za nim, gdy st�pa� w d� pod zas�on� z li�ci. Z wielk�
ostro�no�ci�, dzier��c zatruty or� z dala od siebie, wytkn�� g�ow� spomi�dzy
ga��zi i ozwa� si� do potwora:
- I na c� tak czekasz, pokr�cony wyrodku z krokodylicy i skorpiona? Nu�e,
wystaw mord� obmierz��, d�ugoszyi robaku - czy za� wolisz, bym zszed� do ci� i
twe pad�o b�karcie kopniakami od ko�ci odbi�?
Wi�cej tego by�o, o kwiecisto�ci niepor�wnanie bogatszej, a� Valeria, edukowana
przecie mi�dzy wybornymi w s�ownym kunszcie �eglarzami, oczy rozwar�a szeroko z
wielkiego zadziwienia. A i na potworze przemowa Cymmeryjczyka zda�a si� wywiera�
wra�enie. Jak natarczywe ujadanie psa zatrwa�a i rozw�ciecza wi�ksze i z natury
spokojniejsze zwierz�ta, tak i ha�a�liwy g�os cz�owieka l�k budzi w jednych,
sza� zasi� nieopanowany w innych bestiach. Nagle, z niezwyk�� szybko�ci�,
porwa�o si� tytaniczne bydl� na swe mocarne zadnie �apy, pr꿹c zarazem cia�o i
szyj� w desperackiej pr�bie si�gni�cia owych zjadliwych kar��w, kt�rych
natarczywe bzyczenie zak��ca�o pierwotn� cisz� jego pradawnej dziedziny.
Ale Conan dok�adnie oceni� odleg�o��. Jakie� pi�� st�p pod nim olbrzymi �eb
przebi� zas�on� li�ci w daremnym ataku. I gdy potworne szcz�ki rozwar�y si� na
kszta�t paszczy gigantycznego w�a, wrazi� w��czni� w czerwon� gardziel. Pchn��
ca�� moc� obu muskularnych ramion i d�ugie ostrze pugina�u po r�koje�� pogr��y�o
si� w ciele, �ci�gnach i ko�ci. Szcz�ki zawar�y si� konwulsyjnie, �ami�c na
drzazgi uczynione z trzech pr�t�w drzewce, Conan za� zachwia� si� na swym
stanowisku i by�by spad�, gdyby stoj�ca za nim dziewczyna nie uchwyci�a go za
pas w desperackim ge�cie. Przytrzyma� si� skalnego wyst�pu, odzyskuj�c r�wnowag�
i mrukliwie wyrazi� sw� wdzi�czno��.
W dole tarza� si� potw�r, jak pies, kt�remu w oczy sypni�to pieprzem. Trz�s�
�bem, dar� go pazurami i najszerzej jak m�g� rozdziawia� paszcz�. W ko�cu uda�o
mu si� przycisn�� nog� z�omek drzewca i wyrwa� ostrze. A potem uni�s� �eb o
rozwartej paszcz�ce, z kt�rej tryska�a krew, i spojrza� na ska�� z tak rozumn�,
rzek�by�, i uporn� furi�, �e zadr�a�a Valeria i doby�a miecza. �uski na karku i
bokach bestii zmieni�y kolor z rdzawobr�zowego na jaskrawoczerwony. I co
najstraszniejsze, potw�r przerwa� swe milczenie, a d�wi�ki dobywaj�ce si�
spomi�dzy jego skrwawionych szcz�k nie przypomina�y niczego, co wydaj� ziemskie
stworzenia.
Z g�uchym, dra�ni�cym rykiem smok rzuci� si� na ska��, b�d�c� fortec� jego
wrog�w. Raz za razem pot�ny �eb przebija� ga��zie, a szcz�ki zawiera�y si� na
pustym powietrzu. A potem ca�y sw�j straszliwy ci�ar rzuci� o ska��, a� ta
zadr�a�a od podstawy po szczyt, i stoj�c na zadnich �apach, uj�� j� przednimi i
pr�bowa� wyrwa�, jakby to by�o drzewo.
�w pokaz pierwotnej si�y i furii zmrozi� krew w �y�ach Valerii, lecz Conan zbyt
by� w swoich odruchach pierwotny, by czu� co� wi�cej ni�li ciekawo�� pe�n�
zrozumienia. Dla barbarzy�cy nie istnia�a a� taka przepa�� mi�dzy nim i innymi
lud�mi a zwierz�tami, jak to mia�o miejsce w duszy Valerii. �w potw�r by� dla
Conana po prostu inn� form� �ycia, r�n� ode� tylko postaci� cielesn�.
Przypisywa� mu cechy podobne w�asnym i w jego gniewie widzia� odpowiednik
w�asnych uniesie�, a w rykach gadzie powt�rzenie w�asnych przekle�stw, kt�rymi
besti� obrzuca�. Czuj�c wi�zy pokrewie�stwa z wszelkimi dzikimi kreaturami,
nawet smokami, nie m�g� dozna� owego l�ku i odrazy, kt�re ogarnia�y Valeri� na
widok srogo�ci potwora.
Siedzia� tedy i obserwowa� spokojnie, zwracaj�c uwag� na rozmaite zmiany, jakie
zachodzi�y w jego ryku i poczynaniach.
- Jad zaczyna dzia�a� - ozwa� si� z przekonaniem.
- Wierzy� mi si� nie chce. - Valerii zda�o si� �mieszne, aby cokolwiek, nie
wiedzie� nawet jak �mierciono�ne, mog�o mie� wp�yw na ow� g�r� mi�ni i sza�u.
- B�l s�ycha� w jego ryku - oznajmi� Conan. - Zrazu by� ledwie z�y, bo go co� w
szcz�k� k�u�o. Teraz czuje uk�szenie trucizny. Patrz! Chwieje si�. O�lepnie za
par� chwil. Czym nie m�wi�?
I oto zachwia� si� potw�r i �ami�c krze pop�dzi� przez las.
- Zali umyka? - spyta�a Valeria niepewnie.
- Bie�y do stawu! - Conan zerwa� si� w podnieceniu na nogi. - Pali go trucizna.
Chod�! Za par� chwil o�lepnie, ale po zapachu dotrze� mo�e na powr�t do ska�y i
je�li wci�� wo� nasz� b�dzie czu�, pozostanie, p�ki nie padnie. A i jacy kuzyni
jego mog� si� zjawi� zwabieni rykiem.
- Na d�? - Valeria by�a przera�ona.
- Wiadomo! Dobie�ymy do miasta! Mog� tam nam �by po�cina�, ale to tylko mo�emy
uczyni�. Tysi�c innych smok�w mo�emy spotka� na drodze, ale tu �mier� jest
pewna. Za mn�, spiesz si�!
Zbieg� w d�, zwinnie jak ma�pa, przystaj�c tylko, by pom�c mniej sprawnej
towarzyszce, kt�ra nim ujrza�a, jak wspina si� Cymmeryjczyk, mia�a si� za r�wn�
ka�demu m�owi - czy to w olinowaniu statku, czy na stromym skalistym urwisku.
Wkroczyli w p�mrok pod zas�on� z ga��zi i cicho zeszli na ziemi�, cho� Valeria
by�a pewna, �e bicie jej serca w ca�ej s�ycha� okolicy. Dono�ne odg�osy
ch�eptania i �ykania dobiega�y zza g�szczu �wiadcz�c, i� smok pije u stawu.
- Wr�ci, gdy tylko ka�dun nape�ni - wymamrota� Conan. - Godziny min�, nim go
trucizna powali - je�li powali...
Gdzie� w dali s�o�ce gin�o za horyzontem i puszcza pomrocznia�a jeszcze, a w
mglistym p�wietle j�y ta�cowa� czarne cienie. Conan pochwyci� d�o� Valerii i
co si� w nogach oddala� si� od podn�a ska�y. Mniej czyni� ha�asu ni� wietrzyk
b��dz�cy pomi�dzy pniami drzew, lecz Valerii zdawa�o si�, �e jej mi�kkie buty
zdradzaj� ich ucieczk� ca�ej puszczy.
- Nie my�l�, by m�g� i�� po �ladach - mrukn�� Conan - ale je�li wiatr poniesie
ku niemu nasz� wo�, wy w�cha� nas potrafi.
- Mitro - b�agalnie wyszepta�a Valeria - spraw, by wiatr zacich�!
Jej twarz rysowa�a si� w p�mroku bladym owalem. W wolnej d�oni �ciska�a miecz,
atoli dotyk wyk�adanej sk�r� r�koje�ci budzi� w niej poczucie bezradno�ci.
Wci�� dzieli�a ich od skraju lasu znaczna przestrze�, gdy us�yszeli za sob�
�omot i trzaski. Valeria zagryz�a wargi, by nie wybuchn�� p�aczem.
- Goni nas! - szepn�a z l�kiem.
Conan potrz�sn�� g�ow�.
- Nie wyczu� nas na skale, tedy b��dzi po lesie, pr�buj�c chwyci� wo�. Chod�!
Teraz miasto albo �mier�! Zdo�a wyrwa� ka�de drzewo, na kt�re by�my si� wspi�li.
Oby nie zerwa� si� wiatr.
Las przed nimi poczyna� rzedn��, za nimi za� by� nieprzeniknionym oceanem cieni,
z kt�rego wci�� dobiega�y z�owieszcze trzaski, gdy smok na o�lep poszukiwa�
swych ofiar.
- R�wnina - szepn�a wreszcie Valeria. - Jeszcze troch� i...
- Na Croma! - zakl�� Conan.
- Mitro! - szepn�a Valeria.
Wprost od nich wiatr powia� ku czarnej puszczy. Natychmiast ryk okropny zatrz�s�
g�stwin� i nieregularne, bez�adne stuki i trzaski ust�pi�y miejsca
nieprzerwanemu �omotowi, gdy run�� smok jak huragan ku miejscu, sk�d dobiega�a
go wo� nieprzyjaci�.
- Uciekaj! - warkn�� Conan, a oczy b�ysn�y mu jak chwyconemu w pa�� wilkowi. -
Tylko to nam zostaje!
�eglarskie buty nie szyte s� dla gonitwy, a �ycie pirata nie czyni ze� biegacza.
Po stu krokach Valeria dysza�a ci�ko i poczyna�a si� potyka�, z ty�u za� nie
�omot ju� dochodzi�, a grzmot jednostajny, potw�r bowiem wychyn�� z lasu na
woln� przestrze�.
�elazne rami� Conana owin�o si� wok� kibici niewiasty, na p� unosz�c j� z
ziemi, i biegli z szybko�ci�, na jak� sama �adn� miar� nie potrafi�aby si�
zdoby�. Gdyby zdo�ali czas jeszcze jaki� unikn�� z�b�w bestii, zdradliwy wiatr
m�g�by odmieni� kierunek - nie zmienia� wszelako, a rzucone przez rami� szybkie
spojrzenie powiedzia�o Conanowi, �e potw�r tu� jest za nimi, p�dz�c jak niesiona
huraganem wojenna galera. Odepchn�� tedy Valeri� od siebie tak mocno, �e
przelecia�a kilkana�cie st�p, nim na kszta�t zmi�tego �achmana opad�a u podn�a
najbli�szego drzewa, sam za� przegrodzi� drog� rozw�cieczonemu gigantowi.
Przekonany, �e �mier� nadchodzi, dzia�a� Cymmeryjczyk zgodnie ze swym
instynktem, i z ca�ym impetem rzuci� si� na straszliw� besti�. Skoczy� jak dziki
kot i ci�� pot�nie, czuj�c jak miecz g��boko tonie w opancerzonym �uskami �bie.
A potem si�a niesamowita odrzuci�a go na bok, i kozio�kowa� przez pi��dziesi�t
st�p, trac�c dech ca�y i �wiadomo�ci po�ow�.
Sam nie potrafi�by powiedzie�, jak si� pozbiera� i powsta� na nogi. Jedyna my�l,
jaka �wita�a w jego oszo�omionym m�zgu, dotyczy�a dziewczyny, kt�ra nieprzytomna
i bezradna le�y na samej drodze rozp�dzonego smoka. Nim oddech na nowo za�wista�
w krtani, sta� ju� nad ni� z mieczem w gar�ci.
Tam le�a�a, gdzie j� pchn��, ale ju� pr�by czyni�a, by usi���. Nie tkn�y jej
ani k�y szabliste, ani nogi wszystko na swej drodze mia�d��ce. Samego za� Conana
bark zapewne na bok odrzuci�, gdy zapominaj�c o ofiarach, pop�dzi� potw�r do
przodu w nag�ej m�ce �miertelnych skurcz�w. I p�dzi� tak bez opami�tania, a�
nisko zwieszony �eb zderzy� si� z rosn�cym na jego drodze gigantycznym drzewem.
Si�a zderzenia tak by�a wielka, �e wyrwa�a drzewo z korzeniami i wytrz�s�a m�zg
z potwornego czerepu. Drzewo run�o na smoka i oszo�omieni ludzie ujrzeli, jak
li�cie i ga��zie dr�� wstrz�sane konwulsjami bestii, kt�r� skrywa�y - potem
wszystko ucich�o.
Conan pom�g� Valerii powsta� i pu�cili si� oboje w chwiejny bieg. Po chwili
dotarli na bezdrzewn� r�wnin�, spowit� cichym p�mrokiem.
Conan przystan�� na moment i spojrza� do ty�u na hebanowy g�szcz. Ani li�� tam
zadr�a�, ani ptak zakwili�. Drzewa sta�y w takiej ciszy, jaka panowa� musia�a
przed stworzeniem cz�owieka.
- Chod� - mrukn�� Conan. - �ywoty nasze na cienkiej wisz� strunie. Je�li inne
smoki wylez� z lasu...
Nie musia� ko�czy� zdania.
Dalekie by�o miasto, gdy patrzyli skro� r�wnin�, dalsze, ni� zdawa�o si� by� ze
ska�y. Serce Valerii bole�nie ko�ata�o w piersi, d�awi�c j� niemal. Za ka�dym
krokiem spodziewa�a si� us�ysze� trzask krzak�w i ujrze� nast�pny koszmar
ogromny, jak wy�ania si� z g�stwy, by ruszy� ich tropem. Ale nic nie zak��ca�o
ciszy.
Gdy mila oddzieli�a ich od lasu, Valeria odetchn�a z ulg�. Pocz�a taja� jej
zmro�ona groz� pogodna pewno�� siebie. S�o�ce ju� zasz�o i ciemno�� g�stnia�a
nad r�wnin�, ledwie roz�wietlana gwiezdn� po�wiat�, kt�ra rozsianym tu i �wdzie
kaktusom dawa�a poz�r gnom�w.
- Nie masz tu byd�a ani p�l zaoranych - mrucza� Conan. - Jak�e ci ludzie �yj�?
- Byd�o do zagr�d na noc mogli sp�dzi� - zasugerowa�a Valeria - a pola i
pastwiska s� po drugiej stronie grodu.
- Mo�e - odpar� - chociem ze ska�y nic nie widzia�.
Ksi�yc wzni�s� si� nad miastem, a mury i wie�e czarno zarysowa�y si� w ��tej
po�wiacie. Valeria zadr�a�a. Czarny w �wietle ksi�yca, wygl�da� �w gr�d
osobliwy pos�pnie i gro�nie.
Podobna wida� my�l posta�a i w g�owie Conana, zatrzyma� si� bowiem, rozejrza�
wok� i rzek�:
- Tu pozostaniemy. Daremnie w nocy do bram ko�ata�, bo i tak nas nie wpuszcz�.
Nie wiada, jak nas przyj- m�, tedy lepiej si�y odzyska�. Po snu paru godzinach
sposobniejsi b�dziemy do walki czy ucieczki.
Podszed� do kaktusowych zaro�li kr�g jakby tworz�cych - pospolite do�� zjawisko
na po�udniowych pustyniach. Mieczem swym wyr�ba� przej�cie i ukazuj�c je
Valerii, rzek�:
- Od w��w przynajmniej b�dziemy bezpieczni.
Z l�kiem obejrza�a si� ku czarnej linii odleg�ego o jakie� sze�� mil lasu.
- Co za�, je�li smok z puszczy wylezie?
- Stra� b�dziemy trzyma� - odrzek�, cho� nie powiedzia�, c� w podobnym razie
pom�c by to mog�o. Patrzy� na miasto. �aden blask nie rozja�nia� wie�yc i kopu�.
By�o wielk� mroczn� zagadk�, tajemniczo zarysowan� na tle roz�wietlonego
ksi�ycem nieba.
- Legnij i �pij. Ja pierwsz� wart� obejm�.
Zawaha�a si�, patrz�c na� niepewnie, ale siedzia� u wej�cia ze skrzy�owanymi
nogami i wpatrywa� si� w mrok, a miecz spoczywa� na kolanach. Bez s�owa po�o�y�a
si� tedy na piasku w �rodku kolczastego kr�gu.
- Zbud� mnie, gdy ksi�yc stanie w zenicie - rozkaza�a.
Nic nie rzek� i nawet na ni� nie spojrza�. Ostatnim jej wra�eniem, nim pogr��y�a
si� w sen, by� widok jego muskularnej postaci, nieruchomej jak odlana z br�zu
statua, czarn� bry�� rysuj�cej si� na tle nisko zawieszonych gwiazd.
2. PRZY BLASKU OGNISTYCH KLEJNOT�W
Valeria obudzi�a si� z dr�eniem i u�wiadomi�a sobie, �e szary �wit rozci�ga si�
nad r�wnin�.
Siad�a, tr�c oczy. Conan krz�ta� si� obok kaktus�w, obcinaj�c ich mi�siste
li�cie i ostro�nie wyrywaj�c z nich kolce.
- Nie zbudzi�e� mnie - powiedzia�a z wyrzutem. - Pozwoli�e� mi spa� ca�� noc!
- Zm�czona by�a� - odrzek�. - A i zadeczek mu- sia�a� mie� obola�y z d�ugiej
jazdy. Wy, piraci, nie zwyczajni�cie ko�skiego grzbietu.
- C� tedy rzec o tobie? - odgryz�a si�.
- By�em munganem, nimem zosta� piratem - odrzek�. - A oni �yj� w siodle. Chwile
snu chwyta�em jak pantera czaj�ca si� u �cie�ki na przej�cie sarny.
I w rzeczy samej, dziarsko wygl�da� olbrzymi barbarzy�ca, jakby noc ca�� w
z�otym przespa� �o�u. Usun�wszy kolce i tward� sk�r�, wr�czy� dziewczynie gruby,
soczysty li�� kaktusa.
- Wra� z�by w ten k�sek. To strawa i napitek dla lud�w pustyni. By�em kiedy�
wodzem Zuagir�w, pustynnego plemienia, kt�re �yje z ob�uskiwania karawan.
- Zali jest co�, czym�e� nie by�? - z mieszanin� niewiary i zachwytu spyta�a
dziewczyna.
- Nigdym nie by� kr�lem hyboryjskiej dziedziny - skrzywi� si�, odgryzaj�c
ogromny k�s kaktusa. - Ale marzy mi si� i to. Kt�rego� dnia mog� nim zosta�, bo
niby czemu nie?
Potrz�sn�a g�ow�, dziwuj�c si� jego spokojnej zuchwa�o�ci, i pocz�a je��. Li��
nie by� podniebieniu niemi�y, i pe�en ch�odnego, syc�cego pragnienie soku.
Sko�czywszy posi�ek, wytar� Conan d�onie w piasek, powsta�, przeczesa� palcami
sw� g�st� czarn� grzyw�, zapi�� pas z mieczem i rzek�:
- C�, ruszajmy. Je�li lud z miasta gard�a nam zamierza poder�n��, uczyni� to
mo�e r�wnie dobrze teraz, nim gor�c dnia na dobre si� nie zacznie.
Valeria pomy�la�a, �e jego ponury �art, cho� niezamierzony, wieszczym okaza� si�
mo�e. R�wnie� tedy zapi�a sw�j pas i powsta�a. Min�y l�ki nocy, a rycz�ce
smoki z odleg�ego lasu wspomnieniem by�y tylko mglistym. Bu�czucznie kroczy�a u
boku Cymmeryjczyka. Bez wzgl�du na to, jakie le�a�y przed nimi
niebezpiecze�stwa, wrogowie b�d� lud�mi. A Valerii z Czerwonego Bractwa nie
zdarzy�o si� spotka� cz�eka, kt�ry by l�k w niej zbudzi�.
Conan zerka� na ni� z uczuciem podziwu, gdy maszerowa�a obok niego zamaszystym
krokiem, r�wnie jak jego szybkim.
- Jak g�ral raczej chodzisz, ni� jak �eglarz - powiedzia�. - Musisz by�
Aquilonk�. S�o�ce Darfaru nie uczyni�o twej bia�ej sk�ry br�zow�. Wiele
ksi�niczek mog�oby ci pozazdro�ci�.
- Jestem z Aqilonii - odpar�a. Jego komplementy ju� jej nie z�o�ci�y, a widoczne
uwielbienie - sprawia�o przyjemno��. Gdyby inny m�� zast�pi� j� na warcie,
pozwalaj�c spa�, wpad�aby we w�ciek�o��, zawsze bowiem gniewnie odrzuca�a pr�by
m�czyzn, by j� chroni� lub oszcz�dza� przez wzgl�d na p�e�. Ale tajemn� rado��
sprawi� jej fakt, �e Conan to uczyni�. I nie wykorzysta� jej l�ku, ani p�yn�cej
ze� s�abo�ci. W ko�cu, pomy�la�a, niezwyk�ym by� cz�ekiem.
S�o�ce powsta�o za miastem, a wie�e zab�ys�y gro�n� purpur�.
- Czarne w ksi�ycu - mrukn�� Conan, z oczyma, w kt�rych zape�ga�y �wiate�ka
barbarzy�skiego fatalizmu - a czerwone jak krew i krew zwiastuj�ce w s�o�cu
dnia. Nie podoba mi si� ten gr�d!
Ale szli dalej i Conan zauwa�y�, �e ani jedna droga nie wiod�a ku miastu z
p�nocy.
- Nie zdepta�o byd�o pastwisk po tej stronie miasta - powiedzia�. - I p�ug ziemi
nie tkn�� przez �ata, a mo�e wieki. Ale patrz: uprawiano tu niegdy� rol�.
Valeria dostrzeg�a pradawne rowy irygacyjne, kt�re ukazywa�, miejscami prawie
zasypane, gdzie indziej zaros�e kaktusami. W zak�opotaniu zmarszczy�a brwi, gdy
oczy jej przebieg�y r�wnin� rozci�gaj�c� si� ze wszech stron miasta, a� ku linii
puszczy, kt�ra tworzy�a niewyra�ny olbrzymi kr�g. Wzrok za �w kr�g nie si�ga�.
Niepewnie popatrzy�a na miasto. Ni he�my, ni ostrza w��czni nie po�yskiwa�y na
flankach, nie brzmia�y tr�bki, z wie� nie p�yn�y wezwania... Cisza tak
doskona�a jak cisza puszczy okrywa�a mury i wie�yce. S�o�ce wysoko ju� sta�o nad
wschodnim horyzontem, gdy stan�li przed wielk� bram� w p�nocnym murze, w cieniu
wynios�ego parapetu. Plamy rdzy pstrzy�y �elazne okucia pot�nych wr�t z br�zu.
Paj�czyny jak grube draperie zwiesza�y si� z zawias�w, rygli i �wiek�w.
- Przez lata nikt jej nie otwiera�! - o�wiadczy�a Valeria.
- Martwy gr�d - potwierdzi� Conan. - Oto dlaczego rowy zasypane i pola nie
tkni�te.
- Wszelako kto �w gr�d zbudowa�? Kto w nim mieszka�? Gdzie si� podzia�, gdy
miasto opu�ci�?
- Nie wiada. Mo�e klan wygna�c�w stygijskich. A mo�e nie. Inaczej Stygijczycy
buduj�. Mo�e wrogowie ich przegnali albo zaraza wytrzebi�a.
- Tedy skarby wci�� gdzie� tam le��, py�em obrastaj�c i paj�czyn� - rzek�a
Valeria, w kt�rej j�a si� budzi� w�a�ciwa jej rzemios�u zach�anno��, krzepiona
kobiec� ciekawo�ci�. - Zdo�amy� te wrota rozewrze�? Rozejrzyjmy si� nieco!
Conan z pow�tpiewaniem zbada� ci�k� bram�, ale wspar�szy o ni� swe ogromne
ramiona, pchn�� ca�� si�� muskularnych bark�w i ud.
Z przera�liwym zgrzytaniem zardzewia�ych sworzni brama ci�ko ruszy�a, a Conan
wyprostowa� si�, dobywaj�c miecza. Valeria zerka�a przez jego rami� i wyda�a
d�wi�k, �wiadcz�cy o niema�ym zaskoczeniu.
Za bram� bowiem nie by�o ulicy ani placu, zwyk�ych w takim miejscu. Wrota
otwiera�y si� na d�ugi, szeroki korytarz, niewyra�ny w oddali i kresu na poz�r
nie maj�cy. Tytaniczne mia� proporcje, posadzk� za� uczynion� z kwadratowych
p�yt wyci�tych z osobliwego czerwonego kamienia, kt�ry tli� si� zdawa�
niewidocznym p�omieniem. �ciany za� wy�o�one by�y zielonym minera�em.
- Jaspis, albom jest Shemit� - rzek� Conan.
- W takiej ilo�ci? - zaprotestowa�a Valeria.
- Wystarczaj�com du�o zrabowa� go khitajskim karawanom, �eby wiedzie�, o czym
gadam - upewni� j�. - To jaspis!
�ukowate sklepienie z lapislazuli zdobi�y ki�cie wielkich zielonych kamieni,
roztaczaj�cych jadowit� po�wiat�.
- Zielone klejnoty ogniste - mrukn�� Conan. - Tak zw� je ludzie z Punt. Gada si�
o nich, �e s� skamienia�ymi oczami owych pradawnych gad�w, kt�re staro�ytni
zwali Z�otymi W�ami. �wiec� w ciemno�ci niby oczy kota. Noc� roz�wietlaj� ten
korytarz, ale diabelska to iluminacja. Rozejrzyjmy si�. A nu� znajdziemy skarby
ukryte?
- Zaprzyj wrota - poradzi�a Valeria. - Wola�abym nie umyka� przed smokiem w tym
korytarzu.
Conan skrzywi� si� i odrzek�:
- Nie my�l�, �eby smoki wy�azi�y kiedy z lasu. - Uczyni� wszelako, o co prosi�a,
a po chwili ukaza� z�amany rygiel po wewn�trznej stronie bramy.
- Zda�o mi si�, gdym na wrota z zewn�trz napiera�, �e co� trzas�o. Ten rygiel
�wie�o jest z�amany. Rdza go niemal na skro� przenikn�a. Je�li ludzie st�d
czmychn�li, czemu brama zaryglowana by�a od �rodka?
- Uciekli innym wyj�ciem - podpowiedzia�a Valeria.
Zastanawia�a si�, ile te� stuleci min�o, odk�d �wiat�o dnia wdar�o si� do
korytarza otwart� bram�. S�o�ce wszelako znajdowa�o jako� drog� do wn�trza i oni
rych�o j� znale�li. Wysoko, w �ukowatym sklepieniu, otwory by�y pod�u�ne, a w
nich tkwi�y �wietliki - opalizuj�ce p�yty z materii jakiej� krystalicznej. W
cienistych plamach mi�dzy nimi zielone klejnoty miga�y jak oczy rozdra�nionych
kot�w. Pod ich stopami jaskrawa posadzka �arzy�a si� coraz to innymi kolorami i
odcieniami p�omienia. I�� po niej, to jak przemierza� komnaty Piekie�, gdy
z�owrogie gwiazdy migoc� nad g�ow�.
Jedna nad drug� trzy obramowane balustradami galerie bieg�y wzd�u� korytarza po
ka�dej z jego �cian.
- Gmach cztery ma poziomy - stwierdzi� Conan - a to pomieszczenie dachu si�ga.
D�ugie jest jak ulica, ale zda si�, odrzwia na ko�cu widz�.
Valeria wzruszy�a bia�ymi ramionami.
- Tedy wzrok masz lepszy ni� ja, cho� �r�d �eglarzy za bystrook� uchodz�.
Na chybi� - trafi� wybrali jedne z drzwi i przeszli przez amfilad� komnat,
kt�rych posadzka taka sama by�a jak w korytarzu, a �ciany wy�o�one jaspisem,
marmurem, ko�ci� s�oniow� lubo chalcedonem i zdobione fryzami z br�zu, z�ota i
srebra. W sklepieniu tym samym demonicznym blaskiem l�ni�y zielone kamienie. W
ich magicznej po�wiacie intruzi posuwali si� jak zjawy.
W niekt�rych komnatach nie by�o owej iluminacji, a wrota straszy�y czerni� jak
wej�cie do Piekie�, i te Conan z Valeri� omijali, trzymaj�c si� izb
o�wietlonych.
Paj�czyny wisia�y po k�tach, ale kurz nie gromadzi� si� ani na posadzkach, ani
na uczynionych z marmuru, jaspisu czy karneolu zydlach i sto�ach wype�niaj�cych
komnaty. Tu i tam wisia�y draperie z owego jedwabiu, kt�ry znany jest jako
khitan i praktycznie niezniszczalny. Nigdzie nie znale�li okien czy drzwi na
ulice wiod�cych albo place. Ka�de drzwi otwiera�y si� zawsze na nast�pn� izb�.
- Czemu� nie docieramy do ulicy - dziwi�a si� Valeria. - Ten gmach wielki by�
musi jak seraj kr�la Turanu.
- Zaraza ich nie wytrzebi�a - rzek� Conan, dumaj�cy nad tajemnic� pustego miasta
- albowiem znale�liby�my szkielety. Mo�e z�e moce tu hulaj� i wszyscy uciekli.
Mo�e...
- Mo�e! Mo�e! - przerwa�a Valeria gwa�townie. - Nigdy si� nie dowiemy. Sp�jrz na
te fryzy. Ludzie s� na nich wyobra�eni. Do jakiego te� nale�� ludu?
Conan popatrzy� i pokr�ci� g�ow�.
- Nigdym nie widzia� podobnych. Ale co� w nich jest wschodniego. Vendhya lubo
Kosala.
- By�e� mo�e w Kosali kr�lem? - spyta�a, kpin� maskuj�c ciekawo��.
- Nie, alem by� wodzem �r�d Afghul�w, kt�rzy �ywi� w G�rach Himelia�skich u
granic Vendhyi. Ten lud wspiera Kosalan. Ale po c� mieliby Kosalanie tak daleko
ku zachodowi gr�d wznosi�?
Portrety przedstawia�y smuk�ych m��w i kobiety o delikatnie rze�bionych,
egzotycznych rysach. Odziani w prze�roczyste szaty, przyozdobieni mnogimi
klejnotami, wyobra�eni byli g��wnie w czasie uczt, ta�ca i mi�osnych uciech.
- Wschodni lud, bez ochyby - powt�rzy� Conan - sk�d wszelako - nie wiem. �ywot
wiedli obrzyd�e, widno, pokojowy albo by�yby tu obrazy walk i wojen. Wejd�my po
tych schodach.
Z komnaty, w kt�rej stali, wiod�a w g�r� spirala z ko�ci s�oniowej. Przebyli
trzy pi�tra i znale�li si� w obszernej izbie na najwy�szym poziomie gmachu.
�wietliki w suficie rozja�nia�y wn�trze, a w dziennym blasku blado miga�y
ogniste klejnoty. Zajrzeli we wszystkie drzwi, kt�re - z wyj�tkiem jednych -
otwiera�y si� na podobnie roz�wietlone komnaty. Owe za� jedyne drzwi prowadzi�y
na galeri� zawieszon� nad sal� o wiele mniejsz� ni� ta, z kt�rej rozpocz�li
w�dr�wk�.
- Piek�o! - Valeria zniech�cona opad�a na jaspisow� �aw�. - Ludzie, kt�rzy tu
�yli, musieli uciekaj�c wszystkie skarby zabra� ze sob�. Do�� mam �a�enia na
�lepo po tych pustych izbach.
- Wszystkie g�rne komnaty zdaj� si� o�wietlone - rzek� Conan. Chcia�bym okno
znale�� wychodz�ce na miasto. Zajrzyjmy w te drzwi.
- Ty zajrzy - poradzi�a Valeria. - Ja tu posiedz� i stopom dam odpocznienie.
Conan znikn�� w drzwiach przeciwleg�ych do tych, kt�re otwiera�y si� na galeri�,
a dziewczyna wyci�gn�a si� na �awie z r�koma pod�o�onymi pod g�ow�. Poczyna�y
j� przygn�bia� owe ciche izby i sienie z p�on�cymi ki��mi zielonych kamieni i
ognist� posadzk�. Pragn�a, by znale�li wreszcie drog�, kt�ra pozwoli im opu�ci�
labirynt i wyj�� na ulice. Zastanawia�a si� daremnie, czyje stopy skrada�y si�
po tych p�omienistych posadzkach w minionych stuleciach, ile� czyn�w okrutnych i
tajemniczych o�wietli�y migaj�ce zielone klejnoty.
Cichy szmer wyrwa� j� z zadumy. Sta�a na nogach z mieczem w d�oni, nim zda�a
sobie spraw�, co j� zaniepokoi�o. Conan nie wr�ci�, ale wiedzia�a, �e to nie
jego pos�ysza�a kroki.
D�wi�k dochodzi� gdzie� zza wychodz�cych na galeri� drzwi. Bezszelestna w swych
butach z mi�kkiej sk�ry podbieg�a do nich, przest�pi�a balkon i spojrza�a w d�,
mi�dzy ci�kimi kolumnami balustrady.
Cz�owiek skrada� si� przez sal�.
Widok ludzkiej istoty w mie�cie, kt�re mieli za opuszczone, srogim by�
zaskoczeniem. Kl�cz�c za kamienn� balustrad�, z nerwami napi�tymi jak struny,
Valeria obserwowa�a tajemnicz� posta�.
Cz�ek �w �adn� miar� nie przypomina� figur wyimaginowanych na fryzach. Nieco
powy�ej �redniego wzrostu, ciemn� bardzo mia� cer�, cho� nie nale�a� do lud�w
czarnych. By� nagi, tylko biodra okala�a mu sk�pa jedwabna chusta, ledwie
kryj�ca muskularne uda, wok� smuk�ej talii �ci�gni�ta sk�rzanym pasem na d�o�
szerokim. D�ugie czarne w�osy opada�y na ramiona w prostych kosmykach, nadaj�c
mu dziki wygl�d. Wychud�y by�, ale w�z�y mi�ni stercza�y z jego ramion i n�g,
pozbawione owej cielesnej otoczki, kt�ra nadaje kszta�tom mi�� dla oka harmoni�.
Zbudowany by� tak oszcz�dnie, �e niemal odpychaj�co.
Wszelako nie posta� jego, a zachowanie uderzy�o obserwuj�c� go niewiast�.
Skrada� si� przygi�ty do ziemi, bez przerwy rozgl�daj�c si� na boki. W prawej
d�oni dzier�y� n� o szerokim ostrzu, kt�ry dr�a�, powodowany, zda si�,
przemo�nym jakim� i samoistnym uczuciem. Cz�ek �w by� przera�ony, groza
niewypowiedziana trzyma�a go w swych obj�ciach. Gdy zwr�ci� w jej stron� g�ow�,
ujrza�a mi�dzy kosmykami czarnych w�os�w l�nienie dzikich oczu.
Nie zauwa�y� jej. Na palcach przeby� sie� i znikn�� w otwartych drzwiach. Po
chwili us�ysza�a zd�awiony krzyk i zn�w zapad�a cisza.
Trawiona ciekawo�ci� prze�lizgn�a si� przez galeri�, docieraj�c do drzwi
po�o�onych dok�adnie nad tymi, kt�re przekroczy� nieznajomy. Otwiera�y si� na
inn� galeri�, otaczaj�c� przestronn� komnat�. Ta izba by�a na drugim pi�trze, a
jej sufit ni�ej si� znajdowa� ni� sklepienie du�ej sali. O�wietla�y j� tylko
ogniste kamienie i ich niezwyk�y zielony blask nie dociera� do miejsc
zacienionych przez balkon.
Oczy Valerii zrobi�y si� okr�g�e. Cz�ek, kt�rego widzia�a, wci�� by� w komnacie.
Le�a� twarz� do do�u na ciemnopurpurowym dywanie w samym �rodku komnaty. Jego
cia�o by�o bezw�adne, r�ce ro