3099

Szczegóły
Tytuł 3099
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3099 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3099 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3099 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harry Harrison Symulowany trening Mars by� brudnym, przera�aj�cym piek�em. Suchy jak ko�� i czerwony jak krew. Przekopywali si� przez sypki, si�gaj�cy kolan piach i zgodnym ch�rem kl�li in�yniera, kt�ry skonstruowa� system fizjologiczny skafandr�w. Przy testach skafandry by�y idealne. Szlag je trafi� dopiero w warunkach praktycznych. Przy sta�ym u�ytkowaniu przez par� tygodni nawali�y systemy absorpcyjne p�yn�w. Atmosfera Marsa mia�a temperatur� minus sze��dziesi�t stopni Celsjusza, wewn�trz za� kombinezon�w p�ywali we w�asnym pocie i powoli si� gotowali. Morley w�ciekle potrz�sn�� g�ow�, chc�c si� pozby� upartej kropli potu, kt�ra najbezczelniej w �wiecie usadowi�a si� na czubku jego nosa. W tym samym momencie co� o rdzawym kolorze z b�yskawiczn� szybko�ci� wpad�o na niego i trafi�o go prosto w pier�. By�a to pierwsza napotkana przez nich forma tutejszego �ycia. Zamiast naukowego zainteresowania, poczu� w�ciek�o��. Gwa�towny kopniak pos�a� oszo�omionego zwierzaka wysoko w powietrze. On sam natomiast, wytr�cony z r�wnowagi, run�� do ty�u, rozdzieraj�c bok kombinezonu o wystaj�cy od�amek obsydianowej, ostrej jak brzytwa ska�y. Tony Bannerman us�ysza� w s�uchawkach przera�ony krzyk towarzysza i odwr�ci� si� b�yskawicznie. Morley le�a� na piachu, obydwiema r�kami przyciskaj�c brzegi rozdartego skafandra, przez kt�re ze �wistem ucieka�o powietrze, zmieniaj�ce si� b�yskawicznie w kryszta�ki lodu. Tony przykl�kn�� przy nim tak, �e przys�ony he�m�w prawie si� zetkn�y, i dojrza� na twarzy Morleya przera�enie. - Pom� mi! - krzyk prawie rozsadza� s�uchawki. Niestety, nie by�o to mo�liwe. Nie zabrali ze sob� pakiet�w ratunkowych. Wszystkie by�y w rakiecie oddalonej o jakie� �wier� mili. Zanim zd��y�by dobiec tam i wr�ci�, Morley by�by ju� zestalon� mumi�. M�g� sobie zaoszcz�dzi� wysi�ku. Na Marsie by�o tylko ich dw�ch. Nikt nie m�g�by pom�c Morleyowi. Musia�o to doj�� do �wiadomo�ci le��cego, gdy� przesta� wrzeszcze� i spyta� normalnym g�osem: - �adnej nadziei, Tony? Jestem martwy? - Jak tylko tlen wyleci. Oko�o trzydziestu sekund. Nic nie mog� zrobi�. Morley bluzn�� kunsztown� wi�zank� i wdusi� czerwony przycisk NIEBEZPIECZENSTWO, umieszczony na r�kawie tu� nad nadgarstkiem. Jakie� pi�� metr�w od nich grunt rozpad� si� i dw�ch facet�w w bia�ych skafandrach wyskoczy�o z dziury. Na he�mach mieli czerwone krzy�e, a w d�oniach hermetyczny pojemnik. Wt�oczyli do niego Morleya z szybko�ci� wskazuj�c� na du�� praktyk� i pognali z powrotem do otworu. Wyrzucili przeze� kuk�� w kosmicznym kombinezonie i pokryte piaskiem drzwi zamkn�y si�, nie pozostawiaj�c �ladu. Kuk�a wa�y�a tyle co Morley, mia�a nawet g�ow�, cho� niepodobn� do g�owy Morleya. Tony zarzuci� j� sobie na plecy i ruszy� w stron� rakiety. Po drodze min�� le��cego nieruchomo zwierzaka. Kopn�� go mocno, wywo�uj�c lawin� �rubek i innego elektronicznego drobiazgu. Ul�y�o mu troch�. Gdy dobrn�� na miejsce, chemiczne s�oneczko prawie skry�o si� za horyzontem. Pogrzeb b�dzie musia� od�o�y� do jutra. Zostawi� baga� w �luzie i wszed� do cz�ci mieszkalnej, po drodze rozpinaj�c skafander. Kopniakiem pos�a� do diab�a st� z resztkami jedzenia. Na tym poprzesta� i poszed� do ��ka. Tym razem byli tak blisko! Gdyby Morley mia� oczy otwarte! Wyrzuci� z g�owy zarzuty pod jego adresem i zasn��. Rano pochowa� Morleya, potem ostro�nie przeczeka� dwa dni do wyznaczonego terminu. Wi�kszo�� pomiar�w by�a wykonana, a te, kt�re pozosta�y, mo�na by�o zrobi� automatycznie. Skorzysta� z tej mo�liwo�ci. Powybiera� wiadomo�ci z ostatnimi zapisami i poprzenosi� instrumenty poza zasi�g ognia z dysz. Przeni�s� te� pozosta�e zapasy, zb�dne w drodze powrotnej, oraz niepotrzebne wyposa�enie. Wracaj�c z ostatniej wycieczki, odda� ironiczny salut nad grobem Morleya. Na koniec pobie�nie posprz�ta� segment mieszkalny i czeka�. Trzask zegara przerwa� cisz� panuj�c� w kabinie. W �lad za nim o�y�y silniki, a pasy jego pojemnika opi�y go �ci�le. Obserwowa� opadaj�ce wieko i rami� manipulatora zako�czone ig��, zbli�aj�ce si� na podobie�stwo w�a do jego ramienia. Poczu� uk�ucie i potem by�a ju� tylko ciemno��. Jak tylko klapa si� zamkn�a, na zewn�trz statku otworzy� si� fragment korytarza i pojawi�o si� w nim dw�ch m�czyzn z noszami. Nie mieli kombinezon�w, a za nimi wida� by�o fragment b��kitnego, ziemskiego nieba. Powr�t do �wiadomo�ci by� taki jak zwykle. Najpierw zobaczy� �nie�nobia�y sufit izolatki. Tyle �e tym razem na pierwszym planie znajdowa�a si� apoplektycznie nabieg�a krwi� twarz pu�kownika Steghama. Tony stara� si� przypomnie� sobie, czy le��c w ��ku, nale�y oddawa� honory. Nie wiedz�c, co zrobi�, postanowi� le�e� spokojnie. - Cholera, Bannerman - warkn�a g�owa - witamy na Ziemi. Tylko dlaczego, do wszystkich diab��w, jeste� tu sam? �mier� Morleya przekre�la ca�� wypraw�. A to oznacza, �e nie ma ani jednego kompletu za�ogi, kt�ra uko�czy�aby szkolenie na czas. - A co z zespo�em numer dwa, sir? - G�wno! O ile to mo�liwe, to posz�o im jeszcze gorzej. Obaj zabici w drugim dniu po wyl�dowaniu. Meteor przebi� im zbiornik tlenu, a obaj byli zbyt zaj�ci okazami marsja�skiej flory, �eby zwr�ci� na ten drobiazg uwag�. Mimo wszystko nie dlatego tu jestem. Zbieraj rzeczy, idziemy do mojego biura. Co� musia�o by� nie tak w duszy pu�kownika, gdy� na samym wst�pie pocz�stowa� Tony'ego cygarem. Gdy sam zapali�, wskaza� na widoczek za oknem. - Widzisz to? Wiesz, co to jest? -Tak jest, sir. Marsja�ska rakieta, to znaczy rakieta marsja�skiej ekspedycji. -To ma by� rakieta marsja�skiej ekspedycji. Teraz jest to w po�owie gotowa kupa z�omu. Silniki i elektronika s� robione na terenie ca�ego kraju. Dopiero za sze�� miesi�cy b�dzie z�o�ona i przetestowana. Za p� roku statek b�dzie got�w, tylko �e nie mamy go kim obsadzi�. W tej chwili nie mamy ani jednego cz�owieka, kt�ry mia�by potrzebne kwalifikacje. W��cznie z tob�! Ten program szkoleniowy by� zawsze moim oczkiem w g�owie. Wiedzieli�my od dawna, �e jeste�my w stanie wybudowa� jednostk� na tyle dobr� i na tyle siln�, aby taka wycieczka sta�a si� bezpieczna i mo�liwa. Ale potrzebni s� ludzie, kt�rzy mogliby polecie�, dokona� bada� i wr�ci� �ywi, albo ta ca�a robota nie jest warta funta k�ak�w. Statek i pilot zostali przetestowani w symulowanych warunkach prawdziwego lotu i dzia�aj�. To by� m�j pomys�, aby ludzi przetestowa� tak samo. Zosta�y wybudowane dwie komory, w kt�rych odtworzyli�my warunki i rzeczywisto�� Marsa na tyle, na ile je znamy Prowadzili�my ten symulowany trening - such� zapraw� - z najdrobniejszymi szczeg�ami przez osiemna�cie miesi�cy w dwuosobowych zespo�ach. Oblicz sobie, ilu przez to przesz�o. A w efekcie nie mamy ani jednej symulowanej ekspedycji zako�czonej sukcesem. Z tego czterech ludzi wr�ci�o �ywych z tych wypraw, wliczaj�c ciebie. Je�li z was nie wy�onimy zespo�u, kt�remu si� to w ko�cu uda, to mo�emy spokojnie zamkn�� kramik i wraca� do domu. Tony siedzia� wmurowany w fotel, z wygas�ym cygarem w z�bach. To, co m�wi� Stegham, nie by�o dla niego ca�kowit� nowo�ci�. O pewnych szczeg�ach wiedzia� ju� wcze�niej, ale nie przypuszcza�, �e sprawa przybra�a a� tak� skal� i �e jak dot�d jest z tego jedna wielka klapa. G�os pu�kownika przerwa� te �a�osne rozwa�ania: - Psychologowie zwr�cili si� do mnie z problemem, kt�ry wed�ug nich jest w tym wszystkim najwa�niejszy. Oni twierdz�, i� powodem takich wynik�w jest �wiadomo��, �e to jest trening. �e ludzie wiedz�, i� to nie jest realne. �e zawsze mog� by� wyci�gni�ci z tego, w co si� wpl�tali. Tak jak Morley. S�dz�c po rezultatach, jakie osi�gamy, zaczynam si� z nimi zgadza�. Zamierzam przeprowadzi� ostatni� pr�b� w dw�ch zespo�ach, tyle �e w czysto bojowych warunkach. - Nie rozumiem, panie pu�kowniku... - Proste. Tym razem nie b�dzie �adnej pomocy i �adnego wyci�gania przez dziur�. Oboj�tne, jak bardzo by�cie tego potrzebowali. To b�d� manewry z ostr� amunicj�. Zamierzamy urozmaici� wam pobyt wszystkim, co zdo�amy wymy�li� - i wy b�dziecie zmuszeni to prze�y�. Je�li tym razem kto� rozedrze skafander, to umrze w marsja�skiej pr�ni, o par� st�p od ca�ego powietrza Ziemi. Chcia�bym, aby by� inny spos�b, ale nie mamy wyboru. Musimy za dwa miesi�ce mie� za�og� do tej ekspedycji i nie mamy innej mo�liwo�ci, aby zdoby� pewno�� co do jej fachowo�ci. Tony dosta� trzy dni wolnego - pierwszego dnia si� spi�, drugiego na�pa�, a na trzeci doszed� do siebie i poszed� si� zabawi�. Wszyscy uczestnicy programu byli ochotnikami i mieli mo�liwo�� wycofania si� w ka�dym momencie, tylko on jako� nie mia� na to zbytniej ochoty. Pozosta�o mu wi�c dalej ci�gn�� t� g�upi� gr�. A kiedy si� ona sko�czy, nie omieszka da� Steghamowi do zrozumienia, co s�dzi o pomy�le i jego autorze. Swego towarzysza Hala Mendoz� pozna�, gdy poszed� na badania. Podali sobie r�ce z rezerw� i otaksowali si� ch�odnymi spojrzeniami. Jeden mia� zale�e� od drugiego i lepiej by�o wyrobi� sobie zdanie o partnerze, gdy ma si� jeszcze w miar� obiektywne mo�liwo�ci oceny Mendoza by� jego przeciwie�stwem - wysoki i chudy, podczas gdy Tony by� kr�py i zwalisty jak nied�wied�. Hal pali� prawie bez przerwy, a jego oczy by�y wci�� rozbiegane. Tony poczu� lekkie zaniepokojenie - zaraz jednak pomy�la�, �e Hal musi by� dobry, skoro zaszed� tak daleko. �apiduch wzi�� go w obroty i na dalsze rozwa�ania nie starczy�o ju� Tony'emu czasu. - Co to jest? - zdumia� si� lekarz, wskazuj�c jego policzek ze �wie�� rank�. - Aa, to. Zaci��em si� przy goleniu. Doktor mrukn�� co� o roztrzepa�cach i za�o�y� opatrunek. - Uwa�aj na wszelkie otwarte rany - ostrzeg� - to idealne wej�cie dla bakterii. Diabli wiedz�, co mo�esz zasta� na Marsie. Chcia� zaprotestowa�, ale zrezygnowa�. Po co wyja�nia�, �e prawdziwa wyprawa (je�li kiedykolwiek nast�pi) zajmie dwie�cie sze��dziesi�t dni. Ka�da rana zd��y si� przez ten czas skutecznie trzy razy zagoi� - nawet w ozi�biaj�cym �nie. Po badaniach, jak zawsze, wbili si� w kombinezony i ruszyli do hali test�w. Przez drzwi hangaru numer dwa weszli do atrapy marsja�skiej rakiety Gdy zamkni�to klapy, jak zwykle nast�pi�y zastrzyki i ciemno��. Po przebudzeniu wszystko by�o takie normalne, �e a� podejrzane. Tony zerwa� opatrunek i przyjrza� si� podejrzliwie zaci�ciu - by�o �wie�e, w k�ciku krzep�a w�a�nie kropelka krwi. Odpr�y� si�. Co prawda nie podejrzewa� wojskowych o to, �e zrezygnuj� z oficjalnej pompy przy odlocie ekspedycji marsja�skiej, jak to si� oficjalnie nazywa�o, ale czasami obawia� si�, �e za kt�rym� razem zamiast na poligonie obudzi si� na Marsie. By�o to silniejsze od zdrowego rozs�dku. Tym razem im to nie grozi�o. W tym momencie o�y� obw�d bezpiecze�stwa - najpierw seria gwizd�w, potem g�os dy�urnego oficera. - Poruczniku Bannerman, wstali�cie ju�? -Tak jest, sir! - Sekund�, Tony - S�ycha� by�o, jak zwraca si� do kogo� stoj�cego obok, po czym g�os sta� si� ponownie czysty. Mamy problem z komor�, siad�a jedna z pomp i ci�nienie jest ni�sze ni� faktyczne, marsja�skie. Poczekajcie z wyj�ciem, dop�ki jej nie wymienimy. - Tak jest, sir! - Wy��czy� mikrofon akurat na czas, aby nie pu�ci� opinii Hala na temat gotowo�ci i pracowito�ci ekipy treningowej. Jaki� kwadrans p�niej radio znowu o�y�o. -Wszystko w porz�dku. Zaczynajcie, jak by�o ustalone. Odsun�li rygle i otworzyli drzwi �luzy. - No c�, w ko�cu chocia� raz dali nam spok�j z tym cholernym wiatrem - odezwa� si� Hal. - Ostatnim razem wia� jak op�tany. Dzi�ki Steghamowi cho� za to. Kontemplowa� przez chwil� znany krajobraz rdzawego piachu i brunatnego nieba, gdy Hal, szukaj�c czego� w sterowni, rykn�� nagle dziko: - Chod� tu, szybko! Nie musia� powtarza�, gdy� Tony by� ju� przy nim, gapi�c si� niezbyt przytomnie w �lad za wyci�gni�tym palcem Hala. - Wska�nik poziomu wody Albo si� zepsu�, albo mamy po�ow� zbiornika. Rzucili si� do roboty Odkr�cone pokrywy pokaza�y p�kni�cie przy jednym ze wspornik�w, z kt�rego wyp�ywa� strumyk. - Cholerny Stegham i jego durne dowcipy Za�o�� si�, �e on to nazwa� skutkiem l�dowania. Trzeba to w co� �apa�, dop�ki tego nie zatkamy. - To b�dzie dos�ownie "suchy" miesi�c - mrukn�� Hal, gdy sko�czyli �ata� zbiornik i obliczyli ilo�� wody na osob�. Pierwsze dni by�y identyczne jak w poprzednich "podr�ach". Zatkn�li flagi i wypakowali ekwipunek. Trzeciego dnia instrumenty pomiarowe by�y w��czone, a czwartego byli gotowi do wypraw kolekcjonerskich. W tym w�a�nie dniu zacz�li sobie zdawa� spraw� z obecno�ci py�u. Tony akurat prze�uwa� swoj� racj� �ywno�ciow� (wody starczy�o na jedno porz�dne picie w ci�gu dnia), gdy Hal spyta�: - Zauwa�y�e�, ile tu si� zebra�o tego rdzawego �wi�stwa? - Jak m�g�bym nie zauwa�y�? Mam tyle tego g�wna w ubraniu, jakby mnie obsiad�o ca�e mrowisko. Do tej pory tego nie by�o. - Nast�pna niespodzianka naszego ukochanego szefa! - Nie ma innej rady. Trzeba si� dok�adniej czy�ci� przed wej�ciem na statek. Pomys� by� dobry, tylko nie da�o si� go wykona�. Py� mia� konsystencj� talku i trzepanie powodowa�o wy��cznie powstawanie nowej chmury, kt�ra wlatywa�a za nimi i osiada�a na wszystkim. Pr�bowali go zignorowa�, kln�c w �ywy kamie� genialne pomys�y Steghama i jego technik�w. Skutkowa�o do �smego dnia, gdy wracali z wycieczki badawczej, targaj�c kontener z pr�bkami. Weszli do komory, otrzepali si� jak umieli i Hal uruchomi� mechanizm otwierania �luzy wewn�trznej. Potrzebna do tego by�a hermetyzacja komory, czyli zamkni�cie zewn�trznych drzwi. Zamkn�y si� do po�owy. Nawet poprzez skafandry czu� by�o wibracj� poruszaj�cego nimi silnika. Warcza� przez chwil� bez �adnych efekt�w, po czym zap�on�a czerwona lampka awarii. - Py�! - rykn�� Tony. - Ten cholerny py� dosta� si� do mechanizmu! Otwarta p�yta kontrolna potwierdzi�a przypuszczenie py� ze smarem stworzy� pi�kn�, stwardnia�� ju� bry�� uniemo�liwiaj�c� dopchni�cie do ko�ca t�ok�w zamykaj�cych �luz�. Opisanie problemu by�o o wiele �atwiejsze od naprawy. Mieli przy sobie zaledwie kilka podstawowych narz�dzi. Reszta wyposa�enia by�a na statku. Aby si� tam dosta�, trzeba by�o zamkn�� drzwi, a �eby je zamkn��, potrzebowali narz�dzi. B��dne ko�o. Prawie trzy godziny zaj�o im usuni�cie przeszkody tym, co mieli do dyspozycji - zbiorniki tlenu by�y puste i przez ostatni kwadrans pracowali na rezerwie. Ledwie dostali si� do �rodka, Hal zdj�� kask i pad� na koj�. Jego cia�em wstrz�sa�y dreszcze. Tony wmusi� w niego par� �yk�w leczniczej brandy z apteczki pok�adowej i po jakich� dwudziestu minutach ch�op wr�ci� do siebie. Po powrocie z ca�odziennych wypraw po pr�bki mieli dwie do trzech godzin dla siebie. Hal by� dobrym kumplem i najlepszym szachist�, jakiego Tony zna�. Do�� szybko si� zorientowa�, �e Hal spala si� wewn�trznie - roznosi�a go energia, nie m�g� usiedzie� spokojnie. Dwa dni po tym spostrze�eniu Tony zacz�� mie� problemy ze spaniem. Efektem by�o coraz wyra�niejsze podra�nienie nerwowe. A py� robi� swoje - w�a��c w najdrobniejsze szczeliny, doprowadza� mechanizmy do stanu r�wnego wyczerpaniu nerwowemu za�ogi. Na domiar tych wszystkich przyjemno�ci przez ca�y czas musieli racjonowa� wod�, ci�gle zatem byli spragnieni. W najbli�szym czasie co� musia�o p�kn��. Okaza�o si�, �e Hal. Nast�pi�o to osiemnastego dnia pobytu. Musia� go w ko�cu dobi� brak snu. Zawsze sypia� nader lekko, a teraz py� i zwi�zane z nim problemy praktycznie mu to uniemo�liwi�y. Tony s�ysza�, jak si� wierci w koi, gdy sam zmusza� si� do snu. Spa� �le i bardzo kr�tko, ale zawsze. Po czarnych cieniach okalaj�cych oczy Hala mo�na by�o pozna�, �e on nie sypia� wcale. Tego dnia wk�adali w�a�nie skafandry, gdy Hal dosta� ponownie ataku drgawek. Tony wla� w niego reszt� leczniczej nalewki. Gdy si� troch� uspokoi�, zdo�a� wykrztusi� urywanym g�osem: - Nie mog�... nie wytrzymam! Skafandry nie wytrzymaj�! - g�os przeszed� w ryk. - Mog� zawie��, gdy b�dziemy na zewn�trz...! Nie zostan� tu ani chwili... wracamy...! - Dobrze wiesz, �e nie mo�emy. To ma trwa� pe�ne dwadzie�cia osiem dni - Tony stara� si� trafi� mu do przekonania. - To ju� tylko dziesi�� dni. Mo�esz to wytrzyma�. Ten termin jest zakodowany w pami�ci maszyn. Nic si� wcze�niej nie ruszy, nie mo�emy si� st�d wcze�niej wydosta�. Ciesz si�, �e nie kazali nam tu siedzie� pe�nego marsja�skiego roku, a� do zbli�enia planet. - Przesta� gl�dzi� i nie pr�buj mnie robi� w konia. G�wno mnie obchodzi, co si� stanie z pierwsz� waln� ekspedycj�. Nie zamierzam oszale� z braku snu tylko dlatego, �e jaki� zidiocia�y na punkcie realizmu trep chce zna� odpowied� na swoje durne w�tpliwo�ci. Je�li nie przerw� eksperymentu, gdy im ka��, to b�dzie morderstwo. - Hal wyskoczy� z kabiny, zanim Tony zd��y� zareagowa�, i dopad� pulpitu komputera. Przycisk NIEBEZPIECZE�STWO by� tu jak zwykle do tej pory, ale sami nie wiedzieli, czy tym razem jest pod��czony. A je�li nawet jest, to czy ktokolwiek odpowie na wezwanie. Hal nacisn�� go. Obaj spogl�dali na g�o�nik, wstrzymuj�c oddechy Nagle co� w nim zgrzytn�o i odezwa� si� zimny g�os pu�kownika Steghama, wype�niaj�c ca�� kabin�: - Znacie warunki do�wiadczenia, a wi�c jakie s� powody wezwania? Radz� wam, aby by�y naprawd� zasadne. Hal z�apa� mikrofon i zacz�� niesk�adnie opowiada�. Ledwie zacz��, Tony wiedzia�, �e nic z tego nie b�dzie. �atwo by�o przewidzie� reakcj� Steghama. Hal nie zd��y� sko�czy�, gdy g�o�nik gwa�townie mu przerwa�: - Wystarczy. lwoje wyja�nienia nie spowoduj� �adnych zmian w planie. Jeste�cie zdani na siebie i tak pozostanie. W tej chwili po��czenie zostaje odci�te. Nie pr�bujcie si� ze mn� skontaktowa�, zanim eksperyment zostanie uko�czony Szcz�k wy��cznika by� wystarczaj�co jasny. Hal sta� os�upia�y, po policzkach ciek�y mu �zy w�ciek�o�ci. Jednym szarpni�ciem Tony wyrwa� mikrofon i cisn�� nim o �cian�. - Poczekaj, gnoju, a� si� to sko�czy, a poczujesz moje d�onie na swojej przekl�tej szyi! - Przynie� apteczk�! - Hal zwr�ci� si� nagle do Tony'ego. Poka�� temu kretynowi, �e nie tylko on mo�e sobie lecie� w kulki z tym cholernym eksperymentem. W apteczce by�y cztery strzykawki wype�nione morfin�. Hal z�apa� pierwsz� z brzegu i wbi� ig�� w rami�. Tony nie pr�bowa� go powstrzyma�, poniewa� zgadza� si� ca�kowicie z jego post�powaniem. W ci�gu paru minut Hal wyci�gn�� si� plackiem na stole i zachrapa�. Tony podni�s� bezw�adne cia�o i zani�s� je na kojg. Hal spa� przesz�o dwadzie�cia godzin, a gdy si� obudzi�, �lady ob��du znikn�y z jego twarzy i wzroku. �aden nie wspomina� o tym, co si� sta�o. Hal racjonowa� sobie morfin� tak, aby spa� jedn� noc na trzy. Nie by�o to wiele, ale wygl�da�o na to, �e mu wystarcza. Do ko�ca pozosta�y im cztery dni, gdy Tony znalaz� pierwsze �ywe stworzenie. By�o wielko�ci kota i przycupn�o ko�o wspornika. Zawo�a� Hala i razem przypatrywali si� temu. - Pi�kne - stwierdzi� Hal - ale w czasie swojej drugiej ekspedycji znalaz�em tak� puszyst� kulk�: by�a cudowna. Gdy j� rozci��em, te wszystkie z�batki i obwody te� by�y cudowne. Technicy tego drania odstawili kawa� solidnej roboty Nie mam ochoty tego wybebesza�. Mo�e zostawimy to tu, gdzie jest? Tony prawie si� z nim zgodzi�, gdy nagle co� mu za�wita�o. - Prawdopodobnie tego od nas oczekuj�. Nie ma. Jak sobie gramy, to do oporu. Przynie� pojemnik. Po kr�tkim namy�le Hal spe�ni� pro�b�. Wibracja �luzy musia�a sp�oszy� kolczatk�, bo ruszy�a ku otwartej przestrzeni. Tony zast�pi� jej drog�. Chcia�a go omin��, tote� nast�pi� na par� z jej nader licznych odn�y Co� tam pop�ka�o i reszta korpusu usi�owa�a powlec si� dalej. Celnie wymierzony kopniak po�o�y� kres tym pr�bom. Ostro�nie przykl�kn�� i podni�s� par� zgruchotanych ko�czyn. Poprzez sk�r� przebija�y w paru miejscach ko�ci, a z ran ciek� mleczny p�yn. - Realizm - mrukn�� do siebie. - Ci technicy naprawd� wierz� w realizm. I wtedy w�a�nie uderzy�a go pewna my�l, kt�rej straszliwe nieprawdopodobie�stwo zmrozi�o mu krew w �y�ach. Musia� znale�� na ni� odpowied� nawet za cen� ruiny ich spokoju. Z�apa� nieruchome cia�o i no�em rozci�� na po�ow�. - Co ty, u diab�a, robisz? - w g�osie Hala by�o s�ycha� niebotyczne zdumienie. Tony'emu zrozumienie tego, co zobaczy�, zaj�o prawie dziesi�� sekund, po czym rykn��: - To jest �ywe! Krwawi i nie ma wewn�trz mechanizmu! To nie mo�e by� �ywe, a je�li jest, to my nie jeste�my na Ziemi! Jeste�my na Marsie! Us�yszawszy t� radosn� wie��, Hal zerwa� si� do biegu, lecz po paru krokach zakopa� si� w piasku i przewr�ci�. lbny zrozumia�, �e ma tylko jedn� szans�. Je�li mu si� nie uda, to obaj tu zostan� na skutek szale�stwa Hala. Zbli�y� si� do wstaj�cego partnera i ca�� sw� si�� w�o�y� w ten w�a�nie cios - poni�ej mostka, gdzie znajdowa� si� zaw�r butli tlenowych. R�ka go zabola�a, ale Hal oklap� i osun�� si� bezw�adnie. Wzi�� go pod ramiona i zaci�gn�� na statek. Pierwsze oznaki �ycia Hal zacz�� dawa�, gdy zdejmowa� mu skafander, ale problemy pojawi�y si� przy hibernatorze. Tony zainkasowa� trzy ciosy, zanim opanowa� sytuacj� na tyle, aby manipulator z ig�� zrobi�, co trzeba. Gdy wieko pojemnika zamkn�o si� ze �wistem, Tony osun�� si� na pod�og�. By� wyczerpany. Ca�e szcz�cie, �e hibernatory mo�na by�o uruchamia� ca�y czas, a nie dopiero po zako�czeniu misji - ot, zwyk�y �rodek zapobiegawczy w wypadkach wymagaj�cych opieki lekarskiej. Ma�a rzecz, a cieszy. W ko�cu prawda odnalaz�a drog� do jego �wiadomo�ci: Mars istnia� rzeczywi�cie - to nie by� symulowany trening czy sucha zaprawa. To by� prawdziwy Mars, na kt�rym on jest sam, o miliony lat �wietlnych od domu. Z t� my�l� zapad� w ciemno��. Tym razem otwiera� oczy powoli i ostro�nie, obawiaj�c si�, �e zamiast sali szpitalnej zobaczy sufit kabiny. Nie zobaczy�. By� w szpitalu. Gdy odwr�ci� g�ow�, zobaczy� pu�kownika Steghama siedz�cego przy ��ku. - Zrobili�my to? - spyta� s�abym g�osem. - Zrobili�cie. Obaj. Hal le�y tu po s�siedzku. W g�osie pu�kownika by�o co� dziwnego. Po raz pierwszy od czasu ich znajomo�ci Stegham m�wi� z uczuciem innym ni� z�o��. - Pierwsza wyprawa na Marsa. Mo�ecie sobie wyobrazi�, co gazety pisz� na ten temat. Ale s� wa�niejsze sprawy. Kiedy si� zorientowali�cie, �e to nie trening? - Dwudziestego czwartego dnia. Znale�li�my jakiego� zwierzaka. Byli�my g�upi, �e zorientowali�my si� tak p�no. - Nie tak bardzo. Ca�y wasz trening by� tak u�o�ony, by do tego nie dopu�ci�. Nigdy nie byli�my pewni, czy to si� uda, ale nale�a�o spr�bowa�. Psychologowie byli zdania, �e osamotnienie i dezorientacja mog� spowodowa� za�amanie. Nigdy si� z nimi nie zgadza�em. -A oni mieli racj� - stwierdzi� Tony - Teraz wiemy, �e mieli racj�, pomimo �e zwalcza�em ich ca�y czas. Wygrali i ca�y ten program zosta� u�o�ony wed�ug ich wskaz�wek. To nie by�o �atwe, ale zrobili wszystko, �eby was og�upia� tak d�ugo, jak to tylko mo�liwe. - Przepraszam, stary, za to, co mi si� porobi�o - to by� Hal z s�siedniego ��ka. - Jasne, �e wszystkie rozmowy, kt�re prowadzili�cie ze mn�, by�y nagrane na ta�m�. To znaczy moje wyst�pienia sz�y z ta�my - przerwa� mu Stegham. - Chodzi�o o maksymalny realizm, gdyby�cie co� podejrzewali. A poza tym u�yli�my odmiennej hibernacji, o kt�rej nic nie wiedzieli�cie: obni�enie temperatury cia�a o dziewi��dziesi�t dziewi�� procent. To i odpowiednio spreparowane skaleczenie na twoim policzku, Tony, mia�y was utwierdzi� w przekonaniu, �e od startu min�o niewiele czasu. -A co ze statkiem? - Hal by� niedoinformowany. - Widzieli�my go, by� do po�owy uko�czony... - Makieta ustawiona dla publiczno�ci i wszystkich tych ciekawskich s�u�b wywiadowczych z s�siedztwa. Prawdziwy zosta� z�o�ony i sprawdzony przesz�o miesi�c przed waszym odlotem. Najtrudniejsza by�a kwestia dobrania za�ogi. To, co m�wi�em o wynikach test�w, by�o prawd�. Praktycznie pozosta�o was dw�ch. No i nie by�o innej rady. Psychologowie twierdz�, �e nast�pni nie bgd� ju� mieli takich problem�w. Dzi�ki temu, �e kto� ju� by� na Marsie przed nimi, b�d� inaczej nastawieni. Rozumiecie? Chodzi o to, �e nie jest to ju� ca�kowicie obcy �wiat. - Przez chwil� panowa�o milczenie, po czym Stegham zmusi� si� do wypowiedzenia nast�pnych s��w: - Chcia�bym, �eby�cie zrozumieli obaj... �e wola�bym lecie�... sam, ni� wykr�ca� wam ten numer. Wiem, co musieli�cie czu�. To tak, jakby�my zrobili co�... - Jak mi�dzyplanetarny kawa� - mrukn�� Tony - Tyle �e do�� kiepski. -Tak, co� w tym stylu. Mam nadziej�, �e rozumiecie. To by�o nie fair, ale nie mieli�my innego wyj�cia. Wy dwaj byli�cie jedynymi, wszyscy inni odpadli w testach. To musieli�cie by� wy, a chcieli�my, �eby odby�o si� to w maksymalnie bezpieczny spos�b. O tym, co si� dzia�o, wiedzia�em tylko ja i trzech innych ludzi. Nikt inny nigdy si� o tym nie dowie. Gwarantuj� wam to. G�os Hala by� cichy, ale ci�� jak ostrze no�a: - Mo�e pan by� pewien, pu�kowniku, �e my nikomu o tym nie powiemy Gdy pu�kownik Stegham wychodzi�, mia� nisko zwieszon� g�ow� - nie m�g� si� zdoby� na to, aby spojrze� w oczy pierwszym dwom badaczom Marsa... przek�ad : Jaros�aw Kotarski powr�t