3351
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3351 |
Rozszerzenie: |
3351 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3351 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3351 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3351 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
C.S. Forester
Pan midszypmen Hornblower
(Mr Midshipman Hornblower)
Prze�o�y�a: Henryka St�pie�
Rozdzia� pierwszy
R�wne szanse
Styczniowy sztorm przewala� si� z �oskotem po Kanale nios�c w swym �onie szkwa�y; grube krople b�bni�y g�o�no o nieprzemakalne okrycia oficer�w i marynarzy, kt�rych obowi�zki s�u�bowe trzyma�y na pok�adzie. Wichura d�a ju� od jakiego� czasu tak, �e nawet na os�oni�tych wodach Spithead1 okr�t wojenny je�dzi� niespokojnie na kotwicach, troch� ko�ysz�c si� wzd�u�nie na zbitej fali i szarpi�c nag�ymi ruchami napi�te liny. Od brzegu sz�a ku niemu ��d� z dwiema mocnej budowy niewiastami u wiose�, ta�cz�c jak szalona na stromych drobnych falach i od czasu do czasu ryj�c w kt�rej� dziobem, a� bryzgi wody lecia�y na ruf�. Wio�larka na dziobie zna�a si� na swojej robocie. Rzucaj�c kr�tkie spojrzenia przez rami� nie tylko utrzymywa�a ��dk� na kursie, ale kierowa�a j� dziobem pod najgorsze fale, aby zapobiec wywr�ceniu. ��d� przesz�a powoli wzd�u� prawej burty "Justiniana", a gdy podchodzi�a do �awy wantowej grotmasztu, obwo�a� j� s�u�bowy midszypmen2.
-Aye, aye3 -dobieg�a odpowied� wyrzucona z silnych p�uc drugiej wio�larki. Nie wiadomo czemu w j�zyku marynarskim ten okrzyk od wiek�w oznacza�, �e w �odzi jest oficer - pewnie to by�a ta skurczona posta� na �awce rufowej, przypominaj�ca kup� zu�ytych lin, na kt�r� narzucono plandek�.
Tyle tylko potrafi� dojrze� pan Masters, oficer s�u�bowy, ukryty po zawietrznej za pacho�ami stermasztu, zanim ��dka, pos�uszna nakazowi pe�ni�cego s�u�b� midszypmena, podesz�a do �awy wantowej i znik�a mu z oczu. Nast�pi�a d�uga przerwa - widocznie oficer mia� pewne trudno�ci z wchodzeniem po burcie. Wreszcie ��dka znowu pojawi�a si� w polu widzenia Mastersa; niewiasty odbi�y i postawi�y ma�y �agielek lugrowy, pod kt�rym ��d�, teraz ju� bez pasa�era, sun�a z powrotem ku Portsmouth, skacz�c po falach jak sportowiec w biegu z przeszkodami. Gdy ju� si� oddali�a, pan Masters u�wiadomi� sobie, �e kto� zbli�a si� ku niemu pok�adem rufowym w asy�cie s�u�bowego midszypmena, kt�ry, wskazawszy gestem Mastersa, cofn�� si� ku �awie wantowej. Mastersowi w�osy zd��y�y posiwie� w s�u�bie na morzu; mia� szcz�cie dochrapa� si� rangi porucznika, a od dawna zdawa� sobie spraw�, �e nigdy nie awansuje na kapitana, lecz nie martwi� si� za bardzo t� my�l� i znajdowa� rozrywk� w zg��bianiu charakter�w swoich wsp�towarzyszy.
Patrzy� zatem uwa�nie na zbli�aj�c� si� posta�. By� to ko�cisty m�odzian, ledwie wychodz�cy z wieku ch�opi�cego, nieco ponad �redniego wzrostu, o stopach, kt�rych m�odzie�cz� d�ugo�� w stosunku do ca�ej postaci podkre�la�y przy szczup�o�ci �ydek wielkich rozmiar�w p�kamaszki. Wida� by�o, �e przybysz nie bardzo wie, co robi� z r�kami. Ubrany by� w �le dopasowany mundur na wskro� przemoczony bryzgami fal; nad wysokim ko�nierzem stercza�a chuda szyja, a nad ni� blada twarz z wystaj�cymi ko��mi policzkowymi. Blada twarz by�a rzadko�ci� na okr�cie wojennym, gdzie za�oga szybko opala�a si� na ciemny maho�; zapad�e policzki ch�opca mia�y w dodatku odcie� zielonkawy -niew�tpliwie dozna� on choroby morskiej p�yn�c tu na �odzi z l�du. W bladej twarzy tkwi�a para ciemnych oczu, kt�re przez kontrast wygl�da�y jak otwory wyci�te w kartce papieru. Masters stwierdzi� z pewnym zainteresowaniem, �e chocia� ich w�a�ciciel przeby� chorob� morsk�, oczy te rozgl�da�y si� czujnie, ch�on�c wyra�nie nowe dla niego widoki. Ani choroba morska, ani onie�mielenie nie przyt�umi�y ciekawo�ci i zainteresowania, i pan Masters wybiegaj�c swoim zwyczajem my�lami w prz�d pomy�la�, �e tego ch�opca cechuje przezorno�� i rozwaga i �e ju� w tej chwili bada on swe nowe otoczenie, jak gdyby przygotowuj�c si� do tego, co go tu mo�e spotka�. Tak m�g� Daniel patrze� na lwy, gdy wszed� po raz pierwszy do ich jaskini.
Ciemne oczy napotka�y wzrok Mastersa i niezgrabna posta� zatrzyma�a si�. Przybysz podni�s� nie�mia�o d�o� do ronda ociekaj�cego wod� kapelusza i otworzy� usta, jakby chc�c co� powiedzie�, lecz za�enowany zamkn�� je bez s�owa, by nast�pnie zebra� si� w sobie i zmusi� do wyrzeczenia wyuczonej formu�ki.
- Stawi�em si� na okr�t, sir.
- Nazwisko? -zapyta� Masters, daremnie czekaj�c, by przyby�y sam je poda�.
- H-Horatio Hornblower, sir. Midszypmen -wyj�ka� ch�opiec.
- Doskonale, panie Hornblower -odrzek� Masters tak samo ceremonialnie. -Czy zabra� pan ze sob� swoje klamoty?
Hornblower nigdy dot�d nie s�ysza� tego okre�lenia, lecz by� na tyle przytomny, by sobie wydedukowa� jego znaczenie.
- Moja skrzynka z rzeczami, sir. Jest... jest na dziobie, przy furcie wej�ciowej.
Hornblower wyrzek� to wszystko z ledwie dostrzegalnym wahaniem; wiedzia�, �e marynarze m�wi� na "dziobie" , zamiast "przedzie", i ze przyby� na okr�t przez "furt� wej�ciow�", lecz zastosowanie tych s��w samemu wymaga�o odrobiny wysi�ku.
- Dopilnuj�, �eby j� zniesiono na d� - powiedzia� Masters - a i pan niech tam lepiej zejdzie. Kapitan jest na l�dzie, a jego zast�pca przykaza�, �eby pod �adnym pozorem nie wzywa� go przed �smym dzwonem, radzi�bym wi�c, panie Hornblower, skorzysta� z tego i zrzuci� z siebie mokre odzienie.
- Dobrze, sir - odpar� Hornblower; w tej samej chwili spostrzeg�, �e u�y� niew�a�ciwego wyra�enia, wyczyta� to z twarzy Mastersa, poprawi� si� wi�c (nie wierz�c w�a�ciwie, �e ludzie naprawd� m�wi� w ten spos�b gdziekolwiek poza scen�), zanim Masters zd��y� go skorygowa�. - Tak jest, sir - rzek� i przy�o�y� znowu d�o� do ronda kapelusza.
Masters odwzajemni� pozdrowienie i zwracaj�c si� do jednego z ch�opc�w pok�adowych dygoc�cych za sk�p� os�on� nadburcia rozkaza�: - Ch�opcze, zaprowad� pana Hornblowera do mesy midszypmen�w.
- Tak jest, sir.
Hornblower poszed� za ch�opcem ku dziobowi, w stron� g��wnego luku. Wystarczy�oby samej choroby morskiej, by chwia� si� na nogach, lecz na tym kr�tkim odcinku potkn�� si� dwukrotnie, w momencie gdy ostry poryw wiatru szarpn�� "Justinianem", napr�aj�c liny kotwiczne. U wej�cia do luku ch�opiec ze�lizn�� si� w d� po trapie jak w�gorz po skale; Hornblower zacz�� schodzi� bardzo ostro�nie i niepewnie w przymglone rejony dolnego pok�adu dzia�owego, a potem w p�mrok mi�dzypok�ad�w. W nozdrzach czu� zapachy r�wnie dziwne i pomieszane jak d�wi�ki atakuj�ce jego uszy. U st�p ka�dego trapu ch�opiec czeka� na niego ze s�abo maskowan� niecierpliwo�ci�. Zeszli z ostatniego - Hornblower straci� ju� orientacj� i nie wiedzia�, czy by� na dziobie, czy na rufie - i uczyniwszy kilka krok�w znale�li si� w ciemnej wn�ce, kt�rej mrok bardziej podkre�la�, ni� rozja�nia�, stoczek �ojowy osadzony na kawa�ku blachy miedzianej na stole, wok� kt�rego siedzia�o sze�ciu ludzi w koszulach z zawini�tymi r�kawami. Ch�opiec znik�, zostawiaj�c Hornblowera, i up�yn�a chwila, zanim m�czyzna z bokobrodami, zajmuj�cy miejsce u szczytu sto�u, spojrza� w jego stron�.
- Odezwij si�, ty zjawo - rzek�.
Hornblower poczu�, �e ogarniaj� go md�o�ci - skutki podr�y w �odzi nasili�y si� w niewiarygodnym zaduchu i smrodzie mi�dzypok�ad�w. By�o mu trudno m�wi�, a fakt, �e nie wie, w jakie s�owa ubra� to, co chce powiedzie�, jeszcze bardziej spraw� pogarsza�.
- Nazywam si� Hornblower, sir - wydusi� wreszcie z siebie dr��cym g�osem.
- C� to za diabelny pech dla ciebie - odezwa� si� drugi przy stole, z absolutnym brakiem sympatii.
W tym momencie wiatr wyj�cy wok� okr�tu zmieni� nagle kierunek, przechylaj�c "Justiniana" lekko na bok i obracaj�c go, tak �e zn�w napr�y�y si� liny. Hornblower mia� wra�enie, �e to �wiat zerwa� si� z uwi�zi. Zatoczy� si� i chocia� dr�a� z zimna, pot ciek� mu po twarzy.
- Co� mi si� zdaje - odezwa� si� ten z bokobrodami u szczytu sto�u - �e przyby�e�, �eby wsadza� nos w sprawy swoich zwierzchnik�w. Jeszcze jeden g�upawy nieuk zwala si� na g�ow�, �eby zanudza� tych, co go b�d� musieli uczy� jego obowi�zk�w. Sp�jrzcie tylko na niego - m�wca gestem przywo�a� uwag� wszystkich przy stole - patrzcie na niego, powiadam wam. Oto najnowszy n�dzny nabytek kr�lewski. Ile ty masz lat?
- S-siedemna�cie, sir - wyj�ka� Hornblower.
- Siedemna�cie! - niech�� w g�osie m�wi�cego by�a a� za wyra�na. - Trzeba zaczyna� w dwunastym roku �ycia, je�li si� chce w og�le zosta� marynarzem. Siedemna�cie! A znasz ty r�nic� mi�dzy flag� a flaglink�?
S�owa te wzbudzi�y �miech zebranych, a z tego, jak on brzmia�, Hornblower zorientowa� si�, �e czy powie "tak" czy "nie", jednakowo zostanie wy�miany. Spr�bowa� odpowiedzie� wymijaj�co.
- To jest pierwsza rzecz, jakiej szuka�bym w "Wiedzy okr�towej" Noriego - powiedzia�.
Okr�t zatoczy� si� znowu i Hornblower chwyci� si� sto�u.
- Panowie - zacz�� patetycznie, zastanawiaj�c si�, jak wyrazi� to, co chcia� powiedzie�.
- Na Boga - zawo�a� kto� od sto�u - on ma chorob� morsk�!
- Chorob� morsk� w Spithead! - dorzuci� kto� inny tonem r�wnie rozbawionym co pogardliwym.
Ale Hornblowerowi by�o ju� wszystko jedno; przez jaki� czas potem nie zdawa� sobie sprawy, co si� dzia�o wok� niego. By�o to spowodowane w r�wnym chyba stopniu napi�ciem nerwowym ostatnich dni i jazd� w �odzi z l�du, co ob��dnym miotaniem si� "Justiniana" na kotwicy, lecz dla niego oznacza�o, �e od razu zyska� etykietk� midszypmena wymiotuj�cego w Spithead, i nie by�o w tym nic dziwnego, �e wzmog�a ona jeszcze tak naturalne uczucie samotno�ci i t�sknoty za domem trawi�ce go w ci�gu tych dni, gdy ta cz�� floty Kana�u, kt�rej nie uda�o si� skompletowa� za��g, sta�a na kotwicach po zawietrznej wyspy Wight. Godzina w hamaku, do kt�rego wci�gn�� go mesowy, pozwoli�a mu wr�ci� do siebie na tyle, by m�g� zameldowa� si� u pierwszego oficera. Po kilku dniach potrafi� ju� porusza� si� po okr�cie, nie trac�c (jak mu si� to zdarza�o na pocz�tku) orientacji pod pok�adami, kiedy to nie wiedzia�, czy stoi twarz� do dziobu, czy rufy. W tym okresie oblicza koleg�w oficer�w przesta�y by� dla niego zamazanymi plamami i zacz�� je rozr�nia�. Sporo go kosztowa�o, by nauczy� si�, jakie stanowiska s� pod jego piecz�, gdy na okr�cie jest zarz�dzony alarm bojowy, kiedy on sam ma wachty i kiedy za�oga jest wzywana do stawiania czy zwijania �agli. Na tyle ju� si� orientowa� w swojej nowej egzystencji, by sobie u�wiadomi�, �e mog�a by� gorsza - �e los m�g� rzuci� go na pok�ad okr�tu z rozkazem natychmiastowego wyj�cia w morze, zamiast stania na kotwicy. Ale marne to by�o zado��uczynienie; czu� si� samotny i nieszcz�liwy. Ju� sama jego nie�mia�o�� wystarcza�a, aby znacznie op�ni� nawi�zanie przyja�ni, a na domiar tego wszyscy z mesy midszypmen�w na "Justinianie" byli znacznie starsi od niego; podstarzali oficerowie ni�szych rang, rekrutuj�cy si� z floty handlowej, i midszypmeni dobrze po dwudziestce, kt�rym czy to z braku poparcia, czy niezdania koniecznego egzaminu nie uda�o si� uzyska� stopnia porucznika. Po pierwszym okresie, kiedy ich troch� �mieszy�, a troch� zaciekawia�, zacz�li go ignorowa�, a on by� zadowolony z takiego obrotu rzeczy, rad, �e mo�e skry� si� w swej skorupie i nie zwraca� na siebie niczyjej uwagi.
Co si� tyczy "Justiniana", nie by� to przyjemny okr�t w czasie tych ponurych dni styczniowych. Kapitan Keene
- to w�a�nie wtedy, gdy przyby� on na pok�ad, Hornblower po raz pierwszy ujrza� pomp� i ceremonia� otaczaj�cy dow�dc� liniowca - by� chorym cz�owiekiem, o naturze melancholika. Nie cieszy� si� s�aw�, jaka niekt�rym dow�dcom pozwala�a �ci�ga� na swe okr�ty t�umy zapalonych ochotnik�w, by� te� pozbawiony tego rodzaju osobowo�ci, kt�ra czyni�aby entuzjast�w z tych ponurych, zn�kanych ludzi, dzie� po dniu przywo�onych dla skompletowania za�ogi przez oddzia�y werbuj�ce si�� do marynarki. Oficerowie widywali go rzadko i bez entuzjazmu. Wezwany do kajuty kapitana na pierwsz� rozmow� Hornblower nie odni�s� zbyt silnego wra�enia - przy stole zarzuconym papierami siedzia� m�czyzna w �rednim wieku, z policzkami zapad�ymi i po��k�ymi od d�ugotrwa�ej choroby.
- Panie Hornblower - przem�wi� urz�dowym tonem - mi�o mi powita� pana na pok�adzie mego okr�tu.
- Tak, sir - odrzek� Hornblower - odpowied� ta wyda�a mu si� w�a�ciwsza na t� okoliczno�� ni� "tak jest, sir", a od oficer�w najni�szej rangi we wszelkich okoliczno�ciach oczekiwano, �e wypowiedz� albo jedn� formu�k�, albo drug�.
- Pan ma - chwileczk�, niech zobacz� - siedemna�cie lat? - Kapitan Keene wzi�� do r�k papier, kt�ry najprawdopodobniej opisywa� przebieg kr�tkiej kariery s�u�bowej Hornblowera.
- Tak, sir.
- 4 lipiec 1776 - zaduma� si� Keene, odczytuj�c dat� urodzenia Hornblowera. - Pi�� lat przed dniem, w kt�rym otrzyma�em stanowisko dow�dcy okr�tu. By�em od sze�ciu lat porucznikiem, gdy pan przyszed� na �wiat.
- Tak, sir - powt�rzy� Hornblower; moment nie wydawa� si� stosowny do jakichkolwiek uwag.
- Syn lekarza - trzeba by�o wybra� sobie lorda na ojca, je�li pan chce zrobi� karier�.
- Tak, sir.
- A jak z pa�skim wykszta�ceniem?
- By�em w liceum klasycznym, sir.
- A wi�c potrafi pan rozbiera� zar�wno Ksenofonta, jak i Cycerona?
- Tak, sir. Ale niezbyt dobrze, sir.
- Lepiej by�oby, gdyby pan mia� jakie takie poj�cie o sinusach i cosinusach. I umia� przewidzie� szkwa� na tyle wcze�nie, aby zd��y� zwin�� bramsle. W marynarce wojennej nie mamy zastosowania dla ablatiw�w absolut�w.
- Tak, sir - odrzek� Hornblower.
Dopiero niedawno dowiedzia� si�, co to bramsel, ale m�g� powiedzie� kapitanowi, �e w matematyce jest dosy� zaawansowany. Poniecha� tego; instynkt i ostatnie do�wiadczenia zaleca�y mu si� nie spieszy� z informacjami, kt�rych si� od niego nie ��da.
- No c�, prosz� s�ucha� rozkaz�w i uczy� si� swoich obowi�zk�w, a nic z�ego si� panu nie stanie. To wszystko.
- Dzi�kuj�, sir - powiedzia� Hornblower i wyszed�.
Wygl�da�o jednak, �e z miejsca wszystko zacz�o i�� inaczej, ni� mu kapitan �yczy�. Ju� od nast�pnego dnia �le si� zacz�o dzia� Hornblowerowi, mimo pos�usze�stwa rozkazom i pilnej nauki obowi�zk�w, a powodem sta�o si� przybycie na okr�t Johna Simpsona i obj�cie przez niego stanowiska starszego mesy midszypmen�w. Hornblower siedzia� w mesie z kolegami, gdy ujrza� go pierwszy raz. Krzepki, przystojny m�czyzna oko�o trzydziestki wszed� i stan��, obj�wszy ich spojrzeniem, jak Hornblower przed paru dniami.
- Halo! - odezwa� si� kt�ry� niezbyt serdecznie.
- Cleveland, m�j stary przyjacielu - powiedzia� przybysz - rusz no si� z tego siedzenia. Mam zamiar zn�w zaj�� swoje miejsce u szczytu sto�u.
- Ale...
- Powiedzia�em, ruszaj si� - powt�rzy� ostro Simpson.
Cleveland ust�pi� z oci�ganiem, a Simpson usiad� na jego miejscu i w odpowiedzi na zaciekawione spojrzenia zebranych potoczy� gro�nym wzrokiem wok� sto�u.
- Tak, moi mili bracia oficerowie - m�wi�. - Jestem z powrotem na �onie rodziny. I wcale mnie nie dziwi, �e nikt si� nie cieszy. B�dziecie wszyscy jeszcze mniej zadowoleni, kiedy si� do was zabior�.
- A pa�ski awans?... - zapyta� kto� odwa�niejszy.
- M�j awans? - Simpson pochyli� si� do przodu i b�bni�c palcami w st� obrzuci� spojrzeniem ciekawskich siedz�cych z obu stron sto�u.
- Odpowiem na to pytanie ten jeden raz, a kto zapyta o to znowu, zapragnie, �eby si� by� wcale nie narodzi�. Komisja jajog�owych kapitan�w nie raczy�a mnie awansowa�. Uzna�a, �e moje wiadomo�ci z matematyki nie wystarczaj�, aby mo�na by�o polega� na mnie jako na nawigatorze. I tak p.o. porucznik Simpson jest znowu panem midszypmenem Simpsonem, do waszych us�ug. I niech Pan ma lito�� nad waszymi duszyczkami.
W miar� jak czas up�ywa� nie wygl�da�o na to, �e Pan zna w og�le takie uczucie jak lito��, gdy� wraz z powrotem Simpsona �ycie w mesie midszypmen�w zmieni�o si� w istny koszmar. Simpson musia� by� zawsze pomys�owym tyranem, a teraz, rozgoryczony i poni�ony niezdaniem egzaminu na samodzielne stanowisko, sta� si� jeszcze gorszy, w swoich pomys�ach przechodz�c samego siebie. M�g� by� s�aby w matematyce, ale by� szata�sko przemy�lny w zamienianiu �ycia innych w piek�o. Jako starszy w mesie mia� z urz�du szeroki zakres w�adzy; jako cz�owiek o k��liwym j�zyku i chorobliwej ��dzy szkodzenia rz�dzi�by si� tam, nawet gdyby "Justinian" mia� rozs�dnego i stanowczego zast�pc� dow�dcy, kt�ry by przywo�ywa� go do porz�dku, a pan Clay nie posiada� �adnej z tych cech. Dwukrotnie midszypmeni zbuntowali si� przeciwko arbitralnej w�adzy Simpsona i za ka�dym razem Simpson st�uk� buntownika, ok�adaj�c go do nieprzytomno�ci swymi ogromnymi pi�ciami, z kt�rymi mia�by doskona�e wyniki na ringu. Ani razu Simpson nie mia� na sobie �lad�w walki, natomiast widz�c podbite oko i spuchni�te wargi jego przeciwnika, oburzony pierwszy oficer za kar� posy�a� biedaka na wierzcho�ek masztu czy narzuca� mu jaki� nadprogramowy obowi�zek. Mesa wrza�a od bezsilnej w�ciek�o�ci. Nawet lizusy i pochlebcy - naturalnie by�o kilku takich w�r�d midszypmen�w - nienawidzili tyrana.
Rzecz ciekawa, najwi�ksze oburzenie budzi�y nie jego zwyk�e poczynania - nak�adanie haraczu na skrzynki z dobytkiem marynarskim w formie dostarczania mu czystych koszul, wybieranie sobie przy posi�kach najlepszych kawa�k�w mi�sa czy nawet zabieranie tak po��danych przydzia��w alkoholu. To wszystko mogliby mu jeszcze wybaczy� jako rzecz zrozumia��, gdy� sami robiliby tak samo, gdyby mieli w�adz�. Okazywa� on jednak kapry�n� arbitralno��, przypominaj�c� Hornblowerowi, kt�ry mia� klasyczne wykszta�cenie, kaprysy cesarzy rzymskich. Zmusi� Clevelanda do zgolenia bokobrod�w, z kt�rych ch�opiec by� niezwykle dumny; nakaza� Hetherowi budzi� Mackenziego co p� godziny, w nocy i w dzie�, tak �e �aden z nich nie m�g� spa�, a zawsze znalaz� si� lizus gotowy donie��, �e Hether nie wykona� swego obowi�zku. Podobnie jak u wszystkich innych rych�o odkry� on s�abe punkty i u Hornblowera. Wiedzia�, �e jest nie�mia�y. Pocz�tkowo bawi�o go zmuszanie Hornblowera do recytowania przed ca�� mes� urywk�w z "Elegii na wiejskim cmentarzu" Graya. Lizusy potrafi�y zmusi� Hornblowera do tego; Simpson k�ad� przed sob� pochw� od swego sztyletu, a lizusy otacza�y ciasnym ko�em Hornblowera, kt�ry zdawa� sobie spraw�, �e najmniejsze wahanie z jego strony spowoduje, i� zostanie rozci�gni�ty na stole i obity pochw�; uderzenia jej p�askimi bokami by�y bolesne, a kanty zadawa�y b�l nie do wytrzymania, ale b�l by� niczym w por�wnaniu z g��bokim poni�eniem.
Udr�ka sta�a si� jeszcze gorsza, gdy Simpson wymy�li� co�, co trafnie nazwa� "post�powaniem �ledczym", w czasie kt�rego Hornblower by� poddawany powolnemu i systematycznemu przes�uchiwaniu na temat jego �ycia w domu rodzinnym i prze�y� okresu ch�opi�cego. Na ka�de pytanie trzeba by�o da� odpowied�, pod gro�b� u�ycia pochwy sztyletu; Hornblower m�g� odpowiada� wymijaj�co, lecz jak�� odpowied� da� musia� i wcze�niej czy p�niej bezlitosne badanie wydobywa�o z niego zwyk�e przyznanie si�, kwitowane wybuchem �miechu s�uchaczy. B�g �wiadkiem, �e w samotnym dzieci�stwie Hornblowera nie by�o nic, czego m�g�by si� wstydzi�, lecz ch�opcy to dziwne stworzenia, szczeg�lnie ci nie�miali, jak Hornblower, co wstydz� si� rzeczy, kt�rymi nikt inny nie zaprz�ta�by sobie w og�le g�owy. Z tej ci�kiej pr�by wychodzi� zgn�biony i pe�en obrzydzenia. Kto� mniej serio znalaz�by wyj�cie z trudnego po�o�enia, robi�c b�azna z siebie i zdobywaj�c poklask wszystkich w ten spos�b, lecz siedemnastoletni Hornblower zbyt powa�nie traktowa� w�asn� osob�, by robi� z siebie b�azna. Musia� znosi� prze�ladowania, do�wiadczaj�c ca�ej g��bi niedoli, jak� mo�na odczuwa� tylko w tak m�odym wieku. Nie zap�aka� nigdy w czyjej� obecno�ci, lecz noc� nieraz roni� gorzkie �zy siedemnastolatka. My�la� cz�sto o �mierci; przychodzi�o mu nawet do g�owy, by zdezerterowa� lecz zdawa� sobie spraw�, �e dezercja mia�aby dla niego skutki znacznie gorsze ni� �mier�. A w�wczas my�lami zn�w zwraca� si� do �mierci, napawaj�c si� wyobra�eniami o samob�jstwie. Pozbawiony przyjaci� traktowany z okrutn� brutalno�ci� i samotny, jak tylko ch�opiec - szczeg�lnie bardzo skryty ch�opiec - mo�e by� mi�dzy m�czyznami - zacz�� pragn�� �mierci. Coraz cz�ciej my�la�, by po�o�y� temu kres w spos�b mo�liwie naj�atwiejszy, lecz tai� ten zamiar w g��bi swej samotnej duszy.
Gdyby tylko okr�t znalaz� si� na morzu, nawa� roboty wybi�by im wszystkim figle z g�owy, a nawet i w czasie postoju na kotwicy energiczny dow�dca i jego zast�pca mogliby znale�� do�� zaj�� dla ca�ej za�ogi, by nie dopuszcza� do g�upstw, lecz pech Hornblowera sprawi�, �e "Justinian" sta� na kotwicy przez ca�y fatalny stycze� 1794 roku pod dow�dztwem chorego kapitana i niedo��nego pierwszego oficera. Nawet je�li czasem kt�ry� z nich zmuszony by� zadzia�a�, ich reakcja cz�sto obraca�a si� przeciwko Hornblowerowi. Pewnego razu, gdy oficer nawigacyjny, pan Bowles, mia� wyk�ad z nawigacji dla swoich zast�pc�w i midszypmen�w, nieszcz�snym trafem nadszed� przypadkowo dow�dca okr�tu i rzuci� okiem na zadania, kt�re s�uchacze mieli rozwi�za�. Choroba uczyni�a Keene'a z�o�liwym, a ponadto nie lubi� Simpsona. Spojrza� na jego kartk� i zachichota� sarkastycznie.
- Cieszmy si� wszyscy pospo�u - powiedzia� - albowiem odkryte zosta�y wreszcie �r�d�a Nilu.
- Przepraszam, sir? - rzek� Simpson.
- O ile mog� si� zorientowa� z tych bazgro��w - m�wi� Keene - okr�t pa�ski, panie Simpson, znajduje si� w Afryce �rodkowej. Zobaczmy wi�c, jakie jeszcze terrae incognitae zosta�y udost�pnione przez innych nieustraszonych badaczy z tej grupy.
To musia� by� Los - przypadek tak dramatyczny, �e wygl�da� raczej na gr� wyobra�ni ni� na zdarzenie z �ycia realnego; Hornblower wiedzia�, co si� stanie ju� w chwili, gdy w�r�d kartek zebranych przez Keene'a znalaz�a si� i jego praca. Jego wynik by� jedynym wynikiem prawid�owym: wszyscy inni dodali poprawk� na refrakcj�, zamiast j� odj��, lub wykonali �le mno�enie czy te�, jak Simpson, sknocili ca�e zadanie.
- Gratulacje, panie Hornblower - przem�wi� Keene. - Powinien pan by� dumny z tego, �e w�r�d tej gromady intelektualnych gigant�w jest pan jedynym, kt�remu si� uda�o da� prawid�ow� odpowied�. Ma pan chyba po�ow� lat Simpsona. Je�li dochodz�c do jego obecnego wieku podwoi pan swoje osi�gni�cia, zostawi pan nas wszystkich daleko za sob�. Panie Bowles, prosz� �askawie dopilnowa�, by pan Simpson bardziej si� przy�o�y� do matematyki.
Rzek�szy te s�owa kapitan odszed� mi�dzypok�adem potykaj�cym si� krokiem cz�owieka �miertelnie chorego, a Hornblower siedzia� ze spuszczonymi oczyma, niezdolny napotka� wlepionych w niego spojrze�, wiedz�c a� za dobrze, co one wr�. Zapragn�� �mierci w owej chwili, tej nocy modli� si� nawet o ni�.
Po dw�ch dniach Hornblower znalaz� si� na brzegu jako podkomendny Simpsona. Obaj midszypmeni mieli ze sob� oddzia� marynarzy wysadzony na l�d dla wzi�cia udzia�u, wraz z podobnymi grupami z innych okr�t�w eskadry, w �apaniu m�czyzn do s�u�by na morzu. Wkr�tce mia� przyby� konw�j zachodnioindyjski i wi�kszo�� za��g zostanie wzi�ta si�� na okr�ty marynarki wojennej ju� w momencie wp�yni�cia konwoju do Kana�u, a reszta, pozostawiona dla doprowadzenia statk�w do kotwicowiska, ucieknie potem na l�d, u�ywaj�c wszelkich sposob�w, by zatrze� �lady za sob� i znale�� bezpieczn� kryj�wk�. Zadaniem oddzia��w by�o odci�� im wszystkim drog� ucieczki, stwarzaj�c kordon wzd�u� ca�ej d�ugo�ci nabrze�y. Lecz nie by�o jeszcze sygna�u o nadp�ywaniu konwoju, a przygotowania zosta�y ju� zako�czone.
- Wszystko w porz�deczku - rzek� Simpson.
Niezwyk�e to by�o dla niego odezwanie, ale te� znajdowa� si� w niecodziennych warunkach. Siedzia� w fotelu w tylnym pokoju "Gospody pod Jagni�tkiem", nogi mia� oparte na drugim, a przed sob� ogie� buzuj�cy w kominku i kufel piwa z ginem w zasi�gu r�ki.
- Na zdrowie konwoju zachodnioindyjskiego - m�wi�c te s�owa Simpson poci�gn�� �yk piwa. - Niech si� sp�nia jak najbardziej.
Simpson by� naprawd� w weso�ym nastroju, dokonana praca, piwo i ciep�o kominka wprawi�y go w dobry humor; za wcze�nie by�o jeszcze na mocniejsze trunki, kt�re by mog�y uczyni� go k��tliwym. Hornblower siedz�cy z drugiej strony kominka popija� piwo bez ginu i przygl�da� si� z uwag� towarzyszowi, zdziwiony, �e po raz pierwszy od wej�cia na pok�ad "Justiniana" pech przesta� go prze�ladowa� i udr�ka przycich�a, jak rw�cy b�l w z�bie.
- Wznie� nam toast, ch�opcze - rzek� Simpson.
- Na pohybel Robezpierrowi - powiedzia� potulnie Hornblower.
Drzwi otwar�y si� i wesz�o dw�ch nowych oficer�w, midszypmen i drugi, z emblematami porucznika - by� to Chalk z "Goliatha", oficer maj�cy og�lny nadz�r nad wys�anymi na l�d oddzia�ami werbunkowymi. Nawet Simpson posun�� si�, by zrobi� wy�szemu rang� miejsce przy kominku.
- Nie ma jeszcze wiadomo�ci od konwoju - oznajmi� Chalk. A potem zwr�ci� badawcze spojrzenie na Hornblowera. - Zdaje si�, �e nie mia�em jeszcze przyjemno�ci pozna� pana.
- Pan Hornblower - porucznik Chalk - Simpson przedstawi� ich sobie i doda�: - Pan Hornblower wyr�ni� si� jako midszypmen, kt�ry przeby� chorob� morsk� w Spithead.
Hornblower usi�owa� zachowa� spok�j, gdy Simpson przykleja� mu t� etykietk�. To tylko zwyk�a uprzejmo�� ze strony Chalka - pomy�la�, gdy tamten zmieni� temat.
- Hej, kelner! Wypijecie, panowie, ze mn� szklaneczk�? Obawiam si�, �e mamy przed sob� d�ugie czekanie. Panie Simpson, czy wszyscy pa�scy ludzie s� rozstawieni jak nale�y?
- Tak, sir.
Chalk by� cz�owiekiem aktywnym. Chodzi� po izbie, wygl�da� przez okno na padaj�cy deszcz, a gdy podano trunki, przedstawi� swego midszypmena, Caldwella, i dalej miota� si� w przymusowej bezczynno�ci.
- Mo�e zagramy partyjk� dla zabicia czasu? - zaproponowa�. - �wietnie! Hej, kelner! Karty, stolik i jeszcze jedno �wiat�o.
Ustawiono stolik i krzes�a przed kominkiem, przyniesiono karty.
- W co gramy? - zapyta� Chalk, przesuwaj�c wzrokiem po towarzyszach.
By� porucznikiem, gdy pozostali trzej midszypmenami i ka�da jego propozycja liczy�a si� powa�nie, czekali wi�c oczywi�cie, co on powie.
- Oczko? To gra dla p�g��wk�w. Loteryjka? To znowu zabawa dla zamo�niejszych p�g��wk�w. Ale mo�e wist? Da nam wszystkim mo�no�� potrenowania naszych skromnych talent�w. Wiem, �e Caldwell zna z grubsza zasady gry. A pan Simpson?
Cz�owiek tak t�py w matematyce jak Simpson nie m�g� by� dobrym graczem w wista, ale wygl�da�o, �e nie zdawa� sobie z tego sprawy.
- Jak pan sobie �yczy, sir - odpowiedzia� Simpson. Lubi� hazard, a ka�da gra w jego wyobra�eniu spe�nia�a t� rol�.
- Pan Hornblower?
- Z przyjemno�ci�, sir.
By�o w tym wi�cej prawdy ni� w zwyk�ej grzeczno�ciowej odpowiedzi. Hornblower przeszed� dobr� szko�� wista; po �mierci matki grywa� jako czwarty z ojcem, pastorem i jego �on�. Gra ta sta�a si� ju� niemal jego pasj�. Znajdowa� satysfakcj� w prawid�owym obliczaniu szans, w nieustannej zmienno�ci przebiegu gry to wymagaj�cego ryzyka, to zn�w przezorno�ci. W jego odpowiedzi by� nawet jaki� ciep�y ton, kt�ry sprawi�, �e Chalk obdarzy� go jeszcze jednym spojrzeniem; b�d�c dobrym graczem, od razu wyczu� bratni� dusz�.
- �wietnie! - powt�rzy�. - Mo�emy wi�c od razu ci�gn�� o miejsca i partner�w. Jaka stawka, panowie? Szyling za wzi�tk� i gwinea za roberka, a mo�e to za wysoko? Nie? A wi�c uzgodnione.
Przez jaki� czas gra toczy�a si� spokojnie. Hornblower najpierw wylosowa� Simpsona za partnera, a potem Caldwella. Ju� po paru rozdaniach sta�o si� rzecz� jasn�, �e Simpson jest beznadziejnym graczem w wista, z gatunku tych, kt�rzy zawsze wyjd� w asa, je�li maj� go na r�ku, albo w singla, gdy maj� cztery karty atutowe. Mimo to dzi�ki mocnej karcie Hornblower i on wygrali pierwszego robra. Graj�c nast�pny z Chalkiem, Simpson przegra�, zn�w otrzyma� Chalka za partnera i znowu przegra�. Triumfowa�, gdy dostawa�a mu si� dobra karta, a wzdycha� smutno, otrzymuj�c s�ab�; nale�a� niew�tpliwie do tych prostak�w, co to uwa�aj� wista za imprez� towarzysk� czy raczej za pospolity spos�b, taki jak rzucanie monety, na przechodzenie pieni�dzy z kieszeni do kieszeni. Nigdy nie my�la� o grze jako o u�wi�conym rytuale czy gimnastyce umys�u. Ponadto w miar� jak przegrywa� coraz wi�cej, a ch�opak od karczmarza podawa� wci�� nowe kielichy, stawa� si� niespokojny i twarz p�on�a mu nie tylko od �aru z kominka. Nie umia� ani �adnie przegrywa�, ani dobrze pi�, tak �e nawet nienaganne maniery Chalka zosta�y wystawione na pr�b� i wida� by�o, �e odetchn�� z ulg�, gdy przy nast�pnym ci�gni�ciu kart dosta� Hornblowera za partnera. Wygrali robra bez trudu i jeszcze jedna gwinea wraz z paroma szylingami przesz�a do chudej kieski Hornblowera; by� teraz jedynym wygrywaj�cym, a Simpson tym, co przegra� najwi�cej, Hornblower rozp�ywa� si� z zadowolenia, mog�c znowu gra� w wista. Miny Simpsona i obelgi mruczane pod nosem przyjmowa� jako rozpraszaj�c� uwag� niedogodno��, zapomnia� traktowa� je jako sygna�y ostrzegawcze. Gra�, niepomny tego, �e za obecny sukces mo�e p�niej zap�aci� udr�k�.
Poci�gn�li jeszcze raz i znowu Chalk przypad� mu jako partner. Po dw�ch dobrych rozdaniach wygrali parti�. Potem, ku nieukrywanemu triumfowi Simpsona, ma�y zapis uzyska� on i Caldwell i byli bliscy zrobienia partii, kiedy ryzykowny impas Hornblowera przyni�s� jemu i Chalkowi wygrywaj�c� lew�, gdy im brakowa�o jeszcze dw�ch. Simpson po�o�y� waleta na dziesi�tk� Hornblowera z u�miechem satysfakcji, kt�ry zmieni� si� w konsternacj�, gdy okaza�o si�, �e obaj z Caldwellem zrobili zaledwie sze�� lew. Zmartwiony, przeliczy� je ponownie. Hornblower rozda� karty i odkry� atu, a Simpson wyszed� jak zwykle z asa, zapewniaj�c Hornblowerowi doj�cie. Mia� kilka kart atutowych i dobre trefle, do kt�rych jedna zagrywka mog�a da� doj�cie. Mrucz�c co� do siebie, Simpson patrzy� w swoje karty; przedziwna rzecz, ale wci�� nie rozumia� tego prostego faktu, �e wychodz�c w asa, musi wyj�� jeszcze raz, nie wyja�niwszy przy tym ani troch� sytuacji. Wreszcie zdecydowa� si� i rzuci� kart� na st�. Hornblower wzi�� kr�lem i od razu wyszed� w waleta atu. Ku jego rado�ci, walet wzi��. Wyszed� jeszcze raz i Chalk zabra� nast�pn� lew� swoj� dam�. Chalk wyszed� w asa atutowego i Simpson z przekle�stwem po�o�y� kr�la. Chalk zagra� w trefle, kt�rych Hornblower mia� pi�� z maria�em - to co� znaczy�o, �e Chalk wyszed� w ten kolor, gdy� nie mog�o to by� wyj�cie z singla, gdy Hornblower mia� pozosta�e karty atutowe. Hornblower wzi�� dam�; asa musia� trzyma� Caldwell, chyba �e mia� go Chalk. Hornblower wyszed� blotk�, pozostali dorzucili do koloru, Chalk waleta, a Caldwell asa. Zesz�o osiem trefli, a Hornblower mia� jeszcze trzy z kr�lem i dziesi�tk� - trzy pewne lewy, bo pozosta�e w r�ku atuty zapewnia�y doj�cie. Caldwell zagra� dam� karo, Hornblower po�o�y� swego singla, a Chalk pobi� asem.
- Reszta moja - oznajmi� Hornblower - wyk�adaj�c karty.
- Jak to? - zawo�a� Simpson, z kr�lem karo na r�ku.
- Pi�� lew - stwierdzi� kr�tko Chalk. - Partia i rober.
- Czy ja na pewno ju� nic nie bior�? - upiera� si� Simpson.
- Przebijam atutem karo lub kiery i bior� na trzy pozosta�e trefle - wyja�ni� Hornblower. Dla niego sytuacja by�a jasna jak s�o�ce, banalne zako�czenie rozgrywki; trudno mu by�o wyobrazi� sobie, �e nierozgarni�ci gracze, tacy jak Simpson, maj� trudno�ci w zliczaniu pi��dziesi�ciu dw�ch kart. Simpson opu�ci� z ha�asem d�o� na st�.
- Pan za du�o wie w tej grze - rzek�. - Zna pan karty z wierzchu i od spodu.
Hornblower prze�kn�� �lin�. Czu�, �e mo�e to by� moment rozstrzygaj�cy. Przed chwil� jeszcze gra� po prostu w karty i �wietnie si� bawi�. Teraz sta� przed nim problem �ycia lub �mierci. W g�owie k��bi�y mu si� my�li. Mimo wyg�d obecnego �ycia mia� wyra�nie w pami�ci straszliw� udr�k� bytowania na "Justinianie", na kt�ry musi wraca�. Oto nadarza�a si� okazja po�o�enia kresu tej udr�ce w taki czy inny spos�b. Wspomnia�, jak rozmy�la� o samob�jstwie i gdzie� w g��bi m�zgu wykluwa� si� ju� plan dzia�ania. Decyzja skrystalizowa�a si�.
- To obra�liwa uwaga, panie Simpson - rzek�. Popatrzy� woko�o i napotka� wzrok Chalka i Caldwella, kt�rzy nagle spowa�nieli. Simpson siedzia�, jeszcze nic z tego, co si� dzia�o, nie rozumiej�c. - B�d� musia� prosi� o satysfakcj�.
- Satysfakcj�? - odezwa� si� spiesznie Chalk. - Niech pan da spok�j. Pan Simpson straci� na chwil� panowanie nad sob�. Jestem pewny, �e si� wyt�umaczy.
- Oskar�ono mnie o oszukiwanie w kartach - upiera� si� Hornblower. - Trudno si� z tego wyt�umaczy�.
Stara� si� zachowywa� jak cz�owiek doros�y; co wi�cej, usi�owa� dzia�a� jak kto� ogarni�ty oburzeniem, gdy w gruncie rzeczy nie czu� w sobie gniewu, gdy� rozumia� a� nazbyt dobrze zam�t w g�owie Simpsona, kt�ry doprowadzi� go do wypowiedzenia tych s��w. Lecz nadarzy�a si� okazja, postanowi� z niej skorzysta� i teraz pozostawa�o ju� tylko gra� przekonywaj�co rol� �miertelnie zniewa�onego.
- Wino zamroczy�o umys�y - ci�gn�� Chalk, wci�� jeszcze chc�c za�egna� sp�r. - Pan Simpson �artowa�, jestem tego pewien. Zam�wmy nast�pn� butelk� i wypijmy za przyja��.
- Z przyjemno�ci� - odpowiedzia� Hornblower, szukaj�c s��w, kt�re by uniemo�liwi�y pojednanie - je�li pan Simpson poprosi mnie o przebaczenie teraz, w obecno�ci obu pan�w, i przyzna, �e odezwanie jego by�o bezpodstawne i niegodne d�entelmena.
M�wi�c to odwr�ci� si�, napotka� wzrok Simpsona i popatrzy� mu w oczy wyzywaj�co, jak gdyby powiewaj�c czerwon� p�acht� przed bykiem, w kt�rym wzbiera�a upragniona przez niego furia.
- Przeprosi� ciebie, ty bezczelny smarkaczu! - wybuchn�� Simpson, daj�c si� ponie�� alkoholowi i ura�onej godno�ci. - Nigdy, p�kim �yw.
- Panowie to s�yszeli? - zwr�ci� si� do obecnych Hornblower. - Zosta�em obra�ony, a pan Simpson nie tylko odmawia przeprosin, ale zniewa�a mnie jeszcze bardziej. W tej sytuacji jest tylko jeden spos�b dania satysfakcji.
Przez nast�pne dni dziel�ce ich od przybycia konwoju zachodnioindyjskiego Hornblower i Simpson, pozostaj�c pod rozkazami Chalka, wiedli osobliwe �ycie dw�ch ludzi, kt�rzy oczekuj�c na pojedynek zmuszeni s� przestawa� ze sob�. Hornblower - jak by to czyni� w ka�dym innym wypadku - stara� si� spe�nia� wszystkie otrzymywane rozkazy, a Simpson wydawa� je z pewnym zak�opotaniem i skr�powaniem. W ci�gu tych dw�ch dni Hornblower dopracowywa� szczeg�y swego pierwotnego pomys�u. Obchodz�c stocznie z patrolem marynarzy, depc�cym mu po pi�tach, mia� wiele czasu na przemy�lenie sprawy. Oceniana na zimno - a siedemnastoletni m�odzieniec w nastroju czarnej rozpaczy mo�e od czasu do czasu zdoby� si� na pewien obiektywizm - by�a tak prosta jak obliczanie szans w rozgrywce wistowej. Nic nie mo�e by� gorszego od �ycia na "Justinianie", nawet �mier� (do tego wniosku doszed� ju� wcze�niej). I oto nadarza si� okazja �atwej �mierci tym bardziej poci�gaj�ca, �e zamiast niego mo�e zgin�� Simpson. W tej to w�a�nie chwili Hornblower posun�� si� w swym zamy�le o krok dalej - ujrza� go w nowym aspekcie, zaskakuj�cym nawet dla niego samego do tego stopnia, �e przystan�� i patrol wpad� na niego, zanim marynarze zd��yli si� zatrzyma�.
- Przepraszam, sir - powiedzia� podoficer.
- Nie szkodzi - odrzek� Hornblower, g��boko zatopiony w my�lach.
Najpierw napomkn�� o tym w rozmowie z oficerami nawigacyjnymi, Prestonem i Danversem, kt�rych natychmiast po powrocie na "Justiniana" poprosi� na swoich sekundant�w.
- Oczywi�cie, b�dziemy dzia�a� w pa�skim imieniu
- powiedzia� Preston, patrz�c pow�tpiewaj�co na chuderlawego m�odzie�ca wy�uszczaj�cego swoj� pro�b�.
- Jakiej broni pan sobie �yczy u�y�? Jako strona obra�ona ma pan prawo wyboru.
- Zastanawiam si� nad tym od momentu, gdy mnie zniewa�y� - zacz�� Hornblower, odwlekaj�c odpowied�. Nie�atwo by�o w ko�cu poda� sw�j zamiar w suchych s�owach.
- Ma pan wpraw� w pos�ugiwaniu si� szpad�? - spyta� Danvers.
- Nie - odpar� Hornblower. Prawd� m�wi�c, nigdy jej dot�d nie mia� w u�yciu.
- Wi�c chyba lepiej pistolety - wtr�ci� Preston.
- Simpson jest pewnie dobrym strzelcem - zauwa�y� Danvers. - Ja sam nie mia�bym odwagi zmierzy� si� z nim.
- Daj spok�j - po�pieszy� Preston. - Nie odbieraj cz�owiekowi odwagi.
- Nie boj� si� - powiedzia� Hornblower. - Sam o tym my�la�em.
- Jak wida�, nie traci pan zimnej krwi - dziwi� si� Danvers.
Hornblower wzruszy� ramionami.
- Mo�e. Ale to niewa�ne. Przysz�o mi jednak do g�owy, �e mogliby�my jeszcze bardziej wyr�wna� szans�.
- W jaki spos�b?
- Mogliby�my zr�wna� je zupe�nie - ci�gn�� Hornblower, porzuciwszy wahanie. - Niech b�d� dwa pistolety, jeden na�adowany, a drugi nie. Simpson i ja dokonamy wyboru nie wiedz�c, kt�ry jest nabity. Potem staniemy w odleg�o�ci jarda od siebie i na komend� wystrzelimy.
- Bo�e m�j! - os�upia� Danvers.
- My�l�, �e to nie by�oby w zgodzie z przepisami - rzek� Preston. - Znaczy�oby, �e jeden z was zginie na pewno.
- Celem pojedynk�w jest zabijanie - odparowa� Hornblower. - Je�li warunki b�d� fair, nie s�dz�, aby mo�na by�o mie� jakie� zastrze�enia.
- Ale czy pan wytrwa do ko�ca? - powiedzia� Danvers z pow�tpiewaniem w g�osie.
- Panie Danvers... - zacz�� Hornblower, lecz Preston przerwa� m�wi�c:
- Nie chcemy jeszcze jednego pojedynku mi�dzy cz�onkami naszej za�ogi. Danvers chcia� tylko powiedzie�, �e on sam nie by�by zdolny do czego� takiego. Om�wimy spraw� z Clevelandem i Hetherem i zobaczymy, co oni powiedz�.
Nie min�a godzina, a ca�y okr�t zna� proponowane warunki pojedynku. Na niekorzy�� Simpsona podzia�a� by� mo�e fakt, i� nie mia� on na pok�adzie �adnego prawdziwego przyjaciela, tak �e jego sekundanci, Cleveland i Hether nie upierali si� zbytnio co do sposobu przeprowadzenia pojedynku i ledwie markuj�c op�r zgodzili si� na proponowane warunki. Tyran mesy midszypmen�w p�aci� za swe wyczyny. Cz�� oficer�w zareagowa�a cynicznym rozbawieniem, inni, a tak�e niekt�rzy marynarze, patrzyli na Hornblowera i Simpsona z zaciekawieniem, jakie czyja� zbli�aj�ca si� �mier� budzi w niekt�rych ludziach.
W po�udnie porucznik Masters pos�a� po Hornblowera.
- Panie Hornblower, dow�dca rozkaza� mi zbada� spraw� tego pojedynku - oznajmi�. - Polecono mi zrobi� co si� da, aby za�egna� sp�r.
- Tak, sir.
- Panie Hornblower, po c� nalega� na satysfakcj�? O ile wiem, pad�o kilka nie przemy�lanych s��w przy winie i kartach.
- Sir, pan Simpson oskar�y� mnie, �e oszukuj�, w obecno�ci dw�ch �wiadk�w, oficer�w nie z naszego okr�tu.
W tym by� ca�y k�opot. �wiadkowie nie nale�eli do za�ogi "Justiniana". Gdyby Hornblower zdecydowa� si� pu�ci� p�azem s�owa Simpsona jako brednie rozz�oszczonego pijaka, mog�yby przej�� nie zauwa�one. Skoro jednak zareagowa� na nie tak, jak to uczyni�, nie mo�na by�o ju� sprawy zatuszowa� i Hornblower wiedzia� o tym.
- Mimo to, panie Hornblower, mo�na otrzyma� satysfakcj� bez pojedynku.
- Sir, je�li pan Simpson przeprosi mnie oficjalnie w obecno�ci tych samych �wiadk�w, b�d� usatysfakcjonowany.
Simpson nie by� tch�rzem. B�dzie wola� �mier� ni� nara�enie si� na publiczne poni�enie.
- Rozumiem. Obstaje pan, jak s�ysza�em, przy niecodziennych raczej warunkach pojedynku?
- Sir, istniej� w tej mierze precedensy. Jako strona obra�ona mam prawo wybra� dowolne warunki, byle by�y fair.
- Panie Hornblower, s�uchaj�c pana odnosz� wra�enie, �e m�wi� z prawnikiem, specjalist� od spraw morskich. Ta uwaga wystarczy�a Hornblowerowi, by si� zorientowa�, i� przemawia� w spos�b zbyt pewny siebie i na przysz�o�� postanowi� pow�ci�ga� j�zyk. Sta�, milcz�c, i czeka�, aby Masters podj�� rozmow�.
- A zatem, panie Hornblower, jest pan zdecydowany trwa� w tym morderczym zamiarze?
- Tak, sir.
- Dow�dca poleci� mi w takim razie osobi�cie asystowa� przy pojedynku z powodu niezwyczajnych warunk�w, przy kt�rych pan si� upiera. Zwr�c� si� do sekundant�w, aby mi to umo�liwili.
- Tak, sir.
- To wszystko, panie Hornblower.
Masters patrzy� za odchodz�cym Hornblowerem jeszcze uwa�niej ni� w�wczas, gdy ch�opiec przyby� po raz pierwszy na okr�t. Szuka� objaw�w s�abo�ci i niezdecydowania - jakich� oznak uczu� ludzkich - ale nic takiego nie zauwa�y�. Hornblower powzi�� decyzj�, rozwa�ywszy wszystkie pro i contra, i rozumuj�c logicznie uzna�, �e obmy�liwszy na zimno tok post�powania by�oby g�upot� podda� si� potem wp�ywom zmiennych emocji. Warunki pojedynku, jakich ��da�, z matematycznego punktu widzenia by�y korzystne. Je�li ju� kiedy� my�la� o tym, aby uj�� prze�ladowaniom Simpsona pope�niaj�c samob�jstwo, to szansa po�o�enia im kresu pozostaj�c przy �yciu by�a na pewno wyj�ciem korzystniejszym. Je�li nawet Simpson jest (a to prawie pewne) lepszym szermierzem i lepszym strzelcem od niego, to i w�wczas, matematycznie rzecz bior�c, r�wne szans� s� korzystne. Nie by�o powodu �a�owa� swojej decyzji.
Wszystko pi�knie; z matematycznego punktu widzenia wnioski te by�y nie do podwa�enia, lecz Hornblower stwierdzi� ze zdziwieniem, �e matematyka to nie wszystko. Parokrotnie w czasie tego ponurego popo�udnia i wieczoru poczu�, �e �ciska go co� w gardle na my�l, i� nast�pnego ranka orze� lub reszka zdecyduj� o jego �yciu. Je�li przypadnie mu gorsza z dw�ch mo�liwych szans, jutro b�dzie martwy, dusza z niego uleci, cia�o ostygnie, a �wiat - w co trudno uwierzy� - b�dzie istnia� dalej, bez niego. Mimo woli przelecia� go dreszcz na t� my�l. A mia� du�o czasu na refleksje, gdy� zwyczaj zabraniaj�cy przeciwnikom spotykania si� ze sob� do chwili pojedynku zmusza� go do przebywania o tyle w izolacji, o ile by�a ona mo�liwa na zat�oczonym pok�adzie "Justiniana". Tej nocy rozwieszaj�c sw�j hamak czu� si� przybity i zm�czony bez powodu; rozbiera� si� w dusznym, wilgotnym zmroku mi�dzypok�adzia trz�s�c si� z zimna bardziej ni� zwykle. Owin�� si� kocami, daremnie szukaj�c odpr�enia w ich cieple. Ledwo zaczyna� zasypia�, ju� budzi� si�, pe�en napi�cia i obaw, my�lami wybiegaj�c w dzie� jutrzejszy. Znu�ony, przewraca� si� w hamaku, s�ysz�c co p� godziny uderzenia dzwonu okr�towego, czuj�c coraz silniejsz� pogard� dla swego tch�rzostwa. W ko�cu powiedzia� sobie, �e to nawet dobrze, i� jutro �ycie jego zale�e� b�dzie od czystego przypadku, bo gdyby musia� polega� na pewno�ci r�ki i oka, po takiej nocy na pewno by zgin��.
Chyba ta my�l pomog�a mu przespa� ostatni� godzin� nocy czy mo�e dwie, gdy� obudzi� si� nagle, potrz�sany przez Danversa.
Pi�� dzwon�w - oznajmi� Danvers. - Za godzin� �wit. Wstawaj i do dzie�a!
Hornblower ze�lizn�� si� z hamaka i sta� w samej koszuli; na mi�dzypok�adziu by�o prawie ciemno i Danversa ledwie by�o wida� w tym mroku.
- Kapitan ka�e nam jecha� drug� �odzi� - ci�gn�� Danvers. - Masters, Simpson i jego sekundanci jad� pierwsi szalup�. A oto i Preston.
W ciemno�ci zamajaczy�a druga niewyra�na posta�.
- Piekielnie zimno - narzeka� Preston. - Parszywy ranek na wstawanie. Nelson, gdzie� herbata?
Mesowy wszed� w chwili, gdy Hornblower naci�ga� spodnie. Hornblower by� w�ciek�y, �e tak dr�y z zimna, i� kubek zadzwoni� o podstawk�, gdy bra� go do r�ki. Herbata robi�a mu dobrze, wi�c pi� j� chciwie.
- Prosz� jeszcze kubek - powiedzia�, dumny, �e w takiej chwili jest w stanie my�le� o herbacie.
By�o jeszcze ciemno, gdy schodzili do �odzi.
- Odbija� - rozkaza� sternik i ��d� oderwa�a si� od burty okr�tu. Wia� przejmuj�cy, zimny wiatr, kt�ry wype�nia� �agiel lugrowy �odzi kieruj�cej si� na dwa �wiate�ka na ko�cu falochronu.
- Zam�wi�em doro�k� u George'a - powiedzia� Danvers. - Miejmy nadziej�, �e czeka na nas.
Czeka�a, a wo�nica mimo ca�onocnego picia by� na tyle trze�wy, �e panowa� nad koniem. Usiedli, z nogami w s�omie, i Danvers wydoby� z kieszeni flaszk�.
- Poci�gniesz, Hornblower? - zapyta�, podaj�c mu j�. - Dzi� rano twoja r�ka nie musi by� specjalnie pewna.
- Nie, dzi�kuj� - odpar� Hornblower. Pusty �o��dek buntowa� si� przeciwko samej my�li wlewania w niego w�dki.
- Tamci b�d� przed nami - m�wi� Preston. - Widzia�em, jak ich ��d� wraca�a, gdy dop�ywali�my do falochronu.
Etykieta pojedynkowa wymaga�a, aby przeciwnicy przybywali na pole walki oddzielnie; na powr�t b�dzie potrzebna ju� tylko jedna ��d�.
- Jest z nimi konowa� - dorzuci� Danvers. - Chocia� B�g jeden wie, co z niego mo�e by� dzi� za po�ytek.
Parskn�� �miechem i stropiony usi�owa� st�umi� sw�j chichot.
- Hornblower, jak si� czujesz? - spyta� Preston.
- Nie najgorzej - odpar� Hornblower, powstrzymuj�c si� od dodania, �e tego rodzaju uwagi nie wp�ywaj� za dobrze na jego nastr�j.
Doro�ka, przejechawszy szczyt wzg�rza, nie trz�s�a tak bardzo. Wreszcie zatrzyma�a si� przy b�oniu. Czeka� tam ju� drugi pow�z z latarni� na jedn� �wiec� pal�c� si� ��tym p�omykiem w rozja�niaj�cym si� brzasku.
- To oni - powiedzia� Preston; w s�abym �wietle �witu dojrzeli grupk� stoj�cych na zamarzni�tym torfie po�r�d krzak�w janowca. Ruszyli w ich stron�.
Hornblowerowi mign�a twarz Simpsona stoj�cego nieco na uboczu. By�a blada, a Hornblower zauwa�y�, �e i Simpson prze�yka� nerwowo �lin�.
Masters podszed� do nich i powi�d� swoim zwyk�ym uwa�nym spojrzeniem po twarzy Hornblowera.
- To jest moment - rzek� - na za�agodzenie sporu. Kraj nasz znajduje si� w stanie wojny. Mam nadziej�, panie Hornblower, �e da si� pan nak�oni� do zachowania �ycia ludzkiego dla kr�la i nie b�dzie uparty w tej sprawie.
Hornblower spojrza� wprost na Simpsona, a Danvers odpowiedzia� za niego.
- Czy pan Simpson zaproponowa� nale�yte zado��uczynienie? - zapyta�.
- Pan Simpson jest sk�onny przyzna�, �e pragn��by, aby incydent ten nie mia� w og�le miejsca.
- To nie jest forma zadowalaj�ca - odpar� Danvers.
- Nie ma w niej przeprosin, a zgodzi si� pan, sir, �e przeprosiny s� konieczne.
- Co na to wasz przeciwnik? - nalega� Masters.
- Nie do przeciwnik�w nale�y uzgadnianie tych kwestii - stwierdzi� Danvers, rzucaj�c okiem na Hornblowera, kt�ry skin�� g�ow� potakuj�co. Wszystko to by�o r�wnie nieuniknione, jak przejazd w wozie katowskim i tak samo straszne. Teraz ju� nie by�o powrotu; Hornblower ani przez moment nie przypuszcza�, �e Simpson zgodzi si� na przeproszenie, a bez tego sprawa musia�a si� toczy� dalej, a� do krwawego zako�czenia. Mia� tak� sam� jak on szans�, �e nie po�yje d�u�ej ni� pi�� minut.
- A zatem jeste�cie panowie zdecydowani - stwierdzi� Masters. - B�d� musia� zanotowa� ten fakt w moim sprawozdaniu.
- Jeste�my zdecydowani - potwierdzi� Preston.
- Nie pozostaje wi�c nic innego, jak pozwoli� na kontynuowanie tej po�a�owania godnej sprawy. Zostawi�em pistolety pod opiek� doktora Hepplewhite'a.
Odwr�ci� si� i powi�d� ich do drugiej grupki - sta� tam Simpson z Hetherem i Clevelandem oraz doktor Hepplewhite trzymaj�cy za luf� pistolety. By� to t�gi m�czyzna z czerwon� twarz� zatwardzia�ego pijaka, i teraz mia� na obliczu pijacki u�miech i chwia� si� lekko na nogach.
- Czy m�odzi durnie obstaj� przy swym szale�stwie?
- zapyta�, lecz wszyscy bardzo taktownie zignorowali to odezwanie si� osoby nie upowa�nionej do zadawania pyta� w takiej chwili.
- A wi�c - zacz�� Masters - oto pistolety, oba, jak widzicie, s� za�adowane prochem, lecz zgodnie z warunkami pojedynku jeden jest nabity, a drugi nie. Mam tu gwine� i proponuj� rzuci� j� dla ustalenia, komu przypadnie kt�ry. Panowie, czy rzut monet� ma zadecydowa� nieodwo�alnie, kt�ry pistolet przypadnie kt�remu przeciwnikowi - na przyk�ad ten panu Simpsonowi, je�li wyjdzie reszka, czy te� wygrywaj�cy b�dzie m�g� wybra� pistolet? Moim zadaniem jest wyeliminowa� wszelk� mo�liwo�� zmowy.
Hether z Clevelandem i Danvers z Prestonem wymienili niezdecydowane spojrzenia.
- Niech wybiera ten, kt�ry odgadnie trafnie - powiedzia� w ko�cu Preston.
- Doskonale, panowie. Prosz� wo�a�, panie Hornblower.
- Orze� - krzykn�� Hornblower, gdy z�ota moneta zawirowa�a w powietrzu.
Masters podstawi� d�o� i przykry� monet� drug� r�k�.
- Orze� - stwierdzi�. Odkry� gwine� na d�oni i pokaza� j� sekundantom. - Niech pan wybiera.
Hepplewhite wyci�gn�� ku niemu oba pistolety, w jednej r�ce dzier��c �ycie, w drugiej �mier�. By�a to straszna chwila. M�g� zda� si� tylko na czysty przypadek; potrzeba by�o pewnego wysi�ku, by wyci�gn�� r�k�.
- Wezm� ten - rzek�; bro� przy dotkni�ciu wyda�a mu si� lodowato zimna.
- W ten spos�b uczyni�em to, o co by�em proszony
- o�wiadczy� Masters. - Reszta, panowie, nale�y do was.
- Bierz pan sw�j, Simpson - powiedzia� Hepplewhite.
- A pan, panie Hornblower, niech uwa�a, manipuluj�c swoim. Stanowicie publiczne zagro�enie.
Doktor wci�� szczerzy� z�by, zadowolony, �e to nie on, a kto� inny jest w �miertelnym niebezpiecze�stwie. Simpson uj�� pistolet podany mu przez Hepplewhite'a i zwa�y� go w d�oni; raz jeszcze oczy jego napotka�y wzrok Hornblowera, ale patrzy�y bez wyrazu i wydawa�o si�, �e go nie poznaje.
- Nie ma potrzeby rozchodzi� si� na jak�� specjaln� odleg�o�� - m�wi� Danvers. - Ka�de miejsce jest r�wnie dobre. I grunt tu dosy� r�wny.
- Doskonale - zgodzi� si� Hether. - Panie Simpson, zechce pan stan�� tutaj.
Preston skin�� na Hornblowera, kt�ry ruszy� we wskazanym kierunku. Nie by�o mu �atwo kroczy� energicznie, a przy tym spokojnie. Preston wzi�� go pod rami� i ustawi� naprzeciwko Simpsona, prawie pier� w pier� - tak blisko, �e poczu� od�r alkoholu.
- Po raz ostatni, panowie - przem�wi� g�o�no Masters. - Czy nie mo�ecie si� pogodzi�?
Odpowiedzi� by�o g��bokie milczenie i Hornblowerowi zdawa�o si�, �e w tej ciszy s�ycha� wyra�nie szalone bicie jego serca. Cisz� przerwa� Hether wo�aj�c:
- Nie ustalili�my, kto da komend�! Kto to zrobi?
- Mo�e pan Masters - zaproponowa� Danvers.
Hornblower nie rozgl�da� si�. Utkwi� wzrok w szare niebo nad prawym uchem Simpsona - nie m�g� czemu� patrze� mu w twarz i nie mia� poj�cia, na co spogl�da Simpson. Wiedzia�, �e dla niego koniec �wiata jest bliski
- za chwil� kula mo�e przeszy� mu serce.
- Uczyni� to, skoro panowie tak postanowili - us�ysza� g�os Mastersa.
W szaro�ci nieba nie by�o nic zajmuj�cego dla oka; r�wnie dobrze m�g� si� �egna� z tym �wiatem z zawi�zanymi oczyma. Masters przem�wi� dono�nym g�osem.
- Powiem: raz... dwa... trzy... ognia! - oznajmi�
- z takimi przerwami. Po ostatnim s�owie mo�ecie panowie strzela�, jak chcecie. Jeste�cie gotowi?
- Tak - dobieg� g�os Simpsona, Hornblowerowi wyda�o si�, �e tu� nad jego uchem.
- Tak - zawt�rowa� Hornblower. S�ysza� napi�cie w swoim g�osie.
- Raz... - zacz�� Masters, a w tym momencie Hornblower poczu� na lewej piersi dotkni�cie lufy pistoletu Simpsona, uni�s� wi�c sw�j.
I w�a�nie w tej sekundzie zdecydowa�, �e nie potrafi zabi� Simpsona, nawet gdyby to by�o w jego mocy. Uni�s� pistolet nieco wy�ej i zmusi� si�, aby sprawdzi� wzrokiem, �e jest wycelowany w rami� Simpsona. Wystarczy nieznaczne dra�ni�cie.
- Dwa... - ci�gn�� Masters. - Trzy... Ognia!
Hornblower poci�gn�� za spust. Us�ysza� szcz�kni�cie pistoletu. Proch si� zapali�, ale nic ponadto - to on mia� bro� nie na�adowan� i poj��, co znaczy umiera�. U�amek sekundy p�niej rozleg� si� drugi szcz�k pistoletu Simpsona i ob�oczek dymu poj