3213
Szczegóły |
Tytuł |
3213 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3213 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3213 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3213 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT N. CHARRETTE
NIGDY NIE UFAJ SMOKOM
(T�umaczenie: S�awomir Dymczyk)
PROLOG
WEJ�CIE W CIE�
2050
Cichy pomruk fal bij�cych o brzeg przeszed� stopniowo w szmer g�os�w i koj�cy szum dzia�aj�cej klimatyzacji. Charakterystyczna, wo� soli ust�pi�a miejsca przykremu zapachowi �rodka dezynfekcyjnego. Wraz z powrotem do realnego �wiata Sam poczu�, jak b�l rozsadza mu czaszk�. M�zg nap�cznia� i atakowa� ciasn� klatk� niczym balon z helem pod dwumetrow� toni�.
Gdy z ust Sama doby� si� j�k, g�osy umilk�y. Ci ludzie stoj�cy w �wiecie za jego zamkni�tymi powiekami, czekali najwyra�niej na kolejny znak �ycia. Ale Sam nie czu� si� jeszcze na si�ach, aby sprosta� ich oczekiwaniom. �wiat�o razi�o przez powieki chroni�ce �renice. Nie mia� najmniejszej ochoty otwiera� oczu.
- Verner-san - odezwa� si� bezosobowy g�os. Jego ton by� pytaj�cy, lecz mia� jednocze�nie lekko rozkazuj�ce zabarwienie.
Z wysi�kiem otworzy� powieki, aby je natychmiast zamkn��, gdy fluoroscencyjna po�wiata porazi�a �renice. Mimowolny grymas b�lu na jego twarzy i towarzysz�cy mu j�k spotka�y si� z natychmiastow� reakcj� kt�rego� z go�ci. �wiat�o przygas�o, zach�caj�c Sama do podj�cia drugiej pr�by. Przymru�ywszy oczy zbada� wzrokiem czteroosobowy komitet powitalny.
Przy drzwiach, z r�k� na wy��czniku �wiat�a, sta�a kobieta w bia�ym kitlu. Zapewne lekarz. �agodny u�miech wskazywa�, �e jest zadowolona z post�p�w swego pacjenta. Pozostali go�cie byli p�ci m�skiej. Dw�ch z nich Sam rozpozna� bez trudu. Trzeci wyst�powa� chyba w roli ochroniarza.
Na skraju ��ka siedzia� sam wielki Inazo Aneki, szef pot�nej korporacji Renraku. Obecno�� tego starszego m�czyzny stanowi�a dla Sama fakt przynajmniej r�wnie zaskakuj�cy, jak wyraz zatroskania na jego pomarszczonej twarzy. Sam by� przecie� szeregowym pracownikiem Renraku i nie wyr�ni� si� jeszcze �adnymi szczeg�lnymi zas�ugami w korporacji. Wszczepienie implantu r�wnie� nie by�o nadzwyczajnym wydarzeniem jak na warunki dwudziestego pierwszego stulecia. To prawda, �e dyrektor osobi�cie wprowadzi� go do firmy i niekt�rzy twierdzili, �e traktuje Sama ze szczeg�ln� sympati�. Mimo wszystko jednak szef i jego protegowany nie mieli okazji do osobistych kontakt�w od czasu kr�tkiego spotkania wprowadzaj�cego. Tym dziwniejsza by�a teraz obecno�� Aneki w tym szpitalnym pokoju.
Za Aneki sta� Hohiro Sato, wicedyrektor do spraw operacyjnych i prawa r�ka szefa. W pewnym sensie obecno�� eleganckiego Sato by�a nawet jeszcze bardziej zadziewaj�ca. �w ponury urz�dnik cieszy� si� reputacj� cz�owieka najzupe�niej oboj�tnego na sprawy swoich podw�adnych, o ile nie godzi�y one w zyski firmy. Sam podczas nielicznych spotka� z tym cz�owiekiem czu� za ka�dym razem ciarki na plecach - pora�a� go wynios�y spos�b bycia i powierzchowna uprzejmo�� Sato.
Co ich tutaj sprowadzi�o?
- Cieszymy si�, �e odzyska�e� ju� przytomno��, Verner-san -zacz�� Sato.
Mimo uprzejmych s��w powitania w jego zeissowskich oczach o z�otych t�cz�wkach mo�na by�o wyczyta� pogard� dla nie-Japo�czyka - uczucie, kt�re rzadko okazywa� w obecno�ci prze�o�onych. Je�eli jego g�os zdradza� jak�� emocj�, to z pewno�ci� nie by�a ni� rado��. Sato nie przyszed� tutaj z w�asnej woli. Zgodnie z formalnym protoko�em, pe�ni� rol� po�rednika mi�dzy Aneki a cz�owiekiem o ni�szym statusie spo�ecznym.
- Z wielkim napi�ciem oczekiwali�my, a� odzyskasz przytomno��.
- Domo arigato - Sam wykrztusi� stosowne podzi�kowanie. Spr�bowa� usi��� i odda� odpowiedni pok�on, lecz powstrzyma� go ruch g�owy lekarki i uniesiona d�o� Aneki. - Nie jestem godzien waszej uwagi.
- Aneki-sama os�dzi� inaczej. Lekarze zapewniaj�, i� zabieg wszczepienia infogniazda zosta� uwie�czony stuprocentowym sukcesem, jednak dyrektor pragn�� przekona� 'si� o tym osobi�cie.
Na wzmiank� o nowym wszczepie Sam odruchowo uni�s� d�o� i dotkn�� banda�y. Wyczu� palcami tward� wypuk�o�� na prawej skroni. Przypomnia� sobie spotkanie, kt�re odby� z lekarzami przed operacj�: to by�o chromowe gniazdo przystosowane do wtyczki standardowego interfejsu komputerowego. Wszczepienie infogniazda mia�o na celu zwi�kszenie sprawno�ci zarz�dzania plikami i obrabiania danych. Sam wola�by nadal korzysta� ze zwyczajnej klawiatury, ale osobom o jego randze korporacja obligatoryjnie wszczepia�a infogniazda. Nie mia� wielkiego wyboru.
- My�l�, �e nied�ugo b�d� m�g� wr�ci� do pracy - powiedzia� g�o�no.
- Wskazany by�by tydzie� odpoczynku, Verner-san - oznajmi�a cicho lekarka. -A p�niej b�dzie potrzebne stopniowe poznawanie mo�liwo�ci nowego wszczepu.
- Rozs�dna rada - wtr�ci� Sato. - Renraku zainwestowa�o zbyt wiele pieni�dzy w ten zabieg, aby pozwoli� na pochopne posuni�cia. Ale wszystko b�dzie dobrze. B�dziesz mia� troch� czasu na swoje badania i za�atwienie spraw zwi�zanych z przeprowadzk�.
Przeprowadzk�? O co tu chodzi? Nie mia� zamiaru zmienia� miejsca zamieszkania. Zignorowawszy pytaj�ce spojrzenie Sama, Sato niewzruszenie m�wi� dalej.
- Zaiste szkoda, �e nie mo�esz natychmiast wr�ci� do swoich obowi�zk�w, ale to nawet lepiej. Zosta�e� przeniesiony do zespo�u arkologicznego w Seattle...
- Przeniesiony ?
Sato lekko zmarszczy� czo�o.
- Tak, w rzeczy samej. Pragn� jednak zapewni�, i� Aneki-sama nie traktuje tego jako degradacji. Nadal cieszysz si� u niego wielkim uznaniem. Niemniej, jego zdaniem twoje wyj�tkowe zdolno�ci najlepiej pos�u�� korporacji, je�li pojedziesz do Seattle. Firma pozwoli�a sobie zawczasu dokona� przekwaterowania. Wszystkie rzeczy, z wyj�tkiem tych niezb�dnych podczas hospitalizacji i podr�y, zosta�y przygotowane do przewozu. - Sato skin�� g�ow�, jakby dzi�kowa� niewidzialnej sekretarce za przypomnienie.
- Natomiast tw�j pies ju� rozpocz�� podr�. Jest w doskona�ej kondycji i nie powinien mie� wi�kszych k�opot�w z przej�ciem przez okres kwarantanny. Aneki-sama postanowi�, �e zado��uczynieniem za tak nag�e przeniesienie b�dzie sfinansowanie przez korporacj� Renraku wszystkich koszt�w zwi�zanych z podr� i przekwaterowaniem. Bilety na prom orbitalny JSA czekaj� wraz z reszt� osobistych drobiazg�w. Pojedziesz do Seattle, gdy tylko lekarze wyra�� na to zgod�.
Sam mia� zam�t w g�owie. Co tu jest grane? Kiedy przed dwoma dniami przekracza� szpitalny pr�g, by� wschodz�c� gwiazd� wydzia�u operacyjnego w centrali Renraku. A te wszystkie pog�oski, �e Aneki osobi�cie czuwa nad jego karier�? Wydawa�o mu si�, �e firma darzy go pe�nym zaufaniem, a teraz przenosz� go do oddzia�u w Ameryce P�nocnej. Nawet wzi�wszy pod uwag�, i� chodzi o stosunkowo presti�owy projekt arkologiczny, to mimo
wszystko opu�ci przecie� kwater� g��wn�, serce korporacji; wyjedzie z Tokio, z domu. To jasne, �e wypad�... nie, wylecia�... z orbity. Ale czym zawini�? Obrazi� Aneki-sama? - rzuci� ukradkowe spojrzenie na twarz dyrektora, lecz dostrzeg� na niej jedynie sympati� i trosk�.
Mo�e zdenerwowa� jakiego� rywala albo narazi� si� prze�o�onemu? B�yskawicznie odtworzy� w pami�ci swoje ostatnie poczynania i odrzuci� r�wnie� t� mo�liwo��. Dla wszystkich by� nad wyraz uprzejmy. Pragn�� w ten spos�b niejako zneutralizowa� fakt, i� nie by� rodowitym Japo�czykiem. W trakcie ca�ego pobytu w Japonii Sam nie spotka� si� z �adnym nadzwyczajnymi przejawami nieufno�ci czy niech�ci. Tak, z ca�� pewno�ci� nie chodzi�o tutaj o niew�a�ciwe zachowanie.
Przebieg pracy r�wnie� nie dawa� powod�w do degradacji, bo w�a�nie za degradacj�, mimo zapewnie� Sato, uwa�a� przeniesienie do Seattle. Rzetelnie odsiadywa� d�ugie godziny przy biurku, dok�adnie i terminowo wype�niaj�c polecenia prze�o�onych.
Gdzie wi�c le�a�a przyczyna?
Szuka� odpowiedzi na twarzy Sato. Je�li wszak�e jego oblicze zdradza�o jakie� emocje, to jedynie znudzenie i zniecierpliwienie. Osoba Samuela Vernera nie interesowa�a wicedyrektora, kt�ry najwyra�niej traktowa� t� wizyt� jako niepotrzebn� przerw� w wype�nianiu pilnych obowi�zk�w.
- Mo�e pan dyrektor... - Sam zacz�� niepewnie - gdyby zechcia� poinformowa� mnie, jaki b��d pope�ni�em, z rado�ci� bym go naprawi�.
- To niestosowna pro�ba - uci�� Sato. Aneki poczu� si� chyba niezr�cznie, bo wsta�, zanim Sam albo Sato zdo�ali powiedzie� co� jeszcze. Sk�oni� si� i ruszy� do drzwi, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na raczej niezr�czny uk�on Sama i g��boki, ceremonialny pok�on lekarki.
- �ycz� przyjemnego odpoczynku - oznajmi� Sato i ruszy� za ochroniarzem, zupe�nie ignoruj�c lekark�. Stoj�c ju� na progu wicedyrektor przystan�� i zwr�ci� si� po raz ostatni do Sama. - Wyrazy ubolewania z powodu osobistej tragedii.
- Tragedii? - Sam by� zupe�nie oszo�omiony.
- Chodzi o ten nieszcz�sny wypadek siostry. - Na twarzy Sato zago�ci� wyraz udawanego zatroskania.
- Janice? Co si� sta�o z moj� siostr�?
Sato bez s�owa obr�ci� si� na pi�cie, lecz zanim wyszed�, Sam zd��y� zauwa�y� b��dz�cy na jego wargach cie� z�o�liwego u�miechu. Wicedyrektor ruszy� korytarzem, g�uchy na powoli cichn�ce wo�anie Sama.
Sam usi�owa� wsta� i pobiec za Sato, by cho�by si�� wydusi� odpowied�. Wystarczy�o jednak, �e dotkn�� stop� pod�ogi, a ju� poczu� zawr�t g�owy i pad� bezw�adnie w obj�cia lekarki. Uginaj�c si� pod ci�arem, kobieta u�o�y�a go z powrotem na ��ku i przykaza�a, aby le�a� spokojnie. Odczeka� kilka minut, a� poprawi�a po�ciel, i dopiero wtedy chwyci� j� za rami�.
Lekarka zesztywnia�a.
- Jest pan przem�czony, Verner-5aw. Powinien pan le�e� spokojnie i uwa�a�, aby nie uszkodzi� delikatnych po��cze� w obwodach nerwowych.
- Do diab�a z obwodami! Chc� wiedzie� co tu jest grane!
-Natarczywo�� i fizyczny przymus nie s� najlepszymi sposobami nawi�zywania rozmowy.
Sam wiedzia�, �e to prawda, ale z�era� go niepok�j o siostr�. Od czasu �mierci rodzic�w i reszty rodze�stwa w pami�tnym lipcu 2039 roku zosta�a mu tylko Janice. Rozlu�ni� u�cisk d�oni i powoli po�o�y� r�k� na ��ku. Z najwi�kszym wysi�kiem zachowa� panowanie nad sob�.
- Prosz� mi wybaczy� niew�a�ciwe zachowanie. Lekarka powoli rozmasowa�a rami� i wyg�adzi�a nieskazitelnie bia�y kitel.
- Stan najwy�szego zdenerwowania mo�e spowodowa� utrat� panowania nad sob�. Takie zachowanie w niew�a�ciwej chwili lub w gronie nieodpowiednich ludzi mo�e okaza� si� fatalne w skutkach. Rozumie pan?
- Tak, rozumiem.
- Doskonale. Chcia� pan o co� zapyta�.
- Pozwoli pani? - Sam poczeka� na zach�caj�ce skinienie g�owy. - Czy wie pani, co Salo-sama mia� na my�li wspominaj�c o mojej siostrze?
- Niestety wiem.
Umilk�a, lecz Sam musia� zna� prawd�. Bez wzgl�du na jej tre��.
- Prosz� m�wi�.
Lekarka spojrza�a na niego przeci�gle.
- Przed dwoma dniami pa�ska siostra rozpocz�a kawaru. S�dzili�my, �e lepiej panu o tym nie m�wi� przed operacj�.
-Na Boga, nie!
Groza us�yszanych s��w owia�a Sama lodowatym ch�odem. Kowani... tak Japo�czycy nazywali Przemian�. Angielskoj�zyczny �wiat u�ywa� nazwy "goblinizacja", lecz sens tych wyraz�w by� ten sam. Oznacza� proces, w wyniku kt�rego cia�o zwyczajnego cz�owieka przekszta�ca�o si� stopniowo, przybieraj�c form� jednej z metaludzkich podras: orka lub trolla. Czasami nieszcz�sn� ofiar� spotyka� jeszcze gorszy los.
- Jak to mo�liwe? Przecie� Janice sko�czy�a siedemna�cie �at. Przemiana rozpoczyna si� zazwyczaj w dzieci�stwie, wi�c moja siostra by�a ju� w bezpiecznym wieku.
- Jest pan ekspertem w dziedzinie kawaru, Verner-san? Mo�e powinien pan udzieli� kilku lekcji naukowcom z Imperialnego Instytutu Badawczego. - Twarz lekarki by�a �miertelnie powa�na. -Nasi najlepsi badacze usi�uj� rozwik�a� tajemnic� kawaru.
-Ale mieli na to trzydzie�ci lat! - wykrzykn�� Sam.
- Nie ca�kiem. W ka�dym razie by�y to dziesi�ciolecia, pe�ne frustracji dla ludzi szukaj�cych lekarstwa. Nawet obecnie nasz stan wiedzy na temat Przemiany jest bardzo skromny. Pierwsza fala somatycznej mutacji obj�a dziesi�� procent �wiatowej populacji. Jednak z powodu chaosu, kt�ry w�wczas zapanowa�, niewielu ludzi mia�o sposobno��, aby bada� lub dokumentowa� to zjawisko. Dzi� jeste�my w stanie spokojnie prowadzi� obserwacje, lecz kawaru stopniowo zanika i brakuje nam materia�u badawczego. - Przerwa�a na chwil�. - Ka�dy przypadek ods�ania przed nami cz�� prawdy, lecz wci�� b��dzimy w ciemno�ciach niewiedzy. Jest tyle mo�liwych wariant�w. Obecnie potrafimy wskaza� osobnik�w, kt�rzy mog� ulec przemianie. Ale i ta diagnoza wymaga d�ugich test�w genetycznych.
- Test�w, kt�rym ani ja, ani moja siostra nigdy nie zostali�my poddani.
- To nic nie znaczy, bo na wynikach nie mo�na w stu procentach polega�. Nawet sprawdzone pary wy daj � na �wiat potomstwo, kt�re mo�e ulec kawaru.
- W takim razie nie ma �adnej nadziei?
- Wci�� badamy biologiczne przemiany, jakim ulegaj� nowe rasy, powsta�e w wyniku kawaru. Ich reprodukcja oraz przypadki dalszych mutacji w dalszym ci�gu pozostaj� dla nas zagadk�. Jak to si� dzieje, �e cz�� Przemienionych wydaje na �wiat sobie podobne potomstwo, pozostali natomiast p�odz� dzieci ca�kowicie normalne? Jeszcze inni maj� potomk�w, kt�rzy sprawiaj� wra�enie normalnych ludzi i ulegaj� kawaru dopiero po osi�gni�ciu pewnego wieku. Nawet dzi�ki najbardziej starannym badaniom genotypu nie jeste�my w stanie przewidzie�, kto ulegnie metamorfozie i czym si� ona zako�czy.
- Wobec tego musimy mie� do czynienia z magi� - wyszepta� Sam.
W jednym ze wspomnie� z dzieci�stwa Sam widzia� twarz jakiego� m�czyzny na domowym holoekranie. Cz�owiek ten opowiada� z wielkim przekonaniem i wzruszeniem o nowym �wiecie, �wiecie Przebudzonych. M�wi�, �e magia i istoty magiczne zn�w
powr�ci�y na Ziemi�, aby stawi� czo�o technologii. I nie walcz� o dominacj�, ale o przetrwanie samej planety. M�czyzna nawo�ywa� do porzucenia wszelkiej technologii i powrotu na �ono przyrody, do prostego �ycia. Jednak ojciec Sama nigdy nie zaakceptowa� przewrotu, dokonanego przez magi� w uporz�dkowanym �wiecie technokracji. Wychowywa� syna w spos�b tradycyjny, unikaj�c, w miar� mo�liwo�ci, wszelkich kontakt�w z Przemienionymi. Nawet podczas wizyt w ogrodzie zoologicznym omijali klatki z gryfami, feniksami i innymi, ongi� jedynie legendarnymi stworzeniami.
- Magia? - parskn�a kpi�co lekarka, doskonale na�laduj�c ton g�osu jego ojca. - Niewykluczone, i� magia rzeczywi�cie istnieje na �wiecie, lecz tylko sko�czony dure� usi�uje za jej pomoc� wyja�ni� wszystkie zagadki. Personalna kartoteka w archiwach korporacji wskazuje, �e nie jest pan naiwnym prostakiem, kt�ry wierzy we wszechmog�c� moc zakl�� i mistycznych energii. Ci tak zwani "magowie" od kt�rych a� si� roi na korytarzach budynk�w korporacji, maj� swoje ograniczenia. Na pierwszy rzut oka mog�oby si� wydawa�, �e manipuluj � energi� w spos�b gwa�c�cy prawa fizyki, lecz te rzekome czary musz� podlega� ograniczeniom i zostan� w odpowiednim czasie wyja�nione.
Lekarka wr�ci�a do przerwanego w�tku.
- Badania post�powa�y powoli. Podczas zam�tu wywo�anego pierwszym zmasowanym wybuchem kawaru stracili�my mn�stwo bezcennych danych, gdy� zniszczeniu uleg�y g��wne o�rodki badawcze. W jaki spos�b nawet nasi najlepsi naukowcy mieli poradzi� sobie z nadnaturalnymi i niespodziewanymi zjawiskami, kiedy dooko�a wszystko si� wali�o, podmywane falami nienawi�ci, strachu i odrazy? Czas chaosu ju� jednak min��. W ko�cu zrozumiemy kawaru, mo�e nawet b�dziemy w stanie jej zapobiega�. Lecz dokonamy tego w spos�b naukowy. Magia nie rokuje �adnych nadziei.
Lekarka artyku�owa�a wiar�, w kt�rej duchu Sam wzrasta� przez ca�e swe dzieci�stwo, lecz jej s�owa brzmia�y dziwnie nieprzekonuj�co. Czu� w sobie pustk�, rozpacz nad losem siostry. Ojciec stara� si� ochrania� rodzin� przed wszelkimi wp�ywami Przemiany. A teraz jej skutki uderzy�y w Sama i Janice z gwa�towno�ci�, kt�ra ca�kowicie zburzy�a porz�dek ich �ycia. Jak to mo�liwe, �eby goblinizacja dotkn�a jego rodzon� siostr�? Sam z trudem zdusi� krzyk rozpaczy.
- Co z Janice? Czuje si� dobrze?
Lekarka po�o�y�a mu d�o� na ramieniu w ge�cie wsp�czucia.
- Trudno powiedzie�, Verner-sam. Pa�ska siostra przechodzi d�ug� Przemian�. Oznaki �ycia s� wyra�ne, lecz do zako�czenia procesu jeszcze daleko.
- Chc� j� zobaczy�.
- By�oby to raczej nie wskazane. Siostra znajduje si� obecnie w stanie �pi�czki i pa�ska obecno�� w niczym by nie pomog�a.
- Niewa�ne. Musz� j� zobaczy�.
- Decyzja nie le�y w mojej gestii. Imperialna Rada Genetyczna dopuszcza na oddzia� kawaru jedynie niezb�dny personel medyczny. Gdyby pacjent nagle zako�czy� Przemian� i wpad� w sza�, ewentualny go�� m�g�by znale�� si� w niebezpiecze�stwie.
-Ale pani mog�aby mnie przemyci� do �rodka, prawda? - nalega�. - W�o�y�bym kitel i udawa� studenta medycyny.
- Niewykluczone. Lecz zdemaskowanie mog�oby si� sko�czy� fatalnie. Dla pana, dla mnie, nawet dla pa�skiej siostry. Najprawdopodobniej zamro�ono by jej konto. I bez tego przej�cie do nowego �ycia przysporzy jej wielu problem�w. A pan straci�by pozycj� w korporacji.
- Nie martwi� si� o siebie. Janice potrzebuje mojej pomocy.
- Przede wszystkim b�dzie potrzebowa�a pa�skiej pensji. Najlepiej jej pan pomo�e, s�uchaj�c polece� prze�o�onych. W szpitalu jest pan bezradny.
- Nie rozumie pani...
- Ale� nie, Verner-san, wr�cz przeciwnie. - Lekarka pokiwa�a g�ow�, patrz�c smutno na Sama. - Rozumiem doskonale.
Jej posta� falowa�a Samowi przed oczyma. Przez chwil� my�la�, �e to �zy przys�aniaj � mu widok, szybko jednak zorientowa� si�, i� podano mu �rodek uspokajaj�cy. Zn�w powr�ci�a wizja oceanu, poch�on�a go bezdenna to�, gdzie w ciemno�ciach wyci�ga�y ku niemu r�ce postacie wyszczerzonych goblin�w i trolli. Walczy� z nimi za�arcie, lecz ci�gle opada� ni�ej i ni�ej. Nowa fala zm�czenia ogarn�a ko�czyny i zala�a m�zg. Wraz ze �wiadomo�ci� zgas�y wizerunki potwor�w. Pozosta� jedynie kr�g b�lu ukryty w zakamarkach czaszki.
Ciemno�ci spowi�y ziemi� na kilka godzin i dopiero w�wczas elf wyszed� na otwart� przestrze�. Las t�tni� milionami d�wi�k�w, obecno�� samotnego elfa nie zak��ca�a jego egzystencji. Lekki wiaterek ta�czy�, szeleszcz�c li��mi wok� ciemnych pni. Podmuch powietrza mierzwi� r�wnie� bia�e w�osy i muska� sk�r� elfa, wywo�uj�c na jego twarzy u�miech zadowolenia. Chocia� nie nazywa� lasu swoim domem, jak to czyni�o wielu jego braci, nie potrafi� oprze� si� jego urokowi. W�r�d tych drzewiastych olbrzym�w zawsze panowa� niesko�czony spok�j, spok�j nie zm�cony nawet nocn� gr� o przetrwanie. Czasami marzy� nawet, aby tu zosta� na zawsze, lecz takie my�li nie
nawiedza�y go cz�sto. Ceni� swoj� prac�, a tutaj raczej rzadko m�g� j� wykonywa�.
Uni�s� wzrok ku g�rze, u�miechaj�c si� do gwiazd wyzieraj�cych spomi�dzy szczelin w chmurach; sta� sk�pany w ich blasku. By�o ich tak wiele, a wszystkie p�on�y w pustce kosmosu, aby s�a� zwodnicz� obietnic� wiedzy absolutnej. Pewnego dnia wyruszymy do was w odwiedziny, obieca�.
Jaki� ruch na niebosk�onie przyci�gn�� uwag� elfa. Spadaj�ca gwiazda, pomy�la�. Wyostrzywszy wzrok, spostrzeg� jednak swoj� pomy�k� - to jaki� pojazd sun�� po niebie szybciej ni� prawdziwe cia�a niebieskie. Czas uchwycony w ruchu.
Czas.
Ta my�l przerwa�a trans i sprowadzi�a go z powrotem do materialnego �wiata, gdzie sekundy mijaj � nieub�aganie, �cigaj�c tera�niejszo��. Sprawdzi� po�o�enie gwiazd - inni zapewne ju� czekaj�, wi�c pora rusza�. Wszed� pod przygotowany uprzednio baldachim i ukl�kn�� przy ma�ym, niskim stoliku.
W�o�y� stalow� wtyczk� do gniazda na skroni, jego palce przebieg�y po klawiaturze cyberdeku Fuchi 7 i ruszy� na spotkanie Matrycy. Zmys�y zacz�y przekazywa� obraz nowej rzeczywisto�ci -o�lepiaj�cego �wiata analogowej przestrzeni elektronicznej, gdzie informatyczne algorytmy nabieraj� niemal namacalnego wymiaru. P�dzi� elektronicznymi �cie�kami najpierw przez ��cze satelitarne, aby nast�pnie przej�� do Regionalnej Sieci Telekomunikacyjnej w Seattle. Podr� na spotkanie przyjaci� z Renraku zabra�a jedynie kilka sekund.
�wiat�a Mi�dzynarodowego Portu Lotniczego w Seattle-Tacoma znikn�y za promem, aby ju� po chwili pojawi� si� zn�w przed nim. Pojazd ko�owa�. Te dziwne manewry zastanowi�y Sama, lecz doszed� do wniosku, i� pilot powiadomi�by pasa�er�w w razie jakich� k�opot�w. �ycie Sama r�wnie� kre�li�o dziwne esy-floresy - oto wr�ci� do miasta, kt�re tak ochoczo opu�ci�, przyjmuj�c stypendium w Tokio. Zatoczy� ko�o, bezskutecznie goni�c w�asny ogon.
Przed trzema godzinami po raz kolejny bez powodzenia ponowi� pr�b�, aby dowiedzie� si� czego� na temat stanu zdrowia siostry. Nie raczono go nawet poinformowa�, gdzie aktualnie przebywa. Straci� resztki cierpliwo�ci, kiedy obstawa z Renraku zacz�a go odci�ga� od telekomu i niemal si�� wpycha� na pok�ad czekaj�cego promu kosmicznego. Ba� si�, �e opu�ciwszy Japoni�, straci na zawsze kontakt z Janice; ta �wiadomo�� tylko pot�gowa�a gniew. Eskortuj�cy - cz�onkowie s�awnego oddzia�u Czerwonych Samu-
raj�w - najzwyczajniej zignorowali rozgoryczenie oraz irytacj� Sama i zgodnie z rozkazami odstawili go na pok�ad promu.
Dwie godziny p�niej stan�� na p�ycie lotniska w Seattle, witany przez przedstawicielk� Renraku, ubran� w marynark� z syntetycznej sk�ry, czapk� pilotk� i wysadzane cekinami buty. Maniery tej kobiety r�wnie� pozostawia�y wiele do �yczenia: nie zachowywa�a nale�ytego dystansu i opowiada�a wulgarne dowcipy. W ka�dym razie przeprowadzi�a Sama przez wszystkie kontrole i zawik�ane procedury celne. W ko�cu dotarli do czekaj�cego na p�ycie lotniska wahad�owca firmy Boeing z wyra�nie widocznym logo Renraku. Kobieta zapewni�a, i� pojazd zawiezie ich najkr�tsz� drog� do centrum arkologicznego. Sam zaj�� miejsce w luksusowym przedziale pasa�erskim, a eskorta znikn�a w kabinie pilota. Po chwili pojazd uni�s� si� w powietrze. Startowi towarzyszy�y komentarze pilota na temat nieporadno�ci obs�ugi naziemnej.
Sam po raz chyba dwudziesty - a mo�e ju� czterdziesty? - doszed� do wniosku, �e obecnie jest bezradny. Chc�c odp�dzi� z�o��, zacz�� si� przygl�da� pozosta�ym pasa�erom. Wszyscy lecieli do centrum arkologicznego Renraku.
Przy barze siedzia�a Alice Crenshaw. Podczas przelotu z Japonii zajmowa�a miejsce obok Sama, lecz nie m�wi�a wiele, co mu zreszt� odpowiada�o, ze wzgl�du na nieweso�y nastr�j, w jakim by� od jakiego� czasu. Dowiedzia� si� jedynie, �e Alice r�wnie� zosta�a oddelegowana do centrum arkologicznego. Tak samo jak on by�a niezadowolona z przenosin, czemu da�a wyraz sp�awiaj�c opryskliwie stewarda, kt�ry spyta� o pow�d wyjazdu. Crenshaw wsiad�a na pok�ad wahad�owca chwil� po Samie, ca�kowicie ignoruj�c pozosta�ych wsp�pasa�er�w i ich przyjacielskie pr�by nawi�zania rozmowy. Ca�� j ej uwag� poch�on�a butelka burbona.
Na wygodnej sofie, tocz�c przyciszon� rozmow�, siedzia�o ma��e�stwo, kt�re przedstawi�o si� jako Jiro i Betty Tanaka. On by� nisei, w drugim pokoleniu Japo�czykiem urodzonym w Ameryce, a ona pochodzi�a z Wolnego Stanu Kalifornii. Sam zazdro�ci� tym ludziom ich nieskomplikowanych oczekiwa� i obaw. Dla m�odego Jiro przydzia� do centrum arkologicznego Renraku w charakterze specjalisty komputerowego oznacza� kolejny krok w karierze.
Ostatnim wsp�pasa�erem by� pan Toragama. Zniech�cony brakiem zainteresowania ze strony Sama i lekcewa��cym stosunkiem Alice Crenshaw, pogr��y� si� w rozmy�laniach mened�era �redniego szczebla, sporadycznie wciskaj�c klawisze swojego przeno�nego komputera i obserwuj�c ciek�okrystaliczy ekran.
Sam powr�ci� do obserwacji widok�w7 za oknem. Wahad�owiec wzbi� si� w powietrze i lecia� ponad miastem w stron� migocz�cej
�uny, wyznaczaj�cej skupisko metropleksu. Tam, ja�niej�c z daleka, sta�o centrum arkologiczne Renraku, kt�rego masywna konstrukcja g�rowa�a nawet nad strzelistymi budynkami pobliskiej dzielnicy biurowc�w. Cho� niekt�re fragmenty budowli nadal znajdowa�y si� w fazie budowy, ju� na tym etapie prac centrum arkologiczne przewy�sza�o wielko�ci� dziesi�� miejskich blok�w. Daleko w tle Sam dostrzeg� krzykliwy neon Aztechnology, �wiadcz�cy o arogancji w�a�cicieli korporacji Aztlan.
Wahad�owiec przechyli� si� na skrzyd�o, mijaj�c po�udniow� uko�n� �cian� centrum arkologicznego. Diamentowe b�yski ostrzegawczych �wiate�ek pojazdu odbija�y si� w bateriach s�onecznych pokrywaj�cych powierzchni� kompleksu, a p�niej, kiedy przelatywali nad rzek� Sound, r�wnie� w jej ciemnych wodach. Chocia� wszelkie ha�asy t�umi�a d�wi�koszczelna os�ona kabiny, sama wibracja wywo�ana zmian� fazy lotu z poziomej na pionow� by�a doskonale wyczuwalna. Pojazd powoli wytraca� wysoko�� sun�c nad sk�adami i magazynami Renraku w stron� jednego z l�dowisk. Sam widzia� rosn�ce w oczach �wiat�a sygnalizacyjne, lecz pas robi� wra�enie wymar�ego. Na p�ycie nie czeka� oficjalny komitet powitalny, nie wida� by�o nawet zwyk�ej krz�taniny personelu naziemnego. Podchodzili do l�dowania, gdy nagle pojazd przechyli� si� lekko na bok, nast�pnie wyr�wna� i g�adko doko�czy� manewr.
Pasa�erowie czekali, lecz z kabiny pilot�w nie us�yszeli nawet s�owa wyja�nienia. Pa�stwo Tanaka wygl�dali przez okno podziwiaj�c widoki. Pan Toragama od�o�y� komputer � ws�ucha� si� w brz�k kostek lodu, kt�re pos�u�y�y Alice Crenshaw do przygotowania ostatniego drinka. Sam siedzia� nieruchomo, obserwuj�c wiruj�ce �mig�a wahad�owca. Nagle klamka �luzy powietrznej drgn�a i rozleg� si� ostry zgrzyt.
- Nareszcie - westchn�a Crenshaw.
Drzwi otworzy�y si� na o�cie� i do �luzy podjecha�a platforma ze schodami. W kabinie znacznie podni�s� si� poziom ha�asu, gdy� do �rodka wtargn�� odg�os pracuj�cych na ja�owym biegu silnik�w. Wla�y si� r�wnie� nowe zapachy: wo� oceanu zmieszana z ostrymi zapachami paliwa lotniczego, rozgrzanego metalu i tworzyw sztucznych.
Chwil� p�niej wszystkie zwyczajne rzeczy przesta�y si� liczy�, zag�uszone hukiem pojedynczych wystrza��w i seriami z broni maszynowej. Crenshaw upu�ci�a nie doko�czonego drinka i zacz�a si�ga� pod marynark�, lecz przerwa�a t� czynno�� w po�owie, kiedy do �rodka wpad�a jaka� masywna posta�, przekozio�kowa�a i pewnie stan�a na nogach. Napastnik by� pot�nie umi�nionym i opancerzonym orkiem. �wiat�a sufitowe migota�y na jego po��k�ych k�ach i odbija�y si� w przekrwionych bia�kach, lecz najsilniejszy blask bi� od automatycznego karabinu HK227.
- Jeden ruch i wszyscy zgin� - warkn�� ork ledwie zrozumia�� angielszczyzn�.
S�owa zosta�y zniekszta�cone, niemniej czarny wylot lufy m�wi� sam za siebie. Crenshaw powoli opu�ci�a r�k�; poza tym wszyscy trwali w kompletnym bezruchu. Betty Tanaka dosta�a czkawki, ale Jiro, dygocz�c ze strachu, nie odwa�y� si� jej pom�c.
Ork, opanowawszy w ten spos�b sytuacj�, wszed� ostro�nie na pok�ad. Szybkim ruchem otworzy� drzwi od kabiny pilot�w. W tym samym momencie w otworze �luzy pojawi�y si� postacie dw�ch dalszych napastnik�w: kobiety ubranej w sk�rzany prochowiec chroni�cy przed py�em i Ameroindianina obwieszonego ponad miar� sprz�tem wojskowym. Ledwie Sam zd��y� dostrzec tych kilka szczeg��w, gdy nagle powietrze wype�ni�o przeci�g�e wycie.
Zdr�twia�y ze strachu obserwowa� z zapartym tchem, jak jaka� pot�na posta� wpada p�dem do kabiny. Olbrzymi, podobny do psa potw�r z �atwo�ci� odepchn�� Ameroindianina i wyl�dowa� u st�p nieznajomej kobiety.
��te k�y b�ysn�y w jej kierunku, chwytaj�c fr�dzle na lewym r�kawie prochowca. Kobieta zdecydowanym ruchem wepchn�a rami� w pysk bestii, zaklinowuj�c jej w ten spos�b szcz�ki. Potw�r usi�owa� odskoczy�, lecz kobieta chwyci�a go woln� r�k� za nabijan� �wiekami obro��. Pies przysiad� na tylnych nogach i uni�s� nieznajom� w powietrze.
Nagle zwierz� wypr�y�o si� gwa�townie, obro�a zap�on�a ��tym, migotliwym �wiat�em, ukazuj�c na moment charakterystyczne logo Renraku. Bestia odskoczy�a gwa�townie od niedosz�ej ofiary, z przeci�g�ym j�kiem uderzaj�c o przepierzenie. Skuli�a si� w k��bek i wpi�a k�y we w�asne cia�o, chc�c chyba w ten spos�b przyspieszy� agoni�. Zwierz� zawy�o ponownie, lecz tym razem nie by� to ten przeszywaj�cy g�os, kt�ry chwil� wcze�niej zmrozi� Sama i pozosta�ych. S�ycha� w nim by�o jedynie b�l i bezgraniczny strach. Bezw�adne cielsko zadygota�o i potw�r zdech�. Od�r nadpalonego futra przyprawia� o md�o�ci.
Czy�by nieznajoma pokona�a psa za pomoc� magii? Sam nie by� pewien, bo jak dot�d nie widzia� jeszcze maga w akcji, ale takie wyt�umaczenie samo przychodzi�o na my�l.
- Przekl�te barghesty. Dlaczego nigdy najpierw nie atakuj� mi�niak�w - powiedzia�a cicho kobieta, jakby do siebie, dysz�c przy tym ci�ko.
Na zewn�trz zn�w odezwa�y si� karabiny, wype�niaj�c kabin� nag�� �mierci�. Nieznajoma pad�a p�asko na pod�og�, a m�czyzna
odskoczy� pod przepierzenie. Pracownicy Renraku nie byli a� tak szybcy. Betty Tanaka j�kn�a i cofn�a si� o krok, ra�ona seri� z broni maszynowej. Jiro zrobi� pe�en obr�t wok� w�asnej osi, pryskaj�c naoko�o krwi� ze zranionego ramienia, uderzy� w Toragam�, po czym obaj upadli na pod�og�. Sam ukry� si� za fotelem, a chwil� p�niej pociski rozora�y tapicerk� i lekkie aluminiowe wzmocnienia ponad jego g�ow�. Crenshaw, stoj�c poza lini� ognia, przez ca�y czas obserwowa�a orka, kt�ry r�wnie� czeka� w bezruchu za za�omem przy kabinie pilot�w.
Nieznajomy m�czyzna wykona� gwa�towny skok, z�apa� za uchwyt w�azu i zatrzasn�� wej�cie. Sam doszed� do wniosku, �e ten cz�owiek musi mie� cybernetyczne wszczepy skracaj�ce czas reakcji, bo pr�dko�� jego ruch�w by�a niemal nadludzka.
Kiedy kobieta podnosi�a si� z pod�ogi, po�y jej prochowca rozchyli�y si�, ukazuj�c muskularne cia�o, przys�oni�te zaledwie kilkoma pasami z broni� i paroma amuletami. Zakl�a cicho przydepn�wszy w trakcie wstawania pochw� od miecza. Sam przyjrza� si� broni schowanej w �rodku. To zapewne magiczny miecz, zadecydowa�, chocia� nigdy przedtem nie widzia� podobnego or�a. Po raz pierwszy w �yciu mia� do czynienia z magiem. Poczu� krople zimnego potu sp�ywaj�ce po czole. To musia�a by� naprawd� niebezpieczna banda, skoro jeden z jej cz�onk�w potrafi� pos�ugiwa� si� magi�.
- Gdzie pilot ? - spyta�a kobieta.
Ork kiwn�� g�ow� w stron� zamkni�tych drzwi od ster�wki.
- Tam siedzi.
- Ka� mu ruszy� dup�. Ci narwa�cy z Raku nie b�d� czeka� w niesko�czono�� i w ko�cu podci�gn� tu ca�y pu�k artylerii. Musimy natychmiast st�d odlecie� tym syntetycznym pud�em.
Ork machn�� karabinem w stron� przedzia�u pasa�erskiego.
- Nie mo�emy ich ze sob� ci�gn��.
- B�d� pod dobr� stra��.
- Lepiej stukn�� teraz - mrukn�� ork przez z�by.
- Nie ma czasu. Zajmij si� pilotem.
Ork zaprotestowa�, ale kobieta b�d�ca najwyra�niej przyw�dc� grupy nie ust�pi�a. Jej podw�adny da� wi�c za wygran�, odbezpieczy� bro� i otworzy� na o�cie� drzwi do kabiny pilot�w. Nic si� nie sta�o, wi�c post�pi� krok do przodu i stan�� w przej�ciu. Jego kr�pa sylwetka zas�ania�a widok, lecz Sam us�ysza� s�aby g�os komputera pok�adowego powtarzaj�cego w k�ko: "Prosz� o zgod� na wy��czenie silnik�w."
Kobieta w tym czasie obejrza�a spustoszenie, jakie poczyni�y serie z broni maszynowej, kt�re towarzyszy�y wej�ciu napastnik�w
na pok�ad wahad�owca. Od�r �mierci wisia� w powietrzu. Betty Tanaka le�a�a na kanapie. Poduszki zd��y�y ju� przesi�kn�� krwi�, a na �cianie i oknie widnia�y szkar�atne zacieki. Jiro siedzia� na pod�odze obok martwej �ony. Trzyma� j� za r�k� i p�aka�. Z pana Toragamy zosta�a jedynie bezkszta�tna bry�a, le��ca po�rodku kabiny.
- Nikomu nic si� nie stanie, usi�d�cie tylko spokojnie i zapnijcie pasy - poleci�a cichym g�osem kobieta. Kiedy nikt si� nie ruszy�, powt�rzy�a to samo po japo�sku.
Sam z trudem zbiera� my�li. A wi�c najlepsze jeszcze przed nimi.
-1 trzymajcie r�ce na widoku - dorzuci� m�czyzna. Dla poparcia swoich s��w poruszy� lekko ingramem, kt�ry trzyma� w lewej r�ce. Drugi identyczny karabin maszynowy w prawej d�oni by� przez ca�y czas wycelowany prosto w Crenshaw.
- Jeste�my ugotowani na cacy - zarycza� ork ze ster�wki. - Pilot mia� otwarte okno i dosta� ca�� seri�. Mo�na go wsadzi� do zamra�arki.
Kobieta pos�a�a m�czy�nie kr�tkie spojrzenie. Ten kiwn�� g�ow� i poszed� osobi�cie zbada� sytuacj� w ster�wce. Kiedy znikn��, nieznajoma wyci�gn�a spod prochowca obci�t� strzelb�.
Sam nie spuszcza� oka z Crenshaw. Wzmo�ona czujno��, z jak� obserwowali j� napastnicy, oraz wyra�ny szacunek okazywany jej przez Czerwonych Samuraj�w jeszcze w Tokio, tworzy�y razem logiczn� ca�o��. By�a agentem korporacji, tak zwanym "cz�owiekiem do specjalnych poucze�". Mo�e spr�buje teraz zaatakowa�, sytuacja jest wyj�tkowo dogodna. Czarodziejka sprawia�a wra�enie wyczerpanej po rzuceniu silnego zakl�cia, kt�re zabi�o barghesta. To powinno odpowiednio spowolni� jej reakcje i da� Crenshaw przewag�. Jednak lekko opuszczona strzelba by�a chyba za silnym argumentem. Crenshaw wykona�a polecenie: znalaz�a wzgl�dnie czysty fotel i rozsiad�a si� w nim wygodnie.
Sam poczu� si� zdradzony. Crenshaw powinna przej�� dowodzenie nad pracownikami korporacji i przygotowa� jaki� plan ratunku. Przesz�a przecie� odpowiednie przeszkolenie. Dlaczego nie stan�a w obronie swoich koleg�w, tylko bezradnie opu�ci�a r�ce? Czy on sam m�g� zrobi� co� wi�cej, aby zapobiec katastrofie? Bez wielkiego przekonania odci�gn�� Jiro od cia�a �ony i posadzi� go w fotelu. M�czyzna pozostawa� g�uchy na wszelkie s�owa pociechy.
Sam siada� w�a�nie na swoim miejscu, kiedy ze ster�wki dolecia� g�os Ameroindianina.
- S� k�opoty, Sally. Tym cholernym gratem mo�na sterowa� tylko za pomoc� odpowiedniego wszczepu albo autopilota.
- M�wi�em, �eby zabra� ze sob� Rabo - mrukn�� ork. - On by nas wyci�gn�� z tego bagna.
- Rabo jest nieobecny - warkn�a Sally. - Zreszt� ten t�pak nie przeprowadzi�by nas nawet przez pierwszy patrol.
Obaj napastnicy wyszli ze ster�wki nios�c bezkszta�tne zw�oki pilota.
- Mo�emy u�y� tych klient�w jako tarczy albo zak�adnik�w -zaproponowa� ork rzucaj�c cia�o na pana Toragam�. Sally spojrza�a na niego z niesmakiem.
- A co z elfem? - spyta� Ameroindianin - Da rad� wyci�gn�� nas st�d za pomoc� zdalnego sterowania?
- Nie mam poj�cia - odpar�a.
Wyci�gn�a z kieszeni niewielki czarny sze�cian, otworzy�a sk�adany ekran, a nast�pnie umie�ci�a odpowiedni� wtyczk� w gnie�dzie pok�adowego interkomu. Wpisa�a kod.
- Do us�ug. - Z g�o�nika interkomu dobieg� trzeszcz�cy g�os. -Gdzie si� podziewacie? Wasz sygna� jest bardzo s�aby.
- Siedzimy okr��eni na promie pasa�erskim, a z nami gromadka pracownik�w Raku. Pilot nie �yje, a ten cholerny grat ma tylko cybernetyczne sterowanie. Mo�esz skombinowa� jakiego� autopilota i zabra� nas st�d?
- Naprawd� �a�uj�, moja pani, ale to niemo�liwe. Jestem dekerem, a nie ekspertem od pilota�u. Nie mam nawet odpowiedniego osprz�tu.
- Proponuj� w takim razie, aby� postara� si� o inny �rodek transportu. I to szybko. Ich dekerzy ju� zaczynaj� dzia�a� i moja sytuacja z ka�d� mikrosekund� robi si� mniej weso�a. Mog�am monitorowa� nasz kana� komunikacyjny przed tymi typkami, kt�rzy siedzieli ci na ogonie, ale wkr�tce g��wny system bezpiecze�stwa po�apie si�, �e maj� bia�� plam� na mapie nas�uchu. Nawet rozmowa przez to po��czenie wi��e si� z du�ym ryzykiem.
- Na pewno mo�esz co� wykombinowa�, cwaniaku - naciska� Ameroindianin.
-Niewiele, skoro zmienili�cie plan akcji. - Elf przerwa� na chwil�. - Mo�e kt�ry� z pasa�er�w jest riggerem.
Nagle Sam poczu�, jak uwaga wszystkich zebranych koncentruje si� na nim, a konkretnie na jego infognie�dzie.
- Jak si� nazywasz, ch�opcze? - spyta�a Sally.
- Samuel Verner.
- S�uchaj, Verner, jeste� mo�e riggerem? - zapyta� Ameroindianin.
Ma sk�ama�? A mo�e czarodziejka potrafi czyta� w my�lach? Zawsze mo�e udawa�, �e ma k�opoty ze sterowaniem tym pojazdem. Gdyby uda�o mu si� op�ni� odlot, s�u�by bezpiecze�stwa Renraku mia�yby szans� uj�� porywaczy. Ale wtedy nie oby�oby si� bez walki. Jak na razie zgin�o dwoje ludzi, bo stali na linii ognia. Sam powoli pokr�ci� g�ow�.
- Mam wszczepione infogniazdo. Jestem naukowcem.
- Lata�e� ju� przedtem?
- Na szybowcach. Mia�em Mitsubishi Flutterer.
- Wspaniale -j�kn�� ork. - Pilot plastikowych zabawek. Wol� ju� ten psi pomiot.
Z interkomu rozleg� si� s�aby g�os elfa.
- Ty wielka kupo miecha, ten ch�opak nie jest mo�e riggerem, ale ma poj�cie o lataniu. Jego pomoc doda troch� spontaniczno�ci raczej ograniczonym mo�liwo�ciom autopilota. Nawet je�li nie jest pilotem, warto spr�bowa�.
- Racja - przyzna� Ameroindianin. - Mo�emy mie� szans�, je�li elf odci�gnie ich obron� przeciwlotnicz� i wy�le kilka patroli w inny sektor.
Sally podj�a decyzj� w u�amku sekundy.
- Dobra, Dodger. Dasz rad�?
Interkom trzeszcza� cicho, kiedy elf rozwa�a� plan.
- To nie b�dzie �atwe, wzi�wszy pod uwag� wzmo�on� czujno�� system�w bezpiecze�stwa, ale do�o�� wszelkich stara�, moja pani.
- Pora startowa� - oznajmi�a. - W porz�dku, Verner. Id� przodem.
Sam spojrza� na koleg�w z Renraku, szukaj�c u nich wsparcia. Wzrok Jiro by� utkwiony w zw�okach �ony, a twarz Crenshaw mia�a nieodgadniony wyraz. Je�li chodzi o nieboszczyk�w, to nie mieli nic do powiedzenia. Odpi�� pasy bezpiecze�stwa i wsta�.
W ster�wce �mierdzia�o krwi� i odchodami tak samo jak w kabinie pasa�erskiej. Sam usiad� w fotelu pilota, udaj�c, �e nie dostrzega na nim �lad�w krwi. Ameroindianin zaj�� miejsce w fotelu drugiego pilota.
- Niekt�rzy nazywaj� mnie Wywo�ywaczem Duch�w - oznajmi�. - Nie jestem mo�e pilotem, ale znam si� co nieco na tych sprawach. Nie pr�buj �adnych sztuczek, bo b�dziemy zmuszeni zda� si� na samego autopilota. Wakarimasu-kal
- Rozumiem.
- Dobrze. Pod��cz si� � ruszajmy.
Sam wyci�gn�� przew�d logiczny ze schowka pod panelem sterowniczym. Nigdy nie odby� zalecanego przez lekarzy szkolenia w zakresie obs�ugi infogniazda. Teraz ba� si�. S�ysza�, �e jaki� rigger po��czy� si� ze swoj� maszyn� i sta� si� na zawsze m�zgiem
steruj�cym wozu. S�ysza� te�, �e niekt�rzy �le znosili moment pod��czenia i tracili zmys�y, zjednoczeni z bezduszn� maszyn�.
To urz�dzenie zosta�o stworzone wy��cznie z my�l� o wsp�pracy z riggerami -jako pomnik bezgranicznej dumy i arogancji pilot�w. Osoba bez infogniazda mog�a jedynie wybra� na autopilocie punkt docelowy i czas odlotu. Ci�ko by�oby nawet wyznaczy� szybko�� wznoszenia.
Napastnicy chcieli, aby Sam pod��czy� si� i omin�� decyzyjne o�rodki autopilota. Bez specjalistycznego wszczepu, umo�liwiaj�cego pod��czenie kory m�zgowej pilota bezpo�rednio do o�rodk�w wykonawczych pojazdu, m�g� co najwy�ej podejmowa� decyzje dotycz�ce kierunku, wysoko�ci lotu oraz miejsca startu i l�dowania. Autopilot w dalszym ci�gu zarz�dza� ca�� faz� lotu. Jednak�e bez udzia�u Sama sterowanie promem mog�oby przej�� centrum kontroli lot�w ze Seattle. Pojazd zacz��by wykonywa� polecenia tamtejszego nawigatora, wybieraj�c najcz�ciej ucz�szczane trajektorie i najbezpieczniejsze manewry. Napastnicy pragn�li, aby Sam u�atwi� im ucieczk�, i niewiele ich obchodzi�o ryzyko, na kt�re si� nara�a�.
Sam mia� �wiadomo��, �e dzi�ki po��czeniu zyska dost�p tylko do ograniczonego zestawu funkcji kontrolnych, lecz zadanie w dalszym ci�gu pozostawa�o bardzo niebezpieczne. Wyczu�, �e m�czyzna na s�siednim fotelu zaczyna si� coraz bardziej niecierpliwi�. Opiesza�o�� mog�a okaza� si� du�o gro�niejsza ni� pod��czenie do systemu steruj�cego.
Sam w�o�y� wtyczk� do gniazda na skroni i poczu� kr�tki impuls b�lu przeszywaj�cy ca�� czaszk�, lecz nieprzyjemne wra�enie szybko min�o. Cyfry i informacje o stanie lotu pojawi�y si� w jego m�zgu niczym powidoki, rzutowane na nerw wzrokowy przez komputer. M�g� obraca� g�ow� i "widzie�" inne cz�ci sztucznie generowanego panelu sterowniczego. Dostrzeg� ekran z napisem "pomoc" i iluzoryczn� r�k� wcisn�� odpowiedni guzik. Komputer na-faszerowa� go informacjami na temat podstawowych zasad sterowania pojazdami powietrznymi. G�os rozlegaj�cy si� w jego czaszce by� zimny i obcy, zupe�nie niepodobny do przetworzonych d�wi�k�w p�yn�cych normalnie przez g�o�nik. Niecodzienny spos�b komunikacji z komputerem pok�adowym odebra� mu resztki odwagi. Na dodatek zacz�� go bole� ty� g�owy.
Kule zab�bni�y o opancerzone szyby ster�wki, wybijaj�c pospieszny rytm, kt�remu zawt�rowa� nagl�cy okrzyk Ameroindianina.
- Ruszaj to pud�o!
Sam si�gn�� po dr��ek sterowniczy. Nie wiedzia� ju�, czy ma do czynienia z rzeczywisto�ci�, czy z komputerow� symulacj�. Uruchomi� silniki. Przeciwbie�ne �mig�a promu nabra�y obrot�w, w szybkim tempie osi�gaj�c dostateczny ci�g, aby poderwa� maszyn� z l�dowiska. Autopilot kontrolowa� wsp�czynniki lotu, a Sam skierowa� prom prosto w nocne niebo.
- Dok�d? - spyta�.
- P�ki co na p�noc, ponad pleksem.
Wykona� odpowiedni� korekt� kursu.
Po pi�ciu minutach Sam odetchn�� z ulg�, bo pociski przeciwlotnicze, kt�rych atak uwa�a� za nieuchronny, mimo wszystko nie nadlecia�y. Widocznie s�owa elfa nie by�y jedynie czczymi przechwa�kami. Sam sprawdzi� radar, ale nie dostrzeg� na nim ani �ladu po�cigu. R�wnie zaskakuj�cy by� brak przeszk�d ze strony kontroler�w ruchu powietrznego z metropleksu Seattle. Ten elf musia� podrzuci� im do komputera spreparowany plan przelotu, ukrywaj�c porwany prom w�r�d normalnego ruchu powietrznego.
Przelatywali w�a�nie nad podmiejsk� dzielnic� prywatnych rezydencji, kiedy Wywo�ywacz Duch�w nakaza� Samowi wygasi� �wiat�a pozycyjne i obra� kurs na Redmond Barrens, skupisko prowizorycznych sadyb i zdewastowanych budynk�w. Autopilot pr�bowa� z powrotem zapali� �wiat�a, ale Sam udaremni� jego wysi�ki.
Gdy tak lecieli nad bogat� dzielnic�, �wiat�a apartament�w nale��cych do pracownik�w korporacji stawa�y si� z wolna coraz rzadsze, a ich miejsce zacz�y zajmowa� krzykliwe neony i trupia �una reklamowych holoekran�w. Za centrum handlowym wida� ju� by�o bardzo niewiele �wiate�.
Sam obserwowa�, jak Ameroindianin uwa�nie lustruje ciemno�� za szyb�. Ciekawe, czy oczy ma tak samo podrasowane jak czas reakcji, zastanowi� si�. Wi�kszo�� awanturnik�w i mi�niak�w ka��cych nazywa� siebie ulicznymi samurajami od tego w zasadzie zaczyna�a. A Wywo�ywacz Duch�w wygl�da� na cz�owieka tego w�a�nie pokroju.
- Ni�ej - zakomenderowa� Duch.
Sam wykona� odpowiedni manewr i nagle rozleg� si� komunikat z autopilota:
- Niebezpiecznie niska wysoko��. Czy masz zamiar l�dowa�?
- Ucisz to pud�o.
Sam wy��czy� zewn�trzny g�o�nik.
- L�dujemy?
- Jeszcze nie. Le� na p�nocny wsch�d.
Sam skorygowa� kurs i uspokoi� autopilota, �e l�dowanie nie jest konieczne, a niska wysoko�� to wym�g sytuacji.
Lecieli w ten spos�b przez nast�pne dziesi�� minut, dokonuj�c po drodze kilkunastu zmian kursu. Kilka by�o koniecznych, aby
omin�� wypalone zgliszcza wy�szych budynk�w, reszta zaspokaja�a jakie� dziwne widzimisi� Wywo�ywacza Duch�w. Kiedy samuraj nakaza� w ko�cu l�dowa�, Sam z prawdziw� przyjemno�ci� uruchomi� odpowiedni� procedur� autopilota. Obserwuj�c przez d�ugie minuty, jak pojazd mozolnie wymija zaciemnione sylwetki obcych kad�ub�w, Sam doszed� do wniosku, �e nawet b�d�c mistrzem pilota�u, nie chcia�by powtarza� tych samych manewr�w na r�cznym sterowaniu.
- Cholera, wyga� �wiat�a! - warkn�� samuraj, kiedy autopilot w��czy� lampy pozycyjne.
Sam, wystraszony nag�ym wybuchem, wykona� rozkaz, niemal r�wnocze�nie uciszaj�c uwagi autopilota na temat bezpiecze�stwa i przepis�w FFA. Prom usiad� bezpiecznie na za�mieconym skrawku terenu, nie opodal rz�du zabitych deskami blok�w czynszowych. Samuraj wyci�gn�� wtyczk� z g�owy Sama i kaza� mu wsta� z fotela pilota. Sam chcia� przed odej�ciem wy��czy� silniki.
- Zostaw.
Sam wzruszy� ramionami i wr�ci� do przedzia�u pasa�erskiego. Inni zd��yli ju� wyj�� na zewn�trz, pozostawiaj�c pusty przedzia�, je�li nie liczy� trup�w.
- Dlaczego nie mo�ecie nas po prostu pu�ci�? - us�ysza� g�os Jiro.
Odpowiedzi udzieli� ork.
- Bo jeste�cie nasz� polis� ubezpieczeniow�.
Pracownicy Renraku zostali zaprowadzeni do jednego z opuszczonych budynk�w. W tym czasie prom ponownie wzni�s� si� w powietrze. Sam obserwowa� przez ziej�ce pustk� wej�cie, jak prom unosi si� pionowo w g�r�, a nast�pnie obiera kurs na po�udnie. Jego ciemny kad�ub zas�oni� kilka gwiazd, kt�re �wieci�y przez szczeliny w pokrywie chmur. W ko�cu znikn�� na horyzoncie. Widmowy okr�t z upiorn� za�og�.
Samuraj pojawi� si� w wej�ciu i posta� tam chwil�, zanim wkroczy� do �rodka. Ukryty w ciemno�ciach powiedzia�:
- Prom odlecia� w stron� morza.
- My�lisz, �e za d�ugo sta� na l�dowisku? - spyta�a Sally.
- Wkr�tce si� przekonamy - odpowiedzia�.
W ciszy, kt�ra zapad�a, Sam s�ysza� wyra�nie, jak ork zmienia magazynek w swoim HK227. Pozosta�a dw�jka posz�a w jego �lady, a potem zn�w by�o cicho.
Min�a prawie minuta, zanim kto� si� zn�w odezwa�.
- Nie mo�emy ich tak po prostu wyrzuci� na ulic� - stwierdzi� ork.
- Cog wys�a� ju� samoch�d.
- I mamy tak tu czeka�? Cholera! Je�li gliny albo samuraje z Raku zw�szyli trop, to za chwil� b�dzie tutaj gor�co.
- Bez samochodu nie mo�emy bezpiecznie przetransportowa� naszych go�ci - oznajmi�a Sally.
-A na co nam oni? Jeste�my na swoim terenie. To tylko zb�dny balast.
Ork po�o�y� delikatny nacisk na s�owo "zb�dny", daj�c jasno do zrozumienia co, jego zdaniem, nale�y zrobi� z wi�niami.
- S�dz�, �e nie doceniasz ich warto�ci.
- Wykonali�my robot�, za kt�r� dostaniemy kas�. Mamy te� te dyski, kt�re r�bn�� Duch. To wystarczy. Chcesz zgarn�� za du�o korzy�ci.
- Mam wielkie wydatki.
-A ja nie mam zamiaru ich pokrywa�, p�ac�c swoim gard�em.
- Chcesz odej��? Daj sw�j kredchip, zrobi� na nim odpowiednie naci�cie - powiedzia�a Sally wyci�gaj�c d�o�. - Dostaniesz oczywi�cie standardowo jedn� dziesi�t� stawki, bo towar nie zosta� jeszcze odstawiony na miejsce.
Sam wyczu� rosn�ce napi�cie, kiedy czarodziejka i ork stali w bezruchu, mierz�c si� wzrokiem. W ko�cu ork spu�ci� wzrok. Wzruszy� ramionami.
- Robota to robota - mrukn��. Sally u�miechn�a si�.
- Nie przejmuj si�, Kham. Wszystko b�dzie dobrze.
Ork pos�a� jej z ukosa spojrzenie, jakby s�ysza� ju� wcze�niej takie zapewnienia, a nast�pnie znikn�� w czelu�ciach budynku.
Rozpocz�o si� nudne czekanie i Sam, korzystaj�c z okazji, opatrzy� najlepiej jak potrafi� ran� Jiro, dr�c na banda�e w�asn� koszul�. M�czyzna nie wyszed� jeszcze z szoku po stracie �ony i przez ca�y czas milcza�. Sko�czywszy, Sam usiad� po turecku na brudnej pod�odze. Jego my�li by�y r�wnie ponure jak atmosfera w pomieszczeniu.
Duch po raz drugi stan�� w wej�ciu, strasz�c Sama, kt�ry nie zauwa�y� jego wyj�cia, swoim nag�ym pojawieniem si�.
- Przyjecha� samoch�d.
Sally pokaza�a strzelb� na drzwi.
- Idziemy.
Samoch�d okaza� si� zdezelowan� toyot� Elit�, z zaciemnionymi polimerowymi szybami. Okno od strony kierowcy by�o opuszczone i jaki� korea�ski wyrostek wyszczerzy� szczerbate z�by w grymasie powitania. Pstrykn�� prze��cznik i tylne drzwi rozwar�y si� na o�cie�.
Pracownicy Renraku wsiedli do �rodka, zajmuj�c miejsca na wy�cie�anym syntetyczn� sk�r� i aksamitem siedzeniu. Sally i ork
usiedli naprzeciw wi�ni�w, na opuszczanych fotelach. Wywo�ywacz Duch�w w�lizn�� si� na miejsce obok kierowcy.
Drzwi zosta�y zamkni�te i kierowca wybe�kota� co� w slangu ulicznym, z czego Sam zrozumia� tylko imi�: Cog. Sally kiwn�a g�ow� i w��czy�a audioodtwarzacz. G�os by� g��boki i wyra�ny.
- Telefon od waszego przyjaciela nadszed� w sam� por�, pani Tsung. Musia�em pilnie wyjecha� z miasta, lecz z prawdziw� przyjemno�ci� wy�wiadczam przed wyjazdem t� ma�� przy s�ug�. Kierowca jest moim zaufanym pracownikiem. Mo�ecie polega� na jego dyskrecji.
Na tym wiadomo�� si� ko�czy�a, lecz Sally by�a najwyra�niej zadowolona z jej tre�ci. Przynajmniej d�wi�ki, kt�re wyemitowa�a w kierunku kierowcy, brzmia�y przychylnie.
Matowa szyba wysun�a si� z oparcia przedniego fotela, zas�aniaj�c Samowi widok na ulic� i wsteczne lusterko kierowcy. Przydymione okna odci�y ich do reszty od �wiata zewn�trznego. Pojazd w kompletnej ciszy jecha� kr�t� drog� przez Barrens. Raz tylko co� ci�kiego uderzy�o w ty� pojazdu, jednak porywacze przyj�li to ze spokojem.
Mo�e godzin� p�niej samoch�d zwolni�, a matowa szyba odgradzaj�ca ich od kierowcy opad�a. Ujrzeli za�miecon� uliczk�, sk�po o�wietlon� fioletowymi b�yskami neonowego znaku ustawionego przy skrzy�owaniu.
Drzwi rozwar�y si�, ale samoch�d jecha� dalej.
- Wysiada� - poleci�a Sally.
Wypuszczaj� ich na wolno��? Sam z trudem m�g� w to uwierzy�. Crenshaw wsta�a i wyskoczy�a na zewn�trz, zanim zdo�a� ruszy� si� z mi�kkiego siedzenia. Ork pom�g� mu butem podj�� szybk� decyzj� i Sam polecia� g�ow� prosto w stert� cuchn�cych odpadk�w. Wygrzeba� si� w sam� por�, aby dostrzec, jak Sally zgrabnie wyskakuje z samochodu, a na jej miejsce wchodzi pi�� otulonych w mrok postaci. Drzwi zamkn�y si� z trzaskiem, zanim toyota zd��y�a dojecha� do wylotu uliczki. Pojazd skr�ci� w lewo przy neonowym znaku i znikn��.
A wi�c porywacze nie mieli wcale zamiaru wypuszcza� ich na wolno��. Do��czyli po prostu do wi�kszej grupy. Przynajmniej tuzin m�odych ludzi obojga p�ci sta� na ulicy. W migotliwym �wietle zauwa�y�, �e wielu spo�r�d nich nosi�o ubrania ozdobione fr�dzlami i paciorkami, a wszyscy mieli pi�ra wetkni�te za opaski na g�owach. Ma�a grupka podesz�a do wysokiej sylwetki ulicznego samuraja. B�ysk neonu o�wietli� na moment jego twarz, ukazuj�c orli profil. Ludzie, kt�rzy stali obok, mieli podobne rysy.
- Hoj, Duchu, Kt�ry Wchodzisz do �rodka. Witaj w domu.
Wiedzia�, �e powinien by� g�odny, ale nie czu� potrzeby jedzenia. Widok p�miska wafli z kryla i sojowych suchar�w, przyniesionych wczoraj przez porywaczy, przyprawia� o md�o�ci. Buk�ak na wod� le�a� sflacza�y, niemal zupe�nie pusty. Musia� jednak co� pi�, nawet tak� obrzydliw�, ciep�aw� lur�.
Dzie� min�� jak we mgle. Porywacze umie�cili ich w pomieszczeniu z jednymi drzwiami i oknami zakrytymi matowymi p�ytami z rigiplastiku. W�t�e �wiat�o s�czy�o si� przez szczelin� w uszkodzonej zas�onie. Sam pr�bowa� wyjrze� na zewn�trz, lecz dostrzeg� tylko ceg�y upstrzone graffiti. Rozpozna� og�lny charakter hase� i rysunk�w, ale nie dostrzeg� �adnych konkretnych symboli gangu. Utwierdzi� si� w przekonaniu, �e ta melina nale�y do bandy Ameroindian.
Jiro j�kn�� i otworzy� oczy. Przez wiele godzin trwa� pogr��ony w nerwowym letargu.
- Co si� dzieje? - spyta� be�kotliwie. - Nie rozumiem.
- Przesta� si� maza�. Dzia�asz mi na nerwy. - Crenshaw zademonstrowa�a swoj� niech��.
Ostentacyjny brak uczu� dzia�a� Samowi na nerwy.
- Rozumiem, �e nie masz powod�w do narzekania.
- By�am ju� w gorszych opa�ach.
- Co mo�e by� gorszego? -j�kn�� Jiro. - Betty nie �yje.
- Ty te� mog�e� zgin�� - odparowa�a Crenshaw.
- Tak by�oby nawet lepiej.
- G�upie gadanie, Jiro - stwierdzi� Sam.
-A co to za r�nica? - spyta� apatycznie Jiro. -Zabij� nas ci...ci... terrory�ci.
- Terrory�ci! - parskn�a Crenshaw. - Ch�opcze, ty chyba nie znasz znaczenia tego s�owa. Te klowny to zwyczajna zbieranina shadowrunner�w. Ich najmocniejsz� kart� jest ten uliczny mag, ale reszta to drobni kryminali�ci umykaj�cy przed jasn