Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hałas Agnieszka - Córka Sztukmistrza PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
AGNIESZKA HAŁAS
CÓRKA SZTUKMISTRZA
Pierwodruk: „Science Fiction, Fantasy i Horror” nr 76/2012
Wydawnictwo RW2010 Poznań 2012
Redakcja techniczna: zespół RW2010
Copyright © Agnieszka Hałas 2012
Okładka Copyright © Agnieszka Hałas 2012
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
Dział handlowy:
[email protected]
Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl
Utwór bezpłatny,
z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,
bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.
Strona 3
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
Mgła spowijała ulice Ziegelbergu; nieliczni o tej porze przechodnie wyłaniali się z
niej i znikali. Mżył deszcz, widoczny w świetle gazowych latarni. Stella Fenchel
przyspieszyła kroku, z determinacją brnąc przez błoto w starych, dziurawych
trzewikach. Jej pończochy już dawno zdążyły przemoknąć, a stopy – zdrętwieć z
zimna.
Pod pachą niosła nieduży pakunek, owinięty w chustę.
Lombard Mechlera mieścił się w zaułku na tyłach brzydkiej czynszowej
kamienicy, jednej z wielu podobnych. Z szyldu oblazła farba, ale właściciel nie
kwapił się go odnawiać. Kto miał tu trafić, trafiał i tak.
Wewnątrz nieprzyjemnie pachniało stęchlizną i naftaliną, ale było ciepło. Na
półkach oraz ladzie stały liczne pudła, których zawartości Stella mogła się jedynie
domyślać. Właściciel grzał się przy piecyku, z nogami wspartymi na stołeczku.
Kartkował rejestr klientów, od czasu do czasu stawiając ołówkiem znaczek przy tym
czy owym nazwisku.
– A, to ty – mruknął nieprzyjaźnie, nie wyjmując fajki z ust. – Słuchaj, ta wasza
srebrna tabakierka poszła w zeszły czwartek. Mówiłem, że jak jej nie wykupicie...
– Ojciec już nie używa tabaki – powiedziała cicho Stella. Przestąpiwszy próg,
ściągnęła beret i teraz żałowała, bo wiedziała, że z potarganymi, sterczącymi we
wszystkie strony włosami wygląda jeszcze niechlujniej i żałośniej. Starała się nie
spoglądać w stronę uchylonych drzwiczek piecyka, za którymi tak przyjaźnie
czerwienił się żar.
– Nie stójże tak, pokaż, co przyniosłaś – przywołał ją do rzeczywistości
lichwiarz.
Położyła zawiniątko na ladzie. Palce miała tak zgrabiałe, że nie mogła sobie
poradzić z rozsupłaniem węzła. W końcu zniecierpliwiony Mechler odłożył księgę i
dźwignął się z fotela, żeby jej pomóc.
Spod chusty ukazał się zwinięty czarny frak. Lichwiarz podniósł go, strzepnął i
obejrzał krytycznie.
3
Strona 4
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– Mankiety wytarte. – Skrzywił się. – I krój już niemodny. Pięć marek.
– Pięć... – powtórzyła mimo woli Stella.
Mechler tylko wzruszył ramionami, ssąc ustnik fajki.
– Gałganiarz nie da więcej – skonstatował flegmatycznie.
Stella przygryzła wargę. Frak miał jedwabną podszewkę i – choć używany – był
w dobrym stanie, bez jednej plamki. Można byłoby go sprzedać znajomemu
handlarzowi za dziewięć, jeśli nie dziesięć marek – tak jak Klotylda sprzedała swoje
suknie. Ale to był ukochany frak Fredrika, jego duma. I Fredrik oczywiście łudził się,
że jeśli odda go w zastaw, to prędzej czy później frak do niego wróci.
***
Wracając, owinęła chustą głowę i twarz dla ochrony przed coraz silniejszym
wiatrem. Chodniki opustoszały, zniknęli nawet żebracy, którzy zwykle przesiadywali
pod katedrą. Mżawka przerodziła się w zacinający deszcz ze śniegiem. O włos
unikając potrącenia przez przejeżdżającą dorożkę, Stella przebiegła przez ulicę, by
schronić się w narożnym sklepiku. Pospiesznie zamknęła za sobą drzwi, na których
od wewnętrznej strony przyczepiony był spłowiały plakat z pajacem w fartuchu,
reklamujący Magiczny Proszek Do Szorowania Frau Fleiss.
Właściciel, gruby i dobroduszny pan Ackermann, nachmurzył się na jej widok.
– To ty? Nic więcej u mnie nie dostaniesz na kredyt! Powiedz swojemu ojcu...
– Przepraszam – szepnęła Stella, kładąc pieniądze na ladzie. – Przyszłam
uregulować rachunek.
Sklepikarz jakby trochę się skonfundował. Chrząknął, licząc monety, po czym
popatrzył na nią łagodniej.
– Co podać?
– Chleb i paczkę herbaty. Tej najtańszej – dodała ciszej.
– Uważaj na siebie – mruknął pan Ackermann, wręczając jej zakupy i kilka
miedziaków reszty. – Co za parszywa pogoda! Niech diabli porwą taką jesień!
4
Strona 5
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
Wychodząc ze sklepu, Stella drgnęła, gdy do jej uszu dobiegł odległy, głuchy
huk. Raz, potem drugi i trzeci. Czym prędzej podbiegła do wylotu uliczki, skąd było
widać rzekę i książęcy zamek na drugim brzegu.
Znad murów unosił się dym – strzelano z dział. I nietrudno było się domyślić,
dlaczego.
Ponad zamkiem niczym upiorny motyl zawisła mglista sylwetka człowieka w
kapeluszu i długim płaszczu.
Włóczęga.
Spłynął nisko i wyciągnął rękę, jakby chciał pochwycić flagę łopoczącą na
szczycie najwyższej z wież. Stella patrzyła z otwartymi ustami, zapominając o
zimnie.
Na murach zamku błysnął ogień, a od wzgórz odbiło się echo kolejnej salwy.
Włóczęga poszybował wyżej, znikając w szarości. Nie pojawił się już. Pojmując, że
widowisko skończone, dziewczyna z żalem ruszyła w stronę domu.
***
Na ciemnej klatce schodowej cuchnęło stęchlizną i kocim moczem. Schodząc do
sutereny, Stella z daleka usłyszała podniesione głosy. Fredrik i Klotylda kłócili się,
co nie zdarzało się często. Zaciekawiona zatrzymała się za drzwiami, żeby posłuchać,
o co chodzi.
– Nie ma mowy! – dotarł do jej uszu gniewny krzyk macochy. – Nigdy w życiu!
Zgłupiałeś? Przecież to jeszcze dziecko!
Sztukmistrz wymamrotał odpowiedź. Klotylda rąbnęła pięścią w stół.
– Dość! Nie chcę więcej o tym słyszeć! Skoro jesteś taki mądry, czemu nie
sprzedasz Conchity?
Zapadła cisza; Fredrik widocznie uznał, że nie ma siły kontynuować dysputy.
Stella pchnęła drzwi.
5
Strona 6
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– Wróciłam – oznajmiła wesoło, udając, że nie zauważa wiszącego w powietrzu
napięcia. Stojąca przy piecu Klotylda zamruczała pod nosem, energicznie mieszając
łyżką w garnku; Fredrik leżał w łóżku twarzą do ściany i nie odwrócił się. Tylko
Conchita, złoty rajski ptak – ostatnia pamiątka szczęśliwszych dni, gdy jeszcze istniał
ich cyrk – powitała dziewczynę melodyjnym ćwierkaniem z wnętrza klatki.
Stella wyplątała się z chusty i płaszcza. Spojrzawszy w pęknięte lustro,
przeczesała dłońmi krótkie ciemne włosy. Nie minął tydzień, odkąd sprzedała
warkocz perukarzowi. Nawet nie żałowała aż tak bardzo; odrosną.
Z westchnieniem ulgi zrzuciła trzewiki i przysiadła na zydlu, żeby ściągnąć
mokre pończochy.
– Widziałam Włóczęgę – oznajmiła, wyciągając bose stopy w kierunku pieca.
Zapominając, że jest obrażony na Klotyldę i cały świat, Fredrik usiadł.
– Gdzie?!
– Nad zamkiem. Strzelali z armat, żeby go odpędzić.
– Ot, zabobony – mruknęła Klotylda, nadal zawzięcie mieszając w garnku.
– Nie żadne tam zabobony – zaprotestował z błyskiem w oku sztukmistrz. –
Jeśli Włóczęga zawiśnie na dłużej nad czyimś domem, zwiastuje śmierć. Cały
Ziegelberg o tym wie. Ciekawe, kto umrze tej nocy na zamku.
– Słyszałam parę dni temu, jak pan Ackermann mówił klientce, że Włóczęga
zeszłego lata przepowiedział zgon burmistrza i kilku radców, kiedy w mieście
grasowała cholera – podchwyciła dziewczyna. – I że wiele by dali, żeby go stąd
przepędzić, ale nie potrafią. Książę prosił już o pomoc czarodziejów i astrologów z
Nurenbergi, Prah, a nawet z Krakovu, obiecał nagrodę... Ale bez skutku.
– Stello, wyjmij łyżki – poprosiła Klotylda, zestawiając kaszę z ognia.
Fredrik dostał swoją porcję na jedynym talerzu, jaki im się jeszcze ostał; one
dwie jadły przy stole, prosto z garnka. Stella była tak głodna, że do głowy by jej nie
przyszło grymasić na rzadką, pozbawioną smaku, szarą breję. Gdyby Klotylda
6
Strona 7
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
ugotowała tę kaszę jak należy, zamiast ją rozklejać w dużej ilości wody, na pewno
nie starczyłoby dla trojga.
Sztukmistrz nie miał apetytu. Niemrawo grzebał łyżką w talerzu, gdy one już
dawno skończyły jeść.
– Bez soli – zauważył markotnie.
Klotylda, która krzątała się teraz wokół samowara, wzruszyła ramionami.
– Skończyła się. Nie kupiłaś soli? – zwróciła się do pasierbicy. Ta potrząsnęła
głową.
– Nie starczyło mi pieniędzy.
– Ale byłaś u Mechlera?
– Tak. – Stella zmarkotniała na samo wspomnienie.
– Ile dostałaś?
– Pięć marek.
Na chwilę zapanowała cisza.
– Cholerny złodziej – wymamrotał w końcu Fredrik. – A żeby go pokręciło!
– Przepraszam – dorzuciła cichutko dziewczyna.
– Nie przepraszaj, to nie twoja wina. – Klotylda podała jej kubek. – Pij, póki
gorące. Jeszcze tego brakuje, żebyś i ty się rozchorowała.
Stella upiła łyczek parującego płynu. Słaba, niesłodzona herbata nie była
smaczna, ale przynajmniej rozgrzewała.
– Mogę dostać jeszcze kawałeczek chleba? Taki malutki?
Macocha ze smutkiem potrząsnęła głową.
– Chleb trzeba zostawić na jutro, kotku. Kasza też już się nam kończy.
***
Chmury wisiały nisko nad dachami. Mżyło.
7
Strona 8
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
Co za beznadziejny dzień, myślała Stella, mechanicznie podrzucając i łapiąc
skórzane piłeczki. Co i rusz traciła rytm, upuszczała którąś. Diabelnie trudno się
żonglowało, mając zgrabiałe palce.
Było zbyt zimno i mokro, żeby założyć trykot i pokazywać na bruku sztuki
gimnastyczne. Śpiewać nie miała siły, bolało ją gardło. Stała więc w swoim
wysłużonym codziennym ubraniu i żonglowała tak niezdarnie, że jej samej było
wstyd.
Przechodnie mijali ją obojętnie. Na rynku panował zresztą mniejszy ruch niż
zazwyczaj – część przekupniów wcześniej zwinęła kramy.
Nie przestając żonglować, Stella uniosła głowę, żeby sprawdzić godzinę na
zegarze zdobiącym fronton ratusza. I drgnęła. Ponad dachami szybowała niewyraźna
postać w płaszczu i kapeluszu, ledwie widoczna na tle szarego nieba.
Dziewczyna zagapiła się nań. Z łatwym do przewidzenia skutkiem. Ktoś z
przechodzących zaśmiał się drwiąco, ktoś inny zagwizdał.
Włóczęga odpłynął z wiatrem, znikając za linią dachów.
Zaciskając zęby, Stella pozbierała piłeczki. I omal nie upuściła ich znowu, kiedy
zobaczyła, kto nadchodzi.
Klown Albert, dla swej niezwykłej chudości ochrzczony przez Fredrika
Pająkiem. Ich Albert, który na występy zakładał kuse czerwone portki, rudą perukę i
przyprawiał sobie drewniany nos. Umiał naśladować głosy wszelkich możliwych
zwierząt, znał niewyczerpany zasób pieprznych żarcików, potrafił rozbawić i
rozruszać najbardziej niemrawą publiczność.
Ledwie go poznała; był elegancko ubrany, przytył i zapuścił modną, krótką
bródkę.
Uśmiechnęła do niego, pomachała ręką. Była pewna, że Pająk roześmieje się z
daleka, przywita ją, może zaprosi do kawiarni na herbatę i ciastko.
Myliła się. I to jak. Popatrzył na nią i bez słowa przeszedł obok. Stella najpierw
zaniemówiła, potem cisnęła piłeczki na ziemię i pobiegła za nim.
8
Strona 9
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– Albert! Hej, Albert!
Już myślała, że ją zignoruje, ale nie. Przystanął, odwrócił się.
– O, Stello, to ty? Nie poznałem cię – skłamał bezczelnie. – Witaj. Jak się
miewa Fredrik? Wyzdrowiał?
– Nie, nadal choruje. Jest z nim coraz gorzej – dodała, patrząc Pająkowi w oczy
z nadzieją, że jednak zbudzi się w nim sumienie. Zawiodła się.
– O, to fatalnie. – Albert nie wyglądał na zmartwionego. – No cóż, pozdrów go
ode mnie. Wybacz, spieszę się.
***
– Taka niewdzięczność. – Klotylda potrząsnęła głową, bardziej ze smutkiem niż z
gniewem. – Przygarnąłeś go z ulicy, pamiętasz?
Fredrik tylko wzruszył ramionami, udając, że całkowicie pochłania go układanie
pasjansa na kołdrze. Conchita zakwiliła smutno.
Stella otworzyła drzwiczki klatki, żeby wstawić do środka miseczkę ze świeżą
wodą i drugą z ziarnem. Ptak popatrzył na nią mądrymi, ciemnymi oczami. Wyraźnie
dało się w nich odczytać zapytanie, czy jest szansa na coś jeszcze.
– Nic innego nie mamy – powiedziała przepraszająco dziewczyna. I jak za
każdym razem Conchita skinęła łebkiem, jakby rozumiała, że nie stać ich na owoce i
orzechy.
Stella ze smutkiem zauważyła, że jej złote pióra wyraźnie straciły blask,
zmatowiały, a w niektórych miejscach zaczęły zmieniać barwę. Okazały niegdyś
ogon zwisał smętnie, podobny do wystrzępionej miotełki.
– Conchita szarzeje – szepnęła do macochy, upatrzywszy dogodną chwilę, gdy
Fredrik bez reszty zajęty był swoim pasjansem.
– Wiem, zauważyłam już jakiś czas temu – westchnęła Klotylda, która cerowała
przy oknie stertę pończoch. Cudzych. Dostawała za to grosze, ale te grosze w
9
Strona 10
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
połączeniu z tym, co przynosiła Stella, od biedy starczyły przynajmniej na czynsz.
Inaczej dawno wylądowaliby na ulicy. – Nic na to nie poradzimy, kotku.
– Co jej jest?
– Za mało słońca, za zimno, za marne jedzenie. Może szkoda, że ten handlarz jej
wtedy nie kupił... U niego miałaby lepiej.
– Co tam szepczecie? – Fredrik zgarnął karty w stosik, przetasował. – Stello,
chodź tu – polecił, nie czekając na odpowiedź. – Nauczę cię tej sztuczki z trzema
damami i asem.
Stella w pierwszej chwili ucieszyła się – do tej pory ojciec uczył ją tylko
najprostszych sztuczek. Potem poczuła ukłucie niepokoju, bo przypomniała sobie, co
często mawiał półżartem – że przed śmiercią zadba o to, aby przekazać komuś swoje
zawodowe tajemnice.
– Jutro mi pokażesz, teraz już się ściemnia. Lepiej opowiedz coś – poprosiła,
siadając w nogach łóżka. Wiedziała, że ojciec nie da się długo namawiać.
– Dobrze, trzpiocie. O czym chcesz posłuchać?
– Opowiedz mi o Włóczędze.
– Jesteś pewna? – zdziwił się. – To smutna historia, Stello. I nie znam jej w
szczegółach.
– Nie szkodzi. Opowiedz mi to, co wiesz. Kim on właściwie jest, czy raczej był?
Fredrik potarł czoło, syknął z cicha, gdy przy nieostrożnym ruchu guz pod pachą
odezwał się bólem.
– Z tego co mi wiadomo, Włóczęga nazywał się kiedyś Arne Tilsen i był
czarodziejem. Ani dobrym, ani złym, po prostu czarodziejem. Pochodził z daleka, aż
z Danmarku. Kształcił się w Kobenhavn oraz Nurenberdze i z biegiem lat szeroko
zasłynął swoim kunsztem. Podobno umiał przemieniać zwierzęta w ludzi, a ludzi w
zwierzęta, konstruować latające kufry, gadające szkatułki i inne fantastyczne
przedmioty.
10
Strona 11
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– Mistrzowie lalkarscy z Prah umieją konstruować tańczące lalki i nie
potrzebują do tego żadnej magii – wtrąciła ni w pięć, ni w dziewięć Klotylda znad
pończochy z wielką dziurą na pięcie.
– Tańczące lalki! – prychnął Fredrik. – Bawiąc na dworze królowej
englandzkiej, Włóczęga ofiarował jej drzewko ze złota, które na wiosnę kwitło
rubinowymi kwiatami, a także słowika wysadzanego diamentami, który śpiewał
piękniej niż prawdziwe słowiki. Nie muszę wam mówić, że i złoto, i klejnoty zostały
wyczarowane z powietrza.
– Nie, to już chyba bajki – uśmiechnęła się Stella.
– Tak głosi wieść, nie wiem, ile w tym prawdy. Pewnego razu, gdy Włóczęga
zjawił się tu w Ziegelbergu, książę poprosił go o przysługę. Musiało to być coś
sprzecznego z honorem czarodzieja, bo Tilsen odmówił. I poniósł tego
konsekwencje.
– Zabito go?
– Tak i nie. Pierwszy czarodziej dworu wyzwał go na pojedynek, pokonał i
pozbawił mocy, a Tilsen jeszcze tego samego dnia popełnił samobójstwo. Jedni
mówią, że wypił truciznę, inni, że rzucił się z zamkowej wieży, dość że zabił się, bo
nie mógł znieść perspektywy życia bez daru. Teraz jest podwójnie przeklęty – jako
czarodziej, który postradał dar, i jako samobójca. I w pochmurne dni dryfuje nad
Ziegelbergiem, zwiastując nieszczęście, gdziekolwiek się pojawi.
– Nadworni czarodzieje nie przewidzieli takiego obrotu spraw?
– Ależ przewidzieli, a jakże. Od początku było jasne, że z tej śmierci wynikną
same kłopoty. Nawet próbowano przedsięwziąć, jak by to rzec, środki
zapobiegawcze. Wiesz, co zrobili z jego ciałem?
– Przestań jej opowiadać takie okropności! – zniecierpliwiła się Klotylda, ale
Fredrik zignorował ją.
– Wzdragali się dotykać zwłok, bo bali się, że jego duch kogoś opęta. Więc
oblali jego ciało naftą, obłożyli drewnem i podpalili. Ogień podtrzymywano w tym
11
Strona 12
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
miejscu przez kilka dni i nocy, a popiół wymieszano z solą i rozsypano na cztery
strony świata.
– Ale on i tak powrócił. – Stella odruchowo popatrzyła w górę. Za brudnym
okienkiem sutereny szarzał zmierzch.
– Powrócił. Choć trudno dociec, ile w nim zostało z tego, kim był wcześniej.
– Dosyć tej gadaniny – oświadczyła stanowczo Klotylda, która odłożyła
pończochy, bo zrobiło się za ciemno, żeby dłużej nad nimi ślęczeć, i właśnie
przebierała się w nocną koszulę. – Stello, szykuj się do spania, póki cokolwiek widać.
Nie mamy już ani jednej świecy.
***
Tej nocy Stella śniła, że tonie.
Pogrążała się coraz głębiej w czymś lepkim, co zalewało jej usta i zaklejało
powieki. Próbowała krzyczeć, szamotać się, lecz maź uniemożliwiała ruchy, tłumiła
dźwięki... Dziewczyna ocknęła się z bijącym sercem i już do rana nie mogła zasnąć.
Leżała z otwartymi oczami, słuchając, jak Klotylda pochrapuje miarowo, a ojciec
oddycha ciężko, od czasu do czasu przewracając się z boku na bok.
W następnych dniach stan Fredrika gwałtownie się pogorszył. Guz pod pachą
powiększył się i stwardniał. Sztukmistrz jęczał i uskarżał się na bóle, nie mógł jeść
ani spać. Laudanum nie pomagało, a na lekarza nie było pieniędzy.
– Nie mamy wyboru – stwierdziła w końcu Klotylda, odwoławszy pasierbicę na
stronę. Po kolejnej nieprzespanej nocy obie ledwie trzymały się na nogach. – Idź po
handlarza. Musimy sprzedać Conchitę.
Stella wyszła z ciężkim sercem. Wiedziała, że Fredrik, gdy tylko poczuje się
lepiej, zacznie je obie zadręczać wymówkami. Na domiar złego Conchita przez
ostatnie dni zszarzała tak, że trudno było ją poznać. Handlarz, ledwie przyszedł i
rzucił na nią okiem, złapał się za głowę.
12
Strona 13
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– Jak można trzymać rajskiego ptaka w takich warunkach? Czym wyście ją
karmili?! Teraz miną miesiące, zanim odzyska złotą barwę!
Choć poprzednio oferował osiemdziesiąt marek, teraz nie chciał dać więcej niż
dziesięć, i to za ptaka razem z klatką. Stella była pewna, że macocha straci
cierpliwość i pogoni go do wszystkich diabłów. Ale Klotylda zgodziła się bez
targów, z rezygnacją świadczącą, że jest u kresu sił.
Klatka została zestawiona z szafy na podłogę, a handlarz wyjął pieniądze.
Przełykając łzy, Stella przyklękła, żeby się pożegnać.
– Conchito, proszę, stań się znowu złota – szepnęła, wsuwając dłoń przez pręty,
żeby po raz ostatni pogłaskać ptaka po miękkim łebku i dotknąć pięknego niegdyś, a
teraz doszczętnie zmarniałego ogona.
Conchita zakwiliła, patrząc smutno na Fredrika, który leżał bez ruchu, z
wykrzywioną cierpieniem twarzą.
***
Lekarz, który ich znał, zażądał zapłaty z góry, zanim w ogóle wybierze się do
chorego. Na widok dziesięciu marek początkowo zmarszczył brwi i pokręcił głową,
ale uległ, widząc łzy w oczach Stelli.
– Tylko dlatego, że mam córkę w twoim wieku – mruknął, pakując instrumenty
do torby.
Badał Fredrika długo, a na koniec poklepał go po plecach, zalecił laudanum
cztery razy dziennie oraz rosół i grzane wino. Stella z trudem powstrzymała się, żeby
mu czegoś nie powiedzieć.
Gdy lekarz już miał wychodzić, wywołał Klotyldę na korytarz. Wróciła blada, z
zaciśniętymi ustami.
– Mówi, że to już niedługo potrwa – szepnęła.
***
13
Strona 14
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
Pan Ackermann na widok Stelli potrząsnął ze smutkiem głową.
– Nie, kotku, nie sprzedam wam chleba. Jesteście mi winni czterdzieści marek.
Przykro mi, dziecko.
Może gdyby błagała go z płaczem, dałby się uprosić. Ale w sklepie byli jeszcze
inni klienci i coś w Stelli zaprotestowało przeciwko urządzaniu scen. Nie umiała się
tak upokorzyć, jeszcze nie. Skinęła pokornie głową i wybiegła stamtąd, żeby nie
wdychać dłużej zapachu pieczywa, przypraw i słodyczy.
Z braku lepszego pomysłu ruszyła w stronę rynku. Nie jadła nic od
poprzedniego wieczora i miała uczucie, że wiatr przewiewa ją na wylot. Kałuże
szkliły się lodem, w powietrzu wirowały płatki śniegu, a sądząc po wyglądzie nieba,
wkrótce miało spaść go więcej.
Na rynku panowały pustki. Stella jak zwykle miała piłeczki w kieszeni, ale
ogarnęło ją takie zwątpienie, że nawet ich nie wyjmowała, tylko usiadła pod murem
pierwszej lepszej kamienicy, nie dbając ani o to, że bruk jest mokry i zimny, ani o to,
że zabrudzi i tak już niezbyt czysty płaszcz. Z nawyku postawiła przed sobą
miseczkę, nie łudząc się jednak, że ktoś wrzuci do niej choć jednego feniga.
Patrzyła, jak śnieg pada coraz gęściej, a myślami była bardzo daleko.
Wspominała szczęśliwe dni, kiedy jeszcze całą trupą jeździli od wioski do wioski, od
miasta do miasta. Trzy kolorowe wozy, szyld z królikiem w cylindrze. Występy,
oklaski tłumu. Wieczory, gdy rozbijali obozowisko gdzieś w lesie albo w polu...
Przełknęła łzy, gdy przed oczami stanęła jej cała kompania zebrana przy
ognisku. Fredrik, wtedy jeszcze nie tak wychudzony i blady jak śmierć, lecz zdrów,
przystojny, tryskający humorem. Klotylda, jego piękna asystentka, z którą ożenił się
w rok po śmierci pierwszej żony. I reszta. Klown Albert, woltyżerka Nina, siłacz
Igor... Kristoff, wytatuowany na całym ciele żongler i połykacz noży... Tresowany
niedźwiedź Bodo, który umiał tańczyć walca i chodził za Klotyldą jak pies...
Manfred, gruby opiekun Boda, który składał Klotyldzie nieprzyzwoite propozycje
14
Strona 15
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
przy wszystkich, mimo że kiedyś za szczególnie bezczelną odzywkę zdzieliła go po
głowie warząchwią...
Stella zmusiła się, żeby odepchnąć wspomnienia, zanim rozpłacze się i nie
będzie mogła przestać.
Nagle jej uwagę przykuł mężczyzna nadchodzący ulicą. Wysoki, w czarnej
pelerynie, miał w sobie coś niesamowitego, zmuszającego, żeby na dłużej zatrzymać
na nim wzrok. Jego oblicze o żółtawej cerze i czarnych zmarszczonych brwiach,
zeszpecone śladami po ospie, było posępne niczym wieko trumny.
Ku jej zaskoczeniu nie przeszedł obojętnie obok. Pochylił się, wrzucił do
miseczki złotą monetę. Ale zamiast się wyprostować i pójść dalej, popatrzył jej z
bliska w oczy.
– Nazywasz się Stella Fenchel, prawda? Słyszałem, że twój ojciec jest
umierający. – Zniżył głos do szeptu. – Powiedz mu, że Markus Wachs ponawia
ofertę.
***
– Jak ty wyglądasz! – przywitała ją od progu Klotylda. – Co ci przyszło do głowy,
dziewczyno, żeby tkwić na rynku w taką pogodę?!
Stella chciała odpowiedzieć, ale złapał ją kaszel. Ręce miała tak zmarznięte, że z
trudem radziła sobie z guzikami płaszcza. Macocha pomogła jej szybko.
– Marsz do łóżka, ale już! Stello, czyś ty postradała rozum? Co pocznę, jeśli i ty
się rozchorujesz?
– Przyniosłam coś. – Dziewczyna wyjęła z kieszeni monetę, którą dostała od
człowieka w pelerynie. Oczy Klotyldy rozbłysły.
– Dziesięć marek?! Kto ci dał tyle?
– Ktoś, kto się przedstawił jako Markus Wachs.
– Wysoki, ospowaty, ubrany na czarno? – Radość Klotyldy natychmiast znikła.
– Cholera, tylko nie to! Po co brałaś od niego pieniądze?
15
Strona 16
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– A skąd miałam wiedzieć, że nie powinnam? – obruszyła się Stella, ściągając
pończochy. – Kim jest ten cały Wachs?
– To stary znajomy Fredrika. Ma sklep z lalkami w zaułku niedaleko katedry.
Mniejsza z tym, Stello. Rozdziewaj się, wskakuj pod kołdrę. Zaraz ci zrobię herbaty,
to się rozgrzejesz.
Zakrzątnęła się wokół samowara i dziewczyna wkrótce dostała kubek z
herbacianą lurą. Jednak tym razem gorący napój nie pomógł. Dygotała, szczękając
zębami.
– Masz gorączkę – stwierdziła macocha, dotykając jej czoła. – I co teraz?
Widzisz, co narobiłaś?
– Może do jutra mi przejdzie. – Stella przełknęła ślinę; drapało ją w gardle. –
Czego od nas chce ten cały Wachs? Kazał powtórzyć Fredrikowi, że ponawia ofertę.
– Już ja mu ponowię, jak go spotkam! – wybuchnęła Klotylda, ale zreflektowała
się i zniżyła głos, żeby nie zbudzić chorego. – Co za bezczelność! Mam nadzieję, że
nie postanowi znowu tutaj przyjść. A zresztą niech spróbuje, to się dowie, co o nim
myślę. Nie waż się mówić Fredrikowi, żeś go widziała.
– To on już był u nas?
– Był, a jakże. Nie dalej jak miesiąc temu. Tego dnia, kiedy poszłaś zanieść
Mechlerowi frak.
Dziewczyna przypomniała sobie podsłuchaną kłótnię. Zaczęło jej świtać
niejasne podejrzenie.
– O co się wtedy kłóciliście z Fredrikiem? O jakiej ofercie mówił Wachs?
– Wachs zainteresował się tobą, Stello. Widział cię już wcześniej podczas
występów i, co tu dużo mówić, wpadłaś mu w oko. Zaoferował, że się tobą
zaopiekuje. Rozumiesz już?
Stella, wychowana w cyrkowej trupie, a nie w rygorach mieszczańskiego domu,
pojęła w lot i w pierwszym odruchu miała ochotę się roześmiać.
– Poważnie? I co na to mój ojciec?
16
Strona 17
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– Fredrik? Ach, szkoda gadać, wiesz, jaki potrafi być naiwny. Uroił sobie, że
Wachs się z tobą ożeni i będziecie szczęśliwi. Za trzysta marek oddałby cię temu
ospowatemu prykowi. – Macocha przytuliła ją mocno. – Może niepotrzebnie ci to
wszystko powiedziałam. Stello, nie martw się. Nie pozwolę, żebyś wpadła w łapy tej
kreatury.
Za jej plecami sztukmistrz poruszył się, jęknął z cicha. Klotylda obejrzała się,
przestraszona, że słyszał ich rozmowę, ale wyglądało na to, że nie, że wciąż jeszcze
śpi po ostatniej dawce laudanum.
Stella otuliła się kołdrą. Nadal dygotała od dreszczy, ale równocześnie czuła, że
powieki coraz bardziej jej ciążą.
– Co zrobimy, kiedy Fredrik umrze? – zaszeptała sennie. – Dokąd pójdziemy?
– Najmiemy się do służby w jakimś porządnym domu. Poradzimy sobie, kotku,
wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Klotylda pogłaskała jej krótkie włosy. – Nie
myśl teraz o tym. Śpij. Obyś mi tylko nie dostała zapalenia płuc.
***
Tej nocy Stella miała dziwny sen.
Śniła, że frunie. Czarne niebo mrugało gwiazdami, a ona w nocnej koszuli
szybowała wysoko nad miastem. Na ulicach i dachach bielił się śnieg, lecz nie czuła
chłodu.
Potem miasto zostało za nią. Leciała dalej nad zimowym, odrealnionym
krajobrazem, zalanym księżycową poświatą. W końcu opadła na ziemię na skraju
lasu, w cieniu ośnieżonych świerków. I ujrzała, że nie jest sama.
Ktoś czekał nieopodal, patrząc w kierunku miasta. Najpierw zdawało jej się, że
to Markus Wachs w swojej czarnej pelerynie. Ale gdy się zbliżyła, a on się odwrócił,
z biciem serca poznała płaszcz, kapelusz i szal zasłaniający twarz.
– Nareszcie jesteś – powiedział Włóczęga, wyciągając ręce. – Chodź.
Podeszła bez lęku, wiedząc, że nie musi się bać, bo przecież tylko śni.
17
Strona 18
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
Objął ją i przytulił. Zadrżała, ale nie ze strachu. Tu, we śnie, Włóczęga nie był
postacią z mgły. Był materialny, tak bardzo rzeczywisty. Wyraźnie czuła ciepło jego
ramion.
– Ze mną byłabyś bezpieczna – szepnął. – Ja też jestem samotny, Stello.
– Czego ode mnie chcesz, Arne? – spytała, patrząc mu w oczy, odważna odwagą
snu. – Przecież od dawna jesteś martwy.
– Nie przeczę – uśmiechnął się. – Ale nie straciłem do końca mojej mocy.
Udowodnię ci to. Obudzisz się zdrowa.
***
Stella otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że nie ma gorączki. Czuła się zupełnie
dobrze.
Gdy przypomniała sobie swój sen, zrobiło jej się odrobinę nieswojo. Ale nie
rozmyślała nad tym długo, bo jej uwagę przykuł leżący na stole nadkrojony bochenek
chleba. Na sam widok ślinka napłynęła jej do ust.
– Klotyldo?... – zawołała z niedowierzaniem. – Skąd mamy chleb?
– Klotylda wyszła do apteki – odezwał się słabym głosem sztukmistrz. Nie spał;
leżał wsparty o poduszki, z ręką odchyloną tak, by nie urażać chorego miejsca. – Jedz
na zdrowie. Przyniosłaś wczoraj dziesięć marek, nie pamiętasz?
Stella nie dała sobie dwa razy powtarzać – czym prędzej odkroiła pajdę. Jedząc,
zaczęła się ubierać. Perspektywa spędzenia kolejnego dnia na zimnie nagle stała się
dużo mniej przerażająca.
– Słyszałem wczoraj, jak rozmawiałyście – przemówił z wahaniem Fredrik. –
Stello, mam prośbę. Nie wyrabiaj sobie opinii o Markusie na podstawie tego, co
mówi Klotylda. To porządny człowiek. Znałem go, gdy był jeszcze czeladnikiem.
Zaprzyjaźniliśmy się po tym, jak jego mistrz... zresztą nieważne. Grunt, że znam
Markusa z dawnych lat.
– Ale z tą ofertą to prawda?
18
Strona 19
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– Owszem. Czemu tak cię to dziwi? Jesteś śliczną dziewczyną, spodobałaś mu
się. Ale przyjąłby cię pod swój dach również ze względu na mnie. Bo nie chciałby,
żeby córka Fredrika Fenchel głodowała i marzła w tym parszywym Ziegelbergu.
– I uważasz, że powinnam się zgodzić?
– Uważam, że powinnaś to rozważyć. – Fredrik westchnął. – Wierz mi, nie
byłoby ci u niego źle.
– A gdybyśmy się najęły do służby, tak jak mówi Klotylda...
– Klotylda tak mówi, ale to nie będzie łatwe, Stello. Zwłaszcza w twoim
przypadku. Pamiętaj, że nie macie referencji, a każdy, kto popatrzy na twoje ręce, od
razu pozna, że nie wyszorowałaś w życiu zbyt wielu podłóg. Klotylda to co innego,
zanim przystała do naszego cyrku, imała się różnych zajęć. Teraz bieduje tylko przez
nas, przeze mnie, bo jestem dla niej kulą u nogi, a gdyby została sama, poradziłaby
sobie. Jak Albert, Igor i cała reszta kompanii.
Stella zawahała się, zanim zadała na głos pytanie, które chodziło jej po głowie
już od jakiegoś czasu.
– Boisz się, że Klotylda mnie zostawi, kiedy umrzesz?
– Nie, córeczko. – Fredrik popatrzył jej prosto w oczy. – Ona cię nie zostawi. I
tego właśnie się boję. Że jeśli będzie zmuszona troszczyć się o ciebie, obie
skończycie na ulicy.
Nie znalazła na to odpowiedzi.
– Ile lat ma ten cały Wachs?
– Mniej niż ja. – Sztukmistrz uśmiechnął się blado. – Wiesz, jestem pewien, że
spodobałyby ci się jego dzieła. Markus kilka lat terminował w Prah i umie robić
zadziwiające rzeczy. Jego lalki wyglądają jak żywe, spacerują, uśmiechają się...
Książę zakupił kilka dla swoich córek. Jest księciem, więc go stać.
– Żartujesz sobie ze mnie?
– Nie, Stello. – Fredrik spoważniał. – Przyrzeknij mi, że się zastanowisz,
dobrze?
19
Strona 20
Agnieszka Hałas: Córka sztukmistrza R W 2 0 1 0
– Dobrze – skłamała, czując nagły ucisk w gardle.
W jakiś czas później, idąc na rynek z piłeczkami w kieszeni, odwróciła się na
rogu ulicy i zamarła.
Włóczęga. Nad naszą kamienicą.
Szara sylwetka trwała w bezruchu tuż nad krawędzią dachu. Nawet z tej
odległości Stella miała wrażenie, że czuje na sobie jego wzrok.
Usłyszała stuk kopyt, turkot i cofnęła się pospiesznie na chodnik przed
nadjeżdżającym dyliżansem. Gdy ponownie podniosła oczy, widmo zniknęło. Już nie
była pewna, czy to naprawdę on, czy tylko kłęby dymu buchające z komina
sąsiedniego domu ułożyły się na moment w zarys postaci.
***
Fredrik zmarł tej samej nocy.
Śmierć zabrała go cicho i zdradziecko. Wieczorem był jeszcze przytomny i w
stosunkowo dobrej kondycji. Zjadł kilka łyżek kaszy, ułożył pasjansa, przekomarzał
się z Klotyldą. Stella jak zwykle pocałowała go na dobranoc i położyła się spać w
przekonaniu, że wszystko jest w porządku. A po kilku godzinach obudził ją pełen
rozpaczy krzyk macochy.
To, co nastąpiło potem, zapamiętała jak przez mgłę. Lekarz, jakieś papiery do
podpisania. Najtańsza trumna, ponury grabarz, wóz zaprzężony w kulawą szkapę.
Cmentarz, cichy i posępny w zapadającym zmierzchu; płatki śniegu osiadające na
grudach ziemi, krakanie wron. Fredrik Fenchel został złożony na wieczny spoczynek
we wspólnym, bezimiennym grobie dla biedoty.
Dopiero po powrocie do domu uderzyła w nie pustka. Płakały razem, skulone na
łóżku w przeraźliwie zimnej izbie; nie miały za co kupić opału, bo wszystkie
pieniądze, jakie im jeszcze zostały, poszły na opłacenie pogrzebu.
20