3209
Szczegóły |
Tytuł |
3209 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3209 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3209 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3209 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Silverberg
Cz�owiek w labiryncie
Prze�o�y�a: Zofia Kierszys
Wydanie oryginalne: 1969
Wydanie polskie: 1994
Rozdzia� pierwszy
i
Teraz Muller zna� labirynt zupe�nie dobrze. Wiedzia�, jakie i gdzie mog� by� sid�a
i omamy, zdradzieckie zapadnie, straszliwe pu�apki. �y� tutaj od dziewi�ciu lat. Czasu
by�o dosy�, �eby pogodzi� si� z labiryntem, je�li ju� nie z sytuacj�, kt�ra mu nakaza�a
szuka� w tym miejscu schronienia.
Nadal chodzi� ostro�nie. Kilka razy przekona� si�, �e znajomo�� labiryntu, kt�r� po-
siad�, chocia� wystarczaj�ca i u�yteczna, przecie� nie jest ca�kowita. Co najmniej raz by�
bliski �mierci i tylko dzi�ki niezwyk�emu szcz�ciu zd��y� uskoczy� tu� przed niespo-
dziewanym �r�d�em energii elektrycznej, buchaj�cym p�omieniami. Zar�wno to �r�d�o
energii, jak i pi��dziesi�t innych zaznaczy� na swojej mapie, ale gdy w�drowa� po labi-
ryncie, rozleg�ym jak wielkie miasto, nie m�g� mie� pewno�ci, �e nie natrafi na co� do-
t�d mu nieznanego.
Niebo ciemnia�o: soczysta, wspania�a ziele� popo�udnia ust�powa�a miejsca czar-
nym mrokom nocy. Poluj�c Muller zatrzyma� si�, �eby popatrze� na uk�ady gwiazd.
Nawet to zna� ju� dobrze. W tym zmartwia�ym �wiecie wyszuka� na niebie uk�ady ja-
sno�ci, wybra� sobie konstelacje, w my�l swoich okropnych, zgorzknia�ych upodoba�.
Ju� si� pojawi�y: Sztylet, Grzbiet, Strza�a, Ma�pa, Ropucha. Na czole Ma�py migota�a
ma�a, n�dzna gwiazdka, kt�r� uwa�a� za s�o�ce Ziemi. Nie by� tego pewny, bo pojem-
niki z mapami zniszczy� po wyl�dowaniu tutaj, na planecie Lemnos, jednak czu�, �e ta
pomniejsza kula ognista to w�a�nie Soi. Ta sama mglista gwiazdka stanowi�a lewe oko
Ropuchy. Chwilami Muller m�wi� sobie, �e s�o�ce nie mo�e by� widoczne na niebie
�wiata oddalonego od Ziemi o dziewi��dziesi�t lat �wietlnych, ale te� bywa�y chwile,
gdy wcale nie w�tpi� o tym, �e je widzi. Konstelacj� nieco dalej w pobli�u Ropuchy na-
zwa� Wag�, Szalami. Oczywi�cie te szale wisia�y nier�wno.
Nad planet� Lemnos �wieci�y trzy ma�e ksi�yce. Powietrze, chocia� rozrzedzone,
nadawa�o si� do oddychania. Muller dawno przesta� zauwa�a�, �e za du�o wdycha azo-
tu, za ma�o tlenu. Troch� brakowa�o dwutlenku w�gla i dlatego prawie nigdy nie zie-
wa�. Tym si� jednak nie trapi�. Mocno �ciskaj�c w r�ce kolb� sztucera, szed� bez po-
�piechu przez obce miasto w poszukiwaniu kolacji. To r�wnie� nale�a�o do ustalonego
trybu �ycia. Mia� zapasy �ywno�ci na sze�� miesi�cy, zamkni�te w ch�odni radiacyjnej
przy swojej kryj�wce o p� kilometra od miejsca, gdzie si� teraz znajdowa�, ale �eby je
uzupe�nia�, wci�� jeszcze co noc wyrusza� na �owy. W taki spos�b zabija� czas. Zapasy
chcia� mie� nie tkni�te w przewidywaniu owego dnia, gdy labirynt mo�e go okaleczy
b�d� sparali�uje. Bystrymi oczami wodzi� po za�amuj�cych si� ostro ulicach. Wok� nie-
go wznosi�y si� �ciany, os�ony, czyha�y pu�apki i zawi�o�ci labiryntu. Oddycha� g��boko.
Id�c wysuwa� ostro�nie jedn� nog� i stawia� j� bardzo mocno, zanim podni�s� drug�.
Rozgl�da� si� na wszystkie strony. Po�wiata trzech ksi�yc�w przeszywa�a i kraja�a jego
cie�, rozszczepia�a na mniejsze podw�jne cienie, pl�saj�ce i wyci�gaj�ce si� przed nim.
Us�ysza� piskliwy sygna� wykrywacza masy, kt�ry mia� przy lewym uchu. To ozna-
cza�o, �e niedaleko jest jakie� zwierz� o wadze od 50 do 100 kilogram�w. Nastawi� wy-
krywacz na trzy poziomy, przy czym poziom �rodkowy obejmowa� zasi�g zwierz�t
�redniej wielko�ci � jadalnych. Wykrywacz poza tym sygnalizowa� zbli�anie si� stwo-
rze� wa��cych od 10 do 20 kilogram�w, jak r�wnie� wychwytywa� emanacje zwierz�t
0 wadze ponad 500 kilogram�w. Ma�e zwierz�tka potrafi�y szybko skaka� do gard�a,
natomiast wielkie bestie mog�y stratowa� po prostu przez nieuwag�. Unikaj�c jednych
1 drugich, Muller polowa� na zwierz�ta �redniej wielko�ci.
Przykucn�� z broni� w pogotowiu. Zwierz�ta, kt�re b��dzi�y po labiryncie na plane-
cie Lemnos, dawa�y si� zabija� bez �adnych forteli z jego strony. Zachowywa�y ostro�-
no��, ostrzega�y si� wzajemnie, ale przez tych dziewi�� lat obecno�ci Mullera jako� nie
poj�y, �e on jest drapie�nikiem. Najwidoczniej od milion�w lat �adna inteligentna for-
ma �ycia nie polowa�a na tej planecie, wi�c Muller ubija� je co noc bez trudu, a one da-
lej nie wiedzia�y, co to jest ludzko��. Jego jedyn� trosk� w tym polowaniu by�o znajdo-
wanie miejsc dla siebie bezpiecznych i os�oni�tych tak, �eby koncentruj�c si� na swo-
jej zwierzynie nie pa�� ofiar� jakiego� gro�niejszego stworzenia. Kijem przymocowa-
nym do napi�tka lewego buta sprawdzi�, czy �ciana za nim jest na tyle twarda, �e go
nie wch�onie. W porz�dku � spoista. Cofn�� si�, a� plecami dotkn�� jej ch�odnej, g�ad-
kiej powierzchni z kamienia. Przykl�kn�� na lewe kolano na uginaj�cym si� lekko bru-
ku. Ustawi� sztucer do strza�u. By� bezpieczny. M�g� czeka�. Mo�e trzy minuty tak mi-
n�y. Piski wykrywacza masy nadal wskazywa�y, �e owo zwierz� pozostaje w promie-
niu stu metr�w. Potem tonacja zacz�a wznosi� si� nieco pod wp�ywem ciep�a coraz bli-
�ej podchodz�cego zwierz�cia. Czeka� spokojnie. Wiedzia�, �e ze swego stanowiska na
skraju placu otoczonego zaokr�glonymi szklistymi przegrodami mo�e ustrzeli� ka�de
zwierz�, jakie wysz�oby zza kt�rej� z tych po�yskliwych �cian o kszta�cie p�ksi�yca.
Polowa� dzisiaj w Strefie E labiryntu, czyli w pi�tym sektorze licz�c od centrum, jednym
z najbardziej zdradzieckich. Rzadko kiedy zapuszcza� si� dalej ni� do bezpiecznej sto-
sunkowo Strefy D, ale w ten wiecz�r jaka� diabelska fantazja nakaza�a mu przyj�� a� tu-
taj. Odk�d jako tako pozna� labirynt, nigdy nie odwa�y� si� wkroczy� do Stref G i H po
raz drugi, a do Strefy F doszed� tylko dwa razy. Tutaj jednak, w Strefie E, bywa� mo�e
z pi�� razy na rok.
Na prawo od niego wysuwa� si� zza jednej z tych szklistych przegr�d potr�jny, w bla-
skach trzech ksi�yc�w, cie�. Piski wykrywacza masy w zakresie zwierz�t �rednich osi�-
gn�y ton szczytowy. Tymczasem najmniejszy z ksi�yc�w, Atropos, sun�c po niebie za-
wrotnie, zmieni� uk�ad cienia, kontury si� rozdzieli�y, czarna pr�ga przeci�a dwie inne
czarne pr�gi. To by� cie� ryja, Muller wiedzia�. Jeszcze sekunda. Zobaczy� swoj� ofiar�
� zwierz� wielko�ci du�ego psa, ca�e brunatne, tylko z pyskiem szarym, garbate, szpet-
ne, wyra�nie mi�so�erne. Przez kilka pierwszych swoich lat na Lemnos Muller wola�
nie ubija� zwierz�t mi�so�ernych, my�l�c, �e ich mi�so nie b�dzie smaczne. Polowa� na
miejscowe odpowiedniki kr�w i owiec � �agodne kopytne zwierz�ta, kt�re chodzi�y po
labiryncie b�ogo skubi�c traw� w ogrodach. Dopiero wtedy, gdy delikatne mi�so mu si�
przejad�o, upolowa� stworzenie wyposa�one w szpony i k�y, �eruj�ce na tych ro�lino�er-
nych, i ku jego zdumieniu befsztyki okaza�y si� znakomite. Teraz patrzy�, jak na plac wy-
chodzi takie w�a�nie zwierz�. Widzia� d�ugi ryj, rozedrgany. S�ysza� prychanie. Ale naj-
widoczniej zapach cz�owieka nie oznacza� dla tego zwierz�cia nic.
Pewne siebie, che�pliwie ruszy�o przez plac i tylko chrobota�y niewsuwalne pazu-
ry na g�adkim bruku. Muller z�o�y� si� do strza�u, celuj�c uwa�nie ju� to w garb, ju� to
w zad. Mia� sztucer samoczynnie ustawiaj�cy si� na cel, wi�c trafi�by automatycznie, ale
pomimo to zawsze regulowa� celownik. Bo niezupe�nie, mo�na by powiedzie�, zgadza�
si� z tym swoim sztucerem, kt�rego funkcj� by�o zabija�, tylko zabija�, gdy jemu cho-
dzi�o o jedzenie. I �atwiej przecie� zada� sobie fatyg� wycelowania, ni� przekona� sztu-
cer, �e strza� w mi�kki, soczysty garb rozerwa�by najsmaczniejsze mi�so. Sztucer wybie-
raj�c cel najdogodniejszy, przestrzeli�by garb a� do kr�gos�upa i co z tego? Muller lubi�
polowa� z wi�ksz� finezj�.
Wybra� miejsce na karku o pi�tna�cie centymetr�w od garbu: tam, gdzie kr�gos�up
��czy si� z czaszk�. Trafi�. Zwierz� oci�ale przewr�ci�o si� na bok. Podszed� tak szybko,
jak tylko si� odwa�y�, z zachowaniem wszelkiej ostro�no�ci. Sprawnie odkraja� cz�ci
nieistotne � �apy, �eb, brzuch � i rozpyli� lak spo�ywczy na mi�so, kt�re wyci�� z gar-
bu. R�wnie� i z zadu wyci�� gruby befsztyk, po czym przymocowa� sobie oba po�cie pa-
skiem rzemiennym u ramion. Odwr�ci� si�. Odnalaz� zygzakowat� tras�, jedyn�, kt�-
ra wiod�a bezpiecznie do centrum labiryntu. Za nieca�� godzin� m�g� ju� by� w swoim
schronieniu w sercu Strefy A.
W po�owie drogi przez plac ni st�d, ni zow�d us�ysza� nieznany g�os.
Zatrzyma� si� i obejrza�. Trzy niedu�e stworzonka bieg�y cwa�em do ubitego zwie-
rz�cia. Ale to nie chrobot pazur�w tych trzech �cierwojadk�w teraz s�ysza�. Czy�by labi-
rynt przygotowywa� jak�� now� diabelsk� niespodziank�? Dolatywa�o ciche dudnienie,
przyg�uszone chrapliwym pulsowaniem o �redniej cz�stotliwo�ci, zbyt przeci�g�e jak na
ryk kt�rego� z du�ych zwierz�t. Czego� takiego nie s�ysza� tu nigdy dot�d.
W�a�nie: nie s�ysza� tutaj. Zacz�� przetrz�sa� zakamarki pami�ci. I po chwili ju� wie-
dzia�, �e przecie� zna ten odg�os. Podwojone buczenie z wolna cichn�ce w dali � co to
jest?
Ustali� kierunek. To chyba dolatuje z g�ry znad prawego ramienia. Spojrza� tam i zo-
baczy� tylko potr�jn� kaskad� �cian wewn�trznych labiryntu spi�trzonych kondygnacja
nad kondygnacj�. A w g�rze? Popatrzy� na jasne ju� od gwiazd niebo: Ma�pa, Ropucha,
Waga.
Przypomnia� sobie, co to za odg�os.
Statek: statek kosmiczny przechodz�cy z podprzestrzeni na nap�d jonowy przed l�-
dowaniem na planecie. Buczenie kana��w wydechowych, pulsowanie silnik�w utraty
szybko�ci przesun�y si� nad labiryntowym miastem. Nie s�ysza� tego od dziewi�ciu
lat, czyli od dnia, gdy rozpocz�� �ycie na swym dobrowolnym wygnaniu. A wi�c przy-
byli go�cie przypadkowo wtargn�li w jego samotno�� albo mo�e go wytropiono. Czego
oni tu chc�? Muller kipia� gniewem. Czy� nie dosy� ju� mia�em ludzi i ludzkiego �wia-
ta! Czy musz� zak��ca� mi spok�j tutaj? Sta� sztywno na nogach szeroko rozstawio-
nych. A przecie� jednocze�nie cz�stk� umys�u jak zawsze bada�, czy nie ma niebezpie-
cze�stwa, nawet teraz gdy ponuro patrzy� w stron� prawdopodobnego miejsca l�dowa-
nia statku. Nie chcia� mie� nic wsp�lnego z Ziemi� ani z mieszka�cami Ziemi. Nasro�y�
si� widz�c nik�y punkt �wiat�a w oku Ropuchy, w czole Ma�py.
Nie dostan� si� do mnie, zadecydowa�.
Umr� w tym labiryncie i ko�ci ich po��cz� si� z innymi ko��mi, od miliona lat roz-
rzuconymi po korytarzach zewn�trznych.
A je�li uda im si� wej�� tak, jak jemu si� uda�o...?
No, wtedy b�d� musieli z nim walczy�. Zrozumiej�, �e to nie�atwe. U�miechn�� si�
bezlito�nie, poprawi� �adunek, kt�ry ni�s� na barkach, i ca�� uwag� zwr�ci� na swo-
j� drog� powrotn�. Wkr�tce by� ju� w Strefie C, bezpieczny. Doszed� do swej kwate-
ry. Schowa� mi�so. Przygotowa� sobie kolacj�. G�owa rozbola�a go straszliwie. Po dzie-
wi�ciu latach znowu nie jest sam na �wiecie. Wtargni�to w jego samotno��. Znowu.
Czu� si� zdradzony. Przecie� nie chcia� od Ziemi nic wi�cej poza odosobnieniem, i na-
wet tego Ziemia nie chce mu da�. Ale ci ludzie po�a�uj�, je�eli zdo�aj� dotrze� do nie-
go w labiryncie. Je�eli...
Statek kosmiczny wyszed� z podprzestrzeni troch� za p�no, prawie na samej grani-
cy atmosfery Lemnos. Charles Boardman nie by� z tego zadowolony. Od samego siebie
wymagaj�c doskona�o�ci, wymaga�, �eby inni te� spisywali si� doskonale. Zw�aszcza pi-
loci.
Ale nie okaza� irytacji. Uderzeniem kciuka pobudzi� ekran do �ycia i �ciana kabi-
ny zakwit�a �ywym obrazem planety w dole. Chmury prawie nie przes�ania�y jej po-
wierzchni: widzia� �wietnie poprzez atmosfer�. Po�rodku rozleg�ej r�wniny rysowa�y
si� kr�gi fa�d o konturach widocznych nawet z wysoko�ci stu kilometr�w. Odwr�ci� si�
do m�odego cz�owieka, siedz�cego przy nim, i powiedzia�:
� No, prosz�, Ned. Labirynt Lemnos. I Dick Muller w sercu tego labiryntu!
Ned Rawlins �ci�gn�� wargi.
� Taki du�y? Ma chyba setki kilometr�w wszerz.
� Wida� tylko zewn�trzne obwa�owanie. Labirynt jest otoczony kolistymi �ciana-
mi wysokimi na pi�� metr�w. D�ugo�� obwodu zewn�trznego wynosi tysi�c kilome-
tr�w. Ale...
� Tak, ja wiem � przerwa� Rawlins. I natychmiast zaczerwieni� si� z ow� rozbraja-
j�c� naiwno�ci�, kt�r� Boardman uwa�a� za tak urocz� i kt�r� wkr�tce mia� wykorzy-
sta� do swoich cel�w. � Przepraszam ci�, Charles. Nie zamierza�em ci przerywa�.
� Nie szkodzi. O co chcia�e� zapyta�?
� Ta ciemna plama w obr�bie �cian... to jest miasto?
Boardman przytakn��.
� Miasto-labirynt. Dwadzie�cia albo i trzydzie�ci kilometr�w �rednicy... B�g jeden
wie, przed iloma milionami lat zosta�o wybudowane. Tam w�a�nie znajdziemy Mullera.
� Je�eli zdo�amy dosta� si� do �rodka.
� Gdy dostaniemy si� do �rodka.
� Tak, tak, oczywi�cie. Gdy dostaniemy si� do �rodka � sprostowa� Rawlins, zn�w
zarumieniony. U�miechn�� si� szybko, serdecznie. � Chyba niemo�liwe, �eby�my nie
trafili do wej�cia, prawda?
� Muller trafi� � odrzek� Boardman spokojnie. � Teraz tam jest.
� Ale trafi� pierwszy. Wszystkim innym, kt�rzy pr�bowali, nie uda�o si�. Wi�c dla-
czego my...
� Pr�bowa�o niewielu � powiedzia� Boardman. � I to bez odpowiedniego wypo-
sa�enia. My damy sobie rad�, Ned. Musimy. Wi�c zamiast my�le� o tym, ciesz si� l�do-
waniem.
Statek kosmiczny, rozko�ysany, obni�a� lot za pr�dko, stwierdzi� Boardman odczu-
waj�c dotkliwie utrat� szybko�ci. Nie znosi� tych podr�y mi�dzyplanetarnych, a ju�
najbardziej nie znosi� l�dowania. Ale to by�a podr� konieczna. Rozpar� si� wygodnie
w swej kolebce z pianki i wygasi� ekran. Ned Rawlins jeszcze siedzia� wyprostowany,
z oczami pa�aj�cymi podnieceniem. Jak cudownie by� m�odym, pomy�la� Boardman,
sam nie wiedz�c, czy jest w tej refleksji sarkazm. Z pewno�ci� ten ch�opiec ma mn�-
stwo si�y i zdrowie, i inteligencj� wi�ksz�, ni� mi si� chwilami wydaje. Obiecuj�cy m�o-
dzik, jak powiedziano by kilka stuleci temu. Czy ja te� by�em za m�odu taki? Mia� jed-
nak wra�enie, �e zawsze by� dojrza�y � bystry, rozwa�ny, zr�wnowa�ony. Teraz, uko�-
czywszy osiemdziesi�t lat, a wi�c maj�c prawie p� �ycia za sob�, potrafi� os�dzi� sie-
bie obiektywnie, a przecie� w�tpi�, czy jego osobowo�� zmieni�a si� pod jakimkolwiek
wzgl�dem od czas�w, gdy dochodzi� do wieku lat dwudziestu. Opanowa� nale�ycie rze-
mios�o, jakim jest kierowanie lud�mi: jest teraz m�drzejszy, ale charakter jego pozosta�
nie zmieniony. Natomiast m�ody Ned Rawlins b�dzie za sze��dziesi�t par� lat cz�owie-
kiem zupe�nie innym � niewiele zachowa cech ��todzioba siedz�cego tu w s�sied-
niej kolebce. Sceptycznie Boardman przypuszcza�, �e ta w�a�nie misja oka�e si� pr�b�
ogniow�, kt�ra pozbawi Neda naiwno�ci.
Przymkn�� oczy, gdy statek wszed� w ko�cow� faz� przed l�dowaniem. Si�a ci��enia
zaw�adn�a jego starczym cia�em. W d�. W d�. W d�. Ile� l�dowa� na planetach ju�
odby�, zawsze pe�en podobnej odrazy. Praca dyplomaty wci�� zmusza do przenoszenia
si� z miejsca na miejsce. Bo�e Narodzenie na Marsie, Wielkanoc w jednym ze �wiat�w
Centaura, Zielone �wi�tki na kt�rej� z cuchn�cych planet Rigel i teraz ta misja � naj-
bardziej skomplikowana ze wszystkich. Cz�owiek przecie� nie zosta� stworzony po to,
by tak p�dzi� od gwiazdy do gwiazdy, rozmy�la� Boardman. Zatraci�em ju� poczu-
cie ogromu wszech�wiata. Powiadaj�, �e �yjemy w najwspanialszej erze ludzko�ci, ale
mnie si� wydaje, �e cz�owiek mo�e posiada� wiedz� niepor�wnanie szersz� znaj�c ka�-
dy atom jednej jakiej� z�ocistej wyspy na b��kitnym morzu, zamiast trawi� tak czas na
przeja�d�kach po wszystkich �wiatach.
Zdawa� sobie spraw�, �e pod wp�ywem przyci�gania Lemnos, nad kt�r� statek tak
szybko opada�, twarz mu si� wykrzywi�a. Mi�siste policzki obwis�y mu, ju� nie m�wi�c
o wa�kach t�uszczu zniekszta�caj�cych jego figur�. By� pulchny, mia� wygl�d �akomczu-
cha, z niewielkim jednak wysi�kiem m�g�by odzyska� dobr� form�, modn� lini� cz�o-
wieka nowoczesnego. To przecie� era, gdy ludzie o sto dwadzie�cia lat starsi od niego
mog� wygl�da� m�odo, je�eli im na tym zale�y. Ale on ju� w pocz�tkach swojej kariery
dyplomatycznej postanowi� wygl�da� staro. Nazwijmy to inwestycj�. Co traci� na szyku,
zyskiwa� na autorytecie. Wybra� sobie zaw�d: sprzedawanie dobrych rad rz�dom �wiata,
a rz�dy nigdy nie lubi� kupowa� dobrych rad od ludzi o wygl�dzie ch�opi�cym. Przez
lat ju� czterdzie�ci zachowywa� powierzchowno�� cz�owieka pi��dziesi�ciopi�cioletnie-
go i spodziewa� si�, �e te pozory si�y i energii wieku �redniego utrzyma przez nast�p-
ne p� stulecia. P�niej, u schy�ku kariery, pozwoli, by czas znowu przesta� go oszcz�-
dza�. Wtedy niech w�osy mu osiwiej�, policzki niech si� zapadn�. B�dzie udawa�, �e ma
lat osiemdziesi�t, odgrywaj�c rol� raczej Nestora ni� Ulissesa. Na razie jednak w wyko-
nywaniu zawodu pomaga�y mu pozory tylko lekkiego zaniedbania.
By� niskiego wzrostu, ale tak barczysty, �e z �atwo�ci� dominowa� nad ka�d� grup�
przy stole konferencyjnym. Jego szerokie ramiona, wypuk�a klatka piersiowa i d�ugie
r�ce lepiej pasowa�yby do olbrzyma. Gdy wstawa�, okazywa�o si�, �e jest niski, ale sie-
7
dz�c m�g� budzi� l�k. Przekona� si� nieraz, �e i ta cecha jest u�yteczna, wi�c nigdy nie
pr�bowa� jej zmienia�. Cz�owiek bardzo wysoki nadawa�by si� raczej do rozkazywania
ni� do udzielania rad, a on, Boardman, nigdy nie pragn�� rozkazywa�. Wola� sprawowa�
w�adz� w spos�b subtelniej szy. I przecie� b�d�c niski, a wygl�daj�c na wysokiego m�g�
sprawowa� kontrol� nad mocarstwami. Sprawy mocarstw za�atwia si� na siedz�co.
Wygl�da� zreszt� jak w�adca. Podbr�dek pomimo pulchno�ci ostro zarysowany, nos
gruby, szeroki, mocny, usta zar�wno stanowcze, jak zmys�owe, brwi ogromne, krzacza-
ste, czarne pasma w�os�w jak futro wyrastaj�ce z masywnego czo�a, kt�re mog�oby za-
trwo�y� Neandertalczyka. Za uszami w�osy mu opada�y szorstkie i d�ugie. Trzy pier�cie-
nie nosi� na palcach: jeden �yroskop w platynie oraz dwa rubiny z ciemn� matow� in-
krustacj� z U238. Ubiera� si� skromnie, tradycyjnie � lubi� grube tkaniny i kr�j niemal
�redniowieczny. W jakiej� innej epoce mo�e odpowiada�aby mu rola kardyna�a-�wia-
towca b�d� ambitnego premiera. Z pewno�ci� by�by wa�n� person� na ka�dym dworze
i w ka�dych czasach. By� wi�c wa�n� person� teraz. Cen� tego stanowi�y trudy podr�y.
Wkr�tce mia� wyl�dowa� na jeszcze jednej obcej planecie, gdzie powietrze pachnie nie
tak jak trzeba, si�a przyci�gania jest odrobin� za du�a i s�o�ce ma barw� inn� ni� s�o�-
ce Ziemi. Zas�pi� si�. Jak d�ugo jeszcze b�dzie trwa�o to l�dowanie.
Spojrza� na Neda Rawlinsa. Ch�opak dwudziestodwuletni, dwudziestotrzyletni
mo�e: naiwniak, chocia� doros�y na tyle, by wiedzie� o �yciu wi�cej, ni� to okazuje.
Wysoki, banalnie przystojny bez pomocy chirurgii plastycznej: w�osy blond, oczy nie-
bieskie, usta szerokie, ruchliwe, z�by ol�niewaj�co bia�e. Ned to syn obecnie ju� nie�yj�-
cego teoretyka ��czno�ci, kt�ry by� jednym z najbli�szych przyjaci� Richarda Mullera.
Ten w�a�nie zwi�zek chyba umo�liwi przeprowadzenie z Mullerem pertraktacji trud-
nych i delikatnej natury.
� Charles, niedobrze si� czujesz? � zapyta� Rawlins.
� Prze�yj� to. Zaraz wyl�dujemy.
� Wolno schodzimy, prawda?
� Teraz to ju� tylko minuta � powiedzia� Boardman.
Twarz ch�opca jako� nie ulega�a sile przyci�gania Lemnos. Tylko lewy policzek lek-
ko mu si� wyci�gn��, i nic poza tym. Niesamowity by� wyraz pozornego szyderstwa na
tym promiennym m�odzie�czym obliczu.
� Ju� zaraz � wymamrota� Boardman i zn�w przymkn�� oczy.
Statek dotkn�� powierzchni planety. Kana�y wydechowe zaprzesta�y swojej pracy.
Silniki utraty szybko�ci warkn�y po raz ostatni. Nast�pi� ko�cowy, osza�amiaj�cy mo-
ment niepewno�ci, po czym amortyzatory mocno uczepi�y si� gruntu i ryk l�dowania
ucich�. Jeste�my na miejscu, pomy�la� Boardman. Teraz ten labirynt. Teraz pan Richard
Muller. Zobaczymy, czy zmieni� si� w ci�gu tych dziewi�ciu lat na lepsze. Mo�e ju� jest
zupe�nie zwyk�ym cz�owiekiem. Je�eli tak, Bo�e, pom� nam wszystkim.
8
Ned Rawlins dotychczas nie podr�owa� du�o. Zwiedzi� tylko pi�� �wiat�w, z tego
trzy w swoim systemie macierzystym. Gdy mia� lat dziesi��, ojciec zabra� go na wyciecz-
k� letni� po Marsie. W dwa lata p�niej by� na Wenus i na Merkurym. I po uko�cze-
niu szko�y w wieku lat szesnastu otrzyma� nagrod� w formie wycieczki poza system s�o-
neczny a� na Alpha Centauri IV. Po czym w trzy lata p�niej odby� smutn� podr� do
systemu Rigel, �eby sprowadzi� do domu zw�oki ojca po owej s�ynnej katastrofie.
Nie jest to rekord podr�owania w czasach, gdy dzi�ki wykorzystaniu nap�du pod-
przestrzennego przeloty z jednej konstelacji w drug� s� niewiele trudniejsze ni� prze-
lot z Europy do Australii. Rawlins zdawa� sobie z tego spraw�. Ale wiedzia�, �e czeka go
jeszcze niejedna podr� w karierze dyplomatycznej. Charles Boardman zawsze powta-
rza�, �e podr�e mi�dzyplanetarne nudz� si� szybko i uganianie si� po wszech�wiecie to
ostatecznie jeszcze jeden ci�ki obowi�zek. Rawlins k�ad� to na karb znu�enia cz�owieka
prawie cztery razy starszego ni� on, jakkolwiek wbrew woli podejrzewa�, �e Boardman
nie przesadza.
Dobrze, niech sobie kiedy� przyjdzie to znu�enie. A w tej chwili Ned Rawlins sta-
n�� na nieznanej planecie po raz sz�sty w swym m�odym �yciu i sprawi�o mu to wiel-
k� przyjemno��. Statek ju� wyl�dowa� na wielkiej r�wninie otaczaj�cej labirynt Mullera.
Obwa�owanie samego labiryntu rozci�ga�o si� w promieniu stu kilometr�w na po�u-
dniowy wsch�d. By�a teraz p�noc po tej stronie planety Lemnos. Doba tutaj trwa-
�a trzydzie�ci godzin, a rok � dwadzie�cia miesi�cy. Teraz na tej p�kuli nasta�a jesie�
i robi�o si� zimno. Cz�onkowie za�ogi statku wy�adowywali wyrzutniki, z kt�rych w jed-
nej chwili mia�y wyskoczy� namioty. Charles Boardman w grubej futrzanej pelerynie
sta� na uboczu tak zadumany, �e Rawlins nie �mia� do niego podej��. Zawsze odnosi� si�
do Boardmana z dziwn� czci�, pe�n� l�ku. Wiedzia�, �e to cyniczny, stary dra�, ale po-
mimo to nie m�g� go nie podziwia�. Boardman jest rzeczywi�cie wielkim cz�owiekiem,
my�la�. Takich nie spotyka si� wielu. Ojciec by� chyba jednym z nich. I swego czasu Dick
Muller... (Rawlins oczywi�cie mia� dopiero dwana�cie lat, gdy Muller popad� w szkarad-
ne tarapaty i zmarnowa� sobie �ycie). No, ale zna� a� trzech takich ludzi w ci�gu swo-
ich pierwszych lat dwudziestu to doprawdy przywilej. �ebym tylko zrobi� karier� bodaj
w po�owie tak wspania�� jak Boardman. Rzecz jasna, brak mi przebieg�o�ci Boardmana
i nigdy jej si� nie naucz�. Ale mam inne zalety � pewn� uczciwo��, kt�rej Boardman
nie ma. Mog� by� przydatny na sw�j w�asny spos�b, my�la� Rawlins. Zastanowi� si� jed-
nak, czy nie �ywi nadziei zbyt naiwnej.
Wci�gn�� g��boko w p�uca to obce powietrze. Popatrzy� na niebo, rozmigotane nie
znanymi gwiazdami, szukaj�c daremnie jakiego� swojskiego uk�adu. Mro�ne podmu-
chy wiatru przemiata�y r�wnin�. Pusta jest ta planeta, martwa.
Czyta� kiedy� o Lemnos w szkole: jedna z prastarych planet, niegdy� zamieszka�a
przez istoty niewiadomego gatunku, ale od tysi�ca stuleci opuszczona, bez �ycia. Nic
nie pozosta�o z owych jej mieszka�c�w poza skamienia�ymi ko��mi i resztkami arte-
fakt�w � i tym labiryntem. Zab�jczy labirynt zbudowany przez nieznane istoty otacza
miasto zmar�ych, kt�re wydaje si� omal nie naruszone mijaniem czasu.
Archeolodzy badali to miasto z powietrza, sonduj�c je czujnikami, rozczarowani
do g��bi niemo�no�ci� wkroczenia tam bezpiecznie. By�o ju� dwana�cie ekspedycji na
Lemnos i �aden z owych zespo��w nie zdo�a� wej�� do labiryntu: �mia�kowie szybko pa-
dali ofiar� pu�apek sprytnie zastawionych w strefie zewn�trznej. Ostatni wysi�ek, �eby
si� tam dosta�, uczyniono przed pi��dziesi�ciu mniej wi�cej laty. Richard Muller, kt�-
ry wyl�dowa� p�niej na tej planecie, szukaj�c miejsca, �eby si� ukry� przed ludzko�ci�,
pierwszy znalaz� w�a�ciw� tras�.
Rawlins rozwa�a�, czy uda si� nawi�za� ��czno�� z Mullerem. Zastanowi� si� tak-
�e, ilu spo�r�d jego towarzyszy podr�y umrze przed wej�ciem do labiryntu. To, �e on
mo�e umrze� r�wnie�, jako� nie przysz�o mu na my�l. �mier� dla takich m�odych jak on
jest wci�� jeszcze czym�, co zdarza si� tylko innym ludziom. A niejeden z tych, kt�rzy
pracowali teraz przy rozbijaniu obozu, mia� w ci�gu najbli�szych dni ponie�� �mier�.
Dumaj�c o tym Rawlins zobaczy�, jak nie znane mu zwierz� wychodzi zza piasz-
czystego pag�rka w pobli�u. Przyjrza� si� temu zwierz�ciu ciekawie. Wygl�da�o troch�
jak du�y kocur, ale pazury mia�o niewsuwalne i w pysku mn�stwo zielonkawych k��w.
�wietliste pr�gi nadawa�y szczup�ym bokom jaskrawo��. Nie m�g� zrozumie�, po co
drapie�nikowi taka ja�niej�ca sk�ra, je�li to nie jest �r�d�em promieniowania stanowi�-
cego co� w rodzaju przyn�ty.
Zwierz� podesz�o do niego na odleg�o�� dwunastu metr�w, popatrzy�o oboj�tnie,
odwr�ci�o si� ruchem pe�nym gracji i pok�usowa�o w stron� statku. Po��czenie dziwne-
go pi�kna, si�y i gro�by w tym stworzeniu by�o wprost urzekaj�ce.
Zwierz� zbli�a�o si� teraz do Boardmana. Boardman doby� bro�.
� Nie! � Rawlins nagle us�ysza� sw�j wrzask. � Nie zabijaj, Charles! Ono chce tyl-
ko popatrze� na nas z bliska...!
Boardman strzeli�.
Zwierz� podskoczy�o, skurczy�o si� w powietrzu i klapn�o z �apami rozci�gni�tymi.
Rawlins podbieg� wstrz��ni�ty. Nie trzeba by�o zabija�, pomy�la�. To stworzenie przy-
sz�o na zwiady. Jak�e paskudnie Charles post�pi�!
Nie zdo�a� si� opanowa� i wybuchn�� gniewnie:
� Nie mog�e� poczeka� chwil�, Charles? Mo�e ono by samo odesz�o! Dlaczego...
Boardman u�miechn�� si�. Skinieniem przywo�a� jednego z cz�onk�w za�ogi i ten
cz�owiek rozsnu� z rozpylacza sie� wok� le��cego zwierz�cia. Gdy poruszy�o si� odu-
rzone, powl�k� je do statku. �agodnie Boardman powiedzia�:
10
� Tylko je oszo�omi�em, Ned. Cz�� koszt�w tej podr�y pokryje federalny ogr�d
zoologiczny. Czy my�la�e�, �e a� tak pochopnie morduj�?
Rawlins poczu� si� bardzo ma�y i g�upi.
� No... w�a�ciwie ja... To znaczy...
� Zapomnijmy o tym. A raczej nie, postaraj si� nie zapomina� o niczym. I wyci�gnij
z tego nauczk�: nale�y si� zastanowi�, zanim zacznie si� wrzeszcze� bzdury.
� Ale gdybym czeka�, a ty rzeczywi�cie by� je zabi�...
� Wtedy za cen� �ycia biednego zwierz�cia dowiedzia�by� si� o mnie czego� brzyd-
kiego. I mo�e by ci si� przyda�a znajomo�� faktu, �e prowokuje mnie do mordowania
wszystko, co jest obce i ma ostre z�by. Ale ty� przedwcze�nie narobi� ha�asu. Gdybym
chcia� zabi�, przecie� tw�j wrzask nie wp�yn��by na moj� decyzje. Mo�e by co najwy�ej
przeszkodzi� mi trafi� i pad�bym ofiar� rannej rozjuszonej bestii. Wi�c zawsze wybie-
raj odpowiedni moment, Ned. Najpierw trze�wo oce� sytuacj�; lepiej czasami pozwoli�,
�eby co� si� sta�o, ni� dzia�a� zbyt pochopnie. � Boardman mrugn��. � Obrazi�em ci�,
ch�opcze? Swoim kr�tkim wyk�adem sprawi�em, �e czujesz si� jak idiota?
� Ale� sk�d, Charles. Daleki jestem od udawania, �e nie musz� si� jeszcze wielu rze-
czy nauczy�.
� I chcia�by� uczy� si� ode mnie, pomimo �e jestem takim denerwuj�cym starym
�otrem?
� Charles, ja...
� Przepraszam, Ned. Nie powinienem ci dokucza�. Mia�e� racj� pr�buj�c mnie po-
wstrzyma� od ubicia tego zwierz�cia. Nie twoja wina, �e nie zrozumia�e�, co zamierzam
zrobi�. Ja na twoim miejscu zachowa�bym si� akurat tak samo.
� Uwa�asz jednak, �e niepotrzebnie si� po�pieszy�em, zamiast zbada� sytuacj�, kie-
dy ty poci�gn��e� za spust pistoletu z pociskami osza�amiaj�cymi? � zapyta� Rawlins
zak�opotany.
� Chyba niepotrzebnie.
� Sam sobie przeczysz, Charles.
� Brak konsekwencji to m�j przywilej � powiedzia� Boardman. � M�j kapita� na-
wet � parskn�� beztrosko �miechem. � Wy�pij si� dobrze dzi� w nocy. Jutro polecimy
nad labirynt i sporz�dzimy prowizoryczn� map�, a potem zaczniemy wysy�a� tam lu-
dzi. My�l�, �e b�dziemy rozmawiali z Mullerem nie p�niej ni� za tydzie�.
� I on zechce wsp�pracowa�?
Po grubo ciosanej twarzy Boardmana przemkn�� cie�.
� Z pocz�tku nie zechce. B�dzie zawzi�ty, b�dzie opluwa� nas jadem. Ostatecznie je-
ste�my tymi, kt�rzy go odtr�cili. Dlaczego mia�by pomaga� teraz ludziom Ziemi? Ale
on ostatecznie nam pomo�e, Ned, bo w gruncie rzeczy jest cz�owiekiem honoru, a ho-
nor to co�, co nigdy nie ulega zmianie, bez wzgl�du na to, jak bardzo jest si� chorym, sa-
11
motnym i udr�czonym. Prawdziwego honoru nie pozbawi nawet nienawi��. Tobie, Ned,
nie potrzebuj� o tym m�wi�, bo sam jeste� cz�owiekiem takiego pokroju. Nawet ja mam
swoisty honor. Jako� nawi��emy z Mullerem kontakt. Nak�onimy go, �eby wyszed� z te-
go przekl�tego labiryntu i pom�g� nam.
� Mam nadziej�, �e tak b�dzie, Charles � Rawlins zawaha� si�. � Ale jak podzia�a
na nas... zetkni�cie si� z nim? Chodzi mi o jego chorob�... wp�yw na otoczenie...
� Niedobrze. Bardzo niedobrze.
� Widzia�e� go, prawda, ju� po tym, co si� sta�o?
� Owszem. Wiele razy.
Rawlins powiedzia�:
� Naprawd� nie potrafi� sobie wyobrazi�, �e jestem tu� przy kim� i ca�a jego ja��
bluzga na mnie... Bo tak si� to dzieje, przy spotkaniu z Mullerem, prawda?
� To zupe�nie jakby si� wesz�o do wanny pe�nej kwasu � powiedzia� Boardman
z wahaniem. � Mo�na do tego przywykn��, ale polubi� tego nie mo�na nigdy, czuje
si� ogie� na ca�ej sk�rze. Szpetota, strach, zach�anno��, choroby... tryskaj� z Mullera jak
fontanna gnoju.
� Powiedzia�e�, �e on ma honor... czyli jest przyzwoitym cz�owiekiem.
� By�. � Boardman popatrzy� w stron� dalekiego labiryntu. � I chwa�a Bogu. Ale
to kube� zimnej wody na g�ow�, prawda, Ned? Je�eli taki wspania�y cz�owiek jak Dick
Muller ma w m�zgu te wszystkie plugastwa, c� kryje si� w m�zgach zwyk�ych ludzi?
Tych st�amszonych ludzi, prowadz�cych swoje st�amszone �ycie? Tylko zes�a� na ich
podobne nieszcz�cie jak to, kt�re spotka�o Mullera, a ten ogie� bij�cy od nich spali�by
wszystkie umys�y na przestrzeni wielu lat �wietlnych.
� Muller mia� na Lemnos sporo czasu, �eby spala� si� sam w swojej niedoli � za-
uwa�y� Rawlins. � Co b�dzie, je�eli ju� w og�le nie mo�na si� do niego zbli�y�? Co b�-
dzie, je�eli to, co z niego promieniuje, jest tak mocne, �e tego nie wytrzymamy?
� Wytrzymamy � powiedzia� Boardman.
Rozdzia� drugi
i
W labiryncie Muller zastanawia� si� nad sytuacj� i rozwa�a� swoje mo�liwo�ci.
W mlecznozielonych wn�kach wizjoskopu by�y obrazy statku kosmicznego, plastyko-
wych kopu�, kt�re wyrasta�y obok, i krz�taniny male�kich postaci. �a�owa� teraz, �e nie
mo�e znale�� aparatury kontroluj�cej zbiornik wizji: obrazy by�y zamglone. Ale i tak
uwa�a�, �e ma szcz�cie mog�c korzysta� z tego urz�dzenia. Wiele prastarych apara-
t�w w tym mie�cie straci�o swoj� u�yteczno�� bardzo ju� dawno wskutek rozk�adu ja-
kich� zasadniczych cz�ci. Zdumiewaj�ca jednak ilo�� przetrwa�a wieki i dobry ich stan
�wiadczy� o wspania�ej technice tych, kt�rzy niegdy� je wykonali. C�, kiedy Muller
zdo�a� odkry�, do czego s�u�� tylko nieliczne, a i nimi pos�ugiwa� si� w spos�b daleki
od doskona�o�ci.
Obserwowa� mgliste postacie swoich bli�nich � ludzi zaj�tych rozbijaniem obozu
na r�wninie � i zastanawia� si�, jak� now� udr�k� dla niego przygotowuj�.
Zrobi� wszystko, �eby zatrze� za sob� wszelkie �lady, gdy odlecia� z Ziemi. Wynajmuj�c
rakiet� mi�dzyplanetarn� wype�ni� formularz lotu k�amliwie, podaj�c, �e leci na Sigma
Draconis. W czasie podr�y musia� oczywi�cie przelecie� przez trzy stacje monitoro-
we, ale na ka�dej z nich zarejestrowa� dla zmylenia wielki lot okr�ny po galaktyce, tra-
s� starannie obmy�lon�, �eby nikt nie wiedzia�, gdzie on si� znajduje.
Normalna kontrola por�wnawcza wszystkich stacji monitorowych musia�a ujawni�,
�e te trzy jego kolejne o�wiadczenia s� jedn� wielk� bzdur�, liczy� jednak na to, �e zd�-
�y przed najbli�sz� regularn� kontrol� uko�czy� lot i znikn��. Najwidoczniej uda�o si�,
poniewa� nowe statki po�cigowe nie lecia�y za nim.
W pobli�u planety Lemnos dokona� ostatniego zwodniczego manewru, pozosta-
wiaj�c swoj� rakiet� na orbicie parkingowej i opuszczaj�c si� na Lemnos w kapsule.
Tymczasem bomba zegarowa rozsadzi�a rakiet� i rozrzuci�a jej cz�steczki po miliardzie
krzy�uj�cych si� orbit we wszech�wiecie. Trzeba by doprawdy jakiego� fantastycznego
komputera, �eby obliczy� wsp�lne �r�d�o tych cz�steczek. Bomba zosta�a zaprojekto-
wana tak, �e na ka�dy metr kwadratowy powierzchni obj�tej eksplozj� przypada�o pi��-
13
dziesi�t wektor�w fa�szywych, co istotnie na okre�lony czas uniemo�liwia�o prac� tra-
serom. A czasu Muller potrzebowa� niedu�o � powiedzmy sze��dziesi�t lat. Odlecia�
z Ziemi jako cz�owiek prawie sze��dziesi�cioletni; normalnie m�g�by si� spodziewa�
jeszcze co najmniej stu lat �ycia w pe�ni si�, ale na Lemnos bez lekarzy, zdany na lecze-
nie si� tylko za pomoc� nie najlepszego diagnostatu, wiedzia�, �e b�dzie mia� szcz�cie,
je�eli do�yje lat stu dziesi�ciu, co najwy�ej stu dwudziestu. Sze��dziesi�t lat samotno�ci
i spokojna �mier� w odosobnieniu, to by�o ju� wszystko, czego ��da� od losu. Ale w�a-
�nie teraz, po dziewi�ciu latach, wtargn�li w jego zacisze intruzi.
Czy rzeczywi�cie jako� go wytropili?
Doszed� do wniosku, �e wytropi� go nie mogli. Bo po pierwsze: zastosowa� przecie�
wszelkie mo�liwe �rodki ostro�no�ci. Po drugie: nie maj� �adnego powodu, �eby go �ci-
ga�. Nie jest zbiegiem, kt�rego nale�y sprowadzi� z powrotem na Ziemi� i odda� w r�ce
sprawiedliwo�ci. Jest po prostu cz�owiekiem dotkni�tym okropn� chorob� ducha: od-
czuwa wstr�t na widok swoich ziemskich bli�nich, wi�c z pewno�ci� ludzie Ziemi s� ra-
dzi, �e si� go pozbyli. By� tam zaka��, �ywym wyrzutem dla nich, wezbranym zbiorni-
kiem winy i �a�o�ci, plam� na sumieniu swojej planety. Zrozumia�, �e najwi�kszym do-
brodziejstwem, jakie m�g�by wy�wiadczy� ludziom, b�dzie usuni�cie si� spo�r�d nich,
wi�c usun�� si� ca�kowicie. Przecie� nie czyniliby �adnych wysi�k�w, �eby szuka� kogo�
tak nienawistnego.
A zatem kim s� ci intruzi?
Przypuszcza�, �e to archeolodzy. Martwe miasto Lemnos niebezpiecznie ich fascy-
nuje � fascynuje wszystkich. Dotychczas jednak mia� nadziej�, �e pu�apki labiryntu
nadal b�d� zniech�ca� do bada�. Miasto zosta�o odkryte przed stu laty, ale p�niej pla-
net� Lemnos omijano z bardzo konkretnej przyczyny. On sam wiele razy widzia� zw�o-
ki tych, kt�rzy daremnie usi�owali wej�� do labiryntu. Je�li dosta� si� tutaj, to dlatego, �e
zdesperowany got�w by� ponie�� tak� �mier�, a jednocze�nie przemo�na ciekawo�� na-
kazywa�a mu dosta� si� do �rodka labiryntu i wyja�ni� t� tajemnic�, ju� nawet pomija-
j�c fakt, �e w�a�nie w labiryncie widzia� dla siebie schronienie. Dosta� si�, jest tutaj, ale
intruzi przybyli.
Nie wejd� tu, zadecydowa�.
Wygodnie ulokowany w sercu labiryntu, dysponowa� dostateczn� ilo�ci� urz�dze�
wykrywaj�cych, �eby �ledzi�, cho�by niedok�adnie, ruchy wszystkich �ywych stworze�
na zewn�trz. W ten spos�b widzia�, jak ze strefy do strefy w�druj� zwierz�ta, na kt�re
polowa�, a tak�e wielkie bestie, kt�rych musia� si� wystrzega�. W pewnej mierze m�g�
mie� pod kontrol� pu�apki labiryntu, b�d�ce w�a�ciwie pu�apkami tylko biernymi, ale
mog�ce w odpowiednich warunkach pos�u�y� w walce z jakim� wrogiem. Nieraz gdy
drapie�ne zwierz� o rozmiarach s�onia par�o ku centrum labiryntu, wrzuca� je do jamy
podziemnej w Strefie Z. Teraz zada� sobie pytanie, czy u�y�by tych �rodk�w obronnych
14
przeciwko istotom ludzkim, gdyby przenikn�y tak daleko. Nie znajdowa� na to odpo-
wiedzi. W gruncie rzeczy ludzie nie budzili w nim nienawi�ci: tylko wola�, �eby zosta-
wili go samego w tym, co uchodzi�o za spok�j.
Patrzy� na ekrany. Zajmowa� nisk� sze�ciok�tn� komor� � najwidoczniej jedno
z mieszka� w centrum miasta � z wbudowanymi w �cian� wizjoskopami. Ponad rok
bada�, kt�re cz�ci labiryntu odpowiadaj� obrazom na ekranach: ale cierpliwie umiesz-
czaj�c znaki orientacyjne, wreszcie dopasowa� te matowe, zamglone obrazy do po�yskli-
wych ulic i plac�w. Sze�� ekran�w w najni�szym rz�dzie �ciany ukazywa�o tereny Stref
od A do F. Kamery, czy cokolwiek to by�o, obraca�y si� po torze p�kolistym, pozwalaj�c
z ukrycia patrolowa� okolice wej�� do poszczeg�lnych stref. Poniewa� tylko jedno wej-
�cie do danej strefy by�o dost�pne, a u wszystkich innych czyha�a zag�ada, m�g� zawsze
z dobrym dla siebie skutkiem obserwowa� zbli�anie si� zwierz�t poszukuj�cych �eru.
Co si� dzieje u wej�� zdradliwych, wcale go nie obchodzi�o; stworzenia, kt�re pr�bowa-
�y dosta� si� tamt�dy, musia�y przecie� zgin��.
Na wy�szym parapecie ekrany: si�dmy, �smy, dziewi�ty i dziesi�ty przekazywa�y ob-
razy chyba ze Stref G i H, najbardziej wysuni�tych na zewn�trz, najwi�kszych i naj-
bardziej niebezpiecznych. Muller wola� nie ryzykowa� i nie wraca� do nich dla szcze-
g�owego sprawdzenia tej hipotezy: wystarcza�o mu, �e na tych czterech ekranach wi-
dzi obrazy z najbardziej wysuni�tych miejsc w obr�bie labiryntu. Nie ma sensu � my-
�la� � zn�w si� nara�a� na takie niebezpiecze�stwa, tylko po to, by zbada� pu�apki do-
k�adniej. Ekrany jedenasty i dwunasty przekazywa�y widok r�wniny poza labiryntem
� r�wniny obecnie okupowanej przez statek mi�dzyplanetarny z Ziemi.
Niewiele innych urz�dze�, kt�re pozostawili pradawni budowniczowie labiryn-
tu, mia�o tak� warto�� informacyjn�. Po�rodku centralnego placu w mie�cie sta� pod
ochronnym kloszem kryszta�owym kamie� dwunastoboczny o barwie rubinowej i w je-
go wn�trzu tyka� i t�tni� nieprzerwanie jaki� misterny mechanizm. Muller przypusz-
cza�, �e to pewnego rodzaju zegar atomowy odmierzaj�cy czas w jednostkach przyj�-
tych wtedy, gdy go skonstruowano. Ten kamie� ulega� okresowym zmianom: rubinowa
powierzchnia m�tnia�a, przybiera�a kolor granatowy, a nawet czarny, kamie� ko�ysa� si�
na swojej podstawie. Muller, chocia� starannie te zmiany rejestrowa�, jeszcze nie rozu-
mia� ich znaczenia. Nie m�g� nawet si� zorientowa�, co to za regularno��. Metamorfozy
te nie zdarza�y si� przypadkiem, ale ich miarowo�ci ani rusz nie pojmowa�.
Na ka�dym z o�miu rog�w tego placu sta� metalowy kanciasty s�up, o wysoko�ci
mo�e sze�ciu metr�w. W ukrytych �o�yskach obraca�y si� te s�upy stopniowo przez
ca�y rok, a wi�c by�y to chyba kalendarze. Muller wiedzia�, �e pe�ny ich obr�t nast�puje
co trzydzie�ci miesi�cy, czyli w czasie, w kt�rym dope�nia si� jedno okr��enie Lemnos
wok� jej ponurego, pomara�czowego s�o�ca, ale podejrzewa�, �e te b�yskaj�ce pylony
maj� jaki� g��bszy cel. Od dawna bada� to bez skutku.
15
Na ulicach Strefy A sta�y w r�wnych odst�pach klatki o pr�tach wyciosanych z jakie-
go� kamienia w rodzaju alabastru. W �aden spos�b nie potrafi� ich otworzy�. A przecie�
dwa razy w ci�gu lat sp�dzonych tutaj budz�c si� rano stwierdza�, �e pr�ty zosta�y wci�-
gni�te w g��b kamiennego chodnika i klatki s� otwarte. Za pierwszym razem by�y
otwarte przez trzy dni; potem w nocy, gdy spa�, pr�ty znalaz�y si� z powrotem na swo-
im miejscu i daremnie szuka� �lad�w ich spojenia. W kilka lat p�niej klatki znowu si�
otworzy�y. Wtedy obserwowa� je nieustannie, chc�c pozna� sekret tego mechanizmu.
Ale czwartej nocy zapad� w drzemk� tak d�ug�, �e nie zobaczy�, jak si� zamykaj�.
Nie mniej tajemniczy by� akwedukt. Wok� ca�ej Strefy B bieg�o zamkni�te, chyba
onyksowe, koryto z kanciastymi kranami co pi��dziesi�t metr�w. Gdy podstawia� pod
kt�ry� z tych kran�w jakiekolwiek naczynie, nawet stulon� d�o�, lecia�a czysta woda.
Gdy jednak spr�bowa� wsadzi� do kranu palec, okaza�o si�, �e nie ma wylotu i wcale
wylotu nie widzia� nawet jak woda sp�ywa�a. Zupe�nie tak, jak gdyby wycieka�a przez
jak�� przepuszczaln� kamienn� zatyczk�. Uwa�a� to za niemo�liwo��. Ale cieszy� si�, �e
ma wod� pitn�, �r�dlan�.
Doprawdy wci�� zdumiewa� go fakt, �e tyle z tego pradawnego miasta przetrwa�o.
Archeolodzy po zbadaniu artefakt�w i szkielet�w na r�wninach Lemnos, poza obr�bem
labiryntu, doszli do wniosku, �e nie istnia�y tu istoty inteligentne ju� od miliona lat z g�-
r� � mo�e nawet od pi�ciu czy sze�ciu milion�w lat. On, chocia� tylko archeolog-ama-
tor, nabra� ju� sporo do�wiadczenia w terenie, wi�c zna� skutki mijania czasu. Kopaliny
na r�wninie by�y wyra�nie prastare, a zewn�trzne mury miasta swym nawarstwieniem
�wiadczy�y, �e labirynt pochodzi z tych�e zamierzch�ych czas�w co kopaliny.
A jednak wi�ksza cz�� miasta, przypuszczalnie zbudowanego przed ewolucj� ludz-
ko�ci na Ziemi, wydawa�a si� nie tkni�ta przez te wszystkie wieki. Po cz�ci mo�e spra-
wia� to suchy klimat � nie by�o tu �adnych burz i deszcz nie pada� nigdy przez dzie-
wi�� lat pobytu Mullera.
Tylko wiatr i przymiatany wiatrem piasek m�g�by ��obi� �ciany i bruki, ale �lad�w
takich te� nie by�o. Piasek nie zbiera� si� nawet na nie os�oni�tych ulicach miasta. Muller
wiedzia�, dlaczego. Ukryte pompy utrzymywa�y wszystko w nieskazitelnym stanie, wsy-
saj�c wszelkie zanieczyszczenia. Dla eksperymentu zebra� kilka gar�ci ziemi z ogro-
d�w i rozrzuci� j� tu i �wdzie. Ju� po paru minutach zacz�a sun�� po wypolerowanym
bruku i znikn�a w szczelinach otwieraj�cych si� raptownie u podstaw budynk�w i po
chwili zn�w niewidocznych.
Najwyra�niej pod miastem rozci�ga�a si� wielka sie� jakiej� niepoj�tej maszyne-
rii � niezniszczalne urz�dzenie konserwacyjne, kt�re zabezpiecza�o przed dzia�aniem
czasu. Muller nie mia� odpowiedniego sprz�tu, �eby rozbi� bruk twardy, jak gdyby od-
porny na wszystko. Sporz�dzonymi przez siebie prymitywnymi narz�dziami zacz��
wi�c kopa� w ogrodach, maj�c nadziej� w ten spos�b dotrze� do owych podziemi, ale
16
chocia� wykopa� jeden d� na g��boko�� jednej trzeciej kilometra i drugi jeszcze g��b-
szy, nie natrafi� na �lady niczego poza sam� gleb�. To ukryte urz�dzenie by�o gdzie� na
pewno � jaka� aparatura sprawia�a, �e zbiorniki wizji dzia�a�y, ulice pozostawa�y czy-
ste, mury nie krusza�y i w dalszych od centrum strefach labiryntu, zawsze gotowe, czy-
ha�y mordercze pu�apki.
Co to za rasa mog�a zbudowa� miasto, kt�re przetrwa�o miliony lat? Jeszcze trudniej
by�o sobie wyobrazi�, �e owe istoty wygin�y. Zak�adaj�c, �e kopaliny znalezione na ob-
szarach cmentarnych na zewn�trz labiryntu s� szcz�tkami tych budowniczych � mia-
sto zbudowa�y istoty humanoidalne maj�ce oko�o p�tora metra wzrostu, bardzo sze-
rokie piersi i ramiona, d�ugie, zr�czne palce i nogi o podw�jnych stawach. Ale �lad�w
takiej rasy nie by�o na planetach systemu s�onecznego i �adnej podobnej nie spotkano
w innych systemach: mo�e wycofa�a si� do jakiej� dalekiej galaktyki jeszcze cz�owieko-
wi nie znanej. Czy te�, co mo�liwe, po prostu nie odbywa�a lot�w mi�dzyplanetarnych,
rozwin�a si� i wygin�a tutaj na Lemnos, pozostawiaj�c miasto-labirynt jako jedyny po
sobie pomnik.
Poza tym nic na tej planecie nie �wiadczy�o o tym, �eby kiedykolwiek by�a zaludnio-
na, chocia� cmentarzyska � coraz mniejsze, im dalej od labiryntu � odkryto w pro-
mieniu nawet tysi�ca kilometr�w. Mo�e na przestrzeni wiek�w znikn�y inne miasta
z powierzchni Lemnos i zachowa�o si� tylko to jedno. Czy te� mo�e ono stanowi�c nie-
gdy� schronienie powiedzmy miliona istot, by�o dla Lemnos miastem jedynym. Nic nie
wskazywa�o teraz na istnienie �adnych innych siedlisk. Koncepcja labiryntu dowodzi-
�a, �e w ostatnich swoich czasach owo plemi� wycofa�o si� do tej chytrze zbudowanej
twierdzy, �eby broni� si� przed jakim� n�kaj�cym je nieprzyjacielem. Ale Muller wie-
dzia�, �e to r�wnie� jest tylko domys�. Pomimo wszystko �ywi� przekonanie, �e labirynt
powsta� w wyniku jakiego� cywilizacyjnego ob��du, bez �adnego zwi�zku z konkret-
nym zagro�eniem z zewn�trz.
Czy wtargn�y tu niegdy� obce istoty, dla kt�rych penetracja labiryntu nie przed-
stawia�a �adnych trudno�ci, i wymordowa�y mieszka�c�w miasta na ulicach, po czym
mechanizm oczyszczaj�cy usun�� st�d wszystkie ko�ci? Nie spos�b to zbada�. Nikogo
z tamtych ju� nie ma. Wkraczaj�c do miasta Muller zasta� je ciche, martwe, jak gdy-
by nigdy tu nie toczy�o si� �adne �ycie � miasto automatyczne, ja�owe, nieskazitel-
ne. Tylko zwierz�ta je zajmowa�y. Mia�y przecie� milion lat na to, by znale�� sobie szla-
ki przez labirynt i zacz�� si� panoszy� w tej g�uszy. Muller dotychczas naliczy� ze dwa-
dzie�cia kilka gatunk�w ssak�w r�nej wielko�ci poczynaj�c od odpowiednik�w ziem-
skiego szczura, a na odpowiednikach ziemskiego s�onia ko�cz�c. Zwierz�ta ro�lino�er-
ne pas�y si� w ogrodach miejskich, mi�so�erne napada�y na nie, przy czym r�wnowaga
ekologiczna by�a chyba doskona�a. To miasto-labirynt przypomina�o Babilon Izajasza:
�Ale si� tam b�d� chowa� zwierz�ta i nape�ni� si� ich domy smokami. I b�d� si� odzy-
wa� sowy w domach jego, a syreny w zbo�ach rozkosznych".
17
Tajemnicze wielkie miasto nale�a�o teraz niepodzielnie do Mullera. Do ko�ca �ycia
chcia� sam zg��bia� wszystkie jego sekrety.
Przed nim pr�bowali to robi� nie tylko ludzie Ziemi. Wkraczaj�c do labiryntu, wi-
dzia� szcz�tki tych, kt�rzy zab��dzili. W Strefach H, G i F le�a�o co najmniej dwadzie�cia
szkielet�w ludzkich. Trzech ludzi dosz�o nawet do Strefy E, a jeden do Strefy D. Na takie
odkrycie by� przygotowany. Ale zdumia� si� bardzo, gdy stwierdzi�, �e du�o te� jest ko-
�ci niewiadomego pochodzenia. W Strefach H i G natrafia� na szkielety wielkich stwo-
rze�, jak gdyby smok�w, jeszcze w strz�pach kombinezon�w kosmicznych. Igra� nawet
z my�l�, �e kiedy� ciekawo�� w nim mo�e we�mie g�r� nad l�kiem i got�w b�dzie wr�-
ci� tam, by je dok�adnie obejrze�. Bli�ej �rodka labiryntu le�a�o sporo szcz�tk�w innych
jakich� stworze�, przewa�nie cz�ekokszta�tnych, chocia� o budowie niezupe�nie typo-
wej. Nie potrafi� odgadn��, jak dawno temu owe istoty tu przyby�y: czy szkielety, na-
wet w suchym klimacie przecie� wystawione na dzia�anie atmosferyczne, przetrwa�yby
d�u�ej ni� kilka stuleci? Te �mieci galaktyczne by�y otrze�wiaj�cym przypomnieniem
czego�, co Muller ju� doskonale wiedzia�. A mianowicie: to �e ludzko�� przez pierw-
sze dwie�cie lat swoich podr�y poza system s�oneczny jeszcze �adnych �ywych inteli-
gentnych istot tam nie spotka�a, nie znaczy, �e wszech�wiat nie jest pe�en r�nych nie-
znanych form �ycia, kt�re wcze�niej czy p�niej dadz� si� pozna�. Samo cmentarzysko
ko�ci na Lemnos �wiadczy�o o istnieniu co najmniej dwunastu r�nych ras. Pochlebia�
Mullerowi fakt, �e najwidoczniej tylko on jeden dotar� do serca labiryntu, zgo�a jednak
nie cieszy�a go my�l o rozmaito�ci ras we wszech�wiecie. Dosy� mia� ich w swojej ga-
laktyce.
Przez kilka pierwszych lat jako� nie dziwi� si� nietrwa�o�ci szcz�tk�w w labiryncie.
Potem dopiero zacz�� obserwowa� bezlitosne mechaniczne usuwanie wszelkich �mieci
� zar�wno kurzu, jak ko�ci zwierz�t stanowi�cych jego po�ywienie. Ale szkielety przy-
puszczalnych naje�d�c�w pozostawa�y. Dlaczego? Dlaczego znika�o martwe s�oniowa-
te zwierz�, ledwie je zabi�a energia elektryczna, a szcz�tki martwego smoka, pora�one-
go w tych samych sid�ach, le�a�y kalaj�c czyst� poza tym ulic�? Czy dlatego, �e ten smok
mia� na sobie kombinezon ochronny, a wi�c by� istot� rozumn�? Muller wreszcie zrozu-
mia�, �e nieprzypadkowo mechaniczni czy�ciciele omijaj� zw�oki istot inteligentnych.
To przestroga: Porzu� wszelk� nadziej� ty, kt�ry wkraczasz tutaj.
Te szkielety s� jedn� z broni w wojnie psychologicznej, jak� z ka�dym intruzem to-
czy�o bezduszne, nie�miertelne, szata�skie miasto. Maj� przypomina�, �e �mier� czy-
ha tu wsz�dzie. Ale sk�d mechanizm sprz�taj�cy mo�e �wiedzie�", kt�re zw�oki usuwa�,
a kt�rych nie rusza� � Muller na pr�no �ama� sobie g�ow�. Nie w�tpi� jednak, �e jest
takie zr�nicowanie.
Patrzy� teraz na ekrany. Obserwowa� krz�tanin� male�kich postaci przy statku mi�-
dzyplanetarnym poza labiryntem.
18
Niech tylko tu wejd�, pomy�la�. Miasto nie zabi�o nikogo ju� od lat. Ono si� nimi zaj-
mie. Ja jestem bezpieczny.
By� przekonany, �e nawet je�eli jakim� cudem zdo�aj� do niego dotrze�, nie zostan�
d�ugo. Jego szczeg�lna choroba ich odp�dzi. Mo�e wystarczy im sprytu, �eby pokona�
labirynt, ale nie wytrzymaj� tego, co uczyni�o Richarda Mullera obmierz�ym dla jego
w�asnego gatunku.
� Precz st�d � rzek� Muller g�o�no.
S�ysz�c nagle furkot �migie�, wychyli� si� ze swego mieszkania. Zobaczy�, jak po pla-
cu przesuwa si� ukosem mroczny cie�. A wi�c badaj� labirynt z powietrza. Szybko wy-
szed�, po czym u�miechn�� si�, rozbawiony odruchem nakazuj�cym mu si� ukry�. Mog�
znale�� go, oczywi�cie, gdziekolwiek jest. Ekrany im powiedz�, �e w labiryncie miesz-
ka cz�owiek, i zdumieni, naturalnie b�d� usi�owali nawi�za� z nim ��czno��, jeszcze nie
wiedz�c, czy to rzeczywi�cie on. A p�niej...
Zdr�twia�, tak przemo�n� poczu� t�sknot�. Niech przyjd� do niego. M�c znowu roz-
mawia� z lud�mi. Przerwa� samotno��.
Ja chc�, �eby tu byli.
Ale pragn�� tego tylko przez chwil�. Przelotn� ch�� wyrwania si� z osamotnienia
zd�awi�a logika � przejmuj�ca dreszczem �wiadomo��, co by by�o, gdyby stan�� zn�w
w obliczu bli�nich. Nie, pomy�la�. Nie zbli�ajcie si�. Albo niech was �mier� dosi�gnie
w labiryncie. Nie zbli�ajcie si�! Nie zbli�ajcie si�!
� Tutaj w dole, Ned � powiedzia� Boardman. � Na pewno on tu jest. Widzisz na
tym ekranie �un�? Deduktor natrafi� na w�a�ciw� mas�, wszystko si� zgadza. Jeden �ywy
cz�owiek. To musi by� Muller.
� W samym �rodku labiryntu � powiedzia� Rawlins. � Rzeczywi�cie uda�o mu si�
wej��!
� Jako� mu si� uda�o.
Boardman przeni�s� wzrok na ekran wizji. Z wysoko�ci dw�ch tysi�cy metr�w wi-
da� by�o wyra�nie miasto-labirynt. Rozr�nia� osiem stref, ka�d� w innym stylu archi-
tektonicznym. Rozr�nia� nawet place i bulwary, i kanciaste mury, i kr�to�� ulic bie-
gn�cych w zawrotnym, nies�ychanym jakim� uk�adzie. Strefy by�y koncentryczne, ka�-
da z du�ym placem po�rodku i deduktor masy w samolocie zwiadowczym ustali� obec-
no�� Mullera w rz�dzie niskich budynk�w na wsch�d od jednego z takich w�a�nie pla-
c�w centralnych. Ale �adnych przej�� ��cz�cych poszczeg�lne strefy Boardman nie
m�g� wypatrzy�. Widzia� wiele �lepych zau�k�w, nawet jednak z powietrza nie dawa�o
si� wytyczy� nale�ytej trasy. Jak�e wi�c szuka� jej b�d�c tam na dole?
19
Boardman wiedzia�, �e to prawie niemo�liwe. Pojemniki g��wnych danych zawiera-
�y sprawozdania z dawnych nieudanych bada�. Wzi�� ze sob�