Calmel Mireille - Noce królowej

Szczegóły
Tytuł Calmel Mireille - Noce królowej
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Calmel Mireille - Noce królowej PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Calmel Mireille - Noce królowej PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Calmel Mireille - Noce królowej - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Calmel Mireille Noce królowej Alienor, młodziutka księżniczka Akwitanii, wyjątkowa piękność i silna osobowość, w wyniku układów politycznych zostaje żoną niekochanego przez nią króla Ludwika VII. Druidzka wróżba mówi jednak, że to ona i potężny władca Anglii, Henryk II, będą w przyszłości stanowili parę, która zapoczątkuje dynastię Plantagenetów. Misją połączenia tych dwojga zostaje obarczona dama dworu i przyjaciółka Alienor, Loanna de Grimwald, ostatnia z rodu druidzkich wieszczek. Dopóki nie wypełni swego zadania, nie wolno jej myśleć o własnym szczęściu i ukochanym trubadurze Jaufrem. Przeszkód do pokonania jest wiele, jak również bez liku niebezpiecznych sytuacji i pułapek... Strona 3 CZĘŚĆ I l Nie lubiłam siebie samej - zwłaszcza tej nocy, szesnastego maja Roku Pańskiego 1133, czułam się nikomu niepotrzebna. Choć uwielbiałam oczekiwanie, teraz wsłuchiwałam się niecierpliwie w docierające z korytarza odgłosy szybkich kroków, skrzypienie rozeschniętych klepek, strzępy rozmów dochodzące przez zamknięte drzwi lub przez przewód kominka i szumiące w wygaszonym palenisku. W coraz bardziej dojmującej samotności czekałam na „właściwą chwilę" - gdy zadźwięczą dzwony katedry Angers, tak blisko i donośnie, że zadrżą kamienne mury zamku. Pani Matylda, księżna Normandii, hrabina andegaweńska, wnuczka Wilhelma Zdobywcy i prawowita pretendentka do korony angielskiej, rodziła w mfirmerii znajdującej się na dole, tuż przy drewnianych schodach. Ja byłam nieopodal - niepotrzebna, odrzucona. Drżałam na samą myśl o tym, że za chwilę przyjdzie na świat dziecko. Moja matka wyprosiła mnie jak jakąś służącą. Była w tym domu wszystkim: akuszerką, doradczynią, astrologiem, pigularzem, zarządzającą... Czarownicą. A ja nie nadawałam się do niczego! Byłam chudziutką dwunastoletnią dziewczynką o nogach cienkich jak patyki. Nie lubiłam tych nógjeszcze bardziej niż całej reszty: rudoblond włosów, zbyt dużych oczu wyzierających z podłużnej, upstrzonej piegami twarzy. W przeciwieństwie do mojej matki byłam brzydka i bezużyteczna. Wysłała mnie do lasku po zioła, których rzekomo potrzebowała. Teraz leżały na stoliku w moim pokoju. Dumna z wykonanego zadania, podeszłam do drzwi infirmerii, zza których rozlegały się krzyki pani Matyldy. Matka pogłaskała mnie po głowie, przygładzając niesforne loki wymykające się z warkoczy. Strona 4 - Nie teraz, kochanie. Hrabina jest słaba, dziecko urodzi się z nastaniem pełni. Będzie duże i silne, choć tak trudno mu przyjść na świat. Wszyscy są tu zajęci, więc taka mała wścibska osóbka jak ty zawadza. Idź już. - Mamo, co mam z tym zrobić? - nalegałam, wskazując na koszyk z ziołami. - Później, później. Zanim drzwi się zamknęły, zdążyłam dostrzec panią Matyldę. Była blada i spocona, twarz miała wykrzywioną od wysiłku. Stała na szeroko rozstawionych nogach, trzymała się stołu. Wokół niej krzątały się trzy zaaferowane akuszerki. Dół jej białej koszuli splamiony był krwią. Poszłam na górę, do swojego pokoju. Dygotałam na całym ciele, przerażona sceną, jaką przed chwilą zobaczyłam. Z silnej damy, budzącej respekt i wyniosłej, nie pozostało ani śladu. Ta, która była moją matką chrzestną, wydawała się odrażającym potworem opętanym przez wierzgającego diabła. Może trzeba się pomodlić? Modlić z całego serca, aby pozostawił ją w spokoju. Co za głupota! Co za niedorzeczność! Bóg ma ważniejsze sprawy! A poza tym cóż może wiedzieć o bólach porodowych? Nie, lepiej pomodlić się do naszej wspólnej matki. Spojrzałam przez okienko przesłonięte naoliwionym papierem. Niebo brzemienne było chmurami zwiastującymi burzę. Spoza obłoków wyłaniał się chwilami księżyc, okrągły i pełny jak brzuch Matyldy, płaski jak stół, który stał na honorowym miejscu, odkąd król Artur objął w posiadanie Anglię, okrągły jak oczy czarnoksiężnika Merlina - mojego przodka... Okrągły niczym mój koszyk. I raptem przestałam się bać. - Dzięki ci! - szepnęłam w stronę uśmiechniętego księżyca. Czcze były starania Kościoła - należałam do rodu wielkich kapłanek, druidów i wieszczek. Smętny i obłudny Bóg nie zastąpi dawnych obrzędów i wierzeń. Zanadto kochałam życie, zbyt wiele przyswoiłam sobie nauk zakazanych przez księży. Przez chwilę szperałam w kredensie, by wreszcie wydobyć zeń drżącą ręką moździerzyk z czereśniowego drewna, do którego prze-sypałam zebrane zioła. - Skoro moja matka ich nie chce, to ja, Loanna de Grimwald -poprzez moc trzech kręgów życia - daję im wodę, ogień i ziemię, aby tchnienie wszechświata miało moc kojącą i uzdrawiającą. Strona 5 Ujęłam pałkę moździerza i z poczuciem ogarniającego mnie czaru mocno roztarłam zioła, aż zmieniły się w brązową papkę pachnącą lasem. A teraz najważniejsza czynność: uniosłam moździerz wysoko ponad głowę i podeszłam z nim do okna. W oddali, za murami zamku, wieś pogrążała się we śnie, płomyki świec w domkach rozsianych wzdłuż wału obronnego rzucały migotliwe światło rozpraszające wieczorną mgłę. Porykiwanie bydła, parskanie koni, chrząkanie świń na dziedzińcu folwarcznym tworzyły zgodny chór. Z gołębnika słychać było trzepot skrzydeł i lękliwe gruchanie, łączące się z ostrym pokrzykiwaniem sokołów. - Ta noc jest inna niż wszystkie - szepnęłam. - Nawet zwierzęta to czują. Już niedługo, już wkrótce! Zaniosę hrabinie maść i utulę dziecko - gdy tylko dotknie mnie promień księżyca w pełni! Oparłam się łokciami o parapet i z uśmiechem zadowolenia pochyliłam nad drewnianym moździerzykiem. W infirmerii rozległ się ostatni krzyk rodzącej. Ginewra odcięła delikatnie pępowinę. Złapała noworodka za nóżki, główką w dół, i klepnęła w pośladki. W pokoju rozległ się głośny płacz. - To syn! Trzeba zawiadomić Gotfryda Pięknego! Drzwi do mojego pokoju otworzyły się ze znajomym skrzypnięciem, którego wyczekiwałam od wielu godzin. - Chodź - powiedziała Ginewra. Ostrożnie wzięłam moździerz i bez słowa minęłam moją matkę, przytrzymującą ciężkie dębowe drzwi. Ciasną izbę wypełniał gęsty biały dym, ale nie zwracałam na to uwagi. Byłam w komorze przylegającej do mojego pokoju, gdzie oddawałam się moim ulubionym praktykom magicznym. Gotfryd zwany Pięknym, hrabia Andegawenii i Maine, nie znosił kotar między pokojami. Część mieszkalna była więc podzielona wewnętrznymi ścianami, wzniesionymi z kamieni zmieszanych z wapnem i pia- skiem. Zycie na zamku Angers stało się z tego powodu bardziej intymne, a to mi bardzo odpowiadało. Oprócz obszernej sali na parterze, w której podawano posiłki, na piętrze znajdowały się pokoje: każdy miał swoją izdebkę, oczywiście małą i wąską, ale wygodną. Strona 6 Był to luksus, który pani Matylda doceniła, gdy po śmierci pierwszego męża, cesarza niemieckiego, powtórnie wstąpiła w związek małżeński. Dym szczypał mnie w oczy i drapał w gardle. Mimo to, zdecydowana doprowadzić swoje przedsięwzięcie do końca, wrzuciłam do ognia wyschnięty mech, który skruszyłam w palcach. Płomień przygasł, z paleniska uniósł się cierpki zapach. Czułam ociężałość w całym ciele, skronie ścisnęła mi jakby obręcz, w dole brzucha pulsował ból pełznący ku górze. Padłam na kolana, nie odwracając wzroku od paleniska. Nagle dym zgęstniał jeszcze bardziej i pojawiły się dziwne kształty, które splątały się, by w końcu zmienić się w wyraziste obrazy. Wszystko wokół mnie kołysało się w tańcu cieni i świateł. Patrzyłam na to widowisko, nie widząc go, przeniknięta wizjami z innego wymiaru. Ściany chwiały się jak w konwulsjach. A może ja tak to odczuwałam? Otworzyłam szeroko oczy i dziwiąc się własnej mocy, chłonęłam woń tajemnej wiedzy, która mnie upajała. Nie wiem, jak długo byłam w transie. Nagle dym się rozproszył, jakby ustępował pod naporem świeżego powietrza napływającego od strony pokoju. Drzwi się otworzyły i jakby z oddali usłyszałam głos, odbijający się echem w moich uszach. Wracałam do przytomności. - Loanno! Na moc trzech kręgów! Ile razy mam ci powtarzać, że jesteś za młoda na takie doświadczenia? Uchwyciłam się ręki wyciągniętej w moją stronę. Matka wyglądała na zagniewaną. Chciałam ją uspokoić, pocieszyć uśmiechem, ale nie miałam siły, tak bardzo czułam się wyczerpana swoimi wizjami. Pomogła mi wstać. Zdołałam utrzymać się na drżących nogach. Nie chciałam jej martwić. Uniosłam dumnie brodę i wytrzymałam gniewne spojrzenie szmaragdowych oczu. Matka była niewysoka. Miała okrągłą, pucołowatą twarz i gęstą czuprynę przypominającą kłębek rudej wełny. Gdy wyprostowałam się z dziecięcą dumą, niemal dorównywałam jej wzrostem. - Jesteś tak samo uparta jak ja w twoim wieku, Canillette! Przez chwilę, widząc moją determinację, patrzyła na mnie łagodniej, lecz trwało to mgnienie. - To może być niebezpieczne dla kogoś, kto nie jest do tego przygotowany. Loanno, musisz zachować jasny umysł. Jeśli moce, które Strona 7 nieumiejętnie wywołasz, wymkną się spod twej kontroli, nie zapanujesz nad nimi. Nie zapominaj o tym, Loanno. - Tak, matko. Ale nie gniewaj się, proszę! Musiałam wiedzieć! Henrykjest taki śliczny, taki malutki. Jej krągłe ramiona objęły mnie czule. Kołysała mnie, przytulając do swej obfitej piersi. - Henryk ma dopiero kilka dni - westchnęła z rezygnacją - a ty chcesz już znać jego przyszłość? Czy to rozsądne? Jesteś blada jak wosk, masz podkrążone oczy. Pociągnęła mnie w stronę okna, bym odetchnęła świeżym powietrzem. Stopniowo moje policzki odzyskały zwykłą barwę i poczułam się mocniejsza. Gdy całkowicie oprzytomniałam, ogarnął mnie przejmujący smutek. Musiałam się nim podzielić z Ginewrą: - Jawiły mi się rzeczy bardzo dziwne. Miejsca, których nie znam. Zapamiętałam długi pas morza rozdzielającego lądy i tęskne spojrzenie, czyste i nieskończenie łagodne. Co za dziwne uczucie, matko! Myślę, że nigdy nie zapomnę wyrazu tych oczu. Przeniknęły do mego serca i pozostaną w nim na zawsze. Czy sądzisz, że można zatrzymać dusze, które się widziało, skoro Kościół tego zabrania? Roześmiała się hałaśliwie i wesoło: - Oczywiście, że nie, Canillette! Ani Kościół, ani jego Bóg nie mają takiej władzy. Widziałaś obrazy z odległej przyszłości, do których na razie nie powinnaś przywiązywać wagi. Możemy zmienić bieg wydarzeń, stosując odpowiednią strategię i wykorzystując moce ziemi, a nie przez przywołanie wizji. No, moja maleńka, bądź cierpliwa! Już niedługo, obiecuję, będziesz mogła służyć Anglii, tak jak ja dzisiaj to czynię... Idź! Bernaude czeka na ciebie u sokolnika. Na razie dla zamku pożyteczniejsza jest twoja wiedza i miłość do drapieżnych ptaków. - Czy już dotarły? - Wasal hrabiego sprowadził wczoraj o zmierzchu młode krogul-ce. Jeden z nich nie chce jeść, ale ty poradzisz sobie z tym, jestem tego pewna. - Biegnę tam! Ucałowałam matkę, uszczęśliwiona. Kochałam ją, lecz nie śmiałam jej tego powiedzieć. Spojrzałam tylko czule w szmaragdowe oczy Ginewry i zbiegłam kamiennymi schodami. Strona 8 W samym środku nocy zerwała się raptownie burza i wybuchła z całą mocą. O świcie odeszła. Znad ziemi unosiły się mgliste opary, które zasnuły całą okolicę. Na koszulę narzuciłam mantylkę z grubej wełny. Chciałam przejść się boso po trawie pod moim oknem. Zanim mieszkańcy zamku wstaną, w ogrodzie panuje dziwny nastrój. Dźwięki nocy mieszają się z ledwie słyszalnymi odgłosami budzącego się życia. Cudowna pora na oddawanie się marzeniom. Wraz z pierwszym pianiem koguta zaczynają swoją krzątaninę kucharze i wkrótce rozchodzi się woń pulard pieczonych na ruszcie, białego chleba i karmelu. Na podwórzu gdaczą kury, dopominając się należnej porcji jęczmienia i pszenicy. Od ubiegłego tygodnia do zwykłych hałasów dołączył się brzęk garnuszków na mleko, dzwoniących o menażki czeladników. Usłyszałam stentorowy głos Berniera, mistrza kowalskiego, który nawoływał stolarzy i dekarzy odnawiających warsztat. Burza, która szalała nad zamkiem w nocy poprzedzającej narodziny Henryka, zmiotła słomiane dachy. Praca była pilna: nie mogło być żadnych zgrzytów, wszystko musiało spodobać się panu i jego gościom. W domostwie Gotfryda Pięknego panował uroczysty nastrój. Usiadłam po turecku na ziemi i czekałam na wschód słońca. Ze swego miejsca widziałam wiejskie zabudowania. W oddali jaśniała purpurowa i pomarańczowa paleta pól jęczmienia i pszenicy oraz ugory porośnięte falującymi łanami maków. Najwspanialsze jednak było to, że nikt mnie nie widział, gdyż byłam ukryta za niskim murkiem warzywnika. Lubiano mnie, lecz ja nie szukałam towarzystwa rówieśników. Nie byłam taka jak oni i ceniłam sobie to, co nas różniło. Jedyną osobą, z którą czasem lubiłam przestawać, była Bernaude, córka lutnisty. Miała tyle lat co ja, jej twarz była nijaka, ale nie brzydka. Inne dzieci unikały jej z powodu przerażającej blizny na lewym ramieniu - poszarpał ją źle wytresowany sokół. Mimo tego wypadku zajmowała się drapieżnymi ptakami i rozumiała je, prawie tak dobrze jakja. Do tego jednak nasza przyjaźń się ograniczała. Lubiłam także towarzystwo brata Briscauta, mojego preceptora. Był to prostoduszny mnich, który żywiołowo wyrażał radość z powodu zadziwiającej łatwości, z jaką przyswajam wiedzę. Czerpałam z tego ogromną korzyść - był dla mnie wyrozumiały, wolał bowiem drzemać niż czuwać nad tak wybitną uczennicą, jak mnie nazywał Strona 9 w rozmowach z Ginewrą i panią Matyldą, moją matką chrzestną. W rzeczywistości bawił mnie. Był okrąglutki i za sprawą kaprysu natury nawet kolorem skóry przypominał dynię. Serce miał jednak szczodrobliwe i szlachetne, chociaż, nie wiadomo dlaczego przywiązany był do tego Boga, który wprawiał mnie w zakłopotanie. Oczywiście byłam wierząca i ochrzczona, ale nie mogłam wykrzesać z siebie entuzjazmu dla wiary katolickiej. Pamiętam, że gdy zaczynałam szósty rok życia, zwierzyłam się Gi-newrze, pełna wyrzutów sumienia, że nie boję się kary boskiej . Matka wybuchnęła śmiechem radosnym jak wiosenny wietrzyk. - Kochana Canillette, też mi zmartwienie! Nie powinnaś się kłopotać takimi drobiazgami! Czyżbyś zapomniała, że twój ród poznał więcej czarów niż Jezus? Gdy nadejdzie stosowna chwila, przekażę ci wiedzę potężniejszą niż religia katolicka, a wtedy zdołasz połączyć serce z duszą. A na razie wierz w to, co uważasz za prawdziwe, ale nie ujawniaj tego. Będziesz musiała przez całe życie być w cieniu wszechmocnego Boga Kościoła i okazywać Mu jak największy szacunek. Słuchaj swego serca, ono wie, co jest słuszne, i będzie twoim przewodnikiem... Z biegiem lat, odkrywając potęgę swego rodu, studiując z matką gwiazdy, właściwości roślin i tajniki żywiołów, intuicyjnie przestałam dyskutować z bratem Briscautem, gdy opowiadał o Księdze Rodzaju. Myśli moje błądziły wokół nieodległych jeszcze wydarzeń nocnych. Byłam senna, myśli biegły ociężale. Od tygodnia na zamku trwały uroczystości. Przybyli wszyscy wasale Gotfryda Pięknego, by złożyć hołd małemu Henrykowi. Matylda, która osobiście obmyślała rozrywki, zaprosiła żonglerów, truwe-rów i wesołków wszelkiej maści, by nadać swemu domostwu prawdziwie dworski charakter. Gotfryd lubił podejmować swych wasali, tak jak i szlachtę, goszcząc ich według swej woli i faworów, jakimi każdego z nich darzył. Wiedząc o skłonności Gotfryda do nagłych i silnych ataków gniewu, godzili się ze swym losem, by nie popsuć atmosfery święta. Gotfryd Piękny był imponującym człowiekiem - wysoki, silny, mocny, o umyśle żywym i szybkim, zręczny i przebiegły, ale zarazem szlachetny. Gdy Matylda owdowiała, jej ojciec, król Anglii, doszedł do wniosku, że Andegaweńczyk jest właściwym dla niej mężem, któ- Strona 10 ry zdoła spłodzić z nią syna. Słabnący i starzejący się król pragnął z całych swych nadwątlonych sił doprowadzić Anglię do pokoju, targały nią bowiem spory o sukcesję. W 1127 roku zmusił szlachtę do tego, by uznała prawo Matyldy do tronu. Jednak jego siostrzeniec, Stefan z Blois, tylko czekał na jego śmierć, by zawładnąć dziedzictwem. Matylda była czujna. Wiedziała, że trzeba jej potężnej armii, by mogła stawić czoło wojskom Stefana, którego dążenia popierał król Francji Ludwik Wielki. Anglia potrzebowała króla. Takim królem był Artur. Od zarania dziejów Wielka Brytania była we władzy druidów, którzy czuwali nad jej zjednoczeniem. Syn, którego Matylda właśnie powiła, był dla mojej matki, Ginewry de Grimwald, bezpośredniej potomkini czarnoksiężnika Merhna, tym monarchą, który zadecyduje o obliczu drugiego tysiąclecia. Codziennie ktoś przyjezdny pochylał się nad kołyską, stwierdzając podobieństwo między synem a ojcem: ta sama płomienna czupryna i masywna budowa, która znamionuje ludzi silnych i zdrowych. Henryk przypadł mi do gustu. Z powodu narodzin królewskiego dziedzica przybywali coraz to nowi goście, którzy gromadzili się w wielkiej sali, co rano przystrajanej świeżymi irysami i janowcem. Wszystkich trzeba było nakarmić. Kręciłam się między paziami i służącymi, kroiłam bochny chleba, wraz z Bernaude podawałam zupę na słoninie i grochu, pulardy, makaron, kapłony, dziczyznę, sosy, desery i ciasta. Pełniłam nawet funkcję podczaszego. Z wdziękiem i udawaną obojętnością przemieszczając się wśród gości, mogłam wszystko obserwować, sama nie będąc przez nikogo zauważona. Z pochyloną głową przystawałam tam, gdzie rozmowa wydawała się interesująca, pośpiesznie oddalając się, gdy tylko zauważono moją ciekawość. W tej grze stałam się mistrzynią. Dostało mi się za to. Poprzedniego dnia matka wymknęła się przed końcem uczty, tuż przed Matyldą, zmęczoną gośćmi. Instynkt podszepnął mi, że na piętrze dzieje się coś ważnego. Dotarłam do długiego holu, od którego rozchodziły się korytarzyki prowadzące do skrzydeł domu, przeszłam bez wahania za kotarę i znalazłam się w małym przedsionku. Skręciłam w prawo i wślizgnęłam się do wąskiego pomieszczenia, Strona 11 przez które powietrze rozchodziło się do środkowej części zamku. Głos matki utwierdził mnie w domysłach. Rzeczywiście przebywała w sekretnym gabineciku Matyldy. Sprawy, które tam omawiano czy o których decydowano, były wielkiej wagi. Rozmawiano o Stefanie z Blois. Poczułam dreszcz obrzydzenia, jak zawsze wtedy, gdy o nim słyszałam. Nienawidziłam tego człowieka. Głos matki był mocny, stanowczy, szlachetny w brzmieniu. - Sojusz z Akwitanią będzie najważniejszy, jeśli zechcemy się sprzeciwić ambicjom tego narwańca! Tym bardziej że błędy, jakie popełnia, nie zniechęcają doń baronów. Niewiele trzeba, by pokazać temu zuchwalcowi, gdzie jego miejsce. Jeśli Francja zachowa neutralność, pozbędziemy się go, gdyż popełnia niezręczności, ale oba- wiam się najgorszego, Matyldo. Ludwik Gruby ma zbyt wielkie ambicje, a Blois jest jego wiernym sojusznikiem. Cicha woda brzegi rwie. Nic tak dobrze nie zmyje hańby zdrady jak woda z rzeki. - To prawda, że panna Alienor przypomina swego dziadka - westchnęła moja matka chrzestna, a ja nie wiedziałam, czy było to westchnienie zadowolenia czy żalu. - Trubadur Wilhelm... Ach, Ginew-ro! Czy znałyśmy człowieka bardziej upartego, nieugiętego niż on? Jego wnuczka ma wejrzenie szczere i dumne, jak wszyscy ci, którzy walczą po to, by wznieść się wyżej, choć dzięki wykształceniu, jakie odebrała, nie jest tak popędliwa w słowach jak jej dziadek. Będzie z całą pewnością kobietą silną i odpowiedzialną. - Tak jak ty, pani. - Z pewnością. Anglia nie powinna stać się ojczyzną tchórzy. Lecz Henryk jest zaledwie noworodkiem. Czy to nie szaleństwo tak wcześnie myśleć o jego przyszłości? - Alienor jest już panną w wieku mojej Canillette, ale wiesz z doświadczenia, że to dobrze, gdy żona jest starsza od męża. Wyobraź sobie bogactwo księstwa Akwitanii połączone z bogactwem księstwa Andegaweniijako skutek małżeństwa przyszłego króla Anglii. Będzie mógł stawić czoło wszystkim, łącznie z królem Francji. - Zgoda. Znam wartość twoich porad. Poczekajmy, aż mały Henryk podrośnie, a wtedy, jeśli się okaże, iż jego siła i charakter są obiecujące, zaczniemy działać w tym kierunku. Glosy stały się niewyraźne, a ja, cofając się, wyszłam i wróciłam na parter. Strona 12 Podczas gdy oddawałam się tym wspomnieniom o niezbyt odległej przeszłości, zerwał się lekki wietrzyk. Przede mną na horyzoncie słońce stawało się coraz okrąglejsze, rozświetlając ciemny lazur mieszaniną różu i szarości. Zadrżałam, mimo że byłam okryta. Od ziemi, nasiąkłej podczas wczorajszej burzy, ciągnęła wilgoć. Akwitania! Podobno jest piękna, świetlista, słoneczna, rozgrzana muzyką i winem. Ceniłam piękno, wszystko to, w co, jak mówiono, obfitowała Akwitania - ten zakątek ziemi, którego doniosłość przeczułam w swych widzeniach! Teraz byłam już pewna: ten kraj był moim przeznaczeniem. 2 - Pozwól, słodka moja, chodźmy... - Panie, ktoś może wejść... W odpowiedzi młody hrabia de Poitiers posadził pokojówkę na stole i całując namiętnie jej obnażoną szyję, włożył niecierpliwą rękę pod spódnice. Opór panny osłabł, poddawała mu się, strojąc minki i zerkając w stronę drzwi. Pan hrabia był doprawdy nieobliczalny! W pewnej chwili wydala krótki okrzyk na widok postaci, która ukazała się w progu. Młodzieniec przypisał ten okrzyk swoim nieco bardziej teraz zdecydowanym pieszczotom. Ponowił energiczniej atak, podniecony obnażonymi wdziękami, lecz jego zapędy powstrzymał wściekły okrzyk: - Rajmundzie! Bezwstydny rozpustniku! Jego twarz zmartwiała, odsunął się na bok i poprawił ubranie. Purpurowa ze wstydu pokojówka, sznurując gorset, znikła za drzwiami przeciwległymi do tych, w których stanęła rozwścieczona młoda księżniczka Akwitanii, Alienor. Ze złością strzeliła szpicrutą, którą trzymała w ręku. - Miło ci się spacerowało, Alienor? - spytał z roztargnieniem, nie patrząc na nią. Wziął karafkę, którą przed chwilą odsunął, by zrobić miejsce dla pulchnych pośladków Isabeau, i nalał sobie wina do srebrnego kieliszka. - Jak śmiesz? W moim domu! Z pierwszą lepszą dziewuchą! Spójrz na mnie! Strona 13 Odwrócił się pomału, rozbawiony. Jego siostrzenica, choć miała zaledwie dwanaście lat, była chorobliwie zazdrosna. Wściekłość czyniła jąjeszcze piękniejszą, rozpalając wjej zielonych oczach metaliczne błyski. Wracała właśnie z przejażdżki i zapewne galopowała dość szybko, gdyż kilka kosmyków wymknęło się spod jej toczka i jak złote płomyki unosiły się wokół jej twarzy. - Nie uczyniłem nic złego, Alienor. Zapewniam cię, że ta młódka przyzwoliła... Podeszła bliżej, rozwścieczona, z podniesioną szpicrutą, jakby chciała smagnąć go po twarzy. - Nikczemny... Śmiejąc się, powstrzymał ją zdecydowanym ruchem. - Tego już za wiele, moją siostrzenico, nie jestem twoim koniem! - Zdradziłeś mnie! - Kipiąc z oburzenia, wyrwała nadgarstek z uścisku jego dłoni. Zmusił ją, by upuściła pejcz, i wykręciwszy jej rękę za plecami, przyciągnął do siebie. Krzyknęła z bólu, ale uniosła zuchwale głowę. - Dość tego, Alienor! Wyrywała się coraz gwałtowniej. Zacisnął więc palce jeszcze mocniej, świadom, że zadaje jej ból. Gdyby nie była jego siostrzenicą, zaspokoiłby rozbudzoną żądzę. Pożałowałaby swego zuchwalstwa. Jego zmysły domagały się swoich praw tak gwałtownie, że oczy rozbłysły mu dzikim ogniem. Alienor instynktownie odrzuciła głowę do tyłu, usta bezwiednie podała ku przodowi. Odepchnął ją brutalnie. Płonął jeszcze z pożądania i musiał uspokoić kipiącą w żyłach krew. Nie patrząc na siostrzenicę, zgrabnie usiadł na stole i schwycił kiść winogron z patery. Jadł żarłocznie. Alienor przeszył dreszcz. Przyglądała mu się przeciągłym wzrokiem, z zaciśniętymi pięściami. Stanęła przed nim. - Jestem taka nieszczęśliwa! Nie kochasz mnie! - zawołała. - Ależ kocham cię - zapewnił z roztargnieniem. - Nie tak, jak chcę! - Sama nie wiesz, czego chcesz! - odrzekł. Jego głos był teraz bardziej zdecydowany, spokojniejszy. - Jesteś jeszcze dzieckiem, Alienor - dodał, wzruszając ramionami. - To nieprawda, spójrz! Gwałtownym ruchem szarpnęła sznurówki gorsetu, obnażając drobną pierś - białą i krągłą. Zaskoczony Rajmund mruknął coś i od- Strona 14 wrócił wzrok. Stanowczo ta mała wiedźma była gotowa zrobić wszystko, by doprowadzić go do ostateczności! - Popraw ubranie! - rozkazał. - Nie jesteś służącą! - Jestem tak samo ładna jak Isabeau. Dotknij mnie - przemawiała pieszczotliwie, zmysłowo. Przysunęła nagą pierś do ramienia Rajmunda, upajając się jego drżeniem. „Nie poddawaj się! - powtarzał mu rozpalony mózg. - Nie poddawaj się!". Gniew wziął górę. Rajmund uwięził talię impertynentki między umięśnionymi udami i zaczął zasznurowywać jej gorset. - Widzisz, twoje wdzięki na mnie nie działają. Musisz jeszcze podrosnąć, by mi się spodobać. Niewzruszenie - przynajmniej tak mu się wydawało - wpatrywał się w nią płonącymi oczami. Alienor poczuła, że zaraz się rozpłacze. Rajmund kpił sobie z niej. Lubił dominować. Spoglądał na nią z wysokości swych dwudziestu lat, rozbawiony. - Puść mnie - jęknęła ze łzami w oczach. Usłuchał. Odwróciła się, obrażona, i rzuciła głucho: - Pozostaje mi tylko jedno. Nikt mnie nie chce, więc muszę stąd zniknąć. Zegnaj! Rajmund ledwo powstrzymał się od śmiechu. - Dokąd pójdziesz? - zapytał. - Umrzeć, mój panie - rzuciła z godnością i wyszła z pokoju. Rozrzewniło go to, uśmiechnął się. Była taka uparta i taka kobieca. Po chwili jednak zadał sobie pytanie, czy ta uparta dziewczyna nie rzuci się do rzeki, choćby po to, by zrobić mu na złość. Podszedł do okna, z którego widać było stajnie. Chłopak stajenny czyścił zgrzebłem konia Alienor. Po gniewnych gestach dziewczyny Rajmund domyślił się, że kazała chłopcu osiodłać konia i założyć mu uzdę. Gdy pomógł jej wsiąść, spięła wierzchowca i szybkim truchtem ruszyła w stronę zwodzonego mostu, który teraz był podniesiony. W dni targowe okolice pałacu de l'Ombriere w Bordeaux zapełniała ciżba ludzka. Rozstawiono stragany, znad których unosiły się najprzeróżniejsze wonie. Rzemieślnicy zachwalali swoje wyroby tak gromko, że ich głosy docierały do Rajmunda. Alienor pospiesznie przedarła się przez tłum, zważając jednak na to, by nikogo nie przewrócić, i od czasu do czasu odpowiadając na powitania. Strona 15 Oddaliwszy się od przedmieścia, skierowała się do Belin, położonego ponad trzysta kilometrów od Bordeaux. Znajdował się tam klasztor, którego jej ojciec był protektorem i który znakomicie nadawał się do realizacji obmyślonego przez nią planu. „Teraz albo nigdy" - pomyślała. Rajmund przez kilka minut wahał się, nie wiedząc, jak postąpić. „Gdyby Isabeau znajdowała się gdzieś w pobliżu - rozmarzył się -mógłbym zapomnieć o tej małej wiedźmie". Ale Isabeau obawiała się gniewu swej młodej pani i znalazła sobie jakieś zajęcie możliwie jak najdalej od apartamentów księżniczki. Rajmund miał wielką ochotę jej poszukać. Wściekły na samego siebie, nie mógł już dłużej się powstrzymać, zbiegł po schodach, dysząc jak młody jeleń, i skierował się ku stajniom. Choć wiedział, że to tylko gra, nie mógł znieść myśli, że coś złego mogłoby się stać siostrzenicy, i to z jego winy. Przynajmniej tak usprawiedliwiał się przed sobą samym. W owym czasie na drogach nie było bezpiecznie. Od kilku miesięcy banda rzezimieszków czyhała na podróżnych, łupiąc i mordując, gwałcąc zarówno panny, jak i towarzyszące im opiekunki. Książę Akwitanii Wilhelm, ojciec Alienor, wysłał żołnierzy, na których czele stanął sam Rajmund, aby rozprawili się z rozbójnikami, ale bez skutku. Nie można było ich znaleźć, gdyż pojawiali się znienacka i znikali. Książę był wściekły. Jego księstwo, w którego skład wchodziło Poitou, Guyenne i Gaskonia, było większe i zamożniejsze niż inne; bogactwem przewyższało nawet dobra korony. Nie mógł dopuścić do tego, by mówiono, że jego straż, lepiej uzbrojo- na i zorganizowana niż straż Ludwika Grubego, nie może poskromić garstki bandytów. W stajni Rajmund zastał swego konia już osiodłanego. Był to gniady którego lubił szczególnie, gdyż miał żywe usposobienie. Porozumiewawcza mina stajennego uświadomiła młodzieńcowi, kto wydał rozkazy. A więc wiedziała! Trudno! Wskoczył na konia i wyruszył w drogę. Kilku przekupniów wskazało mu drogę, którą podążyła Alienor, więc nie mieszkając, pogalopował jej śladem. Strona 16 Słońce już zachodziło, gdy Rajmund dogonił siostrzenicę. Jakiś czas jechał w pewnej odległości za nią, aby nie stwarzać jej okazji do popisywania się. Nie chciał dać sposobności do wykorzystania przewagi. Kochał ją do utraty tchu, z całego serca. Był nią oczarowany. Widział, jak z dnia na dzień staje się coraz bardziej kobietą. Jego męskim żądzom stał na przeszkodzie fakt, że byli spokrewnieni. Zaspokaja! zmysły ze służącymi, z innymi chętnymi dziewczętami, ale Alienor przejrzała go i drażniąc się z nim, potrafiła doprowadzić do szaleństwa. Wjechał na dziedziniec klasztorny i zsiadł z konia. Na powitanie wyszedł mu braciszek Alburge, od którego dowiedział się, gdzie szukać dziewczyny. Alienor spacerowała w ogrodzie z jakimś mnichem. Nie była zdziwiona, gdy zobaczyła Rajmunda, tylko w jej oczach zamigotały złośliwe ogniki. Zastanawiał się podniecony, jakie diabły czy bogi kazały mu nawiedzić ten zakątek. Opat powitał Rajmunda, rzucił jakieś uwagi na temat róż, wypełniających swą wonią całe oto- czenie, i pozostawił ich samych. Alienor podeszła do kamiennej ławeczki stojącej pod drzewem oplecionym klematisami. Przybrała niewinną minkę, która nie zdołałaby nikogo zmylić, i rzuciła melancholijnie: - Będzie mi tu dobrze... Rajmund usiadł obok niej. - Coś ty znów wymyśliła? Woda Garonny była za zimna i dlatego wybrałaś wodę święconą? - Nie szydź ze mnie, Rajmundzie! Uważam, że to lepsze niż śmierć. Co więcej, z biegiem lat miałbyś coraz mniejsze wyrzuty sumienia, aż zapomniałbyś o mnie, a ja tego nie chcę. Postanowiłam wstąpić do klasztoru. Rajmund miał ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak postanowił zachować się rozważnie. - To wspaniały pomysł. Dziewczyna zadrżała. Nie taki bieg wydarzeń przewidywała. Wymamrotała: - Tak sądzisz? - Oczywiście. To rozsądna decyzja. Wszyscy będą zadowoleni. - Co chcesz przez to powiedzieć? Jej stanowczość słabła w zetknięciu ze spokojem Rajmunda. „Trafiony" - pomyślał. Nie odpowiedział. Wyciągnął przed siebie Strona 17 długie nogi i oparł się o drzewo, krzyżując ręce na karku. Przejął prowadzenie, czuł to wyraźnie. Alienor drżącymi palcami skubała koronkę chusteczki do nosa. Chciałby przedłużyć tę chwilę, gdyż Alienor spuściła oczy, ale wielkodusznie postanowił obejść się z nią łagodnie. Rozmarzony wpatrywał się w liliowe kwiecie. - Cudownie będzie spacerować po korytarzach pałacu, całować i pieścić pokojówkę, nie obawiając się, że usłyszę twoje drobne kroczki za drzwiami, nie lękając się twego gniewu! Będę tu przyjeżdżał i zwierzał się jak brat z miłosnych zawodów lub zwycięstw... Więcej już nie mogła znieść, wściekłość zabarwiła purpurą jej policzki. Podniosła rękę, ale on uchylił się od ciosu. - Co się stało, siostrzeniczko? Czy opętała cię diablica zwana zazdrością? - Znów ze mnie kpisz. Wiesz, że nie mogę bez ciebie żyć... - Ależ możesz! Będzie ci tu bardzo dobrze. Reguła każe ci zasłonić tę piękną twarz, oszczędzisz więc cierpień mężczyznom, którzy nie będą mieli takiego szczęścia jak ja i nie zakochają się w tobie. - Dość tego! Zerwała się i pobiegła pod drzewo, by ukryć łzy. Rajmund zdawał sobie sprawę, że to podstęp, ale zbliżył się do niej, chwycił ją łagodnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Nie stawiała oporu, przywarła do jego potężnej piersi i załkała. - Uspokój się. Nie mówiłem tego poważnie, przecież wiesz. Za nic na świecie nie chciałbym, żeby cię zamknięto w czterech ścianach. Potrzeba ci przestrzeni. Otrzyj łzy. Noc zapada, musimy wracać. - Nie! - Chodźmy, bądźże rozsądna. Rajmund podniósł jej drżący podbródek, zmuszając siostrzenicę, by ukazała swoją twarz zroszoną łzami. Ucałował jej rozpalone czoło, pragnąc zarazem pieścić ustami jej błagające wargi. - Zostańmy tu - wyszeptała drżącym, ledwie słyszalnym głosem. - Bądźmy razem! Obiecuję, że już nigdy nie będę ci się naprzykrzać, nie będę ci robiła scen. Proszę... - Oszalałaś! Co sobie pomyślą mnisi? - Nie obchodzi mnie to, kupię ich milczenie! Chcę spać przytulona do twojej piersi. Obudzić się rozgrzana twoim ciepłem. Tylko ten jeden raz. Jeden jedyny. Proszę! Rajmund potrząsnął głową, jednakże bez przekonania. Ogromne Strona 18 i lśniące jak szmaragdy oczy wyrażały taką nadzieję, że zapomniał o swoim postanowieniu. Alienor była świadoma swojej władzy nad nim. Ustępował, zatem należał do niej. Wzięła go za rękę i bezwolnego pociągnęła za sobą do gabinetu przełożonego. Ogarnięty szaleństwem Rajmund ledwo rozróżniał słowa, którymi do niego przemawiała. Takim właśnie głosem przemawiał diabeł w jego koszmarach sennych. Wyjaśnienia brzmiały tak szczerze, że nie można było w nie wątpić. I rzeczywiście, świątobliwy mąż nie znalazł żadnego powodu, dla którego miałby ich rozdzielić. Zaprowadził ich do oddalonej celi, którą trzymał dla ważnych gości. W celi ułożone były dwa sienniki z pościelą. Na ścianie wisiał drewniany krzyż. Brat Alburge życzył im nocy wypełnionej medytacjami i zostawił ich samych. Rajmund czuł się tak, jakby był bezwolnym pajacykiem z gałganków i pierza, złapanym w pu- łapkę miłości. Zamglonymi oczami patrzył, jak Alienor się rozbiera. Pociągnęła go na skromne posłanie. Jeszcze przez chwilę się wahał, ale to, co było nieuniknione, musiało się spełnić. Gdy jej gorące ciało przywarło do jego ciała, a Alienor przycisnęła z jękiem jego dłoń do swojej piersi, wydał dziki pomruk i rzucił się na nią. Rajmund obudził się raptownie. Z oddali słychać było wycie głodnego wilka. Alienor drzemała wtulona w jego ramię, z uśmiechem niebiańskiej rozkoszy na ustach. Zadrżał. I tym razem dostała to, czego pragnęła. We wzroku hrabiego de Poitiers, którego sen opuścił ostatecznie, ogień żądzy ustąpił wyrzutom sumienia. Po raz pierwszy od bardzo dawna zapłakał. Podskoczyłam, czując na ramieniu ciężką dłoń, zaraz jednak uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam Gotfryda Pięknego. - Co przygotowujesz tym razem? - zapytał, przyglądając się mojej miksturze. Pochłonięta pracą, nie usłyszałam jego kroków. - Gołąb zranił się w nóżkę. Popatrz. Wyjęłam z klatki ptaszka o smutnych oczkach. Na jego nóżce widać było skaleczenie i piórka sklejone zakrzepłą krwią. Delikatnie, pod bacznym spojrzeniem Gotfryda, wyczyściłam ranę wodą z lilii, potem tak ostrożnie, jak tylko umiałam, pokryłam ra- Strona 19 nę sporządzoną własnoręcznie maścią. Ptak nie wyrywał się, ufny, ukołysany cichą melodią, którą nuciłam, jakby pojmował jej słowa i wiedział, że chcę jego dobra. - Stajesz się równie uczona, jak twoja matka - szepnął z podziwem mężczyzna. Nikt nie wiedział, kto jest moim ojcem. Ginewra nigdy o tym nie mówiła. A zatem zaadoptowałam Gotfryda Pięknego. Był tego świadom i odwzajemniał mi się. Owinęłam nóżkę ptaka opatrunkiem z listków i umieściłam go w klatce, gotowa do rozmowy, skoro hrabia najwyraźniej sobie tego życzył. - Chciałeś, panie, ze mną mówić, nieprawdaż? Z uśmiechem kiwnął głową. Bawiło go, że zawsze odgaduję jego zamiary. Usiadł obok mnie na kamiennej ławeczce. Z tego zakątka zamku widać było zwodzony most i wieżyczki na murach obronnych. Za nami rozciągał się jeszcze szerszy widok na okoliczną wieś. Na tym wewnętrznym dziedzińcu, obok wieży obserwacyjnej, urządziłam sobie królestwo. Umieściłam tu moje synogarlice i gołębie, cierpliwo- ścią i miłością przyuczając je do tego, by zostały posłańcami. Tylko matka i Gotfryd odwiedzali mnie tutaj, nigdy bez konkretnego celu. Czekałam. Sprawiał wrażenie zakłopotanego. A więc było to coś ważnego. Podniósł z ziemi gałązkę bukszpanu, odchrząknął i zaczął cicho: - Wiem, że jesteś świadoma wszystkiego, co się tu dzieje. Henryk dorośnie i pewnego dnia z boską pomocą zostanie królem Anglii. Będzie potrzebował u swego boku kogoś silnego, kto pomoże mu uniknąć błędów. Może to będzie owa panna z Akwitanii. Wydaje się, że tak sądzi twoja matka. Uczynił wymowną pauzę, po czym ciągnął z poważną miną. - Henryk będzie potrzebował ciebie, Loanno, bardziej niż kogokolwiek. W żyłach Alienor płynie krew jej dziadka trubadura wraz z jego popędliwością, a może i występkami. On i ja byliśmy do siebie podobni; nie dbaliśmy o fałszywe dowody uznania. Ale w żadnym razie nie mógłbym być jego przyjacielem. Jeśli Henryk jest podobny do mnie, a tego bym pragnął, związek z wnuczką Wilhelma mógłby być katastrofalny, -pojmujesz? - Nie niepokój się, ojcze. Będę ochraniać Henryka. Pojadę do Akwitanii i zostanę przyjaciółką Alienor. Uczynię to, co jest moim przeznaczeniem: będę służyć mojej ziemi i królowi. Strona 20 Spojrzał na mnie z szacunkiem i czule odgarnął z mojego czoła niesforne kosmyki. Nie musiał nic mówić. Już dawno odgadłam jego zamiary wobec mnie i byłam gotowa je spełnić. 3 Ów poranek 25 stycznia 1137 roku, jak każdy poranek od tygodnia, był mglisty. Mleczne opary snuły się blisko ziemi, spowijając wszystko jakby przydymionym muślinem, odbierając przedmiotom wyrazistość i nadając im barwę perłowej szarości i brązu. U mych stóp rzeka łagodnie szemrała, płynąc w obramowaniu z mchu i wrzosu. W Brocéliande, w samym sercu Bretanii, czas jak gdyby zatrzymał się w miejscu. Tu były moje korzenie, te najwcześniejsze, pierwotne ogniwa łańcucha życia. Od narodzin Henryka upłynęły cztery lata. Król Anglii Henryk I Beauclerc zmarł w 1135 roku i to, czego się obawiał, spełniło się: dzięki licznym koncesjom na rzecz baronów i prałatów oraz poparciu króla Francji Stefan z Blois przechwycił tron. Od tej chwili Matylda i on prowadzili otwartą wojnę, lecz, niestety, niczego to nie zmieniało. Trzeba było czegoś więcej niż słuszne roszczenia do ziemi i chęć odebrania jej parweniuszowi. Propozycja mojej matki, by ożenić Henryka z młodą księżniczką Aliénor z Akwitanii, coraz bardziej nabierała sensu. Matka powoli uczyła mnie przyjmowania ofiary z ziemi - najważniejszego błogosławieństwa moich przodków - bym mogła zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Nauczyła mnie magicznych obrzędów, które druidzi przekazywali sobie w największej tajemnicy. Teraz wiedziałam już, kim naprawdę jestem: ani zwyczajną dziewczyną, ani księżną, ani plebejką, ani czarownicą, ani też wieszczką, ale wszystkim tym po trosze. Dawno temu czarnoksiężnik Merlin, będący wówczas na dworze króla Artura, pokochał Viviane, wielką kapłankę Avalonu - tajemniczej wyspy druidów. Owocem ich związku była dziewczynka; potem pojawiła się druga, ale dopiero wtedy, gdy ta pierwsza mogła już zostać matką. W wyniku zespolenia się z rogatym bożkiem podczas tradycyjnych obrzędów Beltaine otrzymały to samo dziedzictwo. Wszystkie posiadły wiedzę. Matka moja była szesnasta z kolei. Po-