Calmel Mireille - Noce królowej
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Calmel Mireille - Noce królowej |
Rozszerzenie: |
Calmel Mireille - Noce królowej PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Calmel Mireille - Noce królowej pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Calmel Mireille - Noce królowej Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Calmel Mireille - Noce królowej Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Calmel Mireille
Noce królowej
Alienor, młodziutka księżniczka Akwitanii, wyjątkowa
piękność i silna osobowość, w wyniku układów politycznych
zostaje żoną niekochanego przez nią króla Ludwika VII.
Druidzka wróżba mówi jednak, że to ona i potężny władca
Anglii, Henryk II, będą w przyszłości stanowili parę, która
zapoczątkuje dynastię Plantagenetów.
Misją połączenia tych dwojga zostaje obarczona dama dworu i
przyjaciółka Alienor, Loanna de Grimwald, ostatnia z rodu
druidzkich wieszczek. Dopóki nie wypełni swego zadania, nie
wolno jej myśleć o własnym szczęściu i ukochanym trubadurze
Jaufrem. Przeszkód do pokonania jest wiele, jak również bez
liku niebezpiecznych sytuacji i pułapek...
Strona 3
CZĘŚĆ I
l
Nie lubiłam siebie samej - zwłaszcza tej nocy, szesnastego maja Roku Pańskiego
1133, czułam się nikomu niepotrzebna.
Choć uwielbiałam oczekiwanie, teraz wsłuchiwałam się niecierpliwie w docierające
z korytarza odgłosy szybkich kroków, skrzypienie rozeschniętych klepek, strzępy
rozmów dochodzące przez zamknięte drzwi lub przez przewód kominka i szumiące
w wygaszonym palenisku.
W coraz bardziej dojmującej samotności czekałam na „właściwą chwilę" - gdy
zadźwięczą dzwony katedry Angers, tak blisko i donośnie, że zadrżą kamienne mury
zamku.
Pani Matylda, księżna Normandii, hrabina andegaweńska, wnuczka Wilhelma
Zdobywcy i prawowita pretendentka do korony angielskiej, rodziła w mfirmerii
znajdującej się na dole, tuż przy drewnianych schodach. Ja byłam nieopodal -
niepotrzebna, odrzucona. Drżałam na samą myśl o tym, że za chwilę przyjdzie na
świat dziecko. Moja matka wyprosiła mnie jak jakąś służącą. Była w tym domu
wszystkim: akuszerką, doradczynią, astrologiem, pigularzem, zarządzającą...
Czarownicą. A ja nie nadawałam się do niczego! Byłam chudziutką dwunastoletnią
dziewczynką o nogach cienkich jak patyki. Nie lubiłam tych nógjeszcze bardziej niż
całej reszty: rudoblond włosów, zbyt dużych oczu wyzierających z podłużnej,
upstrzonej piegami twarzy. W przeciwieństwie do mojej matki byłam brzydka i
bezużyteczna.
Wysłała mnie do lasku po zioła, których rzekomo potrzebowała. Teraz leżały na
stoliku w moim pokoju. Dumna z wykonanego zadania, podeszłam do drzwi
infirmerii, zza których rozlegały się krzyki pani Matyldy. Matka pogłaskała mnie po
głowie, przygładzając niesforne loki wymykające się z warkoczy.
Strona 4
- Nie teraz, kochanie. Hrabina jest słaba, dziecko urodzi się z nastaniem pełni.
Będzie duże i silne, choć tak trudno mu przyjść na świat. Wszyscy są tu zajęci, więc
taka mała wścibska osóbka jak ty zawadza. Idź już.
- Mamo, co mam z tym zrobić? - nalegałam, wskazując na koszyk z ziołami.
- Później, później.
Zanim drzwi się zamknęły, zdążyłam dostrzec panią Matyldę. Była blada i spocona,
twarz miała wykrzywioną od wysiłku. Stała na szeroko rozstawionych nogach,
trzymała się stołu. Wokół niej krzątały się trzy zaaferowane akuszerki. Dół jej białej
koszuli splamiony był krwią. Poszłam na górę, do swojego pokoju. Dygotałam na
całym ciele, przerażona sceną, jaką przed chwilą zobaczyłam. Z silnej damy,
budzącej respekt i wyniosłej, nie pozostało ani śladu. Ta, która była moją matką
chrzestną, wydawała się odrażającym potworem opętanym przez wierzgającego
diabła.
Może trzeba się pomodlić? Modlić z całego serca, aby pozostawił ją w spokoju. Co
za głupota! Co za niedorzeczność! Bóg ma ważniejsze sprawy! A poza tym cóż
może wiedzieć o bólach porodowych? Nie, lepiej pomodlić się do naszej wspólnej
matki.
Spojrzałam przez okienko przesłonięte naoliwionym papierem. Niebo brzemienne
było chmurami zwiastującymi burzę. Spoza obłoków wyłaniał się chwilami księżyc,
okrągły i pełny jak brzuch Matyldy, płaski jak stół, który stał na honorowym
miejscu, odkąd król Artur objął w posiadanie Anglię, okrągły jak oczy
czarnoksiężnika Merlina - mojego przodka... Okrągły niczym mój koszyk.
I raptem przestałam się bać.
- Dzięki ci! - szepnęłam w stronę uśmiechniętego księżyca.
Czcze były starania Kościoła - należałam do rodu wielkich kapłanek, druidów i
wieszczek. Smętny i obłudny Bóg nie zastąpi dawnych obrzędów i wierzeń. Zanadto
kochałam życie, zbyt wiele przyswoiłam sobie nauk zakazanych przez księży.
Przez chwilę szperałam w kredensie, by wreszcie wydobyć zeń drżącą ręką
moździerzyk z czereśniowego drewna, do którego prze-sypałam zebrane zioła.
- Skoro moja matka ich nie chce, to ja, Loanna de Grimwald -poprzez moc trzech
kręgów życia - daję im wodę, ogień i ziemię, aby tchnienie wszechświata miało moc
kojącą i uzdrawiającą.
Strona 5
Ujęłam pałkę moździerza i z poczuciem ogarniającego mnie czaru mocno roztarłam
zioła, aż zmieniły się w brązową papkę pachnącą lasem. A teraz najważniejsza
czynność: uniosłam moździerz wysoko ponad głowę i podeszłam z nim do okna.
W oddali, za murami zamku, wieś pogrążała się we śnie, płomyki świec w domkach
rozsianych wzdłuż wału obronnego rzucały migotliwe światło rozpraszające
wieczorną mgłę. Porykiwanie bydła, parskanie koni, chrząkanie świń na dziedzińcu
folwarcznym tworzyły zgodny chór. Z gołębnika słychać było trzepot skrzydeł i
lękliwe gruchanie, łączące się z ostrym pokrzykiwaniem sokołów.
- Ta noc jest inna niż wszystkie - szepnęłam. - Nawet zwierzęta to czują. Już
niedługo, już wkrótce! Zaniosę hrabinie maść i utulę dziecko - gdy tylko dotknie
mnie promień księżyca w pełni!
Oparłam się łokciami o parapet i z uśmiechem zadowolenia pochyliłam nad
drewnianym moździerzykiem.
W infirmerii rozległ się ostatni krzyk rodzącej. Ginewra odcięła delikatnie
pępowinę. Złapała noworodka za nóżki, główką w dół, i klepnęła w pośladki. W
pokoju rozległ się głośny płacz.
- To syn! Trzeba zawiadomić Gotfryda Pięknego!
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się ze znajomym skrzypnięciem, którego
wyczekiwałam od wielu godzin.
- Chodź - powiedziała Ginewra.
Ostrożnie wzięłam moździerz i bez słowa minęłam moją matkę, przytrzymującą
ciężkie dębowe drzwi.
Ciasną izbę wypełniał gęsty biały dym, ale nie zwracałam na to uwagi. Byłam w
komorze przylegającej do mojego pokoju, gdzie oddawałam się moim ulubionym
praktykom magicznym. Gotfryd zwany Pięknym, hrabia Andegawenii i Maine, nie
znosił kotar między pokojami. Część mieszkalna była więc podzielona
wewnętrznymi ścianami, wzniesionymi z kamieni zmieszanych z wapnem i pia-
skiem. Zycie na zamku Angers stało się z tego powodu bardziej intymne, a to mi
bardzo odpowiadało. Oprócz obszernej sali na parterze, w której podawano posiłki,
na piętrze znajdowały się pokoje: każdy miał swoją izdebkę, oczywiście małą i
wąską, ale wygodną.
Strona 6
Był to luksus, który pani Matylda doceniła, gdy po śmierci pierwszego męża,
cesarza niemieckiego, powtórnie wstąpiła w związek małżeński.
Dym szczypał mnie w oczy i drapał w gardle. Mimo to, zdecydowana doprowadzić
swoje przedsięwzięcie do końca, wrzuciłam do ognia wyschnięty mech, który
skruszyłam w palcach. Płomień przygasł, z paleniska uniósł się cierpki zapach.
Czułam ociężałość w całym ciele, skronie ścisnęła mi jakby obręcz, w dole brzucha
pulsował ból pełznący ku górze. Padłam na kolana, nie odwracając wzroku od
paleniska.
Nagle dym zgęstniał jeszcze bardziej i pojawiły się dziwne kształty, które splątały
się, by w końcu zmienić się w wyraziste obrazy. Wszystko wokół mnie kołysało się
w tańcu cieni i świateł. Patrzyłam na to widowisko, nie widząc go, przeniknięta
wizjami z innego wymiaru. Ściany chwiały się jak w konwulsjach. A może ja tak to
odczuwałam? Otworzyłam szeroko oczy i dziwiąc się własnej mocy, chłonęłam woń
tajemnej wiedzy, która mnie upajała.
Nie wiem, jak długo byłam w transie. Nagle dym się rozproszył, jakby ustępował
pod naporem świeżego powietrza napływającego od strony pokoju. Drzwi się
otworzyły i jakby z oddali usłyszałam głos, odbijający się echem w moich uszach.
Wracałam do przytomności.
- Loanno! Na moc trzech kręgów! Ile razy mam ci powtarzać, że jesteś za młoda na
takie doświadczenia?
Uchwyciłam się ręki wyciągniętej w moją stronę. Matka wyglądała na zagniewaną.
Chciałam ją uspokoić, pocieszyć uśmiechem, ale nie miałam siły, tak bardzo czułam
się wyczerpana swoimi wizjami. Pomogła mi wstać. Zdołałam utrzymać się na
drżących nogach. Nie chciałam jej martwić. Uniosłam dumnie brodę i wytrzymałam
gniewne spojrzenie szmaragdowych oczu.
Matka była niewysoka. Miała okrągłą, pucołowatą twarz i gęstą czuprynę
przypominającą kłębek rudej wełny. Gdy wyprostowałam się z dziecięcą dumą,
niemal dorównywałam jej wzrostem.
- Jesteś tak samo uparta jak ja w twoim wieku, Canillette! Przez chwilę, widząc moją
determinację, patrzyła na mnie łagodniej, lecz trwało to mgnienie.
- To może być niebezpieczne dla kogoś, kto nie jest do tego przygotowany. Loanno,
musisz zachować jasny umysł. Jeśli moce, które
Strona 7
nieumiejętnie wywołasz, wymkną się spod twej kontroli, nie zapanujesz nad nimi.
Nie zapominaj o tym, Loanno.
- Tak, matko. Ale nie gniewaj się, proszę! Musiałam wiedzieć! Henrykjest taki
śliczny, taki malutki.
Jej krągłe ramiona objęły mnie czule. Kołysała mnie, przytulając do swej obfitej
piersi.
- Henryk ma dopiero kilka dni - westchnęła z rezygnacją - a ty chcesz już znać jego
przyszłość? Czy to rozsądne? Jesteś blada jak wosk, masz podkrążone oczy.
Pociągnęła mnie w stronę okna, bym odetchnęła świeżym powietrzem. Stopniowo
moje policzki odzyskały zwykłą barwę i poczułam się mocniejsza.
Gdy całkowicie oprzytomniałam, ogarnął mnie przejmujący smutek. Musiałam się
nim podzielić z Ginewrą:
- Jawiły mi się rzeczy bardzo dziwne. Miejsca, których nie znam. Zapamiętałam
długi pas morza rozdzielającego lądy i tęskne spojrzenie, czyste i nieskończenie
łagodne. Co za dziwne uczucie, matko! Myślę, że nigdy nie zapomnę wyrazu tych
oczu. Przeniknęły do mego serca i pozostaną w nim na zawsze. Czy sądzisz, że
można zatrzymać dusze, które się widziało, skoro Kościół tego zabrania?
Roześmiała się hałaśliwie i wesoło:
- Oczywiście, że nie, Canillette! Ani Kościół, ani jego Bóg nie mają takiej władzy.
Widziałaś obrazy z odległej przyszłości, do których na razie nie powinnaś
przywiązywać wagi. Możemy zmienić bieg wydarzeń, stosując odpowiednią
strategię i wykorzystując moce ziemi, a nie przez przywołanie wizji. No, moja
maleńka, bądź cierpliwa! Już niedługo, obiecuję, będziesz mogła służyć Anglii, tak
jak ja dzisiaj to czynię... Idź! Bernaude czeka na ciebie u sokolnika. Na razie dla
zamku pożyteczniejsza jest twoja wiedza i miłość do drapieżnych ptaków.
- Czy już dotarły?
- Wasal hrabiego sprowadził wczoraj o zmierzchu młode krogul-ce. Jeden z nich nie
chce jeść, ale ty poradzisz sobie z tym, jestem tego pewna.
- Biegnę tam!
Ucałowałam matkę, uszczęśliwiona. Kochałam ją, lecz nie śmiałam jej tego
powiedzieć. Spojrzałam tylko czule w szmaragdowe oczy Ginewry i zbiegłam
kamiennymi schodami.
Strona 8
W samym środku nocy zerwała się raptownie burza i wybuchła z całą mocą. O
świcie odeszła. Znad ziemi unosiły się mgliste opary, które zasnuły całą okolicę.
Na koszulę narzuciłam mantylkę z grubej wełny. Chciałam przejść się boso po
trawie pod moim oknem. Zanim mieszkańcy zamku wstaną, w ogrodzie panuje
dziwny nastrój. Dźwięki nocy mieszają się z ledwie słyszalnymi odgłosami
budzącego się życia. Cudowna pora na oddawanie się marzeniom. Wraz z
pierwszym pianiem koguta zaczynają swoją krzątaninę kucharze i wkrótce
rozchodzi się woń pulard pieczonych na ruszcie, białego chleba i karmelu. Na
podwórzu gdaczą kury, dopominając się należnej porcji jęczmienia i pszenicy. Od
ubiegłego tygodnia do zwykłych hałasów dołączył się brzęk garnuszków na mleko,
dzwoniących o menażki czeladników. Usłyszałam stentorowy głos Berniera,
mistrza kowalskiego, który nawoływał stolarzy i dekarzy odnawiających warsztat.
Burza, która szalała nad zamkiem w nocy poprzedzającej narodziny Henryka,
zmiotła słomiane dachy. Praca była pilna: nie mogło być żadnych zgrzytów,
wszystko musiało spodobać się panu i jego gościom. W domostwie Gotfryda
Pięknego panował uroczysty nastrój.
Usiadłam po turecku na ziemi i czekałam na wschód słońca. Ze swego miejsca
widziałam wiejskie zabudowania. W oddali jaśniała purpurowa i pomarańczowa
paleta pól jęczmienia i pszenicy oraz ugory porośnięte falującymi łanami maków.
Najwspanialsze jednak było to, że nikt mnie nie widział, gdyż byłam ukryta za
niskim murkiem warzywnika.
Lubiano mnie, lecz ja nie szukałam towarzystwa rówieśników. Nie byłam taka jak
oni i ceniłam sobie to, co nas różniło. Jedyną osobą, z którą czasem lubiłam
przestawać, była Bernaude, córka lutnisty. Miała tyle lat co ja, jej twarz była nijaka,
ale nie brzydka. Inne dzieci unikały jej z powodu przerażającej blizny na lewym
ramieniu - poszarpał ją źle wytresowany sokół. Mimo tego wypadku zajmowała się
drapieżnymi ptakami i rozumiała je, prawie tak dobrze jakja. Do tego jednak nasza
przyjaźń się ograniczała.
Lubiłam także towarzystwo brata Briscauta, mojego preceptora. Był to
prostoduszny mnich, który żywiołowo wyrażał radość z powodu zadziwiającej
łatwości, z jaką przyswajam wiedzę. Czerpałam z tego ogromną korzyść - był dla
mnie wyrozumiały, wolał bowiem drzemać niż czuwać nad tak wybitną uczennicą,
jak mnie nazywał
Strona 9
w rozmowach z Ginewrą i panią Matyldą, moją matką chrzestną. W rzeczywistości
bawił mnie. Był okrąglutki i za sprawą kaprysu natury nawet kolorem skóry
przypominał dynię. Serce miał jednak szczodrobliwe i szlachetne, chociaż, nie
wiadomo dlaczego przywiązany był do tego Boga, który wprawiał mnie w
zakłopotanie. Oczywiście byłam wierząca i ochrzczona, ale nie mogłam wykrzesać
z siebie entuzjazmu dla wiary katolickiej.
Pamiętam, że gdy zaczynałam szósty rok życia, zwierzyłam się Gi-newrze, pełna
wyrzutów sumienia, że nie boję się kary boskiej . Matka wybuchnęła śmiechem
radosnym jak wiosenny wietrzyk.
- Kochana Canillette, też mi zmartwienie! Nie powinnaś się kłopotać takimi
drobiazgami! Czyżbyś zapomniała, że twój ród poznał więcej czarów niż Jezus?
Gdy nadejdzie stosowna chwila, przekażę ci wiedzę potężniejszą niż religia
katolicka, a wtedy zdołasz połączyć serce z duszą. A na razie wierz w to, co uważasz
za prawdziwe, ale nie ujawniaj tego. Będziesz musiała przez całe życie być w cieniu
wszechmocnego Boga Kościoła i okazywać Mu jak największy szacunek. Słuchaj
swego serca, ono wie, co jest słuszne, i będzie twoim przewodnikiem...
Z biegiem lat, odkrywając potęgę swego rodu, studiując z matką gwiazdy,
właściwości roślin i tajniki żywiołów, intuicyjnie przestałam dyskutować z bratem
Briscautem, gdy opowiadał o Księdze Rodzaju.
Myśli moje błądziły wokół nieodległych jeszcze wydarzeń nocnych. Byłam senna,
myśli biegły ociężale.
Od tygodnia na zamku trwały uroczystości. Przybyli wszyscy wasale Gotfryda
Pięknego, by złożyć hołd małemu Henrykowi. Matylda, która osobiście obmyślała
rozrywki, zaprosiła żonglerów, truwe-rów i wesołków wszelkiej maści, by nadać
swemu domostwu prawdziwie dworski charakter. Gotfryd lubił podejmować swych
wasali, tak jak i szlachtę, goszcząc ich według swej woli i faworów, jakimi każdego
z nich darzył. Wiedząc o skłonności Gotfryda do nagłych i silnych ataków gniewu,
godzili się ze swym losem, by nie popsuć atmosfery święta.
Gotfryd Piękny był imponującym człowiekiem - wysoki, silny, mocny, o umyśle
żywym i szybkim, zręczny i przebiegły, ale zarazem szlachetny. Gdy Matylda
owdowiała, jej ojciec, król Anglii, doszedł do wniosku, że Andegaweńczyk jest
właściwym dla niej mężem, któ-
Strona 10
ry zdoła spłodzić z nią syna. Słabnący i starzejący się król pragnął z całych swych
nadwątlonych sił doprowadzić Anglię do pokoju, targały nią bowiem spory o
sukcesję. W 1127 roku zmusił szlachtę do tego, by uznała prawo Matyldy do tronu.
Jednak jego siostrzeniec, Stefan z Blois, tylko czekał na jego śmierć, by zawładnąć
dziedzictwem. Matylda była czujna. Wiedziała, że trzeba jej potężnej armii, by
mogła stawić czoło wojskom Stefana, którego dążenia popierał król Francji Ludwik
Wielki. Anglia potrzebowała króla. Takim królem był Artur.
Od zarania dziejów Wielka Brytania była we władzy druidów, którzy czuwali nad
jej zjednoczeniem. Syn, którego Matylda właśnie powiła, był dla mojej matki,
Ginewry de Grimwald, bezpośredniej potomkini czarnoksiężnika Merhna, tym
monarchą, który zadecyduje o obliczu drugiego tysiąclecia.
Codziennie ktoś przyjezdny pochylał się nad kołyską, stwierdzając podobieństwo
między synem a ojcem: ta sama płomienna czupryna i masywna budowa, która
znamionuje ludzi silnych i zdrowych. Henryk przypadł mi do gustu.
Z powodu narodzin królewskiego dziedzica przybywali coraz to nowi goście, którzy
gromadzili się w wielkiej sali, co rano przystrajanej świeżymi irysami i janowcem.
Wszystkich trzeba było nakarmić. Kręciłam się między paziami i służącymi,
kroiłam bochny chleba, wraz z Bernaude podawałam zupę na słoninie i grochu,
pulardy, makaron, kapłony, dziczyznę, sosy, desery i ciasta. Pełniłam nawet funkcję
podczaszego. Z wdziękiem i udawaną obojętnością przemieszczając się wśród
gości, mogłam wszystko obserwować, sama nie będąc przez nikogo zauważona. Z
pochyloną głową przystawałam tam, gdzie rozmowa wydawała się interesująca,
pośpiesznie oddalając się, gdy tylko zauważono moją ciekawość.
W tej grze stałam się mistrzynią. Dostało mi się za to.
Poprzedniego dnia matka wymknęła się przed końcem uczty, tuż przed Matyldą,
zmęczoną gośćmi. Instynkt podszepnął mi, że na piętrze dzieje się coś ważnego.
Dotarłam do długiego holu, od którego rozchodziły się korytarzyki prowadzące do
skrzydeł domu, przeszłam bez wahania za kotarę i znalazłam się w małym
przedsionku. Skręciłam w prawo i wślizgnęłam się do wąskiego pomieszczenia,
Strona 11
przez które powietrze rozchodziło się do środkowej części zamku. Głos matki
utwierdził mnie w domysłach. Rzeczywiście przebywała w sekretnym gabineciku
Matyldy. Sprawy, które tam omawiano czy o których decydowano, były wielkiej
wagi.
Rozmawiano o Stefanie z Blois. Poczułam dreszcz obrzydzenia, jak zawsze wtedy,
gdy o nim słyszałam. Nienawidziłam tego człowieka.
Głos matki był mocny, stanowczy, szlachetny w brzmieniu.
- Sojusz z Akwitanią będzie najważniejszy, jeśli zechcemy się sprzeciwić ambicjom
tego narwańca! Tym bardziej że błędy, jakie popełnia, nie zniechęcają doń baronów.
Niewiele trzeba, by pokazać temu zuchwalcowi, gdzie jego miejsce. Jeśli Francja
zachowa neutralność, pozbędziemy się go, gdyż popełnia niezręczności, ale oba-
wiam się najgorszego, Matyldo. Ludwik Gruby ma zbyt wielkie ambicje, a Blois jest
jego wiernym sojusznikiem. Cicha woda brzegi rwie. Nic tak dobrze nie zmyje
hańby zdrady jak woda z rzeki.
- To prawda, że panna Alienor przypomina swego dziadka - westchnęła moja matka
chrzestna, a ja nie wiedziałam, czy było to westchnienie zadowolenia czy żalu. -
Trubadur Wilhelm... Ach, Ginew-ro! Czy znałyśmy człowieka bardziej upartego,
nieugiętego niż on? Jego wnuczka ma wejrzenie szczere i dumne, jak wszyscy ci,
którzy walczą po to, by wznieść się wyżej, choć dzięki wykształceniu, jakie
odebrała, nie jest tak popędliwa w słowach jak jej dziadek. Będzie z całą pewnością
kobietą silną i odpowiedzialną.
- Tak jak ty, pani.
- Z pewnością. Anglia nie powinna stać się ojczyzną tchórzy. Lecz Henryk jest
zaledwie noworodkiem. Czy to nie szaleństwo tak wcześnie myśleć o jego
przyszłości?
- Alienor jest już panną w wieku mojej Canillette, ale wiesz z doświadczenia, że to
dobrze, gdy żona jest starsza od męża. Wyobraź sobie bogactwo księstwa Akwitanii
połączone z bogactwem księstwa Andegaweniijako skutek małżeństwa przyszłego
króla Anglii. Będzie mógł stawić czoło wszystkim, łącznie z królem Francji.
- Zgoda. Znam wartość twoich porad. Poczekajmy, aż mały Henryk podrośnie, a
wtedy, jeśli się okaże, iż jego siła i charakter są obiecujące, zaczniemy działać w
tym kierunku.
Glosy stały się niewyraźne, a ja, cofając się, wyszłam i wróciłam na parter.
Strona 12
Podczas gdy oddawałam się tym wspomnieniom o niezbyt odległej przeszłości,
zerwał się lekki wietrzyk. Przede mną na horyzoncie słońce stawało się coraz
okrąglejsze, rozświetlając ciemny lazur mieszaniną różu i szarości. Zadrżałam,
mimo że byłam okryta. Od ziemi, nasiąkłej podczas wczorajszej burzy, ciągnęła
wilgoć. Akwitania! Podobno jest piękna, świetlista, słoneczna, rozgrzana muzyką i
winem. Ceniłam piękno, wszystko to, w co, jak mówiono, obfitowała Akwitania -
ten zakątek ziemi, którego doniosłość przeczułam w swych widzeniach! Teraz
byłam już pewna: ten kraj był moim przeznaczeniem.
2
- Pozwól, słodka moja, chodźmy...
- Panie, ktoś może wejść...
W odpowiedzi młody hrabia de Poitiers posadził pokojówkę na stole i całując
namiętnie jej obnażoną szyję, włożył niecierpliwą rękę pod spódnice. Opór panny
osłabł, poddawała mu się, strojąc minki i zerkając w stronę drzwi. Pan hrabia był
doprawdy nieobliczalny! W pewnej chwili wydala krótki okrzyk na widok postaci,
która ukazała się w progu. Młodzieniec przypisał ten okrzyk swoim nieco bardziej
teraz zdecydowanym pieszczotom. Ponowił energiczniej atak, podniecony
obnażonymi wdziękami, lecz jego zapędy powstrzymał wściekły okrzyk:
- Rajmundzie! Bezwstydny rozpustniku!
Jego twarz zmartwiała, odsunął się na bok i poprawił ubranie. Purpurowa ze wstydu
pokojówka, sznurując gorset, znikła za drzwiami przeciwległymi do tych, w których
stanęła rozwścieczona młoda księżniczka Akwitanii, Alienor. Ze złością strzeliła
szpicrutą, którą trzymała w ręku.
- Miło ci się spacerowało, Alienor? - spytał z roztargnieniem, nie patrząc na nią.
Wziął karafkę, którą przed chwilą odsunął, by zrobić miejsce dla pulchnych
pośladków Isabeau, i nalał sobie wina do srebrnego kieliszka.
- Jak śmiesz? W moim domu! Z pierwszą lepszą dziewuchą! Spójrz na mnie!
Strona 13
Odwrócił się pomału, rozbawiony. Jego siostrzenica, choć miała zaledwie
dwanaście lat, była chorobliwie zazdrosna. Wściekłość czyniła jąjeszcze
piękniejszą, rozpalając wjej zielonych oczach metaliczne błyski. Wracała właśnie z
przejażdżki i zapewne galopowała dość szybko, gdyż kilka kosmyków wymknęło
się spod jej toczka i jak złote płomyki unosiły się wokół jej twarzy.
- Nie uczyniłem nic złego, Alienor. Zapewniam cię, że ta młódka przyzwoliła...
Podeszła bliżej, rozwścieczona, z podniesioną szpicrutą, jakby chciała smagnąć go
po twarzy.
- Nikczemny...
Śmiejąc się, powstrzymał ją zdecydowanym ruchem.
- Tego już za wiele, moją siostrzenico, nie jestem twoim koniem!
- Zdradziłeś mnie! - Kipiąc z oburzenia, wyrwała nadgarstek z uścisku jego dłoni.
Zmusił ją, by upuściła pejcz, i wykręciwszy jej rękę za plecami, przyciągnął do
siebie. Krzyknęła z bólu, ale uniosła zuchwale głowę.
- Dość tego, Alienor!
Wyrywała się coraz gwałtowniej. Zacisnął więc palce jeszcze mocniej, świadom, że
zadaje jej ból. Gdyby nie była jego siostrzenicą, zaspokoiłby rozbudzoną żądzę.
Pożałowałaby swego zuchwalstwa. Jego zmysły domagały się swoich praw tak
gwałtownie, że oczy rozbłysły mu dzikim ogniem. Alienor instynktownie odrzuciła
głowę do tyłu, usta bezwiednie podała ku przodowi. Odepchnął ją brutalnie. Płonął
jeszcze z pożądania i musiał uspokoić kipiącą w żyłach krew. Nie patrząc na
siostrzenicę, zgrabnie usiadł na stole i schwycił kiść winogron z patery. Jadł
żarłocznie. Alienor przeszył dreszcz. Przyglądała mu się przeciągłym wzrokiem, z
zaciśniętymi pięściami. Stanęła przed nim.
- Jestem taka nieszczęśliwa! Nie kochasz mnie! - zawołała.
- Ależ kocham cię - zapewnił z roztargnieniem.
- Nie tak, jak chcę!
- Sama nie wiesz, czego chcesz! - odrzekł. Jego głos był teraz bardziej
zdecydowany, spokojniejszy. - Jesteś jeszcze dzieckiem, Alienor - dodał,
wzruszając ramionami.
- To nieprawda, spójrz!
Gwałtownym ruchem szarpnęła sznurówki gorsetu, obnażając drobną pierś - białą i
krągłą. Zaskoczony Rajmund mruknął coś i od-
Strona 14
wrócił wzrok. Stanowczo ta mała wiedźma była gotowa zrobić wszystko, by
doprowadzić go do ostateczności!
- Popraw ubranie! - rozkazał. - Nie jesteś służącą!
- Jestem tak samo ładna jak Isabeau. Dotknij mnie - przemawiała pieszczotliwie,
zmysłowo.
Przysunęła nagą pierś do ramienia Rajmunda, upajając się jego drżeniem.
„Nie poddawaj się! - powtarzał mu rozpalony mózg. - Nie poddawaj się!".
Gniew wziął górę. Rajmund uwięził talię impertynentki między umięśnionymi
udami i zaczął zasznurowywać jej gorset.
- Widzisz, twoje wdzięki na mnie nie działają. Musisz jeszcze podrosnąć, by mi się
spodobać.
Niewzruszenie - przynajmniej tak mu się wydawało - wpatrywał się w nią
płonącymi oczami. Alienor poczuła, że zaraz się rozpłacze. Rajmund kpił sobie z
niej. Lubił dominować. Spoglądał na nią z wysokości swych dwudziestu lat,
rozbawiony.
- Puść mnie - jęknęła ze łzami w oczach. Usłuchał. Odwróciła się, obrażona, i rzuciła
głucho:
- Pozostaje mi tylko jedno. Nikt mnie nie chce, więc muszę stąd zniknąć. Zegnaj!
Rajmund ledwo powstrzymał się od śmiechu.
- Dokąd pójdziesz? - zapytał.
- Umrzeć, mój panie - rzuciła z godnością i wyszła z pokoju.
Rozrzewniło go to, uśmiechnął się. Była taka uparta i taka kobieca. Po chwili jednak
zadał sobie pytanie, czy ta uparta dziewczyna nie rzuci się do rzeki, choćby po to, by
zrobić mu na złość. Podszedł do okna, z którego widać było stajnie. Chłopak
stajenny czyścił zgrzebłem konia Alienor. Po gniewnych gestach dziewczyny
Rajmund domyślił się, że kazała chłopcu osiodłać konia i założyć mu uzdę. Gdy
pomógł jej wsiąść, spięła wierzchowca i szybkim truchtem ruszyła w stronę
zwodzonego mostu, który teraz był podniesiony.
W dni targowe okolice pałacu de l'Ombriere w Bordeaux zapełniała ciżba ludzka.
Rozstawiono stragany, znad których unosiły się najprzeróżniejsze wonie.
Rzemieślnicy zachwalali swoje wyroby tak gromko, że ich głosy docierały do
Rajmunda. Alienor pospiesznie przedarła się przez tłum, zważając jednak na to, by
nikogo nie przewrócić, i od czasu do czasu odpowiadając na powitania.
Strona 15
Oddaliwszy się od przedmieścia, skierowała się do Belin, położonego ponad trzysta
kilometrów od Bordeaux. Znajdował się tam klasztor, którego jej ojciec był
protektorem i który znakomicie nadawał się do realizacji obmyślonego przez nią
planu.
„Teraz albo nigdy" - pomyślała.
Rajmund przez kilka minut wahał się, nie wiedząc, jak postąpić. „Gdyby Isabeau
znajdowała się gdzieś w pobliżu - rozmarzył się -mógłbym zapomnieć o tej małej
wiedźmie".
Ale Isabeau obawiała się gniewu swej młodej pani i znalazła sobie jakieś zajęcie
możliwie jak najdalej od apartamentów księżniczki. Rajmund miał wielką ochotę jej
poszukać. Wściekły na samego siebie, nie mógł już dłużej się powstrzymać, zbiegł
po schodach, dysząc jak młody jeleń, i skierował się ku stajniom. Choć wiedział, że
to tylko gra, nie mógł znieść myśli, że coś złego mogłoby się stać siostrzenicy, i to z
jego winy. Przynajmniej tak usprawiedliwiał się przed sobą samym.
W owym czasie na drogach nie było bezpiecznie. Od kilku miesięcy banda
rzezimieszków czyhała na podróżnych, łupiąc i mordując, gwałcąc zarówno panny,
jak i towarzyszące im opiekunki. Książę Akwitanii Wilhelm, ojciec Alienor, wysłał
żołnierzy, na których czele stanął sam Rajmund, aby rozprawili się z rozbójnikami,
ale bez skutku. Nie można było ich znaleźć, gdyż pojawiali się znienacka i znikali.
Książę był wściekły. Jego księstwo, w którego skład wchodziło Poitou, Guyenne i
Gaskonia, było większe i zamożniejsze niż inne; bogactwem przewyższało nawet
dobra korony. Nie mógł dopuścić do tego, by mówiono, że jego straż, lepiej uzbrojo-
na i zorganizowana niż straż Ludwika Grubego, nie może poskromić garstki
bandytów.
W stajni Rajmund zastał swego konia już osiodłanego. Był to gniady którego lubił
szczególnie, gdyż miał żywe usposobienie. Porozumiewawcza mina stajennego
uświadomiła młodzieńcowi, kto wydał rozkazy. A więc wiedziała! Trudno!
Wskoczył na konia i wyruszył w drogę. Kilku przekupniów wskazało mu drogę,
którą podążyła Alienor, więc nie mieszkając, pogalopował jej śladem.
Strona 16
Słońce już zachodziło, gdy Rajmund dogonił siostrzenicę. Jakiś czas jechał w
pewnej odległości za nią, aby nie stwarzać jej okazji do popisywania się. Nie chciał
dać sposobności do wykorzystania przewagi. Kochał ją do utraty tchu, z całego
serca. Był nią oczarowany. Widział, jak z dnia na dzień staje się coraz bardziej
kobietą. Jego męskim żądzom stał na przeszkodzie fakt, że byli spokrewnieni.
Zaspokaja! zmysły ze służącymi, z innymi chętnymi dziewczętami, ale Alienor
przejrzała go i drażniąc się z nim, potrafiła doprowadzić do szaleństwa.
Wjechał na dziedziniec klasztorny i zsiadł z konia. Na powitanie wyszedł mu
braciszek Alburge, od którego dowiedział się, gdzie szukać dziewczyny. Alienor
spacerowała w ogrodzie z jakimś mnichem. Nie była zdziwiona, gdy zobaczyła
Rajmunda, tylko w jej oczach zamigotały złośliwe ogniki. Zastanawiał się
podniecony, jakie diabły czy bogi kazały mu nawiedzić ten zakątek. Opat powitał
Rajmunda, rzucił jakieś uwagi na temat róż, wypełniających swą wonią całe oto-
czenie, i pozostawił ich samych.
Alienor podeszła do kamiennej ławeczki stojącej pod drzewem oplecionym
klematisami. Przybrała niewinną minkę, która nie zdołałaby nikogo zmylić, i rzuciła
melancholijnie:
- Będzie mi tu dobrze... Rajmund usiadł obok niej.
- Coś ty znów wymyśliła? Woda Garonny była za zimna i dlatego wybrałaś wodę
święconą?
- Nie szydź ze mnie, Rajmundzie! Uważam, że to lepsze niż śmierć. Co więcej, z
biegiem lat miałbyś coraz mniejsze wyrzuty sumienia, aż zapomniałbyś o mnie, a ja
tego nie chcę. Postanowiłam wstąpić do klasztoru.
Rajmund miał ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak postanowił zachować
się rozważnie.
- To wspaniały pomysł.
Dziewczyna zadrżała. Nie taki bieg wydarzeń przewidywała. Wymamrotała:
- Tak sądzisz?
- Oczywiście. To rozsądna decyzja. Wszyscy będą zadowoleni.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Jej stanowczość słabła w zetknięciu ze spokojem Rajmunda. „Trafiony" - pomyślał.
Nie odpowiedział. Wyciągnął przed siebie
Strona 17
długie nogi i oparł się o drzewo, krzyżując ręce na karku. Przejął prowadzenie, czuł
to wyraźnie. Alienor drżącymi palcami skubała koronkę chusteczki do nosa.
Chciałby przedłużyć tę chwilę, gdyż Alienor spuściła oczy, ale wielkodusznie
postanowił obejść się z nią łagodnie. Rozmarzony wpatrywał się w liliowe kwiecie.
- Cudownie będzie spacerować po korytarzach pałacu, całować i pieścić pokojówkę,
nie obawiając się, że usłyszę twoje drobne kroczki za drzwiami, nie lękając się
twego gniewu! Będę tu przyjeżdżał i zwierzał się jak brat z miłosnych zawodów lub
zwycięstw...
Więcej już nie mogła znieść, wściekłość zabarwiła purpurą jej policzki. Podniosła
rękę, ale on uchylił się od ciosu.
- Co się stało, siostrzeniczko? Czy opętała cię diablica zwana zazdrością?
- Znów ze mnie kpisz. Wiesz, że nie mogę bez ciebie żyć...
- Ależ możesz! Będzie ci tu bardzo dobrze. Reguła każe ci zasłonić tę piękną twarz,
oszczędzisz więc cierpień mężczyznom, którzy nie będą mieli takiego szczęścia jak
ja i nie zakochają się w tobie.
- Dość tego!
Zerwała się i pobiegła pod drzewo, by ukryć łzy. Rajmund zdawał sobie sprawę, że
to podstęp, ale zbliżył się do niej, chwycił ją łagodnie za ramiona i przyciągnął do
siebie. Nie stawiała oporu, przywarła do jego potężnej piersi i załkała.
- Uspokój się. Nie mówiłem tego poważnie, przecież wiesz. Za nic na świecie nie
chciałbym, żeby cię zamknięto w czterech ścianach. Potrzeba ci przestrzeni. Otrzyj
łzy. Noc zapada, musimy wracać.
- Nie!
- Chodźmy, bądźże rozsądna.
Rajmund podniósł jej drżący podbródek, zmuszając siostrzenicę, by ukazała swoją
twarz zroszoną łzami. Ucałował jej rozpalone czoło, pragnąc zarazem pieścić ustami
jej błagające wargi.
- Zostańmy tu - wyszeptała drżącym, ledwie słyszalnym głosem. - Bądźmy razem!
Obiecuję, że już nigdy nie będę ci się naprzykrzać, nie będę ci robiła scen. Proszę...
- Oszalałaś! Co sobie pomyślą mnisi?
- Nie obchodzi mnie to, kupię ich milczenie! Chcę spać przytulona do twojej piersi.
Obudzić się rozgrzana twoim ciepłem. Tylko ten jeden raz. Jeden jedyny. Proszę!
Rajmund potrząsnął głową, jednakże bez przekonania. Ogromne
Strona 18
i lśniące jak szmaragdy oczy wyrażały taką nadzieję, że zapomniał o swoim
postanowieniu.
Alienor była świadoma swojej władzy nad nim. Ustępował, zatem należał do niej.
Wzięła go za rękę i bezwolnego pociągnęła za sobą do gabinetu przełożonego.
Ogarnięty szaleństwem Rajmund ledwo rozróżniał słowa, którymi do niego
przemawiała. Takim właśnie głosem przemawiał diabeł w jego koszmarach
sennych. Wyjaśnienia brzmiały tak szczerze, że nie można było w nie wątpić. I
rzeczywiście, świątobliwy mąż nie znalazł żadnego powodu, dla którego miałby ich
rozdzielić. Zaprowadził ich do oddalonej celi, którą trzymał dla ważnych gości. W
celi ułożone były dwa sienniki z pościelą. Na ścianie wisiał drewniany krzyż. Brat
Alburge życzył im nocy wypełnionej medytacjami i zostawił ich samych. Rajmund
czuł się tak, jakby był bezwolnym pajacykiem z gałganków i pierza, złapanym w pu-
łapkę miłości.
Zamglonymi oczami patrzył, jak Alienor się rozbiera. Pociągnęła go na skromne
posłanie. Jeszcze przez chwilę się wahał, ale to, co było nieuniknione, musiało się
spełnić. Gdy jej gorące ciało przywarło do jego ciała, a Alienor przycisnęła z jękiem
jego dłoń do swojej piersi, wydał dziki pomruk i rzucił się na nią.
Rajmund obudził się raptownie. Z oddali słychać było wycie głodnego wilka.
Alienor drzemała wtulona w jego ramię, z uśmiechem niebiańskiej rozkoszy na
ustach. Zadrżał. I tym razem dostała to, czego pragnęła. We wzroku hrabiego de
Poitiers, którego sen opuścił ostatecznie, ogień żądzy ustąpił wyrzutom sumienia.
Po raz pierwszy od bardzo dawna zapłakał.
Podskoczyłam, czując na ramieniu ciężką dłoń, zaraz jednak uśmiechnęłam się, gdy
zobaczyłam Gotfryda Pięknego.
- Co przygotowujesz tym razem? - zapytał, przyglądając się mojej miksturze.
Pochłonięta pracą, nie usłyszałam jego kroków.
- Gołąb zranił się w nóżkę. Popatrz.
Wyjęłam z klatki ptaszka o smutnych oczkach. Na jego nóżce widać było
skaleczenie i piórka sklejone zakrzepłą krwią.
Delikatnie, pod bacznym spojrzeniem Gotfryda, wyczyściłam ranę wodą z lilii,
potem tak ostrożnie, jak tylko umiałam, pokryłam ra-
Strona 19
nę sporządzoną własnoręcznie maścią. Ptak nie wyrywał się, ufny, ukołysany cichą
melodią, którą nuciłam, jakby pojmował jej słowa i wiedział, że chcę jego dobra.
- Stajesz się równie uczona, jak twoja matka - szepnął z podziwem mężczyzna.
Nikt nie wiedział, kto jest moim ojcem. Ginewra nigdy o tym nie mówiła. A zatem
zaadoptowałam Gotfryda Pięknego. Był tego świadom i odwzajemniał mi się.
Owinęłam nóżkę ptaka opatrunkiem z listków i umieściłam go w klatce, gotowa do
rozmowy, skoro hrabia najwyraźniej sobie tego życzył.
- Chciałeś, panie, ze mną mówić, nieprawdaż?
Z uśmiechem kiwnął głową. Bawiło go, że zawsze odgaduję jego zamiary. Usiadł
obok mnie na kamiennej ławeczce. Z tego zakątka zamku widać było zwodzony
most i wieżyczki na murach obronnych. Za nami rozciągał się jeszcze szerszy widok
na okoliczną wieś. Na tym wewnętrznym dziedzińcu, obok wieży obserwacyjnej,
urządziłam sobie królestwo. Umieściłam tu moje synogarlice i gołębie, cierpliwo-
ścią i miłością przyuczając je do tego, by zostały posłańcami. Tylko matka i Gotfryd
odwiedzali mnie tutaj, nigdy bez konkretnego celu.
Czekałam. Sprawiał wrażenie zakłopotanego. A więc było to coś ważnego. Podniósł
z ziemi gałązkę bukszpanu, odchrząknął i zaczął cicho:
- Wiem, że jesteś świadoma wszystkiego, co się tu dzieje. Henryk dorośnie i
pewnego dnia z boską pomocą zostanie królem Anglii. Będzie potrzebował u swego
boku kogoś silnego, kto pomoże mu uniknąć błędów. Może to będzie owa panna z
Akwitanii. Wydaje się, że tak sądzi twoja matka.
Uczynił wymowną pauzę, po czym ciągnął z poważną miną.
- Henryk będzie potrzebował ciebie, Loanno, bardziej niż kogokolwiek. W żyłach
Alienor płynie krew jej dziadka trubadura wraz z jego popędliwością, a może i
występkami. On i ja byliśmy do siebie podobni; nie dbaliśmy o fałszywe dowody
uznania. Ale w żadnym razie nie mógłbym być jego przyjacielem. Jeśli Henryk jest
podobny do mnie, a tego bym pragnął, związek z wnuczką Wilhelma mógłby być
katastrofalny, -pojmujesz?
- Nie niepokój się, ojcze. Będę ochraniać Henryka. Pojadę do Akwitanii i zostanę
przyjaciółką Alienor. Uczynię to, co jest moim przeznaczeniem: będę służyć mojej
ziemi i królowi.
Strona 20
Spojrzał na mnie z szacunkiem i czule odgarnął z mojego czoła niesforne kosmyki.
Nie musiał nic mówić. Już dawno odgadłam jego zamiary wobec mnie i byłam
gotowa je spełnić.
3
Ów poranek 25 stycznia 1137 roku, jak każdy poranek od tygodnia, był mglisty.
Mleczne opary snuły się blisko ziemi, spowijając wszystko jakby przydymionym
muślinem, odbierając przedmiotom wyrazistość i nadając im barwę perłowej
szarości i brązu. U mych stóp rzeka łagodnie szemrała, płynąc w obramowaniu z
mchu i wrzosu. W Brocéliande, w samym sercu Bretanii, czas jak gdyby zatrzymał
się w miejscu. Tu były moje korzenie, te najwcześniejsze, pierwotne ogniwa
łańcucha życia.
Od narodzin Henryka upłynęły cztery lata. Król Anglii Henryk I Beauclerc zmarł w
1135 roku i to, czego się obawiał, spełniło się: dzięki licznym koncesjom na rzecz
baronów i prałatów oraz poparciu króla Francji Stefan z Blois przechwycił tron. Od
tej chwili Matylda i on prowadzili otwartą wojnę, lecz, niestety, niczego to nie
zmieniało. Trzeba było czegoś więcej niż słuszne roszczenia do ziemi i chęć
odebrania jej parweniuszowi. Propozycja mojej matki, by ożenić Henryka z młodą
księżniczką Aliénor z Akwitanii, coraz bardziej nabierała sensu.
Matka powoli uczyła mnie przyjmowania ofiary z ziemi - najważniejszego
błogosławieństwa moich przodków - bym mogła zmierzyć się ze swoim
przeznaczeniem. Nauczyła mnie magicznych obrzędów, które druidzi przekazywali
sobie w największej tajemnicy. Teraz wiedziałam już, kim naprawdę jestem: ani
zwyczajną dziewczyną, ani księżną, ani plebejką, ani czarownicą, ani też wieszczką,
ale wszystkim tym po trosze.
Dawno temu czarnoksiężnik Merlin, będący wówczas na dworze króla Artura,
pokochał Viviane, wielką kapłankę Avalonu - tajemniczej wyspy druidów. Owocem
ich związku była dziewczynka; potem pojawiła się druga, ale dopiero wtedy, gdy ta
pierwsza mogła już zostać matką. W wyniku zespolenia się z rogatym bożkiem
podczas tradycyjnych obrzędów Beltaine otrzymały to samo dziedzictwo.
Wszystkie posiadły wiedzę. Matka moja była szesnasta z kolei. Po-