3085

Szczegóły
Tytuł 3085
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3085 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3085 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3085 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT E. HOWARD DOLINA GROZY O AUTORZE Robert Ervin Howard (1906-1936) jest jednym z tw�rc�w stylu zwanego sword-and-sorcery (miecz i magia). Zacz�� pisa�, gdy mia� pi�tna�cie lat. Jego pierwsze opowiadanie Spear and Fang ukaza�o si� w magazynie "Weird Tales" w 1925 r. Jakkolwiek najbardziej znany ze swej tw�rczo�ci fantasy, napisa� r�wnie� wiele opowiada� detektywistycznych, historycznych, westernowych czy po prostu przygodowych. Tematy swoich ksi��ek czerpa� z przebogatej wyobra�ni, a tak�e z dok�adnej znajomo�ci historii, zw�aszcza historii lud�w celtyckich. Le�a�o w jego mo�liwo�ciach stanie si� pisarzem wielkim, �y� jednak zbyt kr�tko, by m�g� zaj�� niezb�dny do tego proces uszlachetnienia jego prozy. Na �yciu Howarda zaci��y�a fatalna skaza - jego ojciec, lekarz w ma�ym miasteczku w Teksasie, poch�oni�ty prac�, nazbyt cz�sto pozostawia� go samego, tylko w towarzystwie matki. W efekcie wytworzy�a si� pomi�dzy tym dwojgiem wi� tak silna, �e Howard uzna� za naturalne, i� jej �mier� wymaga, by i on odebra� sobie �ycie. Tak te� uczyni�. Howard Phillips Lovecraft pisa� we wspomnieniu po�miertnym, �e by� Howard autentycznym artyst�, kt�ry jako niemal�e jedyny potrafi� z upiornego laku i strasznej niepewno�ci wydoby� prawdziwe emocje. Trudno temu zaprzeczy�. Cokolwiek R. E. Howard pisa�, nosi�o znami� jego osobowo�ci - wra�liwej, szczerej, obdarzonej niezwyk�� wyobra�ni�, a bohaterowie jego opowiada� - Kuli z Atlantydy, Conan Cymerianin, Solomon Kane, marynarz Steve Costigan, Bran Mak Morn - byli odbiciem samego Howarda, jego autoportretem stworzonym w intymnej domenie w�asnych fantazji. R�na by�a jako�� jego utwor�w. Uwa�a� si� za spokrewnionego z dawnymi w�drowcami, opowiadaj�cymi bohaterskie sagi, zanim jeszcze nadszed� czas s�owa pisanego. Passa pisarzy pracuj�cych dla tzw. pulp-magazines trwa�a kr�tko. Przemin�li i zostali zapomniani. Wyj�tki s� niezwykle rzadkie. Jednym z nich jest H. P. Lovecraft; R: E. Howard - cho� od pierwszego bardzo odleg�y - nast�pnym. Oddana grupa wielbicieli i na�ladowc�w sprawia, �e nazwiska ich s� wci�� �ywe, a to jest najwi�kszym ho�dem dla kunsztu kreacji, kt�ry charakteryzowa� ich obu. Najlepsze opowiadania Howarda wydane zosta�y w pami�tkowym zbiorze Skull-Face and Others. Inne tak�e doczeka�y si� wielu wyda�, a losy najpopularniejszych howardowskich bohater�w opisywa�o p�niej wielu autor�w, z kt�rych wymieni� tylko L. Sprague de Campa czy Lina Cartera. Piotr W. Cholewa DOLINA GROZY Pos�uchajcie historii o Njordzie i Potworze. Wiele jest wersji tej opowie�ci. Bohater nazywa si� Tyr, Perseusz, Zygfryd, Beowulf lub �wiaty Jerzy. Lecz to w�a�nie Njord spotka� si� z wype�zaj�cym z piekielnych otch�ani ohydnym, szata�skim stworem. To spotkanie da�o pocz�tek ca�ej serii bohaterskich legend, powtarzanych tak d�ugo, a� zatraci�y ziarno prawdy, trafiaj�c do lamusa zapomnianych ba�ni. Wiem, o czym m�wi�, gdy� to ja by�em Njordem. Le�� oczekuj�c �mierci, pe�zn�cej ku mnie jak �lepy �limak, lecz sny moje pe�ne s� po�yskliwych wizji i scen pe�nych splendoru. �ni� nie o szarym, zrujnowanym chorob� �yciu Jamesa Allisona, lecz o ja�niej�cych bohaterach wielkich widowisk, kt�re zdarzy�y si� ju� i zdarz� si� jeszcze. Dostrzegam bowiem, cho� niewyra�nie, nie tylko cienie ci�gn�ce z ty�u, ale i te, kt�re dopiero nadejd� - jak maszeruj�cy w d�ugim pochodzie widzi, daleko przed sob�, nikn�cy za odleg�ym wzg�rzem rz�d wyprzedzaj�cych go postaci, niby zjawy rysuj�cych si� na tle nieba. Jestem jednym z nich i wszystkimi naraz w tej paradzie masek, przebra� i kszta�t�w, kt�re by�y, s� i b�d� widzialnymi przejawami z�udnego, niematerialnego, a przecie� �ywotnie istniej�cego ducha, nosz�cego teraz przelotne, kr�tkotrwa�e imi� Jamesa Allisona. Ka�dy m�czyzna, ka�da kobieta na ziemi jest cz�ci� i ca�o�ci� podobnej kawalkady istot i cieni. Lecz nie mog� tego pami�ta� - ich umys�y nie s� w stanie przekroczy� w�skich, strasznych otch�ani ciemno�ci, kt�re dziel� te ulotne kszta�ty, a kt�re przemierzaj�c duch, ja�� czy te� dusza zrzuca sw� cielesn� pow�ok�. Ja pami�tam. Dlaczego jestem do tego zdolny, to historia mo�e najdziwniejsza ze wszystkich; gdy jednak le�� tu, a nade mn� z wolna rozpo�cieraj� si� czarne skrzyd�a �mierci, przed mymi oczami rozwijaj� si� zamglone obrazy moich poprzednich istnie� i widz� siebie w wielu postaciach i formach - bufona, pysza�ka, tch�rza, kochanka, g�upca - ka�dej, kt�r� ludzie kiedykolwiek przybrali lub przybior�. W wielu krajach, w r�nych warunkach, by�em Cz�owiekiem. A jednak - i to tak�e jest dziwne - moja linia reinkarnacji biegnie jednym prostym torem. Nigdy nie by�em kim� nie nale��cym do tej niespokojnej rasy, kt�r� kiedy� zwano ludem z Nordheimu, potem Ariami, a dzi� okre�la si� wieloma nazwami i imionami. Ich historia jest moj� histori�, od pierwszego kwilenia szczeni�cia bezw�osej bia�ej ma�py w�r�d arktycznych pustkowi po �miertelny krzyk ostatniego, zdegenerowanego potomka najwy�szej cywilizacji w jakiej� mglistej nieodgadnionej przysz�o�ci. Moje imi� brzmia�o Hialmar, Tyr, Bragi, Horsa, Eryk i John. Z r�koma ubroczonymi krwi� kroczy�em po opustosza�ych ulicach Rzymu za jasnogrzywym Brennusem. Z Alarykiem i jego Gotami przemierza�em zniszczone plantacje, a okolica jasna by�a jak w dzie�, roz�wietlona ogniami p�on�cych dwor�w, gdy Imperium wydawa�o swe ostatnie tchnienie pod naszymi stopami. To ja z mieczem w d�oni brn��em ze statku Hengista przez spienione fale przyboju, aby w�r�d gwa�t�w i morderstw po�o�y� fundamenty Anglii. Kiedy Leif Szcz�ciarz zobaczy� szerokie jasne pla�e nieznanego wybrze�a, sta�em przy nim na dziobie smoczej �odzi, a wiatr rozwiewa� moj� z�ot� brod�. KiedyGodfryd de Bouillon prowadzi� swych krzy�owc�w na mury Jerozolimy, by�em mi�dzy nimi w stalowym kasku i pancerzu. Lecz nie o �adnym z tych wydarze� chc� m�wi�. Zabior� was z sob� w przesz�o��, wobec kt�rej czasy Brennusa i Rzymu s� niby dzie� wczorajszy. Powiod� was nie przez wieki i millenia, lecz przez epoki, mgliste eony, kt�rych nie domy�laj� si� nawet najbardziej szaleni z filozof�w. Dalej, dalej i dalej musicie zag��bi� si� w mroczn� Przesz�o��, by dotrze� do pocz�tk�w mojej rasy - rasy b��kitnookich jasnow�osych w�drowc�w, zab�jc�w, kochank�w, niedo�cignionych w grabie�y i w podr�ach. Opowiem o Njordzie - Pogromcy Potwora, o pierwowzorze ca�ego cyklu bohaterskich legend, co nie si�gn�� jeszcze kresu, o strasznej osnowie realno�ci zatajonej w zniekszta�conych przez czas mitach o smokach, monstrach i potworach. B�d� m�wi� nie tylko ustami Njorda. Jestem Jamesem Allisonern w nie mniejszym stopniu, ni� by�em Njordern. Rozwijaj�c opowie�� interpretowa� b�d� niekt�re jego my�li, marzenia i czyny ustami wsp�czesnego ja, aby saga o nim nie sta�a si� dla was pozbawionym sensu chaosem. Jego krew jest wasz� krwi�, gdy� jeste�cie synami tej samej rasy, lecz le�� mi�dzy wami mgliste otch�anie czasu. Czyny i marzenia Njorda wyda�yby si� tak obce waszym snom i marzeniom, jak zamieszkana przez lwy d�ungla wydaje si� obca bia�ym �cianom dom�w szerokiej miejskiej ulicy. Dziwny by� �wiat, w kt�rym Njord �y�, kocha� i walczy� tak dawno, �e nawet moja pami��, przekraczaj�c minione epoki, nie jest w stanie rozpozna� punkt�w charakterystycznych. Nie raz, lecz kilka razy zmieni�a si� od owych czas�w powierzchnia ziemi, wznosi�y si� i zapada�y kontynenty, morza zmieni�y swe po�o�enie, a rzeki swe koryta, przyby�y i cofn�y si� lodowce, gwiazdy i konstelacje za� poprzesuwa�y si� i przeobrazi�y. Dzia�o si� to tak dawno temu, �e Nordheim by� wci�� jeszcze ojczyzn� mej rasy. Lecz rozpocz�y si� ju� epickie w�dr�wki tego ludu i niebieskookie jasnow�ose szczepy p�yn�y na wsch�d, po�udnie i zach�d, a wieki trwaj�ce wyprawy wiod�y je wok� �wiata. Pozostawiali swoje �lady i swoje ko�ci w przedziwnych krajach i w�r�d dzikich pustkowi. I ja wyros�em z dziecka na m�a w czasie takiej w�dr�wki. Moja wiedza o le��cej gdzie� na p�nocy ojczy�nie sk�ada�a si� ze wspomnie�, niewyra�nych jak na p� zapomniane sny, o o�lepiaj�co bia�ych r�wninach i polach lodowych, o wielkich ogniach p�on�cych w kr�gu sk�rzanych namiot�w, o jasnych w�osach powiewaj�cych na wichrze, o s�o�cu, zachodz�cym za pos�pn� �cian� szkar�atnych chmur, rozpalaj�cym zdeptany �nieg, na kt�rym ciemne, nieruchome kszta�ty le�a�y w ka�u�ach czerwie�szych ni� p�omie� zachodu. To ostatnie wspomnienie wyra�niejsze jest od innych. Dotyczy, jak mi powiedziano wiele lat p�niej, p�l Jotunheimu, gdzie rozegra�a si� straszna bitwa, legendarna bitwa Esir�w, bitwa, o kt�rej pie�ni �piewano przez d�ugie wieki i kt�ra dzi� jeszcze �yje w niewyra�nych wzmiankach o Ragnarok i Goetterdaemmerung. Ogl�da�em j� jako niemowl� przy piersi, musia�em wi�c �y� oko�o... nie, nie powiem, gdy� zosta�bym uznany za szale�ca, a historycy i geologowie wsp�lnie powstaliby, aby spiera� si� ze mn�. Wspomnienia z Nordheimu nieliczne by�y jednak i niewyra�ne, przy�mione obrazami d�ugiej w�dr�wki, w kt�rej min�o moje �ycie. Cho� nie musieli�my utrzymywa� sta�ego kierunku, d��yli�my jednak wci�� na po�udnie. Niejednokrotnie zatrzymywali�my si� na pewien czas w �yznych g�rskich dolinach lub na r�wninach poprzecinanych rzekami, zawsze jednak wracali�my na szlak. Nie tylko z powodu g�odu czy suszy. Cz�sto porzucali�my okolice obfituj�ce w zwierzyn� i dziko rosn�ce zbo�a, by ruszy� na pustkowia. W drodze nie znali�my spoczynku, cho� pcha�y nas tylko nasze niespokojne pragnienia. A przecie� stosowali�my si� do kosmicznych praw, chocia� ich istnienia domy�lali�my si� nie bardziej ni� dzikie g�si podczas swych lot�w wok� �wiata. I tak dotarli�my wreszcie do Krainy Potwora. Zaczn� sw� opowie�� w chwili, gdy zbli�yli�my si� do poro�ni�tych d�ungl� wzg�rz, cuchn�cych zgnilizn�, kipi�cych mno��cym si� �yciem. W�r�d gor�cej, dusznej nocy bez chwili przerwy wybija�y sw�j rytm tam-tamy dzikus�w. Wyszli do nas, pr�buj�c zakwestionowa� nasze prawo przej�cia - niscy, mocnej budowy, czarnow�osi, wymalowani, okrutni, lecz bez w�tpienia biali ludzie. Od dawna znali�my ich r�d. To byli Piktowie, najbardziej wojownicza ze wszystkich obcych ras. Spotykali�my kiedy� ich plemiona w g�stych lasach i dolinach wok� g�rskich jezior, lecz wiele miesi�cy up�yn�o od ostatniego z tych spotka�. Ten szczep stanowi�, jak s�dz�, najdalej na wsch�d wysuni�t� ga��� swej rasy. By� najbardziej prymitywny i najdzikszy ze wszystkich, jakie spotka�em. Wykazywa� ju� pewne cechy typowe dla czarnych dzikus�w z obszar�w poro�ni�tych d�ungl�, cho� w tym �rodowisku �y� od kilku zaledwie pokole�. Tych ludzi poch�ania�a niesko�czona d�ungla, zacieraj�c ich dawne cechy i dopasowuj�c do w�asnego, strasznego wzorca. Prost� drog� zmierzali do polowania na ludzkie g�owy, a od kanibalizmu dzieli� ich tylko krok, kt�ry, jak s�dz�, zd��yli zrobi�, nia� wygin�li. Takie sprawy s� naturalnym uzupe�nieniem �ycia w dziczy. Piktowie nie uczyli si� od czarnych lud�w, gdy� �adni czarni nie �yli w owym czasie na wzg�rzach. W p�niejszym okresie nap�yn�li z po�udnia, a Piktowie ujarzmili ich najpierw, a p�niej zostali przez nich wch�oni�ci. Moja saga o Njordzie nie dotyczy jednak tej historii. Wkroczyli�my w ten straszny pag�rkowaty region, krzycz�cy otch�aniami barbarzy�stwa i ciemnego prymitywizmu. Nasze plemi� sz�o pieszo - starcy o wychudzonych ko�czynach, podobni do wilk�w z d�ugimi brodami, pot�ni wojownicy w kwiecie wieku, nagie dzieci, biegaj�ce wzd�u� kolumny, jasnow�ose, rozczochrane kobiety, nios�ce niemowl�ta, kt�re nigdy nie p�aka�y - chyba �e z w�ciek�o�ci. Nie pami�tam, ilu 'nas by�o. Tyle tylko, �e mieli�my oko�o pi�ciuset walcz�cych - a przez walcz�cych rozumiem wszystkich m�czyzn, od dzieci wystarczaj�co silnych, by unie�� �uk, po najstarszych ze starc�w. W tych strasznych, okrutnych czasach wojownikiem by� ka�dy. Nasze kobiety, przyparte do muru, bi�y si� jak tygrysice; widzia�em te� dziecko, kt�re odwr�ci�o g�ow�, i zatopi�o z�by w stopie, co zadepta�a je na �mier�. Tak, byli�my wojownikami! Pozw�lcie, �e opowiem o Njordzie. Jestem z niego dumny, zw�aszcza gdy widz� n�dzne, sparali�owane cia�o Jamesa Allisona, moj� chwilow� pow�ok�. Njord by� wysoki, o szerokich ramionach, silnych r�kach i mocnych nogach. D�ugie, pot�ne mi�nie znamionowa�y nie tylko si��, ale tak�e szybko�� i wytrzyma�o��. Bez zm�czenia potrafi� biec przez ca�y dzie�. Osza�amiaj�ca szybko�� ruch�w zmienia�a go w rozmazan� plam�. Gdybym powiedzia� wam o jego sile, nazwaliby�cie mnie k�amc�. Nie ma dzi� na ziemi cz�owieka do�� silnego, by potrafi� napi�� �uk, kt�rym Njord pos�ugiwa� si� z �atwo�ci�. Rekord w strzelaniu z �uku nale�y do pewnego tureckiego �ucznika, kt�ry pos�a� strza�� na odleg�o�� 482 jard�w. W moim plemieniu nie by�o wyrostka, kt�ry nie umia�by poprawi� tego wyniku. Gdy wkroczyli�my do d�ungli, us�yszeli�my tam-tamy bij�ce w tajemniczych dolinach drzemi�cych mi�dzy wzg�rzami. Na szerokim, otwartym p�askowy�u spotkali�my naszych przeciwnik�w. Niemo�liwe, by ci Piktowie nas znali, cho�by z legend. Bo nie rzuciliby si� tak otwarcie do ataku, mimo �e przewy�szali nas liczb�. Nie pr�bowali �adnej zasadzki. Zeskakiwali z drzew, ta�czyli, �piewali pie�ni wojenne, wykrzykiwali barbarzy�skie gro�by. Nasze g�owy zawisn� u st�p ich bo�ka, nasze jasnow�ose kobiety b�d� rodzi� ich syn�w. Ho! ho! ho! Na Ymira! to Njord si� roze�mia�, nie James Allison. Tak w�a�nie, s�ysz�c te pogr�ki, �miali�my si� my, Esirowie - g��bokim �miechem, grzmi�cym z szerokich, pot�nych piersi Krew i ogie� znaczy�y nasz szlak, byli�my zab�jcami, �upie�cami, z mieczem w d�oni krocz�cymi przez �wiat. Gro�by tego ludu obudzi�y nasze rubaszne poczucie humoru. Ruszyli�my im na spotkanie, nadzy pod wilczymi sk�rami, wywijaj�c mieczami z br�zu. Nasz �piew niby grzmot przetacza� si� przez p�askowy�. Piktowie wystrzelili ku nam swe strza�y, a my odpowiedzieli�my tym samym. Pod wzgl�dem celno�ci nie mogli si� z nami r�wna�. Ze �wistem spada�y na nich chmury naszych strza�, a oni padali niby jesienne li�cie. Wreszcie z wyciem, z pian� jak u w�ciek�ych ps�w na ustach rzucili si� do walki wr�cz. I my, pijani bitewnym zapa�em, porzucili�my �uki i pognali�my ku nim, jak kochankowie biegn�cy na spotkanie swych mi�o�ci. Na Ymira! ta bitwa doprowadzi� mog�a do szale�stwa, upoi� furi� i rozlewem krwi. Piktowie byli r�wnie jak my waleczni, lecz g�rowali�my nad nimi budow� cia�a, bardziej wyostrzonymi zmys�ami, wi�kszymi zdolno�ciami taktycznymi. Zwyci�yli�my, gdy� byli�my ras� wy�ej rozwini�t�, lecz nie by�o to �atwe zwyci�stwo. Cia�a zabitych zas�a�y przesi�kni�t� krwi� ziemi�, nim w ko�cu za�amali si�, a my wycinali�my ich uciekaj�cych a� do samego skraju lasu. Opisa�em t� bitw� w kilku suchych s�owach. Nie jestem w stanie odmalowa� tego szale�stwa, zapachu krwi i potu, ci�kich oddech�w, napi�cia mi�ni, trzasku ko�ci p�kaj�cych pod pot�nymi ciosami, szarpania i r�bania wra�liwego, dr��cego cia�a, a nade wszystko bezlitosnego, niezg��bionego okrucie�stwa ca�ej tej sceny, w kt�rej nie by�o regu� ani porz�dku, a ka�dy walczy�, jak chcia� i potrafi�. Gdybym umia� opisa� to wszystko, zadr�eliby�cie ze zgrozy. Nawet wsp�czesny ja, cho� �wiadom bliskiego z tym okresem pokrewie�stwa, zamieram przera�ony na wspomnienie tej jatki. Lito�� jeszcze si� wtedy nie narodzi�a, chyba �e w formie indywidualnych odruch�w. O regu�ach walki nikt nawet nie �ni�. W tej epoce cz�owiek od dnia narodzin do �mierci walczy� z�bami i pazurami i ani nie okazywa�, ani nie oczekiwa� �aski. Tak wi�c wybijali�my uciekaj�cych Pikt�w, a nasze kobiety wysz�y na pole bitwy, by kamieniami rozbija� g�owy rannych nieprzyjaci� lub miedzianymi no�ami podcina� im gard�a. Nie uznawali�my tortur. Nie byli�my bardziej okrutni, ni� wymaga�o tego �ycie. Jego prawa by�y bezlitosne, lecz dzi� wi�cej jest bezsensownego okrucie�stwa, ni� wtedy mogli�my sobie wyobrazi�. Nie z niczym nie usprawiedliwionej ��dzy krwi mordowali�my rannych i je�c�w. Wiedzieli�my po prostu, �e nasze szans� prze�ycia wzrastaj� z ka�dym zabitym wrogiem. Trafia�y si� jednak pojedyncze akty lito�ci. Tak te� by�o w tej bitwie. Zaj�ty by�em walk� ze szczeg�lnie m�nym przeciwnikiem. Spl�tana strzecha jego czarnych w�os�w ledwie si�ga�a mojego podbr�dka, mimo to by� zespo�em stalowych mi�ni i chyba nawet b�yskawica niewiele tylko by�a od niego szybsza. Mia� �elazny miecz i paw� okryt� sk�r�. Ja mia�em s�kat� maczug�. B�j ten nasyci� nawet moj� �akn�c� walki dusz�. Krwawi�em z kilku ran, nim w ko�cu jeden ze strasznych zamachowych cios�w rozdar� jego tarcz� niby kawa�ek tektury, a w chwil� p�niej moja maczuga zetkn�a si� z jego niczym nie chronion� g�ow�. Ymirze! Nawet teraz przestaj� si� �mia� i staj� zdumiony twardo�ci� czaszki tego Pikta. Po takim ciosie m�zg powinien rozbryzn�� si� jak woda. Na g�owie Pikta otworzy�a si� straszliwa rana, a on sam run�� bez zmys��w na ziemi�. Zostawi�em go, przekonany, �e nie �yje, i przy��czy�em si� do mordowania uciekaj�cych wojownik�w. Kiedy cuchn�cy potem i krwi�, z poplamion� m�zgiem i skrzep�� krwi� maczug� wr�ci�em na pole bitwy, zauwa�y�em, �e m�j przeciwnik odzyskuje przytomno��, a naga rozczochrana dziewczyna szykuje si� do zadania mu ostatecznego ciosu kamieniem, kt�ry z ledwo�ci� zdo�a�a unie��. Przelotny kaprys sk�oni� mnie do powstrzymania uderzenia. Walka sprawi�a mi rado�� i podziwia�em tward� konstrukcj� czaszki mojego przeciwnika. Rozbili�my ob�z w pobli�u. Na wielkim .stosie spalili�my naszych poleg�ych, a ograbione cia�a nieprzyjaci� zrzucili�my z p�askowy�u w dolin�, na uczt� gromadz�cym si� ju� hienom, szakalom i s�pom. Tej nocy wystawili�my czujne warty, lecz nikt nas nie zaatakowa�. W g��bi d�ungli dostrzegali�my jednak czerwone b�yski ogni, a gdy wiatr si� zmienia�, s�yszeli�my uderzenia tam-tam�w i demoniczne krzyki i wrzaski - lament po zabitych, a mo�e po prostu zwierz�ce ryki w�ciek�o�ci. Nie zaatakowali nas tak�e w ci�gu kolejnych dni. Opatrzyli�my rany naszego je�ca i szybko opanowali�my jego prymitywn� mow�. By�a tak r�na od naszej, �e nie mog� sobie wyobrazi�, by mog�y pochodzi� ze wsp�lnego �r�d�a. Na imi� mia� Grom i by�, jak si� przechwala�, wielkim �owc� i wojownikiem. Rozmawia� ch�tnie i nie �ywi� urazy. U�miecha� si� szeroko, pokazuj�c podobne do k��w z�by. Paciorkowate oczy b�yszcza�y spod spl�tanej czarnej grzywy opadaj�cej na niskie czo�o. Jego kr�pe cz�onki by�y niemal jak ma�pie. Bardzo interesowa� si� swoimi pogromcami, cho� nie potrafi� zrozumie�, czemu zosta� oszcz�dzony. A� do ko�ca pozosta�o to dla niego nie wyja�nion� tajemnic�, Piktowie byli pos�uszni prawom walki o byt w spos�b bardziej jeszcze bezwzgl�dny ni� my, Esirowie. Byli praktyczniejsi, na co by wskazywa� ich bardziej osiad�y tryb �ycia. Nigdy nie w�drowali tak daleko ani tak bez celu jak my. A jednak to my byli�my pod ka�dym wzgl�dem ras� wy�sz�. Pod wra�eniem naszej inteligencji i zdolno�ci bojowych Grom zaproponowa�, �e powr�ci na wzg�rza i w naszym imieniu zawrze pok�j ze swoim ludem. Nie mia�o to dla nas znaczenia, ale pozwolili�my mu odej��. O niewolnictwie nikomu si� jeszcze nie �ni�o. Tak wi�c Grom powr�ci� do swego ludu, a my zapomnieli�my o nim. Tyle �e podczas �ow�w sta�em si� nieco bardziej ostro�ny. S�dzi�em, �e le�y gdzie� i czeka, by pos�a� strza�� w moje plecy. A� pewnego dnia us�yszeli�my �omot tam-tam�w i Grom pojawi� si� na skraju d�ungli z rozci�gni�t� w gorylim u�miechu twarz�. Wraz z nim przybyli wymalowani, okryci sk�rami, strojni w pi�ra wodzowie klan�w. Nasza waleczno�� nape�ni�a ich l�kiem, a jeszcze wi�ksze wra�enie uczyni�o oszcz�dzenie Groma. Nie pojmowali �agodno�ci - ich zdaniem zbyt nisko ich cenili�my, by k�opota� si� zabijaniem kogo�, kto by� w naszej mocy. I tak zawarli�my pok�j. By�o wiele ha�asu, przysi�g, wiele dziwnych zakl�� i rytua��w. My przysi�gali�my tylko na Ymira i �aden Esir nie z�ama� nigdy takiej przysi�gi. Oni jednak zaklinali si� na �ywio�y, na swego bo�ka siedz�cego w chacie, w kt�rej p�on�� wieczny ogie� i zasuszona starucha ca�� noc wali�a w sk�rzany b�ben, a tak�e na inn� jeszcze istot�, zbyt straszn�, by j� nazwa�. Potem zasiedli�my dooko�a ognisk, ogryzali�my obro�ni�te mi�sem ko�ci i pili�my ognisty wywar z dziko rosn�cego zbo�a. Zdumiewa mnie, �e ta uczta nie przerodzi�a si� w masakr�, gdy� diabelsk� moc mia� �w trunek, sprawiaj�cy, �e czuli�my, jakby robaki przewierca�y nasze m�zgi. Nic strasznego nie wynik�o jednak z tego pija�stwa i od tego dnia �yli�my w pokoju z naszymi barbarzy�skimi s�siadami. Nauczyli nas wielu rzeczy, a wi�cej jeszcze przej�li od nas. Pokazali nam jednak sposoby obr�bki �elaza, kt�re musieli pozna�, gdy� na wzg�rzach nie by�o miedzi. Szybko prze�cign�li�my ich tak�e w tej umiej�tno�ci. Swobodnie wchodzili�my do ich wiosek - niewielkich skupisk lepianek na polanach po�o�onych wok� szczyt�w, w cieniu gigantycznych drzew. My tak�e pozwalali�my Piktom odwiedza� wedle woli nasze obozowiska - rzadkie szeregi sk�rzanych namiot�w na p�askowy�u, gdzie rozegra�a si� bitwa. Nasi m�odzie�cy nie zwracali uwagi na ich kr�pe kobiety o oczach jak paciorki, tak�e naszych smuk�ych dziewcz�t z potarganymi z�otymi czuprynami nie poci�gali barbarzy�cy o ow�osionych piersiach. Wieloletnie wsp�ycie na pewno zniwelowa�oby obustronn� niech�� i dwie rasy zmiesza�yby si� w ko�cu tworz�c jeden lud. Zanim jednak zd��y� nadej�� ten czas, lud Esir�w odszed�, znikaj�c w tajemniczych mg�ach po�udnia. Przed tym exodusem prze�yli�my jednak groz� spotkania z Potworem. Cz�sto polowa�em z Gromem, kt�ry prowadzi� mnie przez nie zamieszkane, drzemi�ce doliny i w g�r�, po zboczach cichych wzg�rz, gdzie dot�d nie stan�a ludzka stopa. By�a jednak kotlina, dalej, w�r�d ca�ego ich labiryntu na po�udniowym zachodzie, do kt�rej nie chcia� wej��. Na jej dnie wida� by�o resztki strzaskanych kolumn, relikt�w dawno zapomnianej cywilizacji. Grom pokaza� mi je z urwisk otaczaj�cych tajemnicze miejsce. Nie chcia� jednak zej�� do nich i odwodzi� mnie od samotnej wyprawy. L�ka� si� otwarcie m�wi� o czaj�cym si� w dole niebezpiecze�stwie, by�o ono jednak gro�niejsze ni� w�� czy tygrys, a nawet pot�ne s�onie, kt�rych niszczycielskie stada zjawia�y si� czasem z po�udnia. Ze wszystkich zwierz�t, jak sw� gard�ow� mow� wyja�ni� mi Grom, Piktowie obawiali si� jedynie Sathy, wielkiego w�a, i unikali okolicy, kt�r� zamieszkiwa�. Lecz by�o jeszcze co�, czego tak�e si� l�kali, i to co� w jaki� spos�b ��czy�o si� z Dolin� Pop�kanych G�az�w, jak nazywali miejsce, gdzie le�a�y pokruszone kolumny. Dawno temu, gdy ich przodkowie dopiero przybyli do tej krainy, o�mielili si� wkroczy� do tej pos�pnej kotliny i ca�y ich klan zgin�� nagle, w nie wyja�niony, budz�cy przera�enie spos�b. A przynajmniej Grom mi tego nie wyja�ni�. Groza nadesz�a sk�d� z g��bi ziemi i nierozs�dnie by�o m�wi� o tym. Wierzono bowiem, �e To mo�na przywo�a� rozmawianiem o Tym - czymkolwiek To by�o. Grom jednak got�w by� polowa� ze mn� w ka�dym innym miejscu. By� najwi�kszym �owc� spo�r�d Pikt�w i prze�yli�my razem wiele gro�nych przyg�d. Kiedy� �elaznym mieczem wykutym w�asnymi r�koma zabi�em najstraszniejsz� ze wszystkich bestii - starego szabloz�ba, kt�rego dzi� nazwano by chyba tygrysem, gdy� bardziej przypomina� tygrysa ni� cokolwiek innego. W rzeczywisto�ci by� raczej nied�wiedziej budowy, poza koci� niew�tpliwie g�ow�. Mia� masywne �apy i nisko osadzone wielkie, ci�kie cia�o. Znikn�� z powierzchni ziemi, gdy� zbyt strasznym by� drapie�nikiem, nawet jak na tamte ponure czasy. Ros�a moc jego mi�ni i jego okrucie�stwo, lecz m�zg zmniejsza� si�, a� szabloz�b zatraci� nawet instynkt samozachowawczy. Zniszczy�a go Natura, dbaj�ca o zachowanie r�wnowagi. Gdyby bowiem jego niesamowite zdolno�ci do walki po��czone by�y z inteligentnym umys�em, zniszczy�by wszystkie inne formy ziemskiego �ycia. By� wybrykiem ewolucji - oszala�ego rozwoju, ukierunkowanego na k�y i pazury, na niszczenie i zabijanie. Zabi�em szabloz�ba po walce, kt�ra sama w sobie godna jest pie�ni. D�ugie miesi�ce le�a�em potem majacz�c, ze straszliwymi ranami, nad kt�rymi kr�cili g�owami w zdumieniu najtwardsi wojownicy. Piktowie twierdzili, �e nigdy dot�d nie uda�o si� nikomu w pojedynk� zabi� tej bestii. A jednak wyzdrowia�em, ku powszechnemu zaskoczeniu. W czasie gdy le�a�em u wr�t kr�lestwa �mierci, nast�pi�o rozbicie plemienia. Takie pokojowe podzia�y zdarza�y si� cz�sto i w znacznym stopniu przyczynia�y si� do rozrzucenia po �wiecie jasnow�osych szczep�w. Czterdziestu pi�ciu m�odych m�czyzn jednocze�nie wybra�o sobie towarzyszki i odesz�o, aby za�o�y� w�asny klan. Nie by�o �adnej rewolty. Ten rasowy obyczaj owocowa� w p�niejszych wiekach, gdy szczepy pochodz�ce z tego samego pnia spotyka�y si� po setkach lat odseparowania i z �ywio�ow� rado�ci� podcina�y sobie gard�a. Aryjskie i praaryjskie plemiona zawsze mia�y tendencj� do dzielenia si�, klany odszczepia�y si� od g��wnego pnia i rozprasza�y. Owi m�odzi ludzie, kt�rych prowadzi� m�j towarzysz broni, Bragi, zabrali swe dziewcz�ta i wyruszyli na po�udniowy zach�d, wybrawszy na sw� siedzib� Dolin� Pop�kanych G�az�w. Piktowie ostrzegali, napomykaj�c o straszliwym losie, jaki ich czeka, lecz Esirowie �miali si� tylko. W�asne demony pozostawili�my na lodowych pustyniach smutnej, dalekiej pomocy, upiory innych lud�w za� nie robi�y na nas wra�enia. Gdy tylko w pe�ni odzyska�em si�y, przypasa�em miecz i wyruszy�em przez p�askowy� odwiedzi� klan Bragiego. Grom nie towarzyszy� mi. Od kilku dni nie pojawia� si� w obozowisku Esir�w. Zna�em jednak drog�. Pami�ta�em dobrze to miejsce, z kt�rego patrzy�em na jezioro w g�rnej cz�ci doliny i g�stniej�cy w jej dolnej cz�ci las. Okala�y j� strome urwiska, ostre granie odcina�y od okolicy z obu stron. Przy ni�ej po�o�onym, p�nocno-zachodnim wej�ciu dno doliny by�o g�sto usiane zniszczonymi kolumnami. Niekt�re z nich wznosi�y si� wysoko ponad korony drzew, inne rozpad�y si�, tworz�c stosy poro�ni�tych mchem kamieni. Jaka zbudowa�a je rasa, nie wiedzia� nikt. Zal�kniony Grom wspomina� jednak o w�ochatym, do ma�py podobnym stworze, kt�ry w �wietle ksi�yca ta�czy� do wt�ru sprowadzaj�cej szale�stwo i groz� demonicznej muzyki piszcza�ek. Opu�ci�em p�askowy�, na kt�rym rozbili�my nasz ob�z, zszed�em po zboczu w d�, przemkn��em przez p�ytk�, zaro�ni�t� ca�kowicie kotlink� i wkroczy�em pomi�dzy wzg�rza. P� dnia niespiesznego marszu dzieli�o mnie od grzbietu, za kt�rym le�a�a dolina z kolumnami. Przez ca�� drog� nie napotka�em �ladu ludzkiej obecno�ci - siedziby Pikt�w le�a�y daleko st�d, na wschodzie. Wspi��em si� na grzbiet i spojrza�em na u�pion� dolin�, na spokojne b��kitne jezioro, ciche zbocza, stercz�ce spomi�dzy drzew po�amane kolumny. Nie zauwa�y�em �adnego dymu, cho� go oczekiwa�em. Zobaczy�em za to s�py, kr���ce wolno nad grupk� namiot�w stoj�cych nad brzegiem jeziora. Powoli, ostro�nie, opu�ci�em si� w d� i ruszy�em w stron� milcz�cego obozowiska. Tu zatrzyma�em si�, przej�ty zgroz�. Spotyka�em �mier� w wielu postaciach, wiele razy przed ni� ucieka�em i wiele razy sam dokonywa�em rzezi, gdzie krew la�a si� jak woda, a na ziemi pozostawa�y stosy trup�w. Tutaj jednak�e napotka�em spustoszenie, kt�rego skala przerazi�a mnie i oszo�omi�a. Z klanu Bragiego nie pozosta� przy �yciu nikt. Nawet jedno cia�o nie by�o kompletne. Niekt�re namioty sta�y jeszcze, inne, sp�aszczone, wgni�t� w ziemi� ogromny ci�ar. Zastanawia�em si� nawet, czy to ogarni�te panik� stado s�oni nie przetoczy�o si� przez ob�z. Jednak�e �adne s�onie nie mog�y spowodowa� takich zniszcze�, jakie ogl�da�em dooko�a. Obozowisko przypomina�o rze�ni�, zas�an� fragmentami ludzkich cia� - r�ce, stopy, g�owy, wn�trzno�ci... Bro� le�a�a wok�, cz�� jej poplamiona by�a zielonkawym �luzem, podobnym do tego, jaki wycieka z rozdeptanej g�sienicy. �aden cz�owiek nie m�g� pope�ni� takiej potworno�ci. Spojrza�em na jezioro. Zastanawia�em si�, czy to z jego spokojnych w�d, kt�rych ciemny b��kit wskazywa� na niezmierzone g��bie, wype�z� jaki� bezimienny, ziemnowodny potw�r. A potem zobaczy�em �lad, pozostawiony przez zab�jc�. By�a to bruzda, kt�r� mog�aby wyry� jaka� przeogromna d�d�ownica, bruzda szeroka na kilka jard�w, wykr�caj�ca w stron� dolnej cz�ci doliny. Wewn�trz niej trawa by�a sprasowana, a ma�e drzewka po�amane i wgniecione w ziemi�, pokryte zielonym �luzem. Gdy chwyci�em miecz i z furi� w duszy ruszy�em wzd�u� bruzdy, us�ysza�em wo�anie. Obejrza�em si� i zobaczy�em zst�puj�c� z grani kr�p� figur�. To by� Grom, Pikt. Gdy pomy�l� o odwadze potrzebnej do przezwyci�enia wszelkich instynkt�w, jakie zaszczepi�y w nim tradycyjne nauki i w�asne do�wiadczenia, zaczynani docenia� g��bok� przyja��, jak� �ywi� dla mnie. Przykucn�wszy nad brzegiem jeziora, z w��czni� w d�oni, l�kliwie przeczesuj�c spojrzeniem senne, zaro�ni�te lasem zbocza doliny, opowiedzia� mi o grozie, kt�ra przy ksi�ycu zaatakowa�a klan Bragiego. Przedtem jednak wyjawi� mi to, czego dowiedzia� si� od starc�w swego plemienia. Dawno, dawno temu Piktowie po d�ugiej w�dr�wce nadeszli z p�nocnego wschodu i dotarli do tych poro�ni�tych d�ungl� wzg�rz. Byli zm�czeni. Okolica zapewnia�a obfito�� zwierzyny i owoc�w, w pobli�u nie by�o te� �adnych wrogich plemion. Zatrzymali si� wi�c i zbudowali tu swoje lepianki. Cz�� z nich, ca�y klan licznego szczepu, obra�a na siedzib� Dolin� Pop�kanych G�az�w. Odkryli kolumny i ukryt� za nimi w�r�d drzew �wi�tyni�. Nie by�o w niej kaplicy ani o�tarza, a tylko czarna studnia czy sztolnia, znikaj�ca w g��bi ziemi. Nie by�o stopni, kt�re mog�yby by� wykute i u�ywane przez cz�owieka. Zbudowali w dolinie sw� wiosk�. Noc�, przy ksi�ycu, zaatakowa�a ich groza, pozostawiaj�c tylko po�amane �ciany chat i pokryte �luzem strz�py cia�. W owych dniach Piktowie nie l�kali si� niczego. Zebrali si� wojownicy innych klan�w, �piewali wojenne pie�ni, ta�czyli wojenne ta�ce. Id�c szerokim �ladem �luzu oraz krwi dotarli do otworu sztolni w �wi�tyni. Wykrzykiwali gro�by i zrzucali w d� g�azy, a nikt nie s�ysza�, by uderza�y o dno studni. Potem us�yszeli wysokie tony muzyki. Z otworu wyskoczy�a odra�aj�ca, cz�ekokszta�tna posta�, ta�cz�ca do wt�ru melodii wydobywanej z piszcza�ki, kt�r� trzyma�a w potwornych d�oniach. Zdumienie porazi�o walecznych Pikt�w na widok tej istoty. Tu� za ni� z podziemnych czelu�ci wyd�wign�a si� ogromna bia�a masa, o�liz�y koszmar, kt�ry strza�y przebija�y, lecz nie mog�y powstrzyma� kt�ry miecze ci�y, lecz nie mog�y zabi�. Ociekaj�cy �luzem potw�r run�� na wojownik�w. Zgniata� ich w czerwon� miazg�, rozrywa� na strz�py, jak o�miornica rozrywa ma�e rybki, wysysa� krew z po�amanych ko�czyn, po�era� ich, cho� jeszcze krzyczeli i bronili si�. Pozostali przy �yciu rzucili si� do ucieczki, a potw�r �ciga� ich do samej grani, na kt�r� jednak nie potrafi� wci�gn�� swego gigantycznego cielska. Nie o�mielali si� wi�cej wchodzi� do milcz�cej doliny. Polegli przybywali jednak w snach do szaman�w i starc�w, wyjawiaj�c niezwyk�e, straszne tajemnice. Opowiadali o prastarej rasie na poi ludzkich istot, kt�ra kiedy� �y�a w tych miejscach i kt�ra dla swych tajemniczych, nie wyja�nionych cel�w wznios�a owe kolumny. Bia�e monstrum ze sztolni by�o bogiem tej rasy, wezwanym z pomoc� nie znanej ludzkim synom magii z czarnych, niezg��bionych podziemnych otch�ani. W�ochata istota by�a pomocnikiem, stworzonym, by s�u�y� b�stwu - bezkszta�tnym, pierwotnym duchem, przywo�anym z g��bin i obleczonym w cia�o, organiczne, lecz spoza granic ludzkiego poznania. Prastara, na p� ludzka rasa dawno ju� znik�a w piekle, sk�d wype�z�a podczas czarnego zarania �wiata, lecz jej zwierz�cy b�g i jego nieludzki niewolnik �yli nadal. Obaj byli jednak uformowani z materii organicznej i mo�na by�o ich zrani�, lecz ludzie nie znali broni do�� pot�nej, by ich zabi�a. Bragi i jego klan zd��yli prze�y� w dolinie d�ugie tygodnie, nim groza nadesz�a. Dopiero wczorajszej nocy Grom, kt�ry daj�c dow�d wielkiej odwagi polowa� w tej okolicy, sparali�owany zosta� przez wysokie tony demonicznej melodii. Chwil� p�niej dobieg�a go szalona wrzawa ludzkich wrzask�w. Pad� twarz� na ziemi� i le�a�, skrywaj�c g�ow� w k�pie trawy. Nie �mia� si� ruszy�, nawet gdy ucich�y krzyki, zag�uszone przez ohydne mlaskania i odg�osy strasznej uczty. O �wicie, dr��c ca�y podszed� do urwiska i spojrza� w dolin�. Obraz pogromu, nawet ogl�dany z daleka, sprawi�, �e rzuci� si� do panicznej ucieczki. Potem przysz�o mu do g�owy, �e powinien ostrzec reszt� naszego plemienia. W drodze do obozowiska na p�askowy�u zobaczy� mnie wchodz�cego w dolin�. Tak m�wi� Grom, a ja wspar�szy brod� na d�oni pogr��y�em si� w mrocznych rozmy�laniach. Wsp�czesny j�zyk nie jest w stanie odda� owego poczucia wi�zi plemiennej, odgrywaj�cego w tamtych czasach istotn� rol� w �yciu ka�dego m�czyzny i ka�dej kobiety. W �wiecie, w kt�rym ze wszystkich stron wznosi�y si� do ciosu k�y i pazury, gdzie wszystkie r�ce, opr�cz nale��cych do cz�onk�w w�asnego klanu, podnosi�y si� przeciw jednostce, w tym �wiecie instynkt plemienny by� czym� wi�cej ni� tylko pustyni s�owem, kt�rym sta� si� dzisiaj. By� tak samo cz�ci� cz�owieka jak jego serce czy prawa r�ka. Tak by� musia�o. Tylko w ten spos�b, po��czona w nierozerwalne grupy, mog�a ludzko�� przetrwa� w straszliwych warunkach pierwotnego �wiata. Tak wi�c osobisty �al, kt�ry czu�em po �mierci Bragiego, �al po zwinnych m�odych m�czyznach i roze�mianych, jasnosk�rych dziewcz�tach ton�� w morzu smutku i w�ciek�o�ci, kt�rej intensywno�� i g��bia mia�y i�cie kosmiczny wymiar. Siedzia�em ponury, a obok mnie przykucni�ty wyczekuj�co Grom spogl�da� na przemian to na mnie, to na gro�n� dolin�, gdzie niby po�amane z�by rechocz�cych wied�m wy�ania�y si� spo�r�d morza li�ci przekl�te kolumny. Ja, Njord, nie nale�a�em do tych, kt�rzy przesadnie obci��aj� prac� sw�j m�zg. �y�em w �wiecie fizycznej si�y, a starcy plemienia my�leli za mnie. Nale�a�em jednak do rasy, kt�rej przeznaczeniem by�a nie tylko fizyczna, ale i umys�owa dominacja. Nie by�em po prostu umi�nionym zwierz�ciem. Siedzia�em wi�c, i najpierw mgli�cie, a potem zupe�nie wyra�nie pojawi� si� w mej g�owie plan, kt�ry wyrwa� kr�tki, okrutny �miech z mojej krtani. Powsta�em i wezwa�em Groma do pomocy. Na brzegu jeziora wznie�li�my wielki stos z suchego drewna, maszt�w namiot�w i po�amanych drzewc w��czni. Pozbierali�my pos�pne szcz�tki, wszystko, co pozosta�o z klanu Bragiego i z�o�yli�my je na stosie. Potem skrzesa�em iskr�. Ciemny, g�sty dym wzbi� si� w niebo, a ja zwr�ciwszy si� do Groma poleci�em mu zaprowadzi� si� w d�ungl� tam, gdzie czai�a si� owa �usk� okryta gro�ba, Satha, wielki w��. Pikt wpatrywa� si� we mnie zdumiony. Nawet najwi�ksi �owcy spomi�dzy Pikt�w nigdy nie starali si� spotka� pot�nego gada. Wola moja by�a jednak niby wicher, kt�ry porwa� go z sob�. Ruszyli�my w drog�. Opu�cili�my dolin� jej wy�ej le��cym przej�ciem, przekroczyli�my gra�, wspi�li�my si� na urwisko i zanurzyli�my w po�udniowych g�szczach, gdzie �yli tylko gro�ni mieszka�cy d�ungla. G��boko musieli�my si� wedrze�, zanim dotarli�my do nisko po�o�onego obszaru. Ciemny i wilgotny pod zwisaj�cymi z drzew pn�czami, pokryty by� g�bczastym mu�em, w kt�rym g��boko grz�z�y nasze stopy, i warstw� gnij�cej ro�linno�ci, z kt�rej pod naciskiem tryska�y stru�ki lepkiej cieczy. By�a to, jak twierdzi� Grom, okolica odwiedzana przez Sath�, wielkiego w�a. Pos�uchajcie, jaki by� Satha. Nikogo takiego jak on nie ma dzi� na ziemi ani nie by�o od nieprzeliczonych wiek�w. Jak drapie�ne dinozaury, jak szabloz�by, by� zbyt straszny, by przetrwa� - relikt czas�w, kiedy �ycie i jego formy by�y surowsze i ohydniejsze. W moich czasach niewiele ju� �y�o przedstawicieli jego gatunku, cho�, by� mo�e, zdo�a�y przetrwa� w wi�kszej liczbie jeszcze dalej na po�udniu, w cuchn�cym mule poro�ni�tych d�ungl� moczar�w. Wi�kszy by� od ka�dego z pyton�w spotykanych wsp�cze�nie. Z jego k��w �cieka�a trucizna tysi�ckrotnie bardziej �mierciono�na ni� jad kr�lewskiej kobry. Piktowie czystej krwi nigdy nie oddawali mu czci. Robili to natomiast czarni, kt�rzy przybyli p�niej. Adoracja ta przetrwa�a tak�e w mieszanej rasie, kt�ra powsta�a ze skrzy�owania Murzyn�w z ich bia�ymi pogromcami. Dla wszystkich innych Satha by� wcieleniem z�a i strachu. Opowie�ci o nim przesz�y do obszar�w demonologii i w p�niejszych wiekach sta� si� on diab�em ras bia�ych. Stygijczycy czcili go najpierw, by znienawidzi�, gdy stali si� Egipcjanami, pod imieniem Seta, Pierwotnego W�a. Dla Semit�w Satha by� Lewiatanem i Szatanem. By� pe�zaj�c� �mierci�, dostatecznie straszny, by zosta� bogiem. Zdarzy�o mi si� obserwowa� olbrzymiego s�onia, kt�ry od jego uk�szenia pad� martwy na miejscu. Widzia�em go, widzia�em, jak wije si� kr�t� �cie�k� poprzez d�ungl�, widzia�em, jak atakuje swe ofiary, lecz nigdy na niego nie polowa�em. Zbyt by� niebezpieczny, nawet dla zab�jcy starego szabloz�ba. Teraz jednak tropi�em go, coraz dalej zag��biaj�c si� w cuchn�ce opary. Nawet przyja�� nie potrafi�a ju� sk�oni� Groma do towarzyszenia mi. Radzi�, bym wymalowa� swe cia�o i od�piewa� pie�� �mierci, lecz ja par�em naprz�d, nie zwracaj�c uwagi na jego s�owa. Na �cie�ce, wij�cej si� w�r�d g�stych drzew, za�o�y�em pu�apk�. Znalaz�em wielkie drzewo, mi�kkie, o porowatych w��knach, lecz z grubym, ci�kim pniem. Zr�ba�em je mieczem u podstawy, tak kieruj�c upadkiem, by czubek trafi� w ga��zie rosn�cego po drugiej stronie �cie�ki mniejszego drzewa. W efekcie spocz�o pochylone, jednym ko�cem spieraj�c si� o ziemi�, drugim o tamto mniejsze drzewo. Potem odci��em dolne ga��zie, a znalaz�szy cienki, twardy pie� ociosa�em go i wbi�em pionowo pod pochylonego kolosa. Gdy �ci��em podpieraj�ce go drzewo, ci�ki s�up wspar� si� chwiejnie na podporze, do kt�rej przywi�za�em d�ug�, grub� jak m�j nadgarstek lian�. Potem wyruszy�em przez pierwotny p�mrok d�ungli. Przemo�ny, ohydny fetor uderzy� w moje nozdrza i spomi�dzy wybuja�ej ro�linno�ci Satha wysun�� sw�j odra�aj�cy �eb, ko�ysz�c nim gro�nie w obie strony. Rozdwojony j�zyk wysuwa� si� i chowa�, olbrzymie, straszne, ��te oczy ch�odno wpatrywa�y si� we mnie. P�on�a w nich z�owroga m�dro�� mrocznego, pradawnego �wiata, kt�ry nie by� �wiatem ludzi. Cofn��em si�. Nie odczuwa�em l�ku, jedynie dziwny ch��d w okolicy kr�gos�upa. Satha ruszy� za mn�, wij�c si�. W hipnotycznej ciszy jego osiemdziesi�ciostopowe cia�o zafalowa�o nad gnij�cymi resztkami ro�lin. Jego �eb w kszta�cie klina wi�kszy by� od g�owy najpot�niejszego ogiera, tu��w grubszy ni� ludzki korpus, �uski skrzy�y si� tysi�cem zmiennych barw. By�em dla niego niby mysz dla kr�lewskiej kobry, mia�em jednak k�y, jakich �adna mysz nigdy nie mia�a. By�em szybki, wiedzia�em jednak, �e nie zdo�am unikn�� b�yskawicznego ciosu tr�jk�tnej g�owy. Nie mog�em dopu�ci� go zbyt blisko. Przemyka�em �cie�k�, s�ysz�c odg�os pe�zaj�cego moim �ladem gi�tkiego cielska, podobny do szelestu wiatru w�r�d traw. By� ju� blisko, kiedy przebieg�em pod pu�apk�. A gdy pod drzewem przesuwa� si� d�ugi, l�ni�cy kszta�t, chwyci�em w obie r�ce lian� i szarpn��em desperacko. Olbrzymi pie� z hukiem run�� na okryty �usk� grzbiet Sathy, mniej wi�cej sze�� st�p za jego g�ow�. Mia�em nadziej�, �e to uderzenie z�amie mu kr�gos�up, nie s�dz� jednak, by tak si� sta�o. Ogromne cielsko zwin�o si� i skr�ci�o, pot�ny ogon ci�� i smaga�, m��c�c krzewy jak cep. Kiedy pie� run��, wielka g�owa wykr�ca�a si� i ze strasznym impetem zaatakowa�a drzewo. Pot�ne k�y rozdar�y kor� i drewno niby ostrza sztylet�w. Po chwili Satha, jakby poj�wszy, �e pr�bowa� walczy� z nieo�ywionym przeciwnikiem, zwr�ci� si� ku mnie. Sta�em poza jego zasi�giem. Wygi�� poro�ni�t� �uskami szyj�, rozwar� szcz�ki, ods�aniaj�c d�ugie na stop� k�y. Jad, kt�ry z nich sp�ywa�, zdolny by� przepali� lit� ska��. S�dz�, �e gdyby nie z�amana ga���, kt�ra wbi�a si� g��boko w jego bok i trzyma�a go jak harpun, potrafi�by, dzi�ki swej osza�amiaj�cej sile, wyczo�ga� si� spod pnia. Jego syk zag�usza� g�osy d�ungli, oczy wpatrywa�y si� we mnie z wyrazem tak skoncentrowanej nienawi�ci, �e mimo woli zadr�a�em. O tak, wiedzia�, �e to ja go schwyta�em. Podszed�em na tyle blisko, na ile starczy�o mi odwagi i szybkim, mocnym rzutem przeszy�em w��czni� jego szyj� tu� pod otwart� paszcz�, przybijaj�c j� do pnia. Ryzykowa�em wiele. Daleko mu by�o do �mierci i wiedzia�em, �e wystarczy�aby chwila, by zdo�a� wyrwa� grot i odzyska� swobod� ruch�w, konieczn� do zadania ciosu. Ale w ci�gu tej w�a�nie chwili podbieg�em i wk�adaj�c w zamach miecza ca�� sw� ogromn� si��, odci��em obrzydliwy �eb. Skr�ty i wicia uwi�zionego Sathy by�y niczym w por�wnaniu z konwulsjami bezg�owego korpusu po �mierci. Wycofa�em si�, ci�gn�c za sob� wielki �eb. W bezpiecznej odleg�o�ci od wywijaj�cego ogona zabra�em ji� do dzie�a. Obcowa�em z czyst� �mierci� - nigdy jeszcze �aden cz�owiek nie pracowa� z wi�ksz� ostro�no�ci� ni� ja w owej chwili. Spod nasady wielkich k��w wyci��em woreczki jadowe, po czym zanurzy�em w straszliwej truci�nie ko�ce jedenastu strza�. Baczy�em pilnie, by tylko br�zowe ostrza mia�y kontakt z ciecz�, kt�ra bez trudu strawi�aby twarde drzewca. W tym czasie, popychany przez ciekawo�� i przyja�� do mnie, skradaj�c si� nerwowo przez g�szcza, nadszed� Grom. Rozdziawi� usta, kiedy zobaczy� g�ow� Sathy. Przez d�ugie godziny ostrza strza� mok�y w jadzie, a� pokry� je �mierciono�ny zielonkawy nalot i gdzieniegdzie pojawi�y si� drobne punkciki - miejsca, gdzie trucizna prze�ar�a lity br�z. Potem, cho� noc ju� zapad�a i wok� s�ycha� by�o ryki poluj�cych drapie�nik�w, wyruszyli�my wraz z Gromem przez poro�ni�te d�ungl� wzg�rza, by o �wicie stan�� na urwisku, wznosz�cym si� nad Dolin� Pop�kanych G�az�w. U wej�cia do doliny z�ama�em sw� w��czni�; z ko�czana wyj��em i po�ama�em wszystkie nie zatrute strza�y. Pomalowa�em twarz i r�ce tak, jak maluj� si� Esirowie tylko wtedy, gdy wyruszaj� na pewn� zgub�. Poranny wiatr rozwiewa� moj� jasn� grzyw�, gdy zwr�cony twarz� ku wschodz�cemu nad grani� s�o�cu �piewa�em sw� pie�� �mierci. Potem, z �ukiem w r�ku, zszed�em w dolin�. Grom nie odwa�y� si� p�j�� ze mn�. Zosta�, wyci�gni�ty brzuchem na ziemi i wy� niby konaj�cy pies. Min��em jezioro i ciche obozowisko, gdzie wci�� jeszcze dymi�y resztki pogrzebowego stosu. Wkroczy�em pomi�dzy coraz grubsze pnie drzew. Wok� wznosi�y si� kolumny - bezkszta�tne stosy, pozosta�o�� dawno minionych epok. Drzewa ros�y coraz g�ciej i samo �wiat�o stawa�o si� mroczne i z�e pod ich pe�nymi li�ci konarami. W p�mroku dostrzeg�em zrujnowan� �wi�tyni�, skruszone cyklopowe mury, masy odpad�ego tynku, le��ce w pyle skalne bloki. Jakie� sze��set jard�w bli�ej, oddzielona od �wi�tyni odkryt� polan�, wznosi�a si� wielka, wysoka na osiemdziesi�t czy dziewi��dziesi�t st�p kolumna. By�a tak zniszczona, podziurawiona przez czas i pogod�, �e bez trudu wspi�oby si� na ni� ka�de dziecko z mojego plemienia. Gdy j� dostrzeg�em, zmieni�em sw�j plan. Zbli�y�em si� do ruin. Zobaczy�em grube, rozsypuj�ce si� mury podtrzymuj�ce kopu�� dachu. By�a tak dziurawa, �e przypomina�a wygi�te nade mn�, poro�ni�te mchem �ebra szkieletu jakiego� mitycznego monstrum. Gigantyczne kolumny strzeg�y wej�cia, przez kt�re dziesi�� s�oni mog�oby przej�� obok siebie. By� mo�e kiedy� wyryto na tych filarach jakie� inskrypcje czy hieroglify, dawno jednak zatar� je czas. Wewn�trz rz�d lepiej zachowanych kolumn otacza� wielk� komor�. Na ka�dej z nich umieszczono p�aski .piedesta�. Mgliste instynktowne przeczucie podsun�o mi niewyra�ne obrazy odra�aj�cych, potwornych istot, siedz�cych na tych piedesta�ach w czasie niepoj�tych obrz�d�w, si�gaj�cych korzeniami gdzie� do mrocznych czas�w zarania wszech�wiata. Nie by�o o�tarza. Tylko otw�r w kamiennej pod�odze, prowadz�cy do studni czy sztolni, a wok� niego dziwne, wstr�tne rze�by. Wyrywa�em z murszej�cej posadzki wielkie kawa�y g�az�w i ciska�em je w sztolni�, sko�nie opadaj�c� w d�, w ca�kowit� ciemno��. S�ysza�em, jak odbijaj� si� od �cian, ani razu jednak nie dobieg� do mnie odg�os uderzenia o dno. Kamie� za kamieniem wpada� w otw�r, a ka�demu towarzyszy�o przekle�stwo. W ko�cu us�ysza�em g�os, kt�ry nie by� grzechotem spadaj�cych g�az�w. Ze studni pop�yn�� magiczny, demoniczny d�wi�k piszcza�ki, istna symfonia szale�stwa. G��boko w ciemno�ciach dostrzeg�em przera�aj�ce l�nienie olbrzymiej, bia�ej masy. W miar� jak muzyka stawa�a si� g�o�niejsza, cofa�em si� wolno. Przez szerok� bram�, wyszed�em na zewn�trz. Us�ysza�em drapanie i zgrzyty, a w chwil� p�niej z przej�cia mi�dzy kolumnami wy�oni�a si�, ta�cz�c, niezwyk�a posta�. Porusza�a si� w pozycji wyprostowanej, jak cz�owiek, by�a jednak poro�ni�ta futrem, najg�stszym w miejscu, gdzie powinna znajdowa� si� twarz. Je�li nawet mia�a uszy, nos i usta, to ja ich nie dostrzeg�em. Spod futrzanej maski. wygl�da�a tylko para wytrzeszczonych czerwonych �lepi. W zdeformowanych r�kach trzyma� �w stw�r przedziwny zestaw piszcza�ek, w kt�re dmucha� ci�gle, gdy ta�cz�c i wykonuj�c groteskowe susy i podskoki szed� w moj� stron�. Ze �wi�tyni dobieg� mnie ohydny d�wi�k gramol�cej si� ze studni drgaj�cej masy. Wyj��em strza�� i napi�wszy �uk, ze �wistem pos�a�em j� prosto w pier� ta�cz�cego stwora. "Pad� jak ra�ony gromem, lecz muzyka, ku memu przera�eniu, rozbrzmiewa�a nadal, mimo �e piszcza�ki wypad�y z niekszta�tnej d�oni. Podbieg�em szybko do kolumny i nie ogl�daj�c si� zacz��em si� na ni� wdrapywa�. Gdy osi�gn��em wierzcho�ek i spojrza�em w d�, szok i zdumienie sprawi�y, �e niemal run��em z zawrotnej wysoko�ci mojego stanowiska. Ze �wi�tyni wysun�� si� straszliwy mieszkaniec ciemno�ci. Oczekiwa�em grozy, w ziemskiej jednak formie. To, co zobaczy�em, by�o wcieleniem nocnego koszmaru. Nie wiem, z jakiego to podziemnego piek�a wype�z� przed wiekami ten stw�r, ani te� z jakiej epoki pochodzi�. Nie by� zwierz�ciem wed�ug ludzkiego pojmowania tego s�owa. Z braku lepszego terminu mo�na by nazwa� go robakiem. �aden 'Ziemski j�zyk nie zna s�owa, kt�re by mog�o by� jego imieniem. Mog� tylko stwierdzi�, �e bardziej przypomina� robaka ni� o�miornic�, w�a czy dinozaura. By� bia�y i mi�kki i jak robak ci�gn�� po ziemi swoje drgaj�ce cielsko. Mia� jednak szerokie, p�askie macki, mi�siste czu�ki oraz inne wyrostki, kt�rych przeznaczenia nie umiem wyja�ni�. Mia� te� d�ug� tr�b�, kt�r� jak s�o� zwija� i rozwija�. Czterdzie�ci jego oczu, u�o�onych w przera�aj�cy okr�g, sk�ada�o si� z tysi�cy faset, skrz�cych si� tysi�cami kolor�w, w nieustannej przemianie zmieniaj�cych barwy i odcienie. Mimo jednak owej gry l�nie� i b�ysk�w, z oczu tych patrza�a ci�gle wroga inteligencja - skryty za po�yskuj�cymi fasetami, ani ludzki, ani zwierz�cy rozum, zrodzona w mroku demoniczna my�l, kt�rej pot�ny puls bij�cy w czarnych otch�aniach poza granicami naszego wszech�wiata wyczuwa si� czasem we �nie. Potw�r by� olbrzymi. Przy jego cielsku nawet mamut zdawa�by si� kar�em. Dr�a�em ze strachu, kt�ry wzbudza� ten nie z tego �wiata pochodz�cy stw�r. Mimo to naci�gn��em ci�ciw� a� do ucha i pos�a�em w niego strza��. Potw�r zbli�a� si� ku mnie niby ruchoma g�ra, gniot�c po drodze traw� i krzewy. Wystrzeliwa�em jedn� strza�� po drugiej, ze straszliw� si�� i �mierteln� precyzj�. Nie mog�em chybi� tak olbrzymiego celu. Pociski wbija�y si� a� po pi�ra w trz�s�ce si� cielsko, niekt�re nik�y zupe�nie, a ka�dy ni�s� dosy� trucizny, by powali� s�onia. A jednak potw�r zbli�a� si� do mnie z zatrwa�aj�c� szybko�ci�. Nie baczy� na strza�y ani na jad na ich grotach. I ca�y czas rozbrzmiewa� doprowadzaj�cy do szale�stwa akompaniament strasznej melodii, wydobywaj�cej si� z le��cych na ziemi, przez nikogo nie dotykanych piszcza�ek. Moja wiara w zwyci�stwo rozwiewa�a si� - nawet jad Sathy by� bezsilny wobec tej piekielnej istoty. Ostatni� strza�� pos�a�em w t� dr��c� bia�� g�r� niemal pionowo w d� - tak blisko by�a ju� mojego stanowiska. I wtedy nagle zmieni�a si� barwa potwora. Po wielkim cielsku przesun�a si� fala upiornego b��kitu, zadygota�o w konwulsjach, przywodz�cych na my�l trz�sienie ziemi. Stw�r run�� na doln� cz�� mojej kolumny, zmieniaj�c j� w stos pokruszonych kamieni. R�wnocze�nie jednak i ja wybi�em si� daleko wprz�d, by spa�� p�asko na jego grzbiet. G�bczasta masa ugina�a si� i poddawa�a pod naciskiem st�p. Chwyci�em miecz, wbi�am go a� po r�koje�� i ci��em mi�kkie cia�o, otwieraj�c straszliw�, jardowej d�ugo�ci ran�, z kt�rej wytrysn�a struga zielonego �luzu. W chwil� p�niej cios grubej macki str�ci� mnie z grzbietu kolosa i wyrzuci� na trzysta jard�w w g�r�. Run��em mi�dzy korony pot�nych drzew. Uderzenie musia�o po�ama� po�ow� moich ko�ci. Nie potrafi�em poruszy� r�ka, ani nog�, gdy stara�em si� zn�w chwyci� miecz i poczo�ga� do walki. Z p�kni�tym kr�gos�upem mog�em co najwy�ej wi� si� bezradnie. Widzia�em jednak potwora i wiedzia�em ju�, �e mimo swej kieski zwyci�y�em. Gigantyczne cielsko wznosi�o si� i wygina�o, macki szale�czo ci�y powietrze, czu�ki zwija�y si� i skr�ca�y. Przyprawiaj�c� o md�o�ci biel zmieni�a blada, pos�pna- ziele�. Bestia zawr�ci�a niezgrabnie i ruszy�a z powrotem ku �wi�tyni, zataczaj�c si� niby wrak na wzburzonym morzu. Drzewa gi�