2902
Szczegóły |
Tytuł |
2902 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2902 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2902 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2902 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karl Michael Armer
Obydwiema nogami na Ziemi
Powt�rka akcji
M�czyzna porusza� si� po rozleg�ej powierzchni niezdarnymi susami,
wzbijaj�c k��by kurzu, kt�ry snu� si� w powietrzu, jakby nie zamierza� w
og�le osi��� z powrotem. Ciemna os�ona przeciws�oneczna skafandra
odbija�a w stron� kamery o�lepiaj�ce refleksy �wietlne. Przez kr�tk�
chwil� ekran wype�niony by� jedynie niekszta�tn� bia�� plam�.
"Wkr�tce pu�kownik Ronneberger opu�ci pole widzenia kamery
stacjonarnej i wsi�dzie do lunachodu, gdzie oczekuje go ju� major
Leontonow. Wsp�lnie odb�d� kr�tk� przeja�d�k�, kt�rej celem jest
uzyskanie odpowiedzi na pytanie, na co natkn�� si� radziecki robot
ksi�ycowy w dniu 4 czerwca 1991 roku, a wi�c dok�adnie pi�� miesi�cy
temu. Jeszcze troch� cierpliwo�ci i dowiemy si�, co wtedy znaleziono,
czym jest �w metalowy, regularnie uformowany obiekt."
W g�osie spikera, kt�ry od dwu godzin robi�, co tylko m�g�, aby
przyci�gn�� uwag� telewidz�w, chocia� do tej pory nie wydarzy�o si� nic
interesuj�cego, mo�na by�o wyczu�, obok zm�czenia, nut� zapa�u i napi�cie.
Artur Ronneberger wpatrywa� si� w ekran, na kt�rym astronauta
kierowa� w�a�nie swe kroki ku lunachodowi. To mam by� ja? - my�la�
zdziwiony. Zdumienie nie opuszcza�o go od pocz�tku transmisji. Nie m�g�
uwolni� si� od wra�enia, �e on i ta drobna posta� to dwie osoby nie
maj�ce ze sob� nic wsp�lnego. To, co dzia�o si� na ekranie, nie oddawa�o
nic z panuj�cej w�wczas atmosfery, nie czu�o si� ani zachwytu, ani
fascynacji. Wszystko by�o nieprawdziwe, jak niezbyt udany film. Got�w
by� si� za�o�y�; �e za chwil� zab�y�nie o�wietlenie studyjne, a zza
dekoracji imituj�cych powierzchni� Ksi�yca wyjdzie re�yser i powie:
"Okay, Ronneberger, t� scen� mamy ju� z g�owy". Wcale by si� nie
zdziwi�. Wszystko by�o tak bardzo nieprawdziwe!
Rozejrza� si� wok� siebie. Na kanapie obok niego siedzia�a �ona,
dzieci przykucn�y na pod�odze ze wzrokiem wlepionym w ekran telewizora
- i to r�wnie� by�o nieprawdziwe. Tylko jego my�li wydawa�y si�
prawdziwe. Prawdziwe. jasne i wyra�ne. To by�y sprawy istotne i
nies�ychanie konkretne. Wydarzenia, kt�re rozegra�y si� ju� po
l�dowaniu, wydawa�y si� w por�wnaniu z nimi p�ytkie i niewyra�ne, jak
gdyby obserwowano je przez przedni� szyb� pojazdu w deszczowy dzie�,
kiedy to wycieraczki zapewniaj� dobr� widoczno�� tylko przez kr�tkie
chwile.
Tam wszystko by�o jasne i wyra�ne, widoczne jak na d�oni, a nie jak
to pokazywano teraz. Zniech�cony wy��czy� wideomagnetofon i opad� z
powrotem na oparcie kanapy.
I oto by�y przy nim znowu wszystkie wspomnienia. U�miechn�� si�.
Tak, nareszcie wr�ci�y, wszystkie, tak upragnione i zbyt ulotne,
Chod�cie do mnie, �mia�o, jak�e si� ciesz�! Jak�e si� ciesz�...
Interferencja
Stolik w ma�ej restauracji nie by� zbyt czysty, ale to mu nie
przeszkadza�o. Siedzia� w ciemnym k�cie, okryty cieniem, dop�ki nie
wydoby�o go stamt�d niedyskretne �wiat�o reflektora skierowanego na
telewizor. Po co im jeszcze to �wiat�o, pomy�la�. Istotnie, na sali
bankietowej by�o wystarczaj�co widno. Wspania�e �yrandole, �wiece
towarzysz�ce kwiatom na stolikach. Naprawd� jest tu �adnie, pomy�la�,
cudownie! Szkoda tylko, �e blat sto�u jest taki lepki. A do tego radio,
dudl�ce niemi�osiernie gdzie� z ty�u... Mo�na si� by�o przynajmniej
spodziewa�, �e je wy��cz�, skoro bankiet wydawa� sam prezydent. Poza tym
bawi� si� wspaniale. Tyle pi�knych kobiet w wieczorowych sukniach i ci
wszyscy wa�ni faceci, kt�rzy kiwali przyja�nie g�owami, ilekro� na nich
spojrza�. By�o to rzeczywi�cie przyj�cie o wyszukanej elegancji. Tak,
tak, bez w�tpienia. I to tylko na jego cze��.
Prezydent nawet przepi� do niego. Chcia� odwzajemni� gest i unie��
swoj� szklank�, ale nie by�o jej na stole. Szybko otworzy� kolejn�
butelk� piwa. Nie chc�c, aby prezydent czeka� na niego, nie traci� ju�
czasu na szukanie szklanki i wypi� z butelki.
- Na zdrowie, panie prezydencie! - zawo�a� g�o�no, mo�e nawet zbyt
g�o�no, bo twarze wszystkich obecnych zwr�ci�y si� ku niemu. W ich
spojrzeniach malowa�o si� nie skrywane oburzenie. I akurat w takiej
chwili da�a mu si� we znaki si�a ci��enia. D�ugotrwa�y pobyt na Ksi�ycu
i w kosmosie os�abi� jego mi�nie. Zanim zd��y� temu zapobiec, run�� na
pod�og�, poci�gaj�c za sob� kilka butelek ze sto�u.
Kto� (nie by� pewien czy to prezydent, czy te� gospodarz, w ka�dym
razie kto� znacz�cy, wszyscy byli tu wa�niejsi od niego) pochyli� si�
nad nim, kln�c bez opanowania.
- Pijane bydl�! Kto teraz zap�aci za szk�o? Ty... Jego agresywny
g�os sta� si� nagle cichy i niepewny. - Do diab�a! Czy pan nie jest
przypadkiem?...
- Tak, jestem eks - pu�kownik Ronneberger, eks - kierownik pierwszej
mi�dzynarodowej ekspedycji na Ksi�yc - odpar� gniewnie, odzyskuj�c na
kr�tko pe�ni� �wiadomo�ci. Roze�mia� si�. - Eks - kierownik ekspedycji
lub eks - pedycji, nie eks - ekspedycji. - Skin�� g�ow� i znowu parskn��
�miechem. Poruszy� si�, tr�caj�c porozrzucane butelki. - To by�o
przymusowe l�dowanie - wyja�ni� z powag�.
K�tem oka dostrzeg�, jak gospodarz podbiega do telefonu i
po�piesznie wykr�ca numer...
Bezsenno��
W ciemno�ciach przewraca� si� z boku na bok. Ca�e cia�o pokrywa�a
warstwa czego� �liskiego. By� zlany potem. Prze�cierad�o oklei�o mu si�
wok� n�g jak wilgotna �mija.
P� do czwartej. Od pi�ciu godzin robi� wszystko, by usn��, nie
doczeka� si� jednak nawet zbawiennej drzemki. Raz po raz zerka� na
zamazane kontury drobnych przedmiot�w ustawionych na nocnym stoliku.
Ma�e buteleczki niczym zabawki, a w nich pigu�ki, zielone, bia�e,
b��kitne. Ale tym razem chcia� oby� si� bez nich. By�y takie malutkie,
kolorowe, weso�e, zupe�nie jak krasnoludki, ale w rzeczywisto�ci -
trudno o gorszych tyran�w! Zacisn�� d�onie na mokrej od potu poduszce.
Do diab�a, musi da� sobie rad�! Ciemny pok�j przywi�d� mu na my�l okres,
kiedy by� jeszcze m�ody, kina, w kt�rych sp�dza� mn�stwo czasu. C�
innego m�g� robi�, zawsze by� odludkiem. Tam, otoczony mrokiem widowni,
w pokrzepiaj�cej izolacji swojej samotno�ci, od�ywa� wraz z tymi, kt�rzy
pojawiali si� na ekranie: Woody Allen, Humphrey Bogam, wszyscy ci pi�kni
i bici, wszyscy ci pi�kni i bici.
Jego te� bito, ale on nie by� pi�kny. Obra�a� ka�dego, kto si� z nim
zadawa�, obra�a� siebie samego. Czy istnia� na �wiecie kto� bardziej
bezu�yteczny od niego? Wszystko mia� ju� za sob�: cel �ycia, m�odo��,
sukcesy zawodowe, weso�o��, �zy, mi�o��, szacunek dla samego siebie,
wszystko. Tym, co mu jeszcze zosta�o, by�y wspomnienia. Otaczaj�cy go
�wiat nic ju� dla niego nie znaczy�. By�y to ju� tylko papierowe kulisy,
kt�re powstrzymywa�y go przed oddaniem si� bez reszty wspomnieniom.
�wiat nie by� mu ju� potrzebny i on nie by� potrzebny �wiatu. Ta
przera�aj�ca bezu�yteczno��! Nie pracowa� ju�, tylko pi� i awanturowa�
si�, bi� �on�. Po co by� d�u�ej ci�arem dla nich wszystkich? Dawno ju�
powinien podj�� decyzj�, ale nie m�g� si� na to zdoby�.
J�cz�c przewala� si� z boku na bok. Spojrza� na zegarek: p� do
czwartej. Czy to mo�liwe? Up�yn�a przecie� ca�a wieczno�� wype�niona
my�lami, potem, j�kami, wierceniem si� na ��ku - a czas nie posun�� si�
do przodu. Tykaj�cy ironicznie budzik stanowi� wyzwanie. Bezlitosnym
ruchem str�ci� swego dr�czyciela ze stolika. Budzik spad� na pod�og�,
tyka� jednak nadal. P� do czwartej Nie by�o dok�d ucieka�.
Zap�on czasu
Mo�e w�a�nie ta druga konferencja prasowa zapocz�tkowa�a jego
upadek. Impreza zacz�a si� zupe�nie niewinnie od zwyk�ych w takich
przypadkach bzdur. Ronneberger zaprezentowa� ca�y sw�j wyuczony
imbecylizm, wpojony przez psycholog�w z NASA i dodaj�cy uroku
konferencjom prasowym ameryka�skich astronaut�w. ("Niech pan tego nie
komplikuje, Ronneberger. Prosz� pami�ta�, �e inni maj� si� z panem
identyfikowa�. Nie mo�na wymaga� od nich zbyt wiele. Musi pan si�
zachowywa� zupe�nie naturalnie, jak pierwszy lepszy s�siad z ulicy.") A
poniewa� zgodnie z niezg��bionymi prawami show - marketingu, astronauci
musieli udawa� g�upszych ni� byli w rzeczywisto�ci, zachowywa� si�
"naturalnie". Konferencja prasowa przebiega�a pocz�tkowo wed�ug sta�ego
wzoru:
1. Odpowiednia mina podczas wyst�pienia (dynamiczna, z lekkim rysem
zdecydowania i ��dzy przygody w k�cikach ust, ale mimo to przyjazna -
jak u Johna Wayne'a w jego najlepszym okresie).
2. Emocjonalne �amanie lod�w - na przyk�ad przesadnie okazywany
przestrach na widok olbrzymiej liczby fotograf�w i okrzyk: "�wi�ty
Kodaku, dopom� mi!"
3. Wyra�ne wskazanie palcem na kt�regokolwiek fotografa niezale�nie
od tego, czy jest to kto� znajomy, czy te� nie - taki gest sprawia
wra�enie spontaniczno�ci i wygl�da dobrze na zdj�ciach.
4. Zaj�cie miejsca i udzielanie odpowiedzi na pytania. Tu nale�y
pami�ta�, aby zwraca� si� do dziennikarzy po nazwisku - wtedy nie czuj�
si� oni jak ciekawscy intruzi, lecz jak r�wnorz�dni rozm�wcy - i
zapewnia� ich, jak bardzo interesuj�ce zadaj� pytania.
Do tego momentu wszystko przebiega�o sprawnie. Ronneberger
odpowiada� na pytania z rutyn� i bez wewn�trznego zaanga�owania. W
pewnej chwili pad�o pytanie, dotycz�ce jego osobistych wra�e� z pobytu
na Ksi�ycu.
Zawaha� si�.
- Obawiam si�, �e nie b�d� w stanie tego opowiedzie� - powiedzia� w
ko�cu z namys�em. - By�o wprost cudownie. Jeszcze nigdy w �yciu nie
by�em tak szcz�liwy, jak tam w g�rze. To by�o do�wiadczenie, kt�re
zadecydowa�o o dalszym moim �yciu, wspania�y sen, kt�ry si� zi�ci�.
- A co b�dzie, kiedy ten sen si� sko�czy, a pan jak dawniej stanie
znowu obydwiema nogami na Ziemi?
Pytanie zaskoczy�o go. W�a�nie, co wtedy zrobi? Poczu� si� jak
d�ugodystansowiec, kt�ry dopiero po uko�czeniu biegu u�wiadamia sobie,
�e nie wie, gdzie by�a meta.
- Nie mam jeszcze �adnych okre�lonych plan�w na przysz�o�� - odpar�
podniesionym g�osem.
Pytanie wytr�ci�o go zupe�nie z r�wnowagi.
Blizny
Drgn�� nagle i wtedy si� obudzi�. Rozgl�da� si� woko�o nie mog�c
zebra� my�li, dopiero po chwili u�wiadomi� sobie, �e le�y w pokoju na
sofie. Nie by�o w tym nic dziwnego. Od dw�ch tygodni sp�dza� identycznie
wi�kszo�� czasu. C� innego m�g�by robi�? Czasem szed� na przechadzk�,
ale ludzie schodzili mu z drogi. Sukinsyny! C� oni mog� wiedzie�!
Zadzieraj� wynio�le nosa i my�l�, �e stan� si� przez to wa�ni! Ziewn��
szeroko, drapi�c si� po nie ogolonej g�owie. Wszystko przez to, �e spa�
�le. Przewr�ci� si� na bok i potr�ci� r�k� butelk� po piwie. Masa takich
butelek sta�a obok sofy. Brz�k szk�a zwabi� Donn�.
- Obudzi�e� si� wreszcie? - nie podnios�a wprawdzie g�osu, ale i tak
zabrzmia�o to ostro. - Zd��y�e� ju� wytrze�wie�?
Spojrza� na ni�, po czym bekn��. W�a�ciwie m�g� si� powstrzyma�, ale
stoj�c tak przed nim, prowokowa�a go. Donna wybuchn�a stekiem
przekle�stw. Jej g�os by� coraz wy�szy i bardziej poirytowany. Nawet nie
zada� sobie trudu, aby jej wys�ucha�. Zna� ju� to gderanie na pami��.
Zamiast tego wyobrazi� j� sobie, jak stoi w tych swoich okropnych
pluszowych papuciach i jaskrawo��tym fartuszku w samym �rodku Mare
Crisium. Wtedy nie s�ysza�by jej zrz�dzenia. Porusza�aby tylko
bezg�o�nie ustami jak zaczarowany karp. Ta my�l ubawi�a go.
- Ciekawe, co ci� tak roz�mieszy�o! Spojrza� na ni�.
- �e wygl�dasz tak g�upio - chcia� j� dotkn��. To pragnienie
dominowa�o w nim teraz. Jego r�wnie� zraniono. - Szkoda, �e nie mo�esz
zobaczy�, jak g�upio wygl�dasz!
Umilk�a i skrzywi�a si� jak do p�aczu. Ten grymas nie by� u niej
czym� nowym, st�d te� liczne zmarszczki, kt�re wygl�da�y jak nakarbowane.
Nagle przypomnia� sobie, jaka by�a dawniej �adna. Oczy,
zaczerwienione teraz od p�aczu i pozbawione blasku, by�y niegdy� jasne i
tryska�y �yciem. Do diab�a, co w ko�cu zrobi�a mu z�ego!? Zapragn��
wsta�, obj�� j� mocno i powiedzie�: "Wybacz mi, kochanie, zachowa�em si�
okropnie. Bardzo mi przykro." Zbyt cz�sto jednak s�ysza� to w kinie i
w�a�nie dlatego taka reakcja wyda�a mu si� sztuczna, nic nie znacz�ca.
Co innego, je�eli zachowuje si� tak Robert Redford, czy Cary Grant, ale
on? Taka scena mog�a wydarzy� si� w Hollywood, ale nie w Stackleford,
stan Kentucky.
Odczu� pieczenie na policzku i wtedy zrozumia�, �e Donna uderzy�a go
w twarz, p�niej jeszcze raz i jeszcze, opanowa�a j� prawdziwa furia.
Odepchn�� j�, a� upad�a.
- Co ty sobie my�lisz? - krzykn��. - Nie jestem pierwszym lepszym
w��cz�g�, kt�rego mo�esz spoliczkowa�. Ostatecznie jestem pu�kownikiem
Ronnebergerem, s�ynnym astronaut�!
- Odk�d ci� wyrzucono, nie jeste� ju� s�ynny.
- To by�o zwolnienie honorowe, zapami�taj sobie! Honorowe, rozumiesz?
- Nie roz�mieszaj mnie, dobrze? I nie �ud� si�, �e jeste� s�awny!
Mo�e kiedy�, dawno temu, ale nie teraz. Najwy�ej s�yniesz w naszym
mie�cie z tego, �e przepijasz swoj� opini� i rozum. Przez ciebie
musieli�my nawet odes�a� dzieci. A pani Guilford powiedzia�a wczoraj, �e
ha�bisz dobre imi� naszego narodu.
- Pani Guilford! Tak jakby ten babsztyl zrobi� co� kiedykolwiek dla
naszego narodu! Ja to co innego! Polecia�em na Ksi�yc, podczas kiedy
ona grza�a sobie w domu przy piecu sw�j t�usty zad. Doczeka�em si� nawet
nagrody za swoje zas�ugi: honorowego zwolnienia - odchrz�kn�� g�o�no. -
Honorowego.
Spojrza�a na niego i uj�a za r�k�.
- Art - szepn�a.
Walczy� ze sob� przez chwil�, po czym odtr�ci� j�.
- Daj mi spok�j! - warkn��. Nie odesz�a, krzykn�� wi�c z ca�ej si�y:
- Nie s�ysza�a�, co powiedzia�em? Zje�d�aj! No, zmiataj st�d! Chc� by�
sam! Znosz� to wspaniale! - odwr�ci� g�ow� w drug� stron�. Us�ysza�
kroki: cz�apanie oddali�o si� w stron� kuchni, a wkr�tce dobieg�o go
stamt�d t�umione pochlipywanie.
- Przesta� rycze�! - krzykn��.
P�acz nie ustawa�. Gor�czkowo chwyci� butelk� i przytkn�� do ust.
Wlewa� w siebie jej zawarto�� z tak� zaciek�o�ci�, jak gdyby chcia�
siebie zabi�.
Apogeum
Trzask... pisk... - Zrozumia�em. Odbi�r! - ... pisk... D�ugimi,
efektownymi susami pokonywa� rozleg�� powierzchni�, zdawa�o mu si�, �e
p�ynie. W os�onie przeciws�onecznej Leontonowa ujrza� swoje odbicie:
mityczna posta� w bia�ym skafandrze, wspania�y rycerz, nieustraszony
bohater w b�yszcz�cej zbroi na tropach Graala, �ywa legenda. Ten obraz
wypali� pi�tno w rozgor�czkowanym umy�le i zadomowi� si� tam na sta�e,
daj�c poczucie szcz�cia. Lawrence z Arabii z Ksi�yca.
S�ysza�, jak Leontonow prowadzi rozmow� z naziemn� stacj� kontroln�
Bajkonur II. Wkr�tce dobieg� go g�os Douga Findlaya z Houston. By� jaki�
zduszony i obcy, przypomina� co�. Okres studi�w. Piosenki Beatles�w.
"Klub Samotnych Serc Sier�anta Peppera". To ju� pi�tna�cie lat. Poczu�,
�e narasta w nim nostalgia. To by�y czasy! M�g� by� z nich dumny.
- Cztery tysi�ce dziur na Mare Crisium - pomrukiwa� beztrosko,
spogl�daj�c na ksi�ycow� pustyni� usian� kraterami. Ci z naziemnej
stacji kontrolnej nie widzieli nic zdro�nego w tym, �e sobie
pod�piewuje. Show by� potrzebny. Ostatecznie trzeba by�o zaoferowa� co�
widzom w zamian za te g�upawe, sentymentalne seriale, kt�re zazwyczaj
lecia�y o tej porze w telewizji. Zerkn�� na zegarek. O tej godzinie
wy�wietlali "Szpital w Green Hill". Czy tej uroczej siostrze Alicji uda
si� uchroni� sympatycznego chirurga przed intryg�, jak� uknu� pod�y
anestezjolog? Zanim jednak Pa�stwo dowiecie si� o tym, kilka s��w
informacji na tematy medyczne. Bzdura, pomy�la� ubawiony.
W dalszym ci�gu nuci� co� p�g�osem, z przyzwyczajenia ju� schylaj�c
si� po pr�bki kamieni. Kiedy przeszed� do piosenek bardziej spro�nych,
przerwali mu.
Nie przej�� si� tym zbytnio, chocia� ta ustawiczna kontrola z Ziemi
zacz�a mu ju� dzia�a� na nerwy. G�os Findlaya nie pozwala� mu doj�� do
siebie, w jaki� spos�b przykuwa� psychicznie do Ziemi. �mieszne: oto
stoi na Ksi�ycu, a zastanawia si� nad losami bohater�w "Szpitala w
Green Hill"! Przerwa� po��czenie i niemal jednocze�nie przesta� �piewa�.
Dopiero teraz, w ciszy, kt�ra sprawia�a, �e m�g� uwolni� si� od wp�ywu
Ziemi, do jego �wiadomo�ci dotar�a w pe�ni wspania�o�� krajobrazu
ksi�ycowego.
To, co rozpo�ciera�o si� woko�o, mo�na by�o nazwa� arcydzie�em. I to
nie byle jakim! Osobliwe formacje skalne wznosz�ce si� nad kraw�dzi�
krateru zdawa�y si� nie podlega� prawom grawitacji - bajeczne kszta�ty
wsparte by�y na w�skich kikutach. A kolory! Na tej pustyni istnia�y
jedynie czer� i biel, przywodz�ce na my�l eksperymentaln� fotografi�.
Graficzna doskona�o�� zachwyci�a Ronnebergera. Odrzuci� wszelkie
hamulce. Czu� si� niezmiernie lekki, podskakiwa�, �mia� si�. Teraz by�
to sir Parsifal Kolumb Magellan Livingstone Ronneberger i ta �wiadomo��
wprawia�a go w ekstaz�. �mia� si� nie przestaj�c skaka�. Gdyby tylko
odbi� si� z wystarczaj�co du�� si��, zeskoczy�by z pewno�ci� w czer�
nieba, p�dz�c dalej i szybciej przez ca�y wszech�wiat, szybciej ni�
�wiat�o i zwiewniej ni� nico��, korpusku�a czystego, rozedrganego
szcz�cia.
To by� jego dzie�. P�niej nigdy ju� nie by�o tak samo.
Erozja
Tu, w ogr�dku, rozkoszowa� si� ciep�em. Przesun�� le�ak nieco w bok,
aby s�o�ce pada�o mu wprost na twarz, i zamkn�� oczy. "Wystawa obraz�w"
w wykonaniu Tomity w�a�nie przebrzmia�a, ale nie zdejmowa� jeszcze z
ucha s�uchawki. Ws�uchiwa� si� w szum w�asnej krwi, przypominaj�cy
odleg�� kipiel, po r�owej toni w jego �renicach przep�ywa�y jakie�
zm�cenia, niczym ameby pod mikroskopem. Przez chwil� �udzi� si�
nadziej�, �e uda�o mu si� odegna� przygn�bienie, ale nie; za bardzo
w�ar�o si� w niego i rozros�o - jak z�o�liwy nowotw�r, kt�ry przerzuca
si� w coraz to nowe rejony. Z ob�udn� za�y�o�ci� otula�o go pow�ok�,
kt�ra skutecznie powstrzymywa�a dop�yw wszystkiego, co mog�oby go
uszcz�liwi�.
Rozejrza� si� woko�o: dom i ogr�d. Dalej z ty�u takie same typowe
domy i ogr�dki s�siad�w - dom za domem, ulica za ulic�, wszystko
znormalizowane. Nie mo�na by�o wpa�� na g�upszy pomys�, ni� osiedlenie
si� w Stackleford, tej okropnej dziurze. Wszystkiemu by�a winna Donna -
tu si� urodzi�a i tu chcia�a zamieszka�; mo�e po to, aby pokaza� innym,
�e zosta�a �on� s�awnego cz�owieka. A on te� my�la� wtedy, �e po trudach
lotu i, pierwszych konferencjach znajdzie tu spok�j.
A przecie� powinien przewidzie�, �e ci ludzie nie nadaj� si� do
niczego. Sprawiali wra�enie postaci z filmu fantastycznonaukowego,
mieszka�cy ma�ego miasteczka, kt�rych m�zgi kontroluj� enigmatyczni
OBCY. O tak, oni byli obcy. Ich tak zwana pospolito�� by�a nadzwyczaj
surrealistyczna, ich zachowanie i rozmowy - znormalizowane i powielane,
jak w zakl�tym kr�gu. Zadziwia�a go ich kolektywna nerwica przejawiaj�ca
si� w chorobliwej sk�onno�ci do �ycia w grupie, w niedorzecznym
perpetuum mobile patetycznej bezu�yteczno�ci. Gdyby by� w jakim� obcym
kraju, �atwiej by si� zadomowi�, gdy� w�a�nie resztki swojsko�ci w
zachowaniu tutejszych mieszka�c�w wyobcowa�y go, oddali�y od nich
jeszcze bardziej. Odnosi� wra�enie, jakby tamci �yli w wypaczonym
wymiarze, kt�rego skala zniekszta�ci�a ich nie do poznania. Ksi�yc by�
mu bli�szy, jego formu�y bardziej zrozumia�e, skala przejrzysta,
agregaty reagowa�y zgodnie z planem. Tam czu� si� jak u siebie w domu. W
tym obcym miasteczku natomiast, zapl�ta� si� w paj�czyn� spo�eczno�ci,
kt�rej nitki alarmowe ju� dygota�y i nieokre�lona plaga pe�z�a ju� ku
niemu, a on tkwi� w tej pu�apce, gdy� musia� zadba� o Donn�, kt�ra za
nic nie chcia�a st�d wyjecha�. Czy�by naprawd� nie dostrzega�a tej sieci
utkanej z zawi�ci i jowialnego fa�szu?
Powr�ci� pami�ci� do jednego z przyj��. By�o to w ubieg�ym tygodniu.
Nam�wili go na te koktajle, tak niewinne z wygl�du. Wypi� je dla
�wi�tego spokoju, chocia� nie przepada� za alkoholem i spi� si� do tego
stopnia, �e jeszcze dzi� odczuwa� luki pami�ciowe. Nikt nie wspomnia� mu
nawet, co si� wtedy wydarzy�o, nawet Donna - na ten temat panowa�o
wymowne milczenie, je�eli nie liczy� kilku aluzji: to s�owo, kt�re pad�o
niebacznie, to spojrzenie, to zn�w znacz�cy u�mieszek. Nie by� pewien,
czy to tylko z�udzenie, ale wydawa�o mu si�, �e ostatnio te u�mieszki
by�y bardziej widoczne i zuchwa�e. Zdali ju� sobie spraw�, �e go
osaczali i to ich oczywi�cie radowa�o. Musieli go osiod�a�, gdy� sami
byli mali.
Ale dlaczego tak bardzo si� denerwowa�? Przecie� do�wiadczy� ju�
tego wielokrotnie: przykro�ci, k�opoty, obelgi, niezwykle intensywne,
spada�y na niego z przera�aj�c� moc�, po czym zadomowia�y si� w nim, nie
natrafiaj�c na �aden skuteczny op�r. Nigdy nie odczuwa� tak silnie
rado�ci, czy szcz�cia. Za ka�dym razem, kiedy ju� mia� si� poczu�
szcz�liwy, jego uwag� odwraca�y jakie� drobiazgi i wtedy - ciach,
ciach, ciach - zaczyna�y dzia�a� filtry, kt�re wsuwa�y si�, jeden po
drugim, pomi�dzy niego a to szcz�cie, do niego dociera�y ju� jedynie
szcz�tki. Pozostawa�a ja�owa �wiadomo��, �e on je zaprzepa�ci�. Po
prostu brakowa�o mu spontaniczno�ci, umiej�tno�ci brania �ycia na
gor�co. By� za ma�o impulsywny. Tylko raz si� przem�g�, gdy wyl�dowa� na
Ksi�ycu. W�a�nie wtedy tama powstrzymuj�ca w nim �miech i szcz�cie
p�k�a tak, jak p�ka torebka nasienna, gdy wreszcie nadchodzi jej czas.
Stan niewa�ko�ci, unoszenie si� w powietrzu, wszech�wiat - to wszystko
nale�y do ciebie! Jeste� pionierem ludzko�ci! W kopalni szcz�cia ty
trafi�e� na g��wn� �y��! Podejd�cie do mnie, k�opoty, chod�cie tu, �ebym
m�g� was zmia�d�y�. Zrobi�...
- Art, kochanie, nie s�yszysz mnie?
Psiakrew, czy naprawd� nie mo�na ju� nawet mie� chwili spokoju, aby
odda� si� rozmy�laniom? Przyjemne my�li zdarza�y si� tak rzadko!
- Tak, Donna, co si� sta�o? - jego g�os nie zdradza� niczego.
- Przyjdziesz do domu?
- Tak, za chwil�.
Nie wstawa� jednak z miejsca, zatapiaj�c si� ponownie w my�lach.
Szcz�cie. Wtedy je mia�, trzyma� mocno w zaci�ni�tych pi�ciach. Ale
p�niej, na Ziemi, dosi�g�y go dawne niezmienne sk�adniki jego �ycia:
frustracje, szoki, rozczarowania, defensywno��. Do tego wszystkiego
dosz�o niepowodzenie ich ekspedycji. Nie uda�o im si� nawet zbli�y� do
radzieckiego robota ksi�ycowego, gdy� ich lunach�d uleg� awarii. Nie
by�a to ich wina. ("Ronneberger, ten lunach�d by� w�a�ciwie
niezniszczalny. Czy aby na pewno obs�ugiwa� go pan w�a�ciwie?" - "Ale�
tak, idioto!")
Po tych porywaj�cych prze�yciach na Ksi�ycu zmieni� si�, tak samo
zreszt� jak Leontonow. �wiat, kt�ry nie by� w stanie powt�rzy� owych
kr�tkich, wspania�ych chwil ani dotrzyma� zawartych w nich obietnic,
wyda� mu si� z czasem coraz mniej realny, nieistotny, skurczy� si� do
wymiar�w st�ch�ej poczekalni, w kt�rej siedzieli wbrew swojej woli
wiedz�c, �e z Ksi�yca wzywaj� ich syreny. Taki stan rzeczy rodzi�
oczywi�cie problemy, a im wi�cej problem�w mieli ze �wiatem, tym
bardziej dystansowali si� od niego, i tak dalej. Przypominali
niestabilne kr�gi regularne, zniszczone przez ich w�asne sprz�enie
zwrotne. Obaj borykali si� z identycznymi k�opotami, maj�cymi ju� raczej
charakter psychologiczny ni� socjologiczny - chocia� kto wie? Pocz�tkowo
mogli jeszcze wymienia� mi�dzy sob� pogl�dy na ten temat. Wsp�lnie
zaprezentowali si�� wystarczaj�co du��, tak przynajmniej wygl�da�o. Ale
Leo ju� nie �yje. Wersja oficjalna podaje: wypadek. Ale on, Ronneberger,
wie, �e Leo po prostu wsiad� w sw�j odrzutowiec i wzni�s� si� tak
wysoko, a� przesta�o go nie�� powietrze. Dziwne, miejsce upadku
wygl�da�o jak krater ksi�ycowy.
Obraz krateru znik� sprzed jego oczu, kiedy dobieg� go ponownie g�os
Donny:
- Dlaczego nie przychodzisz? Czy musz� ci wszystko powtarza�?
Zrezygnowany podni�s� wzrok, spojrza� na kobiet�, kt�ra uleg�a w�a�nie
kolejnej metamorfozie, przemieniaj�c si� z ukochanej �ony w obc�,
dzia�aj�c� mu na nerwy, osob�.
- S�ucham ci� - znowu sta� si� oficjalny.
Podsun�a mu pod oczy dwie suknie, zielon� i niebiesk�. - Kt�r� z
nich mam za�o�y� na party u Ryan�w?
Ze sposobu, w jaki je trzyma�a, nietrudno by�o si� domy�li�, �e woli
zielon�. Chcia�a tylko, by potwierdzi� jej wyb�r.
Opad� z powrotem na le�ak i zamykaj�c oczy wystawi� twarz na s�o�ce.
Za�� t� niebiesk� - powiedzia�.
Notatka z pami�tnika
Jak to jest mo�liwe? Jestem jednym z najs�ynniejszych ludzi na
�wiecie, obiektem podziwu i zawi�ci innych. Pisano o mnie w gazetach,
pokazywano w kronikach. Mam ca�kiem niez�e warunki zewn�trzne, pi�kn� i
m�dr� �on�, mi�e dzieci. Jestem doktorem aeronautyki i pu�kownikiem
lotnictwa ameryka�skiego. Przyznano mi wiele odznacze� i obsypano
zaszczytami. Objecha�em ponad sze��dziesi�t kraj�w na Ziemi i jako jeden
z nielicznych stan��em na Ksi�ycu. Nie mog� r�wnie� uskar�a� si� na
warunki finansowe; gdyby zliczy� wszystkie moje dochody, to jestem
w�a�ciwie milionerem. Mo�na by rzec: wspania�e, pe�ne �ycie. A jednak...
a jednak tak naprawd� szcz�liwy by�em tylko przez trzy tygodnie.
Ktokolwiek przeczyta moje notatki, niech zastanowi si� nad tym, kiedy to
by�o i dlaczego tak uwa�am.
Potyczka w czasie odwrotu
Odby�o si� ju� trzydzie�ci mi�dzynarodowych konferencji prasowych.
Dla dziennikarzy krajowych zaplanowano ich dwadzie�cia. Ta by�a
siedemnasta. Reporterzy udaj�c zainteresowanie zadawali pozornie ciekawe
pytania, ale to zainteresowanie by�o symulowane, a pytania by�y te same
co zawsze. Zaczyna�o go to ju� mierzi�. Zastanawia� si�, kiedy wreszcie
- gdy� by�o to nieuchronne - wstanie babsko z "Idealnej gospodyni" albo
podobnego szmat�awca i chichocz�c z zak�opotaniem zapyta, jak tam w
kosmosie wygl�daj� sprawy zwi�zane z... hm... no... z higien�. G�upie
g�si. Mog�y przecie� zapyta� go o promie� orbity albo o wielko��
przy�pieszenia na kwadrat sekundy lub te� o metody nawigacji, ale nie -
zapyta�y go o g�wno. To w�a�nie by� temat dla ludzi. To ciekawi�o ca�y
wielki nar�d. Cyrkulacja zidiocenia nie mog�a przecie� ulec zak��ceniu.
Mo�e chcieliby te� dowiedzie� si�, w jaki spos�b uda�o mu si�
powstrzyma� przez te trzy miesi�ce sp�dzone na stacji orbitalnej i w
rakiecie od sp�kowania, ale niezr�cznie by�o pyta� o takie sprawy.
Przenie�li wi�c ow� ciekawo�� na inne tory i zainteresowali si� kwesti�
trawienia. Niech �yje ameryka�ska warstwa �rednia!
- Sir?
Otrz�sn�� si� z zamy�lenia i wr�ci� do rzeczywisto�ci, ostatnio
sprawia�o mu to coraz cz�ciej powa�ne trudno�ci.
- "Alabama Courier", sir. Chcia�bym si� dowiedzie�, jak pan sobie
radzi� podczas lotu z majorem Leontonowem? On pochodzi przecie� z innego
kraju, pos�uguje si� innym j�zykiem...
- Rzeczywi�cie jest to ciekawy aspekt. Na poprzednich szesnastu
konferencjach prasowych poruszano go tylko pi�tna�cie razy - odpar� nie
kryj�c sarkazmu, kt�ry narasta� w nim w miar� kolejnych konferencji. W
ten spos�b u�mierza� swe podra�nienie, wywo�ane przez te g�upie pytania.
- Ale wracaj�c do sprawy: major Leontonow m�wi �wietnie po angielsku, ma
nawet lepszy akcent ni� pan.
- No dobrze, sir! Ale czy w og�le by�o to potrzebne, �eby lecia� z
panem? W ko�cu to nasza stacja orbitalna, nasza rakieta. My, Amerykanie...
- ...g�rujemy tak bardzo nad innymi narodami, �e wszelka. wsp�praca
z nimi staje si� zb�dna, czy tak? To pan ma na my�li? - ton jego g�osu
sta� si� ostrzejszy. - Je�eli tak, to jest pan kretynem. Ale mo�e nie
potrafi pan my�le� inaczej. Musia�by pan ujrze� Ziemi� cho� raz,
przebywaj�c w kosmosie. Wtedy nie wida� granic, a poszczeg�lne kraje nie
r�ni� si� kolorami, ani nie s� oznakowane wed�ug przynale�no�ci do
blok�w wojskowych, jak w naszych szkolnych podr�cznikach. Wtedy wida�
tylko b��kitn� kul�. A Ziemia ma problemy, kt�re mo�na rozwi�za�
wy��cznie dzi�ki wsp�pracy, sir. Dzi�ki wsp�pracy!
- Czy nie s�dzi pan, �e jest to teoria raczej filozoficzna ni�
polityczna? - zapyta� reporter z "Hartville Liberty".
- Bardzo rozs�dne pytanie - zdo�a� si� ju� troch� uspokoi�. - Ale
zale�y to od tego, co pan rozumie pod poj�ciem: polityka. Ja osobi�cie
nie uwa�am, by mia�a to by� powszechna walka o hegemoni�, a wi�c
polityka si�y, lecz raczej d��enie do r�wnomiernego podzia�u problem�w
jak r�wnie� �rodk�w technicznych, gospodarczych oraz duchowych.
M�wi�c to odczuwa� niezadowolenie. Nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e
jest to jedynie Trzeciorz�dna gadanina, sprawy, o kt�rych inni m�wili
ju� przed nim w spos�b bardziej interesuj�cy, �e sta� go tylko na
frazesy, powierzchowne opinie, b�ahe, oddalone o mile od sedna sprawy.
Nie wypowiedzia� �adnej z my�li, jakie k��bi�y si� w jego umy�le. Ale
w�a�ciwie c� takiego chcia� powiedzie�? Zagubi� si� ju� zupe�nie.
Nat�a� umys�, ale nic z tego nie wychodzi�o. Czu�, hak wzbieraj� w nim
w�ciek�o�� i poczucie w�asnej bezsilno�ci - i strach, �e nie wytrzyma
tego wewn�trznego napi�cia.
- Dajcie mi spok�j z waszymi idiotycznymi pytaniami - us�ysza�
raptem w�asny g�os, o nie spotykanym dot�d stopniu agresywno�ci. - Nie
mam wi�cej nic do powiedzenia. Dzia�acie mi tylko na nerwy.
Wsta� i otworzy� drzwi, aby odej�� st�d, byle dalej, byle dalej. C�
za rozkosz, oddala� si� st�d, jeszcze troch�, a uniesie si� w g�r�,
zupe�nie jak wtedy.
Nie ko�cz�ca si� ta�ma nr 1
- A co b�dzie, kiedy ten sen si� sko�czy, a pan jak dawniej stanie
znowu obydwiema nogami na Ziemi?
- Nie mam jeszcze �adnych okre�lonych plan�w na przysz�o��.
Scherzo
Prowadzi� pewnie sw�j lunach�d po kamienistej r�wninie Ksi�yca.
K�tem oka dostrzeg�, jak Leo podnosi na wysoko�� oczu Hasselblada i robi
zdj�cie. Ogarn�o go niezwyk�e podniecenie i nie zastanawiaj�c si� nawet
nad tym, co robi, docisn�� do ko�ca peda� gazu. Pojazd wyrwa� do przodu
i w tej samej chwili Ronneberger opu�ci� swoj� os�on� przeciws�oneczn�;
jaskrawa biel ksi�ycowej pustyni o�lepi�a go.
- Co ty wyrabiasz? Uwa�aj! - wykrzykn�� Leo. Nie, to by� g�os Donny,
tak, rzeczywi�cie Donny.
Donna?
Przepe�niony uczuciem bezgranicznego przera�enia przydusi� raptownie
hamulec i szarpn�� kierownic�. Mercedes zarzuci�, przez chwil� sun��
jeszcze po jezdni, po czym wpad� na s�up telegraficzny. Pasy
bezpiecze�stwa przytrzyma�y ich, nast�pnie odrzuci�y z powrotem,
Ronneberger uderzy� g�ow� bole�nie o podg��wek i wreszcie wszystko si�
uspokoi�o.
Opanowa�o go znajome uczucie szoku, jedna cz�� rozumu m�wi�a mu:
"To tytko sen, to nie przydarzy�o si� tobie", a druga krzycza�a: "Ale�
tak, to prawda, taka jest rzeczywisto��"! I naprawd� by�a to
rzeczywisto��. Stan ten nie by� jednak dla niego czym� nowym, otrz�sn��
si� wi�c z niego dosy� szybko.
Spojrza� na Donn�. Na szcz�cie nic jej si� nie sta�o. Ku w�asnemu
zdumieniu dotkn�� j� delikatnie, mimo �e by�a mu ju� tak obca. Czy�by
wi�c kocha� j� jeszcze?
Cudowny moment!
- Co ty wyrabiasz? - us�ysza� raptem jej g�os pe�en wyrzutu. -
Chcesz nas pozabija�? Przy�pieszy�e� tak raptownie, a p�niej zamkn��e�
podczas jazdy oczy - jej g�os sta� si� znowu ostry. - Jak mo�na wysy�a�
rakiet� na Ksi�yc kogo� takiego jak ty! Przecie� ty nie potrafisz nawet
prowadzi� samochodu!
A on ju� my�la�...
Bez s�owa odpi�� pas bezpiecze�stwa i wysiad� z samochodu.
Zatrzasn�� za sob� drzwiczki i wtedy u�wiadomi� sobie, jak bardzo dr��
mu r�ce.
Spojrza� na szerok� drog�, kt�r� dopiero co przyjecha� i kt�ra
wiod�a prost� lini� od horyzontu po horyzont. S�upy telegraficzne sta�y
z dala od siebie, a jednak trafi� w jeden z nich. To by�o typowe dla
niego: na takiej drodze spowodowa� wypadek, bez �adnej przyczyny. Ka�dy,
kto by to zobaczy�, uzna�by go za g�upka. Na szcz�cie w okolicy nie
by�o nikogo. Po obu stronach drogi rozci�ga�a si� pustynia, na kt�rej
strome formacje skalne, przypominaj�ce olbrzymie zabawki, wznosi�y si�
ku niebu. T�dy przebiega�a granica pomi�dzy Arizon� a Nowym Meksykiem.
Tutejsze okolice przywodzi�y na my�l krajobraz ksi�ycowy, dlatego
postanowi� sp�dzi� tu urlop.
Zupe�nie nieoczekiwanie pust� lini� horyzontu przeci�� radiow�z
policyjny i w ci�gu kilku minut zatrzyma� si� na jego wysoko�ci po
przeciwleg�ej stronie drogi. Z samochodu wysiad�o dw�ch policjant�w,
kt�rzy podeszli do niego, spogl�daj�c na rozbitego mercedesa.
- Ho, ho, nie lada wyczyn, trafi� w sam s�up! - powiedzia� jeden z
nich, u�miechaj�c si� przy tym szyderczo. - Za�o�� si�, �e to nie by�o
takie proste.
Ronneberger kiwn�� tylko g�ow�, chocia� wszystko w nim krzycza�o:
"Daj temu aroganckiemu sukinsynowi w g�b�!" Ale pomi�dzy tym, co my�la�,
a tym, co robi�, istnia�a przepa��, rozwieraj�ca si� od kilku tygodni
coraz bardziej.
- Nazwisko, adres? - zapyta� drugi policjant otwieraj�c bloczek i
wyjmuj�c d�ugopis.
- Artur Ronneberger - odpowied� przysz�a z trudem.
- Czy�by ten Artur Ronneberger? - zapyta� policjant z
niedowierzaniem i obrzuci� go badawczym wzrokiem.
- Tak - odpar� lakonicznie.
Tamci spojrzeli po sobie w milczeniu i - rozumiej�c si� widocznie
bez s��w - odeszli. Do jego uszu dobiega�y jeszcze s�owa jednego z
policjant�w, wypowiedziane nieco zjadliwie:
- Dobrze, �e na Ksi�ycu nie ustawiano s�up�w telegraficznych. Na
pewno by w nie trafi� i... - reszty s��w ju� nie dos�ysza�. Znowu
spojrza� na drog�, biegn�c� ku horyzontowi prosto jak strza�a. Tak
wyra�na, r�wniutka i biegn�ca do przodu by�a kiedy� linia jego �ycia.
Kiedy�. Ale p�niej doszed� do horyzontu i wtedy okaza�o si�, �e tam
jest kres drogi, g��boka przepa��, w kt�r� zacz�� spada�. Jeszcze teraz
w ni� spada�, ale wiedzia� doskonale, �e wkr�tce uderzy o dno.
Odwr�ci� si� znowu w stron� policjant�w, �miej�c si� szeptali co� do
siebie.
R�wnie� Donna parskn�a nagle �miechem, g�o�nym, niepowstrzymanym.
Tak, to wszystko by�o bardzo �mieszne.
Nowo�� z fabryki sn�w
Oto, co przy�ni�o mu si� pewnej nocy.
Sta� przy kasie supermarketu nale��cego do sp�ki z ograniczon�
odpowiedzialno�ci� "Frustracje", aby zap�aci�, ale kasjer, kt�ry by�
jednocze�nie szefem firmy, nie chcia� przyj�� od niego pieni�dzy.
- Ale� sk�d, nie ma nawet o czym m�wi� - protestowa�. - Jest pan
naszym najlepszym klientem i nie chcieliby�my pana straci�. Mo�na by
rzec, my wszyscy �yjemy z pana.
- S�usznie, s�usznie - odezwa�y si� liczne g�osy gdzie� z ty�u.
Spojrza� baczniej i wtedy zauwa�y�, �e obok kasjera zebra� si� w jednej
chwili olbrzymi t�um. Rozpozna� genera�a Hancocka, kt�ry czy�ci� jego
ordery, pani� Guilford i pani� Webster, jak r�wnie� wiele innych
s�siadek i s�siad�w, gadaj�cych jedno przez drugiego i spogl�daj�cych na
niego niezwykle wymownie; swoich psychiatr�w Arnolda, Prokopa i Mendela,
kt�rych nigdy nie m�g� rozr�ni�, gdy� wszyscy trzej mieli brody a la
Zygmunt Freud, ca�a za� masa innych �udzi, kt�rych nie zna� - z
pewno�ci� by�o ich kilka tysi�cy - siedzia�a na zaciemnionej widowni,
oczekuj�c z napi�ciem na najnowszy show Artura Ronnebergera.
- Panie i panowie! - odezwa� si� dono�ny g�os. - Z pewno�ci�
wszystkich tu obecnych zainteresuj� nowe wypadki, jakie przydarzy�y si�
ostatnio naszemu pechowcowi Arturowi. No wi�c, uda�o nam si� zmontowa� z
bogatego materia�u wspania�y program. Jestem przekonany, �e nikt nie
wyjdzie st�d rozczarowany.
Fanfary zagra�y napuszony sygna� inauguracyjny, po czym na ekranie
zacz�y pojawia� si� kolejno niezliczone katastrofy: Artur Ronneberger
wpada swoim samochodem na s�up telegraficzny; awanturuje si�, pijany jak
bela, w lokalu tak d�ugo, a� go stamt�d wyprowadzaj�; niczym niewidomy
idzie po omacku przez d�ugie mieszkanie i spada ze schod�w; w stanie
nietrze�wym kosi traw� na dzia�ce i przecina sobie przy tym du�y palec u
nogi a� do ko�ci itd., itd. Wystawia� siebie na po�miewisko, a ludzie
ryczeli z uciechy, klepali si� po udach, wsysali w siebie jego g�upi�
niezdarno��, rosn�c przez to coraz bardziej; tak, tak, od�ywiali si�
tym, �yli z tego. Tylko Buster Keaton i Woody Allen siedzieli w k�cie
przygn�bieni, gdy� on by� od nich bardziej niezr�czny i przedstawia�
posta� �a�o�niejsz� ni� oni. Nawet wierny Sandro Pansa zas�pi� si� i
odwr�ci� od niego.
Olbrzymi astronauta w bia�ym kombinezonie, trzymaj�cy w d�oniach
cudown� czar� Graala, wyszed� przez boczne drzwi. Stanley Kubrick,
ubrany w b��kitn� jak kosmos koszul� z wymalowan� na niej liczb� 2001,
zagadn�� go: - Koniecznie musimy nakr�ci� razem jaki� dobry film
fantastycznonaukowy. Pana pierwszy film o Ksi�ycu to czysta
amatorszczyzna. Zupe�ny niewypa�.
Wkr�tce ludzie wyszli z kina. Wszyscy przewy�szali go co najmniej o
po�ow�, gdy� uro�li przecie� jego kosztem. Przy wyj�ciu ka�dy z nich,
u�miechaj�c si� wynio�le, wr�cza� mu jako napiwek drobny prezent.
Otrzyma� mi�dzy innymi pajaca na sznurku, kt�ry by� podobny do niego,
krzywe zwierciad�o, w kt�rym wygl�da� zupe�nie normalnie, oraz z�ot�,
l�ni�c� ikon� przedstawiaj�c� Leo w trumnie.
I nagle, nie wiadomo dlaczego, ogarn�� go strach. Odwr�ci� si�
gwa�townie i odszed� st�d, byle dalej, byle dalej - jak zwykle. Naprawd�
sprawia�o mu rozkosz, kiedy si� oddala�. Prawie unosi� si� w g�r�,
zupe�nie jak wtedy.
Strza� z koz�a
Sta� przy oknie wygl�daj�c na teren koszar. By�o rnu duszno, nogi
dygota�y, w uszach szumia�o. Milcza�.
Genera� Hancock siedzia� za swoim l�ni�cym od chromu biurkiem,
zastawionym patriotycznymi proporczykami.
- Musi pan to zrozumie�, Ronneberger. Kiedy wsta� pan podczas
konferencji prasowej i wyszed� jakby nigdy nic, znie�li�my to jeszcze.
Ale je�eli w czasie wywiadu telewizyjnego zaczyna pan nagle p�aka�, to
tego ju� za wiele. Niech pan tylko pomy�li: nasz najlepszy astronauta,
bohater narodowy zaczyna szlocha� na oczach milion�w telewidz�w jak
stara baba. Czy pan wie, jaki to szok dla tych, kt�rzy brali z pana
przyk�ad, uwa�ali pana za symbol wielko�ci naszego kraju?! Nie jestem w
stanie zrozumie� pa�skiego post�powania. Wprawdzie pr�bowa� pan wyja�ni�
mi motywy, ale ja po prostu tego nie rozumiem. Niestety, musz� wyci�gn��
konsekwencje. Chyba przyzna mi pan racj�, Ronneberger?
Przys�uchiwa� si� tym wywodom jednym uchem. Tylko po tonie g�osu
Hancocka zorientowa� si�, �e ostatnie zdanie by�o skierowanym pod jego
adresem pytaniem. Z kilkusekundowym op�nieniem skin�� g�ow�.
- To �wietnie - powiedzia� z ulg� Hancock. - Z pewno�ci� rozumie
pan, �e w tej sytuacji nie mamy ju� dla pana zaj�cia. Wykona� pan swoje
zadanie. Oczywi�cie b�dzie to zwolnienie honorowe. S�yszy pan,
Ronneberger? Honorowe zwolnienie.
Naturalnie, �e s�ysza�. Dziwi�o go tylko, �e nie odczuwa nawet
goryczy, tylko szok, przy kt�rym jedna cz�� rozumu m�wi: "To tylko sen,
to nie przydarzy�o si� tobie", a druga krzyczy: "Ale� tak, to prawda,
taka jest rzeczywisto��!"
Honorowe zwolnienie. Nie ma zaj�cia.
Wyjrza� na ulic�, gdzie akurat wrzucano zawarto�� kilku kontener�w
do �mieciarki, kt�ra po chwili odjecha�a w nie znanym kierunku.
�mie�.
�adnego zaj�cia.
Monitor
Poprosili, �eby tu poczeka�, a sami rozmawiali o nim w s�siednim
pokoju. Nie wiadomo jednak, dlaczego nie wy��czyli instalacji
pods�uchowej, w ten spos�b m�g� przys�uchiwa� si� ca�ej rozmowie. Zabieg
celowy, czy te� przypadek? Nie mia� poj�cia. Rozmowa dobiegaj�ca z
ma�ego g�o�nika nie by�a zbyt dono�na, ale odk�d przesta� widzie�, mia�
bardziej wyostrzony s�uch.
Donna: Jak pan s�dzi, doktorze, co mu jest? Czy mo�e pan ju�
postawi� diagnoz�?
W�adczy g�os: C�, na razie przeprowadzi�em kr�tk� rozmow� z pani
m�em i nieco d�u�sz� z pani�. Jedyne, co zdo�a�em ustali� do tej pory
to fakt, �e osi�ga dosy� du�e warto�ci w skali neurotycznej.
Donna: ... a wi�c... (chrz�kni�cie)
Chwila ciszy.
W�adczy g�os, teraz jeszcze o ton ostrzejszy: To nic nie znaczy.
Wszystko brzmi gorzej ni� jest naprawd�. A je�eli chodzi o dok�adn�
diagnoz�... (niezrozumia�e mamrotania). To wcale nie musi by� depresja,
jak pani przypuszcza. Mo�e to by� reakcja konfliktowa, a �ci�lej m�wi�c,
reakcja na wyczerpanie. Pani rozumie: sam lot i wszystko to, co
nast�pi�o p�niej. W takim przypadku sprawa wygl�da�aby nawet
korzystnie, gdy� terapia nie by�aby skomplikowana.
Donna: Dzi�ki Bogu. A wi�c istnieje...
W�adczy g�os, ignoruj�c j�, kontynuuje wyk�ad: Z drugiej jednak
strony, je�eli dobrze interpretuj� objawy przedstawione przez pani� -
nadwra�liwo��, tendencja do zamykania si� w sobie, marzenia dzienne itd.
- to mo�emy mie� r�wnie� do czynienia z rozwojem sensytywno -
paranoidalnym po��czonym ze zjawiskiem derealizacji... (mamrotania). Nie
mog� wykluczy� neurozy schizoidalnej.
Ten psychiatra chce chyba koniecznie wywrze� dobre wra�enie, po to
u�ywa tego zawodowego �argonu. Je�eli ucieka si� do takich chwyt�w, to
pewnie nie jest wiele wart. Zreszt�, czego mo�na spodziewa� si� po kim�,
kto zapomina wy��czy� urz�dzenie akustyczne.
Donna: Czy to niebezpieczne?
W�adczy g�os: Trudno jest nawi�za� kontakt ze schizofrenikiem, gdy�
zazwyczaj otacza si� on murem ochronnym. U�atwia to jeszcze bardziej
�wiat fantazji, w jakim zaszywa si� pani m��. Mam nadziej�, �e ten �wiat
go nie zniszczy... (kr�tki kaszel). C�, jak si� pani sama zdo�a�a
zorientowa� podczas tego... ech... zaj�cia w hotelu, m�� pani wykazuje
ostre tendencje samob�jcze. Poza tym stwierdzi�em u niego silne uczucie
lito�ci nad samym sob�. Wi��e si� z tym mo�liwo�� targni�cia na w�asne
�ycie, jako forma ostatecznego protestu przeciw - jak on to ocenia -
z�emu traktowaniu go przez otaczaj�cy �wiat. B�dziemy musieli zadba� o
to, aby tam, gdzie go umie�cimy, nie m�g� zrobi� sobie nic z�ego.
Donna: Ma pan na my�li... cel� gumow�?
W�adczy g�os: Je�eli tak to pani nazywa, to owszem.
Jego? Do celi gumowej? W ten spos�b mog� post�powa� z kim� innym,
ale na pewno nie z pu�kownikiem Ronnebergerem? C� oni sobie wyobra�aj�!
Hukn�� pi�ci� w st� i z ust jego sp�yn�� stek przekle�stw.
G�os, ju� nie w�adczy, lecz zdenerwowany: M�j Bo�e, instalacja
pods�uchowa nie by�a wy��czona! On wszystko... Ronneberger, czy pan tam
jest? Czy pan nas s�yszy?
Na pewno nie z nim! Zaraz wyda swoim ludziom rozkaz, aby uj�li tego
szale�ca! Rozejrza� si� woko�o. Gdzie adiutant?
- Ronneberger, czy pan mnie s�yszy?
Machinalnie pochyli� si� do przodu, przesun�� wy��cznik.
- Zrozumia�em - zameldowa� zwi�le.
Bilans
Koniec z tob�. Nawet nie wiesz, co masz robi�. Przez ca�e swoje
�ycie, okres szko�y, studi�w, s�u�by wojskowej, szkolenia
astronautycznego, d��y�e� - �wiadomie lub nie - do jednego celu:
polecie� na Ksi�yc. Owszem, mo�na �y� dla takiego celu. Ale ty masz ju�
ekspedycj� na Ksi�yc poza sob�; sko�czy�a si� niepowodzeniem, a
nast�pna nie dojdzie pr�dko do skutku. Nie masz teraz �adnego celu, oto
dlaczego wypad�e� z szyn. Wyrzucili ci�, bo nie ma ju� dla ciebie
zaj�cia. I teraz �ycie nie ma dla ciebie �adnego sensu. Kto� m�g�by
powiedzie�, �e powiniene� by� po�wi�ci� si� �yciu prywatnemu, ale
r�wnie� tu ci si� nie powiod�o. Trening dla astronaut�w trwa� zbyt
d�ugo. Donna i ty stali�cie si� dla siebie obcy, chocia� nadal si�
kochacie. Lata studi�w i tego niezmordowanego treningu zrobi�y z ciebie
jeszcze wi�kszego odludka ni� by�e� dawniej. Wobec innych ludzi jeste�
nieporadny, oni ci� onie�mielaj�, pesz�. A ty sam? Sko�czy�e� ju�
czterdziestk�, przekroczy�e� ju� ten magiczny r�wnik �ycia, za kt�rym
czas zaczyna ci��y� na cz�owieku jak balast z o�owiu i sprawia, �e ka�dy
zwalnia swoje obroty. Od tej pory nie prze�yjesz ju� nic nowego. Dni nie
b�d� si� sk�ada� z prze�y�, lecz ze wspomnie�. Tw�j dywan �ycia zosta�
ju� utkany, a teraz jego kolory zaczynaj� blakn��. Dawniej widzia�e�
zawsze jak�� drog�; albo do przodu, albo do g�ry, dalej i dalej. Mo�e
nadajesz si� jeszcze na bohatera ksi��ki, ale nie do �ycia. A w og�le -
czy nie masz o sobie zbyt wielkiego mniemania? My�lisz stale o Ziemi,
jak� widzia�e� przez iluminatory rakiety wiruj�cej poprzez wszech�wiat i
wieczno��, majestatycznej i niewzruszonej, pi�knej w swoim b��kicie - i
ty, filozofuj�ca mr�wka, kt�ra zgubi�a drog� do mrowiska i krzyczy o
swoim strachu do lasu, tylko �e las jej nie s�ucha. Zbyt ma�o znaczysz.
A jednak... Bierzesz zdj�cie stoj�ce na biurku i przygl�dasz mu si�
d�ugo. Ech, inny �wiat! To wasze �lubne zdj�cie. Oto ty sam, w kwiecie
wieku, �miejesz si�, rado�� bije ci z twarzy, wolnej jeszcze od
zmarszczek. Ale� ty mu zazdro�cisz, temu pe�nemu optymizmu, beztroskiemu
g�upcowi na zdj�ciu! A ta dziewczyna obok to Donna. Suknia �lubna
podkre�la niezr�wnany wdzi�k jej smuk�ego cia�a, nachylonego ku tobie.
Przypominasz sobie spojrzenie jej ciep�ych, br�zowych oczu, kt�re
sprawi�o, �e przeszy� ci� promie� �aru oraz urok tej chwili,
rozsadzaj�cy wszystkie bariery. Patrzysz na to zdj�cie, wiele obiecuj�ce
na przysz�o��. I NIC Z TEGO SI� NIE SPE�NI�O. Jak�e inaczej mog�o
wygl�da� wasze �ycie i jaki to przybra�o obr�t! Jak los m�g� do tego
dopu�ci�, by� taki �lepy i oboj�tny! Bo przecie� nie zale�a�o to od was,
na pewno nie od was! Znowu spogl�dasz na t� par� �licznych g�upc�w,
kt�rzy dr�� teraz, gdy� twoja r�ka dygocze - nie mo�esz ju� tego znie��,
to przekracza twoje si�y. Zaczynasz j�cze�, nie mo�esz tego pohamowa�,
to uchodzi z ciebie wbrew twojej woli, czujesz ucisk w piersi, dreszcz
wstrz�sa ca�ym twoim cia�em, i wreszcie - nic na to nie poradzisz -
opadasz twarz� na biurko, �kaj�c, a �zy lec� niepowstrzymanie.
Nie ko�cz�ca si� ta�ma nr 2
"Z pewno�ci� rozumie pan, �e w tej sytuacji nie mamy ju� dla pana
zaj�cia. Wykona� pan swoje zadanie. Oczywi�cie b�dzie to zwolnienie
honorowe. S�yszy pan, Ronneberger? HONOROWE zwolnienie".
Hiob
Dr��cymi r�koma opiera� si� o umywalk�, dysz�c ci�ko. To rzyganie
wyko�czy mnie, pomy�la�. Wlepi� wzrok w ��t�, kwaskowo cuchn�c� brej�,
kt�r� wyrzuci� z siebie konwulsyjnie, po czym bezw�adnym ruchem odkr�ci�
kran. Woda sp�ukiwa�a wszystko, wiruj�c nad samym odp�ywem. Przez kr�tk�
chwil� wygl�da�o to jak spiralna galaktyka. W rurze odp�ywowej
zabulgota�o, rozleg� si� d�wi�k, najpierw pe�ny, potem s�abn�cy, niczym
parodia dysz�cego cz�owieka. Ronneberger zacz�� poklepywa� kraw�d�
umywalki monotonnym, lecz gniewnym gestem, tak d�ugo, a� d�wi�k usta�.
Nast�pnie uni�s� r�k�, aby dojrze� zegarek. Kosztowa�o go to wiele
wysi�ku. Wydawa�o mu si�, �e cyferblat znajduje si� pod wod�, czu�
ko�atanie w skroniach, wszystko migota�o mu przed oczyma. Wreszcie uda�o
mu si� zogniskowa� wzrok.
P� do trzeciej. Pora, kiedy dla samotnych noc staje si� najbardziej
okrutna, zw�aszcza kiedy si� jest w niechlujnym pokoiku hotelowym na
Manhattanie, w Lower East Side.
Reklama �wietlna za oknem zalewa�a go co trzy sekundy bladozielonym
blaskiem. W tym przypadku r�wnie� by� bezbronny.
Podczas nocy sp�dzonych tu w hotelu (Ile by�o ich w�a�ciwie? Co za
r�nica!) ten hipnotyczny blask zdo�a� wbi� si� w jego umys�. Widzia� go
nawet wtedy, kiedy zamyka� oczy, dok�adnie co trzy sekundy; serce bij�c
zieleni�, jak we �nie narkotycznym. Ale to nie by� sen narkotyczny, to
by�o jego w�asne �ycie, o wiele bardziej logiczne i straszne, koszmarna
podr� nie rokuj�ca �adnej nadziei na to, �e kiedy� si� zako�czy.
�adnej nadziei? Naprawd�?
Wzdrygn�� si�, jakby poczu� dotyk skalpela, kiedy jego wzrok pad� na
�yletk�. Nie wiedzia� nawet, kiedy wzi�� j� do r�ki. B�yszcza�a
zach�caj�co, gotowa w ka�dej chwili wybawi� go z k�opotu.
Grzbietem d�oni by� teraz tu� przy niej. Niebieskie �y�y pulsowa�y
jak zielonkawe �wiat�o za oknem, hipnotyzuj�c, usypiaj�c. To im poka�e,
jak bardzo go skrzywdzili. B�d� przera�eni kiedy go znajd�, ale wtedy
b�dzie ju� za p�no. Znajdzie sw�j spok�j, zas�u�y� na to. Ostrze
�yletki przesun�o si� troch�. Zwyk�e ci�cie chirurgiczne, czysty
koniec. Koniec bohatera kosmosu.
Z g�o�nym przekle�stwem odrzuci� �yletk�, powstrzymany resztkami
instynktu samozachowawczego.
Dlaczego mia� zrobi� co�, co by wygl�da�o jak przyznanie si� do
winy? Przecie� nie on tu zawini�! Nie, winni byli oni. Hancock, prasa,
opinia publiczna, nawet w pewnym sensie Donna.
Zachichota� szyderczo. O, nie. Nie da im tej satysfakcji.
Chwia� si�, nachylony nad umywalk�; zdezorientowany leming, kt�ry
jeszcze tym razem uszed� �mierci w odm�tach oceanu. Mimo wszystko na tym
�wiecie zdarzaj� si� r�wnie� rzeczy wielkie i pi�kne, pomy�la�. B�d� co
b�d� jest pu�kownikiem Ronnebergerem, kt�ry by� na Ksi�ycu. Lekko jak
tancerz skaka� wok� l�downika, kt�ry na tle tej bia�ej jak wapno
pustyni wygl�da� jak filigranowa zabawka. Ka�dy jego krok mia� odcisn��
tu �lad dla potomnych, �lad na piasku, kt�ry by�by obrazem mijaj�cego
�wiata. T�dy przechodzi� Artur Ronneberger. Ziemia znajdowa�a si� pod
nim i migota�a zielonym �wiat�em. Oszo�omiony zamruga� oczyma, a Ziemia
przeobrazi�a si� w odbicie jego twarzy, roz�wietlanej regularnie
�wiat�em neonu. Pi�kne by�y wspomnienia, ale c� z tego, skoro stale
dawa�a o sobie zna� rzeczywisto��.
Westchn�� i odwr�ci� si� na bok. Prze�cierad�o na ��ku by�o
skopane. Na chwil� powr�ci� my�l� do s�odkiej Murzynki posiniaczonej na
ca�ym ciele i poj�kuj�cej z rozkoszy z niezwyk�� rutyn�. P� godziny
temu odesz�a, aby u kogo� innego zarobi� jeszcze troch� pieni�dzy. Jej
siostry i bracia byli za m�odzi, by kra��, a z czego� przecie� trzeba
�y�! Da� jej dwa razy wi�cej ni� za��da�a, gdy� by�a podobna do niego:
urodzi�a si� pod z�� gwiazd�. "We�, b�dziesz mog�a darowa� sobie tego
drugiego", powiedzia�, a ona odpar�a: "Sentymentalny z ciebie staruszek.
Takiego jak ty szybko zgnoj�". Dawno ju� nie spotka� kogo� tak mi�ego
jak ona. By� pewien, �e kt�rej� nocy i ona b�dzie mia�a pecha; natknie
si� na kogo�, kto j� zabije. Normalna kolej rzeczy.
Ta wczoraj nie by�a sympatyczna. Wykrzykiwa�a mu w twarz takie
rzeczy, �e wola� o tym zapomnie�. By� jeszcze ten facet, kt�ry napad� na
niego, kiedy on szed� normalnie ulic� i wybi� mu kilka z�b�w, bo nie
znalaz� u niego pieni�dzy. Wszyscy nim pomiatali, dlatego w�a�nie, �e
by� takim pechowcem. Najlepiej nie pami�ta� o przykrych sprawach, nie
jest to jednak �atwe, kiedy le�y si� w ��ku i zamiast usn��, rozmy�la
si� stale o swoim �yciu. Gdyby mo�na by�o nie patrze� na ten ca�y
m�tlik! Wszystko, co widzia�, odwraca�o jego uwag� od wspomnie�. A czy
istnia�o co� na tyle warto�ciowego, �eby po�wi�ci� wspomnienia? Znowu
spojrza� do lustra na t� ruin� cz�owieka, o twarzy obrz�k�ej, pooranej
zmarszczkami, o podkr��onych oczach - i rozpacz zaatakowa�a go od nowa.
Co za wrak z niego! Nie m�g� ju� znie�� widoku swego odbicia, musi je
zniszczy�! Co� jakby j�k wyrwa�o mu si� z krtani i z ca�ej si�y ugodzi�
g�ow� w lustro.
Kiedy wr�ci�a �wiadomo��, wok� niego by� nieprzenikniony mrok. Tam,
gdzie mia� oczy, czu� przera�liwy b�l.