2856

Szczegóły
Tytuł 2856
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2856 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2856 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2856 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pat Cadigan Dwoje Rzadko jej dotyka�. Sara Jane my�la�a o tym le��c w ��ku. S�ysza�a szelest gazety, kiedy przewraca� stron�. Gdyby si� odwr�ci�a na drugi bok, zobaczy�aby, �e siedzi przy ma�ym stoliku, pod lamp� - prawie materialny cie� na tle kolorowych zas�on skutecznie walcz�cych z blaskiem popo�udniowego s�o�ca. By�by to - by� to - widok tak znajomy, �e nazwa�a go wariacjami na temat ich �ycia. A mog�o by� zupe�nie inaczej, gdyby si� dotykali. W pismach, kt�re jej zawsze kupowa�, czyta�a, �e dotykanie, w sensie fizycznym, jest bardzo ludziom potrzebne. Dzieci, po to, �eby si� dobrze rozwija�y, powinny by� pieszczone. Pary ma��e�skie, kt�re si� do siebie przytulaj�, s� najszcz�liwsze. Czasami tak bardzo potrzebowa�a jego dotyku, �e odczuwa�a to niemal jak b�l. - Michael? - Jej g�os zabrzmia� w pokoju s�abo i bezsilnie. Nie odpowiedzia�, ale wiedzia�a, �e uni�s� wzrok znad gazety. - Czy mogliby�my si� pobra�? Za�mia� si� kr�tko, nieweso�o. - Nie, nie mo�emy si� pobra�. Tak te� my�la�a. Po chwili wsta�a z ��ka i posz�a do czystej, bardzo czystej �azienki, �eby rozpakowa� jedn� ze szklanek. W lustrze �ciennym wyda�a si� sobie wychudzona. Dziwne, jarzeniowe �wiat�o, typowe dla �azienek hotelowych, wyssa�o z niej ca�� barw� tak, �e przypomina�a wyblak�� kolorow� fotografi�, kt�ra powoli stawa�a si� czarno-bia�a. Pog�aska�a swoje d�ugie ciemnoblond w�osy i koniuszki nawin�a na palec. Twarz mia�a ko�cist�, tak samo zreszt�, jak i ca�e cia�o, jakby umiera�a �mierci� g�odow�. To z powodu tej chudo�ci, zdecydowa�a, czasem wygl�da du�o starzej, a czasem du�o m�odziej ni� na te swoje dwana�cie lat. Za zas�onami by�y zasuwane balkonowe drzwi. Poniewa� Michael dalej czyta� gazet�, Sara Jane wysz�a na balkon. Stan�a w s�o�cu, z r�kami za�o�onymi do ty�u i rozstawionymi nogami. Lekki wiatr porusza� jej koszul�. Nie wygl�dam na dam� - pomy�la�a. Ale te� i nie mia�a takich ambicji. Nie, to nie ona. Nie ma szansy. Damy maj� pe�ne wdzi�ku, eleganckie figury, a nie ko�ciste cia�a, kt�re jeszcze rosn�, poza tym damy nie nosz� koszul z tanich sklep�w i wyp�owia�ych d�ins�w, no i nie stoj�, jakby mia�y desk� mi�dzy nogami. I nie w��cz� si� po hotelach z takimi m�czyznami jak Michael. Oparta o kut� �elazn� balustrad�, patrzy�a na parking, kt�ry powoli zape�nia� si� samochodami. Samochody nale�a�y g��wnie do par ma��e�skich w �rednim wieku, kt�re przyje�d�a�y na weekendowy Miodowy Miesi�c Mini. Przeczyta�a sobie wszystko na ten temat z og�oszenia znajduj�cego si� przy telefonie. Trzy dni i dwie noce - bezp�atny szampan pierwszego wieczoru i specjalne �niadanie bufetowe w niedziel� rano - i to wszystko za dziewi��dziesi�t dolar�w od pary. Zastanawia�a si�, jak ci ludzie potraktuj� ich obecno�� w swoim szacownym gronie. Wyobra�a�a sobie, �e w niedziel� podczas tego porannego posi�ku spaceruj� we dw�jk� po zat�oczonym holu hotelowym, a �ony i m�owie niech si� na nich gapi�. Wszystko jest w porz�dku - mog�aby im powiedzie� - on mnie nigdy nie dotyka. Ja mam lat dwana�cie, on prawie trzydzie�ci i jeste�my po prostu dobrymi przyjaci�mi. Tak. Michael da�by jej klapsa, gdyby komukolwiek zdradzi�a, �e ma pod trzydziestk�. M�g�by spokojnie uchodzi� za dwudziestodwu- dwudziestotrzylatka. Ale klaps to przecie� mimo wszystko dotyk. W pokoju zadzwoni� telefon. Zamkn�a oczy. Po trzecim sygnale Michael podni�s� s�uchawk�. Nie pods�uchiwa�a. By�a to jedna z regu� ustanowionych przez niego na samym pocz�tku. On decydowa�, kiedy ona mo�e s�ucha�, a kiedy nie i gdyby si� nie stosowa�a do jego �ycze�, to po prostu od niej odejdzie. Wiatr po�o�y� jej na twarzy kosmyk w�os�w. Uj�a ten kosmyk w dwa palce i odrzuci�a przez rami� do ty�u. Nawet nie pods�uchuj�c wiedzia�a, kiedy Michael od�o�y� s�uchawk�; poczu�a, �e podchodzi do otwartych drzwi. - Sara Jane! Odwr�ci�a si�. Sta� u�miechni�ty. Po raz setny pomy�la�a sobie, jaki jest przystojny. - Um�wi�em si� na wiecz�r. B�dziemy grali. Bezpieczna sprawa i du�y szmal. Skwitowa�a to kr�tkim nieweso�ym u�miechem. - B�dzie dok�adnie tak jak zwykle. Tylko bra�. - Wpatrywa� si� w ni�. Kiedy nie odezwa�a si� s�owem, u�miechn�� si� wyzywaj�co. - Zdrzemn� si� teraz. Obud� mnie o wp� do si�dmej. Wezm� wtedy prysznic i zjemy kolacj�, okay? - Okay, Michael. Jego usta zadrga�y w rozdra�nieniu. - �wicz zwracanie si� do mnie per "wujku Mike", bo si� skapuj�, �e co� jest nie tak. - Okay, wujku Mike. - W porz�dku. - Odetchn�� g��boko i wypu�ci� powietrze. Na jego ciemnych w�osach k�ad�y si� w s�o�cu mahoniowe refleksy. - Tylko bez �adnych numer�w, jak b�d� spa�, zrozumiano? Skin�a uroczy�cie. - Ja nie �artuj�. - Wymierzy� w ni� palcem przez zas�on�. - M�wi� powa�nie, Saro Jane. Wiesz, �e nie lubi� g�upich numer�w. Jej spojrzenie w�drowa�o po ca�ym jego ciele. Mike by� niedu�ym m�czyzn�, niewiele wy�szym od niej, ale nabitym i �wietnie zbudowanym, bez grama t�uszczu. - S�uchaj, dlaczego nie w�o�ysz kostiumu i nie p�jdziesz na basen? - Jego g�os nabra� �agodniejszych ton�w. - Id� troch� na s�o�ce, przyda ci si�. Wzruszy�a ramionami. - Mo�e. Nie wiem. Nie lubi� si� pokazywa� publicznie w kostiumie k�pielowym, przecie� wiesz. - Rany. Chyba nie ma drugiej takiej, kt�ry by uwa�a�a, �e jest za chuda. Znam kobitki, co wpieprzaj� same selery i popijaj� wod�, �eby mie� tak� figur� jak ty. - Ja nie mam �adnej figury. - Odwr�ci�a si� i dalej patrzy�a na parking. - A nawet gdybym mia�a, to i tak nie jestem pewna, czy chcia�abym si� pokazywa� w kostiumie k�pielowym. - Jak rany, przyda�oby ci si� troch� s�o�ca. Jeste� jeszcze dzieciak. Powinna� czasem wyj�� na dw�r i si� pobawi�. Spojrza�a na niego z gorycz� przez rami�. Czy�by �artowa�? Spu�ci� wzrok na swoje nogi. - Dobra, pies ci� tr�ca�, r�b, co chcesz; we� sobie troch� forsy i kup loda czy co innego, wszystko mi jedno. Tylko pami�taj, �eby� mnie obudzi�a o wp� do si�dmej. I �adnych numer�w! Jej twarz by�a teraz pozbawiona wyrazu. - Okay, wujku Mike. Nie wr�ci�a, dop�ki si� nie upewni�a, �e �pi. Na firank� zaci�gn�� kotar�, �eby zaciemni� pok�j, i spa� w ubraniu na ��ku, z oczami przys�oni�tymi ramieniem. Michael by� jedynym spo�r�d jej znajomych, kt�ry potrafi� spa� na zawo�anie. Je�li zdecydowa�, �e musi si� zdrzemn��, �eby zachowa� form� na noc, rzuca� si� na ��ko i po chwili ju� go nie by�o - jeszcze jedna z jego niezwyk�ych cech. Tyle tylko, �e Sara Jane zawsze musia�a go budzi�. Sta�a nad nim pragn�c, �eby zabra� r�k� i ods�oni� twarz. Widok jego twarzy dziwnie na ni� dzia�a�, nigdy nie mia�a go do��. Jeste� dzieciak. Dwana�cie lat i beznadziejnie zakochana? Ka�dy u�mia�by jej si� w nos, gdyby to g�o�no powiedzia�a. Michael te� by si� u�mia�, ale ten �miech by�by nerwowy, bo on wie, �e to prawda. Nic nie poradzi. Michael by� jedyny, jedyny, kt�rego znalaz�a, by� mo�e nawet jedyny na �wiecie. Ca�e �ycie marzy�a o tym, �eby znale�� kogo� takiego. Ba�a si�, �e nikt taki nie istnieje, a je�eli nawet istnieje, to �e jej nie zechce. Michael odwr�ci� si� do niej ty�em. Zesztywnia�a, ale on spa� g��boko, nie�wiadom jej obecno�ci. Mia�a ochot� po�o�y� si� ko�o niego, tak po prostu, �eby by� blisko, ale gdyby si� po�o�y�a, toby go dotkn�a, a przecie� wie, co wtedy by si� dzia�o. Nie darowa�by jej. W tej sprawie bardzo nie godzi� si� na ust�pstwa. �adnych numer�w. Czy by�oby wiele gorzej, gdyby okaza� si�, powiedzmy, �onatym kasjerem bankowym z tr�jk� dzieci? Wtedy prawdopodobnie w og�le nie mog�aby si� do niego zbli�y�. A gdyby by� kobiet�? - to ju� zupe�nie inna historia. Jak�� mi�� kobiet�, kt�ra zast�pi�aby jej matk� czy starsz� siostr�. Toby by�o najlepsze. Ale mia�a Michaela. Michael. Bezg�o�nie wym�wi�a jego imi�. Odwr�� si� twarz� do mnie. Niemal bezwiednie wzmocni�a nakaz i pos�ucha� jej we �nie. Mia� spokojn� twarz, wszystkie sprawy sz�y na bok, kiedy si� regenerowa� przed wieczorn� gr�. Widzia�a, jak jego ga�ki oczne poruszaj� si� pod powiekami. �ni�. Michael, b�aga�a go bez s��w, dziel ze mn� swoje sny. A skoro nacisn�a go raz, nie mog�a na tym poprzesta�. Zamkn�a oczy; mia�a uczucie, �e poprzez nieruchome powietrze opada ku obszarom mg�y i cienia. W miar� jak si� do nich zbli�a�a, zacz�y przybiera� ciemne barwy, po�r�d kt�rych si� b�yska�o. Przypomina�o to letnie wy�adowania w�r�d chmur. I wreszcie - by�a z nim. Napad�o j� k��bowisko obraz�w niby animowane balony. Michael sp�ukany, Michael przy forsie, Michael w szkole upokorzony z powodu jakiego� drobnego wykroczenia przeciwko regulaminowi klasowemu. Michael, kiedy si� spotkali po raz pierwszy w pralni osiedlowej. Michael i kobieta - odwr�ci�a si� od tego obrazu. Michael, kiedy pr�bowa�a go dotkn��. Kiedy j� uderzy�. Michael, kiedy odkry�, �e to, co mu m�wi, jest prawd�... Okay, ma�a, je�li rzeczywi�cie potrafisz, to mi powiedz, co my�li tamten facet. Stoj�c na chodniku przed barem Michael wskaza� g�ow� m�czyzn�, kt�ry z p�ask� torb� papierow� pod pach� czeka� na zmian� �wiate�, �eby przej�� przez ulic�. On my�li: kiedy si� zmieni to cholerne �wiat�o. Michael wy�mia� j�. Ale jeste� bystra. Po prostu Sherlock Holmes. Ja tam nie potrafi� czyta� my�li, ale tyle bym zgad�. Spojrza�a na niego spokojnie. Jeszcze nie sko�czy�am. A nast�pnie przekaza�a mu to wszystko, nie s�owami, tylko wprost, jakby go zdzieli�a mi�dzy oczy: On my�li kiedy to cholerne �wiat�o wreszcie si� zmieni musz� wraca� do biura nikogo tam nie ma przerwa na lunch musz� skombinowa� jakie� �adne pisemka wszystkie kobiety w�a�� na siebie �liskie kobiety j�zyki sk�ra �liskie twarde och... Michael zesztywnia�, nie by� w stanie si� ruszy�, kiedy ona mu to wszystko przekazywa�a dyktuj�c my�li faceta, kt�ry czeka�, a� si� zmieni to cholerne �wiat�o. A potem �wiat�o si� zmieni�o i m�czyzna przeszed� przez ulic�, szybkim krokiem, wymachuj�c r�kami, a ma�a papierowa torebka w jego prawej r�ce kiwa�a si� jak wahad�o. Dok�d on idzie? - spyta� Michael. Wraca do biura. A gdzie jest to jego biuro? Nie wiem. Ty nie wiesz?! Ja tylko s�ysz�, o czym ludzie my�l� w spos�b aktywny. Nie mam wst�pu do ich umys��w. Oni mnie nie potrafi� odbiera�. Nikt nie potrafi. Poza tob�. Nie da� jej czasu, �eby mog�a mu powiedzie�, jak bardzo czuje si� samotna, jak to sze�� tygodni temu uciek�a z domu, jak bezsensownie korzysta�a ze swoich zdolno�ci i jak pr�bowa�a przesta� ich u�ywa� i nie mog�a. Ale on j� wzi�� do siebie do swego pokoju w ruderze zwanej hotelem Cosmo ("Na dzie�, na tydzie�, na miesi�c - p�atne z g�ry"). Co� si� poruszy�o w jego umy�le. Ten kontakt trwa ju� za d�ugo, je�li go jeszcze przed�u�y, jej obecno�� dotrze do �wiadomo�ci �pi�cego i Mike si� obudzi. Ale ten kontakt by� jej potrzebny. Bo�e, jak bardzo potrzebny. Michael o tym wiedzia�. I wydziela� jej go bardzo sk�po, dopuszczaj�c j� ka�dorazowo tylko na par� minut. Nie lubi�, �eby mu si� pl�ta�a po g�owie; uwa�a�, �e jest w tym co� szemranego, chyba �e mia� z tego korzy��. Jak na przyk�ad w czasie gry. Mogliby r�wnie dobrze robi� co� innego. Jako dwunastoletni dzieciak wiedzia�a o ludziach wi�cej ni� w og�le powinno si� wiedzie� w ka�dym wieku - mogliby naprawd� zrobi� wsp�lnie co� wspania�ego, nawet mimo to, �e Michael prawie jej do siebie nie dopuszcza�. Zamiast tego... Jej g�owa wype�ni�a si� niewyobra�alnie jasnym �wiat�em i Sara Jane zacz�a wirowa� w nag�ym zam�cie. Mia�a uczucie spadania i przyspieszenia, tak jakby lecia�a w d� odbijaj�c si� o tysi�ce wielkich przedmiot�w... Kiedy otworzy�a oczy, le�a�a na pod�odze. Michael waln�� w ni� ksi��k� telefoniczn�. - Co ci m�wi�em, ma�a? - Rzuci� w ni� cienk� ksi��k�, kt�ra odbi�a si� od jej mostka i ostrym rogiem d�gn�a w �o��dek. - M�wi�em, �eby nie by�o �adnych numer�w. No! - Pochylony nad ni�, nawija� sobie jej w�osy na r�k�. Dotykanie w�os�w niczym mu nie grozi�o, w�osy by�y martwe. - M�wi�em, �e ma nie by� �adnych numer�w? No, ju�, odpowiadaj! - szarpn�� jej g�ow� do ty�u. - Michael, ja si� nie mog�am powstrzyma�. - Jej g�os przypomina� cieniutki szept. - Wiesz, �e musz� mie�... - Mo�esz poczeka�, rozumiesz, mo�esz poczeka�, a� ja ci powiem! - Zmusi� j� do wstania i rzuci� na ��ko. Jej w�osy dalej by�y nawini�te na jego r�k�, wi�c krzykn�a. Rzuci� j� po raz drugi, szorstko uwalniaj�c r�k� i patrz�c, jak pada na materac. Wsta�a i wyci�gn�a do niego ramiona, ale on zn�w z�apa� ksi��k� telefoniczn� i zacz�� j� uderza� po palcach. - Michael... - �apy przy sobie! Chyba m�wi� wyra�nie! Ja ci� nie musz� dotyka�, �eby ci� waln��! - Zrobi� krok do przodu, a ona w ge�cie obronnym unios�a rami�. Przez chwil� my�la�a, �e j� uderzy. Ale on zwin�� ksi��k� w ciasny rulon. - Okay, w porz�dku. Sied� tu na ��ku i nie ruszaj si�. - Obszed� ��ko od strony n�g ca�y czas maj�c j� na oku. Kiedy zacz�a opuszcza� r�k�, pacn�� j� mocno. - M�wi�em, nie rusza� si�! - Dobrze, Michael, nie b�d� si� rusza�. - Oczy piek�y j� od powstrzymywanych �ez. Gdyby go chocia� mog�a dotkn��, zaraz by�oby lepiej. Kiedy si� dotykali, fizycznie, kontakt by� natychmiastowy, ale Michael bardzo starannie tego unika�, ba� si�, �e go w ten spos�b zniewoli. - Czy ci m�wi�em, �e ma nie by� �adnych numer�w? No, gadaj! - Tak, Michael, m�wi�e�. - Ale ty nie s�ucha�a�. Dlaczego? - Nie mog�am si� powstrzyma�... - Owszem, mo�esz si� powstrzyma�. - Waln�� ksi��k� telefoniczn� w ��ko o kilka cali od jej drugiej r�ki. - Mo�esz si� powstrzyma�, mo�esz nad tym zapanowa�. Oboje dobrze wiemy. Wcale nie musisz pods�uchiwa� moich my�li i my�li innych. Dlaczego to zrobi�a�, mimo �e ci m�wi�em, �eby� nie robi�a? Jej gard�o by�o zaci�ni�te tak mocno jak ksi��ka telefoniczna w jego r�ku. - Ja chcia�am... - Jej oczy wezbra�y �zami. - Bo ja si� czuj� taka samotna, �e nawet nie wiesz... Waln�� ksi��k� telefoniczn� tu� przed ni� tak, �e o ma�o nie obtar� jej policzka. - Pami�taj, �eby� nigdy - powiedzia� chrapliwie, gro�nym g�osem - pami�taj, �eby� si� nigdy wi�cej nie �adowa�a we mnie, je�li ci sam nie powiem, �e mo�esz. Nigdy, zrozumia�a�: nigdy, bo - przysi�gam - naprawd� co� ci zrobi�. I ju� mnie nigdy wi�cej nie zobaczysz. Zrozumiano? Skin�a g�ow�. - B�dziesz mia�a du�o szcz�cia, je�li ci� wpuszcz� dzi� w nocy po grze. Dopiero wtedy b�dzie twoja kolej, dziewuszko, kiedy ja ci� wpuszcz�. Bo ja ci� mog� ca�kiem odci��, wiesz o tym bardzo dobrze. W dalszym ci�gu mog�. - Prosz� ci�... - wyszepta�a. - Zamknij si�. I dobrze ci radz�, ma�a, daj z siebie wszystko dzi� w nocy. Staraj si� przez ca�y czas, bo jak nie, to wracam do moich starych kumpli. Czy to do ciebie dociera? - Tak, Michael. Czy mog� opu�ci� r�ce? Odst�pi� do ty�u. - Wyno� si�. Rzuci�a si� przez ��ko �ledz�c go czujnym wzrokiem i wycofa�a si� do drzwi. - Ja... ja potrzebuj� troch� pieni�dzy, Michael. Cisn�� w ni� zmi�tym banknotem dziesi�ciodolarowym. - Bierz sw�j chudy ty�ek w troki. Szybkim ruchem schyli�a si�, �eby podnie�� z dywanu pieni�dze, ca�y czas wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami. - Ma�a. Przystan�a w p� drogi trzymaj�c przed sob� drzwi jak tarcz�. - Przyjd� tutaj, �eby mnie obudzi� o wp� do si�dmej, bo jak nie, to mo�esz w og�le nie wraca�. Skin�a g�ow� i wymkn�a si� z pokoju. Prawie godzin� sp�dzi�a w n�dznym sklepiku z upominkami przy holu hotelowym kr�c�c si� mi�dzy p�kami, podczas kiedy sprzedawca zastanawia� si�, czy ma do czynienia ze z�odziejk� i czy przy jego zarobkach powinno go to w og�le obchodzi�. Z nud�w kupi�a "Vogue" i torebk� orzeszk�w pistacjowych p�ac�c zmi�tym banknotem dziesi�ciodolarowym, po czym wysz�a na patio w pobli�u basenu k�pielowego i usiad�a przy stoliku pod parasolem. By�o do�� pusto, wi�c z braku lepszego zaj�cia metodycznie otwiera�a z�bami orzeszek po orzeszku i wysysa�a �rodki brudz�c sobie palce i usta na czerwono, jednocze�nie ogl�daj�c w "Vogue'u" modelki o zaciek�ych twarzach miotaj�ce si� w r�nych nieprawdopodobnych sceneriach i prezentuj�ce jeszcze bardziej nieprawdopodobne stroje. �upiny orzeszk�w utworzy�y na metalowym stoliku niechlujn� kupk� i wiatr grozi� jej rozwianiem. �wiadomie trzyma�a si� w ryzach i nie dostraja�a do my�li tych nielicznych os�b, kt�re przechodz�c rzuca�y jej ciekawe spojrzenia. Nie chcia�a wiedzie�, co my�l�, nie chcia�a ju� nigdy zna� niczyich my�li. By�oby dla niej lepiej, gdyby sobie posz�a, pozwoli�a Michaelowi spa� tak d�ugo, a� si� sam obudzi - oboj�tne, kiedy by to by�o - i pr�bowa�a o nim zapomnie�. Rodzice nie chcieli jej w domu, ale mo�e znalaz�aby jak�� mi�� rodzin�, kt�ra by j� przygarn�a. Spr�bowa�aby �y� jak zwyczajni ludzie, zd�awi�a w sobie t� zdolno�� (nigdy nie nazywa�a jej darem) i by� mo�e po jakim� czasie uleg�aby ona atrofii i zanik�a. Kobieta reklamuj�ca cyklamenow� szmink� pos�a�a jej z b�yszcz�cej stronicy ca�usa. Odwr�ci�a kartk�, rozgniataj�c orzeszek o dolne z�by. R�wnie dobrze mog�aby pr�bowa� zmieni� rytm swego serca czy zaklei� sobie na zawsze powieki, jak usi�owa� nie u�ywa� swoich zdolno�ci. By�y one w dalszym ci�gu po�yteczne i maj�c je nie mog�a �y� bez nich. �y� bez Michaela? Wr�ci� do czas�w sprzed niego, kiedy nie mia�a nikogo, do kogo mog�aby si� zbli�y� w ten szczeg�lny i tak jej potrzebny spos�b? Nikogo, kto by stanowi� jej dope�nienie, kto by j� odbiera� wchodz�c z ni� w zwi�zek, kt�ry przezwyci�a� oddzielno�� dw�ch umys��w w dw�ch cia�ach... Ale Michael nigdy nie dopuszcza� do tego, �eby sprawy mi�dzy nimi zasz�y a� tak daleko. Otwiera� si� dla niej tylko nieznacznie, a kiedy czu�, �e zaczynaj� si� stapia� w jedno, odrzuca� j� natychmiast. Pocz�tkowo usi�owa�a go przekona�, �e tak w�a�nie by� powinno - �e ten proces powinien trwa� a� do skutku. Nie widzisz, Michael? To w�a�nie tak by� powinno. Mo�e w gruncie rzeczy nie jeste�my dwojgiem ludzi, tylko jednym cz�owiekiem w jaki� spos�b podzielonym... Ale on nawet nie chcia� tego s�ucha�. Je�li ona nie wie, kim jest, to w ka�dym razie on bardzo dobrze wie, kim on jest. Z ca�� pewno�ci� nie p�m�czyzn�, lecz p� dwunastoletni� dziewczynk�. I je�li jej si� nie podoba, to mo�e sobie i��, on jej nie b�dzie zatrzymywa�. Nie wiedzia�a, czy rzeczywi�cie by�by sk�onny zrezygnowa� z tego �r�d�a pieni�dzy. Potrafi� utrzymywa� przed ni� w tajemnicy wiele spo�r�d swoich racji, nawet kiedy by�a w nim. Czasem wydawa�o jej si�, �e gdyby od niego odesz�a, toby za ni� poszed�, innym zn�w razem ba�a si�, �e spe�ni swoj� gro�b� i j� porzuci. A tymczasem - czy Michael tego chcia�, czy nie - stawali si� sobie coraz bardziej bliscy. Za ka�dym razem, kiedy si� dla niej otwiera�, cho�by nawet niewiele, podczas gry czy p�niej, o tyle si� do siebie zbli�ali. Pewnego dnia b�dzie musia� j� wpu�ci� do ko�ca. Albo ju� nigdy wi�cej. Spojrza�a na swoje czerwone palce i pr�bowa�a je wytrze� w r�g koszuli. Plamy nie pu�ci�y, musi poczeka�, a� same zejd�. Chcia�a, �eby co� podobnego sta�o si� z Michaelem - �eby w jaki� spos�b straci� zdolno�� odbierania jej. Sara Jane nie mog�aby na to nic poradzi�, a wtedy nie ci�gn�oby jej do niego tak rozpaczliwie; jej przymusowa, bezradna mi�o�� by si� ulotni�a i mog�aby sobie poszuka� kogo� innego. A gdyby nikogo takiego nie znalaz�a, to przecie� nie by�aby w gorszej sytuacji ni� przedtem, zanim go pozna�a. Ostatni orzeszek z torebki nie chcia� p�kn��. Podnios�a go do g�ry, �eby mu si� przyjrze�. Skorupka by�a idealnie g�adka, bez najmniejszej rysy czy cho�by kreski, wzd�u� kt�rej mo�na by go otworzy�. Oblizuj�c poplamione usta wsadzi�a sobie orzeszek mi�dzy z�by trzonowe i nagryz�a tak mocno, �e zmia�d�y�a zar�wno skorupk�, jak i mi��sz. Sp�dzi�a czas nad basenem ogl�daj�c "Vogue", a� przysz�a pora budzi� Michaela. Niewiele si� odzywa� poza tym, �e kaza� jej si� przebra�, ale z�o�� mu wyra�nie przesz�a. Kiedy bra� prysznic, Sara Jane kartkowa�a pismo, a kiedy schodzili do sali restauracyjnej, zupe�nie bezmy�lnie wzi�a je ze sob�. Zaj�li miejsca w rogu i Michael spyta� j�, po co to wzi�a. Wzruszy�a jednym ramieniem. - Nie wiem. - Jak na czytanie troch� tu za ciemno. To przez te cholerne nastrojowe �wieczki. - Rozejrza� si� po mrocznym, pe�nym ludzi wn�trzu. - Pa�stwo Amerykanie uciekaj� na weekend od swoich dzieci, kt�rych woleliby nie mie�. Prawda, ma�a? - Nie wiem - powt�rzy�a. - Nie wiesz? - Poci�gn�� piwa. - Chyba mi nie powiesz, �e wa��sa�a� si� ca�e popo�udnie i nikogo nie pods�uchiwa�a�? - Nie mia�am na to ochoty. - Po prostu czyta�a� sobie to pismo i jad�a� te, jak im tam, orzeszki? - Pistacjowe. - Spu�ci�a wzrok na kolana. - Wygl�dasz, po�al si� Bo�e. Wsz�dzie doko�a ust jeste� czerwona. Co si� z tob� dzieje? Dziewczyny w twoim wieku dbaj� o siebie, a ty �azisz, �e przykro patrze�. - Parskn�� z niesmakiem. - I taka sobie kupuje "Vogue"! A jak jej dam pieni�dze na ciuchy, to idzie do Armii Zbawienia i wraca w jakich� starych �achach, kt�re kto� wyrzuci�. Nie spojrza�a na niego. Przecie� mu nie powie, �e chodzi do sklep�w prowadzonych przez dobroczynno�� dlatego, �e my�li ludzi, kt�rzy w nich pracuj�, s� zwykle ciep�e, pocieszaj�ce i przenikni�te czym�, co znajduje si� w szarym obszarze pomi�dzy dobroci� i mi�o�ci�. Nie tak jak my�li ludzi, kt�rych poznawa�a przez Michaela. - No wiec dobrze, co b�dziesz jad�a? Nie zajrza�a� nawet do karty. - Hamburgera serowego. - Hamburgera serowego. Jezu. Zjedz raz dla odmiany co� przyzwoitego. Jeste�my przecie� w przyzwoitej restauracji. - Ja chc� hamburgera serowego - powt�rzy�a z uporem. - Hamb... we� sobie stek. Potrz�sn�a g�ow�. Tak wygl�da�o, kiedy Michael chcia� by� dla niej mi�y. Problem w tym, �e nie potrafi�. Musia�a zacisn�� z�by, �eby w niego nie wchodzi�, nie smakowa� jego my�li, jego ja, nie pokazywa� mu, jak si� kocha. - Bierzesz stek. Musisz dobrze je��, �eby by� w dobrej formie. I kaw�. Nie chc�, �eby� mi zasn�a w nocy. Powinienem by� ci� zmusi�, �eby� si� przespa�a. - Ja nie umiem spa� w dzie�. - Jasne, jasne. - Wyda� pe�en niesmaku odg�os. - Tego nie chcesz zrobi�, tamtego nie mo�esz, owego nie b�dziesz. Same k�opoty z tob�, Saro Jane. Zupe�nie nie doceniasz tego, co ja dla ciebie robi�. Gdyby nie ja, do dzi� tu�a�aby� si� po pralniach osiedlowych i parkingach warsztat�w samochodowych �ywi�c si� tym, co ukradniesz. I dalej nie mia�aby� nikogo do tych swoich numer�w, na kt�re jeste� taka napalona. A ja - co ja z tego mam? Twoj� nad�t� min� i g�upie pytania, czy si� mo�emy pobra�. Mam ju� tego wy�ej uszu, ma�a. - A co by� chcia�, �ebym zrobi�a? - spyta�a za�amana, nawijaj�c koniuszki w�os�w na palec. Michael nachyli� si� do niej z nieprzyjemnym u�mieszkiem. - Powiedz mi, co kombinuj� tamci dwoje. - Kwin�� g�ow� w lewo. Odwr�ci�a si� i zobaczy�a przy s�siednim stoliku par� w �rednim wieku. Patrzyli ponuro na swoje nakrycia nie odzywaj�c si� ani nie patrz�c na siebie. - Co chcesz o nich wiedzie�? - Powiedz mi, co ich gryzie. To ma by�, pomy�la�a, gest w moj� stron� - przywr�cenie do �ask. Westchn�a. - Po prostu ma��e�stwo, kt�re przyjecha�o tu na weekend. - Tak, ale popatrz na nich. Przyjrzyj im si� dobrze. I ws�uchaj. Na jej twarzy odmalowa� si� wyraz b�lu. - Ws�uchaj si� w nich, to mo�e ci pozwol� na d�u�szy kontakt ze mn� po zako�czeniu gry. - Tak, zawsze tak m�wisz i na tym si� ko�czy. - Nie czepiaj si�, ma�a. - Jego u�miech by� p�aski i sztuczny. - Im bardziej ty mi uprzykrzysz �ycie, tym bardziej ja ci uprzykrz�. Nie odpowiedzia�a. - No, potraktuj to jako �wiczenie na przysz�o��. - Nie potrzebuj� �wicze�. - Jak d�ugo masz zamiar si� upiera�, co? - Michael nachyli� si� do niej. - Co ci szkodzi, �e poznamy ich my�li? Przecie� oni nawet nie b�d� o tym wiedzieli. No, pr�dzej. Jej oczy zw�zi�y si�. Michael nie spuszcza� z niej wzroku. Spodziewa� si�, �e mu powie g�o�no. Odczeka�a jeszcze kilka sekund, dop�ki nie zobaczy�a na jego twarzy zniecierpliwienia, i zaraz potem zala�a go potokiem my�li: dzwoni�a baby-sitter jedno z dzieci jest chore ona chce zap�aci� i i�� do domu on nie chce i... Michael opad� na wy�cie�ane oparcie i zamkn�� si� przed ni�. Twarz mu poczerwienia�a z wysi�ku. Wyda�o jej si� nagle, �e gdyby si� upar�a, mog�aby prze�ama� t� barier� i pozosta� w nim, czy mu si� to podoba, czy nie. Ale pozwoli�a mu przerwa� kontakt. - Ty, ma�a... - Michael usiad� prosto i wymierzy� w ni� palec. - Powinienem... - Przepraszam - powiedzia�a ch�odno. - �wicz� przed wieczorem. Si�gn�� po swoje piwo. - Ja ci dobrze radz�, ma�a, ty mi si� nie sprzeciwiaj. I r�b, co ci ka��. - Okay. - Zn�w spojrza�a na par� ma��e�sk�. W dalszym ci�gu skwaszeni patrzyli w st�. Tak naprawd� Sara Jane nie mia�a poj�cia, o co tym ludziom chodzi. Zmy�li�a tamt� histori�. Zanim pojechali do baru, kt�ry wydawa� si� zaledwie dziur� w �cianie, po�o�onego w ciemnej, n�dznej dzielnicy, upar�a si�, �eby jej kupi� jeszcze jedn� torebk� orzeszk�w. Michael zaparkowa� na ulicy i kaza� jej czeka� w samochodzie z zamkni�tymi drzwiami i oknami, podczas kiedy sam wszed� do �rodka. W minut� p�niej wyszed� i poprowadzi� j� za r�g do bocznego wej�cia. - Graj� w magazynie - wyja�ni�. Ale ona ju� s�ucha�a my�li kilku r�nych os�b, kt�re k��bi�y si� w jej g�owie na raz. Posz�a za Michaelem przez mroczny korytarz do ma�ego pomieszczenia pe�nego skrzynek i pude�. Pod wisz�c� u sufitu go�� �ar�wk� ustawiono okr�g�y st�, przy kt�rym ju� siedzia�o czterech m�czyzn. Dym cygar i papieros�w snu� si� nad ich g�owami. Podnie�li wzrok znad kart i jeden z nich, rumiany na twarzy, jasny blondyn, powiedzia�: - Pan si� sp�nia, panie, ach, Jones. - A potem zobaczyli j�. - A to co ma znaczy�? - zapyta�. - Co wy sobie wyobra�acie, �e to proszona herbatka czy co? Michael roz�o�y� r�ce. - A co mia�em zrobi�? W ostatniej chwili przysz�a siostra i podrzuci�a mi dzieciaka. Pojecha�a na weekend do Ozarks ze swoim ch�opakiem, no i kto� si� musia� zaj�� Sar� Jane. - Michael rozejrza� si� doko�a po kamiennych twarzach m�czyzn. Stoj�ca za nim Sara Jane tuli�a do piersi "Vogue" i torebk� orzeszk�w. My�li m�czyzn trajkota�y jak centralka telefoniczna. Facet zwariowa� co on sobie my�li �eby przyprowadza� tak� smarkul� wszystko spieprzy ile ona mo�e mie� lat i nagle przez to wszystko przebija si� Michael: Czy oni mi wierz�, Sara Jane? Odpowiadaj, czy oni kupili ten numer! Zacz�a dygota�: Uwa�aj�, �e jeste� stukni�ty, �e� mnie tu przyprowadzi�. Michael wyra�nie si� odpr�y�. - Hej, panowie, powiedzcie, co ja w�a�ciwie mia�em zrobi�? Blondyn obszed� Michaela, �eby si� jej przyjrze�. Zgarbi�a si�, chcia�a wygl�da� na mniejsz�. - My�la�em, �e jeste� nowy w mie�cie - powiedzia� do Michaela, ale gapi� si� na ni�. - Ja tak, ale moja siostra tu mieszka. Tu przyjecha�a za tym swoim ch�opakiem. - Ta ma�a jest na tyle du�a, �e chyba mo�e sama zosta� w domu, nie? - Niby tak, ale ona si� boi - wyja�ni� Michael i wzruszy� ramionami. - To du�y dzieciak, je�li rozumiecie, co mam na my�li. M�czyzna spojrza� na Michaela z niesmakiem. To skurwysyn pieprzony wlecze ze sob� takiego dzieciaka w takie miejsce niekt�rzy ludzie nie maj� za grosz przyzwoito�ci... Nie mog�a powstrzyma� u�miechu. - Co� �miesznego? - zapyta� j�. Nakry�a usta r�k�, bo Michael si� odwr�ci� w jej stron�. - Sara Jane jest grzeczna. Czasem si� u�miecha bez powodu, a czasem si� nawet �mieje, wiecie? - Niby co to ma znaczy�? Wa�ne, czy b�dzie nam przeszkadza�a, czy nie! - Nie, nie, ona jest w porz�dku. Usi�dzie sobie cichutko jak trusia na tych skrzynkach, ma swoje pismo i orzeszki, nikomu nie b�dzie przeszkadza�a. Prawda, Sara Jane? Nie b�dziesz przeszkadza�a wujkowi Mike'owi, jak b�dzie gra� w karty z przyjaci�mi, prawda, kochanie? Zanim podesz�a do stoj�cych pod przeciwleg�� �cian� skrzynek i usiad�a, pos�a�a mu gapowate spojrzenie debilki, z otwartymi ustami. My�li m�czyzn, kt�rzy odprowadzali j� wzrokiem, papla�y ca�y czas. Sto funt�w do ty�u stukni�ty czy g�upi jutro musz� zadzwoni� do mojego ma�ego wyrzuc� i jego i j� te� co do diab�a czy my jeste�my nia�ki czy co ta ma�a to sk�ra i ko�ci... - Ona ju� czytuje pisma? - zapyta� podejrzliwie blondyn. - Ogl�da obrazki, wielka rzecz. S�uchaj, jak mnie tu nie chcecie, to gadajcie od razu, nie ma sprawy, wynosz� si� i ju�. Ale jecha�em taki kawa� drogi, �eby sobie pogra�, i mam w tym mie�cie przyjaci�. Chcieli, �ebym si� zabawi�. M�czyzna za�mia� si� kr�tko, ostro. - Siadaj, kto ci broni? Michael spojrza� na ni� i zanim usiad� przy stole, niemal niewidocznie skin�� w jej stron�. Teraz zaczyna�a si� najgorsza cz�� �ycia z Michaelem. Rozdar�a torebk� orzeszk�w udaj�c, �e jest poch�oni�ta ogl�daniem nieprawdopodobnych modelek. Zna�a je ju� wszystkie na pami��. My�li m�czyzn zmieszane z odg�osami tasowania kart dudni�y i k��bi�y si� w jej g�owie i Sara Jane zacz�a je jako� porz�dkowa�. M�czyzna na prawo od Michaela musia� by� jakim� mechanikiem; nie ufa� Michaelowi, Michael mu si� nie podoba� - by� z�y, �e w og�le przyszed�. Jego my�li przypomina�y g�o�ne, nieust�pliwe bicie w b�ben. M�czyzna siedz�cy ko�o niego mia� k�opoty z koncentracj�. Wspomnienia rzeczy b�ahych nieustannie przewala�y si� przez jego g�ow� przerywaj�c my�li lub je wzbudzaj�c tak jakby nie m�g� powstrzyma� strumienia swobodnych skojarze�. Jemu najmniej przeszkadza�o to, �e Michael j� przyprowadzi�, ale to w nim rozpozna�a m�czyzn�, kt�ry mia� nazajutrz wpa�� do swojego dzieciaka. Teraz my�la� o jedzeniu. M�czyzna siedz�cy przed ni� bynajmniej nie by� zachwycony, �e ma j� za swoimi plecami. To znaczy�o bowiem, �e nie b�dzie wiedzia�, kiedy Sara Jane skieruje na niego wzrok. To ten si� zastanawia�, ile ona mo�e mie� lat. No i ten rumiany blondyn. Zdradza� przeb�yski zainteresowania jej osob�, jakie budz� g�upie i niezbyt po�yteczne zwierz�ta: nie nale�y ich krzywdzi�, ale lepiej trzyma� si� od nich z daleka. K�ko zamkn�o si� na Michaelu, kt�ry u�miecha� si� do le��cej przed nim kupki kart. Ostre �wiat�o rzuca�o z g�ry na jego twarz dziwne cienie. W�o�y�a do ust orzeszek i nawi�za�a z Michaelem kontakt dotykaj�c jego umys�u. No, ma�a, na co czekasz? Westchn�a. Na tysi�ce sposob�w mogliby korzysta� ze swoich zdolno�ci, a on si� upiera�, �eby ich u�ywa� do oszukiwania w pokerze. Skierowa�a swoj� uwag� na siedz�cych wok� sto�u m�czyzn przys�uchuj�c si�, jak ka�dy z nich ocenia swoje karty, a nast�pnie pos�usznie donosz�c o tym Michaelowi. Trzy dziewi�tki; para �semek i mo�liwo�� strita, od si�demki do dziesi�tki; si�demka i mo�liwy strit, cztery do asa; para pi�tek i as, kr�lowa, walet. Michael nauczy� j� tego wszystkiego, �wiczy� z ni� w k�ko, a� sama uzna�a, �e jest nie gorsza od krupiera w Las Vegas. Michael mia� zaledwie par� tr�jek. Jak dot�d nie najlepiej - pomy�la�a do niego. Ty tylko m�w, co oni maj� w kartach, ma�a. Skupi�a si� bardzo, kiedy poszczeg�lni gracze dobierali jedn�, dwie albo trzy karty. Michael w ko�cu doszed� do pary kr�li opr�cz tej pary tr�jek, ale wygra�y trzy dziewi�tki. Czu�a rozczarowanie Michaela, jakby zjad�a co� nie�wie�ego. Widzisz, Michael? Czasem i oszukiwanie nie pomaga. R�b, co do ciebie nale�y, i daj mi gra�. Zaczynam ich powoli wyczuwa�. Jakim� cudem w trzecim rozdaniu Michael dosta� strita - si�demka do waleta. Nie bra� kart, kiedy pozostali gracze dokupywali po dwie albo trzy karty od blondyna - Harveya, jak go nazywali - a potem zacz�� podbija� pul�. Tryumf Michaela b�bni� w niej tak, �e kiedy si�gn�a po orzeszek, dr�a�a jej r�ka. Kupka pieni�dzy po�rodku sto�u ros�a. Idealnie, ma�a. Od tej pory kupi� ka�dy blef. Sara Jane dos�ownie si� skr�ca�a. Ten pot�ny m�czyzna, kt�ry siedzi naprzeciwko ciebie, nie wierzy, �e masz cokolwiek, Michael. On ci nie ufa. Uwa�a, �e oszukujesz. Spokojnie, ma�a, daj mi gra�. W podnieceniu zmia�d�y�a w z�bach orzeszek. Pot�ny m�czyzna, kt�ry uwa�a�, �e Michael oszukuje, obr�ci� si� i spojrza� na ni� spode �ba. - Czy ona musi to robi�? Szlag mnie trafia. - Odwr�ci� si� do Michaela, ale jego z�o�� �omota�a bez�adnie w jej g�owie jak m�ot; przekaza�a to Michaelowi. Wygi�� wargi opuszczaj�c k�ciki ust. - Daj spok�j, Sara Jane. Do�� tych orzeszk�w. Nie mo�na si� skupi�. Pos�usznie od�o�y�a na bok torebk� i przys�uchiwa�a si� licytacji. W�ciek�y m�czyzna mia� par� kr�li; reszta nie mia�a nic. Tylko Harvey usi�owa� gra� przez chwil�, po czym i on z�o�y� karty i opar� si� obserwuj�c pojedynek pomi�dzy Michaelem i siedz�cym naprzeciwko niego m�czyzn�. W g�owie Sary Jane dudni�o. - Dziesi�� dolc�w - powiedzia� m�czyzna. - Podnosz� o pi�tk� i sprawdzam. - Tak mu zablefuj�, �e si� sfajda. Jak wysoko p�jdzie, Sara Jane? Ma ochot� poder�n�� ci gard�o. Bo to jest mordercza gra, kochanie. Ale naprawd�, Michael, no�em. M�czyzna - o nazwisku Klemmer, nie Albert, Albert to by�o jego imi� - z�o�y� banknot pi�ciodolarowy na p� wzd�u� d�u�szej kraw�dzi i po�o�y� go w charakterze daszka na kupce pieni�dzy. - Sprawdzam - powiedzia�. - Ja pierwszy - rzek� Michael. M�czyzna pokr�ci� siwiej�c� g�ow�. - Ja zap�aci�em, ja mam prawo zobaczy�. Nie popisuj si�, Michael - b�aga�a. Ale on wyk�ada� karty jedn� po drugiej, robi�c z tego ca�e przedstawienie, od najstarszej a� do si�demki. Przez chwil� jakby si� zawaha�, a nast�pnie po�o�y� si�demk�, grzbietem do g�ry. - Ile stawiasz, �e to jest si�demka, Klemmer? Skurcz strachu sprawi�, �e Sara Jane ma�o nie zrobi�a w majtki. Michael, przecie� ty nie mo�esz wiedzie�, jak on si� nazywa! On ci nigdy nie m�wi�. Michael u�miecha� si� wyzywaj�co do m�czyzny, kt�rego my�li opad�y do niskiego pomruku podejrzenia. Ale na szcz�cie nie zauwa�y�, �e Michael zwr�ci� si� do niego po imieniu. Za wcze�nie na ten numer, Michael. Daj spok�j! - No, ile? - prowokowa� dalej Michael. M�czyzna mia� w�a�nie odpowiedzie� "dwadzie�cia", kiedy Harvey nachyli� si� i odwr�ci� si�demk�. My�li Michaela rozb�ys�y z�o�ci�, ale zanim zd��y� cokolwiek powiedzie�, blondyn roze�mia� si� po prostu. - Przez chwil� nawet got�w by�em postawi� na ten numer, cwaniaku, ale wiedzia�em, �e to musi by� si�demka. Spokojnie, pula i tak jest dostatecznie du�a. No nie? Michaelowi przesz�a z�o��; podejmowa� wygran� banknot po banknocie. - No chyba. Jasne. Pewnie, �e du�a. Bo ja to gram w prawdziwego pokera. Nie b�d� bezczelny, Michael. Ten facet ci� uratowa�. Odpieprz si�, ma�a. Opitoliliby mnie do suchej nitki, gdyby tylko mogli. Ale ty jeste� obcy i oni ci nie ufaj�! - Hej, Sara Jane - powiedzia� Michael na g�os. - No, mo�esz sobie zje�� par� orzeszk�w. Ju� mo�emy si� skupi�, i to ca�kiem nie�le, no nie? W�ciek�o�� pot�nego m�czyzny a� sparzy�a umys� Sary Jane wyciskaj�c jej �zy z oczu. Siedzia�a ze zwieszon� g�ow� udaj�c, �e drzemie. Przez kilka kolejnych rozda� Michael nie mia� w kartach nic, ale napi�cie mi�dzy nim a pot�nym m�czyzn� stale ros�o. Blondyn, Harvey, nie spuszcza� z niego oka, niepewny, czy Michael oszukuje, czy nie. Sara Jane czu�a, �e popada w niezdrowy spok�j. Michael postawi� kolejk� piwa; obs�ugiwa� ich znudzony t�usty barman, kt�rego my�li sz�y jakby na automatycznym pilocie. Jej widok tych my�li nie poruszy� - jakby by�a dla niego jedynie nieostr� fotografi�. Gra sz�a dalej, ale w�a�ciwie ca�y czas nikt nic nie mia� w kartach. Kto� wyj�� now� tali�, kt�r� sprawdzono i zaakceptowano. Ale niewiele to pomog�o. Sara Jane przesta�a zwraca� uwag� na cokolwiek poza kartami m�czyzn, mechanicznie przekazuj�c informacje Michaelowi. Czasem mu to pomaga�o, a czasem nie. Z�o�� przesz�a pot�nemu m�czy�nie, w ka�dej chwili jednak gotowa wybuchn��. Pozostali partnerzy byli w jej umy�le bezbarwnymi, nieokre�lonymi osobnikami, kt�rzy ani nie tracili, ani nie wygrywali du�ych sum pieni�dzy, graczami, kt�rych Michael nazywa� "martwymi duszami" s�u��cymi do wype�niania puli. Czas wl�k� si� przyt�aczaj�c j� ci�arem wyczerpania. Wisz�cy w powietrzu dym przyprawia� j� o md�o�ci i gryz� w oczy. Kupka pieni�dzy przed Michaelem to ros�a, to zn�w topnia�a, ale on gra� dalej konsultuj�c si� z ni�, jakby by�a cz�ci� jego umys�u. Bo rzeczywi�cie czym� takim by�a. Oczyma wyobra�ni widzia�a jego karty, smakowa�a alkoholow� s�odowo�� piwa w jego ustach, czu�a, jak powietrze wchodzi i wychodzi z jego p�uc. Wesz�a w jego jeszcze g��biej, drgn�a pod wp�ywem b�lu w jego plecach, twardo�ci krzes�a. W b�ysku jego spojrzenia zobaczy�a siebie, jak siedzi na skrzynkach z g�ow� pochylon� i zwisaj�cymi w�osami. I nagle znalaz�a si� w nim, ca�kowicie, i spostrzeg�a, jak jej cia�o wiotczeje. W uszach swoich/Michaela s�ysza�a ryk i mia�a uczucie, �e co� za chwil� pu�ci. Zacz�a spada� ze skrzynki. - Sara Jane! Twarze pozosta�ych m�czyzn b�yska�y o�lepiaj�co przed jej oczami i nagle pod�oga ruszy�a na ni� z ca�� si��. W chwil� p�niej mruga�a patrz�c na Michaela, kt�ry pochyla� si� nad ni� bia�y z w�ciek�o�ci. - Wygl�da na to, �e ju� czas na t� twoj� maskotk� - powiedzia� blondyn. - Albo dosta�a jakiego� ataku. No, co z ni�? - Wstawaj! - warkn�� Michael. - I �eby mi wi�cej nie by�o takich numer�w, Sara Jane. - Troch� jeste� dla niej surowy - rzek� ironicznie pot�ny m�czyzna. Michael spojrza� na niego. - Co ci� to obchodzi. G�upia smarkula. - Jasne, jasne. C�rka twojej siostry, no nie? Sara Jane usiad�a opieraj�c si� plecami o skrzynki. Michael, chod�my st�d. - No, przecie� m�wi�em. - Michael wyprostowa� si� powoli. - I co z tego? Michael, prosz� ci�, zobaczysz, �e co� si� stanie! - Czy ona zawsze mdleje, jak masz du�o przegra�? - Co chcesz przez to powiedzie�? - zapyta� Michael. - Co wy tu kombinujecie, macie jaki� system sygnalizacyjny, czy co? - Hej, ty... - zacz�� blondyn i wyst�pi� naprz�d, ale pot�ny m�czyzna odepchn�� go na bok. Michael, musimy ucieka�, i to ju�! - Tak, to jest to. Twoja maskotka nadaje tobie, a ty jej w zamian dajesz zna�, co masz w kartach, tak? - Co za cholerna bzdura. Przecie� widzisz, �e siedzia�a ca�y czas na tych skrzynkach, ogl�da�a sobie to swoje pismo i gryz�a orzeszki. - G�wno prawda, ca�y czas zagl�da�a mi przez rami� i donosi�a ci, co mam w kartach! Sara Jane odsun�a si� od nich i poczo�ga�a w k�t. - Przecie� z tego miejsca nie mog�a widzie� twoich kart - powiedzia� Michael. - A ju� tym bardziej kart tamtych facet�w. Chyba jeste� pieprzni�ty. - Tylko nie pieprzni�ty, bracie. - Och, przepraszam ci�, Klemmer - zakpi� sobie Michael. Michael, daj spok�j! M�wi�am ci przecie�, �e nie mo�esz zna� jego nazwiska! - Sara Jane pos�a�a mu w my�lach ostrze�enie w�a�nie w chwili, kiedy wrzasn��: - Zamknij si�, ty ma�a suko! M�czy�ni popatrzyli najpierw na Sar� Jane, a potem na Michaela. - To ty jeste� pieprzni�ty - powiedzia� blondyn. - Przecie� ta ma�a nie odezwa�a si� s�owem. - I na tym w�a�nie polega ich system sygnalizacyjny - wykrzykn�� Klemmer, w�ciek�y. - W ten spos�b ona mu nadaje, bez s��w. No nie, ma�a? - Rzuci� si� w stron� Sary Jane, ale pozostali dwaj m�czy�ni go przytrzymali. - Spok�j - powiedzia� jeden z nich, ten, kt�ry mia� wpa�� do swojego dzieciaka. - Przecie� nie b�dziesz bi� tej ma�ej. - Ja j� zabij�! - wrzasn�� pot�ny m�czyzna. - Jestem przez ni� o trzy st�wy do ty�u. - Daj spok�j, przecie� to dzieciak - mitygowa� go blondyn. - Nie wiadomo, sk�d on j� wytrzasn��. Za�o�� si�, �e jak j� teraz wypu�cimy, to ju� jej nie zobaczymy nigdy wi�cej. Prawda, ma�a? Michael rozejrza� si� po m�czyznach w�a�nie w momencie, kiedy jasny blondyn chwyta� go za rami�. Co si� dzieje, Sara Jane? Przecie� oni chyba nie m�wi� tego powa�nie. Sara Jane, odpowiedz mi, do jasnej cholery! Sara Jane podnios�a si�. Sta�a wpatrzona w nich wszystkich obejmuj�c si� ramionami. Za p�no, Michael. Pr�bowa�am ci� ostrzec. Oni czuj�, �e co� jest nie tak, tylko nie wiedz� co. Ale s� na ciebie w�ciekli, bo ca�y czas wygrywa�e�, i teraz... Jasny blondyn wskaza� g�ow� drzwi. - Wyno� si� st�d, spieprzaj. Otworzy�a usta, �eby co� powiedzie�. - Ale ju�! - doda�. - Zje�d�aj st�d i wi�cej si� tu nie pokazuj! - O co wam chodzi? - rzek� Michael, podczas kiedy Sara Jane wycofywa�a si� doko�a sto�u. - My�my wcale nie oszukiwali. - Nie oszukiwali�cie - powiedzia� pot�ny m�czyzna. - Jasne, �e nie. Och, Michael... Sprowad� policj�, Sara Jane. Pr�dko, le� po nich! - Wynocha! - wrzasn�� jasny blondyn i Sara Jane uciek�a na korytarz. - Hej, Klemmer, Harvey, dajcie spok�j... - doszed� j� jeszcze przez drzwi g�os Michaela. - ...i ciekawe, sk�d niby wiesz, jak my si� nazywamy? - zapyta� pot�ny m�czyzna. - Przecie� my�my ci si� nigdy nie przedstawiali! - Dajcie spok�j - rozpaczliwie pr�bowa� ich udobrucha� Michael. - Przecie� nie b�dziecie... - Mamy zamiar troszeczk� wypr�bowa� twoj� uczciwo�� - powiedzia� jasny blondyn. - Sprawdzi�, czy si� gdzie� nie ulotni�a. My�li m�czyzn zla�y si� w jej g�owie w jeden nieartyku�owany ryk, poprzez kt�ry przebija� si� wrzask Michaela domagaj�cego si�, �eby sprowadzi�a pomoc. A potem b�l, pal�cy i pot�ny, obezw�adniaj�cy b�l, tak �e nawet nie s�ysza�a cios�w. Nie mog�a my�le� o niczym innym, jak tylko o tym, �eby si� wydosta� poza zasi�g tej m�ki, kt�ra �omota�a w jej czaszce. Ockn�a si� w zau�ku za �mietnikiem z czo�em przyci�ni�tym do kolan. Straszliwy ha�as, kt�ry panowa� w jej g�owie, ucich� ju� dawno, a na jego miejsce wdar� si� jaki� nieokre�lony be�kot. Odpoczywa�a otwarta jak nie wy��czony zapomniany mikrofon. Jakie� odleg�e my�li to przyp�ywa�y do niej, to odp�ywa�y zlewaj�c si� w nieartyku�owany szum. Powoli unios�a g�ow�, na si�� wyciszaj�c t� umys�ow� paplanin�. Przypomina�o to pr�b� zamkni�cia ogromnych, ci�kich wr�t, kt�re otwarto i zastopowano. Napar�a swoimi my�lami na te obce, wype�niaj�c sw�j umys� w�asn� �wiadomo�ci� tak, �e nie by�o miejsca na nic innego. Spok�j. Na chwil�. I zaraz potem przypomnia�a sobie o Michaelu. Michael? Po raz pierwszy od miesi�cy nie by�o odpowiedzi. Wsta�a niepewnie i obszed�szy �mietnik, powlok�a si� do wylotu zau�ka. Ulica wygl�da�a obco i obskurnie w ��tawym �wietle lamp. Nie mia�a poj�cia, jak daleko st�d do baru czy do hotelu i zupe�nie nie potrafi�a wyczu� Michaela. Nagle zm�czona, a jednocze�nie bardzo lekka opar�a si� o mur budynku i zapatrzy�a w nocne niebo. No w�a�nie. Jest wolna. Nie by�a poza zasi�giem Michaela, od chwili kiedy go znalaz�a, a teraz jest. Mog�a sobie i��, gdyby chcia�a, po prostu i�� nie ogl�daj�c si� za siebie. I wtedy us�ysza�a g�os tak s�aby, �e wyda�o jej si�, i� to z�udzenie: Sara Jane, Sara Jane... Przetar�a twarz r�kami. Nie, nigdy nie wyrwie si� z mocy Michaela. W ka�dym razie dop�ki on �yje. Wyrzucili go z samochodu w cieniu opustosza�ego magazynu, po drugiej stronie autostrady, w odleg�o�ci jakiej� mili od miejsca, w kt�rym si� ockn�a. Znalaz�a go zupe�nie nie�wiadoma, dok�d idzie, poza tym, �e idzie do niego. Jego my�li, pocz�tkowo bardzo s�abe, w miar� jak j� do siebie przyci�ga�, stawa�y si� coraz mocniejsze. B�l, o dziwo, wydawa� jej si� odleg�y, czu�a go, ale panowa�a nad nim tak, �eby jej nie obezw�adnia�. Czu�a te� ulg� i rado�� Michaela z tego powodu, �e j� odnalaz�, ale i te uczucia jakby odsuwa�y b�l. Dziwne. Jeszcze nigdy do tej pory nie by�o tak z Michaelem. Sara Jane. Le�a� na podziurawionym asfalcie dawnego parkingu. Zamkn�a oczy, �eby nie widzie� l�nienia krwi w md�ym �wietle lampy ulicznej. Dowiedzia�a si� od niego wszystkiego naraz: nie mieli zamiaru go zabi�, tylko porz�dnie nala�, �eby da� mu nauczk�. Tyle �e troch� przesadzili i Michael umiera�. Chyba b�d� mieli cholernego pierdziela, jak us�ysz� w telewizji o znalezieniu mojego cia�a. Chyba si� ze strachu zer�n� w gacie. I b�d� si� bali ciebie, Sara Jane. �e powiesz glinom. Jasne, Michael, �e b�d� si� bali. Wi�c musimy si� na jaki� czas ukry�. A potem, jak ju� pomy�l�, �e s� bezpieczni, to ich zakapujemy. Jej my�li nagle stan�y jak wryte. My? Tak, my. Ty i ja, Sara Jane. Tak jak zawsze chcia�a�. Ale ty... I wtedy zobaczy�a z ca�� jasno�ci�, jak na filmie, co Michael mia� na my�li. Widzia�a go nawet, jakby �ni�a na jawie, stoj�cego przed ni� z otwartymi ramionami, gotowego obj�� j� w wiecznym u�cisku. Chod� no do mnie, Sara Jane. To jest jedyny spos�b. Mo�esz mnie uratowa� i wtedy b�d� z tob� na dobre, tak jak zawsze chcia�a�. Czu�a, jak si� ku niemu w my�lach zbli�a. Schyl si� i po�� mi r�k� na czole, Sara Jane. Dotknij mnie. Zawsze chcia�a� mnie dotyka�. Dotknij mnie teraz, Sara Jane. Wiem, �e w dalszym ci�gu by� chcia�a. Widzia�a to - widzia�a, jak Michael owija si� wok� niej, jak opuszcza swoje zbola�e, umieraj�ce cia�o i wchodzi w jej m�ode, zdrowe, �eby z ni� �y�, stopi� si� z ni� w jedno, tak jak wiedzia�a, �e pewnego dnia b�dzie musia�. Albo si� z ni� stopi... albo... nie. No, Sara Jane. Dotknij mnie i b�dziemy mieli to z g�owy. Nie jestem jeszcze taki silny, �eby samemu do ciebie przyj��; musisz mnie wpu�ci�. Ratuj mnie, Sara Jane, ratuj mnie dla siebie. Pami�tasz, jak m�wi�a�, �e mo�e my wcale nie jeste�my dwojgiem ludzi, tylko jednym, kt�ry si� w jaki� spos�b rozdzieli�? I tak w�a�nie b�dzie z nami, na zawsze, je�li mnie tylko teraz dotkniesz. Jej r�ka dr�a�a w powietrzu. W przera�eniu cofn�a j� i przycisn�a do piersi. Obraz Michaela w jej umy�le jakby si� zatar�. Sara Jane? Poprzez uraz� i niepewno�� wyczuwa�a jego dawn� z�o��. O co chodzi? Ty jeste�, Michael... my�la�a ze znu�eniem. A sk�d mo�emy wiedzie�, �e to ty przyjdziesz do mnie, a nie ja do ciebie i �e nie umr� razem z tob�? Nie waha� si� ani chwili. Bo to ty masz ten dar, Sara Jane, prawdziw� w�adz�. Ja by�em zawsze tylko twoim odbiorc�. Tak, w�adz� masz ty. Ty mo�esz sprawi�, �e oboje b�dziemy �yli. Ostatkiem si� usi�owa� jej dosi�gn��. Wyobrazi�a sobie wyrastaj�cy mi�dzy nimi coraz wy�ej p�ot jego b�lu. Siatka, my�la�a, jak wiele p�ot�w, kt�re widzia�a w �yciu. Siatka i drut kolczasty. Co robisz, Sara Jane? Nie mog�, Michael. Nie mo�esz czego? Nie mog� ci� przyj��. Ale przecie� zawsze chcia�a�! Jak by�e� �ywy. Siatka g�stnia�a przeplataj�c si� z drutem kolczastym; Michael znika� za p�otem. Kiedy nie by�o wyboru. Teraz nie ma wyboru. Dla ciebie. P�ot ca�kowicie przes�oni� Michaela. Sara Jane, my�la�em, �e mnie kochasz! Kocham ci�, Michael, my�la�a z rozpacz�, ale nie chc� by� tob�. Jego my�li zla�y si� w jeden ryk w�ciek�o�ci i rozczarowania. B�d� ci� straszy�, ma�a, jak tylko b�d� m�g�. Przysi�gam, �e b�d� ci� �ciga� i �e ci� dopadn�. B�dziesz przekl�ta na ca�e �ycie, a kiedy umrzesz, b�d� na ciebie czeka�... To dziwne, pomy�la�a, �e zamiast "ty suko", zwraca si� do niej na koniec "ma�a". Niewiele wzi�a z hotelu, tylko niedu�� torb� z ubraniem i �elazn� rezerw� finansow� Michaela. Siedz�cy samotnie w holu hotelowym recepcjonista pos�a� jej dziwne spojrzenie, kiedy sz�a w obie strony. P�na godzina. By�o tak p�no, �e zamkn�li ju� sklepik. Na dzi� koniec z pismami i orzeszkami. W pobli�u wej�cia do hotelu, o dziwo, zobaczy�a taks�wk�, z drzemi�cym wewn�trz kierowc�. Wsiad�a i ignoruj�c jego senne zainteresowanie powiedzia�a, �eby j� zawi�z� na lotnisko. Pieni�dzy akurat starczy jej na bilet na Wybrze�e. No, a potem... c�, mia�a przecie� ten sw�j dar. Skupi si� dobrze i zawsze zw�dzi jak�� portmonetk� czy co� do jedzenia. Da sobie rad�. Ju� nieraz sobie dawa�a. Na lotnisko by� kawa� drogi. Opar�a si� wygodnie i pu�ci�a wodze my�lom. Nawet nie czu�a, jak umiera�. Dziwne; my�la�a, �e odbierze jaki� sygna�, kt�ry b�dzie oznacza� koniec �ycia Michaela, ale ona nie czu�a nic. Czy�by to by�o wszystko? - Tak? Co m�wi�a�? Sara Jane drgn�a i usiad�a prosto. - S�ucham? - M�wi�a� co� do mnie? - spyta� kierowca. Prze�kn�a usi�uj�c oddycha� normalnie. - Nie, nic nie m�wi�am. Nic. - To widocznie radio. Opar�a si� z powrotem i u�miechn�a. - Widocznie. M�czyzna wzi�� mikrofon i co� do niego wymamrota�. - Po co taka m�odziutka dziewczyna jak ty jedzie tak p�no na lotnisko? - zapyta� wk�adaj�c mikrofon w uchwyt. - Wracam do domu - odpar�a. - �mier� w rodzinie. - Aha - powiedzia� kierowca. Pozwoli�a jego my�lom rozpe�zn�� si� leniwie po jej umy�le. Zastanawia� si�, co te� ona tu robi, Jezus, te dzisiejsze rodziny, jak mo�na puszcza� takiego dzieciaka, �eby sobie podr�owa� po kraju, czy nie wiedz�, jakie straszne rzeczy si� zdarzaj�, zw�aszcza takim ma�ym, s�odkim dziewczynkom? Czy si� nie boj�... I nagle, bez �adnego uprzedzenia, dosta�a go. Kontakt trwa� zaledwie p� sekundy, ale by� osza�amiaj�cy: m�czyzna nazywa� si� Tom Cheney, mia� �on� i trzech syn�w i pracowa� po godzinach, �eby zarobi� na college najstarszego ch�opaka. Jego �ycie nie by�o takie zn�w rozkoszne, ale przynajmniej oni wszyscy mieli jaki� dom, do kt�rego zawsze mogli wr�ci�, i... Sara Jane zerwa�a kontakt dr��c na ca�ym ciele. W milczeniu przejechali mil� autostrad�, po czym kierowca westchn�� g��boko. - Jezu, ale� jestem zm�czony. Jak ci� wysadz�, to ju� koniec na dzi� z je�d�eniem. Opad�a na poduszki oparcia. Oczywi�cie on nie wie, co jest grane. No bo sk�d ma wiedzie�? Mia�a ochot� �mia� si� i p�aka� z poczucia ulgi i zarazem trwogi. To niesamowite - �eby tak zaraz po Michaelu znale�� nast�pnego odbiorc�!... Tyle �e on nie by� kolejnym odbiorc�. Mog�a to oceni� po swoistym �ladzie, jaki jej zosta�