2711

Szczegóły
Tytuł 2711
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2711 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2711 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2711 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A.A. Attaanasio Innymi �wiaty Prze�o�y� Rafa� Wilko�ski Ty wiesz, kim jeste�, Wi�c to dla ciebie Dzi�kuj� Rickowi Baitzowi Za pozwolenie wykorzystania jego kompozyji zatytu�owanej "Ecoe" na stronie 74 niniejszej Powie�ci *** W oryginale s� nuty, ale w wersji skanowanej nie umie�ci�em ich - Starpan*** Ten kto szuka, nie znajduje, Ale ten, kto nie szuka, zostaje znaleziony. KAFKA Ostatni dzie�, jaki Carl Schirmer prze�y� w swojej ludzkiej postaci, ca�y by� wype�niony znakami zwiastuj�cymi nadej- �cie nowego �ycia. Ko�cz�c poranne ablucje, zauwa�y�, �e jego w�osy - a raczej ich resztka - stercz� na wszystkie strony. Przy- g�adzi� je wilgotn� d�oni� i zatkn�� d�ugie kosmyki za uszy, lecz one ponownie wypr�y�y si�, sztywniej�c jak druty. Nawet te w�t�e niteczki porastaj�ce czubek jego �ysiny unios�y si� sztyw- no do g�ry. Ca�a fryzura przypomina�a rdzawe nitki babiego la- ta odstaj�ce po bokach wielkiej g�owy niczym n�dzne strz�py peruki klowna. Ze zwyk�� sobie niefrasobliwo�ci�, Carl wzruszy� ramiona- mi i zacz�� goli� szerok� twarz. Mia� przeczucie, �e rozpoczyna- j�cy si� w�a�nie dzie� b�dzie dniem niezwyk�ym. Po nocy wy- pe�nionej niespokojnym, urywanym snem obudzi� si� z b�lem g�owy, jakiego nigdy w �yciu jeszcze nie do�wiadczy�. G�owa w�a�ciwie go nie bola�a - raczej ca�a a� buzowa�a wewn�trz, jak- by przez noc w fa�dach jego m�zgu wyroi�y si� miliony koma- r�w. Po zako�czeniu codziennego rytua�u higieny osobistej przyjrza� si� uwa�nie nalotowi na j�zyku oraz krwawym, �wiec�- cym plamom pod powiekami, na�o�y� na nos okulary, po�kn�� dwie pastylki acetaminofenu i zaczai ubiera� si� do pracy. Mia� zamiar w�o�y� na siebie str�j, kt�ry wyprasowa� dwa dni wcze�niej, szykuj�c si� na um�wion� kolacj�, jednak ta ko- niec ko�c�w nie dosz�a do skutku. Carl nie nale�a� do ludzi przy- wi�zuj�cych przesadn� wag� do ubioru, jednak nawet on musia� zauwa�y�, i� rzeczy, kt�re jeszcze w szafie wygl�da�y ca�kiem schludnie, wisia�y na nim wygniecione tak, jakby przed chwil� wyci�gni�to je z pralki. Kiedy pr�bowa� wyg�adzi� d�oni� fa�- dy, czu�, jak pr�d przeszywa jego palce. Ranek przechodzi� ju� w p�ne przedpo�udnie, nie mia� wi�c czasu na przebieranie si�. Szybko upora� si� ze �niadaniem, pomimo �e jego opiekacz, do- 10 tychczas dzia�aj�cy bez zarzutu, spali� mu grzank�, a ponadto musia� zrezygnowa� z kawy, kiedy okaza�o si�, �e �adne zabiegi nie s� w stanie uruchomi� elektrycznego ekspresu. Dopiero gdy opu�ci� mieszkanie i zbiegi po schodach z czwartego pi�tra na ulic�, zorientowa� si�, �e uporczywy szum rozprzestrzeni� si� ju� poza g�ow�, wprawiaj�c w dr�enie szyj� i ramiona. Nie czu� si� najlepiej, lecz jednocze�nie gdzie�, we wn�trzu, pod wzgl�dem postrzegania i spokoju mia� si� lepiej ni� kiedykolwiek w ca- �ym swoim �yciu. Carl wynajmowa� tanie mieszkanko w bloku na rogu Dwu- dziestej Czwartej Zachodniej ulicy i Dziesi�tej alei na Manhatta- nie, nie by� wi�c przyzwyczajony do wdychania zapach�w rzeki, chocia� Hudson przep�ywa�a zaledwie pi�� przecznic dalej. Nie- mniej tego ranka powietrze wydawa�o mu si� do g��bi przesi�k- ni�te s�odko-kwa�n� Woni� Hudsonu. Olbrzymie chmury o kszta�- cie kalafior�w unosi�y si� zwart� grup� ponad miastem, a b��kit nieba wydawa� si� ostry i wyrazisty jak b�yskotliwa my�l. Carl ruszy� Dwudziest� Trzeci� ulic� dziwnie nieskoordyno- wanym krokiem, z twarz� wzniesion� ku niebieskimi manowcom. Wiatr, z rodzaju tych, co zwiastuj� nadej�cie wiosny, baraszko- wa� weso�o w�r�d sk��bionych chmur, co mog�o budzi� niejakie zdziwienie, jako �e by� �rodek listopada. Twarze t�czowow�osych punk�w snuj�cych si� zazwyczaj w okolicach Chelsea Hotel wy- da�y mu si� tego dnia wyj�tkowo radosne i przyjazne, tote� Carl bardziej si� zdziwi�, Widz�c, jak dalece nastr�j, kt�ry zaw�adn�� nim tego ranka, zdo�a� zmieni� jego ogl�d �wiata. Ale nie zaprz�- ta� tym sobie g�owy. Chocia� mia� wra�enie, �e krew buzuje w nim jak woda gazowana, widok miasta, kt�re nagle sta�o si� przyjazne, by� tak cudowny, �e bez oporu podda� Si� tej iluzji. Na rogu Si�dmej alei jaka� pijana kobieta zbli�y�a si� do me- go, na co Carl wyci�gn�� w jej stron� dolarowy banknot, z za- chwytem wpatruj�c si� w jej nieruchom�, zniszczon� twarz. Tego ranka nic nie by�o w stanie go przygn�bi�, a kiedy zobaczy� lo- kal, w kt�rym pracowa�, na jego ustach pojawi� si� U�miech. "B��- kitne Jab�ko", na rogu Dwudziestej Drugiej ulicy i Si�dmej alei, po��czenie baru i restauracji, by�o miejscem, w kt�rym piasto- wa� wa�ne stanowisko kierownicze. Je�li nie liczy� neonu w oknie oplecionym pn�cym si� na kratkach winem, wszystko w tym bu- dynku zdawa�o si� wiekowe i poczernia�e ze staro�ci. Zanim Carl 11 rozpocz�� tu prac�, w w�skim domku mie�ci� si� irlandzki bar o inspiruj�cej nazwie "Koniczynka", prowadzony przez w�a�ci- cielk� Caitlin Sweeney, wdow�-alkoholiczk� usi�uj�c� zaspokoi� potrzeby zwi�zane ze swym na�ogiem oraz utrzymaniem dorasta- j�cej c�rki, co udawa�o si� dzi�ki wiernej klienteli z�o�onej g��w- nie z podstarza�ych mieszka�c�w najbli�szej okolicy. Niemal rok temu, kiedy na skutek recesji i braku dostatecznej agresywno�ci straci� posad� maklera, Carl pozwoli�, by znalezione w gazecie og�oszenie zaprowadzi�o go do tego miejsca. Szuka� zaj�cia, kt�- re; pozwoli�oby zarobi� na �ycie, a jednocze�nie zbytnio nie ab- sorbowa�o. Ale wtedy pozna� Sheelagh, wskutek czego zacz�� pra- cowa� intensywniej ni� kiedykolwiek w �yciu. C�rka Caitlin sko�czy�a w tamtym czasie szesna�cie lat. Wy- soka i szczup�a, mia�a zielone oczy doros�ej kobiety i dzieci�cy u�miech. Carl, dwukrotnie od niej starszy, od pierwszej chwili zupe�nie straci� dla niej g�ow�, co by�o u niego rzecz� raczej nie- zwyk��. Rzecz jasna, w studenckich czasach zaliczy� kilka nieuda- nych romans�w i przypadkowych, jednorazowych numerk�w, lecz przez ostatnie dziesi�� lat �y� samotnie z wyboru podykto- wanego dog��bnym rozczarowaniem. Kobietom, kt�re wydawa�y mu si� atrakcyjne, on wcale Si� taki nie wydawa�. By� wymoczko- watym kr�tkowidzem, mo�e nawet nie brzydkim, ale za to nie- zbyt foremnie zbudowanym, zupe�nie pozbawionym uwodziciel- skiego wdzi�ku, kt�ry cz�sto ratowa� m�czyzn o r�wnie ma�o poci�gaj�cym wygl�dzie. Dlatego te� zamiast zaskarbi� sobie uczucia jakiej� mi�ej, cho� niekoniecznie pora�aj�co urodziwej dziewczyny, p�dzi� samotne �ycie, oddaj�c si� drobnym przyjem- no�ciom, takim jak okazjonalne seanse z marihuan�, kokainowy odlot raz na p� roku oraz regularne powi�kszanie kolekcji por- nograficznych zdj��, ci�gn�cej si� od rozk�ad�wek z ostatnich lat, poprzez obsceniczne lata siedemdziesi�te a� po orgie malowa- nych cia� z lat sze��dziesi�tych. W dniu, w kt�rym pozna� Shee- lagh, nagle wszystkie te lata oczekiwania w samotno�ci nabra�y sensu, gdy� dziewczyna by�a naprawd� �liczna - mia�a smuk�e cia�o spowite w g�szcz kasztanowych lok�w si�gaj�cych a� do uwodzicielsko kr�g�ych bioder. Jednak najbardziej ekscytuj�ce by�o to, �e bardzo go potrzebowa�a. Przed przybyciem Carla "Koniczynka" znajdowa�a si� na skraju bankructwa. Nigdy w �yciu nie zaj��by si� tak podupad- 12 �ym interesem, jaki powierzy�a mu sterana �yciem Caitlin, gdy- by nie Sheelagh. Dziewczyna by�a wyj�tkowo inteligentn� lice- alistk� o rok wyprzedzaj�c� Swoich r�wie�nik�w, na tyle spraw- n� vi operowaniu liczbami oraz wynajdowaniu sposob�w na op�nianie termin�w sp�at zad�u�enia, �e udawa�o jej si� jako tako utrzyma� przy �yciu knajpk�, kt�r� jej wiecznie zamroczo- na alkoholem matka dawno by ju� straci�a na rzecz wierzycieli. To w�a�nie Sheelagh na sw�j dzieci�co-wyzywaj�cy spos�b prze- kona�a go, �e ca�y interes da si� jeszcze odratowa�. Liczba miesz- ka�c�w s�siedztwa powi�ksza�a si� o artyst�w, dla kt�rych w Greenwich Village by�o ju� za ciasno. Istnia�a wi�c nadzieja, �e przy odrobinie pieni�dzy i wyobra�ni uda im si� przyci�gn�� now�, zamo�niejsz� klientele. Po rozmowie z dziewczyn�, Carl zacz�� eksplodowa� pomys�ami. Wspar� tak�e swoich nowych pracodawc�w kilkoma tysi�cami dolar�w uzbieranych oszcz�d- no�ci. D�ugi zosta�y sp�acone, stara Caitlin niech�tnie wcieli�a si� w rol� szefowej kuchni, Carl za� zaj�� si� Obs�ug� go�ci przy barze, prowadzeniem ksi�gowo�ci i renowacj� lokalu. Nast�pny rok bar "Koniczynka" zako�czy� na czysto ju� jako "B��kitne Jab�ko". Nazw� t� wymy�li� sam Carl, ��cz�c w niej aluzj� do po- pularnej nazwy Nowego Jorku z barw�, kt�ra nieodmiennie ko- jarzy�a mu si� z melancholijnym nastrojem, w jaki wprawia�a go beznadziejna mi�o�� do Sheelagh. Temperatura jego uczu�, a wr�cz z ni� dojmuj�ce poczucie niespe�nienia wzros�y ostatnimi czasy, jako �e Sheelagh uko�czy�a szko�� �redni� i rozpocz�a pe�noetatow� prac� w "B��kitnym Jab�ku", aby od�o�y� pieni�- dze na studia. W ostatni dzie�, kt�ry Carl Schirmer prze�y� jako cz�owiek, Sheelagh z zadowoleniem powita�a go, gdy wszed� do restaura- cji w aureoli stercz�cych na wszystkie strony rudych w�os�w, w straszliwie wymi�tym ubraniu �ci�le przylegaj�cym do jego naelektryzowanego cia�a, z oczami promieniej�cymi urod� po- ranka. Nowe sto�y, kt�re zam�wili do lokalu, dostarczono wcze- �nie rano i teraz pi�trzy�y si� wok� baru ustawione nogami do g�ry, przypominaj�c bambusowy zagajnik. - Prawda, �e �adne? - spyta�a Sheelagh. Przez rok, jaki min�� od czasu, gdy ujrza� j� po raz pierw- szy, jej dziewcz�ce cia�o zd��y�o si� rozwin�� i osi�gn�� pe�ne kszta�ty dojrza�ej kobiety. 13 - �liczno�ci. Po prostu cudo - odpowiedzia� Carl, wcale nie maj�c na my�li sto��w. Z najlepszego miejsca przy oknie pom�g� dziewczynie od- sun�� na bok stary stolik z plastikowym blatem i w jego miej- sce wstawi� nowy, drewniany. S�oneczne �wiat�o rozla�o si� po blacie niczym mas�o rozsmarowane na ciep�ej grzance. Shee- lagh westchn�a usatysfakcjonowana, odwr�ci�a si� do Carla i u�cisn�a go z rado�ci. - To wszystko dzieje si� naprawd�, Carl. "B��kitne Jab�- ko" zaczyna nabiera� klasy. - Nagle cofn�a si� zdziwiona. - Ale� ty pi�knie pachniesz! Czym si� uperfumowa�e�? Carl obw�cha� si� pod ramieniem i poczu� w nozdrzach ota- czaj�cy go lekk� mgie�k� orze�wiaj�cy aromat, przywodz�cy na my�l g�rskie stoki. - Nie mam poj�cia, co to jest - wymamrota�. - Sp�dzili�my d�ug� nock� na mie�cie, co? - u�miechn�a si� szelmowsko. Lubi�a Carla. By� najbardziej prawym cz�owiekiem, jakiego zdarzy�o jej si� pozna� - sympatyczny �ysol o twarzy na- stolatka, z ma�ymi zacz�tkami brzuszka, ale za to pe�en pewno�ci i wewn�trznego spokoju. Dzi�ki do�wiadczeniu, jakie zdoby� na wysokim stanowisku w dziale ksi�gowo�ci, wykszta�ci� w sobie zdolno�ci kierownicze, dzi�ki kt�rym zadziwia� Sheelagh �atwo- �ci�, z jak� radzi� sobie ze wszystkimi sprawami �wiata material- nego. Przez pierwszy rok prowadzi� ca�y interes przez telefon, la- wiruj�c pomi�dzy zaci�ganiem kolejnych po�yczek i sp�acaniem starych d�ug�w, a� w ko�cu uda�o im si� stan�� na nogi. By� po- wa�nym i solidnym facetem, jednak nigdy nie czu�a do niego po- ci�gu seksualnego. Z tego te� powodu w kr�tkim czasie sta� si� jej bli�szy ni� brat. Zwierza�a mu si� ze wszystkich swoich probie- m�w dojrzewaj�cej nastolatki, on za� udziela� jej rozs�dnych rad podczas dw�ch licealnych romans�w dziewczyny, a tak�e podsy- ca� w niej t�skne nadzieje o dostaniu si� na studia. Zna� najskryt- sze marzenia Sheelagh, nawet dawne dziewczy�skie fantazje o przystojnym perskim kochanku o oczach jak migda�y. - Ze stanu twojego ubioru - ci�gn�a - Wnosz�, �e twoja partnerka musia�a by� wyczynow� zapa�niczk�. - Rozci�gn�a wargi w chytrym u�mieszku. Carl, zadowolony z siebie, zby� t� sugesti� lekkim u�mie- chem i ruszy� do swojej roboty. Zapach otwartych przestrzeni 14 otacza� go magnetyczn� aur� przez ca�y dzie�, kt�ry zacz�� si� jak wszystkie pozosta�e dni: jak zwykle po uruchomieniu eks- presu i maszyny do parzenia kawy przy barze, zani�s� pierwsz� fili�ank� gor�cego napoju Caity, zmagaj�cej si� w kuchni z po- rannym kacem. Staruszka wygl�da�a na r�wnie zmarnowan� jak co dzie�. Siwe w�osy opada�y jej na ramiona pozlepiane w str�ki, a poora- na bruzdami twarz wygl�da�a po ca�onocnym piciu jak zmi�ta kulka papieru. Smutek i nieszcz�cia obesz�y si� z ni� okrutniej ni� czas, na zawsze wykrzywiaj�c jej wargi w grymasie wieczne- go niezadowolenia. Ale tego ranka, kiedy zobaczy�a, jak Carl wchodzi ty�em przez wahad�owe drzwi kuchni, z nastroszonymi w�osami i ubraniem �ci�le przylegaj�cym do jego cia�a niczym celofanowe opakowanie, opad�e k�ciki ust unios�y si� w rozba- wionym u�miechu. - Co za widok, m�j drogi. Wiem, �e nie pijesz, a pachniesz zbyt �adnie jak na kogo�, komu spuszczono manto na ulicy, wi�c - na mi�o�� bosk� - to musi by� kobieta! Czy�bym j� zna�a? Postawi� paruj�c� fili�ank� na drewnianym kontuarze przed staruszk�, a ona poci�gn�a z niej �apczywie, chocia� czarny nap�j by� tak gor�cy, �e omal nie roztopi� naczynia. - To nie sprawka kobiety, Caity. - �wietnie. Wci�� jest wi�c jaka� szansa dla mojej Shee- lagh. - Zamruga�a powiek� br�zow� od w�trobowych plam. - Oczywi�cie, kiedy nieco doro�nie, a twoja ci�ka praca i wspa- nia�e pomys�y przynios� nam wszystkim fortun�. Z gwo�dzia wbitego w drzwi ma�ej spi�arki Carl zdj�� no- tatnik, w kt�rym zapisywa� wszystkie sprawy zwi�zane z firm�. - Sheelagh jest zbyt m�oda i zbyt bystra, �eby mog�o j� co- kolwiek zachwyci� w takim �ysym dziwadle jak ja. - Ha! To ty tak my�lisz. Ona prawdopodobnie te�. Ale obo- je si� mylicie. - Caitlin wyprostowa�a si� i rozpar�a swobodnie na krze�le, nieco od�wie�ona paruj�c� kaw�. - �ysina to oznaka m�sko�ci, wiesz? M�j Edward te� by� �ysy. To wyr�niaj�ca ce- cha u m�czyzny. Je�li chodzi o jej wiek, to masz racj�. Wci�� jest na tyle m�oda, by dziecinnie marzy� o p�j�ciu na studia. Ale czym jest dla kobiety uniwerek? Miejscem, gdzie szuka dla siebie m�czyzny. 15 - Gadanie, Caity - odpar� Carl znad listy towar�w do za- m�wienia. - Dobrze wiesz, �e twoja c�rka jest wystarczaj�co bystra, by zosta�, kimkolwiek b�dzie chcia�a. - Ale czy ona wie, kim naprawd� chce zosta�? Nie. Po co wi�c pcha� si� na uczelni�, skoro mo�e zbija� fortun� tutaj, ma- j�c u boku takiego obrotnego cz�owieka jak ty? Powinna my- �le� o "Koni... " to znaczy o "B��kitnym Jab�ku" i o tym, ile �y- cia jej ojciec w�o�y� w to miejsce, nim jego s�aba w�troba kaza�a mu odpowiedzie� na wezwanie Pana. Co stanie si� z na- szymi ostatnimi sukcesami i d�ugimi laty jego ci�kiej pracy, je�li ona sobie st�d p�jdzie? Ja przecie� nie b�d� �y�a wiecznie. - Przy twoim piciu to raczej wykluczone, Caity. Czy dostar- czono ten keczup i majonez, kt�re zam�wili�my ostatnio? - S� na dole, w ch�odni. Jestem za stara, �eby rzuci� picie. Niewiele mi �ycia zosta�o. Wyra�nie to czuj�. My, starzy ludzie, tacy ju� jeste�my. Wiemy, kiedy zbli�a si� kres. Ale niczego si� nie boj�, teraz kiedy "B��kitne Jab�ko" wychodzi na pro- st�. Przez czterdzie�ci lat Edward i ja wk�adali�my wszystko w t� knajp�. Tylko przez pierwsze dziesi�� wiod�o nam si� ja- ko tako. Ale wtedy ca�e Chelsea by�o zamieszkane przez Ir- landczyk�w. Kiedy wszystko zmieni�o si� po wojnie, mia�am ochot� sprzeda� ten interes, lecz Edward wyr�s� w tej dzielni- cy i mia� swoje marzenia, tak jak ty masz swoje, tyle �e nie po- trafi� ich urzeczywistnia� tak jak ty. I wtedy Sheelagh przy- sz�a na �wiat. - Zanios�a si� �miechem, kt�ry przypomina� szum, jaki czasem dobiega z radia. - Mia�am wtedy czterdzie- �ci pi�� lat. Czy� to nie dar od Boga, pytam si�? Edward wi- dzia� w tym raczej sprawk� diab�a. Przez dwadzie�cia pi�� lat nie mogli�my mie� dzieci i kiedy ju� wreszcie si� uda�o - na �wiat przychodzi dziewczynka. My�l�, �e to w�a�nie ostatecz- nie go dobi�o, nie alkohol. Gdyby m�g� chocia� do�y� tej chwi- li, kiedy poznali�my ciebie, i zobaczy� to wszystko, co si� tu teraz dzieje: lokal wype�niony go��mi ka�dego wieczoru, nie m�wi�c o tym, �e wszyscy zajadaj� si� tym, co ja im przyrz�- dzam. Zdejmij okulary. Carl przerwa� na chwil� uk�adanie na kuchennym stole produkt�w maj�cych stanowi� sk�adniki potraw przewidzia- 16 nych w wieczornym menu, aby pos�a� staruszce zdziwione spoj- rzenie znad drucianych oprawek. - Dlaczego nie sprawisz sobie szkie� kontaktowych? - spy- ta�a Caitlin. - Te okulary zniekszta�caj� ci twarz i sprawiaj�, �e wygl�dasz jak w�asna karykatura. I lepiej zaczesuj w�osy do ty�u. Je�li ju� musisz by� �ysy, to t� resztk�, kt�ra ci zosta�a, m�g�by� utrzymywa� we wzgl�dnym porz�dku. Carl zd��y� si� przyzwyczai� zar�wno do gwa�townego prze- skakiwania z tematu na temat, jak i do nieustannego dobrotliwe- go gderania Caitlin, dlatego te� zby� lekkim grymasem jej uszczypliwo�ci i spr�bowa� kartoflanki z porami, kt�r� staruszka ugotowa�a wczoraj na dzisiejszy lunch. Kobieta by�a znakomit� kuchark�. W latach czterdziestych pracowa�a jako zast�pczyni szefa kuchni w Algonquin, a jej dania charakteryzowa�y si� bo- gatymi i udanymi kompozycjami smakowymi. Zajmowa�a si� przyrz�dzaniem wszystkich potraw podawanych w restauracji, maj�c do pomocy tylko jednego cz�owieka - chi�skiego kuchci- ka, kt�ry pracowa� popo�udniami, kiedy lokal oblega�y najwi�k- sze t�umy. Kiedy Carl nabra� przekonania, �e przyszykowa� ju� wszystko, czego Caitlin b�dzie potrzebowa�, poklepa� staruszk� po ramieniu i ruszy� na sal�, aby przygotowa� sto�y do lunchu. Caitlin Sweeney spogl�da�a za nim z biciem serca, kt�re intensywny wiosenny zapach, jaki m�czyzna zostawia� za sob�, jedynie wzmaga�. Kocha�a tego cz�owieka ca�� czu�o�ci�, jakiej nauczy�o j� wype�nione cierpieniem �ycie. Potrafi�a dostrzec pi�kno w jego �agodno�ci, kt�r� m�oda kobieta, taka jak jej c�rka, mog�a uzna� jedynie za przejaw s�abego charakteru. Carl by� jak piorunochron, jego si�a mia�a swe �r�d�o w tym wszystkim, co by� w stanie przyci�gn�� do siebie, w�a�nie tak jak w jeden rok zdo�a� przyci�gn�� takie pieni�dze, jakich Edwardowi, przy ca�ym jego imponuj�cym wygl�dzie, nie uda- �o si� zgromadzi� w ci�gu czterdziestu lat. Carl mia� szcz�cie, kt�re mog�o by� wy��cznie darem od Boga. Ona to widzia�a. Jednocze�nie nie uszed� jej uwagi fakt, �e Sheelagh, podobnie jak ona sama w czasach swej wiecznie nienasyconej m�odo�ci, t�skni� raczej za gardz�cym fortun�, aroganckim pi�knem. Westchn�a, co przypomina�o ciep�y powiew znad dogorywaj�- cego ogniska rozwiewany kosmicznym ch�odem nocy, i skupi�a si� na swoich codziennych obowi�zkach kucharki. 17 Carl cieszy� si�, �e Caitlin wspiera go w uczuciu, jakie �ywi do Sheelagh, s�dzi� jednak, �e staruszka po prostu podsyca jego zainteresowanie c�rk�, aby czu� si� szcz�liwy i nie traci� na- dziei. Caitlin mog�a jedynie stara� si� wype�ni� pustk� w jego �y- ciu w zamian za wszystko, co dla nich zrobi�. Poza tym Sheelagh mia�a zbyt siln� osobowo��, by pogl�dy matki mog�y wywrze� na niej jakikolwiek wp�yw, nawet gdyby starowinka rzeczywi�cie by�a przekonana, �e Carl jest odpowiednim partnerem dla jej c�rki. W ostatnim dniu, kt�ry prze�y� jako cz�owiek, Carl nie mia� zbyt wiele czasu, by zastanawia� si� nad tym wszystkim, gdy� w znacznej mierze jego uwag� poch�ania� dziwny stan, w ja- kim si� znajdowa�. �ar�wki wok� niego przepala�y si� szybciej, ni� potrafi� je wymienia�. A kiedy zacz�� przygotowywa� bar na przyj�cie popo�udniowych klient�w, kt�rzy wpadali tu, by przy lunchu pogada� o interesach, b�ogo��, jakiej do�wiadcza� tego ranka, rozmy�a si� w dziwn� senno�� i roztargnienie. - Wygl�dasz na przygn�bionego, stary - us�ysza� przyjazny, chropowaty g�os, w chwili kiedy mikser, kt�ry pr�bowa� urucho- mi�, aby przyrz�dzi� bananowe daiquiri, zatrzyma� si� ze zd�a- wionym charkni�ciem. Podni�s�szy wzrok, Carl zobaczy� czarn� brod� okalaj�c� twarz Zeke Zhdarnova, swojego przyjaciela z najm�odszych lat. Zee para� si� pisaniem artyku��w popularno- naukowych do r�nych czasopism, jednocze�nie pracuj�c na p� etatu jako wyk�adowca chemii na uniwersytecie Nowego Jorku. By� to pot�ny m�czyzna o zami�owaniu do kraciastych garnitu- r�w i fajek z pianki morskiej. Carl i Zee przyja�nili si� od cza- s�w, kiedy obaj jako nastoletni ch�opcy dzielili los wychowan- k�w sieroci�ca dla ch�opc�w w Newark, w stanie New Jersey. Stanowili swoje ca�kowite przeciwie�stwo. W sieroci�cu dla ch�opc�w imienia �wi�tego Tymoteusza Zee by� twardym, muskularnym zabijak�, a Carl - pulchnym okularnikiem o niesamowitych zdolno�ciach matematycznych. Po��czy�a ich wsp�lna mi�o�� do komiks�w, znosz�c wszelkie r�- nice. "Tymoteusz" by� sieroci�cem pa�stwowym zamieszkiwa- nym przez pogr��onych w depresji, perfidnych m�odzie�c�w, kt�rzy mieli za sob� niejeden pobyt w poprawczaku. Zee zapew- nia� Carlowi ochron� przed napastliwymi wyrostkami, a Carl w zamian za to robi�, co m�g�, aby pom�c swemu obro�cy pod- czas klas�wek. Kiedy Zee sko�czy� osiemna�cie lat, uda� si� po 18 szko�� �ycia do marynarki wojennej, a p�niej do Wietnamu. Carl szuka� wolno�ci, znajduj�c zastosowanie dla swoich mate- matycznych zdolno�ci podczas studi�w na Uniwersytecie Rutge- ra. Prosto ze studenckich akademik�w trafi� do biura makler- skiego na Manhattanie. W tym samym czasie Zee szlifowa� w Wietnamie swoj� wiedz� na temat znikomo�ci i ulotno�ci ludz- kiego �ycia. Czesne, jakie pobrano od niego za t� edukacj�, nie by�o przesadnie wysokie - zap�aci� jedynie rzepk� prawego kola- na, a nast�pnie wr�ci� do Stan�w zdecydowany, by wymy�li� dla siebie ca�kiem nowe �ycie. Studiowa� nauki �cis�e, pragn�c zg��- bi� tajniki nowoczesnych technologii, kt�re wkr�tce sta�y si� je- go domen�. Kiedy studia wyda�y mu si� zbyt oderwane od �ycia, zatrudni� si� w firmie farmaceutycznej w New Jersey, po czym o�eni� si�, pragn�c do�wiadczy� uczucia, kt�re mog�oby sta� si� przeciwwag� dla otaczaj�cej go pustki. Kiedy si� rozwodzi�, od- nalaz� Carla, a bolesne i oczyszczaj�ce prze�ycia tamtego okresu ponownie zbli�y�y ich do siebie, bardziej ni� kiedykolwiek przed- tem. Carlowi nie powiod�o si� w biurze maklerskim. Wci�� by� zbyt ot�pia�y od poczucia ci�g�ego wyobcowania, jakim zatru� sobie umys�, b�d�c dzieckiem, i jakie zacz�o go z wolna opusz- cza� dopiero wtedy, gdy znalaz� w sobie samym wystarczaj�ce oparcie, by zaprzesta� szalonej ucieczki od �wiata sieroci�ca i pozna� zapach w�asnego ja. Wo� ta wyda�a mu si� kwa�nym odorem i dopiero kiedy spotka� Sheelagh i postawi� na nogi "B��- kitne Jab�ko", m�g� zacz�� my�le� o sobie bez wstr�tu. I w�a�nie wtedy, rok temu, Zee znowu pojawi� si� w jego �yciu. Obecnie cz�sto zachodzi� do jego knajpki, wmieszany w t�um student�w wype�niaj�cych lokal, a Carl zawsze wita� go z rado�ci�. Teraz, kiedy u�cisn�li sobie r�ce, spomi�dzy ich d�oni z trzaskiem posy- pa�y si� iskry. - Ojej! - zawo�a� Zee. - Ale� si� naelektryzowa�! Wygl�- dasz, jakby kto� przepuszcza� przez ciebie pr�d. - Przesun�� spojrzenie w�skich ciemnych oczu w stron�, gdzie Sheelagh sprz�ta�a ze sto�u mocno pochylona nad blatem, nad kt�rym obfite piersi porusza�y si� w rytm jej energicznych ruch�w. - To ona tak ci� na�adowa�a? - Dzisiejszy dzie� istotnie jest dla mnie do�� niezwyk�y, ale nie a� do tego stopnia. Czego si� napijesz? - Daj mi harpa. 19 Carl wyj�� butelk� lagera z lod�wki i wla� piwo do oszro- nionego kufla. - Co� si� sta�o z elektryk� tu przy barze. Mikser nie chce dzia�a�, a te cholerne �ar�wki wci�� gasn�. Zee wyci�gn�� r�k� i mikser zamrucza� weso�o, kiedy tylko jego palec nacisn�� przycisk. - To tak jak z kobiet�. Trzeba by� jednocze�nie delikat- nym i w�adczym. My�l�, �e to wszystko dlatego, �e w tym zbior- niku masz za du�o nieuwolnionej energii. - Mieszade�kiem do drink�w d�gn�� Carla w lekko wystaj�cy brzuszek. - Mo�e by� poszed� ze mn� jutro pobiega�? Polecimy Westway a� do dw�ch wie�. Postaram si�, �eby� nie wyplu� p�uc. Carl przysta� na propozycj� i obaj kontynuowali przyjaciel- sk� pogaw�dk�, kt�ra koncentrowa�a Si� na zwyczajowych te- matach: wolnych biegach i szybkich kobietach. W tym czasie Carl obs�ugiwa� klient�w. Na odchodnym Zee pochyli� si� nad blatem i wyszepta� mu do ucha: - Nie ma sensu u�ywa� drogich perfum, je�li masz zamiar ubiera� si� w ten spos�b. Wyci�gn�� r�k� do po�egnania, zawaha� si� przez chwil� na wspomnienie wstrz�su, jakiego dozna� przy powitaniu, po czym po�egna� go gestem d�oni i wyszed�. Reszta dnia by�a nieko�cz�c� si� seri� drobnych wypadk�w. Elektryczno�� przy barze wysiad�a kompletnie i musia� miesza� drinki r�cznie, a tak�e co chwil� wychodzi� po l�d do zamra�ar- ki znajduj�cej si� w piwnicy. Malutkie �rubki przytrzymuj�ce szk�a w oprawkach jego okular�w wystrzeli�y na boki, kiedy po- chyla� si� nad kana�em �ciekowym, i jedna soczewka wpad�a do otworu. Serwetki z�o�liwie przykleja�y mu si� do palc�w, nieza- le�nie od tego, ile razy wyciera� d�onie do sucha, i zd��y� rozla� kilka drink�w, nim zdo�a� zapami�ta�, �e jego r�ce przyci�gaj� papierowe tacki, kt�re stawia� pod kieliszki. W po�owie popo�u- dniowej zmiany, kiedy lokal by� wype�niony po brzegi, �wiat�o nagle zacz�o s�abn��. Kiedy wyszed� z baru, �eby sprawdzi� bez- pieczniki, lampy znowu rozb�ys�y ca�� moc�, by ponownie �ciem- nie� wraz z jego powrotem. - To wszystko jest bardzo dziwne - przyzna� w ko�cu Carl, obiema r�kami usi�uj�c przyg�adzi� rozczochrane w�osy. Iskry strzela�y mu spomi�dzy palc�w. - Chyba p�jd� do domu. 20 Poszed� do telefonu i spr�bowa� zadzwoni� do mieszkaj�ce- go najbli�ej pracownika, aby ten zast�pi� go dzisiaj w obowi�z- kach, ale za nic nie m�g� doczeka� si� sygna�u. Par� chwil p�- niej jeden z klient�w skorzysta� z tego samego aparatu, nie napotykaj�c �adnych trudno�ci. Carl poczeka�, a� Sheelagh podejdzie do baru, by z�o�y� zam�- wienia na drinki, i da� jej znak, �eby podesz�a do wolnego rogu. - Co� chyba jest dzi� ze mn� nie w porz�dku. Jak my�lisz, Sheelagh? - Nie masz jednego szk�a W okularach. Twojemu ubraniu przyda�oby si� prasowanie. Powiniene� si� tak�e uczesa�. - Nie o to mi chodzi... Sp�jrz tylko. - Dotkn�� ramienia dziewczyny i ogromna iskra przeskoczy�a mi�dzy jego palcem a jej sk�r�. - Hej! Przesta�! To boli. - Nie mog� nad tym zapanowa�. Przez ca�y dzie� kopi� pr�dem naszych klient�w. Zobacz. - Przesun�� d�oni� nad sto- sem serwetek, kt�re unios�y si� sennie niczym zesch�e li�cie, czepiaj�c si� jego palc�w. - Jeste� pot�nie naelektryzowany - wyja�ni�a Sheelagh. - Niew�tpliwie. C� mam na to poradzi�? - Trzymaj r�ce przy sobie. Pot�ne pr�dy przeszywa�y jego cia�o za ka�dym razem, kiedy dotkn�� jakiej� metalowej cz�ci, a po kolejnej godzinie wstrz�s�w, od kt�rych sztywnia�o mu ca�e cia�o, usiad� na wyso- kim sto�ku w najdalszym ko�cu baru i ukry� twarz w d�oniach - Naprawd� tak fatalnie si� czujesz, m�j drogi? - Delikatna d�o� spocz�a na jego �ysinie, powoduj�c kolejny przeskok iskry. Carl spojrza� w g�r� w rozpalone mocn� whisky oczy Cai- tlin. Na widok twarzy, kt�rej nie oszcz�dzi� czas, w jego wn�- trzu zapanowa� wielki spok�j. - Hej, Caity. Dzisiejszego Wieczoru nic mi si� nie udaje. Nie mog� nawet poj��, dlaczego tak si� dzieje. - Po prostu twoje szcz�cie Wzi�o sobie dzie� wolnego. Nie przejmuj si� tym. Zr�b sobie drinka. - Ech... Lepiej zabior� si� z powrotem do roboty. - Poczekaj. - Staruszka uj�a jego d�o� i kolejny silny pr�d przeszy� mu r�k� na ca�ej d�ugo�ci. - Musz� ci co� wyzna�. - Roz- lana plama md�ego �wiat�a w jej spojrzeniu migota�a nad jego 21 g�ow� i niemal by� w stanie dostrzec alkoholowy p�omie� gorej�- cy w jej wn�trzu. - Gdybym tylko mog�a ci powiedzie�, jakich dozna�am upokorze�. Ona nic o tym nie wie. - Rzuci�a szybkie spojrzenie w stron�, gdzie Sheelagh obs�ugiwa�a jaki� stolik. Gibkie i smuk�e cia�o dziewczyny ja�nia�o w przy�mionym �wie- tle. - Jeste� wyj�tkowym cz�owiekiem, Carl. Szcz�cie prze�witu- je przez ciebie niczym �wiat�o przez kryszta�. Widz� to wyra�nie. Widz� to, poniewa� jestem ju� stara, a cierpienie i b��dy �yciowe nauczy�y mnie w�a�ciwie patrze�. Jeste� pi�knym m�czyzn�. - �a�osny grymas, w jaki z wiekiem zastyg�a jej twarz, nieco z�a- godnia� i staruszka odwr�ciwszy si�, posz�a z powrotem do kuch- ni. Jaki� klient zawo�a� na niego od strony baru i Carl podni�s� si� ze sto�ka niczym skowronek zrywaj�cy si� o �wicie. Mi�e s�owa Caitlin doda�y mu animuszu na reszt� ostatniego dnia, kt�ry prze�y� jako cz�owiek, ale gdy nadszed� czas zamkni�- cia lokalu, zn�w czu� si� fatalnie. Wydawa�o mu si�, �e jest na- elektryzowany jak �wietlik, a najdrobniejsze nawet w�oski pora- staj�ce jego cia�o sta�y d�ba. Nie czekaj�c, a� Caitlin i Sheelagh zamkn� "B��kitne Jab�ko", ruszy� piechot� do domu. Czu�, jak w piersiach ro�nie mu lodowata pustka i mia� pewno��, �e b�- dzie wymiotowa�. Pomimo to wci�� pozostawa�y w nim �lady eu- forii, jak� czu� tego ranka. Ponad �wiat�ami miasta archipelag gwiazd odcina� si� wyra�nie na tle ciemno�ci, a czarne p��tno nocnego nieba l�ni�o jak wilgotna sier��. Tylko ta dziwaczna pr�nia, kt�ra coraz g��biej wnika�a w jego wn�trze, powstrzy- mywa�a go od radosnych podskok�w. Do tego stopnia by� poch�oni�ty rozrastaniem si� tej wype�- nionej nico�ci� ba�ki, �e nie zwr�ci� uwagi na wyraz niebotycz- nego zdumienia maluj�cy si� na twarzy ch�opaka, kt�rego ol- brzymie radio zamilk�o na czas, kiedy przechodzi� obok niego. Nie zauwa�y� tak�e mrugaj�cych ulicznych lamp, kt�re kolejno to gas�y, to zapala�y si�, znacz�c gr� �wiate� szlak jego przej�cia. Samochody zwalnia�y na ulicach, a kierowcy ze zdziwieniem przygl�dali si�, jak neony nad sklepami wzd�u� Dwudziestej Trzeciej ulicy ciemniej� z g�uchym pomrukiem w jego obecno- �ci. Dopiero kiedy potykaj�c si�, cz�apa� po ogarni�tej mrokiem klatce swojego domu i z trudem usi�owa� w�o�y� klucz do zamka w �wietle iskier tryskaj�cych spod jego palc�w, zauwa�y� zimne widmowe �wiat�o otaczaj�ce jego g�ow� i ramiona. Nie zanikn�� 22 drzwi na zamek z obawy, �e dzieje si� z nim co� naprawd� niedo- brego. �wiat�a w jego mieszkaniu, podobnie jak wszystkie �wia- t�a w ca�ym budynku, nagle przygas�y. W��kienka w �ar�wkach �arzy�y si� na czerwono, ale nie wysy�a�y �adnych promieni. Te- lewizor dzia�a�, lecz nie emitowa� obrazu, tylko st�umione trza- ski. Zataszczy� go pod drzwi �azienki, gdy� pulsuj�ca po�wiata bij�ca z ekranu zapewnia�a wystarczaj�ce �wiat�o, by m�g� wzi�� przy nim zimny prysznic. Ch�odna woda doda�a mu wigoru, a kie- dy obejrza� swoje ramiona, zauwa�y�, �e tajemniczy poblask znikn��, o ile w og�le nie by� zwyk�ym przywidzeniem. Poczu�, jak ogarnia go ulga, nast�pnie przetar� jedyne szk�o w okula- rach, kt�re na�o�y� na nos, by dok�adniej zbada� swoje cia�o. Powietrze wype�nia�a drgaj�ca luminancja, a szumy docho- dz�ce z telewizora wydawa�y si� zwi�ksza� nat�enie i pog�os. Rozsun�� szklane drzwi kabiny i serce zamar�o w nim z trwogi. Ekran telewizora by� ca�y czarny. �wiat�o i d�wi�k dobiega�y z powietrza! Wyskoczy� spod prysznica i omal nie zwali� si� na pod�og�. Ca�a �azienka promieniowa�a oszala�ym blaskiem, krople wody wisia�y w powietrzu niczym ma�e kryszta�ki. W rozpalonej tafli lu- stra, og�uszony straszliwym �oskotem metalicznych zgrzyt�w, zo- baczy�, �e jego g�owa p�onie wie�cem srebrnozielonych ognik�w. Oniemia�y przygl�da� si� grymasowi przera�enia na swojej twa- rzy, kt�ra wydawa�a si� nat�uszczona olejem, podczas gdy zielony p�omie� strzela� w g�r� i jednocze�nie ogarnia� ca�e cia�o. Rozpalony do bia�o�ci wrzask rozdar� jego wn�trzno�ci, a po- wierzchnia cia�a pokry�a si� l�ni�cym szkliwem, strzelaj�c fio�- kowymi iskrami i migocz�c w�ciekle czarnym �wiat�em. Ostat- nim obrazem, jaki Carl Schirmer zachowa� w pami�ci, by� widok w�asnej twarzy zeszklonej w wyrazie przera�enia, p�kaj�cej w�r�d buchaj�cych plam o niewyobra�alnych barwach. Zee by� pierwsz� osob�, kt�ra ujrza�a mieszkanie Carla po katastrofie, kiedy nast�pnego ranka przyszed� zabra� przyjacie- la na um�wione biegi. Nikt nie odpowiada� na jego pukanie, ale us�ysza� g�osy dobiegaj�ce z telewizora, wi�c nacisn�� klamk�. Drzwi stan�y otworem. W mieszkaniu panowa� taki zapach, jak- by przez ca�� noc hula�y po nim wiatry. Powietrze by�o rze�kie jak na szczycie g�ry. Zee podszed� do telewizora, kt�ry zosta� 23 przetoczony przez ca�y pok�j a� pod drzwi �azienki. Z wielkiego pud�a nastawionego na ca�y regulator dobiega�y g�adkie kwestie wyg�aszane przez bohater�w porannej telenoweli. M�czyzna wy��czy� odbiornik. - S�odki Jezu! - S�owa wyrwa�y si� z jego ust, zanim na do- bre zda� sobie spraw� z tego, co widzi. �azienka przypomina�a zw�glone gniazdko elektryczne. Lustra, kt�re a� spurpurowia�y od wysokiej temperatury, nie odbija�y �adnych obraz�w. Zee wszed� do �rodka, s�ysz�c, jak kafelki z chrupotem krusz� si� na popi� pod jego tenis�wkami. Sta� ot�pia�y w�r�d osmalo- nych �cian ma�ego pomieszczenia, z kt�rych farba odchodzi�a ca�ymi p�atami. Muszla klozetowa wygi�a si� w kszta�t czarne- go motyla, a lada z umywalk�, na kt�rej le�a�a szczoteczka do z�b�w oraz przybory do golenia, zmieni�a si� w bry�k� zastyg�e- go �u�lu. P�niej policja zaszeregowa�a po�ar jako niepodlegaj�cy klasyfikacji. Nie odnaleziono �adnych ludzkich szcz�tk�w, w zwi�zku z czym Carl zosta� uznany za zaginionego. Kiedy Caitlin i Sheelagh przysz�y do mieszkania p�nym popo�udniem, aby na w�asne oczy zobaczy� pobojowisko, Zee wci�� jeszcze tam by�. - Jak pan my�li, co tu si� wydarzy�o? - spyta�a Caitlin, ob- rzuciwszy spojrzeniem wypalone pomieszczenie. Zee siedzia� na kanapie w saloniku, sk�d mia� dobry widok na wn�trze �azienki. Wpatrywa� si� przed siebie, jakby nie dos�y- sza� pytania. Palcami skuba� brod�, szarpi�c za poskr�cany ko- smyk, kt�ry utworzy� si� na skutek ca�odziennego poci�gania za zarost. - Spontaniczny samozap�on - wyszepta�, nie patrz�c na ko- biet�. - Co takiego? - Staruszka spojrza�a na c�rk�, kt�ra zdo�a- �a tylko potrz�sn�� g�ow�. Twarz mia�a zalan� �zami. - Nikt nie wie, jakie s� tego przyczyny - ci�gn�� Zee jak w transie - ale to zdarza si� co jaki� czas... na og� starszym ko- bietom, kt�re nadu�ywaj� alkoholu. Caitlin rzuci�a mu w�ciek�e spojrzenie pe�ne wyrzutu. - Ja nie �artuj� - odpar�. - Tak m�wi� statystyki. M�czy�- ni tak�e si� zapalaj�. Mam wra�enie, �e to w�a�nie przydarzy�o si� Carlowi. 24 - Twierdzi pan, �e on si� po prostu zapali�? - Caitlin usia- d�a obok Zeke'a, wpatruj�c si� z niedowierzaniem w twarz m�- czyzny. - Jak to si� mog�o sta�? - Nie mam poj�cia. Nikt nie ma poj�cia. Kiedy� o tym czy- ta�em. Najbardziej wiarygodna teoria, jak� uda�o si� opraco- wa�, m�wi, �e wch�oni�ty alkohol daje pocz�tek jakiej� gwa�- townej reakcji chemicznej obejmuj�cej ca�e cia�o. - Ale Carl nie pije - zauwa�y�a Sheelagh i nagle wyprosto- wa�a si�, co� sobie przypominaj�c. - Policja by�a w barze. Powie- dzia�am im, �e Carl czu� si� wczoraj bardzo dziwnie. Papierowe serwetki lepi�y mu si� do r�k, a z palc�w strzela�y mu iskry. - Tak, te� to pami�tam - wymamrota� Zee. Wsta�. Z powro- tem wszed� do �azienki, aby jeszcze raz obejrze� pomieszczenie kryj�ce w sobie tajemnic�. Jako racjonalista by� niemal przeko- nany, �e ca�e wydarzenie ma jak�� daj�c� si� logicznie wyja�ni� przyczyn�. �wie�y zapach otwartej przestrzeni ju� gdzie� si� ulotni�. S�oneczne �wiat�o wdziera�o si� do mieszkania przez okno, zo- stawiaj�c jasn�, uko�n� lini� na spurpurowia�ym lustrze w �a- zience. W ��tej, b�yszcz�cej smudze padaj�cej na zeskorupia- �� od gor�ca tafl� m�czyzna dostrzeg� jaki� cie�. - Hej! - zawo�a� do kobiet. - Czy wy te� to widzicie? Czy mo�e ja ju� wariuj�? Caitlin i Sheelagh zaalarmowane wesz�y do �azienki i uwa�- nie przyjrza�y si� miejscu, kt�re wskazywa� Zee. Na czarnofiole- towym, po�yskuj�cym prostok�cie lustra, w miejscu, gdzie pa- da� promie� s�onecznego �wiat�a, wida� by�o jaki� niewyra�ny zarys. - Dla mnie wygl�da to jak korona drzewa - powiedzia�a Caitlin. - Nie, to kontury g�owy, szyi i ramion - upiera� si� Zee, z zapa�em obrysowuj�c kszta�t wyci�gni�tym palcem. - By� mo�e - zgodzi�a si� Sheelagh. - Cho� r�wnie dobrze mo�e to by� wytw�r naszej wyobra�ni. - Pisuj� do czasopism naukowych - przerwa� zniecierpli- wiony Zee, przybli�aj�c twarz do lustra. - Nie mam za grosz wy- obra�ni. Przynie�cie mi �rubokr�t. Szybciej. Zee rozkr�ci� lustro i zabra� je do swojej kawalerki na Union Square. Przez jaki� czas sam z nim eksperymentowa�, sta- 25 raj�c si� odpowiednio ustawi� powierzchni� pod s�o�ce, a tak�e na�wietlaj�c je lamp� �ukow� i promieniami ultrafioletowymi. Nie dostrzeg� nic wi�cej pr�cz plamy nieznacznie przypomina- j�cej ludzk� g�ow�. W rzeczywisto�ci jednak tajemniczy kleks m�g� budzi� absolutnie dowolne skojarzenia. Ale Zee wyra�nie rozpoznawa� kszta�t kanciastej g�owy Carla, znajom� sylwetk�, tak cz�sto widywan� w nocnych ciemno�ciach, jakie zapada�y po zgaszeniu �wiate� w "�wi�tym Tymoteuszu", tak dobrze za- pami�tan� z tamtych pierwszych lat sp�dzonych w samotno�ci, kiedy przyjaciel by� mu bli�szy ni� cz�onek rodziny. Lecz pomimo usilnych pr�b, wszelkie wykonywane przez niego powi�kszenia nie dawa�y nic wi�cej pr�cz amorficznego cienia. Wreszcie pewien znajomy, kt�ry pracowa� w IBM-owskim laboratorium wzmacniania obraz�w, zlitowa� si� nad nim, wi- dz�c jego daremne, cho� zaciek�e wysi�ki, i zdecydowa� si� raz na zawsze udowodni� mu, �e plamy na lustrze nie s� niczym in- nym jak przypadkowym wzorem wytrawionym przez ogie�. W tydzie� p�niej ten sam znajomy, milcz�cy i przybity, zapre- zentowa� mu komputerowo powi�kszon� fotografi�. Nielakiero- wana odbitka, trzyna�cie na osiemna�cie centymetr�w, ukazy- wa�a pot�ny wybuch, tworz�cy na zdj�ciu niemal g�adk� plam� �wiat�a o jednorodnej intensywno�ci. Ciemny kszta�t w samym centrum tej plamy mia� wyra�ne kszta�ty twarzy Carla Schirme- ra wykrzywionej w wyrazie szczytowego przera�enia. INERCYJNY POSI�EK Nico�� - czy mo�e istnie� bardziej puste s�owo? Rok temu Carl Schirmer rozp�yn�� si� w nico�ci. Jak to si� mog�o sta�? Doszed�em do wniosku, �e kluczem do rozwi�zania ca�ej zagadki s� mikrowydarzenia, jakie zasz�y w atomach tworz�- cych cia�o Carla. Zawodowo nie zajmuj� si� fizyk�, ale jestem wystarczaj�co obeznany z naukami �cis�ymi, aby m�c formu�o- wa� uzasadnione przypuszczenia na temat los�w Carla. Oto co przychodzi mi do g�owy: Og�lna teoria wzgl�dno�ci i mechanika kwantowa spoty- kaj� si� razem w fundamentalnej jednostce d�ugo�ci nazywa- nej d�ugo�ci� Plancka, kt�ra stanowi �redni� geometryczn� comptonowskiej d�ugo�ci fali oraz einsteinowskiego promienia grawitacyjnego cz�stki elementarnej. Wz�r na t� d�ugo�� przedstawia si� w nast�puj�cy spos�b: 1=pierwiastek z hf/c Jej warto�� wynosi 10-33 centymetra. Tyle co nic. Przy niniej- szej d�ugo�ci sama czasoprzestrze� zatraca sw�j p�aski, ci�g�y kszta�t, jaki wierzymy, �e ma, i staje si� fantastyczn� kipiel� ma- le�kich tunelik�w oraz dziel�cych je mikromost�w, p�ynn� struk- tur� z�o�on� z mikroskopijnych sieci i p�cherzyk�w. Ten nie- 27 ustannie wrz�cy ferment nie trwa d�u�ej ni� u�amek sekundy. Ta- ka w�a�nie jest faktura Nico�ci. Przywodzi na my�l g�bk�. Albo pian�. Ka�da banieczka to wyodr�bniony fragment przestrzeni: powierzchnia ba�ki wyznacza najdalsz� odleg�o��, jak� �wiat�o mo�e przeby� od �rodka tej efemerycznej sfery w nies�ychanie kr�tkim czasie jej trwania. Taka ba�ka to ca�e uniwersum, kt�re- go �ycie rozci�ga si� na ulotne mgnienie, lecz w przeci�gu tej dro- biny czasu umo�liwia ono naszemu wszech�wiatowi kontakt wszechobecnym Polem ��cz�cym wszystkie wszech�wiaty. Aby dowiedzie� si�, co to wszystko ma wsp�lnego z Carlem Schirmerem, musimy powr�ci� do Plancka. Pod koniec dzie- wi�tnastego wieku uczony ten stara� si� wyja�ni� zale�no�� po- mi�dzy promieniowaniem a temperatur�. Ot� pod wp�ywem ciep�a ka�dy obiekt najpierw rozgrzewa si� do czerwono�ci, a nast�pnie do bia�o�ci. Kiedy temperatura wzrasta jeszcze bar- dziej, ogrzewany przedmiot zaczyna emitowa� niebieski blask. Wy�sze cz�stotliwo�ci �wiat�a niebieskiego wymagaj� wi�kszej ilo�ci energii - w dziewi�tnastym wieku to by�a sensacja. Wi�- cej energii dla kr�tszych fal! Burzy�o to mo�liwo�� dokonywania zdroworozs�dkowych por�wna� z falami d�wi�kowymi oraz ty- mi, kt�re powstaj� na wodzie, gdzie wi�ksza ilo�� energii powo- duje powstanie d�u�szej fali. Klasyczny obecnie wz�r obrazuj�- cy to zjawisko przedstawia si� nast�puj�co: E = hF, gdzie h oznacza wsp�czynnik nazywany sta�� Plancka. Poniewa� cz�stotliwo�� to odwrotno�� czasu, wz�r ten mo�e- my przekszta�ci� w nast�puj�cy spos�b: E x t = sta�a (h). Energia, jak wszyscy dobrze wiemy, r�wna si� mc2, czyli masie pomno�onej przez pr�dko�� �wiat�a podniesion� do kwadratu. A czym�e jest pr�dko�� �wiat�a, je�li nie drog� pokonywan� w danym czasie. Tak wi�c w rzeczywisto�ci h r�wna si� masie pomno�onej przez drog�2/czas. Wielko�� mr2/t nazywana jest momentem p�du. Co to takiego? Og�lnie rzecz bior�c, jest to zwyk�y p�d linio- wy pomno�ony przez promie�, jaki dzieli go od �rodka, wok� kt�- rego si� obraca, podobnie jak kula na �a�cuchu zwana m�otem, kt�r� lekkoatleta miotacz rozkr�ca wok� siebie przed rzutem, czyli (mr/t) x r = mr/t. Najbardziej zadziwiaj�ce jest to, �e mo- ment p�du, alias sta�a Plancka, mo�e zawiera� dowoln� ilo�� ener- gii! Podobnie jak w przypadku �y�wiarza figurowego, kt�ry zaczy- na obraca� si� coraz szybciej, kiedy przyci�gnie r�ce do tu�owia, 28 cz�stotliwo�� fotonu zwi�ksza si�, w miar� jak jego promie�, w tym wypadku d�ugo�� fali, maleje. Fascynuj�cy mo�e wydawa� si� fakt, �e nie ma �adnych ogranicze�, je�li chodzi o taki przy- rost energii. Im mniejszy jest foton, tym wi�cej energii zawiera! W jaki� nieodgadniony spos�b Carl zmieni� si� w �wiat�o. To �wiat�o z kolei nie zosta�o ca�kowicie wypromieniowane. Gdyby tak si� sta�o, znaczna cz�� Manhattanu by wyparowa�a. Zamiast tego fotony, z kt�rych zbudowane by�o cia�o Carla, za- cz�y si� kurczy� poddane dzia�aniu ogromnej energii. Przep�yw energii by� do tego stopnia pot�ny, �e �wietliste cia�o Carla skurczy�o si� do tak mikroskopijnych rozmiar�w, i� mog�o prze- cisn�� si� przez mikrostruktury czasoprzestrzeni. Dlatego te� przedosta� si� przez porowat� tkanin� spowijaj�c� nasz �wiat do kipi�cej, spienionej nadprzestrzeni tuneli kwantowych - by� mo�e po to, by ponownie ulec rozszerzeniu ju� w innym wszech- �wiecie. To s� w�a�nie za�o�enia opracowanej przeze mnie teorii widmodziur. Teoria ta pozwala na bardziej precyzyjne wyja- �nienie przyczyn znikni�cia Carla ni� twierdzenie o rozp�yni�ciu si� w Nico�ci. Ale w rzeczywisto�ci jest r�wnie bezsensowna. Pisz� powie�� science fiction pod tytu�em "Odpryski Czasu". To ksi��ka o Carlu, rzecz jasna, oraz o widmodziurze, kt�ra go po�kn�a. Obecnie to chyba jedyna rzecz, jaka dzieli mnie od szale�stwa - ta ba�niowa opowie�� o cz�owieku, kt�ry zamienia si� w �wiat�o - co od pocz�tku przyjmuj� na wiar�. Tylko dla- czego to pisanie zajmuje tyle czasu? Przecie� w zasadzie tekst ju� istnieje - jest to prawdziwa historia wypadk�w, kt�re co ja- ki� czas to ��czy�y, to rozdziela�y Carla i mnie w ci�gu ca�ego na- szego �ycia. Gdybym tylko zd��y� spisa� t� histori�, zanim wy- czerpi� mi si� fundusze, to mo�e uda�oby mi si� sprzeda� maszynopis jakiemu� wydawnictwu. Nie musia�bym si� wtedy wyprowadza�. Wcale nie chc� si� st�d wyprowadza�. Ostatnio by�o ca�kiem sporo skre�le�. Ledwie starcza mi si�, �eby wymy- �la� k�amstwa, za pomoc� kt�rych by�bym w stanie odda� to Wszystko, co przychodzi mi do g�owy. Moje my�li rozbiegaj� si� we wszystkich kierunkach naraz. Na nieszcz�cie mi�nie mojej pami�ci s� odr�twia�e, a zdolno�� koncentracji ulega coraz cz�st- szym zak��ceniom. Potrzeba mi odpoczynku. Prawd� m�wi�c, musz� dokona� g��bokiej wewn�trznej przebudowy, kt�ra 29 w praktyce b�dzie oznacza� ca�kowite wywr�cenie mojej dotych- czasowej osobowo�ci na drug� stron�. Mo�e zaczn� po�ci�. To dobry spos�b na jednoczesn� rekonstrukcj� osobowo�ci i ograni- czenie wydatk�w. Odwiedzi�a mnie Caitlin Sweeney. Staruszka zdziwi�a si� sta- nem, w jakim zasta�a moje mieszkanie. Nic nie wiedzia�a, �e stra- ci�em posad� na uczelni. Wydaje mi si�, �e by�a pijana. Zn�w chcia�a, �ebym pokaza� jej lustro i odbitk�, a potem przez d�ug� chwil� siedzia�a, wpatruj�c si� w nie przy oknie. Pr�bowa�a od- gadn�� ich znaczenie. Tego dnia pi�� czy sze�� wypitych wcze- �niej porcji ginu zdo�a�o przenie�� mnie w otch�a� zapomnienia i powiedzia�em jej wszystko, co wymy�li�em na temat widmo- dziur. Kiedy sko�czy�em, zapyta�a, dlaczego inni naukowcy nie chcieli zbada�, co w�a�ciwie sta�o si� z Carlem. Pr�bowa�em wyja- �ni� jej, �e z punktu widzenia nauki lustro utraci�o swoj� warto�� dowodow� z chwil�, kiedy zdj��em je ze �ciany, ale w po�owie zda- nia straci�em w�tek, zapl�ta�em si�, zamilk�em, a nast�pnie wy- buchn��em �miechem pomieszanym z p�aczem, czym mocno j� przestraszy�em. P�niej, kiedy zapad� zmrok, a ja zacz��em wy- chodzi� z alkoholowego zamroczenia, przypomnia�em sobie jej jasne ptasie oczy oraz dziwaczne spojrzenie, jakim bacznie lu- strowa�a odbitk� ze zbli�eniem, podczas gdy jej oddech pozosta- wia� na po�yskliwej pow�oce zdj�cia srebrn� smug�, a� do chwili kiedy utwierdzi�a si� w przekonaniu, czym naprawd� jest to, co ma przed swoimi oczami. Obecnie ja tak�e podzielam jej przeko- nanie. Na fotografii Carl wcale nie krzyczy z b�lu. On j�czy z nie- wys�owionej rozkoszy! - fragmenty "dziennika dekompozycji" autorstwa Zeke Zhdarnova. Orgazm rozpali� ca�e jego cia�o. Gor�ca jak s�o�ce prze- strze� wymodelowa�a jego kszta�t. Pr�bowa� si� poruszy�, ale nie potrafi� przem�c obezw�adniaj�cej go rozkoszy. Pr�bowa� rozejrze� si� dooko�a i zobaczy� intensywnie b��kitne niebo, kt�rego g��bi nie m�g� przenikn�� wzrokiem, wstrz�sane dresz- czami b�ogo�ci. Wyt�ywszy s�uch, us�ysza� j�kliwy �omot jego serca i pulsowanie krwi w uszach. 30 Wreszcie napi�cie, w jakie wprawi� go orgazm, usta�o, a �ar, kt�ry przybra� kszta�t jego cia�a, ostyg� i przeszed� w delikatne ciep�o. - ZBUDZI�E� SI�! - G�os niczym p�omie� palnika przepa- li� si� przez jego s�uch, wstrz�saj�c ca�ym jestestwem. - O przepraszam - odezwa� si� nieco ciszej ten sam g�os, ni- ski jak m�ski bas, lecz pe�en kobiecego wdzi�ku. S�owa zdawa- �y si� dobiega� ze wszystkich stron. - Czy mo�esz mi powiedzie�, kim jeste�? Pr�bowa� si� odezwa�, ale jego g�os musia� przedrze� si� przez senn� otch�a� oddzielaj�c� wol� od oddechu drzemi�cego w p�ucach. Kiedy w ko�cu zdo�a� wydoby� jakie� s�owa z krtani, ich brzmienie wybi�o go z b�ogiej ciszy i natychmiast poczu�, jak wzbija si� w g�r�, szybuje i wiruje w b��kitnej nico�ci. - A kt� chce to wiedzie�? Carl wznosi� si� przez d�ugi czas. B��kit wype�ni� pusty, bezcielesny o�rodek jego umys�u niewzruszonym spokojem. Pa- mi�� sta�a si� mi�kk� przestrzeni�. Niczego jeszcze nie oczeki- wa�, niczego si� nie spodziewa�. Kiedy wi�c g�os powr�ci�, otaczaj�c go chmur� nieukierunko- wanego brzmienia przypominaj�c� dym, daj�c mu poczucie intym- nej, przyjacielskiej blisko�ci, wypowiadane przeze� s�owa obej- mowa�y Carla ze wszystkich stron, a on ch�on�� je zafascynowany. - Na kra�cu czasu, w ostatnim milionleciu wszech�wiata, pewne niezwyk�e stworzenie przep�ywa przez powolny p�d ewo- lucji, wnikaj�c w splendor i udr�k� samo�wiadomo�ci. To stwo- rzenie nazywa si� pranieblan i to w�a�nie jestem ja. Jak na ludz- kie standardy jestem przeogromny: kilometr kubiczny macierzy kom�rkowych, kt�re przenikaj� si� wzajemnie, tworz�c mister- n� i delikatn� konstrukcj�. Przypominam kolosaln� meduz� dry- fuj�c� na falach, system ladioraliarny w najwy�szym stadium rozwoju, aczkolwiek zamkni�ty w formie stacjonarnej bry�y, wy- gl�daj�cej r�wnie bezmy�lnie jak m�zg pozbawiony cia�a. Tobie wydam si� zapewne zm�conym stawem rozsiewaj�cym opalizu- j�ce, biotyczne b�yski. Ale ani moje rozmiary, ani te� moja nie- codzienna posta� nie czyni� mnie jeszcze stworzeniem ze wszech miar niezwyk�ym. Jestem niezwyk�y, poniewa� �ywi� si� niemal wy��cznie widmami. Zjadam przesz�o��. 31 - Poczekaj! Zatrzymaj si� na chwil�! - zawo�a� Carl, usi�u- j�c przebi� si� g�osem przez g�ste opary koszmaru. - Czy chcesz powiedzie�, �e ja wci�� �yj�? Nie jestem jeszcze na tamtym �wiecie? - To jest zupe�nie inny �wiat, Carl - odpowiedzia� bezna- mi�tny g�os. - Sk�d wiesz, jak mam na imi�? - Wiem o tobie wszystko. - Czy ty jeste�... Bogiem? Pot�ny, serdeczny �miech wyr�s� nad Carlem jak olbrzymi megalit. - Nie, jestem r�wnie �miertelny jak ty. Dlatego mog� ci� zapewni� - nie jeste� trupem. - Dlaczego wi�c czuj� si� tak, jakbym nim by�? - By� mo�e dlatego, �e na razie jeste� bezcielesny. - I dla ciebie to wci�� znaczy by� �ywym? - Z niepokojem skonstatowa�, �e jest bliski szale�stwa. - Gdzie ja jestem? Nie widz� samego siebie. - Jeste� w moim wn�trzu. W�a�nie nadaj� ci nowy kszta�t. Aby m�c chocia�by spr�bowa� to zrozumie�, musisz dowiedzie� si� czego� o moim �wiecie. Zamieszkuj� bowiem szczeg�lny re- gion znajduj�cy si� wewn�trz kosmicznej czarnej dziury, na sa- mym ko�cu czasu. Otaczaj�cy mnie wszech�wiat jest ma�y i go- r�cy. Czasoprzestrze� ju� dawno zako�czy�a tu swoj� ekspansj�, zagi�a si� i zacz�a zapada� si� w sam� siebie. W chwili kiedy ci to m�wi�, sto dwadzie�cia pi�� miliard�w lat po tym, jak twoja gwiazda, Sol, zamieni�a si� w garstk� zmarz�ego �u�lu, ca�y wszech�wiat rozci�ga si� na przestrzeni zaledwie sze�ciuset ty- si�cy parsek�w, co r�wna si� odleg�o�ci twojej Ziemi od galakty- ki Andromedy. Obecnie ca�a czasoprzestrze� jest ledwie py�- kiem tamtego kosmosu, kt�ry zachowa�e� w pami�ci. - Kosmos, jaki zachowa�em w pami�ci, rozci�ga� si� od Brooklynu po Bronx. - G�os Carla zadr�a�. - Gdzie ja w�a�ciwie jestem? - M�wi�em ci ju�. Jeste� na kra�cu czasu. - Ale dlaczego? - j�kn�� Carl. - Przecie� dopiero co by�em w swoim domu, bra�em w�a�nie prysznic... - To by�o sto trzydzie�ci miliard�w lat temu. - To halucynacje. Na pewno mam halucynacje. 32 - Czy wola�by� tego nie s�ucha�? - A mam jaki� wyb�r? - Oczywi�cie. - G�os pranieblana tchn�� niezmierzon� cier- pliwo�ci�. - Zaw�am swoj� pi�ciowymiarow� �wiadomo�� do twych ludzkich wymiar�w, poniewa� sprawia mi to przyjem- no��. Ale nie jest to w og�le konieczne. Je�li wolisz, po prostu przenios� ci� bezpo�rednio w m�j �wiat. S�owa przydaj� si� tyl- ko wtedy, je�li w nie wierzysz. W twoim przypadku do�wiadcze- nie mo�e okaza� si� najlepszym nauczycielem. - C�, skoro tak to wygl�da... lepiej opowiedz mi wszystko. B��kitna przestrze� wok� Carla zaja�nia�a sennym, gor�cz- kowym b��kitem. - Ciesz� si�, Carl. Od bardzo dawna chcia�em ci opowiedzie� ca�� t� histori�. Zn�w zaczn� od pocz�tku. W por�wnaniu z two- imi czasami znajdujemy si� w bardzo dalekiej przysz�o�ci. Tak