2621
Szczegóły |
Tytuł |
2621 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2621 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2621 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2621 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
PLANETA VOODOO
(Prze�o�y� Marek Obarski)
I
Lepiej nie m�wi� o upale na Xecho. Ta nasycona wod� gruntow� planeta, b�d�ca niemal w ca�o�ci gor�cym oceanem, ��czy w sobie wszystkie najbardziej niemi�e przymioty �a�ni parowej. Mo�na tu jedynie pomarzy� o ch�odzie i zieleni -jedyny skrawek l�du, to w�ska jak ��d�o wst�ga wysepek. Na jednej z nich, na male�kim cypelku, o kt�ry rozbija�y si� fale, sta� m�odzieniec w he�mie kosmonauty z dystynkcjami szefa transportu. Opr�cz he�mu mia� na sobie jedynie sk�pe szorty. Bezwiednie star� d�oni� z opryskanej piersi krople gor�cej wody, wypatruj�c przez przeciws�oneczne gogle skrawka spokojnego morza. W por� opami�ta� si�, odsuwaj�c pokus� k�pieli, bowiem szaleniec, kt�ry chcia�by zanurzy� si� w morskim ukropie, straci�by ca�� sk�r�. W przeci�gu kilku sekund �yj�ce w cieczy organizmy wyssa�yby j� ustami - je�eli w og�le posiada�y usta. Sk�ro�erne stworzenia czeka�y tylko, a� nierozwa�ny Terranin znajdzie si� w wodzie!
Dan Thorson obliza� wargi smakuj�c s�l. Napatrzy� si� ju� do�� na gor�cy ocean i powraca� teraz, brn�c z trudem przez rozpalony piasek portu kosmicznego do miejsca postoju "Kr�lowej S�o�ca". To by� wyj�tkowo m�cz�cy dzie�, pe�en utarczek i sprzeczek. Wci�� musia� biega� w t� i we w t�, jak ch�opak na posy�ki, przekazuj�c polecenia kapitana pracuj�cym pod go�ym niebem mechanikom, kt�rzy poruszali si� jak muchy w smole. Tak si� przynajmniej wydawa�o rozdra�nionemu zast�pcy szefa transportu, kt�ry nigdy si� nie leni�. Kapitan Jellico zamkn�� si� na cztery spusty w swej kabinie, by zachowa� odrobin� spokoju. Dan nie m�g� sobie pozwoli� na podobn� ucieczk�. "Kr�lowa S�o�ca" zgodnie z planem mia�a s�u�y� po przebudowie jako statek pocztowy. Okaza�o si� jednak, �e projekt nie uwzgl�dnia� dzia�ania wilgoci, kt�ra spowodowa�a nie tylko korozj�, ale przede wszystkim dzia�a�a na wewn�trzne obwody robot�w-monter�w, wykonuj�cych nie�ci�le polecenia, co doprowadza�o do szewskiej pasji mechanik�w steruj�cych prac� automat�w. "Kr�lowa S�o�ca" mia�a w�a�nie wystartowa� w kolejn� podr� kupieck�, kiedy wielozadaniowy statek Konsorcjum przewo��cy dot�d poczt� kosmiczn� zbieg� i zosta� wypisany z oficjalnego rejestru przewo�nik�w intergalaktycznych. Za�oga "Kr�lowej S�o�ca" otrzyma�a polecenie odpowiedniego przemodelowania statku, kt�ry mia� odt�d s�u�y� r�wnie� do przewo�enia przesy�ek pocztowych. Wilgo� i upa� panuj�ce na Xecho utrudnia�y przebudow� �adowni. Na szcz�cie wi�kszo�� prac zosta�a ju� wykonana. Dan dokona� w�a�nie ostatniej inspekcji, podpisa� protok� odbiorczy i zamierza� zda� relacj� kapitanowi. Kiedy znalaz� si� w przewiewnym, klimatyzowanym wn�trzu "Kr�lowej S�o�ca", odetchn�� z ulg�. Powietrze na pok�adzie statku by�o chemicznie czyste, ale st�ch�e. Jednak dzisiaj wdycha� je z przyjemno�ci�. Wszed� do kabiny k�pielowej. Wreszcie znalaz� si� w miejscu, w kt�rym nie brakowa�o ch�odnej wody - przefiltrowanej z g�bczastej, nasyconej par� otuliny. Zimny strumie� przyjemnie och�odzi� jego wycie�czone upa�em m�ode cia�o. Ubiera� si� w�a�nie w lekk�, przewiewn� tunik�, gdy odezwa� si� brz�czyk przy w�azie na pomost. Dan podni�s� si� na uginaj�cych si� nogach, gdy� za�oga "Kr�lowej S�o�ca" liczy�a w tym momencie zaledwie cztery osoby wliczaj�c jego samego, kt�rego traktowano zwykle jak ch�opca na posy�ki. Kapitan Jellico przebywa� w swojej kabinie, dwa poziomy wy�ej. Medyk Tau przypuszczalnie robi� przegl�d narz�dzi lekarskich i medykament�w, a Sindbad - kot okr�towy - drzema� w jakiej� pustej kabinie. Dan rzuci� tunik� na swoje miejsce i pe�en obaw ruszy� na pomost. Ale na ekranie wizjera nie zobaczy�, jak przypuszcza�, nadzorcy robot�w. Niezwyk�y go�� zrobi� wra�enie na m�odym kosmonaucie, chocia� Dan ju� przywyk� do osobliwych istot, zar�wno ludzkich, jak i obcych.
Przybysz by� wysokim, spokojnym m�czyzn� o smuk�ej sylwetce, kt�r� podkre�la�y zar�wno w�skie biodra, jak i d�ugie nogi i r�ce. Nosi� popularne szorty, jakie nosz� osadnicy na Xecho. Jego ciemna sk�ra sprawi�a, �e cho� spodenki by�y w modnym szafranowo��tym kolorze, b�yszcza�y jakby uszyto je z najdro�szej tkaniny. Go�� nie wygl�da� jednak jak Murzyn o jasnobr�zowej sk�rze, pod kt�rego rozkazami Dan s�u�y� poprzednio, cho� zdawa� si� mie� wiele wsp�lnego z czarnosk�rymi mieszka�cami Terry. Mia� naprawd� czarne cia�o, tak czarne, �e jego sk�ra wydawa�a si� prawie granatowa. Zamiast koszuli czy tuniki nosi� dwa szerokie pasy ze sk�ry skrzy�owane na piersi. W miejscu przeci�cia, mieni� si� wszystkimi barwami ogromny medalion, kt�ry roziskrza� si� blaskiem diamentu, kiedy go�� oddycha�. Zamiast standardowego pistoletu, jaki stanowi wyposa�enie ka�dego kosmonauty, nosi� u pasa osobliw� bro�, kt�ra przypomina�a zar�wno �mierciono�ny blaster u�ywany przez policjant�w z Patrolu, jak i d�ugi n� w wysadzanej klejnotami i przybranej fr�dzlami pochwie. Na pierwszy rzut oka wygl�da� na barbarzy�c�, kt�rego poskromiono i ucywilizowano.
- Jestem Kort Asaki - zasalutowa� d�oni� i powiedzia� z lekkim akcentem w popularnym j�zyku galactic basic. - Oczekuje mnie kapitan Jellico.
- Tak, sir! - odrzek� skwapliwie Dan.
Wi�c to jest Naczelny Stra�nik ze s�ynnej Khatki, bli�niaczej planety Xecho - my�la� m�ody kosmonauta, prowadz�c go�cia do dow�dcy "Kr�lowej S�o�ca".
Obcy wspi�� si� z koci� zr�czno�ci� po drabince. Po drodze do kabiny dow�dcy zlustrowa� wn�trze statku, nie pomijaj�c �adnego szczeg�u. Na jego twarzy malowa� si� wyraz uprzejmej ciekawo�ci, kiedy jego przewodnik zapuka� do drzwi kapitana Jellico. W odpowiedzi rozleg�o si� rozdzieraj�ce skrzeczenie hoobata Queexa, ulubie�ca kapitana. A potem, kiedy automatycznie rozsun�y si� drzwi, zobaczyli, �e krabo-papugo-ropuch w klatce tupn�� swoj� dziwaczn� �ap� w pod�og�, oznajmiaj�c, �e jego pan jest obecny.
Poniewa� kapitan skierowa� serdeczne powitanie tylko do go�cia, Dan z �alem zszed� do mesy, by spr�bowa� przyrz�dzi� kolacj�. Cho� prawd� m�wi�c, niewiele mo�na by�o przygotowa� z nadpsutych koncentrat�w w automatycznej kuchni.
- Go�� z Konsorcjum? - zapyta� Tau, kt�ry czeka� na kubek terra�skiej kawy z ekspresu. - Czy muzyka pomaga ci wybra� potrawy, szczeg�lnie w tym obfitym zestawie?
Dan zarumieni� si� i przesta� wygwizdywa� melodi� w p� nutki.
"Wracaj�c na Terr�", to stary i ograny kawa�ek. Dan nie zdawa� sobie sprawy z tego, �e nie�wiadomie pogwizduje znany przeb�j, ilekro� co� robi.
- Naczelny Stra�nik z Khatki jest na pok�adzie - poinformowa� sucho medyka Tau, gdy� by� zaj�ty odczytywaniem etykietek. Nie by� a� tak niem�dry, �eby poda� ryb� lub jakie� zakamuflowane przetwory z rybiego mi�sa.
- Khatka! - Tau wyprostowa� si�. - To planeta, kt�r� warto odwiedzi�.
- Nie jest warta uwagi Wolnych Kupc�w - stwierdzi� Dan.
- Mo�esz zawsze liczy� na hit szcz�cia, kt�ry przyniesie ci fortun�, ch�opie. Ja wiele da�bym, �eby tam polecie�!
- Dlaczego? Przecie� nie jeste� my�liwym. Co ci przysz�o do g�owy?
- Och, nie obchodzi mnie safari w rezerwacie, cho� pewnie warto zobaczy� khatka�sk� zwierzyn�. Ciekawi� mnie ludzie, kt�rzy...
- Ale to przecie� osadnicy z Terry czy raczej potomkowie Terran, prawda?
- Oczywi�cie. - Tau powoli popija� kaw�. - Jednak �yj� tam osadnicy i osadnicy, synu. Interesuj� mnie r�nice pomi�dzy nimi. Wiele tutaj zale�y od tego, kiedy opu�cili Terr� i dlaczego, oraz kim byli, jak r�wnie� od tego, co przydarzy�o si� ich przodkom, kiedy wyl�dowali na tej planecie.
- Czy s�dzisz, �e Khatkanie naprawd� si� r�ni� od innych ludzi?
- C�, maj� oni zdumiewaj�c� histori�. Pierwsz� koloni� na Khatce za�o�yli zbiegli wi�niowie nale��cy do jednej rasy. Odlecieli z Ziemi tu� przed ko�cem Drugiej Wojny Atomowej. To by�a wojna ras, pami�tasz? Co czyni j� podw�jnie ohydn�. - Twarz Tau wykrzywi� grymas odrazy. - Zastanawiam si�, co sprawia, �e kolor sk�ry dzieli ludzi. Podczas tamtej wojny jedna z walcz�cych stron pr�bowa�a podporz�dkowa� sobie Afryk�. Niemal ca�� ludno�� zamkni�to w ogromnych obozach koncentracyjnych, gdzie dokonano ludob�jstwa na ogromn� skal�. Potem oprawcy podzielili si� na dwa zwalczaj�ce si� obozy i wzajemnie wyniszczyli. W czasie og�lnego zam�tu ci, kt�rzy prze�yli w obozie wzniecili rewolt� wspomagan� przez wroga. Buntownikom uda�o si� zaw�adn�� eksperymentaln� stacj� ukryt� na terenie obozu i odlecieli w kosmos dwoma statkami, kt�re tam zbudowano. Podr� musia�a by� koszmarem, ale zdesperowani uciekinierzy dotarli w jaki� spos�b a� tutaj i wyl�dowali na Khatce, nie maj�c ju� wystarczaj�cej i ilo�ci paliwa, by lecie� dalej. Wtedy wi�kszo�� z nich ju� nie �y�a. Ale istoty ludzkie wszystkich ras rozmna�aj� si� szybko. Niebawem uchod�cy odkryli, �e ta odleg�a planeta pod wzgl�dem klimatu prawie nie r�ni si� od Afryki. Istnia�a zaledwie jedna szansa na tysi�c, by mog�o zdarzy� si� co� takiego. Wi�c ta garstka, kt�ra prze�y�a, znalaz�a nadzwyczaj korzystne warunki na go�cinnej planecie, daj�c pocz�tek nowej ludzko�ci. Jednak�e biali in�ynierowie mechanicy, kt�rych porwano, by prowadzili statek, zostali skazani na zag�ad�, gdy� na , Khatce segregacja rasowa przybra�a przeciwny kierunek. Ludzie o jasnej sk�rze znajdowali si� na samym dnie drabiny spo�ecznej. Ten surowy podzia� sprawi�, �e wsp�cze�ni Khatkanie s� naprawd� bardzo ciemni. Zbiegowie powr�cili do prymitywnego �ycia, by prze�y� na nieznanej planecie. Znacznie p�niej, mniej wi�cej dwie�cie lat temu, jeszcze zanim pierwszy Patrol zwiadowczy odkry�, �e na Khatce �yj� ludzie, zdarzy�o si� co� niezwyk�ego. By� mo�e pierwotna rasa uleg�a mutacji, czy te�, jak zdarza si� czasem, nast�pi� regres intelektualny i opr�cz niezmiernie rzadkich przypadk�w dzieci obdarzone inteligencj� rodzi�y si� tylko w pi�ciu klanach rodzinnych. Nast�pi� kr�tkotrwa�y okres straszliwych walk. Jednak niebawem Khatkanie zdali sobie spraw� z bezsensu wojny domowej i stworzyli oligarchi�, kt�ra zast�pi�a rozbit� organizacj� plemienn�. Ogromny wysi�ek i przyw�dztwo Pi�ciu Rodzin sprawi�o, �e rozwin�a si� nowa cywilizacja. Kiedy przylecia� pierwszy Patrol, Khatkanie nie byli ju� dzikusami. Mniej wi�cej siedemdziesi�t pi�� lat temu Konsorcjum wykupi�o prawa handlowe na Khatce. Koonsorcjum i Pi�� Rodzin zawar�y traktat, na mocy kt�rego opanowali najlepsze rynki w Galaktyce. Chyba rozumiesz, �e ka�dy supercwaniak z wielk� fors�, na wszystkich dwudziestu pi�ciu planetach, pragnie pochwali� si�, �e ob�owi� si� na Khatce. Je�li do tego potrafi si� wykaza� wypchan� g�ow� graza czy innym my�liwskim trofeum albo nosi bransoletk� z ogona upolowanej bestii, b�dzie pyszni� si� jak paw. Wakacje na Khatce s� zar�wno bajeczne, jak i modne, a przede wszystkim przynosz� ogromny, naprawd� ogromny zysk nie tylko tubylcom, ale i Konsorcjum, kt�re obs�uguje linie pasa�erskie dla spragnionych emocji turyst�w.
- S�ysza�em, �e na Khatce grasuj� r�wnie� k�usownicy - zauwa�y� Dan.
- Tak, to zwyk�a kolej rzeczy. Chyba wiesz, ile kosztuje na rynku wspania�a sk�ra z Khatki. Tam, gdzie obowi�zuj� surowe zakazy wywozu, zawsze pojawiaj� si� k�usownicy i przemytnicy. Ale Patrol nie prowadzi dzia�a� operacyjnych na Khatce. Tubylcy wy�apuj� sami przest�pc�w. Osobi�cie wola�bym odby� dziewi��dziesi�ciodziewi�cioletni wyrok w kopalniach na Ksi�ycu ni� znale�� si� cho�by na jedn� dob� w tym okropnym miejscu, do kt�rego Khatkanie wtr�caj� schwytanych k�usownik�w.
- Wi�c pog�oski o okrutnych kazamatach na Khatce odstraszaj� potencjalnych k�usownik�w?
Gdy w drzwiach mesy ukaza� si� - nieoczekiwanie, jakby teleportowano go tutaj - Naczelny Stra�nik Asaki, Tau rozla� nieco kawy, a Dan upu�ci� z wra�enia paczuszki koncentratu mi�snego, kt�re w�a�nie zamierza� wrzuci� do szybkowaru.
- Czy potwierdzi pan - medyk Tau wsta� gwa�townie i u�miechn�� si� uprzejmie do go�cia - �e kr���ce opowie�ci o surowych karach za k�usownictwo s� rozmy�lnie wyolbrzymiane, gdy� s�u�� jako �rodek odstraszaj�cy?
U�miech zago�ci� na pos�pnej czarnej twarzy.
- Zosta�em poinformowany, �e jest pan cz�owiekiem, kt�ry pos�uguje si� "magi�", medykiem. Z pewno�ci� wykazujesz bystro�� umys�u dawnych czarownik�w, sir. Ale pog�oska, o kt�rej wspomnia�e�, nie odbiega daleko od prawdy. - Wybuch dobrego humoru min�� pr�dko i w g�osie Naczelnego Stra�nika zabrzmia� zn�w surowy ton. - Wszystkich obcych k�usownik�w powita na Khatce Patrol, gdziekolwiek dopuszcz� si� przest�pstwa.
Wszed� do mesy, a za nim kapitan Jellico. Dan opu�ci� dwa spr�ynowe fotele. Nape�nia� kubki �wie�o zaparzon� kaw� z dozownika, gdy kapitan przedstawi� go go�ciowi:
- Thorson, nasz asystent szefa transportu.
- Thorson. Przybysz z Khatki skin�� g�ow� na powitanie, a potem spojrza� ze zdumieniem na pod�og�, gdzie pr�y� si� Sindbad. Kot niezwykle gorliwie wita� go�cia, �asz�c si� do jego n�g i mrucz�c g�o�no. Naczelny Stra�nik ukl�kn�� i wyci�gn�� r�k� w stron� trykaj�cego noskiem zwierz�tka. Kot ub�d� delikatnie puszystym �ebkiem ciemn� d�o�, a potem dotkn�� jej - jakby zaprasza� do zabawy - �apk� ze schowanymi pazurkami.
- Terra�ski kot! Czy pochodzi z rodziny lw�w?
- W dalekiej linii - odpar� Jellico. - Trzeba by przyda� mu sporo cia�a, by awansowa� go do rodu lw�w.
- Znamy tylko dawne opowie�ci. - Asaki westchn�� niemal t�sknie, gdy kot wskoczy� mu na kolana i wczepi� si� pazurkami w szelki. - Ale nie wierz�, �e lwy odnosi�y si� kiedy� tak przyja�nie do moich przodk�w. - Dan zamierza� przep�dzi� kota, ale Khatkanin wsta� wraz z mrucz�cym g�o�no Sindbadem, kt�rego przygarn�� ramieniem. Srogie oblicze go�cia rozja�ni� �agodny u�miech. - Gdyby� go przywi�z� na Khatk�, kapitanie, musia�by� pozostawi� go na zawsze. Mieszka�cy wewn�trznych zamk�w nie pozwol� temu kociakowi powr�ci� na statek. Ach, wi�c to sprawia ci przyjemno��, ma�y lwie?
G�aska� Sindbada delikatnie po szyi, kt�r� kot pr�y�, mrucz�c z rozkoszy i mru��c ze szcz�cia ��te oczy.
- Thorson! - kapitan zwr�ci� si� do Dana. - Czy raport o przylocie statku, kt�ry zluzuje "Kr�low�" nie zmieni� si�?
- Tak, sir. Nie ma �adnej nadziei, by "Rover" wyl�dowa� tutaj przed t� dat�.
- Widzisz, kapitanie - Asaki usiad�, wci�� trzymaj�c kota - wszystko nast�pi�o zrz�dzeniem losu. Awaria "Rovera", op�nienie przylotu. Masz w zapasie dwa razy po dziesi�� dni. Cztery dni na podr� moim planetolotem, cztery dni na przylot z powrotem, a reszt� na zbadanie otuliny na Xecho. Nie mogli�my spodziewa� si� bardziej sprzyjaj�cych okoliczno�ci, a nie wiem, kiedy zn�w skrzy�uj� si� nasze �cie�ki. Je�li nie nast�pi nic szczeg�lnego, przylec� na Xecho dopiero za rok, a mo�e jeszcze p�niej. R�wnie�... :- Zawaha� si�, a potem powiedzia� do Tau: - Medyku, kapitan Jellico poinformowa� mnie, �e bada�e� magi� na wielu planetach.
- To prawda, sir.
- Czy s�dzisz zatem, �e magia jest rzeczywist� si��, czy to tylko przes�d, kt�remu ho�duj� ludzie-dzieci, zawodz�c modlitwy w ciemno�ci, by wywo�a� demony?
- Magia, kt�r� pozna�em, to na og� zwyk�e oszustwo, jednak pewna jej cz�� opiera si� na wewn�trznej wiedzy cz�owieka i wskazuje sposoby, kt�re stosuje sprytny lekarz, by osi�gn�� post�p w leczeniu choroby. - Tau odstawi� kubek. - Zawsze pozostaje pewna tajemnica, kt�rej nie da si� w �aden spos�b logicznie wyt�umaczy�...
- A ja wierz� - przerwa� Asaki - �e prawd� jest r�wnie� to, i� przedstawiciele wybranej rasy posiadaj� wrodzone predyspozycje magiczne. Tak wi�c ludzie z niekt�rych rod�w s� szczeg�lnie podatni na magi�.
To, co oznajmi� go�� brzmia�o raczej jak stwierdzenie ni� pytanie, jednak Tau postanowi� odpowiedzie�.
- Wydaje mi si�, �e jest to mo�liwe. Na przyk�ad na planecie Lamorian tubylcy potrafi� sprowadzi� "�piewem" �mier� na wybran� osob�. Sam by�em �wiadkiem takiego zdarzenia. Ale na Terrze czy w�r�d kosmicznych osadnik�w "czary" nie wywo�uj� �adnego efektu.
- Ludzie, kt�rzy niegdy� przylecieli na Khatk� i zadomowili si� tam, przywie�li magi� z sob�. - Naczelny Stra�nik wci�� g�aska� pieszczotliwie pyszczek i szyj� Sindbada, ale ton jego g�osu sta� si� nagle ch�odny. Wydawa�o si�, �e lodowaty podmuch wype�ni� mes�, w kt�rej nawet kostki lodu w napojach nie by�y tak zimne jak s�owa go�cia.
- Tak, mogli przenie�� na Khatk� wysoce rozwini�t� form� magii - zgodzi� si� Tau.
- Mo�e bardziej rozwini�t� ni� m�g�by� przypuszcza�, medyku! - powiedzia� gniewnie Asaki. - My�l�, �e jej niedawna manifestacja, kt�rej by�em �wiadkiem, �mier� zadana przez besti�, kt�ra nie jest prawdziw� besti�, mog�aby okaza� si� godna twoich dok�adnych bada�.
- Dlaczego? - zapyta� bez ogr�dek Tau.
- Gdy� ta magia zabija, a wrogowie prawowitej w�adzy stosuj� j� chytrze w moim �wiecie, by usun�� kluczowe osoby w rz�dzie i ludzi, kt�rych naprawd� potrzebujemy. Jednak musi istnie� jaki� s�aby punkt w tym niezrozumia�ym ataku skierowanym przeciwko nam. Musimy nauczy� si� skutecznie broni� i to szybko!
Jellico dopowiedzia� reszt�:
- Zostali�my zaproszeni na Khatk�, by uczestniczy� w nowym my�liwskim safari jako osobi�ci go�cie Naczelnego Stra�nika Asakiego.
Dan westchn�� z zachwytu. Niezmiernie rzadko udzielano na Khatce prawa go�cinno�ci, a nieliczni wybra�cy strzegli go zazdro�nie. Ca�e rodziny �y�y tu z dochodu, jaki przynosi�a roczna, a nawet p�roczna dzier�awa prawa pobytu na Khatce. Jednak stra�nicy le�ni cieszyli si� urz�dowym przywilejem, kt�ry pozwala� wyj�tkowo na udzielanie praw go�cia kilku wybranym osobom rocznie - odwiedzaj�cym planet� naukowcom albo przybyszom z odleg�ych �wiat�w, maj�cych r�wnie wysok� pozycj� we w�asnym spo�ecze�stwie. Takie zaproszenie dla zwyk�ego kupca by�o prawie niewiarygodne. Zaskoczenie Dana dor�wnywa�o zdumieniu medyka i wywo�a�o u�miech na twarzy Naczelnego Stra�nika.
- Od d�u�szego czasu kapitan Jellico i ja wymieniamy dane biologiczne dotycz�ce obcych form �ycia. Jego fachowe zdj�cia czy wiedza do�wiadczonego ksenobiologa s� powszechnie znane, r�wnie� na naszej planecie; tote� uzyska�em zezwolenie na wizyt� kapitana w nowym rezerwacie Zoboru, kt�ry jeszcze nie zosta� oficjalnie otwarty. Potrzebna jest nam r�wnie� pa�ska pomoc, medyku Tau, a raczej diagnoza. Ot� jeden specjalista podchodzi do sprawy otwarcie, drugi bardziej dyskretnie. My�l� o tym, �e to pan, jako kto� z zewn�trz, spojrzy na nasze problemy z nowego, odmiennego punktu widzenia. Chocia�, medyku Tau, pa�skie zadanie aprobuj� r�wnie� moi prze�o�eni. - Go�� spojrza� na Dana. - A�eby oczy�ci� moje intencje z wszelkich podejrze�, mo�e powinni�my zapyta� o zgod� tego m�odego cz�owieka.
Dan spojrza� na kapitana. Jellico by� zawsze sprawiedliwy. Zwykle wystarczy�o jedno s�owo, by za�oga natychmiast wyrusza�a na akcj� - cho�by nawet rozkaza� im walczy� z deszczem �miertelnych strza� Thorkia�czyk�w, co r�wna�oby si� niechybnej zgubie. Jednak z drugiej strony Dan sam nigdy nie prosi�by kogo� o przys�ug�, a swoje obowi�zki wype�nia� bez szemrania, nie zastanawiaj�c si� nad tym, jak w�adze oceniaj� jego post�powanie. Nie mia� �adnego powodu, by uwa�a�, �e Jellico zgodzi� si� na wypraw� pod przymusem.
- Dopiero za dwa tygodnie planety oddal� si� od siebie, tote�, Thorson, mo�esz sp�dzi� ten czas na Khatce - Jellico u�miechn�� si� szeroko - je�li zechcesz. Kiedy startujemy, sir? - zwr�ci� si� do go�cia.
- M�wi� pan, kapitanie, �e czeka na powr�t pozosta�ych cz�onk�w za�ogi, czy zatem mo�emy wystartowa� jutro po po�udniu? - Naczelny Stra�nik z Khatki wsta� i postawi� Sindbada na pod�odze, cho� kot zamiaucza� przera�liwie na znak protestu. - Ma�y lwie - ros�y Khatkanin zwr�ci� si� do kota jak do r�wnej istoty. - Tutaj jest twoja d�ungla, a moja le�y gdzie indziej. Ale je�li kiedy� znu�y ci� w�dr�wka w�r�d gwiazd, zawsze znajdziesz azyl w moim zamku.
Kiedy go�� wyszed�, Sindbad nie pr�bowa� i�� za nim, ale wyda� �a�osn� skarg� protestu i utraty.
- Wi�c on szuka pogromcy demon�w? - zapyta� Tau. - Zgoda, spr�buj� zapolowa� na jego gobliny! Cho�by z tego powodu warto polecie� na Khatk�.
Dan, kt�ry mia� ju� do�� rozpalonej tafli portu kosmicznego na Xecho i morza, w kt�rym nie wolno p�ywa� pod gro�b� ugotowania, przypomnia� sobie hologramy pokazuj�ce zielony raj my�liwych na s�siedniej planecie.
- Tak, sir! - zgodzi� si� skwapliwie, wybieraj�c wreszcie odpowiedni koncentrat.
- Nie b�d� taki lekkomy�lny - studzi� go Tau. - Ostrzegam ci�, �e lepiej wsadzi� g�ow� do paszczy lwa ni� narazi� si� temu stra�nikowi le�nemu z Khatki. Kiedy wyl�dujemy na Khatce, miej si� na baczno�ci. Przygotuj si� na najgorsze!
II
Pioruny roz�wietla�y ciemno�ci zalegaj�ce nad czarnymi, niebotycznymi g�rami. Poni�ej, niemal w bezdennej przepa�ci p�yn�a rzeka, kt�ra wygl�da�a jak srebrna niteczka. Ujrzeli w dole wspania�y, zbudowany ludzkimi r�koma, g�ruj�cy nad dziewicz� d�ungl� i wzg�rzami warowny zamek na tarasie ze skalnych p�yt, zwie�czony strzelistymi wie�ami i otoczony ��tobia�ymi murami. Uczepiony skalnej kraw�dzi jak kamienne orle gniazdo, by� na wp� twierdz�, na wp� posterunkiem granicznym. Kiedy fioletowy grom rozdar� z hukiem ciemne niebo, o�lepiony Dan przytrzyma� si� kraw�dzi ska�y. Znajdowali si� niewyobra�alnie daleko od paruj�cych wysepek Xecho.
- Demon graz przygotowuje si� do bitwy! - rzek� Asaki, spogl�daj�c ku szczytom, gdzie przetoczy� si� grzmot.
- Prawdopodobnie szczerzy k�y, co? - roze�mia� si� kapitan Jellico. - Nie chcia�bym spotka� si� oko w oko z tym grazem, kt�ry wywo�uje tyle zamieszania, skoro tylko poka�e swoje k�y.
- Nie? Lecz niech pan pomy�li, kapitanie, o tej gigantycznej nagrodzie, jak� otrzyma Tropiciel, kt�ry odkryje szkielet graza lub jakikolwiek �lad wskazuj�cy, �e demon graz jest �mierteln� istot�. Cz�owiek, kt�ry odnajdzie cmentarz stada graz�w, zdob�dzie fortun�, o jakiej nawet nie �ni�.
- Ile prawdy jest w tej legendzie? - zapyta� Tau.
- Kt� to wie? - Naczelny Stra�nik wzruszy� ramionami. - S�dz�, �e wiele. S�u�� w stra�y le�nej, odk�d pami�tam. S�ucha�em rozm�w Tropicieli, My�liwych, stra�nik�w le�nych w puszcza�skich obozowiskach i w zamku mojego ojca, odk�d nauczy�em si� chodzi� i rozumie� ich s�owa. Jednak nigdy nie s�ysza�em, by ktokolwiek wspomnia� o tym, �e znalaz� cia�o graza, kt�ry umar�by naturaln� �mierci�. Trupo�ercy mog� z �atwo�ci� upora� si� z cielskiem martwego graza, ale k�y i ko�ci powinny by� widoczne przez ca�e lata, zanim obrosn� mchem i skryje je sp�ukana deszczem ziemia. R�wnie� sporo widzia�em na w�asne oczy. Jednego razu ujrza�em bliskiego �mierci graza, kt�rego podtrzymywa�y dwie inne bestie, ponaglaj�c rannego towarzysza do ucieczki na wielkie moczary...
Pioruny bi�y w iglice szczyt�w. Schodzili w�sk� �cie�ynk�. G�rowa�a nad nimi stroma, naga ska�a, w dole rozpo�ciera�a si� wybuja�a d�ungla, a po�rodku, uczepiona ska� jak orle gniazdo, wznosi�a si� smuk�a twierdza zbudowana przez ludzi, kt�rzy nie znali l�ku wysoko�ci. Odk�d wyl�dowali na Khatce, otacza�a ich dzika, nieposkromiona przyroda. Bujna planeta wabi�a i odstr�cza�a zarazem jak nieznana i tajemnicza d�ungla.
- Czy Zoboru jest daleko st�d?
- Oko�o stu mil. - Odpowiadaj�c na pytanie kapitana Jellico, Naczelny Stra�nik wskaza� na p�noc. - To pierwszy od dziesi�ciu lat nowy rezerwat. Pragniemy, by sta� si� najwspanialszym naturalnym ogrodem, istnym rajem dla my�liwych z kamerami holograficznymi, kt�rzy przyb�d� z ca�ego kosmosu na bezkrwawe �owy. Dlatego wprowadzili�my dru�yny pogromc�w...
- Dru�yny pogromc�w? - zapyta� Dan. Naczelny Stra�nik przygotowa� si� wcze�niej, by wyja�ni� go�ciom miejscowe problemy.
- Zoboru jest rezerwatem, w kt�rym obowi�zuje zakaz zabijania, terenem bezkrwawych �ow�w. Zwierz�ta oswoj� si� z tym po pewnym czasie. Ale przecie� nie mo�emy czeka� przez kilka lat, a� tak si� stanie. Wi�c robimy im prezenty... - Roze�mia� si�, przypominaj�c sobie jaki� zabawny incydent. - By� mo�e czasem pragniemy tego za bardzo. Zazwyczaj nasi go�cie chc� filmowa� wielkie bestie: grazy, grysy, ma�py skalne, lwy...
- Lwy? - powt�rzy� jak echo Dan.
- Nie terra�skie lwy, och nie! - Asaki u�miechn�� si�. - Kiedy nasi przodkowie wyl�dowali na Khatce, spotkali tutaj olbrzymie bestie przypominaj�ce po trosze zwierz�ta, kt�re �y�y w Afryce. Nadali tym nieznanym gatunkom nazwy terra�skich zwierz�t. Lew khatka�ski jest pokryty czarnym futrem, jest waleczny i poluje na inne zwierz�ta, jednak r�ni si� od wielkich kot�w �yj�cych niegdy� na Terrze. To przecie� stanowi przedmiot westchnie� wszystkich ��todziob�w pragn�cych uwieczni� go na amatorskich hologramach. By nie zawie�� turyst�w, wabimy lwy dostarczaj�c im po�ywienia. Stra�nik le�ny strzela do wodnego szczura policzy jelenia, przytracza �cierwo upolowanego zwierz�cia na linie i ci�gnie za oblatywaczem. Lew skacze za przyn�t�, kt�ra nie tylko si� porusza, ale i wydziela kusz�cy zapach. W pewnej chwili stra�nik przecina lin� i zostawia lwu gotowy posi�ek. Lwy nie s� g�upie. Pr�dko ucz� si� kojarzy� d�wi�k przeszywaj�cego powietrze oblatywacza z jedzeniem. Po pewnym czasie zwierz�ta wydaj� si� dostatecznie oswojone. Kiedy zbli�a si� oblatywacz, lwy wyskakuj� z g�stwiny na spodziewan� uczt�, a uszcz�liwieni tury�ci filmuj� dzikie bestie. Trzeba jednak bardzo uwa�a� podczas takiej tresury. Pewien stra�nik le�ny w rezerwacie Komog wykaza� zbytni� inicjatyw�. Najpierw sam ci�gn�� przyn�t� na linie. Potem, chc�c zmusi� lwy, by zapomnia�y zupe�nie o obecno�ci cz�owieka, zawiesza� przyn�t� tu� za burt� oblatywacza. Lata� wolniutko nad ziemi� o�mielaj�c zwierz�ta, by skaka�y po jedzenie. Stra�nikowi le�nemu ta metoda wydawa�a si� wystarczaj�co bezpieczna. Jednak przynios�a fatalne skutki. Po miesi�cu od zako�czenia tresury inny my�liwy eskortowa� bogatego klienta w rezerwacie Komog. Pilot obni�y� lot, by turysta m�g� sfilmowa� szczura wodnego, kt�ry wynurzy� si� z rzeki. Wtem zawarcza�o co� za nimi, zakot�owa�o si� i znale�li si� w towarzystwie ogromnej lwicy rozw�cieczonej tym, �e na pok�adzie nie ma mi�sa, kt�re spodziewa�a si� tu znale��. Na szcz�cie obaj nosili skafandry ochronne, tote� rozsierdzona bestia nie zdo�a�a ich rozerwa� na strz�py. Musieli szybko wyl�dowa� i opu�ci� w pop�ochu oblatywacz, a potem poczeka� w bezpiecznym miejscu, a� lwica odejdzie. Rozw�cieczone zwierz� powa�nie uszkodzi�o oblatywacz. Obecnie nasi stra�nicy nie stosuj� ju� wymy�lnych sztuczek podczas tresury. Jutro, nie - poprawi� si� - pojutrze, poka�� wam, jak przebiega proces oswajania dzikiej zwierzyny.
- A jutro? - zapyta� kapitan.
- Jutro moi ludzie urz�dz� magiczne polowanie - odpowiedzia� bezbarwnym tonem.
- Czy pa�ski szef jest czarownikiem? - indagowa� Tau.
- Lumbrilo. - Naczelny Stra�nik nie by� sk�onny, by powiedzie� wi�cej, ale medyka zainteresowa� wyra�nie ten temat.
- Czy urz�d Naczelnego Czarownika jest dziedziczny?
- Tak. Czy to nie wszystko jedno? - Pierwszy raz wyczuli w jego g�osie ton po��dania.
- Mo�liwe, �e ma to ogromne znaczenie - odpar� Tau. - Piastuj�c dziedziczny urz�d, mo�na osi�gn�� dwie korzy�ci. Pierwsza, to wp�yw cz�owieka, kt�ry go obejmuje, na wszystkie dziedziny �ycia, druga to publiczne uwielbienie, mi�o�� ludu, kt�r� nie pogardzi �aden pr�ny w�adca. Lumbrilo m�g�by uwierzy� we w�asn� pot�g� i si�gn�� po ca�� w�adz� na Khatce, je�li dot�d tego nie uczyni�. To prawie pewne, �e twoi ludzie uwa�aj� go bez w�tpienia za cudotw�rc�.
- Taki w�a�nie jest. - Jeszcze raz g�os Asakiego zabarwi�o �ywsze uczucie.
- Lumbrilo nie akceptuje tego, co twoim zdaniem jest konieczne.
- Po raz kolejny masz racj�, medyku. Lumbrilo nie akceptuje miejsca, kt�re nasza tradycja wyznaczy�a mu w hierarchii spo�ecznej.
- Czy Naczelny Czarownik jest cz�onkiem jednej z Pi�ciu Rodzin?
- Nie, jego r�d nie jest liczny. Zreszt� zawsze trzyma� si� na uboczu. Z dawien dawna panuje na Khatce tradycja, �e wybra�cy, kt�rzy rozmawiaj� z Bogiem i demonami nie rozkazuj� ludziom!
- Rozdzia� pa�stwa i Ko�cio�a - skomentowa� Tau w zadumie. - Cho� zdarza�o si� nieraz w historii Terran, �e w�adza nale�a�a do Ko�cio�a. Czy Lumbrilo pragnie w�adzy?
Asaki spojrza� na g�rskie szczyty na p�nocy, gdzie znajdowa� si� rezerwat Zoboru - jego ukochane dzie�o.
- Nie wiem, czego naprawd� chce Lumbrilo, poza tym, �e sieje niezgod�, a mo�e co� gorszego! Oto, co wam powiem: magia polowania stanowi cz�� naszego �ycia, wywo�uj�c wiele tajemniczych zdarze�, kt�rych nie spos�b racjonalnie wyja�ni�. Sam pos�ugiwa�em si� nieraz si��, kt�rej nie potrafi� zrozumie� ani wyt�umaczy�. W d�ungli i na stepie nie uzbrojeni przybysze z innych planet musz� za�o�y� specjalny skafander ochronny, kt�ry chroni przed niebezpiecznym atakiem. Lecz ja i moi podw�adni mo�emy wyj�� ca�o z najgorszej opresji, je�li tylko przestrzegamy zasad naszej magii. Jednak Lumbrilo stosuje magi�, kt�rej nie znali jego przodkowie. I przechwala si�, �e potrafi jeszcze wi�cej, tote� ma coraz wi�kszy wp�yw na tych Khatkan, kt�rzy wierz�, jak r�wnie� na tych, kt�rzy si� go boj�.
- Chcia�by�, a�ebym stawi� mu czo�o, sir?
- Chc�, a�eby� sprawdzi�, czy kryje si� w tym jaki� podst�p. Z oszustwem mog� walczy�, gdy� mamy bro� przeciwko temu. Ale je�li Lumbrilo kontroluje moce, kt�rych nie znamy, b�d� musia� zawrze� z nim nie�atwy pok�j albo przegramy z kretesem. Nie zapominaj o tym, kosmiczny obie�y�wiacie, �e wywodz� si� z rodu wojownik�w i nie prze�kn� �atwo pora�ki! - Naczelny Stra�nik �cisn�� z ca�ej si�y wyst�p skalny, jakby pragn�� skruszy� lity kamie�.
- W to r�wnie� wierz� - odpar� cicho Tau. - Jednak musz� ci� prosi� o jedno, sir. Je�li odkryj�, �e magia tego cz�owieka opiera si� na oszuka�czym podst�pie, b�dziesz musia� zachowa� to w sekrecie. To m�j warunek.
- Ufam, �e tak b�dzie.
Pod�wiadomie magia kojarzy�a si� Danowi z ciemno�ci� i noc�, ale nast�pnego dnia rano zmieni� zdanie, uczestnicz�c w tajemniczym obrz�dzie na wi�kszym, obmurowanym tarasie, gdzie zgromadzili si� my�liwi, tropiciele, stra�nicy le�ni i pozostali podw�adni Naczelnego Stra�nika. Mimo wczesnej godziny s�o�ce sta�o ju� wysoko, pra��c niemi�osiernie. Go�cie us�yszeli niski, rytmiczny odg�os, kt�ry t�tni� w czystym powietrzu, pobudzaj�c krew w �y�ach zgromadzonych m�czyzn do szybszego kr��enia. Dan odkry� �r�d�o d�wi�ku - cztery ogromne b�bny, na kt�rych wybijali rytm koniuszkami palc�w czterej b�bni�ci. M�czy�ni nosili naszyjniki z pazur�w i k��w, sp�dniczki z wystrz�pionej sk�ry na b�yszcz�cych szelkach obszywanych futrem. Ich barbarzy�skie stroje kontrastowa�y z nowoczesn� broni� r�czn�, kt�r� nosili u pasa.
Przygotowano jeden fotel dla Naczelnego Stra�nika, drugi dla kapitana Jellico. Dan i Tau usadowili si� na mniej wygodnych siedzeniach, czyli na stopniach tarasu. B�bni�ci zacz�li mocniej uderza� w b�bny i ciche buczenie przypominaj�ce brz�czenie pszcz� w ulu uros�o teraz do odg�osu burzy, kt�ra nadci�ga�a od strony g�r. Jaki� ptak odezwa� si� gdzie� w podziemnych komnatach zamkowych, gdzie przebywa�y kobiety.
Da - da - da - da... - podnios�y si� g�osy, wt�ruj�c narastaj�cemu dudnieniu m�czyzn. Przykucni�ci m�czy�ni ko�ysali miarowo g�owami. Kiedy Tau pochwyci� kurczowo r�k� Dana, m�ody astronauta spojrza� z przestrachem na medyka, kt�rego oczy jarzy�y si�, kiedy obserwowa� czujnie zgromadzenie jak Sindbad wypatruj�cy zdobyczy.
- Oblicz przestrze� za�adunku w komorze numer l! - nakaza� mu szeptem Tau.
Dan obruszy� si� s�ysz�c ten zdumiewaj�cy rozkaz.
- �adownia nr l? Dzieli�a si� na trzy mniejsze komory, a rozmieszczenie �adunku... - Dan u�wiadomi� sobie nagle, �e na moment wymkn�� si� z magicznej sieci utkanej z rytmu b�bn�w, monotonnego buczenia g�os�w, ko�ysania g��w. Zwil�y� spierzchni�te wargi. A wi�c tak to dzia�a�o! S�ysza� nieraz, jak medyk Tau opowiada� o autohipnozie, kt�rej cz�owiek ulega w specyficznych warunkach, lecz po raz pierwszy u�wiadomi� sobie, co to naprawd� znaczy.
Nagle pojawi�o si� na tarasie dw�ch prawie nagich m�czyzn o czarnej sk�rze, odzianych tylko w wystrz�pione sp�dniczki si�gaj�ce do �ydek, z przypi�tymi czarnymi ogonami z bia�ym puszystym koniuszkiem, kt�re ko�ysa�y si� jednostajnie, kiedy tancerze przytupywali rytmicznie bosymi stopami. Zamiast zwyk�ych masek obrz�dowych nosili niby rycerskie przy�bice pi�knie zakonserwowane zwierz�ce g�owy z na wp� otwartymi paszczami z podw�jnym rz�dem szablastych k��w. Czarno-bia�e pr�gi na futrze i ostro postawione ni to psie, ni kocie uszy wskazywa�y na niesamowite po��czenie cech obu tych gatunk�w. Dan wymamrota� po�piesznie dwie kupieckie formu�y, kt�re zna� na pami��, i pr�bowa� my�le� intensywnie o wzajemnej relacji kamiennych monet z Samantiny i galaktycznych kredyt�w, przypominaj�c sobie ostatnie notowania. Jednak w�a�nie wtedy ten spos�b obrony zawi�d�. Oto spomi�dzy sylwetek szuraj�cych bosymi stopami tancerzy �mign�o nagle jakie� stworzenie, kt�re opad�o na cztery �apy. Tancerze udawali tylko drapie�niki, nak�adaj�c wyprawione zwierz�ce g�owy, ale wyczarowane stworzenie wydawa�o si� �ywe, posiada�o gi�tkie ko�czyny, gibkie cia�o mierz�ce osiem st�p d�ugo�ci, spiczaste uszy i czerwone oczy, kt�re by�y oczami pewnego swej si�y zab�jcy. Dziwaczne zwierz� przechadza�o si� po tarasie leniwie, bez skr�powania, machaj�c gniewnie czarnym ogonem z bia�ym koniuszkiem. Kiedy znalaz�o si� po�rodku tarasu, rzuci�o si� nagle z uniesion� g�ow� w prz�d, jakby zamierza�o stoczy� walk�. Z jego wyszczerzonej paszczy pe�nej zakrzywionych k��w wydar�y si� s�owa, kt�rych Dan nie m�g� zrozumie�, ale kt�re mia�y niew�tpliwie znaczenie dla m�czyzn ko�ysz�cych si� rytmicznie w hipnotycznym transie. Da - da - da - da...
- Wspaniale! - powiedzia� Tau w szczerym zachwycie, uderzaj�c si� lekko pi�ciami w kolana. Jego oczy wydawa�y si� r�wnie dzikie jak oczy m�wi�cej bestii w czasie skoku.
Zwierz� r�wnie� ta�czy�o, a jego zako�czone pazurami �apy na�ladowa�y kroki zamaskowanych tancerzy.
To musi by� cz�owiek przebrany w zwierz�c� sk�r� - pr�bowa� wm�wi� sobie Dan, ale sam w to nie m�g� uwierzy�. Iluzja by�a zbyt doskona�a. Si�gn�� do pasa, by wyj�� n� z pochwy. Zgodnie z miejscowym zwyczajem zostawili swoje og�uszacze w zamku, ale zezwolono im zatrzyma� no�e. Teraz Dan wysun�� n� z pochwy, i zadrasn�� si� bole�nie w d�o�. Tak kiedy� radzi� mu post�pi� Tau, odpowiadaj�c na pytanie, co zrobi�, by wyzwoli� si� spod dzia�ania magii. Pr�gowane czarno-bia�e stworzenie ta�czy�o dalej i nic nie wskazywa�o na to, by w jego gibkim ciele mog�a si� ukry� jaka� ludzka istota.
Dziwne zwierz� za�piewa�o nagle przeszywaj�cym g�osem. W tej samej chwili Dan zauwa�y�, �e przykucni�ci m�czy�ni znajduj�cy si� najbli�ej foteli, na kt�rych siedzieli Asaki i kapitan Jellico, wpatruj� si� uporczywie, niemal gro�nie, w Naczelnego Stra�nika i dow�dc� statku kosmicznego. Wyczu� napi�cie Tau, kt�ry sta� przed nim.
- Zaczynaj� si� k�opoty... - ledwie dos�ysza� prawie bezg�o�ne ostrze�enie medyka.
Si�� woli oderwa� wzrok od ta�cz�cego koto-psa i zacz�� obserwowa� pie�niarzy, kt�rzy ukradkiem spogl�dali na gospodarza i jego go�cia. Terranin wiedzia�, �e pomi�dzy Naczelnym Stra�nikiem a jego podw�adnym panowa�y feudalne stosunki. Lecz zrozumia�, �e w�a�nie toczy si� rozgrywka pomi�dzy Asakim i Lumbrilo. Nie by� pewien, po czyjej stronie opowiedz� si� ci ludzie. Zauwa�y�, �e kapitan Jellico zsun�� r�k� z kolana i si�gn�� do r�koje�ci no�a. Naczelny Stra�nik, kt�ry dot�d trzyma� r�ce swobodnie opuszczone, zacisn�� pi�ci.
- Teraz! - Tau niemal zasycza�.
Odbi� si� stopami od ziemi i �mign�� b�yskawicznie pomi�dzy fotelami, by stawi� czo�o ta�cz�cemu koto-psu. Jednak nawet nie spojrza� na dziwne stworzenie i jego zamaskowanych towarzyszy. Zamiast zaatakowa� zwierz�, wymachiwa� ramionami tak wysoko, jakby odparowywa� niewidoczne ciosy - lub mo�e pozdrawia� kogo� na zboczu g�ry wo�aj�c:
- Hodi, eldama! Hodi!
Wszyscy zgromadzeni na tarasie odwr�cili si� jak jeden m��, patrz�c na zbocze g�ry.
Dan by� got�w do walki. Trzyma� w r�ku n�, jakby to by� miecz. Jednak jaki� m�g� zrobi� u�ytek z tej drobnej broni przeciwko olbrzymiemu cielsku, kt�re schodzi�o majestatycznie z g�r. Nawet nie pr�bowa� o tym my�le�.
Potw�r wygl�da� przera�aj�co. Pomi�dzy wielkimi k�ami bestii skr�ca�a si� d�uga, ciemnoszara tr�ba, rozpostarte uszy zdawa�y si� �opota� z gniewu, a olbrzymie stopy mia�d�y�y, krusz�c w py�, wulkaniczn� ska��. Tau bi� pok�ony wznosz�c r�ce, najwyra�niej w pozdrowieniu. Olbrzymie cielsko unios�o si� ku niebu, jak gdyby pozdrawia�o cz�owieka, kt�rego mog�o zmia�d�y� jedn� stop�.
- Hodi, eldama!
Po raz drugi Tau pozdrowi� monstrualnego s�onia i straszliwe cielsko zn�w podnios�o si� na tylne nogi, odwzajemniaj�c pozdrowienie - pozdrowienie jednego w�adcy ziemi dla drugiego, kt�rego uzna�o za r�wnego sobie.
By� mo�e przed tysi�cami lat cz�owiek i s�o� pozdrawiali si� tak samo, ale potem rozpocz�a si� mi�dzy nimi walka na �mier� i �ycie. Teraz zn�w zapanowa� pok�j i niezwyk�a moc p�yn�a od jednego pana ziemi do drugiego. Ta wi� wydawa�a si� niemal cielesna. Dan uzmys�owi� sobie to, �e ludzie na tarasie cofaj� si� w l�ku przed pot�g� niewidzialnej wi�zi pomi�dzy cz�owiekiem a s�oniem, kt�rego najwyra�niej przywo�a�. Potem Tau zaklaska� nagle w r�ce, a zgromadzeni na tarasie m�czy�ni wstrzymali oddech z podziwem. Tam gdzie przed chwil� sta� olbrzymi samiec, nie by�o nic opr�cz ska� po�yskuj�cych w s�o�cu. Kiedy Tau odwr�ci� si�, by stawi� czo�o koto-psu, dziwne stworzenie zdematerializowa�o si�, a przed medykiem p�aszczy� si� ma�y, chuder-lawy cz�owieczek, kt�ry wyszczerzy� z�by, warcz�c ze strachu i nienawi�ci. Towarzyszyli mu dwaj kap�ani, kt�rzy pozostawili w spokoju kosmonaut� i czarownika.
- Wspania�a jest magia Lumbrilo - rzek� Tau. - Oddaj� cze�� wielkiemu Lumbrilo z Khatki. - Zasalutowa� otwart� d�oni� na znak pokoju.
Warczenie ucich�o, gdy cz�owieczek zapanowa� nad swoj� twarz�. Cho� by� nagi, jego niepozorna posta� odznacza�a si� wrodzon� godno�ci�. Bi�a ode� si�a, moc i duma, przed kt�r� musia� ust�pi� nawet bardziej imponuj�cy fizycznie Naczelny Stra�nik.
- R�wnie� ty �wietnie w�adasz magi�, obie�y�wiacie - odpar� Lumbrilo. - Gdzie przebywa teraz tw�j d�ugoz�by cie�?
- Tam, gdzie niegdy� st�pali twoi przodkowie. Byli to ludzie twojej krwi, kt�rzy dawno, dawno temu polowali na m�j cie� i uczynili ze� swoj� zdobycz.
- Zatem przyby�e� tu, by wyr�wna� d�ug krwi pomi�dzy nami, obie�y�wiacie?
- To twoje s�owa, pot�ny magu. Pokaza�e� nam jedn� besti�, a ja ukaza�em drug�. Kto mo�e rozs�dzi�, kt�ra z nich jest silniejsza, gdy wyzwol� moc ze swych cieni?
Gdy Lumbrilo podszed� ku medykowi, kroki jego bosych st�p by�y ledwie s�yszalne na kamiennym tarasie. Tau by� w zasi�gu jego r�ki.
- Wyzwa�e� mnie, obie�y�wiacie...
Co to by�o? Pytanie, czy raczej stwierdzenie - zastanawia� si� Dan.
- Dlaczego mia�bym walczy� z tob�? Ka�da rasa pos�uguje si� w�asn� magi�. Nie przyby�em tutaj, by wyzwa� ci� do walki.
Ich spojrzenia skrzy�owa�y si�.
- Wyzwa�e� mnie! - Lumbrilo odwr�ci� si�, a potem spojrza� przez rami�. - Si�a, kt�r� w�adasz, mo�e okaza� si� bezu�ytecznym narz�dziem, obie�y�wiacie! Przypomnisz sobie moje s�owa, kiedy cienie zmaterializuj� si� i urzeczywistni si� najmniejszy z wszystkich cieni.
III
- Jeste� naprawd� magiem!
Tau potrz�sn�� przecz�co g�ow� w odpowiedzi na podziw Asakiego.
- Niezupe�nie, sir. Lumbrilo jest prawdziwym magiem. Ja sam tylko po�yczy�em ode� troch� jego mocy, a o rezultacie przekonali�cie si� na w�asne oczy.
- Nie zaprzeczaj! To, co widzieli�my, nie mog�o pochodzi� z tego �wiata.
Tau mozoli� si� z paskiem torby my�liwskiej przewieszonej przez rami�.
- Sir, niegdy� ludzie twojej krwi, ludzie, kt�rzy dali pocz�tek waszej rasie, polowali na s�onie. Zamykali k�y w skarbcu, a z mi�sa s�onia przyrz�dzali wspania�� uczt�, ale zdarza�o si� r�wnie�, �e gin�li stratowani, je�li nie mieli szcz�cia lub byli nieostro�ni. W�a�nie dlatego gdzie� w waszej pod�wiadomo�ci przetrwa�o wspomnienie o eldama, s�oniu, z czas�w, gdy by� kr�lem stada i nie musia� ba� si� niczego z wyj�tkiem w��czni i sprytu ma�ych s�abych ludzi. Teraz wystarczy�o przebudzi� w was wspomnienia o eldama. Lumbrilo przebudzi� ju� w waszym umys�ach odwieczn� pami�� i zmienia postrzeganie zgodnie ze swoj� wol�.
- W jaki spos�b? - zapyta� wprost obcy. - Czy to sprawia magia, �e widzimy lwa zamiast Lumbrilo?
- On przywo�uje swoje czary za pomoc� b�bn�w, �piewu, dzia�aj�c sugesti� na wasze umys�y. Kiedy snuje magiczn� sie�, rzucaj�c urok, nie mo�e ograniczy� go do obrazu, kt�ry sugeruje, gdy� odwieczna pami�� rasy wskrzesza tak�e inny obraz. Ja sam, Naczelny Stra�niku, pos�uguj� si� tylko narz�dziami Lumbrilo, by uprzytomni� ci, �e istnieje tak�e inny wymiar, kt�rzy twoi przodkowie znali r�wnie dobrze jak on.
- I w ten spos�b zrobi�e� sobie wroga... - Asaki zatrzyma� si� przed p�k� z najbardziej nowoczesn� broni�. Wybra� miotacz ze srebrn� luf� w oprawie dopasowanej do ramienia. - Lumbrilo nigdy tego nie zapomni!
Tau parskn�� �miechem.
- To prawda, ale czy� nie uczyni�em tego, czego sobie �yczy�e�, sir? Wszak skupi�em na sobie wrogo�� niebezpiecznego cz�owieka. �ywisz przecie� nadziej�, �e b�d� zmuszony, we w�asnej obronie, usun�� go z twojej drogi, panie.
Khatkanin obr�ci� si� wolno, dopasowuj�c bro� do ramienia.
- Wcale temu nie zaprzeczam, obie�y�wiacie!
- Oznacza to, �e sprawa jest rzeczywi�cie powa�na.
- Rzek�bym, bardzo powa�na - przerwa� Asaki, zwracaj�c si� nie tylko do medyka Tau, ale i do pozosta�ych astronaut�w. - Wiem, �e to, co dzieje si� teraz na mojej planecie, mo�e oznacza� koniec Khatki. Walka z Lumbrilo stanowi najbardziej niebezpieczn� rozgrywk�, jak� podejmuj� w ca�ym swym �yciu, cho� b�d�c my�liwym stawa�em nieraz oko w oko ze �mierci�. Oto nadchodzi Wielki S�o�, Eldama i albo zdob�dziemy jego k�y, albo wszystko, co jest mi drogie, wszystko, co zbudowa�em dzi�ki swej pracy, zostanie zniszczone. W obronie mojej Khatki u�yj� wszelkiej dost�pnej broni.
- Teraz ja jestem twoj� broni�, kt�ra, przynajmniej tak� masz nadziej�, oka�e si� r�wnie skuteczna jak ten miotacz, kt�ry przytroczy�e� do ramienia. - Tau roze�mia� si� zn�w bez wielkiego entuzjazmu. - Spr�buj� udowodni�, �e nie pomyli�e� si� co do mojej osoby.
Jellico wy�oni� si� z p�mroku. Dopiero �wita�o i wci�� jeszcze szaro�� odchodz�cej nocy zalega�a w zakamarkach zbrojowni. Zastanawia� si� przez chwil� i wybra� ze stela�a z broni� r�czny blaster z kr�tk� luf�. �ciskaj�c w r�ku kolb� miotacza, spojrza� jakby z wyrzutem na gospodarza.
- Przybyli�my w go�cin�, Asaki. Jedli�my chleb i s�l pod tym dachem.
- Na cia�o i krew moj�, tak by�o - potwierdzi� nieugi�cie Khatkanin. - Niechaj poch�on� mnie ciemno�ci Sabry, je�li p�omienie �mierci zwr�c� si� przeciwko wam. Wyj�� n� z pochwy i wr�czy� go Jellico. - Niechaj moje cia�o b�dzie jako mur pomi�dzy tob� a ciemno�ci�, kapitanie. Lecz zrozum tak�e i to, �e walka o ocalenie Khatki znaczy dla mnie wi�cej ni� �ycie jakiegokolwiek cz�owieka. Lumbrilo i z�o, kt�re reprezentuje, musi zosta� wykorzenione. Moje zaproszenie nie kry�o podst�pu.
Stali oko w oko, r�wni sobie, obdarzeni autorytetem, m�dro�ci�, wiedz�, kt�re czyni�y ich obu mistrzami w swej dziedzinie.
Potem Jellico uni�s� r�k� i dotkn�� r�koje�ci no�a koniuszkiem palc�w, dope�niaj�c przyrzeczenia:
- Nie pos�u�y�e� si� podst�pem - przyzna�. - Wiedzia�em od samego pocz�tku, �e na pok�ad "Kr�lowej" przywiod�a ci� konieczno��.
Z chwil� gdy kapitan i Tau zawarli pakt z Naczelnym Stra�nikiem, Dan, kt�ry niezupe�nie rozumia� powag� sytuacji, got�w by� podda� si� ich rozkazom. Lecz teraz nie mieli nic innego w planie, jak odwiedzi� rezerwat Zoboru.
Weszli na pok�ad oblatywacza w pi�tk� - Naczelny Stra�nik Asaki, jeden z my�liwych pilot�w i trzej przybysze z "Kr�lowej S�o�ca" - kapitan Jellico, Tau i Dan. Wznie�li si� nad g�rskim grzbietem, kt�ry ci�gn�� si� setkami mil za twierdz� Naczelnego Stra�nika i z pe�n� szybko�ci� polecieli na p�noc, pozostawiaj�c rozp�omienion� kul� s�o�ca na wschodzie. Kraina, nad kt�r� przelatywali, by�a surowa - niebotyczne turnie, iglice, ska�y i przepa�ci; g��bokie, purpurowe cienie oznaczaj�ce �y�y szczelin. Jednak pr�dko pozostawili za sob� g�ry i niebawem mkn�li nad morzem zieleni, kt�ra mia�a wiele odcieni - niekiedy przechodzi�a w ���, b��kit, a nawet czerwie�. Ta r�nobarwna ziele� przecina�a soczystozielony kobierzec, kt�ry tworzy�y korony drzew. Min�li jeszcze jeden �a�cuch g�rski i znale�li si� nad otwart� r�wnin�, kt�r� porasta�y wysokie, wybuja�e na podmok�ym gruncie trawy - po��k�e ju� od s�o�ca. W dole wi�a si� kr�ta rzeka, bystra i nieokie�znana. Pe�na zakoli i meandr�w zdawa�a si� nieraz zawraca� i p�yn�� wstecz. Potem przelatywali zn�w nad bezludn�, spustoszon� krain�, kt�r� zniszczy� niegdy� wybuch wulkanu. Z pok�adu oblatywacza, poszarpany z�bem erozji krajobraz pe�en rumowisk skalnych i odkrywek, przypomina� groteskowy koszmar senny. Asaki wskaza� na wsch�d. Ujrzeli tam ciemn� plam� rozszerzaj�c� si� niczym olbrzymi klin.
- To moczary Mygra. Nie zosta�y jeszcze zbadane.
- M�g�by pan sporz�dzi� map� z lotu ptaka... - zacz�� Tau.
Naczelny Stra�nik nasro�y� si�.
- Ju� cztery oblatywacze przepad�y bez wie�ci. Raporty m�wi�, �e wszystkie rozbi�y si�, gdy przelecia�y ten ostatni �a�cuch g�rski na wschodzie. S�dzimy, �e na tym obszarze wyst�puje nienaturalna si�a, kt�rej jeszcze nie potrafimy zrozumie�. Mygra jest miejscem �mierci; niebawem b�dziemy przelatywa� nad jej obrze�ami, a w�wczas przekonacie si� o tym.
Nagle zacz�� rozmawia� z pilotem w miejscowym narzeczu i w tej�e samej chwili oblatywacz wzbi� si� niemal pionowo, by przelecie� nad szczytami, za kt�rymi ujrzeli wreszcie otwart� r�wnin� pokryt� wielkimi po�aciami las�w. Kapitan Jellico skin�� z aprobat�.
- Zoboru?
- Zoboru - potwierdzi� Asaki. - Powinni�my polecie� na p�nocny kraniec rezerwatu. Chcia�bym wam pokaza� grz�dowiska fastali. To ich sezon gniazdowania. Ten widok zapami�tacie na d�ugo! Musimy jednak zboczy� nieco w kierunku wschodnim, gdy� chcia�bym po drodze skontrolowa� dwa posterunki stra�y le�nej.
Gdy odlecieli z drugiej stra�nicy, skr�cili jeszcze bardziej na wsch�d. Oblatywacz wzbi� si� zn�w w g�r�, by przelecie� nad �a�cuchem g�rskim, gdzie ujrzeli jeden ze �wie�o odkrytych cud�w natury, o kt�rym wspomnia� personel ostatniego posterunku - jezioro w kraterze wulkanu.
Oblatywacz zni�y� lot i sun�� nad sam� powierzchni� wody, kt�ra mia�a nieskaziteln� szmaragdow� barw� i wype�nia�a krater, tworz�c g��bok� nieck� w�r�d stromych, skalnych �cian. Jednak nie uda�o si� im wypatrzy� pla�y u podn�a tych urwistych ska�, na kt�rej mogliby wyl�dowa�. Kiedy znale�li si� tu� przy najwy�szej �cianie, nawet Dan poczu� ciarki i ogarn�� go niepok�j, cho� sam nieraz pilotowa� oblatywacz podczas postoju "Kr�lowej S�o�ca" na r�nych planetach. Odk�d wystartowali tego s�onecznego ranka, nie�wiadomie p�yn�� w przestrzeni z tutejszym pilotem, przewiduj�c ka�d� zmian� czy korekt� lotu. Teraz instynkt podpowiedzia� pilotowi, �e dzieje si� co� niedobrego i trzeba wyregulowa� zasilanie. Wzbili si� gwa�townie, unikaj�c w ostatniej chwili rozbicia o �cian� skaln�. Ale maszyna nie reagowa�a prawid�owo. Dan nie musia� obserwowa� pilota, kt�ry szybko przesuwa� r�ce po tablicy rozdzielczej, by zorientowa� si�, �e znale�li si� w tarapatach. Jego niepok�j wzm�g� si�, gdy oblatywacz zacz�� zn�w opada� dziobem w d�. Kapitan Jellico poruszy� si� niespokojnie. Dan zrozumia�, �e jego dow�dca r�wnie� obawia si�, �e maszyna rozbije si�. Pilot przesun�� gwa�townie regulator mocy na tablicy rozdzielczej do samej g�ry. Ale dzi�b oblatywacza wci�� przechyla� si� w d�, jakby by� nadmiernie obci��ony albo przyci�ga� go niewidoczny magnes w ska�ach. Mimo �e pilot da� z siebie wszystko, nie zdo�a� utrzyma� wysoko�ci. Co� �ci�ga�o maszyn� ku ziemi. Khatkanin m�g� jedynie op�ni� nieuchronn� katastrof�. Obr�ci� maszyn�, by unikn�� niebezpiecze�stw czyhaj�cych w dole, gdy� d�ugie rami� z moczar�w Mygra si�ga�o a� do podn�a tej g�ry. Naczelny Stra�nik m�wi� co� do mikrofonu interkomu, podczas gdy pilot kontynuowa� walk� z przyci�ganiem. Obni�yli lot tak bardzo, �e znale�li si� pod kraterem wulkanicznym, kt�ry wype�ni�o niezwyk�e jezioro. Asaki cicho zakl��, popuka� w mikrofon i m�wi� co� dalej podniesionym g�osem do interkomu. Chyba nie uzyska� po��czenia, co wyda�o si� Danowi zastanawiaj�ce. Zaczai si� obawia�, �e nie uda si� im przelecie� nad g�r�, kt�ra zagradza�a drog� do rezerwatu. Potem Naczelny Stra�nik omi�t� pasa�er�w szybkim spojrzeniem i wyda� rozkaz:
- Zapi�� pasy!
Go�cie z Terry ju� zapi�li szerokie paj�cze pasy, kt�re mia�y uchroni� ich od spodziewanego wstrz�su, gdy oblatywacz uderzy w ziemi�. Dan spostrzeg�, �e pilot naciska guzik uwalniaj�cy poduszki amortyzuj�ce upadek maszyny. Mimo �e serce wali�o mu jak m�ot, Dan podziwia� do�wiadczenie obcego pilota, kt�ry skierowa� trac�cy wysoko�� oblatywacz na wzgl�dnie r�wn� p�aszczyzn� piasku i �wiru.
Skuli� g�ow� w momencie twardego l�dowania. Podni�s� si� teraz i rozejrza�. Naczelny Stra�nik pr�bowa� ocuci� pilota, kt�ry opad� bez si� na tablic� rozdzielcz�. Kapitan Jellico i Tau rozpinali ju� sprz�czki pas�w bezpiecze�stwa. Ale wystarczy�o jedno spojrzenie na dzi�b oblatywacza, by Dan zrozumia�, �e maszyna nie wzbije si� w powietrze bez powa�nej naprawy. Dzi�b by� ca�kowicie strzaskany. A przecie� pilot wyl�dowa� po mistrzowsku, bior�c pod uwag� ukszta�towanie terenu.
Dziesi�� minut p�niej, kiedy pilot odzyska� przytomno�� i obanda�owano mu ran� na g�owie, odbyli narad� wojenn�.
- Interkom r�wnie� nie dzia�a�. Nie mia�em najmniejszej szansy, by powiadomi� baz� o niechybnej katastrofie - Asaki jasno okre�li� sytuacj�, w kt�rej si� znajdowali. - A tereny, kt�re badamy, nie s� jeszcze zaznaczone na mapie. Poza tym ciesz� si� z�� s�aw� ze wzgl�du na przepastne moczary.
Jellico oceni� g�ry na zachodzie zrezygnowanym wzrokiem.
- Wszystko wskazuje na to, �e b�dziemy zmuszeni podj�� ryzykown� wspinaczk�.
- Nie t�dy - poprawi� go Naczelny Stra�nik. - W �adnym razie nie zdo�amy przej�� na w�asnych nogach teren�w otaczaj�cych jezioro w kraterze wulkanu. Musimy pow�drowa� na po�udnie wzd�u� g�r, a� nie odkryjemy dost�pnej drogi prowadz�cej do rezerwatu.
- Wydaje mi si�, �e jest pan zbyt pewny, �e nikt nas tutaj nie odnajdzie - zauwa�y� Tau. - Dlaczego?
- Gdy� jestem przekonany, �e ka�dy oblatywacz, kt�ry znajdzie si� nad tym obszarem, rozbije si� tak samo jak nasza nieszcz�sna maszyna. Nie uda�o si� nam r�wnie� przekaza� �adnych danych, by ratownicy mogli nas zlokalizowa�. Wreszcie, up�ynie co najmniej jeden dzie�, a mo�e wi�cej, zanim moi ludzie zaczn� uwa�a� nas za zaginionych. Potem b�d� przeczesywa� og