2514
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2514 |
Rozszerzenie: |
2514 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2514 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2514 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2514 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Milczenie owiec"
Autor: Thomas Harris
Przek�ad: Andrzej Szulc
Pami�ci mego ojca
Je�li tylko ze wzgl�du na ludzi
walczy�em z dzikimi zwierz�tami
w Efezie, jaki z tego dla mnie po�ytek?
Skoro umarli nie zmartwychwstaj�...
�w. Pawe�, Pierwszy list do Koryntian 15,31
Czy� musz� patrze� na czaszk�
w pier�cieniu, maj�c t� sam� w obr�czy mej twarzy?
John Donn�, Devotions
Rozdzia� l
Sekcja Behawioralna, zajmuj�ca si� w FBI morderstwami wielokrotnymi, mie�ci si� na najni�szej, do po�owy ukrytej w ziemi, kondygnacji Akademii FBI w Quantico. Clarice Starling dotar�a tam zaczerwieniona od szybkiego marszu ze strzelnicy przy Hogan's Alley. Mia�a �d�b�a trawy we w�osach i utyt�an� wiatr�wk� - efekt czo�gania si� pod obstrza�em podczas �wicze� praktycznych z techniki unieszkodliwiania przest�pc�w.
W sekretariacie nie by�o nikogo. Przejrza�a si� w szklanych drzwiach i szybko poprawi�a w�osy. Wiedzia�a, �e wygl�da dobrze, nie musi nic zmienia�. R�ce jej czu� by�o prochem strzelniczym, ale nie mia�a czasu ich umy�. Wezwanie do szefa dzia�u Crawforda brzmia�o: natychmiast.
Odnalaz�a Jacka Crawforda w zagraconej sali og�lnej.
Sta� samotnie przy cudzym biurku i rozmawia� przez telefon. Mia�a sposobno�� przyjrze� mu si� po raz pierwszy od roku. To, co zobaczy�a, zaniepokoi�o j�.
Normalnie Crawford wygl�da� na zdrowego in�yniera w �rednim wieku, kt�ry przeszed� g�adko przez college dzi�ki temu, �e dobrze gra� w baseball - sprytny napastnik, twardy, kiedy trzeba blokowa� pole. Teraz wychud�, ko�nierzyk koszuli by� na niego o wiele za lu�ny, pod zaczerwienionymi oczyma pojawi�y si� ciemne si�ce. Dla ka�dego, kto czyta gazety, nie by�o tajemnic�, �e Sekcja Behawioralna znalaz�a si� w oku cyklonu. Clarice mia�a nadziej�, �e Crawford niczym si� nie szprycuje. W tej instytucji wydawa�o si� to ma�o prawdopodobne.
Crawford uci�� rozmow� telefoniczn� kr�tkim "nie". Wyj�� spod pachy jej akta personalne i otworzy� je na pierwszej stronie.
- Starling Clarice M., dzie� dobry - powiedzia�.
- Dzie� dobry. - To, �e si� u�miechn�a, wynika�o wy��cznie z uprzejmo�ci.
- Nic si� z�ego nie sta�o. Mam nadziej�, �e wezwanie ci� nie przestraszy�o.
- Sk�d�e znowu. - Niezupe�nie prawda, doda�a w my�lach.
- Twoi instruktorzy twierdz�, �e dobrze sobie radzisz, na twoim roku jeste� w grupie najlepszych.
- Mam tak� nadziej�. Do tej pory nic mi o tym nie wspomnieli.
- Pytam ich od czasu do czasu.
To zdziwi�o dziewczyn�; dawno ju� spisa�a Crawforda na straty, uwa�aj�c go za dwulicowego sukinsyna, kaprala, kt�ry interesuje si� rekrutem tylko dop�ki nie z�apie go na haczyk.
Z federalnym agentem specjalnym Crawfordem zetkn�a si� po raz pierwszy, kiedy prowadzi� go�cinne wyk�ady na Uniwersytecie Wirginia. Wysoki poziom jego seminarium z kryminologii by� jednym z motyw�w jej decyzji przej�cia do FBI. Kiedy dosta�a si� do Akademii, napisa�a do niego kartk�, ale nie odpowiedzia� i podczas trzech miesi�cy, kt�re sp�dzi�a w Quantico, ca�kowicie j� ignorowa�.
Clarice Starling nie nale�a�a do ludzi, kt�rzy narzucaj� si� ze swoj� przyja�ni� i prosz� o czyj�� �ask�, ale zachowanie Crawforda zdziwi�o j� i troch� zabola�o. Teraz, w jego obecno�ci, z przykro�ci� u�wiadomi�a sobie, �e zn�w czuje do niego sympati�.
Najwyra�niej co� by�o z nim nie w porz�dku. Crawford posiada� jakie� szczeg�lne, niezale�ne od inteligencji, umiej�tno�ci. Clarice dostrzeg�a to w sposobie, w jaki dobiera� kolory i gatunek tkanin swoich ubra�, w tym, �e umia� zaznaczy� sw� indywidualno��, mimo obowi�zuj�cych w FBI kanon�w. Teraz by� schludny, ale bezbarwny, tak jakby wszed� w okres linienia.
- Jest robota i pomy�la�em o tobie - powiedzia�. - W�a�ciwie nie robota, raczej interesuj�ce �wiczenie praktyczne. Zabierz rzeczy Berry'ego z tego krzes�a i usi�d�. W swoim podaniu napisa�a�, �e po uko�czeniu Akademii chcesz przej�� bezpo�rednio do Sekcji Behawio-ralnej.
- Tak.
- Masz dobre przygotowanie kryminologiczne, ale brak ci praktycznej znajomo�ci prawa karnego. Szukamy ludzi z minimum sze�cioletnim sta�em.
- M�j ojciec by� szeryfem. Znam �ycie. Crawford lekko si� u�miechn��.
- Twoimi atutami s� bardzo dobre oceny z psychologii i kryminologii... Ile wakacji przepracowa�a� w o�rodku dla psychicznie chorych? Dwa kolejne lata?
- Tak.
- Czy wa�na jest twoja licencja doradcy prawnego?
- Jeszcze przez dwa lata. Dosta�am j�, zanim rozpocz�� pan
swoje seminarium na Uniwersytecie Wirginia... Zanim zdecydowa�am si� tu przyj��.
- Utkn�a� w kolejce do egzamin�w? Kiwn�a g�ow�.
- Ale mia�am szcz�cie i zd��y�am si� zakwalifikowa� na kurs kryminalistyki. Dzi�ki temu popracowa�am troch� w laboratorium, jeszcze zanim zacz�� si� semestr.
- Kiedy si� tu dosta�a�, napisa�a� do mnie list, ale nie wydaje mi si�, �ebym odpowiedzia�, to znaczy wiem, �e nie odpowiedzia�em. Powinienem by� to zrobi�.
- Ma pan tyle innych spraw na g�owie.
- S�ysza�a� co� o programie VI-CAP?
- Wiem, �e to program badawczy, kt�rego przedmiotem s� przest�pstwa pope�nione z u�yciem przemocy. W Law Enforcement Bulletin pisali, �e pracuje pan nad stworzeniem banku danych, ale �e nie jest jeszcze gotowy.
Crawford kiwn�� g�ow�.
- Sporz�dzili�my kwestionariusz. Mo�na go zastosowa� wobec wszystkich znanych w dzisiejszych czasach wielokrotnych morderc�w. - Wr�czy� jej gruby plik papier�w w cienkiej ok�adce. - T� cz�� wype�nia prowadz�cy �ledztwo, t� ofiary, je�li ocala�y. Kwestionariusz niebieski wype�nia, je�li chce, morderca. R�owy zawiera pytania, kt�re ma mu zada� prowadz�cy �ledztwo, notuj�c zar�wno jego odpowiedzi, jak i reakcje. Mn�stwo papierkowej roboty.
Papierkowa robota. W g�owie Clarice Starling zabrzmia� dzwonek alarmowy. Czu�a, �e za chwil� Crawford z�o�y jej ofert� pracy - polegaj�cej prawdopodobnie na �mudnym wprowadzaniu danych do komputera. Kusi�o j�, �eby dosta� si� do Sekcji Behawioralnej na jakiekolwiek wolne stanowisko, ale wiedzia�a, co czeka kobiet�, kt�r� cho� raz zaprz�gnie si� do pracy sekretarki - do ko�ca �ycia nie przestanie stuka� na maszynie. Zbli�a�a si� chwila wyboru, a ona chcia�a wybra� dobrze.
Crawford czeka� na co�; najwyra�niej zada� jej jakie� pytanie. Starling musia�a pogrzeba� w pami�ci, �eby je sobie przypomnie�.
- Jakie testy stosowa�a�? Minnesota Multiphasic? Rorschacha?
- Minnesota Multiphasic tak, Rorschacha nie - odpar�a. - Poza tym test apercepcji tematycznej, a z dzie�mi - Bender-Gestalt.
- Czy �atwo ci� przestraszy�, Starling?
- Nie s�dz�.
- Widzisz, staramy si� przes�ucha� i zbada� wszystkich trzydziestu dw�ch wielokrotnych morderc�w, kt�rych trzymamy aktualnie pod kluczem. Pomo�e to nam stworzy� bank danych, na podstawie kt�rego b�dzie mo�na sporz�dza� portrety psychologiczne przest�pc�w w nie rozwi�zanych sprawach. Wi�kszo�� skazanych posz�a nam na r�k�. S�dz�, �e wielu chce si� po prostu popisa�. Na wsp�prac� zgodzi�o si� dwudziestu siedmiu. W tym czterech przebywaj�cych w celach �mierci, pod warunkiem, co zrozumia�e, �e za�atwi si� im wniosek o apelacj�. Nie jeste�my jednak w stanie niczego uzyska� od cz�owieka, na kt�rym najbardziej nam zale�y. Chc�, �eby� odwiedzi�a go jutro w szpitalu dla psychicznie chorych.
Clarice poczu�a, �e szybciej bije jej serce. By�a zadowolona, ale jednocze�nie troch� si� obawia�a.
- Kim on jest?
- To psychiatra, doktor Hannibal Lecter - powiedzia� Crawford.
W�r�d ludzi z bran�y po wymienieniu tego nazwiska zapada zawsze kr�tkie milczenie.
Starling wpatrywa�a si� nadal spokojnie w Crawforda, troch� tylko znieruchomia�a.
- Hannibal-Kanibal? - upewni�a si� jeszcze.
- Tak.
- No c�, w porz�dku. Ciesz� si�, �e otwiera si� przede mn� szansa. Zastanawiam si� tylko, dlaczego w�a�nie ja?
- G��wnie dlatego, �e jeste� akurat pod r�k� - odpar� Crawford. - Nie spodziewam si�, �eby chcia� z nami wsp�pracowa�. W�a�ciwie ju� odm�wi�, ale zrobi� to przez po�rednika, dyrektora szpitala. Chc� z czystym sumieniem powiedzie�, �e by� tam nasz wykwalifikowany pracownik i osobi�cie go zapyta�. To, �e idziesz tam ty, jest czystym przypadkiem. W sekcji nie zosta� po prostu nikt, komu m�g�bym to zleci�.
- Jeste�cie zawaleni robot�. Buffalo Bill i ta afera w Newadzie...
- Zgad�a�. Powtarza si� stara historia: cia�a dawno ju� wystyg�y.
- Powiedzia� pan: jutro. To znaczy sprawa jest pilna. Czy to ma zwi�zek z bie��cym dochodzeniem?
- Nie. Chcia�bym, �eby tak by�o.
- Czy mam sporz�dzi� diagnoz� psychologiczn�, je�li stanie okoniem?
- Nie. Mam pe�ne biurko diagnoz psychologicznych na temat doktora Lectera. Wszystkie stwierdzaj�, �e nie daje si� zbada�, i w ka�dej zawarte s� inne wnioski.
Crawford wytrz�sn�� na d�o� dwie tabletki witaminy Ci wrzuci� pastylk� alka-seltzer do szklanki z wod�, �eby je popi�.
- To zabawne. Lecter jest psychiatr� i sam pisuje do czasopism psychiatrycznych - notabene niezwyk�e artyku�y - ale nigdy nie dotycz� one jego w�asnych, ma�ych anomalii. Kiedy� uda�, �e godzi si� przyst�pi� do pewnych test�w razem z dyrektorem szpitala, Chiltonem... Polega�o to na wsp�lnym przesiadywaniu z wstrzymuj�c� odp�yw krwi obr�czk� na penisie, na ogl�daniu zdj�� pornograficznych... A potem Lecter pierwszy opublikowa� wyniki swoich bada� na temat Chiltona i zrobi� z niego idiot�. Odpisuje na powa�ne listy, kt�re wysy�aj� do niego studenci psychiatrii, a kt�re dotycz� dziedzin nie zwi�zanych z jego spraw� - i to wszystko. Je�li odm�wi, chc� otrzyma� prosty raport: jak wygl�da on sam, jak wygl�da jego cela, co robi. Troch� lokalnego kolorytu, �e tak si� wyra��. Wchodz�c i wychodz�c uwa�aj na ludzi z prasy. Nie tej powa�nej, ale ze szmat�awc�w. Uwielbiaj� Lectera bardziej jeszcze ni� ksi�cia Andrzeja.
- Czy kt�ra� z brukowych gazet nie zaproponowa�a mu przypadkiem pi��dziesi�ciu tysi�cy za ujawnienie jakich� przepis�w kulinarnych? Wydaje mi si�, �e co� na ten temat s�ysza�am.
Crawford kiwn�� g�ow�.
- Jestem ca�kiem pewien, �e National Tattler op�aca kogo� w szpitalu i �e kiedy um�wi� ci� telefonicznie na spotkanie, natychmiast b�d� o tym wiedzieli.
Crawford pochyli� si� ku niej i popatrzy� z bliska w oczy. W soczewkach dwuogniskowych okular�w rozmazywa�y mu si� worki pod oczyma. Musia� p�uka� sobie niedawno usta listerin�.
- Teraz chc�, �eby� wys�ucha�a mnie uwa�nie.
- Tak, sir.
- B�d� bardzo ostro�na z Hannibalem Lecterem. Szef szpitala, doktor Chilton, zapozna ci� z procedur�, kt�rej b�dziesz musia�a przestrzega�. Nie naruszaj jej. Pod �adnym pozorem ani na jot� jej nie naruszaj. Je�eli Lecter w og�le b�dzie z tob� rozmawia�, to po to, �eby si� czego� o tobie dowiedzie�. To ten sam rodzaj ciekawo�ci, kt�ra sk�ania w�a do wpatrywania si� w ptasie gniazdo. Wiemy oboje, �e w czasie rozmowy trzeba si� troch� ods�oni�, ale nie zdrad� mu �adnych szczeg��w na sw�j temat. Nie powinien zna� �adnych fakt�w z twego prywatnego �ycia. Wiesz chyba, co si� przytrafi�o Willowi Grahamowi?
- Czyta�am o tym w swoim czasie.
- Kiedy Will go zdemaskowa�, Lecter wypru� z niego flaki no�em do linoleum. To cud, �e Will prze�y�. Pami�tasz Czerwonego Smoka? Lecter napu�ci� Francisa Dolarhyde'a na Willa i jego rodzin�. To przez Lectera twarz Willa wygl�da teraz, jakby namalowa� j� ten cholerny Picasso. W szpitalu poharata� ci�ko piel�gniark�. R�b, co do ciebie nale�y, i ani na moment nie zapominaj, kim on jest.
- A kim on jest? Pan wie?
- Wiem, �e jest potworem. Poza tym, nikt nie mo�e powiedzie� o nim nic pewnego. Mo�e ty si� dowiesz. Nie jeste� tu przez przypadek, Starling. Zada�a� mi kilka interesuj�cych pyta�, kiedy wyk�ada�em na Uniwersytecie Wirginia. Dyrektor dostanie do r�ki raport podpisany twoim w�asnym nazwiskiem, je�li b�dzie klarowny, zwi�z�y i dobrze napisany. Ja o tym zadecyduj�. Chc� go mie� na godzin� dziewi�t� zero zero w niedziel�. W porz�dku, Starling, post�puj zgodnie z procedur�. Crawford u�miechn�� si� do niej, ale oczy pozosta�y martwe.
Rozdzia� 2
Doktor Frederick Chilton, lat pi��dziesi�t osiem, dyrektor Stanowego Szpitala dla Psychicznie Chorych Przest�pc�w w Baltimore, ma d�ugie szerokie biurko, na kt�rym nie wida� ani jednego ostrego albo twardego przedmiotu. Cz�� personelu nazywa je "fos�", cz�� nie rozumie dlaczego w�a�nie tak. Kiedy do gabinetu wesz�a Clarice Starling, doktor Chilton nie ruszy� si� z miejsca.
- Mieli�my tutaj mn�stwo detektyw�w, ale nie przypominam sobie, �eby by� w�r�d nich kto� tak przystojny - powiedzia� siedz�c dalej za biurkiem.
Jego wyci�gni�ta r�ka b�yszcza�a od brylantyny, kt�r� wklepywa� przed chwil� we w�osy. Uprzytomni�a to sobie, zanim zd��y�a pomy�le�. Pierwsza pu�ci�a jego d�o�.
- Panna Sterling, nieprawda�?
- Starling, doktorze, przez "a". Dzi�kuj�, �e zechcia� pan po�wi�ci� mi troch� czasu.
- Zatem i w FBI przerzucaj� si� na dziewcz�ta, jak wsz�dzie, cha, cha. - Dorzuci� do tego kwa�ny u�mieszek, kt�rym zwyk� przedziela� zdania.
- Biuro idzie z duchem czasu, doktorze Chilton, nie da si� ukry�.
- Czy zatrzyma si� pani w Baltimore kilka dni? Mo�na tu sp�dzi� czas r�wnie przyjemnie jak w Waszyngtonie czy Nowym Jorku, oczywi�cie, je�li zna si� miasto.
Spojrza�a w bok, �eby oszcz�dzi� sobie kolejnego u�mieszku, i od razu zorientowa�a si�, �e dostrzeg� na jej twarzy niesmak.
- Jestem pewna, �e to wielkie miasto, ale polecono mi zobaczy� si� z doktorem Lecterem i zameldowa� si� z powrotem jeszcze dzisiaj po po�udniu.
- Czy jest pani uchwytna pod jakim� numerem w Waszyngtonie, gdybym chcia� si� z pani� p�niej skontaktowa�?
- Oczywi�cie. Mi�o, �e pan o tym pomy�la�. Nadz�r nad t� spraw� prowadzi agent specjalny Jack Crawford i zawsze mo�e pan si� ze mn� skontaktowa� przez niego.
- Rozumiem - powiedzia� Chilton. Jego upstrzone r�owymi �y�kami policzki toczy�y b�j z niewiarygodnie czerwonobr�zowym kolorem czupryny. - Poprosz� o pani legitymacj�. - Przygl�da� si� uwa�nie plastikowej karcie, pozwalaj�c, by dziewczyna sta�a. W ko�cu odda� j� z powrotem i wsta� z krzes�a. - To nie zabierze nam du�o czasu. Prosz� za mn�.
- Powiedziano mi, doktorze, �e zapozna mnie pan z procedur� - odezwa�a si�.
- Mog� to zrobi� w drodze. - Okr��y� biurko i spojrza� na zegarek. - Za p� godziny mam lunch.
Cholera, powinna by�a lepiej go rozgry��, lepiej i szybciej. Facet nie musi by� wcale kompletnym kretynem. Mo�e wie co�, co mog�oby si� jej przyda�. Od jednego u�miechu korona by jej z g�owy nie spad�a, nawet je�li nie jest w tym najlepsza.
- Doktorze Chilton, rozmawiam z panem teraz. Spotkanie wyznaczono w porze dogodnej dla pana, by m�g� mi pan po�wi�ci� kilka chwil. Podczas przes�uchania mog� wynikn�� jakie� problemy; mo�e b�d� musia�a przejrze� razem z panem niekt�re jego odpowiedzi.
- Naprawd�, bardzo w to w�tpi�. Aha, zanim wyjdziemy, musz� jeszcze gdzie� zatelefonowa�. Do��cz� do pani w sekretariacie.
- Chcia�abym zostawi� tu p�aszcz i parasolk�.
- Nie tutaj. Niech je pani da Alanowi w sekretariacie, schowa je do szafy.
Alan nosi� podobny do pi�amy str�j przydzielany pacjentom. Wyciera� w�a�nie popielniczki r�bkiem koszuli.
Bior�c p�aszcz z r�k Starling, obraca� j�zykiem w ustach.
- Dzi�kuj� - powiedzia�a.
- Witamy pani� bardzo, bardzo serdecznie. Jak cz�sto robi pani kup�? - zapyta�.
- S�ucham?
- Czy wychodzi z pani taka d�u-u-u-uga?
- Powiesz� to sobie gdzie� sama.
- Nic nie stoi na przeszkodzie. Mo�e si� pani pochyli� i patrze�, jak ona z pani wychodzi, zobaczy�, czy zmienia kolor, kiedy styka si� z powietrzem. Robi to pani? Czy nie wygl�da to tak, jakby mia�a pani du�y br�zowy ogon? - Nie chcia� odda� jej p�aszcza.
- Doktor Chilton wzywa ci� do gabinetu, natychmiast - powiedzia�a.
- Nie, wcale ci� nie wzywam - oznajmi� Chilton. - W�� p�aszcz do szafy, Alan, i nie wyjmuj go, kiedy nas nie b�dzie. Zr�b to. Mia�em sekretark� na pe�nym etacie, ale zabra�y mija ci�cia bud�etowe. Dziewczyna, kt�ra pani� wpu�ci�a, pisze tutaj na maszynie przez trzy
godziny dziennie, a potem mam do dyspozycji tylko Alana. Gdzie si� podzia�y te wszystkie sekretarki, panno Starling? - �ypn�� na ni� okiem spod okular�w. - Czy ma pani bro�?
- Nie, nie mam.
- Czy m�g�bym obejrze� pani torebk� i teczk�?
- Widzia� pan moj� legitymacj�.
- I jest w niej napisane, �e jest pani studentk�. Prosz� mi pokaza� swoje rzeczy.
Wzdrygn�a si� mimowolnie, kiedy zatrzasn�y si� za ni� pierwsze stalowe wrota i zasun�� rygiel. Chilton nieco j� wyprzedza�. W korytarzu pomalowanym na zielony, szpitalny kolor unosi� si� zapach lizolu. Gdzie� daleko trzasn�y drzwi. Clarice by�a z�a na siebie, �e pozwoli�a Chiltonowi grzeba� �ap� w torebce i teczce. Zdusi�a w sobie gniew, aby m�c si� skoncentrowa�. W porz�dku. Czu�a, �e znowu w pe�ni panuje nad sytuacj�, ca�a z�o�� sp�yn�a po niej jak woda.
- Z Lecterem mamy wyj�tkowe k�opoty - m�wi� przez rami� Chilton. - Samo tylko usuni�cie zszywek z czasopism, kt�re mu przysy�aj�, zajmuje piel�gniarzowi co najmniej dziesi�� minut dziennie. Starali�my si� ograniczy� prenumerowane przez niego pisma, ale z�o�y� skarg� i s�d nakaza� nam przywr�ci� wszystkie tytu�y. Rozmiary jego osobistej korespondencji s� olbrzymie. Na szcz�cie, troch� si� zmniejszy�a od czasu, kiedy jego miejsce w mass mediach zaj�li inni osobnicy. By� taki moment, �e byle studencina pisz�cy prac� magistersk� z psychologii mia� do niego bardzo wa�ny interes. Pisma medyczne wci�� go publikuj�, ale g��wnie z powodu wra�enia, jakie wywo�uje na ok�adce jego nazwisko.
- S�dzi�am, �e jego artyku� na temat uzale�nienia chirurgicznego w Journal of Clinical Psychiatry jest ca�kiem interesuj�cy - odezwa�a si� Starling.
- Naprawd�? S�dzi�a pani? Pr�bowali�my studiowa� Lectera. Oto wy�ania si�, my�leli�my, szansa, aby dokona� rzeczywi�cie prze�omowego odkrycia. Tak rzadko spotyka si� �ywy egzemplarz.
- �ywy egzemplarz czego?
- Czystego socjopaty, bo tym w�a�nie jest, z ca�� pewno�ci�. Ale nie spos�b go przenikn��. Jest zbyt skomplikowany, by mo�na by�o zastosowa� wobec niego standardowe testy. A poza tym, jak�e on nas nienawidzi. Wydaje mu si�, �e jestem jego Nemezis. Crawford ma �eb na karku, prawda? Wiedzia�, kogo wys�a� do Lectera.
- Co pan przez to rozumie, doktorze Chilton?
- M�odej kobiecie �atwiej uda si� go, jak by to pani uj�a, "przekabaci�". S�dz�, �e Lecter nie widzia� kobiety od dobrych paru
lat... chyba �e przypadkiem uda�o mu si� zerkn�� na kt�r�� ze sprz�taczek. Normalnie nie trzymamy tutaj kobiet. W miejscach odosobnienia jest z nimi tylko k�opot. No dobrze, odpieprz si�, Chilton.
- Uko�czy�am z wyr�nieniem Uniwersytet Wirginia, doktorze. To nie jest pensja dla panienek z dobrego domu.
- W takim razie nie powinna mie� pani trudno�ci z zapami�taniem regulaminu. Nie si�ga� przez kraty ani ich nie dotyka�. Nie podawa� mu niczego opr�cz mi�kkiego papieru. �adnych d�ugopis�w, �adnych o��wk�w. Od jakiego� czasu ma swoje w�asne flamastry. W dokumentach, kt�re pani mu przeka�e, nie mo�e by� �adnych spinaczy ani szpilek. Wszystko ma wr�ci� do pani na ruchomej tacy, na kt�rej dostarcza mu si� po�ywienia. Pod �adnym pozorem nie wolno niczego bra� od niego przez kraty. Czy pani mnie rozumie?
- Rozumiem.
Min�li kolejnych dwoje stalowych drzwi. O�wietlenie by�o sztuczne. Za sob� pozostawili oddzia�y, kt�rych pacjenci mogli si� ze sob� kontaktowa�. Teraz znale�li si� na dole, w miejscu gdzie nie by�o okien i zabronione by�y kontakty. Lampy na korytarzu os�oni�to grubymi kratami jak w maszynowni statku. Doktor Chilton przystan�� pod kt�r�� z nich. Kiedy przebrzmia�o echo ich krok�w, Clarice us�ysza�a gdzie� za �cian� ochryp�y od ci�g�ego krzyku g�os.
- Lecter nigdy nie opuszcza swojej celi bez kr�puj�cego go kaftana i knebla - wyja�ni� Chilton. - Chc� pani pokaza� dlaczego. Przez pierwszy rok by� wzorowym pacjentem. Z�agodzono nieco �rodki bezpiecze�stwa - by�o to za poprzedniego kierownictwa, rozumie pani. Po po�udniu, �smego lipca siedemdziesi�tego sz�stego roku zacz�� uskar�a� si� na b�l w piersiach i zosta� zabrany do ambulatorium. Zdj�to kaftan, aby �atwiej by�o zrobi� EKG. Oto co zrobi� piel�gniarce, kiedy si� nad nim pochyli�a. - Chilton wr�czy� Clarice fotografi� z pozaginanymi rogami. - Lekarzom uda�o si� ocali� jej jedno oko. Lecter ca�y czas pod��czony by� do monitor�w. Z�ama� jej szcz�k�, �eby dosta� si� do j�zyka. Nawet kiedy go po�yka�, puls ani na moment nie przekroczy� osiemdziesi�ciu pi�ciu uderze� na minut�.
Clarice nie wiedzia�a, co gorsze, fotografia czy zach�anne, pr�dkie, przeszywaj�ce jej twarz spojrzenie Chiltona. Przypomina� spragnionego kurczaka wydziobuj�cego �zy z jej policzk�w.
- Trzymam go tutaj - powiedzia� Chilton i nacisn�� przycisk tkwi�cy w �cianie obok ci�kich, podw�jnych drzwi z pancernego szk�a. Na oddzia� wprowadzi� ich wysoki piel�gniarz.
Clarice powzi�a tward� decyzj� i zatrzyma�a si� w progu.
- Doktorze, naprawd� zale�y nam na wynikach tego testu. Je�eli doktor Lecter uwa�a pana za swojego wroga, ma na pana punkcie obsesj�, jak sam pan to uj��, wi�cej szans powodzenia mamy w przypadku, je�li spotkam si� z nim sama. Co pan o tym my�li?
Policzek Chiltona drgn��.
- Je�li chodzi o mnie, nie widz� �adnych przeszk�d. Szkoda tylko, �e nie powiedzia�a pani tego w moim gabinecie. Mog�em wys�a� z pani� piel�gniarza i nie traci� czasu.
- Powiedzia�abym, gdyby zechcia� pan tam ze mn� rozmawia�.
- Nie s�dz�, �eby�my si� jeszcze zobaczyli, panno Starling. Barney, zadzwo� na kogo�, �eby j� wyprowadzi�, kiedy sko�czy z Lecterem.
Chilton wyszed� nie rzuciwszy na ni� wi�cej okiem.
Pozosta�a z pot�nym i nieruchawym piel�gniarzem, za nim widzia�a bezg�o�ny zegar i szafk� z drucianej siatki, w niej spray z gazem, pas z uchwytami, knebel i pistolet ze �rodkiem uspokajaj�cym. Przy �cianie sta� w stojaku d�ugi pr�t ze specjalnym zako�czeniem w kszta�cie litery U do "przyszpilania" wi�nia do �ciany.
Piel�gniarz przygl�da� si� jej z uwag�.
- Czy doktor Chilton powiedzia� pani, �eby nie dotyka� krat? - G�os mia� jednocze�nie wysoki i ochryp�y.
- Tak - odrzek�a.
- �wietnie. Jego cela jest na samym ko�cu, ostatnia z prawej. Id�c niech pani trzyma si� �rodka korytarza i nie zwraca na nic uwagi. Mo�e pani zabra� dla niego poczt�, b�dzie w lepszym humorze. - Piel�gniarz robi� wra�enie rozbawionego. - Trzeba j� tylko po�o�y� na w�zku i pchn�� do �rodka. Je�li w�zek jest w celi, mo�e go pani przyci�gn�� do siebie sznurkiem. On te� mo�e go pani odes�a�. Na zewn�trz, tam gdzie zatrzymuje si� w�zek, jest pani ca�kowicie bezpieczna.
Da� jej dwa czasopisma z rozsypuj�cymi si� po wyj�ciu zszywek stronami, trzy gazety i dwa rozpiecz�towane listy.
Korytarz mia� oko�o trzydziestu metr�w, cele znajdowa�y si� po obu stronach. Niekt�re z nich by�y murowane, z wysokim i w�skim niczym otw�r strzelniczy judaszem po�rodku drzwi. Inne wygl�da�y jak normalne cele wi�zienne, �ciany mia�y z metalowych pr�t�w. Clarice Starling zdawa�a sobie spraw�, �e siedz� w nich wi�niowie, stara�a si� jednak nie rozgl�da� na boki. Mia�a za sob� ju� wi�cej ni� po�ow� korytarza, gdy kto� zasycza�: "Czuj� twoj� cipk�". Nie pokaza�a po sobie, �e s�yszy, i posz�a dalej.
W ostatniej celi pali�o si� �wiat�o. Przesz�a na lew� stron� korytarza, �eby m�c wcze�niej zajrze� do �rodka. Wiedzia�a, �e i tak zdradza j� stukanie obcas�w.
Rozdzia� 3
Cela doktora Lectera znajdowa�a si� w znacznej odleg�o�ci od innych. Po jej przeciwnej stronie sta�a tylko szafka. Cela by�a wyj�tkowa i z innych powod�w. Jej �cian� frontow�, jak w innych celach, tworzy�y metalowe pr�ty, za nimi jednak, w odleg�o�ci wi�kszej ni� zasi�g ludzkiego ramienia, mi�dzy �cianami, sufitem a pod�og� rozpi�ta by�a gruba nylonowa siatka. Za siatk� Starling zobaczy�a przy�rubowany do pod�ogi st�, na nim wysoki stos papier�w i ksi��ek w mi�kkich ok�adkach, a obok proste krzes�o, tak�e przymocowane do pod�ogi.
Doktor Hannibal Lecter we w�asnej osobie le�a� na pryczy, przegl�daj�c w�oskie wydanie magazynu Vogue. W prawej r�ce trzyma� lu�ne kartki, lew� odk�ada� je po kolei na bok. Doktor Lecter mia� sze�� palc�w u lewej d�oni.
Clarice zatrzyma�a si� w niewielkiej odleg�o�ci od pr�t�w.
- Doktorze Lecter. - Uzna�a, �e jej g�os brzmi ca�kiem pewnie. Uni�s� oczy znad magazynu.
Przez jedn� niesamowit� sekund� zdawa�o jej si�, �e czuje, jak przeszywa j� jego badawcze spojrzenie.
- Nazywam si� Clarice Starling. Czy mog�abym z panem porozmawia�? - Ton i dystans, jaki przyj�a, pe�ne by�y kurtuazji.
Doktor Lecter namy�la� si� z przytkni�tym do zaci�ni�tych ust palcem. Potem powoli wsta� i mi�kko zbli�y� si� do wyj�cia ze swojej klatki. Zatrzyma� si� tu� przed nylonow� siatk�, w og�le na ni� nie patrz�c, tak jakby sam wybra� t� odleg�o��.
Zobaczy�a teraz, �e jest niski i sympatyczny. W jego w�t�ych d�oniach i ramionach wyczu�a podobn� do w�asnej stalow� si��.
- Dzie� dobry - odezwa� si�, jakby w�a�nie otworzy� drzwi. Mia� nienaganny akcent, w g�osie s�ycha� by�o metaliczny ton; mo�e dlatego, �e tak rzadko si� odzywa�.
Doktor Lecter mia� oczy piwne. Odbijaj�ce si� w nich �wiat�o zapala�o w �renicach ma�e, czerwone punkciki, kt�re wydawa�y si� czasami ulatywa� do �rodka niczym gasn�ce iskry. Obj�� wzrokiem jej posta�.
Starannie odmierzaj�c odleg�o��, podesz�a troch� bli�ej krat. R�ce pokry�y si� g�si� sk�rk�, poczu�a, �e cisn� j� r�kawy.
- Doktorze, mamy powa�ny problem psychologiczny. Chcia�am zwr�ci� si� do pana o pomoc.
- My, to znaczy Sekcja Behawioralna z Quantico. Rozumiem, �e nale�y pani do dru�yny Jacka Crawforda.
- Tak, nale��.
- Czy m�g�bym zobaczy� pani pe�nomocnictwa?
Nie spodziewa�a si� tego.
- Pokaza�am je w... biurze.
- Ma pani na my�li, �e pokaza�a je doktorowi filozofii, Frederickowi Chiltonowi?
- Tak.
- Czy pokaza� pani swoje?
- Nie.
- Nie ma tam zbyt du�o do czytania, zar�czam pani. Spotka�a si� pani z Alanem? Jest czaruj�cy, prawda? Z kt�rym z nich przyjemniej si� pani rozmawia�o?
- Og�lnie rzecz bior�c, raczej z Alanem.
- Mo�e pani by� reporterk�, kt�r� Chilton wpu�ci� tutaj za odpowiedniej wysoko�ci �ap�wk�. Uwa�am, �e mam prawo przyjrze� si� pani pe�nomocnictwom.
- W porz�dku. - Podnios�a do g�ry swoj� plastikow� kart� identyfikacyjn�.
- Nie mog� nic odczyta� z tej odleg�o�ci. Prosz� j� tu przys�a�.
- Nie mog�.
- Bo jest zrobiona z twardego materia�u?
- Tak.
- Niech pani poprosi Barneya.
Zbli�y� si� piel�gniarz. Namy�la� si� przez chwil�.
- Dobrze, doktorze Lecter, zgadzam si�. Ale je�li nie zwr�ci pan legitymacji, kiedy o to poprosz�, je�li b�dziemy musieli zawraca� tu wszystkim g�ow� i zwi�za� pana, �eby j� odzyska�, wprowadzi mnie pan w z�y humor. Kiedy wpadn� w z�y humor, b�dzie pan musia� tkwi� zwi�zany jak bela, a� z powrotem poczuj� do pana sympati�. Od�ywianie przez tub�, pieluszki zmieniane dwa razy dziennie. Przez ca�y tydzie� przetrzymam tak�e pa�sk� poczt�. Jasne?
- Oczywi�cie, Barney.
Karta pojecha�a na w�zku. Doktor Lecter zbli�y� j� do �wiat�a.
- Kursant? Tu jest napisane "kursant". Jack Crawford przysy�a do mnie na rozmow� kursantk�? - �cisn�� kart� swymi drobnymi bia�ymi z�bami i pow�cha�, jak pachnie.
- Doktorze Lecter - upomnia� go Barney.
- Oczywi�cie. - Po�o�y� kart� z powrotem na tacy i Barney wyci�gn�� j� na zewn�trz.
- Wci�� jestem studentk� Akademii, zgadza si� - wyja�ni�a Starling - jednak tematem naszej rozmowy nie jest FBI, ale problemy psychologiczne. Mo�e pan sam zdecydowa�, czy mam wystarczaj�ce kwalifikacje w tej dziedzinie.
- Hmm... - mrukn�� doktor Lecter. - W�a�ciwie, chytrze to
sobie pani wymy�li�a. Nie s�dzisz, Barney, �e inspektor Starling przyda�oby si� krzes�o?
- Doktor Chilton nic nie m�wi� na temat krzes�a.
- A co m�wi� ci twoje dobre maniery, Barney?
- �yczy sobie pani, �ebym przyni�s� krzes�o? - spyta� Barney. - Mogliby�my je tu postawi�, ale on nigdy... to znaczy nikt nie musi sta� tutaj tak d�ugo.
- Tak, prosz� - powiedzia�a Starling.
Barney wyj�� sk�adane krzes�o z zamykanej na klucz szafki w korytarzu, roz�o�y� je i zostawi� ich samych.
- Teraz - odezwa� si� Lecter siadaj�c bokiem przy stole i patrz�c jej prosto w twarz - chcia�bym si� dowiedzie�, co takiego powiedzia� pani Miggs?
- Kto?
- Miggs, cz�owiek o wielu ja�niach, lokator celi w po�owie korytarza. Co� do pani sykn��. Co to by�o?
- Powiedzia�: "Czuj� twoj� cipk�".
- Rozumiem. Ja nie czuj�. U�ywa pani kremu "Evyan" i czasami skrapla si� pani ,,L'Air du Temps", ale nie dzisiaj. Dzisiaj specjalnie si� pani nie uperfumowa�a. Co pani czuje w zwi�zku z tym, co powiedzia� Miggs?
- Odczuwa wrogo�� z przyczyn, kt�re nie s� mi znane. To niedobrze. Uwa�a innych ludzi za wrog�w i oni tak�e �ywi� wobec niego nieprzyjazne uczucia. Prawdziwe b��dne ko�o.
- Czy �ywi pani wobec niego nieprzyjazne uczucia?
- Przykro mi, �e odczuwa niepok�j. Poza tym jest dokuczliwy. Sk�d pan wie, jakich perfum u�ywam?
- Zalecia� mnie zapach z pani torebki, kiedy wyjmowa�a pani legitymacj�. Torebka jest urocza.
- Dzi�kuj�.
- Wzi�a dzi� pani swoj� najlepsz� torebk�, prawda?
- Tak. - Mia� racj�. Z zaoszcz�dzonych pieni�dzy kupi�a sobie eleganck�, klasyczn� torebk�. By�a to najlepsza rzecz, jak� mia�a.
- Jest o wiele lepszej jako�ci ni� pani buty.
- Mo�e zarobi� kiedy� na lepsze.
- Nie w�tpi�.
- Sam malowa� pan rysunki na �cianach swojej celi, doktorze?
- S�dzi pani, �e wezwa�em w tym celu dekoratora wn�trz?
- Ten nad zlewem przedstawia jakie� europejskie miasto?
- To Florencja. Palazzo Vecchio i katedra widziana z Belvedere.
- Rysuje pan z pami�ci, wszystkie te detale?
- Pami��, pani inspektor, jest tym, co zast�puje mi widok.
- Nast�pny rysunek to ukrzy�owanie? �rodkowy krzy� jest pusty.
- To Golgota po zdj�ciu z krzy�a. Mia�em do dyspozycji w�giel, flamaster i papier do pakowania. Widzimy tu, co spotka�o w rzeczywisto�ci z�odzieja, kt�remu obiecano kr�lestwo niebieskie, ju� po usuni�ciu stamt�d paschalnego baranka.
- A co go spotka�o?
- Po�amano mu nogi, oczywi�cie, tak samo jak jego koledze, kt�ry ur�ga� Chrystusowi. Czy zupe�nie nie zna pani Ewangelii �wi�tego Jana? Prosz� przyjrze� si� w takim razie obrazom Duccia. Jego ukrzy�owania s� doskona�e. Jak czuje si� Will Graham? Jak wygl�da?
- Nie znam Willa Grahama.
- Wie pani, kim jest. Protegowanym Jacka Crawforda. Poprzednim protegowanym, przed pani�. Jak wygl�da jego twarz?
- Nigdy go nie widzia�am.
- Chyba nie ma mi pani za z�e tego �artu, pani inspektor? To si� nazywa "wyci�� komu� niez�y numer".
W ciszy, kt�ra zapad�a, s�ysza�a bicie w�asnego serca. Zaryzykowa�a.
- Mo�e lepiej zajmiemy si� innymi pana numerami. Mam ze sob� kwestionariusz...
- Nie. Nie, to by�o g�upie i niew�a�ciwe. Nigdy nie mo�na si� odgryza�, kiedy chce si� kogo� podej��. To, �e zrozumia�a pani dowcip i odci�a si�, sprawia, �e rozm�wca na chwil� wytr�cony zostaje z r�wnowagi. To z kolei ma negatywny wp�yw na jego nastr�j. Wszystko opiera si� na nastroju. Sz�o pani bardzo dobrze, pani zachowanie nacechowane by�o uprzejmo�ci�, we w�a�ciwy spos�b reagowa�a pani na moj� uprzejmo��, zdoby�a sobie pani moje zaufanie, powtarzaj�c wiernie to, co powiedzia� Miggs, cho� z pewno�ci� by�o to k�opotliwe. A potem jak pi�ci� mi�dzy oczy wali mnie pani swoim kwestionariuszem. Tak si� nie robi.
- Doktorze Lecter, jest pan do�wiadczonym psychiatr�, klinicyst�. S�dzi pan, �e jestem na tyle g�upia, �eby pr�bowa� wytr�ca� pana z r�wnowagi? Prosz� o troch� wi�cej zaufania. Zwracam si� do pana, �eby odpowiedzia� pan na pytania kwestionariusza, a pan albo to zrobi, albo nie. Czy stanie si� panu co� z�ego, je�li rzuci pan na to okiem?
- Czyta�a pani ostatnio jakie� materia�y opublikowane przez Sekcj� Behawioraln�, inspektor Starling?
- Tak.
- Ja r�wnie�. FBI post�pi�o g�upio odmawiaj�c mi prenumeraty Law Enforcement Bulletin, ale i tak otrzymuj� go z drugiej r�ki. Mam r�wnie� News od Johna Jaya, a tak�e czasopisma psychiatryczne.
Ludzi, kt�rzy dokonali wielokrotnych morderstw, dzieli si� tam na dwie kategorie: zorganizowanych i niezorganizowanych. Co pani my�li o tym podziale?
- No c�... my�l�, �e jest zasadniczy. Oczywi�cie, �e...
- Jest symplicystyczny, tego s�owa chcia�a pani chyba u�y�. Fakt, �e wi�kszo�� psychologii to dziecinada, a ta uprawiana w Sekcji Behawioralnej niczym nie r�ni si� od frenologii. Zacz�� trzeba od tego, �e ta dyscyplina nie dysponuje odpowiednim materia�em ludzkim. Prosz� i�� na jakikolwiek wydzia� psychologii i popatrze�, kim s� studenci i wyk�adowcy. Spotka pani albo zwariowanych amator�w kr�tkofalowc�w, albo innych zapale�c�w z wyra�nymi zaburzeniami osobowo�ci. A i tak s� to akurat ci najzdolniejsi. Zorganizowani i niezorganizowani - wymy�li� to kompletny dupek.
- A jak pan by zmieni� t� klasyfikacj�?
- W og�le bym nic nie zmienia�.
- A propos publikacji, przeczyta�am pa�skie artyku�y o uzale�nieniu chirurgicznym i o mi�niach mimicznych prawej i lewej strony twarzy.
- Istotnie, s� pierwszorz�dne - stwierdzi� doktor Lecter.
- Takie jest te� moje zdanie i zdanie Jacka Crawforda. To on mi je wskaza�. Jest jeden pow�d, w zwi�zku z kt�rym si� o pana niepokoi...
- Stary stoik Crawford si� niepokoi? Musi by� bardzo zaj�ty, je�li szuka pomocy u studentek.
- Jest zaj�ty i pragnie...
- Zaj�ty Buffalo Billem.
- Tak s�dz�.
- Nie. Nie "tak s�dz�", pani inspektor. Wie pani �wietnie, �e chodzi o Buffalo Billa. My�la�em, �e mo�e Jack Crawford przys�a� pani�, �eby mnie o niego zapyta�.
- Nie.
- Wi�c nie pracuje pani przy tej sprawie?
- Nie. Przysz�am do pana, poniewa� potrzebujemy...
- Co pani wie o Buffalo Billu?
- Nikt nie wie o nim zbyt du�o.
- Czy w gazetach by�o wszystko, co wiecie?
- Tak my�l�. Doktorze, nie ogl�da�am �adnych zastrze�onych materia��w na ten temat, moim zadaniem jest...
- Ilu kobiet u�y� Buffalo Bill?
- Policja odnalaz�a pi��.
- Wszystkie obdarte ze sk�ry?
- Tak, cz�ciowo.
- Gazety ani razu nie wyja�ni�y, dlaczego tak go nazwano. Wie pani, dlaczego m�wi� na niego Buffalo Bill?
- Tak.
- Prosz� mi powiedzie�.
- Powiem panu, je�li rzuci pan okiem na kwestionariusz.
- Dobrze, rzuc� i na tym koniec. A wi�c dlaczego?
- Kto� w wydziale zab�jstw Kansas City g�upio sobie za�artowa� i st�d si� to wzi�o.
- Tak...?
- Nazwali go Buffalo Billem, poniewa� zdziera sk�r� z tors�w. Clarice pomy�la�a, �e ma do wyboru: okaza� przera�enie albo potraktowa� to, co powiedzia�a, �artobliwie. Wybra�a przera�enie.
- Prosz� mi przes�a� kwestionariusz.
Po�o�y�a na w�zku niebieski formularz. Siedzia�a nieruchomo, podczas gdy Lecter szybko przerzuca� kartki. Po�o�y� je z powrotem na w�zek.
- Och, pani inspektor, czy naprawd� s�dzi pani, �e podda mnie sekcji za pomoc� tego b��kitnego ma�ego instrumentu?
- Nie. S�dz�, �e mo�e pan wnikn�� w samego siebie i posun�� do przodu nasze badania.
- A z jakiego powodu mia�bym to zrobi�?
- Z powodu ciekawo�ci.
- Ciekawo�ci czego?
- Dlaczego jest pan tutaj. Co si� panu przydarzy�o.
- Nic mi si� nie przydarzy�o, pani inspektor. Sam stanowi� o swoim losie. Nie mo�ecie ograniczy� moich mo�liwo�ci. Zrezygnowali�cie z kryteri�w dobra i z�a dla behawioryzmu. Za�o�yli�cie wszystkim moralne pieluszki. Nic nie jest nigdy, wed�ug was, czyj�kol-wiek win�. Niech pani spojrzy na mnie, pani inspektor. Czy o�mieli si� pani powiedzie�, �e jestem z�y? Czy jestem z�y?
- S�dz�, �e jest pan destruktywny. To dla mnie to samo.
- A zatem z�o jest tylko destrukcj�? W takim razie, je�li to takie proste, sztormy s� tak�e z�em. Po�ary, gradobicia. Towarzystwa ubezpieczeniowe podci�gaj� to wszystko pod kategori� kl�ski �ywio�owej. Taka by�a wola Boga.
- Niech pan pomy�li o...
- Dla zabicia czasu kolekcjonuj� zdj�cia zniszczonych ko�cio��w. Czy ogl�da�a pani fotografi� ko�cio�a, kt�ry zawali� si� ostatnio na Sycylii? Wspania�e! Fasada run�a na sze��dziesi�t pi�� staruszek zgromadzonych na specjalnej mszy. Czy by� to przejaw z�a? Je�li tak, kto by� jego autorem? Je�eli On jest tam na g�rze, to wprost uwielbia takie rzeczy. T�cza i pow�d�... wszystko bierze si� z tej samej przyczyny.
- Nie wyt�umacz� tego panu, doktorze, ale znam kogo�, kto potrafi.
Powstrzyma� j� wyci�gni�t� r�k�. D�o� mia� foremn�. Zauwa�y�a, �e �rodkowy palec by� idealnie zdublowany. To najrzadsza forma tej anomalii.
Kiedy odezwa� si� ponownie, g�os mia� przyjemny i mi�kki.
- Chcia�aby mnie pani jako� zaklasyfikowa�, pani inspektor. Ma pani tak� ambicj�, nieprawda�? Wie pani, kogo mi przypomina swoj� eleganck� torebk� i tanimi pantoflami? Prost� bab� ze wsi. Wyszorowane myd�em, pozbawione smaku wiejskie popychad�o. Pani oczy s� jak tanie szkie�ka: �wiec� si�, kiedy wycygani pani ode mnie jak�� marn� odpowied�. W tych oczach kryje si� spryt, prawda? Za wszelk� cen� nie chce pani by� taka sama jak jej matka. Dobre od�ywianie wyd�u�y�o troch� pani ko�ci, ale nadal tylko jedno pokolenie dzieli pani� od tych, co ryli w�giel w kopalniach. Z jakich Starling�w si� pani wywodzi: tych z zachodniej Wirginii czy z Ohio? Trudno si� by�o zdecydowa� pomi�dzy college'em a u�atwieniami, kt�re oferowano w Kobiecej S�u�bie Pomocniczej, nieprawda�? Pozwolisz, �e powiem o tobie co� szczeg�lnego, studentko Starling. W swoim ma�ym pokoiku masz r�aniec nanizany z ma�ych, z�ocistych paciork�w i kiedy patrzysz na niego, widzisz, jaki jest wy�lizgany, jaki wyrobiony, robi ci si� niedobrze. I te wszystkie beznadziejnie nudne formu�y, te dzi�kuj�, przepraszam, prosz�, ca�e to �a�osne obmacywanie, paciorek po paciorku, flaki si� od tego przewracaj�. Nuda. Straszna nuda. Trze�we spojrzenie zabija wiele z�udze�, nieprawda�? Zmienia si� gust, ju� nie wystarczaj� te s�odko�ci. A kiedy wspomnisz, o czym sobie tutaj gaw�dzili�my, przyjdzie ci na my�l, �e trzeba si� tego wszystkiego pozby�, jak niepotrzebnego zwierzaka.
Je�li paciorki do reszty si� wy�lizgaj�, co innego ci w �yciu zostanie? Martwisz si� o to w ��ku, jak nie mo�esz zasn��? - najuprzejmiejszym z ton�w spyta� doktor Lecter.
Starling podnios�a g�ow� i spojrza�a mu prosto w twarz.
- Du�o pan widzi, doktorze. Nie b�d� zaprzecza�a niczemu, co pan powiedzia�. Ale jest pytanie, na kt�re odpowie mi pan, chce pan czy nie, w�a�nie w tej chwili: czy ma pan w sobie do�� si�y, �eby skierowa� ten przenikliwy intelekt na samego siebie? Nie jest �atwo znie�� taki zabieg. Sama tego przed chwil� do�wiadczy�am. Co pan na to? Niech pan spojrzy w g��b i napisze o sobie ca�� prawd�. Gdzie pan znajdzie bardziej godny siebie, bardziej interesuj�cy przedmiot bada�? A mo�e pan si� boi samego siebie?
- Jest pani twarda, prawda, inspektor Starling?
- W rozs�dnych granicach, tak.
- I nie znosi pani my�li, �e mo�e okaza� si� osob� pospolit�. Czy to nie to pani� tak boli? No dobrze, daleka jest pani od pospolito�ci. Zosta�a z niej pani tylko sama obawa, �e kto� mo�e tak pomy�le�. Jak grube s� paciorki pani r�a�ca, siedem milimetr�w?
- Siedem.
- Pozwoli pani, �e co� jej zaproponuj�. Niech pani we�mie troch� szklanych koralik�w zwanych tygrysimi oczkami i naniza je pomi�dzy z�ote paciorki. Mo�na to zrobi� na przyk�ad tak: dwa paciorki, trzy oczka, albo jeden paciorek, jedno oczko, jak pani chce. B�dzie pani bardziej do twarzy. Tygrysie oczka podkre�l� kolor oczu i l�nienie pani w�os�w. Czy kto� wys�a� pani kiedy� kartk� na dzie� �wi�tego Walentego?
- Tak.
- Zacz�� si� Wielki Post. Do dnia �wi�tego Walentego pozosta� tylko tydzie�. Hmm... Czy spodziewa si� pani od kogo� kartki?
- Nigdy nic nie wiadomo.
- Tak, nigdy nie wiadomo... Pomy�la�em o tym dniu, bo przypomina mi co� zabawnego. Teraz, kiedy przysz�o mi to na my�l, dochodz� do wniosku, �e w dniu �wi�tego Walentego mog� uczyni� ci� bardzo szcz�liw�, Clarice Starling.
- W jaki spos�b, doktorze?
- Wysy�aj�c ci prze�liczn� kartk�. B�d� musia� o tym pomy�le�. A teraz prosz� mi wybaczy�. Do widzenia, pani inspektor.
- A kwestionariusz?
- Kiedy� chcia� mnie pomie�ci� w jakiej� swojej rubryce rachmistrz ze spisu powszechnego. Zjad�em jego w�trob� z fasol� i du�� ilo�ci� przypraw. Wracaj do szko�y, ma�a Starling.
Hannibal Lecter, grzeczny do samego ko�ca, nie odwr�ci� si� do niej plecami. Id�c ty�em cofn�� si� w g��b klatki, a potem u�o�y� na swojej pryczy i pozosta� tam bez ruchu, niczym kamienny krzy�owiec na p�ycie grobowca.
Starling poczu�a si� nagle ca�kiem rozbita, jak po pobraniu krwi. D�u�ej, ni� to by�o konieczne, uk�ada�a papiery w teczce. Nie ufa�a w�asnym nogom. Niepowodzenie wypru�o z niej wszystkie si�y. Nie znosi�a przegrywa�. Z�o�y�a krzes�o i opar�a je o drzwiczki szafki.
Musia�a znowu przej�� obok celi Miggsa. Barney w ko�cu korytarza udawa�, �e czyta. Mog�a go zawo�a�, �eby tu po ni� przyszed�. Niech diabli wezm� Miggsa. Nie by� gorszy od robotnik�w budowlanych albo tragarzy, na kt�rych mo�na si� natkn�� ka�dego dnia w mie�cie. Ruszy�a z powrotem korytarzem.
Tu� obok siebie us�ysza�a syk Miggsa:
- Przegryz�em sobie �y�y w przegubach i mog� umrzeeeee�! Chcesz zobaczy�, jak krwawi�?
Mog�a zawo�a� Barneya, ale zaskoczona, spojrza�a w g��b celi. Zobaczy�a, jak Miggs pstryka palcami, i zanim zd��y�a si� odwr�ci�, na policzku i ramieniu poczu�a co� ciep�ego.
Uciek�a stamt�d. To by�a sperma, nie krew. Z ty�u wo�a� j� Lecter, s�ysza�a go dobrze. Metaliczny zgrzyt w jego g�osie by� teraz o wiele wyra�niejszy.
- Pani inspektor!
Wsta� z pryczy i wo�a� j�. Sz�a dalej w kierunku Barneya. W torebce znalaz�a papierowe serwetki.
- Inspektor Starling! - zabrzmia�o z ty�u. Odzyska�a teraz w pe�ni panowanie nad sob�. Zbli�a�a si� do �elaznych drzwi bloku.
- Inspektor Starling! - W g�osie Lectera pojawi� si� nowy ton.
Zatrzyma�a si�. Czego ja, na mi�o�� bosk�, od niego chc�? Miggs sykn�� co�, ale nie s�ucha�a.
Znowu sta�a przed cel� Lectera. Mia�a przed sob� rzadki widok - doktor by� wyra�nie poruszony. Wiedzia�a, �e potrafi to na niej wyczu� w�chem. Potrafi� wyczu� wszystko.
- Wola�bym, �eby si� to pani nie przydarzy�o. Do wszelkich przejaw�w braku szacunku odnosz� si� z niewymownym wstr�tem.
Tak jakby pope�niaj�c morderstwa wyzby� si� ca�kowicie pospolitego grubia�stwa. Albo raczej, pomy�la�a Clarice, podnieca�o go, �e widzia� j� naznaczon� w ten szczeg�lny spos�b. Trudno powiedzie�. Iskierki w jego oczach odp�ywa�y w ciemno�� jak robaczki �wi�toja�skie w g��b jaskini.
Cokolwiek to jest, obr�� to na moj� korzy��, Jezu! Podnios�a teczk�.
- Prosz�, niech pan to dla mnie zrobi.
Chyba by�o ju� za p�no; z powrotem odzyska� spok�j.
- Nie. Ale poniewa� wr�ci�a�, sprawi�, �e b�dziesz szcz�liwa. Dam ci co� innego. Dam ci co�, co kochasz najbardziej, Clarice Starling.
- Co to jest, doktorze?
- Awans, oczywi�cie. �e nast�pi, to pewne jak amen w pacierzu.
Bardzo mnie to cieszy. Ta rzecz przysz�a mi na my�l, kiedy pomy�la�em o dniu �wi�tego Walentego. - Nie wiadomo, dlaczego u�miechn�� si� pokazuj�c drobne, bia�e z�by. M�wi� tak cicho, �e ledwo go s�ysza�a. - Zajrzyj do samochodu Raspaila, �eby odebra� stamt�d sw�j upominek. S�yszysz mnie? Zajrzyj do samochodu Raspaila, �eby odebra� sw�j upominek. A teraz id� ju� lepiej. Nie s�dz�, �eby Miggsowi uda�o si� tak szybko powt�rzy� sw�j numer, nawet je�li jest rzeczywi�cie szalony.
Rozdzia� 4
Clarice Starling czu�a si� wyczerpana i podniecona. Goni�a resztkami si�. Pewne rzeczy, o kt�rych opowiedzia� jej Lecter, by�y prawdziwe, niekt�re tylko otar�y si� o prawd�. Przez kilka sekund mia�a wra�enie, jakby do jej umys�u wdar�a si� cudza �wiadomo�� i rozrabia�a tam niczym s�o� w sk�adzie porcelany.
W�cieka�o j� to, co powiedzia� o jej matce. Musia�a si� uspokoi�. W ko�cu to tylko sprawy zawodowe.
Siedzia�a w swoim starym fordzie pinto, zaparkowanym naprzeciwko szpitala, i oddycha�a g��boko. Kiedy szyby pokry�y si� mgie�k�, zyska�a przynajmniej nik�e poczucie odosobnienia.
Raspail. Pami�ta�a to nazwisko. Raspail by� pacjentem Lectera i jedn� z jego ofiar. Na zapoznanie si� z aktami Lectera mia�a tylko jeden wiecz�r. Teczka by�a opas�a, a Raspail jednym z wielu zamordowanych. Musi jeszcze raz zajrze� do akt.
Mia�a ochot� ju� teraz wypatroszy� samoch�d Raspaila, ale wiedzia�a, �e poza ni� nikomu si� nie �pieszy. Sprawa zamkni�ta zosta�a przed wieloma laty, nikomu nie grozi�o niebezpiecze�stwo. Mia�a du�o czasu. Zanim zrobi nast�pny krok, powinna si� kogo� poradzi� i zebra� wi�cej informacji.
Crawford m�g� odebra� jej spraw� i powierzy� komu innemu. Musia�a wykorzysta� szans�.
Pr�bowa�a dodzwoni� si� do niego z budki telefonicznej, ale powiedziano jej, �e w�a�nie �ebrze teraz o dodatkowe fundusze dla Departamentu Sprawiedliwo�ci przed komisj� bud�etow� Izby Reprezentant�w.
Mog�a uzyska� dok�adne informacje w wydziale zab�jstw policji w Baltimore, ale zab�jstwo nie podlega jurysdykcji federalnej i spostrzeg�a, �e mog� zabra� jej spraw�, nim si� obejrzy.
Pojecha�a z powrotem do Quantico, do Sekcji Behawioralnej, z jej zas�onami w br�zowy rzucik i szarymi teczkami, w kt�rych skatalogo-
wane by�o piek�o. Siedzia�a tam, przesuwaj�c klatki mikrofilm�w sprawy Lectera a� do p�nego wieczora, kiedy dawno wysz�a ostatnia sekretarka. Stary rzutnik jarzy� si� w zaciemnionym pokoju niczym o�wietlona od �rodka, wydr��ona dynia. Na jej przej�tej twarzy odbija�y si� czarnymi c�tkami litery i negatywy zdj��.
Raspail, Benjamin Ren�, m�czyzna rasy bia�ej, lat 46, by� pierwszym flecist� orkiestry symfonicznej w Baltimore. Leczy� si� u psychiatry, doktora Hannibala Lectera.
22 marca 1975 roku nie przyszed� na koncert w Baltimore. 25 marca odnaleziono jego cia�o. Spoczywa�o w pozycji siedz�cej na �awce w ma�ym wiejskim ko�ci�ku niedaleko Falls Church, w stanie Wirginia, odziane wy��cznie w bia�y krawat i frak. Podczas sekcji stwierdzono, �e mia� przebite serce i wyci�t� trzustk� oraz grasic�.
Clarice Starling, kt�ra od dzieci�stwa wiedzia�a o przyrz�dzaniu posi�k�w znacznie wi�cej, ni� by�o to jej potrzebne do szcz�cia, zorientowa�a si�, �e brakuj�ce organy wchodz� W sk�ad tak zwanej nerk�wki.
Wydzia� zab�jstw z Baltimore uwa�a�, �e organy te stanowi�y cz�� menu obiadu wydanego przez Lectera na cze�� dyrektora i dyrygenta orkiestry symfonicznej z Baltimore, nast�pnego wieczoru po znikni�ciu Raspaila.
Doktor Hannibal Lecter zezna�, �e nic mu nie wiadomo w tej kwestii. Dyrektor i dyrygent orkiestry zgodnie zeznali, �e nie przypominaj� sobie �adnych podanych podczas obiadu potraw, mimo �e dom Lectera s�yn�� z doskona�ej kuchni, a on sam by� autorem licznych artyku��w, zamieszczanych w specjalistycznych pismach kulinarnych.
W zwi�zku z ca�kowit� utrat� �aknienia i uzale�nieniem od alkoholu, dyrektor leczy� si� potem w Bazylei, w prowadzonym przez duchownych sanatorium dla nerwowo chorych.
Zdaniem policji z Baltimore Raspail by� dziewi�t� znan� ofiar� Lectera.
Raspail zmar� nie pozostawiwszy testamentu i przez kilka miesi�cy, dop�ki nie opad�o zainteresowanie opinii publicznej, g�o�no by�o w prasie o procesach, kt�re toczyli ze sob� o spadek jego krewni.
Krewnym Raspaila uda�o si� r�wnie�, wsp�lnie z rodzinami innych pacjent�w i ofiar Lectera, wygra� proces, w kt�rym domagali si� zniszczenia ca�ej kartoteki i ta�m zgromadzonych przez zbrodniczego psychiatr�. Ich g��wnym argumentem by�o to, i� nie wiadomo, jak wiele k�opotliwych tajemnic pozna� i w��czy� do swojej dokumentacji Lecter.
Na egzekutora maj�tku s�d wyznaczy� Everetta Yow, adwokata Raspaila.
�eby uzyska� dost�p do samochodu, Clarice Starling powinna zwr�ci� si� najpierw do adwokata. On za�, powodowany trosk� o dobre imi� Raspaila i odpowiednio wcze�nie uprzedzony, m�g� zniszczy� wszelkie dowody obci��aj�ce jego zmar�ego klienta.
Clarice wola�a uderzy� znienacka. Do tego potrzebna jej by�a dobra rada i pozwolenie z g�ry. By�a w Sekcji Behawioralnej sama i mog�a zagl�da�, gdzie tylko chcia�a. Znalaz�a domowy numer Crawforda w notesie przy telefonie.
Trzymaj�c przy uchu s�uchawk� nie us�ysza�a ani razu sygna�u z tamtej strony. Nagle odezwa� si� jego g�os, bardzo cichy i spokojny.
- Jack Crawford.
- Tu Clarice Starling. Mam nadziej�, �e nie oderwa�am pana od kolacji... - Odpowiedzia�a jej cisza, m�wi�a wi�c dalej. - Lecter powiedzia� mi dzi� co� na temat sprawy Raspaila. Jestem w�a�nie w biurze i staram si� i�� �ladem tej informacji. Powiedzia�, �e co� jest w samochodzie Raspaila. Mog� to za�atwi� za po�rednictwem jego adwokata i poniewa� jutro jest sobota... nie mamy zaj��... chcia�am pana zapyta�, czy...
- Starling, czy przypominasz sobie, co kaza�em ci zrobi� z informacjami uzyskanymi od Lectera? - G�os Crawforda by� piekielnie spokojny.
- Dostarczy� panu raport na godzin� dziewi�t� zero zero w niedziel�.
- Zr�b to, Starling. Zr�b dok�adnie to, o co ci� prosi�em.
- Tak, sir.
W uchu zad�wi�cza� sygna� centrali. Poczu�a, jak twarz staje jej w ogniu i piek� oczy.
- Pieprz� ci� w dup� - powiedzia�a. - Ty stary, oble�ny sukinsynie. Szkoda, �e Miggs nie spu�ci� si� na ciebie, zobaczy�by�, jakie to przyjemne.
Wypucowana, ubrana w nale��c� do Akademii nocn� koszul�, Clarice �l�cza�a w�a�nie nad drug� wersj� swego raportu, kiedy z biblioteki wr�ci�a jej wsp�lokatorka, Ardelia Mapp. Widok jej szerokiej, br�zowej, ponad wszelk� w�tpliwo�� zdrowej psychicznie fizjonomii by� tym, czego Clarice potrzebowa�a tego dnia najbardziej.
Ardelia Mapp dostrzeg�a w jej twarzy zm�czenie.
- Co� ty dzisiaj robi�a, dziewczyno? - Mapp zawsze zadawa�a pytania, tak jakby nie sprawia�o jej wi�kszej r�nicy, czy otrzyma na nie odpowied�.
- Wdzi�czy�am si� do wariata, kt�ry za�atwi� mnie na szaro.
- Chcia�abym mie� tyle czasu co ty na �ycie towarzyskie. Nie wiem, jak ty to godzisz z uczelni�.
Clarice uprzytomni�a sobie, �e si� �mieje. Ardelia Mapp �mia�a si� r�wnie�, na ile mog�a si� �mia� z tak mizernego dowcipu. Clarice Starling nie mog�a przesta� i wci�� s�ysza�a jak z oddali sw�j �miech. Przez �zy widzia�a dziwnie postarza�� Mapp i smutny u�miech na jej twarzy.
Rozdzia� 5
Jack Crawford, lat pi��dziesi�t trzy, siedzi w fotelu w sypialni swego domu i czyta ksi��k� przy �wietle nocnej lampki. Przed sob� ma dwa podw�jne ��ka, oba podniesione na wysoko��, kt�r� maj� ��ka szpitalne. Jedno jest jego w�asne, na drugim le�y jego �ona, Bella. Crawford s�yszy, jak Bella oddycha przez usta. Min�y dwa dni od chwili, kiedy ostatnio zdo�a�a si� poruszy� i odezwa�a do niego.
Oddech zatrzymuje si� na chwil�. Crawford podnosi wzrok znad ksi��ki, patrzy ponad szk�ami okular�w. Odk�ada ksi��k� na bok. Przez chwil� Bella �apie kurczowo powietrze, potem oddycha pe�n� piersi�. Crawford wstaje, �eby po�o�y� jej r�k� na czole, zbada� puls i ci�nienie krwi. W ci�gu ostatnich miesi�cy nauczy� si� bezb��dnie mierzy� ci�nienie.
Poniewa� noce sp�dza przy niej, ustawi� swoje ��ko tu� obok ��ka Belli. Stoi ono na tej samej wysoko�ci, aby m�g� w ciemno�ci dosi�gn�� �ony r�k�.
Pomijaj�c wysoko�� ��ek i za�o�one dla wygody Belli nieliczne instalacje, Crawfordowi uda�o si� utrzyma� normalny charakter sypialni, nie zamieni