Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1718 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytu�: "AKTA ODESSY"
autor: FREDERIC FORSYTH
Zeskanowa� na potrzeby w�asne i bliskich znajomych
[email protected]
Pa�dziernik 2002
FREDERIC FORSYTH
AKTA ODESSY
Prze�o�y� PIOTR PASZKIEWICZ
AMBER
Tytu� orygina�u The Odessa File
Ilustracja na ok�adce i opracowanie graficzne DARIUSZ CHOJNACKI
Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR
Copyright (c) 1972 by Danesbrook Production Ltd. Ali rights reserved
For the Polish edition
Copyright (c) by Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. Pozna� 1990
ISBN 83-85079-25-4
Przedmowa
Tytu�owa Odessa to nie miasto na po�udniu Zwi�zku Radzieckiego, nie chodzi te� o mniejsze miasto w Teksasie. To s�owo z�o�one z sze�ciu pocz�tkowych liter wyraz�w tworz�cych niemieck� nazw� Organisation der ehemaligen SS-Angeh�rigen, czyli "Organizacja By�ych Cz�onk�w SS".
Stworzona przez Adolfa Hitlera SS, na czele kt�rej sta� Heinrich Himmler, by�a - jak wi�kszo�� czytelnik�w z pewno�ci� wie - armi� w armii, pa�stwem w pa�stwie. W ramach systemu nazistowskiego, kt�ry panowa� w Niemczech w latach 1933-1945, powierzono jej specjalne zadania zwi�zane rzekomo z bezpiecze�stwem Rzeszy. W istocie zadania te zmierza�y do urzeczywistnienia ambicji Hitlera, by Niemcy i Europ� uwolni� od element�w, kt�re uwa�a� za "niegodne istnienia", by po wsze czasy podbi� "rasy podludzi na ziemiach s�owia�skich" oraz zg�adzi� co do jednego wszystkich �yd�w - m�czyzn, kobiety i dzieci - kt�rzy zamieszkiwali kontynent.
Realizuj�c powy�sz� misj� SS zorganizowa�a i przeprowadzi�a eksterminacj� oko�o 14 milion�w istot ludzkich, w tym, z grubsza szacuj�c, 6 milion�w �yd�w, 5 milion�w Rosjan, 2 milion�w Polak�w, p� miliona Cygan�w oraz p� miliona przedstawicieli innych narodowo�ci, wliczaj�c w to, o czym si� rzadko wspomina, blisko 200 tysi�cy Niemc�w i Austriak�w nie�ydowskiego pochodzenia. Byli to nieszcz�nicy upo�ledzeni umys�owo b�d� fizycznie lub tak zwani wrogowie Rzeszy, kt�ra to kategoria obejmowa�a komunist�w, socjaldemokrat�w, libera��w, wydawc�w, dziennikarzy i ksi�y g�osz�cych zbyt niewygodne pogl�dy - ludzi odwa�nych i b�d�cych sumieniem narodu, a p�niej i oficer�w Wehrmachtu podejrzanych o nielojalno�� wobec Hitlera.
Do czasu likwidacji SS uczyni�a z dw�ch inicja��w swej nazwy oraz symbolu podw�jnej b�yskawicy na sztandarze synonim takiego bestialstwa, i� �adna z istniej�cych przedtem i potem organizacji nie by�a w stanie jej pod tym wzgl�dem dor�wna�.
W po�owie lat czterdziestych najwy�si dostojnicy SS �wiadomi, �e wojna jest ju� przegrana, nie maj�c najmniejszych z�udze� co do tego,
jak cywilizowany �wiat oceni ich post�powanie, kiedy dojdzie do rozrachunku, w tajemnicy przygotowali swoje znikni�cie, zrzucaj�c brzemi� odpowiedzialno�ci na ca�y nar�d niemiecki. W tym celu przeszmuglowano z Niemiec olbrzymie ilo�ci posiadanego przez SS z�ota i zdeponowano na zaszyfrowanych kontach bankowych. Spreparowano tak�e fa�szywe dokumenty i przygotowano kana�y przerzutu dla uciekinier�w. Kiedy alianci ostatecznie zaj�li Niemcy, po wi�kszo�ci ludob�jc�w nie zosta�o ani �ladu.
Organizacj�, kt�r� SS-mani za�o�yli, by u�atwi� zbrodniarzom ucieczk�, by�a w�a�nie "Odessa". Kiedy pierwsze zadanie zapewnienia mordercom schronienia w bardziej go�cinnych stronach zosta�o osi�gni�te, ludzie ci zapragn�li czego� wi�cej. Wielu z nich nigdy nie opu�ci�o Niemiec. Gdy krajem rz�dzili alianci, zdecydowali si� pozosta� w ukryciu i pos�ugiwa� fa�szywymi nazwiskami i papierami. Inni, w nowej ju� sk�rze, powr�cili do kraju. Jedynie nieliczni, ci najwa�niejsi, pozostali za granic�, by z przytulnego i bezpiecznego wygnania kierowa� organizacj�.
Zadania "Odessy" by�y i pozostaj� takie same. Jest ich pi��: adaptacja by�ych cz�onk�w SS do �ycia zawodowego w nowej Republice Federalnej stworzonej przez aliant�w w 1949 roku, przenikanie do partii politycznych, przynajmniej na ni�szych szczeblach, op�acanie najlepszych adwokat�w dla doprowadzonych przed s�d morderc�w z SS oraz udaremnianie wszelkimi sposobami podejmowanych w Niemczech Zachodnich dzia�a� aparatu sprawiedliwo�ci przeciw by�ym Kameraden, zapewnienie ludziom z SS mo�liwo�ci zak�adania przedsi�biorstw handlowych i przemys�owych, aby zd��yli skorzysta� z cudu ekonomicznego, dzi�ki kt�remu po 1945 roku kraj si� odbudowa�, oraz urabianie za pomoc� propagandy narodu niemieckiego, by zaakceptowa� pogl�d, i� mordercy z SS to tacy sami �o�nierze patrioci, kt�rzy spe�niali jedynie sw�j obowi�zek wobec ojczyzny i �adn� miar� nie zas�uguj� na prze�ladowania, na jakie bezustannie nara�a ich wymiar sprawiedliwo�ci i sumienie narodu.
Realizacja powy�szych zada� dzi�ki ogromnym funduszom organizacji w znacznym stopniu si� powiod�a, a jej najwi�kszym sukcesem by�o to, i� wymierzanie kary w s�dach zachodnioniemieckich cz�sto sprowadza�o si� do farsy. Zmieniaj�c wielokrotnie nazw� "Odessa" usi�owa�a zaprzeczy�, i� w og�le istnieje jako organizacja, a robi�a to na tyle skutecznie, �e wielu Niemc�w jest sk�onnych tak w�a�nie uwa�a�. A jednak ona istnieje, Kameraden za� spod znaku trupiej czaszki s� nadal z ni� zwi�zani.
Opr�cz sukces�w, jakie "Odessa" odnosi�a na ka�dym prawie polu, czasami ponosi�a ona r�wnie� i pora�ki. Najwi�kszy cios zosta� jej zadany wczesn� wiosn� 1964 roku, kiedy do Ministerstwa Sprawiedliwo�ci w Bonn dotar�a niespodziewanie anonimowa przesy�ka. Dla tych, zreszt� bardzo nielicznych, urz�dnik�w, kt�rzy widzieli nazwiska na dokumentach, przesy�ka ta sta�a si� znana jako Akta "Odessy".
Rozdzia� 1
Kiedy analityk z wywiadu sko�czy� pisa� raport, nad Tel Awiwem unosi� si� zielonkawoniebieski brzask. Rozprostowa� zdr�twia�e mi�nie ramion, zapali� nast�pnego time'a z filtrem i odczyta� ko�cowe fragmenty.
W tym samym czasie, osiemdziesi�t kilometr�w na wsch�d, w miejscu zwanym Vad Vashem sta� pogr��ony w modlitwie m�czyzna, na kt�rego informacjach opiera� si� raport. O tym analityk jednak nie wiedzia�. Nie wiedzia� dok�adnie, w jaki spos�b uzyskano zamieszczone w raporcie dane ani te� ilu ludzi zgin�o, nim do niego dotar�y. Nie musia� zreszt� wiedzie�. Musia� natomiast mie� gwarancj�, �e informacje te s� �cis�e i �e sw� prognostyczn� analiz� przeprowadzi� w spos�b logiczny i prawid�owy.
Potwierdzaj�ce si� dane, jakie nap�ywaj� do naszego biura, wskazuj�, �e wymieniony agent do�� precyzyjnie okre�li� po�o�enie fabryki. Przy podj�ciu odpowiednich krok�w mo�na b�dzie przyj��, �e w�adze zachodnioniemieckie zajm� si� jej rozbi�rk�.
Zaleca si� niezw�oczne przekazanie powy�szym w�adzom rzeczywistego obrazu sytuacji. Agencja jest zdania, �e by�by to najlepszy spos�b zapewnienia sobie przychylnego stanowiska w najwy�szych sferach Bonn, co pozwoli�oby na kontynuacj� kontraktu podpisanego w hotelu "Waldorf".
Tym samym mo�emy zapewni� Szanownych Cz�onk�w Komitetu, �e realizacja programu znanego pod kryptonimem "Wulkan" zostaje zaniechana. Wynika z tego - o czym zapewniaj� nas najlepsi specjali�ci - �e rakiety nie zostan� wystrzelone w terminie. Ko�cz�c, mo�na przyj��, �e je�li kiedykolwiek wybuchnie wojna z Egiptem, b�dzie to wojna prowadzona i wygrana za pomoc� broni konwencjonalnej, to znaczy wygrana przez pa�stwo Izrael.
Analityk podpisa� si� u do�u dokumentu i postawi� dat�: 23 lutego 1964 roku. Nast�pnie nacisn�� dzwonek, by wezwa� kuriera, kt�ry zabierze raport do biura premiera.
Chyba wszyscy doskonale pami�taj�, co robili 22 listopada 1963 roku, dok�adnie w chwili, gdy us�yszeli o �mierci prezydenta Ken-nedy'ego. Kule dosi�g�y Kennedy'ego o 12.30 czasu lokalnego, wiadomo�� o jego �mierci podano oko�o 13.30 tego samego czasu. W Nowym Jorku by�a w�wczas 14.30, w Londynie 1.30, w ch�odnym za� Hamburgu, w kt�rym zacina� deszcz ze �niegiem - 20.30.
Peter Miller wraca� w�a�nie do centrum Hamburga od matki zamieszka�ej w Osdorf, jednej z peryferyjnych dzielnic miasta. Je�dzi� do niej w ka�dy pi�tek wieczorem, g��wnie dlatego, by sprawdzi�, czy jej czego� nie brakuje na weekend, a poza tym uwa�a�, �e powinien j� odwiedza� przynajmniej raz w tygodniu. Dzwoni�by do niej, gdyby mia�a telefon, ale poniewa� nie mia�a, musia� wi�c je�dzi�. I dlatego nie chcia�a mie� telefonu.
Jad�c jak zwykle w��czy� radio i s�ucha� muzyki nadawanej przez Niemieck� Rozg�o�ni� P�nocno-Zachodni�. O 20.30 by� na szosie z Osdorf, dziesi�� minut jazdy od domu matki, gdy nagle, w po�owie taktu, przerwano audycj�.
- Achtung, Achtung - g�os spikera dr�a� z napi�cia. - Nadajemy komunikat. Prezydent Kennedy nie �yje. Powtarzam, prezydent Kennedy nie �yje.
Miller przeni�s� wzrok z drogi na przy�mion� skal� u g�ry radia. jak gdyby jego oczy mog�y zaprzeczy� temu, co w�a�nie us�ysza�, jak gdyby mog�y go przekona�, �e odbiera niew�a�ciw� stacj�, kt�ra nadaje absurdalne wiadomo�ci.
- O Bo�e - szepn��. Nacisn�� peda� hamulca i zjecha� na pobocze z prawej strony drogi. Rozejrza� si�. Inni kierowcy jad�cy d�ug�, szerok� i prost� autostrad� przez Alton� w kierunku centrum Hamburga, kt�rzy us�yszeli ten sam komunikat, tak�e zje�d�ali na pobocze, jak gdyby prowadzenie samochodu sta�o si� nagle nie do pogodzenia ze s�uchaniem radia, co poniek�d by�o prawd�.
Miller widzia� zapalaj�ce si� przed nim �wiat�a stopu, kiedy kierowcy pod��aj�cy w tym samym co on kierunku zje�d�ali na prawo, by zatrzyma� si� przy kraw�niku i wys�ucha� dodatkowych wiadomo�ci, kt�re bez przerwy nadawano przez radio. Po lewej migota�y w�ciekle �wiat�a samochod�w jad�cych od strony miasta, kiedy i tamci kierowcy skr�cali na chodnik. Min�y go dwa samochody. Miller ujrza� w przelocie, jak kierowca pierwszego tr�bi�c zawzi�cie stuka si� w czo�o zwr�cony w jego kierunku - tak zwykle kierowcy w Niemczech w niezbyt uprzejmy spos�b daj� do zrozumienia tym, kt�rzy ich zdenerwuj�, �e s� niespe�na rozumu.
Wkr�tce si� dowie, pomy�la� Miller.
Lekk� muzyk� w radio zast�pi� Marsz �a�obny � - najwidoczniej ka�dy prezenter radiowy ma go pod r�k�. W przerwach odczytywano najnowsze wiadomo�ci nadsy�ane dalekopisem i przynoszone prosto z pokoju redakcyjnego. Podawano coraz wi�cej szczeg��w: o tym, �e prezydent jecha� odkrytym samochodem w Dallas, o strzelcu w oknie szkolnej sk�adnicy ksi��ek. Nikt jednak nie wspomina�, �e kogo� aresztowano.
Z samochodu, kt�ry zatrzyma� si� przed Millerem, wysiad� kierowca i ruszy� w jego stron�. Podszed� do lewych drzwi, kiedy jednak - ku swemu zdziwieniu - zorientowa� si�, �e kierownica jest po prawej, obszed� samoch�d dooko�a. M�czyzna mia� na sobie ortalionow� kurtk� z futrzanym ko�nierzem. Miller opu�ci� szyb�.
S�ysza� pan? zacz�� m�czyzna, nachylaj�c si� ku niemu.
- Aha.
To niesamowite.
W ca�ym Hamburgu, w ca�ej Europie, na ca�ym �wiecie zupe�nie obcy sobie ludzie podchodzili do siebie, by porozmawia� o tym, co si� zdarzy�o.
- Uwa�a pan, �e to komuni�ci? - zapyta� m�czyzna.
- Nie mam poj�cia.
- Je�li to komuni�ci, mo�e nam grozi� wojna.
��- Niewykluczone - odpowiedzia� Miller. Chcia�, �eby facet ju� sobie poszed�. Jako dziennikarz �atwo m�g� sobie wyobrazi� chaos panuj�cy teraz w redakcjach na terenie ca�ego kraju - wzywa si� wszystkich pracownik�w gazety, by wydanie specjalne mog�o si� nazajutrz pojawi� na sto�ach wraz ze �niadaniem. Oznacza�o to przygotowanie nekrolog�w, zredagowanie napr�dce i z�o�enie do druku tysi�cy ho�d�w na cze�� zmar�ego, oznacza�o te� blokad� linii telefonicznych przez ludzi, kt�rzy wrzeszcz�c domagaj� si� podania wi�cej szczeg��w, a to wszystko dlatego, �e jaki� cz�owiek le�y martwy z roztrzaskan� g�ow� w jakim� tam mie�cie w Teksasie.
�a�owa� poniek�d, �e nie jest reporterem �adnej gazety, ale odk�d przed trzema laty zacz�� uprawia� sw�j zaw�d jako wolny strzelec, wyspecjalizowa� si� w wiadomo�ciach krajowych, dotycz�cych g��wnie przest�pstw, policji i �wiata podziemnego. Matce bardzo nie podoba�a si� praca, kt�r� wykonywa�. Zarzuca�a mu, �e obraca si� w�r�d "wstr�tnych typ�w", a jego argumenty, i� dzi�ki swej dociekliwo�ci sta� si� jednym z najbardziej wzi�tych reporter�w w Niemczech, nie by�y w stanie jej przekona�. Nadal uwa�a�a, �e dziennikarstwo nie jest zawodem godnym jej jedynego syna.
W trakcie nadawania wiadomo�ci Miller pr�bowa� gor�czkowo znale�� jaki� inny "punkt widzenia", co�, co mo�na by wyszpera� w samych Niemczech i co stanowi�oby zarazem jaki� poboczny w�tek g��wnego wydarzenia. Reakcj� rz�du niemieckiego przedstawi� dziennikarze z Bonn - podobnie jak wspomnienia z wizyty Kennedy'ego w Berlinie w czerwcu ubieg�ego roku. Nie przychodzi�a mu jednak do g�owy �adna ciekawa, malownicza historia, kt�r� da�oby si� gdzie� wyw�szy� i sprzeda� kt�remu� z niemieckich tygodnik�w ilustrowanych - najlepszych odbiorc�w dla tego typu dziennikarstwa.
Oparty o szyb� m�czyzna wyczu�, �e Miller my�lami b��dzi gdzie� daleko, przypuszczalnie ogarni�ty �alem po zmar�ym prezydencie. Przesta� wi�c m�wi� o wojnie �wiatowej i wpad� w taki sam grobowy nastr�j.
- Ja, ja - mrukn�� roztropnie, tak jakby to wszystko ju� dawno przewidzia�. - Ci Amerykanie to porywczy ludzie, m�wi� panu. Maj� w sobie jak�� gwa�towno��, co�, czego my nie jeste�my w stanie zrozumie�.
Tak odpowiedzia� Miller z roztargnieniem.
- No, musz� jecha� do domu. - M�czyzna wyprostowa� si� zrozumiawszy wreszcie aluzj�. - Grtiss Gott. Zacz�� i�� w kierunku swego samochodu.
Miller zda� sobie spraw�, �e nieznajomy odchodzi.
- Ja, gute Nacht! - zawo�a� przez otwart� szyb�, kt�r� nast�pnie zasun�� przed zacinaj�cym znad Elby deszczem ze �niegiem. Przez radio ci�gle nadawano muzyk� �a�obn� i spiker zapowiedzia�, �e do ko�ca programu nie b�dzie ju� �adnego popu, tylko komunikaty z przerywnikami muzycznymi utrzymanymi w odpowiednim nastroju.
Miller rozpar� si� na wygodnym, sk�rzanym siedzeniu swego jaguara i zapali� roth-handla, mocnego papierosa bez filtra, o odra�aj�cym zapachu - to kolejna rzecz, kt�r� matka mia�a za z�e sprawiaj�cemu jej zaw�d synowi.
Cz�owieka zawsze intryguje, co by by�o, gdyby... lub te�... gdyby nie. Zazwyczaj ta gimnastyka umys�owa nie przynosi �adnego po�ytku, poniewa� to, co by si� mog�o wydarzy�, jest jedn� wielk� niewiadom�. Mo�na jednak z du�ym prawdopodobie�stwem powiedzie�, �e gdyby tej nocy Miller nie s�ucha� radia, nie tkwi�by na poboczu przez p� godziny. Nie zauwa�y�by te� karetki pogotowia, nie dowiedzia� si�
0 Salomonie Tauberze czy Eduardzie Roschmannie, i czterdzie�ci miesi�cy p�niej pa�stwo Izrael prawdopodobnie przesta�oby istnie�.
Nie wy��czaj�c radia dopali� papierosa, odkr�ci� szyb� i wyrzuci� niedopa�ek. Nacisn�� guzik i 3,8-litrowy silnik jaguara XK 150S pod d�ug� pochy�� mask� zawy� niczym z�e zwierz� usi�uj�ce wydosta� si� z klatki, przechodz�c po chwili w normalny spokojny pomruk. Miller mign�� �wiat�ami reflektor�w, sprawdzi�, czy z ty�u nic nie nadje�d�a,
1 w��czy� si� w rosn�cy strumie� samochod�w na drodze z Osdorf.
Dojecha� a� do �wiate� przy Stresemannstrasse i kiedy zatrzyma� si� na czerwonym, us�ysza� za sob� wycie karetki. Min�a go z lewej na sygnale, kt�rego d�wi�k to opada�, to si� wznosi�, i nim wjecha�a na skrzy�owanie na czerwonym �wietle, nieznacznie zwolni�a, po czym przemkn�a Millerowi tu� przed nosem, skr�caj�c w prawo w Daimler-strasse. Dziennikarz zareagowa� odruchowo. Wcisn�� sprz�g�o i jaguar pogna� w odleg�o�ci dwudziestu metr�w za karetk�.
Po chwili ju� �a�owa�, �e nie pojecha� prosto do domu. Prawdopodobnie to nic wa�nego, cho� z drugiej strony - nigdy nie wiadomo. Karetka zawsze oznacza jakie� k�opoty, a k�opoty to by� mo�e artyku�, zw�aszcza je�li na miejscu jeste� pierwszy, a ca�a sprawa wyja�nia si�, zanim jeszcze dotr� dziennikarze z redakcji. Jaka� du�a kraksa na drodze, ogromny po�ar na przystani albo w budynku, gdzie uwi�zione s� dzieci. Wszystko mo�e si� zdarzy�. W skrytce samochodu Miller zawsze wozi� ma�� Jashic� z lamp� b�yskow�, poniewa� trudno przewidzie�, co si� cz�owiekowi przytrafi.
Zna� faceta, kt�ry 6 lutego 1958 roku znalaz� si� na lotnisku w Monachium i tak si� z�o�y�o, �e samolot, na kt�rego pok�adzie lecieli pi�karze Manchester United, rozbi� si� dos�ownie kilkaset metr�w od miejsca, gdzie sta�. Facet ten nie by� nawet zawodowym fotografem, po prostu wyj�� aparat, kt�ry zabra� ze sob� na narty, i jako pierwszy i jedyny zrobi� zdj�cia p�on�cego samolotu. Od magazyn�w ilustrowanych zainkasowa� za nie ponad pi��dziesi�t tysi�cy marek.
Min�wszy stacj� kolejow� w Altonie, karetka wcisn�a si� w labirynt w�skich, zapuszczonych uliczek, p�dz�c w stron� rzeki. Kierowca karetki, mercedesa o wysokim dachu i sp�aszczonym przedzie, z pewno�ci� dobrze zna� Hamburg i �wietnie prowadzi�. Mimo wi�kszego przyspieszenia i sztywnego zawieszenia jaguara Miller czu�, jak tylne ko�a samochodu �lizgaj� si� na wilgotnej po deszczu kostce.
Miller min�� z du�� pr�dko�ci� sklep Mencka z cz�ciami samochodowymi i dwie uliczki dalej znalaz� odpowied� na nurtuj�ce go pytanie. Karetka wjecha�a w brudn�, zaniedban� uliczk�, s�abo o�wietlon� i ponur� w zacinaj�cym deszczu ze �niegiem, przy kt�rej sta�y rozsypuj�ce si� bloki mieszkalne i czynszowe domy. Zatrzyma�a si� przed jednym z nich, gdzie podjecha� ju� w�z policyjny; jego wiruj�ce niebieskie �wiat�o na dachu rzuca�o smugi upiornej �uny na twarze przechodni�w, kt�rzy t�oczyli si� przed wej�ciem do budynku.
Krzepki sier�ant policji w pelerynie wykrzykiwa� do t�umu, �eby si� cofn�� i zrobi� miejsce dla karetki. W powsta�� luk� w�lizgn�� si� mercedes. Kierowca i sanitariusz wyszli z szoferki, podbiegli do tylnych drzwi samochodu i wyci�gn�li puste nosze. Zamieniwszy kilka s��w z sier�antem, pospieszyli na g�r�.
Miller zaparkowa� jaguara przy przeciwleg�ym kraw�niku jakie� dwadzie�cia metr�w dalej. Patrzy� zdziwiony. Nie by�o �adnego wypadku ani po�aru, ani te� uwi�zionych w p�on�cym domu dzieci. Pewnie kto� mia� atak serca. Wysiad� z samochodu i podszed� w stron� t�umu, kt�ry sier�ant usi�owa� odeprze� utrzymuj�c w p�kolu wok� drzwi.
- Czy mog� wej�� na g�r�? - zapyta�.
- Oczywi�cie, �e nie. Nic tam po panu.
- Jestem dziennikarzem - powiedzia� Miller pokazuj�c hambur-sk� legitymacj� prasow�.
- A ja policjantem. Nikomu nie wolno wchodzi�. Schody s� za w�skie i niezbyt bezpieczne. Poza tym zaraz zejd� ci z karetki.
By� to pot�ny m�czyzna mierz�cy oko�o metra osiemdziesi�ciu: stoj�c w pelerynie i rozpo�cieraj�c szeroko ramiona, by powstrzyma� napieraj�cy t�um, przypomina� wrota do stodo�y, kt�rych nie spos�b otworzy�.
- A co si� tam sta�o?
- Nie wolno mi sk�ada� �adnych o�wiadcze�. Mo�e si� pan dowiedzie� p�niej na posterunku.
M�czyzna w cywilnym ubraniu zszed� po schodach na chodnik. Wiruj�ce �wiat�o na dachu policyjnego volkswagena omiot�o jego twarz i wtedy Miller go rozpozna�. Razem chodzili do szko�y �redniej w Hamburgu. M�czyzna by� m�odszym inspektorem policji przydzielonym do s�u�by na g��wnym posterunku w Altonie.
- Cze��, Karl.
Na d�wi�k swego imienia inspektor odwr�ci� si� i badawczo przyjrza� t�umowi za plecami sier�anta. W smudze �wiat�a padaj�cego z dachu policyjnego samochodu zauwa�y� Millera i uni�s� praw� d�o�. Twarz rozja�ni� mu szeroki u�miech, po cz�ci przyjacielski, po cz�ci zdradzaj�cy rozdra�nienie.
- W porz�dku - skin�� na sier�anta. - Facet jest raczej nieszkodliwy.
Sier�ant opu�ci� r�k� i Miller b�yskawicznie prze�lizgn�� si� obok niego. U�cisn�� d�o� Brandtowi.
- Co ty tu robisz? - spyta� inspektor.
- Jecha�em za karetk�.
- Jak hiena, co? Czym si� ostatnio zajmujesz?
- Tym co zawsze. Pisuj� dorywczo.
- Z tego, co widz�, nie�le ci si� powodzi. Raz po raz natrafiam na twoje nazwisko w magazynach.
- Takie ju� �ycie. S�ysza�e� o Kennedym?
- Tak. A niech to cholera! Pewnie teraz wywracaj� ca�e Dallas do g�ry nogami. Dobrze, �e to nie m�j rejon.
Miller skin�� w kierunku s�abo o�wietlonej sieni, gdzie ma�a go�a �ar�wka rzuca�a ��ty blask na od�a��c� tapet�.
- Samob�jstwo. Facet otru� si� gazem. S�siedzi poczuli, jak wydobywa si� spod drzwi, i wezwali nas. Dobrze, �e nikt nie zapali� zapa�ki. Wsz�dzie cuchn�o jak cholera.
- Mo�e to jaki� gwiazdor filmowy, co? - zapyta� Miller.
- Jasne. Mieszkaj� w takich miejscach jak to. Nie. To jaki� staruszek. W ka�dym razie wygl�da� tak, jakby ju� nie �y� od lat. Co noc zdarza si� co� takiego.
- No tak. Gdziekolwiek jednak si� teraz znajduje, na pewno nie b�dzie mu gorzej ni� tutaj.
Inspektor u�miechn�� si� przelotnie i odwr�ci� w chwili, kiedy dwaj sanitariusze pokonuj�c siedem ostatnich schodk�w zeszli do sieni ze swoim �adunkiem.
- Zrobi� przej�cie. Przepu�ci� ich! - Brandt spojrza� w ty�. Sier�ant natychmiast zacz�� wrzeszcze�, odpychaj�c t�um jeszcze
dalej. Sanitariusze weszli na chodnik i skierowali si� w stron� otwartych drzwi mercedesa. Brandt, a wraz z nim i Miller, kt�ry nie odst�powa� go ani na krok, ruszyli za nimi. Millerowi nie chodzi�o o to, by przyjrze� si� zmar�emu, nawet mu to przez my�l nie przesz�o. Szed� po prostu za Brandtem. Kiedy sanitariusze znale�li si� przy drzwiach samochodu, pierwszy z nich umocowa� koniec noszy na specjalnych szynach, a drugi szykowa� si�, by wsun�� je do �rodka.
- Poczekaj - poleci� Brandt i ods�oni� r�g koca przykrywaj�cy twarz zmar�ego. - To tylko formalno�� - rzuci� przez rami�. - W raporcie musz� stwierdzi�, �e asystowa�em przy przenoszeniu zw�ok do karetki i transporcie do kostnicy.
�wiat�a wewn�trz mercedesa pali�y si� jaskrawo i przez moment Miller m�g� przyjrze� si� twarzy samob�jcy. Uderzy�o go, �e nigdy w �yciu nie widzia� czego� r�wnie brzydkiego i starego. Pomijaj�c nawet skutki otrucia gazem - matowe plamy na sk�rze, niebieskawe zabarwienie warg - cz�owiek ten nawet za �ycia nie m�g� by� przystojny. Z prawie �ysej czaszki zwisa�o zaledwie kilka kosmyk�w prostych w�os�w. Oczy mia� zamkni�te. Wkl�s�a twarz sprawia�a wra�enie wycie�czonej, a z braku sztucznych z�b�w policzki zdawa�y si� zapadni�te tak g��boko, �e niemal dotyka�y ust od wewn�trz, co sprawia�o, i� cz�owiek ten przypomina� upiora z filmu grozy. Nie mia� prawie warg - zar�wno doln�, jak i g�rn� przecina�y pionowe zmarszczki; Millerowi przypomina�o to widzian� niegdy� wysuszon� czaszk� z dorzecza Amazonki, z zaszytymi przez tubylc�w ustami. Wra�enie pot�gowa�y dwie zblad�e ju�, nieregularne blizny biegn�ce wzd�u� twarzy - od skroni lub czubka ucha do k�cika ust.
Popatrzywszy przez chwil� Brandt naci�gn�� koc, skin�� na stoj�cego za nim sanitariusza i cofn�� si� o krok. M�czyzna wepchn�� nosze do �rodka, zamkn�� drzwi, okr��y� samoch�d i zaj�� miejsce w szoferce, gdzie siedzia� ju� jego kolega. Karetka szybko odjecha�a. Przy wt�rze st�umionych pomruk�w sier�anta ludzie zacz�li si� rozchodzi�.
- No dalej! Przedstawienie sko�czone! Nie ma tu nic do ogl�dania! Zabierzecie si� w ko�cu do domu czy nie?
- Zachwycaj�ce. - Miller spojrza� pytaj�co na Brandta.
- Tak. Biedny staruszek. Nic z tego nie zrobisz, co? Miller popatrzy� ze smutkiem.
- Nie. Tak jak m�wi�e�: co noc jeden. Ludzie umieraj� na ca�ym �wiecie, ale dzisiaj nikt nie zwr�ci na to uwagi. Bo Kennedy nie �yje.
- Wy zasrani dziennikarze. - Inspektor Brandt za�mia� si� kpi�co.
- Sp�jrzmy prawdzie w oczy. To o Kennedym ludzie chc� czyta�. I po to kupuj� gazety.
- Tak... No dobra, musz� ju� jecha� na posterunek. Cze��, Peter. U�cisn�wszy sobie d�onie rozstali si�. Miller ruszy� w stron�
dworca w Altonie, wjecha� na g��wn� drog� prowadz�c� do centrum miasta i dwadzie�cia minut p�niej wprowadza� ju� jaguara do podziemnego gara�u przy Hansa Platz, dwie�cie metr�w od wie�owca, na kt�rego szczycie znajdowa�o si� jego mieszkanie.
Trzymanie samochodu w podziemnym gara�u przez ca�� zim� sporo kosztowa�o, ale by�a to jedna z ekstrawagancji, na jakie sobie pozwala�. Lubi� sw�j do�� drogi apartament, poniewa� m�g� z du�ej wysoko�ci przygl�da� si� ruchliwemu bulwarowi Steindamm. O ubranie czy jedzenie zbytnio si� nie troszczy�. Maj�c dwadzie�cia dziewi�� lat i prawie metr osiemdziesi�t wzrostu, zmierzwione ciemne w�osy i piwne oczy, za kt�rymi przepadaj� kobiety, nie potrzebowa� drogich ubra�.
- Nawet zakonnic� m�g�by� sprowadzi� na z�� drog� - powiedzia� mu kiedy� zazdrosny kolega. Miller �mia� si� z tego, cho� jednocze�nie sprawi�o mu to przyjemno��, wiedzia� bowiem, �e to prawda.
W swoim �yciu mia� trzy prawdziwe pasje: sportowe samochody, dziennikarstwo i Sigrid, chocia� - co czasami ze wstydem przyznawa� - w razie gdyby przysz�o mu dokona� wyboru mi�dzy Sigi a jaguarem, Sigi musia�aby gdzie indziej ulokowa� swoje uczucia.
Zaparkowawszy samoch�d wysiad� i stan�� obok, by sobie na niego popatrze� w �wietle lamp pal�cych si� w gara�u. To go nigdy nie nu�y�o. Podziwia� jaguara nawet na ulicy, czasami w towarzystwie przygodnego przechodnia, kt�ry nie zdaj�c sobie sprawy, �e w�z nale�y do Millera, przystawa� obok niego m�wi�c: - Ale maszyna!
Niecz�sto si� zdarza, by m�ody, pracuj�cy dorywczo dziennikarz je�dzi� jaguarem XK 150S. W Hamburgu cz�ci zamienne by�y prawie nieosi�galne, tym bardziej �e seri�
XK, z kt�rej S stanowi� ostatni model, zaprzestano produkowa� w 1960 roku. Miller sam wi�c reperowa� samoch�d i niedziele przewa�nie sp�dza� w kombinezonie roboczym le��c pod podwoziem lub grzebi�c si� w silniku. Dzi�ki trzem ga�nikom z dodatkow� dysz� paliwa benzyna, kt�r� zu�ywa�, bior�c zw�aszcza pod uwag� cen� paliwa w Niemczech, w spos�b zasadniczy obci��a�a jego kiesze� - niemniej p�aci� ch�tnie. Wynagradza� mu to gwa�towny ryk gaz�w spalinowych, kiedy na pustej autostradzie naciska� peda� przyspieszenia, czy si�a odrzutu, kt�r� odczuwa�, gdy samoch�d jak rakieta bra� zakr�t na g�rskiej drodze. Ponadto, przy przednich ko�ach wzmocni� zawieszenie niezale�ne, a poniewa� jaguar mia� sztywne zawieszenie z ty�u, na zakr�tach trzyma� si� pewnie jak ska�a, podczas gdy inni kierowcy usi�uj�c dor�wna� mu szybko�ci� kolebali si� gwa�townie na spr�ynach amortyzacyjnych. Zaraz po kupnie jaguara Miller kaza� go przemalowa� na czarno i ozdobi� d�ugim ��tym pasem na ka�dym boku. Poniewa� samoch�d ten wyprodukowano w Coventry, w Anglii, i to nie w wersji eksportowej, kierownica znajdowa�a si� z prawej strony, co czasami stwarza�o pewne trudno�ci przy wyprzedzaniu. Miller m�g� jednak bez problemu zmienia� biegi lew� r�k�, w prawej trzymaj�c drgaj�c� kierownic�, i wkr�tce do tego przywyk�.
Ci�gle jeszcze nie m�g� si� nadziwi�, jaki to szcz�liwy traf sprawi�, �e uda�o mu si� go kupi�. Na pocz�tku lata czekaj�c w kolejce u fryzjera bezmy�lnie otworzy� magazyn muzyczny. Zazwyczaj nie czytywa� plotek o gwiazdach muzyki m�odzie�owej, ale nic innego nie by�o pod r�k�. Ca�� wk�adk� po�wi�cono b�yskawicznej mi�dzynarodowej karierze czw�rki m�odych angielskich d�ugow�osych. Twarz o du�ym nosie z prawej strony zdj�cia nic mu nie m�wi�a, ale kiedy przypatrywa� si� pozosta�ej tr�jce, w kartotece jego pami�ci otworzy�a si� nagle jaka� szufladka.
Obce by�y mu r�wnie� tytu�y dw�ch p�yt, dzi�ki kt�rym zesp� sta� si� znany: "Please, Please Me" i "Love Me, Do", ale te trzy twarze przez dwa nast�pne dni nie dawa�y mu spokoju. I wtedy sobie przypomnia� - przesz�o rok temu, w 1962 roku, �piewali w programie ma�ego kabaretu
nie opodal Reeperbahn. Up�yn�� kolejny dzie�, nim zdo�a� sobie przypomnie� nazw� tego kabaretu, poniewa� by� tam tylko raz - wpad� na drinka, by wyci�gn�� informacje na temat gangu z Sankt Pauli od kogo� ze �wiatka podziemnego. Lokal nazywa� si� "Star Club". Pojecha� tam i odnalaz� ich na afiszach z 1962 roku. Wyst�powali wtedy w pi�tk� - trzech, kt�rych rozpozna�, i dw�ch innych: Pete Best i Stuart Sutliffe.
Nast�pnie poszed� do fotografa, kt�ry robi� fotosy reklamowe dla impresaria Berta Kampferta i odkupi� od niego prawa autorskie do reprodukcji wszystkich zdj��. Jego artyku� "Jak Hamburg odkry� Beatles�w" drukowa� prawie ka�dy magazyn muzyki pop w Niemczech; ukaza� si� r�wnie� w prasie zagranicznej. Za otrzymane honoraria Miller kupi� jaguara, kt�rego wypatrzy� ju� przedtem w salonie samochodowym - sprzeda� go pewien brytyjski oficer, kt�rego �ona ze wzgl�du na zaawansowan� ci��� po prostu si� w nim nie mie�ci�a. Z wdzi�czno�ci dla Beatles�w kupi� nawet kilka ich p�yt, ale tylko Sigi je nastawia�a.
Wysiad� z samochodu i wydosta� si� po rampie na ulic�. Kiedy dotar� do domu, dochodzi�a p�noc. Mimo �e matka jak zwykle przyrz�dzi�a mu o sz�stej obfity posi�ek, znowu poczu� g��d. Zrobi� sobie talerz jajecznicy i wys�ucha� wieczornych wiadomo�ci. M�wiono wy��cznie o Kennedym. Policja nadal poszukiwa�a zab�jcy. Poniewa� jednak z Dallas nie nap�ywa�y �adne nowe informacje, coraz wi�cej uwagi po�wi�cano kontekstowi niemieckiemu. Komentator rozwodzi� si� nad sympati� Kennedy'ego do Niemiec i jego wizyt� w Berlinie zesz�ego lata, kiedy to prezydent wyg�osi� po niemiecku swoj� s�ynn� kwesti�: - Ich bin ein Berliner.
Potem odtworzono z ta�my przem�wienie, w kt�rym burmistrz Berlina Zachodniego, Willy Brandt, dr��cym ze wzruszenia g�osem z�o�y� ho�d Kennedy"emu, a tak�e wyst�pienia innych polityk�w - kanclerza Ludwiga Erharda i jego poprzednika, Konrada Adenauera, kt�ry ust�pi� 15 pa�dziernika ubieg�ego roku.
Peter Miller wy��czy� radio i poszed� spa�. �a�owa�, �e Sigi nie ma w domu, bo w chwilach przygn�bienia lubi� si� do niej przytuli�. Wtedy mu stawa� i zaczynali si� kocha�, po czym, ku jej rozdra�nieniu, poniewa� zawsze w takich chwilach nachodzi�a j� ochota, by porozmawia� o ma��e�stwie i dzieciach, zapada� w g��boki sen. Jednak�e kabaret, w kt�rym Sigi wyst�powa�a, zamykano dopiero oko�o czwartej nad ranem, a w pi�tki nawet jeszcze p�niej, gdy� tury�ci i przyjezdni go�cie z prowincji zape�niaj�cy Reeperbahn byli gotowi postawi� szampana dziewczynie o du�ych cyckach i w wydekoltowanej sukni za cen� dziesi�ciokrotnie wy�sz� ni� w restauracji. A Sigi mia�a najwi�ksze cycki i najbardziej wyci�ty dekolt.
Miller zapali� wi�c nast�pnego papierosa i za pi�tna�cie druga zasn��. Przy�ni�a mu si� odra�aj�ca twarz otrutego gazem starca ze slums�w Altony.
Podczas gdy w Hamburgu Peter Miller zajada� jajecznic�, w komfortowo urz�dzonym salonie domu przylegaj�cego do szko�y je�dzieckiej w pobli�u kairskich piramid siedzia�o popijaj�c sobie pi�ciu m�czyzn. Dochodzi�a pierwsza w nocy. M�czy�ni byli po dobrej kolacji, a wiadomo�ci z Dallas, kt�re us�yszeli przed czterema godzinami, wprawi�y ich w doskona�y nastr�j.
Trzej byli Niemcami, dwaj pozostali Egipcjanami. �ona gospodarza, a zarazem w�a�ciciela szko�y je�dzieckiej - ulubionego miejsca spotka� �mietanki kairskiego towarzystwa i wielotysi�cznej kolonii niemieckiej, posz�a ju� spa�, zostawiaj�c pi�ciu m�czyzn poch�oni�tych rozmow�, kt�ra pewnie przeci�gnie si� do wczesnych godzin rannych.
W fotelu klubowym o sk�rzanym oparciu, obok okna ze spuszczonymi �aluzjami, siedzia� Hans Appler, niegdy� ekspert do spraw �ydowskich w nazistowskim Ministerstwie Propagandy dr. Josefa Goebbelsa. Zaraz po zako�czeniu wojny osiad� w Egipcie, gdzie znalaz� si� w tajemniczy spos�b dzi�ki "Odessie". Przyj�� w�wczas nazwisko Salah Chaffar i podj�� prac� doradcy do spraw �ydowskich w jednym z egipskich ministerstw. W r�ku trzyma� szklaneczk� whisky. Po jego lewej stronie siedzia� Ludwig Heiden, r�wnie� by�y ekspert ze sztabu Goebbelsa, zatrudniony obecnie w tym�e samym ministerstwie. W ostatnim czasie Heiden przeszed� na islam, odby� pielgrzymk� do Mekki i zmieni� nazwisko na El Hadj. Z szacunku do nowej religii w szklaneczce mia� sok pomara�czowy. Obaj m�czy�ni nadal byli zagorza�ymi nazistami.
Jednym z Egipcjan by� pu�kownik Shamseddin Badran, osobisty adiutant marsza�ka Abdel Hakim Amera, p�niejszego wiceprezydenta Egiptu, kt�rego po wojnie sze�ciodniowej w 1967 roku oskar�ono o zdrad� i kt�ry p�niej pope�ni� samob�jstwo. Drugim - pu�kownik Ali Samir, szef Moukhabaratu, egipskich tajnych s�u�b wywiadowczych.
W kolacji uczestniczy� r�wnie� sz�sty go��, go�� honorowy, kt�ry zaraz po nadaniu o 21.30 czasu lokalnego wiadomo�ci o �mierci Kennedy'ego pospieszy� z powrotem do Kairu. M�czyzn� tym by� Anwar es-Sadat, przewodnicz�cy egipskiego Zgromadzenia Narodowego, bliski wsp�pracownik prezydenta Nasera i jego nast�pca.
- A wi�c Kennedy, ten sympatyk �yd�w, nie �yje. - Hans Appler wzni�s� szklaneczk� do g�ry. - Panowie, wznosz� toast.
- Mamy puste szklanki - zaprotestowa� pu�kownik Samir. Gospodarz zaraz pospieszy� naprawi� to niedopatrzenie rozlewaj�c
do szklaneczek wyj�t� z kredensu szkock� whisky.
Nazwanie Kennedy'ego sympatykiem �yd�w nie zbi�o z tropu nikogo z obecnych. 14 marca 1960 roku, kiedy Dwight Eisenhower by� jeszcze prezydentem Stan�w Zjednoczonych, premier Izraela Dawid Ben Gurion i kanclerz Niemiec Konrad Adenauer odbyli potajemne spotkanie w nowojorskim hotelu "Waldorf-Astoria", spotkanie, kt�re jeszcze dziesi�� lat wcze�niej by�oby nie do pomy�lenia. To, o czym m�wili obaj politycy, poczytywano za niemo�liwe nawet w 1960 roku, i dlatego musia�y up�yn�� lata, nim szczeg�y rozm�w wysz�y na jaw. Z tego te� powodu prezydent Naser pod koniec 1963 roku zlekcewa�y� informacje, jakie za po�rednictwem "Odessy" i Moukhabaratu pu�kownika Samira znalaz�y si� na jego biurku.
Dwaj m�owie stanu podpisali w�wczas porozumienie, w my�l kt�rego Niemcy zachodnie przyzna�y Izraelowi kredyty w wysoko�ci 50 milion�w dolar�w rocznie bez �adnych warunk�w wst�pnych. Niebawem jednak Ben Gurion zorientowa� si�, �e pieni�dze to jedno, a sta�e i pewne �r�d�o dostaw broni to drugie. Sze�� miesi�cy p�niej porozumienie zawarte w hotelu "Waldorf" uwie�czy�a kolejna umowa podpisana przez ministr�w obrony Niemiec i Izraela - Franza Josefa Straussa i Szimona Peresa. Zgodnie z jej warunkami Izrael uzyska� prawo do wykorzystania przyznanych mu pieni�dzy na zakup broni w Niemczech.
Zdaj�c sobie spraw� ze znacznie bardziej kontrowersyjnego charakteru drugiej umowy, Adenauer zwleka� wiele miesi�cy, zanim w 1961 roku uda� si� do Nowego Jorku na spotkanie z nowym prezydentem USA, Johnem Fitzgeraldem Kennedym. Prezydent wywiera� nacisk na kanclerza. Nie �yczy� sobie, by bro� dostarczano Izraelowi bezpo�rednio ze Stan�w, zale�a�o mu jednak, by jako� tam dociera�a. Izrael potrzebowa� my�liwc�w, samolot�w transportowych, haubic kalibru 105 mm, samochod�w i transporter�w opancerzonych oraz czo�g�w, przede wszystkim czo�g�w.
Wszystko to Niemcy posiadali, przewa�nie zreszt� by� to sprz�t produkcji ameryka�skiej - kupiony w Stanach, by wyr�wna� koszty utrzymania wojsk ameryka�skich stacjonuj�cych w Niemczech w my�l ustale� NATO, b�d� wyprodukowany na miejscu na licencji ameryka�skiej.
Pod naciskiem Kennedy'ego umowa Strauss-Peres zosta�a sfinalizowana. Pierwsze niemieckie czo�gi zacz�y dociera� do Hajfy pod koniec czerwca 1963 roku. Trudno jednak by�o utrzyma� ten fakt w tajemnicy przez d�u�szy czas - zbyt wielu ludzi by�o w to zamieszanych. "Odessa" dowiedzia�a si� o ca�ej sprawie pod koniec 1962 roku i bezzw�ocznie poinformowa�a o tym Egipcjan, z kt�rymi jej agenci �ci�le wsp�pracowali w Kairze.
Pod koniec 1963 roku sytuacja zacz�a przybiera� inny obr�t. 15 pa�dziernika ust�pi� Konrad Adenauer - Lis z Bonn i �elazny Kanclerz, jak go nazywano, przeszed� na emerytur�. Jego miejsce zaj�� Ludwig Erhard, popularny w�r�d wyborc�w ojciec niemieckiego cudu gospodarczego, s�aby i chwiejny jednak w kwestiach polityki zagranicznej.
Nawet w czasie rz�d�w Adenauera istnia�a w zachodnioniemieckim gabinecie krzykliwa frakcja domagaj�ca si� uniewa�nienia kontraktu na sprzeda� broni do Izraela i wstrzymania dostaw, zanim jeszcze si� zacz�y. Stary kanclerz uciszy� krzykaczy kilkoma dosadnymi zdaniami, mia� przy tym taki autorytet, �e zamilkli.
Erhard, kt�ry zd��y� zdoby� sobie przydomek Gumowego Lwa, by� natomiast cz�owiekiem zupe�nie innego pokroju. Gdy tylko obj�� urz�d kanclerski, do g�osu ponownie dosz�a frakcja przeciwna sprzeda�y broni do Izraela, zwi�zana z Ministerstwem Spraw Zagranicznych i pieczo�owicie dbaj�ca o to, by stosunki Niemiec ze �wiatem arabskim uk�ada�y si� doskonale i stale si� polepsza�y. Erhard zaczai si� waha�. Jednak�e zar�wno krzykacze, jak i kanclerz napotkali niewzruszone stanowisko Johna Kennedy'ego, kt�ry uwa�a�, �e Izrael powinien otrzymywa� bro� za po�rednictwem Niemiec. I oto Kennedy'ego zastrzelono. Pytanie, jakie sobie zadawano wczesnym rankiem 23 listopada, by�o proste, a jednocze�nie bardzo istotne: czy prezydent Lyndon Johnson przestanie wywiera� nacisk na Niemcy i pozwoli, by niezdecydowany kanclerz z Bonn wycofa� si� z kontraktu? Nie zrobi� tego, ale w Kairze g��boko wierzono, �e tak si� w�a�nie stanie.
Nape�niwszy szklaneczki go�ciom gospodarz przyj�cia, kt�re odbywa�o si� na przedmie�ciach stolicy Egiptu, skierowa� si� do kredensu, by nala� te� sobie. Ten by�y major armii niemieckiej i anty�ydowski fanatyk nazywa� si� Wolfgang Lutz i urodzi� si� w Mannheim w 1921 roku. W 1961 roku wyemigrowa� do Kairu, gdzie za�o�y� szko�� je�dzieck�. Jasnow�osy, niebieskooki, o twarzy s�pa, by� ulubie�cem zar�wno wp�ywowej elity politycznej Kairu, jak i emigracji niemieckiej, a zw�aszcza kolonii nazistowskiej nad brzegami Nilu.
Lutz odwr�ci� si� w kierunku go�ci i szeroko u�miechn��. Je�li nawet w u�miechu tym by�o co� fa�szywego, to i tak nikt tego nie wyczu�. Ale by� fa�szywy. W rzeczywisto�ci bowiem Lutz urodzi� si� w Mannheim w rodzinie �ydowskiej i w 1933 roku jako dwunastoletni ch�opak wyemigrowa� do Palestyny. Naprawd� nazywa� si� Ze'ev i mia� stopie� rav-serena (majora) w armii izraelskiej. W owym czasie by� tak�e najwa�niejszym agentem wywiadu izraelskiego na terenie Egiptu. Aresztowany zosta� 28 lutego 1965 roku, gdy podczas rewizji w jego domu w wadze �azienkowej znaleziono radiostacj�. 26 czerwca 1965 roku zosta� skazany do�ywotnio na ci�kie roboty. Zwolniono go po zako�czeniu wojny 1967 roku w ramach wymiany tysi�cy egipskich je�c�w wojennych. 4 lutego 1968 roku ponownie stan�� wraz z �on� na ziemi ojczystej na lotnisku L�d.
Ale tej nocy, kiedy zgin�� Kennedy, wszystko to by�o jeszcze odleg�� przysz�o�ci� - aresztowanie, tortury, wielokrotne zgwa�cenie �ony. M�czyzna uni�s� szklaneczk� w stron� u�miechaj�cych si� do� twarzy.
Tak naprawd� nie m�g� si� jednak doczeka�, kiedy wreszcie wyjd�, poniewa� w trakcie kolacji jeden z go�ci powiedzia� co�, co mia�o ogromne znaczenie dla jego kraju i zale�a�o mu na tym, �eby teraz zostawili go samego. Chcia� p�j�� do �azienki, wyci�gn�� z wagi radiostacj� i nada� meldunek do Tel Awiwu. Zmusi� si� jednak do u�miechu.
- �mier� �ydofilom - wzni�s� toast. - Sieg Heil.
Peter Miller obudzi� si� nast�pnego ranka przed dziewi�t� i przeci�gn�� zmys�owo pod olbrzymi� puchow� ko�dr�, kt�ra przykrywa�a ma��e�skie �o�e. Jeszcze nie do ko�ca przytomny wyczu� ciep�o cia�a �pi�cej Sigi promieniuj�ce na ca�e ��ko i odruchowo mocniej si� do niej przytuli�, tak �e po�ladki dziewczyny wbija�y si� w jego podbrzusze. Automatycznie zaczai mie� erekcj�.
Sigi, pogr��ona w g��bokim �nie, bo spa�a dopiero od czterech godzin, mrukn�a co� z irytacj� i odsun�a si� od niego.
- Daj spok�j - wymamrota�a przez sen.
Miller westchn��, przewr�ci� si� na plecy i podni�s� zegarek, by w panuj�cym p�mroku dojrze� tarcz�. Po chwili wy�lizgn�� si� z drugiej strony ��ka, narzuci� szlafrok i pocz�apa� do salonu, by ods�oni� okna. Stalowoszare listopadowe �wiat�o zala�o pok�j. Zmru�y� oczy. Kiedy wzrok przyzwyczai� si� do blasku, spojrza� przez szyb� w d� na Steindamm. By� sobotni ranek i na mokrej czarnej asfaltowej ulicy panowa� niewielki ruch. Ziewn�� i poszed� do kuchni, by zaparzy� pierwsz� z wielu fili�anek kawy, kt�re wypija� ka�dego dnia. Tak Sigi, jak i matka robi�y mu wym�wki, �e �yje wy��cznie kaw� i papierosami.
Popijaj�c w kuchni kaw� i pal�c pierwszego papierosa zastanawia� si�, czy ma tego dnia co� wa�nego do roboty i doszed� do wniosku, �e nie. Po pierwsze, w ci�gu najbli�szych dni, a nawet tygodni gazety i kolejne wydania magazyn�w b�d� po�wi�cone wy��cznie prezydentowi Kennedy'emu. A po drugie, nic specjalnego i tak nie mia� na oku. Ponadto, w sobot� i niedziel� trudno kogo� z�apa� w redakcji, a nikt nie lubi, gdy si� go niepokoi w domu. Ostatnio uko�czy� seri� ciesz�cych si� powodzeniem artyku��w o tym, jak austriaccy, paryscy i w�oscy gangsterzy coraz cz�ciej dobieraj� si� do istnej kopalni z�ota, jak� jest Reeperbahn - d�ugi pasa� hamburskich klub�w nocnych, burdeli i spelunek. Jeszcze mu za nie nie zap�acono. Zastanawia� si�, czyby nie skontaktowa� si� z redakcj�, kt�rej sprzeda� teksty, ale po chwili zdecydowa�, �e tego nie zrobi. I tak z czasem zap�ac�, a na razie nie odczuwa� braku got�wki. Je�li chodzi o �cis�o��, mia� na koncie ponad pi�� tysi�cy marek - na tyle bowiem opiewa� wyci�g, kt�ry trzy dni temu nadszed� z banku. To powinno mu na pewien czas wystarczy�.
- Problem w tym - powiedzia� do swego odbicia w jednym ze wspaniale wypucowanych przez Sigi rondli, zmywaj�c palcem fili�ank� - �e jeste�, ch�opie, leniwy.
Dziesi�� lat temu, pod koniec s�u�by wojskowej, urz�dnik do spraw zatrudnienia zapyta� go, kim chcia�by zosta�.
- Beztroskim bogaczem - odpar� i teraz maj�c dwadzie�cia dziewi�� lat nadal uwa�a� - chocia� do tej pory tego nie osi�gn�� i prawdopodobnie nigdy nie osi�gnie - �e jest to d��enie, kt�re warto realizowa�.
Wzi�� do �azienki radio tranzystorowe i zamkn�� za sob� drzwi, by nie obudzi� Sigi. Bior�c prysznic i gol�c si� s�ucha� wiadomo�ci. M�wiono g��wnie o aresztowaniu m�czyzny - zab�jcy Kennedy'ego. Tak jak przypuszcza�, ca�y program po�wi�cony by� zamachowi na prezydenta.
Wytar�szy si� wr�ci� do kuchni i zaparzy� kolejn� kaw�, tym razem dwie fili�anki. Zani�s� je do sypialni, postawi� na nocnym stoliku, zrzuci� szlafrok i wsun�� si� z powrotem pod ko�dr� obok Sigi, kt�rej puszyste blond w�osy le�a�y rozrzucone na poduszce.
Mia�a dwadzie�cia dwa lata i w szkole by�a mistrzyni� w gimnastyce. Jak sama o sobie m�wi�a, mog�aby zrobi� karier� olimpijsk�, gdyby nie biust, kt�ry tak ur�s�, �e nie mie�ci� si� w �adnym kostiumie. Po sko�czeniu nauki zatrudni�a si� jako nauczycielka wychowania fizycznego w szkole �e�skiej. Karier� striptizerki rozpocz�a w Hamburgu rok p�niej z bardzo prozaicznego powodu - zarobki by�y pi�ciokrotnie wy�sze.
Mimo �atwo�ci, z jak� rozbiera�a si� w nocnym klubie, ka�da spro�na uwaga na temat jej cia�a wypowiedziana w jej obecno�ci i poza scen� wprawia�a j� w g��bokie za�enowanie.
- Problem w tym - wyja�ni�a kiedy� z ca�� powag� rozbawionemu Peterowi - �e podczas wyst�pu nie widz� nic poza lini� �wiate� i nie odczuwam skr�powania. Gdybym widzia�a ludzi, uciek�abym chyba ze sceny.
Nie przeszkadza�o jej to, by potem, naturalnie ju� w ubraniu, siada� przy stoliku i czeka�, a� kt�ry� z klient�w postawi jej drinka. Dziewczynie wolno by�o pi� szampana, kt�ry serwowano w ma�ych albo jeszcze ch�tniej du�ych butelkach. Od ka�dego zam�wienia dostawa�a pi�tna�cie procent. I chocia� prawie wszyscy bez wyj�tku klienci stawiaj�c jej szampana mieli nadziej�, �e uda im si� zyska� co� wi�cej ni� tylko mo�liwo�� gapienia si� przez godzin� z niek�amanym podziwem w w�w�z mi�dzy jej piersiami, ca�a ich przyjemno�� ogranicza�a si� jedynie do tego. Sigi by�a
mi�� i wyrozumia�� dziewczyn�, st�d te� jej stosunek do rozbieraj�cych j� wzrokiem m�czyzn bardziej przypomina� �yczliwe wsp� czucie ni� pe�ne pogardy obrzydzenie, kt�re jej kole�anki zwykle skrywaj� pod u�miechem jak z reklamy.
- To biedni faceci - t�umaczy�a kiedy� Millerowi. - Taki go�� powinien mie� sympatyczn� kobiet�, do kt�rej by z ch�ci�! wraca� do domu.
- Te� wymy�li�a� - zaoponowa�. - To oble�ne staruchy z kieszeniami wypchanymi szmalem. i
- Nie byliby tacy, gdyby kto� o nich dba� - odparowa�a Sigi z niezachwian� kobiec� logik�.
Miller pozna� j� przypadkowo w barze "Madame Koket" tu� obok "Cafe Keese" na Reeperbahn, dok�d wybra� si�, �eby pogada� i napi� si� z w�a�cicielem, starym przyjacielem i jednocze�nie informatorem. Sigi by�a wysok� dziewczyn�, mia�a prawie metr siedemdziesi�t wzrostu i odpowiedni� figur�, kt�ra u ni�szej osoby mog�aby wydawa� si� nieproporcjonalna. Rozbiera�a si� w takt muzyki z normaln� w takich okoliczno�ciach gracj� i zmys�owym wyrazem twarzy, charakterystycznym dla striptizerek. Miller ogl�da� ju� nieraz podobne wyst�py, popija� wi�c drinka bez wi�kszego zainteresowania.
Ale kiedy opad� stanik, nawet i on, nie doni�s�szy szklaneczki do ust, zamar� nie odrywaj�c od niej oczu. W�a�ciciel lokalu spojrza� na niego u�miechaj�c si� sardonicznie.
- Niez�a, co?
Miller musia� przyzna�, �e w por�wnaniu z ni� dziewczyny z Playboya wygl�daj� na niedo�ywione. By�a na tyle dobrze umi�niona, �e jej biust, niczym nie podtrzymywany, stercza� sztywno.
Pod koniec wyst�pu, kiedy rozleg�y si� brawa, dziewczyna odrzuci�a poz� znudzonej, zawodowej tancerki. Za�enowana i zawstydzona, lekko sk�oni�a si� publiczno�ci i podobnie jak nie ca�kiem jeszcze wyszkolony do aportowania ptak�w pies, kt�ry wbrew wszelkim zak�adom przyni�s� zestrzelon� kuropatw�, u�miechn�a si� s�odko i szeroko. Ten u�miech w�a�nie, a nie taniec czy figura dziewczyny, podbi� Millera. Zapyta�, czy mo�e jej postawi� drinka, i pos�ano po ni�.
Poniewa� Miller siedzia� w towarzystwie jej szefa, Sigi odm�wi�a szampana, prosz�c o d�in z wod� sodow� i plasterkiem cytryny. Ku swemu zaskoczeniu Miller odkry�, �e dziewczyna jest bardzo sympatyczna, zapyta� wi�c, czy m�g�by j� odwie�� do domu po zako�czeniu
wyst�p�w. Mimo pewnych obiekcji zgodzi�a si�. Rozgrywaj�c parti� na zimno, tej nocy Miller nie pr�bowa� si� do niej dobra�. By� pocz�tek wiosny i z zamykanego w�a�nie kabaretu Sigi wysz�a ubrana w ca�kiem pospolity, we�niany p�aszcz, kt�ry, jak przypuszcza�, w�o�y�a celowo.
Poszli zwyczajnie na kaw� i kiedy dziewczyna nieco si� ju� rozlu�ni�a, rozmawia�a weso�o. Powiedzia�a mu, �e interesuje si� sztuk�, �e lubi muzyk� pop i spacery wzd�u� brzeg�w Alster, �e chcia�aby mie� dom i dzieci. Odt�d umawiali si� w jedyny wolny wiecz�r, jaki mia�a w tygodniu, szli gdzie� razem na kolacj� czy na przedstawienie. Ale nie spali ze sob�.
Po trzech miesi�cach znajomo�ci Miller zaproponowa� jej p�j�cie do ��ka, a potem zasugerowa�, �e mog�aby z nim zamieszka�. Prostolinijna z natury i pryncypialna w wa�nych kwestiach �yciowych Sigi ju� wcze�niej postanowi�a, �e wyjdzie za niego za m��. Musia�a jedynie rozwi�za� dylemat, czy ma go zdoby� nie sypiaj�c z nim, czy te� odwrotnie. Instynktownie wyczuwaj�c, �e Miller, je�li tylko b�dzie mia� na to ochot�, bez trudu znajdzie sobie dziewczyn�, kt�ra zajmie drug� po�ow� ��ka, zdecydowa�a si� do niego wprowadzi� i tak mu umila� �ycie, by chcia� si� z ni� o�eni�. Pod koniec listopada min�o p� roku, odk�d byli razem.
Nawet Miller, kt�ry nie przejmowa� si� specjalnie domem, musia� przyzna�, �e �wietna z niej gospodyni, a tak�e pe�na werwy i rado�ci kochanka. Sigi nigdy wprost nie wspomina�a o ma��e�stwie, usi�uj�c przemyci� t� kwesti� w inny spos�b. Miller za� udawa�, �e nie dostrzega jej zabieg�w. Kiedy w s�oneczny dzie� spacerowali nad jeziorem Alster, potrafi�a czasami zaprzyja�ni� si� z jakim� p�drakiem na oczach jego �yczliwych rodzic�w.
- Och, Peter, czy on nie jest cudowny?
Tak, cudowny - mamrota� w odpowiedzi Miller.
Po takiej od�ywce trzyma�a go na dystans przez jak�� godzin�, za kar�, �e nie zrozumia� jej aluzji. Mimo to by�o irn ze sob� dobrze, zw�aszcza Millerowi, kt�remu w pe�ni odpowiada� komfort ma��e�skiego uk�adu; odczuwa� zadowolenie, �e mo�e si� regularnie kocha� z Sigi bez konieczno�ci wi�zania si� �lubem.
Wypiwszy do po�owy kaw� Miller w�lizgn�� si� do ��ka, obj�� j� ramionami od ty�u i zacz�� delikatnie pie�ci� jej krocze, co, jak wiedzia�, powinno j� obudzi�. Po kilku minutach Sigi zacz�a mrucze� z rozkoszy i przewr�ci�a si� na plecy. Nie przerywaj�c pieszczoty
pochyli� si� nad ni� i zacz�� ca�owa� jej piersi. Pogr��ona nadi w p�nie wyda�a z siebie kilka d�ugich "mmm", a jej r�ce zacz�y! sennie przesuwa� si� po jego plecach i po�ladkach. Dziesi�� minut! p�niej ju� si� kochali, j�cz�c i dr��c z rozkoszy.
- Te� znalaz�e� sobie spos�b, by mnie budzi� - powiedzia�a z wyrzutem, gdy ju� och�on�li.
- S� jeszcze gorsze...
- Kt�ra godzina?
- Prawie po�udnie - sk�ama� wiedz�c, �e czym� w niego ci�nie gdy si� dowie, �e jest dopiero p� do jedenastej i �e spa�a tylko pi�� godzin. - Jak chcesz, mo�esz dalej spa�.
- Mmm. Dzi�kuj� ci, kochanie. Jeste� dla mnie taki dobry odpar�a zasypiaj�c ponownie.
Miller, kt�ry zd��y� ju� dopi� swoj� kaw�, jak r�wnie� t� przygotowan� dla Sigi, szed� w�a�nie do �azienki, kiedy zadzwoni� telefon.
- Peter?
- Tak, a kto m�wi?
- Karl.
- Karl? - Miller nadal nieco oszo�omiony nie rozpoznawa� g�osu.
- Karl Brandt - m�czyzna wyra�nie si� niecierpliwi�. - Co z tob�? Jeszcze �pisz?
- Ach, to ty, Karl - Miller oprzytomnia�. - Przepraszam. W�a�nie wsta�em. O co chodzi?
- Pos�uchaj. Chc� z tob� porozmawia�. O tym zmar�ym �ydzie.
- O jakim znowu zmar�ym �ydzie? - Miller by� zbity z tropu.
- Tym, kt�ry si� otru� gazem w Altonie. Czy nie pami�tasz nawet tego, co si� dzia�o wczoraj?
- Jasne, �e pami�tam. Nie wiedzia�em tylko, �e to �yd. A o co chodzi?
- Chc� z tob� porozmawia� - odpowiedzia� inspektor policji. - Ale nie przez telefon. Mo�emy si� spotka�?
Dziennikarski umys� Millera natychmiast zaskoczy�. Je�li kto� ma co� do powiedzenia, ale nie chce rozmawia� przez telefon, musi by� przekonany, �e to co� wa�nego. Brandt jako detektyw pewnie nie bawi�by si� w takie podchody, gdyby chodzi�o o jakie� g�upstwo.
- To mo�e p�jdziemy na lunch?
- Dobra - zgodzi� si� inspektor.
- Stawiam, je�li uwa�asz, �e to co� ciekawego - rzek� Miller.
Wymieni� nazw� ma�ej restauracji na G�sim Placu, zaproponowa� godzin� pierwsz� i od�o�y� s�uchawk�. Nadal by� zaintrygowany, poniewa� nie wyobra�a� sobie, w jaki spos�b z samob�jstwa starego cz�owieka w ruderze w Altonie mo�na by zrobi� ciekawy materia�, oboj�tnie, czy by� to �yd czy nie.
Podczas lunchu detektyw jakby unika� kwestii, z powodu kt�rej poprosi� o to spotkanie, i dopiero kiedy podano kaw�, przyst�pi� do rzeczy.
- Ten cz�owiek ostatniej nocy...
- No w�a�nie?
- Chyba wiesz, zreszt� tak jak i wszyscy, co nazi�ci robili z �ydami w czasie wojny, a nawet jeszcze wcze�niej?
- Oczywi�cie. Wbijano nam to do g�owy w szkole. - Miller by� zaintrygowany i zak�opotany zarazem. Kiedy mia� ze