1471

Szczegóły
Tytuł 1471
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1471 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1471 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1471 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Tomasz Ko�odziejczak Tytul: Czaszki przodk�w Nagrodzone w konkursie "Fantastyka '90" Z "NF" 6/92 Rz�d ko�lawych cha�up, glinianych ob�rek i solidniejszych nieco spichrzy ci�gn�� si� wzd�u� b�otnistej drogi. Zajrzeli do jednej z chat przez szpary w oknie zabitym deskami. W �rodku panowa� �ad i porz�dek. W pustych stodo�ach nie pozostawiono �adnego zwierza, cho� resztki zesz�orocznego zbo�a zalega�y polepy, a beki z kapust� sta�y po k�tach. Co� wszystkich mieszka�c�w tej wsi wyp�oszy�o z dom�w, zmusi�o do odej�cia. Nie wojna chyba ani zaraza, �adnej te� magii nie wyczuwali Przewodnicy, gdy tak w�drowali od chaty do chaty. Wi�c w ko�cu znudzi�o im si� to zwiedzanie. Wie� pusta albo nie - pierwsza to ludzka siedziba, jak� widzieli od trzech tygodni. Konie st�pa�y powoli, ostro�nie stawiaj�c kopyta na podmok�ej �cie�ce. Ko�czy�y si� roztopy, s�o�ce z ka�dym dniem mocniej pra�y�o sk�r�. Ptaki wi�y gniazda, obudzi�y si� nied�wiedzie, gubi�y sier�� lisy, wilcze hordy rozlaz�y si� po lesie. Ci�ko jest w taki czas w�drowa�, ale i pi�knie, gdy ka�dy poranek przynosi �wiat inny, cudowniejszy. Wyjechali ze wsi podkarmiwszy pierwej konie dobrym sianem. M�dre wierzchowce czu�y, �e zbli�a si� cel ich podr�y, wi�c �wawiej zacz�y przebiera� nogami. Min�li obsiane pole, le�n� przecink� przygotowan� na wypalenisko, trzyletni mo�e m�odniak. Dro�yna wi�a si� mi�dzy wzniesieniami, omija�a wielkie g�azy, wyrzynaj�ce si� z ziemi niczym z�by olbrzyma. Las ust�powa� zacz�� miejsca krzewom i pe�gaj�cemu zielsku, coraz wi�cej szarych szpic�w wznosi�o si� ponad wierzcho�ki drzew. �cie�ka wiod�a ku jednemu z nich, szczeg�lnie wysokiemu. Z pocz�tku to nikn��, to pojawia� si� mi�dzy drzewami, potem, gdy je�d�cy zbli�yli si� do niego, nie chowa� si� ju� za lasem - sta� szary i pot�ny, zryty przez deszcze i wiatry. Kociej zmarszczy� brwi w zdumieniu. - Schody! Wyjechali z lasu na trawiast� r�wnin�. Tu droga si� rozchodzi�a. Szerszy i cz�ciej chyba ucz�szczany trakt wi�d� dalej, prosto na po�udnie. W�ska �cie�ka prowadzi�a ku podn�u g�ry. Je�d�cy, nie namy�laj�c si� wiele, skr�cili w tamt� stron�. Teraz wszystko widzieli jak na d�oni - wykute w skale stopnie prowadz�ce coraz wy�ej, do kolejnych p�ek. Po tych za� doj�� mo�na by�o do czerniej�cych otwor�w jaski�. - Czujesz co�? - spyta� Je�on. - �adnej magii. A ty? - Tylko padlin�. Stamt�d. Na stoj�cym u podn�a ska�y kamiennym o�tarzu le�a�y cia�a ubitych zwierz�t. Ilu i jakich - tego w�drowcy ju� by nie powiedzieli - zbyt wiele kruk�w obsiad�o truch�a, ob�eraj�c si� ofiarnym mi�sem. - Sk�adaj� ofiary i nie str�uj�... - Kociej pokr�ci� g�ow�. - Wida� nie ma tu g�odnych kmieci - Je�on zeskoczy� na ziemi�. - Popilnuj koni. - A ty co? Je�on wskaza� palcem na czubek g�ry. - Nie ma mowy. Sm�dor jeden wie, co w tych lochach siedzi. - To w�a�nie jest ciekawe. Mo�e tam zebrano skarby jakie�... - To by tu sta�y trzy setki stra�nik�w. - ...albo wota, sk�ry gryf�w, smocze z�by... - W Skardii smoki nigdy nie �y�y. - ...to mo�e mnisi pustelnicy wielce uczeni... - Ci by nie pozwolili ca�ych wo�k�w na ofiar� odda�. Ale Je�on ju� szed� ku skale. Przebieg�szy trzyna�cie stopni, stan�� na pierwszej galerii. W�ska na p� kroku �cie�ka wiod�a wzd�u� �ciany, za� skalne stopnie prowadzi�y wy�ej. Je�on spojrza� na siedz�cego na koniu Kocieja. Nie powinni tu traci� czasu. Lecz czy� M�dra Pani nie kaza�a im poznawa� przemierzanych krain? Je�on wspi�� si� na drugie pi�tro. Dalej nie pr�bowa� wchodzi�, coraz stromiej tam by�o, a stopnie wilgotne od porannego deszczu. �atwo kark skr�ci�. Ruszy� wzd�u� galerii. Wykuta dro�yna wydawa�a si� g�adka, wy�lizgana, Je�on przycisn�� si� wi�c do ch�odnego kamienia i uwa�nie patrzy� pod nogi. W ko�cu stan�� przed pierwszym z otwor�w. Drewniana, wysoka na trzy stopy barierka zagradza�a drog� w g��b jaskini. Za� w �rodku lochu, tam gdzie ledwo ju� dociera�y promienie s�o�ca, majaczy�y ko�ci. Chwila jeszcze min�a, nim oczy Je�ona przywyk�y do p�mroku. Obok starego ludzkiego szkieletu le�a�a czaszka, cz�owiecza niechybnie, lecz o dziwnym kszta�cie. - Hej! - Je�on przywo�a� karczmarza. - Zdro�yli�my si�. Ch�tnie bym si� obmy�. A potem zakosztowa� dziewek. - Ooo - ober�ysta u�miechn�� si� szeroko. - Tego ci, panie, u nas dostatek. Zaraz nastawi� wrz�tek i przy�l� ci jedn�... - Wiesz co - zamy�li� si� Je�on. - Od dawna jeste�my w drodze. Przy�lij mi dwie. - Natychmiast, panie - karczmarz spojrza� pytaj�co na Kocieja. Rycerz kiwn�� palcem, a gdy ober�ysta zbli�y� si�, powiedzia�: - M�j towarzysz lubi rude dziewki. Ale zm�czy ci je tak, �e przez trzy dni nie spojrz� na ch�opa. - To przy�l� czarne. - On lubi i czarne. - Mam bia�ow�ose. - Za tymi wprost przepada. - To �le, moje dziewczyny musz� by� wypocz�te - karczmarz zamy�li� si�. - Jak rozumiem, tw�j druh, �askawy panie, lubi dziewki chude, ale nie gardzi grubymi, przepada za m��dkami, ale dojrza�ym niewiastom nie odm�wi, uznaje piersiaste, lecz p�askich te� mu szkoda. - Zgad�e� - Kociej wyszczerzy� z�by w u�miechu. - I wszystkie jednakowo maltretuje. Kociej ci�ko wspar� si� o �cian� i spod p�przymkni�tych powiek obserwowa� ludzi w ober�y. Ciep�o, zapach piwa, smak wina, wszystko to rozgrzewa�o i usypia�o. W�drowali do Skardii trzy tygodnie, a za map� s�u�y� im wygrzebany w zakamarkach k�czordzkiej biblioteki, krusz�cy si� w r�kach strz�pek sk�ry. Ta wzgl�dnie bezpieczna, cho� niew�tpliwie mokra droga przez bagna trwa�a osiemna�cie dni. Potem natrafili na trzy osady, wszystkie opuszczone. Dalej jechali zamieszka�ymi ju� ziemiami. Nie gadali z nikim, zmierzali wprost ku stolicy Skardii - Kartoszy. Znale�li tu przyzwoity, cho� drogi nocleg. A poniewa� na poszukiwanie Ziarna Czasu zamierzali wyruszy� dopiero jutro, wiecz�r dzisiejszy zostawili sobie na odpoczynek i przyjemno�ci. - Tw�j druh, panie, jest ju� zaj�ty - ober�ysta zn�w stan�� ko�o Kocieja. - Czy ty r�wnie�... Nagle drzwi karczmy otworzy�y si�. Do �rodka wesz�o pi�ciu ros�ych m�czyzn. Ubrani w grube, sk�rzane kurtki, uzbrojeni w pa�ki i ma�e, okr�g�e tarcze, ju� na pierwszy rzut oka wygl�dali gro�nie. Ruch w gospodzie zamar� w jednej chwili, stukn�y odstawiane na sto�y kubki, umilk� gwar rozm�w, �miechy. Dow�dca grodowych rozejrza� si� po sali, jego wzrok zatrzyma� si� na Kocieju. - Tam! W�drowiec poderwa� si� z �awy. - Je�on! B�ysn�� w ogniu kaganka wyci�gni�ty jednym ruchem miecz. Lecz grodowy zachowa� spok�j. Powoli podszed� do rycerza. - Poczekaj, panie - powiedzia� szeptem. - Mamy ci� jedynie doprowadzi� do Wielkiej �wi�tyni. To rozkaz Wielebnego Orszy. Za �cian� rozleg� si� krzyk. Trzask p�kaj�cego drewna, tupot, �omotni�cie, jakby kto� prasn�� o ziemi� workiem z piaskiem. Kociej drgn��. - Panie, nic z�ego nie mog�o si� sta� twojemu druhowi. Pozw�l z nami i nie stawiaj oporu, a nie spotka ci� �adna krzywda. Kociej zmierzy� ich wzrokiem. Nawet je�li uda mu si� przedrze� przez stra�nik�w, co zrobi potem? Zreszt�, zaprowadzi� go maj� do kogo� wa�nego. O to przecie� chodzi�o od pocz�tku. Powoli wsun�� miecz do pochwy i odst�pi� od �ciany. Czarnobrody m�czyzna obserwowa� oddzia� grodowych, odprowadz�j�cy Kocieja i Je�ona. Potem, szybkim krokiem, ruszy� ku stajniom. W pa�acu Orszona panowa� p�mrok. Dziesi�tki oliwnych lampek rozp�dza�o wpe�zaj�c� przez w�skie okno ciemno�� wieczoru, o�wietlaj�c komnat� i przepi�kne malowid�a pokrywaj�ce �ciany. Tam pot�ni wojownicy krzy�owali swe miecze, zwyci�scy wodzowie st�pali po cia�ach pokonanych wrog�w, �cigane przez my�liwc�w jelenie mkn�y mi�dzy drzewami. Nawet teraz, o zmierzchu, a mo�e w�a�nie dzi�ki niemu, �cienne malowid�a nabiera�y �ycia, wydawa�y si� wiernym obrazem rzeczywisto�ci. Szli obok siebie - Je�on, wysoki, barczysty, z d�ugim mieczem u pasa, w kaftanie utkanym w barwy Pani. Jego d�onie pokrywa�y uroczne tatua�e, naszyjnik z nied�wiedzich z�b�w zdobi� pier�. Obok Kociej, ni�szy nieco od druha, pozornie w�tlejszy, lecz nie ust�puj�cy mu si��. Jednor�ki, prawa r�kawica ukrywa�a d�o� nie ludzk�, a stalow�. Rycerz nosi� miecz u prawego boku. Stateczniejszy od druha i bardziej wygadany, przejmowa� przewodnictwo, gdy s�owem trzeba by�o obraca�, a nie or�em. Zna� si� na zio�ach, potrafi� tropi� zwierz�ta i potwory, czyta� z chmur. Stan�li naprzeciw w�adcy. Orszon patrzy� na nich nie drgn�wszy nawet. Tylko b�ysk oczu spostrzegli w spowijaj�cym tron p�mroku. - Kto wy? - spyta� wreszcie. Kociej wyba�uszy� na niego oczy, Je�on z trudem powstrzyma� si�, by nie parskn�� �miechem. Starzec m�wi� cienkim g�osem rzeza�ca. - Jestem Kociej Maszczyn, herbu Prawiec. - Je�on Niegoda, herbu G�ygacz. - Nie pochodzicie z �osudy ani z Ruczajnych Bor�w - bardziej stwierdzi� ni� spyta� kap�an. - Rzek�e�, panie - Kociej wzi�� g��boki oddech. - Jeste�my kronikarzami. W�drujemy po �wiecie na rozkaz w�adc�w K�czorgi... - zawiesi� g�os, pytaj�co spojrza� na kap�ana. - Czyta�em o K�czordze w starych ksi�gach. Jak si� tu dostali�cie? - Przeszli�my przez bagna, zwane w Olszy Po�udniowymi. - Szli�cie przez Wielkie Bagniska? - starzec z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow�. - Musicie wi�c w�ada� magi�. - Nie jest nam obca. Tak jak i robota mieczem. - I spotkali�cie pewnie niejednego przeciwnika godnego waszej magii i miecza. - Cia�a wszystkich poch�on�a woda. - A wi�c i wodne stwory potraficie zabija�? - kap�an zamy�li� si�. - Rzecz jasna, panie. Potrafimy zwalcza� utopce i topieluchy, bogunki i mamuny, po�wi�tniki i po�ama�ce... - A si�pce? - Nie spotkali�my �adnego na naszej drodze - powiedzia� Kociej po chwili zastanowienia. Powoli zaczyna� domy�la� si� w czym rzecz. - Ale mamy Bia�y Ogie�. Wi�c i si�pcowi by�my podo�ali. - Dostrze�ono was przy Skale Przodk�w. Czego tam szukali�cie? - Wszystkiego, panie, jeste�my kronikarzami... - A co�cie znale�li? - nast�powa� kap�an, nie zra�ony odpowiedzi� rycerza. - Groby. Dziwne groby. - Czemu dziwne? - Bo cia�a tam chowano bez g��w, a g�owy bez cia�. Wymoczone w specjalnych wywarach ko�ci zmar�ych przed setkami lat i czaszki, co ze sk�ry niedawno zosta�y obrane. Dziwne czaszki - ludzkie, cho� o nieludzkim kszta�cie. Zapad�a cisza. Rycerze s�yszeli spokojny oddech Orszona, skwierczenie p�on�cego w kagankach t�uszczu, bicie w�asnych serc. Czego od nich chce ten starzec o g�osie dziecka? Przywiedziono ich tu bocznymi uliczkami tak, by jak najmniej ludzi zwr�ci�o uwag� na konw�j. Bez chwili zw�oki poprowadzono ich przez dziedziniec zamkowy do wie�y. Przed jej drzwiami zmienili si� stra�nicy - grodowych zast�pili uzbrojeni w miecze niewolnicy kap�ana. Sze��set czterdzie�ci dwa stopnie - Kociej policzy� to dok�adnie - prowadzi�y do tej sali. Orszon ju� czeka�. Tak, jakby przybycia Przewodnik�w spodziewa� si� od dawna. Czy�by to on mia� Ziarno Czasu? - Zbli�cie si� - powiedzia� Orszon. Twarz starca wy�oni�a si� z p�mroku: d�uga broda, ostry nos, przenikliwe oczy. To w�adca, w�adca pos�uguj�cy si� magi�, cho� mo�e nie znaj�cy wielu jej sekret�w. Prosty miedziany wisior zdobi� jego szyj�, sk�rzane branzolety opasywa�y nadgarstki. - Oszukali�cie mnie, rycerze - powiedzia� powoli. - Ale ja nie mam wam tego za z�e. Przybyli�cie tu nie po to, by zape�nia� stronice ksi�g r�wnym pismem. Nie do tego wasze d�onie stworzone, by �ciska� g�sie pi�ro, nie do tego oczy, by gasn�� latami, wpatrzone w pergamin. Czuj�, �e sprawiedliwej rzeczy macie dokona� i, cho� jej nie znam, zaufam wam, rycerze. Baczcie jednak, by�cie nie z�amali mej ufno�ci - kat�w trzymam zdolnych i kochaj�cych sw� robot�. Odkryj� wam cz�� prawdy, wy za to powiecie mi cz�� swojej. Przewodnicy spojrzeli po sobie. Szybko, szybko toczy�y si� wydarzenia. Wi�c racj� mia�a M�dra Pani, �e co� dziwnego dzieje si� w Skardii i zwi�zek to mo�e mie� z Ziarnem. - �ami�c nasze obyczaje weszli�cie do grobowca przodk�w. Tam le�� ko�ci praojc�w klanu Torczyk�w, ka�dy r�d ma taki grobowiec. Nikt nie wchodzi do jaski�, a i kap�ani ogl�daj� ko�ci z daleka jeno, zza drewnianych �erdzi. Panowa� przed wiekami w Skardii zwyczaj, �e g�owy niemowl�t �ciskano drewnianymi �upkami. To dlatego czaszki wygl�daj� tak dziwnie. Lecz obyczaj ten zarzucono wiele pokole� temu. W grobowcach winny le�e� czaszki przodk�w. Le�� za� nowe, ukszta�towane na dawn� mod�� tak, by nikt stoj�cy za drewnian� przes�on� nie spostrzeg� r�nicy. Kto� od p� roku ha�bi grobowce, zabieraj�c dawne czaszki i podrzucaj�c nowe. Sk�d u niego te czaszki, po co to robi, no i wreszcie kim jest. Tego nie wiem, lecz musz� si� dowiedzie�. Oto m�j k�opot. Podzieli�em si� nim z wami, cho� dot�d niewielu na tej ziemi, pr�cz mnie i z�odzieja, mia�o o ca�ej sprawie poj�cie. Mo�e by� tak, jak m�wicie - przejechali�cie przez bagna. Wiele rzeczy to potwierdza - mowa, do naszej podobna, acz odmienna, i stroje dziwne, i konie wspania�e. Lecz mo�e to wy jeste�cie �wi�tokradcami, rycerze? Orszon zawiesi� g�os. Czeka�. Kociej milcza�. Uk�ada� w g�owie s�owa starca, zbiera� je, tasowa�. Wreszcie przem�wi�. - Powiemy ci prawd�, wielebny. Poznasz j�, bo� w�adc� tej krainy, bo zbli�a si� czas przeznaczenia, gdy Klepsydra Czasu zn�w si� nape�ni i ludzie pozna� powinni nowin�. Opowiem ci wi�c wszystko. M�wi� d�ugo. O �wiecie, co przed dziesi�tkami pokole� inny si� jawi� ni� teraz. O wielkich miastach, warownych zamkach, traktach pe�nych kupc�w, wojennych pochodach, o wiedzy, kt�r� zdobyli m�drcy. Podzielony na krainy, rz�dzony przez kr�l�w i w�adyk�w, przez klany i zakony, stanowi� ten �wiat jedno��. Statki wioz�y towary, karawany woz�w pe�z�y po wszystkich go�ci�cach. Bagna, skaliste zapadliny, ogniste g�ry nie dzieli�y krain. Mniej demon�w, mniej duch�w, mniej l�gn�cego si� z ciemno�ci z�a zna� �wiat. Ka�da ziemia ma swoje Ziarno. W nim skupia si� moc tej krainy, ono pami�ta wszystko, co si� zdarzy�o, ono wyznacza r�nice mi�dzy ludzkimi obyczajami. Przed wiekami wszystkie Ziarna wsp�lnie przesypywa�y si� w Klepsydrze Czasu stoj�cej na szczycie G�ry Znak�w. Lecz coraz gorzej dzia�o si� na �wiecie. Coraz mniej spokojnych lat by�o, gdy rolnik m�g� bezpiecznie zbiera� plony, za to coraz wi�cej wojen i mord�w. Ludzie powstali przeciw sobie i bogom, nasta�a wojna, jedna i powszechna. Zagniewali si� bogowie. Przekl�li ludzi. Poruszy�a si� ziemia, g�ry zapada� si� zacz�y i wznosi�, oceany zala�y nadmorskie wioski, topiel bagnisk poch�on�a dziesi�tki miast. P�k�a �wi�ta Klepsydra Czasu, a zes�any przez bog�w wiatr rozp�dzi� Ziarna po �wiecie. Ka�de wr�ci�o do swojej krainy. Pomi�dzy ziemiami pojawi�y si� bagniska, gdzie l�gn� si� potwory, podnios�y si� g�ry i wyr�n�y bezdenne kaniony, z kt�rych wype�za z�o. Lecz bogowie ulitowali si� nad lud�mi i zes�ali na ziemi� swych pomocnik�w, naznaczyli wybranych, ustanowili �wi�te miejsca. M�dra Pani w�ada K�czorg�, jej pa�ac stoi u st�p G�ry Znak�w. To stamt�d wyruszaj� na �wiat Przewodnicy. Oni zn�w maj� zebra� Ziarna w jedno miejsce, a gdy to si� stanie, po��cz� si� okruchy Klepsydry i jeden czas pop�ynie dla wszystkich ziem. - Jeste�my Przewodnikami - m�wi� dalej Kociej. - Otrzymali�my od Pani mapy. Powiedzia�a, �e kto� tu, w Skardii, zdoby� Ziarno i u�ywa go, poj�wszy, �e niezwyk�ym ono jest kamieniem. Jeste�my przekonani, �e czaszki kradnie ten sam cz�owiek, kt�ry posiad� Ziarno. W prawej nawie �wi�tyni zgromadzono wota. �elazne siekierki i pos��ki, miecze, tarcze i bu�czuki, k�y nied�wiedzi, pazury strzyg, napi�te na drewniane ramy sk�ry po�udnic i krwiak�w, wypatroszone g�owy kaprawc�w, �wieckich i innych stwor�w. Kap�an obja�ni�, �e w�r�d tych wot znajduje si� te� sk�ra rozszarpiela, ale �e rozszarpiele s� niewidzialne, to i dojrze� go nie spos�b. - To stara sk�ra, przed dwustu laty ubi� tego rozszarpiela K��botok Grembion. Grembiony to znaczny r�d. A gdy kiedy� pr�bowali do Skardii wej�� przez bagna kupcy z po�udnia, to w�a�nie Grembion Podgardle znalaz� ostatniego z nich. Wl�k� si� ten kupczyna chory, z jednym pustym wozem. Sczez� w B�yszczynie, rodowej siedzibie Grembion�w. A to - kap�an wskaza� du�y dzban; Kociej uwa�nie przyjrza� si� czarnemu naczyniu z wymalowanymi na nim czerwonymi postaciami wojownik�w - dar Grembiona dla �wi�tyni. A si�piec niezwyk�y jest, du�y i silny. - G�b� ludzk� ma? - spyta� Kociej. - Tak m�wi� ci, co go widzieli. - To �le - mrukn�� Je�on. - Znaczy si�, rozumny... - Sami te� by�cie go ut�ukli, ju� nawet Torczykowie dwie wsie przygotowali, �eby si� w pustych chatach pochowa�, ale wielu m�czyzn by im pad�o. Ze trzy dziesi�tki. Zabijcie si�pca - odkupicie tym sw� wobec Torczyk�w win� i przekonacie mnie o prawo�ci waszych s��w. Na dworze szala�a ulewa. Wielkie krople deszczu t�uk�y o ziemi�, drzewa i dachy dom�w. ��obi�y bruzdy w zaoranych polach, wyrywa�y li�cie, �ama�y ga��zie. Deszcz siek� nieustannie, mokrym m�otem mia�d��c wschodz�ce zbo�e, zwierz�ta, co w�tlejsze domowe zabudowania. �ciana deszczu urywa�a si� raptownie, jakby odkrojona jednym ci�ciem olbrzymiego no�a. Szary mur ci�gn�� si� na lewo i prawo, po lini� horyzontu. S�o�ce �wieci�o jasnym blaskiem. Naprzeciw �ciany, mo�e dwadzie�cia krok�w od niej, czeka� ma�y orszak rycerzy. Dw�ch konnych - Kociej i Je�on, a pr�cz nich o�miu piechur�w. Tarcze wszystkich pokrywa�a ��ta farba, na ��to mieli pomalowane he�my, koniom wpleciono w grzywy s�oneczne wst��ki. Kociej i Je�on siedzieli w siod�ach nieruchomo. Milczeli, bo ka�dy wysi�ek przed takim spotkaniem jest zb�dny. A w deszcz wjecha� musieli sami. Nie starczy�oby im mocy, �eby ochroni� wszystkich. Skardyjscy woje potrzebni byli tylko na wypadek, gdyby pokonany si�piec zacz�� ucieka�. Deszcz wali� wci�� z tak� sam� si��. Si�piec to jeden z bardziej uci��liwych wodnych stwor�w, b�kart topieluchy, z ojca p�anetnika. Zwykle siedzi w bagnie, prze�uwaj�c i trawi�c resztki ostatniej uczty. W tym czasie �aduje sw�j worek wod�. Trudne to do poj�cia, �e w ma�ym mi�sistym worku na plecach si�pca, do kt�rego nie wesz�aby i ludzka g�owa, mo�e si� zmie�ci� tyle wody. Kiedy si�piec zg�odnieje i na�aduje w�r, wy�azi z bagna na �er. Szczeg�lnie gustuje w mi�sie wolim i koninie, wi�c zmierza ku ludzkim siedzibom. A gdy upatrzy ju� sobie wie� czy osad� - rozp�tuje burz�. W jednej chwili woda z jego worka wytryskuje w niebo, a potem zaczyna pada� na ziemi�. �aden cz�owiek nie potrafi zrobi� kroku, t�uczony biczem deszczowych kropel. Kiedy wi�c ludzie siedz� w swych domach, z trwog� czekaj�c na przej�cie burzy, si�piec w�azi do ob�r i chlew�w. Dwa razy wy�szy od cz�owieka, mocarny w ramionach, rozrywa zwierz�ta niczym �d�b�a trawy. Ludzi unika, lecz gdy kto� niebacznie stanie mu na drodze, nie gardzi i cz�owieczym mi�sem. Pokona� go ci�ko, bo od si�pca ci�gnie si�a ot�piaj�ca rozum i spowalniaj�ca zmys�y. To dlatego tak wielu wojownik�w ginie w walce z potworem. Je�on westchn�� i spojrza� na Kocieja. - Jakby mi kto �ap� w gardle gmera� - mrukn��. - Mnie te� - Kociej kiwn�� g�ow�. Kiedy si� rusza�o na si�pca, ju� dzie� wcze�niej nie nale�a�o bra� do ust nic do picia. Zn�w zapad�a cisza. Na miarowy �oskot deszczu dawno przestali zwraca� uwag�. W ko�cu Je�on wyprostowa� si� w siodle i da� znak r�k�. - Rusza�! Rusza�! Si�gn�� po pochodni� Bia�ego Ognia. Jednym szarpni�ciem zerwa� otaczaj�cy g�owni� pokrowiec. Blask Ognia ja�niejszy si� nawet zdawa� od s�onecznego. Wjechali w deszcz. Ostatnim d�wi�kiem, jaki s�yszeli, by� okrzyk podziwu piechur�w, gdy wodna �ciana otworzy�a si�, sp�oszona moc� Ognia. Blask wycina� w szarym murze kszta�ty je�d�c�w, powi�kszone jak poranny cie�. Po chwili deszcz zamkn�� powrotn� drog�, tu� za ko�skimi zadami. Jechali niczym w powietrznym p�cherzu, otoczeni zewsz�d wod�, ich wzniesione ku g�rze pochodnie jak kolumny powstrzymywa�y przed zwaleniem ci�ki, mokry strop. Kociej lekkim szarpni�ciem w�dzid�a zmusi� do jazdy konia, kt�ry zwolni� nagle i zar�a� trwo�nie. Szli na si�pca. Natkn�li si� na niego na podw�rzu du�ego gospodarstwa, gdy wytaszczywszy przed obor� p� cielaka, po�era� go ze spokojem. Wok� si�pca, tak jak wok� nich, rozpo�ciera� si� podobny odwr�conemu pucharowi, wolny od deszczu, spokojny obszar. Ziemia pod kopytami koni by�a sucha. Tak jakby ka�da kropla tego potwornego deszczu tu� po dotkni�ciu trawy wyparowywa�a nagle, nie zostawiaj�c ni �ladu wilgoci. Wojownicy zeskoczyli z siode�. Zatykaj�c w ziemi dogasaj�ce pochodnie, dobyli mieczy. Si�piec te� ju� ich dostrzeg�. Odrzuci� precz niedogryzionego cielaka i wsta�. Dwa razy przewy�sza� ludzi wzrostem, �apy mia� do kolan, cia�o szare, g�bczaste, pozornie rozpulch�e i mi�kkie, w rzeczywisto�ci pr�ne i silne. Tylko g�owa potwora mia�a cz�owieczy wymiar i kszta�t. Uderzyli niemal r�wnocze�nie. Kociej ci�� poni�ej �ydki. Je�on nie zd��y�, bo musia� umkn�� przed spadaj�cym �apskiem. Cios mog�cy zmia�d�y� czaszk� min�� si� z celem o palec. Kociej zn�w k�u� - prosto w kolano. Si�piec rykn��. Konie zar�a�y niczym w�ciek�e, zacz�y kopa� i wierzga�, w ko�cu pop�dzi�y wok� areny, na kt�rej walczyli ludzie i potw�r. Si�piec zdo�a� pochwyci� Kocieja. Jego z�by zacisn�y si� na d�oni rycerza. Prawej d�oni. Potw�r rykn�� ze zdziwienia i b�lu, pu�ci� Kocieja, odwr�ci� gwa�townie. Prosto pod ostrze Je�onowego miecza. Bura posoka pop�yn�a z odci�tej stopy stwora. Zawy�. Konie zachryp�y ju� od przera�liwego r�enia. Powstrzymuj�c b�l, Kociej uderzy� raz i drugi. Si�piec zachwia� si�, kl�kn��. Opad� na ramiona, jeszcze spr�bowa� si� podnie��. Je�on dopad� go w jednym skoku, wzni�s� miecz do ciosu, uderzy�. Chrupn�o, �eb si�pca wci�� jeszcze trzyma� si� cia�a, ale krew bluzn�a z olbrzymiej rany na karku. Ostatnim wysi�kiem potw�r si�gn�� swego zab�jc�. Przewr�ci� Je�ona, waln�� pi�ci� wgniataj�c w cia�o rycerza kolczy pancerz. Lecz zaraz mi�nie mu zwiotcza�y. W tej samej chwili przesta� pada� deszcz. Daleko, bardzo daleko, ukryty mi�dzy drzewami na pag�rku le�a� m�czyzna. Ma��, kt�ra umo�liwi�a jego oczom widzenie na tak� odleg�o��, nada�a twarzy wyraz ob��kania. M�czyzna nie by� jednak szale�cem. Gdy walka si� sko�czy�a, wsiad� na stoj�cego nie opodal konia i wjecha� w las. - Dzielnie �e�cie si� spisali - Orszon przyg�adzi� d�oni� brod�. - Cho� bior�c pod uwag� worek, kt�ry�cie wyci�li si�pcowi... - Twoi ludzie, wielebny, bali si� nawet podej�� do trupa. - Dobrze, dobrze. Czyn potwierdzi� prawo�� waszych s��w. Oto mapa Skardii... - pochyli� si� nad sto�em i rozwin�� kwadratowy p�at p��tna, pokryty setkami wielobarwnych znak�w. Zacz�� m�wi�. Krajem rz�dzi on - Orszon Czarny, �wi�ty Rzezaniec, Stra�nik Biblioteki, Pierwszy S�uga Krzepberega - od dziecka przygotowywany do tej roli przez swego poprzednika. To on kierowa� losami Skardii moc� swej pot�gi, wspieran� bo�� boja�ni� ludu i pa�kami gwardzist�w. Lecz pok�j ten �atwo zburzy�. Kto wie, jaka m�dro�� zapisana zosta�a w bruzdach czaszek dawnych m�drc�w. Kto wie, jaka magia tam tkwi, jakie bogactwo. Wszystko to mo�e wydoby� z czaszek wprawny czarownik. Uzbrojony w wiedz� przodk�w zechce si�gn�� po w�adz�. Zreszt�, cho�by i nie. �wi�tokradztwo spowoduje wybuch. Klany i rody wspomn� dawne urazy i zaczn� szuka� winnych. Starsi klan�w wbij� krzemienne no�e w pnie rozstajnych drzew. Nastanie chaos, podwa�ona zostanie pot�ga �wi�tyni. Kto nad tym zapanuje? Kto?! Tylko silny mo�e przyst�pi� do takiej gry. Orszon s�dzi� wi�c, �e winowajcy szuka� nale�y albo w�r�d upadaj�cych na znaczeniu dawnych pot�g, albo w�r�d obecnych si�aczy. W jednym i drugim przypadku nale�a�o uwa�niej przyjrze� si� Wysokiej Radzie. W�adza Orszona nad Skardi� nie by�a bowiem absolutna. Trzy razy do roku zbiera�a si� Rada, by rozwa�a� sprawy kraju. Za dwunastobocznym sto�em zasiada�o czterech mo�now�adc�w, kap�ani czczonego w Skardii Krzepberega i przedstawiciele cech�w najwi�kszych miast w kraju. Nikt z nich nie poprze Orszona, gdy ten, bez dowod�w, zaatakuje kogo� z Rady. A sam Orszon, cho� najsilniejszy ze wszystkich, nie mo�e wyst�pi� przeciw ca�ej Radzie. Zreszt�, po co? - Kto z nich? - spyta� Kociej. - Wszyscy - powiedzia� kap�an. - W ci�gu ostatnich lat ka�dy przechodzi� wzloty i upadki. �wi�tynie biednia�y i ros�y w si��, oszukuj�c ludzi i bog�w. Miasta trapione przez zarazy. No i w�adycy. Ci, niby najpewniejsi w swych siedziskach, te� walcz�. O wp�ywy, o pot�g�, o to, kto siedzie� ma w Radzie. Na zewn�trz ka�dy r�d to pi��, wewn�trz r�j os. - A mo�e sprawc�w szuka� nale�y w�r�d tych, co do grona wielkich dopiero wejd�? - spyta� Je�on. - Sprawdzi�em ju� wszystkich, kt�rych pos�dza�em. Nie chc� za� wyrywa� paznokci tym, kt�rych nawet ja nie podejrzewam o �adne przest�pstwo. - Nie wahasz si� zabija�. - Nikt nie zawaha� si�, gdy odj�to mi m�sko��. S�u�� jedynie �wi�tyni i tej ziemi. We mnie uosabia si� zagas�e w�adztwo skardyjskich kr�l�w. - Czy nikt nie strze�e tych ska�? - Je�on uderzy� d�oni� w st�. - Przez tak d�ugi czas nikt nie zobaczy� �wi�tokradc�w?! - Nikt nie zbli�a si� do grob�w przodk�w, a je�li ju�, to pozostaje poza grotami. To wiecie. A i pod ska�ami rzadko i na kr�tko zjawiaj� si� ludzie - tylko po to, by, raz na sze��dziesi�t dni, z�o�y� ofiar�. �wi�te miejsca stoj� z dala od osiedli, przeto wiele nocy mia� z�odziej wy��cznie dla siebie. A ja nie mog�em si� rozpytywa�, zbyt wiele by to wzbudzi�o podejrze�. - Trzeba postawi� stra�e. On jeszcze nie wie, �e pozna�e� prawd�. Zn�w kogo� wy�le po czaszki. - Nie. Nie mog� moich ludzi pos�a� na cudz� ziemi�. Trza by przecie� obsadzi� wszystkie ska�y, a tego nie uda si� dokona� niepostrze�enie. - Wielebny ma racj�, Je�on. Cz�ek, co do takiej roboty idzie, trucizn� trzyma pod j�zykiem. Je�li w og�le j�zyka mu nie wyrwano. Nic nam z takiego je�ca nie przyjdzie. Wi�c lepiej niech tamten jeszcze nie wie, �e�my poznali prawd�. Zaskoczymy go wtedy. Nie znaczy to jednak, wielebny, �e twoi ludzie maj� nie nadstawia� uszu. - Moi ludzie zawsze nadstawiaj� uszy, rycerzu. S�o�ce d�ugo ju� w�drowa�o po b��kitnej kopule, wspi�wszy si� w po�udnie na jej szczyt, spe�z�o powoli ku zachodowi. Czerwieniej�ca tarcza skry�a si� za murami zamku. Trzej m�czy�ni rozmawiali dalej, nie zrobiwszy sobie nawet d�u�szej przerwy na posi�ek. - Ci�kie to do poj�cia, trzyma� tak stu czy siedemdziesi�ciu cho�by niewolnych. Przez osiemna�cie lat, po to tylko, by poucina� im �by, specjalnymi �upkami ju� w dzieci�stwie odkszta�cone, na podobie�stwo g��w przodk�w. Miejsce do tego potrzebne odludne, ale te� i od jakiego� miasta albo traktu nieodleg�e. Bo przecie� tej setce trzeba da� je�� - dostarcza� m�k�, kasz� i mleko. Wyobra�cie to sobie, rycerze - stu ludzi o dziwnych g�owach, nic innego od dziecka nie znaj�cych jak ciemnica, i wci�� nie pojmuj�cych, po co ich �ycie w og�le biegnie. Znam takie miejsce, rycerze. Na ziemi Maszk�w, o tu - Orszon pokaza� na mapie. - Dok�adnie tutaj. S�o�ce sta�o w zenicie, pal�c twarze wojownik�w. Nie mieli jednak zbytniego szacunku dla s�o�ca. W wi�kszo�ci krain, w kt�rych bywali, kap�ani Ognistej Tarczy �yli raczej n�dznie. Podobno za morzem, w kraju piask�w, znajdowa�o si� w�adztwo podleg�e s�o�cu. Ale kto by tam wierzy� w plotki bezz�bnych staruch i karczmianych ochlapus�w. Ca�y poprzedni wiecz�r siedzieli nad mapami Maszkowych w�o�ci. A �e ziemia to spora, przeto i map znalaz� si� dostatek. Teraz, klucz�c i b��dz�c, powoli zmierzali ku wyznaczonemu celowi. Tu, pomi�dzy wapiennymi wzniesieniami, znajdowa�y si� stare kopalnie krzemienia. Dawne wyrobiska i poszarpany teren dawa�y wiele kryj�wek. Ciep�y Zak�tek, bo tak nazywa�o si� to miejsce, le�a� o p� dnia drogi od Potoki - rodowej siedziby Maszk�w i tyle� samo od ich g�rskiej fortecy Skotuli. Je�li P�otniczak hodowa� niewolnik�w, to tylko tu. Je�on obliza� wargi i wydoby� z sakwy ma�e pude�ko. Wykonane z drewna, jedn� �ciank� mia�o szklan�. W �rodku przelewa�a si� woda, a w niej p�ywa� osadzony na kawa�ku drewna metalowy pr�t. - Tam - Je�on wskaza� palcem. - Chyba czas? - spyta� Kociej. Je�on kiwn�� g�ow�. Wyci�gn�li z sakw kr�tkie p�aszcze z ciemnego materia�u, zarzucili na ramiona. W chwili, gdy Kociej zapi�� brosz�, jego p�aszcz gwa�townie zmieni� barw�. Czer� przesz�a w szaro��, a szaro�� rozbiega� si� zacz�a w wiele barw - ziele� i br�z, sino�� i granat. Rozdzielili si�. Peleryna elf�w nie tylko ukrywa�a Kocieja dla �wiata. Odkrywa�a ten �wiat przed nim. �adne poruszenie nie mog�o umkn�� uwadze rycerza. Dostrzeg� wiewi�rk� przemykaj�c� koronami drzew, zaj�ca, kt�ry przycupn�� za kamieniem i ptaki zrywaj�ce si� do lotu. S�ysza� szelest drzew, szum trawy, j�k gniecionych butami patyk�w, odleg�y �piew ta�cz�cej rusa�ki. Czu� posapywanie gromca �pi�cego w dziupli d�bu, klekot z�b�w koszczyny zwini�tej w k��bek w kamieniu, migotliwy blask p�yn�cych w powietrzu, przyjaznych ludziom z�ocieni. Kociej Jednor�ki. Wys�annik Pani. Jeden z tych, co przywr�c� jedno�� �wiatu. Teraz, w pelerynie elf�w, z mieczem u prawego boku, z magicznymi pier�cieniami na palcach, z amuletami wisz�cymi pod bluz�, got�w by� walczy� z ka�dym. Ska�y wcina�y si� w ziemi�, wycina�y niebo, �ama�y drzewny g�szcz. Czerni�y si� wyloty jaski� i grot rze�bionych przez wod�, wiatr i m�oty niewolnych. W jednej z nich m�g� P�otniczak usadowi� sw�j warsztat. To teren wprost wymarzony - g�ry daj�ce schronienie, wok� bagna zagradzaj�ce drog� ciekawskim. Kociej omija� wi�kszo�� jaski�. Tam nic nie by�o, czu� to, widzia�, s�ysza�. Zajrza� tylko do paru, jak si� okaza�o, tak�e pustych i nie odwiedzanych przez lata. Nagle us�ysza� dobiegaj�ce z oddali, ciche, jakby przyt�umione pohukiwanie. Mimo to czu� je wyra�nie, tu� przy uchu. Je�on go wzywa�. Zawr�ci�, wspi�� si� na strome podej�cie, chwil� kluczy� mi�dzy ska�ami. Wreszcie odnalaz� Je�ona. Kociej odpi�� brosz� p�aszcza. Poczu� pot sp�ywaj�cy po czole, ci�ar w�asnego cia�a, mi�kko�� n�g. Zwalczy� t� s�abo��, kt�ra przychodzi�a zawsze po zdj�ciu peleryny elf�w. Weszli do �rodka w d�ugi, ciemny korytarz. Kociej si�gn�� do zawieszonej na szyi torebki. W d�oni pojawi� si� blady ognik. W migotliwym blasku dojrzeli �lady m�ot�w, dawno temu krusz�cych t� ska��. Potem drog� zagrodzi�a im stalowa, zardzewia�a krata. Je�on pchn�� j�, weszli do �rodka du�ej jaskini. Zna� tu ludzk� r�k�. Przegni�e belki opiera�y si� o �ciany, zwoje �a�cuch�w le�a�y po k�tach jak �pi�ce w�e, wci�� trwa�y wkute w ska��, �elazne obr�cze. Je�on dotkn�� d�o�mi skroni, zamkn�� oczy, zamar� w bezruchu. Kociej wspar� si� o ska��. Czuli, czuli to, b�l i strach, cierpienie i nienawi��, g��d i pragnienie. Ca�� grot� wype�nia�o wspomnienie straszliwej m�ki - tortur i �mierci. Lecz to nie hodowani dla czaszek niewolnicy, to po prostu wi�niowie, kt�rych trzyma� tu kt�ry� z Maszk�w. Bogowie tylko wiedz� za co. Dawno to si� dzia�o i od lat ten loch pozostawa� pusty, lecz kamie� pami�ta� wszystko. I d�ugo jeszcze mia� pami�ta�, bo musia�y tu si� dzia� straszne rzeczy. D�ugo te� stali Przewodnicy przed wej�ciem do groty, by min�o im to wspomnienie. - Lata ca�e mo�emy tak �azi� - pomrukiwa� Kociej. - To prawda, nie�atwo przygotowa� kryj�wk� do trzymania stu niewolnych, lecz miejsc takich w Skardii starczy, by�my si� tu wnuk�w dochowali. Orszon si� pomyli�, to nie Czaszka P�otniczak jest winien. A wszyscy inni jednako si� zdaj� podejrzani. Inaczej si� musimy do sprawy zabra�. Pomy�le�. - S�dzisz, �e Orszon co� knuje? - Knuje, nie knuje. Nasza sprawa - odzyska� Ziarno, jego - znale�� �wi�tokradc�. My�l�, �e nie spr�buje nas przy tym obrabowa�, ale tak to musimy obmy�le�, jakby chcia�... - A je�li tamten wie? - Nad tym sp�dzimy nast�pny wiecz�r - Kociej nerwowo chodzi� po komnacie. - Sp�jrzmy na rzecz ca�� inaczej. Stu niewolnik�w. Sto zniekszta�conych czaszek... - Tak, sto g��w - le��cy na ��ku Je�on przekr�ci� si� na brzuch. - Hodowanych od dziecka... Tak... - Od pocz�tku. G�owa, czaszki... Sto czaszek, stu ludzi... Milczeli. Nagle twarz Je�ona rozja�ni�a si�. - Dwie�cie g��w wcale nie musi oznacza� dwustu ludzi. Pami�tasz, jak Masztar wr�ci� z po�udnia? Co gada� o tej ober�y w Kaleos, pami�tasz? Jak si� do niego ten dziad przyczepi�, suchy i wielki jak tyka chmielowa. Ten, co si� podawa� za wielkiego bohatera. - Tak! Tak! - Kociej stan�� na �rodku pokoju, klepn�� si� po udach. - Zatrute strza�y chcia� sprzedawa�, drogie jak ze z�ota... - No, a Grembion Podgardle mia� go�ci z po�udnia. Stamt�d przecie� pochodzi� ten dzban, co go w �wi�tyni widzieli�my. Nie trzeba wi�c �arcia dla stu g�b. Bagien, przede wszystkim bagien. - Czy Grembion zawsze mieszka w B�yszczynie? - Oczywi�cie, �e nie. �aden z w�adyk�w przez ca�y rok nie tkwi w swych dziedzicznych w�o�ciach. Kto by tam dw�r wykarmi�, kto zbrojnych? Grembion ma kilka wasalnych stancji. Co roku odwiedza siedem, osiem. Lubi te� niespodziewanie spada� na g�owy swoim rz�dcom. P�ki siedzi w B�yszczynie, jakie� jego poruszenia mog� jeszcze �ledzi�. Gdy wyje�d�a, niewiele wie�ci do mnie dochodzi. - Co nowego i ciekawego masz, wielebny? - Nowego i ciekawego? Cztery miesi�ce temu Grembion zapu�ci� brod�, cho� w jego rodzie nie by�o takiego obyczaju. Potem pom�r poszed� po gospodarskich zwierz�tach, jego i po s�siedzku siedz�cych Torczyk�w. No i dwa wypadki mu si� zdarzy�y. Raz, spad�szy z konia, przez dwadzie�cia dni chodzi� z g�b� obwi�zan� bia�ym p��tnem, a potem, gdy po��dli�y go pszczo�y, znachorzy twarz mu nacierali r�nymi ma�ciami. - To wa�ne - powiedzia� Je�on. - Ta broda, banda�e i leki. - Tak, rycerzu, masz racj� - przerwa� mu Orszon. - Du�o je�dzi� ostatnio, siedzia� w go�cinie u wielu wasali. Nie mo�na go podejrzewa� o to, �e robi� co� z�ego, wszak wszyscy go widzieli. Lecz to chyba tylko poz�r. Kto� go pewnie w tej drodze zast�powa�, podobny wida�, ale Grembion i tak twarz sobie i jemu dla niepoznaki zas�ania�. Tak rzeczywi�cie mo�e by�, je�li prawd� jest to, co�cie mi rzekli na pocz�tku. - Nie wierzysz nam? - szorstko przerwa� mu Je�on. - My te� mo�emy si� obawia�, czy nas nie okpisz. - Obieca�em wam. Nie zmuszaj mnie, rycerzu, bym czyni� to powt�rnie - teraz i Orszon si� roze�li�. - Wybacz Je�onowi, wielebny - odezwa� si� Kociej. - Denerwuje si�, bo rzecz ca�a wygl�da na bardziej z�o�on� ni� nam si� z pocz�tku zdawa�o. - Obro�ca si� znalaz� - powiedzia� Je�on znacznie p�niej, gdy siedzieli ju� w swej izbie. - Wiem, �e za du�o rzek�em, wiem! Ale nie podoba mi si� ten podci�ty staruch! Bardzo! I wszystko to mi si� nie podoba, dzi� na przyk�ad czu�em, �e kto� za mn� lezie, kiedy�my wyszli na miasto. - Ja nikogo nie dostrzeg�em - Kociej spojrza� na przyjaciela uwa�niej. - Jeste� pewien? - Nie. Gdybym by� pewien, to bym si� na niego zasadzi�. - G�upio by� zrobi�, Je�on. Musimy to od nowa przemy�le�. Pami�taj, �e i my Orszona oszukujemy, te g�upstwa, kt�re�my mu nagadali, mog� go niepokoi�. - Sp�jrz na map� - Kociej palcem stukn�� w blat sto�u. - Wszystkiego si� dowiedzia�em. To Grembionowe w�o�ci. Ludzkie osady g�szcz� si� jedna obok drugiej, bo ziemia dobra i pod siew i na wypas. Wzd�u� rzeki te� sporo wsi. No i za g�rami, tam kopalnie miedzi. - Du�e te g�ry? - Jako wszystkie w Skardii. Niewysokie, lecz strome. Tu le��, w �rodku - przesun�� palec ku lewemu brzegowi mapy - i przecinaj� kraj ku zachodowi. Rzeka Nied�wiedzi prze�amuje je tutaj, a wyp�ywa z G�r Srogich, co ju� si� na mapie nie mieszcz� i nale�� do Hara��w. Wielebny s�dzi w dalszym ci�gu, �e potrzebne takie miejsce, w kt�rym mo�na kup� ludzi utrzyma� i wykarmi�. My wiemy, �e to nieprawda. Znalaz�em, co trzeba. Pogo�a. Tutaj. Kiedy� nale�a�y do tego maj�tku dwie wsie i warowny dworek. Ale teraz to tylko ruiny, chyba �e ju� wszystko zd��y�o zgni�. Bartnik�w tam sporo �y�o i zielarzy. Lecz potem przysz�a zaraza, kt�ra przetrzebi�a ludzi i wo�y. A potem kilka lat deszczowych i okoliczne bagna zbli�y�y si� do ludzkich dom�w. Mieszka�cy opu�cili Pogo�e, a drogi dawno ju� pozarasta�y. Zwa�, �e mimo swej dziko�ci to miejsce le�y niejako po�rodku ziem Grembiona, przeto �atwo mu tam dotrze�. - S�dzisz wi�c - spyta� Je�on - �e wiemy ju� wszystko? - Tak - powiedzia� Kociej powa�nie po chwili zastanowienia. - Wiemy kto, kiedy, dlaczego i gdzie. Wiemy wszystko. - W takim razie dzi� wieczorem odpoczywam. Czy Orszon m�g�by mi przys�a� dwie pi�kne i wyuczone dziewki? Tylko cycate. - Tu chyba b�dzie dobrze - Je�on zatrzyma� konia i zeskoczy� z siod�a. Stali na kraw�dzi �lebu zaro�ni�tego g�st� traw�. Ostro�nie sprowadzili wierzchowce po zboczu, przywi�zali wodze do ga��zi drzewa, po�ci�gali z ko�skich grzbiet�w swoje tobo�ki. Granice Grembionowych w�o�ci przekroczy� mieli pieszo. Kociej poprawi� pas, si�gn�� po miecz. Ostrze b�ysn�o w�r�d zieleni, przeci�o powietrze ze �wistem. Wsun�� miecz, �ci�gn�� praw� r�kawic�. Spojrza� na palce stalowej d�oni. Zako�czone ostrymi szponami, l�ni�y w s�o�cu. Przez chwil� poczu� t�sknot� za Kari�, czekaj�c� w K�czordze. Pi�kna Karia... Je�on doci�gn�� rzemienie but�w. Podnosz�c si�, wyszarpn�� z pochwy miecz, zawin�� nim. Kociej odwr�ci� si� w stron� Je�ona, z�o�y� r�ce jak do modlitwy, pozostawiaj�c mi�dzy nimi odst�p nie wi�kszy ni� na paznokie�. Je�on zn�w wzi�� zamach, �ele�ce wesz�o mi�dzy d�onie Kocieja, zamar�o w bezruchu. Kociej u�miechn�� si�. Ch�odny wiatr ci�� od jeziora, pokrywaj�c tafl� wody sieci� zmarszczek, poruszaj�c przybrze�ne drzewa do sennego �piewu, p�osz�c ptasi drobiazg, rw�c paj�cze sieci. Skryte za chmurami s�o�ce i pe�zn�ca znad wschodnich bagnisk mg�a. Zimno i ponuro. Ponuro i zimno. Szczeg�lnie, gdy cz�ek niewyspany, g�odny, zm�czony trzydniowym marszem i zbyt cz�stym nak�adaniem elfiej peleryny. Wszystkiego mo�e si� wtedy i najtwardszemu wojownikowi odechcie�. Chyba �e siedzi si� w�a�nie przy ognisku, cho�by i tak malutkim, by nie dawa�o blasku ni dymu. Chyba �e trzyma si� w r�ku kij z nadzianym, dobrze upieczonym kr�likiem, a w buk�aku chlupie, zostawiony na tak� okazj� zapas miodu. Mo�na �ci�gn�� z n�g buciory, zrzuci� z plec�w twarde kaftany i pogada� o pozostawionych w K�czordze pannach. O tak, pi�kna to chwila i by j� prze�y�, warto si� by�o wybra� na t� w�dr�wk�. Lecz ju� wkr�tce Pos�a�cy musieli si� zabra� do roboty. Ostro�nie doszli do brzegu jeziora i tam, skryci w wiklinowych krzakach, przez ca�e popo�udnie przygl�dali si� odleg�emu p�wyspowi. Jezioro Pogo�a mia�o kszta�t jajka i, jak si� Przewodnikom zda�o, obeszliby je w jeden dzie�. Tyle �e teraz by�o to pono� niemo�liwe, gdy� ca�y jego wschodni brzeg ��czy� si� z wielkimi bagniskami. To owe moczary sprawi�y, �e fragment l�du, kt�ry niegdy� lekko si� tylko wcina� w obrys jeziora, teraz sta� si� p�wyspem, z jednej strony oblanym m�tn� wod�, z drugiej b�otami. Na samym skraju tego cypla, u st�p niewysokiego, zaro�ni�tego drzewami wzg�rza le�a�a onegdaj Pogo�a. - Zobacz, ca�y cypel porasta m�odniak. Pewnie wie�niacy mieli tam pola. Wi�c nasze peleryny na nic. Nie przemkniemy si�, to wida� od razu. A jak nas z�api�... - Wod�? - skrzywi� si� Je�on. - Zimna. Mo�e od razu przesmykiem? - Za �atwe by si� to wyda�o Grembionowi. Jutro szykujemy tratwy, a w nocy wyp�ywamy. Je�li kto� tam w og�le siedzi. Zmierzcha�o, gdy zobaczyli na drugim brzegu jeziora sylwetki zbrojnych. Przypuszczenia okaza�y si� wi�c s�uszne - to tu umie�ci� Grembion swoj� tajemnic�. Ca�y nast�pny dzie� zszed� im na majstrowaniu z wikliny dw�ch tratew, potem musieli jeszcze przej�� kawa�ek wzd�u� brzegu tak, by wiej�cy z boku wiatr spycha� ich ku p�wyspowi. Zanim zanurzyli si� w wodzie natarli sk�r� ochronnymi olejkami - bagna by�y tak blisko, �e do jeziora przedosta� si� mog�y jakie� utopce lub w�owuchy. Ksi�yc na szcz�cie pozostawa� w nowiu, wi�c wi�kszo�� stwor�w i tak spa�a, ale zawsze lepiej zadba� o siebie. Kaftany, nogawice i bro� zapakowali do dw�ch sakw ze sk�ry, kt�re po�o�yli na tratwach. Do przeciwleg�ego brzegu przybili bez �adnych k�opot�w. Gdy tylko stan�li na l�dzie, rozsup�ali swoje tobo�ki i pozak�adali ubrania. Ruszyli do przodu ku wznosz�cemu si� nad lasem pag�rkowi. Dwa cienie pe�zn�ce w�r�d dziesi�tk�w dr��cych cieni drzew. Szelest deptanej trawy po�r�d szelestu li�ci. Rytm oddech�w po�r�d rytmu t�oczonej w pnie wody. Nic wi�cej. A jednak wystarczaj�co wiele, by dostrzeg� ich uwa�ny obserwator. P�ki szli przez m�odniak, na nic zda�y si� elfie peleryny, wszak ci�gn�y si� tu kiedy� pola obrabiane ludzk� r�k�, a na zaoranej �elazem ziemi nie dzia�a magia elf�w. Trzeba wi�c by�o si� skrada� ostro�nie, tak przeciska� pomi�dzy niskimi ga��ziami, by �adnej nie tr�ci� za mocno. Teren podnosi� si� wyra�nie, znak, �e do wzg�rza niedaleko. Pi�trzy�o si� nad nimi - ciemne, ogromniej�ce, gdzieniegdzie �yskaj�ce w �wietle gwiazd szarymi za�omami. W ko�cu dotarli do podn�a pag�rka. - Wchodzimy tutaj - szepn�� Je�on wskazuj�c ciemniej�cy nad nimi otw�r groty. - Tam zapadniemy przed �witem. Ruszyli. Konia by tu nie wprowadzili, ale cz�owiek dobrze dawa� sobie rad�. Pope�zli w g�r�, przyklejeni do szarej powierzchni jak muchy do okiennej b�ony. A kiedy byli w po�owie wysoko�ci i nie mogli si� nawet odwr�ci� czy szybko cofn��, us�yszeli kroki. Za plecami, w dole. Chrz�st kamieni deptanych wieloma stopani. G�os: - Dziesi�� �uk�w mierzy w wasze plecy, rycerze. Zejd�cie tu grzecznie. Stali obok siebie, plecami wsparci o skaln� �cian�, z d�o�mi na r�koje�ciach mieczy, z zaci�ni�tymi ustami. Dwunastu czeka�o naprzeciwko. Dow�dca Grembionowych ludzi, barczysty drab w nabijanej �wiekami kurtce, z pot�n� maczug� w �apskach, zrobi� krok do przodu. - Od kiedy to szlachetni rycerze �a�� po ska�ach jak �wistaki? - Z�by mia� bia�e i l�ni�ce. - Od kiedy to rabowie mierz� z �uk�w do szlachetnie urodzonych? - Mo�e i rabowie, ale nie z�odzieje, co noc� wpa�zaj� na cudz� ziemi�. Oddajcie miecze! - A je�li nie? - Rycersk� sk�r� strza�a r�wnie szybko przebije, co i rabsk�. Zapad�a cisza. Czarne groty czarnych strza�. Wok� szaro�� poranka. - ��esz, �ajdaku - powoli powiedzia� Kociej. - Mia�e� nas doprowadzi� do Grembiona, a nie zabija�. Prowad� wi�c albo spr�buj nam zabra� miecze. �cie�yna wi�a si� w g�r� mi�dzy ska�ami, drzewa ros�y po obu jej stronach. Gdzieniegdzie tylko je przyci�to. �wie�e pniaki, kupy odr�banych ga��zi i wyorane ci�gni�tymi balami ziemne bruzdy znaczy�y te miejsca. Gdy dotarli do szczytu wzg�rza, drog� zast�pi�o im dw�ch stra�nik�w, pytaj�co patrz�c na dow�dc�. Odp�dzi� ich gestem r�ki. Jeszcze jeden zakr�t i ma�a kolumna m�czyzn by�a na miejscu. Oto otworzy�a si� przed nimi kotlina, jakby zag��bienie w kopcu, na kt�ry si� wspinali, zewsz�d otoczone wapieniem. Mog�o mie� sto krok�w na sto. Nie pozostawiono tu �adnego drzewa, pod ska�� sta�y cztery du�e budynki. Na dworzu sta�o kilku m�czyzn. Wszyscy brodaci, wszyscy pod broni�, ale str�j od razu zdradza�, kto nimi dowodzi. - Witaj, szlachetny Grembionie - Kociej pochyli� g�ow�. - S�yszeli�my, �e siedzisz w B�yszczynie. Mi�a to niespodzianka ujrze� ci� tutaj. - Witajcie, rycerze - Grembion mia� g�os zdecydowany, ale mi�y dla ucha. - A ja was spodziewa�em si� tu zobaczy�. Znam r�wnie� cel waszej wizyty. - My te� znamy prawd�. Ca��. - M�j podziw dla rozum�w waszych nie ma granic. Wi�c nie wyjdziecie st�d �ywi - zawiesi� g�os. Nie drgn�li nawet. - Krew twych ludzi zbroczy t� ziemi�. Zreszt�, dobrze wiemy, �e nie zechcesz nas zabi�. Pragniesz wszak wiedzy... Kociej m�wi� ca�y czas. Zadawa� pytania, s�ucha� wymijaj�cych odpowiedzi, po czym sam zbywa� okr�g�ymi s�owy te rzeczy, kt�re ciekawi�y Grembiona. Cho� rozmawiali d�ugo, do sedna sprawy nie zbli�yli si� cho�by o w�os. Je�on milcza�. Milcza�, lecz nie pr�nowa�. Bacznie ogl�da� ca�� kotlink�. Naliczy� osiemnastu ludzi, nie wiadomo, ilu siedzia�o pochowanych w lesie i w domach. Studni nie ma, w dw�ch budynkach du�e okna, w dw�ch w og�le ich braknie... Wi�c to tam. Dzie� wstawa� s�oneczny, gor�cy. - Przybyli�my tu po Ziarno - powiedzia� nagle Kociej. - Oddaj je, a odejdziemy w spokoju. Oddaj, a Orszon nie pozna miejsca twej kryj�wki. Grembion roze�mia� si�. Jego wojownicy stali w milczeniu wok� rycerzy - napinaj�c �uki, z d�o�mi na r�koje�ciach mieczy, z toporami w gar�ciach. Osiemnastu. - Co ty m�wisz, cz�owieku!? Popatrz na tych zabijak�w. Popatrz na nich dobrze. Czy my�lisz, �e przyb�dzie tu odsiecz? �e Orszon wprowadzi swych rab�w w g��b mej ziemi? Nie b�d�cie g�upi! Czeka�em na wasze przybycie do Skardii, moi ludzie chodzili za wami jak cienie. Ty sam wszak powiedzia�e� przed chwil�: Orszon nic nie wie. Sami tu jeste�cie, sami! - Czeka�e� na nas? - Nie na was, ile na to, co si� wydarzy. Ziarno zacz�o zmienia� barw�, czu�em co�, co�... No wi�c wystawi�em czaty i w ko�cu otrzyma�em wiadomo�� - pojawili si� obcy, zza bagien, kap�an ich zabra�. Tu nie tak cz�sto zje�d�aj� obcy... - Wiemy. Ostatnio kupcy, prawda, Grembionie? - Tak - w�adyka zamy�li� si�. - Sk�d wiedzieli�cie, �e to ja? - Orszon wierzy� w hodowl� niewolnik�w. Szuka� wi�c w z�ych miejscach. A ty ten dzban niefrasobliwie podarowa�e� �wi�tyni, bardzo niefrasobliwie... - Wy te�, przychodz�c tu, post�pili�cie niefrasobliwie. Orszon wszak nie wie, �e tu jeste�cie. Nie myl� si� chyba? Nie po to nara�ali�cie sk�r�, by potem on zabra� wam Ziarno. - Oddaj nam je, a ca�o wyniesiesz g�ow� z tej sprawy. Obiecujemy ci to. Grembion poczerwienia�. - Tego ju� za wiele! Baczcie, by bardziej mnie nie rozsierdzi�, bo srogi was los czeka. Baczcie! - Daruj, panie - powiedzia� cicho Je�on. - Jeste� m�drym cz�owiekiem. Obmy�li�e� �wietny plan, czyta�e� z czaszek przodk�w, podrzuca�e� w ich miejsce nowe. Zrozumia�e� znaki dawane ci przez Ziarno Czasu i przewidzia�e� nasze przybycie. Musisz jednak zrozumie�, �e my jeste�my Przewodnikami. I �e to my mamy wskaza� Ziarnu drog� do K�czorgi. Stoi tu dwudziestu twoich ludzi. Nas jest dw�ch. Ale patrz, co mamy - otworzy� zaci�ni�t� dot�d d�o�. Na grubej r�kawicy le�a�a l�ni�ca grudka. - Chcesz mnie kupi�? - u�miechn�� si� Grembion. - To nie z�oto, panie. A w pochwie u prawego boku Kocieja nie siedzi drugi miecz, a pochodnia. A sakwa, kt�r� d�wiga Je�on, to nie tob� zwyk�y, a worek si�pca. Grembion zawaha� si� chwil�. Chwil�. Kociej ju� wyszarpywa� kij z pochwy, Je�on ju� podtyka� do g�owni grudk� Bia�ego Ognia, wypowiadaj�c zakl�cie. - Strzela�! Strzela�! - wrzasn�� Grembion zwracaj�c si� do swoich ludzi. Niebo run�o. Deszcz zwali� si� na ziemi� wielkimi jak ziarna fasoli kroplami. Kociej podnosi� w�a�nie do g�ry pochodni� Bia�ego Ognia. Dziesi�� strza� ci�o powietrze. Dziewi�� z nich deszcz przydusi� do ziemi. Dziesi�ta zd��y�a. Kociej j�kn��, strza�a utkwi�a w jego prawym ramieniu. Pochodnia upad�a na traw�. W tej chwili p�k� powietrzny klosz otaczaj�cy obu rycerzy, woda zbi�a ich z n�g, powali�a jak chwil� przedtem ludzi Grembiona. Kociej le�a� z twarz� przyci�ni�t� do ziemi, rozp�aszczony, bity z g�ry wod� niczym wielkim m�otem. Przera�liwy nacisk zdawa� si� szarpa� sk�r� i mi�nie, mia�d�y� ko�ci, wypycha� trzewia. B�l przebitej r�ki parali�owa� lew� po�ow� cia�a. Kociej nie potrafi� si� cho�by unie�� i wiedzia�, �e za chwil� i ruchu nie zdo�a wykona�. Strasznie, strasznie umrze� tak g�upio, u ko�ca w�dr�wki, tu� obok Ziarna. O M�dra Pani, dlaczego tak si� sta�o?! W�drowali tu trzy miesi�ce, przemierzyli wiele krain. Potem obmy�lili plan. Chcieli ukra�� Ziarno Grembionowi - to by�o ich posuni�cie. On wykona� swoje - �ledzi� ich ca�y czas. Zastawi� pu�apk� tu, na wyspie. Lecz oni i to przewidzieli. Worek si�pca unieruchomi� mia� wszystkich ludzi w Pogo�y pr�cz nich. Wszystkich... Ju� teraz Kociej nie m�g� si� rusza�. Zaraz straci przytomno��. Odzyska j� razem z Grembionowymi, gdy przestanie pada� deszcz. Dlaczego, dlaczego tak g�upio... Wszystkie te my�li przelecia�y przez g�ow� Kocieja. A potem jeszcze jedna. Pochodnia! Pochodnia le�y przecie� tu� obok, niedaleko, oddzielona cienk� �cian� deszczu, gdyby si�gn�� r�k�... Tylko z kt�rej strony! Z kt�rej!? Zapomnia� o b�lu. Zbieraj�c si�y, zagryz� wargi do krwi. Palce lewej d�oni zacisn�y si� na k�pkach trawy, prawej wbi�y w ziemi�. Podci�gn�� si� stop�, mo�e dwie. Trzy. Co� jakby pe�gaj�cy blask przed oczyma. Mo�e to z�udzenie, mo�e to wzrok m�ci si� w zalewaj�cym blask potopie. Nie! D�o� ju� w suchej przestrzeni! Jeszcze kawa�ek, jeszcze troch�! Woda ju� nie zatyka ust, ju�