1471
Szczegóły |
Tytuł |
1471 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1471 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1471 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1471 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Tomasz Ko�odziejczak
Tytul: Czaszki przodk�w
Nagrodzone w konkursie "Fantastyka '90"
Z "NF" 6/92
Rz�d ko�lawych cha�up, glinianych ob�rek i solidniejszych
nieco spichrzy ci�gn�� si� wzd�u� b�otnistej drogi. Zajrzeli
do jednej z chat przez szpary w oknie zabitym deskami. W
�rodku panowa� �ad i porz�dek. W pustych stodo�ach nie
pozostawiono �adnego zwierza, cho� resztki zesz�orocznego
zbo�a zalega�y polepy, a beki z kapust� sta�y po k�tach. Co�
wszystkich mieszka�c�w tej wsi wyp�oszy�o z dom�w, zmusi�o
do odej�cia. Nie wojna chyba ani zaraza, �adnej te� magii
nie wyczuwali Przewodnicy, gdy tak w�drowali od chaty do
chaty. Wi�c w ko�cu znudzi�o im si� to zwiedzanie. Wie�
pusta albo nie - pierwsza to ludzka siedziba, jak� widzieli
od trzech tygodni.
Konie st�pa�y powoli, ostro�nie stawiaj�c kopyta na
podmok�ej �cie�ce. Ko�czy�y si� roztopy, s�o�ce z ka�dym
dniem mocniej pra�y�o sk�r�. Ptaki wi�y gniazda, obudzi�y
si� nied�wiedzie, gubi�y sier�� lisy, wilcze hordy rozlaz�y
si� po lesie. Ci�ko jest w taki czas w�drowa�, ale i
pi�knie, gdy ka�dy poranek przynosi �wiat inny,
cudowniejszy.
Wyjechali ze wsi podkarmiwszy pierwej konie dobrym sianem.
M�dre wierzchowce czu�y, �e zbli�a si� cel ich podr�y, wi�c
�wawiej zacz�y przebiera� nogami. Min�li obsiane pole,
le�n� przecink� przygotowan� na wypalenisko, trzyletni mo�e
m�odniak. Dro�yna wi�a si� mi�dzy wzniesieniami, omija�a
wielkie g�azy, wyrzynaj�ce si� z ziemi niczym z�by olbrzyma.
Las ust�powa� zacz�� miejsca krzewom i pe�gaj�cemu zielsku,
coraz wi�cej szarych szpic�w wznosi�o si� ponad wierzcho�ki
drzew. �cie�ka wiod�a ku jednemu z nich, szczeg�lnie
wysokiemu. Z pocz�tku to nikn��, to pojawia� si� mi�dzy
drzewami, potem, gdy je�d�cy zbli�yli si� do niego, nie
chowa� si� ju� za lasem - sta� szary i pot�ny, zryty przez
deszcze i wiatry.
Kociej zmarszczy� brwi w zdumieniu.
- Schody!
Wyjechali z lasu na trawiast� r�wnin�. Tu droga si�
rozchodzi�a. Szerszy i cz�ciej chyba ucz�szczany trakt
wi�d� dalej, prosto na po�udnie. W�ska �cie�ka prowadzi�a ku
podn�u g�ry. Je�d�cy, nie namy�laj�c si� wiele, skr�cili w
tamt� stron�. Teraz wszystko widzieli jak na d�oni - wykute
w skale stopnie prowadz�ce coraz wy�ej, do kolejnych p�ek.
Po tych za� doj�� mo�na by�o do czerniej�cych otwor�w
jaski�.
- Czujesz co�? - spyta� Je�on.
- �adnej magii. A ty?
- Tylko padlin�. Stamt�d.
Na stoj�cym u podn�a ska�y kamiennym o�tarzu le�a�y
cia�a ubitych zwierz�t. Ilu i jakich - tego w�drowcy ju� by
nie powiedzieli - zbyt wiele kruk�w obsiad�o truch�a,
ob�eraj�c si� ofiarnym mi�sem.
- Sk�adaj� ofiary i nie str�uj�... - Kociej pokr�ci�
g�ow�.
- Wida� nie ma tu g�odnych kmieci - Je�on zeskoczy� na
ziemi�. - Popilnuj koni.
- A ty co?
Je�on wskaza� palcem na czubek g�ry.
- Nie ma mowy. Sm�dor jeden wie, co w tych lochach
siedzi.
- To w�a�nie jest ciekawe. Mo�e tam zebrano skarby
jakie�...
- To by tu sta�y trzy setki stra�nik�w.
- ...albo wota, sk�ry gryf�w, smocze z�by...
- W Skardii smoki nigdy nie �y�y.
- ...to mo�e mnisi pustelnicy wielce uczeni...
- Ci by nie pozwolili ca�ych wo�k�w na ofiar� odda�.
Ale Je�on ju� szed� ku skale. Przebieg�szy trzyna�cie
stopni, stan�� na pierwszej galerii. W�ska na p� kroku
�cie�ka wiod�a wzd�u� �ciany, za� skalne stopnie prowadzi�y
wy�ej. Je�on spojrza� na siedz�cego na koniu Kocieja. Nie
powinni tu traci� czasu. Lecz czy� M�dra Pani nie kaza�a im
poznawa� przemierzanych krain? Je�on wspi�� si� na drugie
pi�tro. Dalej nie pr�bowa� wchodzi�, coraz stromiej tam
by�o, a stopnie wilgotne od porannego deszczu. �atwo kark
skr�ci�. Ruszy� wzd�u� galerii. Wykuta dro�yna wydawa�a si�
g�adka, wy�lizgana, Je�on przycisn�� si� wi�c do ch�odnego
kamienia i uwa�nie patrzy� pod nogi. W ko�cu stan�� przed
pierwszym z otwor�w. Drewniana, wysoka na trzy stopy
barierka zagradza�a drog� w g��b jaskini. Za� w �rodku
lochu, tam gdzie ledwo ju� dociera�y promienie s�o�ca,
majaczy�y ko�ci. Chwila jeszcze min�a, nim oczy Je�ona
przywyk�y do p�mroku.
Obok starego ludzkiego szkieletu le�a�a czaszka,
cz�owiecza niechybnie, lecz o dziwnym kszta�cie.
- Hej! - Je�on przywo�a� karczmarza. - Zdro�yli�my si�.
Ch�tnie bym si� obmy�. A potem zakosztowa� dziewek.
- Ooo - ober�ysta u�miechn�� si� szeroko. - Tego ci,
panie, u nas dostatek. Zaraz nastawi� wrz�tek i przy�l� ci
jedn�...
- Wiesz co - zamy�li� si� Je�on. - Od dawna jeste�my w
drodze. Przy�lij mi dwie.
- Natychmiast, panie - karczmarz spojrza� pytaj�co na
Kocieja. Rycerz kiwn�� palcem, a gdy ober�ysta zbli�y� si�,
powiedzia�:
- M�j towarzysz lubi rude dziewki. Ale zm�czy ci je tak,
�e przez trzy dni nie spojrz� na ch�opa.
- To przy�l� czarne.
- On lubi i czarne.
- Mam bia�ow�ose.
- Za tymi wprost przepada.
- To �le, moje dziewczyny musz� by� wypocz�te - karczmarz
zamy�li� si�. - Jak rozumiem, tw�j druh, �askawy panie, lubi
dziewki chude, ale nie gardzi grubymi, przepada za m��dkami,
ale dojrza�ym niewiastom nie odm�wi, uznaje piersiaste, lecz
p�askich te� mu szkoda.
- Zgad�e� - Kociej wyszczerzy� z�by w u�miechu. - I
wszystkie jednakowo maltretuje.
Kociej ci�ko wspar� si� o �cian� i spod p�przymkni�tych
powiek obserwowa� ludzi w ober�y. Ciep�o, zapach piwa, smak
wina, wszystko to rozgrzewa�o i usypia�o. W�drowali do
Skardii trzy tygodnie, a za map� s�u�y� im wygrzebany w
zakamarkach k�czordzkiej biblioteki, krusz�cy si� w r�kach
strz�pek sk�ry. Ta wzgl�dnie bezpieczna, cho� niew�tpliwie
mokra droga przez bagna trwa�a osiemna�cie dni. Potem
natrafili na trzy osady, wszystkie opuszczone. Dalej jechali
zamieszka�ymi ju� ziemiami. Nie gadali z nikim, zmierzali
wprost ku stolicy Skardii - Kartoszy. Znale�li tu
przyzwoity, cho� drogi nocleg. A poniewa� na poszukiwanie
Ziarna Czasu zamierzali wyruszy� dopiero jutro, wiecz�r
dzisiejszy zostawili sobie na odpoczynek i przyjemno�ci.
- Tw�j druh, panie, jest ju� zaj�ty - ober�ysta zn�w
stan�� ko�o Kocieja. - Czy ty r�wnie�...
Nagle drzwi karczmy otworzy�y si�. Do �rodka wesz�o
pi�ciu ros�ych m�czyzn. Ubrani w grube, sk�rzane kurtki,
uzbrojeni w pa�ki i ma�e, okr�g�e tarcze, ju� na pierwszy
rzut oka wygl�dali gro�nie. Ruch w gospodzie zamar� w jednej
chwili, stukn�y odstawiane na sto�y kubki, umilk� gwar
rozm�w, �miechy.
Dow�dca grodowych rozejrza� si� po sali, jego wzrok
zatrzyma� si� na Kocieju.
- Tam!
W�drowiec poderwa� si� z �awy.
- Je�on!
B�ysn�� w ogniu kaganka wyci�gni�ty jednym ruchem miecz.
Lecz grodowy zachowa� spok�j. Powoli podszed� do rycerza.
- Poczekaj, panie - powiedzia� szeptem. - Mamy ci�
jedynie doprowadzi� do Wielkiej �wi�tyni. To rozkaz
Wielebnego Orszy.
Za �cian� rozleg� si� krzyk. Trzask p�kaj�cego drewna,
tupot, �omotni�cie, jakby kto� prasn�� o ziemi� workiem z
piaskiem. Kociej drgn��.
- Panie, nic z�ego nie mog�o si� sta� twojemu druhowi.
Pozw�l z nami i nie stawiaj oporu, a nie spotka ci� �adna
krzywda.
Kociej zmierzy� ich wzrokiem. Nawet je�li uda mu si�
przedrze� przez stra�nik�w, co zrobi potem? Zreszt�,
zaprowadzi� go maj� do kogo� wa�nego. O to przecie� chodzi�o
od pocz�tku. Powoli wsun�� miecz do pochwy i odst�pi� od
�ciany.
Czarnobrody m�czyzna obserwowa� oddzia� grodowych,
odprowadz�j�cy Kocieja i Je�ona. Potem, szybkim krokiem,
ruszy� ku stajniom.
W pa�acu Orszona panowa� p�mrok. Dziesi�tki oliwnych lampek
rozp�dza�o wpe�zaj�c� przez w�skie okno ciemno�� wieczoru,
o�wietlaj�c komnat� i przepi�kne malowid�a pokrywaj�ce
�ciany. Tam pot�ni wojownicy krzy�owali swe miecze,
zwyci�scy wodzowie st�pali po cia�ach pokonanych wrog�w,
�cigane przez my�liwc�w jelenie mkn�y mi�dzy drzewami.
Nawet teraz, o zmierzchu, a mo�e w�a�nie dzi�ki niemu,
�cienne malowid�a nabiera�y �ycia, wydawa�y si� wiernym
obrazem rzeczywisto�ci.
Szli obok siebie - Je�on, wysoki, barczysty, z d�ugim
mieczem u pasa, w kaftanie utkanym w barwy Pani. Jego d�onie
pokrywa�y uroczne tatua�e, naszyjnik z nied�wiedzich z�b�w
zdobi� pier�. Obok Kociej, ni�szy nieco od druha, pozornie
w�tlejszy, lecz nie ust�puj�cy mu si��. Jednor�ki, prawa
r�kawica ukrywa�a d�o� nie ludzk�, a stalow�. Rycerz nosi�
miecz u prawego boku. Stateczniejszy od druha i bardziej
wygadany, przejmowa� przewodnictwo, gdy s�owem trzeba by�o
obraca�, a nie or�em. Zna� si� na zio�ach, potrafi� tropi�
zwierz�ta i potwory, czyta� z chmur.
Stan�li naprzeciw w�adcy. Orszon patrzy� na nich nie
drgn�wszy nawet. Tylko b�ysk oczu spostrzegli w spowijaj�cym
tron p�mroku.
- Kto wy? - spyta� wreszcie. Kociej wyba�uszy� na niego
oczy, Je�on z trudem powstrzyma� si�, by nie parskn��
�miechem. Starzec m�wi� cienkim g�osem rzeza�ca.
- Jestem Kociej Maszczyn, herbu Prawiec.
- Je�on Niegoda, herbu G�ygacz.
- Nie pochodzicie z �osudy ani z Ruczajnych Bor�w -
bardziej stwierdzi� ni� spyta� kap�an.
- Rzek�e�, panie - Kociej wzi�� g��boki oddech. -
Jeste�my kronikarzami. W�drujemy po �wiecie na rozkaz
w�adc�w K�czorgi... - zawiesi� g�os, pytaj�co spojrza� na
kap�ana.
- Czyta�em o K�czordze w starych ksi�gach. Jak si� tu
dostali�cie?
- Przeszli�my przez bagna, zwane w Olszy Po�udniowymi.
- Szli�cie przez Wielkie Bagniska? - starzec z
niedowierzaniem pokr�ci� g�ow�. - Musicie wi�c w�ada� magi�.
- Nie jest nam obca. Tak jak i robota mieczem.
- I spotkali�cie pewnie niejednego przeciwnika godnego
waszej magii i miecza.
- Cia�a wszystkich poch�on�a woda.
- A wi�c i wodne stwory potraficie zabija�? - kap�an
zamy�li� si�.
- Rzecz jasna, panie. Potrafimy zwalcza� utopce i
topieluchy, bogunki i mamuny, po�wi�tniki i po�ama�ce...
- A si�pce?
- Nie spotkali�my �adnego na naszej drodze - powiedzia�
Kociej po chwili zastanowienia. Powoli zaczyna� domy�la� si�
w czym rzecz. - Ale mamy Bia�y Ogie�. Wi�c i si�pcowi by�my
podo�ali.
- Dostrze�ono was przy Skale Przodk�w. Czego tam
szukali�cie?
- Wszystkiego, panie, jeste�my kronikarzami...
- A co�cie znale�li? - nast�powa� kap�an, nie zra�ony
odpowiedzi� rycerza.
- Groby. Dziwne groby.
- Czemu dziwne?
- Bo cia�a tam chowano bez g��w, a g�owy bez cia�.
Wymoczone w specjalnych wywarach ko�ci zmar�ych przed
setkami lat i czaszki, co ze sk�ry niedawno zosta�y obrane.
Dziwne czaszki - ludzkie, cho� o nieludzkim kszta�cie.
Zapad�a cisza. Rycerze s�yszeli spokojny oddech Orszona,
skwierczenie p�on�cego w kagankach t�uszczu, bicie w�asnych
serc. Czego od nich chce ten starzec o g�osie dziecka?
Przywiedziono ich tu bocznymi uliczkami tak, by jak najmniej
ludzi zwr�ci�o uwag� na konw�j. Bez chwili zw�oki
poprowadzono ich przez dziedziniec zamkowy do wie�y. Przed
jej drzwiami zmienili si� stra�nicy - grodowych zast�pili
uzbrojeni w miecze niewolnicy kap�ana. Sze��set czterdzie�ci
dwa stopnie - Kociej policzy� to dok�adnie - prowadzi�y do
tej sali. Orszon ju� czeka�. Tak, jakby przybycia
Przewodnik�w spodziewa� si� od dawna. Czy�by to on mia�
Ziarno Czasu?
- Zbli�cie si� - powiedzia� Orszon.
Twarz starca wy�oni�a si� z p�mroku: d�uga broda, ostry
nos, przenikliwe oczy. To w�adca, w�adca pos�uguj�cy si�
magi�, cho� mo�e nie znaj�cy wielu jej sekret�w. Prosty
miedziany wisior zdobi� jego szyj�, sk�rzane branzolety
opasywa�y nadgarstki.
- Oszukali�cie mnie, rycerze - powiedzia� powoli. - Ale ja
nie mam wam tego za z�e. Przybyli�cie tu nie po to, by
zape�nia� stronice ksi�g r�wnym pismem. Nie do tego wasze
d�onie stworzone, by �ciska� g�sie pi�ro, nie do tego oczy,
by gasn�� latami, wpatrzone w pergamin. Czuj�, �e
sprawiedliwej rzeczy macie dokona� i, cho� jej nie znam,
zaufam wam, rycerze. Baczcie jednak, by�cie nie z�amali mej
ufno�ci - kat�w trzymam zdolnych i kochaj�cych sw� robot�.
Odkryj� wam cz�� prawdy, wy za to powiecie mi cz�� swojej.
Przewodnicy spojrzeli po sobie. Szybko, szybko toczy�y
si� wydarzenia. Wi�c racj� mia�a M�dra Pani, �e co� dziwnego
dzieje si� w Skardii i zwi�zek to mo�e mie� z Ziarnem.
- �ami�c nasze obyczaje weszli�cie do grobowca przodk�w.
Tam le�� ko�ci praojc�w klanu Torczyk�w, ka�dy r�d ma taki
grobowiec. Nikt nie wchodzi do jaski�, a i kap�ani ogl�daj�
ko�ci z daleka jeno, zza drewnianych �erdzi. Panowa� przed
wiekami w Skardii zwyczaj, �e g�owy niemowl�t �ciskano
drewnianymi �upkami. To dlatego czaszki wygl�daj� tak
dziwnie. Lecz obyczaj ten zarzucono wiele pokole� temu. W
grobowcach winny le�e� czaszki przodk�w. Le�� za� nowe,
ukszta�towane na dawn� mod�� tak, by nikt stoj�cy za
drewnian� przes�on� nie spostrzeg� r�nicy. Kto� od p� roku
ha�bi grobowce, zabieraj�c dawne czaszki i podrzucaj�c nowe.
Sk�d u niego te czaszki, po co to robi, no i wreszcie kim
jest. Tego nie wiem, lecz musz� si� dowiedzie�.
Oto m�j k�opot. Podzieli�em si� nim z wami, cho� dot�d
niewielu na tej ziemi, pr�cz mnie i z�odzieja, mia�o o ca�ej
sprawie poj�cie. Mo�e by� tak, jak m�wicie - przejechali�cie
przez bagna. Wiele rzeczy to potwierdza - mowa, do naszej
podobna, acz odmienna, i stroje dziwne, i konie wspania�e.
Lecz mo�e to wy jeste�cie �wi�tokradcami, rycerze?
Orszon zawiesi� g�os. Czeka�.
Kociej milcza�. Uk�ada� w g�owie s�owa starca, zbiera�
je, tasowa�. Wreszcie przem�wi�.
- Powiemy ci prawd�, wielebny. Poznasz j�, bo� w�adc� tej
krainy, bo zbli�a si� czas przeznaczenia, gdy Klepsydra
Czasu zn�w si� nape�ni i ludzie pozna� powinni nowin�.
Opowiem ci wi�c wszystko.
M�wi� d�ugo. O �wiecie, co przed dziesi�tkami pokole� inny
si� jawi� ni� teraz. O wielkich miastach, warownych zamkach,
traktach pe�nych kupc�w, wojennych pochodach, o wiedzy,
kt�r� zdobyli m�drcy. Podzielony na krainy, rz�dzony przez
kr�l�w i w�adyk�w, przez klany i zakony, stanowi� ten �wiat
jedno��. Statki wioz�y towary, karawany woz�w pe�z�y po
wszystkich go�ci�cach. Bagna, skaliste zapadliny, ogniste
g�ry nie dzieli�y krain. Mniej demon�w, mniej duch�w, mniej
l�gn�cego si� z ciemno�ci z�a zna� �wiat.
Ka�da ziemia ma swoje Ziarno. W nim skupia si� moc tej
krainy, ono pami�ta wszystko, co si� zdarzy�o, ono wyznacza
r�nice mi�dzy ludzkimi obyczajami. Przed wiekami wszystkie
Ziarna wsp�lnie przesypywa�y si� w Klepsydrze Czasu stoj�cej
na szczycie G�ry Znak�w.
Lecz coraz gorzej dzia�o si� na �wiecie. Coraz mniej
spokojnych lat by�o, gdy rolnik m�g� bezpiecznie zbiera�
plony, za to coraz wi�cej wojen i mord�w. Ludzie powstali
przeciw sobie i bogom, nasta�a wojna, jedna i powszechna.
Zagniewali si� bogowie. Przekl�li ludzi. Poruszy�a si�
ziemia, g�ry zapada� si� zacz�y i wznosi�, oceany zala�y
nadmorskie wioski, topiel bagnisk poch�on�a dziesi�tki
miast. P�k�a �wi�ta Klepsydra Czasu, a zes�any przez bog�w
wiatr rozp�dzi� Ziarna po �wiecie. Ka�de wr�ci�o do swojej
krainy. Pomi�dzy ziemiami pojawi�y si� bagniska, gdzie l�gn�
si� potwory, podnios�y si� g�ry i wyr�n�y bezdenne kaniony,
z kt�rych wype�za z�o. Lecz bogowie ulitowali si� nad lud�mi
i zes�ali na ziemi� swych pomocnik�w, naznaczyli wybranych,
ustanowili �wi�te miejsca. M�dra Pani w�ada K�czorg�, jej
pa�ac stoi u st�p G�ry Znak�w. To stamt�d wyruszaj� na �wiat
Przewodnicy. Oni zn�w maj� zebra� Ziarna w jedno miejsce, a
gdy to si� stanie, po��cz� si� okruchy Klepsydry i jeden
czas pop�ynie dla wszystkich ziem.
- Jeste�my Przewodnikami - m�wi� dalej Kociej. -
Otrzymali�my od Pani mapy. Powiedzia�a, �e kto� tu, w
Skardii, zdoby� Ziarno i u�ywa go, poj�wszy, �e niezwyk�ym
ono jest kamieniem. Jeste�my przekonani, �e czaszki kradnie
ten sam cz�owiek, kt�ry posiad� Ziarno.
W prawej nawie �wi�tyni zgromadzono wota. �elazne siekierki
i pos��ki, miecze, tarcze i bu�czuki, k�y nied�wiedzi,
pazury strzyg, napi�te na drewniane ramy sk�ry po�udnic i
krwiak�w, wypatroszone g�owy kaprawc�w, �wieckich i innych
stwor�w. Kap�an obja�ni�, �e w�r�d tych wot znajduje si� te�
sk�ra rozszarpiela, ale �e rozszarpiele s� niewidzialne, to
i dojrze� go nie spos�b.
- To stara sk�ra, przed dwustu laty ubi� tego
rozszarpiela K��botok Grembion. Grembiony to znaczny r�d. A
gdy kiedy� pr�bowali do Skardii wej�� przez bagna kupcy z
po�udnia, to w�a�nie Grembion Podgardle znalaz� ostatniego z
nich. Wl�k� si� ten kupczyna chory, z jednym pustym wozem.
Sczez� w B�yszczynie, rodowej siedzibie Grembion�w. A to -
kap�an wskaza� du�y dzban; Kociej uwa�nie przyjrza� si�
czarnemu naczyniu z wymalowanymi na nim czerwonymi
postaciami wojownik�w - dar Grembiona dla �wi�tyni. A
si�piec niezwyk�y jest, du�y i silny.
- G�b� ludzk� ma? - spyta� Kociej.
- Tak m�wi� ci, co go widzieli.
- To �le - mrukn�� Je�on. - Znaczy si�, rozumny...
- Sami te� by�cie go ut�ukli, ju� nawet Torczykowie dwie
wsie przygotowali, �eby si� w pustych chatach pochowa�, ale
wielu m�czyzn by im pad�o. Ze trzy dziesi�tki. Zabijcie
si�pca - odkupicie tym sw� wobec Torczyk�w win� i
przekonacie mnie o prawo�ci waszych s��w.
Na dworze szala�a ulewa. Wielkie krople deszczu t�uk�y o
ziemi�, drzewa i dachy dom�w. ��obi�y bruzdy w zaoranych
polach, wyrywa�y li�cie, �ama�y ga��zie. Deszcz siek�
nieustannie, mokrym m�otem mia�d��c wschodz�ce zbo�e,
zwierz�ta, co w�tlejsze domowe zabudowania.
�ciana deszczu urywa�a si� raptownie, jakby odkrojona
jednym ci�ciem olbrzymiego no�a. Szary mur ci�gn�� si� na
lewo i prawo, po lini� horyzontu. S�o�ce �wieci�o jasnym
blaskiem.
Naprzeciw �ciany, mo�e dwadzie�cia krok�w od niej, czeka�
ma�y orszak rycerzy. Dw�ch konnych - Kociej i Je�on, a pr�cz
nich o�miu piechur�w. Tarcze wszystkich pokrywa�a ��ta
farba, na ��to mieli pomalowane he�my, koniom wpleciono w
grzywy s�oneczne wst��ki. Kociej i Je�on siedzieli w
siod�ach nieruchomo. Milczeli, bo ka�dy wysi�ek przed takim
spotkaniem jest zb�dny. A w deszcz wjecha� musieli sami. Nie
starczy�oby im mocy, �eby ochroni� wszystkich. Skardyjscy
woje potrzebni byli tylko na wypadek, gdyby pokonany si�piec
zacz�� ucieka�.
Deszcz wali� wci�� z tak� sam� si��.
Si�piec to jeden z bardziej uci��liwych wodnych stwor�w,
b�kart topieluchy, z ojca p�anetnika. Zwykle siedzi w
bagnie, prze�uwaj�c i trawi�c resztki ostatniej uczty. W tym
czasie �aduje sw�j worek wod�. Trudne to do poj�cia, �e w
ma�ym mi�sistym worku na plecach si�pca, do kt�rego nie
wesz�aby i ludzka g�owa, mo�e si� zmie�ci� tyle wody. Kiedy
si�piec zg�odnieje i na�aduje w�r, wy�azi z bagna na �er.
Szczeg�lnie gustuje w mi�sie wolim i koninie, wi�c zmierza
ku ludzkim siedzibom. A gdy upatrzy ju� sobie wie� czy osad�
- rozp�tuje burz�. W jednej chwili woda z jego worka
wytryskuje w niebo, a potem zaczyna pada� na ziemi�. �aden
cz�owiek nie potrafi zrobi� kroku, t�uczony biczem
deszczowych kropel. Kiedy wi�c ludzie siedz� w swych domach,
z trwog� czekaj�c na przej�cie burzy, si�piec w�azi do ob�r
i chlew�w. Dwa razy wy�szy od cz�owieka, mocarny w
ramionach, rozrywa zwierz�ta niczym �d�b�a trawy. Ludzi
unika, lecz gdy kto� niebacznie stanie mu na drodze, nie
gardzi i cz�owieczym mi�sem. Pokona� go ci�ko, bo od si�pca
ci�gnie si�a ot�piaj�ca rozum i spowalniaj�ca zmys�y. To
dlatego tak wielu wojownik�w ginie w walce z potworem.
Je�on westchn�� i spojrza� na Kocieja.
- Jakby mi kto �ap� w gardle gmera� - mrukn��.
- Mnie te� - Kociej kiwn�� g�ow�. Kiedy si� rusza�o na
si�pca, ju� dzie� wcze�niej nie nale�a�o bra� do ust nic do
picia. Zn�w zapad�a cisza. Na miarowy �oskot deszczu dawno
przestali zwraca� uwag�. W ko�cu Je�on wyprostowa� si� w
siodle i da� znak r�k�.
- Rusza�! Rusza�!
Si�gn�� po pochodni� Bia�ego Ognia. Jednym szarpni�ciem
zerwa� otaczaj�cy g�owni� pokrowiec. Blask Ognia ja�niejszy
si� nawet zdawa� od s�onecznego. Wjechali w deszcz.
Ostatnim d�wi�kiem, jaki s�yszeli, by� okrzyk podziwu
piechur�w, gdy wodna �ciana otworzy�a si�, sp�oszona moc�
Ognia. Blask wycina� w szarym murze kszta�ty je�d�c�w,
powi�kszone jak poranny cie�. Po chwili deszcz zamkn��
powrotn� drog�, tu� za ko�skimi zadami. Jechali niczym w
powietrznym p�cherzu, otoczeni zewsz�d wod�, ich wzniesione
ku g�rze pochodnie jak kolumny powstrzymywa�y przed
zwaleniem ci�ki, mokry strop.
Kociej lekkim szarpni�ciem w�dzid�a zmusi� do jazdy konia,
kt�ry zwolni� nagle i zar�a� trwo�nie. Szli na si�pca.
Natkn�li si� na niego na podw�rzu du�ego gospodarstwa,
gdy wytaszczywszy przed obor� p� cielaka, po�era� go ze
spokojem. Wok� si�pca, tak jak wok� nich, rozpo�ciera� si�
podobny odwr�conemu pucharowi, wolny od deszczu, spokojny
obszar. Ziemia pod kopytami koni by�a sucha. Tak jakby ka�da
kropla tego potwornego deszczu tu� po dotkni�ciu trawy
wyparowywa�a nagle, nie zostawiaj�c ni �ladu wilgoci.
Wojownicy zeskoczyli z siode�. Zatykaj�c w ziemi dogasaj�ce
pochodnie, dobyli mieczy. Si�piec te� ju� ich dostrzeg�.
Odrzuci� precz niedogryzionego cielaka i wsta�. Dwa razy
przewy�sza� ludzi wzrostem, �apy mia� do kolan, cia�o szare,
g�bczaste, pozornie rozpulch�e i mi�kkie, w rzeczywisto�ci
pr�ne i silne. Tylko g�owa potwora mia�a cz�owieczy wymiar
i kszta�t.
Uderzyli niemal r�wnocze�nie. Kociej ci�� poni�ej �ydki.
Je�on nie zd��y�, bo musia� umkn�� przed spadaj�cym
�apskiem. Cios mog�cy zmia�d�y� czaszk� min�� si� z celem o
palec. Kociej zn�w k�u� - prosto w kolano. Si�piec rykn��.
Konie zar�a�y niczym w�ciek�e, zacz�y kopa� i wierzga�, w
ko�cu pop�dzi�y wok� areny, na kt�rej walczyli ludzie i
potw�r.
Si�piec zdo�a� pochwyci� Kocieja. Jego z�by zacisn�y si�
na d�oni rycerza. Prawej d�oni. Potw�r rykn�� ze zdziwienia i
b�lu, pu�ci� Kocieja, odwr�ci� gwa�townie. Prosto pod ostrze
Je�onowego miecza. Bura posoka pop�yn�a z odci�tej stopy
stwora. Zawy�. Konie zachryp�y ju� od przera�liwego r�enia.
Powstrzymuj�c b�l, Kociej uderzy� raz i drugi. Si�piec
zachwia� si�, kl�kn��. Opad� na ramiona, jeszcze spr�bowa�
si� podnie��. Je�on dopad� go w jednym skoku, wzni�s� miecz
do ciosu, uderzy�. Chrupn�o, �eb si�pca wci�� jeszcze
trzyma� si� cia�a, ale krew bluzn�a z olbrzymiej rany na
karku. Ostatnim wysi�kiem potw�r si�gn�� swego zab�jc�.
Przewr�ci� Je�ona, waln�� pi�ci� wgniataj�c w cia�o rycerza
kolczy pancerz. Lecz zaraz mi�nie mu zwiotcza�y. W tej
samej chwili przesta� pada� deszcz.
Daleko, bardzo daleko, ukryty mi�dzy drzewami na pag�rku
le�a� m�czyzna. Ma��, kt�ra umo�liwi�a jego oczom widzenie
na tak� odleg�o��, nada�a twarzy wyraz ob��kania. M�czyzna
nie by� jednak szale�cem. Gdy walka si� sko�czy�a, wsiad� na
stoj�cego nie opodal konia i wjecha� w las.
- Dzielnie �e�cie si� spisali - Orszon przyg�adzi� d�oni�
brod�. - Cho� bior�c pod uwag� worek, kt�ry�cie wyci�li
si�pcowi...
- Twoi ludzie, wielebny, bali si� nawet podej�� do trupa.
- Dobrze, dobrze. Czyn potwierdzi� prawo�� waszych s��w.
Oto mapa Skardii... - pochyli� si� nad sto�em i rozwin��
kwadratowy p�at p��tna, pokryty setkami wielobarwnych
znak�w. Zacz�� m�wi�.
Krajem rz�dzi on - Orszon Czarny, �wi�ty Rzezaniec,
Stra�nik Biblioteki, Pierwszy S�uga Krzepberega - od dziecka
przygotowywany do tej roli przez swego poprzednika. To on
kierowa� losami Skardii moc� swej pot�gi, wspieran� bo��
boja�ni� ludu i pa�kami gwardzist�w. Lecz pok�j ten �atwo
zburzy�. Kto wie, jaka m�dro�� zapisana zosta�a w bruzdach
czaszek dawnych m�drc�w. Kto wie, jaka magia tam tkwi, jakie
bogactwo. Wszystko to mo�e wydoby� z czaszek wprawny
czarownik. Uzbrojony w wiedz� przodk�w zechce si�gn�� po
w�adz�. Zreszt�, cho�by i nie. �wi�tokradztwo spowoduje
wybuch. Klany i rody wspomn� dawne urazy i zaczn� szuka�
winnych. Starsi klan�w wbij� krzemienne no�e w pnie
rozstajnych drzew. Nastanie chaos, podwa�ona zostanie pot�ga
�wi�tyni. Kto nad tym zapanuje? Kto?! Tylko silny mo�e
przyst�pi� do takiej gry. Orszon s�dzi� wi�c, �e winowajcy
szuka� nale�y albo w�r�d upadaj�cych na znaczeniu dawnych
pot�g, albo w�r�d obecnych si�aczy. W jednym i drugim
przypadku nale�a�o uwa�niej przyjrze� si� Wysokiej Radzie.
W�adza Orszona nad Skardi� nie by�a bowiem absolutna. Trzy
razy do roku zbiera�a si� Rada, by rozwa�a� sprawy kraju. Za
dwunastobocznym sto�em zasiada�o czterech mo�now�adc�w,
kap�ani czczonego w Skardii Krzepberega i przedstawiciele
cech�w najwi�kszych miast w kraju. Nikt z nich nie poprze
Orszona, gdy ten, bez dowod�w, zaatakuje kogo� z Rady. A sam
Orszon, cho� najsilniejszy ze wszystkich, nie mo�e wyst�pi�
przeciw ca�ej Radzie. Zreszt�, po co?
- Kto z nich? - spyta� Kociej.
- Wszyscy - powiedzia� kap�an. - W ci�gu ostatnich lat
ka�dy przechodzi� wzloty i upadki. �wi�tynie biednia�y i
ros�y w si��, oszukuj�c ludzi i bog�w. Miasta trapione przez
zarazy. No i w�adycy. Ci, niby najpewniejsi w swych
siedziskach, te� walcz�. O wp�ywy, o pot�g�, o to, kto
siedzie� ma w Radzie. Na zewn�trz ka�dy r�d to pi��,
wewn�trz r�j os.
- A mo�e sprawc�w szuka� nale�y w�r�d tych, co do grona
wielkich dopiero wejd�? - spyta� Je�on.
- Sprawdzi�em ju� wszystkich, kt�rych pos�dza�em. Nie
chc� za� wyrywa� paznokci tym, kt�rych nawet ja nie
podejrzewam o �adne przest�pstwo.
- Nie wahasz si� zabija�.
- Nikt nie zawaha� si�, gdy odj�to mi m�sko��. S�u��
jedynie �wi�tyni i tej ziemi. We mnie uosabia si� zagas�e
w�adztwo skardyjskich kr�l�w.
- Czy nikt nie strze�e tych ska�? - Je�on uderzy� d�oni�
w st�. - Przez tak d�ugi czas nikt nie zobaczy�
�wi�tokradc�w?!
- Nikt nie zbli�a si� do grob�w przodk�w, a je�li ju�, to
pozostaje poza grotami. To wiecie. A i pod ska�ami rzadko i
na kr�tko zjawiaj� si� ludzie - tylko po to, by, raz na
sze��dziesi�t dni, z�o�y� ofiar�. �wi�te miejsca stoj� z
dala od osiedli, przeto wiele nocy mia� z�odziej wy��cznie
dla siebie. A ja nie mog�em si� rozpytywa�, zbyt wiele by to
wzbudzi�o podejrze�.
- Trzeba postawi� stra�e. On jeszcze nie wie, �e pozna�e�
prawd�. Zn�w kogo� wy�le po czaszki.
- Nie. Nie mog� moich ludzi pos�a� na cudz� ziemi�. Trza
by przecie� obsadzi� wszystkie ska�y, a tego nie uda si�
dokona� niepostrze�enie.
- Wielebny ma racj�, Je�on. Cz�ek, co do takiej roboty
idzie, trucizn� trzyma pod j�zykiem. Je�li w og�le j�zyka mu
nie wyrwano. Nic nam z takiego je�ca nie przyjdzie. Wi�c
lepiej niech tamten jeszcze nie wie, �e�my poznali prawd�.
Zaskoczymy go wtedy. Nie znaczy to jednak, wielebny, �e twoi
ludzie maj� nie nadstawia� uszu.
- Moi ludzie zawsze nadstawiaj� uszy, rycerzu.
S�o�ce d�ugo ju� w�drowa�o po b��kitnej kopule, wspi�wszy
si� w po�udnie na jej szczyt, spe�z�o powoli ku zachodowi.
Czerwieniej�ca tarcza skry�a si� za murami zamku. Trzej
m�czy�ni rozmawiali dalej, nie zrobiwszy sobie nawet
d�u�szej przerwy na posi�ek.
- Ci�kie to do poj�cia, trzyma� tak stu czy
siedemdziesi�ciu cho�by niewolnych. Przez osiemna�cie lat,
po to tylko, by poucina� im �by, specjalnymi �upkami ju� w
dzieci�stwie odkszta�cone, na podobie�stwo g��w przodk�w.
Miejsce do tego potrzebne odludne, ale te� i od jakiego�
miasta albo traktu nieodleg�e. Bo przecie� tej setce trzeba
da� je�� - dostarcza� m�k�, kasz� i mleko. Wyobra�cie to
sobie, rycerze - stu ludzi o dziwnych g�owach, nic innego od
dziecka nie znaj�cych jak ciemnica, i wci�� nie pojmuj�cych,
po co ich �ycie w og�le biegnie.
Znam takie miejsce, rycerze. Na ziemi Maszk�w, o tu -
Orszon pokaza� na mapie. - Dok�adnie tutaj.
S�o�ce sta�o w zenicie, pal�c twarze wojownik�w. Nie mieli
jednak zbytniego szacunku dla s�o�ca. W wi�kszo�ci krain, w
kt�rych bywali, kap�ani Ognistej Tarczy �yli raczej n�dznie.
Podobno za morzem, w kraju piask�w, znajdowa�o si� w�adztwo
podleg�e s�o�cu. Ale kto by tam wierzy� w plotki bezz�bnych
staruch i karczmianych ochlapus�w.
Ca�y poprzedni wiecz�r siedzieli nad mapami Maszkowych
w�o�ci. A �e ziemia to spora, przeto i map znalaz� si�
dostatek. Teraz, klucz�c i b��dz�c, powoli zmierzali ku
wyznaczonemu celowi. Tu, pomi�dzy wapiennymi wzniesieniami,
znajdowa�y si� stare kopalnie krzemienia. Dawne wyrobiska i
poszarpany teren dawa�y wiele kryj�wek. Ciep�y Zak�tek, bo
tak nazywa�o si� to miejsce, le�a� o p� dnia drogi od
Potoki - rodowej siedziby Maszk�w i tyle� samo od ich
g�rskiej fortecy Skotuli. Je�li P�otniczak hodowa�
niewolnik�w, to tylko tu.
Je�on obliza� wargi i wydoby� z sakwy ma�e pude�ko.
Wykonane z drewna, jedn� �ciank� mia�o szklan�. W �rodku
przelewa�a si� woda, a w niej p�ywa� osadzony na kawa�ku
drewna metalowy pr�t.
- Tam - Je�on wskaza� palcem.
- Chyba czas? - spyta� Kociej. Je�on kiwn�� g�ow�.
Wyci�gn�li z sakw kr�tkie p�aszcze z ciemnego materia�u,
zarzucili na ramiona. W chwili, gdy Kociej zapi�� brosz�,
jego p�aszcz gwa�townie zmieni� barw�. Czer� przesz�a w
szaro��, a szaro�� rozbiega� si� zacz�a w wiele barw -
ziele� i br�z, sino�� i granat.
Rozdzielili si�. Peleryna elf�w nie tylko ukrywa�a
Kocieja dla �wiata. Odkrywa�a ten �wiat przed nim. �adne
poruszenie nie mog�o umkn�� uwadze rycerza. Dostrzeg�
wiewi�rk� przemykaj�c� koronami drzew, zaj�ca, kt�ry
przycupn�� za kamieniem i ptaki zrywaj�ce si� do lotu.
S�ysza� szelest drzew, szum trawy, j�k gniecionych butami
patyk�w, odleg�y �piew ta�cz�cej rusa�ki. Czu� posapywanie
gromca �pi�cego w dziupli d�bu, klekot z�b�w koszczyny
zwini�tej w k��bek w kamieniu, migotliwy blask p�yn�cych w
powietrzu, przyjaznych ludziom z�ocieni.
Kociej Jednor�ki. Wys�annik Pani. Jeden z tych, co
przywr�c� jedno�� �wiatu. Teraz, w pelerynie elf�w, z
mieczem u prawego boku, z magicznymi pier�cieniami na
palcach, z amuletami wisz�cymi pod bluz�, got�w by� walczy�
z ka�dym.
Ska�y wcina�y si� w ziemi�, wycina�y niebo, �ama�y
drzewny g�szcz. Czerni�y si� wyloty jaski� i grot
rze�bionych przez wod�, wiatr i m�oty niewolnych. W jednej z
nich m�g� P�otniczak usadowi� sw�j warsztat. To teren wprost
wymarzony - g�ry daj�ce schronienie, wok� bagna
zagradzaj�ce drog� ciekawskim.
Kociej omija� wi�kszo�� jaski�. Tam nic nie by�o, czu�
to, widzia�, s�ysza�. Zajrza� tylko do paru, jak si�
okaza�o, tak�e pustych i nie odwiedzanych przez lata. Nagle
us�ysza� dobiegaj�ce z oddali, ciche, jakby przyt�umione
pohukiwanie. Mimo to czu� je wyra�nie, tu� przy uchu. Je�on
go wzywa�.
Zawr�ci�, wspi�� si� na strome podej�cie, chwil� kluczy�
mi�dzy ska�ami. Wreszcie odnalaz� Je�ona. Kociej odpi��
brosz� p�aszcza. Poczu� pot sp�ywaj�cy po czole, ci�ar
w�asnego cia�a, mi�kko�� n�g. Zwalczy� t� s�abo��, kt�ra
przychodzi�a zawsze po zdj�ciu peleryny elf�w.
Weszli do �rodka w d�ugi, ciemny korytarz. Kociej si�gn��
do zawieszonej na szyi torebki. W d�oni pojawi� si� blady
ognik. W migotliwym blasku dojrzeli �lady m�ot�w, dawno temu
krusz�cych t� ska��. Potem drog� zagrodzi�a im stalowa,
zardzewia�a krata. Je�on pchn�� j�, weszli do �rodka du�ej
jaskini. Zna� tu ludzk� r�k�. Przegni�e belki opiera�y si� o
�ciany, zwoje �a�cuch�w le�a�y po k�tach jak �pi�ce w�e,
wci�� trwa�y wkute w ska��, �elazne obr�cze.
Je�on dotkn�� d�o�mi skroni, zamkn�� oczy, zamar� w
bezruchu. Kociej wspar� si� o ska��. Czuli, czuli to, b�l i
strach, cierpienie i nienawi��, g��d i pragnienie. Ca��
grot� wype�nia�o wspomnienie straszliwej m�ki - tortur i
�mierci. Lecz to nie hodowani dla czaszek niewolnicy, to po
prostu wi�niowie, kt�rych trzyma� tu kt�ry� z Maszk�w.
Bogowie tylko wiedz� za co. Dawno to si� dzia�o i od lat ten
loch pozostawa� pusty, lecz kamie� pami�ta� wszystko. I
d�ugo jeszcze mia� pami�ta�, bo musia�y tu si� dzia�
straszne rzeczy.
D�ugo te� stali Przewodnicy przed wej�ciem do groty, by
min�o im to wspomnienie.
- Lata ca�e mo�emy tak �azi� - pomrukiwa� Kociej. - To
prawda, nie�atwo przygotowa� kryj�wk� do trzymania stu
niewolnych, lecz miejsc takich w Skardii starczy, by�my si�
tu wnuk�w dochowali. Orszon si� pomyli�, to nie Czaszka
P�otniczak jest winien. A wszyscy inni jednako si� zdaj�
podejrzani. Inaczej si� musimy do sprawy zabra�. Pomy�le�.
- S�dzisz, �e Orszon co� knuje?
- Knuje, nie knuje. Nasza sprawa - odzyska� Ziarno, jego
- znale�� �wi�tokradc�. My�l�, �e nie spr�buje nas przy tym
obrabowa�, ale tak to musimy obmy�le�, jakby chcia�...
- A je�li tamten wie?
- Nad tym sp�dzimy nast�pny wiecz�r - Kociej nerwowo
chodzi� po komnacie. - Sp�jrzmy na rzecz ca�� inaczej. Stu
niewolnik�w. Sto zniekszta�conych czaszek...
- Tak, sto g��w - le��cy na ��ku Je�on przekr�ci� si� na
brzuch. - Hodowanych od dziecka... Tak...
- Od pocz�tku. G�owa, czaszki... Sto czaszek, stu
ludzi...
Milczeli. Nagle twarz Je�ona rozja�ni�a si�.
- Dwie�cie g��w wcale nie musi oznacza� dwustu ludzi.
Pami�tasz, jak Masztar wr�ci� z po�udnia? Co gada� o tej
ober�y w Kaleos, pami�tasz? Jak si� do niego ten dziad
przyczepi�, suchy i wielki jak tyka chmielowa. Ten, co si�
podawa� za wielkiego bohatera.
- Tak! Tak! - Kociej stan�� na �rodku pokoju, klepn�� si�
po udach. - Zatrute strza�y chcia� sprzedawa�, drogie jak ze
z�ota...
- No, a Grembion Podgardle mia� go�ci z po�udnia. Stamt�d
przecie� pochodzi� ten dzban, co go w �wi�tyni widzieli�my.
Nie trzeba wi�c �arcia dla stu g�b. Bagien, przede wszystkim
bagien.
- Czy Grembion zawsze mieszka w B�yszczynie?
- Oczywi�cie, �e nie. �aden z w�adyk�w przez ca�y rok nie
tkwi w swych dziedzicznych w�o�ciach. Kto by tam dw�r
wykarmi�, kto zbrojnych? Grembion ma kilka wasalnych
stancji. Co roku odwiedza siedem, osiem. Lubi te�
niespodziewanie spada� na g�owy swoim rz�dcom. P�ki siedzi w
B�yszczynie, jakie� jego poruszenia mog� jeszcze �ledzi�.
Gdy wyje�d�a, niewiele wie�ci do mnie dochodzi.
- Co nowego i ciekawego masz, wielebny?
- Nowego i ciekawego? Cztery miesi�ce temu Grembion
zapu�ci� brod�, cho� w jego rodzie nie by�o takiego
obyczaju. Potem pom�r poszed� po gospodarskich zwierz�tach,
jego i po s�siedzku siedz�cych Torczyk�w. No i dwa wypadki
mu si� zdarzy�y. Raz, spad�szy z konia, przez dwadzie�cia
dni chodzi� z g�b� obwi�zan� bia�ym p��tnem, a potem, gdy
po��dli�y go pszczo�y, znachorzy twarz mu nacierali r�nymi
ma�ciami.
- To wa�ne - powiedzia� Je�on. - Ta broda, banda�e i
leki.
- Tak, rycerzu, masz racj� - przerwa� mu Orszon. - Du�o
je�dzi� ostatnio, siedzia� w go�cinie u wielu wasali. Nie
mo�na go podejrzewa� o to, �e robi� co� z�ego, wszak wszyscy
go widzieli. Lecz to chyba tylko poz�r. Kto� go pewnie w tej
drodze zast�powa�, podobny wida�, ale Grembion i tak twarz
sobie i jemu dla niepoznaki zas�ania�. Tak rzeczywi�cie mo�e
by�, je�li prawd� jest to, co�cie mi rzekli na pocz�tku.
- Nie wierzysz nam? - szorstko przerwa� mu Je�on. - My
te� mo�emy si� obawia�, czy nas nie okpisz.
- Obieca�em wam. Nie zmuszaj mnie, rycerzu, bym czyni� to
powt�rnie - teraz i Orszon si� roze�li�.
- Wybacz Je�onowi, wielebny - odezwa� si� Kociej. -
Denerwuje si�, bo rzecz ca�a wygl�da na bardziej z�o�on�
ni� nam si� z pocz�tku zdawa�o.
- Obro�ca si� znalaz� - powiedzia� Je�on znacznie
p�niej, gdy siedzieli ju� w swej izbie. - Wiem, �e za du�o
rzek�em, wiem! Ale nie podoba mi si� ten podci�ty staruch!
Bardzo! I wszystko to mi si� nie podoba, dzi� na przyk�ad
czu�em, �e kto� za mn� lezie, kiedy�my wyszli na miasto.
- Ja nikogo nie dostrzeg�em - Kociej spojrza� na
przyjaciela uwa�niej. - Jeste� pewien?
- Nie. Gdybym by� pewien, to bym si� na niego zasadzi�.
- G�upio by� zrobi�, Je�on. Musimy to od nowa przemy�le�.
Pami�taj, �e i my Orszona oszukujemy, te g�upstwa, kt�re�my
mu nagadali, mog� go niepokoi�.
- Sp�jrz na map� - Kociej palcem stukn�� w blat sto�u. -
Wszystkiego si� dowiedzia�em. To Grembionowe w�o�ci. Ludzkie
osady g�szcz� si� jedna obok drugiej, bo ziemia dobra i pod
siew i na wypas. Wzd�u� rzeki te� sporo wsi. No i za g�rami,
tam kopalnie miedzi.
- Du�e te g�ry?
- Jako wszystkie w Skardii. Niewysokie, lecz strome. Tu
le��, w �rodku - przesun�� palec ku lewemu brzegowi mapy - i
przecinaj� kraj ku zachodowi. Rzeka Nied�wiedzi prze�amuje
je tutaj, a wyp�ywa z G�r Srogich, co ju� si� na mapie nie
mieszcz� i nale�� do Hara��w. Wielebny s�dzi w dalszym
ci�gu, �e potrzebne takie miejsce, w kt�rym mo�na kup� ludzi
utrzyma� i wykarmi�. My wiemy, �e to nieprawda. Znalaz�em,
co trzeba.
Pogo�a. Tutaj. Kiedy� nale�a�y do tego maj�tku dwie wsie
i warowny dworek. Ale teraz to tylko ruiny, chyba �e ju�
wszystko zd��y�o zgni�. Bartnik�w tam sporo �y�o i zielarzy.
Lecz potem przysz�a zaraza, kt�ra przetrzebi�a ludzi i wo�y.
A potem kilka lat deszczowych i okoliczne bagna zbli�y�y si�
do ludzkich dom�w. Mieszka�cy opu�cili Pogo�e, a drogi dawno
ju� pozarasta�y. Zwa�, �e mimo swej dziko�ci to miejsce le�y
niejako po�rodku ziem Grembiona, przeto �atwo mu tam
dotrze�.
- S�dzisz wi�c - spyta� Je�on - �e wiemy ju� wszystko?
- Tak - powiedzia� Kociej powa�nie po chwili
zastanowienia. - Wiemy kto, kiedy, dlaczego i gdzie. Wiemy
wszystko.
- W takim razie dzi� wieczorem odpoczywam. Czy Orszon
m�g�by mi przys�a� dwie pi�kne i wyuczone dziewki? Tylko
cycate.
- Tu chyba b�dzie dobrze - Je�on zatrzyma� konia i zeskoczy�
z siod�a. Stali na kraw�dzi �lebu zaro�ni�tego g�st� traw�.
Ostro�nie sprowadzili wierzchowce po zboczu, przywi�zali
wodze do ga��zi drzewa, po�ci�gali z ko�skich grzbiet�w
swoje tobo�ki. Granice Grembionowych w�o�ci przekroczy�
mieli pieszo.
Kociej poprawi� pas, si�gn�� po miecz. Ostrze b�ysn�o
w�r�d zieleni, przeci�o powietrze ze �wistem. Wsun�� miecz,
�ci�gn�� praw� r�kawic�. Spojrza� na palce stalowej d�oni.
Zako�czone ostrymi szponami, l�ni�y w s�o�cu. Przez chwil�
poczu� t�sknot� za Kari�, czekaj�c� w K�czordze. Pi�kna
Karia...
Je�on doci�gn�� rzemienie but�w. Podnosz�c si�,
wyszarpn�� z pochwy miecz, zawin�� nim. Kociej odwr�ci� si�
w stron� Je�ona, z�o�y� r�ce jak do modlitwy, pozostawiaj�c
mi�dzy nimi odst�p nie wi�kszy ni� na paznokie�. Je�on zn�w
wzi�� zamach, �ele�ce wesz�o mi�dzy d�onie Kocieja, zamar�o
w bezruchu.
Kociej u�miechn�� si�.
Ch�odny wiatr ci�� od jeziora, pokrywaj�c tafl� wody sieci�
zmarszczek, poruszaj�c przybrze�ne drzewa do sennego �piewu,
p�osz�c ptasi drobiazg, rw�c paj�cze sieci. Skryte za
chmurami s�o�ce i pe�zn�ca znad wschodnich bagnisk mg�a.
Zimno i ponuro. Ponuro i zimno. Szczeg�lnie, gdy cz�ek
niewyspany, g�odny, zm�czony trzydniowym marszem i zbyt
cz�stym nak�adaniem elfiej peleryny. Wszystkiego mo�e si�
wtedy i najtwardszemu wojownikowi odechcie�.
Chyba �e siedzi si� w�a�nie przy ognisku, cho�by i tak
malutkim, by nie dawa�o blasku ni dymu. Chyba �e trzyma si�
w r�ku kij z nadzianym, dobrze upieczonym kr�likiem, a w
buk�aku chlupie, zostawiony na tak� okazj� zapas miodu.
Mo�na �ci�gn�� z n�g buciory, zrzuci� z plec�w twarde
kaftany i pogada� o pozostawionych w K�czordze pannach. O
tak, pi�kna to chwila i by j� prze�y�, warto si� by�o wybra�
na t� w�dr�wk�.
Lecz ju� wkr�tce Pos�a�cy musieli si� zabra� do roboty.
Ostro�nie doszli do brzegu jeziora i tam, skryci w
wiklinowych krzakach, przez ca�e popo�udnie przygl�dali si�
odleg�emu p�wyspowi. Jezioro Pogo�a mia�o kszta�t jajka i,
jak si� Przewodnikom zda�o, obeszliby je w jeden dzie�.
Tyle �e teraz by�o to pono� niemo�liwe, gdy� ca�y jego
wschodni brzeg ��czy� si� z wielkimi bagniskami. To owe
moczary sprawi�y, �e fragment l�du, kt�ry niegdy� lekko si�
tylko wcina� w obrys jeziora, teraz sta� si� p�wyspem, z
jednej strony oblanym m�tn� wod�, z drugiej b�otami. Na
samym skraju tego cypla, u st�p niewysokiego, zaro�ni�tego
drzewami wzg�rza le�a�a onegdaj Pogo�a.
- Zobacz, ca�y cypel porasta m�odniak. Pewnie wie�niacy
mieli tam pola. Wi�c nasze peleryny na nic. Nie przemkniemy
si�, to wida� od razu. A jak nas z�api�...
- Wod�? - skrzywi� si� Je�on. - Zimna. Mo�e od razu
przesmykiem?
- Za �atwe by si� to wyda�o Grembionowi. Jutro szykujemy
tratwy, a w nocy wyp�ywamy. Je�li kto� tam w og�le siedzi.
Zmierzcha�o, gdy zobaczyli na drugim brzegu jeziora
sylwetki zbrojnych. Przypuszczenia okaza�y si� wi�c s�uszne
- to tu umie�ci� Grembion swoj� tajemnic�.
Ca�y nast�pny dzie� zszed� im na majstrowaniu z wikliny
dw�ch tratew, potem musieli jeszcze przej�� kawa�ek wzd�u�
brzegu tak, by wiej�cy z boku wiatr spycha� ich ku
p�wyspowi. Zanim zanurzyli si� w wodzie natarli sk�r�
ochronnymi olejkami - bagna by�y tak blisko, �e do jeziora
przedosta� si� mog�y jakie� utopce lub w�owuchy. Ksi�yc na
szcz�cie pozostawa� w nowiu, wi�c wi�kszo�� stwor�w i tak
spa�a, ale zawsze lepiej zadba� o siebie.
Kaftany, nogawice i bro� zapakowali do dw�ch sakw ze
sk�ry, kt�re po�o�yli na tratwach. Do przeciwleg�ego brzegu
przybili bez �adnych k�opot�w. Gdy tylko stan�li na l�dzie,
rozsup�ali swoje tobo�ki i pozak�adali ubrania. Ruszyli do
przodu ku wznosz�cemu si� nad lasem pag�rkowi.
Dwa cienie pe�zn�ce w�r�d dziesi�tk�w dr��cych cieni drzew.
Szelest deptanej trawy po�r�d szelestu li�ci. Rytm oddech�w
po�r�d rytmu t�oczonej w pnie wody. Nic wi�cej. A jednak
wystarczaj�co wiele, by dostrzeg� ich uwa�ny obserwator.
P�ki szli przez m�odniak, na nic zda�y si� elfie peleryny,
wszak ci�gn�y si� tu kiedy� pola obrabiane ludzk� r�k�, a
na zaoranej �elazem ziemi nie dzia�a magia elf�w. Trzeba
wi�c by�o si� skrada� ostro�nie, tak przeciska� pomi�dzy
niskimi ga��ziami, by �adnej nie tr�ci� za mocno. Teren
podnosi� si� wyra�nie, znak, �e do wzg�rza niedaleko.
Pi�trzy�o si� nad nimi - ciemne, ogromniej�ce, gdzieniegdzie
�yskaj�ce w �wietle gwiazd szarymi za�omami. W ko�cu dotarli
do podn�a pag�rka.
- Wchodzimy tutaj - szepn�� Je�on wskazuj�c ciemniej�cy
nad nimi otw�r groty. - Tam zapadniemy przed �witem.
Ruszyli. Konia by tu nie wprowadzili, ale cz�owiek dobrze
dawa� sobie rad�. Pope�zli w g�r�, przyklejeni do szarej
powierzchni jak muchy do okiennej b�ony.
A kiedy byli w po�owie wysoko�ci i nie mogli si� nawet
odwr�ci� czy szybko cofn��, us�yszeli kroki. Za plecami, w
dole. Chrz�st kamieni deptanych wieloma stopani. G�os:
- Dziesi�� �uk�w mierzy w wasze plecy, rycerze. Zejd�cie
tu grzecznie.
Stali obok siebie, plecami wsparci o skaln� �cian�, z d�o�mi
na r�koje�ciach mieczy, z zaci�ni�tymi ustami. Dwunastu
czeka�o naprzeciwko. Dow�dca Grembionowych ludzi, barczysty
drab w nabijanej �wiekami kurtce, z pot�n� maczug� w
�apskach, zrobi� krok do przodu.
- Od kiedy to szlachetni rycerze �a�� po ska�ach jak
�wistaki? - Z�by mia� bia�e i l�ni�ce.
- Od kiedy to rabowie mierz� z �uk�w do szlachetnie
urodzonych?
- Mo�e i rabowie, ale nie z�odzieje, co noc� wpa�zaj� na
cudz� ziemi�. Oddajcie miecze!
- A je�li nie?
- Rycersk� sk�r� strza�a r�wnie szybko przebije, co i
rabsk�.
Zapad�a cisza.
Czarne groty czarnych strza�. Wok� szaro�� poranka.
- ��esz, �ajdaku - powoli powiedzia� Kociej. - Mia�e� nas
doprowadzi� do Grembiona, a nie zabija�. Prowad� wi�c albo
spr�buj nam zabra� miecze.
�cie�yna wi�a si� w g�r� mi�dzy ska�ami, drzewa ros�y po obu
jej stronach. Gdzieniegdzie tylko je przyci�to. �wie�e
pniaki, kupy odr�banych ga��zi i wyorane ci�gni�tymi balami
ziemne bruzdy znaczy�y te miejsca.
Gdy dotarli do szczytu wzg�rza, drog� zast�pi�o im dw�ch
stra�nik�w, pytaj�co patrz�c na dow�dc�. Odp�dzi� ich gestem
r�ki. Jeszcze jeden zakr�t i ma�a kolumna m�czyzn by�a na
miejscu.
Oto otworzy�a si� przed nimi kotlina, jakby zag��bienie w
kopcu, na kt�ry si� wspinali, zewsz�d otoczone wapieniem.
Mog�o mie� sto krok�w na sto. Nie pozostawiono tu �adnego
drzewa, pod ska�� sta�y cztery du�e budynki. Na dworzu sta�o
kilku m�czyzn. Wszyscy brodaci, wszyscy pod broni�, ale
str�j od razu zdradza�, kto nimi dowodzi.
- Witaj, szlachetny Grembionie - Kociej pochyli� g�ow�. -
S�yszeli�my, �e siedzisz w B�yszczynie. Mi�a to
niespodzianka ujrze� ci� tutaj.
- Witajcie, rycerze - Grembion mia� g�os zdecydowany, ale
mi�y dla ucha. - A ja was spodziewa�em si� tu zobaczy�. Znam
r�wnie� cel waszej wizyty.
- My te� znamy prawd�. Ca��.
- M�j podziw dla rozum�w waszych nie ma granic. Wi�c nie
wyjdziecie st�d �ywi - zawiesi� g�os.
Nie drgn�li nawet.
- Krew twych ludzi zbroczy t� ziemi�. Zreszt�, dobrze
wiemy, �e nie zechcesz nas zabi�. Pragniesz wszak wiedzy...
Kociej m�wi� ca�y czas. Zadawa� pytania, s�ucha�
wymijaj�cych odpowiedzi, po czym sam zbywa� okr�g�ymi s�owy
te rzeczy, kt�re ciekawi�y Grembiona. Cho� rozmawiali d�ugo,
do sedna sprawy nie zbli�yli si� cho�by o w�os. Je�on
milcza�. Milcza�, lecz nie pr�nowa�. Bacznie ogl�da� ca��
kotlink�. Naliczy� osiemnastu ludzi, nie wiadomo, ilu
siedzia�o pochowanych w lesie i w domach. Studni nie ma, w
dw�ch budynkach du�e okna, w dw�ch w og�le ich braknie...
Wi�c to tam.
Dzie� wstawa� s�oneczny, gor�cy.
- Przybyli�my tu po Ziarno - powiedzia� nagle Kociej. -
Oddaj je, a odejdziemy w spokoju. Oddaj, a Orszon nie pozna
miejsca twej kryj�wki.
Grembion roze�mia� si�. Jego wojownicy stali w milczeniu
wok� rycerzy - napinaj�c �uki, z d�o�mi na r�koje�ciach
mieczy, z toporami w gar�ciach. Osiemnastu.
- Co ty m�wisz, cz�owieku!? Popatrz na tych zabijak�w.
Popatrz na nich dobrze. Czy my�lisz, �e przyb�dzie tu
odsiecz? �e Orszon wprowadzi swych rab�w w g��b mej ziemi?
Nie b�d�cie g�upi! Czeka�em na wasze przybycie do Skardii,
moi ludzie chodzili za wami jak cienie. Ty sam wszak
powiedzia�e� przed chwil�: Orszon nic nie wie. Sami tu
jeste�cie, sami!
- Czeka�e� na nas?
- Nie na was, ile na to, co si� wydarzy. Ziarno zacz�o
zmienia� barw�, czu�em co�, co�... No wi�c wystawi�em czaty
i w ko�cu otrzyma�em wiadomo�� - pojawili si� obcy, zza
bagien, kap�an ich zabra�. Tu nie tak cz�sto zje�d�aj�
obcy...
- Wiemy. Ostatnio kupcy, prawda, Grembionie?
- Tak - w�adyka zamy�li� si�. - Sk�d wiedzieli�cie, �e to
ja?
- Orszon wierzy� w hodowl� niewolnik�w. Szuka� wi�c w
z�ych miejscach. A ty ten dzban niefrasobliwie podarowa�e�
�wi�tyni, bardzo niefrasobliwie...
- Wy te�, przychodz�c tu, post�pili�cie niefrasobliwie.
Orszon wszak nie wie, �e tu jeste�cie. Nie myl� si� chyba?
Nie po to nara�ali�cie sk�r�, by potem on zabra� wam Ziarno.
- Oddaj nam je, a ca�o wyniesiesz g�ow� z tej sprawy.
Obiecujemy ci to.
Grembion poczerwienia�.
- Tego ju� za wiele! Baczcie, by bardziej mnie nie
rozsierdzi�, bo srogi was los czeka. Baczcie!
- Daruj, panie - powiedzia� cicho Je�on. - Jeste� m�drym
cz�owiekiem. Obmy�li�e� �wietny plan, czyta�e� z czaszek
przodk�w, podrzuca�e� w ich miejsce nowe. Zrozumia�e� znaki
dawane ci przez Ziarno Czasu i przewidzia�e� nasze
przybycie. Musisz jednak zrozumie�, �e my jeste�my
Przewodnikami. I �e to my mamy wskaza� Ziarnu drog� do
K�czorgi. Stoi tu dwudziestu twoich ludzi. Nas jest dw�ch.
Ale patrz, co mamy - otworzy� zaci�ni�t� dot�d d�o�. Na
grubej r�kawicy le�a�a l�ni�ca grudka.
- Chcesz mnie kupi�? - u�miechn�� si� Grembion.
- To nie z�oto, panie. A w pochwie u prawego boku Kocieja
nie siedzi drugi miecz, a pochodnia. A sakwa, kt�r� d�wiga
Je�on, to nie tob� zwyk�y, a worek si�pca.
Grembion zawaha� si� chwil�. Chwil�. Kociej ju�
wyszarpywa� kij z pochwy, Je�on ju� podtyka� do g�owni
grudk� Bia�ego Ognia, wypowiadaj�c zakl�cie.
- Strzela�! Strzela�! - wrzasn�� Grembion zwracaj�c si�
do swoich ludzi.
Niebo run�o. Deszcz zwali� si� na ziemi� wielkimi jak
ziarna fasoli kroplami. Kociej podnosi� w�a�nie do g�ry
pochodni� Bia�ego Ognia. Dziesi�� strza� ci�o powietrze.
Dziewi�� z nich deszcz przydusi� do ziemi. Dziesi�ta
zd��y�a. Kociej j�kn��, strza�a utkwi�a w jego prawym
ramieniu. Pochodnia upad�a na traw�.
W tej chwili p�k� powietrzny klosz otaczaj�cy obu
rycerzy, woda zbi�a ich z n�g, powali�a jak chwil� przedtem
ludzi Grembiona.
Kociej le�a� z twarz� przyci�ni�t� do ziemi,
rozp�aszczony, bity z g�ry wod� niczym wielkim m�otem.
Przera�liwy nacisk zdawa� si� szarpa� sk�r� i mi�nie,
mia�d�y� ko�ci, wypycha� trzewia. B�l przebitej r�ki
parali�owa� lew� po�ow� cia�a. Kociej nie potrafi� si�
cho�by unie�� i wiedzia�, �e za chwil� i ruchu nie zdo�a
wykona�. Strasznie, strasznie umrze� tak g�upio, u ko�ca
w�dr�wki, tu� obok Ziarna. O M�dra Pani, dlaczego tak si�
sta�o?! W�drowali tu trzy miesi�ce, przemierzyli wiele
krain. Potem obmy�lili plan. Chcieli ukra�� Ziarno
Grembionowi - to by�o ich posuni�cie. On wykona� swoje -
�ledzi� ich ca�y czas. Zastawi� pu�apk� tu, na wyspie. Lecz
oni i to przewidzieli. Worek si�pca unieruchomi� mia�
wszystkich ludzi w Pogo�y pr�cz nich. Wszystkich...
Ju� teraz Kociej nie m�g� si� rusza�. Zaraz straci
przytomno��. Odzyska j� razem z Grembionowymi, gdy
przestanie pada� deszcz. Dlaczego, dlaczego tak g�upio...
Wszystkie te my�li przelecia�y przez g�ow� Kocieja. A potem
jeszcze jedna. Pochodnia! Pochodnia le�y przecie� tu� obok,
niedaleko, oddzielona cienk� �cian� deszczu, gdyby si�gn��
r�k�... Tylko z kt�rej strony! Z kt�rej!?
Zapomnia� o b�lu. Zbieraj�c si�y, zagryz� wargi do krwi.
Palce lewej d�oni zacisn�y si� na k�pkach trawy, prawej
wbi�y w ziemi�. Podci�gn�� si� stop�, mo�e dwie. Trzy. Co�
jakby pe�gaj�cy blask przed oczyma. Mo�e to z�udzenie, mo�e
to wzrok m�ci si� w zalewaj�cym blask potopie. Nie! D�o� ju�
w suchej przestrzeni! Jeszcze kawa�ek, jeszcze troch�!
Woda ju� nie zatyka ust, ju�