2473

Szczegóły
Tytuł 2473
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2473 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Erich Maria Remarque Noc w Lizbonie Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 Prze�o�y� Aleksander Matuszyn T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 pap. kart. 140�g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Pa�stwowy Instytut Wydawniczy" Warszawa 1990 Pisa� A. Galbarski Korekty dokona�y K. Markiewicz i K. Kopi�ska Erich Maria Remarque (1898_#1970) w swoich poczytnych powie�ciach przedstawia losy ludzi uwik�anych w wydarzenia dziejowe (pierwsza i druga wojna �wiatowa, narodziny III Rzeszy). W Polsce ukaza�y si� jego powie�ci: "Na Zachodzie bez zmian", "�uk Triumfalny", "Czas �ycia i czas �mierci", "Trzej towarzysze", "Cienie w raju", "Czarny obelisk". Tematem "Nocy w Lizbonie" jest dramat emigrant�w niemieckich, przeciwnik�w faszyzmu, zmuszonych do opuszczenia Niemiec po doj�ciu Hitlera do w�adzy. Portugalia by�a ostatnim schronieniem uchod�c�w. Kto nie m�g� wyruszy� st�d za Ocean, "musia� si� wykrwawi� w sieci przepis�w paszportowych, zakaz�w pracy i ogranicze� pobytu, w atmosferze osamotnienia i okrutnej powszechnej oboj�tno�ci wobec losu poszczeg�lnego cz�owieka, kt�r� poci�ga za sob� wojna, strach i bieda". Na tle tych bezlitosnych czas�w ukazuje autor bezinteresown�, pe�n� wyrzecze� mi�o�� dwojga ludzi, kt�rych los dosi�gn�� w momencie, kiedy ostatni statek - niczym arka Noego - mia� ich uchroni� przed ogarniaj�cym ju� Europ� potopem. 1 Patrza�em na statek jak urzeczony. Rz�si�cie o�wietlony, sta� o krok od nabrze�a basenu portowego. Wci�� jeszcze nie mog�em przyzwyczai� si� do beztroskich �wiate� Lizbony, chocia� w tym mie�cie przebywa�em ju� od tygodnia. W krajach, z kt�rych przyw�drowa�em, miasta, niby kopalnie w�gla, ton�y noc� w ciemno�ciach, a ka�dy b�ysk latarki w mroku by� bardziej niebezpieczny ani�eli morowe powietrze w �redniowieczu. Przyby�em z Europy dwudziestego stulecia. By� to statek pasa�erski. Trwa�y w�a�nie prace przy jego za�adunku. Wiedzia�em, �e nast�pnego wieczoru odp�ynie. W jaskrawym blasku nagich �ar�wek �adowano mi�so, ryby, konserwy, chleb i warzywa; robotnicy d�wigali na pok�ad baga�e, a �uraw portowy przenosi� skrzynie i paki tak bezszelestnie, jak gdyby wcale nie posiada�y ci�aru. Statek gotowa� si� do drogi, niby arka Noego w przeddzie� potopu. W�a�ciwie by�a to arka. Ka�dy statek opuszczaj�cy w tych miesi�cach 1942 roku Europ�, by� czym� w rodzaju arki. G�r� Ararat stanowi�a Ameryka, a pow�d� przybiera�a z dnia na dzie�. Zala�a ona dawno Niemcy i Austri�; w jej odm�tach pogr��y�y si� Polska i Praga, uton�y Amsterdam, Bruksela, Kopenhaga, Oslo i Pary�; cuchn�y ni� miasta w�oskie, a i w Hiszpanii nie by�o ju� bezpiecznie. Wybrze�a Portugalii by�y ostatnim schronieniem uchod�c�w, dla kt�rych sprawiedliwo��, wolno�� i tolerancja znaczy�y wi�cej ni� ojczyzna i egzystencja. Kto nie m�g� st�d wyruszy� do ameryka�skiej ziemi obiecanej, by� zgubiony. Musia� wykrwawi� si� w sieci przepis�w paszportowych, zakaz�w pracy i ogranicze� pobytu, oboz�w dla internowanych i biurokracji, w atmosferze osamotnienia, obco�ci i okrutnej powszechnej oboj�tno�ci wobec losu poszczeg�lnego cz�owieka, kt�r� poci�ga za sob� wojna, strach i bieda. W tych czasach cz�owiek by� niczym, o wszystkim decydowa� wa�ny paszport. Po po�udniu by�em w kasynie w Estoril - gra�em. Mia�em jeszcze przyzwoite ubranie, wi�c portier nie robi� mi trudno�ci. By�a to ostatnia, rozpaczliwa pr�ba wyzwania losu. Za kilka dni up�ywa� termin naszego zezwolenia na pobyt w Portugalii, a nie mieli�my z Ruth �adnej innej wizy. Ten okr�t na Tajo by� ostatni, kt�rym - jak przypuszczali�my tam we Francji - mog�oby nam si� jeszcze uda� odp�yn�� do Nowego Jorku. Niestety, bilety by�y ju� od miesi�cy wyprzedane, a nam brakowa�o nie tylko wizy ameryka�skiej, lecz i trzystu dolar�w na op�acenie podr�y. Pr�bowa�em zdoby� te pieni�dze w grze, w jedyny dost�pny tu jeszcze spos�b. By�o to szale�stwo. Gdybym nawet wygra�, to i wtedy tylko jaki� cud m�g� mi zapewni� miejsce na statku. Podczas ucieczki cz�owiek zaczyna jednak wierzy� w cuda. W chwilach zw�tpienia i niebezpiecze�stwa tylko ta wiara ratuje go przed ostatecznym za�amaniem si�. Z sze��dziesi�ciu dw�ch dolar�w, jakie posiadali�my, pi��dziesi�t sze�� zostawi�em w kasynie gry. Nabrze�e o tak p�nej porze by�o prawie puste. W pewnym momencie dostrzeg�em jednak sylwetk� jakiego� m�czyzny; kr��y� bez celu, chwilami przystawa� i podobnie jak ja d�ugo przygl�da� si� statkowi. Przypuszczaj�c, �e to r�wnie� jeden z wielu rozbitk�w, przesta�em zwraca� na niego uwag�. W pewnej chwili wyczu�em jednak, �e mnie obserwuje. Obawa przed policj� nigdy nie opuszcza uciekiniera, nawet gdy nie ma �adnych powod�w do l�ku, nawet wtedy, gdy �pi. Zawr�ci�em wi�c niedbale i jak cz�owiek, kt�ry si� nie ma czego obawia�, zacz��em powoli si� oddala�. Pos�ysza�em za sob� jego kroki, ale szed�em dalej, unikaj�c wszelkiego po�piechu i zastanawiaj�c si�, w jaki spos�b zawiadomi� Ruth, w razie gdyby mnie aresztowano. Pastelowe domki, skupione przy ko�cu nabrze�a i wygl�daj�ce w�r�d nocy jak �pi�ce motyle, by�y jeszcze zbyt daleko, bym m�g� ryzykowa� ucieczk� i bez obawy, �e zostan� postrzelony, dobiec do nich i skry� si� w w�skich uliczkach. M�czyzna zr�wna� si� ze mn� i szed� tu� obok. By� nieco ni�szy ode mnie. - Czy pan jest Niemcem? - zapyta� po niemiecku. Pokr�ci�em przecz�co g�ow� i szed�em dalej. - Austriakiem? Nie odpowiedzia�em. Patrzy�em przed siebie na kolorowe domki. Stanowczo zbyt wolno zbli�a�y si� do mnie. Wiedzia�em, �e niekt�rzy portugalscy policjanci znaj� bardzo dobrze j�zyk niemiecki. - Nie jestem z policji - powiedzia� m�czyzna. Nie wierzy�em mu. NIe by� w uniformie, ale ju� z sze�� razy aresztowali mnie w Europie �andarmi ubrani po cywilnemu. Mia�em wprawdzie przy sobie dokumenty wykonane nie najgorzej w Pary�u przez pewnego profesora matematyki z Pragi, mimo wszystko by�y one jednak fa�szywe. - Widzia�em, jak pan wpatrywa� si� w statek - ci�gn�� nieznajomy. - Wi�c pomy�la�em sobie... Zmierzy�em go oboj�tnym wzrokiem. Nie wygl�da� na policjanta, ale ostatni �andarm, kt�ry zatrzyma� mnie w Bordeaux mia� wygl�d �a�osny niczym �azarz, gdy po trzech dniach wyszed� z grobu. A przecie� w�a�nie ten policjant okaza� si� najbardziej bezwzgl�dny ze wszystkich. Aresztowa� mnie, chocia� wiedzia�, �e nazajutrz oddzia�y niemieckie wkrocz� do miasta. Oczywi�cie by�bym zgin��, gdyby nie lito�ciwy dyrektor wi�zienia, kt�ry mnie w kilka godzin p�niej zwolni�. - Czy chcia�by pan pojecha� do Nowego Jorku? Nie odpowiedzia�em. Jeszcze dwadzie�cia metr�w i je�eli oka�e si� to konieczne, zwal� go z n�g i uciekn�. - Mam dwa bilety na statek - powiedzia� si�gaj�c do kieszeni. Zobaczy�em kwity. W nik�ym �wietle nie mog�em ich przeczyta�. Odeszli�my do�� daleko. Postanowi�em zaryzykowa� i zatrzyma�em si� w miejscu. - Co to wszystko ma znaczy�? - spyta�em po portugalsku. Kilka s��w w tym j�zyku umia�em. - Mog� je panu odda�. Mnie nie s� potrzebne. - Nie s� panu potrzebne? Jak to? - Nie, nie s� mi ju� potrzebne. Przez chwil� przygl�da�em mu si� nie rozumiej�c, co ma na my�li. Czyni� wra�enie, jak gdyby rzeczywi�cie nie by� policjantem. Ostatecznie po to, �eby mnie aresztowa�, nie musia� ucieka� si� do tak dziwacznych chwyt�w. Ale je�eli bilety s� prawdziwe, dlaczego nie skorzysta z nich sam? Dlaczego mi je proponuje? Czy�by chcia� je odprzeda�? Czu�em, jak serce zacz�o dr�e� we mnie. - �le pan trafi� - powiedzia�em wreszcie po niemiecku. - Jestem bez grosza. Te bilety warte s� maj�tek. W Lizbonie jest podobno sporo bogatych emigrant�w, kt�rzy zap�ac� za nie ka�d� ��dan� przez pana sum�. - Nie chc� pieni�dzy... Zn�w rzuci�em okiem na karty. - To s� naprawd� bilety? Nieznajomy poda� mi je bez s�owa. Zaszele�ci�y w moim r�ku. By�y prawdziwe. Posiadanie tych bilet�w rozstrzyga�o o moim ratunku lub zgubie. Nawet brak wizy ameryka�skiej nie obni�a� ich warto�ci. Zreszt� maj�c je w r�ku, mo�na by�o ubiega� si� jeszcze jutro o wiz�, a w ostateczno�ci przynajmniej sprzeda� i przed�u�y� w ten spos�b �ycie o sze�� miesi�cy. Nie, nie mog�em tego poj��. - Nie rozumiem pana - powiedzia�em. - Mo�e je pan zatrzyma� - odrzek� nieznajomy. - I nie zap�aci� ani grosza. Wyje�d�am z Lizbony jutro przed po�udniem. Stawiam tylko jeden warunek. Opu�ci�em r�ce zniech�cony. Wiedzia�em, �e to nie mo�e by� prawda. - Jaki warunek? - spyta�em. - Nie mog� tej nocy by� sam. - Chcia�by pan, �eby�my sp�dzili j� razem? - Tak. Do jutra rano. - To wszystko? - To wszystko. - I nic wi�cej? - Nic wi�cej. Spojrza�em na niego z niedowierzaniem. Przyzwyczai�em si� wprawdzie do za�ama� ludzi, kt�rych los by� podobny do mojego. Wiedzia�em, �e cz�sto nie mogli znie�� samotno�ci, �e trapi� ich l�k przestrzeni, kt�rej im wsz�dzie odmawiano. Wiedzia�em, �e w jedn� z takich nocy nawet przygodny towarzysz mo�e uratowa� od samob�jstwa. Ale udzielenie pomocy w takiej chwili jest spraw� zupe�nie normaln�. I za to nie ��da si� wynagrodzenia. Tym bardziej takiego. - Gdzie pan mieszka? - spyta�em. Pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Nie chc� tam i��. Czy nie ma w pobli�u jakiego� lokalu, w kt�rym mogliby�my posiedzie�? Co� takiego dla emigrant�w, jak "Caf~e de la Rose" w Pary�u? Zna�em "Caf~e de la Rose". Ruth i ja nocowali�my tam przez dwa tygodnie. W�a�ciciel zezwala� na to, je�eli zamawia�o si� kaw�. Rozpo�ciera�o si� dwie gazety i spa�o na pod�odze. Nigdy nie k�ad�em si� na stole; tak by�o bezpieczniej, z pod�ogi nie spada�o si� ni�ej. - Nie mam poj�cia, nie znam �adnego. Wiedzia�em o takim lokalu, ale nie chcia�em zaprowadzi� cz�owieka, kt�ry mia� do zaofiarowania dwie karty okr�towe, tam gdzie wielu ludzi zap�aci�oby za nie ch�tnie nawet utrat� oka. - Znam tu jeden tylko lokal - odpowiedzia� nieznajomy. - Jed�my, mo�e b�dzie jeszcze otwarty. - Skin�� na samotnie stoj�c� taks�wk� i popatrza� na mnie. - Dobrze - odpowiedzia�em. Gdy wsiadali�my do auta, poda� szoferowi adres. Najch�tniej zawiadomi�bym Ruth, �e nie wr�c� tej nocy. Ale gdy wsiada�em do nieprzyjemnie pachn�cej, ciemnej taks�wki, opanowa�a mnie taka dzika, niepohamowana nadzieja, �e czu�em si� ca�kowicie oszo�omiony. Mo�e rzeczywi�cie wszystko to jest prawda, mo�e pozostaniemy przy �yciu i niemo�liwe stanie si� faktem - b�dziemy uratowani. Nie wa�y�em si� ju� ani na chwil� pozostawi� tego cz�owieka samego. Min�li�my teatraln� sceneri� Pra~ca do Comercio i za chwil� znale�li�my si� w labiryncie schod�w i w�skich, pn�cych si� w g�r� uliczek. Nie zna�em tej cz�ci miasta. Jak zwykle odwiedza�em przede wszystkim ko�cio�y i muzea. Nie dlatego, �ebym tak �arliwie kocha� Boga czy sztuk�, lecz po prostu dlatego, �e w ko�cio�ach i muzeach nikt nikogo nie pyta� o dokumenty. Wobec Ukrzy�owanego i dzie� sztuki czu�em, �e jestem jeszcze cz�owiekiem - nie podejrzanym osobnikiem z w�tpliwymi dowodami to�samo�ci. Wysiedli�my z taks�wki i zacz�li�my si� wspina� po schodach jakiej� kr�tej uliczki. Pachnia�o rybami, czosnkiem, nocnym kwieciem, wystyg�ym s�o�cem i snem. W blasku wschodz�cego ksi�yca wy�ania� si� z ciemno�ci zamek St. George, a �wiat�a niby lawina wodna sp�ywa�y w kaskadach po schodach. Odwr�ci�em si� i spojrza�em na port z g�ry. Tam p�yn�a rzeka, kt�ra oznacza�a wolno�� i �ycie; wpada�a do morza, a morze to ju� prawie Ameryka. - S�dz�, �e pan nie stroi ze mnie �art�w - powiedzia�em przystaj�c. - Nie - odrzek� nieznajomy. - Mam na my�li karty okr�towe - powiedzia�em. Nieznajomy jeszcze na nabrze�u schowa� je z powrotem do kieszeni. - Niech si� pan nie obawia. Ja nie �artuj�. - Wskaza� na niewielki placyk wysadzony dooko�a drzewami. - Tu w�a�nie jest lokal, o kt�rym m�wi�em. Jeszcze jest otwarty. Nikt nie zwr�ci na nas uwagi, bo przychodz� tu przewa�nie cudzoziemcy. B�d� bra� nas za tych, kt�rzy jutro udaj� si� w podr�. Za tych, kt�rzy przychodz� tu, aby uczci� ostatni� swoj� noc w Portugalii. By� to bar z niewielkim parkietem do ta�ca i tarasem, przeznaczonym dla turyst�w. S�ycha� by�o d�wi�ki gitary, a w g��bi dojrzeli�my zawodz�c� ckliwie pie�niark�. Na tarasie sta�o kilka stolik�w zaj�tych przez cudzoziemc�w, w�r�d nich jaka� kobieta w wieczorowej sukni i m�czyzna w bia�ym smokingu. Znale�li�my miejsce na skraju tarasu, sk�d mogli�my ogl�da� Lizbon�, ko�cio�y w bladej po�wiacie, o�wietlone ulice, port, doki i statek, kt�ry by� ark�. - Czy wierzy pan w ci�g�o�� �ycia po �mierci? - zapyta� nagle nieznajomy. Spojrza�em zdziwiony. Wszystkiego oczekiwa�em, tylko nie tego. Pytanie by�o zaskakuj�ce. - Nie mam poj�cia - odpowiedzia�em wreszcie. - W ostatnich latach interesowa�o mnie przede wszystkim zachowanie ci�g�o�ci �ycia przed �mierci�. - Gdy znajd� si� w Ameryce, ch�tnie b�d� si� nad tym zastanawia� - doda�em przypominaj�c mu w ten spos�b o przyrzeczonych biletach. - Ja w to nie wierz� - o�wiadczy�. Odetchn��em. By�em przygotowany do wys�uchania cz�owieka nieszcz�liwego, ale nie mia�em ochoty z nim dyskutowa�. Zanadto by�em wzburzony. W dole sta� statek. M�czyzna siedzia� przez chwil� w milczeniu, jak gdyby �pi�c z otwartymi oczami. Wreszcie, gdy na tarasie zjawi� si� gitarzysta, ockn�� si�. - Nazywam si� Schwarz - powiedzia�. - Nie jest to moje prawdziwe nazwisko. Na to nazwisko wystawiony jest m�j paszport. Ale przyzwyczai�em si� do niego. B�d� z niego przez dzisiejsz� noc jeszcze korzysta�. D�ugo przebywa� pan we Francji? - Jak d�ugo si� da�o. - Internowany? - Zaraz po wybuchu wojny, jak wszyscy inni. Schwarz pokiwa� g�ow�. - My r�wnie�. By�em szcz�liwy - rzek� nagle cicho, po�piesznie, z pochylon� g�ow� i spuszczonymi oczami. - By�em bardzo szcz�liwy. Szcz�liwszy, ani�eli m�g�bym to sobie kiedykolwiek wyobrazi�. Spojrza�em na niego zdumiony. Doprawdy, nie wygl�da� na to. Robi� wra�enie przeci�tnego, troch� nie�mia�ego cz�owieka. - Kiedy? - spyta�em. - Chyba nie w obozie? - Podczas ostatniego lata. - W 1939 roku? We Francji? - Tak. By�o to ostatnie lato przed wojn�. Nie mog� jeszcze poj��, jak do tego dosz�o. Pragn� wi�c z kim� o tym pom�wi�. Nikogo tu nie znam, ale moja rozmowa z kimkolwiek sprawi, �e to wszystko jeszcze raz o�yje i stanie si� dla mnie bardziej zrozumia�e. I w ten spos�b zachowa si� w pami�ci. Musz� tylko jeszcze raz... - urwa�. - Czy pan to rozumie? - zapyta� po chwili. - Tak - odpowiedzia�em i doda�em ostro�nie: - To nietrudno zrozumie�, panie Schwarz. - Tego w og�le nie mo�na zrozumie�! - rzek� nagle z moc�, nami�tnie. - Ona le�y tam na dole, w pokoju z zamkni�tymi oknami, w ohydnej drewnianej trumnie, martwa, ju� nie istnieje! Tego nikt nie jest zdolny poj��! Ani pan, ani ja, ani nikt inny... I je�li kto� twierdzi, �e to rozumie, ten k�amie! Czeka�em w milczeniu. Niejednokrotnie zdarza�o mi si� ju� tak z kim� siedzie�. Utrata najbli�szych by�a tym trudniejsza do zniesienia, �e nie mia�o si� ju� i w�asnej ojczyzny. Nie by�o si� na kim oprze�, obcy stawali si� straszliwie oboj�tni. Prze�y�em to w Szwajcarii po otrzymaniu wiadomo�ci, �e moi rodzice zostali zamordowani i spaleni w niemieckim obozie koncentracyjnym. W my�lach widzia�em nieustannie oczy mojej matki w p�omieniach pieca krematoryjnego. Prze�laduje to mnie jeszcze dotychczas. - Przypuszczam, �e pan wie, co to jest ob��d emigracyjny - odezwa� si� Schwarz spokojniej. Skin��em g�ow�. Kelner przyni�s� zam�wione krewetki. Poczu�em naraz, �e jestem bardzo g�odny, i przypomnia�em sobie, �e od obiadu nie mia�em nic w ustach. Niezdecydowany spojrza�em na Schwarza. - Prosz�, niech pan je, ja zaczekam - powiedzia� i poprosi� kelnerk� o wino i papierosy. Zabra�em si� �ywo do jedzenia. Krewetki by�y �wie�e i soczyste. - Bardzo przepraszam - powiedzia�em - ale jestem bardzo g�odny. Jedz�c obserwowa�em Schwarza. Siedzia� spokojnie i spogl�da� w d� na teatraln� panoram� miasta. Nie zdradza� rozdra�nienia ani zniecierpliwienia. Poczu�em do niego co� w rodzaju sympatii. By�o widoczne, �e poj�cie fa�szywej godno�ci jest mu obce. Rozumia�, �e niekoniecznie trzeba by� wyzutym z wszelkiego wsp�czucia, je�li si� zaspokaja g��d w towarzystwie cz�owieka, kt�ry cierpi. Je�eli mu w niczym nie mo�na pom�c, a jest si� g�odnym, mo�na bez ujmy dla siebie nasyci� si� jego chlebem, zanim odejm� go nam od ust. Nigdy przecie nie wiadomo, kiedy go nam odejm�. Odsun��em talerz na bok i wzi��em papierosa. Dawno ju� nie pali�em. Oszcz�dza�em, by mie� dzisiaj wi�cej pieni�dzy na gr�. - Op�ta�o mnie to wiosn� trzydziestego dziewi�tego roku - podj�� na nowo Schwarz. - By�em ju� od przesz�o pi�ciu lat na emigracji... Gdzie pan by� jesieni� trzydziestego �smego roku? - W Pary�u. - Ja r�wnie�. Popad�em w�wczas w depresj�. By� to okres przedmonachijski. Przesz�a wtedy fala �miertelnego strachu. Co prawda ukrywa�em si� jeszcze i broni�em, ale by�em ju� sko�czony. Wybuchnie wojna, przyjd� Niemcy i mnie zabior�. Taki by� m�j los. Pogodzi�em si� z nim. - To by� okres samob�jstw - wtr�ci�em. - Dziwna rzecz, gdy w p�tora roku p�niej Niemcy rzeczywi�cie przyszli, wypadki samob�jstw zdarza�y si� rzadziej. - Potem nast�pi� okres paktu monachijskiego - powiedzia� Schwarz. - Jesieni� 1938 roku nagle po raz drugi darowano nam �ycie! Odczuwa�o si� tak� lekko��, �e si� zapomina�o o ostro�no�ci. Nawet kasztany w Pary�u zakwit�y powt�rnie, przypomina pan sobie? By�em tak lekkomy�lny, �e zn�w poczu�em si� cz�owiekiem, i niestety te� si� tak zachowywa�em. Zosta�em uj�ty przez policj� i za ponowny niedozwolony wjazd do Francji skazany na cztery tygodnie aresztu. Stara zabawa zacz�a si� od nowa. Po odbyciu kary przerzucono mnie przez szwajcarsk� granic� ko�o Bazylei. Szwajcarzy odes�ali mnie zn�w do Francji, a Francuzi przerzucili z powrotem przez inny punkt graniczny, znowu mnie zamkni�to... Zna pan zreszt� t� zabaw� z przerzucaniem ludzi... - Znam to wszystko. To nie by�y �arty, zw�aszcza zim�. Szwajcarskie wi�zienia by�y najlepsze. Ciep�o jak w hotelach. Zabra�em si� znowu do jedzenia. Nieprzyjemne wspomnienia maj� co� dobrego: udowadniaj�, �e si� jest szcz�liwym, nawet je�eli przed chwil� s�dzi�o si�, �e jest inaczej. Szcz�cie polega na gradacji. Kto zdaje sobie z tego spraw�, rzadko poddaje si� uczuciu ca�kowitego nieszcz�cia. Czu�em si� szcz�liwy w wi�zieniach szwajcarskich, poniewa� nie by�o tam Niemc�w. Ale oto siedzi przede mn� cz�owiek, kt�ry utrzymuje, �e by� szcz�liwy, mimo �e gdzie� w Lizbonie, w dusznym pokoju stoi drewniana trumna. - W ko�cu zapowiedziano mi - kontynuowa� swoj� opowie�� Schwarz - �e w razie ponownego zatrzymania mnie bez dokument�w zostan� odes�any do Niemiec. By�y to tylko pogr�ki, ale przerazi�em si�. Zacz��em si� zastanawia�, co zrobi�, je�li si� to naprawd� zdarzy. Potem �ni�o mi si� po nocach, �e jestem po tamtej stronie i �e Ss jest na moim tropie. Nawiedza�o mnie to tak cz�sto, �e w ko�cu ogarnia� mnie l�k przed za�ni�ciem. Czy pan doznawa� czego� podobnego? - Niestety - odpowiedzia�em. - M�g�bym na ten temat napisa� prac� doktorsk�. - Pewnej nocy przy�ni�o mi si�, �e jestem w Osnabr~uck, w mie�cie, w kt�rym mieszka�em i w kt�rym dotychczas mieszka�a moja �ona. Znajdowa�em si� w jej pokoju i wiedzia�em, �e jest chora. By�a bardzo wymizerowana i p�aka�a. Obudzi�em si� zupe�nie rozstrojony. Nie widzia�em jej ju� od przesz�o pi�ciu lat i nic o niej nie s�ysza�em. Nie pisa�em do �ony, poniewa� nie by�em pewny, czy jej korespondencja nie jest kontrolowana. Przed moj� ucieczk� przyrzek�a mi, �e si� ze mn� rozwiedzie. To zaoszcz�dzi�oby jej przykro�ci. Przez kilka lat s�dzi�em, �e tak post�pi�a... Schwarz zamilk� na chwil�. Nie pyta�em, dlaczego opu�ci� Niemcy. R�ne mog�y by� przyczyny, ale �adna z nich nie budzi�a szczeg�lniejszego zainteresowania. Wszystkie by�y jednakowo absurdalne i nieludzkie. Rola ofiary nie nale�y do atrakcyjnych. Schwarz m�g� by� �ydem lub cz�onkiem jakiej� partii politycznej, wrogiej obecnemu re�imowi. Mo�liwe, �e mia� wrog�w, kt�rzy stali si� potem wp�ywowymi osobisto�ciami. Istnia�o w Niemczech a� nadto powod�w wystarczaj�cych do zamordowania cz�owieka lub osadzenia go w obozie koncentracyjnym. - Wreszcie uda�o mi si� znowu dosta� do Pary�a - rzek� Schwarz. - Ale sen uporczywie powraca�. W owym czasie rozwia�a si� r�wnie� iluzja paktu monachijskiego. Na wiosn� wiedziano ju�, �e wojna jest nieunikniona. Wyczuwa�o si� j�, podobnie jak wyczuwa si� sw�d po�aru, mimo �e go jeszcze nie wida�. Jedynie dyplomacja �wiatowa bezradnie przymyka�a oczy i roi�a sny o drugim i trzecim Monachium, nie dopuszczaj�c my�li o wojnie. Nigdy nie okazano tyle wiary w cuda, jak w naszych czasach, kiedy nie ma ju� �adnych cud�w. - Czasem si� jednak zdarzaj� - wtr�ci�em. - W przeciwnym razie nikt z nas nie pozosta�by przy �yciu. Schwarz skin�� g�ow�. - Tak, ma pan s�uszno��. Indywidualne cuda. Mnie samemu co� takiego si� przydarzy�o. Zacz�o si� w Pary�u. Odziedziczy�em nagle wa�ny paszport. To jest w�a�nie paszport wystawiony na nazwisko Schwarz. Nale�a� do pewnego Austriaka, kt�rego pozna�em w "Caf~e de la Rose". Cz�owiek ten umar�, pozostawiaj�c mi swoje dokumenty i pieni�dze. Przyjecha� dopiero przed trzema miesi�cami. Poznali�my si� w Luwrze - przed obrazami impresjonist�w. Szukaj�c wytchnienia i spokoju sp�dza�em tam wiele godzin popo�udniowych. Gdy si� ogl�da�o te przesycone s�o�cem, tchn�ce cisz� pejza�e, nie chcia�o si� wierzy�, �e pewien gatunek zwierz�t, kt�ry potrafi� co� takiego stworzy�, m�g� jednocze�nie przygotowywa� tak zbrodnicz� wojn� - ulega�o si� iluzji, pod kt�rej wp�ywem t�tno przez jaki� czas bi�o nieco wolniej. Cz�owiek z paszportem opiewaj�cym na nazwisko Schwarz przesiadywa� cz�sto przed "Nenufarami" i "Katedrami" Moneta. Zacz�li�my rozmawia�. Opowiada� mi, jak po zamachu stanu w Austrii uda�o mu si� uj�� z �yciem i opu�ci� kraj rezygnuj�c z maj�tku. Maj�tek ten, kolekcj� impresjonistycznych obraz�w, zarekwirowa�o mu pa�stwo. Nie wydawa� si� tym zmartwiony. Dop�ki obrazy s� wystawione w muzeach - m�wi� - mo�e je traktowa� jak swoje w�asne, bez obawy, �e porwie je z�odziej, czy zniszczy ogie�. Poza tym obrazy w muzeach francuskich s� niepor�wnanie lepsze ni� te, kt�re kiedykolwiek posiada�. Zamiast sk�pej kolekcji w�asnej i przywi�zania do niej, niczym ojciec do rodziny, zamiast obowi�zku faworyzowania tej swojej w�asno�ci i pozostawania pod jej wp�ywem, posiada teraz wszystkie obrazy znajduj�ce si� w zbiorach publicznych, a przy tym nie musi si� o nie troszczy�. By� to cz�owiek, jakich niewielu dzi� mo�na spotka� - cichy, delikatny i na przek�r wszystkiemu, co go spotka�o, zawsze pogodny. Nie pozwolono mu, poza drobn� kwot�, zabra� ze sob� pieni�dzy. Uratowa� jednak pewn� ilo�� znaczk�w pocztowych. Znaczki s� lepsze od brylant�w, bo s� mniejsze i �atwiej je ukry�. Z brylantami mo�na brzydko wpa��, je�eli ukrywa si� je na przyk�ad w bucie i trzeba i�� na przes�uchanie. Sprzeda� je mo�na tylko z du�� strat�, a przy tym cz�owiek nara�ony jest na rozmaite pytania. Znaczki kupuj� zbieracze, a ci nie pytaj� za wiele. - Jak on je przewi�z�? - spyta�em z w�a�ciwym ka�demu emigrantowi zainteresowaniem. - Zabra� ze sob� stare listy. Znaczki powsadza� mi�dzy koperty i ich podszewk�. Celnicy nie rewidowali kopert, tylko listy. - Pi�knie - powiedzia�em. - Pr�cz tego uda�o mu si� przewie�� dwa ma�e portrety Ingresa. Szkice o��wkowe. Oprawi� je w passe_partout i z�ocone, tandetne ramy i twierdzi�, �e s� to portrety jego rodzic�w. Na odwrotnej stronie passe_partout przylepi� tak zr�cznie dwa rysunki Degasa, �e nikt ich tam nie dostrzeg�. - Pi�knie - powiedzia�em znowu. - W kwietniu mia� atak serca. Odda� mi wtedy sw�j paszport, znaczki, kt�re mu jeszcze pozosta�y, i rysunki. Poda� mi te� adresy os�b, kt�rym m�g�bym sprzeda� znaczki. Kiedy odwiedzi�em go nazajutrz rano, le�a� martwy w ��ku. Ledwo go pozna�em, tak �mier� zmieni�a jego rysy. Wzi��em pieni�dze, kt�re jeszcze mia�, ubranie i co� nieco� z bielizny. Poprzedniego dnia w rozmowie ze mn� nalega�, bym tak zrobi�. "Niech si� to lepiej dostanie towarzyszowi niedoli - m�wi� - ani�eli mia�by z tego skorzysta� gospodarz." - Czy dokona� pan jakich� zmian w paszporcie? - spyta�em. - Zmieni�em tylko fotografi� i rok urodzenia. Schwarz by� starszy ode mnie o dwadzie�cia pi�� lat. Imiona mieli�my te same. - Kto to zrobi�? Br~unner? - Kto� z Wiednia. - To Br~unner. Robi� to po mistrzowsku. Br~unner by� znany ze �wietnych fa�szerstw. Pom�g� wielu emigrantom, ale kiedy go schwytano, nie mia� �adnego dowodu. By� przes�dny, wierzy�, �e dop�ki ze swych umiej�tno�ci nie b�dzie korzysta� sam, dop�ty nie mo�e mu si� przytrafi� nic z�ego. Przed wyemigrowaniem posiada� niewielk� drukarenk� w Monachium. - A gdzie jest teraz? - spyta�em. - Czy nie ma go w Lizbonie? Nie wiedzia�em. Ale je�eli �y�, bardzo mo�liwe, �e tu mieszka�. - Czu�em si� jako� dziwnie z tym paszportem - ci�gn�� Schwarz. - Nie wa�y�em si� z niego korzysta�. Min�o kilka dni, zanim przyzwyczai�em si� do nowego nazwiska. Wci�� je sobie powtarza�em. Szed�em przez Pola Elizejskie i mrucza�em p�g�osem nowe nazwisko i dat� urodzenia. Przesiadywa�em w muzeum przed obrazami Renoira i gdy nikogo w pobli�u nie by�o, prowadzi�em wyimaginowany dialog. Wo�a�em ostro: "Schwarz!" - po czym podrywa�em si� i odpowiada�em: "Jestem!" Innym razem wo�a�em: "Nazwisko!" i natychmiast recytowa�em: "J�zef Schwarz, urodzony 22 czerwca 1898 roku w Wiener Neustadt." �wiczy�em tak�e wieczorem przed udaniem si� na spoczynek. Chodzi�o mi o to, by nawet w p�nie m�c odpowiedzie� bezb��dnie, kiedy mnie zbudzi nagle policja. Musia�em wyrugowa� z pami�ci moje poprzednie nazwisko. Mi�dzy nieposiadaniem dowodu i posiadaniem fa�szywego jest jednak wielka r�nica. To drugie jest niebezpieczne. Sprzeda�em oba rysunki Ingresa. Otrzyma�em za nie mniej, ni� si� spodziewa�em, mimo to znalaz�em si� w posiadaniu takiej sumy pieni�dzy, jakiej od dawna nie mia�em w r�ku. I wtedy w�a�nie przysz�a mi do g�owy my�l, kt�rej ju� si� nie mog�em pozby�: czy nie m�g�bym na podstawie tego paszportu przedosta� si� do Niemiec? By� przecie niemal autentyczny, z jakiego wi�c powodu mia�by kto� na granicy powzi�� podejrzenia? A zatem mog�em zobaczy� si� z �on�. Mog�em pozby� si� obaw o jej �ycie. Mog�em... Schwarz popatrzy� na mnie. - Pan zna to zapewne! Ob��d emigracyjny w swej najczystszej formie. �ciskanie w �o��dku, w gardle, gdzie� za oczami. To, co w ci�gu pi�ciu d�ugich lat usi�owa�o si� zatrze� w pami�ci, czego unika�o si� jak zarazy, naraz pojawia si� znowu: tragiczna t�sknota, kt�ra jak rak z�era dusz� emigranta! Pr�bowa�em si� z tego wyzwoli�. Jak przedtem odwiedza�em muzea i godzinami przesiadywa�em przed obrazami emanuj�cymi spok�j i cisz�, przed Sisleyem, Pissaro, Renoirem. Jednak�e moje doznania by�y teraz kra�cowo inne. Obrazy ju� nie dzia�a�y na mnie koj�co, przeciwnie, zacz�y nawo�ywa�, ��da�, przypomina�... o kraju nie spustoszonym jeszcze przez brunatn� zaraz�, o wieczorach w uliczkach ze zwisaj�cym nad murami bzem, o z�otym zmierzchu starego miasta, o jask�czych lotach wok� zielonych wie� katedry... i o mojej �onie. Jestem przeci�tnym cz�owiekiem, bez jakich� szczeg�lniejszych przymiot�w. Przez cztery lata prowadzili�my z �on� zwyczajne �ycie: przyjemne, bez wi�kszych trudno�ci, ale i bez wi�kszych wzlot�w. Po kilku miesi�cach zwi�zek nasz sta� si� tym, co si� zwyk�o nazywa� dobranym ma��e�stwem. By� to stosunek dwojga ludzi oparty na zasadzie, �e wzajemne okazywanie sobie wzgl�d�w jest podstaw� harmonijnego wsp�ycia. Nie ulegali�my z�udzeniom. Tak przynajmniej mnie si� zdawa�o. Byli�my lud�mi rozs�dnymi, okazywali�my sobie wiele serdeczno�ci. Teraz wszystko to widzia�em w innej p�aszczy�nie. Zacz��em sobie wyrzuca�, �e marnowa�em �ycie �ony i w�asne, �e wszystko zaniedba�em. Po co �y�em? Co robi� teraz? Ukrywam si� i n�dznie wegetuj�. Jak d�ugo to tak jeszcze b�dzie trwa�o? I jak si� to sko�czy? Wojna wybuchnie na pewno i Niemcy musz� zwyci�y�. To by� jedyny kraj uzbrojony po z�by. A co potem? Gdzie si� ukryj�, je�eli mi czas i zdrowie na to pozwol�? W jakim obozie zgin� z g�odu? Przy jakiej �cianie wyko�cz� mnie strza�em w ty� g�owy, je�li mi si� poszcz�ci? Zamiast przynie�� mi spok�j paszport doprowadza� mnie tylko do rozpaczy. Biega�em po ulicach tak d�ugo, a� si� zatacza�em ze zm�czenia. Ale nie mog�em spa�, a je�eli zasn��em, budzi�y mnie wkr�tce koszmarne sny. Widzia�em moj� �on� w lochach gestapo. Z podw�rza, na ty�ach hotelu, dochodzi�y mnie jej wo�ania o pomoc. Pewnego dnia przy wej�ciu do "Caf~e de la Rose" nagle wyda�o mi si�, �e w lustrze widz� jej twarz przez moment odwr�con� do mnie - blad�, o smutnych oczach - i znikaj�c� za chwil�. Wra�enie by�o tak silne, �e prze�wiadczony o jej obecno�ci pobieg�em za ni� na koniec sali. Lokal jak zawsze by� pe�en ludzi, lecz jej w�r�d nich nie by�o. W ci�gu kilku dni prze�ladowa�a mnie id~ee fixe, �e �ona przyjecha�a i �e mnie szuka. Widzia�em j� setki razy - to znikaj�c� za rogiem ulicy, to siedz�c� na �awce w Ogrodzie Luksemburskim, a kiedy podchodzi�em bli�ej, zwraca�o si� ku mnie obce, zdumione oblicze; to znowu przechodzi�a przez Place de la Concorde, nieosi�galna, bo odgrodzona ode mnie strumieniem p�dz�cych samochod�w. Nie mia�em w�tpliwo�ci, to by�a ona. Ten sam ch�d, spos�b trzymania ramion, zdawa�o mi si� nawet, �e rozpoznaj� jej sukienk�. Lecz kiedy po zatrzymaniu przez policjanta sznura samochod�w mog�em za ni� po�pieszy�, nagle znika�a mi w czelu�ciach kolejki podziemnej. Bieg�em na d� ku peronom, by dojrze� ju� tylko szydercze �wiat�o latar� umykaj�cego w ciemno�� poci�gu. Zwierzy�em si� jednemu ze znajomych. Nazywa� si� L~oser i handlowa� po�czochami. Przedtem by� lekarzem we Wroc�awiu. Poradzi� mi unika� samotno�ci. - Niech pan znajdzie sobie jak�� kobiet� - powiedzia�. Nie pomog�o. Zna pan te znajomo�ci wynik�e z biedy osamotnienia, strachu, t� ucieczk� do odrobiny ciep�a, do czyjego� g�osu, cia�a - przebudzenie si� w jakim� n�dznym pomieszczeniu w obcym kraju, niby str�cony w przepa��, i gorzk� wdzi�czno�� za to, �e si� s�yszy czyj� oddech obok siebie. Czym�e to jest jednak wobec przemo�nej wyobra�ni, kt�ra wysysa z nas krew, a� pewnego razu cz�owiek wstaje z uczuciem obrzydzenia do w�asnego post�powania. Teraz, gdy o tym opowiadam, wszystko wydaje si� niedorzeczne i pe�ne sprzeczno�ci. Wtedy tak nie by�o. Z tych zmaga� pozostawa�o zawsze jedno: musz� wraca�! Musz� jeszcze raz zobaczy� �on�. Mo�liwe, �e od dawna �yje z kim� innym. To by�o niewa�ne. Musia�em j� zobaczy�. Moje rozumowanie wydawa�o mi si� logiczne. Wie�ci o zbli�aj�cej si� wojnie stawa�y si� coraz uporczywsze. Ka�dy zdawa� sobie spraw�, �e Hitler, kt�ry bez namys�u z�ama� przyrzeczenie, i� zajmie tylko Sudety, a nie ca�� Czechos�owacj�, obecnie chce to samo uczyni� z Polsk�. Wojna musia�a wybuchn��. Przymierze Francji i Anglii z Polsk� nie oznacza�o nic innego. To ju� sprawa nie miesi�cy, lecz tygodni. Chodzi�o tu r�wnie� o mnie i moje �ycie. Musia�em si� zdecydowa�. I zdecydowa�em si�. Postanowi�em wyjecha�. Nie zastanawia�em si�, co b�dzie potem. By�o mi wszystko jedno. Je�li wybuchnie wojna, i tak b�d� zgubiony. R�wnie dobrze wi�c mog�em pozwoli� sobie na szale�stwo. W ostatnich dniach opanowa� mnie dziwnie pogodny nastr�j. By� maj, rabaty przy Rond Point mieni�y si� od tulipan�w. Wczesne wieczory tchn�y nastrojem impresjonistycznych obraz�w: w osnuwaj�cej wszystko srebrzystej pomroce b��ka�y si� niebieskawe cienie, a dalekie jasnoszmaragdowe niebo wisia�o nad zimnymi �wiat�ami ulicznych latar� gazowych i nad ruchliwymi czerwonymi wst�gami gazetek �wietlnych, zainstalowanych na dachach budynk�w prasowych. Gazetki �wietlne zapowiada�y wojn�. M�j paszport nie budzi� we mnie zbytniej ufno�ci, tote� przed wyjazdem do Niemiec postanowi�em go wypr�bowa�. Pojecha�em wi�c najpierw do Szwajcarii. Celnik francuski zwr�ci� mi dokument z oboj�tn� min�. Tego si� spodziewa�em. Prawdziwy niepok�j ogarn�� mnie dopiero wtedy, gdy zjawi� si� urz�dnik szwajcarski. Usi�owa�em co prawda nie dawa� tego pozna� po sobie, ale jednocze�nie zdawa�o mi si�, �e w piersi mej dr�y co� tak, jak niekiedy w bezwietrzny dzie� dr�y li�� na drzewie. Urz�dnik sprawdza� paszport. By� to ros�y, barczysty m�czyzna, ca�y przesi�kni�ty zapachem fajkowego tytoniu. Jego masywna posta� przes�oni�a okno w przedziale. Na chwil� opanowa�a mnie panika: zdawa�o mi si�, �e cz�owiek ten zabiera mi nie tylko niebo, lecz i wolno��, dozna�em uczucia, jakbym ju� siedzia� w ciemnej celi wi�ziennej. Szwajcar jednak obejrza� paszport i zwr�ci� mi go bez �adnych komentarzy. Dozna�em ogromnej ulgi i niemal odruchowo zawo�a�em: - Zapomnia� pan podstemplowa�! Urz�dnik u�miechn�� si�. - Mog� przy�o�y� stempel. Zale�y panu na tym? - Nie! Po prostu b�dzie to swego rodzaju pami�tka z podr�y. Celnik ostemplowa� paszport i opu�ci� przedzia�. Zagryz�em wargi. Jaki� sta�em si� nerwowy! P�niej pomy�la�em sobie, �e paszport ostemplowany wygl�da bardziej autentycznie. W Szwajcarii przez ca�y dzie� zastanawia�em si�, czy do Niemiec mam r�wnie� uda� si� poci�giem, zabrak�o mi jednak odwagi. Nie wiedzia�em te�, czy powracaj�cy do ojczyzny, nawet je�eli pochodz� z Austrii, nie s� kontrolowani bardziej dok�adnie. Prawdopodobnie tak nie by�o, ale na wszelki wypadek postanowi�em i�� przez zielon� granic�. Po przyje�dzie do Zurychu, jak zwykle poszed�em przede wszystkim na g��wn� poczt�. Przy okienku z napisem "Poste Restante" najcz�ciej spotyka si� znajomych, takich samych tu�aczy jak my, nie posiadaj�cych zezwolenia na pobyt, u kt�rych mo�na zasi�gn�� informacji. Po wyj�ciu z gmachu poczty uda�em si� do "Caf~e Greif", b�d�cej ca�kowitym przeciwie�stwem "Caf~e de la Rose". Spotka�em tu wielu ludzi dobrze zorientowanych we wszystkich mo�liwych przej�ciach granicznych. Nikt z nich nie zna� jednak dok�adnie przej�cia do Niemiec. I to by�o zrozumia�e. Kt� poza mn� chcia�by si� w owym czasie dosta� do Niemiec? Pocz�tkowo patrzano na mnie podejrzliwie, a potem zacz�to mnie wyra�nie unika�. Ka�dy, kto wraca� z powrotem, stawa� si� renegatem. Czy� powr�t nie by� r�wnoznaczny z akceptowaniem istniej�cego re�imu? I czego powracaj�cy m�g� szuka� w Niemczech? Chcia� kogo� zdradzi�? Ujawni� jakie� tajemnice? Zosta�em nagle zupe�nie sam; unikano mnie, jakbym kogo� zamordowa�. Nie pr�bowa�em si� usprawiedliwia�. Kiedy zastanawia�em si� nad swoj� decyzj�, ogarnia�a mnie panika, a w g�owie czu�em jaki� okropny zam�t. Jak�e mog�em wyja�ni� to innym? Trzeciego dnia po moim przyje�dzie, o godzinie sz�stej rano, przyszli policjanci i wyci�gn�li mnie z ��ka. Z ich szczeg�owych pyta� nietrudno by�o wywnioskowa�, �e zosta�em zadenuncjowany przez kt�rego� z moich znajomych. Po podejrzliwym obejrzeniu paszportu policjanci zabrali mnie na przes�uchanie. Na szcz�cie paszport by� ostemplowany przez szwajcarskiego urz�dnika. Mog�em wi�c udowodni�, �e przyjecha�em legalnie i od trzech dni zaledwie przebywam w tym kraju. Dok�adnie pami�tam ten ranek, gdy w towarzystwie policjanta szed�em ulicami. By� pi�kny dzie�. Na tle nieba wie�e i dachy miasta odcina�y si� ostro, jakby wyci�te z metalu. Z pobliskiej piekarni dolatywa� zapach �wie�ego chleba. Wydawa�o si�, �e ca�a rado�� �ycia jest skupiona w tym zapachu. Czy pan zna to uczucie? - Tak - odrzek�em. - �wiat nigdy nie wydaje si� tak pi�kny jak w�wczas, kiedy idzie si� do wi�zienia, kiedy musimy si� z nim rozsta�. Gdyby� mo�na by�o zawsze go tak odczuwa�! Mo�e nie pozwala nam na to brak czasu, brak spokoju. Schwarz pokr�ci� g�ow�. - To nie jest zale�ne od spokoju. Sam to tak odczuwa�em. - M�g�by pan zachowa� �wie�o�� tych odczu�? - spyta�em. - Tego nie wiem - odpowiedzia� powoli Schwarz. - To w�a�nie musia�bym wyja�ni�. Wy�lizn�o mi si� jako� z r�k, ale czy wtedy, gdy istnia�o, posiada�em je w pe�ni? Czy m�g�bym je odzyska�, zatrzyma� teraz mocniej, na zawsze? Teraz, kiedy ju� nie mo�e si� zmieni�? Czy nie tracimy bezustannie tego, co jak si� nam wydaje - trzymamy mocno, ci�gle bowiem jest w ruchu? I czy nie uspokaja si� dopiero wtedy, kiedy ju� nie istnieje i nie mo�e si� wi�cej zmienia�? Czy� dopiero w�wczas nie nale�y ono do nas? �renice Schwarza by�y szeroko otwarte, a oczy po raz pierwszy z tak� moc� i tak uporczywie wpatrywa�y si� we mnie. "To fanatyk albo ob��kany" - pomy�la�em nagle. - Nie znam tych stan�w - odpowiedzia�em. - Ale czy� ka�dy tego nie pragnie? Zatrzyma� co�, co nie jest mo�liwe do utrzymania, i pozby� si� czego�, co nie chce nas opu�ci�? Obok przy s�siednim stole kobieta w wieczorowej sukni wsta�a. Przez chwil� spogl�da�a z werandy na miasto i port. - Darling, dlaczego musimy ju� wraca�? - zwr�ci�a si� do stoj�cego obok m�czyzny w bia�ym smokingu. - Tak bym chcia�a, by�my mogli tu jeszcze pozosta�! Wcale nie mam ochoty wraca� zn�w do Ameryki. 2 - Policja trzyma�a mnie w areszcie tylko jeden dzie� - powiedzia� Schwarz - ale to by� dla mnie ci�ki dzie�. Ba�em si�, �e zechc� sprawdzi� autentyczno�� mojego paszportu. Dla ujawnienia fa�szerstwa wystarcza� jeden telefon do Wiednia, a podrobienie daty m�g� stwierdzi� ka�dy specjalista. Po po�udniu odzyska�em spok�j. Cokolwiek by si� sta�o, uwa�a�bym to za wyrok boski. Widocznie nie do mnie nale�a�o rozstrzyganie o w�asnym losie. Gdyby mnie osadzono w wi�zieniu, nie pr�bowa�bym ju� przedosta� si� do Niemiec. Ale wieczorem zwolniono mnie, polecaj�c jak najszybciej opu�ci� Szwajcari�. Postanowi�em pojecha� przez Austri�. Granic� austriack� zna�em troch� i przypuszcza�em, �e nie jest tak czujnie strze�ona jak granica niemiecka. Po co zreszt� mia�yby by� obydw